Słowo Boże na dziś – 10 kwietnia 2015r. – Piątek w Oktawie Wielkanocy

Myśl dnia

Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, gdy się ją dzieli.

Albert Schweitzer

Satysfakcja z okazywania agape wynika, między innymi,
z zadowolenia z siebie i z innych ludzi – czyli dwóch warunków
koniecznych do prowadzenia szczęśliwego życia.
Sir John Templeton
*******

PIĄTEK I TYGODNIA WIELKANOCNEGO
(OKTAWA WIELKANOCNA)

PIERWSZE CZYTANIE (Dz 4,1-1)

Kamień odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

Gdy Piotr i Jan przemawiali do ludu, po uzdrowieniu chromego, podeszli do nich kapłani i dowódca straży świątynnej oraz saduceusze oburzeni, że nauczają lud i głoszą zmartwychwstanie umarłych w Jezusie. Zatrzymali ich i oddali pod straż aż do następnego dnia, bo już był wieczór. A wielu z tych, którzy słyszeli naukę, uwierzyło. Liczba mężczyzn dosięgała około pięciu tysięcy.
Następnego dnia zebrali się ich przełożeni i starsi, i uczeni w Jerozolimie: arcykapłan Annasz, Kajfasz, Jan, Aleksander i ilu ich było z rodu arcykapłańskiego. Postawili ich w środku i pytali: „Czyją mocą albo w czyim imieniu uczyniliście to?”
Wtedy Piotr napełniony Duchem Świętym powiedział do nich: „Przełożeni ludu i starsi! Jeżeli przesłuchujecie nas dzisiaj w sprawie dobrodziejstwa, dzięki któremu chory człowiek uzyskał zdrowie, to niech będzie wiadomo wam wszystkim i całemu ludowi Izraela, że w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, którego wy ukrzyżowaliście, a którego Bóg wskrzesił z martwych, że przez Niego ten człowiek stanął przed wami zdrowy.
On jest kamieniem, odrzuconym przez was budujących, tym, który stał się kamieniem węgielnym. I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 118,1 i 4.22-23.24-25)

Refren: Kamień wzgardzony stał się fundamentem.

Dziękujcie Panu, bo jest dobry, *
bo Jego łaska trwa na wieki.
Niech bojący się Pana głoszą: *
„Jego łaska na wieki”.

Kamień odrzucony przez budujących *
stał się kamieniem węgielnym.
Stało się to przez Pana *
i cudem jest w naszych oczach.

Oto dzień, który Pan uczynił, *
radujmy się w nim i weselmy.
O Panie, Ty nas wybaw, *
o Panie, daj nam pomyślność.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Ps 118,24)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Oto dzień, który Pan uczynił,
radujmy się w nim i weselmy.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 21,1-14)

Ukazanie się Zmartwychwstałego nad Morzem Tyberiadzkim

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Jezus znowu ukazał się nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób:
Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: „Idę łowić ryby”. Odpowiedzieli mu: „Idziemy i my z tobą”. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili.
A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus.
A Jezus rzekł do nich: „Dzieci, czy nie macie nic do jedzenia?”
Odpowiedzieli Mu: „Nie”.
On rzekł do nich: „Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie”. Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć.
Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: „To jest Pan!” Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę, był bowiem prawie nagi, i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko, tylko około dwustu łokci.
A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: „Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili”. Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: „Chodźcie, posilcie się!” Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: „Kto Ty jesteś?”, bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im, podobnie i rybę.
To już trzeci raz, jak Jezus ukazał się uczniom od chwili, gdy zmartwychwstał.

Oto słowo Pańskie.

***************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

 

 

Spontaniczna wiara

Trzeba umieć zaufać Jezusowi. Uczniowie zarzucili sieci, choć według sztuki rybackiej w godzinach porannych nie łowi się ryb. Bóg będzie od nas wymagał, abyśmy przełamywali nasze schematy po to, aby więcej ufać Jemu niż samemu sobie. Spontaniczność Piotra jest bardzo naturalna. Rzuca się w wody jeziora, aby wyprzedzić łódź i móc Pana podjąć na brzegu gorącym posiłkiem. Warto, abym odpowiedział sobie na pytanie o to, jaka jest moja wiara. Czy jest w niej miejsce na naturalność i szczerość? Czy potrafię zaufać Bogu i tak jak apostołowie zarzucić po raz kolejny sieci, zwłaszcza że niedawny połów był nieudany.

