Słowo Boże na dziś – 27 lipca 2015r. – poniedziałek – „Otworzę usta w przypowieściach, wypowiem rzeczy ukryte od założenia świata”.

Myśl dnia

Być kochanym to czuć, jak promienie słoneczne padają na ciebie z każdej strony.

przysłowie fińskie

********
Są ludzie, których zdemoralizować może nawet literatura dziecięca,
którzy z rozkoszą odszukują pikantne powiedzonka w psałterzu i przypowieściach Salomonowych,
ale są też i tacy, którzy im głębiej poznają życiowe błoto, tym stają się czystsi.
Antoni Czechow
********
Według św. Ambrożego zachodzi również relacja zwrotna między cnotą miłosierdzia i czystości: ten kto świadczy miłosierdzie, traci za to zapłatę, jeśli czystym sercem tego nie czyni. Miłosierdzie zawsze jest związane z nagrodą. Jeśli jednak czynione jest przez człowieka w stanie grzechu, to duchowy zysk w całości, lub w dużej części jest wykorzystany do oczyszczenia z tego grzechu. Wtedy traci się w takim samym wymiarze nagrodę w niebie.
ks. Leszek Mateja
********
Chrześcijanin to ktoś, kto rozumie, że miłości nie da się narzucić siłą, że miłość może być zlekceważona, wyśmiana i odepchnięta.
Ta świadomość chroni nas przed zniechęceniem czy rozgoryczeniem, gdy ktoś nie odpowiada miłością na miłość (….)
Potrafi kochać i mieć nadzieję, że dojrzała miłość przyniesie owoce.
ks. Marek Dziewiecki
**********

PONIEDZIAŁEK XVII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE  (Wj 32,15-24.30-34)

Bałwochwalstwo Izraelitów

Czytanie z Księgi Wyjścia.

Mojżesz zszedł z góry z dwiema tablicami Świadectwa w swym ręku, a tablice były zapisane na obu stronach, zapisane na jednej i na drugiej stronie. Tablice te były dziełem Bożym, a pismo na nich było pismem Boga, wyrytym na tablicach. A Jozue, usłyszawszy odgłos okrzyków ludu, powiedział do Mojżesza: „W obozie rozlegają się okrzyki wojenne”. On zaś odpowiedział: „To nie głos pieśni zwycięstwa ani głos pieśni klęski, lecz słyszę pieśni dwóch chórów”.
A Mojżesz zbliżył się do obozu i ujrzał cielca i tańce. Rozpalił się wówczas gniew Mojżesza i rzucił z rąk swoich tablice i potłukł je u podnóża góry. A porwawszy cielca, którego uczynili, spalił go w ogniu, starł na proch, rozsypał w wodzie i kazał ją pić synom Izraela.
I powiedział Mojżesz do Aarona: „Cóż ci uczynił ten lud, że sprowadziłeś na niego tak wielki grzech?” Aaron odpowiedział : „Niech się mój pan nie unosi na mnie gniewem, bo wiesz sam, że ten lud jest skłonny do złego. Powiedzieli do mnie: «Uczyń nam boga, który by szedł przed nami, bo nie wiemy, co się stało z Mojżeszem, z tym mężem, który nas wyprowadził z ziemi egipskiej». Wtedy rzekłem do nich: «Kto ma złoto, niech je zdejmie z siebie». I złożyli mi je, i wrzuciłem je w ogień, i tak powstał cielec”.
Nazajutrz zaś tak powiedział Mojżesz do ludu: „Popełniliście ciężki grzech. Ale teraz wstąpię do Pana, może otrzymam przebaczenie waszego grzechu”. I poszedł Mojżesz do Pana i powiedział: „Oto, niestety, lud ten dopuścił się wielkiego grzechu, gdyż uczynił sobie boga ze złota. Jednak przebacz im ten grzech! A jeśli nie, to wymaż mnie natychmiast z Twej księgi, którą napisałeś”.
Pan powiedział do Mojżesza: „Tego tylko, który zgrzeszył przeciw Mnie, wymażę z mojej księgi. Idź teraz i prowadź ten lud, gdzie ci rozkazałem, a mój anioł pójdzie przed tobą. A w dniu mojej kary ukarzę ich za ich grzech”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 106,19-20.21-22.23)

Refren: Przebacz, o Panie, swojemu ludowi.

U stóp Horebu zrobili cielca *
i pokłon oddawali bożkowi odlanemu ze złota.
I zamienili swą Chwałę *
na podobiznę cielca jedzącego siano.

Zapomnieli Boga, który ich ocalił, *
który wielkich rzeczy dokonał w Egipcie,
rzeczy przedziwnych w krainie Chama, *
zdumiewających nad Morzem Czerwonym.

Postanowił ich zatem wytracić, *
gdyby nie Mojżesz, Jego wybraniec:
on wstawił się do Niego, *
aby odwrócił swój gniew, by ich nie zniszczył.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Jk 1,18)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Ze swej woli zrodził nas Ojciec przez słowo prawdy,
abyśmy byli pierwocinami Jego stworzeń.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 13,31-35)

Przypowieść o ziarnku gorczycy i o kwasie

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus opowiedział tłumom tę przypowieść: „Królestwo niebieskie podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posiał na swej roli. Jest ono najmniejsze ze wszystkich nasion, lecz gdy wyrośnie, jest większe od innych jarzyn i staje się drzewem, tak że ptaki przylatują z powietrza i gnieżdżą się na jego gałęziach”.
Powiedział im inną przypowieść: „Królestwo niebieskie podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż się wszystko zakwasiło”.
To wszystko mówił Jezus tłumom w przypowieściach, a bez przypowieści nic im nie mówił. Tak miało się spełnić słowo Proroka: „Otworzę usta w przypowieściach, wypowiem rzeczy ukryte od założenia świata”.

Oto słowo Pańskie.

 **************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

 

 

Praca dla Królestwa Bożego 

Widzialnym znakiem Królestwa Bożego na ziemi jest dobro. Jest ono podobne do ziarna gorczycy z dzisiejszej Ewangelii. Początkowo niepozorne, gdy wsieje się je w ziemię, staje się potężnym drzewem. Ktoś, kto zaczyna pracować na rzecz Królestwa Bożego, musi nauczyć się cierpliwości i być wytrwałym. Jeśli dobro, które czynimy, jest dziełem Bożym, to przyniesie owoce. Królestwo Boże jest też podobne do zakwasu. Zmieszane z mąką zakwasza ciasto. Ci, którzy pracują dla Królestwa Bożego, nie izolują się od świata, ale starają się go przemieniać. Nieraz odbywa się to dyskretnie i powoli. Ale gdy jest to praca zgodna z wolą Bożą, przyniesie owoce.

Boże, Ty uczyniłeś nas gospodarzami w Twoim królestwie na ziemi. Umocnij nas i spraw, abyśmy z wytrwałością i ufnością budowali je dla Ciebie, pełniąc Twoją wolę.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*********

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 13, 31-35

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Sakurako Kitsa / Foter / Creative Commons Attribution-NonCommercial-NoDerivs 2.0 Generic / CC BY-NC-ND 2.0)

Mówić w przypowieściach…

 

Przypowieść o ziarnku gorczycy i o zaczynie
Jezus opowiedział tłumom tę przypowieść: «Królestwo niebieskie podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posiał na swej roli. Jest ono najmniejsze ze wszystkich nasion, lecz gdy wyrośnie, jest większe od innych jarzyn i staje się drzewem, tak że ptaki przylatują z powietrza i gnieżdżą się na jego gałęziach».

 

Powiedział im inną przypowieść: «Królestwo niebieskie podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż się wszystko zakwasiło».

 

To wszystko mówił Jezus tłumom w przypowieściach, a bez przypowieści nic im nie mówił. Tak miało się spełnić słowo Proroka: «Otworzę usta w przypowieściach, wypowiem rzeczy ukryte od założenia świata».

 

Opowiadanie pt. “O żabie i ośle”
Żaba wychyliwszy się ze swego bajorka, zobaczyła osła skubiącego trawę na łące. Pomyślała sobie: – Gdybym tak nadęła swoją pomarszczoną skórę, stałabym się z pewnością tak samo wielka i wspaniała jak ten osioł, to nic trudnego, a wszyscy będą kiwać głowami z osłupienia.

 

To pomyślawszy, zaczęła się nadymać. Po chwili zapytała młode żabki, czy nie wydaje im się, że już dorównuje osłowi. Ale żabięta odpowiedziały przecząco. Więc żaba z całych sił wciągnęła następną porcję powietrza, co jednak – jak stwierdziły żabki – dalej nie zbliżyło jej do osła. Gdy po raz trzeci chciała się nadąć, pękła jak balon.

 

Refleksja
W naszym przekazie powinniśmy być prości i precyzyjni. Warto jednak pewne prawdy mówić w przypowieściach, aby nie urazić bezpośrednio naszego rozmówcy. Mądry usłyszy prawdę, głupi tylko opowiadanie, które go albo ubawi lub doprowadzi do łez. Prawda, która powinna być odkryta zostanie pominięta. Nasz przekaz został mylnie zinterpretowany. My sami pominięci w rozmowie. Prawda nie została odkryta. Jest tak, jak było i nie ma przemiany…

 

Jezus jest prawdą, która pomaga nam w codziennym życiu. Tylko stanięcie w prawdzie przed sobą i Bogiem daje nam ogromną szansę przemiany naszego życia. Wtedy będziemy mogli przemieniać innych ludzi, gdyż dobro, które w nas zostało zasiane, będzie promieniować na każdego z osobna. W ten sposób przemieniamy nie tylko siebie, ale innych ludzi, a tym samym nawet cały świat. Jesteśmy wezwani do tego, aby dać ludziom nadzieję…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jak być osobą prostą i precyzyjną?
2. Dlaczego Jezus jest prawdą naszego życia?
3. Dlaczego mamy dawać innym ludziom naszą nadzieję?

 

I tak na koniec…
Są ludzie, których zdemoralizować może nawet literatura dziecięca, którzy z rozkoszą odszukują pikantne powiedzonka w psałterzu i przypowieściach Salomonowych, ale są też i tacy, którzy im głębiej poznają życiowe błoto, tym stają się czystsi (Antoni Czechow)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,701,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-13-31-35.html
**********

Dzień powszedni

0,16 / 10,40
Przygotuj się do tej modlitwy. Zatrzymaj się na chwilę i skieruj swoje myśli ku Bogu, z którym chcesz się spotkać. Stań w Jego obecności…Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 13, 31-35
Jezus opowiedział tłumom tę przypowieść: «Królestwo niebieskie podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posiał na swej roli. Jest ono najmniejsze ze wszystkich nasion, lecz gdy wyrośnie, jest większe od innych jarzyn i staje się drzewem, tak że ptaki przylatują z powietrza i gnieżdżą się na jego gałęziach». Powiedział im inną przypowieść: «Królestwo niebieskie podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż się wszystko zakwasiło». To wszystko mówił Jezus tłumom w przypowieściach, a bez przypowieści nic im nie mówił. Tak miało się spełnić słowo Proroka: «Otworzę usta w przypowieściach, wypowiem rzeczy ukryte od założenia świata».Jezus w swoich przypowieściach uczy o królestwie niebieskim. Czym jest rzeczywistość, która jest głównym tematem Jego przepowiadania? W innym miejscu Jezus mówi, że „królestwo Boże jest pośród was”. Jezus swoją osobą i zbawczym dziełem zapoczątkowuje królestwo Boże. Obrazem królowania Boga jest Jezus, który uniżył samego siebie i stał się jednym z nas…

Główną myślą dzisiejszej Ewangelii jest prawda o niepozornych i mało spektakularnych początkach tego królestwa, które jednak prowadzą do wielkiej chwały. Zapewne ówcześni mieszkańcy Izraela oczekiwali na początku bardziej spektakularnego Mesjasza, niż Jezusa z Jego garstką uczniów. Widać też, że królowanie Boga w nas ma swoją dynamikę rozwoju. Jest to pocieszająca myśl, że nasza relacja z Bogiem też podlega swojemu rozwojowi, jak nasiono posiane w roli rozwija się w swoim czasie.

Rozważane przez ciebie prawdy były „ukryte od założenia świata”. W Jezusie jednak spełniło się proroctwo ich objawienia. Prawdy te jednak nie są definicjami naukowymi czy dogmatami. Dlatego Jezus zawsze objawiał tajemnice w przypowieściach. Oprócz optyki rozumu potrzebna jest tu także optyka wiary i serca. Spróbuj na koniec jeszcze raz wsłuchać się w ten sposób w słowa Ewangelii.

Na koniec porozmawiaj z Jezusem o twojej wierze i zawierzeniu – jak one się rozwijają. Oddaj Mu swoje radości i problemy.

Muzyka
Chcę być Twoim ziarnem, Wspólnota Miłości Ukrzyżowanej
A Glimpse Of Eden, Hans Christian
http://modlitwawdrodze.pl/home/
**********

Komentarz liturgiczny

Przypowieść o ziarnku gorczycy i kwasie
(Mt 13, 31-35
) 

Jezus do tłumów mówi w przypowieściach. Jak z ziarnka gorczycy rośnie wielkie drzewo, jak z zaczynu przygotowuje się ciasto do pieczenia, tak z naszych małych czynów dobroci tworzy się nowa jakość. Kościół powstaje powoli, przez pokolenia, by był trwały.
Panie, nie dozwól, byśmy zapomnieli Ciebie, któryś nas ocalił.
Niech pragniemy nadal życia – Boga żywego, a nie figurek martwych.

Asja Kozak
asja@amu.edu.pl

http://www.katolik.pl/modlitwa,888.html

************

Refleksja katolika

W siedmiu przypowieściach spisanych przez św. Mateusza w 13 rozdziale Ewangelii Chrystusowej, z których dziś poznajemy dwie (o ziarnku gorczycy i o zaczynie), Jezus rzuca światło na tajemnice królestwa Bożego. Taką zresztą między innymi formę Jego nauczania, już w Starym Testamencie, zapowiada Prorok: Otworzę usta w przypowieściach, wypowiem rzeczy ukryte od założenia świata (Mt 13,35; por. Ps 78,2). W obu Nauczyciel ukazuje jak wielki potencjał energii tkwi w królestwie Bożym. Niepozorne i małoznaczne początki Królestwa – najmniejsze ze wszystkich ziaren w krótkim czasie rozrastające się w potężne drzewo, jak i odrobina zakwasu, rozczyniająca 30 l mąki – to obrazy tego z jaką niesłychaną mocą rozprzestrzenia się ono i wzrasta tak na zewnątrz, jak i od środka. A to właśnie Boże Słowo zdolne jest do przetwarzania go w ogromną potęgę. Chrystus zapowiada jego nieustanny i pełny rozwój. Aż osiągnie ono cel, którym jest zbawienna obecność w nim wszystkich stworzeń. Świadomość tego powinna być dla mnie zachętą do pracy nad doskonaleniem mojego wnętrza… Aby i w moim sercu znalazło swe miejsce królestwo Boże i rosło na chwałę Bożą. Oby nie spotkała mnie niesława i klęska Izraelitów, oddających cześć złotemu cielcowi zamiast Bogu.
U stóp Horebu zrobili cielca 
i oddawali pokłon ulanemu posągowi.
Zamienili swą Chwałę 
na wizerunek cielca jedzącego siano.
Zapomnieli o Bogu, który ich ocalił, 
który wielkich rzeczy dokonał w Egipcie
(Ps 106, 19-21)
Nie daj mi, Panie, zapomnieć Komu winnam oddawać hołd. Zachowaj mnie od grzechu bałwochwalstwa. Abym nie została wymazana z Twej Księgi, powiedziałeś przecież do Mojżesza: Tylko tego, który zgrzeszył przeciw Mnie, wymażę z mojej księgi (Wj 32,33).
Bogumiła Lech-Pallach, Gdynia
bogumila.lech@wp.pl

***

Człowiek pyta:

Nauczycielu – gdzie mieszkasz?
J 1,38

***

KSIĘGA III, O wewnętrznym ukojeniu
Rozdział XVII. O TYM, ŻE KAŻDĄ TROSKĘ TRZEBA ZAWIERZYĆ BOGU

1. Synu, pozwól mi czynić z tobą, co zechcę; ja wiem, co dla ciebie dobre. Ty myślisz jak człowiek, tak czujesz, jak podpowiada ci twoje ludzkie serce. Panie, to prawda. Więcej troszczysz się o mnie 1 P 5,7, niż ja sam mógłbym się troszczyć o siebie. Bo niezbyt pewny jest ten, kto w Tobie nie złożył całej troski o siebie. Panie, byle tylko moja wola z całą mocą i słusznością należała do Ciebie, czyń ze mną, co się Tobie podoba. Bo wszystko, co mógłbyś ze mną uczynić, może być tylko dobre.

2. Jeśli chcesz, abym pozostawał w ciemności, bądź pochwalony, a jeśli zechcesz wyprowadzić mnie na światło, także bądź pochwalony. Jeżeli raczysz mnie uradować, bądź pochwalony, a jeżeli zechcesz mojego cierpienia, bądź pochwalony. Synu, taka ma być twoja postawa, jeżeli chcesz być ze mną. Tak więc równie chętnie masz przyjmować cierpienie, jak i radość. Tak samo spokojnie musisz znosić biedę i ubóstwo, jak bogactwo i dostatek.

3. Panie, chętnie przecierpię dla Ciebie wszystko, co zechcesz na mnie spuścić. Tak samo pragnę przyjmować z Twojej ręki dobro i zło, słodycz i gorycz, radość i smutek i za wszystko, co mnie spotyka, Tobie dziękować Hi 2,10.

Chroń mnie od grzechu, a nie ulęknę się śmierci ani piekła. Bylebyś nie odtrącił mnie na wieki Ps 77(76),8 i nie wymazał z księgi żywota Ap 3,5, niestraszna mi będzie żadna udręka, jakakolwiek mnie spotka.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

********

Refleksja maryjna

Kościół naśladuje Maryję w modlitwie

Ważne jest to, że Kościół liczne powiązania z Maryją wyraził w różnych formach kultu: w głębokiej czci, gdy patrzy na niezwykłą godność Dziewicy, przemienionej mocą Ducha Świętego w godność Matki; w płomiennej miłości, gdy rozważa duchowe macierzyństwo Maryi, którym obejmuje Ona wszystkie członki Ciała Mistycznego; w pełnym ufności błaganiu, gdy doświadcza wstawiennictwa swej Orędowniczki i Wspomożycielki; w służbie miłości, gdy zastanawia się nad pokorną Służebnicą przyobleczoną w godność Królowej miłosierdzia i Matki łaski; w czynnym naśladowaniu, gdy spogląda na świętość i cnoty Maryi pełnej łaski; w zdumieniu połączonym ze wzruszeniem ducha, gdy “jakby w przeczystym obrazie z radością ogląda to, czym cały pragnie być”; wreszcie w gorliwym dążeniu, gdy w Towarzyszce Odkupiciela w pełni uczestniczącej w owocach tajemnicy paschalnej dostrzega prorocze spełnienie przyszłego losu aż do owego dnia, w którym bez żadnej zmarszczki czy skazy (por. Ef 5, 27) stanie się jak oblubienica przystrojona dla swego męża, Jezusa Chrystusa (por. Ap 21, 2).

MC 22


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

*********

#Ewangelia: Moc królestwa niebieskiego

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock)

Jezus opowiedział tłumom tę przypowieść: “Królestwo niebieskie podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posiał na swej roli. Jest ono najmniejsze ze wszystkich nasion, lecz gdy wyrośnie, jest większe od innych jarzyn i staje się drzewem, tak że ptaki przylatują z powietrza i gnieżdżą się na jego gałęziach”.

       

Powiedział im inną przypowieść: “Królestwo niebieskie podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż się wszystko zakwasiło”.

       

To wszystko mówił Jezus tłumom w przypowieściach, a bez przypowieści nic im nie mówił. Tak miało się spełnić słowo Proroka: “Otworzę usta w przypowieściach, wypowiem rzeczy ukryte od założenia świata”.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Ziarno gorczycy, o którym mówi Jezus, jest faktycznie bardzo małe – mniejsze od znanych nam ziaren maku. I rzeczywiście, w ciągu paru tygodni potrafi wyróść z niego całkiem spore drzewko.

Niesamowita jest moc królestwa niebieskiego. I niesamowite są efekty przyjęcia tego królestwa przez człowieka – życie człowieka staje się bardzo bogate i życiodajne, staje się miejscem dobrym dla innych. Warto pozwolić, aby królestwo Boże nas “zakwasiło”, to znaczy spokojnie, ale konsekwentnie pracując w nas, nadało nam nową jakość.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2507,ewangelia-moc-krolestwa-niebieskiego.html

********

COŚ MAŁEGO

by Grzegorz Kramer SJ

Są w ludziach tendencje do tego, by ogłosić Królestwo Boga na ziemi w sposób uroczysty, wręcz polityczny. Ogłosić samego Jezusa Królem Świata i Polski. Zakładają więc organizacje, których celem jest przekonywanie „niewiernych” do tego, że to jedyny sposób uratowania Polski i świata. Zawsze się zastanawiam, od czego nas ma to uratować? Od końca świata? Czego się tu bać? Świat się skończy i w końcu będziemy żyć wiecznie.

Jezus dziś mówi o Królestwie Boga. Porównuje je do ziarna i kwasu. W tym obrazie nie mówi nic innego, jak to, że Królestwo to nie jest „miejsce”, a proces. Ziarno musi przejść proces biologiczny, aby stać się drzewem. Zakwas poprzez procesy chemiczne sprawia, że chleb jest chlebem.

