Słowo Boże na dziś – 10 stycznia 2015 r. – sobota – Pomóż nam, Panie, słuchać Ciebie i nie wątpić

Myśl dnia

Jeśli potrafisz śmiać się z samego siebie, to najlepszy dowód, że masz poczucie humoru

Molier

10 STYCZNIA – Sobota –  III Okresu Narodzenia Pańskiego

PIERWSZE CZYTANIE (1 J 4,19-5,4)

Kto miłuje Boga, niech miłuje brata

Czytanie z Pierwszego listu świętego Jana Apostoła.

Najmilsi:
My miłujemy Boga,
ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował.
Jeśliby ktoś mówił: „Miłuję Boga”,
a brata swego nienawidził, jest kłamcą,
albowiem kto nie miłuje brata swego,
którego widzi,
nie może miłować Boga, którego nie widzi.
Takie zaś mamy od Niego przykazanie,
aby ten, kto miłuje Boga,
miłował też i brata swego.
Każdy, kto wierzy, że Jezus jest Mesjaszem,
z Boga się narodził
i każdy miłujący Tego, który dał życie,
miłuje również tego,
który życie od Niego otrzymał.
Po tym poznajemy, że miłujemy dzieci Boże,
gdy miłujemy Boga i wypełniamy Jego przykazania,
albowiem miłość względem Boga
polega na spełnianiu Jego przykazań,
przykazania Jego nie są ciężkie.
Wszystko bowiem, co z Boga zrodzone, zwycięża świat,
tym właśnie zwycięstwem,
które zwyciężyło świat, jest nasza wiara.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 72,1-2,14 i 15bc,17)

Refren:Uwielbią Pana wszystkie ludy ziemi.

Boże, przekaż Twój sąd Królowi, *
a Twoją sprawiedliwość synowi królewskiemu.
Aby Twoim ludem rządził sprawiedliwie *
i ubogimi według prawa.

Wybawi ich od krzywdy i ucisku *
a krew ich cenna będzie w Jego oczach.
Zawsze będą się modlić za Niego, *
nieustannie Mu błogosławić.

Niech Jego imię trwa na wieki; *
jak długo świeci słońce, niech trwa Jego imię.
Niech Jego imieniem wzajemnie się błogosławią. *
Niech wszystkie narody ziemi życzą Mu szczęścia!

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Łk 4,18-19)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Pan posłał mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę,
więźniom głosił wolność.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Łk 4,14-22a)

Jezus jest Mesjaszem zapowiedzianym przez proroków

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Jezus powrócił w mocy Ducha do Galilei, a wieść o Nim rozeszła się po całej okolicy. On zaś nauczał w ich synagogach, wysławiany przez wszystkich.
Przyszedł również do Nazaretu, gdzie się wychował. W dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi i powstał, aby czytać. Podano Mu księgę proroka Izajasza. Rozwinąwszy księgę, natrafił na miejsce, gdzie było napisane:
„Duch Pański spoczywa na Mnie,
ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie,
abym ubogim niósł dobrą nowinę,
więźniom głosił wolność,
a niewidomym przejrzenie;
abym uciśnionych odsyłał wolnych,
abym obwoływał rok łaski od Pana”.
Zwinąwszy księgę oddał słudze i usiadł; a oczy wszystkich w synagodze były w Nim utkwione.
Począł więc mówić do nich: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli”. A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego.
Oto słowo Pańskie.

 ****************************************************************************************************************************************
KOMENTARZ

 
Boże „dziś”
Dobra Nowina głoszona przez Jezusa nie jest nigdy przeterminowana, ale jest orędziem aktualnym w każdej epoce i w każdym miejscu. To nasz brak wiary spycha słowo Boga do roli opisu przeszłości, nakłada filtry obecnych czasów, unosi się pychą innych warunków. A Bóg nieustannie pochyla się nad życiem człowieka i pragnie go obdarować swą miłością. Dziś, podobnie jak dwa tysiące lat temu, nasze społeczeństwo pełne jest ubogich, więźniów, niewidomych. To ubóstwo czy ślepota miewają inne wymiary niż w czasach Jezusa, ale cierpienie człowieka jest takie samo i tak samo potrzebny jest mu Zbawiciel.
 
Pomóż nam, Panie, słuchać Ciebie i nie wątpić, że Ty masz najlepsze odpowiedzi na nasze skomplikowane problemy i pytania. Pozwól nam odkryć, że nieustannie do nas przemawiasz.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2013”
Autor: ks. Maciej Warowny
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

*********

Pan Jezus przynosi nam uzdrowienie, uwalnia nas z niewoli poczucia krzywdy i stosowania przemocy, wyrywa z zaślepienia i egoizmu, uczy nas kochać, pomaga widzieć brata w drugim człowieku. To wszystko dzieje się dzisiaj. Oto dobra nowina. Oby nie zabrakło nam wiary do jej przyjęcia.

ks. Jarosław Januszewski, „Oremus” styczeń 2009, s. 41

 

Komórka Królestwa

Panie, oczyść i umocnij miłość małżonków, aby razem ze swoimi dziećmi cieszyli się Twoją przyjaźnią (MP: kolekta na 25 rocznicę małżeństwa)

Sobór przedstawia rodzinę chrześcijańską, uświęconą przez sakrament małżeństwa, jako „znakomitą szkołę, gdzie odbywa się zaprawa w apostolstwie świeckich, gdzie pobożność chrześcijańska przenika całą treść życia i z dnia na dzień coraz bardziej ją przemienia” (KK 35). Rodzina istotnie jest pierwszą komórką lub, lepiej, komórką podstawową królestwa Bożego na ziemi. W niej dzieci są wychowywane „zgodnie z wiarą otrzymaną na chrzcie” (DWCH 3). Od najwcześniejszego wieku uczą się poznawać „władztwo” Boga, kochać Go i być Mu posłusznym jako pierwszemu „Panu”, jako troskliwemu i dobremu Ojcu, któremu wszystko się należy. Już stare prawo stawiało jasno ten pierwszy obowiązek głowy rodziny. Ogłosiwszy pierwsze przykazanie: „Będziesz miłował Pana, twojego Boga, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sil”, dodawało: „Niech pozostaną w Twym sercu te słowa, które ja ci dziś nakazuję. Wpoisz je twoim synom, będziesz o nich mówił przebywając w domu, w czasie podróży… wypisz je na drzwiach swojego domu i na twoich bramach” (Pwt 6, 5–9). Gdy wiara w Boga, miłość i poszanowanie dla Jego prawa są podstawą życia rodzinnego, regulują wzajemny stosunek małżonków do siebie i do dzieci, są natchnieniem ich wychowywania, wówczas rodzina jest naprawdę „królestwem Boga”, w którym na pierwszym miejscu miłuje się Boga, służy się Mu i jest się Mu posłusznym. Jeśli pobożny Izraelita poczuwał się do obowiązku korzystania z każdego środka i okoliczności, by wpajać dzieciom religijne zasady, o ileż bardziej powinni to czynić rodzice chrześcijańscy. Łaska sakramentu małżeństwa udziela im szczególnego daru wychowywania dzieci w wierze i pobożności, pouczania ich o rzeczach dotyczących Boga. W ten sposób rodzice zasiewają w ich sercu „słowo Królestwa”, ono zaś w swoim czasie przyniesie owoc. Chociażby nawet później wśród zmiennych kolei życia wiara wyniesiona z domu rodzinnego doznała wstrząsu, a niekiedy wydawała się wygasłą, to rozkwitnie znowu łatwiej właśnie dlatego, że była wpojona w dzieciństwie.

 

O Jezu, spraw, aby w naszych rodzinach panował pokój i zgoda, aby we czci miano przestrzeganie prawa Bożego i modlitwę, ona jest bowiem zarówno wyrazem miłości, jak i uszanowaniem dla prawa…
O Jezu, jak żyłeś w Nazarecie, tak żyj w każdej chrześcijańskiej rodzinie; zachowaj ją w jedności, związaną trwałym węzłem Twojej miłości, na każdy czas i na wieczność. Chroń, o Jezu, ten domowy pokój, bo on jeden potrafi osłodzić gorycze życia (Jan XXIII).

  • Słuszne to i zbawienne, abyśmy zawsze i wszędzie Tobie składali dziękczynienie, Ojcze święty, wszechmogący, wieczny Boże. Ty stworzyłeś człowieka na dowód swojej miłości ojcowskiej i raczyłeś go podnieść do takiej godności, że w łączności mężczyzny i kobiety objawiłeś nam plan swojej miłości. Dlatego nie przestajesz powoływać do prawa miłości tego, kogo z miłości stworzyłeś, by uczynić go uczestnikiem wiecznej Twojej miłości. Tajemnica tych świętych zaślubin, objawiając się jako znak Twojej miłości, uświęca równocześnie miłość ludzką.
    Spraw, o Panie, aby małżonkowie obdarzali się wzajemnie darem Twojej miłości i świadcząc widzialnie jedno drugiemu, że jesteś wśród nich obecny, stanowili jedno serce i jedną duszę.
    Udziel im też pomocy, aby dzieci swoje wychowywali w duchu Ewangelii i przygotowywali się do zjednoczenia się z Tobą w niebieskiej rodzinie (Mszał Polski: 3, prefacja i kolekta mszy Za nowożeńców).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. I, str. 212

http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150110.htm

***********

Rupert z Deutz (ok. 1075-1130), benedyktyn
O Trójcy Świętej, 42

„Duch Pański spoczywa na Mnie”
 

„Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli: ‘Duch Pana Boga nade mną, bo Pan mnie namaścił’” (Iz 61,1). To jakby Chrystus mówił: Ponieważ Pan mnie namaścił, powiedziałem i wciąż powtarzam: „Duch Pański spoczywa na Mnie”. Gdzie zatem, w jakim momencie Pan Mnie namaścił? W chwili poczęcia, lub lepiej, namaścił Mnie, abym został poczęty w łonie mej matki. Ponieważ nie z nasienia mężczyzny poczęła Mnie kobieta, ale dziewica Mnie poczęła z namaszczenia Duchem Świętym. Wtedy też Pan naznaczył Mnie królewskim namaszczeniem: wyświęcił królem przez namaszczenie, a jednocześnie wyświęcił kapłanem. Za drugim razem, w Jordanie, Pan namaścił Mnie tym samym Duchem…

A dlaczego Duch Pański spoczywa na Mnie?… „Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać rany serc złamanych” (Iz 61,1). Nie posłał mnie do pysznych i „zdrowych”, ale jak „lekarza do chorych” i złamanych na duchu. Nie posłał mnie do „sprawiedliwych”, ale do „grzeszników” (Mk 2,17). Zrobił ze mnie „męża boleści, oswojonego z cierpieniem” (Iz 53,3), człowieka „cichego i pokornego sercem” (Mt 11,29). „Posłał mnie, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę”… Jakim więźniom, albo raczej z jakiego więzienia mam głosić wyzwolenie? Jakim jeńcom zwiastować swobodę? Odkąd „przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć” (Rz 5,12), wszyscy ludzie są niewolnikami grzechu, wszyscy są jeńcami śmierci… „Zostałem posłany, aby pocieszyć wszystkich zasmuconych z Jeruzalem, którzy rozpaczają, że z powodu swoich grzechów zostali odzieleni od swojej matki, górnego Jeruzalem (Ga 4,26)… Tak, pocieszę ich, ofiarując im ‘wieniec zamiast popiołu’ pokuty, ‘olejek radości’, to znaczy pociechę Ducha Świętego ‘zamiast szaty smutku’, ponieważ czują się sierotami i wygnańcami, świąteczną szatę, to znaczy, chwałę zmartwychwstania ‘zamiast zgnębienia na duchu’” (Iz 61,3).

**********

Kilka słów o Słowie 10 I 2015

<a href="/channel/UCWbcvHebx0BGnB12QIEaqiA" class=" yt-uix-sessionlink     spf-link  g-hovercard" data-name="" data-ytid="UCWbcvHebx0BGnB12QIEaqiA" data-sessionlink="ei=e-2wVPmUKsva0AXl4IDwCQ">Michał Legan</a>

http://youtu.be/7knl992qDjc
*********

Jak zmienić świat? – Łk 4, 14-22a

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. Xavier Donat / Foter / CC BY-NC-ND)

Jezus powrócił w mocy Ducha do Galilei, a wieść o Nim rozeszła się po całej okolicy. On zaś nauczał w ich synagogach, wysławiany przez wszystkich.

 

Przyszedł również do Nazaretu, gdzie się wychował. W dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi i powstał, aby czytać. Podano Mu księgę proroka Izajasza. Rozwinąwszy księgę, natrafił na miejsce, gdzie było napisane:
“Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnych, abym obwoływał rok łaski od Pana”.
Zwinąwszy księgę oddał słudze i usiadł; a oczy wszystkich w synagodze były w Nim utkwione. Począł więc mówić do nich: “Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli”. A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Jezus przyszedł uczynić ten świat lepszym. To jest misja, którą otrzymał od Ojca i dla której został namaszczony Duchem Świętym. Dlaczego nie odniósł jeszcze pełnego sukcesu? Dlaczego świat zmienił się pod Jego wpływem tylko częściowo?

 

Aby On mógł zmienić świat do końca, musi być uznany jako autorytet – wszyscy muszą Mu uwierzyć. A z tym jest problem.

 

Ciągle wierzymy raczej jakiemuś zwykłemu człowiekowi, niż Jemu. Owszem, zachwycamy się Jego słowami, ale nie wierzymy Mu.

 

Gdybyśmy Mu wierzyli, porządkowalibyśmy ten świat zgodnie z Jego nauką, ale my wolimy porządkować po swojemu. I dlatego jest tak, jak jest.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2299,jak-zmienic-swiat-lk-4-14-22a.html

**********

Na dobranoc i dzień dobry – Łk 4, 14-22a

Mariusz Han SJ

(fot. BriceFR / flickr.com / CC BY-NC-SA 2.0)

Czas kiedyś zacząć działalność…

 

Jezus w Nazarecie
Jezus powrócił w mocy Ducha do Galilei, a wieść o Nim rozeszła się po całej okolicy. On zaś nauczał w ich synagogach, wysławiany przez wszystkich.

 

Przyszedł również do Nazaretu, gdzie się wychował. W dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi i powstał, aby czytać. Podano Mu księgę proroka Izajasza. Rozwinąwszy księgę, natrafił na miejsce, gdzie było napisane: Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski od Pana.

 

Zwinąwszy księgę oddał słudze i usiadł; a oczy wszystkich w synagodze były w Nim utkwione. Począł więc mówić do nich: Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli. A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego. I mówili: Czy nie jest to syn Józefa?

 

Opowiadanie pt. “O lisie i kogucie”

 

Staremu lisowi już dawno przyszedł apetyt na dorodnego koguta, ale miał respekt przed jego dziobem i pazurami. Postanowił więc podejść do niego z “pomyślunkiem”.

 

Pewnego dnia spacerując koło kurnika, przystanął przed kogutem i zagadnął go podchwytliwie: – Szanowny kolego, podziwiam twój głos i twoje potężne pianie, którego z przyjemnością słucham nawet w lesie. Powiedz mi jednak w zaufaniu, czy to prawda, co wieść gminna o tobie niesie, a mianowicie, że przy zamkniętych oczach twoje pianie jest tylko żałosnym kwileniem. – To śmieszne – odpowiedział zirytowany ptak – kto to rozpowiada o mnie takie brednie. Przekonaj się sam, że to wierutne kłamstwo!

 

l stary kogut zamknął oczy, podniósł głowę, nabrał w płuca powietrza i otwarł szeroko dziób… ale głosu nie wydał, bo lis tylko na to czekał, chwycił za wyprężoną szyję i dalej do lasu.

 

Całe to wydarzenie obserwował akurat gospodarz, który rąbał drzewo. Nie namyślając się długo, puścił się w pościg z siekierą za lisem. Ale tym razem kogut stanął na wysokości zadania: prosił lisa, aby zechciał chłopu wyznać, że dobrowolnie stał się jego ofiarą, bo inaczej obaj zginą pod siekierą. Lis w opałach, chcąc ratować swoją skórę (i zdobycz), krzyknął z całych sił, że kogut sam dobrowolnie wpadł w jego zęby. Kogut tylko na to czekał: uwolniony, uciekł w swoje strony.

