Pozwalam sobie – jak co roku od wielu lat – na tę łatwiznę, w postaci zacytowania niektórych fragmentów z wcześniejszych publikacji tutaj, poświęconych tej haniebnej sprawie. Czynię to, bo dzisiejsze „święto państwowe” domaga się tego i będę to powtarzał co roku; „pókim żyw”, a także zdrowie mi na to pozwoli!
*****
Zapewne nikt spośród Czytelników tego portalu (lub ich śladowa ilość, i to z czasowym „awansem”, przed 3 maja), nie wywiesza flagi narodowej w dniu 1 maja, zwanym – za pierwszej komuny – „świętem pracy”! Ale skoro pozostawiono nam to „święto państwowe” – mocą magdalenkowej zmowy – to nie od rzeczy będzie nakreślić kilka zdań „historycznej ściągi”; tym bardziej, że owe „święto” nabrało nowej, dodatkowej symboliki tej „świeckiej tradycji”!
Śpieszę więc – jak zwykle – przypomnieć, że to „święto państwowe” ustanowili nam, Polakom, wybitni przywódcy socjalistyczni i zbrodniarze: Adolf Hitler (na terenach włączonych do III Rzeszy i w tzw. Generalnej Guberni) oraz Józef Stalin (na zaanektowanych Kresach), w dniu 1 maja 1940 roku. I od tamtego czasu – z małą przerwą (o dziwo!) w latach: 1946-49, gdy niejaki Bierut udawał „prezydenta”, epatując swą „religijnością” w procesji Bożego Ciała – musieliśmy znosić to obce naszej tradycji, ideologiczne „święto robotnicze”!
Owo „święto pracy” nigdy nie miało cokolwiek wspólnego z etosem pracy, a zwłaszcza jej duchowym wymiarem, co trafnie zauważył nasz nieodżałowanej pamięci papież Pius XII, ustanawiając – na dzień 1 maja – Wspomnienie Św. Józefa Rzemieślnika (Robotnika), człowieka nadzwyczajnego zawierzenia Bogu. I módlmy się do Ojca Przedwiecznego, aby ta właśnie tradycja w naszym Narodzie zwyciężyła.
[Co gorsza – to komunistyczne „święto” było w naszej rzeczywistości: świętem niewolników, którzy zmuszani byli – pod szantażem wyrzucenia z pracy – do uczestnictwa w propagandowej hucpie „pochodów pierwszomajowych”.]
*****
Już sam fakt pozostawienia nam tego „święta państwowego” w kalendarzu (po 1989 r.), jednoznacznie ilustruje kondycję mentalną nie tylko „elit”, które – bo tu nie może być żadnych wątpliwości – zainstalowały nam postkomunistyczną hybrydę, zaprojektowaną przez Kiszczaka, a nazwaną – dla niepoznaki – III RP. Pokazuje także kondycję duchową większości Polaków, którzy – uważając się często za patriotów – nigdy nie wyrazili publicznego żądania likwidacji tego narzuconego nam „święta”, o haniebnej proweniencji! Zaś motywacją dla takiej postawy, u większościowej gawiedzi – abstrahując już od jej nieuctwa historycznego – jest całkowicie przyziemna, bo wynika z zamiłowania do jeszcze jednego dnia wolnego od pracy, co skutkuje – na ogół – niebotycznie „długim weekendem”! [Jak choćby w tym roku!]
Przez ok. 15 lat owo „święto” było bezpańskie, jeśli nie liczyć „sierotek” po Stalinie, które urządzały w ten dzień swoje manifestacje; niezbyt liczne, bo wówczas jeszcze ich „nowy proletariat”, w postaci środowisk „feministek” oraz różnej maści sodomitów, był w Polsce słabo zorganizowany. Jednak większość instytucji publicznych – wytresowanych za czasów pierwszej komuny – wywieszały (na 1 maja) narodowe flagi na swych budynkach, czy na pojazdach komunikacji miejskiej. [Czasem także – o zgrozo – razem z czerwonymi!] Bez wątpienia przyczyniło się do tego ustanowienie „dnia flagi”, na dzień 2 maja. Przy czym nie mam najmniejszej wątpliwości, że owa data był celowa – wymyślona perfidnie – dla pomieszania (w trzydniowej sekwencji) ze Świętem NMP Królowej Polski, ustanowionym na dzień 3 maja, przez Benedykta XV (w 1920 r.). Ta decyzja Ojca św. była odpowiedzią na prośbę polskich biskupów, nawiązującej do lwowskich ślubów króla Jana Kazimierza, których część zrealizowała… Konstytucja 3 maja, mimo jej masońskiej proweniencji. Abstrahując już od tego „pomieszania pojęć i inspiracji”, Święto NMP Królowej Polski błyskawicznie utrwaliło się w przedwojennej tradycji Polaków, jako święto jednoznacznie patriotyczne!
