Słowo Boże na dziś – 12 lipca 2015r. – Niedziela – Dzień Pański

Myśl dnia

Z miłością jest jak ze zbożem: kto chce zbierać, musi siać.

Jeremias Gotthelf

Człowiek duchowo wolny nie uwarunkowuje swojego zachowania ani od okoliczności, ani od osób.
ks. Mariusz Krawiec SSP
Zaproszenie Jezusa do swojego życia i pozwolenie Mu, by działał sprawia, że każdy człowiek napotkany w moim życiu staje się bratem i siostrą. Co więcej On sprawia, że ja staję się dzieckiem i pozwalając Mu się prowadzić, pozwalam się prowadzić tym, których to właśnie On posyła do mnie. To jest takie piękne. Dzięki Ci za to Jezu +
Marek Krzyżkowski CSsR
Głoszenie Ewangelii to długa wędrówka. Jest to bowiem wędrówka w głąb ludzkiego serca.
Dotrzeć do ludzkiego serca to tak jak obejść świat dookoła.
Mieczysław Łusiak SJ
*******

XV NIEDZIELA ZWYKŁA, ROK BPIERWSZE CZYTANIE (Am 7,12-15)Misja prorokaCzytanie z Księgi proroka Amosa.

Amazjasz, kapłan w Betel, rzekł do Amosa: „«Widzący», idź, uciekaj sobie do ziemi Judy. I tam jedz chleb, i tam prorokuj. A w Betel więcej nie prorokuj, bo jest ono królewską świątynią i królewską budowlą”.
I odpowiedział Amos Amazjaszowi: „Nie jestem ja prorokiem ani nie jestem uczniem proroków, gdyż jestem pasterzem i tym, który nacina sykomory. Od trzody bowiem wziął mnie Pan i Pan rzekł do mnie: «Idź, prorokuj do narodu mego, izraelskiego»”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 85,9ab-10.11-12.13-14)

Refren:Okaż swą łaskę i daj nam zbawienie.

Będę słuchał tego, co mówi Pan Bóg: *
oto ogłasza pokój ludowi i świętym swoim.
Zaprawdę bliskie jest Jego zbawienie +
dla tych, którzy się Go boją, *
i chwała zamieszka w naszej ziemi.

Spotkają się ze sobą łaska i wierność, *
ucałują się sprawiedliwość i pokój.
Wierność z ziemi wyrośnie, *
a sprawiedliwość spojrzy z nieba.

Pan sam obdarzy szczęściem, *
a nasza ziemia wyda swój owoc
Przed Nim będzie kroczyć sprawiedliwość, *
a śladami Jego kroków zbawienie.

DRUGIE CZYTANIE DŁUŻSZE (Ef 1,3-14)

Bóg wybrał nas w Chrystusie

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan.

Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec naszego Pana Jezusa Chrystusa, który napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich w Chrystusie. W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli świeci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym.
W Nim mamy odkupienie przez Jego krew, odpuszczenie występków według bogactwa Jego łaski. Szczodrze ją na nas wylał w postaci wszelkiej mądrości i zrozumienia, przez to, że nam oznajmił tajemnicę swej woli według swego postanowienia, które przedtem w Nim powziął dla dokonania pełni czasów, aby wszystko na nowo zjednoczyć w Chrystusie jako Głowie: to, co w niebiosach, i to, co na ziemi.
W Nim dostąpiliśmy udziału my również, z góry przeznaczeni zamiarem Tego, który dokonuje wszystkiego zgodnie z zamysłem swej woli, po to, byśmy istnieli ku chwale Jego majestatu, my, którzyśmy już przedtem nadzieję złożyli w Chrystusie. W Nim także wy usłyszeliście słowo prawdy, Dobrą Nowinę o waszym zbawieniu. W Nim również uwierzyliście i zostaliście naznaczeni pieczęcią Ducha Świętego, który był obiecany. On jest zadatkiem naszego dziedzictwa w oczekiwaniu na ostateczne odkupienie, które nas uczyni własnością Boga ku chwale Jego majestatu.

Oto słowo Boże.

DRUGIE CZYTANIE KRÓTSZE (Ef 1,3-10)

Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec naszego Pana Jezusa Chrystusa, który napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich w Chrystusie. W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli świeci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym.
W Nim mamy odkupienie przez Jego krew, odpuszczenie występków według bogactwa Jego łaski. Szczodrze ją na nas wylał w postaci wszelkiej mądrości i zrozumienia, przez to, że nam oznajmił tajemnicę swej woli według swego postanowienia, które przedtem w Nim powziął dla dokonania pełni czasów, aby wszystko na nowo zjednoczyć w Chrystusie jako Głowie: to, co w niebiosach, i to, co na ziemi.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Por. Ef 1,17-18)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Niech Ojciec naszego Pana Jezusa Chrystusa
przeniknie nasze serca swoim światłem,
abyśmy wiedzieli, czym jest nadzieja naszego powołania.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mk 6,7-13)

Rozesłanie Apostołów

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi.
I przykazał im. żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. „Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien”.
I mówił do nich: „Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą was słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich”.
Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.

Oto słowo Pańskie.

**********************************************************************
KOMENTARZ

Głoszenie Ewangelii ma dużo wspólnego z tajemnicą Zmartwychwstania. Uczniowie, którzy zrozumieli, że Jezus rzeczywiście żyje stają się świadkami Jego Ewangelii. W ich świadectwie czyli Tradycji Apostolskiej i w słowach Nowego Testamentu obecny jest dziś żywy Jezus.
https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=dQeFIwpD5ng
*******
Wolni dla Chrystusa
Jezus ceni prostotę w życiu i zachowaniu uczniów. Gdy rozesłał ich w świat, aby głosili Ewangelię, nakazał im, aby nie brali ze sobą nadmiaru rzeczy. Gromadząc dobra materialne, bardzo łatwo ulegamy pokusom zachłanności lub łakomstwa. Przestajemy być wolni, gdy dobra materialne biorą nad nami górę. Człowiek duchowo wolny nie uwarunkowuje swojego zachowania ani od okoliczności, ani od osób. Gdy ktoś nie akceptuje nas z powodu Ewangelii, którą wyznajemy, nie zatrzymujmy się na tym i nie blokujmy się na ludzi. Róbmy to, do czego czujemy się powołani. Uczniowie strząsają pył z nóg i idą dalej, głosząc Dobrą Nowinę i wypędzając złe duchy.Jezu, Ty, który wyzwalasz nas z mocy ciemności i prowadzisz ku wolności dzieci Bożych, dodaj mi odwagi, abym nie zniechęcał się wobec trudności, jakie mogę napotkać w wyznawaniu Ciebie. Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*******

Wprowadzenie do liturgii

 LEKARSTWO, KTÓREGO NIE MOŻNA KUPIĆ

Pan Jezus, posyłając swoich uczniów w drogę, nie pozwalał im zabierać tego, co wydawało się konieczne: prowiantu, torby podróżnej i pieniędzy. W zamian dał im władzę nad duchami nieczystymi. Mogli uzdrawiać ludzi z chorób duszy i ciała.
W życiu ciągle uczymy się wybierać pomiędzy tym, co ludzkie, a tym, co pochodzi od Boga. Każdy kolejny dzień jest dla nas wyzwaniem. Apostołowie, wyruszając w drogę, mieli zdać się całkowicie na Bożą opatrzność. Pan Jezus zabronił im brać prowiant i pieniądze, nie po to, aby ich upokorzyć i narazić na niepotrzebny stres, ale aby nauczyć ich wiary. W zamian otrzymali coś o wiele bardziej cennego, bo władza nad duchami nieczystymi i charyzmat uzdrawiania znaczą dużo więcej niż nawet najbardziej wykwintny obiad.
Chrystus ofiarowuje nam wolność od tego co przyziemne i śmiertelne. Niestety często wpadamy w pułapkę pełnego portfelu i sytego żołądka, stawiając sprawy materialne ponad to, co duchowe i nieśmiertelne.
Dzisiejsza Ewangelia nie odnosi się tylko do tych, którzy Chrystusa naśladują przez śluby zakonne czy święcenia kapłańskie. Każdy chrześcijanin jest zaproszony do tego, aby być świadkiem wyznawanej wiary. Mamy wychodzić naprzeciw drugiemu człowiekowi i uzdrawiać go przede wszystkim przez miłość, która jest najcenniejszym i najskuteczniejszym lekarstwem. Miłości tej nie można ani nauczyć się w szkole, ani kupić w sklepie. Ona jest darem, który otrzymujemy dzięki zjednoczeniu się z Bogiem. Tylko ta miłość jest w stanie usunąć z ludzkich serc demony ciemności, grzechu i chorób.

ks. Mariusz Krawiec – paulista

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/931

******

Liturgia słowa

Nasze życie bywa trudne, naznaczone problemami, cierpieniem, pożegnaniami. Tęsknimy za spokojem, szczęściem, beztroską. Przez to tak naprawdę tęsknimy za niebem. Tam to wszystko będzie nam dane! A na razie możemy przeczuć „przedsmak” nieba. To każda Msza Święta. Jest ona wielką modlitwą całego Kościoła. Tego pielgrzymującego na ziemi i tego w chwale nieba. Msza św. łączy modlitwy nas żyjących z modlitwami aniołów i świętych.

PIERWSZE CZYTANIE (Am 7,12-15)

Pycha zamyka serce człowieka, pokora je otwiera. Pokora wydaje się znakiem słabości. A tym czasem jest to siła. Gdy czytamy życiorysy świętych, to zauważamy, że w walce duchowej diabeł był bezsilny wobec ich pokory. Pokora to umiejętność ustąpienia miejsca Panu Bogu w moim życiu. Aby On działał przeze mnie. A nie ja i tylko ja.

Czytanie z Księgi proroka Amosa
Amazjasz, kapłan w Betel, rzekł do Amosa: «„Widzący”, idź, uciekaj sobie do ziemi Judy. I tam jedz chleb, i tam prorokuj. A w Betel więcej nie prorokuj, bo jest ono królewską świątynią i królewską budowlą».
I odpowiedział Amos Amazjaszowi: «Nie jestem ja prorokiem ani nie jestem uczniem proroków, gdyż jestem pasterzem i tym, który nacina sykomory. Od trzody bowiem wziął mnie Pan i Pan rzekł do mnie: „Idź, prorokuj do narodu mego, izraelskiego”».

PSALM (Ps 85,9ab-10.11-12.13-14)

W naszym życiu nieraz odczuliśmy Bożą obecność. Czasem to była chwila, czasem dłuższy okres. Było to podczas modlitwy lub jakiegoś wydarzenia. Czasem usłyszane słowo, czasem spotkanie z jakimś człowiekiem. Pan Bóg posługuje się różnymi sposobami, abyśmy, gdy jest nam to potrzebne, przez nasze emocje odczuli Jego miłość. Zawsze jest to czas łaski.

Refren: Okaż swą łaskę i daj nam zbawienie.

Będę słuchał tego, co mówi Pan Bóg: *
oto ogłasza pokój ludowi i świętym swoim.
Zaprawdę bliskie jest Jego zbawienie †
dla tych, którzy się Go boją, *
i chwała zamieszka w naszej ziemi. Ref.

Spotkają się ze sobą łaska i wierność, *
ucałują się sprawiedliwość i pokój.
Wierność z ziemi wyrośnie, *
a sprawiedliwość spojrzy z nieba. Ref.

Pan sam obdarzy szczęściem, *
a nasza ziemia wyda swój owoc.
Przed Nim będzie kroczyć sprawiedliwość, *
a śladami Jego kroków zbawienie. Ref.

DRUGIE CZYTANIE (dłuższe, Ef 1,3-14)

Gdy nasze serce jest czyste, to jesteśmy w stanie łaski uświęcającej. Tak jest zawsze po przyjęciu Komunii Świętej. Ta łaska nie tylko nas uświęca, ale też daje nam mądrość i zrozumienie. To dary Ducha Świętego, który może wtedy bez przeszkód działać w naszym życiu. A my możemy posługiwać się Jego darami. Wtedy odkrywamy i zachwycamy się bogactwem życia danego nam od Pana Boga jako dar.

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan
Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich w Chrystusie. W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym.
W Nim mamy odkupienie przez Jego krew, odpuszczenie występków według bogactwa Jego łaski. Szczodrze ją na nas wylał w postaci wszelkiej mądrości i zrozumienia, przez to, że nam oznajmił tajemnicę swej woli według swego postanowienia, które przedtem w Nim powziął dla dokonania pełni czasów, aby wszystko na nowo zjednoczyć w Chrystusie jako Głowie: to, co w niebiosach, i to, co na ziemi.
W Nim dostąpiliśmy udziału my również, z góry przeznaczeni zamiarem Tego, który dokonuje wszystkiego zgodnie z zamysłem swej woli, po to, byśmy istnieli ku chwale Jego majestatu, my, którzyśmy już przedtem nadzieję złożyli w Chrystusie. W Nim także wy usłyszeliście słowo prawdy, Dobrą Nowinę o waszym zbawieniu. W Nim również uwierzyliście i zostaliście naznaczeni pieczęcią Ducha Świętego, który był obiecany. On jest zadatkiem naszego dziedzictwa w oczekiwaniu na ostateczne odkupienie, które nas uczyni własnością Boga ku chwale Jego majestatu.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Por. Ef 1,17-18)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Niech Ojciec naszego Pana Jezusa Chrystusa
przeniknie nasze serca swoim światłem,
abyśmy wiedzieli, czym jest nadzieja
naszego powołania.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mk 6,7-13)

Pan Jezus, rozsyłając uczniów, wyposażył ich w to, co niezbędne. Dał im władzę duchową do walki ze złem. Na pewno jej przyjęcie wymagało od uczniów zaufania i pokory. Zaufania, bo otrzymali władzę, której nie widać. Pokory, że to nie ich władza, a Jezusa Chrystusa. Na ich zaufaniu i pokorze jak na fundamencie Jezus buduje Swój Kościół.

Słowa Ewangelii według świętego Marka
Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi.
I przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. «Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien».
I mówił do nich: «Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą was słuchać, wychodząc stamtąd, strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich».
Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/931/part/2

*******

Katecheza

Jak powstało życie monastyczne?

Od początku byli chrześcijanie, którzy chcieli naśladować Jezusa tak ściśle, jak to możliwe. Żyli w czystości i wstrzemięźliwości (celibacie), modlitwie i umartwieniu (ascezie), a przebywając w świecie, pośród innych ludzi, udzielali pomocy bliźnim (poprzez miłosierdzie i współczucie) (J 17,10-16). Ich całkowite oddanie Jezusowi dopełniało niespodziewane męczeństwo.

# Tylko z Panem
Po zakończeniu prześladowań, które nastąpiły w pierwszych wiekach po Chrystusie, chrześcijanie zadawali sobie pytania o to, jak [to jest możliwe, aby – red.] doskonale naśladować Jezusa, nie ponosząc śmierci fizycznej; nie oddając za Niego życia w wyniku męczeństwa. Tak powstały inne drogi całkowitego oddania się Bogu.
W III w. pojawili się eremici i mnisi, którzy usunęli się na pustynię, aby trwać w samotności i całkowitym skupieniu na Bogu. Poszukiwali oni ascetycznego życia, w którego centrum stałby Jezus. Słynnym pustelnikiem był św. Antoni Opat. Usłyszał on słowa Jezusa skierowane do bogatego młodzieńca: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj swój majątek i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem wróć i chodź za mną” (Mt 19,21). W odpowiedzi na to wezwanie ok. 275 r. Antoni zamieszkał na egipskiej pustyni, by być tylko z Jezusem.

# Wspólnota
W roku 325 egipski mnich Pachomiusz założył wspólnotę eremitów. Ślubowali oni posłuszeństwo przełożonemu i oddanie Ewangelii. Wkrótce potem zaczęły powstawać inne męskie i żeńskie wspólnoty. Wśród ich założycieli byli m.in. św. Bazyli Wielki, ojciec monastycyzmu bizantyjskiego, oraz św. Augustyn, biskup Hippony, który w IV w. wraz z księżmi swojej diecezji wiódł życie wspólnotowe. Dla niego punktem wyjścia był opis wspólnoty pierwszych chrześcijan, którzy „mieli jedno serce i jedną duszę. Nikt z nich nie uważał za swoje tego, co posiadał, ale wszystko było wspólne” (Dz 4,32).

# Troska o ubogich
Chociaż niechrześcijanie troszczyli się o swoich bliskich, a ludzie zamożni wykazywali się nieraz wielką hojnością, to w większości starożytnego świata nie istniała dobroczynność zorganizowana. Sytuacja zmieniła się wraz z rozwojem chrześcijaństwa przynaglanego słowami Pisma: „Jeśli ktoś obfituje w bogactwa świata i widząc swego brata w potrzebie, zamyka przed nim swoje serce, jak może trwać w nim miłość Boga?” (1J 3,17).
Już pierwsi chrześcijanie wybierali spośród siebie ludzi – diakonów – którzy cały swój
czas poświęcali ubogim (Dz 6,2-3). Natomiast mnich św. Bazyli Wielki w IV w. ufundował pierwszy w historii szpital.
Klasztory były ważnymi ośrodkami nauki. Mnisi specjalizowali się w takich dziedzinach, jak: medycyna, inżynieria, architektura, sztuka, rolnictwo czy hodowla zwierząt. Dbali jednocześnie o kulturę intelektualną, prowadząc biblioteki i scriptoria służące do studiowania i przepisywania ksiąg. Z nich wywodzą się pierwsze chrześcijańskie szkoły i uniwersytety.

Ks. Michel Remery, Tweetując z Bogiem, t. 1, Częstochowa 2014

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/931/part/3

*******

Rozważanie

Przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę (Mk 6, 8).

Kiedy Jezus posyłał uczniów, aby zanieśli ludziom Dobrą Nowinę, przykazał im, żeby nie brali ze sobą niczego: ani pieniędzy, ani chleba, ani dwóch sukien. Jedynym gwarantem bezpieczeństwa był Ten, w imieniu którego przepowiadali, uzdrawiali, wyrzucali złe duchy. Nie mając niczego, byli bogaci Nim samym, Jego słowem, światłem, błogosławieństwem. Ich bogactwem była też braterska więź jedności. Jezus wysyłał ich razem, po dwóch, aby byli dla siebie wsparciem, umocnieniem, wyrzutem sumienia. Porzucając ulotne dobra materialne, jedyną nadzieję i oparcie mają w Tym, który ich posłał, któremu zaufali, dla którego zostawili wszystko. Rzeczy materialne ze swojej natury nie są złe. Stają się takimi w momencie, gdy jawią się jako cel życia, gdy przysłaniają Boga i potrzeby braci. Natomiast odpowiednie ich wykorzystanie oraz chęć podzielenia się nimi z tymi wszystkimi, którzy potrzebują wsparcia, sprawiają, że są one skutecznym sposobem niesienia miłości i praktycznej realizacji ewangelicznego orędzia.

Rozważanie zaczerpnięte z terminarzyka Dzień po dniu
Wydawanego przez Edycję Świętego Pawła

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/931/part/4

********

Na dobranoc i dzień dobry – Mk 6, 7-13

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Gphoto / Foter / CC BY-SA)

Rozesłać swoich uczniów…

 

Rozesłanie Dwunastu

 

Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien.

 

I mówił do nich: Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich. Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.

 

Opowiadanie pt. “O Panu Jezusie, Piotrze i jarmarku” 
Dawno,, dawno temu, gdy Pan Jezus z Piotrem przemierzali na piechotę ziemię, trafili do małego miasteczka, w którym akurat odbywał się jarmark. Ach, co to był za jarmark! Kolorowe kramy, mały cyrk objazdowy, strzelnica, karuzela, kapela ludowa, wata cukrowa na patyku…Mistrzu – prosił Piotr z dziecięcą prostotą – nie miałbyś nic przeciwko temu, abym się trochę rozerwał?- A, idź! – powiedział łagodnie Jezus.

 

A wieczorem apostoł opowiadał szeroką, epicką frazą, jak to ludzie bawili się świetnie przy wspaniałej pogodzie. Jakby na marginesie zapytał Pan, czy mówiono również o Nim. Piotr zaprzeczył jednoznacznym ruchem głowy.

Następnego dnia znaleźli się w kolejnym miasteczku, na podobnym jarmarku. I znów w starym Piotrze załopotało serce dziecięce, a Pan pozwolenia na rozrywkę i tym razem nie skąpił. Wieczorem przyszła tak samo kolej na zwierzenia. Apostoł był wściekły, bo z rozrywki nic nie wyszło: zabawę popsuła pogoda – cały dzień lało jak z cebra.

 

I tym razem Jezus był ciekaw, czy ktoś o Nim rozmawiał.- Rozmawiał?! – zawołał podniecony Piotr. – Wołali za Tobą, Mistrzu, wszyscy głośno wyzywali na Ciebie za kiepską pogodę.

 

Refleksja

 

Wielu z nas miało zapewne marzenie, aby być wzorem dla innych. Wiemy też, że zrealizowanie takiego zamierzenia nie jest łatwe, bo przecież któż z nas nie potrzebuje nieustannego nawrócenia. Tymczasem chętniej nawracamy innych, niż siebie samego. Ideały zatem często giną w marzeniach, których potem w ogóle nie realizujemy. W konskwencji tego, nie potrafimy cieszyć się tym, co robimy i jak żyjemy…

 

Jezus był wzorem dla swoich uczniów. Jednak wiemy, że w ich godzinie próby nie pomogło im to, aby zaświadczyć o swoim Mistrzu. Lęk i pycha wzięły bowiem górę nad ideałami i miłością do Tego, który był dla nich wzorem do naśladowania. Mieli jednak odwagę głosić Jego naukę, gdy był wśród nich na co dzień. Warto być ze swoim Mistrzem, gdy ten dodaje nam odwagi. Dlatego tak ważna jest dziś modlitwa, która pomaga nam z Nim stale przebywać…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jak być wzorem dla innych ludzi?
2. Dlaczego każdy z nas potrzebuje nawrócenia?
3.  Dlaczego potrzeba nam wciąż modlitwy?

