Słowo Boże na dziś – 16 lipca 2015r. – czwartek – Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel, wspomnienie

Myśl dnia

Dobrze, że nie ma człowieka bez wad, bo taki człowiek nie miałby przyjaciół.

William Hazlitt

Przy bezradnym, sami stajemy się bezradni.
Stanisław Misakowski
Jeśli nie ma w nas ducha i mocy, wszystko inne legnie w gruzach naszej codziennej bezradności.
Tam, gdzie nie ma ducha, wcześniej czy później wszystko to, co jest,  legnie w otchłani świata fikcji…
Mariusz Han, SJ
***********

CZWARTEK XV TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE  (Wj 3,13-20)

Bóg objawia swoje imię

Czytanie z Księgi Wyjścia.

Mojżesz rzekł do Boga: „Oto pójdę do synów Izraela i powiem im: «Bóg ojców naszych posłał mię do was». Lecz gdy oni mnie zapytają: «Jakie jest Jego imię?», to cóż im mam powiedzieć?” Odpowiedział Bóg Mojżeszowi: „Ja jestem, który jestem”. I dodał: „Tak powiesz synom Izraela: «Ja jestem posłał mnie do was»”.
Mówił dalej Bóg do Mojżesza: „Tak powiesz synom Izraela: «Pan, Bóg ojców waszych, Bóg Abrahama, Bóg Izraela i Bóg Jakuba posłał mnie do was. To jest imię moje na wieki i to jest moje zawołanie na najdalsze pokolenia».
Idź, a gdy zbierzesz starszych Izraela, powiesz im: «Objawił mi się Pan, Bóg ojców waszych, Bóg Abrahama, Bóg Izraela i Bóg Jakuba i powiedział: Nawiedziłem was i ujrzałem, co wam uczyniono w Egipcie. Postanowiłem więc wywieść was z ucisku w Egipcie i zaprowadzić do ziemi Kananejczyka, Chetyty, Amoryty, Peryzzyty, Chiwwity i Jebuzyty, do ziemi opływającej w mleko i miód». Oni tych słów usłuchają. I pójdziesz razem ze starszymi z Izraela do króla egipskiego i powiecie mu: «Pan, Bóg Hebrajczyków, nam się objawił. Pozwól nam odbyć drogę trzech dni przez pustynię, abyśmy złożyli ofiary Panu, Bogu naszemu».
Ja zaś wiem, że król egipski pozwoli wam wyjść z Egiptu tylko wtedy, gdy będzie zmuszony ręką przemożną. Wyciągnę przeto rękę i nawiedzę Egipt różnymi cudami, jakich tam dokonam, a wypuści was.”

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 105,1 i 5.8-9.24-25.26-27)

Refren: Pan Bóg pamięta o swoim przymierzu.

Sławcie Pana, wzywajcie Jego imienia, *
głoście Jego dzieła wśród narodów.
Pamiętajcie o cudach, które On uczynił, *
o Jego znakach, o wyrokach ust Jego.

Na wieki On pamięta o swoim przymierzu, *
obietnicy danej tysiącu pokoleń,
o przymierzu, które zawarł z Abrahamem, *
przysiędze danej Izaakowi.

Bóg swój naród bardzo rozmnożył, *
uczynił go mocniejszym od jego wrogów.
Ich serce odmienił, aby znienawidzili lud Jego *
i wobec sług Jego postępowali zdradziecko.

Posłał wtedy sługę swego Mojżesza *
i Aarona, wybranego przez siebie.
Okazali wśród nich Jego znaki *
i cuda w krainie Chama.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Mt 11,28)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Przyjdźcie do Mnie wszyscy,
którzy utrudzeni i obciążeni jesteście,
a Ja was pokrzepię.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 11,28-30)

Jezus cichy i pokorny sercem

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami:
„Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem łagodny i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”.

Oto słowo Pańskie.

 

 **********************************************************************************************************************************

 

KOMENTARZ

 
Zaufać Jezusowi

Coraz szybsze tempo życia powoduje, że w wielu sytuacjach z trudem przychodzi nam pogodzić życie rodzinne, zawodowe i religijne. Obsesją staje się dla nas notoryczny brak czasu. Czy można temu jakoś zaradzić? Jezus zachęca nas, którzy jesteśmy utrudzeni codziennością, abyśmy nasze ciężary złożyli na Niego. Na czym to polega? Spróbujmy ułożyć sobie tak nasz dzień, rozpoczynający się tydzień, kolejny miesiąc, aby nigdy nie zabrakło nam czasu na modlitwę. Nie opuszczajmy jej i nie skracajmy. Bardzo szybko okaże się, że zaczniemy znajdować czas i dla drugiego człowieka, i dla siebie.

W duchu wiary oddaję Ci, Panie, utrudzenie moją codzienną pracą i obowiązkami, które stawiasz przede mną każdego dnia.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
********

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 11, 28-30

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. ERIO / Foter / CC BY-NC-SA)

Obciążeni jesteśmy…

 

Wezwanie do utrudzonych
Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie.

 

Opowiadanie pt. “Zaproszenie Biskupa”
Biskup Cyryl z Aleksandrii (336-444) zapytany, jak przekazuje wiarę młodym ludziom, odpowiedział: – Zapraszam ich na rok czasu do mojego domu.

 

Drogi nasze codziennie wiodą do Emaus, co dnia tysiące braci mijamy w pośpiechu -wśród nich i Ciebie, Jezu, nie rozpoznawany, który dźwigasz na barkach ciężar naszych grzechów.

 

Drogi nasze codziennie wiodą do Emaus. Zbyt ciężko Cię rozpoznać i ciężko uwierzyć, żeś zawsze jest kaleką, starcem lub nędzarzem uporczywym, natrętnym i tragicznie biednym.

 

Drogi nasze codziennie do Emaus wiodą Rozprawiamy o Tobie uczenie i tkliwie słyszysz nas i – z nadzieją krzyżem przejście grodząc prosisz o cyrenejską przysługę i…milkniesz.

 

Drogi nasze codziennie wiodą do Emaus. Wstępujemy do świątyń, by ujrzeć Cię w Hostii, aby móc Cię nie poznać w bliźnich, co mijają, by wykupić się z trudnej ofiary: z miłości… (Maciej Józef Kononowicz, Droga do Emaus)

 

Refleksja
Trzeba mieć zawsze takie miejsce, kiedy po trudzie dnia, będziemy mogli chwilę odpocząć. Odpoczynek bowiem to regeneracja naszych sił nie tylko psychicznych i fizycznych, ale przede wszystkim duchowych. To one są motorem naszego codziennego życia. Jeśli nie ma w nas ducha i mocy, wszystko inne legnie w gruzach naszej codziennej bezradności. Tam, gdzie nie ma ducha, wcześniej czy później wszystko to, co jest legnie w otchłani świata fikcji…

 

Jezus jest tym, który pokazuje nam swoim życiem, że ilekroć potrzebował czasu, to udawał się na miejsce osobno, aby tam nabrać sił ducha. To tam, wraz z Ojcem, nabierał sił do dalszej pracy wśród ludzi z różnych miejsc na ziemi. Przychodzili po to, aby ich uleczył, aby wysłuchać tego co ma do powiedzenia, ale też, aby zobaczyć zgodność jego słów z uczynkami. W ten sposób Jezus “nabierał ducha”, którym dzielił się z tymi, którzy do niego przychodzili…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy masz miejsce, gdzie możesz odpocząć z Jezusem?
2. Jak ustrzec się przed poczuciem bezradności?
3. Dlaczego “moc ducha” jest tak ważna w naszym życiu?

 

I tak na koniec…
Przy bezradnym, sami stajemy się bezradni (Stanisław Misakowski)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,324,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-11-28-30.html

*********

NMP Szkaplerznej

Okres zwykły, Mt 11, 28-30

Co robisz, gdy czujesz się zmęczony, zdenerwowany? Gdy nie masz siły dźwigać swojego ciężaru? Jezus ma dla ciebie propozycję…

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg świętego Mateusza
Mt 11, 28-30
W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: «Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem łagodny i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie».

Może niesiesz długo zbyt ciężki bagaż. Może przygniata cię problem, którego nie umiesz rozwiązać. Czujesz, że to jest ponad twoje siły… Pamiętaj, że jest Ktoś, kto może i chce ci pomóc. On czeka na ciebie i zachęca, abyś do Niego przyszedł. Wystarczy się pomodlić! Wystarczy szczerze porozmawiać z Jezusem. Choć może sam nie wiesz, jak to powiedzieć, On cię zrozumie. On wysłucha nawet niejasnej prośby, bo najlepiej wie, czego nam potrzeba

Jakie jest twoje jarzmo? To słowo jest dzisiaj rzadko używane. Ale czy czasem nie czujesz się zniewolony, spętany własnymi potrzebami? Może trudno znosisz obecność kogoś, kto cię nie lubi… Po prostu nie widzisz wyjścia. A to powoduje zniechęcenie, frustrację czy agresję.

Jezus nie opuszczał nikogo, kto był przygnieciony cierpieniem, własnym grzechem, nie widział dla siebie drogi wyjścia. On podnosił, leczył, karmił, pocieszał… Nie czynił wymówek, nie obciążał dodatkowo poczuciem winy. Bo On nas kocha i będzie kochał aż do skończenia świata…

Jezus zaprasza, aby do Niego przychodzić, zwłaszcza gdy jest trudno. Podziękuj Mu, że zawsze czeka na Ciebie z pocieszeniem…

O muzyce

Utwór: Bless The Lord O My Soul, Rachmaninov
Wykonanie: Kyiv Chamber Choir
Utwór: Father Abraham, The Space Between
Wykonanie: Chad Lawson

http://modlitwawdrodze.pl/modlitwa/?uid=3852
*********
https://youtu.be/mHHXY1WrbM8
*********

*************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

16 LIPCA

*******

Najświętsza Maryja Panna z góry Karmel
Szkaplerz karmelitański

Dzisiejsze wspomnienie zwraca nas ku Maryi objawiającej się na górze Karmel, znanej już z tekstów Starego Testamentu – z historii proroka Eliasza (1 Krl 17, 1 – 2 Krl 2, 25). W XII wieku po Chrystusie do Europy przybyli, prześladowani przez Turków, duchowi synowie Eliasza, prowadzący życie kontemplacyjne na Karmelu. Również w Europie spotykali się z niechęcią. Jednakże Stolica Apostolska, doceniając wyrzeczenia i umartwienia, jakie podejmowali zakonnicy, ułatwiała zakładanie nowych klasztorów.

Maryja ofiarowuje szkaplerz karmelitański św. Szymonowi Stockowi Szczególnie szybko zakon rozwijał się w Anglii, do czego przyczynił się m.in. wielki czciciel Maryi, św. Szymon Stock, szósty przełożony generalny zakonu karmelitów. Wielokrotnie błagał on Maryję o ratunek dla zakonu. W czasie jednej z modlitw w Cambridge, w nocy z 15 na 16 lipca 1251 r., ujrzał Bożą Rodzicielkę w otoczeniu Aniołów. Podała mu Ona brązową szatę, wypowiadając jednocześnie słowa:

Przyjmij, synu, szkaplerz twego zakonu, jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania.

