Słowo Boże na dziś – Sobota, 25 kwietnia 2015 św. Marka Ewangelisty, święto

Myśl dnia

Ten, kto się zamknął w nienawiści, już się skończył.

kard. Stefan Wyszyński

Nie można głosić słowa świętego, nie uświęciwszy przedtem choć trochę własnej duszy.
Mikołaj Gogol
Kochać samego siebie – to początek romansu na całe życie.
Oskar Wilde
Zacząć od siebie, lecz nie kończyć na sobie; uważać siebie za punkt wyjścia, lecz nie za cel; poznać siebie, lecz nie zajmować się sobą.
Michał Bubera
******
SOBOTA III TYGODNIA WIELKANOCNEGOPIERWSZE CZYTANIE (Dz 9,31-42)

Piotr cudownie uzdrawia chorych

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

Kościół cieszył się pokojem w całej Judei, Galilei i Samarii. Rozwijał się i żył bogobojnie, i napełniał się pociechą Ducha Świętego.
Kiedy Piotr odwiedzał wszystkich, przyszedł też do świętych, którzy mieszkali w Liddzie. Znalazł tam pewnego człowieka imieniem Eneasz, który był sparaliżowany i od ośmiu lat leżał w łóżku. Piotr powiedział do niego: „Eneaszu, Jezus Chrystus cię uzdrawia, wstań i zaściel swoje łóżko!” I natychmiast wstał. Widzieli go wszyscy mieszkańcy Liddy i Saronu i nawrócili się do Pana.
Mieszkała też w Jafie pewna uczennica imieniem Tabita, co znaczy Gazela. Czyniła ona dużo dobrego i dawała hojne jałmużny. Wtedy właśnie zachorowała i umarła. Obmyto ją i położono w izbie na piętrze. Lidda leżała blisko Jafy; gdy więc uczniowie dowiedzieli się, że jest tam Piotr, wysłali do niego dwóch posłańców z prośbą: „Przyjdź do nas bez zwłoki”.
Piotr poszedł z nimi, a gdy przyszedł, zaprowadzili go do izby na górze. Otoczyły go wszystkie wdowy i pokazywały mu ze łzami w oczach chitony i okrycia, które zrobiła im Dorkas za swego życia. Po usunięciu wszystkich Piotr upadł na kolana i modlił się. Potem zwrócił się do ciała i rzekł: „Tabito, wstań!” A ona otwarła oczy i zobaczywszy Piotra, usiadła. Piotr podał jej rękę i podniósł ją. Zawołał świętych i wdowy i ujrzeli ją żywą.
Wieść o tym rozeszła się po całej Jafie i wielu uwierzyło w Pana.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 116B,12-13.14-15.16-17)

Refren:Cóż oddam, Panie, za Twe wszystkie dary?

Czym się Panu odpłacę *
za wszystko, co mi wyświadczył?
Podniosę kielich zbawienia *
i wezwę imienia Pana.

Wypełnię me śluby dla Pana *
przed całym Jego ludem.
Cenna jest w oczach Pana *
śmierć Jego świętych.

O Panie, jestem Twoim sługą, *
jam sługa Twój, syn Twej służebnicy.
Ty rozerwałeś moje kajdany: +
Tobie złożę ofiarę pochwalną *
I wezwę imienia Pana.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 6,63b.68b)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Słowa Twoje, Panie, są duchem i życiem,
Ty masz słowa życia wiecznego.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 6,55.60-69)

Do kogo pójdziemy, Ty masz słowa życia wiecznego

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

W synagodze w Kafarnaum Jezus powiedział: „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a krew moja jest prawdziwym napojeni”.
Wielu spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli mówiło: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?”
Jezus jednak świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: „To was gorszy? A gdy ujrzycie Syna Człowieczego, jak będzie wstępował tam, gdzie był przedtem? Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i życiem. Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą”.
Jezus bowiem od początku wiedział, którzy to są, co nie wierzą, i kto miał Go wydać. Rzekł więc: „Oto dlaczego wam powiedziałem: Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli mu to nie zostało dane przez Ojca”. Odtąd wielu uczniów Jego się wycofało i już z Nim nie chodziło. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: „Czyż i wy chcecie odejść?”
Odpowiedział Mu Szymon Piotr: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga”.

Oto słowo Pańskie.

***************************************************************************************************************************************KOMENTARZ

Powierzać Mu życie

Uczniowie zostali posłani przez Jezusa, aby szli i głosili Ewangelię. Misja ta wypełniania jest po dzień dzisiejszy przez następców apostołów. I nie chodzi tutaj tylko o osoby duchowne. Każdy ochrzczony wezwany jest do głoszenia Dobrej Nowiny i życia nią na co dzień. Jezus obiecuje także, że wielu z tych, którzy w Niego uwierzą, będzie uwolnionych od wpływu złych duchów i uzdrowionych z chorób. Powierzajmy zatem Jezusowi nasze życie oraz życie naszych najbliższych. Jego moc będzie nas zawsze ochraniała.

Jezu, powierzam Tobie siebie samego i moich najbliższych. Ofiarowuję Tobie wszystko to, co noszę w sercu. Proszę, uzdrawiaj we mnie to, co jest słabe i chore.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*******

 *******

sobota 25 kwietnia 2015

Święto Św. Marka Ewangelisty

Św. Marka Ewangelistę

Komentarz do Ewangelii
Św. Ireneusz z Lyonu : Święty Marek przekazuje wiarę apostołów całemu światu

1 P 5,5b-14.

Najmilsi: Wszyscy wobec siebie wzajemnie przyobleczcie się w pokorę, Bóg bowiem pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje.
Upokórzcie się więc pod mocną ręką Boga, aby was wywyższył w stosownej chwili.
Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was.
Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć.
Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu! Wiecie, że te same cierpienia ponoszą wasi bracia na świecie.
A Bóg wszelkiej łaski, Ten, który was powołał do wiecznej swojej chwały w Chrystusie, gdy trochę pocierpicie, sam was udoskonali, utwierdzi, umocni i ugruntuje.
Jemu chwała i moc na wieki wieków. Amen.
Krótko, jak mi się wydaje, wam napisałem przy pomocy Sylwana, wiernego brata, upominając i stwierdzając, że taka jest prawdziwa łaska Boża, w której trwajcie.
Pozdrawia was ta, która jest w Babilonie razem z wami wybrana, oraz Marek, mój syn.
Pozdrówcie się wzajemnym pocałunkiem miłości! Pokój wam wszystkim, którzy trwacie w Chrystusie.


Ps 89(88),2-3.6-7.16-17.

Na wieki będę śpiewał o łasce Pana,
moimi ustami będę głosił Twą wierność
przez wszystkie pokolenia.
Albowiem powiedziałeś: “Na wieki ugruntowana jest łaska”,

utrwaliłeś swoją wierność w niebiosach.
Niebiosa wysławiają cuda Twoje, Panie,
i Twoją wierność w zgromadzeniu świętych.
Bo któż na obłokach będzie równy Panu,

kto z synów Bożych będzie doń podobny?
Błogosławiony lud, który umie się cieszyć
i chodzi, Panie, w blasku Twojej obecności.
Cieszą się zawsze Twoim imieniem,

wywyższa ich Twoja sprawiedliwość.

Mk 16,15-20.

Jezus ukazawszy się Jedenastu powiedział do nich: «Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!
Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony.
Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą;
węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie».
Po rozmowie z nimi Pan Jezus został wzięty do nieba i zasiadł po prawicy Boga.
Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdził naukę znakami, które jej towarzyszyły.

 

Fragment liturgicznego tłumaczenia Biblii Tysiąclecia, © Wydawnictwo Pallottinum

 

Św. Ireneusz z Lyonu (ok. 130 – ok. 208), biskup, teolog, męczennik
Przeciw herezjom, I, 10,1-3
Święty Marek przekazuje wiarę apostołów całemu światu

Kościół rozprzestrzeniony po całym świecie, aż do krańców ziemi, przejął od Apostołów i ich uczniów wiarę w jednego Boga, Ojca wszechmogącego, „który stworzył niebo i ziemię, i morze, i wszystko, co się w nim znajduje” (Wj 20,11; Dz 4,24); i w jednego Jezusa Chrystusa Syna Bożego, wcielonego dla naszego zbawienia; i w Ducha Świętego, który zapowiedział przez proroków Boży plan zbawienia i przyjście na świat umiłowanego Jezusa Chrystusa, naszego Pana, Jego narodzenie z Dziewicy, Jego mękę i zmartwychwstanie, cielesne wstąpienie do nieba i Jego przyjście z nieba w chwale Ojca dla odnowienia wszystkiego i wskrzeszenia wszystkich ludzi, aby przed Chrystusem Jezusem naszym Panem, Bogiem, Zbawcą i Królem, zgodnie z wolą niewidzialnego Ojca, „zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych i wyznał Go wszelki język” (Flp 2,10-11), i aby dokonał sprawiedliwego sądu nad wszystkim…

Skoro Kościół otrzymał tę naukę i tę wiarę, jak to powiedzieliśmy, rozprzestrzeniony po całym świecie troskliwie jej strzeże, jakby zamieszkując w jednym domu; podobnie też wierzy, jakby miał jedną duszę i jedno serce, zgodnie to głosi, naucza tego i przekazuje, jakby miał jedne usta. Albowiem, chociaż na świecie różne są języki, to jednak jedna jest i ta sama moc tradycji. I nie inaczej wierzą, i nie inaczej uczą te kościoły, które zostały założone w Germanii, i te, które istnieją w Irlandii, i te, które istnieją wśród Celtów, i te, które są na Wschodzie, i te, które są w Egipcie, i te, które są w Libii, i te, które zostały założone w środku świata [Ziemi Świętej]; jak słońce, dzieło Boga, jedno i to samo jest na całym świecie, podobnie i przepowiadanie prawdy wszędzie jaśnieje i oświeca wszystkich ludzi, którzy chcą dojść do poznania prawdy.

********

 

Na dobranoc i dzień dobry – Mk 16, 15-20

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Mukumbura / flickr.com / CC BY-SA 2.0)

Pójść i głosić Ewangelię wszędzie…

 

Ostatni rozkaz
Jezus ukazawszy się Jedenastu rzekł do nich: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie.

 

Po rozmowie z nimi Pan Jezus został wzięty do nieba i zasiadł po prawicy Boga. Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdził naukę znakami, które jej towarzyszyły.

 

Opowiadanie pt. “Klucz do nieba”
Ostatnie chwile życia słynnego kaznodziei, dominikanina Jana Baptysty Lacordaire (1802 – 1861) urastają do rangi symbolu. Z wykształcenia prawnik leżał nieprzytomny na łożu śmierci. Majaczył. Czuwający przy nim brat zakonny usłyszał, jak misjonarz wychodzi w malignie na ambonę i głosi kazania.

 

Wreszcie Lacordaire obudził się i spokojnie zapytał: – Bracie, podaj mi misyjny krzyż, podaj mi, umieram.- Ojcu nie wolno umierać – brat na to – wszystkie ambony Francji czekają na ojca.- Bracie, podaj mi krzyż. Umieram – powtórzył prośbę misjonarz. Wziął w ręce podany mu krzyż i wpatrzony w niego powtarzał:- Panie otwórz mi, Panie otwórz mi…Głowa zakonnika opadła bezwładnie na poduszkę. Nie żył. Krzyż był mu kluczem do nieba.

 

Refleksja
Iść i głosić Ewangelię – łatwo się mówi, ale bardzo ciężko się realizuje to ważne zadanie codzienności. Naszemu przepowiadaniu towarzyszyć mają też znaki, które niestety przez nas wypatrywane, nie pojawiają się od razu jako jawne znaki rzeczywistości Boga. To stwarza w nas wrażenie, że nie jesteśmy wysłuchani przez Tego, który obiecywał nam swoją obecność “na wieki”…

 

Jezus jest wciąż wśród nas obecny przez przepowiadanie, naukę, Ewangelię i Eucharystię, gdzie w sposób szczególny jest wśród nas obecny namacalnie i realnie. Mamy wielkie możliwości głoszenia Jego samego poprzez sprawowanie sakramentów, ale też głoszenia jak bardzo dla nas jest ważne osobiste spotkanie z Nim samym w słowie i codzienności…

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy łatwo dziś iść i głosić Ewangelię?
2. Jakie są największe trudność, aby dziś głosić Ewangelię?
3. Jak usłyszeć Jezusa w naszym życiu?

 

I tak na koniec…
Nie można głosić słowa świętego, nie uświęciwszy przedtem choć trochę własnej duszy (Mikołaj Gogol)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,239,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mk-16-15-20.html

********

Refleksja katolika

***Człowiek pyta:

Co zrobię, gdy Bóg powstanie? Co w czasie badań odpowiem? Jak mnie, tak jego we wnętrzu uczynił, On sam nas w łonie utworzył. Czy odmawiałem prośbie nędzarzy i pozwoliłem zagasnąć oczom wdowy? Czy chleb swój sam spożywałem, czy nie jadł go ze mną sierota? Od dziecka jak ojciec go wychowałem i prowadziłem od łona matki. Czy na biedaka nagiego patrzałem, kiedy nędzarzom zabrakło odzienia? Czy jego biodra mi nie dziękowały, że grzała je wełna mych jagniąt? Czy sierocie groziłem ręką, widząc obrońcę w sądzie?

Hi 31, 14-21

***

KSIĘGA III, O wewnętrznym ukojeniu
Rozdział XXVI. O DOSKONAŁEJ WOLNOŚCI DUCHA, KTÓRĄ ŁATWIEJ OSIĄGNĄĆ BŁAGALNĄ MODLITWĄ NIŻ LEKTURĄ

1. Panie, oto postawa człowieka doskonałego: nigdy nie odrywać się duchem od spraw Bożych i przechodzić przez rozliczne troski jak gdyby beztrosko, choć nie z powodu nieczułości, tylko dzięki pewnemu przywilejowi wolnego ducha, który nie lgnie bezwładnym uczuciem do żadnej rzeczy.

2. Błagam Cię, Boże miłosierny, uchroń mnie przed troskami życia, tak iżbym się w nie zbytnio nie uwikłał, od wielu potrzeb ciała, aby nie usidliła mnie rozkosz, od wszelkich przeszkód duchowych, abym się pod ich ciężarem nie załamał.

Nie mówię nawet o tym, za czym tak zawzięcie goni próżność ludzka, ale uchroń mnie od tych niedoli, które boleśnie ciążą sercu Twego sługi przekleństwem wspólnej ludzkiej śmiertelności i zatrzymują mnie, tak że trudno mi wejść, jak tego pragnę, w sferę wolności ducha.

3. Boże, dobroci niewysłowiona, niech mi się w gorycz obraca każde zaspokojenie ciała odrywające mnie od miłości wiekuistej i łudzące tylko swoim wołaniem, jakby mogło być tu możliwe jakieś szczęście. Niech nie panuje nade mną, Boże, niech nie panuje nade mną ciało i krew Ga 1,16, niech mnie nie zwodzi świat i jego krótka chwała, niech mnie nie skuszą podszepty diabła i jego podstępy. Daj mi siłę sprzeciwu, cierpliwość wytrzymałości, stałość wytrwania.

Daj mi zamiast wszystkich rozkoszy świata najmilsze namaszczenie oliwą Twego ducha, a zamiast miłości cielesnej wlej we mnie umiłowanie Twojego imienia.

4. Pokarm, napój, odzienie i inne rzeczy potrzebne do utrzymania ciała są tylko ciężarem dla żarliwego ducha. Pozwól, abym tych środków używał w miarę, a nie uwikłał się w starania o nie.

Nie trzeba wyrzekać się wszystkiego, bo to, co naturalne, musi być zachowane, ale przykazanie Boże zabrania dążyć do nadmiaru i wybierać według upodobania Ga 5,17, gdyż inaczej ciało wzięłoby górę nad duchem. W tym rozdwojeniu, proszę, niech ręka Twoja mnie prowadzi i kieruje, bym się nie zachwiał.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

***

NISKIE DRZWI

Pomiędzy dzieci Boże próżno ten wnijść pragnie,
Kto się u drzwi tak nisko jak dziecię nie nagnie.
Adam Mickiewicz

***

Odłóż słuchawkę, jeżeli osoba, do której dzwonisz, każe ci czekać.
H. Jackson Brown, Jr. ‘Mały poradnik życia’

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

*******

Refleksja maryjna

Najświętsza Panna pośredniczka

“Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2, 5). Ta wypowiedź Najświętszej Panny to jedne z siedmiu zachowanych w Ewangelii słów, jakimi Maryja zwraca się do ludzi. Dotychczas zwracała się tylko do Anioła, do Boga lub do swego Syna. Tymi słowami zwróciła się bezpośrednio do ludzi. Powiedziała je do nas.

To są jedyne słowa, które nam przekazała. Było to podczas wesela w Kanie Galilejskiej. Nad czym zastanawiają się malarze, jeśli obrazu przedstawiającego tę sytuację nie można jeszcze znaleźć w muzeach? Na pierwszym planie Chrystus usługujący na przyjęciu weselnym w kantynie. Pośrodku, na schodach stoi Najświętsza Maryja Panna, w chwili gdy zwraca się do ludzi wskazując na Jezusa. Poniżej tytuł, który nie dotknąłby nikogo: “Najświętsza Panna Pośredniczka”, albo jeśli wolicie skrupulatniejsze określenie: “Najświętsza Panna na schodach”. Ponieważ obraz obejmuje wszystkie aspekty pośrednictwa podległego Maryi. Chrystus jest naszym jedynym mediatorem u Ojca.

Pośrednictwo Najświętszej Panny jest zależne; Pośredniczka u Pośrednika to jest tytuł, który Jej przypisuje najbardziej rygorystyczna teologia katolicka. Powszechnie uważa się, że Maryja jest Pośredniczką w dwóch aspektach: Pośredniczka wstawiennictwa, która z niskości, przedstawia Synowi na wysokości nasze prośby umocnione swoim silnym poparciem oraz Pośredniczka wszelkich łask, ponieważ Bóg pragnie, aby z Jej dłoni na ludzkość spływały wszystkie Jego dary.