W Królestwie Bożym nie chodzi o spektakularny efekt, bo o to chodzi w królestwach tego świata, a Jego Królestwo „nie jest z tego świata”. Proces ten polega na królowaniu Boga wśród nas. Tylko że Jego królowanie to nie jest tron, berło, dekrety i rozprawianie się z przeciwnikami. Jego panowanie to jest przemiana naszego myślenia i serca, a to może dokonać się tylko na podstawie osobistej decyzji każdego z nas.

„Królestwo moje nie jest z tego świata”, to znaczy, że i nasze myślenie o Królestwie Bożym nie może być „kalką”. W Jego Królestwie są kompletnie inne zasady. W tym Królestwie kocha się wroga, otwiera umysł na myślenie, wywraca schematy, nie zamyka się Króla w złotej klatce, by pięknie się przed nim kłaniać, a później mieć w nosie Jego zasady. W tym Królestwie Król zrzuca koronę, wychodzi z pałacu i jada z tajnymi współpracownikami, heretykami, dziwkami, po prostu z tymi wszystkimi, którzy są przez innych w jakikolwiek sposób potępiani. W naszych królestwach, którym chcemy często przyczepić łatkę „chrześcijańskie”, pomyliliśmy ocenę z potępieniem, Prawdę z naszą prawdą, nasze kompleksy z realnymi problemami, szczegóły z istotą. W naszych królestwach cele zastąpiły środki, a głoszenie Dobrej Nowiny zostało wyparte przez głoszenie naszych wizji. W tych królestwach dokonuje się gwałtu na Bogu, który przyszedł z przebaczeniem, a my mówimy Mu, że to się nie godzi, bo grzesznika trzeba upodlić, poniżyć, zniszczyć, a później zapytać, czy postanawia się nawrócić i być prawowitym członkiem Kościoła w którym, my – sprawiedliwi ustalamy zasady, owszem, zasłaniając się Bogiem, bo przecież jesteśmy sprawiedliwi.

Królestwo Boga to pokój i dobroć oraz prostota znaków. Jezus nie wziął obrazu czegoś wielkiego i silnego, by je opisać, wziął obraz czegoś, co jest mało dostrzegalne, dyskretne, ale silne w swojej determinacji i nie jest destrukcyjne. Wręcz przeciwnie – samo oddaje swoją postać, istotę czemuś innemu. W pewnym momencie nie ma już ziarenka, nie ma odrobiny kwasu, jest coś, co daje pokarm, życie innym.

Królestwo Boga to coś małego, coś, co jest pozornie słabe. Nie jest kalką innych religii, w których trzeba walczyć maczetą. Ono jest logiką gnijącego ziarna. Nie każdy to pojmuje.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/07/27/cos-malego/

********

Ziarnko gorczycy

Wprowadzenie do modlitwy na poniedziałek, 27 lipca.

Tekst: Mt 13, 31-35

Prośba: o łaskę radości z własnego duchowego wzrostu oraz bliźnich.

1. Wzrost mojego bliźniego. Obraz ziarnka gorczycy mogę odnieść do mojego własnego duchowego rozwoju, jak i bliźnich. Wybiorę osobę (lub osoby), które przeszły w życiu nie lada zmianę i podziękuję Bogu za wszystko, czego w nich dokonał. A może znajduję w swoim sercu uczucia zazdrości i porównywania się? Może nie widzę w sobie takiego wzrostu, jaki z łatwością dostrzegam w drugich? Skąd biorą się we mnie takie uczucia? Czy jestem w stanie porozmawiać o tym z Jezusem?

2. Ważni dla Jezusa. Duchowy wzrost związany jest mocno z wydawaniem owoców. Człowiek poddający się Duchowi Świętemu postępuje naprzód w duchowej przemianie, aż staje się wsparciem i ochroną dla najuboższych i stęsknionych za Bożym Słowem, których przestawiają ptaki powietrzne z Ewangelii. Innymi słowy, człowiek czuje się rzeczywiście potrzebnym. Niemniej jednak nie raz przyjdzie mu doświadczyć niewdzięczności ze strony tych, dla których jest schronieniem. Co dzieje się z naszą gorliwością w takich sytuacjach? Czy nasza miłość maleje, czy też jest to okazja do głębszego wejścia w relację z Jezusem, dla którego będziemy zawsze ważni i potrzebni? Dalej, kogo uwaga i pochwała jest dla mnie ważniejsza: Jezusa czy ludzi, którym służę?

http://e-dr.jezuici.pl/ziarnko-gorczycy/

********

poniedziałek 27 lipca 2015

Poniedziałek XVII tygodnia Okresu Zwykłego

Św. Innocentego I

Komentarz do Ewangelii
Św. Maksym z Turynu : Zaczyn całego świata

Wj 32,15-24.30-34.

Mojżesz zszedł z góry z dwiema tablicami Świadectwa w swym ręku, a tablice były zapisane na obu stronach, zapisane na jednej i na drugiej stronie.
Tablice te były dziełem Bożym, a pismo na nich było pismem Boga, wyrytym na tablicach.
A Jozue, usłyszawszy odgłos okrzyków ludu, powiedział do Mojżesza: «W obozie rozlegają się okrzyki wojenne».
On zaś odpowiedział: «To nie głos pieśni zwycięstwa ani głos pieśni klęski, lecz słyszę pieśni dwóch chórów».
A Mojżesz zbliżył się do obozu i ujrzał cielca i tańce. Rozpalił się wówczas gniew Mojżesza i rzucił z rąk swoich tablice i potłukł je u podnóża góry.
A porwawszy cielca, którego uczynili, spalił go w ogniu, starł na proch, rozsypał w wodzie i kazał ją pić Izraelitom.
I powiedział Mojżesz do Aarona: «Cóż ci uczynił ten lud, że sprowadziłeś na niego tak wielki grzech?»
Aaron odpowiedział: «Niech się mój pan nie unosi na mnie gniewem, bo wiesz sam, że ten lud jest skłonny do złego.
Powiedzieli do mnie: “Uczyń nam boga, który by szedł przed nami, bo nie wiemy, co się stało z Mojżeszem, z tym mężem, który nas wyprowadził z ziemi egipskiej”.
Wtedy rzekłem do nich: “Kto ma złoto, niech je zdejmie z siebie”. I złożyli mi je, i wrzuciłem je w ogień, i tak powstał cielec».
Nazajutrz zaś tak powiedział Mojżesz do ludu: «Popełniliście ciężki grzech; ale teraz wstąpię do Pana, może otrzymam przebaczenie waszego grzechu».
I poszedł Mojżesz do Pana, i powiedział: «Oto niestety lud ten dopuścił się wielkiego grzechu, gdyż uczynił sobie boga ze złota.
Przebacz jednak im ten grzech! A jeśli nie, to wymaż mię natychmiast z Twej księgi, którą napisałeś».
Pan powiedział do Mojżesza: «Tylko tego, który zgrzeszył przeciw Mnie, wymażę z mojej księgi.
Idź teraz i prowadź ten lud, gdzie ci rozkazałem, a mój anioł pójdzie przed tobą. A w dniu mojej kary ukarzę ich za ich grzech».


Ps 106(105),19-20.21-22.23.

U stóp Horebu zrobili cielca
i pokłon oddawali bożkowi odlanemu ze złota.
I zamienili swą Chwałę
na podobiznę cielca jedzącego siano.

Zapomnieli o Bogu, który ich ocalił,
który wielkich dzieł dokonał w Egipcie,
rzeczy przedziwnych w krainie Chama,
zdumiewających nad Morzem Czerwonym.

Postanowił ich zatem wytracić,
gdyby nie Mojżesz, Jego wybraniec:
on wstawił się do Niego,
aby odwrócił swój gniew, by ich nie niszczył.

 

Mt 13,31-35.

Jezus opowiedział tłumom tę przypowieść: «Królestwo niebieskie podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posiał na swej roli.
Jest ono najmniejsze ze wszystkich nasion, lecz gdy wyrośnie, jest większe od innych jarzyn i staje się drzewem, tak że ptaki przylatują z powietrza i gnieżdżą się na jego gałęziach».
Powiedział im inną przypowieść: «Królestwo niebieskie podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż się wszystko zakwasiło».
To wszystko mówił Jezus tłumom w przypowieściach, a bez przypowieści nic im nie mówił.
Tak miało się spełnić słowo Proroka: «Otworzę usta w przypowieściach, wypowiem rzeczy ukryte od założenia świata».

 

Fragment liturgicznego tłumaczenia Biblii Tysiąclecia, © Wydawnictwo Pallottinum

Komentarz do Ewangelii:

Św. Maksym z Turynu (? – ok. 420), biskup
Homilia 111; CC Kazanie 25, p. 97; PL 57, 511

 

Zaczyn całego świata
 

Czytamy w Ewangelii: „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12,24). Pan Jezus jest ziarnem pszenicy, ale także zaczynem… Przychodząc na świat jako człowiek, sam w świecie, Pan Jezus dał wszystkim ludziom możliwość stania się tym, czym On jest. Każdy człowiek, który jednoczy się z Chrystusowym zaczynem także się nim staje, z korzyścią dla siebie i wszystkich. Zostanie zbawiony i zbawi bliźniego.

Zanim zostanie ukryty w mące, zaczyn jest zmiażdżony, roztarty, podzielony na okruchy, całkowicie rozpuszczony – ale to właśnie w tym momencie gromadzi w jednej fermentacji niezliczone i rozproszone cząsteczki mąki. Doprowadza do ciała stałego substancję, która sama z sobie była równie sypka jak pył; wreszcie robi pożyteczne ciasto z tego, co zdawało się być jałowym rozproszeniem.

Także Jezus Chrystus, zaczyn całego świata, został złamany wieloma cierpieniami, rozszarpany i zniszczony, a Jego soki, to znaczy drogocenna krew, wylały się za nas, aby umocnić rozproszony rodzaj ludzki, mieszając się z nim. My byliśmy jak mąka ludów, oto jesteśmy zgromadzeni jako zaczyn. Leżeliśmy żałośnie po całej ziemi, rozproszeni i zmiażdżeni, oto jesteśmy zjednoczeni z ciałem Chrystusa, dzięki mocy jego Męki.

**********

**************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

27 LIPCA

********

Patron Dnia

św. Natalia, Aureliusz, Lilioza, Feliks i Jerzy
męczennicy

W VII w., w początkowym okresie rządów mahometan w Kordobie, w Hiszpanii, pozwolono chrześcijanom wyznawać ich wiarę; kiedy jednak mahometanie utrwalili swą władzę, rozpoczęli systematyczne prześladowanie chrześcijan. Św. Natalia wraz z mężem św. Aureliuszem porzuciła islam dla chrześcijaństwa. Na pozór żyli według obyczajów mahometańskich, ukrywając swoje prawdziwe przekonania. Jednak widok cierpiącego chrześcijanina, który publicznie wyznał swoją wiarę, przemienił ich dramatycznie. Od tej chwili zaczęli żyć jawnie w wierze chrześcijańskiej. Odłożywszy pewną sumę pieniędzy, by zapewnić przyszłość swojej córce, resztę swoich dóbr rozdali biednym i oddali się pokucie i modlitwom. Ich przykład stał się natchnieniem dla krewnego św. Aureliusza, św. Feliksa. Był on odstępcą od religii chrześcijańskiej, jego żona zaś Lilioza, nie przyznawała się głośno do swojej wiary. Niedługo trwało: wszyscy zostali uwięzieni. Razem z nimi uwięziono człowieka o imieniu Jerzy, mnicha z klasztoru św. Sabasa w Jerozolimie. On to szukając okazji do męczeństwa wobec sędziego obraził Mahometa. Wskutek tego 27 lipca 852 r. skazano go razem z innymi na śmierć.

http://www.katolik.pl/modlitwa.html

Święty Innocenty I Święty Innocenty I, papież
Błogosławiona Maria Magdalena Martinengo Błogosławiona Maria Magdalena Martinengo, dziewica
Błogosławiony Tytus Brandsma Błogosławiony Tytus Brandsma, prezbiter i męczennik
Święty Celestyn I Święty Celestyn I, papież
Błogosławiona Maria Klemensa od Jezusa Ukrzyżowanego Błogosławiona Maria Klemensa od Jezusa Ukrzyżowanego (Helena Staszewska), zakonnica i męczennica
Błogosławiona Maria Klemensa od Jezusa Ukrzyżowanego Błogosławiona Maria od Męki Pańskiej (Tarallo), dziewica
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Gersten, w Niemczech – bł. Berolda, opata. Owdowiał, gdy miał 31 lat. Wstąpił wtedy do opactwa św. Błażeja w Szwarcwaldzie. Znacznie później obrano go opatem w Steyr-Gersten pod Passawą. Uczynił tam ośrodek promieniujący na cały kraj. Zmarł w roku 1142. Jego kult zaaprobowano w roku 1970.

oraz:

św. Antuzy, męczennicy (+ VIII w.); św. Feliksa (+ 852); świętych męczenników: Jerzego, diakona, Aureliusza z żoną Natalią i Feliksa z żoną Liliosą (+ 852); świętych męczenników: Hermolausa, prezbitera, oraz braci Hermippusa i Hermokratesa (+ 305); świętych męczenników Maura, biskupa, i Sergiusza (+ pocz. II w.); bł. Novellona, zakonnika (+ 1280); św. Pantaleona, lekarza, męczennika (+ ok. 305)