 

Lis i kogut zastanawiali się potem długo, jakie z tego zdarzenia wyciągnąć wnioski: – Lepiej milczeć, niż rozdziawiać szeroko pysk – pomyślał lis. – Lepiej mieć oczy szeroko otwarte, niż głośno piać – pomyślał kogut.

 

Refleksja
Siedzenie z założonymi rękami lub co gorsza z zaciśniętymi pięściami nikomu nie służy, bo ani osobie, która w ten sposób się zachowuje, ani ludziom, którym przyszło z taką osobą żyć. Każdy powinien znaleźć swoją drogę, gdzie prawdziwie realizuje własne plany i marzenia, ale też i nie przeszkadza innym, aby sami je realizowali…

 

Jezus wyrósł w takim, a nie innym miejscu na ziemi i konkretnym środowisku ludzi. Mimo, że oni nie mogli uwierzyć, że przecież “tylko” od nich pochodzi, że w takim miejscu się narodził, to On, jako Syn Boga, żył tak jak żył, aby wypełnić wolę Ojca, która przewyższała ludzkie rozumienie spraw…

 

Nie pochodzenie, nie miejsce zamieszkania, nie środowisko w którym przyszło nam żyć i funkcjonować – to nie one są miarą naszego człowieczeństwa, ale przede wszystkim nasze serce i wolna wola czynienia dobra. To one przewyższają wszelkie trudności, które są ograniczeniami, ale tylko w naszej głowie…

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Zdarza Ci się siedzieć z założonym rękami?
2. Jak realizujesz swoje zamysły i plany?
3. Czy Twoje pochodzenie przeszkadza Ci w realizacji własnych planów?

 

I tak na koniec…
“Nic tak nie zadziwia ludzi, jak zdrowy rozsądek i proste działanie” (Ralph Waldo Emerson)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,132,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-4-14-22a.html

*************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

10 stycznia
Święty Grzegorz z Nyssy,
biskup i doktor Kościoła
Święty Grzegorz z Nyssy Grzegorz urodził się w 335 r. w Cezarei Kapadockiej. Jego ojciec był retorem w szkole wymowy. Był młodszym bratem św. Bazylego, którego przypominał wyglądem zewnętrznym. Chrzest przyjął jako młodzieniec. Po ojcu obrał sobie zawód retora i wstąpił w związek małżeński.
Po śmierci małżonki poświęcił się ascezie. Za namową św. Bazylego przyjął święcenia kapłańskie i wstąpił do założonego przez niego klasztoru położonego nad Morzem Czarnym. Stamtąd powołano go w roku 371 na biskupa Nyssy (obecnie Nevsehir w Turcji). W 380 roku został wybrany metropolitą Sebasty (współcześnie Sivas).
Grzegorz znany był jako żarliwy kaznodzieja i interpretator Słowa Bożego. Uczestniczył w Soborze w Konstantynopolu (381 r.), gdzie był głównym autorem słów uzupełniających Nicejski Symbol Wiary, dotyczących nauki o Duchu Świętym. Sobór ten nazwał Grzegorza “filarem Kościoła”. Dla potomnych pozostał w pamięci jako człowiek otwarty i miłujący pokój, współczujący biednym i chorym. Był jednym z najwybitniejszych teologów Kościoła Wschodniego. Jego pisma wyróżniają się subtelnością filozoficzną. Od Orygenesa zapożyczył alegoryczną metodę w interpretacji Pisma świętego. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę pism religijnych, m.in. ascetycznych i mistycznych, oraz komentarzy biblijnych. Papież św. Pius V (+ 1572) zaliczał go do czterech wielkich doktorów Kościoła wschodniego, choć na żadnej oficjalnej liście doktorów Kościoła Grzegorz nie figuruje. Św. Grzegorz z Nyssy razem z bratem św. Bazylim i przyjacielem św. Grzegorzem z Nazjanzu nazywani są ojcami kapadockimi.
Zmarł w wieku ok. 60 lat w dniu 10 stycznia ok. 395 roku.

W ikonografii św. Grzegorz ukazywany jest jako grecki biskup. Trzyma ewangeliarz w lewej ręce, a prawą ma wyciągniętą w geście błogosławieństwa. Zazwyczaj jest przedstawiany ze św. Bazylim, od którego ma krótszą brodę i bardziej siwe włosy.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/01-10a.php3

Mówi się, że pewien kuglarz w Aleksandrii tak wyćwiczył małpę, by zgrabnie wykonywała ruchy taneczne. Nałożył jej maskę tancerza i odpowiedni strój, wokół niej zaś ustawił grupę tancerzy i śpiewaków. Stał się przez to sławny. Małpa bowiem poruszała się i wyginała w takt muzyki, a ruchami i wyglądem potrafiła doskonale ukryć swą naturę. Gdy publiczność była zadziwiona niezwykłością widowiska, jakiś dowcipny widz wpadł na zabawny pomysł, by pokazać widzom, że małpa jest tylko małpą.

 

Gdy bowiem wszyscy wznosili okrzyki i oklaskiwali zręczność małpy, poruszającej się rytmicznie w takt muzyki i śpiewu, on, jak mówią, rzucił na scenę suszone owoce, lubiane przez tego rodzaju zwierzęta. Gdy tylko małpa ujrzała migdały rozrzucone przed tanecznym chórem, nie wahała się ani przez chwilę: nie myślała już o tańcu ani oklaskach czy też o pięknym stroju. Pobiegła do migdałów i zaczęła zagarniać je pełnymi rękoma. Aby zaś maska nie przeszkadzała jej w jedzeniu, natychmiast zdarła ją z siebie pazurami, niszcząc swe sztuczne przebranie. Tym samym zamiast podziwu i pochwał wywołała u widzów śmiech, a pod strzępami maski ukazał się jej szkaradny i śmieszny wygląd.

 

Nie wystarczyły małpie maska i przebranie, by uznać ją za człowieka; łapczywość ujawniła bowiem jej naturę. Podobnie dzieje się z ludźmi, którzy dobrze nie ukształtowali swej natury wiarą: skoro szatan podsunie im łakocie, szybko okazują się kimś innym, niż wskazuje ich nazwa.

 

 Na swym targu zła diabeł oferuje łakomym ludziom już nie suszone figi, migdały itp., ale próżną chwałę, ubieganie się o zaszczyty, żądzę zysku, szukanie przyjemności i inne tego rodzaju rzeczy. Przez to łatwo dają się uwieść dusze postępujące jak małpy: to ci, którzy tylko udają, że są chrześcijanami przez naśladowanie jedynie zewnętrzne, gdy jednak pojawi się chwila namiętności, niszczą maskę umiarkowania, łagodności czy jakiejś innej cnoty.

 

 Konieczne jest więc właściwe zrozumienie, czym jest „chrześcijaństwo”. Być może w ten sposób staniemy się tym, co określenie to wyraża, a nasza przemiana nie ograniczy się jedynie do czystego wyznawania i przybrania nazwy, ale wobec Tego, który widzi rzeczy ukryte (Mt 6,6), pokażemy, że jesteśmy inni, niż to się wydaje.

 

Pisma ascetyczne

http://www.fronda.pl/blogi/tarcza-wiary/sw-grzegorz-z-nyssy-395,24150.html

Grzegorz z Nyssy (św.): O Judaszu

Nie tylko ten, kto nie znał zła, ale i kto nawet nie zaczął żyć, jest szczęśliwszy od żyjącego w grzechu. Tego nauczyliśmy się z ewangelii o Judaszu, o którym mówi się, że lepiej by było dla niego, gdyby w ogóle nie istniał, niż gdyby czynił zło (por. Mt 26, 24). Ze względu na to, że głęboko utkwiło w nim zło, jego oczyszczająca kara trwa w nieskończoność.

(O dzieciach przedwcześnie zmarłych 45 [fragm.], św. Grzegorz z Nyssy)

http://www.skarbykosciola.pl/pierwsze-wieki/grzegorz-z-nyssy-sw-o-judaszu/

Św. Grzegorz z Nyssy

O NAŚLADOWANIU BOGA
PISMA ASCETYCZNE

Przełożył i opracował Ks. Józef Naumowicz



Uwaga. W wersji elektronicznej zamieszczamy jedynie same teksty św. Grzegorza. Wersja papierowa, którą można zamówić w Księgarni on-line Wydawnictwa M, zawiera także wstęp i bogate wprowadzenia historyczne i teologiczne oraz przypisy.

1. Co znaczy być chrześcijaninem

Wstęp listu do Harmoniosa

1. Postępuję wobec ciebie jak ci, którzy zobowiązani są płacić możnym codzienne daniny i przez wiele dni nie są w stanie uiścić należności. Gdy tylko nadarzy im się okazja, natychmiast spłacają dług. Tak też ja regularnie powinienem wysyłać do ciebie listy (dla chrześcijan bowiem obietnica jest zobowiązaniem). Skoro jednak w minionym czasie, wbrew swej woli, w ogóle do ciebie nie pisałem, teraz pragnę uzupełnić braki. Zamierzam przesłać ci dłuższe pismo, tak, by odpowiadało temu, co zazwyczaj znajduje się w kilku oddzielnych listach.

2. Aby w długim piśmie uniknąć czczej gadaniny, byłoby dobrze, jak sądzę, naśladować w nim styl naszych wspólnych rozmów. Pamiętasz, że ich tematem była zawsze praktyka cnót i ćwiczenie się w pobożności. Zawsze umiejętnie odpowiadałeś na moje słowa i nigdy nie przyjąłeś niczego, co najpierw nie zostało zbadane i omówione. Ja zaś odsuwałem poszukiwania — zawsze, gdy oddalały się od toku rozmowy, oraz rozwiązywałem pojawiające się kwestie.

3. Także teraz pod każdym względem byłoby lepiej, gdyby twoja wnikliwość mogła ożywiać naszą rozmowę. Byłby to zysk dla nas obu: moglibyśmy wzajemnie się widzieć — a cóż jest bardziej przyjemnego dla mnie w tym życiu? — twój umysł zaś, niczym plektron pobudzałby moją starą lirę. Chociaż pozostajemy złączeni duchowo, życie jednak zmusiło nas, byśmy byli oddaleni od siebie. Dlatego konieczne jest, bym przyjął także twoją rolę, jeśli w trakcie tego rozważania zrodzi się jakaś wątpliwość.

4. Byłoby dobrze dla pisma wyznaczyć najpierw temat pożyteczny dla duszy, po jego ustaleniu natomiast zająć się nim. Jako główną podejmijmy więc kwestię: Co znaczy być chrześcijaninem? Jej podjęcie zapewne nie będzie daremne.

Sens nazwy chrześcijanin

5. Jeżeli dokładnie zrozumiemy, co znaczy nazwa chrześcijanin, otrzymamy wielką pomoc do życia cnotliwego, starając się przez godne postępowanie prawdziwie stać się tym, co nasze określenie wyraża.

6. Gdy bowiem ktoś pragnie nazywać się lekarzem, retorem czy geometrą, nie chciałby być oskarżany o niewłaściwe używanie takiego tytułu, gdyby kiedyś okazało się, że nie jest tym, kim się określa. Przeciwnie, jeśli rzeczywiście pragnie nosić taką nazwę, będzie starał się uwiarygodnić ją swoim sposobem życia, by nie używać jej fałszywie.

Podobnie my, jeśli w naszych poszukiwaniach odnajdziemy prawdziwy sens nazwy „chrześcijanin”, chcielibyśmy być tym, co imię to wyraża w odniesieniu do nas. Wtedy nie będzie stosować się do nas opowiadanie o małpie, przytaczane wśród pogan.

Opowieść o małpie z Aleksandrii

7. Mówi się, że pewien kuglarz w Aleksandrii tak wyćwiczył małpę, by zgrabnie wykonywała ruchy taneczne. Nałożył jej maskę tancerza i odpowiedni strój, wokół niej zaś ustawił grupę tancerzy i śpiewaków. Stał się przez to sławny. Małpa bowiem poruszała się i wyginała w takt muzyki, a ruchami i wyglądem potrafiła doskonale ukryć swą naturę. Gdy publiczność była zadziwiona niezwykłością widowiska, jakiś dowcipny widz wpadł na zabawny pomysł, by pokazać widzom, że małpa jest tylko małpą.

8. Gdy bowiem wszyscy wznosili okrzyki i oklaskiwali zręczność małpy, poruszającej się rytmicznie w takt muzyki i śpiewu, on, jak mówią, rzucił na scenę suszone owoce, lubiane przez tego rodzaju zwierzęta. Gdy tylko małpa ujrzała migdały rozrzucone przed tanecznym chórem, nie wahała się ani przez chwilę: nie myślała już o tańcu ani oklaskach czy też o pięknym stroju. Pobiegła do migdałów i zaczęła zagarniać je pełnymi rękoma. Aby zaś maska nie przeszkadzała jej w jedzeniu, natychmiast zdarła ją z siebie pazurami, niszcząc swe sztuczne przebranie. Tym samym zamiast podziwu i pochwał wywołała u widzów śmiech, a pod strzępami maski ukazał się jej szkaradny i śmieszny wygląd.

Znaczenie anegdoty

9. Nie wystarczyły małpie maska i przebranie, by uznać ją za człowieka; łapczywość ujawniła bowiem jej naturę. Podobnie dzieje się z ludźmi, którzy dobrze nie ukształtowali swej natury wiarą: skoro szatan podsunie im łakocie, szybko okazują się kimś innym, niż wskazuje ich nazwa.

10. Na swym targu zła diabeł oferuje łakomym ludziom już nie suszone figi, migdały itp., ale próżną chwałę, ubieganie się o zaszczyty, żądzę zysku, szukanie przyjemności i inne tego rodzaju rzeczy. Przez to łatwo dają się uwieść dusze postępujące jak małpy: to ci, którzy tylko udają, że są chrześcijanami przez naśladowanie jedynie zewnętrzne, gdy jednak pojawi się chwila namiętności, niszczą maskę umiarkowania, łagodności czy jakiejś innej cnoty.

11. Konieczne jest więc właściwe zrozumienie, czym jest „chrześcijaństwo”. Być może w ten sposób staniemy się tym, co określenie to wyraża, a nasza przemiana nie ograniczy się jedynie do czystego wyznawania i przybrania nazwy, ale wobec Tego, który widzi rzeczy ukryte (Mt 6,6), pokażemy, że jesteśmy inni, niż to się wydaje.

opr. mg/mg

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/grzegorz_nasladowanie01.html

Kazanie św. Grzegorza z Nyssy, biskupa
(Kazanie 1 na zmartwychwstanie Chrystusa)

Pierworodny nowego stworzenia

 

Przyszło królestwo życia, a zniszczone zostało panowanie śmierci. Ukazało się inne narodzenie, inne życie, inny rodzaj życia, cała nasza natura została odmieniona. Jakież to zrodzenie? “Nie ze krwi ani z woli męża, ani z żądzy ciała, ale z Boga narodzone”.
Jakże to się może stać, pytasz. Posłuchaj, a wyjaśnię ci to w paru słowach. Poczęcie dokonuje się przez wiarę, przychodzi na świat przez odrodzenie chrztu. Jego piastunką jest Kościół, którego nauką i zasadami żywi się ono jak u piersi matki, a chleb z nieba jest jego pokarmem; wiekiem dojrzałym jest wzniosłe życie, a zaślubinami nabycie mądrości. Potomstwem jest nadzieja, domem królestwo, dziedzictwem i bogactwem rozkosze raju, a kresem nie śmierć, lecz szczęśliwe i wieczne życie przygotowane tym, którzy tego są godni.
“Oto dzień, który Pan uczynił”. Jakże inny od tych dni, które się zaczęły razem z początkiem świata i które mierzymy biegiem czasu. Ale dzień Pana jest początkiem nowego stworzenia, bo wtedy Bóg uczynił nowe niebo i nową ziemię, jak mówi prorok. Jakież to niebo? Wiara w Chrystusa jest jego nieboskłonem. A jaka to ziemia? Jest nią serce szlachetne, mówi Pan, które jak ziemia pije padającą nań wodę i przynosi plon wielokrotny.
Słońcem nowego stworzenia jest czyste życie, gwiazdami – cnoty; powietrzem – dobre postępowanie, morzem – głębia mądrości i wiedzy, ziołami i ziarnem – prawowierna nauka i Boże pouczenia, na tych pastwiskach żywi się i karmi lud Boży; drzewa przynoszące owoce – to zachowanie przykazań.
W tym dniu człowiek zostaje prawdziwie stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Zastanów się, czy “ten dzień, który Pan uczynił”, jest dla ciebie rzeczywiście początkiem nowego świata. I czy istotnie, jak mówi prorok, różni się on dla ciebie od innych dni i nocy?
Ale nie powiedzieliśmy jeszcze o największej łasce, którą ów dzień przynosi. Stanowi on zagładę bólów śmierci, bo wydał Tego, który jest pierworodnym spośród umarłych.