S. M. Iglesias


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

**************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
25 KWIETNIA
******
Święty Marek, Ewangelista

Święty Marek Ewangelista Marek w księgach Nowego Testamentu występuje pod imieniem Jan. Dzieje Apostolskie (Dz 12, 12) wspominają go jako “Jana zwanego Markiem”. Pochodził z Palestyny. Imienia jego ojca nie znamy. Zapewne w czasach publicznej działalności Pana Jezusa jego matka, Maria, była wdową; pochodziła z Cypru. Jest bardzo prawdopodobne, że była właścicielką Wieczernika, gdzie Chrystus spożył z Apostołami ostatnią wieczerzę. “Człowiek niosący dzban wody” (Mk 14, 13) – to prawdopodobnie Marek. Jest również bardzo możliwe, że matka Marka była właścicielką ogrodu Getsemani na Górze Oliwnej. Marek bowiem w swojej Ewangelii podaje ciekawy szczegół, o którym żaden z Ewangelistów nie wspomina: że w czasie modlitwy Pana Jezusa w Ogrójcu znalazł się w nim (zapewne w budce czy też w małym domku, jaki się tam znajdował) pewien młodzieniec. Kiedy usłyszał krzyki zgrai żydowskiej, obudził się i owinięty jedynie prześcieradłem, wybiegł na zewnątrz. Kiedy zobaczył, że Jezusa zabierają oprawcy, zaczął krzyczeć. Wtedy ktoś ze służby świątyni podbiegł do niego, aby go pochwycić, ale on uciekł, zostawiając prześcieradło w rękach pachołka (Mk 14, 15).
Marek był uczniem św. Piotra. Prawdopodobnie zaraz po zesłaniu Ducha Świętego św. Piotr udzielił Markowi chrztu, dlatego nazywa go swoim synem (1 P 5, 13). Wieczernik służył Apostołom za dom schronienia po śmierci Chrystusa Pana. Tam właśnie udał się książę Apostołów zaraz po swoim cudownym uwolnieniu przez anioła z więzienia (Dz 12, 11-17).
Kiedy w roku 44 św. Paweł i św. Barnaba przybyli do św. Piotra z jałmużną dla Kościoła w Jerozolimie, znaleźli św. Piotra i św. Jakuba w Wieczerniku. Barnaba był krewnym Marka. Marek towarzyszył Barnabie i Pawłowi w podróży do Antiochii, a potem w pierwszej podróży na Cypr. Kiedy zaś Paweł chciał iść w głąb Małej Azji przez wysokie góry Tauru, Marek się sprzeciwił, co bardzo rozgniewało Apostoła narodów. Marek nie czuł się zdolny ponosić trudów tak uciążliwej pieszej wyprawy i dlatego w roku 49 w Pergo zawrócił (Dz 12, 25; 13, 13).
Kiedy Paweł wybierał się z Barnabą w swą drugą podróż apostolską, Barnaba chciał zabrać ze sobą Marka, ale Apostoł narodów nie zgodził się na to. Wtedy Barnaba opuścił Pawła. Razem z Markiem udali się wówczas razem na Cypr. Była to wyspa rodzinna Barnaby, a może także i Marka (Dz 15, 35-40). W kilkanaście lat potem, w roku 61, widzimy ponownie Marka przy Pawle w Rzymie. Pisze o tym sam Apostoł w Liście do Kolosan i do Filemona (Kol 4, 10; Flm 24). Możliwe, że Marek wybierał się wtedy, wysłany przez św. Pawła, do wspomnianych adresatów, gdyż Apostoł narodów żąda dla niego gościnnego przyjęcia.
W Liście do Tymoteusza, który pisze z więzienia, Paweł prosi, aby przybył do niego także Marek, jest mu bowiem “przydatny do posługiwania” (2 Tm 4, 1).
Na tym urywają się wszelkie historyczne wiadomości o św. Marku. Nie wiemy nic pewnego o jego dalszych losach. Według tradycji miał być założycielem gminy chrześcijańskiej w Aleksandrii i jej pierwszym biskupem. Tam również miał ponieść śmierć męczeńską za panowania cesarza Nerona. Inni przesuwają datę jego śmierci do czasów cesarza Trajana (98-117). Odnośnie męczeństwa św. Marka nie mamy żadnych danych. Zastanawia to, że o męczeńskiej śmierci Marka nic nie wie św. Hieronim. Tym większe zastrzeżenie budzi legenda, według której Marek miał głosić Ewangelię w Akwilei, a nawet w Lorch (Austria).

Największą zasługą św. Marka jest to, że zostawił nam napisany zwięzły opis życia i nauki Pana Jezusa. Jego Ewangelia miała być wiernym echem katechezy św. Piotra. Marek napisał ją przed rokiem 62, w którym ukazała się Ewangelia według św. Łukasza. Tekst Markowy mógł więc powstać w latach 50-60. Autor zaczyna swoją relację od chrztu Pana Jezusa i powołania Piotra na Apostoła. Podaje on jako charakterystyczny szczegół pobyt Pana Jezusa w domu św. Piotra i uzdrowienie jego teściowej (Mk 1, 29-31).
Święty Marek znał doskonale język aramejski i grecki. Ewangelię swoją pisał nie dla Żydów, gdyż często tłumaczy słowa aramejskie na język grecki (Mk 5, 4; 14, 36; 15, 22). Tłumaczy również zwyczaje żydowskie (Mk 7, 1-23; 14, 12). Ewangelię swoją pisał zapewne w Rzymie, gdyż przypomina znanych w Rzymie gminie chrześcijańskiej: Aleksandra i Rufusa (Mk 15, 21) jako pośrednich świadków męki Pańskiej.
Święty Marek jest patronem pisarzy, notariuszy, murarzy, koszykarzy i szklarzy oraz miast: Bergamo, Wenecji, a także Albanii. Przyzywany podczas siewów wiosennych oraz w sprawach pogody.

Święty Marek

W ikonografii św. Marek ukazywany jest w stroju arcybiskupa, w paliuszu albo jako biskup wschodniego rytu. Trzyma w dłoni zamkniętą lub otwartą księgę. Symbolizuje go m.in. lew ze skrzydłami – jedno z ewangelicznych zwierząt, lew u stóp, drzewo figowe, zwój.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-25.php3

Michał Wojciechowski

TAJEMNA EWANGELIA MARKA

Z Listu Klemensa z Aleksandrii do Teodora

WPROWADZENIE

a) List Klemensa. W 1958 roku Amerykanin Morton Smith znalazł w prawosławnym klasztorze św. Saby (Mar Saba) na Pustyni Judzkiej wydrukowane w 1646 wydanie listów św. Ignacego z Antiochii, gdzie na końcu, na 3 wolnych stronach, zanotowany został ręcznie tekst zapowiedziany jako list św. Klemensa Aleksandryjskiego do Teodora. Rękopis ten pochodziłby, sądząc po charakterze pisma, z XVIII w. lub z początków XIX w. Odkrywca wydał go z bardzo obszerną analizą w 1973 roku1. Odtąd był on często tłumaczony i omawiany2. List dotyczy zafałszowań Ewangelii Markowej dokonanych przez sektę karpokracjan, ale przyznaje, że korzystali oni z przechowywanej w tajemnicy w Aleksandrii szerszej od kanonicznej wersji tej Ewangelii, z której Klemens cytuje dwa urywki, dłuższy i krótszy. Podaje, że wersję tę spisał w Aleksandrii sam Marek przeznaczając ją dla wybranych, w odróżnieniu od tekstu wcześniejszego, przeznaczonego do powszechnego użytku. Wyrażenia użyte w liście (II.11-12) są źródłem tytułu „Tajemna Ewangelia Marka” („Tajemna” albo „Sekretna”, gr. mystike; ang. Secret Gospel of Mark, przyjęty skrót SGM; po polsku proponowałbym EwTMk).

Odkrycie to spotkało się ze znacznym zainteresowaniem i wywołało spory3. Pierwsza trudność, to zaginięcie manuskryptu, którego nikt z uczonych poza Smithem nie widział, pozostały tylko fotografie – nie można go więc do końca przebadać. Sprzyja to podejrzeniu o fałszerstwo4, które wydaje się jednak przesadą, gdyż w samym tekście nie znaleziono na nie jakichś konkretnych dowodów, a jedynie poszlaki; można tu co najwyżej mówić o pewnym marginesie niepewności. Cel takiego zabiegu byłby niejasny, a umiejętności domniemanego fałszerza zaskakująco perfekcyjne.

Główne pytanie brzmi tu raczej: czy trafna jest informacja z nagłówka rękopisu, że odkryty list pochodzi od Klemensa z Aleksandrii? Wydaje się to zupełnie prawdo­podobne, jako że staranne badanie5 wyrażeń zawartych w liście wykazały daleko idącą zbieżność z językiem tego pisarza oraz jego myślą6, znanymi z dzieł zachowanych7.

b) Pochodzenie urywków ewangelicznych. Czy i na ile wiarygodna jest jednak przedstawiona w liście geneza cytowanych fragmentów? Miałyby one powstać w czasach pobytu Marka w Aleksandrii (po śmierci Piotra, a więc koło 70 roku lub później), który uchodzi skądinąd za legendę. Jeśli przerabiał je Karpokrates (czasy Hadriana, 117-138), byłyby one jednak dość wczesne.

Sama możliwość, że Ewangelię Markową wcześnie uzupełniano o jakieś teksty, jest niewątpliwie realna. Mamy bowiem takie uzupełnienie w postaci przyjętego do ostatecznej wersji kanonicznej zakończenia Ewangelii, perykopy Mk 16,9-20, jak też drugie, niekanoniczne zakończenie krótsze8. Uzupełnienie kanoniczne dość szeroko uznawane jest jednak obecnie za urywek zaczerpnięty raczej z tradycji dawniejszej, niż skomponowany dla rozwinięcia Mk9.

Pewną analogią jest też geneza pozostałych Ewangelii synoptycznych, które w teorii dwóch źródeł jawią się poniekąd jako znaczne rozszerzenia Mk. Istotne byłoby również istnienie dwóch recenzji Dz, z których rzadsza, „zachodnia”, dłuższa o ok. 5%, mogła powstać w wyniku skopiowania autorskiego egzemplarza, na który sam Łukasz naniósł rozmaite drobne uzupełnienia i poprawki10. Dalsze paralele, to przeróbki tradycji ewangelicznej takie jak papirus Egerton 2 czy teksty gnostyckie11.

Świadectwa wewnętrzne, język dwóch cytowanych urywków, prowadzą do jedno­znacznego wniosku, że ich forma jest zbieżna z Markową12. Styl jest prosty, występuje prae­sens historicum; struktura pierwszego epizodu przypomina inne opisy cudów. I termi­ny, i całe charakterystyczne zwroty i motywy znane są z innych miejsc z Ewan­gelii – w krótkim przecież tekście zachodzi to przynajmniej 15 razy. W 6 przypadkach napo­ty­kamy na cytaty złożone z co najmniej 3 słów (z Mk 4,11; 5,48; 10,48; 14,17; 14,51 oraz 1,31 ze zmianą rodzaju na męski – odpowiednio w EwTMk III.10; III.5; II.24-25; III.7; III.8 i II.3-4). Godne uwagi jest, że w 2 miejscach tekst jest podobny specjalnie do ważnych lekcji występujących po grecku tylko w kodeksie D (II.23 i Mk 8,22; II.25 i Mk 1,41); byłby to istotny argument przeciwko stworzeniu fragmentu w później­szych wiekach, kiedy to tekst „zachodni” nie był zbyt popularny. Owe liczne zbieżności wy­klu­czają oczywiście ewentualność, że chodzi o fragmenty z tradycji od Mk niezależnej. Po­zo­stają dwa rozwiązania: albo napisał je sam Marek, albo jego świadomy naśladowca.

Treść pierwszego ustępu z urywku dłuższego (EwTMk II.23-III.6), wskrzeszenie młodego mężczyzny z Betanii, którego siostra zwróciła się do Jezusa, żywo przypomina wskrzeszenie Łazarza z J 11,1-44. Praktycznie nie ma jednak nawiązań słownych. Brakuje analogii do redakcyjnych rozwinięć perykopy Janowej13, brakuje też imion osób. Oznaczałoby to, że autor uzyskał wiadomość o tym cudzie raczej z tradycji ustnej, a Czwartej Ewangelii nie znał14. Wskazuje to na niezbyt późną datę powstania tekstu, gdyż znalezienie papirusu z jej fragmentem z ok. 125 r. (P52) sugeruje wczesne jej rozpowszechnienie w Egipcie.

Wartość historyczna badanego przekazu sprowadza się do potwierdzenia, że coś takiego by się zdarzyło. Jest to zresztą i tak bardzo dużo. W tekstach apokryficznych tradycje o Jezusie, które mogłyby być niezależne od przekazów kanonicznych, stanowią rzadkość15. Szczegóły natomiast zatarto przez opracowanie redakcyjne, w doborze słów wzorowane na rozmaitych tekstach Mk (i Łk); ponadto zachodzi sprzeczność z Janem (w jego relacji Jezus nie wchodzi do grobowca). Być może autor fragmentu wiedział o całym epizodzie niewiele.

Słowa przejęte z innych tekstów Mk są nieco bardziej zagęszczone w EwTMk III.7-11, drugim ustępie pierwszego fragmentu, dotyczącym nocnej wizyty młodzieńca u Jezusa. Może być on w całości tworem redaktora, który by w nim złączył tradycję o wskrzeszeniu z Markowym przekazem o młodzieńcu w Getsemani16. Postać Jezusowego gościa miałaby tu rysy alegoryczne, stanowiąc figurę ucznia czy wtajemniczonego.

Urywek krótszy (EwTMk III.14-16) mógłby być natomiast wariantem tradycji dotyczącej nieprzyjęcia matki i krewnych przez Jezusa (Mk 3,31-35 par.), też wczesnej, jako że nie była ona hagiograficznie wygodna. Inne wyjaśnienie czyni z niego redakcyjną polemikę z roszczeniami kobiet w jakichś grupach chrześcijańskich17.

Nie wykluczając do końca autorstwa Marka, za daleko bardziej prawdopodobne należy uznać, że fragmenty napisał jakiś jego naśladowca. Wskazują na to cztery okoliczności. Po pierw­sze przejmowanie całych zwrotów z Ewangelii, raczej niż pisanie swobodnie tym sa­mym stylem18. Po drugie, wykorzystanie Mk 14,51 w sposób sprzeczny z Mar­kiem (zob. II.8-11 i noty). Po trzecie, wpływ Łukasza: z perykopy o bogatym mło­dzieńcu pocho­dzi­łyby w szczególności 3 słowa cytatu z Łk 18,23 w III.6. Sam termin „mło­dzie­niec” (neaniskos) występuje w paralelnej perykopie z Mt (19,20.22), brak go tam nato­miast w Mk i Łk; Tajemna Ewangelia Marka zaczerpnęłaby jednak ten wyraz nie stamtąd, lecz z kontami­nacji Mk 14,51 z Łk 7,14 o wskrzeszeniu młodzieńca z Nain. Do tego dochodzi szereg pomniejszych analogii z innymi Ewangeliami19. Po czwarte, choć Kle­mens stara się to uprawdopodobnić, wersja spisana przez samego Marka chyba nie byłaby ukrywana, wydaje się też anachronizmem przypisywanie mu gnostyckiej tajemniczo­ści, podczas gdy interpolator z II w. mógł mieć do takowej skłonność. Żaden z tych argu­men­tów w pojedynkę nie byłby może wystarczający, ale łącznie pozwalają one autor­stwo Marka zakwestionować20. Jako datę powstania dopisków proponowałbym przyjąć początek II w.

Te same argumenty przemawiają przeciwko sensacyjnym domniemaniom, że odkryte fragmenty pochodziłyby z wersji Marka wcześniejszej niż kanoniczna21. Nawet gdyby spisał je sam Marek, wykorzystanie przez niego szeregu gotowych zwrotów z rozmaitych miejsc z Ewangelii wskazuje wyraźnie na wtórność takich dopisków; w perykopach kanonicznych da się rozpoznać stały styl typowo Markowy, ale po pierwsze pojawia się on bardziej we wstępach i zakończeniach, niż w jądrach opowiadań, a po drugie nie przenoszono do nich tak często całych zwrotów z innych miejsc. Trudno też o rozsądny powód usunięcia perykopy na etapie redakcji późniejszej.

Na język polski listu Klemensa do Teodora ani samych urywków Tajemnej Ewangelii Marka dotąd nie przełożono. W przekładzie dążyłem do dosłowności, a w szczególności starałem się, by tłumaczenie tych kilku zdań, które zawierają tekst dodany, według Klemensa, do Ewangelii Markowej, spełniało wymogi przekładu synoptycznego względem mojej Synopsy czterech Ewangelii22. Wyraźne cytaty z ksiąg kanonicznych umieszczono w zwykłych cudzysłowach, natomiast ustępy z Tajemnej Ewangelii Marka znajdują się w klamrach (…). W nawiasach kwadratowych dodawano słowa wymagane przez składnię polską, ale nie mające odpowiednika w tekście greckim.

PRZEKŁAD LISTU

(I.1) Z listów przeświętego Klemensa od „Kobierców”. Do Teodora.

(2) Dobrze uczyniłeś uciszając bezwstydne nauki karpokracjan. (3) Oni to są wyprorokowanymi „gwiazdami zbłąkanymi”; z wąskiej drogi przykazań (4) zabłąkali się w bezkresną otchłań grzechów fizycznych i cielesnych. (5) Nadąwszy się wiedzą, jak powiadają, „głębinami szatana”, nieświadomie (6) rzucają się w „mrok ciemności” kłamstwa, a chełpiąc się (7) tym, że są wolni, stali się niewolnikami niskich pożądań. Tym więc (8) należy się sprzeciwiać wszędzie i wszelkimi sposobami; gdyby bowiem i coś prawdziwego rzekli, nie powinien tak przemawiać wspólnym (9) głosem z nimi prawdy kochanek. Ani nie są bowiem prawdą wszystkie rzeczy prawdziwe, ani (10) nie należy przychylać się do prawdy w opiniach ludzkich za takową uznawaną, lecz do prawdziwej (11) prawdy opartej na wierze.

Co się tyczy rzeczy, które plotą na temat od Boga natchnionej (12) Ewangelii według Marka, są one bądź całkiem skłamane, bądź też, jeśli i coś prawdziwego (13) zawierają, nie są jednak prawdziwie przekazane; i prawdziwe bowiem rzeczy zmieszane (14) ze zmyśleniami tracą swą wartość z tego powodu; tak właśnie jest powiedziane, że nawet sól (15) smak traci.

Marek zatem podczas pobytu Piotra w Rzymie (16) spisał czyny Pana; nie wszystkie jednak rozgłosił; nie (17) dał poznać tajemnych, wybrawszy te, które uznał za najprzydatniejsze dla wzrostu (18) wiary u katechumenów. Gdy Piotr poniósł śmierć męczeńską, udał się (19) Marek do Aleksandrii, zabierając ze sobą zapiski własne i Piotra. (20) Z nich przenosząc do swej pierwszej księgi rzeczy postępom (21) w wiedzy sprzyjające, ułożył Ewangelię bardziej duchową (22) dla potrzeb doskonalących się. Aż do oznajmienia rzeczy nie wymawianych jednak (23) się nie posunął, ani nie zapisał nauki mistagogicznej (24) Pana. Natomiast do spisanych przedtem czynów dołożył inne; dodał jeszcze (25) pewne słowa, co do których wiedział, że wyjaśnienie wprowadzi słuchaczy w tajemnicę, (26) do sanktuarium prawdy zakrytej siedmioma zasłonami.

Tak zatem [to] (27) przygotował, nie będąc, jak mniemam, ani zawistnym, ani nieprzezornym. A (28) umierając pozostawił swoje dzieło Kościołowi w (II.1) Aleksandrii, gdzie teraz jeszcze jest strzeżone w sposób zupełnie niezawodny i odczytywane (2) tylko tym, którzy są wtajemniczeni w wielkie tajemnice.