 

I tak na koniec…
Stawiać sobie wysokie wymagania. Mały ideał niczego nie stworzy. Dzisiejszy ideał człowieka to wzór średniości, przeciętności i tzw. normalności (Anna Kamieńska)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,529,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mk-6-7-13.html

*******

Piętnasta Niedziela Zwykła

Okres zwykły, Mk 6, 7-13

Zobacz ludzi, którzy są w drodze, aby zrealizować swoje zadanie. Przyjrzy się im przez chwilę: jak są ubrani, jak się zachowują, co mówią ich twarze, o czym rozmawiają.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Marka.
Mk 6, 7-13
Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi. I przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. «Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien». I mówił do nich: «Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą was słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich». Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.Dwunastu uczniów już od jakiegoś czasu towarzyszyło Jezusowi. Słuchali Jego nauczania, widzieli cuda, obserwowali Jego zachowanie w stosunku do różnych ludzi. Teraz ich Mistrz przywołuje ich do siebie, dał swoją moc i rozesłał po dwóch. Towarzystwo drugiego miało każdemu z nich przypominać, że to, co robią, nie jest ich własną pracą, prywatnym zadaniem, które sobie wybrali. Ale to oni zostali wybrani i wbrew wszystkim swoim słabościom i ograniczeniom dostali wszelką możliwą pomoc, by zrobić to, co zostało im polecone.Wysyłając swoich uczniów, Jezus daje im także pewne wskazówki. Ich misja jest prosta, więc nie potrzebują wiele – wystarczy im tylko to, co jest naprawdę niezbędne. Cała reszta może zbytnio zaprzątać ich głowę, odciągać ich od wykonania zadania, dlatego muszą z niej zrezygnować.Uczniowie usłuchali Jezusa. Poszli i wzywali do nawrócenia. Pewnie wielu ludziom ich słowa się nie spodobały i nie zostali przyjęci. Jednak nie zniechęcali się tym, szli dalej i robili tyle, ile mogli.

Na koniec dzisiejszej modlitwy porozmawiaj z Panem Jezusem o tym, jak tobie udaje się realizować różne zadania, które masz do wykonania: co ci wychodzi, a co wciąż sprawia problemy. Powierz Bogu te wszystkie sprawy.

http://modlitwawdrodze.pl/modlitwa/?uid=3848
********
Św. Jan Paweł II (1920-2005), papież
Orędzie Jana Pawła II na XLII Światowy Dzień Modlitw o Powołania 17.04. 2005
“Zaczął ich rozsyłać”

Jezus mówi do Piotra: „Wypłyń na głębię!” (Łk 5, 4). „Piotr i jego pierwsi towarzysze zaufali słowu Chrystusa i zarzucili sieci”… Kto otwiera serce Chrystusowi, pojmuje nie tylko tajemnicę własnej egzystencji, ale również tajemnicę swego powołania, i wydaje obfite owoce łaski… Żyjąc Ewangelią sine glossa, chrześcijanin staje się coraz bardziej zdolny miłować tak jak Chrystus i postępuje zgodnie z Jego wezwaniem: «Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski» (Mt 5, 48). Stara się On trwać w jedności z braćmi we wspólnocie Kościoła i oddaje swe siły na służbę nowej ewangelizacji, aby głosić zdumiewającą prawdę o zbawczej miłości Boga i dawać jej świadectwo.

Droga młodzieży, chłopcy i dziewczęta, to do was kieruję w szczególny sposób wezwanie Chrystusa, by «wypłynąć na głębię»… Zaufajcie Mu, słuchajcie Jego pouczeń, wpatrujcie się w Jego oblicze, wytrwale słuchajcie Jego słowa. Pozwólcie, by to On ukierunkowywał wasze poszukiwania i aspiracje, określał wszystkie wasze ideały i pragnienia serca… Myślę również o słowach skierowanych przez Maryję, Jego Matkę, do sług w Kanie Galilejskiej: «Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie» (J 2, 5). Drodzy młodzi, Chrystus chce, byście «wypłynęli na głębię», a Najświętsza Panna zachęca, byście nie wahali się pójść za Nim. Niech z każdego zakątka ziemi płynie, wspierana macierzyńskim wstawiennictwem Matki Bożej, żarliwa modlitwa do Ojca niebieskiego o «robotników na Jego żniwo» (por. Mt 9, 38):

Jezu, Synu Boży,
w którym mieszka
pełnia Bóstwa,
Ty wzywasz wszystkich ochrzczonych,
by «wypłynęli na głębię»,
idąc drogą świętości.
Wzbudź w sercach młodych
pragnienie,
by być świadkami potęgi
Twej miłości w dzisiejszym świecie.
Napełnij ich Twym Duchem
męstwa i roztropności,
aby potrafili
odkryć pełną prawdę
o sobie i swym powołaniu.
Zbawicielu nasz,
posłany przez Ojca, by objawić
Jego miłosierną miłość,
obdarz Twój Kościół
młodymi ludźmi
gotowymi wypłynąć na głębię,
aby ukazywać
pośród braci
Twą obecność,
która odnawia i zbawia.

Najświętsza Dziewico,
Matko Odkupiciela,
niezawodna Przewodniczko na drodze
prowadzącej do Boga i bliźniego,
Ty, która zachowywałaś
Jego słowa
w głębi swego serca,
wspieraj
swym macierzyńskim wstawiennictwem
rodziny
i wspólnoty kościelne,
aby pomagały młodym
udzielić wielkodusznej odpowiedzi
na wezwanie Pana.
Amen.

*******

XV NIEDZIELA ZWYKŁA B
12 lipca 2015 r.

I.  Lectio: Czytaj z wiarą i uważnie święty tekst, jak gdyby dyktował go dla ciebie Duch Święty.

Amazjasz, kapłan w Betel, rzekł do Amosa: “<Widzący>, idź, uciekaj sobie do ziemi Judy. I tam jedz chleb, i tam prorokuj. A w Betel więcej nie prorokuj, bo jest ono królewską świątynią i królewską budowlą”. I odpowiedział Amos Amazjaszowi: “Nie jestem ja prorokiem ani nie jestem uczniem proroków, gdyż jestem pasterzem i tym, który nacina sykomory. Od trzody bowiem wziął mnie Pan i Pan rzekł do mnie: <Idź, prorokuj do narodu mego, izraelskiego>”.
(Am 7,12-15)

II. Meditatio: Staraj się zrozumieć dogłębnie tekst. Pytaj siebie: “Co Bóg mówi do mnie?”.

Betel było jedną z dwóch świątyń, w których odbywał się kult bożka Baala, mający być konkurencyjny wobec kultu Jedynego Boga w Jerozolimie. Odpowiedzialni za ten kult kapłani mocno byli uzależnieni od władzy królewskiej. Troszczyli się też o “czystość nauczania” na terenie świątynnym, czyli o to, aby nikomu nie przyszło do głowy krytykować władzę, mówić coś złego przeciwko niej, wzywać władzę do poprawy życia, stylu rządów. Stąd taka zdecydowana reakcja kapłana Amazjasza na nauczanie proroka Amosa. Występując w swej obronie Amos podkreśla, że nie jest z rodu prorockiego, nie jest “zawodowym” prorokiem. Jego profesja to pasterstwo i uprawianie sykomor. Amos nawet nie myślał opuszczać swoich owieczek, przerywać nacinanie sykomor, ale nie miał wyjścia. To Pan go wybrał i posłał do narodu Izraelskiego z nakazem prorokowania. Była potrzeba, aby mieczem słowa naciąć serca ludzi z państwa północnego i usunąć z nich szkodliwe dla życia soki.

Czy jeżeli chodzi o obronę Bożych spraw potrafię się narazić nawet władzy, mówiąc prawdę, upominając, wzywając do poprawy i nawrócenia? Wprawdzie nie jestem zawodowym prorokiem, to jednak z faktu przyjęcia sakramentu chrztu i bierzmowania uczestniczę w funkcji prorockiej Pana Jezusa, czy o tym pamiętam? Jestem prawdziwym czy fałszywym prorokiem? Czy nie tylko moje słowa, ale też i styl życia mają charakter prorocki? Czy nie dziwię się temu, że moje prorokowanie na rzecz Pana często spotyka się ze zdecydowanym sprzeciwem nie tylko ze strony władzy, jej przedstawicieli, ale też także ludzi będących blisko mnie, nawet ludzi, których życie wydaje się być oddane Panu Bogu? Czy mam świadomość, że ten sprzeciw może być słowny, ale też zakończony próbą zamachu na moje życie? Czy zdaję sobie sprawę, że zaniechanie posługi prorokowania naraża wielu ludzi na brnięcie w zło i grzeszne postępowanie?

Pomodlę się o to, abym w czasie wakacji nie zapomniał o moim prorockim rodowodzie w Jezusie Chrystusie.

III  Oratio: Teraz ty mów do Boga. Otwórz przed Bogiem serce, aby mówić Mu o przeżyciach, które rodzi w tobie słowo. Módl się prosto i spontanicznie – owocami wcześniejszej “lectio” i “meditatio”. Pozwól Bogu zstąpić do serca i mów do Niego we własnym sercu. Wsłuchaj się w poruszenia własnego serca. Wyrażaj je szczerze przed Bogiem: uwielbiaj, dziękuj i proś. Może ci w tym pomóc modlitwa psalmu:

Pan sam obdarzy szczęściem,
a nasza ziemia wyda swój owoc.
Przed nim będzie kroczyć sprawiedliwość,
a śladami Jego kroków zbawienie…
(Ps 8,13-14)

IV Contemplatio: Trwaj przed Bogiem całym sobą. Módl się obecnością. Trwaj przy Bogu. Kontemplacja to czas bezsłownego westchnienia Ducha, ukojenia w Bogu. Rozmowa serca z sercem. Jest to godzina nawiedzenia Słowa. Powtarzaj w różnych porach dnia:

Będę słuchał tego, co mówi Pan Bóg

***

opracował: ks. Ryszard Stankiewicz SDS
Centrum Formacji Duchowej – www.cfd.salwatorianie.pl )
Poznaj lepiej metodę kontemplacji ewangelicznej według Lectio Divina:
http://www.katolik.pl/modlitwa.html?c=22367

__________Copyright (C) www.Katolik.pl 2000-2014 ____________

*******

Zaufać w pełni

Wprowadzenie do modlitwy na XV Niedzielę zwykłą, 12 lipca

Tekst: Ef 1, 3 – 14 oraz Mk 6, 7 – 13

Prośba: o pełne zaufanie Bogu i oddanie Mu prowadzenia swojego życia.

1.   Spójrz najpierw na Ewangelię. Jezus posyła swoich uczniów by głosili Ewangelię oraz wypędzali złe duchy mocą Chrystusa. Mają niczego nie zabierać ze sobą, oprócz laski. Można powiedzieć że sam Bóg chce być ich zabezpieczeniem. Nawet o chleb mają się nie martwić, a przecież jest on konieczny do życia. Pomyśl o tych rzeczach, przedmiotach, bez których nie wyobrażasz sobie życia. Pomyśl także o osobach, do których jesteś przywiązany (co samo w sobie może być i często jest dobre). Przypomnij sobie również, co Jezus miał ze sobą, kiedy rozpoczynał publiczną działalność głoszenia Ewangelii. Może w Twoim życiu nie chodzi o ubóstwo w sensie materialnym, ale za tym słowem zawsze idzie ubóstwo duchowe, czyli całkowita zależność od Boga. Za tym idzie zaufanie Jemu we wszystkim. O tym właśnie rozważaj.

2.   W tym świetle spójrz na czytanie z listu do Efezjan. Paweł mówi w nim o tym wszystkim, czym Bóg nas napełnił, co nam dał, ofiarował, czego nam nie skąpił. Pisze również o tym, że mamy udział w Chrystusie, czy nie oznacza to także udziału w Jego losie, który miał tu na ziemi? Życia w ubóstwie, zaufaniu do Ojca i całkowitym powierzeniu się Jemu, wydaniu ludziom i służeniu im? Kiedy te dwa teksty się ze sobą zestawi, to można zobaczyć, że Bóg zabiera nam nasze ludzkie zabezpieczenia i podpórki, ale w zamian daje samego siebie i wszystko, co nam jest do życia potrzebne. Co się w Tobie rodzi pod wpływem dzisiejszej lektury? Wyraź to Bogu. Może będzie to wdzięczność, a może lęk o siebie. Porozmawiaj z Nim o tym, co się w Tobie zrodziło.

http://e-dr.jezuici.pl/zaufac-w-pelni/

********

COŚ ZA COŚ

Zaproszenie Jezusa do swojego życia i pozwolenie Mu, by działał sprawia, że każdy człowiek napotkany w moim życiu staje się bratem i siostrą. Co więcej On sprawia, że ja staję się dzieckiem i pozwalając Mu się prowadzić, pozwalam się prowadzić tym, których to właśnie On posyła do mnie. To jest takie piękne. Dzięki Ci za to Jezu +

http://marekcssr.blog.deon.pl/2015/07/11/cos-za-cos/

******

APOSTOŁOWIE JEZUSA CHRYSTUSA –
WYSŁANNICY SŁOWA

“I rzekł do nich: – Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie”. (Mk 16, 15-18)

APOSTOŁ

Słowo to wywodzi się bezpośrednio z języka greckiego, od słowa apostolos i oznacza wysłannika, posłańca i pełnomocnika. Z określeniem tym spotykamy się przede wszystkim w Nowym Testamencie, gdzie Jezus Chrystus powołuje swoich uczniów i czyni ich wysłannikami Bożymi i głosicielami Słowa Bożego. Są tacy, którzy sądzą, iż Jezus wybrał przypadkowych mężczyzn spośród tłumów, by pokazać, że każdy chcący i starający się może zostać Jego uczniem. I coś w tym jest, jednak z drugiej strony czy możliwym jest, by sam Chrystus dokonywał przypadkowych wyborów? Tego dowiemy się śledząc i analizując po kolei postacie wszystkich dwunastu apostołów, przyglądając się ich imionom, fachom, słowom przez nich wygłaszanym, czy innym aspektom mniej popularnym i wielu nie znanym.

Nim jednak podejmiemy się tej magicznej i tajemniczej drogi po dwunastu (a właściwie trzynastu) wspaniałych i intrygujących postaciach, przeanalizujmy choć trochę rolę i przyszłą drogę, a zatem cel faktyczny w jakim apostołowie zostali powołani. Co jak mniemam pozwoli nam spojrzeć na nich z szerszego punktu widzenia.

GŁOSZENIE SŁOWA BOŻEGO

“Głoście Ewangelię” – rzekł Chrystus do swoich uczniów podczas ich ostatniego spotkania. Znamy ten fragment wszyscy bardzo dobrze. Jednak co się za tymi słowami kryje dla nas, zwykłych ludzi? Wyjdźmy od podstawy – EWANGELIA. Dlaczego napisałam dużymi literami? Żeby zwrócić Waszą uwagę w pierwszym rzędzie na to słowo, którego znaczenie będziemy rozpatrywać. EWANGELIA to inaczej DOBRA NOWINA. Nie jakieś tam sobie słowa wypowiedziane przez byle kogo. Za każdym razem kiedy widzimy, czytamy i słyszymy słowo ewangelia tłumaczmy je na te dwa słowa “dobra nowina”. To mówi nam już znacznie więcej o tym, co głosić mieli apostołowie, ale jeszcze nie tyle, ile chciałabym żeby nam mówiło.

“Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski od Pana”.
(Łk 4, 18)

DOBRA – “dobro” to według Sokratesa najważniejsza z cnót. Powiadał on:

“Czyż nie wstydzisz się dbać o pieniądze, sławę, zaszczyty, a nie o rozum, prawdę i o to, by dusza stała się najlepsza?” oraz “Jest to jedno i to samo wiedzieć, co jest sprawiedliwe i być sprawiedliwym.”

Dobro to pojęcie etyczne, staje w szranki ze złem i ma je pokonać. Dobro kojarzy nam się z moralnością, czystością serca i ducha, ze wszystkim co ciepłe dla serca, co pomocne, co w miłości bezgranicznej źródło swe znajduje. Dobro to wszystko to co najlepszego możemy dać drugiemu człowiekowi, ale i wszystko najlepsze co możemy otrzymać.

NOWINA – świeża wiadomość, wieść, informacja, coś nowego do przekazania. Zatem nie coś co było już od dawna znane, co od tysiącleci wiadomym było wszystkim, ale coś czego nikt jeszcze nie znał, bądź nie wielu, co jest nowością pośród wszelkich informacji.

A zatem, po krótkiej analizie mamy ŚWIEŻĄ, NOWĄ DOBRĄ WIADOMOŚĆ, którą głosić i nieść mają w świat apostołowie. I jakaż to ta nowa, dobra informacja?

“Nowina, którą usłyszeliśmy od Niego i którą wam głosimy, jest taka: Bóg jest światłością, a nie ma w Nim żadnej ciemności”. (1J 1, 5)

“Jesteście bowiem ponownie do życia powołani nie z ginącego nasienia, ale z niezniszczalnego, dzięki słowu Boga, które jest żywe i trwa. Każde bowiem ciało jak trawa, a cała jego chwała jak kwiat trawy: trawa uschła, a kwiat jej opadł, słowo zaś Pana trwa na wieki. Właśnie to słowo ogłoszono wam jako Dobrą Nowinę”. (1P 1, 23-25)

“W Nim także i wy usłyszawszy słowo prawdy, Dobrą Nowinę waszego zbawienia, w Nim również uwierzyliście i zostaliście naznaczeni pieczęcią Ducha Świętego, który był obiecany. On jest zadatkiem naszego dziedzictwa w oczekiwaniu na odkupienie, które nas uczyni własnością [Boga], ku chwale Jego majestatu”.
(Ef 1, 13-14)

Wieść, którą nieść mają i głosić apostołowie to wiara i nadzieja w zbawienie, zmartwychwstanie i życie wieczne. Stary Testament i to co się wydarzyło przed przyjściem na świat Chrystusa, nie pozostawiał nadziei na lepsze jutro. Ludzkość pogrążała się w myślach o karze, winie za grzechy, potępieniu, nie widząc dla siebie szansy. Bądź też, jak wolą niektórzy mówić – nie widząc ewentualnej nagrody, o którą walczą. Dopiero Jezus Chrystus, jedyny Syn Boga Ojca i Świętej Matki, wywalczył dla ludzkości szansę na wieczne szczęście, szansę z której każdy człowiek może skorzystać jeśli tylko tego zechce. Dobra Nowina dla nas jest prosta – oto Bramy Niebios stoją przed nami otworem, pytanie tylko kto naprawdę zechce i odważy się wyruszyć w ich kierunku i przez nie przejść?

Wiemy już, że apostołowie głoszą Ewangelię – Dobrą Nowinę, będą nam mówić o nowej drodze, którą przez swoje odkupienie otworzył przed nami Jezus. Będą oni dawać nam rady, jak na tę ścieżkę wstąpić, jak prawidłowo po niej kroczyć, dlaczego nie należy zrażać się potknięciami i jak uczyć się samemu żyć zgodnie z naszą drogą. W tym celu apostołowie sami wyruszą we własną drogę – drogę ewangelizacji, by głosić nowinę wszystkim ludziom, bowiem każdy zasłużył na to by mu o niej opowiedzieć, dając mu tym samym szansę na życie wieczne, szansę na podjęcie decyzji i dokonanie wyboru – jaką drogą będę kroczyć dalej?

NAWRACANIE

“Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” (Mk 1, 15)

Słowa nawracanie zapewne specjalnie nie trzeba tłumaczyć, jednak przywołajmy sobie kilka synonimów. Nawracać – zawracać, wrócić, powrócić, cofnąć się, zatrzymać i zacząć od nowa.

To słowo ma dla nas również istotne znaczenie. Wszyscy bowiem jesteśmy na jakiejś drodze życia, po której mniej lub bardziej udolnie stąpamy. Wielu z nas wybrało jednak drogę nieprawidłową, niezgodną z własnym wnętrzem, przeznaczeniem. Choć często mówimy sobie, że taki nasz los, w rzeczywistości to my sami go kształtujemy, skazując siebie na wieczne cierpienia i smutki. Nawrócenie o jakim mówi Jezus Chrystus i jakie stało się zadaniem apostołów to nic innego, jak pomoc innym ludziom w podjęciu decyzji o zmianie drogi, o zmianie kierunku. Jak często myślimy sobie, że z chęcią zmienilibyśmy swoje życie, że gdybyśmy tylko mogli cofnąć czas zrobilibyśmy wszystko inaczej niż dotychczas? Jak często na tym myśleniu kończymy, bojąc się dalszych kroków, bojąc się decyzji o zmianie?

Apostołowie – wysłannicy Chrystusa mają nam pomóc w podjęciu decyzji o zmianie. Podają rękę, opowiadają o tym co czeka nas i co może nas spotkać jeśli zmienimy kierunek, oswajają nas ze strachem przed zmianą, co w konsekwencji pozwala nam go pokonać. Nawrócenie biblijne jest swoistą przemianą duchową, zmianą poglądów, zasad, wartości, stworzeniem nowych wartości, obaleniem dotychczasowych ram, które człowieka ograniczały. Nawrócenie to odwrócenie się od tego, co nie jest Boskie, co wiąże się z grzechem i winą.