Szymon Stock z radością przyjął ten dar i nakazał rozpowszechnienie go w całej rodzinie zakonnej, a z czasem również w świecie. W XIV wieku Maryja objawiła się papieżowi Janowi XXII, polecając mu w opiekę “Jej zakon” karmelitański. Obiecała wówczas obfite łaski i zbawienie osobom należącym do zakonu i wiernie wypełniającym śluby. Obiecała również wszystkim, którzy będą nosić szkaplerz, że wybawi ich z czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Cały szereg papieży wypowiedziało się z pochwałami o tej formie czci Najświętszej Maryi i uposażyło to nabożeństwo licznymi odpustami. Wydali oni około 40 encyklik i innych pism urzędowych w tej sprawie.
Do spopularyzowania szkaplerza karmelitańskiego przyczyniło się przekonanie, że należących do bractwa szkaplerza Maryja wybawi z płomieni czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Tę wiarę po części potwierdzili papieże swoim najwyższym autorytetem namiestników Chrystusa. Takie orzeczenie wydał jako pierwszy Paweł V 29 czerwca 1609 r., Benedykt XIV je powtórzył (+ 1758). Podobnie wypowiedział się papież Pius XII w liście do przełożonych Karmelu z okazji 700-lecia szkaplerza. Nie ma jednak ani jednego aktu urzędowego Stolicy Apostolskiej, który oficjalnie i w pełni aprobowałby ten przywilej. O przywileju sobotnim milczą najstarsze źródła karmelitańskie. Po raz pierwszy wiadomość o objawieniu szkaplerza pojawia się dopiero w roku 1430.
Nabożeństwo szkaplerza należało kiedyś do najpopularniejszych form czci Matki Bożej. Jeszcze dzisiaj spotyka się bardzo wiele obrazów Matki Bożej Szkaplerznej (z Góry Karmel), ołtarzy i kościołów. We Włoszech jest kilkaset kościołów Matki Bożej z Góry Karmel, w Polsce blisko setka. Wiele obrazów i figur pod tym wezwaniem zasłynęło cudami, tak że są miejscami pątniczymi. Niektóre z nich zostały koronowane koronami papieskimi. Szkaplerz w obecnej formie jest bardzo wygodny do noszenia. Można nawet zastąpić go medalikiem szkaplerznym. Z całą pewnością noszenie szkaplerza mobilizuje i przyczynia się do powiększenia nabożeństwa ku Najświętszej Maryi Pannie.
Szkaplerz nosili liczni władcy europejscy i niemal wszyscy królowie polscy (od św. Jadwigi i Władysława Jagiełły poczynając), a także liczni święci, również spoza Karmelu, m.in. św. Jan Bosko, św. Maksymilian Maria Kolbe i św. Wincenty a Paulo. Sama Matka Boża, kończąc swoje objawienia w Lourdes i Fatimie, ukazała się w szkaplerzu, wyrażając przy tym wolę, by wszyscy go nosili. Na wzór szkaplerza karmelitańskiego powstały także inne, jednakże ten pozostał najważniejszy i najbardziej powszechny. W wieku 10 lat przyjął szkaplerz karmelitański także św. Jan Paweł II. Nosił go do śmierci.
Święto Matki Bożej z Góry Karmel karmelici obchodzili od XIV w. Benedykt XIII (+ 1730) zatwierdził je dla całego Kościoła. W Polsce otrzymało to święto nazwę Matki Bożej Szkaplerznej.

Szkaplerz karmelitański Szkaplerz początkowo był wierzchnią szatą, której używali dawni mnisi w czasie codziennych zajęć, aby nie brudzić habitu. Spełniał więc rolę fartucha gospodarczego. Potem przez szkaplerz rozumiano szatę nałożoną na habit. Pisze o nim już reguła św. Benedykta w kanonie 55 dotyczącym ubrania i obuwia braci. Wszystkie dawne zakony noszą po dzień dzisiejszy szkaplerz. Współcześnie szkaplerz oznacza strój, który jest znakiem zewnętrznym przynależności do bractwa, związanego z jakimś konkretnym zakonem. Tak więc istnieje szkaplerz: brunatny – karmelitański (w. XIII); czarny – serwitów (w. XIV), od roku 1860 kamilianów; biały – trynitarzy, mercedariuszy, dominikanów (w. XIV), Niepokalanego Serca Maryi (od roku 1900); niebieski – teatynów (od roku 1617) i Niepokalanego Poczęcia Maryi (w. XIX); czerwony – męki Pańskiej; fioletowy – lazarystów (1847) i żółty – św. Józefa (w. XIX).
Ponieważ było niewygodnie nosić szkaplerz taki, jaki nosili przedstawiciele danego zakonu, dlatego z biegiem lat zamieniono go na dwa małe kawałki płótna, zazwyczaj z odpowiednim wizerunkiem na nich. Na dwóch tasiemkach noszono go w ten sposób, że jedno płócienko było na plecach (stąd nazwa łacińska scapulare), a druga na piersi. Taką formę zachowały szkaplerze do dnia dzisiejszego. W roku 1910 papież św. Pius X zezwolił ze względów praktycznych na zastąpienie szkaplerza medalikiem szkaplerznym.
W przypadku szkaplerza karmelitańskiego na jednym kawałku powinien być umieszczony wizerunek Matki Bożej Szkaplerznej, a na drugim – Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jedna część powinna spoczywać na piersiach, a druga – na plecach. Szkaplerz musi być poświęcony według specjalnego obrzędu.

Szkaplerz, będący znakiem maryjnym, zobowiązuje do chrześcijańskiego życia, ze szczególnym ukierunkowaniem na uczczenie Najświętszej Maryi Dziewicy potwierdzanym codzienną modlitwą Pod Twoją obronę.

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-16a.php3

********

Providentialis gratiae eventus
Opatrznościowe wydarzenie łaski

List apostolski Ojca Świętego Jana Pawła II z okazji 750-lecia szkaplerza świętego (1251-2001) z dnia 25 marca 2001 r.

Do Przewielebnych Ojców: Josepha Chalmersa Przeora generalnego Zakonu Braci Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel (OCarm.) i Camilo Maccise Przełożonego generalnego Zakonu Braci Bosych Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel (OCD).

1. Opatrznościowe wydarzenie łaski, jakim był dla Kościoła Rok Jubileuszowy, pozwala patrzeć z ufnością i nadzieją na dopiero co rozpoczętą drogę w nowym tysiącleciu. “Przemierzając drogi świata na początku nowego stulecia – napisałem w Liście apostolskim Novo millennio ineunte – musimy przyspieszyć kroku. (…) W tej drodze towarzyszy nam Najświętsza Maryja Panna, której (…) zawierzyłem trzecie tysiąclecie” (n. 58).

Dlatego z wielką radością przyjąłem wiadomość, że obie gałęzie Zakonu Karmelitańskiego: dawna i reformowana, zamierzają poświęcić rok 2001 Maryi, aby wyrazić synowską miłość do swej Patronki, którą wzywają jako Kwiat Karmelu, Matkę i Przewodniczkę na drodze do świętości. W związku z tym pragnę podkreślić, że szczęśliwym zbiegiem okoliczności obchody tego maryjnego roku całego Karmelu przypadają – jak głosi czcigodna tradycja Zakonu – w 750. rocznicę otrzymania Szkaplerza. Obchody te stanowią zatem dla całej Rodziny karmelitańskiej niezwykłą okazję nie tyko do pogłębienia duchowości maryjnej, ale i do przeżywania jej z coraz większą świadomością roli, jaką Dziewicza Matka Boga i ludzi odgrywa w tajemnicy Chrystusa i Kościoła, by iść za Nią – “Gwiazda nowej ewangelizacji” (por. Novo millennio ineunte, 58).

2. Wiele pokoleń Karmelu, od początku aż do dzisiaj, w swej wędrówce ku “świętej górze, Jezusowi Chrystusowi, naszemu Panu” (Mszał Rzymski, modlitwa z Mszy św. ku czci Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel, 16 lipca), starało się kształtować swoje życie wzorując się na Maryi.

Dlatego w Karmelu, a także w każdej duszy kochającej gorąco Najświętszą Maryję Pannę i Matkę, nieustannie kontemplowana jest Ta, która od samego początku potrafiła otworzyć się na słuchanie słowa Boga i być posłuszna Jego woli (por. Łk 2, 19. 51). Maryja, wychowana i ukształtowana przez Ducha Świętego (por. Łk 2, 44-50), umiała bowiem odczytywać w duchu wiary swoje dzieje (por. Łk 1, 46-55) i – ulegając Bożym natchnieniom – “szła naprzód w pielgrzymce wiary i utrzymała wiernie swe zjednoczenie z Synem aż do krzyża, przy którym nie bez postanowienia Bożego stanęła (por. J 19, 25), najgłębiej ze swym Jednorodzonym współcierpiała i z ofiarą Jego złączyła się matczynym duchem” (Lumen gentium, 58).

3. Kontemplując Najświętszą Maryję Pannę, widzimy Ją jako Matkę zatroskaną, która patrzy na Syna, dorastającego w Nazarecie (por. Łk 2, 40. 52), idzie za Nim po drogach Palestyny i towarzyszy Mu podczas godów w Kanie (por. J 2, 5), a u stóp Krzyża staje się Matką współuczestniczącą w Jego ofierze i darem dla wszystkich ludzi, gdy Jezus powierza Ją swemu umiłowanemu uczniowi (por. J 19, 26). Jako Matka Kościoła Najświętsza Maryja Panna jednoczy się z uczniami w ustawicznej modlitwie (por. Dz 1, 14), a jako nowa Niewiasta, która wyprzedza to, co się kiedyś dokona dla nas wszystkich w pełni trynitarnego życia, została wzięta do Nieba, skąd osłania płaszczem swego miłosierdzia synów i córki pielgrzymujących ku świętej górze chwały.

Ta kontemplacyjna postawa umysłu i serca pozwala podziwiać doświadczenie wiary i miłości Najświętszej Maryi Panny, która przeżywa już to, co każdy wierzący pragnie i ma nadzieję przeżywać w tajemnicy Chrystusa i Kościoła (por. Sacrosanctum Concilium, 103; Lumen gentium, 53). Dlatego właśnie karmelici i karmelitanki wybrali Maryję na swą Patronkę i Matkę duchową i mają zawsze przed oczyma i w sercu Najczystszą Maryję Pannę, która prowadzi wszystkich do doskonałego poznania i naśladowania Chrystusa.

W ten sposób rozwijają się głębokie więzi duchowe, które coraz bardziej umacniają komunię z Chrystusem i z Maryją. Dla członków Rodziny karmelitańskiej Maryja, Dziewicza Matka Boga i ludzi, jest nie tyko wzorem do naśladowania, ale również czułą Matką i Siostrą, która jest z nimi i w której pokładają nadzieję. Dlatego św. Teresa od Jezusa wzywała: “Naśladujcie Maryję i rozważajcie to, jaka musi być wielkość tej Pani i jaka to korzyść mieć ją za Patronkę” (Twierdza wewnętrzna, III, 1, 3).

4. To głębokie życie maryjne, które wyraża się w ufnej modlitwie, w pełnym zachwytu uwielbieniu i pilnym naśladowaniu, prowadzi do zrozumienia, że najbardziej autentyczną formą nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny, wyrażającą się w skromnym znaku Szkaplerza, jest poświecenie się Jej Niepokalanemu Sercu (por. Pius XII, list Neminem profecto latet, 11 lutego 1950: AAS 42 [1950], s. 390-391; Lumen gentium, 67). W ten sposób w sercu urzeczywistnia się coraz większa komunia i zażyłość z Najświętszą Maryją Panną, “jako nowy sposób życia dla Boga i kontynuowania tu, na ziemi, miłości Syna Jezusa do swojej Matki Maryi” (por. rozważanie przed modlitwą Anioł Pański: Insegnamenti di Giovanni Paolo II, XI/3, 1988, s. 173). W taki sposób, według słów błogosławionego męczennika karmelitańskiego Tytusa Brandsmy, jednoczymy się głęboko z Maryją Theotokos i tak jak Ona przekazujemy życie Boże: “Również do nas Pan posyła swego anioła (…), także my powinniśmy przyjąć Boga do naszych serc, nosić Go w naszych sercach, karmić Go i pomagać Mu wzrastać w nas w taki sposób, jakby On z nas się narodził i żył z nami jako Bóg-z-nami, Emanuel” (z wypowiedzi bł. Tytusa Brandsmy na Kongresie Mariologicznym w Tongerloo, sierpień 1936 r.).

To bogate dziedzictwo maryjne Karmelu z biegiem czasu, dzięki rozpowszechnieniu się nabożeństwa Szkaplerza Świętego, stało się skarbem całego Kościoła. Dzięki swej prostocie, antropologicznej wartości oraz odniesieniu do roli Maryi w życiu Kościoła i ludzkości to nabożeństwo tak głęboko i szeroko przyjęło się wśród Ludu Bożego, ze znalazło swój wyraz w obecnym kalendarzu liturgicznym Kościoła powszechnego we wspomnieniu 16 lipca.

