Powrót

– Czy możemy zobaczyć pański paszport? – zapytali.

Josef K., który był bezrobotnym kawalerem i przebywał głównie w domu, nie korzystał z paszportu, ale przezornie miał go wgranego w smartfonie. Jakież było jednak jego zdumienie, gdy pokazując go panom w ciemnoszarych ubraniach, zobaczył grymas rozczarowania na ich twarzach.

– Jest nieważny.
– Dlaczego? – spytał zdumiony Józef K.
– Wziął pan tylko 5 dawek – wymagane jest 7 dawek –  dodał wyższy z mężczyzn.
– Jak to siedem? – wystękał wciąż zdumiony Józef K.
– Właściwie to już osiem – dodał drugi – osiem będzie za chwilę. Przezorny zawsze zaszczepiony. A pan… zawiesił groźnie głos, patrzący na Józefa K.
– Nie mogę brać kolejnych. Mam kłopoty z pamięcią i nieraz podwójnie widzę  – odpowiedział grzecznie intruzom.

– Antyszczepionkowiec? Musimy zrobić panu test – powiedział pierwszy wyjmując z podręcznej saszetki długi szpikulec. Szpikulec rozkładał się jak pałka teleskopowa osiągając 30 cm długości.

***

Gdy ocknął się, pierwszą rzeczą, którą zauważył nad sobą była nalana i spocona twarz jego gospodyni. Podobna do starej szantrapy kobieta musiała go długo cucić. Józef K. powoli usiadł na łóżku. Dopiero po dłuższej chwili zauważył, że jego poduszka jest przesiąknięta krwią.

– Zrobili panu test? – spytała gospodyni.

– Chyba tak… nie wiem.

– Mógłby się pan wreszcie zaszczepić. Byłby spokój. Nic nie odpowiedział.

Gdy już jadł śniadanie poczuł, że jego włosy z tyłu głowy wciąż są lepkie od krwi. Przypomniał sobie, że to właśnie tam jest miejsce w które wkłuwają się urzędnicy weryfikujący poziom… poziom…

Poziom czego? Niestety, tego akurat nie mógł sobie przypomnieć.

– A zapomniałabym. Zostawili wydruk. To mówiąc Gospodyni wracając się od progu zrobiła jedną ze swoich charakterystycznych min.

– Jaki wydruk?

–  Z karą. Nie mogli pobrać z konta… mówili,  że jest pan niewypłacalny. Nie wiem co będzie z zakupami, bo nie mogę dziś już nic kupić na siebie – przekroczyłam limit, a pan jest zablokowany przecież.

Spojrzał na nią zrezygnowany, nic nie mówiąc.

– To ja już lecę. Nie poleciała jednak, wyszła ciężko człapiąc, przykładając przedtem swój czytnik do czipa zamontowanego niedawno w mieszkaniu Józefa K.

Gospodyni tak naprawdę była wyznaczoną z urzędu opiekunką, kimś w rodzaju dozorczyni, sprawdzającą porządek u osób przebywających na kwarantannie. Józef K. trafił na kwarantannę po incydencie ze Strażą Miejską. Ujął się werbalnie, a potem czynem za ulicznym sprzedawcą książek. Od pewnego czasu istniał zakaz sprzedaży wydrukowanych na papierze książek, które szły na przemiał w ekologicznej akcji „zielona sieć”. Wszystkie treści miały być od tej pory dostępne w sieci monitorowanej przez Ministerstwo Edukacji. Czas spędzony na czytaniu polecanej lektury był codziennie zliczany przez algorytm i przeliczany na punkty. Według sentencji zawartej w wyroku Józef K. użył mowy nienawiści za którą został ukarany izolacją. Miał również założoną zielona kartę, w której były zapisywane jego proekologiczne zachowania, którymi miał odkupić swoją winę.

Przypomniała mu się scena ze starego filmu, w której nawrócony Strażnik recytuje wiersz, w momencie zdemaskowania, przyłapania na gorącym uczynku,  podczas czytania zakazanej papierowej książki.