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-27.php3

**************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

*********

o. Jerzy Gogola OCD

Cztery formy relacji z Bogiem

Zeszyty Karmelitańskie

Cztery formy relacji człowieka z Bogiem nie stanowią czterech jakościowo różnych rodzajów modlitwy. Są jedynie wyrazem osobistych sytuacji, w jakich znajduje się człowiek modlitwy. Natomiast podstawowa modlitewna relacja człowieka z Bogiem, niezależna od stanu ducha wierzącego, pozostaje niezmienna. Bóg zawsze będzie Stwórcą i Ojcem, a człowiek zawsze jego stworzeniem i dzieckiem. Te właśnie sytuacje w jakiś sposób determinują charakter modlitwy. Sprowadza się je do czterech: uwielbienia z adoracją, prośby, przebłagania i dziękczynienia.
Postawa adoracji pojawia się spontanicznie w człowieku, który znajduje się wobec Wielkości, Potęgi, Bogactwa, Piękna, wobec Majestatu Boga. Postawa prośby jest najbardziej oczywista u człowieka znajdującego się w potrzebie. Jeżeli potrzeba jest bardzo wielka, prośba przechodzi w błaganie. Postawa ekspiacji i przebłagania pojawia się w sytuacji świadomości niewierności i grzechu. Wreszcie postawa dziękczynienia jest zdrową reakcją na otrzymane dobro.
Tych form nie należy mylić ze stopniami modlitwy, które oznaczają coraz to głębszy poziom zażyłości z Bogiem. Na każdym zaś stopniu modlitwy mogą występować wszystkie cztery wymienione wyżej formy modlitwy.
Modlitwa chrześcijańska jako uwielbienie i adoracja
Uwielbienie i adoracja uważane są przez teologów za podstawowy wymiar modlitwy, gdyż stanowią uwieńczenie postawy religijnej człowieka. Człowiek religijny, nawet ten żyjący poza kontekstem biblijnego objawienia, zawsze składał Bogu kult, a właśnie kult jest uznaniem wielkości Boga. Im lepsza jest tego znajomość, tym uwielbienie i adoracja są bardziej spontaniczne i autentyczne.
Przypomina się tu postawa Izajasza, który ujrzał Boga na wyniosłym tronie i padł na twarz przed Nim, czując się grzesznikiem (Iz 6); albo Piotra, który na widok cudotwórczej mocy Jezusa, pada przed Nim i prosi, by zostawił go w spokoju, bo jest zbyt grzeszny, aby chodzić za Nim (Łk 5, 8).
R. Moretti wymienia następujące motywy, dla których modlitwa uwielbienia znajduje się na pierwszym miejscu:
– jest to modlitwa najbardziej odpowiednia na wyrażenie Bożego majestatu, bogactwa, doskonałości;
– jest to modlitwa najbardziej bezinteresowna i czysta;
– modlitwa uwielbienia w jakimś stopniu stanowi wypełnienie stwórczego zamysłu Boga wobec człowieka: Bóg wszystko stworzył dla swojej chwały;
– jest to modlitwa świętych w niebie, dla których takie racje modlitwy jak ubóstwo i grzech stają się nieaktualne.
Aktualna pozostanie jednak wdzięczność za otrzymane dobra, stąd bardzo bliska adoracji będzie zawsze modlitwa dziękczynienia.
Takie ujęcie modlitwy uwielbienia skłania do pewnej refleksji, że dla modlitwy adoracji nie wynika konieczność istnienia osobowych więzów opartych na miłości. Jest to po prostu uznanie wielkości Boga i schylenie przed nią czoła. Stąd należałoby wysnuć wniosek, że nawet ta najdoskonalsza według teologów modlitwa nie jest doskonała bez dopełnienia osobowej relacji przyjacielskiej, a nawet oblubieńczej miłości. Tę naszą tezę potwierdza historyczno-socjologiczny fakt istnienia omawianych czterech form modlitwy, także w religijności przed i poza chrześcijańskiej, gdzie osobowe więzy bóstwa z człowiekiem były nawet nie do pomyślenia. Bez objawienia w Chrystusie prawdziwego oblicza Boga jako Ojca adoracja mogłaby mieć charakter abstrakcyjnego podziwu czy bojaźliwego ukorzenia. O formach modlitwy należy więc mówić dopiero po ukazaniu jej chrześcijańskich podstaw.
Wynika stąd wniosek, że sama forma modlitwy absolutnie nie świadczy o jej wartości. Forma potrzebuje teologicznej treści. Jeżeli wierzący nie posiada wystarczającej formacji duchowej, opartej na słowie Bożym i na doświadczeniu Boga, jego modlitwa będzie daleka od ideału bez względu na jej formę.
Fundamentem chrześcijańskiej modlitwy adoracji staje się zatem pełnia objawienia Bożego misterium w Chrystusie ze wszystkimi tego konsekwencjami, o których była mowa wyżej. Z objawienia dowiadujemy się o nieogarnionej wielkości i wspaniałości Boga, ale nie tylko, również o udziale człowieka w życiu i wspaniałości Boga. Powstaje nowa zupełnie, nieistniejąca gdzie indziej, relacja osobowa pomiędzy Bogiem i człowiekiem. Z jednej strony nie stoi niejako nad przepaścią nędzarz człowiek i z drugiej Potężny Bóg, ale człowiek w Chrystusie staje się prawdziwym dzieckiem Ojca Niebieskiego i należy do Bożej Rodziny. Kiedy uwzględnimy fakt doświadczenia miłości Boga w wierze, uwielbienie Boga łączy się z dziękczynieniem za już otrzymane dary, za wejście do Królestwa niebieskiego.
Modlitwa uwielbienia w NT, szczególnie w Listach św. Pawła, nie tyle jest oddawaniem chwały Bogu, ile doświadczeniem bogactwa Jego łaski. W miarę jak następuje odkrywanie wspaniałości Bożych tajemnic potęguje się również uwielbienie Apostoła. W jego listach obecne są doksologie, czyli uwielbienia Boga:
O głębokości bogactw, mądrości i wiedzy Boga! Jakże niezbadane są Jego wyroki i nie do wyśledzenia Jego drogi! Kto bowiem poznał myśl Pana, albo kto był Jego doradcą? Lub kto Go pierwszy obdarował, aby nawzajem otrzymać odpłatę? Albowiem z Niego i przez Niego, i dla Niego [jest] wszystko. Jemu chwała na wieki. Amen (Rz 11, 33–36).
Apostoł Paweł nie kontempluje tutaj Boga jako takiego, ale Jego zbawczy zamysł względem człowieka, którego wspaniałość każe mu wyśpiewać Bogu ten hymn uwielbienia.
Temu, który ma moc utwierdzić was zgodnie z Ewangelią i moim głoszeniem Jezusa Chrystusa, zgodnie z objawioną tajemnicą, dla dawnych wieków ukrytą, teraz jednak ujawnioną, a przez pisma prorockie na rozkaz odwiecznego Boga wszystkim narodom obwieszczoną, dla skłonienia ich do posłuszeństwa wierze, Bogu, który jedynie jest mądry, przez Jezusa Chrystusa, niech będzie chwała na wieki wieków. Amen (Rz 16, 25–27).
Bogu należy się chwała także za to, że daje moc do wierzenia, że utwierdza w życiu ewangelicznym. Uwielbienie Boga możliwe jest dlatego, że Jego chwała objawiła się w Chrystusie, w życiu poszczególnych wierzących, ostatecznie w życiu Kościoła. Uznanie cudów Bożych zdziałanych w Chrystusie i w życiu chrześcijanina zapala w sercu wierzącego podziw i uwielbienie.
Modlitwa chrześcijańska jako prośba
Natura modlitwy prośby. Rozważając charakter modlitwy prośby, trzeba pamiętać o naturze chrześcijańskiej modlitwy, gdyż “prośba” jest jedynie formą modlitwy. Bez zrozumienia głębokiej natury chrześcijańskiej modlitwy łatwo o wypaczenia.
– Modlitwa prośby łatwo może stać się naśladowaniem prośby człowieka do człowieka, prośby ubogiego, kierowanej do bogatego pana, jakby chrześcijanin nie był niczym więcej jak tylko żebrakiem przed Bogiem.
– Modlitwa prośby może też przybrać charakter czysto utylitarny, by nie powiedzieć komercyjny. Skoro u Boga nic nie możemy kupić, staramy się zdobyć potrzebne nam rzeczy, “biorąc Boga na litość”, przez ukazywanie Mu serii naszych nieszczęść. Nie tyle jest to autentyczna modlitwa prośby, ile prośba upozorowana na modlitwę.
– Modlitwa prośby może się przerodzić w swego rodzaju walkę pomiędzy naszą wolą a wolą Bożą, na podobieństwo Jakuba, który walczył z aniołem: “Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz” (Rdz 32, 27). Nie istnieje sytuacja, w której z jednej strony znajduje się człowiek ze swoimi potrzebami a z drugiej Bóg obojętny na nie i dopiero trzeba Go przekonywać, by nam zechciał pomóc. Modlitwa w takim układzie byłaby nakłanianiem Bożej woli do naszej, co jest sprzeczne z rzeczywistością objawioną.
Definiując modlitwę prośby, św. Tomasz stwierdza, że jest ona podstawowym aktem cnoty religii. To oznacza, że wszelki akt modlitewny musi być aktem religijnym, czyli takim, który odzwierciedla głęboką naturę relacji człowieka z Bogiem. W akcie religijnym człowiek staje wobec swojego Stwórcy i Pana pełen czci i pokornego uniżania się, z wewnętrzną postawą całkowitego zdania się na Jego wolę. Z uwagi na tę atmosferę “sacrum” obecną na modlitwie istnieje wielka różnica pomiędzy prośbą skierowaną do człowieka a prośbą skierowaną do Boga.
Na modlitwie we wzajemną relację wchodzą dwa elementy: określona potrzeba człowieka i Bóg, do którego jest kierowana. Stąd każda modlitwa prośby ma najpierw na uwadze jakieś dobro. Z natury rzeczy dąży do jakiegoś zysku. Tu różni się od czystej modlitwy uwielbienia, w której o nic się nie prosi (gdyż już się otrzymało). Z uwagi na Boga, do którego człowiek się zwraca, modlitwa prośby musi mieć charakter nadprzyrodzony. Bez wejścia poprzez wiarę i miłość w prawdziwą relację z Bogiem nasza prośba będzie zwykłym aktem naturalnym, gdzie chodzi tylko o własne korzyści. Zatem nie każda prośba skierowana do Boga będzie modlitwą prośby. Modlitwa prośby jest w swej najgłębszej istocie modlitwą, a nie prośbą. Modlitwa wymaga wzniesienia serca i umysłu do Boga w akcie poddania, zawierzenia i zdania się na Jego wolę. Boża wola jest niezmienna i celem naszej modlitwy nie jest to, by ją zmieniać. Chrześcijańska modlitwa musi od tego założenia wychodzić. W przeciwnym razie trzeba by uznać, że wola Boża jest niedoskonała.
Tymczasem w prawdziwej modlitwie prośby nasz umysł i wola poprzez cnoty teologalne łączą się z Bogiem i dopiero w tej wspólnocie z Nim dostępują potrzebnych łask. Bez zjednoczenia z Bogiem nie można otrzymać od Niego czegokolwiek.
Czy jednak stawiając tak sprawę, nie zubożamy modlitwy prośby przez pozbawienie jej elementu psychologicznego, który skłania do prośby? U podstaw chrześcijańskiej modlitwy znajdują się dwa misteria Boga: misterium Jego życzliwości (benevolentia) i misterium Jego opatrzności (providentia).
Bez wiary w Bożą życzliwość względem nas, nędza nasza zamykałaby nas tylko w sobie. Różnica pomiędzy Boską wielkością i naszą małością przytłaczałaby nas, ale nie skłaniała do modlitwy. Nawet gdyby była możliwa modlitwa, byłaby ona podobna do wołającego na pustyni, bez nadziei, że ktoś usłyszy i pospieszy z pomocą. Bez wiary w Bożą życzliwość modlitwa traci sens prośby, tym bardziej, że nie ma możliwości zmiany Bożego postanowienia.
Jeśli chodzi o misterium Bożej Opatrzności, można pójść za myślą św. Tomasza, który widzi w modlitwie prośby jedną z istotnych możliwości otrzymywania Bożej łaski. Łaska dociera do nas trzema kanałami: drogą sakramentalną, drogą własnych zasług i drogą modlitwy. Poprzez sakramenty Bóg udziela nam łaski ex opere operato (mocą zbawczego dzieła Chrystusa). Poprzez nasze postępowanie, które jest miłe Bogu, zdobywamy także łaskę, oczywiście już jako odpowiedź na Bożą łaskę. Pozostaje jeszcze szeroki zakres życia i działania, który nie jest objęty ani sakramentami, ani naszymi zasługami. Wchodzą tu w grę nasze potrzeby ziemskie służące pośrednio także zbawieniu, potrzeby moralne i duchowe, aż po łaski wytrwania w dobrym do końca. Ta łaska nie jest skutkiem ani sakramentów, ani naszych zasług. W ten sposób modlitwa prośby zawarta jest w Boskim planie zbawienia. Stąd powiedzenie św. Alfonsa: “Kto się modli, ten się zbawia. Kto się nie modli, ten się potępia!”.
Skuteczność modlitwy prośby. Chodzi tutaj o to, by osiągnąć cel modlitwy, czyli otrzymać łaski, o które się prosi. Jezus zapewnia o niezawodnej skuteczności modlitwy zanoszonej do Ojca z wiarą i w Jego imię (por. np. Mt 7, 7; 21, 22; J 16, 23–24). Zatem sprawą absolutnie fundamentalną dla modlącego się chrześcijanina to oprzeć swoją ufność na słowie Jezusa: trzeba wierzyć w niezawodną skuteczność modlitwy. Bardzo łatwo popełnić tutaj błąd, traktując modlitwę prośby na podobieństwo prośby zanoszonej przez człowieka do człowieka. Ludzkie prośby są o tyle skuteczne, o ile zdoła się skłonić wolę drugiego do spełnienia naszej prośby. Przypomnieć należy to, co zostało powiedziane wyżej: w chrześcijańskiej modlitwie na pierwszym miejscu jest zjednoczenie naszej woli z wolą Bożą. Byłoby wręcz absurdem prosić o coś przeciwnego Bożej woli. Odpowiedź na pytanie o skuteczność modlitwy prośby brzmi: modlitwa jest skuteczna, o tyle, o ile prośba w niej zawarta nie sprzeciwia się naszemu dobru, którym jest wieczne zbawienie.
O. Tomasz Alvarez pyta jednak, czy taka odpowiedź nie jest przypadkiem ucieczką przed trudnościami związanymi z tym pytaniem? Odpowiedź brzmi: nie, gdyż nawet prosząc o rzeczy materialne, naszej modlitwie towarzyszy Jezusowe zapewnienie: “Proście, a będzie wam dane” (Mt 7, 7). Trzeba jednak pamiętać, że źródłem modlitwy prośby jest modlitwa nadprzyrodzona, wypływająca z serca przemienionego przez łaskę uświęcającą. Dobra materialne także mają prawo bytu w naszej modlitwie, gdyż człowiek żyje na ziemi, pracuje, choruje, ale przecież wciąż dąży do nieba i całe jego środowisko ziemskie współdziała w osiągnięciu tego celu. Gdyby jakieś dobra tego świata nie służyły zbawieniu człowieka, to wówczas byłoby rzeczą błędną uważać je za owoc modlitwy prośby. Owocem modlitwy prośby w tym przypadku będzie raczej, by nie otrzymać tego dobra. Kiedy usilnie modlimy się o coś, a nie otrzymujemy, należy tym bardziej wierzyć w skuteczność nadprzyrodzonej modlitwy, że otrzymujemy to, co dla nas najlepsze. Jeżeli czegoś pragniemy, ale nie możemy się zdobyć na modlitwę w tej intencji, to być może pragnienie jest moralnie wątpliwe i że uznajemy je za niegodne. O wszystko, czego pragniemy, mamy też prawo się modlić. Możemy zatem przedstawiać Bogu wszystkie nasze prośby, bez specjalnej selekcji, byleby nasz umysł i nasze serce były otwarte na Boże zbawienie, a my byśmy byli przekonani, że cokolwiek otrzymamy w odpowiedzi na naszą modlitwę, z pewnością będzie najlepsze dla naszego zbawienia.
Wartość modlitwy prośby. Za R. Moretti wymieńmy tu motywy, dla których modlitwa prośby posiada wielką wartość.
– Człowiek jest niedoskonały, to znaczy nie posiada w sobie tego wszystkiego, co mu jest konieczne do szczęścia, do zbawienia. W tej sytuacji wołanie o Bożą pomoc narzuca się samo. Człowiek jest istotą zależną od Boga, a w związku z tym całkowicie ubogą.
– Bóg pragnie współpracy człowieka w dziele, które wobec niego zamierzył, a które przekracza nieskończenie ludzkie siły. Modlitwa prośby jest niczym innym, jak świadomą odpowiedzią człowieka i Kościoła na zaproszenie Boga do realizowania Królestwa. Takie pragnienie może pochodzić jedynie od Boga, dlatego można powiedzieć, że modlitwa prośby ma swoje źródło w Bożej miłości. Sam Duch święty zanosi do Ojca tę modlitwę (por. Rz 8, 26), dzięki której człowiek staje się prawdziwym współtwórcą historii zbawienia. Nie należy jej pojmować jako żebraniny, ale jako realizację naszego stanu dziecięctwa, a co za tym idzie – Królestwa.
– Samo nauczanie Chrystusa o modlitwie dotyczy głównie próśb zanoszonych do Boga. Przypomnijmy trzy przykłady stanowiące zachętę do modlitwy prośby (omówione przez nas powyżej):
a) Jezus każde prosić w porę i nie w porę, zapewniając, że Ojciec Niebieski oczekuje od nas takiej natrętnej prośby, która nigdy się nie zniechęca (Łk 11, 5–13; 18, 1–8);
b) modlitwa w imię Jezusa posiada skuteczność dzięki głębokiemu zjednoczeniu w miłości z Chrystusem – Krzewem winnym (J 15, 7);
c) modlitwa “Ojcze nasz”, typowa modlitwa chrześcijanina (Mt 6, 9–13; Łk 11, 1–4), jest wybitnie modlitwą prośby, która rodzi się właśnie z faktu dziecięctwa wobec Boga. Uczeń prosi nie tylko o to, aby nadeszło Królestwo niebieskie, ale także o wszystko, co jest mu potrzebne do życia, włącznie z chlebem powszednim. Ojcostwo Boga dotyczy wszystkich dziedzin życia ludzkiego, stąd o wszystko należy Go prosić.
Modlitwa chrześcijańska jako ekspiacja, przebłaganie
Przebłaganie to także modlitwa prośby, błagania. Zatem ta forma modlitwy dotyczy wszystkich założeń modlitwy prośby. W tym przypadku specyficzny jest jednak kontekst: podkreśla się jako dominującą sytuację grzechu człowieka. Należy zauważyć, że już sam fakt istnienia w życiu chrześcijanina takiej modlitwy jest czymś bardzo pozytywnym. Ze studium o naturze grzechu wiadomo, że poczucie grzeszności rodzi się w atmosferze obecności Bożej, w kontakcie człowieka z sacrum. A to oznacza, że człowiek sięgający po tę formę modlitwy posiada żywy kontakt z Bogiem. Natomiast nieobecność tej formy modlitwy w życiu chrześcijanina rzuca pewien cień na jego poczucie sacrum. Prof. A. Słomkowski stwierdzi nawet: “Chrześcijanin, pojmujący właściwie swój stosunek do Boga, nie będzie w stanie wielbić Boga, ani mu dziękować, ani prosić, bez przeproszenia Go za swoje grzechy i niedbalstwa oraz za niewykorzystane łaski”.
U podstaw modlitwy ekspiacyjnej znajduje się więc poczucie nieskończonej świętości Boga, a w wyniku tego świadomość grzeszności własnej i innych ludzi. W kontakcie z Bogiem człowiek odkrywa nie tylko grzech, ale również skłonność do złego, mocno w nas zakorzenioną i często ukrytą przed naszą świadomością. Ludzkiej słabości doświadczali także święci, którzy nigdy nie popełnili grzechu ciężkiego, dlatego i oni modlili się z pokorą i szczerością, jakby byli największymi na świecie grzesznikami. Poprzez modlitwę przebłagalną, ekspiacyjną chrześcijanin pragnie osiągnąć dwie rzeczy: wyznać Bogu swój grzech i otrzymać jego przebaczenie. W modlitwie przebłagalnej ma miejsce nie tylko poznanie smutnej rzeczywistości grzechu, ale również wyznanie winy i prośba o przebaczenie. Ta forma modlitwy pozwala także na wyznanie prawdy o Bogu miłosiernym. W takiej modlitwie realizuje się Dobra Nowina, która polega na głoszeniu miłosierdzia względem ubogich.
Idąc za myślą niektórych autorów, należy podkreślić jeszcze jeden ważny element modlitwy ekspiacyjnej – potrzebę ofiary i cierpienia ze strony człowieka. Prof. S. Urbański, powołując się na o. Pyżalskiego, stwierdza, że wyłącznie słowami nie można wynagrodzić Bogu za zniewagi. Modlitwa przebłagalna tylko w połączeniu z cierpieniem posiada najwyższą wartość. Ze studium duchowości wiemy, że pokuta może posiadać dwojaką formę: zwyczajną i nadzwyczajną. Pokuta zwyczajna korzysta z codziennego krzyża, którego nie trzeba specjalnie poszukiwać, gdyż jest obecny w życiu każdego człowieka. Dzięki poczuciu grzechu można wykorzystać cierpienie jako zadośćuczynienie za grzech osobisty i innych. Pokuta nadzwyczajna polega na świadomym i dobrowolnym nałożeniu sobie jakiegoś cierpienia jako zadośćuczynienia za grzech. Potrzebna jest oczywiście roztropność, a w przypadku poważniejszych pokut czujność spowiednika.
Modlitwa chrześcijańska jako dziękczynienie
Modlitwa dziękczynna prawie zawsze towarzyszy modlitwie prośby i na ogół bezpośrednio po niej występuje na potwierdzenie jej wysłuchania: człowiek prosi, zostaje wysłuchany i dziękuje. T. Špidlik zauważa, że już za czasów Orygenesa starano się wyłonić omawiane przez nas cztery formy modlitwy, traktując je raczej jako cztery elementy każdej modlitwy, które ostatecznie można sprowadzić do dwóch: prośby i uwielbienia Boga. Przebłaganie bowiem jest rodzajem prośby, a dziękczynienie zlewa się z uwielbieniem i adoracją.
Wśród ludów pierwotnych znana jest przede wszystkim modlitwa prośby. Przybity ciężarem życia człowiek stara się wzbudzić zainteresowanie Boga poprzez wzywanie pomocy i składanie ofiar. Stąd powtarzające się wezwania: “Wysłuchaj!”, “Przyjmij!”, “Zlituj się!”
Człowiek biblijny również nieustannie zwraca się do Boga z prośbami i błaganiami. Szczególne nagromadzenie tych próśb znajdujemy w Psalmach. Dzięki doświadczeniu nędzy i zwracaniu się z prośbą do Boga Izrael odkrywa, że Bóg jest miłosierny. Dlatego od prośby natychmiast przechodzi do dziękczynienia: “Dziękujcie Panu bo jest dobry, bo na wieki miłosierdzie Jego” (Ps 107, 1). Doświadczenie nędzy idzie w parze z odkryciem Bożego miłosierdzia. Ta prawidłowość zostanie potwierdzona w Kościele przez wielu świętych. Gdy św. Teresa z Lisieux odkrywa Bożą Miłość, która pochyla się nad ubóstwem człowieka, składa swoje życie w ofierze Miłości Miłosiernej. Z wielką Teresą ikonografia wiąże werset Psalmu: “Na wieki będę śpiewać zmiłowania Pańskie”, idąc za myślą Wielkiej Reformatorki, która swoją autobiografię nazywa “Księgą zmiłowań Pańskich”. Jeszcze jeden znany przykład bł. Elżbiety od Trójcy Świętej: na pewnym etapie duchowego rozwoju całe swoje życie pragnie przeżyć na uwielbienie Boga, nadając sobie nawet nowe imię: Laudem gloriae.
Za źródło dziękczynienia uważa się wiarę w Boga jako Stwórcę wszystkich rzeczy, który rządzi światem jak Ojciec i obdarowuje człowieka różnymi darami. Do aktu dziękczynienia skłania człowieka uznanie zależności od Boga oraz świadomość, że wszystko, co posiada, otrzymał jako dar, na który nie zasłużył.
R. Guardini słusznie zauważa, że dziękczynienie pojawia się wówczas, gdy nie było konieczności otrzymania danej rzeczy. Ponieważ wszechświat wcale nie musiał istnieć, więc powinniśmy Bogu dziękować za życie i za wszystko, co dla naszego dobra stworzył. Jeżeli prośba chrześcijanina polega na tym, by “wola Boża spełniała się zawsze w większej wolności, czystości i wierności”, to również dziękczynienie “polega na tym, by wszystko przyjmować z większą i coraz głębszą świadomością, że wszystko jest darem Boga”. Można dziękować Bogu za to, że On istnieje (Guardini nazywa to najwznioślejszą formą dziękczynienia), za to, że my istniejemy i za to, co posiadamy; dziękować należy za dar wiary, a nawet za codzienny krzyż.
Człowiek musi uczyć się dziękować Bogu zawsze i wszędzie, nie traktując życia jako czegoś oczywistego. Jeżeli jednak człowiek nie rozumie wielkości Bożego daru, nie potrafi żyć w dziękczynieniu. Zdolność do modlitwy dziękczynienia zależna jest od stopnia miłości bezinteresownej, która wymaga walki z samolubstwem i egoizmem. Modlitwa dziękczynna łączona jest z modlitwą eucharystyczną. Eucharystia oznacza właśnie dziękczynienie. Ten liturgiczny i kościelny kontekst chrześcijańskiego dziękczynienia może i powinien stanowić element wychowawczy dla modlitwy indywidualnej.
Jerzy Gogola OCD
fot. Pink Sherbet Photography Run Until You Fly 

Flickr (cc)

http://www.katolik.pl/cztery-formy-relacji-z-bogiem,24958,416,cz.html?s=3
*********
Grzegorz Rąpała

Cudowny Medalik

Wzrastanie

Niema modlitwa

Coraz rzadziej wśród młodzieży widzimy zawieszoną na szyi małą blaszkę z wizerunkiem Maryi czy świętych. Mowa oczywiście o medaliku. Sami nie zdajemy sobie nieraz sprawy, że stanowi on osobiste wyznanie wiary, a jednocześnie prośbę o wstawiennictwo przed Bogiem, o dar bycia świętym. Medalik to jakby niema modlitwa noszona w sercu i kierowana do nieba bezustannie: podczas pracy, odpoczynku i snu.

Najbardziej rozpowszechnionymi medalikami na świecie są Medalik Niepokalanego Poczęcia, zwany powszechnie Cudownym Medalikiem oraz Medalik św. Benedykta. Dziś zapoznamy się z Cudownym Medalikiem.

Objawienie

Historia Cudownego Medalika rozpoczyna się 27 listopada 1830 roku, kiedy to nieznanej nikomu nowicjuszce Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo, Katarzynie Labouré, objawia się Matka Boża. Podczas tego objawienia usłyszała ona słowa: “Postaraj się o wybicie i rozpowszechnienie medalika według tego wzoru. Wszyscy, którzy będą go nosić z ufnością i wiarą, otrzymają wiele łask”.

Św. Katarzyna zobaczyła dwie strony medalika. Na awersie postać Maryi, wyciągającej ku ziemi ręce, z których emanują promienie oznaczające łaski zlewane na ludzi. Maryję otacza napis: “O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”. Rewers obejmuje znak krzyża, z umieszczoną pod nim literą “I” oraz “M” (Immaculata Maria – Niepokalana Maryja). Poniżej dwa serca – jedno z koroną cierniową, drugie z koroną z róż, przebite mieczem. Symbolizują one miłość Jezusa i Maryi wobec ludzi oczekujących na łaski.

Katarzyna nie uczyniła ze swego objawienia sprawy publicznej – zwierzyła się jedynie swojemu spowiednikowi, księdzu Aladel. Ona sama pracowała w przytułku w Paryżu jako kucharka i praczka, zajmowała się hodowlą krów, wreszcie była furtianką. Dopiero po jej śmierci odczytano – spisaną na polecenie spowiednika – relację o objawieniach i od tej pory Medalik, wkrótce nazwany Cudownym, zaczął być powszechnie noszony jako źródło łaski. Ksiądz Aladel zwlekał początkowo z wybiciem medalika. W końcu zdecydował się przedstawić całą sprawę arcybiskupowi Paryża – de Quelen, a gdy ten okazał się przychylny, medalik wybito w 1832 roku w ilości 1500 egzemplarzy.

Cuda i łaski

Na cuda i łaski nie trzeba było długo czekać. Już w tym samym roku ośmioletnia Karolina Nenain z parafii Saint-Germain-l’Auxerrois, zarażona cholerą, odzyskuje zdrowie dzień po tym, jak siostry dają jej Medalik. Rok później, 13 czerwca, wojskowy z Alençon, znany “ateista i bluźnierca”, któremu siostry wręczyły Medalik, zaczyna się modlić.

