Jak po okrutnych torturach męczennikiem nie zostałem

Jest zima.
Ober-bezpieczniak, przed którym całymi latami drżeli wszyscy politycy 3RP wraz z rodzinami, znajomymi, kontrahentami i kim tam jeszcze, zostaje wyjęty z lokalu przy Krakowskim Przedmieściu 46/48 jak królik z klatki (kto wyjmował z klatki królika, wie, jak to wygląda) i przewieziony do budynku, w którym okna są zakratowane.

Po jakimś czasie, zza krat wydostaje się wieść, że wspomniany ober-bezpieczniak nie chce jeść, co mnie nie dziwi, bo z doświadczenia wiem, że w budynkach za kratami karmią nie najlepiej (eufemizm).

Wieść, że odmawia picia się nie wydostała, ale to akurat w jego przypadku – zrozumiałe.

Potem już z górki:
po cudownym ocaleniu, kolejne, mrożące krew w żyłach informacje, podane już przez niego samego, że był torturowany za pomocą przymusowego karmienia.

Zapamiętałem z tej wzruszającej opowieści trzy, no – cztery szczegóły:
– że przypięli go do leżanki pasami,

– chcieli karmić wprowadzając rurkę przez nos,

– że wspominany nos ma skrzywioną przegrodę nosową

– i że to strasznie bolało.

Spuentował to jego szef (b. wicepremier od wszystkich bezpiek i wszystkich interesów), który na dużym emocjonalnym wzburzeniu, kilka razy powtórzył, że wspominany ober-bezpieczniak został torturom poddamy.

No męczennik, najprawdziwszy męczennik.
Nie „za wiarę”, bo, jak już wspominałem, ateista z niego i to agresywny, do tego stopnia, że jeszcze nie tak dawno odmawiał przekroczenia progu kościoła, ale jednak – męczennik.

***

Jest zima.
dzwonię do mojej przezacnej lekarz POZ, z prośbą o przedłużenie recepty na przyjmowane leki (ach, ten PESEL …).

Pani doktor oddzwania , rozmawiamy przez chwilę i nagle pyta mnie , skąd ja taką chrypkę mam (a zna mój głos od ponad 20 lat).
Odpowiadam, że parę tygodni temu mi się przyplątała i odplątać nie chce.

Potem już z górki:

pani doktor każe mi przyjść z wizytą, bada i wypisuje skierowanie do laryngologa.

Ponieważ ja się pani doktor słucham (i to od lat ponad 20), idę do specjalisty, gdzie sympatyczna pani laryngolog każe mi otworzyć buzię, wysunąć język, zagląda jakimiś latarkami do wewnątrz i mówi tak:

widzę przesuszenie strun głosowych, które się nie domykają, ale muszę panu głębiej zajrzeć do krtani – i poleca pielęgniarce znaleźć mi termin za ok 2 tygodnie.

***

Zgłaszam się ponownie do pani laryngolog, która wskazuje mi miejsce na podobnym do dentystycznego fotelu i informuje, że …badanie będzie przez nos – i pokazuje mi coś w rodzaju pistoletu, z którego wystaje jakaś rurka czy kabel, zakończona lampką (to chyba kamera – pomyślałem).

Oczywiście, natychmiast skojarzyłem sytuację, w której ober-bezpieczniaka oprawcy w białych kitlach torturowali, więc natychmiast informuję, że:

mój niegdyś zgrabny (po obojgu Rodzicach) nos, w wyniku działania sił zewnętrznych, wiele lat temu został odkształcony, w wyniku czego przegroda jest nie teges, a ja, praktycznie oddycham tylko jedną dziurką.

Myślałem, że mi się upiecze, ale pani laryngolog zapytała mnie, którą to dziurką oddycham i po otrzymaniu precyzyjnej odpowiedzi, przystąpiła do badania.

Z tego wszystkiego nie zapytałem, dlaczego nie przypina mnie pasami, bo ona nie brutalnie, acz zdecydowanie, już wprowadza mi do nosa wspomniany kabel z kamerą… i przy pomocy wspomnianego pistoletu przesuwa dalej i dalej.

Żeby mi nie było nudno, każe mi co jakiś czas robić wdech i mówić EEEEEE…, co też czynię.

Po może 2 minutach, no – góra trzech, wyciąga mi ten kabel z nosa i mówi tak:

Pan dobrze współpracował! (zabrzmiało jak greps z Guantanamo), jest obrzęk krtani itd. itp. ale nie widzi groźnych zmian i dalej już zalecenia itd.

***

Teraz najważniejsze:

to wprowadzenia kablo-kamery przez nos do krtani NIE BOLALO.
Ani trochę.

Dlatego poczułem coś w rodzaju mieszaniny ulgi z rozczarowaniem, bo skoro nie bolało – no to nie zostałem poddany żadnym torturom, tak że o awansie na męczennika mogę zapomnieć . I to pomimo skrzywionej przegrody nosowej.

***

Ktoś powie:

no tak, ale ober-bezpieczniakowi wypchali rurkę przez nos do żołądka, a mnie do krtani, a do żołądka mogło boleć, więc niepotrzebnie się ober-bezpieczniaka czepiam.

Zajrzałem do Internetu i cóż tam znalazłem:

„Zakładanie sondy nie jest zabiegiem bolesnym (pogrubienie NIE MOJE) Wykonuje je pielęgniarka, wymierzając dokładnie odległość, na której sonda ma być umieszczona w żołądku. Następnie sonda mocowana jest plasterkiem wokół dziurki od nosa i może być utrzymywana nawet przez kilka dni.”

https://www.google.com/search?client=firefox-b-d&q=zywienia+przez+nos

I wtedy sobie pomyślałem:

lansuje się taki owaki na męczennika, znaczna część Polaków mu wierzy, a tak naprawdę, to torturą byłoby da niego, gdyby mu w celi, za pancerną szybą, otwartą flaszkę wódki postawili.

Tfu!

 

O autorze: Ewaryst Fedorowicz