5. W znaku Szkaplerza zawiera się sugestywna synteza maryjnej duchowości, która ożywia pobożność ludzi wierzących, pobudzając ich wrażliwość na pełną miłości obecność Maryi Panny Matki w ich życiu. Szkaplerz w istocie jest “habitem”. Ten, kto go przyjmuje, zostaje włączony lub stowarzyszony w mniej lub więcej ścisłym stopniu z Zakonem Karmelu, poświęconym służbie Matki Najświętszej dla dobra całego Kościoła (por. Formuła nałożenia Szkaplerza: Obrzęd błogosławieństwa i nałożenia Szkaplerza zatwierdzony przez Kongregacje Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów 5 stycznia 1996 r.). Ten, kto przywdziewa Szkaplerz, zostaje wprowadzony do ziemi Karmelu, aby “spożywać jej owoce i jej zasoby” (por. Jr 2, 7) oraz doświadczać słodkiej i macierzyńskiej obecności Maryi w codziennym trudzie, by wewnętrznie się przyoblekać w Jezusa Chrystusa i ukazywać Jego życie w samym sobie dla dobra Kościoła i całej ludzkości (por. Formuła nałożenia Szkaplerza).

Znak Szkaplerza przywołuje zatem dwie prawdy: jedna z nich mówi o ustawicznej opiece Najświętszej Maryi Panny, i to nie tylko na drodze życia, ale także w chwili przejścia ku pełni wiecznej chwały; druga to świadomość, że nabożeństwo do Niej nie może ograniczać się tylko do modlitw i hołdów składanych Jej przy określonych okazjach, ale powinna stanowić “habit”, czyli nadawać stały kierunek chrześcijańskiemu postępowaniu, opartemu na modlitwie i życiu wewnętrznym poprzez częste przystępowanie do sakramentów i konkretne uczynki miłosierne co do ciała i co do duszy. W ten sposób Szkaplerz staje się znakiem “przymierza” i wzajemnej komunii pomiędzy Maryją i wiernymi: wyraża bowiem w sposób konkretny dar, jaki na krzyżu Jezus uczynił Janowi, a przez niego nam wszystkim, ze swojej Matki, oraz przypomina o powierzeniu umiłowanego apostoła i nas Tej, którą ustanowił nasza Matką duchową.

6. Ta maryjna duchowość, która wewnętrznie kształtuje osoby i upodabnia je do Chrystusa, pierworodnego wśród wielu braci, wyraziła się we wspaniałych świadectwach świętości i mądrości bardzo wielu świętych mężczyzn i niewiast Karmelu, którzy wyrośli w cieniu i pod opieką Matki.

Ja również od bardzo długiego czasu noszę na sercu Szkaplerz karmelitański! Z miłością do wspólnej Matki niebieskiej, której opieki doznaję ustawicznie, życzę, aby dzięki temu rokowi maryjnemu wszyscy zakonnicy i zakonnice Karmelu oraz pobożni wierni, którzy Ją czczą z synowskim oddaniem, wzrośli w miłości do Niej i by umocnili w świecie obecność tej Niewiasty milczenia i modlitwy, wzywanej jako Matka miłosierdzia, Matka nadziei i łaski.

Z tymi życzeniami z radością udzielam Apostolskiego Błogosławieństwa wszystkim zakonnikom, mniszkom, siostrom i wiernym świeckim z Rodziny karmelitańskiej, którzy tak wiele czynią, by szerzyło się wśród Ludu Bożego prawdziwe nabożeństwo do Maryi, Gwiazdy Morza i Kwiatu Karmelu!

Jan Paweł II Papież

Watykan, 25 marca 2001 r.

http://www.szkaplerz.pl/szata/index.php?go=list_JPII

*******

Rodzina Szkaplerzna

http://szkaplerz.pl/

UROCZYSTOŚĆI  ODPUSTOWE
W  SANKTUARIUM 
MATKI  BOŻEJ  SZKAPLERZNEJ  W  CZERNEJ

Niech Pan sprawi, aby wszystko to było na cześć i chwałę Jego
i Najświętszej Maryi Panny, której szkaplerz nosimy”
           
św. Teresa od Jezusa

7-15 lipca
Nowenna przed uroczystością Matki Bożej z Góry Karmel
– w niedzielę o godz. 11.00
– w dni powszednie o godz. 18.00

14 – 19 lipca
Rekolekcje “Szkaplerz karmelitański wzywający do nawrócenia i troski o zbawienie”
Dom Rekolekcyjny. Przew. o. Włodzimierz Tochmański OCD.

15/16 lipca
Noc czuwania
21.00 – Rozpoczęcie,
– Procesja różańcowa
24.00 – Eucharystia

16 lipca – środa
Uroczystość Matki Bożej z Góry Karmel
11.00 – Eucharystia odpustowa  pod przewodnictwem
o. Szymona Hiżyckiego OSB, opata tynieckiego
– Procesja eucharystyczna

18 lipca – sobota
XVII Ogólnopolskie Spotkanie Rodziny Szkaplerznej

9.00 – Animacja muzyczna
10.00 – Konferencja o. Pawła Hańczaka OCD,
magistra nowicjatu w Czernej
11.00 – Uroczysta Eucharystia – bp Roman Pindel,
ordynariusz diecezji bielsko-żywieckiej.
14.00 – Nałożenie Szkaplerza dla tych, którzy
jeszcze go nie przyjęli
14.30 – Nabożeństwo Eucharystyczne z odnowieniem
przyrzeczeń szkaplerznych
15.30 – Zakończenie spotkania

Serdecznie zapraszamy
Karmelici Bosi

ZAPROSZENIE RODZINY SZKAPLERZNEJ
NA XVII OGÓLNOPOLSKIE SPOTKANIE SZKAPLERZNE
CZERNA, 18 LIPCA 2015 R.

„Niech Pan sprawi, aby wszystko to było
na cześć i chwałę Jego i Najświętszej Maryi Panny,
której szkaplerz nosimy”
św. Teresa od Jezusa

Drodzy Moderatorzy i Animatorzy Bractw Szkaplerznych!
Drodzy Bracia i Siostry w szkaplerzu świętym!
Podczas tegorocznego Spotkania Rodziny Szkaplerznej w dniu 18 lipca w Czernej pragniemy oddać cześć Panu Bogu tak jak Najświętsza Maryja Panna i jak nasza duchowa Matka Karmelu Terezjańskiego – św. Teresa od Jezusa, której 500-lecie narodzin w tym roku obchodzimy.  Kościół powszechny celebruje także Rok Życia Konsekrowanego, zachęcając do modlitwy w intencji powołań i pięknego rozwoju w różnorodności wspólnot, osób i charyzmatów ewangelicznego życia.

W duchowości karmelitańskiej szkaplerz był zawsze znakiem wejścia do szkoły Maryi, znakiem Jej naśladowania, szatą Jej cnót i życia w zjednoczeniu z Nią. Nabożeństwo szkaplerzne, jak każdy dar Boży, owocuje bowiem łaskami tylko wtedy, gdy przyjmowane jest świadomie i czyni nasze życie coraz bardziej zgodnym z Ewangelią. Obfitość łask, które otrzymuje człowiek poprzez szkaplerz święty, zależna jest od tego, jak na te łaski odpowiada. Wiemy, że różne mogą być odpowiedzi na dar szkaplerza. Szatę Maryi można przyjąć, a następnie odłożyć i zapomnieć o niej. Można ją założyć i nosić, ale bez kierowania myśli i serca do Ofiarodawczyni. Można wreszcie ubierać się w nią z miłością i nosić z rosnącym pragnieniem odwdzięczenia się Maryi za jej dar.

Św. Teresa, przyjąwszy szkaplerz, nigdy go nie zdjęła, bo przyjęła go w duchu wypełniania testamentu umierającego na krzyżu Jezusa i podobnie jak św. Jan Apostoł, od tego czasu przyjęła Maryję do siebie (por. J 19, 27). Po śmierci swojej rodzonej matki powierzyła się powierzyła się Maryi jako dziecko i oddała na Jej służbę, pogłębiając zjednoczenie z Nią przez naśladowanie Jej cnót i pokrewieństwo duchowe, aby za łaską Bożą żyć duchem Maryi i wszystko czynić tak, aby było na cześć i chwałę Boga oraz Najświętszej Maryi Panny.

„Rozumiałam dobrze, że dom ten być powinien, na większa chwałę Pańską, na godne uczczenie świętego szkaplerza chwalebnej Jego Matki”, “naśladujcie Maryję i rozważajcie to, jaka musi być wielkość tej Pani i jaka to korzyść mieć ją za Patronkę”  – woła do nas św. Teresa od Jezusa  i dodaje: “my wszyscy, którzy nosimy ten święty habit Karmelu, jesteśmy powołani do modlitwy i kontemplacji”.

Drodzy Bracia i siostry, zapraszam więc Was – każdego, kto odziany jest Szatą Maryi – do uczestnictwa w wielkim święcie Rodziny Szkaplerznej w Sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej w Czernej, w sobotę po uroczystości liturgicznej Matki Bożej z Góry Karmel tj. w dniu 18 lipca br.

Spotkanie tradycyjnie rozpoczniemy o godz. 9.00 modlitwą i pieśnią, o godz. 10.00 wysłuchamy konferencji o. Pawła Hańczaka, magistra nowicjatu czerneńskiego. O godz. 11.00 będzie uroczysta Msza św., której przewodniczyć będzie wielki przyjaciel Karmelu, ks. bp Roman Pindel, ordynariusz diecezji bielsko-żywieckiej. W dalszej części będzie możliwość przyjęcia szkaplerza św., adoracja Najświętszego Sakramentu, uroczyste błogosławieństwo i rozesłanie (ok. godz. 15.30).

Do dyspozycji pielgrzymów jest Dom Pielgrzyma z księgarnią, nowoczesnym multimedialnym muzeum karmelitańskim, z salami kinową i konferencyjną oraz dużą restauracją. Podczas spotkania będzie można także obejrzeć okolicznościową wystawę o św. Teresie od Jezusa.

Niech nie zabraknie tego dnia nikogo w sanktuarium czerneńskim, kto nosi szkaplerz Karmelu, a nie przybył tutaj choćby duchem i sercem, by włączyć się w hymn uwielbienia i dziękczynienia. Przybywajcie! Matka Boża czeka na nas!.

 

Kraków, 22.05.2015 r.
Nr 129/2015

 

 

 

o. Tadeusz Florek OCD 

Prowincjał Krakowskiej Prowincji

Zakonu Karmelitów Bosych

http://szkaplerz.pl/spotkanie/index.php

*********

Rodzina szkaplerzna

Marcin Konik-Korn

Już 12. raz w podkrzeszowickiej Czernej ma miejsce Ogólnopolskie Spotkanie Rodziny Szkaplerznej. Odbywa się ono zawsze w bliskości święta Matki Bożej z Góry Karmel. Tym razem 17 lipca. Na spotkanie do karmelitańskiego klasztoru przyjeżdżają tłumy. Co łączy tych wszystkich ludzi? Nie jest to jedynie noszony na szyi skrawek materiału lub srebrny medalik. To rodzina, która uwierzyła i zawierzyła się Maryi…

Skarb serca

Ludzka skłonność do zabobonu sprawia, że dewocjonalia postrzega się często jako cudowne przedmioty, dzięki którym będziemy zdrowi, bezpieczni i skuteczni w naszych codziennych czynnościach. Członkowie Rodziny Szkaplerznej, którzy za swój znak rozpoznawczy mają szkaplerz, właściwie postrzegają jego rolę. Podczas ubiegłorocznej konferencji o. Bartłomiej Kucharski OCD wyraźnie zaznaczył, że „ludzie noszący szkaplerz spodziewają się przede wszystkim tego, że będą zbawieni i znajdą się w niebie” bo „największy skarb, jakim zostaliśmy obdarzeni, to świadomość zamieszkania w głębi naszego serca samego Boga”. Nie ma tu więc mowy o jakiejkolwiek cudowności przedmiotu. Jest on po prostu wyrazem wiary. Nie działa on na nas sam z siebie, lecz symbolizuje działanie Bożej łaski oraz naszą wolę przyjęcia jej.