W styczniu 1842 r. dochodzi do jednego z bardziej spektakularnych cudów w historii Kościoła. Młody, francuski Żyd, Alfons Ratizbone, któremu wcześniej przyjaciel zakłada Medalik na szyi, wstępuje na chwilę do świątyni S. Andrea della Fratte w Rzymie. Widząc w bocznej kaplicy wizerunek pięknej Pani z Cudownego Wizerunku, klęka. W tym momencie doznaje olśnienia i z kościoła wychodzi nawrócony. 31 maja 1842 r. w klasztorze Jezuitów przyjmuje chrzest i przystępuje do Komunii św. Cztery dni później jego nawrócenie zostaje uznane dekretem papieskim za prawdziwe działanie Boże za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny. Alfons zostaje księdzem i zakłada zgromadzenie Matki Bożej Syjońskiej, którego charyzmatem jest nawracanie Żydów na wiarę katolicką.

22 sierpnia 1845 r. John Henry Newman, anglikański teolog, interesujący się nauką Kościoła rzymskiego, zawiesza sobie Medalik na szyi. Dwa miesiące później przechodzi na katolicyzm.

Miliony czcicieli

10 lat po pierwszym wybiciu medalika nosiło go już około 100 milionów wiernych, choć nadal nic nie wiedziano o objawieniach.

W tym też czasie – w odpowiedzi na prośbę Maryi, by młode dziewczęta bardziej się Jej poświęcały, powstaje tzw. “Młodzież maryjna”. 20 czerwca 1847 r. papież Pius IX oficjalnie uznaje ją za stowarzyszenie (ponad sto lat później, w 1961 r., działa ono już w 93 krajach). Za sprawą Cudownego Medalika powstają wciąż nowe wspólnoty. Stowarzyszenie Medalika na cześć Niepokalanie Poczętej (potocznie: Stowarzyszenie Cudownego Medalika), zainicjowane przez polskich biskupów, w 1908 r. zostaje rozszerzone przez papieża Piusa X na całe chrześcijaństwo. W 1919 r. Ojciec Maksymilian Maria Kolbe obiera medalik jako znak członków Milicji Niepokalanej. Wkrótce to bractwo staje się znane na całym świecie (obecnie ma 4 miliony członków w 46 krajach na wszystkich kontynentach).

W 1939 r. w samej Polsce liczy 750 tys. członków. Pod wpływem duchowości Rycerstwa, ks. Franciszek Blachnicki zakłada Krucjatę Wstrzemięźliwości (1957 r.), która ma być zbiorowym narzędziem Niepokalanej w walce z alkoholizmem. Milicja Niepokalanej staje się także inspiracją do powstania Ruchu Światło-Życie oraz instytutów życia konsekrowanego, takich jak: Siostry Franciszkanki Rycerstwa Niepokalanej (założone w Japonii), Siostry Mniejsze Maryi Niepokalanej (Rzym), Siostry Franciszkanki Niepokalanej (Filipiny), Zgromadzenie Braci Franciszkanów Niepokalanej (Włochy), Misjonarki Rycerki Niepokalanej Ojca Kolbe (Włochy), Instytut Niepokalanej Matki Kościoła (Polska).

Dwudziesty wiek to także stulecie licznych cudów, związanych z Cudownym Medalikiem. Świadectwa o cudach za przyczyną Wizerunku od 1922 r. pojawiają się na łamach “Rycerza Niepokalanej”, gazety Milicji Niepokalanej.

Katarzyna Labouré została kanonizowana przez papieża Piusa XII 27 lipca 1947 roku.

Grzegorz Rąpała

http://www.katolik.pl/cudowny-medalik,2694,416,cz.html?s=2
***********
ks. Leszek Mateja

Błogosławieni miłosierni

Źródło

 Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią (Mt 5,7).
Jest to jedno z najważniejszych zdań wypowiedzianych przez Jezusa, które wzywają nas do miłosierdzia i obiecują w zamian Boże miłosierdzie. Jednak, aby w pełni zrozumieć to błogosławieństwo, należy odczytać je w kontekście pozostałych. Warto zwrócić również uwagę na kolejność ośmiu błogosławieństw. Bowiem jest ona nieprzypadkowa i stanowi etapy rozwoju duchowego tych, którzy chcą naśladować Chrystusa w swoim życiu.
Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie (Mt 5,3).
Najczęściej słowa te odczytujemy jako wezwanie do pokory, lecz sformułowanie ubodzy w duchu ma głębsze znaczenie. Bowiem ubogi to ten, który ma świadomość, że wszystko, co posiada, otrzymał od Boga i całą swą ufność pokłada w Bogu – “u Boga”. Taki człowiek doskonale rozumie i wypełnia na co dzień wezwanie Jezusa: Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą, i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje (Mt 6,19-21).
Jezus w tych słowach wcale nie wzywa nas, aby nic nie posiadać, ale aby nie przywiązywać się do dóbr tego świata, bowiem są zniszczalne. Prawdziwą wartością jest to, co niezniszczalne, czyli skarby w niebie, które gromadzone są poprzez dobre uczynki: miłosierdzie, modlitwę i post. Człowiekiem ubogim może być ktoś bardzo majętny, jak np. Hiob. Podobnie ten który nic, albo niewiele posiada, może nie stać się człowiekiem ubogim, jeśli koncentruje się w swym życiu na dobrach ziemskich. Aby zostać człowiekiem miłosiernym, najpierw trzeba być ubogim w duchu, czyli wolnym w wymiarze dóbr ziemskich. Świadomość, że wszystko co posiadamy jest depozytem od Boga, pozwala łatwiej przekazywać innym to, co otrzymaliśmy, jeśli zażyczy sobie tego Bóg – właściciel tych dóbr.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni (Mt 5,4). Błogosławieństwo to dotyczy ludzi wrażliwych na cierpienie. Tylko człowiek wrażliwy potrafi współcierpieć z innymi, a jest to podstawowa umiejętność potrzebna do czynienia miłosierdzia. Nie można efektywnie pomóc człowiekowi, jeśli nie rozumie się jego cierpienia. Tylko ten, kto potrafi niejako nieść wraz z cierpiącym jego ból, jest prawdziwie miłosiernym.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię (Mt 5,5).
Cisi to inaczej łagodni. Błogosławieństwo to uzupełnia poprzednie, bowiem nie wystarczy być wrażliwym, ale aby czynić miłosierdzie, należy stać się również łagodnym, czyli posiadać umiejętność opanowania uczuć. Uczucia powinny być pod kontrolą rozumu, wtedy będą twórczą siłą w dziedzinie miłosierdzia. Prawdziwe miłosierdzie zawsze będzie mądrym i pełnym wrażliwości działaniem.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni (Mt 5,6).
Nie można pragnąć i okazywać miłosierdzie, bez pragnienia i dążenia do sprawiedliwości. Sprawiedliwość stoi na straży miłosierdzia, aby miłosierdzie nie było naiwne. Miłosierdzie natomiast chroni sprawiedliwość, aby ta nie przerodziła się w okrucieństwo. Ponadto miłosierdzie sprawia, że owoce sprawiedliwości są trwałe. Jeśli tak często w dziedzinie życia społecznego mówi się o potrzebie zachowania zasad sprawiedliwości, to należy zwrócić taką samą uwagę również na miłosierdzie, bowiem bez niego trudno spodziewać się prawdziwych i trwałych owoców sprawiedliwości w życiu jakiejkolwiek wspólnoty.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą (Mt 5,8).
Ludzie czystego serca to ci, którzy starają się zachować niewinność wobec jakiegokolwiek grzechu, nie tylko w dziedzinie VI przykazania. Podobnie jak w przypadku sprawiedliwości, tak i cnota czystości jest ściśle związana z miłosierdziem. Jeśli bowiem sprawiedliwość sprowadza miłosierdzie, to miłosierdzie sprowadza czystość serca. Jałmużna gładzi grzechy (Syr 3,30). Prawda o oczyszczającej roli uczynków miłosierdzia znana była już w Starym Testamencie. Natomiast Jezus już w samym błogosławieństwie dotyczącym miłosiernych zapowiada dostąpienie przez nich miłosierdzia Bożego także w kontekście odpuszczenia grzechów.
Według św. Ambrożego zachodzi również relacja zwrotna między cnotą miłosierdzia i czystości: ten kto świadczy miłosierdzie, traci za to zapłatę, jeśli czystym sercem tego nie czyni. Miłosierdzie zawsze jest związane z nagrodą. Jeśli jednak czynione jest przez człowieka w stanie grzechu, to duchowy zysk w całości, lub w dużej części jest wykorzystany do oczyszczenia z tego grzechu. Wtedy traci się w takim samym wymiarze nagrodę w niebie. Człowiek nieustannie jest narażony na skalanie swego serca grzechem, jednak należy dążyć do minimalizacji tego zagrożenia. Bowiem im czystsze serce, tym czynienie miłosierdzia jest efektywniejsze w kontekście gromadzenia sobie skarbów w niebie.
Człowiek miłosierny zawsze tam, gdzie się pojawia, wprowadza pokój, ale również jest ciągle narażony na prześladowania ze strony tych, którzy boją się uzdrawiającej siły miłosierdzia. Osiem błogosławieństw wygłoszonych przez Jezusa w Kazaniu na Górze stanowi nierozdzielną całość i można je porównać do elementów łańcucha. Proces rozwoju duchowego polega na dokładaniu poszczególnych oczek tego łańcucha, a później wzmacnianiu go. Powyższe rozważania miały na celu ukazać głębsze zrozumienie błogosławieństwa dotyczącego miłosiernych, ale w taki sam sposób można odczytać sens każdego z innych błogosławieństw w kontekście całości. Z naszej refleksji wyraźnie wynika, że nie można być człowiekiem miłosiernym bez cnoty ubóstwa, wrażliwości, łagodności, sprawiedliwości, czystości, pokoju i męstwa.
ks. Leszek Mateja
http://www.katolik.pl/blogoslawieni-milosierni,2041,416,cz.html
*********
Ks. Henryk Skoczylas CSMA

Kochany Aniele, święty Aniele

Któż jak Bóg

Codziennie rano i wieczór pewna pobożna matka uczyła pacierza trzyletniego synka, Eugeniusza. Jedna z modlitw była do Anioła Stróża. Zawierała ona kilka wezwań ciepłych, serdecznych, bardzo żywych i obrazowych. Stąd chłopiec, stając na krześle, składał rączki i wpatrując się w oczy swojej mamy, bardzo chętnie powtarzał za nią słowa modlitwy:
Kochany Aniele, święty Aniele,
Ty jesteś moim stróżem,
I zawsze przy mnie stoisz.
Powiedz Panu, że chcę być dobry
I by mnie chronił z Bożego tronu.
Powiedz Matce Bożej,
że Ją bardzo kocham
I by mnie pocieszała
w chwilach strapienia.
Osłaniaj mnie w czasie
niebezpieczeństw
I zawsze prowadź dobrą drogą.
Także w kwietniowy poranek 1894 roku najpierw była modlitwa, następnie śniadanie, a po śniadaniu zabawa na podwórku przed domem. Pół godziny później dziecko wybiegło na pobliską łąkę, aby zbierać polne kwiaty i fikać koziołki ze swoim pieskiem. Pojawił się wówczas na drodze cygański tabor. Jechało kilka kolorowych wozów krytych dachem. Każdy z nich był zaprzężony w parę łaciatych koni. Obok wozów szły Cyganki w długich, wielobarwnych sukniach. Na ich twarzach malowało się ogromne zmęczenie, a szaty świadczyły o skrajnej nędzy. Jedna z nich, widząc bawiące się dziecko na łące, podeszła kilka kroków ku niemu i zaczęła go wabić grzechotką. Dziecko – nieświadome niebezpieczeństwa – zbliżyło się do niej i wyciągnęło rączkę po grzechotkę. Cyganka dała mu grzechotkę i – biorąc go za rękę – poprowadziła ku jadącym cygańskim wozom. Gdy oddalili się od domu kilkaset metrów, Cyganka złapała go wówczas i wsadziła do jednego z wozów. Dopiero wtedy chłopiec spostrzegł, że stało się z nim coś dziwnego i zaczął rozpaczliwie płakać, ale było już za późno.
Cygański tabor jechał dzień za dniem, mijając wioski i małe miasteczka. Nieszczęsne dziecko, po pierwszych dniach przerażenia i płaczu, zaczęło się powoli uspokajać i wkrótce „stało się” jednym z cygańskich dzieci, z umorusaną buzią i z rozczochraną czupryną. Ubrany był tak, jak wszystkie cygańskie dzieci, w długą koszulinę po kostki, a w jego oczach czaił się ogromny smutek. Dzieci cygańskie szybko nauczyły go różnych sztuczek potrzebnych do kradzieży i żebraniny. Tak upłynęły mu długie cztery lata.
Dziecko wyczuwało jednak, że to nie jest jego świat. W miarę jak przybywało mu lat zew natury dawał mu się coraz bardziej odczuwać. Chociaż nie pamiętał prawie nic ze swoich pierwszych trzech lat życia, tajemniczy instynkt mówił mu, że cygański tabor nie jest jego rodziną i że ten rodzaj życia nie odpowiada mu. Toteż pewnego dnia, korzystając ze swobody – jaką Cygani już mu dawali  – oddalił się od karawany i uciekł. Nie wiedział jednak, ani gdzie się znajduje, ani gdzie należałoby się udać. Wiedział jedynie, że gdzieś na świecie jest ogródek, mały piesek, dom i mama. Intuicja mówiła mu, że póki sił mu starczy, musi jak najdalej odejść od taboru cygańskiego. Była już noc, kiedy padł u skraju drogi wyczerpania. Na szczęście ktoś go tam znalazł i zawiózł do najbliższej komendy policji. Tutaj został nakarmiony i – po spokojnie przespanej nocy – komendant policji zaczął go przyjaźnie przepytywać, by się dowiedzieć, kim jest i skąd pochodzi. Najpierw przypuszczał, że jacyś niedobrzy rodzice porzucili to dziecko, ale z tego, co ono mówiło, szybko zorientował się, że stało się coś innego. Chłopiec zapytany o imię odpowiedział, że Cygani wołali go „Franz”. „To nie może być prawdziwe imię francuskie – zauważył policjant. A mama jak ci mówiła – zapytał z kolei?” „Mama mówiła do mnie: «mój kochany» lub «skarbie»”. Nie dało się z niego nic więcej wydobyć. O swoim ojcu nic wogóle nie pamiętał. Komendant policji i pozostali policjanci zastanawiali się, jakie dalsze kroki powinni podjąć w tej sytuacji. Któryś z nich przypomniał sobie, że faktycznie kilka lat temu otrzymali wiadomość o zaginięciu pewnego dziecka, ale takie meldunki napływały kilka razy w roku. W tamtych czasach jedynym środkiem nagłośnienia były gazety. Istniał także telegraf, ale w tych celach był mało użyteczny. Policjanci sięgnęli do ogłoszeń sprzed kilku lat, ale nie znaleźli jednak nic takiego, co by im pomogło odkryć tożsamość zaginionego chłopca. W pewnym momencie chłopiec powiedział, że przypomina sobie pewną modlitwę do Anioła Stróża, której nauczyła go mama, i którą odmawiał często, będąc wśród Cygnów. „Czy mógłbyś ją nam powiedzieć” – spytał komendant. Chłopiec prawie instynktownie złożył rączki, wzniósł oczy ku górze i zaczął ją recytować:
Kochany Aniele, święty Aniele
Ty jesteś moim stróżem,
I zawsze przy mnie stoisz…
Komendant i pozostali policjanci wysłuchali tej modlitwy jak urzeczeni. „Ta modlitwa pomoże nam ustalić kim jest ten chłopiec i skąd pochodzi” – stwierdził komendant. Po czym poprosił chłopca o kilkakrotne jej powtórzenie, a w międzyczasie jeden z policjantów dokładnie zapisywał słowa modlitwy. Następnego dnia główne francuskie dzienniki podały wiadomość o odnalezieniu zaginionego chłopca i jako znak rozpoznawczy podały tylko część jego szczególnej modlitwy do Anioła Stróża. Druga część celowo nie została ujawniona, gdyż miała posłużyć policji w celu zidentyfikowania matki tegoż dziecka.
W miejscowości Fains pewna kobieta dowiaduje się od sąsiadek, że dzienniki francuskie donoszą o odnalezieniu się jakiegoś małego chłopca, który zaginął przed czterema laty. Jako znak rozpoznawczy policja podała część jakiejś modlitwy do Anioła Stróża, której niegdyś nauczyła go matka. Gdy kobieta wzięła do ręki gazetę i przeczytała całe ogłoszenie, omal nie zemdlała z wrażenia, gdyż rozpoznała tę modlitwę, która była poniekąd jej własną kompozycją. Natychmiast zgłosiła się do najbliższej komendy policji i wśród łez i okrzyków radości oznajmiła, że jest tu mowa niewąpliwie o jej zaginionym synku, Eugeniuszu. Policjanci w celu sprawdzenia kazali jej przedstawić brakującą część modlitwy. Kobieta zamknęła oczy, przytuliła obydwie dłonie do serca i, płacząc ze wzruszenia, recytowała pozostałą część modlitwy. Policjanci, nie mając cienia wąpliwości podali jej nazwę miasta i adres komendy policji, gdzie powinna udać się po swoje dziecko. Na drugi dzień w południe matka i synek spotkali się i po serdecznym przywitaniu odmówili razem ze łzami w oczach zbawienną modlitwę do Anioła Stróża, która teraz miała dla nich znaczenie niesamowite:
Kochany Aniele, święty Aniele
Ty jesteś moim stróżem,
I zawsze przy mnie stoisz…
Jest to prawdziwe wydarzenie. Miało ono miejsce we Francji w latach 1894-1898. Chłopiec nazywał się Eugene Loup i został porwany w miejscowości Fains, położonej w połowie drogi między Reims i Nancy. Cyganie wędrowali z nim głównie po północnych regionach Francji. Spotkanie z matką miało miejsce w Amiens (zob. E. Marcolini, Storie e Leggende di 100 Paesi, Ed. Piemme, Asti 1993, s.70-75).
Pismo Święte i Ojcowie Kościoła przedstawiają jako prawdę wiary naukę o istnieniu i misji Aniołów Stróżów. Jest ona powszechnie przyjęta w Kościele, ale nie jest ogłoszona jako dogmat. Począwszy od XII wieku, wybitni teolodzy twierdzą, że nie tylko chrześcijanie, ale każdy człowiek przychodząc na świat, otrzymuje w darze od Boga swojego Anioła Stróża. Pierwsza i najbardziej znacząca wzmianka o Aniele Stróżu znajduje się w Ps 91: „Bo swoim aniołom nakazał w twej sprawie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach” (w. 11). Bóg, chociaż nie potrzebuje niczyjej pomocy do kierowania człowiekiem i do spieszenia mu ze wsparciem z własnej woli zechciał w tym celu poslużyć się dobrymi Aniołami. Aniołowie, których nazywamy „Aniołami Stróżami” strzegą nas, prowadzą nas przez życie, spieszą nam z pomocą, chronią od niebezpieczeństw, przedstawiają Bogu nasze modlitwy, wstawiają się za nami u Niego, pomagają w zdobywaniu większej doskonałości chrześcijańskiej, a nade wszystko w coraz doskonalszym poznawaniu Boga, co jest warunkiem w zdobywaniu prawdziwej miłości do Boga i człowieka.
Aniołowie święci, Bóg z miłości do człowieka, zaprosił Was do czujnej i życzliwej troski nad każdym człowiekiem, który przychodzi na świat. Dziękujemy Wam z całego serca za tę nadprzyrodzoną posługę, która ma na uwadze jedynie chwałę Bożą i nasze wielkie dobro. Amen.
Ks. Henryk Skoczylas CSMA
 http://www.katolik.pl/kochany-aniele–swiety-aniele,1781,416,cz.html
*********
o. Jerzy Zieliński OCD