I oto po 15 latach (w 2004 r.), lokajskie „polskie elity” uzyskały – na swoje szczęście – świeży „symbol” do świętowania „1. Maja”, którym był Anschluss Polski do Unii Europejskiej. Inaczej zwaną – w świetle faktów i przez tych bardziej myślących patriotów – także IV Rzeszą! [Tu pozwolę sobie zauważyć, że byłem chyba pierwszym publicystą, który nazwał – jeszcze przed Anschluss’em Polski – ów „eurokołchoz” IV Rzeszą, realizowaną – tym razem – w… „białych rękawiczkach”! Co powtórzyłem w wywiadzie – dla „Naszego Dziennika”, z dnia 19 marca 2008 r. ( https://stary.naszdziennik.pl/index.php?dat=20080319&typ=my&id=my11.txt ) – po mojej publicznej odmowie przyjęcia orderu Polonia Restituta, z powodu braku referendum, w sprawie ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego, pozbawiającego naszą Ojczyznę suwerenności!]
Trudno mówić tu o przypadku – gdy chodzi o datę Anschlussu (1. maja) – jeśli zważyć marksistowską proweniencję „elit brukselskich”, którym patronuje komunista Altiero Spinelli i jego Manifest z Ventotene, wypisany na froncie flagowego gmachu! Od tej pory Polacy są nieustannie indoktrynowani „dobrodziejstwami Unii”; i to znacznie bardziej nachalnie, niż za tzw. pierwszej komuny, bo wówczas nie stawiano banerów przy każdym przystanku, czy… wychodku (jak obecnie), pobudowanym dzięki… „braterskiej pomocy UE/ZSRR/”..!
Podkreślmy jednak na zakończenie, że nie istnieje żaden oficjalny raport, który wykazałby -niezbicie, bo w liczbach – owe mityczne korzyści ekonomiczne, które uzyskaliśmy z członkostwa w „euro kołchozie”! Bezspornym natomiast – dla każdego myślącego obywatela – jest zniszczenie polskiego handlu (czyli opanowanie naszego rynku, które było jedyną motywacją samozwańczego, acz germańskiego „adwokata”, w sprawie naszego „wejścia do Europy”), czego znamienną ilustracją jest odrażająca sieć „Lidla”, która obecnie zamierza zniszczyć nasze sanktuarium objawień Matki Boskiej w Gietrzwałdzie!
*****
Nie ulega wątpliwości, że ten coroczny „cyrk” uwielbienia dla „euro-kołchozu”, odgrywa się także dziś; w całej, niezwykle suwerennej Polsce…
W Niemczech, jak i byłym Sojuzie 1 maja jest ważnym świętem i obecnie.
A co do bilansu członkostwa?
Np. prof. Kieżun dokonał podsumowań, no i wyszło, że o darmowych obiadach, nawet Radio Erewań nie słyszało.
Pamiętam, gdy przeprowadzano referendum unijne i jako jeden z nielicznych – a pracowałem wtedy w spółce skarbu państwa – pytałem o to, czy każdy kto zamierza głosować za, posiada dostęp do danych, a co najmniej symulacji bilansu otwarcia i dającego się przewidzieć przebiegu członkostwa, to odpowiedź była zawsze taka sama. A co, chcesz żeby tu było jak na Białorusi?
Pamiętam ten kretyński “argument” o Białorusi; podobnie jak o “wejściu – wreszcie – do Europy”. [Co znaczyło – logiczną siłą “argumentu” – że przychodzimy – dajmy na to – z… Azji!]
Nie wiem jednak, czy Pan zauważył, że ten białoruski “argument” podlega właśnie – paradoksalnie i wbrew intencjom ówczesnych propagandystów – pełnej realizacji; przez ekipę volksdeutsche’ów (a w niej – przyjaciół bodnarowców/banderowców), realizujących zlecenie Germanii!? Podążamy bowiem już “ostatnią prostą” do… Generalnej Guberni!
Zestaw przyjaznych sąsiadów jest więc wciąż ten sam (podobny), bo to właśnie Germanie (kształtowani od wieków opresyjną cywilizacją bizantyjską, czyli – nie europejską i nie łacińską, jak nasza) – z pomocą banderowców – wymordowali mi rodzinę (mojego dziadka i czterech stryjów)! Choć ów cyniczny mord nie okazał się pełnym “sukcesem”, gdyż Opatrzność Boża ocaliła połowę (w tym mojego śp. Ojca), spośród wskazanych do rozstrzelania!