Wodopój

Czciciele Matki Bożej Szkaplerznej przybywają do Czernej ze stron bliższych i dalszych. Można tu spotkać zarówno grupy z Małopolski, jak i np. z Rzeszowa lub Mysłowic. Osoby, które podczas Spotkania Rodziny Szkaplerznej przyjmują po raz pierwszy szkaplerz, bardzo łatwo rozpoznać po tym, że noszą go na ubraniu. Przyjmowaniu szkaplerza i związanych z nim obowiązków towarzyszy nastrój skupienia, a niekiedy nawet wzruszenie.
Coroczne spotkanie, którego punktem kulminacyjnym jest Msza św., przepełnione jest nie tylko modlitwą (adoracja, czuwanie, śpiew), ale także nauką. Homilia i będąca niekiedy w programie konferencja przybliżają co roku sens duchowości karmelitańskiej i pobożności maryjnej. Osoby należące do Rodziny Szkaplerznej same chcą się wspólnie gromadzić i korzystać z tej nauki. Oto wypowiedź jednej z czcicielek Matki Bożej Szkaplerznej: „Spotkania te pozwalają nam poznać głębiej sprawy związane nie tylko ze szkaplerzem, ale z naszą świętą wiarą. Są to niezapomniane chwile, kiedy Matka Boża gromadzi nas przed Jezusem. Zostawiamy wszystkie nasze sprawy, obowiązki, aby spotkać się z Bogiem”.

Rodzina

Osoby zainteresowane przyłączeniem się do Rodziny Szkaplerznej niekiedy mylą pewne pojęcia. Czym innym jest bowiem Rodzina Szkaplerzna, a czym innym są Bractwa Szkaplerzne. Członkiem Rodziny Szkaplerznej jest każda osoba, która nosi szkaplerz przyjęty z rąk kapłana i wypełnia związane z tym zobowiązania: naśladowanie Maryi, codzienna modlitwa maryjna, troska o dobro wszystkich ludzi. Taka osoba czerpie owoce duchowe z takich karmelitańskich skarbów, jak Msze św. odprawiane przez karmelitów, wstawiennictwo świętych karmelitańskich oraz codzienne modlitwy i wyrzeczenia tysięcy współsióstr i współbraci.
Są jednak grupy, które pragną jeszcze bardziej poznawać i pogłębiać duchowość Karmelu i w tym celu zakładają formalne Bractwa Szkaplerzne. Są one erygowane przy parafiach i mają stałą opiekę kapłana. Realizują stały program duszpasterski w łączności z prowincją zakonu karmelitańskiego.
Aby być członkiem Rodziny Szkaplerznej wystarczy więc przyjąć szkaplerz z rąk jakiegokolwiek kapłana (np. proboszcza czy wikarego) i złożyć wymienione wyżej zobowiązania. Ponieważ szkaplerz wywodzi się z szaty zakonnej, przyjęcie go winno mieć miejsce z użyciem tradycyjnego płóciennego szkaplerza. Później można nosić medalik szkaplerzny. Aby założyć jednak Bractwo Szkaplerzne, najlepiej udać się po poradę do karmelitów.

Świadectwa

Szkaplerz przyjąłem jako dziecko w szkole podstawowej. W naszej parafii gościł pewien zakonnik. Co ciekawe – nie karmelita, lecz franciszkanin. Miał on szczególne nabożeństwo do Matki Bożej i zachęcał do Jej naśladowania. Jednocześnie opowiadał o szkaplerzu jako o znaku opieki Maryi. Opowiadał o cudach związanych ze szkaplerzem. Zachęcał dzieci do przyjmowania szkaplerza wraz z zobowiązaniem do codziennej modlitwy maryjnej. Przez wiele lat ja oraz wielu moich kolegów i koleżanek nosiliśmy przyjęte wówczas szkaplerze. Z biegiem lat każdy z nas ściągał je z szyi, albo zamieniając na medalik szkaplerzny, albo często zdejmując go w ogóle. Ja również przestałem go nosić. Po latach różnych burz duchowych w moim życiu ujrzałem gdzieś na ulicy owego, dziś już bardzo starego, zakonnika, który kiedyś założył mi na szyję szkaplerz. Przed oczyma przemknął mi obraz mojego życia w ostatnich latach i zrozumiałem, że gdybym nadal trwał przy codziennej modlitwie maryjnej, uniknąłbym duchowego błądzenia i szybciej odnalazł drogę do Chrystusa. Zapragnąłem znów przyjąć szkaplerz. Płócienny, nie medalik. Okazało się, że nie tak łatwo zdobyć taki płócienny szkaplerz, który wygląda odpowiednio godnie. Pomogła mi w tym żona, która jednocześnie stała się powiernikiem mojej szkaplerznej tajemnicy.
Dziś kończę i zaczynam dzień patrząc na szkaplerz na mojej piersi i zadaję sobie pytanie: Czy jestem godzien nosić wizerunek Najświętszego Serca Pana Jezusa? To często naprawdę ciężki rachunek sumienia, który motywuje mnie do modlitwy i zastanowienia się, czy naprawdę naśladuję Maryję w posłuszeństwie wobec jej Syna.
Anonim

Moje życie od zawsze było związane z Maryją. Od najmłodszych lat mama zabierała mnie na Jasną Górę, rok w rok kilka dni spędzałyśmy w Częstochowie. Zawsze jadę tam jak do siebie. Moja kochana mama zmarła w święto Bożej Rodzicielki – 1 stycznia. W tym czasie byłam na Jasnej Górze, prosząc Maryję o zdrowie dla mamy.
Zrozumiałam, że teraz mam inną Mamę, i Jej zawierzyłam swoje życie. I chociaż los mnie nie oszczędzał, w każdym wydarzeniu widzę prowadzącą rękę Boga i czułą opiekę Maryi. Na pewnym etapie życia zetknęłam się z Zakonem Karmelitów. Podczas rekolekcji w 2002 r. przyjęłam szkaplerz i w miarę możliwości staram się korzystać z rekolekcji w Czernej. Zakochałam się w tym miejscu i w obrazie Matki Bożej Szkaplerznej. Maryja wielokrotnie spieszyła mi na ratunek. W nocy z 16 na 17 lipca 2004 r. uległam bardzo poważnemu wypadkowi. Wiem, że to Maryja ochroniła mnie przed najgorszym.
Dużo Jej zawdzięczam i czasami, jak teraz, czuję się niegodna tak wielu łask. Wydaje mi się, że Ją zawodzę, nie potrafię Jej naśladować w pokorze, miłości, zaufaniu. Tak chciałabym, aby jak najwięcej ludzi przyjęło Jej szkaplerz, powierzyło Jej swoje losy, tak chciałabym, aby w mojej parafii pod wezwaniem św. Teresy od Dzieciątka Jezus ten szkaplerz był rozpowszechniony. Próbowałam coś w tym kierunku zrobić, nie udało się. Potrzeba dobrej woli wielu osób. Pozostaje tylko modlitwa.
Bogusława

Edycja małopolska 29/2010E-mail: redakcja.krakow@niedziela.pl
Adres: ul. Bernardyńska 3, 31-034 Kraków
Tel.: 515-082-902

http://www.niedziela.pl/artykul/56854/nd/Rodzina-szkaplerzna

*********

Święci i… sponsorzy

dodane 2010-07-16 07:25

Leszek Śliwa

Wszyscy możemy się skryć pod płaszczem Najświętszej Maryi Panny, rozłożonym w opiekuńczym geście – takie wydaje się przesłanie obrazu.

Święci i… sponsorzy   Matka Boża z góry Karmel
Moretto da Brescia (Alessandro Bonvicino), olej na płótnie, ok. 1522. Galeria Akademii, Wenecja

Karmel, wysokie zbocze w Ziemi Świętej, jest miejscem szczególnie związanym z Matką Bożą. Założony w XIII w. zakon karmelitów rozpowszechnił nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny z góry Karmel, ukazując ją jako wzór modlitwy, kontemplacji i poświęcenia Bogu. Za sprawą karmelitów powstawało też sporo obrazów przedstawiających Matkę Bożą na górze Karmel, adorowaną przez karmelickich świętych. Na obrazie Moretto widzimy właśnie taką scenę.

Stojąca na chmurze Maryja rozkłada ręce, a anioły rozpościerają szeroko jej obszerny płaszcz. Z obu stron Maryi ponad pozostałymi osobami widoczne są postaci św. Angelo z Jerozolimy i św. Szymona Stocka.

Św. Angelo stoi z lewej, można go rozpoznać po mieczu wbitym w głowę. To znak, że został zamordowany mieczem. Żył w XIII wieku, był jednym z tych karmelitów, którzy wystarali się u papieża Honoriusza o zaakceptowanie zakonu.

Z prawej widzimy św. Szymona Stocka, trzymającego w ręce lilię – symbol czystości. W nocy z 15 na 16 lipca 1251 r. w klasztorze Ayelsford w Anglii ukazała mu się Matka Boża i podarowała mu szkaplerz.

Oprócz świętych Maryję adoruje jeszcze wielu innych ludzi. Artysta uhonorował w ten sposób członków wpływowej rodziny Ottobonich, która ufundowała obraz. Jednocześnie umiejętnie podkreślił symboliczną tylko ich obecność na górze Karmel. Na dole obrazu namalował… ramę. Niektórzy sponsorzy dzieła stoją przy tej ramie, częściowo nawet poza nią, znajdują się więc jakby poza przedstawieniem Maryi i świętych.

http://kosciol.wiara.pl/doc/592969.Swieci-i-sponsorzy

**********

Zobacz także:

**********

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Kordobie, w Hiszpanii – św. Syzenanda, męczennika. Zginął w roku 851. Jego wspomnienie przekazał nam w swym Memoriale Sanctorum św. Eulogiusz, który sam został naśladowcą czczonych przez siebie męczenników.

oraz:

św. Atenogena, biskupa Sebasty i męczennika (+ III/IV w.); św. Eustachego, biskupa (+ ok. 338); św. Fausta, męczennika (+ III w.); św. Rajneldy, dziewicy i męczennicy we Francji (+ 680)

**************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

*******

Reguła życia dla Boga

Dariusz Michalski SJ

(fot. shutterstock.com)

Przewidywać i planować to, co ma się robić, a po zrobieniu zbadać to i ocenić – oto najpewniejsze zasady dobrego działania.

 

Lubię przyglądać się nawigacji GPS w trakcie jazdy samochodem. Nie tylko dlatego, że podpowiada mi, którą drogę wybrać, aby dotrzeć do celu. Fascynuje mnie także, gdy będąc w centrum miasta, widzę na wyświetlaczu gąszcz różnorodnych ulic i uliczek. A pomiędzy nimi wytyczoną kolorową, grubą linią widoczną drogę do celu. Obraz na ekranie ukazuje pewną prawdę o życiu duchowym. Mianowicie to, że na każdym kroku czekają na nas niezliczone boczne uliczki. Nieustannie mamy możliwość skręcania w nie. Niektóre, czasem bardzo ładne, z pięknymi kamienicami, wywołują chęć porzucenia swojej drogi i wybrania właśnie ich. I tak właśnie jest z naszym życiem. Co chwilę czekają na nas różne okazje, szanse, nowe możliwości itd. Niekiedy uświadamiamy sobie, że jeśli faktycznie się im poddamy, zapominając o celu naszej podróży, możemy do niego nie dotrzeć. Zamiast dojechać do wyznaczonego miejsca, utkniemy w gąszczu nadarzających się możliwości i przegapimy cel naszej podróży. Czy to oznacza, że nie wolno się zatrzymywać, a czasem nawet zboczyć z głównej drogi? Czy to oznacza, że wobec siebie mamy być wyłącznie zdyscyplinowani i surowi? Nie! Chcę jedynie przypomnieć o prostym nawyku, który pomaga realizować dobro w naszym życiu i nadaje mu sens. Jeśli ruszamy w drogę i zależy nam, aby dotrzeć do celu, to nie dajmy się zwieść różnym bocznym uliczkom. Możemy poświęcić im uwagę wtedy, gdy… będzie na to czas. Ale nie jest dobrze mieszać jedno z drugim. Jest czas docierania do celu w sposób zdyscyplinowany, uporządkowany, wedle obranej metody, np. korzystając z GPS-a, i jest czas weekendowej beztroskiej włóczęgi po okolicy.