Trud owocowania Słowa

Głos Karmelu

Bogactwo sposobów
Słowo Boga jest nośnikiem odwiecznej mądrości, potrzebnej nam wszystkim do wzrastania. Bóg daje poznać swe słowo na różne sposoby. Możemy je usłyszeć i zobaczyć w zjawiskach zachodzących w świecie natury. Niemal namacalnie, poprzez zmysły, dotykamy jakiejś Bożej prawdy lub tajemnicy, zilustrowanej w zjawisku przyrody.
Swoje słowo Bóg przekazuje także przez wewnętrzne natchnienia, światła i pouczenia. Ten wewnętrzny sposób spotkania ze słowem jest tajemniczy, ale zarazem niezmiernie skuteczny. Odciska w ludzkim wnętrzu ślady, które pozostają na długo, niejednokrotnie na całe życie. To, co poznajemy w taki sposób, jest najtrudniejsze do wypowiedzenia i przekazania, gdyż Bóg dostosowuje się do indywidualnych i niepowtarzalnych cech każdej ludzkiej istoty.
Wyjątkową i najcenniejszą drogą, po której dociera do nas słowo, jest nauczanie Jezusa, a szczególnie przykład Jego życia. Św. Jan od Krzyża porównał Go do kopalni o niezliczonej ilości korytarzy, nie mających końca. Gdziekolwiek zaczniemy kopać, zawsze znajdziemy bezcenną i świeżą mądrość Bożego słowa.
Tajemnice słowa
Chociaż słowo Boże dociera do nas na tyle różnych sposobów, jego owocowanie nie jest sielanką. Słowo zawiera w sobie liczne tajemnice, których nie jesteśmy w stanie do końca pojąć. Życie z tajemnicami wymaga zaufania słowu. „Wszystko, co w sobie rozpoznajemy — pisze św. Teresa Benedykta od Krzyża — dotyczy jedynie dostępnej naszemu poznaniu powierzchni duszy. Głębia, gdzie to powstaje, jest w znacznym stopniu ukryta nawet dla nas samych. Jedynie Bóg ją zna i może oczyścić… Wszystkich nas oszukuje zewnętrzny cień spraw; stoimy tu na ziemi w obliczu nieprzeniknionych zagadek, których prawdę zna jedynie sam Stwórca”.
Niejednokrotnie słowo nie wydaje owoców lub są one małe, bo boimy się zawierzyć temu, czego nie możemy dotknąć, zmierzyć, czego kształtu i koloru nie potrafimy określić. Wszystko, co nie daje się opisać w powyższy sposób, nie leży w granicach naszej mądrości. Spotkanie z tym, co Boże, zawsze jest więc bolesnym doświadczeniem, bo zaufanie kosztuje i nie da się go kupić w pierwszym sklepie za rogiem ulicy. Poznawanie słowa i wydawanie owoców wymaga pokory i czasu. To tak, jak z oczami człowieka, który z ciemnego pomieszczenia wyszedł nagle na zewnątrz i został uderzony wszechogarniającym światłem. W pierwszej chwili nic nie widzi, oczy bolą go i pieką, chciałby natychmiast wrócić do mroku. Potrzeba czasu i pokory, by oczy przyzwyczaiły się i mogły dostrzegać znajdujące się obok przedmioty.
Szkodliwe tendencje
Odpowiedzią na słowo Boga jest nasze słowo, czyli modlitwa i ściśle związane z nią czyny. Decydują one o owocowaniu, które jest jak wrażliwa roślina. By się rozwijała, potrzebuje nie tylko właściwej gleby. Sprawą wielkiej wagi jest także ochrona przed tym, co szkodzi. Mentalność człowieka naszych czasów i styl jego życia odpowiedzialne są za pojawienie się różnego rodzaju skłonności, wrogich Bożemu słowu. By im nie ulec, modlitwa i czyny muszą przeciwstawić się tendencji do przesadnej spontaniczności, aktywizmu, roztargnień, powierzchowności i dominacji.
Przezwyciężaj tendencję do przesadnej spontaniczności. Bez wątpienia rozwój modlitwy powinien przebiegać od posługiwania się gotowymi formułami i metodami do rozmowy z Jezusem, której nie krępują sztywne gorsety. Doświadczenie uczy, że wraz z postępem duchowym zmniejsza się potrzeba naśladownictwa, a daje o sobie znać potrzeba wyrażania siebie. Modlitwa jest tym piękniejsza i prawdziwsza, im bardziej własna. Nie oznacza to bynajmniej, że spontaniczność jest jedyną drogą modlitwy. Jest punktem docelowym modlitwy, ale nie punktem wyjścia. W początkowych etapach modlitwy metody są bardzo pomocne. Ponadto wielka wartość modlitewnych formuł ujawnia się w okresach oschłości. Wówczas trudno jest modlić się własnymi słowami i pozostaje jedynie cierpliwe i powolne powtarzanie Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo czy różnych aktów strzelistych: Jezu, ufam Tobie; Jezu, kocham Ciebie…
Modlitewne formuły pełnią również cenną rolę nauczycieli pokory. Nieraz dajemy się uwieść subtelnej pysze, gdy dumni jesteśmy z tego, że potrafimy modlić się własnymi słowami albo gdy rozpiera nas radość, bo wypowiadane słowa są niemal jak poezja. Doświadczenie łatwości na modlitwie z pewnością ubogaca ją. Trzeba jednak pamiętać, że jest darem. Gdy przychodzi oschłość, uświadamiamy sobie coś bardzo ważnego: nie w naszej mocy jest zatrzymać i kontynuować taki sposób modlitwy. Uczymy się wówczas pokory maluczkich, których serca modlą się prostotą zwykłych słów, często pozbawionych poetyckiego piękna i cierpliwie powtarzanych.
Przezwyciężaj tendencję do aktywizmu. Z pewnością daleko nam do tego, by nazwać siebie pracoholikami. Niemniej w sposobie myślenia i postępowania hołdujemy zasadzie, że tyle jestem wart, ile potrafię pokazać owoców pracy rąk swoich. Nie mówimy tego głośno, lecz sercu taka opinia jest bliższa z powodu pewnych wygodnych założeń: konieczności życiowe, nerwowa atmosfera otoczenia, która wciąga i rozprasza, naglące obowiązki stanu, radość płynąca z czynu, bądź też oschłość i znużenie na modlitwie. Te rozliczne motywy mogą stać się niebezpieczną pułapką dla owocowania słowa.
Zdolność działania, tworzenia i przekształcania jest wielkim dobrodziejstwem i nie zabija w nas Bożego słowa, gdy zachowa umiar, gdy jest wyrazem pełnienia woli Jezusa, a nie własnej woli, gdy wreszcie rozumie potrzebę podejmowania trudu modlitwy. Aktywizm pozbawiony roztropności traci z pola widzenia prymat wartości duchowych i wówczas staje się herezją czynu. Człowiek o takim podejściu do życia jest niezdolny do wydawania owoców. Modlitwa i dobry czyn zawsze będą dla niego zbyt trudne, stąd znajdzie wiele szlachetnych motywów, by je obejść.
Przezwyciężanie aktywizmu nie zmierza do tego, by zwrócić się do przeciwnej mu skrajności. Aktywność i modlitwę należy łączyć zgodnie ze stanem życia, do którego ktoś został powołany i z wymogami, jakie zeń wynikają.
Przezwyciężaj tendencję do roztargnień. Jedną z najczęstszych trudności na modlitwie są roztargnienia. Nieumiejętność radzenia sobie z nimi może prowadzić do całkowitego zniechęcenia się do modlitwy. Roztargnienia związane są głównie z naszą wyobraźnią i pamięcią. Bywa, że dopuszcza je sam Bóg. Wówczas cierpliwe i wytrwałe ich znoszenie staje się środkiem oczyszczenia, drogą duchowego wzrastania. Najczęściej jednak przyczyna roztargnień znajduje się w nas. W naszym świecie panuje trend lekceważenia milczenia i samotności. Nie umiemy, a niekiedy nie chcemy wchodzić w te dwa fundamentalne dla ludzkiego ducha doświadczenia. Tymczasem w dużej mierze od nich zależy stan naszej wyobraźni i pamięci. Pamięć i wyobraźnia wciąż pozostaną żywe, bo taka jest ich natura, lecz panowanie nad nimi i przywoływanie uciekających od Jezusa myśli aktami wiary i miłości będzie znacznie łatwiejsze.
Przezwyciężaj tendencję do powierzchowności. Ogromna ilość docierających do nas informacji, powszechny pośpiech, nadużywanie słów nie sprzyjają formacji duchowej, która sięgałaby w głąb i rodziła owoce. Czytamy i słuchamy powierzchownie. Ten styl życia czyni wiele szkody modlitwie, a przecież jej zasadniczym zadaniem jest prowadzić do głębokiej zażyłości z Chrystusem. Czytaj więc z większą uwagą, dostrzegaj z głębią, mów mniej, lecz z większą pokorą i mocą w słowach.
Przezwyciężaj tendencję do dominacji na modlitwie. Stawiając siebie w centrum świata, człowiek mierzy go własną miarą. Nie jest skłonny ani do słuchania, ani do posłuszeństwa. Łatwo więc dochodzi do przekonania, że modlitwa jest jego działaniem, podczas którego przedstawia Bogu własne propozycje i oczekuje odpowiedzi. Modlitwa wyrasta jednak z innej logiki, w której człowiek nie jest w centrum. Wszystko zaczyna się od wsłuchiwania w mądrość Bożego słowa. Mówienie i decydowanie przyjdą później jako odpowiedź na Boże działanie w naszym życiu. Biblijny mędrzec, który dobrze to zrozumiał, pozostawił nam w dziedzictwie piękną modlitewną prośbę o mądrość: Wyślij ją z niebios świętych, by przy mnie będąc pracowała ze mną. Ona bowiem wie i rozumie wszystko, będzie mi mądrze przewodzić w mych czynach. I będą przyjemne dzieła moje i stanę się godnym tronu mego Ojca (Mdr 9, 9-12).Jerzy Zieliński OCD

http://www.katolik.pl/trud-owocowania-slowa,24421,416,cz.html
********
bp Grzegorz Ryś

Czy chrześcijaństwo zmieniło świat?

Tygodnik Powszechny

Największym znakiem zakorzenienia chrześcijaństwa w myślenie Europy i Ameryki jest to, że nawet jego kwestionowanie dokonuje się z reguły w oparciu o chrześcijańskie przesłanki. Kościoły bywają kontestowane najczęściej nie w imię niewiary, lecz w imię ideałów, które oficjalnie głoszą.Tytułowe pytanie zadajemy w szczególnym momencie: na progu trzeciego tysiąclecia, po zakończeniu Wielkiego Jubileuszu, który dla wszystkich wspólnot chrześcijańskich stanowił okazję do podsumowań (artykuł pisany był w 2003 roku). Jubileusz obchodzili wszyscy: Rzym widział osobne celebracje dla dzieci, młodzieży, rodzin, chorych i niepełnosprawnych, ludzi życia konsekrowanego i apostolstwa, katechistów, diakonów stałych, kapłanów i biskupów, rzemieślników, robotników, rolników, uczonych i wykładowców, artystów, dziennikarzy, sportowców, wojskowych i policjantów, ubogich, więźniów, emigrantów, rządzących i parlamentarzystów. Na te celebracje „stanowe” nakładały się przybywające do Rzymu pielgrzymki narodowe. W tym wypadku jednak nie można mówić o podobnej powszechności. Wieczne miasto nawiedziły delegacje 12 krajów europejskich, 5 krajów Ameryki Południowej i Środkowej oraz 2 krajów afrykańskich. Zabrakło jakiejkolwiek „reprezentacji” azjatyckiej oraz z Australii i Oceanii. Te proporcje nie są przypadkowe – odbijają stopień i nierzadko dramatyczne dzieje chrystianizacji poszczególnych kontynentów.