Jestem nędzarzem, mam tylko marzenia

Rozsiałem je u twych stóp…

Stąpaj lekko, bo stąpasz po moich marzeniach /Equilibrium/

Stał przed lustrem całkiem nagi i oglądał swoje ciało. Nie zauważył żadnego wkłucia. Poza miejscem w tylnej okolicy karku. Westchnął ciężko. Znów będzie musiał się przeskanować czy niczego mu nie wstrzyknęli. Wizyta w nielegalnym punkcie detoksu nie należała do tanich. Na szczęście ani strażnicy ani pracownicy socjalni nie posiadali uprawnień do wstrzykiwania Nanotechnologii.

Włączył ekran. Miał tylko podstawowy abonament. Trwał zwiastun programu poświęconemu mniejszościom. Mniejszości moralnym. Głos, który wygłaszał monolog był głosem sztucznej półinteligencji. Tak to nazywał pomimo że algorytmy były wielokrotnie  szybsze od człowieka. Józef K. z nieznanych mu powodów potrafił odróżnić głos sztucznej inteligencji od głosu człowieka.

Postanowił wyjść z domu. Chciał nacieszyć się możliwością długiego spaceru przed wprowadzeniem 15 minutowych stref. Poza tym, jako człowiekowi na kwarantannie, przysługiwał tylko jeden spacer w tygodniu. Właśnie dziś. Przed wyjściem musiał jeszcze zagłosować kogo zdegradować. Wybór nie był łatwy. Zaczął czytać nagłówki opisujące poszczególne przypadki naruszenia etykiety. Jego wzrok przykuło jedno szczególnie wyróżnione wydarzenie. Przewinął do początku i zaczął czytać. Opis był surrealistyczny. Nagłówek krzyczał dużą czcionką:

Miał podać kobiecie smakołyk, a potem “wymusić stosunek intelektualny”. Zarzut molestowania

Co za absurd- pomyślał. Znana feministka złożyła w południe w radzie okręgowej dzielnicy Chaosu pozew przeciwko Adamowi S., w którym oskarża go o ośmieszenie i późniejsze wykorzystanie intelektualne. Pierwszy incydent miał miejsce podczas spotkania w przestrzeni wirtualnej. Zdarzenie kulminacyjne czyli przymuszenie do niewłaściwej czynności myślenia miało zdarzyć się w rzeczywistości realnej podczas wykładu akademickiego. Filozof zaprzeczył stawianym zarzutom.

Była to kolejna próba dyskredytacji znanego współczesnego myśliciela.

– Nie zagłosuję ! – wyrwało się na głos Józefowi K. Trudno, najwyżej stracę kolejne punkty – dodał w myślach .

Wyszedł na spacer.

Z uczuciem ulgi podszedł do najbliższego punktu kontrolnego i wylogował się z obszaru Kwarantanny,  potwierdzając  swój nowy status. Od  tej pory był „zaproszonym”. Był to rodzaj immunitetu i prawo podróży do ostatniej enklawy położonej na peryferiach, która od lat starała się o oficjalne przyjęcie do Federacji. Jak do tej pory, bezskutecznie.

* * *

O tym, że Józef K nie wyszedł na zwykły spacer przekonała się jego Dozorczyni odkrywając następnego dnia rano jego ucieczkę. Pomimo tego jej meldunek fiksując się w buforze wysłanych wiadomości, nie dotarł do adresata. Był to rezultat zawirusowania systemu. Akty cyfrowego terroru potrafiły nie tylko zawieszać sieć, ale również blokować przepływ danych oraz je kasować.

 

Z A P R O S Z O N Y

Morze prężyło się łagodnie.

Ilustracja w formie obrazu/Joop Polder/

Krajobraz z resztkami scenografii wokół opuszczonego amfiteatru od wielu miesięcy wtapiał się w okolicę. Piaszczysta plaża była pusta. Dopiero wyżej na naturalnych tarasach można było zobaczyć jakiś ruch. Ktoś powoli schodził ze schodów w kierunku plaży. Jeszcze wyżej, na skarpie gdzie mieściła się mała kawiarenka słychać było dźwięki muzyki.

Dochodziła piąta. Chyba się spóźnię – pomyślał i upił łyk chłodnego płynu.