W tym temacie najlepszym świadectwem apostołów jest nawrócenie Szawła (LINK!). Nawrócenie wiąże się również z wypełnieniem Duchem Św., któremu towarzyszy szereg zmian, jakie człowiek w życiu podejmuje. Pamiętajmy, że zmiany będące skutkiem nawrócenia można wdrażać całe życie. Bo nie wielu jest takich, którzy potrafią zmienić swoje życie nagle, szybko i zdecydowanie. Większość z nas pracuje przez wiele lat nad każdym kolejnym etapem. W tym przypadku samo nawrócenie to ten jeden moment, w którym człowiek nagle uświadamia sobie, że to co dotychczas czynił, robił źle, że popełniał zbyt wiele błędów i pragnie to zmienić dla Boga. Jednak proces nawracania to szereg zmian, jakie człowiek decyduje się wprowadzić i wdrożyć w swoje życie w skutek nawrócenia – zawrócenia z niewłaściwej drogi. Człowiek stopniowo odwraca się od grzechu stając się czystym i gotowym do kontaktu z Bogiem.

UZDRAWIANIE

Uzdrawianie to w Biblii niezwykle istotny element nauczania Chrystusa. Uzdrowić znaczy uleczyć zarówno duszę, jak i ciało fizyczne. Z zadaniem uzdrawiania dusz przede wszystkim, ale również z zadaniem uzdrawiania ciała, wysłał Jezus swoich uczniów. Oni to natchnieni Duchem Św. mieli uleczać innych. Bo ważnym jest byśmy tutaj podkreślili, iż to nie tyle człowiek sam w sobie, co Duch Św. który go wypełnia zdolny jest uzdrawiać. Dlatego powiada się, że uzdrowienie następuje mocą Ducha Św.

Tutaj przypomnijmy sobie wszyscy motyw Zesłania Ducha Św. Wówczas to Apostołowie zostali natchnieni i wypełnieni przez Ducha Św. mocą, umiejętnością rozmawiania w różnych językach i różnymi darami łaski, w tym głównie siedmioma darami Ducha Św. Zesłanie zatem zainicjowało początek drogi apostolskiej, na której dary Ducha Św. były apostołom bardzo przydatnymi charyzmatami.

Teraz wiemy już skąd i kiedy apostołowie posiedli swoje umiejętności. Ma to dla nas istotne znaczenie, bowiem nim sami podejmiemy kroki w kierunku posługi apostolskiej, winniśmy również i my wejść na tę drogę, którą stąpali Apostołowie, a więc i my dostąpić winniśmy jakiejś mocy Ducha Św. w naszym życiu i obcowaniu z Bogiem.

“Idźcie i głoście: “Bliskie już jest królestwo niebieskie”. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy! Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie! Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski! Wart jest bowiem robotnik swej strawy.” (Mt 10, 8-10)

Uzdrawianie apostolskie ma być darem Jezusa dla ludzkości, dowodem na istnienie potężnej i silnej wiary, która może czynić wszelakie cuda. Na co musimy w tym fragmencie zwrócić szczególną uwagę? Otóż Chrystus powiada: “Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie!”. To najprostszy i najłatwiejszy wyznacznik tego czy uzdrowiciel, którego spotkamy w naszym życiu, bądź którym sądzimy że jesteśmy, wysłany jest od Boga, czy też sam siebie wysłał pchnięty marzeniami o materialnym dobrobycie. Mówiąc o uzdrawianiu mam na myśli tutaj nie tylko uzdrawianie ciała. I tu uwaga! Uzdrowienie ciała stoi w istotnym połączeniu z uzdrowieniem duszy. Należy pamiętać, iż łatwiej wypędzić chorobę z chorego ciała, gdy dusza gotowa jest do uleczenia. Znacznie trudniej (a wielu uważa to za niemożliwe) uzdrowić chorego, gdy dusza nie chce przyjąć uleczenia.

WYPĘDZANIE ZŁYCH DUCHÓW I DEMONÓW

“Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy!” (Mt 10, 8 )

“I ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli, by mógł wysyłać ich na głoszenie nauki, i by mieli władzę wypędzać złe duchy”.
(Mk 3, 15)

“Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali”.
(Mk 6, 12-13)

Wypędzanie demonów i złych duchów wielu z nas utożsamia jedynie z egzorcyzmami. Jednak należy wiedzieć, że demony i opętanie dotyczy nie tylko ewidentnych ataków i działań ze strony ciemnego bieguna (jak opisywane w historiach typu Egzorcyzmy Anneliese Michel). Opętani możemy być bowiem jakimiś myślami, jak np. myśli samobójcze, myśli o chorobie, o zadawaniu sobie samemu bólu i cierpienia, myśli o czynieniu komuś krzywdy, myśli zbrodnicze, myśli nakłaniające nas do nadużywania wszelkiego rodzaju używek – alkoholu, nikotyny, narkotyków, leków i innych, myśli depresyjne itd. Jest tego naprawdę bardzo wiele i często nie myślimy o tym w ten sposób. Jednak powinniśmy uświadomić sobie, że tego rodzaju przytłaczające, ograniczające nas myśli, jeśli zbyt często do nas wracają, zwykle również są formą jakiegoś opętania, bądź po prostu działania złych duchów. Stąd apostołowie dostali od Jezusa kolejne zadanie. Mają nas uwolnić od wszelkich demonów.

By lepiej nauczyć się zauważać demony w naszym życiu, spójrzmy co oznacza samo słowo “demon”. Słowo to wywodzi się z greckiego daimon i oznacza tego, który coś rozdziela. Demony zatem rozdzielają nas od Boga, oddalają nas od niego. Wypędzenie demona będzie zatem równoznaczne z wyrzuceniem z siebie na stałe tych cech, zachowań, myśli itd., które stanowią w naszym życiu barierę w kontaktach z Bogiem.

ŚWIADECTWO O CHRYSTUSIE

Wreszcie ostatni z najważniejszych celów apostołów – dawanie świadectwa o Chrystusie. Apostołowie bowiem mieli jako naoczni świadkowie cudów i nauk Jezusa głosić o jego czynach, dokonaniach i słowach. Ludziom łatwiej przecież uwierzyć, gdy są inni, którzy faktycznie widzieli, że nauki głoszone są prawdą i że każdy może je wprowadzić w czyn, w życie.

“Odpowiedział im: – Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą, ale gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi”. (Dz 1, 8)

“Gdy jednak przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi, On będzie świadczył o Mnie. Ale wy też świadczycie, bo jesteście ze Mną od początku”.
(J 15, 26-27)

Apostołowie dają o Chrystusie ludzkie świadectwo, będące rzeczywistym przekazem o człowieku, który był, żył wśród nich, nauczał ich, rozmawiał z nimi i przebywał, który był ich Nauczycielem, ale i też ich Przyjacielem, który oddał życie za wszystkich ludzi. Takie świadectwo, bardziej namacalne, wiarygodne i bliższe człowiekowi, tym samym łatwiejsze do wyobrażenia, zrozumienia i uwierzenia jest niezastąpione. Apostołowie jednak i w tym przypadku, jak w każdym innym, dla realizacji celu zostają ożywieni przez Ducha Św.

KOLEJNOŚĆ W JAKIEJ POWOŁANO APOSTOŁÓW:
(wg. Ewangelii Mateusza)

1. Szymon Piotr (Kefas)
2. Andrzej
3. Jakub (zwany Większym) syn Zebedeusza
4. Jan Ewangelista
5. Filip
6. Bartłomiej – Natanael
7. Tomasz
8. Mateusz – Lewi
9. Jakub syn Alfeusza
10. Szymon Kananejczyk (Gorliwy)
11. Juda Tadeusz (Judas)
12. Judasz Iskariota
13. Maciej (powołany po zdradzie Judasza)

http://www.vismaya-maitreya.pl/wielcy_ludzie_apostolowie_jezusa_chrystusa_-_wyslannicy_slowa.html

#Ewangelia: Droga do serca jest długa

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. Lima Pix / Foter / CC BY)

Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi. I przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. “Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien”. I mówił do nich: “Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakimś miejscu was nie przyjmą i nie będą was słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich”. Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Do głoszenia Ewangelii trzeba być dobrze przysposobionym. Nie jest potrzebne zabezpieczenie materialne. Takie zabezpieczenie samo w sobie nie jest złe, ale do głoszenia Ewangelii nie jest potrzebne, wręcz może czasami przeszkadzać. Potrzebne natomiast jest “obucie sandałów”, to znaczy przygotowanie do długiej drogi.

 

Nie da się iść długo na boso. A głoszenie Ewangelii to długa wędrówka. Jest to bowiem wędrówka w głąb ludzkiego serca. Dotrzeć do ludzkiego serca to tak jak obejść świat dookoła.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2489,ewangelia-droga-do-serca-jest-dluga.html

 

**********************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

12 LIPCA

******

 

Święty Brunon Bonifacy z Kwerfurtu,
biskup i męczennik
Święty Brunon Bonifacy z Kwerfurtu Brunon urodził się w 974 r. w rodzinie grafów niemieckich w Kwerfurcie. W roku 986 uczył się w szkole katedralnej w Magdeburgu. Studia odbywał pod kierunkiem magistra Geddona. Tu zetknął się z metropolitą magdeburskim, Gizylerem, i z Thietmarem, późniejszym biskupem w Merserburgu, autorem znanej Kroniki. W roku 995 został mianowany kanonikiem katedralnym w Magdeburgu. W roku 997 wraz z cesarzem Ottonem III udał się do Rzymu. Tu w roku następnym (998) wdział habit benedyktyńskiego mnicha na Awentynie w opactwie świętych Bonifacego i Aleksego. Pięć lat wcześniej w tym samym klasztorze przebywał św. Wojciech i bł. Radzim. Brunon otrzymał jako imię zakonne Bonifacy.
W roku 999 złożył śluby zakonne. W tym samym czasie zaprzyjaźnił się ze św. Romualdem, który miał już sławę świętego męża i ojca nowej rodziny zakonnej. W roku 1001 Bonifacy znalazł się wśród jego synów duchowych w eremie Pereum koło Rawenny. W tym samym roku jesienią udała się do Polski pierwsza grupa kamedułów z Pereum: Św. Jan i św. Benedykt. Misję tę zorganizował św. Romuald na prośbę cesarza Ottona III i króla polskiego, Bolesława Chrobrego. Mieli oni działać wśród Słowian nadodrzańskich. Do nich to miał się dołączyć Brunon. Dla wyjednania misji odpowiednich przywilejów papieskich, św. Romuald wysłał go do Rzymu. Papież Sylwester II chętnie udzielił wszystkich potrzebnych dla misjonarzy indultów. Brunon otrzymał także od papieża paliusz, a więc tym samym nominację na metropolitę misyjnego. Dawało mu to uprawnienia do mianowania biskupów na terenach misyjnych. Z niewiadomych przyczyn, sakrę biskupią Brunon Bonifacy otrzymał dopiero w roku 1004 w Magdeburgu. W ten sposób stał się pierwszym metropolitą pogańskich Słowian zachodnich, do których był wysłany jako misjonarz.
Złożona sytuacja polityczna na terenie Polski sprawiła, że Brunon zatrzymał się we Włoszech, a potem na dworze cesarza. W 1005 r. udał się na Węgry, aby tam szukać pola dla swojej działalności. W roku 1006 był w Polsce, by w roku następnym (1007) znaleźć się po raz drugi na Węgrzech. Papież wysłał go w tym samym czasie także do Kijowa, a nawet do Pieczyngów nad Morzem Czarnym. Wyprawę finansował zapewne Bolesław Chrobry. W roku 1008 Bonifacy był ponownie w Polsce i usiłował udać się z kolei do Szwecji, aby przez swoich uczniów zorientować się w sytuacji tamtejszego Kościoła. W 1009 roku udał się do Jaćwierzy z wyraźnym zamiarem rozpoczęcia tam misji. Niestety, nie było mu dane dokończyć pomyślnie rozpoczętego dzieła. Według podania miał nawrócić nad Bugiem jednego z książąt jaćwieskich, Nothimera. Rywale księcia wykorzystali ten moment i pozbawili go władzy. Brunon zaś, z 18 towarzyszami, miał zginąć z ich ręki 9 marca 1009 roku, gdzieś w okolicach Pojezierza Suwalskiego. Miał wówczas zaledwie 35 lat życia. Bolesław Chrobry wykupił jego ciało. Niestety, ślad o relikwiach Męczennika zaginął.
Brunon jest autorem trzech zachowanych do dziś utworów pisanych: Żywotu św. Wojciecha, Listu do cesarza Henryka II (1008) i Żywotu Pięciu Braci Kamedułów (1008 lub 1009), zamordowanych przez na pół pogańskich pachołków królewskich. Styl i język tych pism wskazują na wysoką kulturę św. Brunona.
Kult św. Brunona Bonifacego rychło rozszedł się po świecie. Już w roku 1040 wychodzi jego żywot wpleciony przez św. Piotra Damiana do żywota św. Romualda. Jego cześć rozwijała się w zakonie kamedułów, a także w kolegiacie w Kwerfurcie, której sam św. Bronon miał być fundatorem. W Martyrologium Rzymskim figuruje od XVI w. W XVII w. św. Brunon Bonifacy został uznany za patrona Warmii, a w 1963 został ogłoszony głównym patronem diecezji łomżyńskiej.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/07-12a.php3
*******
Święci Jazon i Sozypater, biskupi i męczennicy
Święty Sozypater

O Jazonie czytamy w Dziejach Apostolskich (Dz 17, 5-9): przyjął u siebie św. Pawła w czasie, gdy Apostoł przebywał w Tesalonice. Potem, gdy wzburzeni Żydzi chcieli Pawła i jego towarzysza Sylasa postawić przed sądem lub zlinczować, Jazon wstawił się za nimi u władz miejskich i zadeklarował swą porękę.
Jazona utożsamia się na ogół z adresatem pozdrowień zamieszczonych pod koniec apostolskiego posłania do chrześcijan Rzymu (por. Rz 16, 21). W jednym zwrocie Jazon jest tam wymieniony z Sozypatrem. Wczesna tradycja łączyła ich ze sobą i dopatrywała się w nich krewnych Pawła. Tak jak on, obydwaj mieli pochodzić z Tarsu. Sozypatra utożsamiano też na ogół z mężem wspomnianym w Dz 21, 4, który towarzyszył Apostołowi w drodze z Efezu poprzez Macedonię do Troady. Późniejsza legenda bizantyńska dopatrzyła się ponadto w obydwóch – uczniów Pańskich. Jazona uczyniła następnie biskupem Tarsu, a Sozypatra osadziła na stolicy biskupiej w Iconium. Jako tacy razem wybrali się rzekomo na wyspę Korfu. Zostali tam uwięzieni; przetrzymywano ich razem z pospolitymi łotrzykami, którzy pod ich wpływem nawrócili się, a potem odważnie poszli na śmierć męczeńską. Biskupi natomiast doznali jeszcze wielu przedziwnych przygód i dopiero potem dostąpili śmierci męczeńskiej.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/07-12b.php3
*******

******

Ponadto dziś także w Martyrologium:
św. Andrzeja z Rinn (+ XIV w.); św. Epifany, męczennicy (+ III/IV w.); św. Hermagorasa, biskupa Akwilei (+ I w.); świętych męczenników Nabora i Feliksa (+ ok. 304); św. Paterniana, biskupa Bolonii (+ IV w.); św. Paulina, męczennika (+ I w.); świętych męczenników Proklusa i Hilariona (+ II w.); św. Wiwencjola, biskupa Lyonu (+ ok. 524)

**********************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

*******

Za co można trafić do piekła?

ks. Andrzej Draguła

(fot. shutterstock.com)

Na początku, jak to zwykle bywa, odpowiedź wydaje się prosta. Katechizm – idąc tropem soborów i nauczania papieży – stwierdza, że dusze tych, którzy umierają w stanie grzechu śmiertelnego, bezpośrednio po śmierci idą do piekła, gdzie cierpią męki i “ogień wieczny”.

 

Spróbujmy jednak tę katechizmową wypowiedź skomentować słowami Benedykta XVI z encykliki Spe salvi: “Są ludzie – pisze papież – którzy całkowicie zniszczyli w sobie pragnienie prawdy i gotowość do kochania. Ludzie, w których wszystko stało się kłamstwem; ludzie, którzy żyli w nienawiści i podeptali w sobie miłość. Jest to straszna perspektywa, ale w niektórych postaciach naszej historii można odnaleźć w sposób przerażający postawy tego rodzaju. Takich ludzi już nie można uleczyć, a zniszczenie dobra jest nieodwołalne: to jest to, na co wskazuje słowo «piekło»”.

 

W tej papieskiej wypowiedzi jest wiele elementów wskazujących na jakąś stanowczą nieodwracalność. Papież mówi o zniszczeniu całkowitym, którego nie można uleczyć, a proces ten jest nieodwołalny. W innych miejscach encykliki Benedykt XVI otwiera jednak przed nami perspektywę nadziei. “Nasz sposób życia nie jest bez znaczenia, ale nasz brud nie plami nas na wieczność, jeśli pozostaliśmy przynajmniej ukierunkowani na Chrystusa, na prawdę i na miłość. Ten brud został już bowiem wypalony w Męce Chrystusa. W chwili Sądu Ostatecznego doświadczamy i przyjmujemy, że Jego miłość przewyższa całe zło świata i zło w nas”. Słowa te odnoszą się do stanu, który katolicka teologia nazywa czyśćcem. To tam ma się dokonać – jak już wyżej pisałem – “przejście przez ogień”. To właśnie w tym stanie błogosławionego cierpienia święta moc Bożej miłości przenika nas jak ogień, abyśmy w końcu całkowicie należeli do siebie, a przez to całkowicie do Boga.

 

Trudno orzec, którzy ludzie dostąpią łaski oczyszczenia, a którzy niestety jednak nie. Jak odróżnić tych, którzy całkowicie zniszczyli w sobie pragnienie prawdy i gotowość kochania, od tych, którzy zostali przynajmniej ukierunkowani na prawdę i na miłość? Tu bowiem przebiegałaby granica między beznadzieją a nadzieją, między tymi, którzy zmierzają do wiecznego życia bez Boga, do “ostatecznego samowykluczenia z jedności z Bogiem i świętymi”, a tymi, którym ofiarowane jest jeszcze oczyszczenie. Zapewne trudno byłoby tutaj na ziemi znaleźć miarę właściwą. Żyjemy przekonaniem, że Bóg ją ma, bo przecież – jak przypomina Benedykt XVI za Dostojewskim – “na uczcie wiekuistej złoczyńcy nie zasiądą ostatecznie przy stole obok ofiar, tak jakby nie było między nimi żadnej różnicy”. Tej różnicy nie jest w stanie unieważnić żaden człowiek. A Bóg? Czyż nie jest w stanie ocalić każdego? Wschodnia tradycja teologiczna odpowiada na to pytanie jednoznacznie pozytywnie nauką o apokatastazie, czyli nadziei na powszechne zbawienie. Zachodnia jest o wiele ostrożniejsza, choć i w teologii zachodniej można znaleźć orędowników tego, co nazywamy pustym piekłem, i ostatecznego pojednania wszystkiego w Bożej miłości. Hans Urs von Balthasar – jak pisze Eligiusz Piotrowski – zastanawiał się: “czy Bóg może zgodzić się na taki finał, na istnienie zaludnionego piekła i na ewidentne niepowodzenie jego zbawczych planów? W perspektywie konsekwentnie prowadzonej soteriologii Balthasar wyraża nadzieję na zbawienie wszystkich”. Ten wielki niemiecki teolog z prawdziwym przejęciem pisał o wizji zaludnionego piekła: “Biada mi, kiedy oglądając się, spostrzegę, jak inni, którzy nie mieli tyle szczęścia co ja, toną w piekielnej otchłani”. No właśnie: czy da się być wiecznie szczęśliwym ze świadomością wiecznego nieszczęścia innych? Czy Bóg zdzierży taką okrutną świadomość?

 

Za co więc idziemy do piekła? Nie wiem, czy da się znaleźć na to pytanie zadowalającą odpowiedź. Tak czy inaczej, piekło nie zostało zniesione. Wciąż pozostaje wieczną możliwością. Ale trzeba żyć nieustanną nadzieją, że dla nikogo z nas nie stanie się rzeczywistością. I nikomu nie wolno go nigdy życzyć.

Fragment ksiązki: ks. Andrzej Draguła – “Czy Bóg nas kusi”

 

Czy Jezus wzywał do nienawiści? Co to znaczy być błogosławionym? Po co komu modlitwa? Czy można żyć bez grzechu? Czy cierpienie jest karą za grzechy? A może… Bóg nas kusi?
Rzadko zadajemy sobie takie pytania. Niektóre dotyczą spraw uznawanych za tak oczywiste, że nawet ich nie zauważamy. O inne albo boimy, albo wstydzimy się pytać. Mamy poczucie, że nie wypada.
Tymczasem Autor pokazuje, że właśnie w tych pomijanych obszarach naszej wiary kryją się nieraz odpowiedzi fundamentalne dla zrozumienia tego, w co wierzymy. Unika przy tym dawania prostych i ostatecznych odpowiedzi. Zaprasza raczej Czytelnika do głębszego spojrzenia na wiarę i Ewangelię, pokazując, że nieustannie można odkrywać w nich coś nowego.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1869,za-co-mozna-trafic-do-piekla.html

*******

Problem z komunią duchową dla rozwodników

ks. Adam Błyszcz CR

ks. Adam Błyszcz CR

(fot. shutterstock.com)

Jeśli komunia święta eucharystyczna i komunia święta duchowa mają to samo znaczenie (wskazuje na to również bp Jean-Paul Vesco w swojej książce poświęconej duszpasterstwu niesakramentalnych), to dlaczego jedną rozwodnicy ponownie poślubieni mogą praktykować, a drugiej (tej sakramentalnej) już nie?