Pan mówi: “Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego; do Boga mego i Boga waszego”. Wspaniała i dobra nowina! Ten, który stał się dla nas człowiekiem, choć jest Pierworodnym Synem Bożym, jako człowiek staje przed prawdziwym Ojcem, aby nas uczynić swoimi braćmi i razem z sobą przyprowadzić wszystkich, którzy tak jak On należą do ludzkości.

http://brewiarz.pl/indeksy/pokaz.php3?id=6&nr=221

Kazanie św. Grzegorza z Nyssy, biskupa
(Kazanie na Wniebowstąpienie Chrystusa)

Chrystus jest Królem chwały

 

“Pańska jest ziemia i to, co ją napełnia”. Czemuż więc, człowiecze, dziwisz się nowości, że nasz Bóg pokazał się na ziemi i obcował z ludźmi? Przecież ziemia jest Jego stworzeniem i dziełem. Nic to więc nowego ani niewłaściwego, że Pan przyszedł do swej własności, gdyż nie przebywa w cudzym świecie, lecz w tym, który sam zbudował osadziwszy ziemię na morzu i uczyniwszy ją dogodną dla spływu rzek. A po cóż przyszedł na ziemię? Aby cię wydostać z otchłani grzechu i zawieść na górę, przy czym jako królewskiego powozu użyć masz cnotliwego życia, by dostać się na górę. Nie możesz bowiem wejść na ową górę, jeśli nie pójdziesz w towarzystwie cnót, mając ręce czyste, nie skalane żadnym złym uczynkiem, będąc czysty w sercu, z duszą nie skierowaną do niczego próżnego i nie knującą przeciw bliźniemu żadnego podstępu. Nagrodą takiego wchodzenia na górę jest błogosławieństwo; takiemu człowiekowi okazuje Pan miłosierdzie, jakie sobie w niebie zaskarbił: “To jest pokolenie tych, którzy Go szukają” i przez cnotę wstępują na górę “tych, którzy szukają oblicza Boga Jakuba”.
Dalszy ciąg tego psalmu jest może nawet bardziej wzniosły niż sama nauka Ewangelii. Ona bowiem opowiedziała życie Pana na ziemi i Jego powrót do nieba, a ten wzniosły Prorok, wyszedłszy poza samego siebie, jak gdyby nie był obciążony brzemieniem ciała, miesza się między moce nadświatowe i przytacza nam ich słowa śpiewane wtedy, gdy odprowadzając wracającego Pana rozkazują aniołom przebywającym na ziemi, gdzie mają powierzone sobie ludzkie życie, podnieść bramy, mówiąc: “Podnieście, książęta, bramy wasze, i podnieście się wy, odwieczne podwoje, a wejdzie Król chwały”. A ponieważ gdziekolwiek by był Ten, który wszystko w sobie obejmując, czyni się współmiernym z tym, co Go przyjmuje, gdyż nie tylko staje się człowiekiem wśród ludzi, lecz zupełnie konsekwentnie, bawiąc wśród aniołów, zniża się do ich natury – dlatego odźwierni wołają: “Kto jest tym Królem chwały?” Z tego powodu przedstawiają im Go jako silnego i możnego w zamierzonej wojnie z ciemięzcą natury ludzkiej i jako Tego, który ma obalić panowanie śmierci, aby po usunięciu najgroźniejszego wroga wezwać ród ludzki do wolności i pokoju.
Potem znowu powtarza podobne słowa. Wypełniło się już bowiem misterium śmierci, dokonało się zwycięstwo nad nieprzyjaciółmi i jako pomnik tego zwycięstwa został wzniesiony krzyż: “I znowu wstąpił na wysokość, wiodąc wziętych do niewoli” Ten, który dał ludziom żywot i królestwo, te dobre dary. I trzeba znowu otworzyć bramy zagradzające Mu wejście. Teraz wychodzą na Jego spotkanie nasi aniołowie stróże i otrzymują rozkaz otwarcia Mu zamkniętych bram, aby znowu w nich był uwielbiany. Lecz nie poznają Go, bo oblókł się w brudną szatę naszego życia, bo Jego szaty są czerwone z tłoczni grzechów ludzkich. Dlatego kierują do odprowadzających to pytanie: “Kto jest tym Królem chwały?” A odpowiedź brzmi już nie tak: “Silny i potężny w boju”, lecz: “Pan mocy, który objął panowanie nad wszystkim, który w sobie wszystko streścił, który we wszystkim ma pierwsze miejsce, który wszystko przywrócił do pierwotnego stanu – On jest Królem chwały”.
http://brewiarz.pl/indeksy/pokaz.php3?id=6&nr=222

Teksty Św. Grzegorza z Nysy

 

Człowiek jako nieskończone pragnienie

Tylko Dobro jest z pewnością słodkie, godne pragnienia i umiłowania; radowanie się nim staje się coraz bardziej impulsem do coraz większego pragnienia, ponieważ właśnie dzięki uczestniczeniu w rzeczach dobrych, radowanie wzmacnia nasze pragnienie. W ten sposób Mojżesz, który jest oblubienicą, miłował oblubieńca, naśladując dziewicę z Pieśni nad pieśniami, która mówi: Całuj mnie pocałunkami swoich ust. W ten sposób Mojżesz, dzięki darowi otrzymanemu przez Boga usta w usta, jak potwierdza Pismo, po tak ogromnej teofanii doświadczył w swym duchu jeszcze większego pragnienia owych pocałunków, do tego stopnia, że prosił o widzenie tego, którego pragnął, tak, jakby go jeszcze nie kontemplował. Podobnie wszyscy inni, w których pragnienie Boga złożone w głębi; ich pragnienie nie miało nigdy końca, ponieważ to wszystko, co otrzymywali od Boga, dzięki radowaniu się z tego, czego pragnęli, ono samo stawało się niczym innym, jak przedmiotem pobudzającym do jeszcze większego jego rozpłomienia.W ten sam zapewne sposób, także dusza, która jednoczy się z Bogiem, jest nie do zaspokojenia w swoim radowaniu: im obficiej zostaje wypełniona pięknem, tym mocniej płonie w swym pragnieniu.Ponieważ słowa oblubieńca są duchem i życiem, dlatego ktokolwiek jednoczy się z duchem, staje się duchem, i ten, kto jednoczy się z życiem przechodzi ze śmierci do życia, jak mówi Pan. Z tego powodu dziewica, tzn. dusza, pragnie przybliżenia się do źródła życia duchowego. Źródłem tym są usta oblubieńca, z których tryskają słowa życia wiecznego, wypełniając usta chłonących je, jak uczynił to prorok, kiedy poprzez swoje usta przekazywał ducha.Jeśli pragnie się zaczerpnąć ze źródła, należy zbliżyć usta do ust, a źródłem jest Pan mówiący: Jeśli ktoś jest spragniony niech przyjdzie do mnie i pije. Z tego powodu dusza stęskniona pragnie przybliżyć swe usta do tych, które są źródłem życia wiecznego i mówi: Pocałuj mnie pocałunkami swoich ust. Ten, który tryska życiem na wszystkich, chce by wszyscy się zbawili; aby nikt nie pozostał pozbawiony tego pocałunku, ponieważ ten pocałunek oczyszcza od wszelkiej zmazy. (…) Duszy oczyszczonej nie przeszkadza już żaden cielesny trąd i strzeże skarbca rzeczy dobrych, które nazywa się „sercem”, z którego pochodzi dar boskiego mleka żywiącego duszę: ona rzeczywiście ssie łaskę proporcjonalnie do swej wiary. (…) W każdym razie nie mylimy się, jeśli się poprzez wyrażenie „serce” rozumiemy ukrytą i niewyrażalną potęgę Boga; piersi (sutki) zaś możemy rozumieć jako dobre czyny, aktualizowane poprzez boską moc dla naszego dobra: przez tego typu działanie Bóg karmi każdego z nas mlekiem życia, darując każdemu odpowiednie dla niego pożywienie[1].

 