 

Jak to się ma do życia duchowego? Ano tak, że nie wolno nam oprzeć go jedynie na intuicji, pragnieniach czy przeczuciach. Życie duchowe rządzi się swoimi prawami, ma swoje zasady. Jeśli je poznajemy i stosujemy, wtedy mamy szansę dotrzeć do celu. W przeciwnym razie będziemy przypominać człowieka, który robi trzy kroki do przodu i dwa, trzy, a może nawet cztery do tyłu.

W życiu duchowym jest miejsce na łączenie intuicji i wyczucia z konkretną metodą, konkretnym rodzajem uporządkowania. Jedno jest pewne. Na samych odczuciach czy emocjach nie uda się zbudować nic trwałego. Dlaczego? Ponieważ emocje są zmienne. Ponieważ dziś mam ochotę się modlić, a jutro z powodu swojego przygnębienia czy gorszego samopoczucia nie będzie mi się chciało rozmawiać z Bogiem. Na tak zmiennej postawie nie zbuduję trwałej relacji z Bogiem. Dla wielu z nas emocje, czasem bardzo silne, mogą być właśnie wspomnianymi na początku bocznymi uliczkami. Dobry kierowca nie lekceważy bocznych dróg. Dobrze wie, że są. Wie, że czasem może nagle wyjechać z nich inny nieostrożny kierowca – w odniesieniu do życia duchowego może nim być jakaś silna i gwałtowna emocja. Dobry kierowca bierze pod uwagę boczne drogi, ale ma jasno wyznaczoną trasę i stara się jej wiernie trzymać.

 

W rozważanej sentencji św. Ignacy odwołuje się do tego, co w nas racjonalne. Zwraca na to uwagę także psalmista, pisząc: “Błogosławię Pana, który dał mi rozsądek” (Ps 16, 7). Rozsądek, rozum, myślenie są nam potrzebne do zbawienia. Zostały nam dane jako narzędzie, które – właściwie uformowane i użyte – będzie podpowiadać w zgodzie z sumieniem, jaką drogę wybrać, szukając zbawienia, a z jakich bocznych uliczek rezygnować. Gdy będziemy mocno zmęczeni naszymi codziennymi obowiązkami, rozum podpowie nam: czas odpocząć, czas się powłóczyć!

 

Relacji z Bogiem nie da się zbudować jedynie na tym, co spontaniczne. To ważny wymiar, ale to za mało do nawiązania dojrzałej relacji z Bogiem. Widzimy to szczególnie jasno w dzisiejszym świecie, który ze zdwojoną siłą atakuje człowieka. Wystarczy pójść do centrum, aby na jednej z głównych ulic zostać zaatakowanym ogromnymi plakatami reklamowymi: “Wejdź do nas! Gotówka od ręki! Tylko u nas najniższe ceny na telewizory! Okazja! – do końca dnia przecena, nie czekaj!”. Podobnie jest w internetowej sieci – zewsząd wyskakują kuszące reklamy nawołujące często do porzucenia obranej wcześniej głównej drogi w małżeństwie, kapłaństwie, w uczciwości: “Czeka na ciebie miła osoba, która chce z tobą porozmawiać. Nie czekaj, kliknij!”. Przecież to nic innego jak zmasowany atak na naszą wolność. Jeśli nie mamy wyraźnego planu na życie, jeśli nie wiemy, jaki jest cel naszego życia – to po nas. Jeśli nie wiemy, z jakich środków wolno nam korzystać, a z jakich nie, by nie dać się zniewolić krzykliwym hasłom – zginiemy. Jeśli nie będziemy mieli własnej reguły życia, staniemy się jak zagubiony człowiek miotany swymi popędami podsycanymi przez różne oferty. A przecież można zwyczajnie pójść na zakupy, kupić to, co potrzeba, wrócić do domu i znaleźć czas dla bliskich, dla przyjaciół, na swoje hobby. Okazuje się, że dzisiaj nie jest to takie proste, o czym może świadczyć np. powiększająca się gromada osób uzależnionych od zakupów.

 

Każdemu z nas jest potrzebna jasna reguła życia. Życie duchowe nie znosi braku konkretu. Potrzebujemy przejrzystych zasad zdrowego funkcjonowania. Jedną z nich może być chociażby proste wyznaczenie sobie trzech obszarów, w których chcemy być aktywni: praca, modlitwa i odpoczynek. Jakże często dzieje się obecnie tak, że pozwalamy, aby nasze życie miało tylko jeden wymiar: praca, praca i praca. To prosta droga do wypalenia się. A przecież możemy spojrzeć na tę regułę inaczej i rozszerzyć ją na konieczną formację duchową czy ludzką, nie skupiając się tylko na zarabianiu pieniędzy. Może to oznaczać np. nawyk czytania lektury duchowej, mądrych książek (nie tylko tych mówiących wprost o Bogu). Dobrym nawykiem formacji własnej może być też wyjazd raz w roku na rekolekcje, na warsztaty lub sesje w godne zaufania miejsce. W ramach mądrze wyznaczonej reguły życia należy uwzględnić czas na osobistą modlitwę, rozumianą jako świadome i dorosłe budowanie relacji z Bogiem zarówno w wymiarze spontanicznym, jak i w wymiarze pór wyznaczonych na medytację lub brewiarz. Nie wolno zapomnieć nam także o odpoczynku w ramach zdrowo pojętej miłości własnej. My, jezuici, często podkreślamy, że łaska buduje na naturze najedzonej i wyspanej. Sam mówię to często na rozpoczęcie rekolekcji, widząc przemęczone i nieobecne ludzkie twarze. Czasem zastanawiam się, czy niektórym osobom w ramach wielkopostnych przygotowań nie byłoby trudniej zamiast czegoś sobie odmawiać, raczej zgodzić się na regularne okresy zasłużonego odpoczynku – np. na pójście na spacer lub wejście do kawiarni i spokojne posiedzenie w niej bez wyrzutów sumienia, że właśnie marnotrawią czas.

 

Wielką pomocą w czynieniu postępu na drodze przewidywania, planowania i realizacji tego, co przybliża nas do Boga, jest praktyka wieczornego rachunku sumienia. W tej krótkiej modlitwie pod koniec dnia można rozmawiać z Bogiem o swoim życiu, przyglądając się sobie, a szczególnie temu, czy było się konsekwentnym w mówieniu i działaniu. Nie zawsze chodzi przecież o wyniki i rezultaty. Czasem warto pod koniec dnia zadać sobie proste pytanie: “Czy udało mi się dziś uśmiechnąć choć raz do drugiego człowieka?”.

 

Rachunek sumienia to coś więcej niż egzamin z tego, co sobie zaplanowałem. To przyjazne spotkanie z Bogiem, podczas którego sprawdzam, czy nie pomyliłem z sobą dwóch rzeczy. Możemy bowiem być bardzo sprawni w wyznaczaniu sobie celów i w ich realizacji. Ale niekoniecznie może to być dla nas dobre. Wiara, życie duchowe zaczyna się, kiedy pytamy: “Panie Boże, co chcesz, abym dziś dla Ciebie uczynił?”. Jednym słowem, wiara i dojrzała relacja z Bogiem nie rozpoczyna się od wołania do Boga: “Pobłogosław moim planom!”, lecz od pytania: “Panie Boże, co Tobie będzie dziś miłe? Co jest Twoją wolą dla mnie na dziś?”, i… próby usłyszenia odpowiedzi, by ją konsekwentnie realizować.

 

Bardzo łatwo jest się pomylić, podstawiając pod własne pragnienia i pożądania wolę Bożą. Albo nazywając wolą Bożą to, co dla nas miłe, fajne czy przyjemne. Doświadczył tego sam św. Ignacy, próbując przekonać siebie, że wolą Boga jest, aby pozostał jako mnich w Ziemi Świętej. Gdy mu się to nie udało, zadał sobie nowe pytanie: “Quid agen-dum – co należy czynić?”. Sam fakt, że ktoś żyje wedle zasad, ma swoją regułę życia i jest w tym konsekwentny, nie oznacza jeszcze, że wypełnia wolę Bożą. Trzeba nie tylko mieć regułę życia, ale także wiedzieć, do czego Bóg nas powołuje, i stosować ją w odniesieniu do tego, co rzeczywiście Bogu się podoba – co służy naszemu duchowemu pożytkowi, co służy zbawieniu naszych bliźnich oraz Bożej chwale.

 

Jak to odnieść do swojego życia?

 

Może warto zacząć od prostej praktyki, którą sam stosuję. Otóż zaraz po przebudzeniu odmawiam tzw. modlitwę przygotowawczą, którą św. Ignacy Loyola poleca stosować na początku każdej medytacji lub kontemplacji: “Prosić Boga, Pana naszego, aby wszystkie moje zamiary, decyzje i czyny, były skierowane w sposób czysty do chwały i służby Jego Boskiego Majestatu”. Św. Ignacy zawarł w trzech słowach swoją regułę życia. Nie szafował słowem miłość, ale w tych trzech prostych słowach: zamiar, decyzja i czyn wyraził istotę dążenia do miłości. Nauczył się konsekwentnie łączyć z sobą podejmowanie zamiarów, decyzji i czynów oraz dbanie o to, aby były nakierowane na większą chwałę Bożą, a nie ku zadowoleniu z siebie.

 

Spróbuj sprecyzować i wypowiedzieć swoją regułę życia. Po co żyjesz? Co robisz na ziemi? Po co zostałeś stworzony przez Boga? Może warto ją krótko spisać? A gdy już ją nazwiesz, spróbuj wymienić środki, które będą służyć do jej realizacji. Miej też odwagę wyliczyć środki, które będą się temu sprzeciwiać (twoje boczne uliczki). Następnie wyznacz sobie sposób na okresowe sprawdzanie, czy nie pogubiłeś się gdzieś po drodze w stosowaniu reguły, którą wcześniej rozpoznałeś jako osobistą drogę do Boga.

 

I jeszcze jedna podpowiedź. Odważ się powiedzieć o swojej regule życia zaufanej osobie. Może nią być twój spowiednik, kierownik duchowy lub przyjaciel. Dlaczego powinieneś tak zrobić? Otóż inaczej realizujemy to, co pozostaje w skrytości serca, a inaczej to, o czym wiedzą też inni. Czujemy się wtedy bardziej odpowiedzialni za nasze zobowiązania. Jeśli upadamy lub poddajemy się, to ogromnym wsparciem mogą być dla nas bliscy, którzy wiedząc o naszym zobowiązaniu, będą nas wspierać w jego realizacji. Czasem osobą motywującą nas do wierności w przestrzeganiu reguły życia może być spowiednik, przed którym zdajemy sprawę z tego, co u nas słychać i czego nie słychać. Warto korzystać z sakramentu pojednania w sposób regularny, zapisując w komórce lub kalendarzu termin następnej spowiedzi.

 

 

Mądrość życia według św. Ignacego Loyoli – Dariusz Michalski SJ

 

Życie często przypomina niekończący się maraton, albo niedający się uporządkować chaos. Zdarza się również, że popadamy w niezmienną rutynę. A może… nadszedł czas na zmianę?
O. Dariusz Michalski zaprasza do osobistej refleksji nad wybranymi sentencjami św. Ignacego z Loyoli. Zawarta w nich praktyczna mądrość może pomóc przyjrzeć się sobie i dokonać szczerej konfrontacji z prawdą. Oczywiście każdy z nas ma inny charakter, własną i niepowtarzalną drogę do Boga. Również na swój sposób rozumie i realizuje dobro.
Dlatego autor proponuje podjęcie modlitwy – dziesięciu medytacji biblijnych, aby mądrość Ignacego w pełni stała się naszą mądrością.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1918,regula-zycia-dla-boga.html

**********

Dlaczego wciąż mi się nie udaje?

