Konwencje, czyli opium dla (ciemnego) ludu

Wstyd się przyznać, ale gdy tu, między Odrą a Wisłą, Bałtykiem i Karpatami, trwa bój nie tyle na noże, co na haki o to, jaka (a raczej czyja, bo to różnica, i to fundamentalna) będzie PRL-bis, ja spędziłem ponad tydzień leniąc się olinkluzywnie nad Morzem Śródziemnym i nabierając z każdym wejściem do morza (i do baru) dystansu do dziejącej się parę tysięcy kilometrów na północ (proszę wybaczyć właściwą mi precyzję opisu) napierdalanki.

Owszem, dochodziły nad to cieplutkie morze (i do tych olinkluzywnych barów)  jakieś szczątkowe informacje, z których zaciekawiły mnie jednak tylko dwie:

partyjno-rządowa (no taka prawda: partyjno-rządowa) telewizja nie zauważyła wielotysięcznego marszu, który przemaszerował głównymi ulicami Warszawy, wyrażając brak entuzjazmu  do przyjętej przez naszego najważniejszego (bo jedynego) sojusznika, a wielce korzystnej dla różnych takich cwaniaków,  ustawy 447, która dotyczy rozdysponowania 300 miliardowych (o dolary amerykańskie chodzi) aktywów, niesłusznie uznawanych przez Polaków za ich własne.

No cóż, pomyślałem – nie po to przedsięwzięcie biznesowe działające pod marką handlową PiS objęło zarząd w PRL-bis, by należąca do niego telewizja propagowała jakieś niekonstruktywne i (zacytuję  generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka) godzące w sojusze pomysły.

Przecież poprzednicy PiSu (występujący pod marką PO) postępowali dokładnie tak samo, podobnie jak poprzednicy poprzedników (komuchów mam na myśli).

Potem okazało się, że złożony w sejmie PRL-bis projekt ustawy zapobiegającej skutkom tej transatlantyckiej grandy o 300 miliardowym haraczu, został po prostu zdjęty z porządku obrad przez pisowskiego barona, zasłużonego jak słychać szczególnie na odcinku zbliżenia polsko-ukraińskiego.

No po prostu, jak w ruskim cyrku: było – i nie ma.

Uśmiechnąłem się pod wąsem (bo ja, odkąd stało się to biologicznie możliwe, noszę wąsy):
ale jaja, no towarzysz Gomułka (nie jestem wredny i Bieruta nie wypominam) byłby z pisowców dumny.

***

Minęło dni kilka i partyjno-rządowa telewizja pokazała z Krakowa partyjno-rządowy jubel pod nazwą konwencja.

I na tym jublu Pan Prezes Kaczyński miał spicz, podczas którego w pewnej chwili zakrzyknął (bo Prezes Kaczyński ostatnio głos dość często podnosi), że nie pozwoli na cenzurę i nawet mu powieka przy tym nie drgnęła.

Ktoś powie, że po tym poznaje się polityka, że mówi jedno – a robi drugie i nawet mu przy tym nie drgnie nie tylko powieka, ale ja nie jestem ktoś i  zamiast osłupieć, pochwyciłem w lot sens genialnej myśli Prezesa:

bo Prezes był, jest i będzie przeciw cenzurze złej – ale istnienie tej dobrej cenzury, w najmniejszym stopniu mu nie tylko nie przeszkadza, ale wręcz uważa je za wskazane!

I kiedy zacząłem tego Prezesowego spiczu słuchać z zainteresowaniem, Prezes z właściwym sobie, kolejnym błyskiem geniuszu, wytłumaczył Ciemnemu Ludowi/Suwerenowi, że ustawa anty-447 jest zwyczajnie niepotrzebna, bo ustawę to można w jeden dzień zmienić, a gwarancją niepłacenia żydowskim rekieterom wspomnianych 300 miliardów (dolarów amerykańskich) są… rządy PiSu!

Wprawdzie słowo-klucz „Żydzi” nie padło, ale o ile wiem, to nikt inny nas orżnąć na taką kasę zamiaru nie ma, chyba, że podczas mojej dezercji nad Morze Śródziemne ktoś jeszcze łapę wyciągnął?

Nikt?

Ufff… to chwała Bogu, bo ile razy można okradać okradzionego?

Ja uważam, że nie tylko ustawa, ale nawet ta zbieranina wszelkiego (pozwolę sobie użyć archaizmu) tałatajstwa zwana parlamentem, potrzebna mi do szczęścia nie jest, ale ja jestem minimalista, więc proszę się moimi opiniami nie przejmować.

Podobnie do rządów jednej partii zdążyłem się w minionej epoce przez 31 lat przyzwyczaić, zatem i wy Szanowni Czytelnicy dacie radę!

Czego Wam serdecznie życzę, a na koniec, jako bonusik, mój ulubiony czecho-słowacki (było takie państwo) dowcip z czasów komuny:

„Panie Havranek, panie Havranek! W telewizji powiedzieli, że u nas za 4 lata będzie komunizm!!!

Phi! Ja się nie boję – ja mam raka!”

I tym, optymistycznym akcentem…

 

O autorze: Ewaryst Fedorowicz