Błogosławieni czystego serca

Oto Bóg celem i przedmiotem oglądania dla tych, co mają serca oczyszczone! Ale ów wielki Jan twierdzi, że Boga nikt nigdy nie widział (J 1, 18); zdanie to potwierdza i on wzniosłego umysłu Paweł mówiąc, że Boga żaden z ludzi nie widział, ale i widzieć nie może (1 Tym 6, 16). To więc jest ową gładko przeciętą i oderwaną górą, która zdaje się nie mieć żadnego oparcia i podstawy dla rozumów ludzkich; o niej i Mojżesz oznajmia, że w swoich zamysłach jest niedostępną tak, że nigdy umysł ludzki nie może jej dojść, ani też cokolwiek z niej pojąć choćby z największym swym wysiłkiem; – bo wszystko to wykluczone przez owo zdanie Pisma św.: Nie będziesz mógł widzieć oblicza mego; nie może bowiem człowiek ujrzeć mnie i żyw pozostać (Wj 33, 20).Ponieważ tedy żywot wieczny i szczęście polega na widzeniu Boga; ponieważ możliwość tego widzenia Boga zgoła wykluczają takie filary wiary św. jak Jan, Paweł i Mojżesz – przeto możesz widzieć te przepaściste a zawrotne głębiny, w które może wciągnąć umysł ludzki rozważanie powyższych słów Chrystusa. Bóg jest Życiem, więc kto nie widzi Boga, nie widzi Żywota, nie żyje. Że zaś Boga widzieć nie można, twierdzą jednogłośnie i prorocy i apostołowie, Duchem Bożym natchnieni. Więc na czymże się wesprze upadająca ludzka nadzieja? Jedynie na Chrystusie, który ją podnosi i umacnia. Tak uczynił Chrystus z Piotrem, gdy go już tonącego znowu postawił na wodzie twardej i stopom opór stawiającej. Jeżeli więc i nas dotknie prawica Słowa Wcielonego, jeśli nas, którzy się chwiejemy w tym zamęcie prawd, umieści na pewnej podstawie – będziemy bezpieczni; bo silnie obejmiemy Odwieczne Słowo, wiodące nas za rękę. Ono to zapewnia nas, że błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.Powyższa obietnica Chrystusa jest tak wielka, że przewyższa i przechodzi ostateczne nawet krańce szczęśliwości. Czegoż bowiem innego może jeszcze człowiek pragnąć, kiedy wszystko będzie posiadał w Tym, którego zobaczy?! Oglądać w języku Pisma św. oznacza to samo, co posiadać, tak np. ten tekst: Oglądaj dobra Jeruzalem (Ps 127, 5), tyle znaczy co: znajdź te dobra i posiadaj je. I gdzie indziej mówi Prorok: Niechaj zginie bezbożny i nie ogląda chwały Pańskiej (Iz 26, 10), a przez to chce powiedzieć: niech bezbożny nie będzie uczestnikiem chwały Pańskiej. Kto więc Boga zobaczył, osiągnął wszystko, co tylko dobrym zwać się może, a więc: żywot bez końca, wieczystą nieskażoność, nieśmiertelną szczęśliwość, królestwo bez końca, ciągłe i ustawiczne wesele, prawdziwe światło, duchowy i słodki głos, chwałę niedostępną, ciągłe uniesienia i radość serca – krótko mówiąc wszelakie dobro.(…)Czyż więc Pan zachęca nas może do tego, co przewyższa nasze jestestwo, lub czy wzniosłość tego przykazania przechodzi siły ludzkie? Z pewnością nie! Bo nie rozkazał Bóg latać w powietrzu tym, którym nie użyczał skrzydeł, ani też przebywać we wodzie tym, dla których ziemię przeznaczył. Jeżeli więc we wszystkich innych rzeczach prawo jest zastosowane do sił tych, dla których je wydano, jeżeli dalej prawo nie może obowiązywać do tego, co przechodzi siły – to zaiste i tutaj pewnik ten zastosować możemy – a mianowicie, że nie należy nam tracić otuchy co do osiągnięcia obietnicy w błogosławieństwie powyższym złożonej. Podobnie sądzić należy, że i Jan, i Paweł, i Mojżesz, i inni im podobni osiągnęli wieczną szczęśliwość, polegającą na oglądaniu Boga. To Paweł mówi: Na ostatek odłożony mi jest wieniec sprawiedliwości, który mi odda Pan, sędzia sprawiedliwy w ów dzień (2 Tym 4, 8); a Jan spoczywał na piersiach Pana (Jan 21, 20); a do Mojżesza rzekł Bóg: Znalazłeś łaskę przede mną i ciebie znam po imieniu (Wj 33, 17).Jeżeli więc wątpić nie wolno, że ci, co powiadali, iż oglądanie Boga twarzą w twarz jest ponad siły ludzkie, mimo to są błogosławionymi, jeżeli po wtóre błogosławieństwo polega na widzeniu Boga, które znów tylko ludzie czystego serca pozyskać sobie mogą, to zaiste czystość serca, która nam umożliwia wieczną szczęśliwość – nie należy do rzeczy nam niedostępnych i niemożliwych. Jakżeż więc można twierdzić, że mówią prawdę Jan i Mojżesz, którzy wraz z Pawłem twierdzą, iż oglądanie Boga przechodzi siły ludzkie – a że z drugiej strony nie sprzeciwia się ich twierdzeniu głos Chrystusa, który czystym obiecuje oglądanie Boga? (…)Natura Boska, czymkolwiek jest ona sama w sobie, według swej istoty, z pewnością przechodzi wszelkie pojęcie i wszelkie wysiłki rozumu stworzonego. Ona to nie dopuszcza do siebie żadnych przypuszczeń i podobieństw, odrzuca i odtrąca takowe od siebie. Dotychczas nie posiadają ludzie żadnej władzy do zrozumienia i zgłębienia rzeczy nie dających się zgłębić – dotychczas nie wymyślono żadnego sposobu, żadnej drogi, żadnego (że się tak wyrażę) instrumentu do pojmowania rzeczy niepojętych. Dlatego wielki Apostoł narodów po prostu nazywa drogi Pańskie niedościgłymi, a sądy jego nieogarnionymi (Rz 11, 33), oznaczając przez to, że droga wiodąca do poznania Natury Boskiej jest dla umysłów ludzkich wprost niedostępna. Stąd to nikt z ludzi (ani przed nim, ani po nim żyjących) śladu jakiejkolwiek próby lub poznania nie uczynił, by zbadać rzecz przechodzącą nasze pojęcie. Bóg więc będąc z natury ponad wszelką naturą – będąc niewidzialnym i nie dającym się bliżej określić – innym sposobem musi być widziany i pojęty.Sposobów takiego poznania jest wiele. I tak z mądrości, która ujawnia się w całym wszechświecie, możemy przez rozumowanie poznawać Tego, który wszystko z mądrością uczyni. Podobnie i w dziełach ludzkich możemy pod pewnym względem duchowo upatrywać sztukmistrza w jego dziełach, bo ten sztukę swą w dziele ukrył. Ale jak nie widzimy natury artysty w jego arcydziele, lecz tylko jego artystyczną wiedzę, którą on tam wcielił i uwydatnił, podobnie gdy spoglądamy na piękność rozlaną w stworzeniu, rodzi się w umyśle naszym pewne pojęcie Stworzyciela, bo poznajemy jego mądrość, z którą wszechświat stworzył – ale nie poznajemy jego istoty ani jestestwa.Podobnie badając przyczynę naszego istnienia widzimy, że nie z konieczności, ale z dobrej wolnej woli Bóg człowieka stworzył, przez. to zaś oglądamy Boga, i to w jego dobroci, ale znów nie w jego jestestwie. Podobnie i wszystkie inne rzeczy myśl naszą podnoszą do poznawania tego Bytu, który ponad wszystkim góruje i wyższy jest od wszystkiego. Takie tedy rozumowanie zwykliśmy nazywać poznawaniem i patrzeniem na Boga – bo każda wznioślejsza myśl przywodzi nam w ten sposób Boga na pamięć. Albowiem i potęga, i czystość, i niezależność, i inne podobne przymioty rodzą w duszach naszych pewne pojęcie jakiejś wyższej Boskiej Istoty. Stąd więc wynika, że Bóg prawdę mówi, obiecując, że się da oglądać człowiekowi czystego serca, i że Paweł nie zmyśla twierdząc w swych listach, że Boga żaden z ludzi nie widział, ale i widzieć nie może (1 Tym 6, 16). W ten sposób Istotę z natury swej niewidzialną można poznawać z otaczających ją rzeczy, które tworzy i w których działa.Ale obietnica naszego błogosławieństwa nie odnosi się tylko do tego, że z potęgi i działania możemy poznawać Tego, który to zdziałał; tak bowiem mogą mądrzy tego świata, z celowości i z porządku we wszechświecie panującego wnioskować o istnieniu Bytu potężnego i mądrego. Wzniosłe błogosławieństwo Chrystusowe obiecuje coś więcej tym, którzy mogą zdobyć się na czystość. (…)Nie zdaje mi się rzeczą stosowną, aby Bóg miał być tylko przedmiotem oglądania dla tych, którzy swe serce oczyścili z brudów grzechu, ale wzniosła ta obietnica Chrystusowa nasuwa mi myśl, którą Pan gdzie indziej jasno przedłożył, gdy rzekł: Oto Królestwo Boże w was jest (Łk 17, 21). Przez to chciał nas Chrystus nauczyć, że człowiek, który serce swoje oczyścił z wszelkiego wadliwego uczucia i skłonności do stworzeń, ogląda obraz Bożej Natury w swej własnej piękności.Zdaje mi się przeto, że Bóg Wcielony w tych krótkich słowach które wyrzekł, taką nam podał radę i zachętę: O ludzie, obdarzeni żądzą oglądania rzeczy istotnie dobrych! Gdy usłyszycie, że Boży Majestat wznosi się ponad niebiosa, że chwała jego jest niepojęta, a piękność niewymowna, że jego Istoty pojąć i zgłębić nie możecie, nie popadajcie w zwątpienie, iż nie możecie oglądać tego, czego pragniecie. Bo na tyle, ile możecie zrozumieć i pojąć, macie sami w sobie moc i sposób. Bóg, który was stworzył, dobro to równocześnie w naturze waszej złożył i jakby w nią wcielił. Bóg przy stwarzaniu cię złożył w tobie pierwiastki i obrazy swych doskonałości i dóbr, jakby wosk ugniatając we formie. Ale błędy otaczające ten znak podobieństwa Bożego dobro to zakryły zupełną osłoną i sprawiły, że ono stało się dla ciebie nieużyteczne. Jeśli więc pilnym i doskonałym życiem brudy nagromadzone w sercu obmyjesz, zajaśnieje w tobie piękność iście Boska. Jak żelazo z początku nieco rudawe i ciemne po oczyszczeniu z rdzy blaskami w słońcu sieje – tak, jeśli człowiek oczyści wnętrze swoje, które Pismo nazywa sercem, z rdzy błędów, które zrodziło niestosowne postępowanie człowieka, na nowo odzyska pierwotny kształt i podobieństwo Boże i stanie się dobrym, bo rzecz podobna dobru, sama w sobie jest dobra. Kto więc siebie widzi, ogląda w sobie to, czego pragnie. Człowiek czystego serca, wskutek tego staje się błogosławionym, że spoglądając na swoją czystość, widzi w niej odblask pierwszorzędnej piękności Bożej. Jako bowiem ci, którzy patrzą na słońce odbite w zwierciadle, chociaż nie spoglądają na samo słońce na niebie – mimo to widzą w zwierciadle słońce, tak samo jak i ci, którzy wprost na samo słońce spoglądają – tak (mówi Chrystus do nas) i wy, chociaż sił wam nie starczy do kontemplacji światła niedostępnego, jeśli jednak powrócicie do stanu pierwotnej swej czystej piękności i łaski, będziecie mieli w sobie to, czego szukacie. Albowiem czystość i wolność od błędnych przywiązań i wstręt do wszelakiego zła jest Bóstwem. Jeśli to masz w sobie, Bóg jest całkowicie w tobie. A przeto jeśli będziesz posiadał rozum wolny od wszelkiego błędu, oczyszczony od wszelkiego brudu i niestosownego przywiązania – zaiste błogosławionym jesteś dla bystrości i jasności twojego wzroku, bo ty, mając wzrok oczyszczony, widzisz to, czego inni nie widzą, i zrzuciwszy z oczu materialną łuskę ciemnoty, spoglądasz przy czystej pogodzie twego serca na błogosławione widowisko. A na czymże ono polega? Na świętości, czystości i prostocie; one to są jasnym odblaskiem Bożej Natury, w którym Boga samego oglądać możemy. Z tego, co powiedziałem, jasno wynika prawdziwość mego twierdzenia. Ale mowa moja obraca się jeszcze koło pewnej niejasnej wątpliwości, którą z początku poruszyłem. Kto dotarł do nieba, ten cieszy się uczestnictwem niebieskich cudów i może nam o nich opowiadać. Ponieważ atoli droga do nieba pełna przeszkód, dlatego te najpewniejsze wiadomości o niebie żadnej nam korzyści nie przynoszą. Podobnie tedy po tym, co powiedziałem, nie możemy już więcej wątpić o istnieniu szczęśliwości i o tym, że ją przez czystość serca zdobyć sobie możemy, ale pozostaje nam jeszcze jedna trudność do rozwiązania, trudność zupełnie podobna do odbywania drogi prowadzącej do nieba, tj. należy wskazać sposób oczyszczenia serca z brudów i naleciałości. Cóż tu więc jest dla nas Jakubową drabiną? Cóż będzie ognistym wozem, który by, podobnie jak proroka Eliasza do nieba, tak i nas porwał i zawiózł na oglądanie górnych owych cudów? Innymi słowy – cóż oczyści serce nasze i usunie ziemskie ciężary?Jeśli kto myślą obejmie i dokładnie rozważy wrodzone ducha skłonności i błędy, gotów sądzić, że żadną miarą, żadnym sposobem, żadną sztuką złego tego wyrugować i usunąć nie można. Już przy samym naszym urodzeniu kiełkuje namiętność i złe skłonności, a z biegiem lat wzrastają one i dopiero z naszą śmiercią ustają.(…)Ale mimo to toż samo Pismo św. twierdzi, że można prowadzić życie wzniosłe i święte; toż Pismo na swych świętych kartach opowiada nam o cudownych czynach tylu świętych mężów.Jak widzieliśmy podwójny jest sposób oglądania Boga; pierwszy: oglądanie Stwórcy na wysokościach zasiadającego w jego istocie i jestestwie; drugi zaś: połączenie się z Bogiem przez czystość życia. Zgodna nauka świętych poucza nas, że pierwszy sposób przez oglądanie twarzą w twarz jest dla nas niedostępny; drugi zaś sposób obiecuje ludzkości Chrystus Pan w obecnym błogosławieństwie, gdy mówi: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”.Cała prawie Ewangelia poucza cię, w jaki sposób możesz stać się czystym. Jeżeli po porządku przejdziesz przepisy Boże, w Ewangelii świętej podane, znajdziesz w nich jasny a prosty środek oczyszczenia serca. Chrystus dzieli błędy i nieprawości na dwie klasy: pierwsza objawia się w uczynkach, druga obejmuje myśli. Przeciw złym czynom wystąpił Pan i karał je już w Starym Zakonie; przeciwko myślom i pragnieniom obecnie stawia swe prawo, które nie tyle już karze i karci złe czyny, ile raczej przestrzega i ochrania, by zło wcale, o ile to możliwe, nie istniało. Albowiem kto z woli swej stanowczo zło usuwa, ten nadobficie sprawia, że życie jego wolne jest od występków. A ponieważ zło na wiele rozpada się gałęzi i rodzajów, przeto Chrystus na każdy z nich podaje środek i lekarstwo przez poszczególne przykazania, które zabraniają złego.I tak ponieważ choroba gniewu zwyczajnie przez całe życie jest jakby na zawołanie, przeto Pan zaczyna leczenie od tego, co więcej się uwydatnia i więcej grasuje, piętnując przede wszystkim bezpodstawny gniew. – Nauczyłeś się, mówi, w starym Prawie (Ex 20, 3), że nie należy zabijać, teraz zaś naucz się, że gniew przeciw bliźniemu należy z duszy wykorzenić (Mt 5, 22). Nie zakazał Chrystus gniewać się wszędzie i zawsze; niekiedy bowiem w dobrym celu można się gniewać, ale swoim przykazaniem znosi i zabrania Chrystus gniewać się na brata swego bez żadnej poważnej przyczyny. Mówi bowiem: Każdy, kto się gniewa na brata swego bez powodu, bez rozwagi, bez poważnej przyczyny, tego czeka sąd (Mt 5, 22). Dodanie tych słów: bez poważnej przyczyny okazuje, iż niekiedy gniew jest dozwolony i na miejscu, np. gdy wybuchasz gniewem, aby ukarać grzech bliźniego twego (z miłości ku Bogu obrażonemu). Tak to gniewał się Finees, według świadectwa Pisma św., który gniew Boży przeciw ludowi izraelskiemu ubłagał tym, że zamordował jawnogrzeszników (Liczb 25, 11).Następnie podaje Pan środki zaradcze przeciw grzechom zmysłowości i przez swój zakaz usuwa ze serca obrzydliwą żądzę cudzołóstwa. – Tak znajdziesz w Piśmie św. szczegółowe środki lecznicze i przepisy na każde zboczenie. Chrystus zabrania wyzywać krzywdą drugich do walki a nawet pomagać do tego przez to, że się człowiek broni przed krzywdą. Chrystus usuwa błąd chciwości przez to, że nie tylko rozkazuje, abyśmy dozwalali się pozbawiać rzeczy nam potrzebnych, ale że nakazuje, abyśmy nawet dobrowolnie ustępowali i ofiarowywali przeciwnikom to, co nam jeszcze pozostawiono. Chrystus leczy tchórzostwo polecając nam gardzić śmiercią. W ogóle w każdym nakazie lub zakazie Chrystusa znajdziesz jakby żeleźce pługa, które przecina korzenie grzechów w głębi serca naszego; po ich odcięciu łatwo już oczyścić pole serca z chwastów. (…)Poznaliśmy, w jaki sposób powstaje życie cnotliwe, a w jaki sposób zbrodnicze i czym się one odznaczają. Mamy nadto w wolnej woli naszej moc i władzę wyboru jednego lub drugiego; przeto uciekajmy od kształtu diabelskiego, zrzućmy szpetną maskę, wdziejmy na powrót na siebie wizerunek Boży, bądźmy czystego serca, abyśmy byli błogosławieni. Obraz Boży będzie w nas wyryty przez czyste prowadzenie się w Jezusie Chrystusie Panu naszym, któremu chwała na wieki wieków. Amen[2].


[1] Gregorio di Nissa, Omelie sul cantico dei cantici, Roma 1996, s. 47-49.

[2] Grzegorz z Nyssy, O błogosławieństwach, homilia 6, w: A. Bober, Antologia patrystyczna, Kraków 1965, s. 128-134.

http://www.communiocrucis.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=152:w-grzegorz-z-nyssy-&catid=3:-synni-mistycy-kocioa-powszechnego-misticon-&Itemid=46

 

św. Grzegorz z Nyssy “O dziewictwie”
1. Dla wszystkich, co czystość uważają za próbę piękna, cenne będzie spojrzenie na dziewictwo przez pryzmat świętości. Takie spojrzenie przynależy jednak tylko tym ludziom, co sami z wysiłkiem walcząc o czystą miłość cieszą się pomocą Bożej łaski.

Chwałę dziewictwa można poznać od razu po przymiotniku, jaki częstokroć je opisuje: zwykle mówi się o nim, że jest bez skazy. To słowo pokazuje wielkość jego czystości, tym słowem możemy zmierzyć wielkość tego daru. Widzimy, że pośród wielu owoców dążenia do różnorakiego dobra, tą jedną cnotę uczczono przymiotnikiem “nieskazitelny”. A gdy trzeba nam wychwalać ten dar wielkiego Boga, jedynie słowa Apostoła niosą w sobie odpowiednią chwałę. Nieliczne to słowa, lecz przewyższają w uwielbieniu wszelkie inne pochwały. Apostoł mówi tylko, że “święta i bez skazy” jest ta, którą przyozdabia łaska dziewictwa.

Jeżeli zatem osiągnięcie tej świętej cnoty sprawia, że człowiek staje się “święty i bez skazy”, a te same określenia w swym pierwszym i najpełniejszym znaczeniu odnoszą się do chwały najczystszego Boga, jakąż wspanialszą pochwałę możemy wyśpiewać dziewictwu niż ukazując, że kto ma udział w tajemnicy czystości, ten jest przebóstwiony, ten ma udział w chwale Boga – jedynego naprawdę Świętego i Czystego, a nienaruszona czystość człowieka umożliwia mu wejście w relację z Bogiem.

Wielu pisało długie i szczegółowe rozprawy, chcąc dodać cudowności tej łasce – lecz moim zdaniem nieświadomie sami skazali się na porażkę, a przesadnie wychwalając dziewictwo, narażają jego wielkość na podejrzenia. Wielkość natury sama wprawia w podziw, nie potrzebuje komplementów, niebo chociażby i słońce czy jakikolwiek cud świata. W sprawach naszego niskiego świata słowa z pewnością stanowią podstawę, a umiejętne wychwalanie sprawia, że dana rzecz wygląda wspanialej – i właśnie dlatego ludzie podejrzliwi są w stosunku do słodkich słówek, traktując je jako pustą sztukę pochlebstwa.

Z tego powodu jedynym odpowiednim sposobem wychwalania dziewictwa będzie ukazanie, że ta cnota stoi ponad wszelką pochwałą, a podziw nasz budzi bardziej rzeczywistość życia niż słowa. Człowiek, który ma ambicję wychwalać tę cnotę, wydaje się sądzić, że kropelka jego wysiłku zdoła ubogacić niezmierzony ocean – a jeśli rzeczywiście wierzy, że jakiekolwiek ludzkie słowa mogą coś dodać do tak wielkiej łaski, to musi być nieświadomy albo własnej małości, albo wielkości tego, co usiłuje opiewać.

2. Trzeba naprawdę zagłębić się w rozważaniu, by zrozumieć ogromną wspaniałość tej łaski. Ona wyjaśnia się w czystym Ojcu – i tu już na początku mamy paradoks: oto dziewiczy Ojciec ma Syna zrodzonego bez męki. Dziewictwo jest także w naturze Boga jednorodzonego, pierwszego pośród wszystkich niewinnych, nie tylko zrodzonego w czystości, lecz i żyjącego wśród nas w dziewictwie. To samo dziewictwo widzimy w nienaruszonej i nie podlegającej skażeniu czystości Ducha Świętego – każda czystość nienaruszona jest czystością dziewiczą. Zatem czystość towarzyszy wszystkiemu, co istnieje ponad tym światem. Przez to, że nie podlega cierpieniu, towarzyszy zawsze niebiańskim potęgom, nigdy nie oddziela się od Boga, nigdy nie dotyka tego, co Bogu przeciwne. Wszystko, co instynktem czy wolą odnajduje się w cnocie, posiada również piękno doskonałej, nienaruszonej czystości, wszystko zaś inne jest tym, czym jest właśnie dlatego, że czystości mu brakuje.

Jak wysłowić potęgę takiej łaski? Jakże się nie bać, że wysiłkiem dobierania słów pomniejszę naturalną jej wielkość? To, co wypowiem, mniejsze będzie niż to, co słuchający wiedzieli wcześniej. Lepiej zatem pominąć chlubne słowa, gdy nie zdołam dobrać wyrażeń dość wielkich dla wybranego tematu. Przeciwnie: zważać mi trzeba na samą rzeczywistość Bożego daru, by usta moje zawsze głosiły to błogosławieństwo. Bo chociaż tak wspaniałe i przynależne sferze duchowej, mocą Bożej miłości zostało udzielone i tym, co życie otrzymali z popędu krwi i ciała. Tak to ludzka natura oparta na skłonności do ulegania żądzom w ofierze czystości rośnie w górę, jak gdyby wznoszona z upadku przez wyciągniętą dłoń i skłaniana, by spoglądała w niebo.