 

W Bibliotece Tygodnika Powszechnego ukazała się kolejna pozycja. Tym razem jest to książka księdza profesora Wacława Hryniewicza Blask miłosierdzia. W pewnym momencie (odnosząc się do zakazu przyjmowania przez osoby rozwiedzione i ponownie zaślubione Komunii świętej) jeden z najwybitniejszych polskich teologów stawia kilka ważnych pytań: “Czy Kościół ma prawo odmawiać sakramentów ludziom rozwiedzionym, żyjącym w nowych związkach? Czy te sakramentalne misteria są tylko dla ludzi cnotliwych, wybranych i sprawiedliwych? Któż z nas jest wystarczająco sprawiedliwy i dobry, jeżeli nawet Jezus zabronił uczniom nazywać dobrym siebie samego? «Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg» (Łk 18, 19). Czy komunia jest jedynie nagrodą dla arystokratów cnoty? Czy nie jest także lekarstwem dla grzesznych ludzi? «Zdrowi nie potrzebują lekarza, lecz ci, którzy się źle mają» (Mk 2, 17) – przekonywał Jezus. Nie są to słowa na wiatr. Eucharystia jest nie tylko posiłkiem, “wiatykiem” na drogę życia, ale również lekarstwem”.

 

W świetle tych pytań wraca raz jeszcze kwestia, co począć z Eucharystią, z komunią świętą w odniesieniu do osób, które żyją w związkach niesakramentalnych? Czy istnieje jakakolwiek możliwość, aby mogły one przyjmować komunię świętą?

 

Wydaje się, że pewnym rozwiązaniem może być propozycja komunii świętej duchowej. Przypomnienie tej wielowiekowej tradycji dokonało się w ostatnich latach niejako w dwóch odsłonach. Najpierw Jan Paweł II w swojej ostatniej encyklice Ecclesia de Eucharistia (pkt 34) zachęcił do praktykowania komunii świętej duchowej. Fakt, że powołał się przy tym na świadectwo świętej Teresy z Avila sprawił wrażenie, jakoby komunia święta duchowa była drogą dla tych, którzy ze względów fizycznych (brak kapłana, choroba) czy też racji kulturowych nie mogą przyjąć komunii świętej eucharystycznej. Ale papież ani słowem nie wspomina o dyspozycji moralnej wiernego. Powtarzam: przywołanie świętej Teresy Wielkiej pozostawia wrażenie, że dyspozycje wiernego praktykującego komunię świętą duchową i przyjmującego komunię świętą eucharystyczną muszą być takie same.

 

Czy takie było zamierzenie Jana Pawła II, czy też chciał jedynie, przywołując nieco zapomnianą praktykę komunii świętej duchowej, najzwyczajniej w świecie podeprzeć to swoje zaproszenie autorytetem jednej z największych mistrzyń życia duchowego? Trudno odpowiedzieć, gdyż Benedykt XVI, nawiązując w swojej adhortacji Sacramentum Caritatis (pkt 55) do tych intuicji Jana Pawła II, zmienił nieco perspektywę. Napisał bowiem: “Nawet wtedy, kiedy nie jest możliwe przystąpienie do sakramentalnej Komunii, uczestnictwo we Mszy św. pozostaje konieczne, ważne, znaczące i owocne. W tej sytuacji dobrze jest żywić pragnienie pełnego zjednoczenia z Chrystusem, za pomocą, na przykład, praktyki komunii duchowej, przypomnianej przez Jana Pawła II i polecanej przez świętych mistrzów życia duchowego”. Kontekst wydaje się jednoznacznie sugerować, że prawo do komunii świętej duchowej mają także ci, którzy, z racji moralnych, nie mogą przyjmować komunii świętej eucharystycznej.

 

Czym zatem jest komunia święta duchowa? Zasadniczo sprowadza się ona do trzech aktów wiernego: aktu wiary w realną obecność Jezusa Chrystusa w Eucharystii; aktu miłości skierowanej właśnie ku Jezusowi oraz aktu pragnienia, aby Jezus zechciał wejść w życie, w historię wiernego. Tak komunię świętą duchową opisuje francuski teolog i duszpasterz małżeństw Michel Martin-Prével. On również podkreśla (zgodnie zresztą z duchowością eucharystyczną), że jedna i druga komunia przynieść może te same owoce.

 

Ale właśnie to prowokuje do dalszych pytań. Jeśli komunia święta eucharystyczna i komunia święta duchowa mają to samo znaczenie (wskazuje na to również bp Jean-Paul Vesco w swojej książce poświęconej duszpasterstwu niesakramentalnych), to dlaczego jedną rozwodnicy ponownie poślubieni mogą praktykować, a drugiej (tej sakramentalnej) już nie? Klasyczna odpowiedź (zawarta w Familiaris consortio Jana Pawła II) brzmi, że dopuszczenie niesakramentalnych do komunii świętej eucharystycznej wprowadziłoby wiernych w błąd co do doktryny o nierozerwalności ważnie zawartego sakramentu małżeństwa. Praktykując zaś komunię świętą duchową, nikt z wiernych nie musi dawać temu wyraz na forum publicznym, zewnętrznym.

 

Wszystkie wspomniane przeze mnie trzy akty komunii świętej pragnienia można dokonać w przysłowiowej izdebce swojego serca. Niejako poza oczami innych wiernych. Zdaje się, że podobna intencja towarzyszy wskazaniom Kościoła, który poleca, aby niesakramentalni, żyjący jak brat i siostra, do komunii eucharystycznej przystępowali poza swoją parafią, czyli tam gdzie nikt nie rozpoznaje ich sytuacji życiowej.

 

W związku z tym trzeba byłoby postawić pytanie, czy powinno się jakimś gestem ujawniać, upubliczniać fakt praktykowania komunii świętej duchowej? Jedna z propozycji niektórych Kościołów (tak dzieje się chociażby we Francji i w Holandii) polega na tym, aby w trakcie Eucharystii niesakramentalni uczestniczyli w procesji komunijnej i przyjmowali błogosławieństwo, co miałoby być jakimś znakiem, ujawnieniem ich wewnętrznej dyspozycji.

 

Nie sposób nie dostrzec innej poważnej obiekcji wobec komunii świętej duchowej. Na czym miałaby polegać jej materialność – istotna przecież w ekonomii sakramentalnej? Komunii świętej eucharystycznej taką materialność gwarantuje chleb i wino, w komunii duchowej takiego wymiaru materialnego jednak brakuje.

 

Czym zatem jest Komunia święta duchowa? Realnym przyjęciem Jezusa Chrystusa, który przychodzi do grzesznego człowieka (przy założeniu, że wszyscy jesteśmy grzesznikami, a nie tylko niesakramentalni), czy też pewną subiektywną namiastką komunii z Jezusem, której pragniemy?

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2052,problem-z-komunia-duchowa-dla-rozwodnikow.html

*******

Białe małżeństwo uratowało naszą wiarę

Jerzy i Małgorzata

Pan Bóg nigdy nie znudził się naszymi grzechami, ani grzechami tego świata. Wiem, że wciąż czeka na każdego człowieka, nigdy nie zostawia nas samych, zawsze wyciąga rękę, pomaga wstawać i wyrwać się z sideł zła oraz daje łaskę przebaczenia…

 

Urodziłam się w rodzinie katolickiej, takiej trochę letniej, gdzie bywało czasem dobrze, gdzie razem z rodzicami i dwójką starszego rodzeństwa szliśmy do Kościoła. Jednak codzienność i inne problemy często nas przygniatały. Szukałam bliższej relacji z Bogiem, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Szereg codziennych obowiązków, Kościół w dużej odległości od domu i lęk mojej mamy o to by nie wracać późno do domu,  utrudniały mi zaangażowanie w działalność młodzieżowych grup kościelnych. Były więc tylko niedzielne Msze św., gdzie zawsze czułam się dobrze, gdzie odczuwałam bezpieczeństwo, pokój, miłość i dobro.
Kiedy poznaliśmy się z Jerzym 24 lata temu zawirował nam cały świat.
Im bardziej broniliśmy się przed wzajemną obecnością i fascynacją, tym bardziej przyciągaliśmy się do siebie. To było zakazane uczucie, Jerzy kilka lat wcześniej zawarł małżeństwo sakramentalne z inną kobietą (było bezdzietne). Zaraz jednak był ich rozwód cywilny i nasze wspólne przekonanie, że taka miłość jak nasza rzadko zdarza się w życiu. Nie potrafiliśmy z niej zrezygnować. Przed moją ostatnią szczerą spowiedzią wiedziałam już, że nie dostanę rozgrzeszenia, że nie przystąpię do stołu Pańskiego. Nie docierały do mnie wówczas żadne argumenty kapłana i rodziny, która próbowała odwieść mnie od naszych planów. Przepraszałam jedynie w głębi serca i modlitwie Pana Boga za nasze zamiary i decyzje, przepraszałam za rozpacz mojej mamy, za cierpienie i ból jakie wyrządzamy innym ludziom. Będąc już w stanie błogosławionym, rozpoczęliśmy wspólną wędrówkę przez życie. W skrytości serca złożyłam wówczas obietnicę, że uczynię wszystko, by nie oddalić się od Boga, od Kościoła, że ponosząc konsekwencje naszych decyzji – będziemy trwać na JEGO warunkach. Nie prosiłam o wiele, nie oczekiwałam rozwiązującego nasze problemy postępu w Kościele, nie krytykowałam dekalogu, bo wiedziałam że to my sami przymknęliśmy drzwi do naszego zbawienia. Jerzy nieśmiało, lecz bardzo ufnie bliżej poznawał Kościół, zbliżał się do Boga i ogrzewał w Jego cieple. A gdy Pan Bóg w swej łaskawości obdarzył nas w krótkim czasie dwójką zdrowych dzieci, dziękowaliśmy mu za ten cud i żyliśmy dalej uczęszczając wszyscy na niedzielne Msze św. Staraliśmy się przekazywać synom wiarę i wartości chrześcijańskie. Chłopcy wcześnie zostali ministrantami.

 

Pan Bóg  nigdy nie zapominał o nas, stawiał ludzi i znaki na naszej drodze, potwierdzające, że nie “odpuścił nas sobie”, i że choć łamiemy Jego przykazania, to wciąż jest tuż obok. Często odczuwaliśmy Jego opiekę i obecność, choć co raz bardziej dokuczał nam głód eucharystyczny. Na pewnych rekolekcjach dla małżeństw niesakramentalnych, po rozmowach przeprowadzonych z Księdzem Sądu Duchownego w Poznaniu pojawiła się nadzieja. I tak na początku 2000 roku Jezry złożył w naszej nowo powstałej diecezji wniosek o stwierdzenie nieważności swojego małżeństwa sakramentalnego. Co raz częściej z ogromną ufnością modliliśmy się także w tej intencji, cierpliwie czekając za zamkniętymi drzwiami, do których wierzyliśmy, że my także posiadamy klucz.
Już w tamtym czasie, odczuwaliśmy głęboką potrzebę przynależności do jakiejś wspólnoty, grupy modlitewnej. I choć Kościół Katolicki nigdy nas nie odtrącał, to nie było łatwo funkcjonować w życiu Kościoła posiadając status niesakramentalnych; może brakowało pewności, wiary, a może to nie był jeszcze odpowiedni czas?
O Medugorje słyszeliśmy wcześniej od naszego przyjaciela, który jeździł, opowiadał, przekazywał orędzia Matki Bożej i zachęcał. Dzięki jego inicjatywie i zaangażowaniu w grudniu 2000 roku utworzyliśmy przykościelną grupę modlitewną “Królowej Pokoju”, gdzie spotykamy się do dziś 2 razy w miesiącu, czerpiąc wzorce z modlitw wieczornych i adoracji Pana Jezusa w Medugorje. To ważna i cenna dla nas wspólnota, która przygarnia wiernych, którzy chcą w modlitwie zbliżać się do Boga Najwyższego. Na pierwszym jej spotkaniu w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, razem z kilkoma innymi osobami przyjęliśmy z rąk kapłana  Szkaplerz Karmelitański – znak wyrażający macierzyńską miłość Maryi, którą my z dumą i szacunkiem odwzajemniamy. Teraz już po niemal 14 latach łączności z Matką Bożą Szkaplerzną widzę, jak bardzo się nami opiekowała, pomagała żyć, podejmować decyzje i jak krętymi drogami prowadzi nas do Chrystusa.
Odpowiadając na zaproszenie Matki Bożej Królowej Pokoju, pierwszy raz pojechałam do Medugorje w 2001 roku wraz ze starszym synem, na 2 tygodnie przed jego I Komunią św. Wspaniała atmosfera modlitwy, śpiewu, otwartości i świadectw stworzyła w autokarze niepowtarzalny klimat, zniknęły wszystkie obawy i wątpliwości. Już wtedy w podróży dostrzegłam mały cud, że mój bardzo nieśmiały na co dzień syn, garnął się do prowadzenia modlitwy różańcowej przez mikrofon. Cały wyjazd był bardzo piękny i niezwykły pod każdym względem. Modlitwy, adoracje Pana Jezusa na Krzyżu i w Najświętszym Sakramencie, spotkania z widzącymi, rozmowy, wędrówki na góry: Krizevac i Podbrdo oraz serdeczność i rozmodlenie tysięcy ludzi z całego świata sprawiały, że chciało się tam zostać, ale także gorzko zapłakać nad swoim losem. Pielgrzymka do Medugorje była bardzo dobrym czasem na głębokie przemyślenia.
Pielgrzymowaliśmy potem w inne miejsca święte w kraju i za granicą, prosiliśmy i często otrzymywaliśmy potrzebne łaski od Boga Najwyższego. Dziękując za wszystko czuliśmy, że sami z siebie tak mało ofiarowujemy. O kruchości istnienia i przemijaniu na tym ziemskim świecie, dotkliwie przekonaliśmy się oboje z Jerzym, gdy w krótkim czasie każdemu z nas nagle zmarł rodzony brat (obaj w wieku 40 lat). Świadomi tego, że Chrystus umarł za nas na Krzyżu, że wciąż daje nam siebie pod postacią Chleba, co raz bardziej tęskniliśmy za Nim nie mogąc przystąpić do Stołu Eucharystycznego. Pod wpływem tych wszystkich okoliczności, a przede wszystkim dzięki Łasce Boga Najwyższego oraz opiece Matki Najświętszej, po wielu rozmowach i modlitwach dojrzeliśmy do podjęcia wspólnej decyzji o życiu w białym małżeństwie – jak brat i siostra. Inspirujące i dodające wiary, że takie decyzje nie są zarezerwowane tylko dla ludzi w podeszłym wieku, było świadectwo białego małżeństwa, jakie przeczytaliśmy wówczas w “Miłujcie się”. Moja pierwsza spowiedź św. po niemal 11 latach była dla mnie ogromnym przeżyciem, była wychodzeniem z półmroku, była wichurą, która wymiatała z życia nazbierane śmieci, była przepustką do światła, do Chrystusa i jego przeogromnej miłości. Bóg czekał na nas cierpliwie tyle lat, pozwolił przewracać się, ranić, ale także podnosić, dojrzewać i wzrastać.

 

Nie była to jednak łatwa decyzja. Mieliśmy wówczas 34 i 42 lata.  Chcąc razem dalej iść przez życie i wychowywać młodych jeszcze wówczas synów, musieliśmy na nowo poukładać życie i ukształtować nasze wzajemne relacje. Eliminując z życia małżeńskiego seks, staraliśmy się umocnić wszelkie inne więzi jakie nas łączyły, a było ich wiele. Szatan nie dawał jednak za wygraną, podsuwał pokusy, rozbudzał zmysły i wyobraźnię, wskazywał i szydził z naszych słabości. My jednak dzięki Bogu i Matce Najświętszej nieustannie trwaliśmy w swoim postanowieniu złożonym przed Bogiem w obecności ks. Dziekana. Byliśmy silniejsi, mieliśmy już przecież narzędzia do walki, mieliśmy możliwość przystępowania do sakramentu pokuty i pojednania oraz Eucharystii, bo Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?
Wstępnie zakładaliśmy, że wytrwamy w naszym postanowieniu rok, najwyżej dwa – do zakończenia sprawy w Sądzie Biskupim, że to będzie nasza pokuta i ofiara w pozytywne dla nas rozstrzygnięcie. Rzeczywistość okazała się nieco inna. Czekanie  na wyrok sądu bardzo się dłużyło, a sprawa stała niemal w miejscu. W międzyczasie przychodziły pokusy wynajęcia wyspecjalizowanej kancelarii prawniczej, która profesjonalnie zajęłaby się poprowadzeniem sprawy, czy też interweniowania przez osoby trzecie. Jednak od początku wiedzieliśmy, że nie o to nam chodzi. Całkowicie zdaliśmy się na Opatrzność, wewnętrznie przekonani, że tylko rozstrzygnięcie w takim duchu ma sens. Po ponad 7 długich latach zapadł wyrok – dla nas był niekorzystny. Bezradność, rozgoryczenie i w pewnym sensie poczucie niesprawiedliwości przemykały po głowie i w sercu tuż po ogłoszeniu wyroku. Kiełkował bunt, z którym walczyliśmy w modlitwie. Rozpatrzenie przez II instancję nie zmieniło orzeczenia.
Po chwilowym rozczarowaniu, z pokorą przyjęliśmy decyzję sądu i podejmując wspólną zgodną decyzję, zostaliśmy przy dotychczasowych postanowieniach o czystości naszego związku. Nie mogliśmy kolejny raz odwrócić się od cierpliwego i miłosiernego  Boga. Nauczyliśmy się pielęgnować naszą wzajemną platoniczną miłość poprzez codzienny uśmiech, szacunek, zrozumienie, dobre słowo, wspólną modlitwę oraz wzajemne wsparcie. Pan Bóg nauczył nas patrzeć nie tylko na siebie wzajemnie, lecz razem w tym samym kierunku. To ogromna łaska, jaką zostaliśmy obdarzeni, bo wiemy, że sami na takiej drodze nie dalibyśmy rady. Z dumą patrzymy także na naszych dorosłych, ale wciąż jeszcze młodych synów wierząc, że wartości jakie im przekazaliśmy oraz świadectwo naszego życia zaowocują pozytywnie w ich dorosłości. W naszym codziennym życiu, jak w każdym innym pojawiają się czasem problemy czy różnice poglądów. Jednak dzięki łasce Najwyższego, codziennej modlitwie oraz miłości, która wciąż nas łączy potrafimy wykazywać wobec siebie dużo zrozumienia, cierpliwości i dobrej woli. Jesteśmy osobami dość otwartymi i radosnymi. Posiadamy duże grono znajomych, jednak przyjaciół dobieramy z rozwagą. Nie obnosimy się z naszą sytuacją, ale i nie ukrywamy jej. Nasze odpowiedzi na zadawane w tym temacie pytania czasem zadziwiają, czasem traktowane są jako niewiarygodne, czasem wzbudzają ciekawość albo litość, ale myślę, że zawsze dają sporo do myślenia.
W tym roku po raz trzeci pojechaliśmy do Medugorje. Zawieźliśmy w sercu wiele intencji, próśb, a nade wszystko podziękowań. Zawieźliśmy 12 lat nowego życia. Prosiliśmy Boga za pośrednictwem Mateczki Najświętszej Królowej Pokoju o potrzebne łaski, aby móc żyć tak, by podobać się Panu Bogu, by dzięki Jego Miłosierdziu zasłużyć na Królestwo Niebieskie. Nieoczekiwanie dane nam było na tym wyjeździe doświadczać wielokrotnej manifestacji złego w zniewolonym człowieku, który na drodze nawrócenia walczy o uwolnienie.   Uświadomiłam sobie wówczas, że pomimo naszych wcześniejszych błędnych życiowych decyzji Pan Bóg w swej łaskawości wciąż pozwala nam trwać przy sobie, z naszymi wadami i grzechami, które Go ranią niczym ciernie; że wciąż możemy zginać swoje kolana, adorować Jezusa, modlić się i dziękować; że wciąż możemy otworzyć usta, by przyjąć Ciało Chrystusa. Pan Bóg ukazał nam swoją wielkość i siłę, ponad wszelką wątpliwość potwierdził świętość sakramentów oraz moc kapłaństwa. Zdmuchnął jak huragan najdrobniejsze okruchy zwątpienia, jakie dobijają się do naszych serc i umysłów wszelkimi sposobami z otaczającego, zlaicyzowanego świata.
Pan Bóg nigdy nie znudził się naszymi grzechami, ani grzechami tego świata. Wiem, że wciąż czeka na każdego człowieka, nigdy nie zostawia nas samych, zawsze wyciąga rękę, pomaga wstawać i wyrwać się z sideł zła oraz daje łaskę przebaczenia. Daje nam siebie w Komunii św. by nas umacniać i wciąż przemieniać nasze serca, a jeśli tylko zwrócimy się do Niego, to On będzie kierował naszym życiem i udzielał swoich łask oraz dawał siły do walki ze złem. Budzi się jednak we mnie wciąż wątpliwość, czy to jest już wszystko co mogliśmy zrobić, by wyprostować ścieżki naszego krętego życia?

– Małgorzata (46 l.)
W okresie przed zawarciem niesakramentalnego małżeństwa moja wiara była w uśpieniu. Kościół odwiedzałem sporadycznie najczęściej z okazji świąt kościelnych. I choć nie miałem żadnych przeszkód, nie czułem wewnętrznej potrzeby spowiadania się i przyjmowania Komunii świętej. Uważałem, że do zbawienia wystarczy staranie się o to, by być dobrym i uczciwym człowiekiem.
Dopiero w naszym niesakramentalnym związku Małgosia pokazała mi jak ważny dla człowieka jest Pan Bóg i bliskość z nim. Rosła we mnie chęć zbliżenia się do Boga, zaprzyjaźnienia się z nim, a nasza sytuacja nie pozwalała na to. Spotkaliśmy na naszej drodze ludzi którzy uświadomili nam, że istnieje sposób na rozwiązanie naszego problemu. Wspólnie podjęliśmy tą niełatwą dla nas decyzję życia w “białym małżeństwie” jak brat z siostrą. Zbiegło się to z moją pierwszą wizytą w Medugorje gdzie po piętnastoletniej przerwie przystąpiłem do spowiedzi i komunii św. Było to wspaniałe oczyszczające uczucie, które dokonało się w tak cudownym miejscu.
Po ludzku wydaje się, że trwanie w naszej decyzji jest bardzo trudne. Od ponad 12 lat Pan Bóg daje nam codziennie siłę do tego oraz piękną, wzajemną miłość opartą na relacjach pozbawionych doznań cielesnych.

