Grzybki Agnieszki Holland

Grzybki_1

W 1985 roku dostałam niespodziewanie paszport. Przestały nagle odgrywać rolę ważne względy społeczne,  którymi dotychczas motywowano odmowy, a tak naprawdę  paszporty dostawali wtedy prawie  wszyscy. Komunistyczny establishment przygotowywał się do pokojowej transformacji ustroju czyli do zachowania a nawet pomnożenia swoich zdobyczy bez rozliczeń  za popełnione zbrodnie i wolał tonować nastroje społeczne. Korzystając z okazji wybrałam się w odwiedziny do mieszkającej w Paryżu koleżanki.  Pojechałam samochodem z Markiem  znajomym alpinistą (przemysłowym)  z Gdańska gdyż mieliśmy zamiar pobuszować trochę  w Alpach  Bawarskich.  Przed wyjazdem, jak to zwykle bywa, dziesiątki osób obarczało mnie różnymi misjami. Miałam między innymi przewozić różne  maszynopisy i spowodować ich opublikowanie w Paryskiej Kulturze co było całkowicie poza zasięgiem moich możliwości. Pewna starsza pani chciała wepchnąć mi do przemycenia dla mieszkającej we Francji córki drogocenne jej zdaniem  futro.  Oczywiście odmówiliśmy z przyczyn czysto praktycznych. Nie mieliśmy zamiaru narażać się na kłopoty dla czyjejś przeżartej przez mole pelisy. Jednak moja dobra znajoma Wika zdołała nakłonić  nas do zabrania do Paryża paczki dla Agnieszki Holland przygotowanej przez jej matkę. Argumentowała, że  Henryk Holland ojciec Agnieszki miał wielkie zasługi wobec wolnego świata. Otóż przekazał na zachód referat Chruszczowa na temat kultu jednostki za co  został wyrzucony przez okno przez towarzyszy. Defenestracja jako tak zwana „czeska specjalność”  kojarzyła mi się wówczas wyłącznie z wyrzuceniem w 1618 roku przez okno zamku na Hradczanach namiestników cesarskich (którym zresztą nic się nie stało) oraz z niewyjaśnioną śmiercią Jana Masaryka w 1948 roku. Na temat Hollanda wiedziałam niewiele, ale defenestracja nobilitowała niejako  jego postać.  Paczka okazała się niezwykle ciężka. Gdy usiłowaliśmy ją umieścić w bagażniku okazało się, że zawiera kilkanaście słoików marynowanych grzybów oraz jakiś ohydny serwis rodem z MHD. Znajomy chciał natychmiast zostawić to na śmietniku, a potem wielokrotnie usiłował  zgubić przesyłkę  na jakimś leśnym parkingu. Pilnowałam tych grzybków jak własnego dziecka więc dowieźliśmy je wreszcie do Paryża płacąc za to zniszczonym zawieszeniem samochodu. Podwieźliśmy przesyłkę pod dom Holland, ale okazało się, że mieszka ona bardzo wysoko więc Marek klnąc wniósł jej te paczki do samego  mieszkania. Kiedy żegnaliśmy się na podwórku usiłowała mu wepchnąć 10 franków. „ Powiedz jej coś bo gdy ja to powiem zrobi się niesympatycznie” – zaprotestował. Powiedziałam krótko : „nie” i odjechaliśmy zostawiając osłupiałą  Agnieszkę ściskającą w dłoni banknot.  Czy miałam jej tłumaczyć, że te cholerne grzybki przejechały tysiące kilometrów,  w tym po stromych szosach Bertchesgaden, że zniszczyły zawieszenie samochodu Marka, że naprawa kosztowała 700 franków i że choć nikt od niej nie oczekuje udziału w naprawie,  za swoje 10 franków niech sobie lepiej kupi bagietkę z szynką. „ Ona jest po prostu nieadekwatna” wyjaśniłam Markowi. Czy miałam mu z kolei tłumaczyć, że choć Holland nie znam wierzę, że nie miała złych intencji. Uważała po prostu,  że garçon z Polski, który wniósł paczki do jej chambre de bonne  powinien dostać pourboire i tyle. Czy miałam Markowi opowiadać, że ojciec Agnieszki  Henryk Holland pisywał we Lwowie w Czerwonym Sztandarze, a w Polsce w Walce Młodych, że uczestniczył w wyrzucaniu z wydziału filozofii Tatarkiewicza, a potem zrobił niespodziewany zwrot żądając rehabilitacji żołnierzy niepodległościowego podziemia za co został wyrzucony przez okno albo sam wyskoczył z lęku przed towarzyszami, których możliwości perswazyjne doskonale przecież znał. Marek nie zechciałby zresztą tego wszystkiego słuchać. Po kilku spotkaniach w tak zwanym środowisku Paryskiej Kultury powiedział:” Tym ludziom się wydaje, że są powszechnie znani i  coś znaczą dla przeciętnego Polaka. Ja nigdy o nich nie słyszałem i nic mnie nie obchodzą ich pokręcone losy”.

Losy nasze i Agnieszki  zamiast przeciąć się na podwórku  w 18 dzielnicy wyminęły się jak proste skośne w przestrzeni Euklidesa, które nie przecinają się nigdy, a jednak nie są równoległe, gdyż nie leżą w tej samej płaszczyźnie.

Nasze historie są po prostu nieprzystające. Spotykaliśmy się z nimi czyli  z komuchami  w kazamatach bezpieki ale to oni strzelali nam w tył głowy. Ich tragedią było oskarżenie ich  przez towarzyszy o prawicowe odchylenie czy o trockizm. Naszą tragedią było, że musieliśmy cierpieć ich rządy, ich metamorfozy mentalne, ich ekonomię oraz zmonopolizowaną przez nich naukę i sztukę.

Agnieszka Holland chce teraz żeby wszystko było „ jak przedtem” ale to jest niemożliwe.  Nasze historie rozmijają się jak wagoniki szalonej kolejki górskiej poruszające się po skośnych torach. Nic już nie będzie tak jak dawniej. Naszymi bohaterami są i będą akowcy ginący w kazamatach bezpieki a ich bohaterami są i będą bezpieczniacy, którzy tych akowców torturowali. Naszą bohaterką  jest Inka, a ich bohaterką jest  Ida.

Próby zbudowania wspólnego, synkretycznego mitu założycielskiego rozsypują się jak szkiełka w rozbitym kalejdoskopie. Jesteśmy podzieleni nie z naszej winy. To oni chcą żeby było tak jak przez ostatnie 25 lat. Aby mieli władzę, pieniądze, honor i wyłączność na pisanie historii.  Ale my się na to nie zgadzamy.

To nie znaczy, że niemożliwe jest pojednanie. Wielokrotnie okazywaliśmy im  już przecież chrześcijańskie miłosierdzie. Przede wszystkim przyjmując za dobrą monetę te wszystkie biografie odwróconych stalinowców, oferując im pomoc i współdziałanie, przeceniając ich zasługi.  Nie wiem jakie intencje miał Holland obracając się przeciwko swoim towarzyszom. Może poczuł jakiś zefirek historii, może to była mądrość etapu, której towarzysze nie docenili. Nie chcę się nad tym zastanawiać. Historia naszej walki o niepodległość to historia walki przeciw nim a nie ramię w ramię z nimi. Teraz możemy tylko po chrześcijańsku im  wybaczyć.

Tekst drukowany w Warszawskiej Gazecie

_______________________________

Grafika: PAP

 

O autorze: izabela brodacka falzmann