Myślę, że właśnie dlatego Pan nasz Jezus Chrystus, Źródło wszelkiej czystości, nie narodził się z małżeństwa. Chciał nam ukazać poprzez swe wcielenie tę wielką tajemnicę, że jedynie czystość całkowicie wskazuje na obecność Bożą i Jego przyjście.

Nikt tak naprawdę nie potrafi sobie zdobyć czystości, jeśli nie odetnie się całkowicie od pożądań ciała. To samo, co było udziałem Maryi, gdy pełnia Bóstwa Chrystusa przeświecała przez Nią, jest udziałem każdej duszy prowadzonej regułą życia w dziewictwie. Pan nie przychodzi już wprawdzie poprzez obecność cielesną, nie znamy już Chrystusa według ciała (2Kor5,16), lecz duchowo mieszka w nas wraz z Ojcem, jak pisze ewangelia.

Widzimy zatem, że dziewictwo aż tak wielkie posiada znaczenie, że pozostając w niebie do Ojca duchów, tańcząc w kręgu niebiańskich mocy, jednocześnie podaje dłoń zbawieniu człowieka. Ono jest środkiem, przed które Bóg zstępuje w ludzkie życie, ono uskrzydla pragnienia człowieka, by wzniosły się ku niebu. Ono stanowi więź jedności między Bogiem a człowiekiem, ono pośredniczy w harmonijnym pojednaniu tych dwu tak bardzo oddzielonych bytów.

Jakież słowa można by wymyślić, by wyraziły tę wspaniałą wielkość? Lecz gdybyśmy udawali stworzenia niezdolne do odczuwania i wyrażania uczuć, byłoby to potworne, zatem jeśli chcemy milczeć, musimy wybrać jedno z dwojga: albo udawać, że nigdy nie odczuliśmy cudownego piękna dziewictwa, albo okazywać, że uparcie zamykamy oczy na wszelkie piękno. Dlatego zgadzam się, by pokrótce opisać tę cnotę, zgodnie z wolą obarczającego mnie tym zadaniem, gdyż jemu we wszystkim mam być posłuszny. Lecz niech nikt nie oczekuje ode mnie ozdobnego stylu, którego – nawet gdybym chciał – używać nie potrafię, będąc całkowitym ignorantem w sztuce pięknego dobierania słów. Gdybym nawet posiadał tę zdolność, wolę słowem budować wielu niż przypochlebiać się nielicznym. Mądry pisarz, jak sądzę, winien przyjąć za swój główny cel nie to, by podziwiano go bardziej niż innych, lecz by i on sam, i liczni czytelnicy czerpali korzyści z jego dzieła.

3. O, jakże bym chciał, bym z wysiłku pisania tego tekstu sam mógł odnieść korzyść! Z większą gotowością podejmowałbym wysiłek pisania wówczas, gdybym mógł mieć nadzieję, że będę miał udział w – jak mówi Pismo – owocach pługa i omłotu. Wtedy praca byłaby radością… Tymczasem jest jak jest i moja wiedza o pięknie dziewictwa jest dla mnie w pewien sposób próżna i bezużyteczna, jak ziarno dla okiełznanego wołu, gdy biega po ziemi, jak woda ze strumienia na górach, gdzie nie dosięga jej spragniony człowiek. Szczęśliwi, którzy wciąż mają możliwość wyboru tej lepszej drogi, którzy nie zagrodzili jej sobie angażując się w życie świata jak my, oddzieleni teraz otchłanią od chwalebnego dziewictwa: nie wróci na jego wyżyny, kto raz postawił stopę po stronie tego świata. Patrzę więc tylko na szczęście innych, jestem świadkiem ich radości. Nawet jeśli uda się mi sformułować stosownie przemyślenia o dziewictwie, nie jestem w lepszej sytuacji niż kucharz i jego pomocnicy, gdy przygotowują słodycze na stół bogacza, a sami nie mogą tknąć ani okruszyny tego, co przygotowali.

O, gdyby mogło być inaczej, jakże bym był szczęśliwy, gdybym nie musiał uczyć się dobra żałując, że zło popełniłem! Jakże trzeba zazdrościć tym, co ponad swe modlitwy i ponad swe pragnienia obdarowani, nie odrzucili możliwości uczestnictwa w tym szczęściu. Jestem jak człowiek, który porównując swą nędzę z posiadanym przez innych bogactwem, tym bardziej doznaje niepokoju i niezadowolony jest z losu, jaki mu przypadł. Im lepiej rozumiem bogactwo dziewictwa, tym bardziej trzeba mi lamentować nad moim życiem, gdyż porównując się ze wspaniałością, lepiej zdaję sobie sprawę, jak jestem nędzny. I nie mówię tu tylko o przyszłych nagrodach oczekujących ludzi, co tak wspaniałe prowadzą życie, lecz o nagrodach, jakie zbierają już tutaj, na świecie.

Jeśli ktoś zechce dokładnie wymierzyć różnicę pomiędzy tymi dwoma drogami życia, przekona się, że są one tak odległe, jak niebo i ziemia. Prawdziwość tego stwierdzenia udowodnię przytaczając fakty.

Pisząc to z smutkiem, jakiż mam dobrać stosowny początek? Jak właściwie wydobyć na jaw zło tak powszechne w życiu? Wszyscy ludzie znają je i jego doświadczyli, a mimo to natura zdołała zaślepić cierpiących tak, że chętnie poddają się jej prawom.

Zacznę od wybranych słodyczy. Czy nie tym właśnie, czego przede wszystkim oczekuje się w małżeństwie, jest towarzystwo osoby, która przyniesie nam radość? Powiedzmy, że to otrzymaliśmy. Przedstawmy sobie małżeństwo najszczęśliwsze pod każdym względem: dobrego pochodzenia, należycie zamożne, w odpowiednim wieku i w kwiecie życia, głębokiej miłości i dążeniu do największego dobra drugiej osoby, w słodkim współzawodnictwie, by przewyższyć drugą osobę w miłości, do tego małżeństwo cieszące się wszędzie dobrą sławą, posiadające władzę i wszystko, czego można pragnąć. Lecz zauważmy, że nawet spod tej listy szczęśliwości przebija ogień nieuniknionego cierpienia.

Nie mówię tu o zazdrości, która zawsze wybuchnie przeciw odznaczającym się dobrem, nie mówię o prawdopodobieństwie, że zamożni będą napadnięci, nie mówię o naturalnej nienawiści, którą poddani, pozbawieni udziału w szczęściu władców, będą im okazywać – to wszystko sprawia, że ludzie uważani za uprzywilejowanych żyją w strachu, bardziej cierpiąc niż doznając radości. Pomijam to w naszym obrazie – załóżmy, że zazdrość zasnęła, choć niełatwo będzie znaleźć choćby jednego, kto doświadczył obu błogosławieństw, i szczęścia większego niż inni, i wymknięcia się zazdrości. Mimo to załóżmy, że życie naszego małżeństwa wolne jest od takich doświadczeń i zobaczmy, czy ludzie, których spotkało aż tak wielkie szczęście, mogą się nim cieszyć.

Zapytacie, jakież jeszcze może trapić ich zło, skoro nie dosięgła ich nawet zazdrość ludzi zawistnych o ich szczęście? A ja wam mówię, że iskrą rozpalającą ból będzie dla nich właśnie ta słodycz, co przenika ich życie. Pozostają przecież ludźmi słabymi i ulotnymi. Patrzą na groby swych przodków. Ból jest nierozerwalnie związany z ich istnieniem, jeśli tylko potrafią w najmniejszym stopniu zastanowić się nad swym życiem. Nieustannie oczekują śmierci, rozpoznając ją nie po niewątpliwych oznakach, że już nadchodzi, lecz odczuwając w straszliwej niepewności rzeczy przyszłych, że śmierć wciąż na nich czyha. Tak strach przed tym, co nastanie, mąci radość teraźniejszości.

Gdyby można było posiadać mądrość nim w toku życia nabędzie się doświadczeń, gdyby można było jakimś zrządzeniem losu odwrócić rzeczywistość, jakiż mielibyśmy tłum ludzi uciekających z powrotem do dziewictwa… z jakąż troską i z jakim zapałem staraliby się nie dać się zagarnąć sidłom, co ich powstrzymują – tymczasem nikt nie wie na pewno, jak gorzkie to pęta, zanim da się złapać. Gdybyśmy mogli to bezpiecznie uczynić, zobaczylibyśmy tam jedność wielu sprzeczności: uśmiechy tonące w łzach, ból zmieszany z przyjemnością, obawa śmierci rodzących się dzieci, śmierć wtykająca łapy w najsłodsze radości. Gdy mąż patrzy na twarz umiłowanej, w tej samej chwili obawia się, że będą musieli się rozstać. Jeśli słucha słodkiego głosu, myśli o tym, że pewnego dnia już go nie usłyszy. Gdy czerpie radość z oglądania jej piękna, drży w perspektywie, że będzie opłakiwał jej utratę. Gdy dostrzega wszelkie uroki, tak drogie młodym, tak poszukiwane przez bezmyślnych – oczy lśniące spod powiek, łuki brwi, policzki z dołeczkami, słodki uśmiech, wargi naturalnie czerwone jak kwiat, przewiązane złotem lśniące loki na głowie, całe przemijające piękno – choć nie rozmyśla nad tym wiele, musi gdzieś w głębi duszy obawiać się, że pewnego dnia całe to piękno zniknie, rozpłynie się w nicość, całą wspaniałość zmieni w grzechoczące i niemiłe oku kości. Nie pozostanie żaden ślad, żadne wspomnienie, żadna pozostałość po żywym pięknie. Czy myśląc o tym może być szczęśliwy? Czy może zaufać, że skarb, który pojął, na zawsze będzie do niego należeć? Nie. Oczywiście, że się wstrząśnie, jak gdyby zwodzony złym snem, że nie będzie już wierzył życiu, że nie będzie już spoglądał na to, co widzi, jak na swoją własność.

Jeśli rozmyślasz nad sprawami tego świata, zrozumiesz, że nic w tym życiu nie jest tym, na co wygląda. Złudzenie naszej wyobraźni pokazuje nam coś zamiast czegoś innego. Ludzie gapią się na to z otwartymi ustami, a ono zwodzi ich nadzieją, przez chwilę ukrywając się pod złudnym pięknem, by potem nagle w meandrach życia okazać się zupełnie czym innym niż wymalowała je ludzka wyobraźnia zrodzona w sercach głupców. Czy temu, kto to rozważy, słodycz życia wyda się radością, po którą warto wyciągać dłoń? Czy zdoła tak naprawdę odczuć radość z dóbr, które posiada? Czy, dręczony ustawicznym strachem, że coś się odmieni, nie będzie korzystał ze świata wcale się nim nie ciesząc? Wspomnę tu tylko o przeróżnych przepowiedniach, snach, omenach, nad którymi z głupoty ludzie myślą, zawsze bojąc się najgorszego.

Oto dla młodej małżonki nadchodzi czas rozwiązania, a okoliczności tej nie rozważa się jako czasu narodzin dziecka, lecz jako nadchodzącej śmierci matki. Oczekuje się, że umrze podczas porodu – i rzeczywiście często tak się zdarza. Zanim urządzą ucztę na powitanie noworodka, zanim zakosztują oczekiwanych radości, muszą zmienić radość w lament. Jeszcze w gorączce miłości, jeszcze na wyżynach serdecznej czułości, nie zakosztowawszy najsłodszych darów życia obiecanych wizją marzeń, nagle zostają odarci ze wszystkiego, co posiadali. I co dalej? Domownicy, niczym atakujący wrogowie, zdejmują ozdoby z małżeńskiej komnaty, przygotowując ją na pogrzeb, by stała się komnatą śmierci. Bezradnie lamentują i załamują ręce. Potem wspominają minione dni, przeklinając tych, co doradzali im małżeństwo, oskarżają przyjaciół, którzy ich nie powstrzymali, obwiniają rodziców – czy żyjących, czy umarłych, wybuchają gorzkim buntem przeciw ludzkiemu losowi, oskarżają cały porządek natury, skarżą się i oskarżają nawet Boskie wyroki. Człowiek wypowiada wtedy wojnę samemu sobie, walczy z tymi, co go strofują, nie żałuje nawet najbardziej szokujących słów i czynów. Niektórzy trwają w takim stanie przez długi czas, a ich umysł zostaje całkowicie przyćmiony smutkiem – ich rozpacz ma tym smutniejszy koniec, że ofiara nie zdoła przeżyć katastrofy.

Ale rozważmy lepiej szczęśliwszy przypadek. Minęły niebezpieczeństwa związane z porodem, narodziło się niemowlę, żywy obraz piękności rodziców. Czy przez to mniejszy jest powód do zmartwień? Nie, raczej coraz większy. Rodzice wciąż obawiają się o to samo, a do strachu o życie współmałżonka dołącza się strach o dziecko – by coś mu się nie stało, nim dorośnie, jakiś zły wypadek, nieszczęśliwa choroba, gorączka, śmiercionośna zaraza. Ten strach dzielą obydwoje rodzice – a któż potrafi zliczyć lęki, jakich doświadcza tylko żona? Pomińmy te oczywiste, zrozumiale dla wszystkich, zmęczenie ciążą, niebezpieczeństwa przy porodzie, troski związane z wychowaniem dziecka, serce dla niego rozdarte, dusza rozdzielona na tyle części, ile zrodziła dzieci, wrażliwość, z jaką sama odczuwa wszystko, co im się przytrafia. To wszyscy dobrze rozumiemy.

Lecz Słowo Boże mówi nam, że ona nie jest panią samej siebie, że czerpie z tego, który przez węzeł małżeński stał się jej panem – jeśli więc choćby na krótki czas pozostała sama, czuje się jak gdyby oddzielona od głowy i może znosić to bardzo źle, czasem nawet krótką nieobecność męża uważając za początek wdowieństwa. Z lęku odrzuca nadzieję, w straszliwym napięciu wpatruje się w drzwi, nieustannie wsłuchuje się w wiadomości szeptem powtarzane przez innych. Jej serce, zranione strachem, niemal pęka, nim jeszcze nadejdzie jakakolwiek zła wieść. Szmer przy drzwiach, czy to prawdziwy, czy urojony, wydaje się jej zwiastunem zła i przejmuje dreszczem całą jej duszę – najprawdopodobniej nic złego się nie dzieje i nie ma żadnego powodu do obaw, lecz jej duch szybciej ulega lękowi niż przybywają nowiny, dlatego nie wyobraża sobie dobrych rzeczy, lecz złe.

Tak to żyją nawet ci, których uważamy za najszczęśliwszych – wcale nie wszystkiego można im zazdrościć. Ich życia nie da się porównać z wolnością życia w dziewictwie, mimo że w moim krótkim opisie pominąłem wiele bolesnych szczegółów. Często młoda żona, dopiero po ślubie, ciągle piękna wdziękiem panny młodej, może jeszcze z tym samym rumieńcem na twarzy, którym witała pana młodego, rzucając mu nieśmiałe spojrzenia, jeszcze wtedy, gdy namiętność tym jest w niej intensywniejsza, że skromność nie pozwala jej okazywać, nagle musi zmienić się w samotną wdowę i doświadczać wszelkiego bólu. Przychodzi śmierć i w jednej chwili zmienia promieniującą życiem istotę w bogatej, białej sukni na spowitą w czerń płaczkę. Ściąga ślubne ozdoby, przyobleka w barwę opuszczenia. Komnatę, niegdyś pełną radości, wypełnia czerń. Pokojówki śpiewają rozwlekłe pogrzebowe pieśni. Nienawidzi, gdy przyjaciele próbują ją pocieszyć, nie chce jeść, powoli umiera. Jej dusza odrzuca życie, tęskniąc jedynie za śmiercią – często aż do śmierci. Nawet zakładając, że czas uleczy smutek, przynosi nowe zmartwienia – czy miała dzieci, czy nie. Jeśli miała, dzieci zostały bez ojca, i same zasługując na litość wciąż przypominają tego, którego utraciła. Jeśli nie miała, zaginie nazwisko jej męża, a smutek jest większy niż to, co wydaje się pocieszeniem.