Panie, dodaj mi wiary. Chcę tak jak Twoi uczniowie umieć zarzucić sieci, nawet gdy wcześniejszy połów był bezowocny.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*******
Jean-Pierre de Caussade (1675-1751), jezuita
Powierzenie się Bożej Opatrzności
„To jest Pan”!

Wszelkie stworzenie żyje w dłoni Bożej. Zmysły dostrzegają tylko działanie stworzenia, ale wiara uznaje we wszystkim Boże działanie. Widzi, że Jezus Chrystus żyje we wszystkim i działa w każdym czasie. Najmniejsza chwila i najmniejsza cząstka zawierają porcję tego ukrytego życia i tajemniczego oddziaływania. Działanie stworzeń jest zasłoną, zakrywającą głębokie tajemnice postępowania Boga.

Jezus Chrystus, po zmartwychwstaniu, zaskakiwał uczniów swoim pojawianiem się pod różnymi postaciami i znikał, jak tylko się dał poznać. Ten sam Jezus jest wciąż żywy, działa niustannie, zaskakuje ciągle dusze, które nie posiadają wstarczająco czystej i przenikliwej wiary. W każdym momencie Bóg pojawia się pod postacią jakiejś troski, zobowiązania lub obowiązku. To, co się dzieje w nas, wokół nas i przez nas zawiera i zakrywa Jego niewidoczne, boskie działanie. Dlatego zawsze dajemy się zaskoczyć i poznajemy Jego dzieła, kiedy się one zakończą.

Gdybyśmy popatrzyli za zasłonę, byli czujni i baczni, Bóg by się nam objawiał nieustannie i cieszylibyśmy się z jego działania w wszystkim, co się nam przydarza. W każdej rzeczy mówilibyśmy: „To jest Pan!” I w każdej okoliczności uważalibyśmy, że otrzymujemy dar Boży, że stworzenie jest bardzo słabym narzędziem, że niczego nam nie brakuje, a nieustanna troska Boga udziela nam tego, co jest nam potrzebne.

*******

******

#Ewangelia: Zmartwychwstańmy już!

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. Nganguyen / Foter / CC BY)

Jezus znowu ukazał się nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób: Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: “Idę łowić ryby”. Odpowiedzieli mu: “Idziemy i my z tobą”. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili.

 

A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus rzekł do nich: “Dzieci, czy nie macie nic do jedzenia?”

 

Odpowiedzieli Mu: “Nie”. On rzekł do nich: “Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie”. Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: “To jest Pan!” Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę, był bowiem prawie nagi, i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko, tylko około dwunastu łokci.

 

A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: “Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili”. Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: “Chodźcie, posilcie się!” Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: “Kto Ty jesteś?”, bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im, podobnie i rybę.

 

To już trzeci raz, jak Jezus ukazał się uczniom od chwili, gdy zmartwychwstał.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Wydarzenie opisane w dzisiejszej Ewangelii przypomina bardzo okoliczności powołania pierwszych uczniów, między innymi św. Piotra. Na pewno nie przez przypadek Jezus powtarza pewne zachowania z początków swojej publicznej działalności. Zmartwychwstanie bowiem to nowy początek, to początek nowego życia.

 

Jakże często mamy ochotę zacząć życie od nowa. To właśnie proponuje nam Jezus. Zmartwychwstanie to rozpoczęcie życia od nowa, albo mówiąc inaczej, rozpoczęcie nowego życia. Na zmartwychwstanie, czyli na nowe życie nie musimy czekać aż do odejścia z tego świata. Nowe życie, to następujące po zmartwychwstaniu, możemy zacząć już dziś. Ilekroć zrywamy z grzechem, doświadczamy już zmartwychwstania.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2392,ewangelia-zmartwychwstanmy-juz.html
********

Na dobranoc i dzień dobry – J 21, 1-14

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Eyebags / flickr.com / CC BY 2.0)

Kto Ty jesteś…?

 

Zmartwychwstały ukazuje się w Galilei
Jezus znowu ukazał się nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób: Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów.

 

Szymon Piotr powiedział do nich: Idę łowić ryby. Odpowiedzieli mu: Idziemy i my z tobą. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili. A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus rzekł do nich: Dzieci, czy macie co na posiłek? Odpowiedzieli Mu: Nie.