Mała trzódka
Zacznijmy od Azji – kontynentu, na którym narodził się Jezus i Jego Kościół. Początkowo tempo rozwoju misji chrześcijańskich wydawało się tu wręcz szokujące. Tradycja mówi o dotarciu św. Tomasza Apostoła do Indii już w połowie I w. (ok. 52 r.). W V stuleciu Dobra Nowina przeniknęła (wraz z perskimi kupcami) do Chin. Tu Kościół przeżył niespodziewany rozkwit w latach 618-907; po tym okresie równie nagle się załamał. W XIV w. Kościół w Azji został zredukowany do maleńkiej wspólnoty chrześcijan w Indiach. W wieku XVI misje podjęli jezuici, docierając ponownie do Chin, a nawet do Japonii. Załamały się one po kilkudziesięciu latach – po części w wyniku straszliwych prześladowań; po części zaś wskutek rezygnacji z metody akomodacji, co zadecydowało o kulturowej alienacji Ewangelii w Azji.
„Złotym wiekiem” Kościoła w Japonii nazywa się dziś okres rozpoczęty przybyciem św. Franciszka Ksawerego (1549), a skończony gwałtownie ostatecznym zakazem kultu chrześcijańskiego w roku 1639 (odwołanym dopiero w 1873). Mówienie o „złotym wieku” nie oznacza wszakże pozyskania dla Ewangelii jakiegoś znaczącego procenta japońskiej populacji – przeciwnie, jest raczej hołdem składanym męczennikom. Dokumentację na ich temat zbiera Kościół stanowiący dziś w prawdziwym „morzu” szintoizmu i buddyzmu zaledwie 0,3% populacji kraju. W Indiach, wobec przeszło 80% hinduistów i 11% muzułmanów, chrześcijanie wszystkich wyznań stanowią 3,7%; w Chinach – nieco ponad 3% [1]. A przecież te dwa kraje zamieszkuje blisko połowa ludności świata. Trudno się dziwić, że adhortacja apostolska „Ecclesia in Asia” (1999) zawarła swoje przesłanie do wiernych na tym kontynencie w znamiennych słowach Jezusa: „Nie bój się mała trzódko” (por. Łk 12, 32) [2].
Z nieco lepszym skutkiem, ale niemal równie gwałtownie przebiegały dzieje Ewangelii w Afryce. Prężny rozwój Kościoła pierwszych pięciu wieków, zwłaszcza w Egipcie i Kartaginie (dość wymienić postacie Tertuliana, Orygenesa, Cypriana, Augustyna czy papieża Gelazego I), załamał się wskutek najazdów – najpierw Wandalów, a następnie (w VII w.) Arabów. Drugą fazę chrystianizacji historycy datują na stulecia XV i XVI (m.in. misje portugalskie w Mozambiku i na Madagaskarze); Czarna Afryka doczekała się wtedy swojego pierwszego biskupa (był nim konsekrowany w Rzymie w 1518 r. Don Enrico, syn króla Konga Alfonsa I). Poważniejsze efekty przyniosła dopiero jednak trzecia fala misji w XIX wieku. Dziś liczba chrześcijan w Afryce zapewne nie przekracza 20%. Jeśli uwzględnić młody wiek tworzonych przez nich Kościołów, trudno myśleć o Afryce inaczej niż jak o wielkim terytorium misyjnym. Równie młode (choć liczniejsze) są Kościoły Australii i Oceanii.
Obywatele nieba 
Czy powyższe dane uprawniają nas do stwierdzenia, że „chrześcijaństwo nie zmieniło”, tzn. nie wpłynęło w zasadniczy sposób na losy większej części świata (samą Azję zamieszkuje 2/3 populacji globu)? Czy rzeczywisty wpływ chrześcijaństwa na dzieje świata mierzy się odsetkiem ochrzczonych ludzi? Czy naprawdę pierwszoplanowym i właściwym celem Kościołów powinno być ochrzczenie 100% ludzkości?
Podczas pielgrzymki do Japonii w lutym 1981, stając na wzgórzu upamiętniającym męczeństwo św. Pawła Miki i jego 25 towarzyszy, papież Jan Paweł II powiedział m.in.: „Przychodzę dziś na Wzgórze Męczenników, aby zaświadczyć o prymacie miłości w świecie. Na tym świętym miejscu ludzie wszystkich stanów i powołań życiowych dali dowód, że miłość jest silniejsza niż śmierć. Stali się wcieleniem samej istoty chrześcijańskiego przesłania, ducha Błogosławieństw, a dla wszystkich, którzy na nich patrzą – inspiracją, by kształtować własne życie w bezinteresownej miłości Boga i bliźniego. Dziś ja, Jan Paweł II, Biskup Rzymu i Następca Piotra, przybywam do Nishizaka, aby się modlić, by ten pomnik przemawiał do współczesnego człowieka z taką siłą, z jaką wieki temu przemawiały krzyże postawione na tym wzgórzu do naocznych świadków. Aby ten pomnik przemawiał do świata na zawsze: o miłości, o Chrystusie!”.
Oczywiście, wpływ, o jaki modli się Papież, trudno uchwycić przy pomocy naukowych metod. Jedno wszakże wydaje się pewne: Następca Piotra mierzy go raczej w kategoriach radykalizmu znaku, a nie liczby ochrzczonych. Daleko tu jesteśmy od pragmatyki misyjnej np. Franciszka Ksawerego, ale bardzo blisko myśli Ojców Kościoła. O roli chrześcijan wobec świata czytamy w klasycznym tekście „Listu do Diogneta”, napisanym u schyłku II wieku: „Chrześcijanie nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem (…) Mieszkają w miastach helleńskich i barbarzyńskich, jak komu wypadło, stosują się do miejscowych zwyczajów w ubraniu, jedzeniu, sposobie życia, a przecież samym swoim postępowaniem uzewnętrzniają owe przedziwne i wręcz paradoksalne prawa, jakimi się rządzą. Mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze (…) każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą. Żenią się jak wszyscy i mają dzieci, lecz nie porzucają nowo narodzonych. Wszyscy dzielą jeden stół, lecz nie jedno łoże. Są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba. Słuchają ustalonych praw, a własnym życiem zwyciężają prawa (…) Jednym słowem: czym jest dusza w ciele, tym są w świecie chrześcijanie”.
Anonimowy Autor aleksandryjski wyprowadza stąd bardzo dalekie wnioski: o zasadniczym napięciu między chrześcijanami a światem, ale także o zbawczej roli chrześcijan wobec świata: to właśnie oni są zasadą jego życia i nadają mu jedność. Jednak nie przez narzucanie nań własnej siatki „kościelnych”, zewnętrznych struktur, ale od wewnątrz – zgodnie z logiką ewangelicznego zaczynu. Ich ambicją nie jest też zmiana funkcjonujących w świecie struktur i praw, raczej wyrośnięcie ponad nie stylem życia i dokonywanymi wyborami. I raczej w taki sposób należy interpretować ów przepiękny tekst, a nie w duchu łatwych, a do niedawna jeszcze funkcjonujących oskarżeń chrześcijaństwa o odwracanie uwagi swych wyznawców od doczesności i upajanie „duchową gorzałką” nadziei na niebo.
Słudzy urodzonego w stajni 
Nie wydaje się tu konieczne przytaczanie opinii o chrześcijańskim charakterze cywilizacji europejskiej (jesteśmy nimi wręcz zasypani – choćby w związku z postępującym procesem integracji). Inna rzecz, że samo proste stwierdzenie chrześcijańskiego „dziedzictwa” Starego (podobnie zresztą jak Nowego) Kontynentu przychodzi nam dziś o wiele łatwiej niż ustalenie jego zakresu czy swego rodzaju „spisu treści”. Nie mieści się już w tym katalogu np. idea Boga, tym bardziej Boga osobowego czy wcielonego; katalog ów dziś koncentruje się raczej wokół wizji człowieka! To – być może szokujące – stwierdzenie nie jest bynajmniej oparte na wypowiedzi Giscarda d’Estaing, lecz na przesłaniu Jana Pawła II do uczestników Europejskiego Kongresu Naukowego „Ku konstytucji europejskiej?”. Oto zestaw wartości, które zdaniem Papieża stanowią dziś „chrześcijański fundament Europy”: godność osoby, świętość życia ludzkiego, centralna rola rodziny opartej na małżeństwie, ranga wykształcenia, wolność myśli, słowa oraz głoszenia własnych poglądów i wyznawania religii, ochrona prawna jednostek i grup, współpraca wszystkich na rzecz wspólnego dobra, praca pojmowana jako dobro osobiste i społeczne, władza polityczna pojmowana jako służba, podporządkowana prawu i rozumowi, a ograniczona przez prawa osoby i narodów.
Zostawmy na boku pytania o to, na ile mamy tu do czynienia z akceptacją dokonującej się na naszych oczach redukcji chrześcijańskiego ethosu, albo: czy wymienione przez Papieża wartości rozumiane są tak samo przez wszystkich Europejczyków (podobnie Amerykanów). Warto podkreślić, że 2/3 zaprezentowanego tu katalogu wartości jeszcze półtora wieku temu było postrzegane przez papieży jako oznaki raczej dechrystianizacji niż chrystianizacji społeczeństw. Grzegorz XVI i Pius IX postulaty wolności myśli, słowa, sumienia czy religii zdecydowanie określali jako insanitas. W 15. punkcie „Syllabusa” (1864) za błędne zostało uznane następujące zdanie: „Każdemu człowiekowi wolno przyjąć i wyznawać tę religię, którą – wiedziony światłem rozumu – uznał za prawdziwą”. Kiedy więc obecny Papież domaga się – w imię chrześcijańskiego dziedzictwa Europy – wolności myśli czy słowa, lub stwierdza, że Kościół „nie ma tytułu do opowiadania się za takim albo innym rozwiązaniem instytucjonalnym czy konstytucyjnym” („Centesimus Annus”, nr 47), kontynuuje myśl nie tyle swoich poprzedników, co ludzi (jak np. ks. F. Lammenais) wykluczanych przez nich z Kościoła.
Dla ostrego zobrazowania tej myśli przytoczmy jeszcze jeden przykład. 11 października 1988 w Parlamencie Europejskim Papież powiedział: „W tym punkcie naszych rozważań należy chyba przypomnieć, że właśnie z chrystianizmu Europa współczesna zaczerpnęła zasadę (…), która w najgłębszy sposób kieruje jej życiem politycznym: mam na myśli sformułowany po raz pierwszy przez Chrystusa rozdział tego, »co należy do Cezara«, od tego, »co należy do Boga« (por. Mt 22, 21). To podstawowe rozróżnienie – między podlegającą regulacji, zewnętrzną stroną życia ziemskiej społeczności a sferą autonomii osób – staje się jasne w świetle odmienności natur tych dwóch dziedzin: wspólnota polityczna obejmuje w sposób konieczny wszystkich obywateli, do wspólnoty religijnej zaś należą w sposób wolny tylko wierzący”.
Jan Paweł II ideę „rozdziału Kościoła od państwa” wyprowadza – jak najsłuszniej – z myśli samego Jezusa. W XIX w. trudno byłoby wszakże znaleźć kontynuatora tej myśli w gronie następców Piotra. Nie znaczy to, że jej nie formułowano. Oto tekst: „Wołamy o wolność religii, pełną, powszechną, bez różnicy, bez uprzywilejowania; i dlatego, tak dalece jak dotyczy to nas katolików, wołamy o zupełny rozdział Kościoła i państwa. Ten konieczny rozdział, bez którego nie ma wolności religijnej dla katolików, przyniesie Kościołowi – owszem – z jednej strony zubożenie, z drugiej jednak – absolutną niezależność w sprawach duchowych”. I jeszcze drugi, adresowany wprost do duchownych: „Słudzy Tego, który narodził się w stajni i umarł na krzyżu! Powróćcie do waszych początków; z własnej woli stańcie się znów ubogimi i wybierzcie cierpienie; wtedy słowo cierpiącego Boga, ubogiego Boga, stanie się znów skuteczne na waszych ustach, tak jak było na początku. Odrzucając wszelkie inne wsparcie, oprócz Bożego, idźcie jak dwunastu rybaków do ludzi i zacznijcie podbój świata na nowo”. Jasno, radykalnie, ewangelicznie. Teksty pochodzą z października i grudnia 1830 r. Ogłoszone zostały jako swoisty manifest dziennika „L’Avenir”. Niecały rok później dziennik został zawieszony na wniosek francuskich biskupów, przerażonych radykalizmem jego postulatów. Oczywiście, postulat „rozdziału Kościoła od państwa” został (jako 55 z kolei zdanie) potępiony w „Syllabusie” Piusa IX.
Wbrew pozorom, nie chodzi w tym momencie o sąd nad papiestwem, czy – szerzej – hierarchią kościelną. Raczej o to, że „wpływ chrześcijaństwa na świat” nie pokrywa się wyłącznie z oddziaływaniem struktur hierarchicznych. Nierzadko Ewangelia przemawia ustami ludzi „z drugiego szeregu” lub wręcz dysydentów.
Czasami jednak historia nas zaskakuje. Odwołując „Donację Pepina i Karola Wielkiego” Napoleon pisał: „Jezus Chrystus, dziedzic królewskiej krwi Dawida, nie pragnął być królem Żydów… Powiedział: »Moje królestwo nie jest z tego świata«, potępiając w ten sposób na zawsze każdy zamiar mieszania celów religijnych z pożądaniami doczesnymi”. Nikt z nas nie ma zapewne złudzeń co do religijnych pobudek Napoleona; niezależnie od tego jednak bez sentymentu myślimy o odpowiedzi udzielonej mu przez Piusa VII: „Nie możemy zrezygnować z czegoś, co do nas nie należy. Władza doczesna należy do Rzymskiego Kościoła; my nią tylko zarządzamy”. Nie oznacza to, że cynizm Napoleona jest nam bliższy od determinacji (zapewne godnej lepszej sprawy) papieża. Z drugiej strony jednak, kto wie, być może największym znakiem zakorzenienia chrześcijaństwa w myślenie Europy i Ameryki jest to, że nawet jego kwestionowanie dokonuje się z reguły w oparciu o chrześcijańskie przesłanki. Kościoły bywają kontestowane najczęściej nie w imię niewiary, lecz w imię ideałów, które oficjalnie głoszą. Tak było w wieku XII i XIII, gdy przeciwstawiono istniejącemu Kościołowi głoszone przezeń ubóstwo; tak w wieku XVIII i XIX, gdy dystansowano się do Kościoła w imię (tak bardzo przecież ewangelicznego i Pawłowego) słowa: „wolność”.
Między inkulturacją a gwałtem 
Wróćmy jednak do chrystianizacji Europy i Ameryki; zapytajmy o jej drogi i metody. Klucz do odpowiedzi, oczywiście, znajduje się w opisie modelu europejskiego, gdyż został on wręcz automatycznie przeniesiony wraz z ruchem kolonizacyjnym i emigracyjnym do Nowego Świata.
Historycy są zgodni: chrześcijańska Europa została ukształtowana w średniowieczu. Nie od zera, rzecz jasna, lecz raczej w procesie nowej syntezy, której zostały poddane elementy kultury greckiej, rzymskiej, żydowskiej, germańskiej, wreszcie słowiańskiej. Choć zapewne żaden z historyków nie podjąłby się opisania właściwej dla chrystianizacji europejskiej (a jeszcze bardziej amerykańskiej!) proporcji między inkulturacją a gwałtem. W każdym razie już w pismach Alkuina, jednego z największych intelektualistów doby karolińskiej, między pojęciami „Europa” i „Kościół” zostaje postawiony znak tożsamości. Dzisiejsza historiografia oddaje ową tożsamość terminem CHRISTIANITAS – opisującym całą społeczność średniowieczną, zarówno w jej wymiarach „świeckich” (polityka, gospodarka, kultura), jak i w sferze życia religijnego. To społeczność rządzona przez władców Dei gratia, będących „pomazańcami” (Christus!), broniona przez wojowników, nazywanych „rycerzami Chrystusowymi” (miles Christi!); społeczność, w której szczytem wykształcenia jest teologia, sieć dróg kreują miejsca pielgrzymkowe, daty wyznacza kalendarz liturgiczny, a czas odmierzają kościelne dzwony. Co więcej, w epoce krucjat christianitas nabiera również poczucia odrębności geograficznej – identyfikuje się poprzez kontrast do świata muzułmańskiego.
Średniowieczny Kościół zwracał się nie do osób, lecz do całych społeczeństw. Chrzcił władcę, co miało ipso facto oznaczać chrystianizację podległego mu ludu. Trudno o lepszą ilustrację takiego procesu, jak zarejestrowany piórem Długosza opis chrztu Litwy, przeprowadzonego przez Jagiełłę:
„Król polski Władysław po przybyciu na Litwę urządził zjazd w Wilnie (…) Po zabiciu zaś i zniszczeniu bożków cały lud i naród litewski z gotowością i oddaniem zgodził się chętnie przyjąć wiarę chrześcijańską. Nauczeni w ciągu kilku dni prawd wiary, Modlitwy Pańskiej i Składu Apostolskiego, zostali obmyci wodą chrztu świętego. A ponieważ było niezmiernie trudno chrzcić każdego pojedynczo, dzielono ich na gromady i pokropiwszy święconą wodą, nadawano jedno pospolicie używane imię chrześcijańskie, pierwszej gromadzie Piotr, drugiej Paweł, trzeciej Jan, czwartej Jakub, piątej Stanisław. Kobietom zaś, które tworzyły osobne grupy, nadawano odpowiednie imiona, a mianowicie: Katarzyna, Małgorzata, Dorota (…) Za to wszystko papież Urban VI udzielił pochwały arcychrześcijańskiemu królowi”.
Nie ma wątpliwości: Litwinów (a przed nimi Polaków, Franków, Anglosasów) najpierw chrzczono, później katechizowano. Tym bardziej więc los Ewangelii musiał zależeć od stopnia chrystianizacji instytucji, prawa i struktur. W każdym z przypadków jednak czekać trzeba było kilka pokoleń (200 – 300 lat?), aby „chrześcijańska Europa” stała się „Europą rzeczywistych chrześcijan”.
Jedność europejskiej christianitas rozpadła się ostatecznie z chwilą reformacji. Wartości religijne nie od razu znalazły się w odwrocie, o czym świadczy choćby przyjęta w Augsburgu w 1555 r. zasada: cuius regio eius religio. Wszakże sto lat później, w trakcie Wojny Trzydziestoletniej, widać było już jasno, że sprawy wyznaniowe rozważane są raczej na marginesie ważniejszych interesów politycznych; owszem, padają ich ofiarą, jako przykrywający je i uwiarygodniający sztandar.
Papieżowi – do niedawna głównemu aktorowi historii Europy – pozostała jeszcze na krótko drugoplanowa rola w polityce antytureckiej. W XVIII w. funkcjonujące w terminologii prawa narodów pojęcie respublica christiana zostało zastąpione terminem „wspólnota europejska” – ostateczne potwierdzenie tego, że Kościół (a właściwie Kościoły) przestał kreować rzeczywistość Europy i świata, lecz – co najwyżej – z trudem nadąża za ich przeobrażeniami. XIX-wieczna, zrodzona z rewolucji francuskiej liberalna Europa wymusiła na Kościołach radykalny zwrot w kierunku misji ściśle religijnej, a wiek XX zderzył się z nimi systemami już nie pluralistycznymi, ale wprost nie-ludzkimi (jak faszyzm i komunizm).
Paradoksalnie, to wyparcie Kościoła z bezpośredniego zaangażowania w doczesność (jakby wymuszony powrót do logiki „Listu do Diogneta”) nie osłabiło, lecz wzmocniło jego autorytet publiczny. Od Leona XIII po Jana Pawła II głos chrześcijan na tematy społeczne, polityczne, gospodarcze czy kulturowe jest z uwagą w świecie wysłuchiwany, nawet jeśli nie wszystkie ich racje są podzielane.
*
Jest prawdą, że chrześcijaństwo zmienia świat; ale równie oczywistą (i może nawet łatwiej opisywalną?) prawdą jest to, że ono samo podlega zmianom pod wpływem świata. Chrześcijaństwo starożytnych Rzymian, wychowanych w greckiej kulturze, nie mogło być takie samo, jak chrześcijaństwo barbarzyńskich Franków. I nie chodzi jedynie o to, że musiało się „przebrać” w nowy język. Ochrzczeni Frankowie, a potem np. Słowianie, wnosili do Kościoła swój świat wartości i wrażliwość. Przykładowo: w zetknięciu ze starożytną dualistyczną gnozą (a także z niektórymi kierunkami filozofii) chrześcijaństwo nabrało podejrzliwego dystansu do ciała i całej dziedziny erotyki – dystansu, jakiego nie zna w takiej mierze ani Stary, ani Nowy Testament. Kiedy jednak weszło w świat germański, traktujący równie otwarcie, co poważnie ludzką płciowość, pasterze Kościoła uczynili ze współżycia mężczyzny i kobiety warunek sine qua non zaistnienia małżeństwa. Tego typu zmian można by wskazać dziesiątki: podejście chrześcijan do wojny, stosunek do pieniądza i posiadania w ogóle (inny w gminach pierwotnych, inny w feudalnym świecie średniowiecznym, jeszcze inny dziś) itd.
Nie dziwmy się zbyt łatwo: ani dialogowi Kościoła ze światem, ani zmianom w łonie chrześcijaństwa. Dzieje ewangelizacji dokonują się bowiem między dwoma ekstremalnymi niebezpieczeństwami. Jednym jest bezmyślne otwarcie na świat, które może zaowocować co najwyżej jakąś formą dwu-wiary czy synkretyzmu. Drugim jednak jest programowe odrzucenie dialogu, które musi się skończyć wyobcowaniem i izolacją.
Jest jeszcze trzecia możliwość: a mianowicie, że w owym dialogu ze światem chrześcijaństwo przestaje być sobą; sięga po niewłaściwe sobie metody i sposoby myślenia. Wtedy przestaje zmieniać świat; zaczyna mu szkodzić! Pamiętna „Liturgia przebłagania” z 12 marca 2000 uświadamiała nam, że w trakcie swych dziejów chrześcijanie nie zawsze służyli prawdzie; czasem nią manipulowali czy narzucali siłą innym swoje jej rozumienie. Ponoszą też współodpowiedzialność za istniejące do dziś podziały między ludźmi, antysemityzm, gwałcenie praw człowieka i całych narodów, upośledzenie społeczne kobiet, petryfikowanie niesprawiedliwości.
Czy chrześcijaństwo zmieniło świat? Wydawałoby się, że postawienie takiego pytania w świecie, w którym czas liczy się od lub do narodzin Chrystusa, a najwspanialszym wyrazem ducha jest gotycka katedra (nawet wirtualna!) – jest prowokacją. Otóż może nią być, ale tylko wtedy, kiedy zaowocuje w nas dziesiątkiem innych, coraz bardziej konkretnych pytań: o naturę tej zmiany; o odpowiednie jej metody; o granice. Jest też pytanie o jej głównych wykonawców. Być może jednak nie zawsze są nimi ludzie z pierwszych stron podręczników historii lub – dziś – katolickich mediów? Może raczej ludzie, którzy dla historii pozostaną anonimowi, a którzy w swoich własnych środowiskach pokazują po prostu, że miłość jest możliwa?…
ks. Grzegorz Ryś (obecnie biskup)
nr 12 (2802), 23 marca 2003
___________________________________
Przypisy:
[1] Te i następne dane przytaczam za: A. Canovesi, „XX wieków chrześcijaństwa. Rozwój chrześcijaństwa w poszczególnych wiekach od Jezusa z Nazaretu do naszych czasów”, Warszawa 1990.
[2] Oczywiście warto pamiętać, że w Azji są też kraje o większej populacji chrześcijańskiej. Na Filipinach chrześcijanie stanowią przeszło 90% ludności (w tym katolicy blisko 85%).

Tekst jest skróconą wersją odczytu wygłoszonego w ramach „Uniwersytetu Latającego Znaku”. Następny wykład, „Europa jako wspólnota” wygłosi 25 marca 2003 roku prof. Czesław Porębski, tradycyjnie w Bibliotece Jagiellońskiej. Pełną informację o programie Uniwersytetu Latającego Znaku znaleźć można na stronie internetowej www.uniwersytet.znak.com.pl 

http://www.katolik.pl/czy-chrzescijanstwo-zmienilo-swiat-,24595,416,cz.html?s=4
**********
ks. Marek Dziewiecki

Miłość, której uczy Bóg

Zeszyty Formacji Duchowej

Miłość osobista

Słowo “miłość” stało się na przełomie naszego tysiąclecia pojęciem wieloznacznym i ambiwalentnym. Wiele osób i środowisk używa tego słowa na oznaczenie postaw i zachowań, które nie są miłością. Okres Adwentu i Bożego Narodzenia jest zaproszeniem do refleksji nad miłością, którą kocha nas Bóg i której uczy nas poprzez Swego wcielonego Syna. Jest to miłość osobista, widzialna, uniwersalna i mądra, a jednocześnie miłość, która respektuje wolność człowieka. Przyjrzyjmy się bliżej tym podstawowym cechom Bożej miłości, której chcemy się uczyć.

Jest to najpierw miłość osobista. Bóg nie kocha nas przez jakichś pośredników, lecz osobiście zaangażował się w miłość wobec człowieka. Zaryzykował przyjście do ludzi i poniósł konsekwencje miłości wiernej aż do końca. Doznał goryczy niezrozumienia i  odrzucenia. Został opuszczony nawet przez swych uczniów. Został skrzywdzony, wyszydzony i ukrzyżowany przez ludzi, do których przyszedł z miłością i którym czynił tylko dobro. Czytelnym świadkiem takiej osobistej miłości Boga do człowieka jest w naszych czasach Matka Teresa i Jan Paweł II. Pokorna zakonnica z Kalkuty i Zastępca Chrystusa z Watykanu to przykład uczniów Chrystusa, którzy osobiście idą do ludzi tej ziemi, pochylając się nad biednymi i chorymi, aby im służyć i aby przyprowadzać ich do Boga. Chrześcijanin to ktoś, kto jest powołany, by kochać w podobnie bezpośredni sposób. To ktoś, kto ze względu na miłość potrafi – na wzór Chrystusa – zaryzykować własne życie i zapłacić osobistą cenę za miłość. Nawet wtedy, gdy ceną tą jest niezrozumienie, cierpienie, odrzucenie, a czasem nawet męczeństwo fizyczne czy duchowe.

Miłość widzialna

Boża miłość to nie tylko miłość, która się osobiście angażuje w troskę o człowieka. To także miłość widzialna. Niewidzialny Bóg staje się człowiekiem właśnie po to, by poprzez wcielenie Jego miłość przybrała zupełnie widzialne formy. Przyjąwszy ludzkie ciało Syn Boży mógł wyrażać miłość do człowieka poprzez konkretne słowa i widzialne czyny. Chrystus niestrudzenie szedł do ludzi, by z nimi rozmawiać, by ich pocieszać i uzdrawiać, by ich upominać i wzywać do nawrócenia, by ich uczyć myśleć i kochać. Miłość Boga do człowieka nie zamyka się zatem w wymiarze duchowym. Ona odsłania swoje widzialne oblicze. Przybiera postać konkretnego działania i zaangażowania na rzecz spotykanych ludzi. Także w tym aspekcie wzorem dla współczesnego człowieka może być postawa Matki Teresy czy Ojca Świętego, a więc tych, którzy uczą nas okazywać miłość poprzez fizyczną obecność, poprzez ofiarną pracowitość i poprzez Bożą czułość.

Człowiek objęty miłością

Kolejną cechą Bożej miłości jest jej uniwersalny charakter. Chrystus obejmował swoją miłością każdego człowieka. Potrafił kochać spotykanych ludzi bez względu na ich płeć, narodowość, religię czy życiową postawę. Ta uniwersalność Bożej miłości wynika z jej bezinteresowności oraz z jej nieodwołalności. Ze szczególną troską odnosił się Chrystus do chorych, odrzuconych, samotnych, do biednych materialnie i duchowo, do zrozpaczonych i bezradnych. A zatem  do tych, którzy najbardziej potrzebowali miłości i którzy nie mogli lub nie potrafili odwdzięczyć się za otrzymane dobro. W ten sposób Chrystus uczy nas miłości, która przekracza logikę miłości humanistycznej. Chrześcijanin to ktoś, kto jest powołany do miłości charytatywnej. To ktoś, kto nie ogranicza się do kochania jedynie tych, od których sam doznaje miłości. Inaczej byłby jedynie dobrym poganinem, a nie uczniem Chrystusa, który na sądzie ostatecznym zapyta nas nie tylko o miłość wobec najbliższych, lecz także o naszą miłość do ludzi głodnych, uwięzionych, bezradnych i odrzuconych.

Miłość mądra

Osobista, widzialna, bezinteresowna i nieodwołalna miłość Boga do każdego człowieka ma jeszcze jedną istotną cechę. Jest to miłość mądra, czy dostosowana do niepowtarzalnej sytuacji oraz do postępowania danego człowieka. Bóg nie jest naiwny. Jego miłość wierna i ofiarna nie oznacza tolerowania zła, ani pobłażliwości dla egoizmu, cynizmu czy kłamstwa. Chrystus kocha nas także wtedy, gdy krzywdzimy siebie czy innych ludzi oraz gdy nie potrafimy kochać nawet nas samych. Ale dopóki tak postępujemy, dopóty Jego miłość wyraża się poprzez upominanie, niepokój sumienia oraz stanowcze wzywanie do nawrócenia: jeśli się nie nawrócicie to marnie zginiecie. Chrześcijanin to ktoś, kto rozumie, że dojrzała miłość musi przybierać indywidualne formy wyrazu wobec spotykanych ludzi. Obowiązuje tu zasada: “to, czy kocham ciebie, zależy ode mnie, od mojej więzi z Bogiem i od mojej  dojrzałości; natomiast to, w jaki sposób wyrażam moją miłość do ciebie, zależy od twojego postępowania”. Miłość do ludzi szlachetnych i odpowiedzialnych wyrażamy poprzez słowa uznania oraz poprzez zachowania, które tych ludzi umacniają w dobrym postępowaniu. Ludzi niedojrzałych kochamy poprzez przypominanie im Bożej mądrości oraz poprzez stawianie im koniecznych wymagań. Ludzi egoistycznych, grzesznych czy cynicznych kochamy wtedy, gdy konfrontujemy ich z bolesnymi konsekwencjami ich błędnych zachowań i  gdy nie chronimy ich przed cierpieniem, które sami sprowokowali i które jest potrzebne, by błądzący mógł się zastanowić i nawrócić.

Człowiek i jego wolność

Boża miłość ma jeszcze jedną istotną cechę: pozostawia człowiekowi wolność. Nie przymusza. Nie narzuca się siłą. Boża miłość oddziałuje siłą samej miłości. Zdumiewa. Fascynuje. Pociąga. To miłość pokorna, która uznaje swoje granice w oddziaływaniu na tych, których kocha. Chrześcijanin to ktoś, kto rozumie, że miłości nie da się narzucić siłą, że miłość może być zlekceważona, wyśmiana i odepchnięta. Ta świadomość chroni nas przed zniechęceniem czy rozgoryczeniem, gdy ktoś nie odpowiada miłością na miłość, gdy ktoś – czasem z najbliższych osób – nie korzysta z tego, że jest kochany. Także wtedy chrześcijanin potrafi nadal kochać w sposób wierny i mądry. Potrafi kochać i mieć nadzieję, że dojrzała miłość przyniesie owoce.

Chrześcijanin to ktoś, kto szuka znacznie większej miłości od tej, którą proponuje mu współczesna cywilizacja, promująca “miłość” niewierną, niepłodną i odwołalną. Chrześcijanin to ktoś, kto uczy się kochać tą miłością, którą objawił nam Bóg wtedy, gdy nastała pełnia czasów, gdy Boża miłość stała się widzialna. Od dwóch tysięcy lat przekonujemy się, że żadna mniejsza miłość nie zaspokoi naszego serca, ani nie da nam radości, za którą tęsknimy. W trzecie tysiąclecie wejdźmy jako wierni uczniowie Bożej miłości.

ks. Marek Dziewiecki

http://www.katolik.pl/milosc–ktorej-uczy-bog,23175,416,cz.html

*******

Jacek Granatowski SJ

Nie tylko święci rozeznają

Szum z Nieba

Rozeznawanie: to brzmi dość tajemniczo i wzniośle. A jest dla każdego, kto wierzy w Jezusa. Wierzysz? No to do dzieła!

Gotowy do startu?

Pierwszą rzeczą, którą musisz zrobić, to zobaczyć, kim jest Jezus Chrystus – Bóg, który cię kocha i chce twojego dobra. Kim On jest w twoim życiu?

W drugiej kolejności – zastanów się, w których momentach twojego życia Bóg zadziałał konkretnie (np. poprzez wydarzenia). Jeśli uważnie przyjrzysz się tym punktom – będziesz mógł zobaczyć, jak On realizuje plan względem ciebie i jak pragnie twojego dobra. Ale czy rzeczywiście jesteś gorliwy w realizacji tego planu? Oraz czy wiesz, co dla ciebie jest dobre? Jeśli chcesz się dowiedzieć – to dobry moment, by rozpocząć rozeznawanie.