O innych smutkach wdowieństwa nie powiem już wiele – któż bowiem zdołałby je dokładnie wyliczyć? W krewnych odkrywa nagle swych nieprzyjaciół: niektórzy wykorzystują jej nieszczęście, inni zaczynają się z nią procesować i ze złośliwą radością przyglądają się, jak jej dom popada w ruinę. Służący stają się bezczelni. A ileż kolejnych nieszczęść widzimy w takich przypadkach i jakże są liczne! A potem wiele kobiet zmusza się, by kolejny raz podjęły podobne ryzyko następnego małżeństwa, gdyż nie są w stanie wytrzymać goryczy i pogardy. Jak gdyby mogły pomścić zniewagi przez to, że zwiększają swe cierpienia! Inne, pamiętając o przeszłości, zniosą raczej wszystko niż miałby ponownie podjąć podobne problemy. Jeśli chcesz poznać wszystkie doświadczenia, jakie niesie ze sobą życie małżeńskie, posłuchaj zamężnych kobiet, które je znają. Jakże one gratulują tym, które od początku wybrały życie w dziewictwie i nie sprawdzały na sobie, która droga życia jest lepsza! Dziewictwo broni się opisanym strapieniom, nie zna opuszczenia, wdowieństwa czy żałoby – jest wiecznym przebywaniem w obecności nieśmiertelnego Oblubieńca, a nieustanną pociechę przynosi mu owoc pobożności. Zamieszkuje na stałe dom, który posiada na własność, dom wypełniony wszelkim bogactwem, gdyż mieszka w nim stale jego Pan. Śmierć nie przyniesie rozstania, lecz zjednoczenie z Wytęsknionym, gdyż dusza odchodzi, by być z Chrystusem, jak mówi Apostoł.

Teraz, gdy prześledziliśmy już z jednej strony, co czują ci, którym przypadł lepszy los, czas ukazać, jakie jest życie innych, życie, do którego przypisane jest ubóstwo, przeciwności i wszelkie inne zło, które ludzie muszą znosić: mam tu na myśli kalectwa i choroby, a także inne problemy życiowe. Człowiek samotny albo od tych problemów ucieka całkowicie, albo tez znosi je z łatwością, jeśli jego umysł, spójny i uporządkowany, nie ulega rozproszeniu. Człowiek żyjący w małżeństwie i mający dzieci nie ma czasu choćby użalić się nad swymi smutkami, gdyż jego serce wypełnia niepokój o najdroższych.

Lecz po cóż jeszcze mówić o sprawach znanych i oczywistych? Jeśli do tego, co wydaje się bogactwem, przypisane jest takie cierpienie i znużenie, czego można spodziewać się po życiu ludzi ubogich? Jakikolwiek opis, którym próbowałbym je ukazać, nie przedstawi go prawdziwie – w krótkich więc słowach zaprezentuję głębię jego nędzy. Jeśli człowiekowi nie przypadnie los bogacza, jego strapienia będą wywodzić się z odmiennych przyczyn. Ludzie bogaci zatruwają swoje życie oczekiwaniem na śmierć lub też smucą się doświadczeniem śmierci. Ludzie ubodzy przeciwnie, żałują, że śmierć nie nadchodzi. Życie bogaczy i ubogich różni się krańcowo co do uczuć – chociaż ani jedni, ani drudzy zarówno nie maja nadziei, i chociaż i jednych, i drugich ten sam czeka koniec. Przedziwne, że życie w małżeństwie tak wiele przeróżnych strapień przynosi światu. Zawsze towarzyszy mu ból – czy rodzą się dzieci, czy dotyka bezpłodność, czy potomstwo żyje, czy umiera. Niektórzy mają wiele dzieci, lecz nie posiadają środków na ich utrzymanie. Innym brak spadkobiercy, który przejąłby wielką fortunę, na którą rodzice pracowali całe życie. Każdy przyjąłby nieszczęście drugiego jako błogosławieństwo, każdy marzy o tym, czego drugi żałuje. Jednemu śmierć zabiera ukochanego syna, drugi ma syna niegodziwego – obaj na równi zasługują na współczucie, choć jeden opłakuje śmierć, a drugi życie swojego syna.

Wspomnę tylko pokrótce, jak smutno, jak katastrofalnie mogą skończyć się zazdrość i kłótnie w rodzinach, choć powstają z przyczyn rzeczywistych lub zmyślonych. Któż potrafiłby omówić ten problem w szczegółach? Jeśli chcecie wiedzieć, jak skomplikowaną siecią jest ludzkie życie, wróćcie do starych opowieści, które dostarczały tematów poetom i dramatopisarzom. Uważa się je za mity, tak są szokujące i niezwykłe. Opisują morderstwa i kanibalizm, morderczynie mężów, zabójców matek i braci, kazirodztwo i wszelkie działania niezgodne z naturą – a dawni kronikarze zaczynają swe opowieści, takimi okropnościami zakończone, od zawarcia małżeństwa. Lecz pomijając i to wszystko, przypatrzmy się tylko rzeczywistości, jaka rozgrywa się na scenie życia – to właśnie małżeństwo wystawia aktorów tej gry. Wejdźmy na sale sądowe, przeczytajmy księgi prawa – poznamy wstydliwe sekrety małżeństw. Jeśli chcesz poznać słabość ludzkiego ciała, posłuchaj lekarza, niech ci opisze przeróżne choroby, jakim ciało może podlegać. Podobnie czytając przepisy prawne dowiesz się, ile istnieje przedziwnych przestępstw małżeńskich, za które grożą kary – i tak otrzymasz dość dokładny obraz tego, czym jest małżeństwo. Prawo nie przewiduje kary za przestępstwa, które nie istnieją, podobnie jak lekarz nie potrafi wyleczyć choroby, która nigdy nie wystąpiła.

4. Ale nie trzeba nam już dłużej tak wąsko rozpatrywać niedogodności życia małżeńskiego, jak gdyby całość związanych z nim kłopotów zamykała się w cudzołóstwach, konfliktach i spiskach. Powinniśmy moim zdaniem spojrzeć szerzej i prawdziwiej – i przyznać od razu, że żadne zło tej drogi życia, widzialne w każdej jego czynności i dążeniu, nie zniewoli człowieka, jeśli ten sam się w jego więzy nie spęta, a prawdziwość tego stwierdzenia wyjaśnimy tak oto: człowiek, który potrafi oczyma czystego ducha przejrzeć ułudę złudzeń, zobaczy w niej, jak powiedział Apostoł, same tylko śmieci. Taki wzniesie się ponad zmagania tego świata i, jak gdyby uciekając od ludzkiego życia, powstrzyma się od zawarcia małżeństwa. Taki nie ma udziału w grzechach ludzkości, obca mu zazdrość, zawiść, gniew, nienawiść i inne. Jest od nich wolny, jest wolny pod każdym względem i żyje w pokoju. Nie prowokuje niczym zazdrości swych bliźnich, gdyż nie przywiązuje się do żadnej z rzeczy, które wzbudzają zazdrość w tym życiu. Wyniósł swe życie ponad świat, a dobro uważa za jedyny cenny skarb – i dni swe przeżyje bez cierpienia, w pokoju i cichości.

Dobro jest takim rodzajem posiadanej własności, że choćby wszyscy mieli w nim swój udział według miary swych możliwości, jego zawsze w obfitości wystarczy wszystkim, którzy go pragną. Dobro nie jest jak posiadłość ziemska tego świata, bo ziemię ludzie dzielą na części, a im więcej dodają jednemu, tym więcej innemu zabierają tak, że zysk jednego jest stratą drugiego, a stąd wynikają walki, by zdobyć większą część dla siebie, bo żaden człowiek nie chce być oszukany. Temu, kto ma większy udział w byciu dobrym, nikt nie zazdrości, a ten, kto zagarnia sobie lwią część nie krzywdzi innego, kto równie wielką część przypisuje sobie. Każdy może zaspokoić swe szlachetne pragnienia dobra, nie ujmując niczego człowiekowi, który już dobro posiada.

Człowiek, który zwrócił swe oczy ku takiemu tylko życiu, czyni swym jedynym skarbem dobro, które nie ma ludzkich ograniczeń. Taki nie skłoni swej duszy ku żadnej spośród złych ścieżek, którymi idą tak liczni. Nie będzie podziwiał ziemskiego bogactwa, ludzkiej potęgi ani niczego, czego pragną głupcy. A gdyby rzeczywiście skłonił swą myśl ku tak niskim rzeczom, pozostaje poza gronem uczniów i nie o takim tu mówimy. A jeśli jego myśl biegnie ponad tym, co niskie, jak gdyby przebywając z Bogiem, i on sam wzniesie się ponad labirynt błędów, bo nietknięty jest przyczyną ich wszystkich – małżeństwo.

Jest grzechem śmiertelnym pychy pragnienie, by być lepszym od innych, i słusznie można powiedzieć, że pycha jest korzeniem cierni innych grzechów. Lecz i pycha wypływa najczęściej z przyczyn z małżeństwem powiązanych. Aby wykazać, o czym mówię: zwykle okazuje się, że chciwiec zrzuca winę na swych najbliższych, a ten, kto ślepo goni za złą sławą i swymi ambicjami także obciąża rodzinę odpowiedzialnością za własny grzech, bo mówi, że nie może być gorszy od swych przodków, a potomni muszą uważać go za człowieka wielkiego, więc musi pozostawić dzieciom zapisy w kronikach na swój temat. Podobnie inne choroby duszy: zazdrość, pogarda, nienawiść i pozostałe, z tej samej pochodzą przyczyny. Trapią tych, co uganiają się za sprawami życia doczesnego. Kto od niego uciekł, ten spogląda niczym z wysokiej wieży na sprawy ludzkości, i lituje się nad niewolnikami pychy, co w swej ślepocie tak wielką wagę przywiązują do dobrobytu ciała. Widzi jakąś ważną osobę, która ma o sobie wysokie mniemanie z powodu publicznych zaszczytów, bogactwa i władzy, i śmieje się tylko z głupoty nadętego. Taki, zgodnie z wyliczeniem Psalmisty, doda do swego życia najwięcej dni, a potem porówna ten maleńki wycinek czasu z nieskończonymi wiekami i litował się będzie nad pustą sławą ludzi, którzy ekscytują się sprawami niskimi, nieznacznymi i przemijającymi.

Cóż bowiem jest godnego zazdrości pośród rzeczy, do których tak wielu dąży? Zaszczyty? A cóż takiego zyskują dostępujący zaszczytow? Śmiertelnik pozostaje śmiertelnikiem, czy spotykają go zaszczyty, czy nie. Jakież dobro czeka na końcu posiadacza ziemskiego? Myśli głupiec, że ma na własność coś, co nigdy do niego nie należało, zaślepiony chciwością nie widzi, że Pańska jest ziemia i co ją napełnia, gdyż Bóg jest Królem całej ziemi. Szaleństwo posiadania nadaje ludziom fałszywy tytuł władcy, choć to, czym chcą władać, nie należy do nich. Ziemia, mówi mędrzec, trwa na wieki (Koh 1,4), i służy wszystkim pokoleniom od pierwszego poprzez kolejne, co na niej się rodzą. Ludzie, nie będący do końca nawet panami siebie samych, powoływani są do życia wolą swego Pana nie mając nawet tej świadomości, a odwoływani są zanim tego zapragną – i mimo to w ogromie pychy uważają siebie za władców ziemi, myślą, że rodząc się i umierając rządzą tym, co trwa na wieki? Kto te sprawy przemyśli, nisko będzie cenił to, co ludzie uważają za wartościowe, a umiłuje jedynie życie Boże, bo wszelkie ciało jest jak trawa, cała jego chwała jak kwiat trawy (1P 1,24) – ten nie będzie troszczył się o ziele, które dziś jest, a jutro zginie. Poznając drogi Boże, wie on, że w życiu ludzkim nie ma nic stałego, a cały wszechświat zawsze będzie podążał spokojnie swoim torem. Taki wzgardzi życiem doczesnym jako czymś obcym i przemijającym, powiedział bowiem Zbawiciel: niebo i ziemia przeminą (Mt 24,35), a wszystko musi oczekiwać przemiany. Taki, jak długo przebywa w namiocie doczesnego zamieszkania (2 Kor 5,4) , doświadczając śmiertelności, przygnieciony ciężarem tego życia, lamentuje nad tym tylko, że jego pobyt tutaj się przedłuża, jak poeta-psalmista mówi w swych niebiańskich pieśniach.

Zaprawdę, w ciemnościach żyją, którzy przebywają w namiotach tego życia, dlatego mędrzec, bolejąc nad przedłużaniem się swego pobytu tutaj, mówi: biada mi, że dłużej muszę tu pozostać, a przyczyny swego smutku szuka w ciemności. Wiemy, że ciemność w języku hebrajskim to kedar. Słowo to oznacza ciemność podobną do ciemności nocy, ciemność, która spowija ludzi i nie pozwala im ujrzeć, jak są zwodzeni, by nie poznali, że wszystko, co tak wysoko cenią żyjący, wszystko, co jest nic nie warte, istnieje tylko w umysłach głupców, zaś samo w sobie jest niczym. Niczym jest w rzeczywistości niejasne pochodzenie czy bycie dobrze urodzonym, niczym chwała, sława, dobre opinie z przeszłości, obecne wywyższenie, władza nad innymi czy bycie poddanym. Bogactwo, dostatek, bieda czy utrapienia i wszelkie inne niedogodności życia nieświadomym ludziom, wartościującym je pod względem przyjemności, różne pomiędzy sobą. Lecz tym, co rozumieją więcej, wszystkie wydają się jednakie i żadne nie jest cenniejsze od pozostałych, bo życie tak samo szybko umyka, czy w bogactwie czy w biedzie, w dostatku czy w utrapieniach, w każdej też sytuacji można żyć dobrze lub źle, z orężem zaczepnym i obronnym, dając dobre lub złe świadectwo (2 Kor 6,7).

Jasny umysł, odbierający prawdziwą rzeczywistość, podąży wysoką ścieżką i nie będzie się oglądał wstecz, wypełniając dany sobie czas od narodzin do odejścia. Nie zmiękczą go przyjemności, nie przytłoczą trudy, lecz podobnie jak podróżny będzie stale podążał do przodu, nie dbając zbytnio o przesuwające się widoki. Podróżny dąży do celu swej drogi, czy to idąc przez łąki i pola uprawne, czy przez tereny dzikie i pełne wertepów. Nie zatrzymuje go piękny krajobraz, nie powstrzymuje w biegu smętna okolica. Podobnie umysł zwrócony ku rzeczom wyższym będzie dążył prosto do wyznaczonego sobie celu, nie zbaczając z drogi, by cokolwiek oglądać. Podąża przez życie, lecz spojrzenie utkwił w niebie. Jak dobry sternik kieruje swoją łódź na wyznaczony na lądzie punkt.

Umysł mniej lotny zwróci się ku ziemi i roztrwoni siły na przyjemności ciała – jest to oczywiste, podobnie owce schylają się ku pastwisku. Taki człowiek żyje po to, żeby jeść i zaspakajać jeszcze niższe zachcianki. Obcy jest życiu Bożemu, obcy obietnicom Przymierza, nie zna innego dobra jak tylko zaspokojenie ciała. Jeśli taki umysł pobłądzi w ciemnościach, będzie tworzył wszelkie zło życia: zazdrość, niekontrolowane pożądania, wyuzdane rozkosze, pragnienie władzy, pustą chwałę, cały tłum moralnych słabości, co wdzierają się do ludzkich domów. W świecie wad tak się jakoś dzieje, że jedna wada przyciąga drugą, a gdzie wdarła się jedna, tam nadejdą pozostałe, przyciągane naturalnym porządkiem rzeczy. Jak w łańcuchu jedno naciągnięte ogniwo pociąga wszystkie inne i nawet ostatnie czuje pociągnięcie pierwszego, bo dzięki zachowanej ciągłości przenosi się napięcie przez kolejne ogniwa, podobnie i wady ludzkie połączone są ze swej natury i gdy jedna zawładnęła duszą, przyjdą pozostałe.