 

On rzekł do nich: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie. Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: To jest Pan!

 

Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę – był bowiem prawie nagi – i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko – tylko około dwustu łokci.

 

A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili. Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości, sieć się nie rozerwała.

 

Rzekł do nich Jezus: Chodźcie, posilcie się! Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: Kto Ty jesteś? bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im – podobnie i rybę. To już trzeci raz, jak Jezus ukazał się uczniom od chwili, gdy zmartwychwstał.

 

Opowiadanie pt. “O żołnierzu Aleksandrze”
Przed oblicze cesarza Aleksandra III Wielkiego (356—323 p.Ch.) doprowadzono pewnego żołnierza, który od dłuższego czasu zaniedbywał się w swoich obowiązkach.

 

– Jak się nazywasz? – zapytał na wstępie cesarz.

 

– Aleksander – brzmiała odpowiedź.

 

– Co?! – poderwał się monarcha – człowieku, nosisz moje imię; stań się, kim jesteś – albo zmień imię!

 

Refleksja
Wielu z nas szuka odpowiedzi na pytanie: “Kim jesteś”? Kierujemy je do Boga, do drugiego człowieka i siebie samego. Odpowiedzi nie da się od razu znaleźć. Szukamy zatem całe życie i gromadzimy coraz więcej danych, które tylko trochę przybliżają nas do prawdy o Bogu, ludziach i sobie samym…

 

Jezus nadaje nam “imię”, które jest naszą “nową tożsamością”. Pogubieni w codzienności, jeśli walczymy pod Jego sztandarem, mamy pewność, że mimo zamieszania i zagubienia, odnajdziemy właściwą drogę, aby odnaleźć Boga, człowieka i siebie samego…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Kim jesteś?
2. Jakie jest Twoje “imię”?
3. Jak odnaleźć się w gąszczu zagonienia i zagubienia?

 

I tak na koniec…
“Lepiej żeby mnie nienawidzili takim, jaki jestem, niż kochali kogoś, kim nigdy nie będę” (Kurt Cobain)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,218,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-21-1-14.html

******

Wybieram

Wybieram

Zazwyczaj mamy do wyboru wiele opcji – chleb z piekarni czy z najbliższego sklepu, taka czy inna oferta wakacyjna, tacy czy inni znajomi… W sumie jesteśmy do tego przyzwyczajeni, uznaliśmy to niemal za pewnik, niezbywalne prawo. A tu mówi się nam – albo Jezus, albo nic – bo nie ma innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni. Do tego – choć może nieelegancko to brzmi – „cały” Jezus. Z założenia nie można trochę w Niego wierzyć, trochę Go kochać, trochę chcieć działać jak On…

Wybór chleba może być kwestią mody lub wygody – wybór Jezusa jest kwestią życia lub śmierci. Nie tylko w sensie ostatecznym, naszego przyszłego losu, ale też w sensie jak najbardziej teraźniejszym, aktualnym. Przecież dziś żyjemy – kochamy, pracujemy, odpoczywamy – i to ma być życie z Nim.

Naszym codziennym wyborom towarzyszom różnorodne ograniczenia (najbliższym sklepem okazuje się Biedronka, na Maroko zwyczajnie nas nie stać, a znajomi rozjechali się po świecie). Wybór Jezusa uwalnia. Bóg zna nasze słabości, jest silniejszy niż grzech, nie ogranicza Go miejsce ani czas. I najważniejsze – powtarza to uparcie, nie przestaje: „Mnie, wybierz Mnie!”.

 

Czytania mszalne rozważa Katarzyna Solecka

http://biblia.wiara.pl/kalendarz/67b56.Refleksja-na-dzis/2015-04-10

********

„Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie”

Dz 4,1-12; J 21,1-14

„Jak wiele pustyń także i dziś musi przejść człowiek! Zwłaszcza tę pustynię, która jest w jego wnętrzu, kiedy brakuje miłości do Boga i bliźniego, gdy nie ma świadomości, że jesteśmy opiekunami tego wszystkiego, czym Stwórca nas obdarzył i co nam daje. Ale Boże miłosierdzie może sprawić, aby zakwitła nawet najbardziej jałowa ziemia, może przywrócić życie wysuszonym kościom” (Franciszek, Orędzie wielkanocne Urbi et Orbi w 2013 roku). Zarzućmy sieci na słowo Pana! Niech zakwitnie jałowa ziemia naszego serca i wyda owoc zmartwychwstania!