José Antonio Marina / slo

(fot. shutterstock.com)

Porażki w miłości mają miejsce bardzo często i zwykle bywają bolesne, dlatego więc dobrze jest wiedzieć, jakie mogą być ich przyczyny.

 

Zwykło się uważać, że emocje są jedną z głównych przyczyn porażek inteligencji. Mówimy o uczuciowym zaślepieniu. Wściekłość to krótkotrwały napad szaleństwa, miłość również.

 

Kiedy coś nagle wyprowadza nas z równowagi, doświadczamy jakby krótkiego spięcia. Z uwagi na moc, z jaką namiętności absorbują nas i zakłócają normalne działanie, ataraxia lub apatheia – zniesienie wszelkich pragnień – mogłyby się jawić jako warunek konieczny dla racjonalnego użytkowania inteligencji. Ale wiadomo już, że to nieprawda. Nawet buddysta ściśle przestrzegający reguły, który dokłada wszelkich starań, żeby wyzbyć się jakichkolwiek pragnień, działa pod wpływem głębokiego pragnienia zniesienia wszelkiego bólu. Uczucia mają istotny wpływ na poznanie, ale również poznanie wywiera wpływ na uczucia.

 

Okazuje się bowiem, że świadome działanie ma początek właśnie w krainie uczuć. Od Hume’a po Plutchnika, wszystkie traktaty na temat uczuć zdominowane są przez ten pogląd: nasza inteligencja jest na służbie emocji.

 

Antonio Damasio, jeden z najbardziej błyskotliwych współczesnych neurologów, dowiódł w sposób przekonujący, iż nie ma bezpośredniej łączności pomiędzy rozumowaniem i działaniem. Spróbuję przedstawić uproszczony schemat budowli, jaką stanowi ludzki mózg. Otóż w lochach, w podziemiach mózgu, mieści się obszar limbiczny – siedziba naszego świata emocji. Obszar ten składa się ze struktur bardzo starych z punktu widzenia ewolucji oraz niezwykle upartych w działaniu. Tworzą one coś w rodzaju paleomózgu. Z kolei kora mózgowa, młodziutka i błyskotliwa, kieruje funkcjami poznawczymi, językowymi oraz logicznymi. Na najwyższym piętrze naszej budowli znajdują się płaty czołowe – to tutaj zamieszkują zdolności planowania, podejmowania decyzji i dyrygowania całym tym kramem. Obszar płatów czołowych bezpośrednio i bardzo mocno połączony jest ze sferą emocji. Potężne szlaki komunikacyjne złożone z neuronów łączą płat czołowy z obszarem limbicznym. Znacznie upraszczając – łączą one rozum z emocjami.

 

Damasio dowiódł, że kiedy połączenia te ulegają zniszczeniu, na przykład w wyniku wypadku lub operacji usunięcia znajdującego się w tym obszarze guza, ma miejsce zupełnie wyjątkowe zjawisko: pacjent zachowuje zdolność logicznego rozumowania, rozwiązuje bez żadnego problemu testy badające poziom inteligencji, traci natomiast całkowicie zdolność do podejmowania decyzji. Wplątuje się tak głęboko w niemające końca wewnętrzne dyskusje na temat wszelkich możliwych za i przeciw każdego z ewentualnych rozwiązań, że całkowicie go to paraliżuje. Steven Pinker* opisuje przypadek młodego człowieka, który spędzał całe godziny pod prysznicem, nie mogąc się zdecydować, czy wystarczająco spłukał już z siebie mydło. Wygląda więc na to, że bez uczuciowego “kopa” rozum uległby wycieńczeniu w efekcie niekończących się rozważań.

 

Krótko mówiąc, prawdziwa inteligencja – ta, która prowadzi do działania – jest mieszaniną wiedzy i uczuć. Wiedza (poznanie) odnosi się do sfery faktów, uczucia zaś do sfery wartości. A my nieuchronnie żyjemy w połowie drogi między jedną a drugą sferą.

 

Tak więc nie istnieje z jednej strony inteligencja poznawcza, a z drugiej – inteligencja emocjonalna. Jak już powiedział zaskakujący często Arystoteles, jesteśmy orexis noetikos lub nous orektikos. Jesteśmy intelektualnymi pragnieniami lub pragnącymi intelektami. To skrzyżowanie pozwoli nam na rozróżnienie uczuć inteligentnych i uczuć głupich.

 

W tak dziś modnej teorii inteligencji emocjonalnej, zapoczątkowanej przez Petera Saloveya i skutecznie wypromowanej przez Daniela Golemana, wyróżnia się pięć podstawowych kompetencji:

  1. umiejętność rozpoznawania własnych stanów emocjonalnych,
  2. umiejętność kontrolowania emocji,
  3. zdolność do motywowania samego siebie,
  4. umiejętność rozpoznawania stanów emocjonalnych u innych osób,
  5. sprawowanie kontroli nad związkami, jakie łączą człowieka z innymi ludźmi.

 

Wspomniani autorzy wykorzystują w swojej teorii dwie klasyczne sentencje: poznaj samego siebie oraz nie pozwól, by namiętności zawładnęły twoją duszą. W myśl starej platońskiej przypowieści, rozum jest woźnicą powożącym rydwanem, do którego zaprzęgnięte są porywcze i niesforne rumaki – nasze namiętności.

 

Spinoza, skrupulatny Żyd i szlifierz soczewek z zawodu, to inny sławetny prekursor inteligencji emocjonalnej. Według niego naszym ocaleniem jest poddanie namiętności prawom rozumu. Nie dziwię się, że Freud zafascynowany był jego teoriami. Również on był przekonany, że wiedza pozwala skutecznie rozbroić ukryte w naszych sercach miny. Oczywiście, zgadzam się z nimi oboma: emocje stają się irracjonalne, kiedy udaje im się zawładnąć nie tylko sercem, ale również umysłem człowieka. Myślę jednak, że geografia naszych uczuć zasługuje na dużo dokładniejszą mapę.

 

Długą listę stanów afektywnych doświadczanych przez człowieka podzielić można na trzy grupy. Są to: impulsy, uczucia oraz przywiązania. Warto zapamiętać ten podział, jeżeli chce się przeprowadzić analizę własnego życia osobistego, unikając przy tym większych pomyłek, a co za tym idzie, nie narażając się na dotkliwe i być może nieodwracalne szkody.

 

Na poziomie impulsów umieścić należy wszelkie pragnienia, potrzeby, skłonności, pobudki do działania. To tutaj ma swój początek świat motywacji – dynamiki prowadzącej człowieka ku wartościom pozytywnym i oddalającej go od tych negatywnych. “Pożądanie (cupiditas) jest samą istotą człowieka”, stwierdził Spinoza. Głód, pragnienie, seks, żądza władzy, potrzeba bycia kochanym czy ciekawość należą do tego właśnie podstawowego poziomu. Nie wszyscy pragniemy tego samego i nie wszyscy pragniemy w ten sam sposób.

 

Następny poziom to uczucia, czyli uświadomiony bilans sytuacji, w jakiej się znajdujemy; to potwierdzenie tego, jak prosperują nasze pragnienia i projekty w konfrontacji z rzeczywistością. Zadowolenie, spokój czy wesołość wskazują, że osiągamy wyznaczone sobie cele. Uczucie strachu mówi nam, że spełnienie naszych oczekiwań jest zagrożone, wściekłość – iż blokuje je jakaś powodująca wzburzenie przeszkoda, uczucie smutku zaś jest konstatacją straty. Rozczarowanie lub frustracja informują nas, że nie spełniły się nasze nadzieje. Rozpacz daje nam znać, że nie mamy szans na ich spełnienie. Doznania estetyczne, pasja twórcza, wzruszenie, jakiego doznajemy pod wpływem muzyki, prawdopodobnie również żarliwa pobożność – to wszystko uczucia, które sygnalizują istnienie wielkich wrodzonych oczekiwań. Pokazują nam, że przy ich pomocy spełnia się jakieś głębokie ludzkie pragnienie. Dlatego we wszystkich kulturach, zawsze i wszędzie, powstają utwory muzyczne, poezja, obrazy czy religie.

 

Trzeci poziom składa się z tak zwanych przywiązań. Przywiązanie to bardzo silna więź psychologiczna łącząca jednostkę z inną osobą lub z określonym rodzajem doświadczeń czy przedmiotów. Przywiązanie dziecka do matki, nawyki, nałogi, uwarunkowania, różnego rodzaju zależności, zwyczaje, miłość, nienawiść – wszystko, co psychoanalitycy nazywają związkami przedmiotowymi – to zjawiska, które należą lub należeć mogą do tego właśnie typu. Czasem nie jesteśmy świadomi istnienia takiej właśnie więzi. Analizując doświadczenie żałoby, spotkałem się z oczywistym choć trudnym do wytłumaczenia przykładem. W przypadku źle dobranych, nieszczęśliwych małżeństw można by się spodziewać, że śmierć jednego z małżonków będzie się wiązała z poczuciem wyzwolenia u drugiego partnera; mimo to jednak dzieje się zwykle zupełnie inaczej i pozostałą przy życiu osobę ogarnia wielki smutek i poczucie bezradności. Zerwana tu została właśnie nić przywiązania, która w tym przypadku nie ma absolutnie nic wspólnego z miłością czy wiernością – jest to związek oznaczający pewną życiową zależność. Ktoś przez lata narzekał na jakieś konkretne zachowanie swojego małżonka, a teraz brak mu właśnie tego. Stracił bowiem życiowy cel, którym było przetrwanie w nieprzyjaznych dla siebie warunkach.

 

Pierwszym rodzajem porażki inteligencji uczuciowej może być pomylenie uczuć. Swego czasu przerabiałem z moimi najmłodszymi uczniami, znajdującymi się w pełni emocjonalnego zamętu tak charakterystycznego dla wieku dojrzewania, lekcję pod tytułem “Po czym możemy poznać, że jesteśmy zakochani?”. Pytanie to zwykło wywoływać w pierwszej chwili nerwowe chichoty nastolatków, które jednak cichną, w miarę jak chłopcy i dziewczęta zdają sobie sprawę z tego, jak trudno jest na nie odpowiedzieć. Pierwsza odpowiedź -“przecież to widać” – naturalnie odpada natychmiast pod ogniem najbardziej elementarnej krytyki.

 

 

Według Prousta, to ból nieobecności objawia mu głębię uczuć. Autor jednak nie mówi, jakie uczucia ma na myśli. W jego przypadku może chodzić o zniknięcie czegoś, do czego był przyzwyczajony, o zmianę ustalonych nawyków, zranioną próżność, stratę czegoś, co odczuwał jako własność, o jakieś nieostre poczucie niepewności – wszystkie te stany emocjonalne są potencjalnymi składnikami miłości, pozostają jednak dwuznaczne, gdyż równie dobrze mogą towarzyszyć innym uczuciom, z nienawiścią włącznie.

 

Mówię tu o miłości, gdyż jest to uczucie, które warto dogłębnie przeanalizować, bowiem bywa ono powodem różnych ważkich i często drastycznych decyzji. Porażki w miłości mają miejsce bardzo często i zwykle bywają bolesne, dlatego więc dobrze jest wiedzieć, jakie mogą być ich przyczyny. Możemy wyróżnić dwie ewidentne:

1) to, co się czuło, nie było miłością;

2) to była miłość, ale się skończyła.

Obydwa przypadki zasługują na dokładne rozpatrzenie.

 

Miłość to zasadniczo rodzaj pragnienia i istnieje tyle rodzajów miłości, ile przedmiotów pragnień. Pieniądze, sława, ciało, druga osoba, dzieci, ojczyzna, ja sam, Bóg. Najszlachetniejszą formę miłości możemy zdefiniować jako pragnienie szczęścia drugiej osoby. Ale jest to pragnienie i jako takie łatwo je pomylić z innymi pragnieniami. Kiedy byłem nastolatkiem, wpadła mi w ręce powieść Stefana Zweiga zatytułowana “Niecierpliwość serca,” ukazująca tragiczną historię pewnej pomyłki, która stanowiła potwierdzenie tego, jak łatwo jest wziąć za miłość pragnienie udzielenia komuś pomocy, chęć ulżenia bólowi drugiej osoby lub uratowania jej. Również próżność, czyli przesadne pragnienie bycia chwalonym, stwarza tego typu pomyłki. Wzajemne pochwały są częścią każdej strategii miłosnych zalotów. Ale to, co wygląda na miłość, może być jedynie zaspokojeniem czyjejś próżności. Miłosne podniecenie można również pomylić z podnieceniem łowieckim. Chęć zdobycia czegoś, żądza podboju – to bardzo silne pragnienia, choć niekoniecznie związane z miłością. Wyżej wymienione przykłady posłużyły nam do zilustrowania pierwszej przyczyny miłosnych porażek: przekonania, że było miłością coś, co w rzeczywistości nią nie było.