Jeśli chcecie zobaczyć na przykładzie działanie tego przeklętego łańcucha, wyobraźcie sobie człowieka, który stal się niewolnikiem pragnienia sławy, bo sława sprawia mu wielką przyjemność. Za pragnieniem sławy podąża pragnienie wzbogacenia się i staje się chciwcem dlatego, że pierwsza wada sprowadziła na niego chciwość. Potem chciwość pieniądza i władzy grozi albo skłóceniem w rodzinie, albo pychą wobec poddanych, albo zazdrością wobec przełożonych, po zazdrości pojawi się hipokryzja, następnie zgorzkniałość, mizantropia, a w końcu potępienie w ciemnych czeluściach piekielnego ognia. Widzicie, jaki to łańcuch, jak wszystko zaczyna się z jednej pielęgnowanej namiętności.

Widzimy zatem, że ten nierozerwalny łańcuch słabości moralnych raz na zawsze wszedł na świat, lecz studiowanie pism natchnionych wskazuje nam jedyną drogę ucieczki: oderwanie się od życia, które zawiera w sobie kolejne cierpienia. Jeśli zamieszkujemy w Sodomie, nie umkniemy przed deszczem ognia, a jeśli kto, uciekając, odwróci się, by popatrzeć na spustoszenie, na miejscu zmieni się w słup soli. Jeśli nie wyjdziemy z Egiptu, nie zerwiemy pęt egipskiej niewoli, jeśli nie odejdziemy z tego życia, zatopionego wodą, jeśli nie przejdziemy – już nie Morza Czerwonego, ale ciemnego i posępne wody doczesności.

Lecz wyobraźmy sobie, że pozostajemy w niewoli zła i, mówiąc słowami Pana, prawda nas nie wyzwoliła. Jak ktoś podążający za kłamstwem i zabłąkany w labiryncie tego świata zdoła kiedykolwiek dotrzeć do prawdy? Jak człowiek, co zgodził się, by natura zakuła go w kajdany, zdoła uciec z niewoli? Przestawmy to jaśniej na przykładzie. Zimowa fala, płynąca z impetem, rozrasta się i unosi drzewa i głazy, i wszystko, co stanie jej na drodze, niesie niebezpieczeństwo i śmierć tym tylko, co na brzegach rzeki mieszkają, zaś na innych, którzy mieszkają w oddaleniu, sroży się nadaremno. Podobnie tylko taki człowiek, który żyje w zamęcie życia, odczuje jego niszczącą siłę. Tylko on przyjmie cierpienia, jakie niesie ze sobą rzeka natury. Tylko on zanurzy się w powodzi kłopotów i sprowadzi je, wierny swej naturze, na innych, co brzegiem tej samej rzeki podróżują. A jeśli ktoś odejdzie z życiowego zamieszania i opuści dumne wody, nie padnie ofiarą życia, umknie, jak mówi Psalm, sideł ptaszników, uleci na skrzydłach dobra.

Właściwa to, jak widzimy, przenośnia: życie człowieka jest strumieniem gwałtownym i rwącym, rozlewającym się w poszukiwaniu naturalnego poziomu wód, i nie ostanie się nic z rzeczy, których pragnie, dopóki poszukujący nie zaspokoi się w pełni, a wszystko, co podsuwa człowiekowi strumień życia jedynie go dotyka i odpływa swoją drogą – jedna chwila w szale wzburzonej wody nie daje zadowolenia, druga fala wnet zabiera sprzed oczu to, czego człowiek pragnął. Któż nie chciałby trzymać się z dala od takiego strumienia, by – zaangażowawszy się w doczesność – nie utracić wieczności? Jak zdoła człowiek zachować na zawsze cokolwiek w tym życiu, nawet gdyby jego miłość była najnamiętniejsza? Cóż z najmilszych rzeczy w życiu zostanie na zawsze? Kwiat młodości? Dar siły i piękna? Bogactwo, sława, władza? Wszystko jest jak ulotny kwiat, topnieje, zmienia się w swe przeciwieństwo. Któż będzie całe życie mlody? Czyjaż sila przetrwa na zawsze? Czy natura nie sprawia, że kwiat piękna przekwita szybciej niż mija wiosna?

Kwiaty wiosny kwitną o swej porze, więdną, a potem kwitną znowu. Liście opadają i rozwijają się znów, i piękno swe zachowują na długi czas. Natura tymczasem skróciła kwiat ludzkiego życia tylko do wiosny młodości, później go zabija, ginie uroda od mrozu starości. Inne radości życia także umieraja z czasem, przechodząc pod zaslonę zapomnienia. Wiele nieuniknionych zmian niesie natura, zmiany te są cierpieniem dla człowieka, co życie namiętnie ukochał.

Pozostaje otwarta jedna tylko droga ucieczki: nie przywiązywać się do żadnej z tych rzeczy, uciekać jak najdalej od społeczeństwa, od świata emocji i doznań. Czy raczej: wznieść się ponad uczucia, których sprawcą jest ciało. Potem, nie żyjąc już dla ciała, nie będziesz podlegal cielesnym problemom. Ale to tyczy się tylko życia według ducha, w naśladowaniu – na ile możemy – świata duchowego. A oni ani się nie żenią, ani za mąż nie wychodzą. Ich pracą i ich chwałą jest oglądanie Ojca wszelkiej czystości i upiększanie swej własnej osobowości poprzez czerpanie ze Źródła wszelkiego piękna – na ile można Go naśladować.

5. Twierdzimy więc, że dziewictwo jest sprzymierzeńcem i pomocnikiem człowieka w osiąganiu wzniosłych celów. W przeróżnych naukach wymyślili ludzie wiele praktycznych metod, by daną dziedzinę wiedzy uprawiać – podobnie przyjmijmy, że dziewictwo jest praktyczną metodą stosowaną w dziedzinie życia Bożego, zapewniającą ludziom możliwość przyjęcia duchowej natury. Podążając tą drogą, należy nieustannie baczyć, by szlachetność duszy nie zniżyła się poprzez przebłyski zmysłowości, w których umysł nie zwraca się już ku sprawom nieba i nie spogląda w górę, lecz tonie w emocjach właściwych ciału i krwi.

Jakże dusza, przywiązana do przyjemności cielesnych i zajęta typowo ludzkimi pragnieniami będzie umiała oderwać się od spraw swego rodu? Nie pozwoli na to złe, głupie i ograniczone nachylenie ku sprawom materialnym. Oczy świń z natury patrzą w dół i nie spoglądają ku cudownościom nieba. Podobnie i dusza, którą ciało w dół pociąga, nie patrzy już na piękno wysokości, lecz siłą rzeczy zmuszona jest grzebać się w rzeczach z natury właściwych zwierzętom i sprawach niskich. By w wolności i w oddaniu spoglądać w rozkosze nieba, dusza musi odwrócić się od ziemi. Nie będzie chciała mieć udziału nawet w godziwych i dozwolonych sprawach życia świeckiego, lecz wszystkie swe siły miłowania zwróci ku kontemplacji piękna duchowego.

Cielesne dziewictwo ma na celu wspomaganie takiej dyspozycji duszy. Ma zapewnić duszy całkowite zapomnienie naturalnych emocji, co zapobiegnie konieczności, by kiedykolwiek skłaniać się ku cielesnym potrzebom. Raz od nich uwolniona, dusza nie ryzykuje już, że poprzez nawyk zagłębiania się w rzeczy do pewnego stopnia należące do praw natury mogłaby stać się niewrażliwa i nieświadoma czystych, Bożych rozkoszy. Tylko czystość serca, mistrzostwo życia ludzkiego, sama jedna może je pojąć.

6. To właśnie, jak sądzę, stanowi o wielkości proroka Eliasza, a także i tego, który potem przyszedł w duchu i mocy Eliasza, a od którego nie jest większy żaden spośród narodzonych z niewiast (Mt 12,11). Jeśli nawet historia tych dwu zawiera jakiś inny pouczający element mistyki, to z pewnością ich specyficzny sposób życia uczy nas przede wszystkim tego, że człowiek, który utkwił spojrzenie w sprawach świata niewidzialnego musi oddzielić się od spraw zwykłego życia, a to, co myśli na temat Dobra Prawdziwego nie może ulegać zakłóceniom ani rozproszeniom pokus pochodzących od zmysłów.

Obaj prorocy już od młodości żyli w odłączeniu od ludzi, w pewnym sensie od natury ludzkiej, jako że wzgardzili zwyczajnym pożywieniem i mieszkali na pustyni. Ich potrzeby zaspakajało takie pożywienie, jakie mogli znaleźć, w ten więc sposób nie psuli swego prostego zmysłu smaku. Uszy ich wolne były od niepotrzebnych hałasów, oczom obce były przypadkowe spojrzenia na nieistotne rzeczy. Dlatego osiągnęli niezmącony pokój duszy i wznieśli się na wyżyny Bożej łaski, co o obydwu zapisało Pismo. Eliasz był na przykład szafarzem ziemskich darów Bożych. Dano mu władzę zamknąć niebo nad głowami grzeszników i otwierać nad głowami pokutujących. O Janie nie zapisano, by dokonywał cudów, lecz Ten, który lepiej niż jakikolwiek prorok zna ludzkie tajemnice, mówił, że on także otrzymał dar. Możemy przypuszczać, że zostali wyróżnieni dlatego, że obaj od początku do końca poświęcili swe serca Panu, nie zbrukały ich ziemskie namiętności, nie wzywała ich miłość do żony i dzieci, nie rozpraszały ich jakiekolwiek inne ludzkie glosy, nie poświęcali uwagi sprawom swego utrzymania, nie uważając ich za godne niepokoju, nie ulegali też wspaniałościom stroju, ubierając się w to, co przyniosła okazja – jeden w skóry kozie, drugi w odzienie z wielbłądziej sierści.

Sądzę, że nie osiągnęliby takiej wzniosłości ducha, gdyby rozmiękczyło ich życie w małżeństwie. A że nie jest to zwykła opowiastka, a zapisano ją “ku naszemu pouczeniu” (1Kor 10,11), byśmy według ich życia mogli układać swoje. Czegóż więc możemy się od nich nauczyć? Tego oto, że człowiek pragnący zjednoczenia z Bogiem musi, podobnie jak obaj święci, odsunąć swój umysł od spraw ziemskich. Umysł, który zanurza się w rozlicznych obowiązkach, nie może posiąść wiedzy ani umiłować Boga.

7. Dla większej jasności zilustrujemy nasze nauczanie. Wyobraźmy sobie strumień wypływający ze źródła i rozdzielający się na wiele przypadkowo biegnących strumyczków. Dopóki w ten sposób będzie płynął, nie wykorzysta się go w żaden sposób dla potrzeb rolnictwa, bo rozdzielenie wody spowoduje, że poszczególne strumyczki będą małe i słabe, i będą wolno płynąć. Gdyby jednak zgromadzić całą wodę w jednym strumieniu, mielibyśmy pełne koryto uporządkowanej rzeczki, zdolnej zaspokoić potrzeby życiowe. Podobnie jest z ludzkim umysłem.

Sądzę, że dopóki fale ludzkiego umysłu rozlewają się we wszystkie strony, gdzie tylko pociągną je zmysłowe przyjemności, dopóty umysł nie ma dość siły, by podążać ku Dobru Prawdziwemu, lecz jeśliby przywołać w jedno całą moc umysłu i złączyć ją tak, że będzie płynąć bez rozproszenia, nie zbaczając ku naturalnym, przyrodzonym czynnościom, nie napotka wtedy żadnej przeszkody we wznoszeniu się ku rzeczom wyższym i w obejmowaniu większych rzeczywistości.

Często widzimy, jak woda zamknięta w rurach wytryska w górę pod wpływem własnego ciśnienia, i nie rozlewa się na boki dzięki tej sile pomimo naturalnej grawitacji. Tak samo i umysł ludzki zamknięty w wąskim nurcie stałej wstrzemięźliwości, bez możności znalezienia sobie żadnej bocznej drogi, wzniesie się w górę dzięki wznoszącej mocy miłości Bożej. Tak zrządził Stwórca, że umysł ludzki pozostaje w ciągłym ruchu i nie może się zatrzymać, jeśli więc uchronimy potęgę umysłu przed rozproszeniem na rzeczy nieważne, siłą rzeczy podąży on ku prawdzie, jeśli zamknie się przed nim wszelkie inne, niewłaściwe wyjścia.

A jeśli na drodze wiele jest zakrętów, widzimy, jak podróżujący trzymają się właściwego szlaku, raz jeden nauczywszy się, że inne drogi są złe. Złych dróg więc unikają, a im bardziej ich unikają, tym skuteczniej podążają drogą właściwą i prostą. Podobnie i umysł odwróciwszy się od marności rozpozna prawdę. Wielcy prorocy, których wspominaliśmy, tej lekcji nas uczą, byśmy nie zabłąkali się w dążenie do żadnego z celów tego świata. Jednym z celów, do jakich dąży ten świat, jest małżeństwo – czy może też małżeństwo jest podstawową przyczyną dążenia do światowych marności.

http://www.kiszoneogorki.fora.pl/ojcowie-kosciola-napisali,52/sw-grzegorz-z-nyssy-o-dziewictwie,298.html
**********************
10 stycznia
Święty Wilhelm z Bourges, biskup
Święty Wilhelm z Bourges Wilhelm z Bourges, znany także jako Wilhelm z Donjeon albo Wilhelm Wyznawca, urodził się około 1155 r. (lub 1135) na zamku w Arthel w Burgundii. Był członkiem znanej rodziny hrabiowskiej. Jego ojciec, Baldwin Donjeon, planował dla niego karierę wojskową. Oddał go na wychowanie pod opiekę wuja, Piotra Pustelnika, archidiakona w Soissons. Od wczesnej młodości Wilhelm nauczył się wystrzegać marności światowych i z gorliwością oddawał się ćwiczeniom duchowym i zdobywaniu wiedzy. Po włączeniu w stan duchowny został kanonikiem w Soissons i w Paryżu. Po pewnym czasie wstąpił do zakonu w Granimont, niedaleko Limoges. Z powodu napięć i nieporozumień pomiędzy kapłanami tego zakonu a braćmi nie mającymi święceń, opuścił go i wstąpił do cystersów. W Pontigny przyjął habit. Z czasem został opatem, najpierw w Fontaine-Jean, a potem w Chaalis.
Wilhelm miał szczególną cześć wobec Najświętszego Sakramentu; wiele czasu spędzał u stóp ołtarza. W 1200 r. duchowieństwo Bourges wybrało go na swojego arcybiskupa. Ta wiadomość go zasmuciła. Tylko dzięki poleceniu swojego przełożonego, opata Citeaux, zgodził się przyjąć tę godność. Zachował jednak regułę cysterską i nie przestał podejmować wielu wyrzeczeń, łącznie z noszeniem włosiennicy i unikaniem jedzenia mięsa.
Wielką troską otaczał ubogich, których przyjmował w swojej rezydencji, a także więźniów i chorych. Kontynuował budowę gotyckiej katedry św. Szczepana, rozpoczętą przez jego poprzednika. W 1208 r. odprawił w niej pierwszą liturgię Bożego Narodzenia.
Pragnął wziąć udział w misji wśród albigensów, jednak nie zdążył, bo ciężko zachorował. W uroczystość Objawienia, już ciężko chory, wygłosił kazanie upominając swój lud, aby wiernie przestrzegał Bożych przykazań. Potem pożegnał się ze wszystkimi i zszedł z ambony. Zmarł klęcząc i odmawiając Jutrznię 10 stycznia 1209 r. W swoim testamencie prosił, by pochować go we włosiennicy i w popiele. Świadkowie zeznali, że za życia dokonał osiemnastu cudów; kolejnych osiemnaście cudów wydarzyło się za jego przyczyną już po jego śmierci. Kanonizował go papież Honoriusz III w dniu 17 maja 1218 r. Jego relikwie były przechowywane w katedrze w Bourges do 1562 r., kiedy to hugenoci splądrowali katedrę, a relikwie św. Wilhelma spalili. Zachowały się relikwie jego ramienia w Chaalis i relikwie żebra w kościele Kolegium Nawarry w Paryżu. Święty Wilhelm jest czczony jako patron dzieci.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/01-10b.php3

10 stycznia

Żywot świętego Wilhelma, biskupa

(Żył około roku Pańskiego 1200)

Święty Wilhelm, potomek znakomitej rodziny hrabiów de Nevers, urodził się około roku Pańskiego 1135 w Artel, dziedzicznym zamku jego rodziców, położonym w Belgii. Wuj jego, archidiakon katedry swesoneńskiej, którego pieczy powierzono go od dziecięctwa, wychowując go jak najstaranniej zaszczepił w jego sercu gruntowną pobożność, oraz wykształcił go znakomicie w naukach świeckich. Po ukończeniu nauk wstąpił Wilhelm do stanu duchownego i został kanonikiem swesoneńskim i paryskim, lecz oświecony łaską Ducha świętego przejął się przekonaniem, że jeśli pozostanie w świecie, dusza jego będzie narażona na większe niebezpieczeństwa, aniżeli okręt miotany burzą na morzu. Dlatego mimo słabego zdrowia, pragnąc wieść życie odosobnione, wstąpił do klasztoru grandmonckiego w prowincji Limoż. Szukał ukrycia i chciał, aby świat nic o nim nie wiedział, a oto wkrótce tak odznaczył się cnotami zakonnymi i wielką świątobliwością, że nie tylko w całej okolicy zasłynął, ale opat jego obecny na soborze powszechnym, odbytym w owym czasie pod przewodnictwem Ojca świętego Innocentego III w Lyonie, publicznie wobec wszystkich zgromadzonych biskupów i prałatów wychwalał jego cnoty i świątobliwość.