Komentarz pochodzi ze strony Biblioteki Kaznodziejskiej.

**********

Nowenna do Miłosierdzia Bożego

Dzień ósmy: Dusze czyśćcowe

Dziś sprowadź mi dusze, które są w więzieniu czyśćcowym i zanurz je w przepaści miłosierdzia mojego, niechaj strumienie krwi mojej ochłodzą ich upalenie. Wszystkie te dusze są bardzo przeze mnie umiłowane, odpłacają się mojej sprawiedliwości; w twojej mocy jest im przynieść ulgę. Bierz ze skarbca mojego Kościoła wszystkie odpusty i ofiaruj za nie… O, gdybyś znała ich mękę, ustawicznie byś ofiarowała za nie jałmużnę ducha i  spłacała ich długi mojej sprawiedliwości.

Jezu najmiłosierniejszy, któryś sam powiedział, że miłosierdzia chcesz, otóż wprowadzam do mieszkania Twego najlitościwszego  Serca dusze czyśćcowe – dusze, które Ci są bardzo miłe, a które jednak wypłacać się muszą Twej sprawiedliwości – niech strumienie krwi i wody, które wyszły z Serca Twego, ugaszą płomienie ognia czyśćcowego, aby się i tam stawiła moc miłosierdzia Twego.

Ze strasznych upałów ognia czyśćcowego
Wznosi się jęk do miłosierdzia Twego.
I doznają pocieszenia, ulgi i ochłody
W strumieniu wylanym krwi i wody.

Ojcze Przedwieczny, spójrz okiem miłosierdzia na dusze w czyśćcu cierpiące, a które są zamknięte w najlitościwszym Sercu Jezusa. Błagam Cię przez bolesną mękę Jezusa, Syna Twego, i przez całą gorycz, jaką była zalana Jego przenajświętsza dusza, okaż miłosierdzie swoje duszom, które są pod sprawiedliwym wejrzeniem Twoim; nie patrz na nie inaczej, jak tylko przez rany Jezusa, Syna Twego najmilszego, bo my wierzymy, że dobroci Twojej i litości liczby nie masz . (1226-1227)

Koronka do Miłosierdzia Bożego.

http://www.faustina.ch/swieto_milosierdzia/nowenna/nowenna.htm

***************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

10 KWIETNIA

*******

Święty Fulbert z Chartres, biskup

Święty Fulbert z Chartres Fulbert urodził się w 960 r. w ubogiej rodzinie. Przypuszcza się, że pochodził z Poitiers. Uczył się w szkole katedralnej w Reims. Jego mistrzem był Gerbert, późniejszy papież Sylwester II. Około 990 r. Fulbert przybył do Chartres, by podjąć pracę nauczyciela w szkole katedralnej, którą wkrótce uczynił ośrodkiem kulturalnym Francji. Został mianowany kanonikiem i kanclerzem tamtejszej kurii biskupiej. Po śmierci biskupa Raula wybrano Fulberta jego następcą (1006).
Był aktywny w wielu dziedzinach życia publicznego, kulturalnego i kościelnego. Swoją wiedzą, gorliwością, a przede wszystkim umiejętnością obcowania z ludźmi rychło pozyskał sobie serca wiernych i duchowieństwa. Król francuski, Robert II Pobożny, nieraz zasięgał jego rady. Fulbert dbał o administrację kościelną i wyróżniał się jako doskonały gospodarz diecezji. Był wnikliwym teologiem, łączył mądrość ze świętością. Po pożarze, jaki nawiedził katedrę, odnowił ją tak okazale, że dzisiaj należy do podziwianych arcydzieł budownictwa sakralnego.
Dbał także o podniesienie poziomu szkolnictwa, z którego na pierwszym miejscu korzystali przyszli kandydaci do stanu duchownego. Odnowił w tym celu szkołę katedralną i postawił ją na tak wysokim poziomie, że przewyższała sławą nawet szkołę w Reims. Zwalczał symonię (handel godnościami kościelnymi i dobrami duchowymi) oraz inne nadużycia, jakie od lat występowały w Kościele. Wyróżniał się szczególnym darem jednania zwaśnionych. Dlatego często w różnych sporach brano go za rozjemcę. Miał szczególne nabożeństwo do Matki Bożej, która przywróciła mu zdrowie w ciężkiej chorobie.
Fulbert zostawił po sobie także szereg cennych pism. Wśród nich wyróżniają się kazania i traktaty teologiczne. Był również uzdolnionym poetą łacińskim, autorem pięknych hymnów. Najcenniejsze jednak są listy, które pozwalają poznać głębiej jego osobowość, ideały i działanie. Równocześnie dają nam wgląd w ówczesną, ciekawą epokę.
Fulbert zmarł 10 kwietnia 1028 r. w wieku ok. 68 lat.