Halo, to ja!

Dość często rozeznawanie kojarzymy z poznawaniem działania duchów w naszym życiu. A tymczasem przede wszystkim chodzi o poznanie samego siebie. Dlaczego? Ponieważ bardzo często mylimy wolę Bożą z tym, co sami myślimy lub czujemy. Zakładając, że jesteśmy „normalni”, to dziewięćdziesiąt procent z tego, czego doświadczamy, co dzieje się w naszym wnętrzu – poruszenia, pragnienia, uczucia – nie jest rzeczywistością duchową, ale po prostu naszym człowieczeństwem, które samo w sobie jest dobre, ale może nas zwodzić i prowadzić do pomyłek. Dlatego właśnie powinniśmy uczyć się sami siebie, abyśmy mieli świadomość, co nami kieruje. W przeciwnym razie – jeśli coś będzie mi się podobało, to będę mówił, że to Pan Bóg działa. A jeśli coś będzie trudne lub nieprzyjemne – uznam, że to już na pewno nie On. Takie postępowanie nazywam egoizmem duchowym i brakiem odpowiedzialności za własne postępowanie.

Odrobina matematyki: jeśli dziewięćdziesiąt procent tego, co dzieje się we mnie, to ja sam, to dla Pana Boga i ducha złego pozostaje już jedynie dziesięć procent do podziału. Czyli co dwudzieste poruszenie może być od Pana Boga. To oznacza, że nawet gdy my nic nie robimy, to On w nas działa, choć nie zawsze mamy tego świadomość. Jak to rozpoznać? Przede wszystkim należy wyciszyć się i wsłuchać w siebie. Pozwolić Bogu, aby do nas mówił.

Właściwa taktyka

W podejściu do rozeznawania duchowego możemy popełnić dwa podstawowe błędy taktyczne: uznać, że to banalny proces, i już wiemy, o co chodzi, albo przeciwnie – uznać, że to bardzo skomplikowane i nie dla mnie. Innym błędem jest też skoncentrowanie się na samej technice i regułach: ta mówi to, a inna tamto. A wiesz, kim jesteś? Nie wiesz? To póki co – zostaw reguły.

Krok pierwszy to ustalenie, w jakim stanie ducha i w jakiej kondycji jesteś: w strapieniu, czy w pocieszeniu? Jeśli jesteś w strapieniu – nie podejmuj żadnej decyzji, ale módl się do Boga, aby najpierw wyprowadził cię z tego stanu. Przyjrzyj się także swojemu życiu sakramentalnemu, ponieważ ono jest podstawą wszystkiego: kiedy byłeś ostatnio u spowiedzi, czy jesteś w łasce uświęcającej, przystępujesz regularnie do Komunii świętej? Jeśli nie – raczej nie licz na pocieszenie. Jeśli tak – szukaj dalej.

Św. Ignacy jasno mówi, że powodem strapienia są nasze zaniedbania. Dlatego przyjrzyj się krytycznie, czy rzeczywiście robisz to, co do ciebie należy. Jeśli i tu nie masz sobie nic do zarzucenia – to może być to próba twojej wiary, na ile dochowasz Bogu wierności. Strapienie jest też często po prostu zderzeniem się z faktem, że bez Boga nie dasz rady daleko zajść.

Dopiero gdy już jesteś w pocieszeniu i masz jasność oglądu rzeczywistości, możesz podejmować jakiekolwiek decyzje. Ale pierwszą rzeczą, którą musisz zrobić, to uświadomić sobie, że nawet jeśli teraz jesteś na szczycie, to długo na nim nie posiedzisz. Dlatego lepiej jest przygotować się do zejścia, niż spaść… Pocieszenie i strapienie przypominają czasem trzęsienie ziemi, dlatego chodzi o to, aby zabezpieczyć się przed wstrząsami i być na nie gotowym. W przeciwnym wypadku – raz będę dla ludzi aniołem, a kiedy indziej zechcę ich pogryźć. Będę przeżywał euforię na zmianę z depresją.

Śmiało do przodu!

Jeśli już nauczymy się rozpoznawać nasze stany ducha i właściwie nimi zarządzać – to możemy iść dalej. Pan Bóg po to dał nam rozum, abyśmy wiedzieli, dokąd idziemy, i umieli rozpoznawać, czy idziemy dobrze. Ponieważ lubimy wchodzić w zawiłości i szukać potwierdzeń dla własnych działań, sprawą podstawową jest nasza uczciwość i szczerość. Nie jest tak, że Bóg działa przeciwnie do moich upodobań i pragnień, ale też nie zawsze działa zgodnie z nimi. A to już jest trudno przyjąć do wiadomości. Dlatego chodzi o to, abyśmy byli otwarci na wolę Bożą, nawet jeśli byłaby nam przeciwna. Wtedy – czeka nas kolejny krok, czyli wstępne działanie w kierunku, który rozpoznaliśmy. Po prostu staramy się realizować to, co rozeznaliśmy, i patrzeć, jakie to przynosi owoce. W tym miejscu jednak bardzo ważne jest, abyś wiedział, jakim jesteś człowiekiem i w jakim trybie podejmujesz decyzje. Jeśli robisz to szybko – staraj się trochę odczekać. Jeśli wolno – przyspiesz kroku. Ważne jest także to, abyś pamiętał, że to nie Bóg ani twoi doradcy podejmują tę decyzję, ale ty. Dlatego ucz się także słuchać swojej intuicji. I patrz, co się dzieje. Czy tym, co robisz, ranisz kogoś? Wprowadzasz zamęt? Burzysz pokój? Jeśli tak – wycofaj się. Całkiem możliwe, że będziesz miał wtedy strapienie, ale to oznacza, że musisz się po prostu modlić i słuchać, co Bóg chce ci powiedzieć. Jeśli dostaniesz pocieszenie – zacznij od nowa.

Inteligencja chrześcijanina

Jedna z reguł św. Ignacego mówi, że zły duch jest jak wkurzona kobieta – jeśli się jej wystraszymy, to wejdzie nam na głowę i zacznie niszczyć, co się da. Nazwałbym to zastraszeniem lub wzbudzaniem lęku. Ale bądźmy szczerzy: w naszym świecie nie potrzeba chrześcijan zbyt mocno straszyć. Wystarczy powiedzieć: Po co się będziesz wysilał? Co ci to da? I w odpowiedzi na to pytanie – wielu z nas się wycofuje i kończy rozeznawanie, kierując się raczej zniechęceniem niż lękiem.

Pamiętajmy, że lęk sam w sobie nigdy nie pochodzi od Boga, bo On nie dał nam ducha bojaźni ani przepraszania za wszystko, ale mocy i trzeźwego patrzenia.

W innym miejscu św. Ignacy porównuje złego ducha do uwodziciela, który uwodzi w ukryciu i zależy mu na tym, aby to nie zostało ujawnione. Bo jeśli zostanie ujawnione – to nie osiągnie on tego, co zamierzył. Co to oznacza w praktyce? Duch zły tak człowieka prowadzi, by ten nie konfrontował się ani ze sobą, ani z Bogiem. Prosta sytuacja: gdy jedna pani plotkuje na drugą, to wystarczy je obie postawić przed sobą i zachęcić, by zaczęły mówić, co o sobie myślą. Co się wtedy stanie? Nagle obie się wycofują – konfrontacja ucina problem. Duch zły także bardzo lubi działać w obrębie niedomówień i niejasności. A my często, zamiast je wyjaśniać i weryfikować – idziemy za nimi.

Kolejny sposób działania złego, to badanie naszych słabości, by tam najsilniej zaatakować. Zupełnie jak na wojnie – żołnierze atakują wroga tam, gdzie jest najsłabszy, a nie najlepiej uzbrojony. To logiczne. I to jest także jeden z powodów, byśmy dobrze znali samych siebie i swoje słabości – wiemy wtedy, gdzie zły będzie najmocniej atakował, ale także będziemy mogli zapraszać Boga do tych miejsc, by nas wzmacniał.

Dlatego, jeśli w czymkolwiek niedomagasz, módl się i ufaj Bogu, bo On chce twojego dobra i jest mądrzejszy od ciebie. Inteligencja chrześcijanina polega właśnie na pamiętaniu o tej prawdzie.

Jacek Granatowski SJ

http://www.katolik.pl/nie-tylko-swieci-rozeznaja,23238,416,cz.html?s=2

********

Aleksandra Wojtyna

Globtroter Paweł

Rycerz Młodych

 Najpierw z zapałem walczy z Panem, zabija Mu Jego wyznawców, pała nienawiścią do „nowowierców”, by potem samemu złożyć głowę na pniu – Apostoł Narodów.
Niedościgniony polemista i retor, wyśmienity na polu erystyki, perswazji i argumentacji. Odważny i porywczy, pełen wymagającej miłości, cierpliwości i łagodności. Człowiek godny szacunku i zaufania, słowny, szczodry, pracowity, walczący z własnym trudnym charakterem. Jednak przede wszystkim pełen szacunku i miłości do Chrystusa, gorliwie pełniący Jego nakazy.
Taką laudację każdy z nas chciałby z pewnością usłyszeć o sobie samym. Słowa te nie dotyczą jednak każdego, opisują bowiem charakter i osobowość jednego z największych sług Chrystusa – św. Pawła z Tarsu, bo o Nim będzie teraz mowa.
Ślepa miłość
Paweł, pierwotnie Szaweł, a po aramejsku Saul lub Szaul. Obywatel rzymski, Żyd, gruntownie wykształcony, faryzeusz (nad)gorliwy w walce z chrześcijanami, co uważał za swoją największą dumę i uczciwą służbę Bogu, urodził się około 10 r. n.e., zmarł prawdopodobnie w 67 r. Był zapalony w walce z „nowowiercami”, dlatego tak bardzo zaangażował się w prześladowanie chrześcijan w Jerozolimie. Był bardzo porywczy; najpierw myślał, potem czynił, tak zresztą mu zostało do końca. Bóg jednak miał dla niego inny plan – wykorzystał jego temperamentną, choleryczną i ekstrawertyczną osobowość dla innych celów.
O Szawle dowiadujemy się z Dziejów Apostolskich. Fałszywi świadkowie, których zeznania przyczyniły się do ukamienowania św. Szczepana – pierwszego męczennika, „złożyli swe szaty u stóp młodzieńca zwanego Szawłem”. Dalej czytamy: „Szaweł zaś zgadzał się na zabicie go”. Mało tego, Szaweł tuż przed nawróceniem „ciągle jeszcze siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich”.
Kiedyś, jadąc konno do Damaszku, zostaje porażony przez ogrom Bożej miłości. Widzi Chrystusa i ogromną światłość emanującą z Jego osoby. Wśród oślepiającej jasności słyszy nawet jakiś głos: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?” Zdumiony młodzieniec, objęty silnym ramieniem Boskiej miłości, spada z konia, traci wzrok. To bezzmysłowa miłość Pana jest tak wielka, że traci zmysły. To ona paraliżuje w nim ziemską zmysłowość i powala na ziemię. Szaweł nie może dłużej udźwignąć jej ciężaru, poddaje się. Następuje gwałtowne nawrócenie; nie ma już Szawła, jest Paweł (wiem, motyw konradowski). Potem już wszystko w życiu Szawła będzie się odbywać gwałtownie. Posłuszny, idzie za głosem Pana, a odzyskawszy wzrok, rozpoczyna nowe życie.
Boży włóczykij
Pędzi żywot apostoła-podróżnika, odwiedza liczne kraje, by głosić w nich miłość Pana i pozyskiwać nowych członków do Chrystusowego Kościoła. Jak cała osobowość Świętego z Tarsu, tak i cała jego działalność apostolska naszpikowana jest nietuzinkowością, gwałtownością i zawiłością losów. Pierwszą podróż misyjną odbył wraz z Barnabą na Cypr. Tam poprzez obwoływanie Chrystusa Mesjaszem i głoszenie Ewangelii został znienawidzony, usiłowano go pochwycić i zabić. Podczas pobytu w Listrze Paweł był kamienowany, ale cudownie przeżył i zdołał zbiec przed wrogami.
Następne podróże są jeszcze bardziej niebezpieczne, ale Paweł za nic ma złorzeczenia, groźby i naprawdę realne niebezpieczeństwa. Wyrusza wraz z Sylasem najpierw do Grecji, odwiedza Korynt, gdzie próbuje pojednać skłóconych ze sobą chrześcijan, pisze tam Pierwszy List do Koryntian. Przez cały czas towarzyszy mu świadomość tego, że jest nieustannie ścigany przez Żydów próbujących go zgładzić. Jedzie do Macedonii, w Troadzie zatrzymuje się dłużej i nawet nocami przemawia do słuchających go wiernych. Wtedy też zdarzył się pewien wypadek. Otóż podczas jednej z nocnych mów pewien zmęczony słuchacz zasypia i wypada przez okno z trzeciego piętra. Wiadomo, czym kończy się takie zderzenie z ziemią. Pawłowi udaje się jednak przywrócić młodzieńcowi życie, to kolejny dowód na to, że z Pawłem jest Chrystus.
Apostoł Narodów
Święty z Tarsu wzbudza swoją osobą wielkie emocje – u jednych pozytywne, u drugich wrogie. Mówi w taki sposób, że jednorazowo potrafi nawrócić nawet kilkanaście osób, a przynajmniej zasiać w nich niepewność. Paweł miał okazję wygłosić mowę przed Herodem Agryppą II i jego siostrą, Bereniką. Zdumiony Herod stwierdza, iż „niewiele brakuje, a przekonałbyś mnie i zrobił ze mnie chrześcijanina”. Ludzie go kochają, płaczą, gdy odchodzi na kolejne miejsce apostolskie, mówiąc, że się już z nimi nie zobaczy. Posiada wiele przyjaciółek, a to dlatego, że ogromnym szacunkiem darzy kobietę, co onegdaj było zjawiskiem niepowszechnym. Potrafi być łagodny i cierpliwy jak miłość, której apoteozę głosił („Hymn o miłości”), ale gdy „okoliczności nie sprzyjały”, bywał impulsywny i wybuchowy, zwłaszcza wobec pogan, gdy wprost mówił im o ich grzechach i obrzydliwościach. Owa bezpośredniość była również zarzewiem konfliktów pomiędzy nim a jego przeciwnikami. Paweł, pomimo ogromu krytycyzmu, który to bezlitośnie kierował w stronę błądzących, nie szczędził go i własnej osobie. Świadom Bożego wybraństwa, tak mówił: „Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany został mi oścień dla ciała, wysłannik Szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie”.
Po pożarze Rzymu w 64 r. rozpoczynają się masowe aresztowania gmin chrześcijańskich, zaaresztowany zostaje również Paweł. Podczas pierwszej rozprawy erystyczne zdolności oskarżonego pozwalają mu wyjść z niej cało i uniknąć skazania. Jednak podczas drugiej zostaje osądzony i skazany na ścięcie. Wieńczy swój żywot pod katowskim toporem. Do tego wybrała go Chrystusowa miłość. Najpierw z zapałem walczy z Panem, zabija Mu Jego wyznawców, pała nienawiścią do „nowowierców”, by potem samemu złożyć głowę na pniu – Apostoł Narodów.
Miłośnik miłości
Cóż może wnieść osoba żyjąca 2000 lat temu w życie współczesnego chrześcijanina, który zdawać by się mogło, przynajmniej pozornie, że nie jest prześladowany. Czym może być dla nas świadectwo Pawła, gdzie mamy szukać odniesienia do naszego życia, tak przecież odmiennego od jego własnego. Paweł, miłośnik miłości, czego jeszcze może nas nauczyć? Wystarczy sięgnąć po jego listy. Przecież to jest święty, który pozostawił nam ogromną spuściznę literacką. Właśnie tam należy szukać odpowiedzi na nurtujące nas pytania odnośnie do życia małżeńskiego i rodzinnego, życia społecznego i tego prozaicznego, codziennego, sąsiedzkiego. Apostoł z ogromnym szacunkiem wyraża się o miłości i relacjach małżeńskich, przecież do dzisiaj jego „Hymn o miłości” jest czytaniem najczęściej wybieranym na uroczystość zaślubin. Zresztą ulubioną przenośnią Świętego z Tarsu jest właśnie porządek małżeński. Jego listy posiadają ogromny ładunek moralny, ale i emocjonalny. Zamierzeniem Pawła było, aby jego listy wpłynęły na regulację stosunków międzyludzkich poprzez wzajemne znoszenie siebie nawzajem, przestrzeganie i napominanie. Paweł jest doskonałym psychologiem, dogłębnie poznał ludzką naturę i jej skłonności, wiedział, że tylko w Chrystusie jest zbawienie dla upadłej ludzkości. Tą świadomością chce pomóc ludziom w dobrym przeżyciu ziemskiego etapu naszej wędrówki, stąd niezwykły heroizm w obieraniu celów podróży i kręgu osób, do których chce trafić ze swoimi naukami.
Człowiek pomimo następowania epok naturę ma niezmienną. Wciąż walczymy z tymi samymi skłonnościami, co ludzie sprzed 2000 lat. Ciągle spieramy się o pierwszeństwo i wymogi kultury osobistej. Może warto więc otworzyć się na Światło Miłości i poczytać św. Pawła? W tym Świetle wszystko wydaje się prostsze. Skoro ówcześni tak bardzo go szanowali, z ochotą słuchali i tęsknili za jego osobą, to może i nam ma coś do powiedzenia?
Aleksandra Wojtyna
http://www.rycerzmlodych.pl/

http://www.katolik.pl/globtroter-pawel,1965,416,cz.html?s=2

***********

Kim jest dla ciebie Jezus Chrystus?

Redakcja miesięcznika Rycerz Młodych i Katolickie Stowarzyszenie „Civitas Christiana” – organizator Ogólnopolskiego Konkursu Wiedzy Biblijnej, pragną zaprosić młodzież do zgłębiania biblijnych treści, których wybór ze względu na przeżywany w Kościele rok, nie jest przypadkowy. Proponowaną metodą jest skrutacja Pisma Świętego, którą będziemy przybliżali na łamach Rycerza Młodych i stronie konkursowej www.okwb.pl. Warto zanurzyć się w te treści, niezależnie od wieku, po to by osobiście odkryć w nich historię także swojego zbawienia. Słowo Boże nie przemija jak to, wypowiadane przez człowieka (por. Łk 21,33). Dlatego wśród tylu słów, które docierają do nas codziennie, warto zatrzymać się właśnie nad tym, które stało się ciałem, dokonuje się wciąż, we mnie i w Tobie, zawsze gdy uznajemy Jezusa Chrystusa jako Syna Bożego, który zmartwychwstał i żyje.

Decyzją Episkopatu Polski, hasłem roku duszpasterskiego 2013/14, jest wyznanie: „Wierzę w Syna Bożego”. Jest to pierwszy etap czteroletniego programu dla Kościoła w Polsce, któremu towarzyszy hasło „Przez Chrystusa, z Chrystusem, w Chrystusie. Przez wiarę i chrzest do świadectwa”. Jego celem ma być przyjęcie i ożywienie osobistej wiary w Syna Bożego. Polscy biskupi, akcentują zachętę do pogłębiania treści Biblii i propagowania jej jako Słowa Bożego, ukazując jego ważność w życiu chrześcijańskim.

Wiele działań duszpasterskich w Kościele, będzie w tym czasie zmierzało do zachęcenia wiernych, by z odnowioną mocą, uznali sercem i umysłem, że Jezus Chrystus jest nie tylko postacią historyczną, ale prawdziwie jest Synem Bożym, który zmartwychwstał i żyje oraz zaprasza nas do udziału w swojej chwale.

.

Możesz Go poznać.

Właśnie dlatego, redakcja Rycerza Niepokalanej i Katolickie Stowarzyszenie „Civitas Christiana” – organizator Ogólnopolskiego Konkursu Wiedzy Biblijnej, pragną zaprosić młodzież do zgłębiania biblijnych treści, których wybór ze względu na przeżywany w Kościele rok, nie jest przypadkowy.

Chcemy zaproponować naszym czytelnikom oraz uczestnikom Konkursu Biblijnego, zanurzenie się w treść Ewangelii wg. św. Marka. Dlaczego chcemy skupić się na tym konkretnym fragmencie Pisma Świętego? Przede wszystkim dlatego, że tam Jezus Chrystus jest tam ukazany w szczególny, piękny sposób, jako Syn Boga. Jeśli ktoś wniknie w ten tekst uważniej, dostrzeże tam wówczas trzy wypowiedzi dotyczące Jezusa. Pierwsza zawarta jest zaraz na początku, jest to wypowiedź samego Boga Ojca, który w czasie chrztu Pana Jezusa w Jordanie, ogłasza: „Ty jesteś mój syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” (Mk 1, 11). Drugi raz w centrum tej Ewangelii, na Górze Przemienienia, gdzie również głos Boży dał takie świadectwo o Jezusie (Mk 9, 7). Trzeci moment to ten, w którym Jezus umiera na krzyżu i wówczas, nie kto inny jak setnik rzymski, wyznaje wiarę w Niego, jako Syna Bożego (Mk 15,39). Cała ta Ewangelia jest piękną katechezą, mającą w zamiarze, doprowadzić odbiorcę do wiary w Jezusa jako Syna Bożego.

.

Dostaniesz o wiele więcej.

