Kłamstwa, antyreklama i komunikacja

Po zawetowaniu przez prezydenta Dudę dwóch ustaw reformujących sądownictwo, wśród morza różnych opinii, zarówno w ustach komentatorów popierających prezydenta, jak i jego przeciwników, dało się słyszeć odmieniane przez różne przypadki słowo: komunikacja. Najczęściej kontekst w jakim padało to słowo sprowadzał się do braku dobrej komunikacji rządu ze społeczeństwem. Jest najzupełniej oczywiste, że dobrej komunikacji rządu z obywatelami nigdy za wiele. Jest również poza wszelką dyskusją, że w sprawie komunikacji w obecnej chwili wiele dałoby się poprawić. Jednak upatrywanie przyczyn protestów, z jakimi spotkała się reforma, a także prezydenckiego weta przede wszystkim w brakach w komunikacji, nie jest uzasadnione. No, bo przecież nie da się powiedzieć, że ludzie, którzy świecami zakopcili całkiem ściany niektórych polskich sądów, ani ci kładący się na chodniku i kopiący w barierki przed sejmem, są niedoinformowani. Oni są zdezinformowani i ogłupieni! Oni – oczywiście – nie mają zielonego pojęcia przeciw czemu protestują, ale nie dlatego nie mają, że rząd ich o czymś nie poinformował, tylko dlatego, że ktoś źle ich poinformował! Przecież to nie są ludzie, którzy wierzą w jakiekolwiek słowo jakiegokolwiek przedstawiciela obozu władzy. Oni wierzą Gazecie Wyborczej, TVN-owi, Polsatowi. Oni nie przyjmą za dobrą monetę informacji od rzecznika rządu, ale za to łykają jak te pelikany każdą manipulację z ust Dominiki Wielowieyskiej, czy Jacka Żakowskiego. W tej konkretnej sprawie to nie w niedostatecznej komunikacji tkwi problem!

Przecież równie dobrze można by powiedzieć, że brednie, które wygłasza Timmermans, na temat Polski i zmian, które w niej zachodzą, są spowodowane jego (Timmermansa) niedoinformowaniem, albo niedostateczną, czy też złą polityką informacyjną polskiego rządu.  Przecież każdy, naprawdę każdy wie, że to bzdura. Ponieważ Timermans, jak i inni urzędnicy Brukseli, świadomie lub nie, reprezentują interesy Berlina, nie ma takiej polityki informacyjnej, która mogłaby skutecznie odwieść ich od atakowania polskiego rządu! Czy ktoś przy zdrowych zmysłach może twierdzić, że takie osoby ja sędziowie Gersdorf czy Rzepliński, mówią to, co mówią i robią to, co robią – bo są źle poinformowani?!?  Przecież to nonsens jakich mało. Oni bronią swych skór i informacja ze strony rządu, choćby najlepsza, to nie jest żadne, na ich postępowanie lekarstwo!

No, dobrze, powie ktoś, ale nie chodzi o informowanie ludzi pokroju Rzeplińskiego, ani Timmermansa, tylko tak zwanych zwykłych obywateli.  Otóż śmiem twierdzić, że zwykli obywatele  w swej większości nie mają ochoty śledzić zmian w sposobach wyłaniania sędziów do Sądu Najwyższego, ani z wypiekami na twarzach rozgryzać problemów mianowania członków KSR! Naturalnie są i tacy, którzy chcą. Tylko, że ci bardziej zainteresowani mogli się dowiedzieć wielu szczegółów z wystąpień sejmowych i telewizyjnych przedstawicieli rządu, a przede wszystkim aktywnych bardzo ministrów Ziobry i Jakiego. A w każdym razie ani jedni, ani drudzy nie dają się wyciągać na „spontaniczne” protesty.

Zatem nie chodzi – w głównej mierze – o niedoinformowanie społeczeństwa ze strony rządu, tylko o dezinformowanie Polaków ze strony części opozycji będącej na usługach niemieckich partii politycznych. W jednym z Magazynów Śledczych Anity Gargas można było usłyszeć słowa znanych  polityków, m.in. Pawła Piskorskiego, oskarżającego Donalda Tuska o przyjmowanie nie tylko pieniędzy – bezpośrednio, ale również innych korzyści majątkowych, wyposażenia biur, samochodów, biletów lotniczych itp. na przykład od Fundacji Konrada Adenauera, organizacji będącej finansowym ramieniem niemieckiej CDU, partii od wielu lat będącej przy władzy. Inna fundacja, im. Fridricha Naumanna, ściśle związana z inną niemiecką partią FDP, finansowała nowo powstałą partię Ryszarda Petru. Oprócz tego całe mnóstwo działających w Polsce organizacji pozarządowych, między innymi Fundacja Otwarty Dialog, o której w ciągu ostatnich dni jest bardzo głośno, finansowana jest z zagranicznych źródeł. Do ich głosów dołączają się niemieckie media. Każdy znawca tematu wie, że dziennikarze niemieccy są funkcjonariuszami niemieckiego rządu i nic nie zrobią, ani nic nie powiedzą bez jego zgody, a wręcz przeciwnie, służą interesom niemieckim swymi piórami. Sytuacja, o której również ostatnio jest głośno, czyli odmowa niemieckiej stacji ZDF wykonania wyroku i przeproszenia za określenie: polskie obozy śmierci,  bezczelnie tłumaczona niewiarą w niezależność sądów od Prawa i Sprawiedliwości, jest na to najlepszym dowodem. Zarówno niemieckie, jak i teoretycznie polskie media, a także różnego szczebla komentatorzy, od publicystów po posłów totalnej opozycji, posuwają się do jawnych kłamstw oczerniających przeciwników politycznych. Takich kłamstw jak niesławny wpis posłanki Kingi Gajewskiej, która zdjęcie sprzed kilku lat, przedstawiające ranne dziecko w Syrii, opisała jako ofiarę polskich nacjonalistów.