Skoro jednak ohydne (3) demony szykują stale zgubę rodzaju ludzkiego, Karpokrates, (4) przez nie wyuczony, posługując się zwodniczymi sztuczkami (5) tak podporządkował sobie pewnego prezbitera Kościoła w Aleksandrii, (6) że zdobył od niego odpis tajemnej Ewangelii i (7) objaśnił ją sobie zgodnie ze swymi bluźnierczymi i cielesnymi poglądami. Jeszcze (8) ją zbezcześcił, do tekstów nieskalanych i świętych domieszawszy najbardziej bezwstydne (9) łgarstwa. Z tej mieszanki czerpała doktryna karpokracjan.

(10) Tym zatem, jak już rzekłem, nie należy nigdy przyznawać racji, ani też, (11) gdy przed­kładają swe fałszerstwa, nie należy przytwierdzać, że istnieje Markowa (12) Ewan­gelia tajemna, lecz wręcz przeczyć temu pod przysięgą. Nie wszystko bowiem, (13) co prawdziwe, należy rozpowiadać. Dlatego mądrość Boża oznajmia przez Salomo­na: (14) „Odpowiedz głupiemu wedle jego głupoty”, przed ślepymi (15) na umyśle światło prawdy ma być zakryte, tak naucza. Tak jeszcze powiada: (16) „Nie mającemu będzie zabrane” i „głupi niech kroczy w ciemności”. My (17) zaś jesteśmy „synami światła”, oświetlonymi „wschodem z wysokości” Ducha (18) Pańskiego. „Gdzie zaś Duch Pański”, powiada, „tam wolność”, gdyż „wszystko czyste (19) dla czystych”.

Dlatego bez ociągania odpowiadam na zapytania, (20) odpierając ich fałszerstwa za pomocą tekstów Ewangelii. Przykładowo, (21) po [słowach] „Byli zaś w drodze, wchodząc ku Jerozolimie” i (22) aż do „a po trzech dniach powstanie”, dodaje dosłownie tak:

(23) I przychodzą do Betanii, i była tam pewna kobieta, której to brat umarł. (24) A przyszedłszy pokłoniła się Jezusowi i mówi mu: „Synu Dawida, (25) zlituj się nade mną!” Zaś uczniowie karcili ją. A rozgniewawszy się (26) Jezus odszedł z nią do ogrodu, gdzie był grobowiec; i (III.1) zaraz dał się słyszeć z grobowca głos wielki. Podszedłszy Jezus odtoczył (2) kamień od drzwi grobowca i wszedłszy zaraz tam, gdzie (3) był młodzieniec, wyciągnął rękę i podniósł go, chwyciwszy (4) za rękę. Zaś młodzieniec ujrzawszy go, umiłował go i (5) zaczął prosić go, „żeby mógł z nim być”. I wyszedłszy z (6) grobowca przyszedł do domu młodzieńca; „był bowiem bogaty”.

A po (7) sześciu dniach dał mu Jezus polecenie; „i gdy nastał wieczór, przychodzi” (8) młodzieniec do niego, „odziany w prześcieradło na nagim [ciele]”. I (9) pozostał z nim owej nocy. Uczył go bowiem (10) Jezus „tajemnicy Królestwa Bożego”. Stamtąd zaś, powstawszy, (11) zawrócił poza Jordan.

Po tych [słowach] pojawia się: „I (12) przystępują do niego Jakub i Jan”, i cała ta pery­kopa. (13) Natomiast nagi z nagim i inne, o których piszesz, nie znajdują się [tam].

(14) Zaś po „I przychodzą do Jerycha” wprowadził tylko: I była (15) tam siostra mło­dzieńca, którego to Jezus miłował, i (16) matka jego, i Salome. A Jezus ich nie przyjął. (17) Liczne zaś inne [rzeczy], o których napisałeś, i wyglądają na łgarstwa, i nimi są. (18) A zatem prawdziwe i z prawdziwą filozofią [zgodne] wyjaśnienie…

NOTY DO TEKSTU

I.1. Numeracja w tekście odnosi się do stron i linii rękopisu listu. Jeśli słowo jest w rękopisie przeniesione, numer kolejnego wiersza następuje po tym słowie.

I.2. Karpokracjanie byli według źródeł patrystycznych (Ireneusz, Adv. Haer. I,25; a zwłaszcza właśnie Klemens, Kobierce, III, rozdz. II) gnostykami, którzy prowadzili i głosili życie rozwiązłe; sfera płci, jako cielesna, nie wpływałaby w ich opinii na ducha.

I.3. Wyrażenie zacytowane za Jud 13, jak w Kobiercach III,2,11.

I.4. Grzechy odpowiadające poziomowi sarx i soma.

I.5. Por. 1 Kor 8,1; cytat za Ap 2,24.

I.6. Znów cytat z Jud 13.

I.7. Por. Ga 5,13; 2 P 2,19.

I.11. Por. 2 Tm 3,16.

I.14-15. Por. Mt 5,13; Łk 13,34.

I.15-16. Według Historii Kościelnej Euzebiusza z Cezarei (VI,14,6; por. II,15,2) Klemens w dziele Zarysy (Hypotyposeis; potem zaginęło) omawiając księgi NT stwierdził: „Ewangelia zaś Marka miała powstać z następującego powodu. Gdy Piotr w Rzymie publicznie głosił słowo Boże i za sprawą Ducha opowiadał ewangelię, tedy liczni słuchacze wezwali Marka, który mu od dawna towarzyszył i słowa jego pamiętał, by spisał to, co Piotr mówił. Marek to uczynił i dał Ewangelię tym, którzy o nią prosili. Gdy Piotr się o tym dowiedział, nie udzielił żadnej rady, ani się temu sprzeciwił, ani do tego zachęcił.” (przekład A. Lisieckiego, POK 3, Poznań 1924, 268; ortografia uwspółcześniona). Tekst ten nie zdradza paralel słownych z naszym listem. Być może Klemens pisząc go wiedział już, że wersja z jego listu do Teodora jest mylna. Według Ireneusza (cytowanego w Historii Kościelnej V,8,3) Marek pisał po śmierci Piotra; świadectwo Papiasza (Historia Kościelna III,39,15) sugeruje to samo.

I.18. „Katechumenów”: może w sensie szerszym: „nauczanych”.

I.20-21. Albo: „rzeczy odpowiednie dla robiących postępy w wiedzy” (por. I.22; II.2). Postęp prowadzący od wiary (I.18) do wiedzy czyli gnozy (I.21) odpowiada terminologii Klemensa, który tak nazywa szczeble drogi ku prawdzie – nasz system pojęć jest oczywiście odmienny; nie podzielamy też przebijającej tu gnostyckiej tendencji do ukrywania wiedzy wyższej.

I.21. Według Historii Kościelnej VI,14,5-7 Klemens przypisywał charakter bardziej duchowy i uzupełniający Ewangelii Janowej.

I.22-26. W tej partii listu (i w II.2) autor nawiązuje do elementów kultów misteryjnych (doskonalący się, wtajemniczeni, hierofant czyli mistagog – wprowadzający w sekrety, zachowanie tajemnicy, wielkie tajemnice). W języku chrześcijańskim tajemnicami (gr. mysterion), nazywano obrzędy sakramentalne i o nie zapewne chodzi; dodatki do Ewangelii nie obejmowałyby więc nie pokazywanych obcym tekstów liturgicznych.

I.27. Chodzi o to, że z zawiści nie ukrył swej wiedzy, a jednocześnie nie udostępnił jej lekkomyślnie ludziom pospolitym.

II.3. Karpokrates działał za panowania Hadriana (117-138).

II.12. Zalecenie składania fałszywych przysiąg, nawet dla ukrycia tajemnicy, budzić może wątpliwość, czy jest to autentyczna nauka Klemensa, który skądinąd przysięgania w ogóle nie zalecał (Kobierce VII,51-52; V,99,2). Punkt ten prowokował wątpliwość, czy list jest autentyczny. Sam zwrot „lecz wręcz przeczyć temu pod przysięgą” nie jest konieczny dla toku myśli i mógłby być interpolacją. Z drugiej strony koncepcja prawdy jako najświętszej tajemnicy mogłaby prowadzić do tak paradoksalnego zalecenia. Kobierce VII,53,2 dopuszczają kłamstwo w dobrym celu.

II.14. Cytat z Prz 26,5.

II.16. Cytaty z Mt 25,29/Łk 19,26 i Koh 2,14.

II.17. Cytaty z 1 Tes 5,5 i Łk 1,78.

II.18. Cytat z 2 Kor 3,17.

II.21. Cytat z Mk 10,32.

II.22. Cytat z Mk 10,34. Perykopa dodana znajdowała się więc między Mk 10,34 a 35. Według zapowiedzi autora, dopisałby ją sam Marek, co jednak z przyczyn podanych we wprowadzeniu należy zakwestionować.

II.23-III.6. Treść tego ustępu jest paralelna do perykopy o wskrzeszeniu Łazarza z J 11,1-44, brakuje jednak nawiązań słownych. W warstwie słownej i rozmaitych szczegółach opisu istnieją natomiast rozliczne analogie do bliższych i dalszych perykop z Mk (i słabsze do Łk, ewentualnie Mt).

II.23. Por. Mk 8,22 („I przychodzą do Betsaidy”; kodeks D właśnie „do Betanii”!); niedalekie Mk 10,46 („I przychodzą do Jerycha”); Mk 11,15.27. Pobyty Jezusa w Betanii są wspomniane w Mk 11,11n par.; Mt 26,6; J 11,1.18 (wskrzeszenie Łazarza!); 12,1. O siostrze i zmarłym bracie J 11,32.

II.24. Pokłon do stóp. Maria, siostra Łazarza, też upadła Jezusowi do stóp (J 11,32), ale czasowniki greckie są tu różne.

II.24-25. Prośba brzmi tak samo, jak wołanie ślepego w Mk 10,48 i Łk 18,39 (dalsze miejsca paralelne nieznacznie się różnią). Por. Mt 15,22; Mk 7,25.

II.25. Karcenie proszących przez uczniów: zob. Mk 10,13-14 par.; 10,48. Słowo „rozgniewawszy się” (gr. orgistheis) jest identyczne, jak w rzadkiej (kodeks D), ale zapewne oryginalnej23 wersji Mk 1,41, gdzie chodzi o dotknięcie w gniewie trędowatego i uzdrowienie go. Motyw dokonania cudu w stanie gniewu jest unikalny, podobieństwo tych dwóch miejsc i świadczyłoby o zapożyczeniu z Mk 1,41, i stanowiłoby nowe potwierdzenie takiego wariantu tekstu. Jest to druga sugestia o powiązaniu z tekstem „zachodnim”. Dalsza paralela znajduje się w J 11,33.38, gdzie mowa o wzburzeniu Jezusa (inny termin gr., embrimaomai, występujący też w Mk 1,43)24; por. Mk 10,14.

II.26. Według J 19,41 w ogrodzie znajdował się grób Jezusa.

III.1. Głosem wielkim woła w J 11,43 Jezus (por. J 12,17), a w Mk 5,7 opętany. O odtoczeniu kamienia (ten sam termin gr. apokylio) mowa w Mk 16,3.4; Łk 24,2; Mt 28,2 odnośnie do grobu Jezusa; na grobie Łazarza kamień leżał i został podniesiony (J 11,38.39.41).

III.2-3. W Mk 5,40 Jezus „wchodzi tam, gdzie było dziecko”; por. Mk 16,5.

III.3-4. O teściowej Piotra Mk 1,31 mówi: „podniósł ją, chwyciwszy za rękę” (por. Mk 5,41; 9,27; Łk 7,14).

III.4. Wykorzystano tu zapewne elementy perykopy o bogatym młodzieńcu. Samo słowo „młodzieniec” figuruje tam w Mt 19,20.22, w EwTMk znalazło się ono raczej pod wpływem Mk 14,51 (III.8) i Łk 7,14: wskrzeszenie młodzieńca właśnie. Natomiast tylko w Mk 10,21 czytamy: „Jezus […] umiłował go”.

III.5. Bardzo podobnie brzmi Mk 5,18: „prosił go opętany, żeby mógł z nim być” (por. Łk 8,38).

III.6. Słowa o bogactwie powtarzają zwrot określający w Łk 18,23 bohatera przypowieści o bogatym młodzieńcu. Wyjście z grobu: Mt 27,53; J 11,44.

III.7-10. Smith25 zbudował spekulatywną hipotezę, że chodzi tu o odbicie tajemnego obrzędu chrztu nocą udzielanego uczniom przez Jezusa; nie zyskała ona większego uznania. Dopatrywano się też tu aluzji do sposobu udzielania chrztu w Egipcie: chrzczono szóstego dnia szóstego tygodnia postu przed Wielkanocą; chrzczony składał przed chrztem prześcieradło, którym był odziany; noc przed chrztem spędzano na czuwaniu; przed chrztem słuchano nauk26. Z drugiej strony tradycje chrzcielne zaczerpnęły te detale w pewien sposób z Ewangelii. Inne wyjaśnienie, to wpływ (spokrewnionego ze chrzcielnym) obrzędu inicjacji gnostyckiej27.

III.7. „Po sześciu dniach” – jak w Mk 9,2, w perykopie o Przemienieniu (por. J 12,1). Tam też towarzyszą Jezusowi uczniowie i występuje motyw szat. „Gdy nastał wieczór, przychodzi…”: tak jak Jezus w Mk 14,17 (por. 1,32; 4,35; 6,47; 15,42). Młodzieniec „przychodzi” jak przyszli Nikodem (J 3,2 – nocą!) i Józef z Arymatei (Mt 27,57).

III.8. Słowa w cudzysłowie dokładnie powtarzają opis z Mk 14,51, choć sytuacja jest tam odmienna: po pojmaniu Jezusa w Getsemani „jakiś młodzieniec towarzyszył mu, odziany w prześcieradło na nagim [ciele]; i chwytają go – 52 on zaś zostawiwszy prześcieradło uciekł nago”. Por. też Mk 16,5.

III.9. Pozostał owej nocy, jak Andrzej i Szymon „owego dnia” (J 1,39).

III.10. Słowa w cudzysłowie pochodzą wyraźnie z Mk 4,11 (teksty paralelne mają tam „tajemnice” w liczbie mnogiej).

III.11. „Poza Jordan”: por. Mk 10,1 (a także Mk 3,8; J 3,22.26; 10,40).

III.12. Czyli Mk 10,35nn.

III.13. Jak z tego wynika, znana korespondentowi Klemensa wersja Ewangelii zawierała dodatki z sugestiami homoseksualnymi (Karpokrates działał notabene za cesarza Hadria­na, znanego homoseksualisty; jego faworyt zginął w Egipcie, tonąc w Nilu).

III.14. Cytat z Mk 10,46. Chodzi więc o dodatek do tego wersetu.

III.15. Zwrot „którego Jezus miłował” odpowiada charakterystyce ucznia-ewangelisty z J 13,23; 21,7.20; por. 19,26. Według J 11,5 „miłował zaś Jezus Martę, jej siostrę i Łazarza”; por. Mk 10,21; Mt 27,55.

III.16. Salome wymienia tylko Mk (15,40 – sądząc z J 19,25 towarzyszyła matce Jezusa; 16,1). Mk 3,31-35 par. informuje o nieprzyjęciu matki i krewnych przez Jezusa. Por. też Łk 9,53.

III.18. Brakująca część listu zawierałaby więc egzegezę Tajemnej Ewangelii Marka dokonaną na sposób ortodoksyjny.

Źródło: Studia Theologica Varsaviensia 37(1999) nr 1, 41-52.


1 Wydanie tekstu greckiego: M. Smith, Clement of Alexandria and a Secret Gospel of Mark, Cambridge, Massachusetts, 1973 (s. 448-453, tekst i fotografia rękopisu). Powtórzone w: Clemens Alexandrinus, t. 4, Register, cz. 1/2, opr. U. Treu, GCS 39/2, Berlin 1980, XVII-XVIII.

2 Wydania apokryfów zawierają na ogół sam przekład cytatów z EwTMk; np. H. Merkel, Anhang: Das „geheime Evangelium” nach Markus, w: W. Schneemelcher (red.), Neutestamentliche Apokryphen, t. 1, wyd. 5, Tübingen 1987, 89-92. Cały list u Smitha i w: J.-D. Kaestli, Évangile secret de Marc, w: F. Bovon, P. Geoltrain (red.), Ecrits apocryphes chrétiens, Paris 1997, 57-69. Te dwa wydania zawierają dobre wprowadzenia, bibliografie oraz noty do tekstu. Bibliografia także w C.A. Evans, Life of Jesus Research. An Annotated Bibliography, NT Tools and Studies 24, wyd. 2, Leiden 1996, 475-478.

3 Poglądy odkrywcy tekstu: Smith, dz. cyt., oraz popularniej w: The Secret Gospel: The Discovery and Inter­pretation of the Secret Gospel according to Mark, New York 1973. Dopełnienie: M. Smith, Clement of Alexandria and Secret Mark: The Score at the End of the First Decade, HThR 75(1982), 449-461. Ważniejsze artykuły podsumowujące: R.H. Fuller, Longer Mark: Forgery, Interpolation, or Old Tradition?, w: W. Wuellner (red.), The Center for Hermeneutical Studies in Hellenistic and Modern Culture, Protocol of the 18th Colloquy, Berkeley 1975, 1-11. H.-M. Schenke, The Mystery of the Gospel of Mark, Second Century 4(1984)2, 65-82. S. Levin, The Early History of Christianity, in Light of the ‘Secret Gospel’ of Mark, ANRW II/25,6 (1988), 4170-4192.

4 Zob. zwłaszcza Q. Quesnell, The Mar Saba Clementine. A Question of Evidence, CBQ 37(1975), 48-67 (fałszerstwo nowsze). Por. też H. Musurillo, Thought 48(1973), 327-331 (rec. ze Smitha); C.E. Murgia, Secret Mark: Real or Fake?, w: W. Wuellner (red.), The Center for Hermeneutical Studies in Hellenistic and Modern Culture, Protocol of the 18th Colloquy, Berkeley 1975, 35-40 (fałszerstwo dawniejsze, mające uwierzytelnić rze­ko­mego Marka); P. Beskow, Strange Tales about Jesus. A Survey of Unfamiliar Gospels, Philadelphia 1983, 96-103.

5 Publikacje Smitha, uzupełnione ostatnio przez artykuł: A. Le Boulluec, La Lettre sur l’Évangile secret de Marc et le Quis dives salvetur? de Clément d’Alexandrie, Apocrypha 7(1996), 27-41 (egzegeza Mk 10,17-31 w Jaki człowiek bogaty może zostać zbawiony wskazuje na znajomość EwTMk).