– Jerzy (54 l.)

http://www.deon.pl/religia/w-relacji/cialo-duch-seks/art,132,biale-malzenstwo-uratowalo-nasza-wiare.html

******

Warszawa: Pierwsi Syryjczycy składają wnioski

PAP / mc 11.07.2015

(fot. shutterstock.com)

Pierwsza grupa Syryjczyków, którzy w nocy przylecieli do Warszawy składa w sobotę wnioski o nadanie statusu uchodźcy – poinformował PAP st. chor. Marcin Romanowicz z wydziału ds. cudzoziemców Nadwiślańskiego Oddziału Straży Granicznej.

Grupa blisko 160 syryjskich chrześcijan przyleciała do Warszawy z Bejrutu w nocy z piątku na sobotę.
Osoba, która chce złożyć wniosek o nadanie statusu uchodźcy, musi zgłosić się do Straży Granicznej. Złożenie takiego wniosku jest możliwe w trakcie wjazdu na terytorium Polski podczas kontroli granicznej. Można to zrobić także podczas pobytu na terytorium Polski. Należy zgłosić się do Nadwiślańskiego Oddziału SG w Warszawie.
Pierwsza grupa Syryjczyków przyjechała do placówki SG w sobotę rano. Podczas składania wniosków okazują wszystkie posiadane dokumenty (m.in. dokumenty tożsamości i podróży) oraz dowody, które mogą potwierdzać sytuację danej osoby.
Jak powiedział Romanowicz, wniosek jest wypełniany w języku polskim na specjalnym formularzu w oparciu o informacje uzyskane podczas rozmowy cudzoziemca z funkcjonariuszem. Jak dodał, w razie potrzeby w rozmowie uczestniczy tłumacz języka, w którym porozumiewa się dana osoba. “Każdy wniosek jest rozpatrywany indywidualnie” – zapewnił.
– Jesteśmy przygotowani na wszystkie trudności, które mogą się pojawić. Przygotowaliśmy specjalne pomieszczenia dla matek z dziećmi. Zapewniamy tym osobom, jeśli zajdzie taka potrzeba, także opiekę ratowników medycznych – powiedział Romanowicz.
Złożeniu wniosku towarzyszy fotografowanie, pobieranie odcisków palców (od osób powyżej 14. roku życia), badania lekarskie, kontrola osobista i bagażu. Przyjęcie wniosku rozpoczyna procedurę uchodźczą. Każdy cudzoziemiec otrzymuje tymczasowe zaświadczenie tożsamości, które uprawnia do pobytu na terytorium Polski. Cudzoziemiec jest także na piśmie informowany o zasadach postępowania uchodźczego oraz o swoich prawach i obowiązkach.
Po zakończeniu procedury Straży Granicznej wnioski Syryjczyków trafią do UdSC. “Dokumenty są przekazywane do naszego wydziału postępowań uchodźczych i tak zaczyna się dalsza procedura, która zgodnie z przepisami może trwać do 6 miesięcy. Spotkamy się z tymi osobami. Będą nam opowiadały o tym, dlaczego wyjechały ze swojego kraju, czego się obawiają i dlaczego uważają, że nie mogą tam wrócić” – powiedziała PAP rzeczniczka Urzędu do Spraw Cudzoziemców Ewa Piechota.
Organem właściwym w sprawach udzielania cudzoziemcom ochrony na terytorium Polski jest Szef Urzędu do Spraw Cudzoziemców, który prowadzi postępowania o nadanie statusu uchodźcy przy pomocy Departamentu Postępowań Uchodźczych UdSC.
Grupa kilkudziesięciu rodzin syryjskich chrześcijan w nocy z piątku na sobotę przyleciała z Bejrutu do Warszawy. Syryjskie rodziny, blisko 160 osób, przyleciały wyczarterowanym samolotem zorganizowanym przez Fundację Estera. Osoby pochodzące głównie z Damaszku, a także innych syryjskich miast, przybyły do Polski na podstawie wiz uzyskanych w polskiej ambasadzie w Bejrucie (w Syrii nie ma polskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego – PAP).
Zgodnie z Konwencją Genewską, cudzoziemcowi nadaje się status uchodźcy, jeżeli na skutek uzasadnionej obawy przed prześladowaniem z powodu rasy, religii, narodowości, przekonań politycznych lub przynależności do określonej grupy społecznej nie może lub nie chce korzystać z ochrony własnego kraju.
Syryjczycy to najliczniejsza grupa, która otrzymuje w Polsce status uchodźcy. Spośród 262 cudzoziemców, którzy w zeszłym roku uzyskali tę formę ochrony międzynarodowej, 115 pochodziło z Syrii – wynika z danych UdSC.
Z przekazanych w czwartek przez biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) danych wynika, że liczba syryjskich uchodźców od wybuchu wojny domowej w Syrii w 2011 r. przekroczyła 4 mln, przy czym w ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy wzrosła o milion. Ponadto w samej Syrii odnotowano 7,6 mln uchodźców wewnętrznych.
W toczącą się w Syrii wojnę włączyły się coraz silniejsze ugrupowania dżihadystyczne, walczące zarówno z umiarkowanymi rebeliantami, jak też z siłami rządowymi. W wojnie zginęło już ponad 220 tys. ludzi.
http://www.deon.pl/wiadomosci/polska/art,24864,warszawa-pierwsi-syryjczycy-skladaja-wnioski.html

*******

Jak się odkochać?

Anna Kaik

(fot. shutterstock.com)

Chociaż najczęściej stawiamy sobie pytanie z drugiego bieguna, czyli: jak kochać – mocniej, prawdziwiej, owocniej – niektóre osoby, i jest ich niemało, potrzebują skutecznego lekarstwa na odrzuconą miłość.

 

Psychologowie i kierownicy duchowi potrafią przytoczyć dziesiątki, jeśli nie setki historii o ludziach, którzy stracili wiele szans na założenie szczęśliwej rodziny i spełnienie się w roli małżonka i matki/ojca, bo mieli nadzieję, że osoba, którą jednostronnie obdarzyli uczuciem, kiedyś w końcu je odwzajemni. Mowa tu nie o miesiącach czy o roku, ale o latach, długich latach.

 

Rady typu “najlepszym lekarstwem na nieudaną miłość jest nowa miłość”, czy pouczenia, że wszystko jest kwestią czasu i prędzej czy później wszelkie nieodwzajemnione uczucie wygasa, zdają się w tych wypadkach nie mieć racji bytu. Żartując, można by tutaj przytoczyć słowa poetki: “Albo go kocha, albo się uparła”, chociaż oczywiście ta sytuacja dotyka także mężczyzn. Ale tak naprawdę pozostawanie w takim stanie “zawieszenia” nie jest w żadnej mierze śmieszne. Jest to – po pierwsze bolesne, po drugie bolesne, po trzecie wyglądają na beznadziejne i niemożliwe do przezwyciężenia. Czy da się w ogóle skutecznie się odkochać?

 

Choroba bez nazwy

 

Osobiście, zawsze gdy spotykam się z sytuacjami wyglądającymi na beznadziejne, szukam pomocy w Piśmie Świętym. I również tutaj jeden z, przypuszczam, wielu fragmentów może okazać się przydatny.

 

Przyjrzyjmy się słowom z Ewangelii św. Jana 5, 2-9.

 

“W Jerozolimie zaś znajduje się sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda, zaopatrzona w pięć krużganków. Wśród nich leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych, którzy czekali na poruszenie się wody. Anioł bowiem zstępował w stosownym czasie i poruszał wodę. A kto pierwszy wchodził po poruszeniu się wody, doznawał uzdrowienia niezależnie od tego, na jaką cierpiał chorobę. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: “Czy chcesz stać się zdrowym?”. Odpowiedział Mu chory: “Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną”. Rzekł do niego Jezus: “Wstań, weź swoje łoże i chodź!”. Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził.”

 

Co w tej sytuacji uzdrowienia chorego, może być szczególnie pomocne w uleczeniu nieszczęśliwie zakochanego serca?

 

Po pierwsze: mamy człowieka, który trzydzieści osiem lat cierpiał z powodu jakiejś “swojej choroby”. Ciekawe jest, że nie pada tu określenie rodzaju schorzenia. W innych miejscach Pisma Świętego ta informacja najczęściej jest podawana. Tutaj cierpiący ma jakieś wyjątkowo specyficzne schorzenie: “swoją chorobę” – może to być wskazówka, że nie jest to obiektywna choroba, lecz raczej subiektywna sytuacja, która wprowadza go w stan niemożności normalnego funkcjonowania. Jakże podobnie wygląda sytuacja nieszczęśliwie zakochanego.

 

Przed owym chorym staje Jezus i zadaje pytanie, na które ów człowiek odpowiada: “Panie, nie mam człowieka (…)”. Winnym stanu tego chorego jest “brak człowieka”. Z pewnością można stwierdzić, że ów człowiek choruje z powodu jakiegoś rodzaju samotności. Wskazują na to także dalsze jego słowa, gdzie podkreśla: “gdy ja sam już dochodzę (…)”. Z drugiej strony, gdy w końcu staje przed nim człowiek (Jezus) i sugeruje pomoc, ten nie prosi o nią, lecz odpowiadając na pytanie: “Czy chcesz być zdrowy?”, niejako pośrednio odpowiada: “w (tym) człowieku jest moje zdrowie”. To sposób myślenia znany aż za dobrze w “dozgonnej miłości”.

 

Tymczasem dalej Jezus pokazuje, że temu człowiekowi do uzdrowienia żadna sadzawka, ani człowiek, który do niej zaprowadzi nie są potrzebne. Uzdrowienie jest w kontakcie z Jezusem. Wskazuje to na to, że na sytuację tej choroby należy spojrzeć zupełnie inaczej, od nowa, od innej strony. Człowiek ten bowiem dochodzi do zdrowia drogą zupełnie inną, niż oczekiwał, pragnął (!) i spodziewał się.

 

Serce sługą woli

 

Popatrzmy: przed chorym staje Jezus, sam Bóg Wszechmogący – Pełnia Miłości, a ten mówi Mu o jakimś człowieku… To jakby mówił: tak naprawdę nie chcę miłości, chcę tamtego człowieka! W sytuacji beznadziejnego zakochania taka “upartość” jest znamienna. Nie odmawiam nikomu siły uczuć, poczucia, że kocha na zawsze i nigdy nie będzie się w stanie zapomnieć o tej osobie, ale uważam, że jedynym skutecznym lekarstwem na odrzuconą miłość jest oddanie tej sytuacji Jezusowi. On ją potrafi uzdrowić w sposób najbardziej cudownie zaskakujący. Człowiek nieszczęśliwie zakochany może się jednak wzbraniać nawet przed tym, rozumując, że jeśli wola Boga będzie inna, niż połączenie z tym człowiekiem – nie będzie szczęśliwy. W tym momencie jednak już stajemy się śmieszni. Zakładamy, że wiemy coś lepiej niż sam Bóg lub podejrzewamy, że Bóg nie chce naszego szczęścia. To już jest czyste kuszenie.

 

Zalecam wszystkim nieszczęśliwie zakochanym kilka lat, a nawet kilka miesięcy zaprzestania prób wysyłania sygnałów, jak bardzo nam zależy, a już nie daj Boże natrętnego ponawiania propozycji randek… Więcej, zalecam też zaprzestanie modlitw o odwzajemnienie uczuć, porzucenia myślenia typu: “tak, Panie, chcę być szczęśliwy, ale tylko z tym człowiekiem” i poszukania woli Bożej, otwarcia się na inne możliwości, mimo początkowego wewnętrznego sprzeciwu.

 

Zostaw to, idź dalej. Niech Twoje serce zacznie słuchać Twojej woli, a ta niech będzie “sprzężona” z wolą Bożą. Popatrz na innych mężczyzn, na inne kobiety i powoli zostawiaj wszystko cokolwiek prowadziło cię do tamtej osoby. Im szybciej to zrobisz, tym lepiej dla ciebie. W Piśmie jest napisane: “natychmiast wstał”. Ty zrób to tak samo. Chyba, że chcesz bezowocnie czekać na tamtego człowieka kolejnych “trzydzieści osiem” lat.

http://www.deon.pl/religia/w-relacji/cialo-duch-seks/art,140,jak-sie-odkochac.html

*******

wojciech-piotrowicz-man-jumping-water

BĄDŹ ODWAŻNY

by on

Są dwa rodzaje chrześcijan. Tacy, którzy zrobili z chrześcijaństwa religię. Są w niej, bo ona ich chroni. Chroni ich przekonania, daje oparcie, jest krótko mówiąc pewnym system moralnym, który trzyma jakoś sens życia w kupie. A czasem też jest niezłym argumentem w dowalaniu innemu człowiekowi. Są też inni chrześcijanie. Tacy, którzy każdego dnia wsłuchują się w tekst z listu do Efezjan. Słuchaliście go z uwagą? Zgadzacie się z nim? Uważacie, że jest prawdziwy? Tak? No to weźcie choćby ostatni tydzień, przypomnijcie sobie z niego jedno doświadczenie, które sprawiło, czy dalej sprawia, że jako człowiek, kobieta, czy mężczyzna czujesz się zgnojony. A teraz jak się to ma do tego Słowa? Słyszymy tam, że Bóg obdarzył nas wszelkim błogosławieństwem, szczodrze wylał na nas swoją łaskę, dał nam mądrość i zrozumienie. Jak to się ma do naszego doświadczenia tego tygodnia? Czy Słowo, które tu czytamy jest tylko bajeczką? Czy Bóg z nas kpi – dając nam takie Słowo, w kontekście konkretnych naszych trudnych doświadczeń? Musimy się z tym pytaniem zmierzyć. I proszę za wszelką cenę Boga nie bronić. Skonfrontuj swoje życie z tym Słowem.

W jaki sposób Bóg nam błogosławi w trudnym doświadczeniu? W jaki sposób doświadczamy wylania Jego łaski w naszym doświadczeniu? Lepiej byśmy wyszli z tego kościoła z Nim pokłóconymi, niż znów jakby nic się nie stało. To jest bardzo ważne, z dwóch powodów. Po pierwsze – jeśli mamy być żywymi chrześcijanami, a nie tylko ludźmi śmiechu wartymi, to musimy stanąć w prawdzie o naszym życiu, o tym jak się ono ma do Boga i jak naprawdę ta nasza z Nim relacja wygląda. Po drugie bez doświadczenia tego o czym pisze Paweł, nigdy Ewangelia dzisiejsza nie stanie się rzeczywistością w naszym życiu. Co najwyżej będzie nas stać na powiedzenie komuś: źle żyjesz, źle się modlisz. Jednak to nie jest ewangelizowanie, czyli głoszenie Dobrej Nowiny.

Ludzie, którzy naprawdę głoszą Jego Słowo, a nie tylko jakieś moralne banały, potwierdzają swoje głoszenie znakami, cudami. Ludzie po ich głoszeniu chcą spotkać Boga Żywego czują, że ich serce jest uwalniane. Tchórzom wydaje się, że świat i okoliczności są złe. To prawda, człowiek który jest tchórzem tak opisze świat, rodzinę, szkołę, prace, że te wszystkie okoliczności będą wydawały się złe – a więc zagrożeniem. Tylko, że to jest kłamstwo. To w nas jest problem. Nie w tym, że jesteśmy złymi ludźmi, ale w lęku i tchórzostwie. A lęk jest rzeczywistością, której tak naprawdę nie ma.

Po cośmy tu dziś przyszli? Po co marnujemy co tydzień tę godzinę? Czy po to by spełnić swój religijny obowiązek? Czy Bóg potrzebuje naszego przekładania nogi na nogę? Czy Bóg potrzebuje naszej Mszy? Nie. On wszystko ma, jest Panem wszystkiego. Czy przychodzimy tutaj, by człowiek grzeszny, jak ty, mówił nam co jest słuszne? Większość z Was jest starsza ode mnie i żyje lepiej niż ja. Przychodzimy tu, by popatrzeć dalej – sięgnąć poza horyzonty; by tu, od Tego, który daje nam Ciało i Krew na pokarm, nauczyć się nie pobożnej ideologii, z której nic nie wynika, ale tego, jak pójść do innych ludzi i powiedzieć im: słuchaj stary, jest nadzieja. By innych uzdrawiać, uwalniać, nie czekając aż oni to zrobią dla mnie.

Bracie i Siostro, jeśli nie ma w nas pragnienia takiego życia, nie ma sensu byśmy tu przychodzili i tracili czas. To jest nasze powołanie.

Bądźmy odważni. Nie bójmy się. Idzie z nami Jego słowo, że JEST OBECNY. Nie kombinujmy, w jaki sposób, tylko weźmy to zapewnienie i wierzmy Mu. On nas wybrał przed założeniem świata. Z tego zapewnienia płynie nasza siła. Nie to jak bardzo sprzedam się swoim kumplom, żonie, szefowi, jako cwaniaczek. Z wybrania, którego Bóg chciał od dawna płynie nasza siła. Zobacz, że Słowo Boga, z listu do Efezjan to nie jest pitolenie na pocieszenie, ale to jest Słowo mówiące o Boga obecności w naszym życiu. Chrześcijaństwo prawdzie i żywe jest dla odważnych. Nie ma innej opcji.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/07/12/badz-odwazny/

********

Damian Jankowski, Teologia

Czy dobry Bóg jest wszystkiemu winien? O Bożej Opatrzności i wolnej woli człowieka słów kilka

Gdy stajemy wobec tzw. sytuacji granicznych (porażka, choroba, śmierć) zawsze znajdzie się katolik, który powie: „Bóg tak chciał”, „wola Boża”, itp. Czy jednak takie „pocieszenie” jest odpowiedzią (zgodną z prawdą?), jakiej w danej chwili potrzebuje człowiek?

W 55. punkcie Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego czytamy: „Opatrzność Boża oznacza zrządzenie, przez które Bóg z miłością i mądrością prowadzi stworzenie do ich ostatecznej doskonałości, którą mają osiągnąć”. Zatrzymując się w tym miejscu, sprawa wydaje się być prosta, katechizmowe sformułowanie przedstawia wszystko jako zrządzenie. Słusznie jednak już w tym miejscu pojawia się pytanie: co w takim razie z wolną wolą, przysługującą każdemu człowiekowi? Czytamy dalej: „W jego realizacji posługuje się jednak również współudziałem stworzeń”. W następnym punkcie natomiast mówi się o tym, że człowiek jest wezwany do współpracy w wypełnianiu się Bożego zamysłu. Czy zrządzenie to objawi się w pełni dopiero w perspektywie eschatologicznej? I co ważniejsze: Czy jednak takie ujęcie tematu ma przełożenie w tradycyjnie uformowanej mentalności?

Oczywiście, katolicyzm zdecydowanie odrzucił kalwińską naukę o predestynacji (każdy jest „z góry” przeznaczony do zbawienia lub potępienia, zaś ludzkie wysiłki nic nie znaczą), jak również podejście deistyczne, zakładające, że Bóg jest Stwórcą wszystkiego, ale nie angażuje się już w funkcjonowanie stworzonego świata. Między tymi dwoma skrajnymi pojęciami trudno uchwycić postawę, którą powinien kierować się katolik. Co gorsza, najczęściej reakcja „pobożnych wyznawców” na zło ma się nijak do teologicznej głębi tego zagadnienia.

Bezrefleksyjne podejście do zagadnienia Bożej Opatrzności może być budowane na powierzchownej lekturze Biblii. By umniejszyć rolę człowieka najczęściej przytacza się Księgę Hioba, w której to Bóg poddaje próbie swojego wiernego sługę. Tytułowy bohater traci bliskich i majątek, sam zaś zaczyna chorować na trąd. W tym wszystkim jednak nie traci wiary w Stwórcę, który to przywraca go do poprzedniego stanu. W tej starotestamentalnej historii nic nie jest jednak tak oczywiste. Czy naprawdę Hiob bez zająknięcia znosi niedolę? Czy wszyscy jesteśmy jedynie marionetkami w teatrze jednego reżysera? Jan Paweł II pisał, że „odpowiedź, jaką w tej księdze na cierpienie udziela Bóg, zdaje się być niepełna”. Jak puentował papież, „jej wypełnieniem jest dopiero los Chrystusa”.

Jeśli przyjąć, że wola Boga w sposób oczywisty objawia się w świecie poprzez doświadczenie ludzkiego cierpienia, musielibyśmy nazwać Tego, który jest Miłością (zob. 1 J 4, 8) sprawcą wszystkich nieszczęść ludzkości. Jak słusznie zauważył Tischner w swojej filozofii dramatu, takie podejście niebezpiecznie zbliża się do pojęcia antycznego fatum. Przed jednym i drugim bowiem nie ma odwrotu (w klasycznym przykładzie Edyp tak długo ucieka przed swoim przeznaczeniem ojcobójcy i kazirodcy, aż… nieświadomie zabija ojca i poślubia własną matkę). Na gruncie chrześcijańskim podobne podejście jest z pewnością najprostszym (i jednocześnie najbardziej prostackim) rozwiązaniem wielkiej zagadki „skąd zło?”. W praktyce jednak blisko mu do teorii Boga czarnych dziur, z którą na gruncie kosmologii skutecznie w ostatnich latach walczy ks. Michał Heller. Identycznie jak przy zagadnieniach kosmosu próbuje się wszelkie niewiadome zwalać na istnienie Stwórcy, tak też w ludzkim życiu Bóg byłby zapychaczem czarnych dziur naszej egzystencji, wszystkiego, co nas boli i czego nie rozumiemy.