Jesteśmy zatem w sytuacji wojny hybrydowej. Jesteśmy okłamywani, dezinformowani i nabierani przez popleczników i mniej, czy bardziej ukrytych współpracowników niemieckiego rządu. Skierowana przeciw nam została cała machina propagandowa, rzeka brudnych pieniędzy (czy ktoś uwierzy, że spontanicznie, w połowie lata, ludzie przynieśli ze sobą taką masę zniczy, albo w to, że jednakowe ulotki wydrukowały się same?) i naciski ze strony Niemców, od Angeli Merkel począwszy, na owczarku niemieckim (wedle określenia redaktora Michalkiewicza) Timmermansie. Do akcji dołączają się również, znajdujące się w niepolskich rękach, agencje PR i domy mediowe. Jednym z podstawowych kanałów komunikacyjnych w dzisiejszym świecie są media społecznościowe. Tymczasem regularnie spotykamy się z cenzurowaniem propolskich, patriotycznych, ale też antylewicowych i antyislamskich treści. Widać idea współpracy w ramach tzw. trójmorza, wsparta przez prezydenta Trumpa jest dla Niemców nie do przyjęcia.

Przy okazji chciałbym krótko zwrócić na pewne błędne koło, którego przerwanie jest nieodzowne dla wyzwolenia spod obcych wpływów. Żeby przeciwstawić się obcej propagandzie, trzeba rozbić klikę działających w naszym kraju fundacji, stacji telewizyjnych i radiowych, mediów papierowych, agencji reklamowych i organizacji, z niektórymi partiami politycznymi włącznie.  Jednak one nie poddadzą się przecież bez walki i z całą pewnością zrobią wszystko, zarówno na ulicach i w mediach – jak i w sądach, żeby się obronić. Zatem do likwidacji obcych agentur, do repolonizacji mediów, do stworzenia silnych, propolskich agencji PR i reklamowych, trzeba zreformować sądy i wykorzenić agenturę wśród sędziów. A do reformy sądownictwa potrzeba dobrego PR. I koło się zamyka. Tu właśnie wracamy do punktu wyjścia, czyli do zatrzymanej przez prezydenta Andrzeja Dudę reformy. Zatrzymanej, tuż po tajemniczej rozmowie z kanclerz Angelą Merkel…

Poznamy pana prezydenta po owocach jego działania, ale gwoli dziennikarskiej rzetelności muszę napisać, że widzę jeden, jedyny powód dla którego prezydent mógł zawetować te dwie ustawy. Otóż wśród komentarzy krytykujących prezydenta Dudę, można było spotkać również i takie, że przedłużając ścieżkę zmian, poprzez swoje weto, prezydent wydłużył również czas ulicznych protestów , które są groźbą dla spokoju społecznego i praworządności, nieraz jawnie nawołując do łamania prawa. Otóż nie zgadzam się z tym. Wydaje mi się, że mogło być tak, iż postanowiono wygasić protesty ze względu na ich narastającą siłę, będącą zagrożeniem dla bezpieczeństwa. Moim zdaniem nie da się długo utrzymywać „kotła pod parą”, a ogłupienie ludzi i wyciągnięcie ich po raz drugi w tej samej sprawie na ulicę, może nie być równie skuteczne. Czy tak było, tego zapewne nigdy się nie dowiemy, ale znacznie więcej będzie można powiedzieć, gdy zobaczymy kształt prezydenckich projektów ustaw. Możliwe, że propozycje prezydenta będą różniły się od rządowych wyłącznie kosmetycznie.

Co więc w tej sytuacji powinien zrobić polski rząd, oprócz poczekania na to, co zrobi prezydent w sprawie sądownictwa. Trzeba zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze, posłuchać Narodowców i wprowadzić pod obrady sejmu proponowaną przez nich ustawę o zakazie finansowania organizacji pozarządowych za pośrednictwem obcego kapitału. Projekt ustawy znajduje się na stronach Ruchu Narodowego. Drugą rzeczą jest zapowiedziana przez posła PiS Dominika Tarczyńskiego ustawa „antyfejkowa”, czyli przepis nakładający kary ze rozpowszechniania nieprawdziwych informacji.

Oczywiście w sprawie takiej stawy już teraz podnoszą się głosy sprzeciwu, które porównują ją – zupełnie absurdalnie – do zakazu siania mowy nienawiści. Redaktor Warzecha na twitterze już zapowiedział, że musi coś w kontrze do tego pomysłu napisać. Jednak ustawa taka konieczna jest z jednego prostego powodu. Musi ona nakładać obowiązek karania mediów za nieprawdziwe informacje dlatego, żeby nie dać sądom możliwości pobłażliwego traktowania sprawców takiej dezinformacji. To jest powód, dla którego nie da się najpewniej zastosować przepisów obecnego kodeksu.

Czas leci. Wojna trwa.

 

Lech Mucha

Tekst ukazał się w tygodniku Polska Niepodległa (02.08.2017.)

O autorze: Lech -Losek- Mucha

Pogodny, uczciwy, inteligentny, leniwy (bardzo), konserwatysta, nieprzejednany antykomunista. Mężczyzna, katolik, mąż i ojciec. Zawodowo - chirurg, amatorsko - muzyk, pisarz, płetwonurek, motocyklista...