6 Wątpiliby w ten dowód autorzy podejrzewający rozmyślne fałszerstwo (prz. 4), argumentem by było, że list jest do innych dzieł Klemensa (względnie do stylu Mk) zbyt podobny! Metodologicznie takie podejście jest dyskusyjne. Skądinąd w pisanym ad hoc liście autor mógł być skłonny do używania pewnych gotowych ujęć, klisz, które opracował przy dziełach prze­znaczonych do rozpowszechnienia. Pewne różnice widzi A.H. Criddle, On the Mar Saba Letter Attributed to Clement of Alexandria, Journal of Early Christian Studies 3(1995)2, 215-220: wykazuje on np., że w liście proporcja słów użytych tylko w tym miejscu do użytych jeden raz gdzie indziej u Klemensa wynosi 4/9, gdy w uznanych jego dziełach układa się jak 8/5 (wolno to jednak złożyć na karb przypadku, bądź też właśnie mniejszej oryginalności stylu w listach). Inny zarzut, że w rękopisie za mało jest błędów przepisywacza, też wydaje się nie dość przekonujący. Pewnym problemem jest to, że ani inne dzieła Klemensa, ani później Orygenes nie wzmiankują pobytu Marka w Aleksandrii (zob. nota do I.15-16). Z myślą Klemensa kontrastuje EwTMk II.12 (zob. nota).

7 Są to Kobierce, Pedagog, Zachęta dla Greków (Protreptyk) i Jaki człowiek bogaty może zostać zbawiony. Zaginęły Zarysy, homilie i właśnie listy. Jedynym śladem listów są cytaty w Świętych paralelach Jana Damasceńskiego (jeśli to on je spisał), który w pierwszej połowie VIII wieku prze­bywał w klasztorze Mar Saba! Uprawdopodabnia to dłuższe przechowanie się tam listów Klemensa (zob. Levin, art. cyt., 4272); niestety prawie na pewno spłonęły one w pożarze biblioteki w XVIII w. List zachowany mógł być odpisem karty uratowanej z ognia.

8 Na temat zakończenia Mk istnieje bardzo obfita literatura, w tym parę pozycji książkowych: W.R. Farmer, The Last Twelve Verses of Mark, SNTS.MS 25, Cambridge 1974; J. Hug, La Finale de l’Évangile selon Marc (Mc 16, 9-20), EtB, Paris 1978; S.L. Cox, A History and Critique of Scholarship Concerning the Markan Endings, Lewinston-Queenston 1993; P.L. Danove, The End of Mark Story, Leiden 1993.

9 Nie wiąże się on z poprzednim tekstem Mk 16,1-8 ani kompozycyjnie, ani stylistycznie, ani treściowo – uchodzi więc za rodzaj katechetycznego streszczenia zjawień się Chrystusa zmartwych­wstałego, jakiego używano w znającej Ewangelię wspólnocie chrześcijańskiej. Zob. S. Légasse, L’Évangile de Marc, Lectio Divina. Commentaires 5, t. 2, Paris 1997, 1012n; por. Hug, dz. cyt., 11-20.

10 Zob. M. Wojciechowski, Nowsze studia nad tekstem Dziejów Apostolskich, Collectanea Theologica 64(1994) nr 1, s. 55-61. Mógłby to uczynić i redaktor późniejszy.

11 Por. R.E. Brown, The Relation of the „Secret Gospel of Mark” to the Fourth Gospel, CBQ 36(1974), 476n.

12 Nawiązania do Mk i innych Ewangelii są szczegółowo wyliczone w notach do II.24-III.15 na końcu artykułu.

13 Porównanie z J zwłaszcza w: R.E. Brown, art. cyt. (466-485). Analogie, jakie znajduje, są jednak luźniejsze i typu treściowego, a nie słownego. Dotyczy to kilku perykop, co sugeruje więź z przedjanową tradycją ustną.

14 Niektórzy uważają jednak tekst za pewne streszczenie z J (np. Merkel, art. cyt., 91n).

15 Z obszernej literatury o agrafach wymienię najnowsze podsumowanie: G. Morrice, Hidden Sayings of Jesus. Words Attributed to Jesus outside the Four Gospels, London 1997,

16 Ten sam typ kontaminacji odpowiedzialny jest za łączenie w tradycjach późniejszych żałującej jawnogrzesznicy z Marią Magdaleną, do czego w tekstach Ewangelii nie ma żadnych podstaw.

17 Zob. Levin, art. cyt., 4286n.

18 Zob. zwłaszcza E. Best, JSNT 1979 z. 4, 71-76.

19 Zob. noty. Obszerne zestawienie: Brown, art. cyt., 471nn. Da się je jeszcze uzupełnić.

20 Opinia, że fragmenty pochodzą od imitatora Marka z II w., zdaje się przeważać wśród badaczy.

21 Taki był pogląd Smitha; ostrożniej H. Koester, History and Literature of Early Christianity, t. 2, New York-Berlin 1982 (oryg. niem. 1980), 168n; z emfazą J.D. Crossan, Four Other Gospels. Shadows on the Contours of Canon, Minneapolis 1985 (gdzie podobnie ocenia jeszcze 3 urywki wyraźnie apokryficzne). Por. też M.W. Meyer, The Youth in the Secret Gospel of Mark, Semeia, 1990, z. 49, 129-153.

22 Warszawa 1997.

23 Zob. M. Wojciechowski, Czynności symboliczne Jezusa, w: Studia z Biblistyki 6, Warszawa 1991, 71-73.

24 Tamże, 74.

25 Clement…, dz. cyt., 167-188.

26 Kaestli, art. cyt., 68.

27 Koester, dz. cyt., II, 223.

opr. mg/mg

Copyright © by Michał Wojciechowski

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TB/ew_marka_taj.html#

Św. Marek na naszej ziemi?

Ks. Paweł Borto

Fot. Arkadiusz Bednarczyk

Św. Marek z XVIII-wiecznej ambony z dawnego kościoła Dominikanów w Łańcucie (obecnie w kościele w Albigowej) przedstawiony z lwem i otwartą księgą

By przekonać się, jak drogie jest imię św. Marka Ewangelisty dla Włochów, nie trzeba tam pojechać. Wprawdzie dopiero ten, kto bliżej otarł się o włoską geografię i kulturę wie, że istnieje miejscowość San Marco Evangelista (św. Marek Ewangelista) i wie, że można też spotkać hotele, szkoły, jednostkę wojskową czy wręcz rodzaj maszyny do robienia kawy o nazwie San Marco. Jednak prawie każdy, słyszał o placu św. Marka w Wenecji – a więc o szczególnie tam cennym kawałku ziemi, który wyrasta pośród rozlanej wody i na którym znajduje się przepiękna bazylika św. Marka.
Wszystko to pokazuje, jak bardzo ten Święty wpisał się w krajobraz i kulturę tamtej ziemi. Zresztą Włosi mają to do siebie, że każdy święty łatwo się przyjmuje na ich ziemi. Oni nie cofają się przed nadawaniem różnych nazw związanych z tradycją chrześcijańską także temu, co należy do porządku ziemskiego. Co wcale nie znaczy, że od razu są święci…
Właśnie w kontekście 25 kwietnia – dnia, w którym liturgicznie obchodzi się święto św. Marka Ewangelisty – warto chyba chwilę pochylić się nad owym „wpisywaniem” świętych i ich charyzmatów w dany krajobraz. Bo jeśli mamy do czynienia ze świętymi, to znaczy, że w ich życiu jest coś uniwersalnego, coś nieprzemijającego, gdyż jest w nich odblask samego Boga.
W czym więc św. Marek mógłby nas ubogacić i co warto byłoby wpisać w naszą polską ziemię? Chyba zbędne będzie rozwodzenie się tu nad tym, że nie o naśladowanie Włochów w nadawaniu nazwy św. Marek chodzi.
W kontekście ostatnich miesięcy szczególnie uderzyły mnie dwie cechy tego świętego, któremu tradycja chrześcijańska przypisuje autorstwo drugiej Ewangelii. Pierwsza z tych cech zapewne sprawiła, że stał się patronem sekretarek. Chodzi o jego wierną służbę św. Piotrowi oraz o zachowanie w formie pisemnej Ewangelii, którą głosił św. Piotr. Jak wyglądała służba wobec pierwszego pośród Apostołów, niewiele wiemy. Tekst Ewangelii pokazuje jednak, że Marek był sługą absolutnie wiernym. Tylko że jego kryterium wierności opierało się na prawdzie i jej sługą był ostatecznie.
Mówi się dziś, że Ewangelia Markowa właśnie dlatego przekazuje nam tak wiele szczegółów z życia św. Piotra odsłaniających jego słabości. Marek, towarzysz Piotra, posłusznie zapisał to, co Piotr sam chciał, by w imię wierności prawdzie zostało zachowane. To przykład służby, która za ostateczny wyznacznik ma nie własny i nie cudzy interes, nie upiększenie, lecz szczere słowo. Myślę, że każdy z nas chciałby, by coś z tego wpisało się w polską codzienność – nie tylko religijną, ale i polityczną, i w ogóle każdą.
Jest i druga cecha, którą warto tu wspomnieć. Marek był kimś, kto umiał przekraczać granice. Jego Ewangelia pisana była dla pogan, choć przecież był Żydem z pochodzenia. Nie zamknął się jednak w swoim świecie. Nie wystarczała mu troska o to, by Dobra Nowina była tylko dla wybranej grupy, dla własnego narodu. Głębokie przejęcie się Ewangelią sprawiło, że stał się człowiekiem „bez granic” i gotowym przekraczać wszelkie ludzkie granice. A czyż nie o przekroczenie granic „z Ewangelią” chodzi teraz, u progu naszego wejścia do Unii Europejskiej?
Może jest już więc jasne, że pytanie w tytule jest trochę głębsze, niż poszukiwania z dziedziny historii czy geografii. W naszym interesie jest, aby św. Marek ze swym charyzmatem rzeczywiście wpisał się w nasze życie.

Edycja kielecka 17/2004E-mail: kielce@niedziela.pl
Adres: Jana Pawła II nr 3, 25-013 Kielce
Tel.: (41) 344-20-77http://www.niedziela.pl/artykul/27292/nd/Sw-Marek-na-naszej-ziemi

Kim był św. Marek?

Wiesław Baniak SDC

Komentarze
1.02.2010

Znany też jako Jan Marek. Zarówno on, jak i jego matka Maria, byli ludźmi wielce szanowanymi w pierwszych latach rozwoju chrześcijaństwa. Źródła nie podają imienia ojca Marka. Dom jego matki, Marii, w Jerozolimie stał się miejscem spotkań dla chrześcijan, w którym odbywały się zebrania modlitewne. Tam zapewne Marek poznał Piotra, który częściej bywał w tym domu i znał go dobrze, skoro po uwolnieniu z więzienia tam właśnie skierował swoje pierwsze kroki.

Św. Marek Możliwe, że Piotr ochrzcił i przyjął Marka do wspólnoty jerozolimskiej. Wskazywałby na to tytuł „syn”, jaki mu nadaje w pierwszym swoim liście (1 P 5,13). Jednak to nie Piotr, ale Barnaba, wyprowadził Marka z Jerozolimy w szeroki świat. Stało się to przy okazji misyjnej podróży na Cypr i do Małej Azji, w którą Barnaba wyruszył razem z Szawłem z Antiochii Syryjskiej (Dz 12,25; 13,5.13). Marek towarzyszył w tej podróży obu apostołom, ale nie wytrwał do końca, opuszczając ich z niewiadomych przyczyn w Perge i wracając do Jerozolimy (Dz 13,13). Ten krok bardzo boleśnie dotknął Pawła. Toteż kiedy apostoł wybierał się w drugą podróż misyjną, a Barnaba chciał znowu zabrać Marka, Paweł się temu sprzeciwił. Doszło do ostrego spięcia, po którym Paweł i Barnaba się rozeszli. Pierwszy dobrał sobie Sylasa i udał się do Małej Azji, a drugi poszedł z Markiem na Cypr.

Od tej chwili ginie ślad po Marku, ale około roku 61–63 Marek jest znowu z Pawłem, gdy ten przebywa w więzieniu w Rzymie, i pomaga mu w głoszeniu królestwa Bożego (Kol 4,10–11; Flm 24). Później Marek towarzyszy Piotrowi przebywającemu w Rzymie (por. 1 P 5,13). W 2 Tm 4,11 czytamy polecenie, żeby Marek przybył do Rzymu. Żył więc jeszcze w czasie drugiego uwięzienia Pawła. Po śmierci obu apostołów przebywa na Wschodzie. Nieznane są okoliczności jego śmierci. Tradycja sięgająca czasów Euzebiusza wskazuje na niego jako na założyciela gminy aleksandryjskiej i pierwszego biskupa Aleksandrii. Św. Marek był krewnym Barnaby (zob. Kol 4,20), który pochodził z Cypru, ale przebywał również w Jerozolimie, gdzie cieszył się wielkim poważaniem wśród chrześcijan.

Samo imię św. Marka pojawia się w Dziejach i Listach Apostolskich. Występuje w nich jako Jan – Marek, jak to ma miejsce w Dziejach Apostolskich w rozdziale 12,12.25 oraz w rozdziale 15,37, lub też jako Jan – w Dziejach Apostolskich (13,5). Występuje też tylko jako Marek w Dziejach Apostolskich (15,39). Pisze o nim także św. Paweł jako o swoim towarzyszu podróży misyjnych w Liście do Kolosan (4,10) oraz w drugim Liście do Tymoteusza (4,11). Św. Piotr, którego był tłumaczem, wspomina go w swoim pierwszym liście (5,13). Wszystkie te imiona wskazują niezbicie, iż w każdym wypadku chodzi zawsze o tę samą osobę – św. Marka Ewangelistę. Marek miał stosownie do ówczesnego zwyczaju dwa imiona. Jedno hebrajskie – Jan, a drugie rzymskie – Marek.

Najstarsza tradycja kościelna jednomyślnie przypisuje Markowi drugą ewangelię kanoniczną. Już Papiasz, biskup Hierapolis, którego świadectwo przekazał Euzebiusz z Cezarei, pisze, że Marek – towarzysz i uczeń Piotra – napisał ewangelię. Zamierzał przy tym tylko przekazać katechezę Piotra tak, jak ją zachował w pamięci, dbając tylko o to, aby nie powiedzieć nic fałszywego. Papiasz zaznacza również, że w ewangelii Marka nie ma ścisłego porządku, ponieważ i Piotr nie przestrzegał go w swoim nauczaniu. Prawie zupełnie brakuje też w niej mów Jezusa i nie ma łączenia podobnych zdarzeń. Inni Ojcowie i pisarze kościelni: Ireneusz, Tertulian, Orygenes i Hieronim zaznaczają związek ewangelii z katechezą Piotra, a Klemens Aleksandryjski wspomina, że Marek napisał ewangelię według nauczania Piotra na życzenie chrześcijan przebywających na dworze cesarskim. Św. Marek według tradycji został pochowany w Wenecji, której stał się patriarchą.

Ks. Wiesław Baniak SDC – członek Zgromadzenia Sług Miłości – kongregacji o włoskim rodowodzie, założonej przez bł. Alojzego Guanellę, która funkcjonuje w Polsce od niedawna. Księży guanellianów jest w kraju zaledwie kilku, a polska siedziba Zgromadzenia mieści się obecnie w Krakowie, u księży zmartwychwstańców.

http://www.liturgia.pl/artykuly/Kim-byl-sw-Marek.html

Kiedy czytamy Ewangelię wg św. Marka, dostrzegamy w niej obraz Jezusa – Boga Miłosiernego, bliskiego każdemu człowiekowi, Boga, który uzdrawia, podnosi, daje nowe życie i przebacza grzechy. Boga, który na każdym kroku okazuje człowiekowi Miłość. Zachwycamy się tym przykładem Jezusa. Zdarza się jednak tak, że pozostajemy tylko na poziomie zachwytu tą wielką Miłością Boga do człowieka. I choć mówimy, że wierzymy, modlimy się, troszczymy się o innych, to zapominamy o tym ostatnim przykazaniu, jakie pozostawił nam Jezus. Przykazaniu, które wynika z tej wielkiej troski Jezusa o zbawienie człowieka. Przykazaniu, które Zmartwychwstały Chrystus skierował do Apostołów i kieruje do każdego z nas: Idźcie i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest będzie zbawiony.

Skąd to wynika?

Zauważmy, że Jezus skierował słowa posłania do Apostołów, którym najpierw wytykał brak wiary i upór. Uczniowie wierzyli Jezusowi, kiedy zaczął głosić naukę i uzdrawiać, uwierzyli do tego stopnia, że porzucili dla Niego wszystko i poszli za Nim. Teraz jednak w obliczu największego cudu i zmartwychwstałego Chrystusa nie są w stanie uwierzyć.

Dlaczego?

Zabrakło im wiary, świadectwa, łaski Bożej, a może nie byli w stanie zaakceptować tego, co Bóg objawia?

Tym, co nie pozwalało im dostrzec w Zmartwychwstałym Chrystusie tego, dla którego porzucili wszystko był lęk. Św. Marek kilka razy w swojej Ewangelii ukazuje, że brak wiary Dwunastu jest związany z lękiem. To strach paraliżuje ich wiarę.

My również często jesteśmy paraliżowani lękiem. Boimy przyznać się do tego, że jesteśmy wierzący, że chodzimy do kościoła, że spotkanie z Bogiem zmienia nasze życie. Boimy się uczynić znak krzyża w restauracji, a w momencie kiedy atakują chrześcijan, stanąć w obronie naszej wiary, mało tego nieraz sami do nich dołączamy. Apostołowie lękali się, bali się i my również się lękamy. Ale tak jak oni musimy spotkać Zmartwychwstałego Pana i pozbyć się tego, co nie pozwala nam być świadkami Ewangelii. Musimy na nowo odkryć misję, którą otrzymaliśmy podczas naszego włączenia w Chrystusa, podczas naszego chrztu.

Ojciec Święty Franciszek w Adhortacji Apostolskiej Evangelii Gaudium (Radość Ewangelii) przypomina nam:

We wszystkich ochrzczonych, od pierwszego do ostatniego, działa uświęcająca moc Ducha, pobudzająca do ewangelizowania. (…) Jeśli ktoś rzeczywiście doświadczył miłości Boga, który go zbawia, nie potrzebuje wiele czasu, by zacząć Go głosić i nie może oczekiwać, aby udzielono mu wielu lekcji lub długich pouczeń. Każdy chrześcijanin jest misjonarzem w takiej mierze, w jakiej spotkał się z miłością Boga w Chrystusie Jezusie. (…) Z pewnością wszyscy jesteśmy wezwani, by rozwijać się jako ewangelizatorzy. Jednocześnie starajmy się o lepszą formację, o pogłębienie naszej miłości i jaśniejsze świadectwo Ewangelii. Dlatego wszyscy powinniśmy pozwolić, by inni nas nieustannie ewangelizowali (EG 119-121).

A. Grun w swojej książce Doświadczyć radości zmartwychwstania zachęca nas:

Nie musisz się wysilać, by powstać. Wystarczy byś uwierzył zmartwychwstaniu, którego chce dokonać w tobie Chrystus.