Biedak biskupem – święty Fulbert

dodane 2009-10-22 08:34

Magdalena Konopka

Germańskie imię Fulbert znaczy tyle, co „pochodzący ze sławnego rodu”. Dlatego nieco dziwić może fakt, że święty, noszący to imię pochodził z bardzo ubogiej rodziny.

Biedak biskupem - święty Fulbert   www.santiebeati.it Św. Fulbert z Chartres

Jeszcze bardziej dziwić może to, iż został biskupem, mimo że godność ta w tamtych czasach zarezerwowana była dla rodzin magnackich.

Święty urodził się ok. 960 roku. Prawdopodobnie pochodził z Poitiers. W młodości pobierał naukę w Reims, w słynnej szkole, którą prowadził Gerbert, późniejszy papież Sylwester II. Po jej ukończeniu udał się do Chartres, gdzie został mianowany kanonikiem i kanclerzem kurii biskupiej. Po śmierci tamtejszego biskupa jego wybrano jako następcę.

Wybór ten okazał się bardzo trafny. Fulbert dobrze zarządzał swoją diecezją. Dbał o podniesienie szkolnictwa, zwoływał synody. Po pożarze, jaki nawiedził katedrę, odnowił ją tak okazale, że do dziś podziwiana jest jako arcydzieło budownictwa sakralnego. Wyróżniał się szczególnym darem jednania zwaśnionych. Dlatego często brano go jako sędziego w różnych sporach. Jego rady zasięgał nieraz sam król francuski- Robert II Pobożny.

Postawa biskupa szybko zjednała mu serca wiernych i duchowieństwa. Odznaczał się szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej, która wymodliła mu zdrowie w ciężkiej chorobie. Święty pozostawił po sobie wiele cennych pism. Wśród nich są kazania, traktaty teologiczne i listy. Fulbert zmarł w wieku ok. 68 lat, 10 kwietnia 1028.

http://kosciol.wiara.pl/doc/491069.Biedak-biskupem-swiety-Fulbert

*****

 

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Auxerre, we Francji – św. Palladiusza, biskupa. Diecezją rządził gospodarnie, odnawiając i budując kościoły, wyposażając je w sprzęt i reorganizując niektóre instytucje. Dla zakonnic ufundował klasztor. Zmarł około roku 660.

W Weronie, we Włoszech – bł. Magdaleny z Canossy. Dwa razy wstępowała do Karmelu. Potem administrowała swym domem i dopiero zetknąwszy się w czasie ówczesnych niepokojów ze szpitalami, odnalazła swe powołanie. Zgromadziła wówczas grupę chętnych i przedsięwzięła zarówno posługi szpitalne, jak i nauczanie katechizmu, zwłaszcza nauczanie w wiejskich parafiach. W ten to sposób powstało zgromadzenie Córek miłości. Magdalena zmarła w roku 1835. Beatyfikował ją w roku 1941 Pius XII.

oraz:

bł. Antoniego Neyrot, zakonnika (+ 1460); św. Apoloniusza, prezbitera i męczennika (+ pocz. IV w.); św. Makarego, biskupa Antiochii (+ 1012); bł. Marka Fantuzzi, prezbitera i zakonnika (+ 1479); św. Michała de Sanctis, zakonnika (+ 1625); świętych męczenników Terencjusza, Afrykanina i Pompejusza (+ ok. 250)

***************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

******

“10.04.2010”: Panie Jezu. Nie uwierzę, bo za bardzo boli…

DEON.pl

10.04.2011 13:20
Choć boli i choć nasza Ojczyzna krwawi mocno, to jeszcze nie zginęła… Póki my żyjemy. Póki następnym pokoleniom będziemy o niej mówić z czcią, miłością i z szacunkiem.
(fot. Michal Chromy/flickr.com)

Kazanie wygłoszone przez o. Wojciecha Ziółka SJ w Kaplicy Miłosierdzia na Łagiewnikach 11 kwietnia 2010 r.  – w II Niedzielę Wielkanocną, czyli Niedzielę Miłosierdzia Bożego.