Warto dodać, że ta Ewangelia, obok 1 i 2 Księgi Królewskiej, stanowi zakres merytoryczny XVIII Ogólnopolskiego Konkursu Wiedzy Biblijnej. Wypracowana przez lata formuła tego dzieła, mająca na celu nie tylko sprawdzenie znajomości poszczególnych ksiąg, ale również formację biblijną uczestników, przyciąga każdego roku 30 tys. uczniów szkół ponadgimnazjalnych w całej Polsce. Najlepsi mają szansę na studiowanie bez egzaminów wstępnych, na dziewięciu renomowanych uczelniach wyższych w Polsce, m.in. na takich kierunkach jak teologia, pedagogika, historia, kulturoznawstwo, czy dziennikarstwo i komunikacja społeczna. Oprócz indeksów, wśród nagród znajdują się zagraniczne pielgrzymki oraz atrakcyjne upominki rzeczowe. Zgłoszenia do tegorocznego Konkursu, przyjmowane są do 3 marca 2014, na stronie www.okwb.pl

Tak więc, cykl naszych spotkań z tą Księgą, może być nie tylko znakomitą okazją do pogłębienia swojej duchowości i relacji z Jezusem Chrystusem, ale również daje możliwość takiego poznania Biblii, które pozwoli na zwycięstwo w tym Konkursie.

.

Metodą rozważania tekstów, którą chcemy Ci zaproponować 
jest skrutacja Pisma Świętego.

Jest ona specyficzną metodą czytana Biblii, polegającą na wykorzystywaniu odnośników bliblijnych do innych ksiąg (Pismo Święte wyjaśnia samo siebie). Podstawą biblijną tej metody są natomiast słowa Jezusa z Ewangelii Janowej: “Badacie (skrutujecie) Pisma, ponieważ sądzicie, że w nich zawarte jest życie wieczne: to one właśnie dają o Mnie świadectwo.”  (J 5,39)

.

Nie chodzi o samo czytanie.

Pamiętaj, skrutacja Pisma Świętego jest FORMĄ MODLITWY ze Słowem Bożym. Nie chodzi w tym sposobie czytania Pisma o jakieś dociekania  biblijne prowadzone w sposób rozumowy.
 

To nic, jeśli nie ogarniesz wszystkiego.

W związku z tym nie jest rzeczą konieczną przeczytać i rozważyć wszystkie teksty danej skrutacji. Jeśli wybrane treści w jakiś sposób do Ciebie przemawiają, wystarczy zatrzymać się właśnie na nich.

.

Zagospodaruj sobie czas.
Czas jaki należy przeznaczyć na skrutację, powinien trwać półtorej lub dwie godziny. Można oczywiście robić skrutację krócej, ale godzinne minimum wypadałoby zachować. Jeśli nie rozważymy wszystkich tekstów i sporo z nich zostanie, możemy przeznaczyć je na następną skrutację.

.

Jak posługiwać się tą metodą?

Przykład skrutacji Mk 1,11

Do skrutacji potrzebna jest tzw. Biblia Jerozolimska. Ma ona bowiem przy wielu wierszach oraz w dolnych komentarzach, liczne odsyłacze do innych wersetów biblijnych paralelnych lub teologicznie dotyczących tej samej sprawy. Jako, że nie wszyscy są w posiadaniu tego konkretnego wydania Biblii, na stronie okwb.pl, będą publikowane drabinki pozwalające odbyć skrutację przy pomocy każdego innego wydania Pisma Świętego.

.

Ramowy przebieg skrutacji Pisma Świętego:

–  Modlitwa na rozpoczęcie skrutacji
–  Odczytywanie poszczególnych wersetów i zapisywanie myśli
–  Co 15 lub 20 minut – modlitwa o pomoc i światło
–  Dalsze odczytywanie tekstów i zapisywanie myśli
–  Modlitwa na zakończenie skrutacji.

.

Z każdym nowym numerem Rycerza Młodych  na stronie www.okwb.pl będą publikowane kolejne tabele do prowadzenia skrutacji w oparciu o tekst z miesięcznika. Zapraszamy do lektury i kontemplacji Bożego Słowa!

Pobierz:

Opracowanie: Daniel Bialik, Marcin Kluczyński

Wykorzystano elementy planu skrutacji wg ks. Zbigniewa Czerwińskiego (www.sfd.kuria.lublin.pl)

Istotnie, ten człowiek był Synem Bożym. (Mk 15; 38-39)

W proponowanym na ten miesiąc fragmencie skrutacji Pisma Świętego, natrafiamy na zaskakujące wyznanie setnika rzymskiego, który pod krzyżem wyznaje wiarę w Jezusa Chrystusa, jako Syna Bożego. Kim Jezus Chrystus jest dla mnie osobiście? Zapraszamy do modlitewnej refleksji nad tym pytaniem, które powinno być zasadniczym pytaniem każdego człowieka. Udzielenie szczerej odpowiedzi przed samym sobą, może przemienić  całe  dotychczasowe życie i dać spojrzenie na naszą codzienność w perspektywie wieczności, zaś w ziemskim pielgrzymowaniu, wskazać drogę powołania do kroczenia za Jezusem.Nie bójmy się tego wyzwania. Trudności z udzieleniem sobie odpowiedzi na to pytanie, miał przecież nawet sam autor tej Ewangelii. Na podstawie różnych śladów w Biblii, dowiadujemy się, że Święty Marek jako młody chłopak był zachwycony nauczaniem Jezusa, ale bał się ostatecznego opowiedzenia po Jego stronie. Dorastanie do głoszenia Dobrej Nowiny przychodziło mu z trudem. Bojąc się prześladowania, nago uciekał z Ogrodu Oliwnego w noc pojmania Jezusa. Z powodu trudu podróży, zdezerterował ze swojej pierwszej wyprawy misyjnej, przez co św. Paweł usunął go z grupy ewangelizacyjnej. Potem jednak, dzięki Barnabie, który zapalił na nowo wiarę w Marku i wprowadził go znów do Kościoła, ten odnalazł ducha do głoszenia Dobrej Nowiny. I tak, również on dorósł do bycia misjonarzem. Ten młody człowiek, zamożny z pochodzenia, z pozoru sam niewiedzący czego chciał od życia, przemienił się w gorliwego, pokornego Apostoła, który w końcu także poniósł męczeńską śmierć. W ikonografii chrześcijańskiej, święty Marek przedstawiany jest jako uskrzydlony lew – symbol odwagi i władzy królewskiej.

Ufamy, że przygotowana ścieżka skrutacji pomoże czytelnikom Rycerza i uczestnikom Konkursu Biblijnego, dokonać takiej modlitewnej wędrówki przez wyznaczone fragmenty, by odkryć nie tylko boskość Jezusa, ale także Jego plan wobec każdego z nas.

Zasłona Przybytku i Wyznanie Setnika ( Mk 15; 38-39)

Jak to wyglądało?

Wymiary zasłony oddzielającej Miejsce Święte od Najświętszego, były imponujące: 21 m x 10,5 m, grubość około 10 cm (grubość jednej dłoni). Tak naprawdę, zasłony w Przybytku były dwie, a pomiędzy nimi przestrzeń bliżej nieznana, zwana Amah traqsin. Arcykapłan raz w roku, w święto Jom Kippur wchodził przez jedną zasłonę, uchylając jej róg, następnie w przestrzeń pomiędzy zasłonami, a dopiero później uchylał rąbek kolejnej. Do czyszczenia zasłony przybytku potrzeba było 300 kapłanów równocześnie.

W chwili śmierci Jezusa, taka właśnie zasłona przedarła się na dwoje, przez środek, z góry na dół. Musiało to zrobić ogromne wrażenie na osobach, które to widziały.

Natomiast Setnicy byli zawodowymi żołnierzami, którzy swoją karierę budowali w walkach z wrogami Rzymu. Śmierć dla nich była prawie codziennym zdarzeniem, jej widok nie robił wielkiego wrażenia. Setnicy, dzięki doświadczeniom zdobytym w walce, byli obdarzani całkowitym zaufaniem zwierzchników wojskowych. To sprawiało, że mieli władzę podejmowania osobistych decyzji, które były bezapelacyjnie wykonywane przez podległą im setkę żołnierzy. Setnik, który znalazł sie pod krzyżem na Golgocie, miał obowiązek dopilnowania przebiegu egzekucji i stwierdzenia śmierć skazańców. Im prędzej skonali, tym wcześniej mógł wrócić do domu. Dlatego łamano nogi ukrzyżowanym, aby przyśpieszyć ich śmierć.

Ten żołnierz rzymski miał odwagę wyznać swoją osobistą opinię o Chrystusie, skazańcu z narodu wrogiego dla Imperium. To, co powiedział, nie było uczynione pod wpływem emocji, wywołanych obrazem spokojnie umierającego, niewinnego człowieka. Biorąc pod uwagę opis funkcji setnika, przyzwyczajony do egzekucji, musiał zobaczyć w skazańcu coś więcej niż tylko kolejnego zdrajcę.

Tabelę skrutacji można pobrać tutaj:

/Daniel Bialik, Marcin Kluczyński

Jedni będą się bać, a drudzy cieszyć. (Mk 13; 24-32)

Pomimo rozpoczęcia Wielkiego Postu zachęcamy do skrutacji fragmentu objawiającego ponowne przyjście Syna Człowieczego. Niech zamyślenie nad ostatecznym przyjściem Pana pomaga nam dobrze przeżyć ten czas pokuty w Kościele. Mamy nadzieję, że pomocą ku temu będzie opracowana przez nas na ten miesiąc tabela skrutacji, którą oddajemy uczestnikom Konkursu Biblijnego oraz czytelnikom pisma Rycerz Młodych. Pan daje nam zapewnienie, iż Jego Słowo nie przemija tak jak postać tego świata. Jednocześnie czas należy do Niego i dzień, w którym przyjdzie nie jest nam znany. Dlatego na to przyjście chrześcijanin musi być gotów każdego dnia i uważnie obserwować znaki czasu. A co Jezus mówi w tym tekście bezpośrednio do Ciebie?

Pobierz:

Opublikowane: 10/03/2014   Autor: Marcin Kluczyński

Skutki niewiary w Jezusa. (Mk 6, 2-4)

“Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony” (Mk 6, 4) – mówił Jezus w odpowiedzi na zdziwienie i niedowiarstwo społeczności, z której wyrastał. Powracając do Nazaretu, miejsca gdzie mógł być kojarzony wyłącznie jako syn cieśli Józefa i jego żony, Maryi, Jezus nie był w stanie zdziałać żadnego cudu wśród swoich: sąsiadów, znajomych, wujków, kuzynów… Nie wierzyli po prostu w to, że Ten którego znali od dzieciństwa był rzeczywiście Synem Bożym. Dziwili się pytając, skąd nagle u niego taka mądrość. Nazarejczycy po ludzku wątpili w moc “człowieka”, którego przecież dobrze kojarzyli od dawna ze swojej okolicy: to brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona… (por. Mk 6,3).

Niestety, także i dziś często jest tak, że nie potrafimy do końca dać wiary Jezusowi, który chce i może zdziałać w naszej rzeczywistości wiele, ale musimy Mu tylko na to pozwolić; uznać Go Synem Bożym, który zmartwychwstał, żyje i ma moc sprawić wszystko. Wokół nas, cuda mogą dokonywać się każdego dnia, tyle, że zwykliśmy nie dostrzegać tych najdrobniejszych. Oczekujemy od Boga sprawienia rzeczy wielkich, spektakularnych i to dosłownie wtedy i tak, jak spodziewamy się, by zaistniały. I w historii zdarzają się czasem takie, niewytłumaczalne po ludzku sytuacje: uzdrowienie kogoś ze śmiertelnej choroby, cudowne ocalenie życia, czy zaistnienie nagłej sytuacji, w której zmienia się człowiekowi całe spojrzenie na życie i dokonuje absolutny zwrot ku Bogu. Ale musimy pamiętać, że już samo nasze bycie na tym świecie jest cudem; narodziny dziecka, miłość, przebaczenie winy, czy ludzka twórczość i pomysłowość, która daje często tak dobre owoce… – każdego dnia wokół nas dokonują się prawdziwe cuda. O wielu z nich, nigdy się nie dowiemy. Z drugiej strony, wśród nas żyją także dziś ludzie święci, prorocy naszych czasów, również często lekceważeni, czasem wyśmiewani, niezrozumiani w przesłaniu swojego życia zanurzonego w Bogu. Ilekroć, również dziś oni bywają męczennikami. Prawdziwie, często najtrudniej jest być Apostołem we własnym domu. Zachęcamy do rozważenia skrutacji poświęconej temu fragmentowi Markowej Ewangelii i udzielenia sobie odpowiedzi na pytanie będące clou naszych rozważań: czy ja naprawdę wierzę w Jezusa, Syna Bożego?

Pobierz przygotowaną tabelę skrutacji:

Opublikowane: 09/05/2014   Autor: Marcin Kluczyński
http://okwb.pl/index.php//Aktualnosci/Formacja/Kim-jest-dla-ciebie-Jezus-Chrystus
https://www.facebook.com/konkursbiblijny
*********

Jesteś inny niż kiedyś

Grün Anselm OSB / slo

(fot. Ed Yourdon / flickr.com)

Większość kryzysów w małżeństwie zaczyna się wtedy, gdy jeden z partnerów odkrywa, że w ich związku dzieje się coś niedobrego, gdy dochodzi do wniosku, że oboje brali udział w grze, na którą się milcząco zgadzali, a podział ról, który ta gra zakładała, nie jest już aktualny.

 

Prowadzenie dalej tej gry, byłoby dla obojga zabójcze. Pozbawiłoby ich wszelkich życiowych sił. Coraz bardziej zasklepialiby się w sobie i wpędzali w ślepy zaułek. Czasem kryzys wywołany jest zrozumieniem męża, że w swoim zakochaniu nie dostrzegał rzeczywistych cech partnerki. Często pojawia się wtedy zarzut: “Jesteś inna niż wtedy, gdy brałem z tobą ślub”.
Innym powodem kryzysu może być fakt, że oboje nie czują już tej miłości, co na początku. Nie wiedzą, skąd się to bierze. Nie mieli przecież żadnych dużych problemów, ale mają wrażenie, jakby miłość przeciekła im przez palce. Codzienność ich niszczy. Wiele rzeczy stało się jałową rutyną. Seks utracił swoją magię. Każdy zna ciało drugiego na pamięć. Brakuje niespodzianek i odkryć. Ponieważ nie ma miłości, seks spowszedniał i się znudził. Codzienne konflikty ranią obie strony. Ponieważ konflikty często są nieomówione i nierozwiązane, w każdym z małżonków pozostaje zawsze jakiś ślad gniewu i urazy. A kiedyś stanie się on tak duży, że nie pozwoli już na miłość do tego drugiego człowieka. Oboje będą reagować tylko agresją. Oboje czują się zranieni i czują, że partner ich nie kocha. Odkrywają przerażeni, że mogą żyć bez tej drugiej osoby, że już za nią nie tęsknią.
Sytuacja kryzysowa zaczyna się także wtedy, gdy jedno z małżonków zakocha się w kimś innym. Mężczyzna zakochuje się w sekretarce, która go podziwia i która mu matkuje. Wydaje mu się, że wreszcie znalazł kobietę, która go podziwia, a której szukał nieświadomie już na swoim weselu. Nie chce się zmieniać i dlatego szuka kobiety, dla której będzie niedoścignionym wzorem. Może wtedy pozostać taki, jaki jest. Mężczyzna może też się zakochać w kobiecie, która jest dokładnym przeciwieństwem jego żony. Jest dużo bardziej kobieca, jest samym uczuciem. Jest twórcza. Tryska energią. On jest tym zafascynowany. Jest o dwadzieścia lat młodsza od jego żony. Mężczyzna ma nadzieję, że odmłodnieje przy niej. Nie chce się pogodzić ze swoim wiekiem i ucieka do związku, który ma mu dowieść, że zachował wieczną młodość.
Kobieta zakochuje się w mężczyźnie, który jest czulszy od jej męża. Nowy partner potrafi okazywać uczucia i nie chowa się za pancerzem oschłości. Nie poświęca się całkowicie pracy, lecz ma czas dla partnerki. Nie kwituje każdego jej problemu standardową odpowiedzią, lecz wysłuchuje jej. Traktuje poważnie to, co ona mówi i rozumie ją. Człowiek zawsze szuka tego, czego brakuje mu w mężu lub żonie. To naturalne, że mężczyznę pociąga nie tylko jego żona i że kobieta zakochuje się w innym mężczyźnie. Żaden człowiek nie jest w stanie sam zaspokoić wszystkich tęsknot drugiego człowieka. Właśnie wtedy, gdy małżonkowie przyzwyczajają się do siebie, widzą także, jakie mechanizmy rządzą ich związkiem. Także wtedy pojawia się pytanie, co zrobić ze swoim nowym zakochaniem. Nie musi się ono stać powodem rozwodu. To, co fascynuje w jakiejś kobiecie lub w jakimś mężczyźnie, można zintegrować we własnym życiu.
Istnieją kryzysy małżeńskie, które pojawiają się już w początkowych latach wspólnego życia. Gdy mija pierwsza fascynacja, wielu ludzi widzi, co ich rzeczywiście w głębi serca łączy. Również wtedy zauważają, ilu cech drugiego człowieka nie dostrzegli. Stłumili pierwsze pochodzące jeszcze z okresu zaręczyn wątpliwości dotyczące drugiej osoby. Dziewczyna widziała wprawdzie, że jej chłopak często pije, ale miała nadzieję, że on się z tego wyzwoli, jak tylko wezmą ślub. Rozpoznawała u niego neurotyczne symptomy, ale była tak pewna siły swojej miłości, że myślała, iż chłopak się zmieni pod jej wpływem. A teraz wie, że to była iluzja. Chłopak się nie zmienił. Czy ta para będzie miała dość odwagi, by zmierzyć się ze swoimi problemami i czy wyniknie z tego miłość, pozwalająca kochać drugiego takim, jaki on w rzeczywistości jest?
Wiele kryzysów powstaje na półmetku życia, gdy partner nagle skonfrontowany jest z problemami, które dotąd tłumił. To naturalne, że każdy człowiek rozwija w pierwszej połowie życia tylko jeden biegun swojej osobowości. Drugi jest usuwany w cień. Na półmetku życia ten zepchnięty biegun wypływa na powierzchnię. I tak kobieta nie chce już być tylko kobieca, lecz chce ujawnić swoje męskie cechy. Chce przejmować odpowiedzialność. Nie unika konfliktów. Odkrywa, że może walczyć. A mężczyzna dopuszcza nagle swoje uczucia. Już nie funkcjonuje tak jak dawniej, ponieważ teraz ma inne potrzeby. Każdy człowiek się zmienia, choć nie zawsze zdaje sobie z tego sprawę. Czyni drugiemu wyrzuty, że się zmienił, że kryzys w małżeństwie jest jego winą.
Kryzys półmetka często występuje u współmałżonków w innym czasie. Kobieta przeżywa go wcześniej. Mężczyzna próbuje oszukać swoją niepewność, koncentrując się nadmiernie na pracy. Na tym się zna. Wizja rozmowy o uczuciach napawa go lękiem. Ocenia kryzys kobiety jako histerię. Ona za bardzo zajmuje się sobą. Wmówiła sobie problemy. On nie ma żadnych problemów. Trzeba tylko chcieć, a reszta już przyjdzie. Kobieta daje się zranić mężowi, ponieważ mąż wie, jakie są jej słabe strony; odsłoniła mu je przecież. Teraz on wykorzystuje to przeciw niej, a ją to rani. Ma ponadto wrażenie, że jej mąż wznosi między nimi mur. Żona chce udowodnić, że mąż wypiera swoje problemy. Chciałaby przebić mur, który on wznosi wokół siebie. Ale im bardziej ona napiera, tym silniejszy opór stawia jej mąż. A ona boleśnie uderza głową o mur.
Dla niektórych małżeństw kryzys rozpoczyna się dopiero między pięćdziesiątym i sześćdziesiątym rokiem życia. Nagle kobieta rozumie, że mężczyzna ją niszczy, czuje się przy nim ciągle niedowartościowana, jej ciało buntuje się przeciw takiemu małżeństwu. Mąż coraz częściej ją rani. Kobieta odkrywa, że mąż ma kochankę i nie może już dłużej znieść tego, że jest dla niego tylko sprzątaczką. Uważa, że jest wykorzystywana. Próbuje rozmawiać z mężem, ale bez skutku. On się broni i nie chce. Przypisuje całą winę jej. On jest przecież zadowolony. Problemy, jego zdaniem, są tylko jej problemami. Inna kobieta, która była przekonana, że żyła w dobrym małżeństwie, stwierdza pewnego dnia zaskoczona, że mąż ją opuszcza. Już jej nie kocha. Spotkał kobietę, która bardziej mu odpowiada. Żona nie chce rozpadu małżeństwa, ale mąż stawia ją przed faktami dokonanymi.

 

Jeszcze inna kobieta dopiero po śmierci swojej matki zrozumiała, dlaczego nie wzięła do tej pory rozwodu. Chciała udowodnić matce, że podjęła dobrą decyzję i ma udane życie. Teraz odkrywa, że jej mąż nigdy nie był partnerem, lecz dzieckiem, które czerpało swoje siły z jej sił. Ten mężczyzna nigdy by jej nie opuścił, ale jego przywiązanie nie jest dojrzałe. A ona tego nie może już znieść. Gdy myśli o tym, że zostanie z nim dłużej, ogarnia ją lęk, że doprowadzi ją to do śmierci.

 

Wiecej w książce: Porażka. Nowa szansa – Grün Anselm OSB

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,329,jestes-inny-niz-kiedys.html

**********

 

O autorze: Judyta