Każdy z nas może się lękać, tak jak apostołowie, ale ważne jest byśmy na tym lęku nie pozostali. Abyśmy dostrzegli tak jak oni, że do mnie też przychodzi Jezus. W swoim słowie, w każdej Mszy Świętej, w każdym sakramencie Zmartwychwstały Chrystus przychodzi do mnie jak do apostołów i kładzie na mnie ręce, obdarza mnie pełnią życia – uzdrowieniem duszy, radością, pokojem, szczęściem. Obdarza mnie wiarą. Oddawajmy więc nasze lęki Chrystusowi, a On sam da nam silną wiarę, która pomoże nam w wypełnieniu Jego przykazania.

Autor: o. Rafał Nowak CSsR – Duszpasterz w parafii Matki Bożej Pocieszenia – Wrocław

http://www.slowo.redemptor.pl/pl/87127/148965/Sw._Marka_Ewangelisty_%E2%80%93_Swieto.html

***************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ

Własność niczyja? O nieuczciwym pracowniku

Wieczernik

ks. Artur Filipiak / slo

W większości przypadków zaczyna się od drobnych przedmiotów (fot. shutterstock.com)

Wydawałoby się, że po upadku komunizmu, w którym dość powszechnie traktowano własność państwową jako niczyją (czytaj: przeznaczoną do swobodnego dysponowania przez pracownika, gdy tylko zaszła taka potrzeba), kwestia nieuczciwości pracobiorcy wobec pracodawcy powinna na dobre zniknąć. Okazuje się, że nic bardziej mylnego.

 

Choć stosunki własnościowe w naszym kraju uległy znacznym przeobrażeniom, to jednak stare nawyki pozostały. Społeczne przyzwolenie na tego typu praktyki sprawia, że nawet młode pokolenie, które nie może pamiętać minionej epoki, nierzadko nie widzi żadnego problemu w okradaniu bądź oszukiwaniu swoich firm i zakładów pracy. Nie ma dla nich większego znaczenia czy właścicielem jest państwo, osoba prywatna czy inna, niepaństwowa instytucja. Przykładów na to nie brakuje i jeszcze do nich wrócę, ale na początek chciałbym poczynić jedną uwagę metodologiczną.

Zostałem poproszony o przedstawienie zagadnienia uczciwości pracownika wobec pracodawcy. Dlatego nie będę zatrzymywał się nad problemem odwrotnym, czyli uczciwości pracodawców wobec pracowników. To nie znaczy, że tej kwestii nie dostrzegam albo próbuję obwiniać tylko jedną stronę.

Nie jest dobrze

 

Badania przeprowadzone w 2009 r. przez jedną z firm doradczych pokazują, że polscy pracownicy powszechnie okradają swoich szefów. Ponad 90% przedsiębiorców skarży się na nieuczciwych pracowników. W porównaniu z rokiem poprzednim jest to wzrost prawie dwukrotny. Przyczynę takiego stanu rzeczy upatruje się w kryzysie gospodarczym, który stał się wygodną wymówką dla usprawiedliwienia nadużyć. Do podobnych wniosków prowadzą wyniki badań innej firmy konsultingowej. Ankietowani pytani o przyczyny nieuczciwości, również wskazują przede wszystkim na czynniki zewnętrzne: słabą jakość i nieskuteczną egzekucję prawa, przyzwolenie społeczne oraz nieumiejętne zapobieganie oszustwom przez pracodawców. Trzeba przyznać, że ten typ rozumowania naprawdę poraża: jeżeli pozwoliłeś się okraść, jesteś sam sobie winien. A może jednak przyczyna tkwi głębiej – w samym człowieku?
W większości przypadków zaczyna się od drobnych przedmiotów: papieru do drukarki, długopisów, spinaczy czy herbaty ekspresowej. Nie zawsze jednak na tym się kończy. Zdarza się, że zatrudnieni wynoszą z zakładu pracy w częściach całe urządzenia, np. komputery, które później są składane w jedną całość. Wykrywane są przypadki przelewania paliwa z samochodów służbowych do prywatnych. Największy uszczerbek przynosi jednak wykradanie i odsprzedawanie konkurencji poufnych informacji o firmie, przede wszystkim baz danych i warunków przetargów. Straty sięgają wówczas milionów złotych.
Pracownicy kradną na własny użytek lub z zamiarem sprzedaży. Dlaczego to robią? W czasie komunizmu usprawiedliwiano się najczęściej tym, że wielu rzeczy nie można było dostać w inny sposób. Dziś sytuacja się zmieniła i inne są też “wytłumaczenia”. Niektórzy mówią, że zarabiają tak mało, iż “rekompensują” to sobie przywłaszczając mienie z zakładu pracy. Inni uważają, że mają do tego prawo – “w końcu firmowe kartki papieru są właśnie dla pracowników”. Są i tacy, którzy nie widzą różnicy w tym, czy drukarka stoi w biurze, czy w domu pracownika. Zatrudnieni w tzw. “budżetówce” twierdzą, że “zabierają niektóre przedmioty z pracy, bo to dobre wspólne – podatników”.
Co dziwne, wielu nieuczciwych pracowników nie widzi niczego złego w okradaniu pracodawców. Nie jest to zresztą tylko polska specyfika. Czterech na pięciu mieszkańców Wielkiej Brytanii również nie uważa przywłaszczenia sobie własności pracodawcy za złe, a okradanie wielkich korporacji traktują nawet jako usprawiedliwione. Niektórzy twierdzą, że zabranie czegoś z pracy nie jest kradzieżą, “bo przecież zawsze można zabraną rzecz oddać”. “U mnie w sklepie sprzedawczynie brały produkty twierdząc, że zapłacą później. Okazywało się, że systematycznie zapominały uregulować rachunek. Obliczyłem, że przez miesiąc dwie ekspedientki nakradły towaru na ponad 2 tys. zł. Gdy zwróciłem im uwagę, były oburzone, nie widziały w kradzieży nic złego. Twierdziły, że przecież zapłacą później. Zwolniłem je, do dziś zwracają pieniądze” – mówi właściciel sklepu spożywczego. Trzeba przyznać, że cierpliwość tego pracodawcy i tak była duża. Np. w Niemczech zwolniono pracownika supermarketu za to, że w czasie pracy zjadł jedną bułkę wziętą z regału i za nią nie zapłacił. Inny otrzymał wypowiedzenie za ładowanie w biurze firmy prywatnej komórki.
Nieuczciwość pracownika wobec pracodawcy nie ogranicza się tylko do kradzieży. Trzeba tu wspomnieć o jeszcze innych negatywnych zjawiskach, tj. spóźnianie się, wykorzystywanie służbowego sprzętu (np. telefonu) do celów prywatnych czy surfowanie w godzinach pracy dla przyjemności po Internecie. Wszystkie te sytuacje są przykładem nierzetelnego podejścia do swoich obowiązków oraz nielojalności wobec własnej firmy.

Kradzież w pracy to nie kradzież?

 

Trudno powiedzieć, skąd bierze się przekonanie, że pracownikowi wolno oszukiwać bądź okradać pracodawcę, skoro siódme przykazanie Boże lapidarnie acz klarownie stwierdza: “Nie kradnij”. Nie ma tu mowy o żadnych wyjątkach. Katechizm Kościoła Katolickiego precyzuje, że kradzież polega na przywłaszczeniu dobra drugiego człowieka wbrew racjonalnej woli właściciela. Nie mamy do czynienia z kradzieżą, jeśli przyzwolenie może być domniemane lub jeśli jego odmowa byłaby sprzeczna z rozumem i z powszechnym przeznaczeniem dóbr. Ma to miejsce w przypadku nagłej i oczywistej konieczności, gdy jedynym środkiem zapobiegającym pilnym i podstawowym potrzebom (pożywienie, mieszkanie, odzież…) jest przejęcie dóbr drugiego człowieka i skorzystanie z nich (KKK 2408).
Podobnie Sobór Watykański II: “Kto byłby w skrajnej potrzebie, ma prawo z cudzego majątku wziąć dla siebie rzeczy konieczne do życia” (Gaudium et spes 69).
Nauczanie Kościoła dopuszcza zatem wyjątki: nie każde przywłaszczenie cudzej własności może być uznane za kradzież. Spójrzmy na nie w kontekście miejsca pracy. Tylko jakaś nadzwyczajna ekwilibrystyka umysłowa mogłaby doprowadzić do usprawiedliwienia nieuczciwości wobec pracodawcy domniemaną jego zgodą. Równie mało wiarygodne będzie uzasadnienie wynoszenia długopisów lub spinaczy “skrajną życiową potrzebą”.
Nadużycia ze strony pracodawców nie usprawiedliwiają w żaden sposób nieuczciwości pracowników. Co prawda, jeśli dochodzi do sporu bądź konfliktu z pracodawcą, są oni stroną dysponującą mniejszą siłą, nie oznacza to jednak, że wszystkie sposoby walki o słuszne prawa są godziwe. Nawet tak oczywisty środek wywierania nacisku na pracodawców w kwestiach płacowych jakim jest strajk, powinien być traktowany jako ostateczność, gdy pracownicy w celu usunięcia niesprawiedliwości i szkody wykorzystali już wszystkie inne możliwości. Musi to być szkoda tak wielka, że uniemożliwia pracownikowi realizację jego podstawowych i niezbywalnych praw osoby ludzkiej w wymiarze osobowym i społecznym (por. Jan Paweł II, Encyklika Laborem exercens 20).
Uczciwość wobec pracodawcy będzie się przejawiała także w poczuciu wspólnej odpowiedzialności pracowników za miejsce pracy. Świadomość krzywdy nie może się zamienić w egoizm osobisty lub grupy zawodowej. Przy ustalaniu wysokości wynagrodzeń należy zawsze uwzględnić położenie przedsiębiorcy i przedsiębiorstwa. Niesprawiedliwością byłoby domaganie się wygórowanych płac, które by do upadku musiały doprowadzić przedsiębiorstwa a wskutek tego i do biedy robotnika (Pius XI, Encyklika Quadragesimo anno 73).
Papież zwraca dalej uwagę, że niskie płace nie zawsze muszą być wynikiem zachłanności bądź niesprawiedliwości pracodawców. Kieruje ostre słowa do decydentów odpowiedzialnych za stan gospodarki:
Jeśli atoli przedsiębiorstwo nie przynosi takich dochodów, jakich potrzeba na płacenie odpowiednich zarobków, bądź to dlatego, że samo upada pod niesprawiedliwymi ciężarami, bądź też, że wytwory swoje niżej ceny musi sprzedawać – niech wierzą ci, co to zawinili, że dopuszczają się grzechu wołającego o pomstę do nieba; wszakże pozbawiają robotników, którzy z konieczności na głodowe pieniądze zgodzić się muszą, sprawiedliwej płacy (tamże).
Wzajemne relacje pracowników i pracodawców są częstokroć napięte, nacechowane wzajemnymi uprzedzeniami, oskarżeniami lub niemożliwymi do spełnienia oczekiwaniami. Odpowiedzialność za taki stan rzeczy z całą pewnością rozkłada się na obie strony. Jednak poczucie krzywdy, ewentualnie niesprawiedliwości, nie uprawnia do wyrównywania sobie strat “na własną rękę”. Kradzież zawsze pozostanie kradzieżą, oszustwo oszustwem, a nieuczciwość nieuczciwością.

 

ks. Artur Filipiak – przezbiter archidiecezji poznańskiej, redaktor naczelny miesięcznika “Katecheta”.
Dane zaczerpnąłem z artykułu: “Jak pracownicy okradają firny” (Dziennik – Gazeta Prawna z 2 XI 2009 r.) oraz z raportu “Czy zdarzyło ci się coś ukraść z pracy” w serwisie “Wirtualna Polska”.
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/firma-praca-i-kariera/art,4,wlasnosc-niczyja-o-nieuczciwym-pracowniku.html
*******

A jeśli grzechem jest pracować?

TakRodzinie

s. M. U Kłusek SAC / slo

Nikt się w pracy za bardzo nie wychyla. Im więcej pokażesz, że umiesz, tym więcej będą na tobie żerować. (fot. Swamibu / flickr.com)

Jesteśmy zmęczeni pracą. Niektórzy z nas muszą się solidnie zmęczyć, żeby do pracy dojechać, a potem wrócić z niej do domu. Warunki ekonomiczne i gospodarcze zmuszają wielu do wykonywania takich prac, które w danej chwili są dostępne, a nie tych, które czyniliby z zamiłowaniem i znawstwem. Może dlatego często narzekamy na pracę. Na trud z nią związany, układy w pracy, godziny, warunki i okoliczności.

 

Dojeżdżam do pracy szybką koleją miejską lub autobusem i czasem uważnie przysłuchuję się rozmowom toczonym w tychże środkach lokomocji. Podróżujemy – ogólnie rzecz ujmując – zmęczeni i smutni. Dlaczego? Czy tylko warunki ekonomiczne i społeczne sprawiają, że praca nie daje nam radości? Co się dzieje wokół nas, a może bardziej jeszcze w nas samych, że smutniejemy i szarzejemy w pracy, zamiast się rozwijać i tworzyć dzieło naszej pracy z radością? Kiedyś przeczytałam w dzienniczku św. siostry Faustyny słowa Pana Jezusa: “Grzech karze grzesznika”. Jak to: karze? Jedni mówią, że człowiek sam sobie wymierza karę albo że inni to czynią, albo jeszcze że to Bóg karze! A Jezus mówi, że grzech karze grzesznika? Jak to jest? W jaki sposób? Na czym polega kara wymierzona przez grzech? Jedną z kar, jaką grzech wymierza grzesznikowi, jest smutek. Dlaczego jesteśmy smutni w naszej pracy? Czyżby pracą można było grzeszyć? “Tak – pomyślałam – przecież można nic nie robić i wtedy człowiek gnuśnieje, smutnieje, zapada się w gorycz i pustkę”. Lecz czy może grzeszyć pracą człowiek, który pracuje? Może. Teraz więc kilka słów o grzechach człowieka pracującego i skutkach owych grzechów.

 

W pracy można zabijać czas!

 

Dosłownie i okrutnie zabijać czas! W jaki sposób? Wystarczy długo zaczynać pracę, bo najpierw trzeba odpocząć po drodze do pracy, potem kawka, potem kilka zdań z kolegą lub koleżanką, potem wymiana poglądów i opinii na najbardziej aktualne problemy wagi światowej, państwowej, sąsiedzkiej i koleżeńskiej, potem długie przyglądanie się temu, co trzeba zrobić. Po chwili już wiadomo, że kawa wystygła albo się skończyła, ktoś zadzwonił na komórkę, ktoś niespodziewanie przyszedł, coś się wydarzyło, trzeba sprawdzić pocztę elektroniczną. Jak mało czasu na pracę w pracy! A zabijany czas broni się, przypomina gdzieś wewnątrz człowieka, że powinien być inaczej wykorzystany, dopomina się o swoje poczuciem, że to nie ma sensu, że ta praca to same nudy, że nie warto, ale trudno! Innej pracy nie ma, jutro trzeba będzie znowu jechać do “roboty”.

 

Symulowanie pracy!

 

O tak! Do tego trzeba być trochę aktorem. Ale mamy zdolności aktorskie, mamy! Iluż jest ludzi, którzy są wiecznie zapracowani, nic nie robiąc. Nic poza szumem i hałasem wokół własnej osoby. Nigdy nie mają czasu. Zawsze są zajęci. Zawsze mają mnóstwo spraw na głowie i dlatego nie mogą się zająć niczym konkretnym. Gdyby po dniu pracy ktoś zażądał konkretnego nazwania i wyliczenia tego, co zrobili, okazałoby się, że… nic, bo wiele spraw musieli załatwić. Symulacja karze tego, który symuluje, poczuciem i doświadczeniem wewnętrznej pustki. Bolesnym przeżywaniem siebie jako kogoś bez wartości, kogoś, kogo nie ma, bo przecież naprawdę jest i staje się człowiekiem ten, kto potrafi opierać się przeciwnościom, trudom i wyzwaniom. A symulant wszystko robi na niby. Tylko cierpi (na własne życzenie!) naprawdę!

 

Bylejakość pracy!

 

Byle było, jakoś to będzie! Rzetelność to określony wysiłek. A człowiek jest taki zmęczony, tyle ma swoich spraw, kłopotów, zmartwień, no i jeszcze powinien móc gdzieś odpocząć. W domu się nie da, to gdzieś trzeba! Poza tym nie ma co wychylać się do przodu. Nikt się w pracy za bardzo nie wychyla. Im więcej pokażesz, że umiesz, tym więcej będą na tobie żerować. Żeby okazać się najlepszym?! Owszem, ale tylko po to, żeby mieć większą kasę i lepsze stanowisko. Ale to sprawa układów, więc nie ma co się męczyć! Można tak pracować, ale jak to strasznie męczy! Im bardziej byle jaka nasza praca, tym większe zmęczenie. I nawet odpocząć nie ma jak, bo naprawdę odpocząć można po solidnej pracy.

 

Podnoszenie kwalifikacji

 

Trzeba się dokształcać. A jakże! I zdobywać stopnie awansów zawodowych. Nie inaczej! Dziś bez papierka nie ma co marzyć o pracy. Więc zdobywamy papierki i nawet wielu nie ukrywa, że robią kursy i studia podyplomowe tylko dla papierka. Jak niewiele wiedzieli przed kolejnymi studiami, tak samo mało wiedzą po ich ukończeniu. Ale papierek jest! Awans będzie! A wewnątrz takiego człowieka? Pustka, znudzenie, narastająca złość (żeby nie powiedzieć wściekłość) na system, na konieczność, na układy i na siebie samego.

 

Nieuprzejmość

 

Kilka miesięcy temu pani przy okienku w kasie dworca PKS przywitała mnie złowieszczym spojrzeniem i głośnym: “Czego?!”. Można się uśmiechnąć, bo to jak z filmów o PRL-u, ale to nie był film. Niestety. Po wielokroć się zdarza, że wtedy, gdy trzeba się czegoś dowiedzieć, coś kupić, załatwić, zorganizować, osoba, która powinna nam w tym pomóc z racji wykonywanej pracy, zwraca się do nas owym: “Czego?!”, które czasem wypowiadają usta, a kiedy indziej postawa. Czy można się czuć dobrze po tak wykonywanej pracy? Jak mogą zrodzić się w pani lub panu od owego “Czego?!” satysfakcja, radość z dobrze spełnionego obowiązku i głębokie poczucie sensu tego, co robią? Człowiek zbiera to, co sieje. Tam, gdzie sieje nieuprzejmość, brak delikatności, taktu i otwarcia na innych, tam zbierze smutek i wzbierającą w nim niechęć do samego siebie.