 

Żeby wyjaśnić przyczynę drugą – “to była miłość, ale się skończyła” – warto wrócić raz jeszcze do rozróżnienia pomiędzy pragnieniami a uczuciami. Miłość jest pragnieniem, a wiele pragnień posiada datę ważności, np. pragnienie zdobycia kogoś. Gdy tylko zostaje zaspokojone, znika.

 

I nie ma na to rady. Coś podobnego dzieje się z pożądaniem seksualnym, gdy nie towarzyszy mu nic innego. Fizyczne przyzwyczajenie znacznie osłabia poziom podniecenia. Jak mawiał hiszpański humorysta Tono: “Ciało ludzkie to cztery elementy na krzyż i na tym koniec”. Natomiast człowiek, jako odrębna istota, nie ma końca. Dlatego też, kiedy wyraża się poprzez swoje ciało, może sprawić, że i ono stanie się nieskończone. Prawdziwy erotyzm to kwestia w najwyższym stopniu duchowa.

 

Erotyczne uniesienia szybko ulegną wypaleniu, jeżeli towarzyszą im jedynie nieprzyjemne uczucia. Niepokój, znudzenie, zazdrość, strach – uczucia te czynią pożądanie coraz wątlejszym. Chociaż czasem mogą je ożywić, gdyż, jak powiada Wirginia Woolf, “ludzie lubią czuć, czuć cokolwiek”. Niczego innego człowiek nie obawia się tak bardzo, jak uczuciowego znieczulenia. Często wolimy piekło od czyśćca. Jeśli tyle związków trwa, smażąc się na wolnym lub na całkiem nawet żywym ogniu tego typu emocjonalnego piekiełka, to tylko dlatego, że – w większości przypadków – związki te przekształciły się już w nawyk, łącząc partnerów nierozerwalnym węzłem przywiązania. Nałóg to rzecz straszna, ale zespół abstynencyjny jest jeszcze straszniejszy.

 

Szczególnym przypadkiem miłości,  jest miłość rodzicielska. Według Eibla-Eibesfeldta**, to wraz z nią pojawia się na świecie szczodrze darzące cieniem drzewo bezinteresownej miłości. Miłość rodzicielska to podstawowy rodzaj przywiązania, które nie zanika nawet wtedy, gdy uporczywie towarzyszą mu różne bolesne uczucia.

 

Czasem tego typu więź przyzwyczajenia prowadzi do skrajnie destrukcyjnych pomyłek. Przytoczę tu przypadek opisany przez Waltera Riso, latynoskiego psychoterapeutę – przypadek, którego prymitywizm jest patetycznie pouczający. Jedna z jego pacjentek w następujący sposób opisuje swój “miłosny związek”:

Jesteśmy narzeczonymi od dwunastu lat, ale powoli zaczynam mieć już trochę dość… Nie chodzi o to, że to już tak długo trwa, tylko o to, jak on mnie traktuje… Nie, nie bije mnie, ale nie traktuje mnie najlepiej… Mówi mi, że jestem brzydka, że brzydzi się mną, że brzydzą go moje zęby, że z ust pachnie mi… (płacz)… przepraszam, ale aż wstyd mi to powiedzieć… że z ust pachnie mi zgnilizną… Kiedy jesteśmy w jakimś miejscu publicznym, każe mi iść kilka kroków przed sobą, żeby nikt nas razem nie zobaczył, bo wstydzi się mnie… Kiedy daję mu w prezencie coś, co mu się nie podoba, wrzeszczy “ty idiotko”, “ty debilko” i niszczy prezent albo z wściekłością wyrzuca go do śmieci. Zawsze wszystko to moja wina. Kilka dni temu zaniosłam mu kawałek tortu i wydał mu się za mały – rzucił go na podłogę i podeptał… A ja się rozpłakałam… Zwyzywał mnie i wyrzucił z domu, krzycząc, że nawet kawałka tortu nie umiem kupić… Ale najgorzej jest w łóżku… Moje pieszczoty budzą w nim odrazę, nie daje się objąć… nie mówię już o całowaniu… Jak tylko kończy stosunek, wstaje natychmiast i idzie się umyć… (płacz)… I mówi mi, że to po to, żebym przypadkiem go czymś nie zaraziła. Że najgorsze, co by mu się mogło stać, to czymś się ode mnie zarazić…

 

Skargi tej nieszczęsnej kobiety mają moc niektórych opowiadań Borgesa. Na podstawie tego opisu można sobie wyobrazić cały horror egzystencji. Na pytanie psychologa: “dlaczego nie odeszła Pani od niego?”, kobieta odpowiada trochę ze smutkiem, a trochę z nadzieją: “przecież ja go kocham… Ale Pan mi pomoże się odkochać, prawda, panie doktorze?”.

 

Wiele niesłusznych przekonań rozpowszechniło obraz miłości jako nałogu – obraz bardzo niemądry, bardzo mało inteligentny.

 

Uczucia to jedynie doznania, które informują nas o tym, co dzieje się z naszymi projektami i pragnieniami w konfrontacji z rzeczywistością. Przestają pełnić tę funkcję, kiedy informują o sytuacji w sposób pokrętny lub fałszywy, kiedy wyolbrzymiają nasze obawy i strach, kiedy każą nam brać podarunki za coś obraźliwego, cieszyć się czymś, co w rzeczywistości nas niszczy, kiedy sprawiają, że czujemy się zagrożeni, kiedy jesteśmy kochani, lub zadowoleni, kiedy jesteśmy poniżani.

 

Struktura uczuciowa danej osoby – to co nazywamy stylem uczuciowym – może dramatycznie wpłynąć na jej dopasowanie do rzeczywistości. W niektórych przypadkach mamy do czynienia z ewidentnie patologicznym stylem uczuciowym, który należałoby włączyć do kategorii inteligencji uszkodzonych. Istnieje patologiczna depresja i patologiczny strach. Ale w niektórych przypadkach stany te nie są zdeterminowane żadnym elementem natury biologicznej – są wynikiem szczególnej historii życiowej danej osoby. Nasza inteligencja – to narzędzie pomagające nam w trudnych sytuacjach – zarzucona zostaje uczuciami, z którymi nie może sobie poradzić. Nasz uczuciowy styl może być depresyjny, skłonny do gniewu, egzaltowany, melancholijny, pozbawiony woli, optymistyczny lub pesymistyczny, otwarty i kochający lub zamknięty i nastroszony. Znaczy to, że takimi właśnie uczuciami reagujemy na wiele życiowych sytuacji. Są to uczuciowe szablony, niedające się ruszyć bryły, stanowiące część naszej osobowości. Interpretują rzeczywistość. Nie kłamią całkowicie, ale również nie są całkiem obiektywne.

 

Istnieją rodzaje osobowości, które wydają się nie mieć predyspozycji do szczęścia: obdarzeni nią ludzie w każdym wyboju na drodze widzą wielką przepaść, a w każdym rozczarowaniu – tragedię. Zmęczenie wszystkimi złudzeniami i wszystkim, co obejmują złudzenia – ich utratą, nieprzydatnością, przeczuciem zmęczenia tym, że trzeba je było mieć po to, aby je stracić; smutkiem, że się miało złudzenia, intelektualnym wstydem, że się je miało, wiedząc przy tym, że czeka je taki koniec.

 

W prawdziwym życiu, nie tym książkowym, któż nie woli radości od smutku, spokoju od lęku, dobrego nastroju od depresji, entuzjazmu od melancholii, miłości od zazdrości, szlachetności od nienawiści, odwagi od tchórzostwa? Niestety, w wieku dorosłym nasz styl uczuciowy jest już ukształtowany i stanowi twarde jądro naszej osobowości. Jednym słowem, nie wszyscy mamy taką samą zdolność do bycia szczęśliwymi.

 

 

Wiecej w książce: Porażka inteligencji, czyli głupota w teorii i praktyce – José Antonio Marina

 


 

Porażka inteligencji, czyli głupota w teorii i praktyce – José Antonio Marina

 

Czym naprawdę jest inteligencja? Kiedy odnosi triumf, a co oznacza dla niej porażkę? Jakie są jej moralne odcienie?

W tych trzech pytaniach, znajdujących się na odwrocie książki, zawarto jej istotę. Hiszpański filozof – Jose Antonio Marina – w swoim dziele literackim stara się bowiem wyjść na przeciw wątpliwościom człowieka. Autor przełamuje stereotypowe opinie używając solidnej i głębokiej argumentacji. Podczas lektury czytelnik zdaje sobie sprawę, że sposób formułowania i analizowania problemu okazuje się niejednokrotnie prawdziwą sztuką samą w sobie. Sztuką niekoniecznie łatwą do opanowania.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,759,dlaczego-wciaz-mi-sie-nie-udaje.html

********

Bitwa pod Grunwaldem i święty Stanisław

KAI / pk

Święty Stanisław (fot. Tomasz Wachowski / Wikimedia Commons / CC BY 3.0)

Dziś mija 605. rocznica bitwy pod Grunwaldem, zwycięstwa odniesionego przez króla Władysława Jagiełłę, nad Zakonem Krzyżackim wspomaganego przez rycerzy zachodnioeuropejskich. Zwycięstwo w bitwie przypisywano wstawiennictwu św. Stanisława, biskupa i męczennika.

 

Wynik walk miał zasadniczy wpływ na stosunki polityczne w ówczesnej Europie. Załamał potęgę zakonu i wyniósł dynastię jagiellońską do rangi najważniejszych na kontynencie.
Postać św. Stanisława pojawia się m. in. w opisie bitwy zamieszczonym przez Jana Długosza w “Rocznikach czyli Kronikach sławnego Królestwa Polskiego”. Pisze on, wymieniając niezwykłe znaki jakie miały miejsce przed rozpoczęciem zmagań, że nad wojskiem widać było postać w szatach biskupich. – Nadto krążyło opowiadanie pewnych żołnierzy z wojska krzyżackiego powtarzane z namysłem i nie zaczerpnięte z plotek, ale całkowicie pewne, że nazajutrz przez cały czas trwania bitwy widzieli nad wojskiem polskim czcigodną postać ubraną w szaty biskupie, która udzielała walczącym Polakom błogosławieństwa, ustawicznie dodawała im sił i obiecywała im pewne zwycięstwo. Ogłoszono to za wróżbę, która zapowiadała niewątpliwe przyszłe zwycięstwo króla – pisał kronikarz.

 

Innym znakiem była wizja zwycięskich zmagań króla z mnichem, która pojawiła się na nocnym niebie i została potwierdzona m. in. przez kapelana królewskiego Bartłomieja z Kłobucka, choć Długosz pozostaje dość ostrożny wobec tego przekazu pisząc: – Nie mamy pewności, czy ten obraz był wytworem umysłu przepowiadającego zwycięstwo, czy wyobrażeniem jakichś nadziemskich zjawisk, czy też jakimś innym pochodzącym z ukrytych przyczyn widzeniem. Jan Długosz historię bitwy znał z przekazów swego stryja i ojca, którzy byli jej naocznymi świadkami.

 

Król musiał być przekonany o wstawiennictwie św. Stanisława. Kilkanaście miesięcy później nastąpił tryumfalny powrót króla Władysława Jagiełły do Krakowa. Kilkanaście miesięcy po bitwie, 25 listopada 1411 roku, Jagiełło wyruszył pieszo z Niepołomic, otoczony przez duchownych i rycerstwo, przez Wieliczkę i Kazimierz dotarł do stolicy Królestwa. Przed orszakiem niesiono 51 krzyżackich chorągwi zdobytych pod Grunwaldem. Procesja zatrzymywała się przy wielu kościołach, jednak najdłużej modlitwa króla trwała na Skałce, gdzie Jagiełło dziękował św. Stanisławowi za okazałe zwycięstwo.