Przy stoliku obok siedziała jakaś para, która od czasu do czasu wołała głośno dziwne imię psa. Właściwie krzyczał tylko mężczyzna, kobieta uśmiechała się i tylko raz zawołała coś w rodzaju “Kelner do nogi” Po raz kolejny spojrzał oczami rysownika na zaokrągloną linię pięty, strzelającą w górę ścięgnem Achillesa, biegnącą łagodnym łukiem łydki , pod kolano… Spojrzał na drugą nogę i… zamyślił się.

Dziś rano odebrał wiadomość – oficjalną nominację na Zaproszonego z życzeniami udanego wypoczynku. Był to jego drugi dzień pobytu. Rano, po śniadaniu, zachęcony reklamami, postanowił pójść nad morze.

Ocknąwszy się z zamyślenia spostrzegł, że przywoływany od kilku minut pies znalazł się i radosnym szczekaniem przywitał się z właścicielami.

Kobieta wstała. Powiew wiatru oblepił jej uda sukienką. Po chwili, razem z mężczyzną i psem oddaliła się w kierunku plaży.

Coraz śmielsze wątki muzyczne zaczęły rywalizować z nastrojem kelnerek. Postanowił wracać do miasteczka. Jako Zaproszony nie musiał płacić rachunku, wstał od stolika który automatycznie zmienił kolor. Powoli zszedł schodkami w alejkę prowadzącą w kierunku zabudowań.

Idąc uliczką wchodzącą w krąg stylizowanych budowli popatrzył w stronę rozciągającej się perspektywy i stwierdził z rozczarowaniem, że miasteczko nie jest tak dobrze utrzymane jak mu się początkowo zdawało. Niemniej jednak zaprojektowane było w interesujący sposób. Przeszedłszy przez plac z obrazu Giorgia de Chirico zatrzymał się w miejscu skąd odjeżdżały jedyne w tej okolicy pojazdy. Rozejrzał się i postanowił zaczekać.

Zaproszony poczuł na sobie spojrzenia mijających go postaci. Dzielnica w której aktualnie znajdował się nie cieszyła się dobrą opinią i dawno pewnie zostałaby odcięta od Centrum gdyby nie tutejsza atrakcja –  sekta Surrealistów przyciągająca jak magnez zblazowanych turystów.

Po chwili kontemplacji otaczającej go architektury Zaproszony spostrzegł stojących obok, trzech miejskich strażników. Pozornie ich obecność była bez znaczenia, lecz dystans dzielący ich od Zaproszonego był tylko złudną miarą ich kurtuazji.

Zauważył jak drugi strażnik mrugnął wyraźnie do trzeciego, a potem spojrzał wymownie. Zaproszony ukłonił się odruchowo.

Pierwszy, najważniejszy strażnik zbliżył się wolnym krokiem.

– Długo pan czeka ? – spytał szorstko.

– Przed chwilą przyszedłem – odpowiedział Zaproszony.

– Przed… chwiiilą… powtórzył wolno strażnik.

– Jest pan … zaproszony ? – włączył się do rozmowy drugi strażnik.

– Jestem…Zaproszony… odparł Zaproszony.

Zapadło długie milczenie. Było gorąco. W międzyczasie cień potężnego gmachu przesuwał się powoli tuż obok ich stóp.

Najważniejszy strażnik westchnął i podszedł bliżej. Powoli wynurzył się język. Zaproszony ze zdziwieniem zauważył że strażnik jest kobietą. Kobieta uklękła przed Zaproszonym. Po chwili jednak wstała gwałtownie i powiedziała dość gniewnie:

– Obywatel mnie sprowokował…

– Ja ?

Niespodziewanie, z charakterystycznym dżwiękiem zajechał elektryczny bus. Zaproszony w ostatniej chwili wskoczył między zamykane drzwi. Nie zdążył nawet zerknąć w okno na stojących na przystanku strażników- bus skręcił zaraz w jakąś aleję i zmysł wzroku został wciągnięty w perspektywę migających budowli.

Dopiero teraz zrozumiał, że nie byli to prawdziwi strażnicy. Reklama w hotelu ostrzegała również przed złodziejami danych. Uśmiechnął się sam do siebie i zajął miejsce przy oknie. Architektura zmieniła się. Wjechali w inną część miasta. Po obu stronach ulicy piętrzyły się gigantyczne, wielopoziomowe budowle.