 

Praca nie jest karą

 

Jest drogą rozwoju i odnajdywania siebie w świecie piękna, sensu i miłości. Jeśli do tego nie prowadzi, to znaczy, że coś jest nie tak w naszym podejściu do pracy. Wtedy trzeba się jej przyjrzeć, czy przypadkiem pracą nie grzeszymy. A jeśli tak, nazwać po imieniu grzechy naszej pracy. Jest ich znacznie więcej niż te, które wymieniłam. Po czym je rozpoznać? Po skutkach. Zgodnie z zasadą ewangeliczną: “Po owocach ich poznacie”. Trzeba zapytać siebie: “Jakie owoce we mnie, w mojej duszy, psychice i życiu wydaje praca, którą wykonuję?”. Nic w naszym życiu nie jest za karę. Karę wymierza grzech grzesznikowi. Grzech jest naszym wyborem, więc i skutki grzechu są naszym wyborem. A Bóg pragnie, abyśmy byli szczęśliwi. Dlatego dał nam pracę!

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/firma-praca-i-kariera/art,65,a-jesli-grzechem-jest-pracowac.html

********

Roman Kluska: Etyka jest bezkonkurencyjna

Przewodnik Katolicki

Łukasz Każmierczak / slo

Z Romanem Kluską, założycielem firmy “Optimus”, a obecnie hodowcą owiec, producentem i propagatorem zdrowej żywności, laureatem tegorocznej Nagrody im. bp. Romana Andrzejewskiego.

Nurtuje mnie od dawna pewna kwestia – z czego bierze się taki dramatyczny rozziew wśród polskich biznesmenów: w niedzielę przykładni katolicy, w dzień powszedni bezwzględni kapitaliści.
– Nie, to nieprawda. Tak jest tylko w filmach i w świecie mediów – czyli w całym tym otaczającym nas matriksie – ale nie w rzeczywistości. Rzeczywistość to ludzie – jedni lepsi, drudzy gorsi, jedni słabsi, inni silniejsi, jedni bardziej podatni na pokusy, inni mniej. Tego nie można generalizować.
Natomiast media rzeczywiście lansują taki swoisty wzorzec donikąd. I to jest moim zdaniem tragiczne, bo niektórzy ludzie o słabym charakterze poddają się tej manipulacji, stając się takimi właśnie biznesmenami według medialnego wzorca, czy też może raczej antywzorca.
Proszę zresztą zauważyć, że na przełomie lat 80. i 90., a więc na początku naszej drogi ku nowej rzeczywistości gospodarczej, tego typu ludzi prawie w ogóle nie było. No, ale wtedy media nie kreowały jeszcze owego fatalnego wzorca biznesmena-wyzyskiwacza.

 

Za to dzisiaj w medialnym przekazie króluje właśnie ktoś na wzór demonicznego Gordona Gekko z filmu Wall Street. I ludzie to kupują.
– A na to wszystko nakłada się jeszcze wzorzec naszych współczesnych elit, ich sposobu dyskusji, wzajemnych relacji oraz niskich standardów etycznych: był przekręt, nie ma przekrętu, coś jest złe, a nagle staje się dobre, jedni są bezkarni, zaś innych za to samo się ściga. Ludzie patrzą na to wszystko, a potem przejmują te niskie standardy. Bo jakie elity, jaki parlament, jaka władza, takie też i całe życie społeczne. A zatem nie można wymagać od obywatela więcej, jeżeli inną miarką traktuje się władzę. Albo, co gorsza, władza inną miarką traktuje samą siebie.

Tymczasem Pan od wielu lat powtarza, że biznes oparty na etyce jest skuteczniejszy i przynosi większe zyski niż odwoływanie się jedynie do systemów i bezdusznych procedur.
– Jestem głęboko przekonany, że tak właśnie jest. Odwołam się do moich doświadczeń z czasów działalności Optimusa. Pojechaliśmy kiedyś do Niemiec, do jednego z największych na świecie producentów komputerów. Zobaczyłem nowoczesną fabrykę, w pełni zautomatyzowaną, produkcja odbywała się niemal bez udziału człowieka, przy zastosowaniu najnowszych technologii. Pomyślałem sobie wówczas: nie mamy z nimi żadnych szans. Ale potem, kiedy wychodziłem z tej fabryki, spadła na mnie jakaś klatka. Byłem w szoku. Okazało się, że to zadziałał system zabezpieczenia przed kradzieżą, który losowo wybierał ludzi do kontroli. Szef tamtej firmy zaczął mnie najpierw przepraszać, a potem przyznał, że ponosi ona gigantyczne straty w związku z ciągłymi kradzieżami. I wtedy uświadomiłem sobie, że nasza firma jest od nich lepsza, bardziej konkurencyjna i bardziej wydajna. Bo u nas kradzieże praktycznie w ogóle się nie zdarzały. Tamtego dnia w pełni zrozumiałem, jak wielką przewagę ma firma budowana na etyce.

Porozmawiajmy zatem o zasadach kanonicznych. W pamięci utkwiło mi szczególnie jedno Pańskie zdanie: nigdy nie podnoś ręki na własną firmę.
– Mówiłem także często, że ryba psuje się od głowy. Te dwie rzeczy łączą się ze sobą. Szacunek dla własności i elementarna uczciwość obowiązuje wszystkich: od prezesa do najniżej stojącego w hierarchii firmy pracownika.
Na początku moich podwładnych szokowało, że ilekroć kserowałem jakiś swój prywatny dokument na firmowej kserokopiarce, tylekroć prosiłem sekretarkę o wystawienie rachunku. “Jak to Panie Prezesie, przecież cała ta firma należy do Pana, może Pan kserować, ile się Panu podoba”. “Nie, proszę o rachunek” – powtarzałem uparcie. Tak samo postępowałem, kiedy żona jechała służbowym samochodem na zakupy do innego miasta – zawsze rozliczałem taki wyjazd z własnej kieszeni. Dzięki temu moi pracownicy nauczyli się szacunku dosłownie dla każdej kartki należącej do firmy. Bo jeżeli ten, który stoi na czele firmy, przestrzega pewnych zasad – niekoniecznie o nich mówi, ale całym swoim postępowaniem je wyraża – to nie wyobrażam sobie, żeby niżej usytuowani w hierarchii zarządzania pracownicy mieli ich nie przestrzegać.

 

Nie kusi Pana, żeby napisać jakiś podręcznik etyki chrześcijańskiej w biznesie? Z Pańskim nazwiskiem to byłby bestseller!
– Tej sfery nie da się, ot tak, po prostu sprowadzić do kilku uniwersalnych punktów czy “złotych zasad”. Etyczne postępowanie zarówno w biznesie, jak i w życiu prywatnym oparte jest na całej palecie wartości, które wyznajemy jako katolicy. Natomiast istotna jest kwestia ich wagi, czyli ważności w danej sytuacji. Niektóre z tych zasad wydają mi się bardzo ważne, inne, choć zasadniczo istotne, są akurat nieco mniej znaczące dla sukcesu danego przedsiębiorstwa czy określonych procesów gospodarczych. Zawsze potrzebna jest więc pewna hierarchia wartości dostosowanych do konkretnych warunków działania.

 

Skoro więc opłaca się inwestować w etykę – a sukces Pańskiego Optimusa pokazuje, że tak jest bez wątpienia – to dlaczego tak mało firm decyduje się na podobny model zarządzania?
– Firmy sięgają po dobre zasady. Tej etyki w firmach jest dużo więcej, niż się o tym mówi. Tylko że ta prawda jest niezbyt wygodna dla osób, które wyznaczają dzisiejsze standardy medialne. I dlatego owego etycznego oblicza się prawie w ogóle nie pokazuje, nie promuje, nie czyni z niego kanonu życia społecznego czy gospodarczego. Ale to przecież nie znaczy, że jego nie ma.

 

Robert Gwiazdowski powiedział kiedyś, że polskie państwo przypomina dżunglę, w której rolę roznoszących malarię komarów odgrywają urzędnicy, kontrolerzy skarbowi są jak skorpiony, a przepisy prawne gorsze od jadu żmij… To stwierdzenie pozostaje nadal aktualne?
– Pyta pan czy “nadal”?! Z roku na rok jest coraz gorzej! Parlament uchwala wciąż setki nowych przepisów i regulacji prawnych: jeszcze bardziej drobiazgowych, jeszcze bardziej uciążliwych, jeszcze bardziej niepotrzebnych.
Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że brakuje pieniędzy na autostrady, na służbę zdrowia, na bezpieczeństwo, na lekarstwa, na ratowanie ludzi, a jednocześnie znajdują się środki na drobiazgowe pilnowanie rolnika. Sprawdza się nieustannie, czy aby czasami nie wyciął samowolnie jakiegoś drzewka na swoim pastwisku, albo czy nie posiał trawy zamiast zadeklarowanego wcześniej owsa. To przykłady bezpośrednio z życia wzięte. Albo jeszcze inna sytuacja: murarz się pomylił i wymurował zbyt wąski korytarz – zamiast metr dwadzieścia zrobił metr szesnaście. Przyszli kontrolerzy z laserowym miernikiem, przystawili go do ściany i zawyrokowali: zburzyć i wybudować wszystko od nowa.

 

Przecież to jest absurd!
– Owszem, ale na absurdalne działania pieniądze zawsze się znajdą. A przecież takie drobiazgowe pilnowanie rolnika albo drobnego przedsiębiorcy pochłania bajońskie sumy.
Tymczasem, tylko w ciągu ostatnich czterech-pięciu lat przybyło w Polsce 100 tys. kontrolerów, bo o tyle zwiększyła się armia urzędników. Tempo zniewolenia jest więc naprawdę ogromne.
Zniewolenia?
– Tak, zniewolenia. Wie pan, co mówią starzy rolnicy mieszkający w mojej wsi? “Panie, jest jak za okupacji. Panie, to samo prawo” – i tu zaczynają wymieniać. “Jeżeli za Hitlera ja zataiłem jakiegoś cielaka, to karę dali i cielaka też zabrali”. Czy dzisiaj jest inaczej? Nie. Czy mogę swobodnie hodować owce? Czy po wyhodowaniu mogę je swobodnie sprzedać ? Nie. Czy mogę bez przeszkód siać, zbierać, przechowywać bez coraz większej biurokracji? Nie. I oni mają rację – mamy dziś w Polsce prawo okupanta. Toczka w toczkę. Co więcej, państwo weszło w samonakręcającą się spiralę pilnowania i kontrolowania wszystkich i wszystkiego. Stało się państwem policyjnym, tonącym w absurdach. Dlaczego np. buduje się setki nowych fotoradarów? Czy nie lepiej byłoby wydać te pieniędze na budowę autostrad? Kierowcy jeździliby szybko, bezpiecznie, sprawnie i nikogo nie trzeba byłoby pilnować. A tak, pieniądze wyrzucone w błoto.

 

I pomyśleć, że te wszystkie pęta i kajdany stworzono w ciągu zaledwie 20 lat…


– Kiedy ja zaczynałem jako przedsiębiorca, a było to w czasach reformy ministra Wilczka, obowiązywały w zasadzie trzy ustawy: przedwojenny kodeks handlowy, ustawa o podatku dochodowym oraz ustawa prawo celne. Plus jeszcze kodeks pracy. I to wszystko. Cztery dokumenty napisane jasnym i zrozumiałym językiem. To wystarczyło do prowadzenia całego biznesu. A dzisiaj?

– Bardzo pięknie spuentował to Jan Paweł II w swojej książce Pamięć i tożsamość: “Jeżeli zaczniecie tak bez końca tworzyć prawo, wchodząc w miejsce i rolę Pana Boga, to niedługo pod piękną nazwą demokracji będziecie mieli kolejny system totalitarny”. Ojciec Święty przestrzegał kilkakrotnie: nie twórzcie takiego prawa, które pęta obywatela i ogranicza jego wolność.

 

Wina leży więc raczej po stronie przepisów niż konkretnych ludzi? Pan wspomina często, że spotkał na swojej drodze wielu uczciwych urzędników.
– Oczywiście, gdyby nie porządni, uczciwi i ludzcy urzędnicy, to Polska nie miałaby dodatniego produktu krajowego, tylko PKB na poziomie na przykład minus dziesięć. Ich dobra wola i elastyczność pozwala bowiem jakoś cywilizować przynajmniej niektóre fatalne przepisy. Bez tego nie dałoby się w ogóle działać. I za to należą się wielu z nich specjalne podziękowania. Choć oczywiście nie wszystkim.

 

Całość wywiadu dostępna w wersji drukowanej Przewodnika Katolickiego.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/firma-praca-i-kariera/art,156,roman-kluska-etyka-jest-bezkonkurencyjna.html

******

Wojownicze księżniczki

Katarzyna Górczyńska

(fot. shutterstock.com)

Każda z nas chce być piękna. Lubimy się podobać. Zapachniało stereotypem, ale w naszej kobiecej naturze po prostu leży dbanie o urodę. Tak jak męskim atrybutem jest siła, tak naszym piękno.

 

Każda z nas ma swoją definicje piękna, ale wiele z nas spędza długie godziny miedzy szafą a łazienką, lubi spacerować po galeriach handlowych i osiedlowych sklepikach w poszukiwaniu skarbów. Jeśli to generalizacja i stereotyp, to skąd takie tłumy w sklepach z damskimi akcesoriami podczas wyprzedaży?
Fryzura, makijaż czy nawet lakier do paznokci muszą współgrać ze stylizacją.  Kobiety prześcigają się w zakładaniu szafiarskich blogów, w których prezentują swoje zabawy modą, doradzają co zrobić, by być glamour. W mediach roi się od poradników,  w których styliści pokazują, co jest passe, a co aktualnie hitem sezonu. No właśnie, sezonu. Który za 3-4 miesiące odejdzie w zapomnienie, ustępując miejsca nowym hitom i nowym trendom. Wiec znów trzeba będzie za czymś gonić: za kwiatowym motywem na spódnicach, za sukienkami maxi, za kobaltowym kombinezonem lub miętowymi dodatkami. Kiedy kilka lat temu pojawiły się spodnie rurki, do łask wróciły długie kozaki, a kurtki pilotki przeżywały drugą młodość, miałam wrażenie, że po ulicach chodzą klony albo jakaś bardzo liczna rodzina z dużą ilością bliźniaczek opanowała moje miasto. Mnóstwo w tym ironii, ale dobry obserwator zauważy, że w efekcie to, za czym gonią kobiety, to nie wyjątkowość w podążaniu z prądem, tylko nijakość, która gubi się w masie.
Przeżywamy zmasowaną propagandę zdrowego stylu życia i bycia fit. Oczywiście ma to swoje dobre, jeśli rzeczywiście służy zdrowiu. Zaczyna być wątpliwe, gdy zamieszczane zdjęcia wysportowanych instruktorek, które poświęcają swoje życie tylko ćwiczeniom i pilnowaniu kalorii (w sumie to ich praca), zaczynają frustrować zapracowane żony i matki trójki dzieci. Bo nie dość, że kobieta powinna być piękna, ciągle młoda i wysportowana, z nienaganną figurą po trzech ciążach, to do tego winna być super matką. Matką Polką. Zawsze uśmiechniętą, wypoczętą, gotową na zabawę z dziećmi. Uczestniczącą w kursach, spotkaniach, bywającą w klubokawiarniach. Najlepiej blogującą mamą, która na bieżąco dzielić się będzie z innymi mamami swoimi dokonani, ale i rozterkami, rozdrapując na forum wszystkie trudności i choroby dziecka oraz swoje wychowawcze porażki. Bo macierzyństwo to radość, ale i wielkie poświęcenie, wyzwanie i trudy, przy których nigdy nie można wypić ciepłej herbaty. Ale za to jest czas na wysprzątanie mieszkania, bo sprząta się dla tych, których się kocha, jak głosi pewna pani z telewizji. Więc jak przy tym wszystkim jest jeszcze perfekcyjną panią domu, to już mamy kobietę idealną. Taką, jaką wiele kobiet chciałoby być. Przepraszam, zapomniałam jeszcze o karierze. O samodzielności i niezależności. Bo idealna kobieta, żona i matka, ma w tym wszystkim jeszcze czas na prace zawodową. Na dokształcanie się i rozwój, który zapewni jej kolejny awans.
Można się z tym zgodzić lub nie, ale to są główne trendy kobiecych dążeń we współczesnym świecie. Być księżniczką, ale wojowniczą. Piękną czekającą na swojego księcia, ale z własnym zapleczem zamkowym i  wielotysięczną armią. Nie stereotyp, tylko badania, statystyki, obserwacje i rozmowy. Usłyszałam kiedyś od znajomej, że prawdziwa kobieta (!) powinna umieć jeździć na nartach, pływać i świetnie jeździć autem. Przyznam szczerze, że nie umiem żadnej z tych czynności, a nie czuję, by umniejszało to mojej kobiecości. Nie mam po prostu zwyczaju podążać za sztucznie wykreowanymi potrzebami, bo tak spostrzegam dzisiejszą gonitwę kobiet: ktoś narzucił standardy praktycznie niewykonalne w codziennym życiu, stworzył sztuczne potrzeby i podsycił pragnienia, bazując na tym, co kobieta ma w swojej naturze, czyli poczucie piękna, opiekuńczość, podzielność uwagi i umiejętność robienia kilku rzeczy na raz, pracowitość i upór, poświecenie, zaangażowanie i nieustanne udowadnianie, że to jednak nie jest słaba płeć. I to wszystko z dopiskiem: must have.
Zachwycamy się fantastycznie wyglądającą prezenterką po czterdziestce, a ona sama przyznaje poza kamerą, że to jak wygląda, jest efektem dwóch godzin pracy trzech pań. Okładki magazynów to kilkugodzinny retusz programem komputerowym. Świetne sesje zdjęciowe, to układ światła i odpowiedniego ustawienia modelki. I chcemy być takie same. A tymczasem po porodzie zwykle zostaje więcej ciała, czasem posiekanego rozstępami, a kiedy przychodzi gotowość do pracy, to nie zawsze da się wrócić na cały etat, więc perspektywa awansu pryska. Ale wiele kobiet, nie zdając sobie z tego sprawy, przeżywa dramat i opowiada, płacząc w programach telewizyjnych, że mają nie pozmywane naczynia, że nie mieszczą się w ulubione dżinsy sprzed ciąży i z pewnością są kiepskimi mamami, bo nie karmią piersią do 2 roku życia dziecka.
Nie jest moim celem tego oceniać. Wiem tylko, że wiele z tych kobiet popada w depresje i doświadcza nerwicowych objawów, bo nie są w stanie sprostać zbyt wygórowanym wymaganiom społecznym, które coraz częściej stawiają im najbliżsi. A ci, podsycani kolejnymi doniesieniami, że przecież wszystko można i wszystko się da, zamiast pomóc, stawiają poprzeczkę coraz wyżej. Mężowie zamiast wyręczyć żony w domowych czynnościach, wymagają by była piękna i dyspozycyjna przez cały dzień. Babcie, coraz częściej zamiast pomóc przy opiece nad wnukami, krytykują za nieudolność i brak organizacji. Koleżanki wytykają nadliczbowe kilogramy, a usłużne sąsiadki porównują umiejętności dzieci i wyliczają z zadziwieniem, że dziecko nie ma tego wszystkiego, co jest jeszcze niezbędne do prawidłowego rozwoju.
To, co kobieta może najlepszego zrobić, to nie dać się zwariować i pokochać siebie taką, jaka jest, a nie taką, jaką inni chcą ją widzieć. Warto się rozwijać i zmieniać, ale w imię miłości i w zgodzie ze sobą, a nie w zgodzie z panującą tendencją. Żadna z nas nie jest w stanie zrobić tego wszystkiego samodzielnie. Często osiągniecie jednego, odbywa się kosztem drugiego. Poświęcając wiec więcej uwagi dziecku, będziemy mieć mniej czasu na idealny makijaż i malowanie paznokci. Wracając do pracy na fragment etatu, nie liczmy na szybki awans, ale cieszmy się ze wspólnego popołudnia w rodzinnym gronie. W ramach chwili dla siebie, połóżmy dziecko do łóżeczka lub zostawmy go na chwile z zabawkami i napijmy się ulubionej ciepłej kawy. Czytanie blogów zastąpmy czytaniem dziecku, a bieganie po sklepach budowaniem intymnej relacji z mężem. Któremu należy również oddać jego prawowite miejsce. Bo to nie od dziś wiadomo, że kobieta to wcale nie taka słaba płeć i naprawdę nie musimy tego udowadniać. Po prostu nie dokładajmy sobie obowiązków.