Jaka jest w takim razie rola i odpowiedzialność człowieka? Chyba nie w pełni zdajemy sobie sprawę z wagi ludzkiej wolności (tego nieszczęsnego daru jak powie Tischner) oraz uwarunkowań natury. Kard. Christoph Schönborn podczas jednej z konferencji w wiedeńskiej katedrze trzeźwo zwrócił uwagę, że za tragedię, które się wydarzyła wówczas w Austrii największą odpowiedzialność ponosi człowiek (dokładnie chodziło o katastrofę lotniczą, w której zawiódł tzw. czynnik ludzki – nieodpowiednie procedury, złe wyszkolenie kadry, a także wadliwy sprzęt). Metropolita Wiednia przestrzegał w tej sytuacji przed pochopnym oskarżaniem Boga. W dramatycznych sytuacjach często wiele zależy od człowieka, to człowiek nie raz – poprzez swoje kompetencje i troskę – może zapobiec tragedii; on sam może pozbawić innych życia lub to życie uratować.

A co w przypadku choroby? Pamiętam zdziwienie, gdy po raz pierwszy przeczytałem odpowiedź ks. Jana Kaczkowskiego na pytanie, w jakim charakterze odbiera on swoją chorobę. Ksiądz zmagający się z glejakiem mózgu odparł, że to czysta biologia i „jakoś przecież musiał się zepsuć”. Oczywiście, ta – dla wielu kontrowersyjna – wypowiedź nie ma charakteru dogmatycznego (być może nawet nie jest w całości na serio), ale rzuca pewne nowe światło na powyższe zagadnienie. Uwarunkowania natury ludzkiej są stworzone przez Boga, a on sam chyba rzadko ingeruje w świat materii (najczęściej dokonując samoograniczenia).

Czy było wolą Bożą mordowanie milionów ludzi w obozach zagłady? Czy Bóg chciał śmierci tysięcy niewinnych podczas trzęsienia ziemi? Czy Jego wola pięknie objawiła się w chorobie i umieraniu dziecka? Jeśli szybko odpowiemy twierdząco na te i podobne pytania staniemy się samoistnymi adwokatami Boga, wychodzącymi przed szereg. Możemy wówczas usłyszeć odpowiedź, jaką Pan udzielił przyjaciołom Hioba: „nie powiedzieliście prawdy o mnie, jak mój sługa Hiob” (Hi 41, 7).

Tekst ten nie odpowiada i nie może odpowiadać na wiele postawionych tu pytań. Myślę, że najwłaściwszą reakcją w sytuacjach granicznych jest dźwiganie własnej niewiedzy, co także wiąże się z bólem i cierpieniem. Rację miał Tadeusz Mazowiecki, gdy zapisał: „Pytania, na które nie ma odpowiedzi rozwiązujemy nie przez wyjaśnianie ich, ale przez postawę wobec nich”.

http://teologia.deon.pl/czy-dobry-bog-jest-wszystkiemu-winien-o-bozej-opatrznosci-i-wolnej-woli-czlowieka-slow-kilka/

*********

Wygraj z nieuporządkowanymi przywiązaniami

Szum z Nieba

Zbigniew Szulczyk SJ

(fot. shutterstock.com)

Pewnie nie raz widzieliśmy, jak duży pies wyprowadza swoją panią na spacer. Niby to kobieta trzyma smycz, ale kiedy pies zauważy kota – bez namysłu rusza za nim, a właścicielka pędzi za pupilem. A gdy ktoś rzuci takiemu brytanowi patyk – pani też za nim pobiegnie, razem z psem oczywiście.

 

To dość czytelny obraz naszych nieuporządkowanych przywiązań. Deklarujemy, że nie chcemy iść tam, dokąd nas prowadzą, ale nie jest to wcale takie proste…

 

Nieuporządkowane przywiązania to temat kluczowy w duchowości ignacjańskiej, a zarazem bardzo życiowy. Jeśli podejmiemy refleksję nad swoimi uczuciami – pokażą nam one, że w naszym życiu istnieją pewne przywiązania, które mocno ograniczają naszą wolność i dyspozycyjność wobec zaproszeń Boga. A że często przywiązujemy się w sposób nieuporządkowany do rzeczy bardzo dobrych, wręcz chwalebnych- konieczne jest właściwe zrozumienie tego zagadnienia, ponieważ pokusy w tej materii są bardzo subtelne.

 

BOGATY MŁODZIENIEC – UCZUCIE UJAWNIA PRZYWIĄZANIE

Najlepszym obrazem biblijnym pokazującym mechanizm działania przywiązań jest opowiadanie o bogatym młodzieńcu. Gdy zafascynowany Jezusem młody człowiek zapytał Go, co ma zrobić, by zostać zbawionym – usłyszał, że ma zachowywać przykazania, a następnie sprzedać wszystko, co posiada, iść za Panem. Na te słowa młodzieniec “odszedł zasmucony”, ponieważ “miał wiele posiadłości”. Zwróćmy uwagę, że pojawił się u niego smutek -uczucie wskazujące na przywiązanie, które nie pozwalało mu pójść za Jezusem. Był przywiązany jak liną do swojego majątku i nie potrafił go zostawić, ponieważ… nie był wolny.

Jak widać na powyższym przykładzie, niektóre uczucia są jak boje na wodzie, z zakotwiczeniem gdzieś pod powierzchnią. Wskazują nam one kierunek, w którym można znaleźć ukryte nieuporządkowane przywiązania. Często wiele boi ma jedno źródło zakotwiczenia. Przykładowo, gdyby ojciec wspomnianego młodzieńca rozkazał mu oddać trzecią część majątku -syn zdenerwowałby się. A gdyby któryś z jego kolegów zażartował: “Co by było, gdyby szarańcza zjadła wszystkie twoje plony?”- młodzieniec obraziłby się na niego. Dwa różne uczucia wskazują na jedno wspólne źródło: przywiązanie do majątku, z którego młody człowiek nie był w stanie zrezygnować, choć sam Jezus go o to poprosił. Nie znaczy to jednak, że człowiek ten nie mógł być zbawiony – przecież na pytanie o przykazania odpowiedział pozytywnie. Ale nie był zdolny dać z siebie więcej i odpowiedzieć na Boże wezwanie z hojnością.

 

PRÓŻNA CHWAŁA ŚW. IGNACEGO

Nieuporządkowane przywiązanie u bogatego młodzieńca dość łatwo było określić. Patrząc na źródło kilku boi, wystarczyło zejść parę metrów pod powierzchnię czystej wody i nazwać to, co tam się znajdowało. Podobnie jest z nieuporządkowanymi przywiązaniami do innych rzeczy (samochodu, domu) czy osób (dzieci, przyjaciela etc). Nie zawsze jest to jednak takie proste. Czasem zakotwiczenie znajduje się gdzieś na dnie mętnej wody, zagrzebane jeszcze kilka metrów w mule.

Aby pokazać, jak takie przywiązania funkcjonują, do czego prowadzą i co z nimi można zrobić – najlepiej posłużyć się przykładem św. Ignacego. Sam wielokrotnie pisał o swoim największym nieuporządkowaniu, czyli o pragnieniu “próżnej chwały” (pragnieniu bycia docenionym). Spójrzmy, do czego mogłoby ono doprowadzić, gdyby tego u siebie nie nazwał i nie uporządkował. Najprawdopodobniej też podejmowałby zadania, które byłyby bardzo trudne, dobre i wymagające. Ale tylko te, dzięki którym ojciec święty by go docenił, król napisał list z podziękowaniem, a współbracia pochwalili! Wszystko pięknie i na większą chwałę Bożą, lecz w ogóle nie brałby pod uwagę misji, w której pozostałby niezauważony i niedoceniony. Nie byłoby więc mowy o szukaniu woli Bożej – raczej o szukaniu siebie przy okazji szukania Boga.

 

W POSZUKIWANIU KORZENI

Innym przykładem głębszego przywiązania jest nieuporządkowana potrzeba bliskości. Ktoś może robić wiele dobrych rzeczy, być “z” i “dla” ludzi – ale będzie unikał sytuacji osamotnienia, wystawienia się na potencjalną krytykę lub odrzucenie. Oczywiście wszystko pod płaszczykiem większego dobra i chwały Bożej – bo jakżeby inaczej? Gdyby jednak Bóg zaprosił go do czegoś, co wymagałoby samotności i odrzucenia, to… może innym razem?

Zazwyczaj latami krążymy wokół tych głębszych przywiązań. Odkrywamy coraz to nowe boje i kotwice, schodzimy w mętnej wodzie aż do dna – a tam jest jeszcze muł! Czasami na modlitwie mamy doświadczenie dojścia do ściany, do muru, przez który nie można się już przebić. Najczęściej wtedy właśnie dotykamy czegoś głębszego i ważnego. I warto to przemodlić, a nie uciekać.

 

Taką boją jest też nierzadko autoerotyzm (zwany również masturbacją), na którym często pogrywa zły duch. Ludzie zmagający się z tym problemem z jednej strony często czują bezsilność, z drugiej natomiast – ogromne wyrzuty sumienia. A zły duch bezlitośnie je podsyca, udowadniając im, jacy są słabi, beznadziejni, grzeszni i jak daleko są od Boga. Tymczasem autoerotyzm – zwłaszcza po okresie dorastania – często jest znakiem, że w człowieku istnieją pewne napięcia, niezaspokojone potrzeby czy też nieuporządkowania, które w takiej formie znajdują sobie ujście. Lepsze jest więc, bez bagatelizowania problemu od strony moralnej, zbadać jego korzenie. Gdy się bowiem uporządkuje pewne rzeczy w życiu – ten problem często mija. Komuś, dla przykładu, może brakować bliskich relacji i te napięcia rozładowuje właśnie poprzez autoerotyzm. Gdy taka osoba zda sobie z tego sprawę i spróbuje nawiązywać relacje z ludźmi, pójdzie do wspólnoty, będzie bardziej dbać o przyjaźnie etc. – problem zazwyczaj mija lub przestaje być tak dokuczliwy.

 

GDY PIESMOCNO CIĄGNIE…

Św. Ignacy w swoich Ćwiczeniach nie zaleca wypleniać przywiązań – wyrzucać ich z życia i pozbywać się jak zarazy. Natomiast radzi bardzo mądrze, że należy je uporządkować.

Dobrą ilustracją działania naszych przywiązań jest obraz przywołany na początku tego artykułu. Duży pies wyprowadza swoją panią na spacer. Owszem, to ona trzyma smycz, ale kiedy pies zauważy kota – bez namysłu rzuci się za nim w pogoń, więc właścicielka, chcąc nie chcąc, ruszy za swoim pupilem. A gdy ktoś rzuci mu patyk – pani też za nim pobiegnie, pociągnięta przez psa. Podobnie i my działamy pod wpływem naszych nieuporządkowanych przywiązań. Deklarujemy, że nie chcemy iść tam, dokąd nas prowadzą – ale często idziemy.

Kolejny obraz przybliży nam, na czym polega porządkowanie życia według św. Ignacego. Ta sama kobieta i ten sam pies, ale teraz to pani wyprowadza go na spacer. Pies idzie przy jej nodze i nagle widzi kota. Już chce się wyrwać, ale słyszy: “do nogi!” i zostaje. A gdy ktoś rzuci mu patyk i pies chce za nim biec – usłyszy: “stój!” i zaczeka. Ale kiedy pies zostanie spuszczony ze smyczy, swobodnie może pobiegać. A gdy pani go zawoła – wraca. To jest obraz uporządkowanego życia. Mamy pewne potrzeby, upodobania i “miłości”, ale to nie one nami mają rządzić, lecz my nimi – nie wyrywając ich ani nie niszcząc, ale w mądry sposób dając im przestrzeń. Słowem, chodzi o wewnętrzną wolność.

WYCHOWAJ SWOJE PRZYWIĄZANIA

 

Od czego więc zacząć? Najpierw takie nieuporządkowane przywiązania trzeba zidentyfikować i nazwać. Zdarza się, że kiedy je odkryjemy i nazwiemy, szczególnie te głębsze – pojawi się pragnienie, by je usunąć. Jednak efekt tego byłby mniej więcej taki, jak przy zawracaniu rzeki kijem. A jeśli ktoś spróbuje na rzece postawić tamę – skończy się to w jedyny możliwy sposób: przez krótki czas będzie dobrze, a potem rzeka rozleje się w innych miejscach.

 

Dla przykładu: wyobraźmy sobie, że ktoś odkrywa w sobie nieuporządkowaną potrzebę bliskości. Może wtedy stronić od wszelkiego uznania, docenienia i bliskości z ludźmi – żeby, broń Boże, nie było śladów nieuporządkowania! Ignacy jednak mówi: “uporządkuj”, czyli: przyjrzyj się tej rzece, zobacz w jakim kierunku płynie, może skoryguj jej nurt. Zobacz, gdzie jej brzegi się sypią, i wzmocnij je. W przypadku potrzeby bliskości oznaczałoby to więc nie unikanie jakiejkolwiek bliskości – bo jej, po ludzku, potrzebujemy – ale bycie uważnym, aby nie pozwolić się zmanipulować przez daną potrzebę, czego obrazem był przykład psa wyprowadzającego swoją właścicielkę na spacer.

Jak sobie z tym poradzić? Św. Ignacy określa to dwoma słowami: agere contra– czyli: czyń przeciwnie. Najlepiej zobrazuje to prostowanie drzewa. Jeśli jest pochylone w jedną stronę – trzeba je na siłę przechylić w drugą, aż w końcu stanie prosto. Podobnie i tutaj: gdy ktoś jest zbyt przywiązany do samochodu – niech się modli, by wolą Bożą było, aby ten samochód oddał jakiejś fundacji. A gdy już będzie wolny wobec posiadania lub nieposiadania auta – będzie mógł w wolności rozeznać wolę Bożą. Samochód prawdopodobnie nadal będzie miał, ale już w inny, “wolny” sposób.

Nawiązując do głębszych przywiązań – ktoś może mieć nieuporządkowaną potrzebę bycia w centrum uwagi, więc poczuje zazdrość, gdy inny będzie chwalony, a nie on. W sytuacji, gdy kolega z pracy będzie na piedestale – może zacząć go oczerniać za plecami. Agere contra w takim wypadku polegałoby na tym, by wręcz cieszyć się z sukcesu kolegi i szukać okazji do pogratulowania mu osiągnięć. Z drugiej jednak strony, człowiek wolny będzie też umiał zdrowo się ucieszyć, gdy ktoś go doceni, bo tego po ludzku potrzebujemy. Obrazem takiego postępowania jest proces regulowania rzeki. Nie zawracamy rzeki kijem, nie stawiamy jej tamy, ale umacniamy jej brzegi tam, gdzie to jest konieczne. Nasze działania mają być nakierowane na uporządkowanie i wolność.

Powyższa refleksja zmierza ostatecznie do jednej rzeczy: by stać się wolnym. Mamy być wolni wobec rzeczy, wolni wobec osób – nie przestając ich kochać, a nawet kochając ich bardziej – a także wolni wobec własnych głębokich potrzeb. W jakim celu? Aby uwrażliwić się na głos Boga i na to, do czego On nas w życiu zaprasza.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1892,wygraj-z-nieuporzadkowanymi-przywiazaniami.html

********

Jakoś to będzie

Dariusz Piórkowski SJ

(fot. shutterstock.com)

Nie bierz nic na drogę. Jakoś to będzie. Nie martw się. A jednak mam kłopot z dzisiejszą Ewangelią. Bo wydaje mi się, że żyjemy na innej planecie niż Jezus i apostołowie.

 

“I przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę”  (Mk 6, 8)

Jezus wysyła apostołów z misją. Więcej jednak mówi im o tym, jak mają spełniać tę misję, niż co mają głosić i robić. Chociaż o tym ich też wcześniej pouczył, bo jednak wzywali do nawrócenia, wyrzucali złe duchy i uzdrawiali chorych. Natomiast Ewangelista Marek dużo uwagi poświęca formie, postawom i obchodzeniu się z ludźmi w trakcie wykonywania misji.

 

Przede wszystkim, apostołowie są w drodze, a nie tkwią w jednym miejscu. Idą w nieznane, poza swoją rodzinę i znajomych. To rzecz ryzykowna, a czasem nawet niebezpieczna. Jezus wyposaża ich w coś, czego nie można kupić: władza nad chorobami i złymi duchami. Nie powinni się w niczym wyróżniać ani przykuwać szczególnej uwagi swoim wyglądem i stanem posiadania. Mają być prości i zwyczajni.

 

Apostołowie nie powinni się też zabezpieczać. Mają żyć z tego, co otrzymają. Samo ich życie bez sterty ciuchów, kont w bankach powinno być głoszeniem, że Bóg istnieje i nie zapomina o człowieku.

 

Zdumiewające są te wskazówki: żadnych pieniędzy, żadnych zapasów, żadnych ubrań. Można je jakoś zrozumieć, bo skoro Jezus mówi do Kościoła wędrującego, to rzeczywiście sporą uciążliwością byłoby wlec ze sobą i żywność, i ubranie. Kto był na dłuższej pielgrzymce, np. do Santiago de Compostela, ten wie, że wędrówka uczy szybkiego pozbywania się rzeczy. One po prostu za bardzo ciążą, a posiadanie powoduje ociężałość i lenistwo.

 

Żadnych rzeczy, tylko towarzystwo drugiego apostoła. Tylko człowiek do pomocy, ten obok mnie, ale też i napotkany życzliwy gospodarz, który ugości. Ktoś gościnny zawsze się znajdzie.

 

Pieniądze w sumie są fajne, bo dają poczucie władzy i kontroli. Jeśli mam pieniądze, to wydaje mi się, że coś mogę. A Jezus każe nie brać pieniędzy ze sobą, tylko zaufać, że “jakoś to będzie”.

 

No właśnie i tu mam problem. Bo wydaje się, że robimy dokładnie na odwrót. Biję się sam w piersi. “Jakoś to będzie” odczytujemy często jako znak niezdrowej spontaniczności, braku planowania, pójścia na żywioł. I nieraz tak właśnie postępujemy. Chyba nie o to chodzi Jezusowi. “Jakoś to będzie” to przeciwieństwo panicznego “Co będziemy jeść, co będziemy pić i w co się będziemy ubierać? (Nie lubię słowa “przyodziewać się”). To trudna postawa dzisiaj i dla księży, i dla świeckich.  Żyjemy w krajach, gdzie o wiele ważniejsze od tego, co otrzymujemy z urodzenia i łaski, są ubezpieczenia, zapomogi, kredyty, becikowe i zasiłki. Żeby coś dać z siebie, najpierw chcemy mieć. I nie wiem do końca, gdzie przebiega granica między roztropnym zabezpieczeniem a ciągłym tłumaczeniem, że nie mogę dać, bo ciągle mi brakuje to czy tamto. A chodzenie z domu do domu? Dzisiaj nawet odwiedziny kogoś bliskiego, wymagają uprzedniego “zdzwonienia się” i umówienia. Nagła wizyta nie zawsze jest mile widziana, bo adresata może nie być w domu albo pochłania go jakieś szczególne zajęcie.

 

I drugi kłopot. Zdumiewa to, jak doświadczenie apostołów różni się od sytuacji dzisiejszego Kościoła, zwłaszcza w krajach, w których chrześcijaństwo jest ugruntowane. Także u nas w Polsce. Jakże się to wszystko pozmieniało. I dlatego nie wiadomo w sumie, jak tę Ewangelię zastosować do współczesnych realiów, z naszymi parafiami, plebaniami, kuriami, z dzisiejszymi apostołami, którzy w większości wiodą “osiadły” tryb życia i ewangelizowania. Ta Ewangelia wydaje mi się heroiczna, dla wybranych. Bo dzisiaj to nie apostoł idzie do domu, ale dom przychodzi do apostoła. Ten, który głosi, właściwie nigdzie nie musi iść, co najwyżej na gościnę do parafian. Bo Kościół stał się instytucją, w tym wymiarze akurat podobną do teatru, sądu czy nawet supermarketu. A Franciszek mówi, by wyjść na peryferia.

 

Oczywiście, całą tę dzisiejszą Ewangelię można by zamknąć wnioskiem, że księża powinni żyć skromnie i poprzestawać na tym, co konieczne. Najwięcej pomyj w komentarzach internetowych wylewa się na księżowskie samochody i wystawne życie. Jezus nie mówi, że apostołowie mają głodować i chodzić obdarci. Sam kazał trzymać trzos z pieniędzmi. Bywało w nim nawet do 200 denarów, jak powiada apostoł Filip, który chciał kupić chleba dla tłumów. Jeśli wziąć denar za dniówkę i podzielić przez 13 mężczyzn (Jezus i apostołowie), to wyjdzie, że mieli oni w zapasie pieniądze na kilkanaście dni. Nie za mało, nie za dużo.

 

Ale kiedy patrzy się na to, co posiada Kościół jako instytucja, to często nie widać tej lekkości, równowagi i prostoty. Gdy Papież Franciszek ciągle o tym przypomina, wielu krzywi się na niego, bo, niestety, ma rację. I chyba nie chodzi o to, by wszystko sprzedać i wyjść na pustynię. Raczej idzie o odrzucanie pokusy, że będę o tyle skuteczny, o ile najpierw będę miał. A wzrost posiadania sprawia, że już się nie chce iść.


Redakcja DEON.pl poleca:

 

O ŻYCIU SZCZĘŚLIWYM W DOBIE KRYZYSU

ks. Zdzisław Józef Kijas OFMConv.

 

Ubóstwo ma to do siebie, że nigdy nie zanika. Biedę można pokonać, taki czy inny niedobór materialny da się z czasem zaspokoić, różne ziemskie pragnienia również można ugasić, ale ubóstwo pozostaje na zawsze.