 

Było to wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia. Tam gdzie przebywali uczniowie, drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: Pokój wam! A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane. Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: Widzieliśmy Pana! Ale on rzekł do nich: Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę. A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: Pokój wam! Następnie rzekł do Tomasza: Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż /ją/ do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym. Tomasz Mu odpowiedział: Pan mój i Bóg mój! Powiedział mu Jezus: Uwierzyłeś Tomaszu, bo Mnie ujrzałeś; błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli. I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię Jego. (J 20,19-31)

 

 

 

Druga Niedziela Wielkanocna, ten ósmy dzień od Zmartwychwstania, święto, które od wielu już lat obchodzimy jako Święto Miłosierdzia.
Jest to zawsze dzień, w którym Pan Jezus przychodzi i pociesza swój zalękniony, przestraszony i zapłakany Kościół. Przychodzi mimo drzwi zamkniętych, mimo cofania i chowania się apostołów. Staje po środku i mówi: “pokój wam”. Przywraca radość, przywraca spokój, przywraca uśmiech…
Tak bardzo chciałoby się dziś powiedzieć do przestraszonego, zalęknionego, a przede wszystkim zapłakanego Kościoła w Polsce: Nie bójcie się, nie płaczcie. Spójrzcie na Pana Jezusa, On też cierpiał w Wielki Piątek. Umarł. Ale potem przecież zmartwychwstał, przecież przezwyciężył śmierć. Nie płaczcie, bo ostateczne zwycięstwo należy do Niego. Zobaczycie, kiedyś będzie dobrze. Zobaczycie, kiedyś i dla nas przyjdzie Wielka Niedziela. Zobaczycie, kiedyś i dla nas przyjdzie Zmartwychwstanie.
Tak bardzo by się chciało tak powiedzieć, ale tak nie powiem, bo mi to przez gardło nie przejdzie. Bo takie pocieszanie dzisiaj, wobec ogromu tego cierpienia, tego zła, które nas dotknęło, jakoś mi nie pasuje.
Patrząc na rozmiary tej tragedii, jakoś nie mogę uwierzyć, że kiedyś będzie dobrze, że kiedyś będzie Wielka Niedziela. Nie tylko nie mogę uwierzyć, ale chce mi się krzyczeć i myślę, że nie tylko mnie. Tu, w tym sanktuarium Pana Jezusa Miłosiernego, chce mi się krzyczeć!
Panie Jezu! Czy naprawdę uważasz, że to już nie jest za dużo, czy Ty nie widzisz, że w tej mojej, w tej naszej Ojczyźnie, ciągle jest Wielki Piątek?! Siedemdziesiąt lat temu i teraz, i tyle jeszcze innych razy w ciągu wieków naszej historii. Naszej historii, którą można byłoby streścić w tym jednym wersecie pieśni, którą śpiewaliśmy w czasie stanu wojennego: “Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana”.
