Wpływy kosmiczne i inne

Jak pamiętamy, wywodzące się z komunistycznego wywiadu wojskowego, zinfiltrowanego przez GRU, w „wolnej Polsce” Wojskowe Służby Informacyjne, działały oficjalnie do września 2006 roku. W ciągu tych 16 lat werbowały sobie agenturę i to nie w środowisku gospodyń domowych, tylko w środowiskach wywierających wpływ na życie publiczne, a więc tworzących aparat władzy, kontrolujących kluczowe segmenty gospodarki, decydujących o śledztwach, wydających wyroki, no i produkujące masowe nastroje

 

Rosyjski historyk Lew Gumilow twierdził, że przyczyną zjawiska, które określał mianem „pasjonarności”, są wpływy kosmiczne. Do takiego wniosku doszedł badając m.in. cywilizację Wielkiego Stepu. Naród przez stulecia pogrążony w letargu, wegetujący politycznie, nagle w przeciągu jednego pokolenia nabiera wigoru, wydaje z siebie przywódców wyciskających krew z ziemi i budujących imperia – w potem znów na stulecia pogrąża się w letargu. Wyobrażam sobie jak z tej konkluzji Gumilowa muszą naigrawać się uczeni politologowie, chociaż z drugiej strony trudno tak od razu mu zaprzeczyć. Na przykład kiedy tylko Ziemia zaczyna wykonywać kolejny, czwarty obrót dookoła Słońca, ludzie w wielu krajach dostają małpiego rozumu, skaczą sobie do oczu, albo i do gardeł z powodu konieczności obsadzenia miejsc w parlamencie, do którego na ogół trafiają te same osoby, cieszące się zaufaniem bezpieki, albo – w niektórych krajach – armii. Nie istnieje żaden obiektywny powód, by wyjaśnić ten powszechny amok, podczas gdy wpływ kosmiczny jest tu widoczny gołym okiem, więc nikomu, a już zwłaszcza politologom trochę pokory by nie zaszkodziło.

Tym bardziej, że w Polsce mamy do czynienia ze zjawiskiem, nie tylko noszącym znamiona trwałości, ale w dodatku wykazującym skłonność do ekspansji. Mam na myśli amok, jaki od kilku lat ogarnia środowisko niezawisłych sędziów. Również w tym przypadku wpływów kosmicznych z góry wykluczyć nie możemy, chociaż wcześniej warto by wyjaśnić kilka innych okoliczności. Jak pamiętamy, wywodzące się z komunistycznego wywiadu wojskowego, zinfiltrowanego przez GRU, w „wolnej Polsce” Wojskowe Służby Informacyjne, działały oficjalnie do września 2006 roku. W ciągu tych 16 lat werbowały sobie agenturę i to nie w środowisku gospodyń domowych, tylko w środowiskach wywierających wpływ na życie publiczne, a więc tworzących aparat władzy, kontrolujących kluczowe segmenty gospodarki, decydujących o śledztwach, wydających wyroki, no i produkujące masowe nastroje. Ilu takich konfidentów np. w środowisku sędziowskim WSI zwerbowały – tego nie wiemy, ale domyślamy się, że wszyscy oni pozostali na swoich stanowiskach, albo awansowali, dzięki czemu oficjalna nieobecność WSI jest tylko wyższą formą obecności, która umożliwia ręczne sterowanie poszczególnymi segmentami życia publicznego. Niezależnie do tego ABW prowadziła operację „Temida”, której celem był werbunek agentury właśnie w środowisku sędziowskim. Z tych względów można podejrzewać, że środowisko to jest przesycone agenturą, jak żadne inne, o czym można było pośrednio wnioskować np. przy okazji Amber Gold. A ponieważ bezpieczniacy nasi u progu transformacji ustrojowej asekuracyjnie przewerbowali się na służbę do bezpieki naszych obecnych sojuszników, to jest rzeczą pewną, że tamtejsze centrale wywiadowcze mają wpływ na funkcjonowanie środowisk przesyconych agenturą. Poszlaką, która by na to wskazywała, są środowiska sędziowskie, które zaangażowały się w nawet specjalnie nie ukrywaną operację „ulica i zagranica”, prowadzoną przez Volksdeutsche Partei.