Dzieje się tak, ponieważ ubóstwo jest wpisane w naturę człowieka, nierozerwalnie związane z jego życiem, myśleniem, pragnieniem, relacjami, które nawiązuje. Dotyka nie tylko jego egzystencji, ale także myśli i słów, które nie potrafią wyrazić w pełni tego, co czuje umysł.

Jednak to właśnie świadomość tego stanu jest drogą do autentycznego bogactwa. Ubóstwo jest bowiem słabością i zarazem mocą. Nie pozwala człowiekowi się poddać w obliczu trudności, zaprzestać poszukiwań szczęścia, nie pragnąć dobra. Przeciwnie, duchowo i intelektualnie czyni go ciągle młodym, gotowym do szukania szczęścia, do rozumienia innych ludzi.

Tylko człowiek ubogi jest gotów dzielić się z potrzebującymi.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1915,jakos-to-bedzie.html

 

***********

Oko w oko z samym sobą

Szum z Nieba

Wojciech Werhun SJ

(fot. shutterstock.com)

Każdy z nas (i ty też) ma w sobie coś takiego, z czym czuje się źle, czego w sobie nie chce, co jest niewygodne. Coś, co chciałby odciąć i wyrzucić (bo takie rozwiązanie wydaje się najlepsze z możliwych). Problem jednak w tym, że to “coś” jest częścią ciebie, współtworzy twoje “ja” i twoją tożsamość.

Dla niektórych jest to wygląd, twarz, barwa głosu, nogi, choroba. Czasem coś, czego nie ma, np. amputowana kończyna albo zdolności. Dla innych jest to historia życia, wspomnienia o trudnych wydarzeniach lub obecna sytuacja życiowa. Czasem cechy charakteru, nieumiejętność radzenia sobie w życiu (np. ze stresem), sposób postępowania wobec innych. To wszystko ma wspólny mianownik: kiedy patrzę w lustro albo z kimś rozmawiam i przypomnę sobie o tym – wtedy dochodzę do wniosku, że jest ze mną źle, a przynajmniej mogłoby być lepiej. A to oznacza brak akceptacji siebie, czyli problem. Bardzo bolesny. I na tym się nie kończy. Bo jest to również furtka, przez którą zły duch może łatwo wejść do twego serca i bardzo cię osłabić. Powtórzę: BARDZO cię osłabić.
Załóżmy, że nie akceptujesz swojego głosu. Zaczynasz mówić konferencję i wydaje ci się, że wszystkim przeszkadza twój głos. W twoim sercu rodzi się wstyd i lęk. Opuszcza cię pokój. Denerwujesz się i konferencja wychodzi jak wychodzi.

 

ZOSTAŁEŚ ROZBROJONY PRZEZ ZŁEGO DUCHA.
Inny przykład? Nie akceptujesz swojego nosa. Spotykasz się z jakimś fajnym facetem, masz nadzieję na dłuższą znajomość (może to TEN?). Ale podczas spotkania masz wrażenie, że on ciągle obserwuje twój nos (Swoją drogą, niby na co innego miałby się gapić? Na łokcie?). Męczy cię ten wzrok, rumienisz się ze złości, denerwujesz. Nie jesteś w stanie wysiedzieć, nie potrafisz rozmawiać na żaden temat, chcesz uciec. Szansa przepadła. Ale na tym nie koniec. Zaczynasz być niezadowolona z siebie. Wstydzisz się, chcesz się ukryć. Czujesz się skrzywdzona, zostawiona, “niedopracowana” przez Boga.
W wielu różnych innych sytuacjach – podobnie – jesteśmy źli na siebie i na Niego. Nie potrafimy Mu zaufać i uwierzyć, nie potrafimy dziękować i cieszyć się.
Nieakceptacja siebie to taka długa, wąska szpila. Wąska, bo dotyczy tylko kilku lub jednej rzeczy. Długa – bo sięga najgłębiej – aż do naszego serca.
Na tym etapie udało nam się zlokalizować problem i przyznać, że on nas boli i męczy. Co zrobić, żeby wyrwać tę szpilę, żeby zamknąć furtkę i nie dać się obezwładnić złemu duchowi? Co zrobić, żeby zacząć akceptować siebie, być wdzięcznym Bogu i cieszyć się życiem? Jedną z bardzo praktycznych metod pomocnych w tym temacie jest ignacjański rachunek sumienia. Jeżeli chcesz i będziesz wiernie praktykować tę metodę modlitwy, to otworzysz Panu Bogu przestrzeń, by powoli przemieniał twoje spojrzenie na siebie samego, na Niego i cały świat. Będziesz widzieć więcej dobra i twoje działanie i życie będzie spokojniejsze. Jednak jeśli chcesz siebie naprawiać – to szkoda czasu.
Akceptacja siebie nie jest żadną metodą pracy nad sobą. Nie chodzi o to, żeby się naprawić. Ty nie masz się naprawić!
Oczywiście wszyscy pracujemy nad słabościami, staramy się być lepsi, rozwijamy się itd. Ale to nie ma nic wspólnego z akceptacją siebie. Ona jest niezależna od naszych wysiłków. Bo można na przykład nie akceptować swojej nieśmiałości i pracować nad nią, ale również nie akceptować samego faktu pracy nad sobą lub tego, że proces poprawy idzie tak powoli.
Żyjemy w bardzo trudnych czasach. Dzisiaj wszystko musi być idealnie idealne. Jeżeli coś chociaż trochę odbiega od odgórnie przyjętych kryteriów – zostaje usunięte. Weźmy na przykład ogórki. Unia Europejska bardzo wyraźnie normuje długość, średnicę, kolor i ciężar standardowego ogórka (może przesadziłem, ale idea jest taka). A jeżeli ogórek wykracza poza normę, to już ogórkiem nie jest. Zostaje usunięty, by nikt go nie oglądał i nie jadł. Nie zostaje wypuszczony w świat, między ludzi. Niestety z człowiekiem zaczynamy robić tak samo. Jeżeli twój nos nie mieści się w “normie”, to trzeba go skorygować. Jeżeli twoje zachowanie komuś przeszkadza, to możesz być zwolniony z pracy, odesłany z listem rozwodowym, oskarżony przed sądem, lub ewentualnie wysłany na dziesięć różnych kursów z zakresu “poprawnego funkcjonowania w społeczeństwie”.
Nasze otoczenie wyznacza konkretne normy. Wszyscy się w nich wychowujemy i czujemy ich bardzo silną presję. Ciągle wisi nad nami groźba niezakwalifikowania się do społeczeństwa idealnego (bez względu na to, czy to będzie grupa przyjaciół, grupa modlitewna, seminarium czy klub wędkarski).
Wokół naszej głowy fruwa “eskadra aniołków” z chorągiewkami pod tytułem: “nie mogę”, “nie wolno”, “powinienem”, “muszę”. Dlatego akceptacja w naszym świecie jest wyjątkowo trudna. Myślę, że pierwszym krokiem, jaki wszyscy możemy wykonać, by wyjść z tego zaklętego kręgu, to zadać sobie dwa pytania. Po pierwsze – zastanów się, czego w sobie nie lubisz. Po drugie – zastanów się, dlaczego tego nie lubisz. A teraz mała prowokacja: Przypatrz się temu, czego nie akceptujesz, i powiedz sobie wprost, że tego nie chcesz. Że chcesz to zmienić. Że tego nie lubisz. Przyznaj się do tego. Nie oszukuj się, że jest ok. – porzuć tę iluzję. Przecież tyle rzeczy ci się sypie i z tylu jesteś niezadowolony.. Już zrobione? Jak nie, to daj sobie jeszcze chwilkę.
A teraz mam dla ciebie szokującą wiadomość: Jezus ci mówi, że nie jest źle. A nawet, że tak jest dobrze.
Jeżeli wszedłeś w to ćwiczenie, to prawdopodobnie rzucasz teraz tą gazetą o ścianę. Jeżeli nie, to przeczytaj artykuł jeszcze raz i pomyśl chwilkę. A oto fragment 1 Listu do Koryntian (1, 26-31): “Przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga… aby, jak to jest napisane, w Panu się chlubił ten, kto się chlubi”. Jakieś pytania?
Parafrazując św. Pawła – jeżeli w głębi serca chcesz być nienaganny, mieć idealne relacje ze wszystkimi, idealne małżeństwo, sukcesy apostolskie, mnóstwo talentów, radzić sobie ze wszystkimi problemami, znać odpowiedź na każde pytanie, w pełni zewangelizować swoje miasto i wszystkim pomagać – to masz poważny problem, bo to znaczy, że chcesz żyć powołaniem innym niż powołanie uczniów Chrystusa.
Jeżeli nie chcesz swojej słabości, głupoty i nędzy, to nie chcesz w swoim życiu Chrystusa! Nie chcesz Go, bo (jak mówi św. Paweł): Bóg wybrał w tobie (!) to, co “głupie, niemocne i nieszlachetne”. Nie wybrał w tobie mądrości, szlachetności itd.
Bóg wybrał to, czego ty chcesz się pozbyć jak najprędzej. Kiedyś jeden z jezuitów powiedział mi, że to, co sprawia, że Bóg szaleje z miłości do człowieka, to właśnie ludzka słabość. Jezus mówi: “Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście”. Nie: mocni i wytrwali, ale “utrudzeni i obciążeni”. Taką samą historię niedawno wspominaliśmy: Jezus rodzi się w ludzkiej “dziurze”. Mam więc wybór: czy zależy mi bardziej na miłości Boga, czy na pozbyciu się mojej słabości?
Pójdźmy teraz dalej, ale zanim to zrobimy – przypomnijmy sobie obraz szpili, która sięga naszego serca. A oto co mówi św. Paweł: “Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz /Pan/ mi powiedział: Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali.

 

Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12, 7-11). Po co mi moja słabość? Przecież wszyscy chcemy być niezależni. Dzisiaj niezależność (finansowa, emocjonalna, duchowa) jest bardzo popularna i pożądana, stanowi wartość. Człowiek niezależny to człowiek sukcesu, wiarygodny i stabilny. Tylko tacy coś osiągają w tym świecie (tak myślimy). Jeżeli jestem niezależny, to mam szansę prowadzić idealne życie. Natomiast każda moja słabość, nędza i głupota odsłania potrzebę pomocy, obecności, wsparcia drugiego człowieka, pokazuje, że sam nie dam rady. Mam chwilę słabości. W naszym świecie to jest wada, której trzeba się pozbyć. Św. Paweł – człowiek sukcesu swoich czasów – też chciał się tego pozbyć. Można pomyśleć – z jak wielkim potencjałem mógłby służyć Bogu, gdyby Pan mu odebrał słabości. Jak bardzo pomnożyłyby się owoce jego posługi. Praca apostolska bez porażek! Ale chyba czujemy, że coś tu “śmierdzi”. Jest coś większego niż niezależność, o czym nasza cywilizacja nie wie, a czego uczył nas Jezus: “Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie” (J 14, 10-11); “Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeśli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15, 4-5).
Jezus mówi wprost, że nie jest niezależny. Nie mówi od siebie, nie działa od siebie. Jezus przyznaje przed uczniami, że jest zależny od Ojca, że nie jest superbohaterem. I mówi do nas: “Bądźcie zależni ode Mnie”.
Jeżeli jesteśmy zależni od Jezusa, to wtedy On sam dokonuje swoich dzieł w nas i przez nas. Wtedy On działa w nas swoją mocą i napełnia nas swoim Duchem. Bycie zależnym od Jezusa jest dużo cenniejsze i wartościowsze, niż bycie niezależnym. Wracając do św. Pawła – on odkrył, że to właśnie słabość, oścień, sprawia, że jest zależny od Boga. Dzięki słabości mieszka w nim moc Chrystusa, dzięki słabości ta moc się w nim doskonali. Ten oścień, który sięga głęboko do naszego serca, jest kanałem, który łączy nas z Winnym Krzewem, który otwiera nas na Boga. To jest szaleństwo. A ja chciałbym ciebie i siebie do tego szaleństwa zaprosić.
Kiedy przez pół roku byłem w Londynie, doświadczyłem dużego trudu. Nie radziłem sobie za studiami, siadłem na zdrowiu psychicznie i fizycznie. Bałem się, że z tego powodu będę musiał opuścić jezuitów. Życiowa porażka. Nie potrafiłem w tym wszystkim prowadzić jakiegokolwiek życia duchowego. Nie byłem dobrym chrześcijaninem, bo ludzie wzbudzali we mnie agresję, miałem ochotę schować się przed nimi. Była Wielka Sobota i miałem iść święcić Polakom koszyczki z pokarmami. Jechałem tam metrem z bólem żołądka i świadomością, że wcale tych świąt nie przeżywam i nie mam nic do powiedzenia. Nędza. Kiedy tam szedłem, do tłumu Polaków – nagle coś się zmieniło. Pojawiła się w sercu wielka życzliwość, dobroć. Rozmawiałem z nimi otwarcie, pomagałem przy układaniu koszyczków. W trakcie święcenia pokarmów poczułem się jak na głębokiej modlitwie uwielbienia i powiedziałem kilka rzeczy o Jezusie, które zaczęły wypływać z mojego serca. Kiedy skończyłem, to nie za bardzo wiedziałem, jak to się stało. Zapadła cisza. Patrzyłem na ludzi, oni patrzyli na mnie i tak staliśmy przez chwilę. Wtedy dokładnie zrozumiałem słowa św. Pawła: “ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny”.
Jakoś tak jest, że Bóg pokochał naszą słabość. Że przez nią jesteśmy z Nim złączeni, jesteśmy od Niego zależni. Przez nią On nas napełnia miłością, wlewa swoją łaskę i obdarza swoją mocą. Nie wiem dlaczego. Ale jeżeli tak jest, to modlę się o to, żebyśmy przestali osądzać, odrzucać i gnębić siebie samych (i innych przy okazji), a przyjęli nasze słabości. Modlę się o to, żebyśmy wszyscy oszaleli. I może w ten sposób nasze rodziny, relacje ze znajomymi i cały świat się zmienią.

 

Na koniec mądra bajeczka o. Anthonego de Mello SJ pt. Mlecze:

“Pewien człowiek, niezmiernie dumny z trawnika w swoim ogrodzie, zauważył nagle, że na tym trawniku wyrosło mnóstwo mleczy. I choć próbował wszelkich sposobów, żeby się ich pozbyć, nie potrafił zapobiec temu, by stały się prawdziwą plagą. Wreszcie napisał do ministra rolnictwa, donosząc o wszelkich usiłowaniach, jakie był podejmował, i zakończył list pytając: «Co mogę zrobić?». Wkrótce nadeszła odpowiedź: «Radzimy Panu nauczyć się je kochać»”.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,845,oko-w-oko-z-samym-soba.html

 

*********

O miłości bez znieczulenia

w drodze

Katarzyna Kolska / slo

(fot. Camdiluv ♥ / flickr.com)

Chęć bycia z drugim człowiekiem i budowanie z nim głębokiej więzi nie może się opierać na lęku przed samotnością, przed cierpieniem. Motywacja powinna być zupełnie inna: marzę o tym, by dać komuś poczucie bezpieczeństwa, by stworzyć dom.

Katarzyna Kolska: Dlaczego niektórzy ludzie są sami, chociaż bardzo tego nie chcą?

 

Ks. Mirosław Maliński: To efekt długotrwałego procesu wychowania antyrodzinnego. Więzi międzyludzkie nie jawią się nam jako coś najważniejszego. Rodzice nie są zainteresowani tym, jakich przyjaciół ma ich syn czy córka, jak im się układa z rówieśnikami w szkole czy w domu z rodzeństwem.
Dziecko od najmłodszych lat ciągle słyszy, że ma się uczyć. Jest jakaś ślepa wiara w to, że dobre wykształcenie oznacza dobrą pracę. A dobra praca gwarantuje dobre zarobki. I jeśli już ktoś będzie miał pieniądze, to nie będzie miał żadnych problemów. Kiedy nastoletni syn mówi rodzicom, że ma dziewczynę, a córka, że ma chłopaka, to rodzice niejednokrotnie zamiast się ucieszyć, mówią: Nie zajmuj się głupotami! Masz się uczyć!
No bo myślą, że na dziewczynę i chłopaka przyjdzie jeszcze czas.

 

A ja się pytam, kiedy ten czas ma przyjść, jeśli nie wtedy? Dlaczego rodzic nie usiądzie ze swoim dzieckiem i nie powie: Opowiedz mi o niej, o nim. Kim on, ona jest? Co czujesz?
Obecnie towarzyszę kilku małżeństwom, które się rozpadają. Schemat jest podobny. Dziewczyny są lekarkami, walczą o specjalizacje. Ich mężowie to przystojni, wykształceni, dobrze zarabiający mężczyźni, zajmujący się domem i dziećmi. Zawożą dzieci do przedszkola czy szkoły, sprzątają, gotują, piorą, prasują. A dziewczyny mówią, że one potrzebują czegoś więcej. Że ci mężczyźni są mało atrakcyjni, że nie są dla nich wyzwaniem.
W ewangelii czytamy: tam skarb twój, gdzie serce twoje.

 

I dla nich skarbem stała się kariera?

 

Tak. One mówią wprost: ja nie poświęcę się rodzinie, nie zmarnuję tych wszystkich lat nauki, tego wysiłku. Ja chcę się rozwijać.

 

Świat trochę zaprzecza temu, co ksiądz mówi. Wystarczy spojrzeć na portale społecznościowe, które powstają jak grzyby po deszczu. Młodzi ludzie siedzą na Facebookach, Gadu-gadu, trudno im oderwać się od komputera czy telefonu komórkowego. Chcą być ciągle w kontakcie, ciągle na bieżąco.

 

Ale dlaczego wirtualnie? Bo brakuje im tych kontaktów. To pokazuje, jak bardzo niezaspokojona jest potrzeba więzi i jak trudno ją zaspokoić w realu. Wszelkie badania socjologiczne wykazują, że dla 60-80 proc. ludzi najważniejszą wartością w życiu jest rodzina. Tylko co z tego, skoro myśmy się nie nauczyli spotykać ze sobą. Rodzice nie rozmawiają z małymi dziećmi o tym, jak ważne jest budowanie więzi z drugim człowiekiem, jak ważna jest w życiu przyjaźń, jak ją kształtować, jak przejść przez kryzys przyjaźni.
Żyjemy w rodzinach, które są klaustrofobiczne. Nie ma w nich miejsca na babcię czy dziadka.

 

Trochę o to walczyliśmy – żeby młode małżeństwa mogły funkcjonować samodzielnie, bez teściowej, bez teścia, na własny rachunek.

 

Ja wychowałem się w domu, w którym była babcia, niezwykle mądra i dobra kobieta. Ile ja się rzeczy od niej dowiedziałem, ile ona ze mną rozmawiała! A my się dziś bronimy przed mądrością starych ludzi, rodziny wielopokoleniowe umarły.
Babcia jest w domu takim wentylem bezpieczeństwa – dziecko pokłóci się z rodzicami i jest trzecia osoba, która wysłucha i pomoże zrozumieć tę sytuację. Ten dom trzeba w ogóle wyczarować, stworzyć. Usiąść razem przy stole, zjeść wspólnie posiłek, znaleźć czas na zwyczajną, swobodną rozmowę. Rzadko dajemy dzieciom okazję, by mogły powiedzieć, co czują, co myślą, czym żyją. One są przez nas nieustannie oceniane. A na dodatek jeszcze chronimy je przed bólem, cierpieniem – mamy szampony, które nie szczypią w oczy, mamy znieczulenia przed zastrzykiem…
Pozwólmy dziecku przeżyć stratę – kupmy świnkę morską, która zdechnie, pozwólmy na ból – niech ten szampon dostanie się do oczu i niech poszczypie chwilę, niech ten zastrzyk zaboli, niech to kolano się stłucze…

 

Żeby się dziecko zahartowało?

 

Żeby się dowiedziało, że ból jest nieunikniony, i oswoiło z tym, że bliski związek z drugim człowiekiem może rodzić cierpienie.

 

Miłość raczej nie kojarzy nam się z bólem.

 

Bo idealizujemy. Bo miłość źle pojmujemy.

 

Częściej ksiądz spotyka samotne, nieszczęśliwe dziewczyny, czy samotnych chłopaków?
Zdecydowanie samotne dziewczyny. Jest w nich ogromna potrzeba bycia blisko kogoś, spełnienia się w macierzyństwie. Są pod presją.

 

Zegar biologiczny im tyka…

 

To pewnie też. Do tego dochodzi jeszcze potrzeba sklejenia się z chłopakiem, ogromnej bliskości, takiej, żeby on stał się drugim ja. Żeby ciągle był z nią i przy niej. Żeby nie jeździł na rolkach, nie spotykał się z kolegami, nie miał swoich znajomych. Tylko ją. W takim sklejeniu, w nieustannej bliskości nie jesteśmy w stanie dobrze się sobie przyjrzeć. Żeby miłość mogła zaistnieć, potrzebny jest dystans – ale tego nigdzie nas nie uczą, nikt nie zajmuje się nauką obcowania z drugim człowiekiem. A jeśli uczą, to pod kątem pracy w korporacji, bo tam te umiejętności się przydadzą.

 

No i trzydziestka na karku, on samotny, ona samotna. On nieszczęśliwy, ona nieszczęśliwa. Przychodzą do księdza i?

 

Nie wiem, co im powiedzieć. Sam patrzę i się dziwię. Codziennie w naszym duszpasterstwie jemy razem obiad. Przy stole siedzi 30 osób, w tym trzy samotne dziewczyny i czterech samotnych facetów. Każde z nich bardzo pragnie być z kimś. I nic.

 

Nic nie iskrzy?

 

No nie iskrzy.

 

Ksiądz nie może im jakoś pomóc?