Panie Jezu Miłosierny! Czy Ty nie widzisz, czy Ty nie rozumiesz, że po kolejnym ciosie – i to takim ciosie – nie sposób tak po prostu pocieszać się zmartwychwstaniem i wierzyć w to zmartwychwstanie?
Panie Jezu. Nie uwierzę, bo za bardzo boli, bo za wielkie cierpienie, bo za wielki ból i płacz – i nie tylko mój, gdyby tylko mój. Co powiedzieć tym rodzinom? Co powiedzieć tym dzieciom? Nie uwierzę, bo jakieś się to wydaje takie za łatwe, takie za słodkie. Co więcej, wydaje się być zdradą wobec wszystkich tych, którzy zginęli. Przecież nie można tak łatwo przejść do porządku dziennego nad ich śmiercią.
Jeśli jest jakaś postać ewangeliczna bliska mi, jeśli jest jakaś postać, w której zachowaniu jakoś się odnajduje, to tylko Tomasz. Często wyśmiewany, pogardzany, napiętnowany. Ten niewierny, a przecież święty – Tomasz.
Jest właśnie ósmy dzień, ten dzień, o którym Pismo Święte mówi: “a po ośmiu dniach znów byli razem w Wieczerniku i Tomasz z nimi, i znów przyszedł Jezus.” Właśnie dlatego, że jest dziś ten ósmy dzień, spójrzmy na Tomasza i zobaczmy, co on robi. Może on nam pomoże przeżyć ten ból?
Co robi Tomasz? Mówi przede wszystkim to, co myśmy powiedzieli przed chwilą: “nie uwierzę”. Nie chcę uwierzyć od tak po prostu, bo mu inni powiedzieli. Nie chcę uwierzyć tak łatwo, nie chcę sobie tego tak łatwo wytłumaczyć, bo za bardzo boli, bo za bardzo zaangażował serce, bo za wielka rana.
Chce dotknąć ran Pana Jezusa, chce sprawdzić czy rzeczywiście, czy naprawdę, czy na pewno. Co ciekawe, Pan Jezus nie mówi do niego, że nie będziesz mnie tu na próbę wystawiał, tylko się godzi i co więcej sam się do niego fatyguje.
Czy dotknięcie ran może cokolwiek zmienić? Czy dotkniecie ran może cokolwiek uleczyć, cokolwiek polepszyć, w czymkolwiek pocieszyć? Na przykładzie Tomasza okazuje się, że tak. Nie chodzi tylko o sprawdzenie prawdziwości zmartwychwstania, lecz o sprawdzenie prawdziwości śmierci.
Jeśli ktoś nie umarł, to nie może i zmartwychwstać. Jeśli się nie umarło, to się i nie zmartwychwstało. Jeśli się nie cierpiało, to się i nie kochało. Jeśli się cierpienia nie dotknęło, to nie można zasmakować radości uleczenia.
Kochani! Zachęceni przykładem Tomasza, chciejmy i my. Dziś, kiedy patrząc na naszą Ojczyznę, chcielibyśmy krzyczeć, tak jak przed laty w czasach stanu wojennego: “Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana, jakże wielka dziś Twoja rana”, nie bójmy się tej rany dotknąć. Włóżmy tam palec i rękę, i sami wejdźmy w te ranę. Nie bójmy się przeżyć jej do końca. Teraz w dniach żałoby narodowej przeżyjmy ten ból do końca.