Po kilku minutach odwrócił głowę od okna i zamknął oczy.

 

Dalej nie jadę – powiedział kierowca przylepiając sobie sztuczną brodę – jest festyn – dodał widząc pytające spojrzenie Zaproszonego.

– Jest pan Zdziwiony ? – spytał po chwili kierowca.

– Trochę – odparł Zdziwiony.

– Co roku o tej porze… Halo ! Wysiadamy ! – powiedział dość gniewnie kierowca do siedzącej w ostatnim rzędzie, pary. Ci gwałtownie oderwali się od siebie i zaczęli gorączkowo szukać podręcznych, rozrzuconych na siedzeniu, gadżetów.

Zdziwiony wysiadł z pojazdu. Na zewnątrz nic nie przypominało atmosfery festynu. Biała mgła spowijała elewację najbliższego budynku. Gdzieś bardzo daleko mruczała syrena okrętowa. Obejrzał się za siebie i zobaczył jak z busu wychodzi para pasażerów. Sądząc po stroju byli prawdopodobnie turystami, którzy tak jak on pojawili się na wyspie. Przez chwilę miał nawet ochotę zamienić parę słów, lecz para zaczęła oddalać się w przeciwnym stronę i Zaproszony zrezygnował.

Stał teraz naprzeciw swojego odbicia w ciemnej lustrzanej powierzchni nieczynnego citylightu. Był sam. Znowu się obejrzał. Na przystanku nie było już nikogo. Bus odjechał.

Było bardzo cicho. Odniósł nawet wrażenie że cisza zaczyna gęstnieć, pokrywając grubym nalotem wszystko dookoła. Nie wiedział gdzie pójść. Stał w miejscu. Czekał.

Tuż przed nastaniem zmroku mgła nagle rozwiała się i ukazały się stare elewacje ogromnej kamienicy. Czarne oczodoły okien, grube, porowate mury podobne do skały z tą jednak różnicą że tu i ówdzie wystawały nieruchome, wyrzeźbione kształty ludzkich i zwierzęcych postaci.

Spojrzał w górę. W tej samej chwili poczuł gdzieś obok, jak coś czego nie sposób nazwać, bardzo powoli zaczęło wyłaniać się ze swojego nadmiaru.

Niespodziewanie rozbłysły uliczne latarnie. W górze w dwóch ostatnich oknach również zapaliło się światło. Reszta okien pozostała nieoświetlona.

Zaproszony skierował się do najbliższej bramy. Była otwarta. Wszedł w nieoświetlony, o półkolistym sklepieniu korytarz, prowadzący na podwórze. Poczuł wilgotny, chłodny aromat.

Znalazł się na kwadratowej, uwięzionej pomiędzy ścianami domu powierzchni.  Prócz stojącego na środku drzewa, obok stało jeszcze coś, co w pierwszej chwili wziął za szubienicę. Nie, nie była to szubienica. Metalowa konstrukcja zdziwiła go i zaniepokoiła. Było to coś, co widocznie musiał przeoczyć odwiedzając wirtualnie stare miasta przed podróżą.

Podszedł bliżej. Był teraz o krok, może mniej od dziwnego obiektu. Wyciągnął dłoń. Dotyk zimnego metalu. Nic więcej.

Nagle kątem oka zauważył stojącą nieruchomo postać. Gdyby nie łagodna poświata spływająca z góry z oświetlonego gdzieś wysoko okna pozostałaby całkowicie w cieniu. Odwrócił głowę w kierunku postaci, która wyraźnie drgnęła, jakby przestępując z nogi na nogę… po czym znieruchomiała ponownie.

Zaproszony ruszył powoli w kierunku nieruchomej sylwetki. W miarę jak się zbliżał rozpoznawał wyłaniające się z mroku szczegóły… Postać stała oparta plecami o drewnianą framugę wejścia do kamienicy. Ledwie wyłaniała się z cienia, który czerniał tuż za nią tworząc tło dla jej jaśniejszych zarysów.

Cdn?

 

 

O autorze: CzarnaLimuzyna

Wpisy poważne i satyryczne