 

A co mam zrobić? Dać im jakąś katolicką viagrę? Próbuję z nimi rozmawiać, zrozumieć, w czym tkwi problem. Oni się boją nieprzewidywalności sytuacji, a wejście w życie rodzinne to ryzyko. Do tego wszystkiego świat im jeszcze podpowiada: najpierw dobra praca, samochód, mieszkanie, dopiero potem małżeństwo. A taka droga jest powodem ogromnych problemów małżeńskich. On ma swoje mieszkanie, ona swoje, on ma swój samochód, ona swój, a każde z nich mnóstwo przyzwyczajeń i nawyków. I jak to nagle razem skleić? Oni nie będą mieli naturalnie wypracowanej wspólnoty dóbr, nie przejdą razem przez trud zdobywania czegoś, walczenia o coś. Ci, którzy mają 22, 23 lata, mieszkają w akademiku albo na stancji – jak ich ta wspólna walka łączy. Razem zawalczyć o życie, dojść do czegoś od zera, to jest coś! Obawiam się, że błędem rodziców jest zabranianie wczesnego małżeństwa.

 

A może te późne małżeństwa to efekt tego, co młodzi ludzie widzą dookoła siebie: to małżeństwo się rozpadło, tamto się rozpadło, ci są w poważnym kryzysie, ci się zdradzają. Więc myślą sobie: ja tak nie chcę.

 

To prawda, ludzie bardzo się boją o swoje małżeństwo, ale za tym stoi też katecheza głoszona przez świat, że do małżeństwa trzeba być tak dojrzałym i tak odpowiedzialnym, że właściwie nigdy się nie można ożenić. A przecież dojrzałym i odpowiedzialnym człowiek staje się w boju. Założenie rodziny to czyste szaleństwo. Powiedzenie drugiemu człowiekowi: będę z tobą do końca życia, to jakieś wariactwo. Bez tej nuty szaleństwa, bez zakochania, bez różowych okularów nie da się tego zrobić.

 

Posiadanie dzieci to też ogromne ryzyko – jakie będą, czy zdrowe, czy grzeczne, czy w ogóle się urodzą? No i ci młodzi ludzie boją się ryzyka – nie chcą problemów, nie chcą cierpienia, nie chcą tej niepewności. Nie są oswojeni z bólem, z szamponem, który szczypie w oczy. Potrafią zarządzać wielkim korporacjami czy przedsiębiorstwami, zajmują ważne stanowiska, kierują dużymi zespołami ludzi, gdyż znają sposoby eliminowania ryzyka, a nie mają odwagi zadecydować o własnym życiu. Bo się boją, że ich to przerośnie, że nie dadzą rady, że będą cierpieć.

 

Ale przyjdzie taki moment, że powroty do pustego mieszkania zaczną przeszkadzać. Nikt w tym domu nie czeka, nie ma z kim zamienić kilku zdań, nie ma z kim podzielić się radościami, życie w pojedynkę coraz bardziej zaczyna doskwierać. A przyjaciele już mają swoje rodziny.

 

To jest trochę egoistyczne myślenie: mnie kogoś brakuje, na mnie nikt nie czeka, ja nie mam z kim porozmawiać. To chyba za mało, by założyć rodzinę. Nie można drugiego człowieka wykorzystywać jako plaster na swoją ranę. Chęć bycia z drugim człowiekiem i budowanie z nim głębokiej więzi nie może opierać się na lęku przed samotnością, przed cierpieniem. Motywacja powinna być zupełnie inna: marzę o tym, by dać komuś poczucie bezpieczeństwa, by stworzyć dom, w którym pojawią się dzieci, w którym wspólnie będziemy żyli. Jeśli marzę tylko o sobie, to znaczy, że jestem zaplątany w swoim egoizmie. I może właśnie tu tkwi przyczyna samotności.
Słyszymy nieustannie od domorosłych psychologów: jesteś najważniejszy, pomyśl o sobie, zadbaj o siebie. To jest oszustwo, w które każą nam wierzyć. Tymczasem nasze życie ma sens wtedy, jeśli żyjemy dla kogoś.

 

I pewnie stąd taką popularnością cieszą się portale matrymonialne. Ludzie nie chcą być samotni…

 

Nigdy tam nie zaglądałem. Ale spośród uczestników ostatniego kursu przedmałżeńskiego, który prowadziłem, ponad połowa poznała się przez internet. Nie widzę w tym nic dziwnego. Dla młodych świat wirtualny jest przestrzenią tak oczywistą, że im już nawet nie przyjdzie do głowy, że można sprawdzić coś w książce.

 

I potrafiłby ksiądz samotnej, nieszczęśliwej dziewczynie powiedzieć: załóż sobie profil na jakimś portalu w internecie?

 

Jeśli ona przychodzi do mnie, to z pewnością już dawno taki profil w internecie sobie zrobiła. Ogłoszenia czy biura matrymonialne istnieją od najdawniejszych czasów, kiedyś taką rolę pełniły swatki. I to wcale nie było takie głupie – trzecia osoba widzi nas inaczej.
Czy nasza wiara może nam podpowiadać, że samotność to plan Boży względem tego konkretnego człowieka? Czy Pan Bóg może w ogóle chcieć, żeby ktoś był samotny?

 

Chrystus mówi o trzech grupach ludzi niezdolnych do małżeństwa: jedni – bo tacy się urodzili, drudzy – bo ludzie ich takimi uczynili, trzeci – ze względu na królestwo Boże. Jeśli chodzi o dwie pierwsze grupy, to najczęściej myślimy o osobach homoseksualnych, a tymczasem niezdolni do małżeństwa są także ludzie wychowani na egoistów, egocentryków lub skrajnie niezaradni. Często są to niezdolności, które pod wpływem pracy nad sobą, nad własnym charakterem mogą ustąpić.

 

A co z tymi, którzy są niezdolni do małżeństwa ze względu na królestwo Boże?

 

Myślę, że Jezusowi nie chodzi tylko o formalnych celibatariuszy w Kościele, że ta przestrzeń jest szersza i nie do końca zagospo darowana. Spotykam czasami osoby, które, jak mniemam, są powołane do życia samotnego. Znam taką kobietę. Jest nauczycielką. Bardzo się spełnia, żyjąc świadomie samotnie. Ten rodzaj samotności musi być jednak “dla”, musi być nakierowany na dobro innych ludzi. Chodzi tu o samotność ze względu na królestwo Boże, czyli dla wyższej idei. Jest to rodzaj powołania, a nie sposób oswojenia niechcianej i nieakceptowanej samotności.

 

W niechcianej samotności trzeba się jeszcze uporać z tym, że skoro nikt mnie nie chce, to pewnie coś ze mną jest nie tak, mam jakiś brak.

 

To “nikt mnie nie chce” wynika z bardzo różnych powodów. Owszem, zdarzają się jakieś braki, kompleksy, niezałatwione problemy z przeszłości, które wymagałyby nawet terapii. Ale bardzo często to “nikt mnie nie chce” oznacza raczej “ja nikogo nie chcę”. Nikt nie jest wystarczająco dobry dla mnie. Ludzie stawiają sobie bardzo wysokie wymagania. I drugi człowiek to czuje.

 

Wśród tych samotnych są kobiety ładne, zadbane, wykształcone, inteligentne. I trudno zrozumieć, dlaczego one są same, dlaczego nie udało im się założyć rodziny, dlaczego nikt się nimi nie zainteresował?

 

Bo te kobiety, o których pani mówi, są często tak zaradne, tak samowystarczalne, tak samodzielne, że mężczyzna czuje się przy nich niepotrzebny. On chciałby się kobietą zaopiekować, dać jej poczucie bezpieczeństwa, obronić ją. A skoro ona jest taka doskonała, to co on jej może zaoferować? Mężczyzna myśli sobie, patrząc na taką doskonałą kobietę: żeby ona miała chociaż jakąś słabość, jakiś maleńki brak, żeby czegoś potrzebowała, ale ona jest silniejsza ode mnie.

 

Niektóre kobiety zostały tak wychowane: masz być samodzielna, niezależna, samowystarczalna, masz liczyć tylko na siebie.

 

To niejednokrotnie owoc wychowania przez samotne matki, które – ze względu na to, że im się w życiu nie powiodło, mówią swoim córkom: na mężczyźnie nie możesz polegać. Musisz liczyć tylko na siebie.

 

Co zrobić, żeby tę samotność sensownie przeżyć, żeby nadać jej sens?

 

Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czemu chcę się poświęcić? Nie po to, żeby samemu poczuć się lepiej, ale żeby ktoś ze mną poczuł się lepiej.
Wystarczy zacząć od rzeczy najprostszych: od bezinteresownych spotkań, odwiedzenia człowieka, który mieszka obok. Zawsze na to uczulam naszych studentów, żeby poszli i przedstawili się swoim sąsiadom, zostawili swój numer telefonu. Nie po to, żeby im się dobrze mieszkało, ale żeby innym dobrze mieszkało się z nimi. Trzeba w sobie zrobić taki przewrót kopernikański, jeśli cały układ gwiezdny będzie krążył wokół mnie, czeka mnie zła, smutna samotność. Jeśli ja zacznę krążyć wokół drugiego człowieka, jeśli uznam, że życie drugiego człowieka jest równie ważne, a nawet ważniejsze od mojego, to wtedy otwiera się przestrzeń spotkania.

 

Jednak kiedy się doświadcza niechcianej samotności, takiej niewysłuchanej latami modlitwy, to w końcu można się obrazić na świat, na ludzi, na Pana Boga.

 

Pewnie, że można się obrazić i skupić się wyłącznie na tym, jak bardzo jesteśmy nieszczęśliwi, jak nam źle, jak jesteśmy beznadziejni. Ale to nie jest sposób na rozwiązanie naszych problemów.
Powtarzającym się refrenem naszych modlitw są słowa: “Ciebie prosimy, wysłuchaj nas Panie”. Mamy w sobie intuicję, że Bóg nas słucha, że jesteśmy ludźmi wysłuchanymi przez Boga. Skoro Bóg mnie słucha, to kim ja jestem, że On chce mnie słuchać? Jaką ja mam wartość w sobie?
Jeśli mamy stary rozklekotany rower, to nawet go nie będziemy przypinać na ulicy – kto go ukradnie, skoro on nie ma żadnej wartości? Ale jeśli posiadamy wypasiony, porządny rower, to nie dosyć, że go przypniemy grubym łańcuchem do słupa, to jeszcze co chwilę będziemy nerwowo sprawdzali, czy on tam stoi.
Każdemu z nas Bóg dał prywatną ochronę w postaci Anioła Stróża. Jaką ja mam wartość, że dla Boga jestem tak cenny? Życie z drugim człowiekiem może mi pomóc w odkryciu tej tajemnicy, ale czasami drogą do jej odkrycia jest samotność.

Mirosław Maliński – ur. 1965, diecezjalny duszpasterz akademicki i rektor kościoła pw. św. Macieja we Wrocławiu, od kilkunastu lat prowadzi tam duszpasterstwo akademickie “Maciejówka”, przed wstąpieniem do seminarium ukończył geodezję na Akademii Rolniczej we Wrocławiu, przez cztery lata przebywał we wspólnocie ekumenicznej w Taizé, jest założycielem i redaktorem naczelnym portalu 2ryby.pl oraz autorem książek Jonasz, Oswojone, Widokówki.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,372,o-milosci-bez-znieczulenia.html
**********

Kobieto, nie bądź jak gadżet

Maskacjusz

Marcin Kowalewski CMF /br

Mężczyzna łatwo ulega pokusom – efektowny telefon, wybajerowany zegarek, atrakcyjna kobieta. Jednak zdobyty gadżet szybko przestaje cieszyć. Jeśli mężczyzna traktuje kobietę jak gadżet, powinien zabrzmieć sygnał alarmowy.

Dziewczyny! Nie pozwalajcie, by traktowano Was przedmiotowo. Nie zgadzajcie się na wykorzystywanie. Zobaczcie, co możecie zrobić.

“(Przed)małżeńskie riffy” to cykl krótkich myśli o. Marcina Kowalewskiego CMF, klaretyna z Łodzi. Na podstawie doświadczeń duszpasterskich mówi o szansach i pułapkach, jakie czekają na młodych ludzi, którzy “mają się ku sobie”. Rozważaniom towarzyszyć będzie kultowa gitara i muzyka zespołu “Fragua”. Cykl wyprodukowała Maskacjusz TV, a partnerem jest portal DEON.pl.

 

 

***

Zobacz także:

 

 

MIŁOŚĆ I INNE SPORTY EKSTREMALNE
Paolo Curtaz

 

Miłość to ogromne ryzyko i wyzwanie, dlatego wymaga odwagi, wyjątkowych zdolności i odpowiedniego przygotowania. Wiąże się z wielkimi emocjami i osiąganiem tego, co niemożliwe. Tak, miłość to sport ekstremalny.

 

Paolo Curtaz wczytując się w Pismo Święte, swoje własne życie i przykłady spotkanych przez siebie par próbuje dowiedzieć się o co chodzi w miłości, szczególnie w miłości małżeńskiej. Porusza między innymi kwestie rodzicielstwa, wierności, fascynacji drugą osobą, pożądania, a nawet zdrady. Autor pisze o trudnych zagadnieniach, ale unika kościelnego żargonu.

 

W efekcie otrzymujemy książkę tchnącą świeżością spojrzenia na nasze codzienne pytania i zmagania, opartą na zaskakujących interpretacjach znanych fragmentów Pisma Świętego.

http://www.deon.pl/slub/duchowosc/art,54,kobieto-nie-badz-jak-gadzet.html

*********

Abp Hoser: nieobliczalne skutki ustawy o in vitro

Tomasz Królak / KAI / ak

(fot. youtube.com)

Ta ustawa jest sprzeczna z Powszechną Deklaracją Praw Człowieka, jej skutki są nieobliczalne a ci, którzy głosowali za nią w parlamencie – skompromitowali się. Tak przyjęcie w piątek przez Senat ustawy o in vitro skomentował w rozmowie z KAI abp Henryk Hoser.

Przewodniczący Zespołu Ekspertów KEP ds. Bioetycznych wyraził nadzieję, że prezydent nie podpisze ustawy w tym kształcie lecz skieruje ją do Trybunału Konstytucyjnego.
Publikujemy treść rozmowy z abp. Henrykiem Hoserem

 

Tomasz Królak, KAI: Senat opowiedział się za rządową ustawą ws. in vitro i to wersji bez żadnych poprawek, choć senatorowie zgłosili ich blisko 70. Jak ocenia Ksiądz Arcybiskup to wydarzenie?

 

– To nie będzie chwalebna data w historii Polski, bo ustawa, którą uchwalono jest, w mojej ocenie, najgorszą ustawą w dziejach parlamentaryzmu polskiego. Jest wyraźnie motywowana politycznie. W sposób niejawny i zawoalowany uderza w istotę człowieczeństwa, relatywizuje ludzkie życie, wprowadza chaos w zupełnie podstawowych, konstytucyjnych relacjach międzyludzkich.

 

W mojej ocenie jest to ustawa sprzeczna z Powszechną Deklaracją Praw Człowieka, na pewno też z polską konstytucją i innymi ważnymi aktami prawnymi. Jest wreszcie jawnym zaprzeczeniem nauczania Jana Pawła II, zwłaszcza encykliki “Evangelium vitae” i to w roku, w którym obchodzimy – na mocy uchwały sejmowej – Rok Jana Pawła II.

 

Skutki biologiczne i genetyczne tej ustawy będą negatywne. Są one w dużej mierze nieprzewidywalne zarówno w pierwszym pokoleniu dzieci poczętych w wyniku z zapłodnienia pozaustrojowego, jak i w pokoleniach następnych. Ekspresja genów dokonuje się bowiem w ciągu całego życia człowieka i przenosi się również na następne pokolenia. Jest to więc ustawa nieobliczalna.

 

W dużej mierze ograniczy ona i opóźni przyczynowe leczenie niepłodności na rzecz działań doraźnych i substytucji leczenia niepłodności. W tym kontekście na przykład inicjatywa Sejmik Województwa Mazowieckiego wydaje się iść w zupełnie przeciwnym kierunku, bowiem rozwija leczenie przyczynowe niepłodności ludzkiej czyli przywracania tej płodności w sposób trwały.

 

Można mówić o skutkach medycznych ale też psychologicznych i prawnych ustawy. Wprowadza ona bowiem chaos w relacjach pokrewieństwa, pochodzenia, kontekstu rodzinnego dzieci, które pozbawia się środowiska pełnej i całej rodziny, przyznając prawo do zapłodnienia pozaustrojowego praktycznie każdemu, kto się po to zgłasza.
Dobro dziecka schodzi tu na drugi plan. Celem ustawy ma być, jak to słyszeliśmy z ust pani premier, zaspokojenie marzeń i pragnień ludzi niepłodnych. Uzyskuje się dziecko kosztem życia wielu innych dzieci poczętych. Koszty tej ustawy są więc ogromne, działa ona wielokierunkowo i ze wszystkich miar jest ustawą do odrzucenia.

 

Niepokoi także determinacja polityczna, która była tak wielka, iż nie przyjęto żadnych poprawek zgłaszanych w kolejnych fazach debaty. To zaś mogło przynajmniej ograniczyć negatywne skutki ustawy. Uważam też, że posłowie katolicy, którzy głosowali za jej przyjęciem skompromitowali się, stracili swoją wiarygodność i zawieli pokładane w nich nadzieje – tak to należy widzieć.

 

KAI: Jak to się stało, że spośród kilku omawianych od lat projektów regulujących kwestię zapłodnienia in vitro – w tym projektu Gowina – ostatecznie przyjęto uregulowanie tak liberalne czy wręcz permisywne i to nie tylko na tle dotychczasowych projektów krajowych ale także ustawodawstw obowiązujących już w innych państwach europejskich?

 

– Być może jest to wręcz najgorsza ustawa w Europie, na pewno w porównaniu z ustawą niemiecką czy włoską.

 

KAI: Czy to mówi coś – i co? – o obecnej klasie politycznej czy o całym społeczeństwie?

 

– To świadczy i o jednym i drugim. Uważam, że ten parlament jest jakimś destylatem polskiego społeczeństwa i nośnikiem także tych wszystkich negatywnych tendencji, które w polskim społeczeństwie się pojawiają a które są dziedzictwem ponurej rzeczywistości powojennej.

 

Widziałbym tu dwa czynniki: nauka dwulicowego życia pod rządami komunistycznymi i niesłychanie dewastacyjne skutki ustawy aborcyjnej z 1956 roku. Oczywiście bezpośrednio uderzała ona w życie ludzkie ale nie miała tak wielu innych korelatów, które dotykają nie tylko wymiaru biologicznego ale skutkują we wszystkich wymiarach życia ludzkiego. Dlatego był to czarny piątek w najnowszej historii Polski.

 

KAI: Wiemy, że część środowisk prawniczych – w tym Ordo Iuris czy prof. Andrzej Zoll, były prezes Trybunału Konstytucyjnego – wyrażają bardzo poważne wątpliwości natury prawnej właśnie i radzą prezydentowi by odesłał ustawę do Trybunału. Wątpliwości ma resztą także sam prezydent.

 

– Wiadomo, że pan prezydent pracuje nad treścią tej ustawy i jest nadzieja, że skieruje ją do Trybunału Konstytucyjnego. Byłby to bardzo piękny gest prezydenta na zakończenie jego kadencji. Dzięki temu przeszedłby do historii jako ten, który był w naszym kraju głosem rozsądku i odpowiedzialności.

 

KAI: Z tym, że w dalszym ciągu nie wiemy jaki kształt ustawa osiągnęłaby po ewentualnych zastrzeżeniach Trybunału i dalszych pracach parlamentarnych.

 

– Oczywiście, ale element pewnego zakwestionowania jej obecnej treści jest otwarciem procesu zmian ustawy w kierunku usunięcia najbardziej negatywnych skutków i zbliżenia się do tych projektów, które były proponowane kiedyś, w tym do wspomnianej ustawy Gowina. Chodzi tu o zbliżenie się do jakiegoś minimum możliwego kompromisu politycznego, bo nie moralnego przecież. Kościół bowiem nigdy nie odstąpi od swojej negatywnej oceny zapłodnienia pozaustrojowego. Ale są takie projekty, które starają się maksymalnie chronić życie ludzkie i jednocześnie przyszłość tych dzieci.

 

Proszę zwrócić uwagę, że ta ustawa niczego nie rewiduje lecz po prostu sankcjonuje bałagan i chaos, jaki powstał poza wszelkimi normami etycznymi, a nawet medycznymi i prawnymi, a którym charakteryzuje się działalność coraz liczniejszych w Polsce klinik zapłodnienia in vitro. Jest to po prostu, powiedzmy to otwarcie, biznes medyczny. Dlatego właśnie te kliniki tak się mnożą, wykorzystując oczywiście stresową sytuację bezpłodnych małżeństw, często już w wieku zaawansowanym. W takiej sytuacji zwłaszcza kobiety chcą mieć dziecko za wszelką cenę – wszystko jedno jaką metodą. Na tym właśnie polega medycyna “życzeniowa”, medycyna, której celem ma być zaspokajanie marzeń i pragnień bez wielu skrupułów, jakie mogłyby czy powinny się z tym wiązać.

 

KAI: Czy myśli Ksiądz Arcybiskup, że gdyby prezydent skierował ustawę do Trybunału, to dalsze prace parlamentarne mogłyby nadać ustawie kształt zbliżony do projektu Gowina?

 

– Uważam, że w obecnej sytuacji i przy obecnym składzie Zgromadzenia Narodowego czyli Sejmu i Senatu to jest niemożliwe. Ci ludzie są bowiem niezdolni do przeprowadzenia głębokiej reformy ustawy, którą uchwalili. Nikt z nich nie przyzna się do błędu. Będą bronić tej ustawy w takim kształcie, nad jakim głosowali.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22744,abp-hoser-nieobliczalne-skutki-ustawy-o-in-vitro.html

**********

 

 

 

 

 

 

**********************************************************************

zdjęcie-ikona wpisu: art7 ze strony deon.pl

O autorze: Judyta