 

Ks. Pawlukiewicz w jednej ze swoich konferencji o kobiecości powiedział, że kiedy przyjeżdża na oficjalne uroczystości jakaś ważna osobistość, to nie ona jest w całej tej ekipie najważniejsza, ale szef ochrony. Bo to on decyduje kto i na jaką odległość może się zbliżyć, kiedy jest bezpiecznie, a kiedy szybko trzeba się ewakuować. Wiele kobiet, zamiast oddać stery osobie odpowiedzialnej za bezpieczeństwo, samodzielnie wchodzi w role szefa ochrony. Można być silną, samodzielną i niezależną kobietą, nie będąc Zosią-Samosią. Bo poczucie siły tkwi również w tym, że potrafię powiedzieć: nie wiem, nie umiem, nie potrafię, pomóż mi.
Myślę sobie, że może warto być oryginalną i znaleźć własną drogę. Niekoniecznie trzeba iść pod prąd, wystarczy wyjść na brzeg i popatrzeć na płynący nurt z boku. A nawet, jeśli próbujemy spełnić wszystkie pokładane w nas nadzieje, to musimy przyjąć, że nie jesteśmy w stanie zrobić tego na 100%. Jak śpiewa Arka Noego: Taka jaka jesteś, jesteś fajna, nie musisz być idealna. To kwestia wyboru priorytetów, ale też poczucia szczęścia. Warto na dłużej zatrzymać się przy tym, co czyni nas naprawdę szczęśliwymi. A szczęścia nie da włożyć w sztywne ramy i umieścić w społecznych wzorcach. Choć bycie szczęśliwym zawsze jest w modzie. Za nim zawsze warto gonić. Zwłaszcza, gdy szczęście daje mi to, że jestem taka nieidealna.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,498,wojownicze-ksiezniczki.html
*******

Romans na całe życie

w drodze

Tomasz Gaj OP

(fot. Flyba / flickr.com)

Naszą obecną kulturę zachodnią często nazywa się narcystyczną. Może nigdy dotąd w historii ludzkości tak mocno nie skupialiśmy się na ludzkich potrzebach, pragnieniach, wolności, wygodzie, konsumpcji. Ale czy w tym wszystkim nie zapomnieliśmy, co to znaczy naprawdę kochać siebie?

Półki w księgarniach uginają się pod ciężarem poradników psychologicznych: Jak pokochać siebie? Jak pogodzić się z własnym życiem? Jak przebaczyć samemu sobie? Jak zaakceptować swoją historię? (pomijam pozycje w stylu: Jak w 30 dni wzmocnić poczucie własnej wartości? albo: Zaakceptuj siebie w miesiąc). Zjawisko to można skwitować i łatwo ocenić jako przejaw rozpsychologizowania naszych czasów. Warto jednak zadać pytanie. Jeśli panuje podaż na tego rodzaju lektury, to przecież musi istnieć również i popyt. Skąd on się bierze? Viktor Frankl, psychiatra, psychoterapeuta, twórca logoterapii, którego książka Człowiek w poszukiwaniu sensu rozeszła się w milionach egzemplarzy, wspominał kiedyś, że wielu dziennikarzy, przeprowadzając z nim wywiad, zaczyna od pytania: “Doktorze Frankl, pańska książka to absolutny bestseller. Co pan sądzi o tak spektakularnym sukcesie?”. Autor zwykł odpowiadać, że nie traktuje powodzenia swojej książki jako osobistego sukcesu ani osiągnięcia, lecz raczej jako potwierdzenie duchowej nędzy naszych czasów. Skoro miliony ludzi sięgają po książkę, której tytuł wyraźnie nawiązuje do kwestii sensu życia, musi być to dla nich niezwykle aktualny i palący problem. Może dzisiejsze zainteresowanie lekturami dotyczącymi poczucia własnej wartości i miłości do siebie jest również wyrazem aktualnego i dręczącego nas problemu.

Jak siebie samego…

Drogi czytelniku, zachęcam cię teraz do małego sprawdzianu. Skup się, zwróć uwagę na własną osobę i powiedz do siebie w myślach lub na głos: przyjmuję siebie, cenię siebie, kocham siebie, przebaczam sobie… Jakie wywołało to w tobie wrażenia? Czy przyszło ci to bez trudu i oporu, a w środku odczuwałeś dumę i radość, czy też wydawało ci się to głupie, sztuczne, niezręczne? A może, wypowiadając te słowa, doświadczałeś łapiącego za gardło smutku, że tak dawno ich nie słyszałeś we własnych ustach? “Kochaj bliźniego jak siebie samego”. Nie można kochać innych, jeśli nie kocha się siebie. Rozszerzając: nie można pojednać się z innymi, jeśli żyjemy w permanentnej wojnie z samym sobą. I chociaż wszyscy znamy interpretację tego biblijnego zdania i wydaje się nam ona już oklepana, to jednak z trudem przychodzi nam powiedzieć otwarcie sobie i innym: kocham siebie, przyjmuję siebie, przebaczam sobie…Mam wrażenie, może mylne, że szczególny problem mają z tym ludzie wierzący, którzy często ulegają przekonaniu, że człowiek powinien kochać Boga i bliźniego, a siebie powinien nienawidzić i o sobie zapomnieć. Od dzieciństwa przecież wpaja się nam, że miłość własna jest egoizmem. Na podparcie tego błędnego poglądu cytuje się słowa Jezusa: “Kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16,24). W niektórych przekładach “zaprzeć się samego siebie” tłumaczy się jako “pozostawić »ja« za sobą”. Nie chodzi więc o to, że mamy siebie nienawidzić, ale o to, że nasze (fałszywe) “ja”, które nas więzi i przesłania nam świat, mamy pozostawić za sobą. Egoizm to nie miłość własna, ale to imię fałszywej miłości własnej. Zatem ewangeliczna nienawiść do siebie nie oznacza pogardy dla własnej osoby, ale to inne imię właściwie pojętej miłości własnej.

Kto jest moim bliźnim?

Doskonale znamy przypowieść o miłosiernym Samarytaninie: na wędrowca napadają zbójcy, którzy go obdzierają i zadają mu rany, zostawiając go na pastwę losu. Leżącego przy drodze nieszczęśnika mija kapłan, a potem lewita. Obydwaj, choć go zauważają, zostawiają bez udzielenia pomocy. Wreszcie pewien Samarytanin, “gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: »Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał” (por. Łk 10,25-37).
Jezus opowiedział tę przypowieść uczonemu w Prawie w odpowiedzi na jego pytanie: “A kto jest moim bliźnim?”. Najczęściej tę scenę rozumiemy, i pewnie słusznie, jako zachętę do miłości bliźnich (zwłaszcza tych najbiedniejszych, pokrzywdzonych przez los). Chciałem jednak tutaj zaproponować inne spojrzenie. Zainspirowały mnie do tego słowa C.G. Junga: To, że ugoszczę żebraka, że przebaczę temu, kto mnie obraził, że nawet wroga kocham w Imię Chrystusa – jest bez wątpienia wysoką ceną. Co czynię temu najmniejszemu z moich braci, to czynię Chrystusowi. Ale gdybym teraz miał odkryć, że ten najmniejszy ze wszystkich, ten najbiedniejszy z wszystkich żebraków, ten najbezczelniejszy z wszystkich miotających obelgi, nawet ten wróg sam jest we mnie, że to ja sam potrzebuję jałmużny mojej dobroci, że to ja sam jestem wrogiem, którego trzeba kochać, to co wtedy? Wtedy z reguły cała chrześcijańska prawda obraca się, wtedy nie ma już wcale miłości i cierpliwości, wtedy bratu w nas mówimy »raka«, wtedy zasądzamy siebie i na siebie się pienimy. Na zewnątrz ukrywamy to, wypieramy się tego, jakobyśmy kiedykolwiek spotkali takiego najmniejszego z nas i choćby to był sam Bóg, który przychodzi do nas w postaci tak nikczemnej, wyparlibyśmy się Go tysiąckrotnie, jeszcze zanim kogut by zapiał pierwszy raz.
W kontekście słów Junga popatrzmy na poszczególne postaci przypowieści. Obdarty i zraniony człowiek, leżący obok drogi, to symbol tego wszystkiego, co w nas zranione, przegrane, bolesne, zawstydzające, połamane, ukrywane i samotne – a więc tego, co potrzebuje opatrzenia, opieki i pielęgnacji. Miłosierny Samarytanin oraz kapłan i lewita symbolizują dwa sposoby odnoszenia się do siebie (a zwłaszcza do zranionej i obdartej części w nas). Tutaj mały nawias i wyjaśnienie. Nasz stosunek do siebie samych buduje się przez całe życie, a najistotniejsze są pierwsze lata naszej historii. Mówiąc w uproszczeniu, nasza relacja do samych siebie jest odwzorowaniem tego, jak inni (szczególne znaczenie mają oczywiście osoby najważniejsze – najczęściej są to rodzice) kiedyś odnosili się do nas. To oni, przez swoje komunikaty (wprost i nie wprost) mówią nam, kim jesteśmy i ile znaczymy. Jeśli osoby znaczące były adekwatnie dostrojone do naszych potrzeb, to nauczyły nas przez to, że jesteśmy godni kochania i akceptacji. Ludzie z takim doświadczeniem w dorosłości cieszą się adekwatnym poczuciem własnej wartości, a miłość do siebie przychodzi im spontanicznie. Potrafią przyznać się do popełnionych błędów, ale nie zadręczają się nimi bez końca. Umieją przebaczać i przyjmować przebaczenie. Jeśli natomiast opiekunowie byli nieuważni, zajęci sobą, zaniedbujący, surowi (bez względu na to, czy było to zaniedbanie świadome czy też nieświadome; widoczne czy też subtelne), to miłość i szacunek do samych siebie, zdolność przebaczania sobie jest dla tych osób nie lada wyzwaniem. Zamiast tego raczej automatycznie przychodzi im bezustanne oskarżanie siebie, krytycyzm, nieufność do swoich odczuć i wyborów, ciągłe poczucie winy.
Kapłan i lewita to symbol tych opiekunów, którzy zaniedbują i krytykują swoich podopiecznych. Takie zachowania ze strony ważnych dla nas osób sprawiają, że w przyszłości w podobny sposób zaczynamy traktować siebie samych: nie potrafimy się troszczyć o siebie, kochać siebie, żyjemy ze sobą w stanie walki. To, co miało położyć podwaliny pod miłość, stało się fundamentem autodestrukcji. Kapłan i lewita widzą pobitego człowieka, ale nie reagują. Jakże często ludzie ogarnięci poczuciem krzywdy mówią o swoich rodzicach, dziadkach, nauczycielach, katechetach: “Problemy zamiatało się pod dywan. Widzieli, ale nie reagowali. Nikt nie zauważał mojego cierpienia. Z tym, co mi nie wychodziło, byłem sam”.
Stosunek miłosiernego Samarytanina do pobitego wędrowca to symbol odnoszenia się do siebie z miłością i troską. Jeśli w naszej przeszłości doświadczyliśmy takiego traktowania ze strony innych, to spontanicznie przychodzi nam również podobne traktowanie siebie. Wtedy nie ma problemu. Wiemy, co mamy robić. Jeśli jednak stosunek naszych bliskich do nas był surowy i krytyczny i przypominał raczej zachowanie kapłana i lewity, to miłosierdzie wobec siebie nie przychodzi nam łatwo. Musimy się go nauczyć. Miłosierny Samarytanin może nam w tym pomóc. Oto kroki, które musimy przejść: zobaczył, wzruszył się głęboko, podszedł do pobitego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem, potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia przekazał go pod opiekę gospodarzowi. Te wszystkie czynności układają się w drogę złożoną z trzech etapów: poznaj siebie, przyjmij siebie, przekrocz siebie. Tę drogę trzeba przebyć najpierw w nas samych, aby móc wyruszyć w stronę innych.

Poznać…

Izaak z Niniwy mówił: “Ten, który przejrzał siebie samego, jest większy niż ten, który widział aniołów”. Poranionego człowieka zobaczył zarówno kapłan, jak i lewita, ale tylko Samarytanin podszedł bliżej. Poznać siebie można tylko z bliska. Jeżeli jesteśmy daleko od nas samych, to nie ma się co dziwić, że nie zauważamy pobitego człowieka. Bardzo częstym sposobem na poradzenie sobie z trudem, ciężkimi przeżyciami i bólem (zwłaszcza psychicznym) jest zamiatanie tych problemów pod dywan. Udajemy, że ich nie ma. Zamykamy oczy albo odwracamy wzrok w inną stronę i zachowujemy się tak, jakby nic nie przeszkadzało naszej podróży. Ale przecież człowiek pobity leży obok drogi. Jeśli chcesz pójść dalej, musisz go zauważyć i podejść bliżej. W praktyce oznacza to: przestań ignorować swój ból, przestań go lekceważyć i umniejszać. Naszą naturalną reakcją jest odsuwanie się od bolesnych wspomnień i doświadczeń (zwłaszcza jeśli dawniej były ignorowane przez innych). Nawet jeżeli je zauważamy, to najczęściej chcielibyśmy je szybko wymazać z pamięci. Przecież tysiące razy słyszeliśmy od bliskich, znajomych, księży, kierowników duchowych: “Przeszłość zostaw za sobą! Nie skupiaj się na tym, co było złe, ale na tym, co było dobre!”. Podejść do siebie oznacza zobaczyć wszystkie doświadczenia: dobre i przykre. I jeszcze jedno dopowiedzenie. Nie chodzi o to, żeby skupiać się na faktach – czy coś miało miejsce, czy jest tylko moim przeżyciem. To nie ma znaczenia, gdyż masz podejść do siebie, a nie do faktów. Niezawodnie doprowadzą cię tam twoje emocje i uczucia. One bezbłędnie wskażą ci drogę do siebie. Nie oznacza to, że są jedynym wyznacznikiem rzeczywistości. Są jedynie, a może aż, termometrem twojej osoby. Kluczem do twojego subiektywnego świata. Tylko wtedy, gdy się zbliżymy do naszych uczuć i emocji (również tych bolesnych) i zaczniemy je przeżywać bez lęku, będziemy mogli je poznać i zrozumieć. Poznanie i zrozumienie własnych przeżyć chroni nas przed zbyt surowym osądem.

Przyjąć…

Nie wystarczy poznanie i zrozumienie. To za mało. Cóż z tego, że ktoś mnie zna, ale nie ma do mnie żadnego stosunku. Chcemy, żeby nas ktoś przyjął i pokochał. To jest tęsknota naszego serca. Co robi Samarytanin? Gdy zauważa pobitego człowieka, podchodzi i wzrusza się głęboko. W pełni ludzką reakcją na czyjś ból i cierpienie jest empatia. Gdy podchodzisz do siebie, poznajesz i rozumiesz swoją zranioną część, to naturalnie budzi się w tobie wzruszenie i współczucie dla samego siebie (zwłaszcza jeśli za mało doświadczyłeś go w przeszłości). Nie bójmy się współczucia dla samych siebie. To co innego niż rozczulanie się nad sobą czy użalanie się nad własną biedą. Przecież nikt z nas nie potrzebuje litości, sentymentalizmu, ale wszyscy potrzebujemy współczucia. Jeśli sam sobie nie potrafisz współczuć, to niemożliwa będzie ani empatia w stosunku do innych, ani przyjęcie jej z ich strony. Tylko wtedy, gdy doświadczymy współczucia dla samych siebie, będziemy w stanie przyjąć współczucie innych i pozwolimy, aby ktoś opatrzył nam rany i pielęgnował nas. W takiej kuracji potrzebujemy wina prawdy (nie prawdy faktów, ale prawdy naszych przeżyć, którym możemy zaufać) i oliwy współczucia.
Przyjęcie pobitego i obdartego człowieka wynika z tajemnicy Wcielenia. Chrystus przyjął wszystko, co było ludzkie, oprócz grzechu (ale z jego konsekwencjami i poranieniem). Ojcowie Kościoła, komentując tę tajemnicę, pisali, że tylko to, co jest przyjęte, może być przemienione. Duchowość, która ignoruje naszą ludzką (poranioną) naturę zamyka nam drogę do przemiany i uzdrowienia. T. Merton mówił o tym tak: Chrystus, którego odnajdujemy w sobie, nie jest wcale tym, co bezskutecznie staramy się w nas podziwiać i ubóstwiać. Utożsamił się On natomiast właśnie z tym, co nam w nas najbardziej przeszkadza, bo wziął na siebie naszą nędzę i miernotę, i nasze ubóstwo, i nasze grzechy. Nie możemy żyć w pokoju sami ze sobą, dopóki nie zrozumiemy, że odtrącając i odrzucając precz naszą nędzę, odtrącamy tym samym Chrystusa, który kocha nas nie w naszej chwale ludzkiej, lecz naszym najgłębszym poniżeniu.

Przekroczyć…

Droga zaczyna się od poznania i zrozumienia siebie, ale na akceptacji i miłości własnej się nie kończy. Przyjęcie siebie i pojednanie z sobą jest środkiem, a nie celem samym w sobie. Narzędzia psychologiczne pomagają nam poznać, zaakceptować i wzmocnić nasze “ja”. Religia i duchowość natomiast pozwala nam je pozostawić i przekroczyć. W naszej przypowieści symbolizuje to gest oddania pobitego wędrowca pod opiekę właściciela gospody. Miłosierny Samarytanin oddaje bez obawy poranionego, opatrzonego już człowieka. Oczywiście obecność innych nie pojawia się dopiero u końca drogi. Na każdym etapie potrzebujemy drugiego, który z miłością zatroszczy się o nas, nauczy nas tego, czego zostaliśmy pozbawieni. Nasza natura nie pozwala nam zasklepić się w samych sobie. Jako istoty społeczne i relacyjne mamy pragnienie wyjścia ku innym. Dokonuje się to, gdy w wolności i miłości oddajemy siebie drugiemu. Często jest to ukochany człowiek, ostatecznie zaś Bóg, któremu powierzamy nasze życie. Jak pisał piętnastowieczny szwajcarski mistyk, św. Mikołaj z Flüe: Panie mój i Boże, zabierz ode mnie wszystko, co mnie oddala od Ciebie, Panie mój i Boże, daj mi wszystko, co mnie do Ciebie przybliża, Panie mój i Boże, zabierz mnie ode mnie samego, i oddaj mnie całego Tobie.