 

Później orszak królewski udał się na Wawel, gdzie podczas uroczystości kościelnych zawieszono zdobyczne chorągwie wokół grobu św. Stanisława na ścianach nawy głównej katedry wawelskiej. Ceremonia ta zakończyła krakowskie uroczystości ku czci zwycięstwa, które dały początek tradycji obchodów grunwaldzkich.

 

Król Władysław Jagiełło polecił, aby dzień 15 lipca był obchodzony jako święto. Każdego roku ze wszystkich kościołów Krakowa w dniu tym wyruszały procesje – najbardziej okazała z katedry wawelskiej – udając się wspólnie do nieistniejącego dzisiaj kościoła św. Jadwigi na Stradomiu. Zachował się dokładny opis takiej procesji z czasów króla Jana III Sobieskiego. Kres uroczystościom grunwaldzkim położyło zajęcie Krakowa przez Prusaków w 1794 roku.

 

Panowanie dynastii Jagiellonów to także okres największej popularności kultu św. Stanisława. Patronował państwu oraz kolejnym królom dynastii. Jego wielkim czcicielem był król Zygmunt I Stary.
W czasach zaborów pamięć o zwycięstwie podtrzymywały dzieła kultury obraz Jana Matejki “Bitwa pod Grunwaldem”(1878 r.) i powieść Henryka Sienkiewicza “Krzyżacy”(1900 r.). Na obrazie Matejko przedstawił postać św. Stanisława pogrążonego w modlitwie. Podobnie jak w okresie rozbicia dzielnicowego oczekiwano ponownego powstania państwa Polskiego za wstawiennictwem świętego patrona Polski.

 

Wskrzeszenie tradycji związanej z obchodami rocznicy grunwaldzkiego zwycięstwa przypada na początek XX wieku. W związku ze zbliżającą się 500 rocznicą wiktorii Marian Karol Dubiecki na łamach “Czasu” opublikował artykuł przypominający tradycję uroczystości grunwaldzkich.

 

W 1910 roku w Krakowie odbyły się wielkie obchody 500-lecia bitwy, podczas których odsłonięty został Pomnik Grunwaldzki, ufundowany przez Ignacego Jana Paderewskiego według projektu Antoniego Wiwulskiego i Franciszka Blacka.

http://www.deon.pl/po-godzinach/historia-i-spoleczenstwo/art,235,bitwa-pod-grunwaldem-i-swiety-stanislaw.html

********

Zgrzyt w papieskim samolocie

Jacek Siepsiak SJ

Jacek Siepsiak SJ

(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)

Zgrzytnęło w samolocie. Na początku było miło. Potem zgrzyt. A dalej jeszcze lepiej.

 

Mianowicie podczas lotu powrotnego z Ameryki Łacińskiej papież spotkał się (jak zwykle) z dziennikarzami. Miał okazję powyjaśniać różne wątpliwości.

 

Przyznał się do picia mate, ale zaznaczył, że nie spróbował koki. Skromnie zaznaczył, iż porozumienie między USA a Kubą, to nie jego zasługa, ani nie zasługa mediacji watykańskiej. Po prostu trochę pomogli i tyle. Pięknie też wytłumaczył, czemu zabrał ze sobą (a nie zostawił w lokalnym sanktuarium) krucyfiks w formie sierpa i młota. Zdaje sobie sprawę z tego, że jest on kontrowersyjny. Jednak wg Franciszka sztuka ma prawo wzbudzać kontrowersje. Do tego ten podarek nawiązuje wprost do twórczości artystycznej zamordowanego w Boliwii jezuity o. Luisa Espinal. Dlatego papież nie odebrał go jako coś napastliwego, jako próbę obrażenia uczuć religijnych (czy jakkolwiek to nazwiemy). Zwrócił uwagę na kontekst gestu prezydenta i doszedł do wniosku, że to było coś przygotowanego z wielką życzliwością, a jednocześnie miało dać do myślenia.

 

Było miło i dowcipnie. I w tej miłej atmosferze padło pytanie, które wyraźnie zgrzytnęło. Tak duży to był zgrzyt, że aż został “przemilczany” w bardziej oficjalnych relacjach.

 

Jeden z dziennikarzy zwrócił uwagę Franciszkowi, że w swoim nauczaniu wiele mówi o biednych i że w tym kontekście przypomina o obowiązkach bogatym. Natomiast jakby w ogóle nie dostrzegał klasy średniej. Nie mówi o tych, którzy na całym świecie pracują i płacą podatki.

 

Mógłby ktoś pomyśleć, że to nie było uprzejme, zwłaszcza podczas podsumowania pielgrzymki do najuboższych krajów regionu. Co wtedy zrobił Franciszek?

 

Podziękował. Tak, uprzejmie i z serca podziękował za postawienie tej kwestii. I nie zrobił tego, bo w ten sposób miałby okazję przypomnieć jakieś swoje nauczanie w tej kwestii. Podziękował i przyznał się, że rzeczywiście jest to zaniedbanie z jego strony. Dodał też, że postara się “nadrobić” tę kwestię. Na pytanie, czy np. zrobi to podczas wizyty w USA, odpowiedział, że jeszcze nie wie, że musi się zastanowić jak włączyć w swoje nauczanie tzw. klasę średnią.

 

Papież się nie obraził. Nie obraził się otrzymując kontrowersyjny “krucyfiks”, nie obraził się wobec pytania ukazującego jego błąd. Może dlatego, tak “naturalnie” używa mediów?

 

Dlaczego się nie obraża? Myślę sobie (Może się mylę?!), iż często obrażamy się, by dobrze wypaść. Gdy jakaś sytuacja mogłaby nas postawić w złym świetle, to się na nią “obrażamy”, by się zdystansować, by pokazać, że nas nie dotyczy. Zwłaszcza w mediach “obrażanie się” jest odbierane jako atak, jako wskazywanie winnego gdzieś poza mną.

 

Franciszek, nawet, gdy mówi “ostro”, to nikogo nie poniża. Widać u niego wielki szacunek do każdego człowieka. On nie jest żadną miarą napastliwy. I to jest dla niego naturalne. Dlaczego więc miałby się na kogoś obrażać?

 

Do tego “ma ten luz” i nie martwi się o to, jak wypadnie przed kamerami, przed tymi, którzy spodziewają takiej, czy innej etykiety, którzy by chcieli za niego wszystko zaplanować.

 

W Paragwaju na lotnisku dzieci prawie przewróciły papieża. Nie stało się tak, ponieważ ktoś je “wypuścił” na niego. Było wręcz odwrotnie. Przyszły tam  w strojach pierwszo-komunijnych i dowiedziały się, że tylko troje z nich będzie mogło podejść do ukochanego Franciszka i wręczyć mu kwiaty. No, trudno. Wymagania etykiety, protokołu itp. Gdy ta trójka już zrobiła swoje, chłopiec (członek owej delegacji) szepnął papieżowi, że są jeszcze inne dzieci, które chciałyby się z nim przywitać. Franciszek spytał, gdzie. I gdy “lobbysta” wskazał kierunek, papież spytał prezydenta, czy w takim razie tam pójdą. Prezydent nie miał innego wyjścia i … dzieci z radości prawie przewróciły dostojnego gościa.

 

Niby nic, niby niewiele. Ale “Kto jednemu z tych najmniejszych…” i “Pozwólcie dzieciom…”. Papieska godność (przez kilka wieków bizantyjska w swojej formie) nie zabiła ducha ewangelicznego we Franciszku. Dlatego jest to papież, który przyznaje się do błędów i to własnych osobistych błędów.

 

Zgrzyt jest końcem, gdy rozwala bańkę mydlaną. Gdy nic nie jest napompowane staje się okazją…

 

Jacek Siepsiak SJ – redaktor naczelny kwartalnika “Życie Duchowe”.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2054,zgrzyt-w-papieskim-samolocie.html

********

Papież: Powiem o czymś, co mnie bardzo uderzyło

Radio Watykańskie

slo

(fot. EPA/CIRO FUSCO)

Europie, z jej przyrostem naturalnym równym zeru, Ameryka Łacińska pokazuje, że Stary Kontynent musi zmienić kierunek, a nie bać się młodości. Papież Franciszek mówił o tym w czasie drogi powrotnej z Paragwaju, który był ostatnim z trzech krajów, jakie odwiedził w czasie swej latynoskiej pielgrzymki.

 

– Kościół w Ameryce Łacińskiej posiada ogromne bogactwo: jest Kościołem młodych i jest to bardzo ważne. Kościół młody, pełen świeżości, z zupełnym brakiem formalizmu, nie taki oficjalny. Posiada ponadto swą bogatą teologię, prowadzi badania naukowe. Chciałem dodać odwagi temu młodemu Kościołowi. Jestem przekonany, że także nam ten Kościół może dać bardzo wiele. Powiem o czymś, co mnie bardzo uderzyło. We wszystkich trzech krajach wzdłuż trasy przejazdu stali rodzice z dziećmi; chcieli mi je pokazać. Nigdy nie widziałem tylu dzieci – mówił Franciszek w czasie spotkania z dziennikarzami.

 

– Ten lud, ze swym Kościołem daje lekcję Europie, w której spadek liczby urodzeń coraz bardziej przeraża i w której praktycznie nie istnieje polityka wspierania rodzin wielodzietnych. Stąd przyrost naturalny bliski zeru. A w Paragwaju 70 proc. społeczeństwa ma mniej niż 40 lat. Bogactwem tego ludu i tego Kościoła jest młodość. To jest skarb, żywy Kościół. Jest to bardzo ważne. Myślę, że musimy się od nich uczyć i zacząć korygować nasze działania, bo co się stanie, gdy nie będzie dzieci… Bardzo dotyka mnie problem odrzucenia: odrzuca się dzieci, odrzuca ludzi starych, a przez brak pracy odrzuca się także młodzież. Dlatego też młode społeczeństwa dają nam siłę. Nie możemy się bać młodości i świeżości Kościoła. Może istnieć Kościół nie do końca zdyscyplinowany, z czasem nauczy się dyscypliny, ale wcześniej przyniesie nam wiele dobrego”.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3255,papiez-powiem-o-czyms-co-mnie-bardzo-uderzylo.html

********

Co to znaczy być chrześcijaninem w Syrii?

youtube.pl / pz

Modlitwa Lieny to wstrząsający materiał o sytuacji prześladowanych chrześcijan i o wierności Jezusowi do naprawdę samego końca.

 

GLOBALNA WOJNA Z CHRZEŚCIJANAMI

John L. Allen

 

 

Chrześcijanie są obecnie najbardziej prześladowaną grupą religijną na świecie. 80% wszystkich działań skierowanych przeciwko religii wymierzona jest właśnie w chrześcijan.
Prześladowania to nie tylko okrucieństwa, których dopuszcza się tzw. Państwo Islamskie w Syrii i Iraku.
Od Indii po Meksyk i od Nigerii po Białoruś chrześcijanie padają ofiarami represji władz państwowych, partyzantów, bojówek, narkotykowych bossów i organizacji przestępczych. W wielu miejscach ich wyłączną winą jest to, że jako jedyni bronią praw człowieka, troszczą się o najuboższych, sprzeciwiają się bezprawiu i wyzyskowi.
Globalna wojna z chrześcijanami to najbardziej aktualny obraz prześladowań dostępny w języku polskim.
John L. Allen Jr. jest najlepszym w historii korespondentem watykańskim piszącym w języku angielskim, jak ocenia go G. Weigel, autor biografii Jana Pawła II Świadek nadziei. Allen współpracuje z Boston Globe, portalem Crux oraz CNN. Opublikował dziewięć książek, w tym biografię papieża Benedykta XVI.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1919,co-to-znaczy-byc-chrzescijaninem-w-syrii.html

********

 

*************************************************************************************************************************************

O autorze: Judyta