Wskutek wielkiego zamieszania, jakie wszczęło się było w zarządzie klasztoru w którym zostawał, święty Wilhelm zmuszony był przejść do Cystersów. Przyjęty do tego zakonu w klasztorze koło miasta Pontini, po roku nowicjatu wykonał śluby uroczyste. Od tej chwili żył jakby już nie na tej ziemi. Cały zatopiony w Bogu, obdarzony darem coraz wyższej bogomyślności, pogrążony w ciągłym skupieniu ducha, z największą ścisłością spełniając najmniejsze przepisy reguły zakonnej, pełen miłości dla braci, tak umorzył w sobie wszelkie potrzeby zmysłów, że jedzenie i picie było dla niego prawdziwą męką. Dla czystości serca otrzymał w wysokim stopniu dar modlitwy; zwłaszcza przy Mszy świętej tak był przejęty nabożeństwem, że wylewał rzęsiste łzy. “Gdy sobie rozważę – mawiał – że Jezus Chrystus codziennie oddaje się na ołtarzu swemu Ojcu niebieskiemu jako ofiara pojednania, nie mniejsza przenika mnie boleść, jak gdybym Go na żywe oczy widział umierającego na górze Kalwaryjskiej”. Wkrótce został Wilhelm przeorem klasztoru, a niedługo potem wybrano go na opata fonteniańskiego; taki sam urząd piastował później w klasztorze karoliwieńskim (Chalin), w diecezji sanleńskiej położonym. Godności takie należały wówczas do najświetniejszych, a tym, którzy je piastowali, dawały wielki wpływ na sprawy całego kraju, natomiast dla Wilhelma stały się powodem do tym głębszej pokory. Pragnął, aby go poczytywano za ostatniego i uniżał się przed najmłodszym z braciszków, o ile tylko mógł to uczynić bez naruszenia powagi swojego urzędu. Obok takiej pokory, odznaczał się ciągle życiem nadzwyczaj umartwionym i zachowywał swobodę ducha niczym i nigdy nie zachwianą.

Posunąwszy się już nieco w lata, a zawsze wątłego będąc zdrowia, żywił nadzieję, że już do końca życia będzie mógł pozostać w ulubionym klasztorze karoliwieńskim, lecz najniespodziewaniej mianowany został arcybiskupem bituryceńskim. Zawiadomiony o tym zasmucił się i przeraził, jakby na wiadomość o największym nieszczęściu, jakie go spotkać mogło. Czynił co tylko było możliwe, aby go tą godnością nie obarczano; czynił nawet przygotowania do tajemnej ucieczki w obce kraje, lecz zmuszony wyraźnym rozkazem władzy zakonnej i legata papieskiego, objął pasterski urząd.

Zostawszy arcybiskupem nie rozstał się z ubogim habitem zakonnym i nie przestawał wieść życia umartwionego, jakie wiódł dotąd. Pałac jego stał ciągle otworem dla ubogich, którzy mieli do niego wolny wstęp w każdej godzinie dnia i nocy. W całym domu nie było żadnej niewiasty; co więcej nigdy nie przyjmował niewiast w swoim mieszkaniu, mawiał bowiem, iż dość jest widywać je w kościele i że powaga biskupia i surowość życia, jakie wieść powinien, zawsze cierpi na przestawaniu z białogłowami. Co dzień usuwał się na samotne miejsce i przez kilka godzin zatapiał się w bogomyślności, czerpiąc w niej światło i siłę do sprawowania swojego wysokiego obowiązku. Zwykle rozmyślał wtedy nad śmiercią, utrzymując, iż pamięć o niej jest najskuteczniejszym lekarstwem na wszelkie choroby duszy. Brzydził się nawet cieniem chciwości, tak dalece, iż nigdy nie pozwalał, aby drogą procesu poszukiwano jego dochodów, jeśli ci, których to było obowiązkiem, nie chcieli ich uiszczać. Zniósł w swojej diecezji przywilej, w wielu miejscowościach w owym wieku istniejący, aby winowajcy skazywani na kary pieniężne, składali haracz biskupowi. Będąc tak obojętnym na swoje osobiste korzyści, praw i przywilejów Kościoła przestrzegał i bronił najgorliwiej. Pod tym względem w niczym nie ustępował, choćby to nawet było połączone z narażeniem własnej osoby. Broniąc śmiało praw i niektórych przywilejów swojej diecezji, których nie chciał uszanować król Filip August, ściągnął był na siebie gniew tego monarchy. Król przysłał po niego swoich urzędników, ale arcybiskup oparł się im stanowczo i okazał się w obronie praw Kościoła tak nieugiętym, że mu król zagroził konfiskatą dóbr i wygnaniem. I to nie zachwiało stałości biskupa, a gdy król Filip przekonał się w końcu o niesłuszności swoich żądań, pełen podziwu dla jego odwagi, począł go darzyć wielkimi łaskami.

Święty Wilhelm

Nadszedł był czas, kiedy błędy albigensów, szerząc się wszędzie, coraz bardziej poczęły zalewać i kraje Langwedocji i Aragonii, dotychczas wolne od tej herezji. Święty Wilhelm, lubo już bardzo podeszłego wieku, a trudami arcybiskupstwa i życiem pokutnym znacznie zwątlony na siłach, umyślił jednak udać się tam, aby głosić słowo Boże, powstrzymać szerzące się kacerstwo, już i jego diecezji grożące, lecz właśnie gdy zabierał się dokonać tego zamiaru, Pan Bóg dał mu poznać, że ostatnia jego godzina jest już bliska. Zachorował dość ciężko, jednakże w uroczystość Trzech Króli, lubo silną gorączką trapiony, zapragnął raz jeszcze przemówić do ukochanego ludu swojego, tłumnie zgromadzonego w kościele, a wielce zasmuconego wiadomością o chorobie arcybiskupa. Kazał więc zaprowadzić się do kościoła i tam miał kazanie, biorąc za tekst słowa Pisma świętego: “Czas jest, abyśmy już ze snu powstali” (Rzym. 13,11). Najprzód w słowach pełnych namaszczenia upominał lud swój, aby wiernie trwał w wierze świętej i pełnieniu przykazań Pańskich, a potem pożegnał się z wszystkimi i zszedł z ambony, wśród płaczu, łkania i żałosnych jęków całego zgromadzenia. Wróciwszy do mieszkania uczuł się bardzo osłabionym, zażądał tedy niezwłocznie ostatnich Sakramentów św., które przyjął klęcząc i zalewając się rzewnymi łzami. Poleciwszy następnie, aby go przyodziano w te suknie biskupie, w których przyjmował święcenia i w których chciał być pochowanym, położył się na gołej ziemi popiołem posypanej i rozpocząwszy jutrznię kanoniczną, gdy wymówił pierwsze jej słowa: “Panie, usta moje otwórz”, oddał ducha Bogu i poszedł do Nieba, aby chwałę Pańską na wieki tam opiewać. Błogosławiona śmierć jego nastąpiła dnia 10 stycznia roku Pańskiego 1209. Na wieść o zgonie sługi Bożego, lud tłumnie zbiegł się do katedry, oddając cześć ciału jego jak relikwiom świętym. W tymże dniu nad pałacem arcybiskupim ukazała się gwiazda jasna jak słońce, którą całe miasto podziwiało, upatrując w tym dowód i znak świętości zmarłego pasterza. Istotnie po bardzo krótkim czasie, bo w dziewięć lat później papież Honoriusz III policzył go w poczet Świętych.

Nauka moralna

Ilekroć odprawia się Mszę św., dzieje się w niekrwawy sposób to samo, co niegdyś działo się w krwawy na górze Golgocie. Jezus Chrystus w nieskończonej miłości swojej ofiaruje się przez ręce kapłana Ojcu swemu niebieskiemu na zadosyćuczynienie za grzechy świata. Myśl ta zawsze wyciskała świętemu Wilhelmowi łzy z oczu, to też mawiał, że kiedy wspomni, iż Jezus Chrystus ofiaruje się na ołtarzu Ojcu niebieskiemu za grzechy ludzi, to mu się wydaje, jakoby widział Jezusa rozpiętego na krzyżu. Rozważajmy zatem tę prawdę wiary w całej jej głębokości i wzniosłości, a uczęszczać będziemy wtedy nie tylko z większą gorliwością na Mszę św., chcąc się stać uczestnikami jej owoców, ale też słuchać jej będziemy zawsze z największym nabożeństwem. Przy Mszy świętej winniśmy wzbudzać w sobie te same uczucia, jakie by nas przejmowały, gdybyśmy widzieli Jezusa umierającego na górze Golgocie. Jak w obecności ukrzyżowanego Chrystusa zalewalibyśmy się łzami na wspomnienie grzechów naszych i obiecywali poprawę, chcąc tym sposobem wzajemną miłością odpłacić Jego miłość, tak samo winniśmy też czynić przy Mszy świętej. Wyobraźmy sobie, że stoimy z Maryją i Janem pod krzyżem, a gdy kapłan ukaże nam Ciało i Krew Jezusa Chrystusa, rozważmy, że Zbawiciel za nasze grzechy tak wielkie zniósł męki i umarł na krzyżu, a teraz ponownie Ojcu niebieskiemu Krew i Ciało za nas ofiaruje. Owa niepojęta miłość Syna Bożego ku grzesznemu rodzajowi ludzkiemu powinna w nas wzbudzić żal serdeczny i napełnić gorącą miłością ku Bogu. Żałujmy tedy szczerze za grzechy nasze, uderzmy się pokornie w piersi i zawołajmy pełni skruchy: “Jezu, bądź mi miłościwi Jezu, zmiłuj się nade mną! Jezu, przepuść mi grzechy moje!” “Ilekroć ten chleb jecie i kielich pijecie, śmierć Pańską opowiadacie, aż przyjdzie” (1 Kor. 11,26).

Modlitwa

Boże, racz to za przyczyną sługi Twego św. Wilhelma sprawić, abyśmy Mszy świętej codziennie na zadosyćuczynienie grzechów naszych i na pamiątkę krwawej ofiary krzyżowej odprawianej, zawsze z gorliwością, nabożeństwem i wzruszeniem słuchali. Udziel nam nadal łaski wzgardzenia z całego serca zaszczytami i bogactwami ziemskimi, abyśmy w ten sposób stać się mogli godnymi uczestnikami skarbów wiecznych i korony niebieskiej. Amen.

św. Wilhelm, biskup
urodzony dla świata 1135 roku
urodzony dla nieba 10.01.1209 roku
kanonizowany 1218 roku
wspomnienie 10 stycznia

Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.

http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/w/wilhelm.htm

*************************

10 stycznia
Kościół katedralny w Drohiczynie
Kościół katedralny w Drohiczynie

Diecezja drohiczyńska została ustanowiona przez św. Jana Pawła II 5 czerwca 1991 r. podczas Mszy świętej sprawowanej w Białymstoku. Powstała ona z części dotychczasowej diecezji pińskiej. Na mocy bulli Totus Tuus Poloniae Populus z 25 marca 1992 r. przyłączono do niej jeszcze 4 nowe dekanaty. Obecnie diecezja obejmuje obszar około 8 tys. km kwadratowych, zamieszkany przez ok. 280 tys. osób, w tym prawie 100 tys. wyznawców prawosławia. Diecezja podzielona jest na 11 dekanatów, obejmujących 98 parafii, w których pracuje ok. 270 księży diecezjalnych i ok. 20 zakonnych. Patronami diecezji są Najświętsza Maryja Panna, Matka Kościoła, oraz św. Kazimierz, królewicz.

bp Tadeusz Pikus, ordynariusz drohiczyński
Pasterzem diecezji jest bp Tadeusz Pikus; pomaga mu poprzedni ordynariusz, biskup-senior Antoni Pacyfik Dydycz OFMCap. Katedrą diecezji jest kościół pw. Trójcy Przenajświętszej, wzniesiony przez jezuitów w XVII w. W czasie wojny i okupacji katedra została zdewastowana; przez pewien czas służyła wojskom sowieckim i niemieckim jako stajnia i strzelnica.

Najważniejszym wydarzeniem w życiu młodej diecezji drohiczyńskiej była niewątpliwie wizyta św. Jana Pawła II 10 czerwca 1999 r. Ojciec Święty uczestniczył w Drohiczynie w nabożeństwie ekumenicznym. W swoim przemówieniu mówił m.in.:

Św. Jan Paweł II w Drohiczynie, 10.06.1999 “Droga Kościoła nie jest drogą łatwą” – napisał teolog prawosławny Paweł Evdokimov. Tam, gdzie wzmagają się podziały pośród uczniów Chrystusa, ranione jest Jego Mistyczne Ciało. Pojawiają się kolejne na dziejowej drodze Kościoła. A przecież Chrystus założył jeden jedyny Kościół i pragnie, aby takim był zawsze. Musimy więc wszyscy, stojąc u bram nowego okresu dziejów, uczynić rachunek sumienia z odpowiedzialności za istniejące podziały. Musimy przyznać się do popełnionych win i wybaczyć je sobie nawzajem. Otrzymaliśmy wszakże nowe przykazanie, przykazanie miłości wzajemnej, które ma swe źródło w miłości Chrystusa. Święty Paweł przynagla nas do tej miłości (por. Ef 5, 1-2). Miłość powinna nakłaniać nas do wspólnego przemyślenia przeszłości, by zdecydowanie i odważnie iść drogą ku jedności. Miłość jest jedyną siłą, która otwiera serca na słowa Jezusa i na łaskę Odkupienia. Jest jedyną siłą zdolną do tego, by nas skłonić do dzielenia się po bratersku tym wszystkim, czym jesteśmy i co mamy z woli Chrystusa. Ona jest potężnym bodźcem do dialogu, w którym słuchamy siebie i poznajemy siebie wzajemnie. Miłość otwiera na drugiego człowieka, stając się tym samym podstawą ludzkich relacji. Uzdalnia do przekraczania bariery własnych słabości i uprzedzeń. Oczyszcza pamięć, uczy nowych dróg, otwiera perspektywę prawdziwego pojednania, którego istotnym owocem jest wspólne dawanie świadectwa Ewangelii, tak bardzo potrzebnego współczesnemu światu.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/01-10c.php3
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Cuxa, u stóp Pirenejów – św. Piotra Orseolo. Początkowo był w Wenecji dożą. Zostawszy mnichem, zasłynął z surowej ascezy. Zmarł w roku 987.

W Arezzo, w Toskanii – bł. Grzegorza X, papieża. Był archidiakonem w Liege i brał udział w krucjacie, gdy powołano go na stolicę Piotrową. Zwołał wtedy sobór do Lyonu i gorliwie starał się o pojednanie z Grekami. On też św. Bonawenturę mianował kardynałem, a św. Tomasza z Akwinu wezwał do siebie jako współpracownika. Zmarł w roku 1276.

oraz:

św. Agatona, papieża (+ 682); bł. Anny od Aniołów Monteagudo, zakonnicy (+ 1686); bł. Idziego de Bello, zakonnika (+ 1518); św. Jana Dobrego, biskupa (+ VII w.); św. Marcjana z Konstantynopola (+ 470)

 

O autorze: Judyta