Dodam, że nigdy – ani przez chwilę – nie dałem się “uwieść” temu szatańskiemu projektowi “euro-kołchozu”, więc w 2003 r. głosowałem przeciw Anschluss’owi! Zaś wywiad ze mną (z 2008 r.) – zalinkowany w tekście – pokazuje, że dość trafnie przewidziałem nieszczęsną przyszłość naszej Ojczyzny; zwłaszcza od ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego, przeciw której wówczas zaprotestowałem! [Ale także i Europy, do której zmierzamy.]
Co do Białorusi nie będę się wypowiadał, choć gdy byłem tam w 2003r., to nie odnosiłem żadnego wrażenia o jakimś zacofaniu, czy też terrorze, w jakim rzekomo byli trzymani krajowcy. Wręcz przeciwnie. Była otwartość, ale uważna, bez infantylizmu, głupawych uśmiechów, bezsensownego skracania dystansu i permisywizmu dla patologii. Z resztą o Białorusi rozważnie pisze Brodacka. Jakoś tak się “złożyło”, że na tych terenach II RP, które po wojnie przypadły Białoruskiej SRR, nie było rzezi Polaków. To, swoją drogą, jest ciekawy argument w dyskusjach z tymi wszystkimi ukrainofil”c”ami, którzy nie mogąc zanegować samej rzezi, usiłują obwiniać o nią NKWD.
A, co do kołchozu. Serek homogenizowany przestaje być serem, po homogenizacji. Niemniej, zastanawiam się nad tym, jaki wpływ na ówczesne “elity III RP”, w kontekście decyzji o “przystąpieniu”, miało piorunujące rozbicie Jugosławii i rozwalenie, tym samym Heksagonale, jak również “pokojowy” podział Czechosłowacji?
Tego, zapewne się nie dowiemy.
U mnie polska flaga wisi cały rok (wymieniana na nową co parę miesięcy) ,tylko na 1 maja zdejmuję ją “do prania” ;-).
Bardzo podoba mi się Pański komentarz – serdecznie gratuluję!
“…jaki wpływ na ówczesne “elity III RP”, w kontekście decyzji o “przystąpieniu”, miało piorunujące rozbicie Jugosławii..?”
Myślę, że zdecydowanie przecenia Pan “intelekt” owych “elit”. Moim zdaniem decydował kompleks niższości oraz wyłudzenie “darmochy” od bogatszych. No i – ma się rozumieć – brak szacunku dla tych, co ponosili ofiary dla odzyskania niepodległości!
Bywałem tam kilkanaście lat później. Okiem zwykłego turysty, na prowincji dość biednie, ale schludnie i czysto, ludzie życzliwi, nie dało się odczuć antypolskich resentymentów. Ograniczenia były np. w dostępie do tzw. strefy nadgranicznej, ale poza tym zupełnie bezpiecznie i od strony miejscowych ludzi i miejscowej władzy. Kontrast z Ukrainą pod tym względem i wszystkimi innymi względami przeogromny, na niekorzyść tej drugiej. Teraz pewnie zmieniło się to na gorsze. POPiSy z uporem godnym lepszej sprawy nie przepuściły żadnej okazji, by Białoruś zrazić i obrazić. Moim zdaniem, z wielką szkodą dla Polski. Też moim zdaniem, szkodzenie Polsce to ich wspólna specjalność.
To się wydaje oczywiste.
Myślę, że do 18 maja sporo jeszcze się wydarzy.
A propos szarpaniny przy przepisach okołordynacyjnych. Ludzka pamięć słaba jest. Wybory samorządowe w 2014r. pokazały, jak łatwo można zmanipulować wyniki na poziomie centralnym, a nie tam w komisjach, kiedy trzeba w ten proceder angażować doły.
Kto ma zostać ogłoszony zwycięzcą, ten będzie. A ten kto będzie namaszczony (dwóch), to pokaże który scenariusz jest nam szykowany na dalszą część roku, no i potem, też. Obserwujmy pląsy “dyrekcji cyrku w budowie” z niekłamanym spokojem i powściągliwością. Jak patrzę na tę zadymę z Nawrockim, to pusty śmiech mnie ogarnia, bo nikt nie pyta o Wiznę, a w kolejce Wąsosz i inne. A i Michalczewski się zaangażował, to chyba w kontrze do “Pudziana” ;)