Obecnie bisurmanić zaczęli się również sędziowie Trybunału Konstytucyjnego, który dotychczas był potępiany nie tylko przez zdominowane przez niemieckie owczarki instytucje Unii Europejskiej, ale i przez Judenrat „Gazety Wyborczej”. W tym przypadku bisurmaństwo rozwija się na tle pragnienia wysadzenia z siodła pani prezes TK Julii Przyłębskiej i zajęcia jej miejsca. Wprawdzie i tu pewne ślady prowadzą do bezpieki, ale trudno w tym wszystkim dostrzec jakieś motywy ideowe, a tylko zwyczajne kły i pazury. Z kolei Sąd Najwyższy sprawia wrażenie rozsadnika zarazy, bo stamtąd właśnie rozchodzą się, przechwytywane następnie przez unijne instytucje, a w końcu rykoszetem wracające w postaci finansowego szantażu pomysły „testowania niezawisłości”. Chodzi o to, by jedni sędziowie mogli podważać niezawisłość, a zatem i legalność innych sędziów, co musiałoby skutkować unieważnianiem wszystkich orzeczeń zapadłych przynajmniej z ich udziałem, czyli kompletnym chaosem. Bardzo możliwe, że wielu przedstawicieli środowiska dostrzegło w tym szansę na nieograniczone i bezkarne korumpowanie się, ale niezależnie od tego oznaczałoby to destabilizację państwa o skutkach trudnych do przewidzenia. Wprawdzie na podstawie doświadczeń z wymiarem sprawiedliwości nie mam zbyt wysokiego mniemania na temat poziomu etycznego sędziów, ale przecież są to ludzie wykształceni, inteligentni i spostrzegawczy, więc nie ma możliwości, by nie zauważali skutków tych pomysłów, Skoro tedy zauważają, ale się przy nich upierają, to podejrzenia o agenturalną motywację są jak najbardziej uzasadnione.

Jakby tego wszystkiego było mało, ustawa z 8 grudnia 2017 roku o Sądzie Najwyższym przewiduje udział w niektórych rodzajach postępowania przed Sądem Najwyższym ławników Sądu Najwyższego. Jednym z warunków, jakie ustawa stawia ławnikowi jest „nieskazitelność charakteru”. Nawiasem mówiąc, taki sam warunek powinien spełniać każdy sędzia, ale – jak mówił pan Ignacy Rzecki z „Lalki” – „co tam marzyć o tem!” Tych ławników wybiera senat w głosowaniu jawnym. No i jesienią ub roku Senat wybrał 30 ławników Sądu Najwyższego. Powinni oni objąć swoje obowiązki od 1 stycznia 2023 roku, ale większość , to znaczy – 26 spośród nich nie może, ponieważ pani Pierwsza Prezes Małgorzata Manowska nie chce odebrać od nich ślubowania, co jest warunkiem sine qua non objęcia funkcji. Rzecz w tym, że tych 26 ławników wskazał Komitet Obrony Demokracji, który na naszej politycznej scenie pojawił się w roku 2016, kiedy to Komisja Europejska w styczniu 2016 roku podjęła wobec Polski bezprecedensową procedurę „badania stanu demokracji” i firmował wszystkie zadymy w ramach operacji „ulica i zagranica”. Pojawienie się KOD uważam za poszlakę wskazującą na agenturalny charakter tego przedsięwzięcia, a dodatkową ilustracją na to wskazującą jest okoliczność, że kiedy tylko Nasza Złota Pani, po fiasku „ciamajdanu” w grudniu 2016 roku i wizycie w Warszawie 7 lutego 2017 roku, przestała angażować się w walkę o demokrację w Polsce a postawiła na „praworządność”, KOD natychmiast stracił rozpęd, a jego lider, pan Mateusz Kijowski, po oskarżeniach o malwersację, w ogóle zniknął z politycznej sceny. Ale ofiarnych bojowników trzeba było jakoś nagrodzić, bo „ludzi krzywdzić nam nie wolno”, więc zdominowany przez Volksdeutsche Partei Senat wysunął ich na ławników, pewnie również w nadziei, że będą w SN blokowali postępowania dyscyplinarne, a przynajmniej o nich donosili. Tego się domyślam, bo pani prezes Manowska podejrzewa to 26-osobowe grono o nieposiadanie „nieskazitelnego charakteru”, w co chętnie wierzę.

Stanisław Michalkiewicz

Tagi: ,

O autorze: Redakcja