Dylemat Narcyza

Naszą obecną kulturę zachodnią często nazywa się narcystyczną. Może nigdy dotąd w historii ludzkości tak mocno nie skupialiśmy się na ludzkich potrzebach, pragnieniach, wolności, wygodzie, konsumpcji. Ale czy w tym wszystkim nie zapomnieliśmy, co to znaczy naprawdę kochać siebie? Może dlatego czasami na oślep szukamy wzorców. Może dlatego często wpadamy w pułapkę Narcyza, który z nieustającym samouwielbieniem przegląda się we własnym odbiciu. Nie zapominajmy jednak, że pod uśmiechniętą i zliftingowaną maską Narcyza kryje się dramat braku miłości i braku poczucia własnej wartości. Narcyz potrafi się na sobie skupić, ale nie potrafi siebie kochać. Potrafi skupić na sobie uwagę innych, ale nie potrafi przyjąć ich miłości. Pomylił miłość z podziwem. Pragnąc miłości, nieustannie ugania się za podziwem. Niestety jest to ślepa uliczka, bo podziw i sława nie mogą nasycić wewnętrznej tęsknoty.
Oscar Wilde powiedział: “Kochać samego siebie – to początek romansu na całe życie”. Obyśmy nie zatrzymali się na samym początku, ale dali się porwać na głębokie wody miłości. Wtedy doświadczymy tego przedziwnego paradoksu, który tak prosto został ujęty przez M. Bubera: “Zacząć od siebie, lecz nie kończyć na sobie; uważać siebie za punkt wyjścia, lecz nie za cel; poznać siebie, lecz nie zajmować się sobą”.
TOMASZ GAJ – ur. 1974, dominikanin, absolwent teologii PAT oraz psychologii SWPS, ukończył podyplomowe studium terapeutyczne w Laboratorium Psychoedukacji, magister nowicjatu, mieszka w Warszawie.
http://www.deon.pl/czytelnia/czasopisma/w-drodze/art,4,romans-na-cale-zycie.html
******
Katarzyna Maciejewska
Modlitwa Ludu Bożego
Wieczernik

Kościół w liturgii godzin zamyka cały swój podziw, swoją miłość, swoje zrozumienie Bożej tajemnicy. Czy świeccy powinni sięgać po liturgiczną modlitwę Kościoła? W czym pomaga codzienna modlitwa Ludu Bożego? Co zrobić, by w naszych parafiach ludzie gromadzili się na wspólnie odmawianej jutrzni lub nieszporach?
Wiele pytań staje przed nami, gdy chcemy spojrzeć na liturgię godzin jako na modlitwę całej wspólnoty Kościoła. Najczęściej bowiem ten rodzaj modlitwy kojarzy nam się z kapłanami, osobami konsekrowanymi czy członkami stowarzyszeń i instytutów świeckich. Rzadziej bowiem widzimy tom „Liturgii godzin” (od XIII wieku zwany brewiarzem) w rękach matek, ojców, młodzieży… A przecież dokumenty Soboru Watykańskiego II wyraźnie wskazują, że jest to modlitwa całego Kościoła. Ogólne wprowadzenie do „Liturgii godzin” aż czterdzieści razy mówi o udziale świeckich w tej modlitwie.
Wezwanie soborowe nie jest czymś nowym. Już w czasach apostolskich wierni gromadzili się nie tylko na wspólnym sprawowaniu Eucharystii, ale także na modlitwie. „Trwali oni w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach” – podają Dzieje Apostolskie (Dz 2, 42), a święty Paweł w 1 Liście do Tesaloniczan wzywa nie tylko wspólnotę pierwszych chrześcijan, ale nas wszystkich: „nieustannie się módlcie” (1 Tes 5, 17). Tę tradycję przejął Kościół poapostolski w II i III wieku, wypracowując na wzór wieczornych modlitw synagogalnych tzw. wigilie, czyli modlitwy nocne, które dały początek późniejszej jutrzni i nieszporom. Poza godzinami nocnymi zbierano się na modlitwy w ciągu dnia. Stały się one najstarszą formą modlitwy publicznej. W ten sposób już u samego początku Kościoła możemy doszukiwać się źródeł późniejszej liturgii godzin. W ciągu wieków przechodziła ona różne zmiany związane z formą, treścią i modlącymi się. Przez długie wieki korzystali z niej tylko kapłani i osoby konsekrowane. Z czasem zaczęto na nowo dostrzegać potrzebę przygotowania specjalnych brewiarzy dla świeckich.
Pierwsze brewiarze dla świeckich
Początki liturgii godzin dla świeckich można zauważyć w popularnych w średniowieczu Psałterzach (w Polsce np. „Psałterz floriański”, „Psałterz puławski”). Bardziej zbliżone do brewiarza z uwagi na układ były modlitewniki dla świeckich zawierające wyciąg z modlitwy liturgicznej (za najstarszy z nich uchodzi „Modlitewnik Karola Łysego” ułożony przez Alkuina). W Polsce popularnymi modlitewnikami były modlitewniki króla Władysława Warneńczyka, Aleksandra Jagiellończyka, Zygmunta Starego, królowej Bony. Zawierały one zbiór modlitw o Najświętszej Maryi Pannie, za zmarłych, o Świętym Krzyżu, męce Pańskiej i Duchu Świętym oraz psalmy pokutne i litanie.
Po Soborze Trydenckim na skutek kształtowania się licznych form pobożności pozaliturgicznej zaczęły zanikać dotychczasowe, przynajmniej zbliżone do liturgii i inspirowane przez nią, modlitewniki świeckich, a pojawiły się tzw. hortulusy (jedne z najpopularniejszych łacińskich modlitewników katolickich w XVI i XVII wieku). Dopiero pod wpływem liturgicznej odnowy w XX wieku zaczęto z myślą o świeckich najpierw zamieszczać w mszalikach łacińskich lub narodowych teksty m.in. nieszporów i komplety.
H. Fleischmann w latach 50. przy współpracy komisji liturgicznej episkopatu niemieckiego wydał brewiarz, w którym 128 psalmów rozdzielono na dwa tygodnie, zamieszczając w jutrzni i nieszporach po trzy, a w pozostałych godzinach po jednym psalmie. W jutrzni zachowano jedno czytanie. Brewiarz ten ze względu na zwarty i przejrzysty układ stał się najbardziej powszechny. W 1953 roku H. Kundel opracował brewiarz dla rodzin i dla młodzieży. Niektóre brewiarze tego typu przyjmowały się w wielu żeńskich zgromadzeniach zakonnych. Ich rolę w upowszechnianiu modlitwy liturgicznej podkreślił Sobór Watykański II oraz papież Paweł VI.
Wezwanie Soboru Watykańskiego II
Sobór Watykański II polecił opracowanie nowej liturgii godzin, która, przygotowana przy udziale licznych ekspertów z uwzględnieniem opinii wszystkich biskupów, a także I Synodu Biskupów z 1967 roku, została wprowadzona konstytucją apostolską „Laudis canticum” 1 listopada 1970 roku. Księgę do sprawowania modlitwy liturgicznej wydano z zaleceniem jej przekładu na języki narodowe. W języku polskim ukazała się w 1982 roku.
Opracowując nowy brewiarz wzięto pod uwagę „współczesne warunki życia, w których znajdują się przede wszystkim osoby oddane pracom apostolskim” (KL 88).
Sobór nazywając liturgię godzin modlitwą całego Ludu Bożego, proponował ułożyć ją w taki sposób, by mogli w niej uczestniczyć nie tylko duchowni, osoby zakonne, lecz także świeccy. Nowy Kodeks Prawa Kanonicznego usilnie zachęca, aby stosownie do okoliczności, w liturgii godzin uczestniczyli wszyscy świeccy (Por. KPK 1174 § 2). Zachętę tę powtarzają dokumenty wielu synodów diecezjalnych, m.in. Poznańskiego Synodu Archidiecezjalnego odbywającego się w latach 1992-1993.
Przez reformę i przetłumaczenie liturgii godzin wierni zyskali dostęp do publicznej modlitwy całego Kościoła. Mogą więc i poza Eucharystią uczestniczyć we wspólnej całemu Kościołowi liturgii i budować na niej swoje życie, karmić nią swoją wiarę.
Katechizm Kościoła Katolickiego naucza, że liturgia godzin ożywia w człowieku „ducha nawrócenia i pokuty oraz przyczynia się do przebaczenia grzechów” (KKK 1437). Bóg bowiem poprzez swoje słowo, które Kościół daje w liturgii godzin, prostuje drogi ludzkie, poucza i uzdrawia.
Pomoc w codzienności
Jedno z pytań postawionych na początku artykułu wskazywało, że liturgia godzin może być pomocą. W czym może nam pomóc i jak uczynić jej słowa treścią naszego życia? Przyjrzyjmy się temu dokładniej.
Wprowadzenia do poszczególnych psalmów, fragmenty z Pisma Świętego, dostosowane treścią do okresu roku liturgicznego, a także do dnia i jego pory, mogą być doskonałym przygotowaniem do modlitwy wewnętrznej. Dłuższe fragmenty Pisma Świętego z godziny czytań mogą natomiast stanowić zachętę do rozważenia i przemodlenia najważniejszych prawd Bożych. Hymny, nawiązujące do charakteru poszczególnych świąt lub godzin, mogą nas pobudzić do pobożnego uczestnictwa w Eucharystii oraz być na ziemi znakiem jednoczącego Boga. Na nowo opracowane liczne prośby w jutrzni i nieszporach kierują naszą uwagę ku sprawom egzystencjalnym człowieka, zarówno indywidualnym, jak i społecznym, kościelnym i świeckim. Przez zanoszone modlitwy nawiązuje się dialog miłości między człowiekiem a Bogiem. W ten sposób liturgia godzin nie tylko powoduje uświęcenie czasu, ale także człowieka. Modlitwa „Ojcze nasz” natomiast jest wymownym znakiem jedności rodziny Bożej stojącej wobec Ojca.
Odmawiane przez nas psalmy w chwilach radości i szczęścia skłaniają człowieka do dziękczynienia, a w smutku i bólu przynoszą pociechę oraz wlewają w serce otuchę i nadzieję. Z doświadczenia wiem, że nie zawsze łatwo jest wypowiedzieć słowa: „cieszy się moje serce i dusza raduje” (Ps 16 – kompleta z czwartku) wtedy, gdy doświadczam trudności. Pan Bóg jednak poprzez swoje słowo wlewa w serce pokój i pewność, że jest ze mną w tym momencie. Tak odmawiana liturgia godzin staje się wtedy wyjątkowym pokarmem dla ducha i pomocą w codzienności. Pragnąc jak najlepiej modlić się słowami psalmów, dobrze jest rozważać je wiersz po wierszu i w swoim sercu odpowiadać na wezwanie zawarte w czytanych lub śpiewanych słowach. Modląc się psalmami, czynimy to nie tylko w swoim imieniu, ale przede wszystkim w imieniu całej wspólnoty Kościoła. Nawet jeśli odmawiamy je samodzielnie, włączamy się w nurt modlitwy całego Kościoła.
W każdej godzinie liturgicznej ważnym elementem pomagającym otworzyć się na działanie Ducha Świętego jest milczenie. Warto o tym pamiętać, tak w modlitwie indywidualnej, jak i we wspólnym odmawianiu liturgii godzin.
Gorącym pragnieniem Kościoła jest, aby liturgia godzin stała się rzeczywiście w praktyce życia wszystkich wierzących modlitwą całego Ludu Bożego i aby inspirowała i formowała wszelką inną modlitwę. Modlitwa osobista (nasz codzienny namiot spotkania) może karmić się liturgią godzin, zwłaszcza tekstami czytań i psalmów. Liturgia godzin jest bowiem takim rodzajem modlitwy, który pozwala się rozwijać człowiekowi, zwłaszcza w dziedzinie pełniejszego kontaktu z Bogiem. Może się stać także źródłem życia każdego chrześcijanina, każdej rodziny.
Od Eucharystii do liturgii godzin od liturgii godzin do Eucharystii
Całe bogactwo liturgii godzin zostało bardzo wcześnie odkryte i wprowadzone do naszego Ruchu. Dla samego księdza Franciszka Blachnickiego liturgia godzin, obok Eucharystii, była wielką wartością. Odczytywał jako łaskę zdolność modlenia się tekstami liturgicznymi i głębszego rozumienia tego rodzaju modlitwy. Uczył także innych uczestnictwa w liturgii godzin. Dlatego też modlitwa ta zajęła tak ważne miejsce w formacji Ruchu Światło-Życie.
Eucharystia stanowi centrum dnia, szczyt i źródło życia chrześcijańskiego. Liturgia godzin jest „jakby przedłużeniem celebracji eucharystycznej” (KKK 1178), jest jej ważnym dopełnieniem, dzięki któremu ofiara Mszy Świętej przenika i obejmuje wszystkie dziedziny naszego życia. Modlitwa liturgiczna także najlepiej nas przygotowuje do owocnego sprawowania Eucharystii (Por. OWLG 12). Dla mnie szczególnie ważne jest to wtedy, gdy obchodzimy uroczystość, święto lub choćby wspomnienie świętego (świętych) – czytania z godziny czytań (szczególnie drugie), przybliżając daną postać, ukazując jej życie, zachęcają mnie do refleksji: „czy z podobną gorliwością potrafię służyć potrzebującym?”, „czy umiem zostawić wszystko, by spotkać się z Panem Bogiem?”, „na ile czerpię siły ze słowa Bożego, jak święty…?” Także antyfony do pieśni Zachariasza w jutrzni i do pieśni Maryi w nieszporach kierują myśli ku Eucharystii – wskazując najistotniejszą myśl, pomagają otworzyć się na słowo Boże.
W swojej treści formularz brewiarzowy jest zharmonizowany z formularzem mszalnym. Jeden i drugi należy do obchodów danego misterium, wyznaczonego w kalendarzu liturgicznym na dany dzień. Udział w jednych i drugich obrzędach liturgicznych prowadzi do głębszego wejścia w życie Kościoła i sprawowane tajemnice wiary. Msza Święta i liturgia godzin mają jeden i ten sam cel, jakim jest uwielbienie Boga.
Formacja Ruchu w zakresie liturgii podkreśla fakt, że głęboko przeżywana liturgia godzin ułatwia owocne przejście od Eucharystii do codzienności i z codzienności do Eucharystii. Całe osobiste zaangażowanie, które jest przecież istotne w uczestnictwie we Mszy Świętej, człowiek wypowiada, wyśpiewuje w modlitwie liturgicznej z tą świadomością, że ono zmierza ku Eucharystii. Wtedy każda część Mszy staje się inna. Liturgia godzin może stać się najważniejszym przeżyciem pomiędzy Eucharystią a codziennym życiem. Kościół bowiem zamyka w tej modlitwie cały swój podziw, swoją miłość, swoje zrozumienie Bożej tajemnicy. Daje tę modlitwę każdemu, aby ona ukształtowała jego życie i pozwalała żyć i modlić się w duchu Kościoła.
Liturgia godzin a dialog małżeński, spotkanie w kręgu…
Liturgia godzin jako modlitwa całego Kościoła domaga się wspólnotowego jej sprawowania oraz staje się odpowiedzią na słowa Chrystusa – „gdzie są dwaj lub trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18, 20). Dlatego warto, jeżeli nie mamy takiej możliwości w parafii, wspólnie modlić się tekstami brewiarza w domu np. jako modlitwa małżeńska czy rodzinna. W naszym małżeństwie, na przykład, liturgię godzin włączamy w comiesięczny dialog. Ze względu na wieczorną porę odbywania go, najczęstszą godziną liturgiczną odmawianą przy tej okazji, są nieszpory lub kompleta. Słowa czytania w nieszporach staramy się przyjąć jako słowa szczególnie skierowane przez Pana Boga do nas na ten wyjątkowy czas rozmowy i wspólnego zastawiania się nad kierunkiem naszego małżeństwa. Zagłębiając się w ich treść, odkrywamy zaproszenie Boga, jego wskazówki i zatroskanie o każdego z nas osobno i naszą wspólnotę małżeńską. Z kolei do próśb całego Kościoła staramy się dołączyć te wszystkie sprawy, które pragniemy omówić wspólnie na dialogu. Od samego więc początku comiesięcznego „zasiadania” wszystko to, z czym przychodzimy na dialog, zostaje powierzone i złożone w rękach Pana Boga. Nieco inaczej wygląda zakończenie dialogu z wykorzystaniem komplety. Rachunek sumienia czyniony na początku tej modlitwy pomaga nam spojrzeć jeszcze raz na przeprowadzoną rozmowę i pomyśleć – „czy słowem lub gestem nie skrzywdziłam współmałżonka?”, „czy starałam się uważnie słuchać?”, „czy w naszych postanowieniach do dalszej pracy kierowaliśmy się wolą Boga?”… Wspólnie odmawiane responsorium: „W ręce Twoje, Panie, powierzam ducha mojego” i słowa antyfony do pieśni Symeona: „Strzeż nas, Panie, gdy czuwamy” stanowią głębokie zawierzenie oraz oddanie się Bogu pod Jego opiekę.
W podobny sposób liturgię godzin (np. wspomniane wyżej nieszpory), można wykorzystać jako modlitwę na spotkaniach w grupie czy w kręgu i w ten sposób budować wspólnotę żywego Kościoła, zwracającą się ku Bogu tymi samymi tekstami w różnych częściach świata.
Korzystajmy więc na co dzień z bogactwa liturgii godzin, a wtedy dostrzeżemy, że Pan Bóg sam w każdym dniu daje nam słowa, które stanowią odpowiedź na wiele naszych pytań.
Wszystkich, którzy chcieliby więcej dowiedzieć się na temat liturgii godzin lub włączyć się w jej odmawianie, a nie posiadają brewiarza, zachęcam do zajrzenia na stronę: www.brewiarz.katolik.pl
Katarzyna Maciejewska
Wieczernik (140/listopad-grudzień 2005)
Podczas przygotowania tekstu korzystałam między innymi z następujących opracowań:
Encyklopedia katolicka – tom 2 i 5; Katolicyzm A-Z; T. Sinka, Zarys liturgiki; A.J.Znak, Historia liturgii; F. Blachnicki, O modlitwie; S. Szczepaniec, Pytanie o posługi mężczyzn, kobiet i dzieci oraz z Ateneum kapłańskiego 75 (1983).
fot. John Perry

Flickr (cc)

 http://www.katolik.pl/modlitwa-ludu-bozego,24749,416,cz.html?s=3
*******

O autorze: Judyta