 

Kochani! Znajdźmy czas, by go przeżyć. Znajdźmy czas na to, by być razem, by mieć czas, by to wspólnie przeżyć podczas transmisji, uroczystości oraz modlitwy. Nie uciekajmy, nie uśmierzajmy tego bólu. Dlaczego? Bo jeśli mamy zachować choć cień wiary w zmartwychwstanie, jeśli mamy zmartwychwstanie Pana Jezusa i jego samego traktować na poważnie – a nie tylko jako środek znieczulający, uśmierzający ból istnienia – to musimy również doświadczyć prawdziwości bólu. Ból, cierpienie i śmierć to jest też część życia, to jest przedsionek zmartwychwstania.
Kochani! Przeżyjmy to tak, jak Tomasz, czyli nie w samotności, ale – jak mówi pismo – razem z nimi. To znaczy z tymi, od których się uciekało i izolowało, których się nie chciało widzieć, z którymi się nie chciało rozmawiać, których się krytykowało i przez których się było krytykowanym.
Od wczoraj pytamy: Czy to coś zmieni? Czy teraz się wreszcie pogodzą? Czy wreszcie przestaną się kłócić? Ale czy my się już pogodziliśmy? Czy ja się już pogodziłem? A czy Ty się już pogodziłeś?
Z tym sąsiadem, który głosował na nich właśnie, z córką, z którą od lat nie rozmawiasz. Pogodziłeś się już?
Z ojcem, z którym się kłócisz i z którym nie możesz normalnie rozmawiać. Pogodziłaś się już?
Ze współpracownikiem, któremu nie możesz przebaczyć. Pogodziłeś się już?
Kochani! Nie czekajmy na polityków. Nie czekajmy aż Oni to zrobią. Bo jeśli my się nie pogodzimy, to nic z tego nie będzie. Bez tego nie będzie zmartwychwstania.
Na nic ta rana, na nic jej dotykanie, na nic śmierć tych wszystkich ludzi, jeśli my, ja, Ty nie pogodzimy się na tym poziomie. Nie czekajmy aż tam na górze to zrobią. Pogódź się ze swym przeciwnikiem, dopóki jesteś z nim w drodze. Nie wiadomo – patrząc na wczorajszą tragedię – ile czasu zostało.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego – tak jak Tomasz – warto dotknąć tej wielkiej krwawiącej rany. Dotykając ją, nawiązujemy z tym kimś relacje osobistą, bliską i serdeczną. O to właśnie chodzi w chrześcijaństwie i w życiu. Tomasz, dotykając ran Pana Jezusa, mówi potem: “Pan mój i Bóg mój.” Nie bójmy się dotknąć tej wielkiej rany, bo dzięki temu nawiążemy osobistą i serdeczną relacje z tymi, którzy zginęli, z Kościołem, z Ojczyzna.
Przestańmy mówić o nim i przestaniemy mówić o Kościele. Że Kościół powinien to, powinien tamto. Tak, jakby to nie był mój Kościół, moja koszula. Jakbym to nie był ja. Przestaniemy mówić: ten kraj, w tym kraju, tutaj, ci ludzie. Zacznijmy mówić tak, jak Pan Bóg przykazał, jak o matce: Ojczyzno ma, moja, kochana, poraniona, więc tym bardziej kochana. Moja to znaczy taka, którą się kocha, którą się po rękach całuje, przed która się klęka, której się służy, o której się z czcią opowiada, której się nie okrada, dla której się pracuje, dla której się cierpi i umiera, jak trzeba. To nie inni mają tak zrobić, to nie oni, tam na górze, ale my. Inaczej na nic wszystko. Na nic ta rana i na nic ta śmierć.
Na koniec Kochani jeszcze jedno. Analogia, która sama się narzuca od wczoraj, od której nie uciekniemy, tyle razy powtarzana.
Pięć lat temu w sobotę, przed drugą Niedzielą Wielkanocną, przed Świętem Miłosierdzia dotarła do nas wiadomość o śmierci Jana Pawła II. Wczoraj, w sobotę przed Niedzielą Miłosierdzia dotarła wiadomość o tej tragedii.
Pięć lat temu, choć się tak samo płakało, nosiliśmy na ubraniach białe wstążeczki, mówiąc wszystkim, że chodzi o to, by na czerni żałoby zakwitła biel wdzięczności i nadziei.
Dzisiaj, choć tak samo się płacze, nie pozwólmy, by czerń żałoby zatopiła nas, zacieniła. Niech na tej czerni zakwitnie też biel i czerwień barw narodowych. “Czerwień to miłość, biel to serce czyste, piękne są nasze barwy ojczyste” jak mówi dziecięcy wierszyk. Niech zakwitnie i choć się samo płacze, to podnieście głowy. Nie dajmy się żałobie zatopić, by ta ofiara nie poszła na marne.
Lecieli, żeby świat się dowiedział, że wtedy – 70 lat temu – stała się straszna krzywda i że nie można o tej krzywdzie zapomnieć. Czyż może być większy krzyk o to, żeby pamiętać, niż ofiara z własnego życia? Lecieli, by pokazać, że pamiętają, że kochają i że nie zapomną. Czyż może być większa miłość niż oddanie własnego życia? Nikt nie ma większej miłości niż ten, kto życie swoje oddaje za przyjaciół swoich…
A wszystko w tym samym lesie, przez tę samą mgłę, o której tyle lat temu pisał Herbert w wierszu “Guziki”. Wielki nasz ból i wielka rozpacz serca. I wątpliwość co do zmartwychwstanie. Ale i ta nadzieja… Pisał Herbert:
Tylko guziki nieugięte
przetrwały śmierć świadkowie zbrodni
z głębin wychodzą na powierzchnię
jedyny pomnik na ich grobie

 

są aby świadczyć Bóg policzy
i ulituje się nad nimi
lecz jak zmartwychwstać mają ciałem
kiedy są lepką cząstką ziemi

 

przeleciał ptak przepływa obłok
upada liść kiełkuje ślaz
i cisza jest na wysokościach
i dymi mgłą katyński las

 

tylko guziki nieugięte
potężny głos zamilkłych chórów
tylko guziki nieugięte
guziki z płaszczy i mundurów
Kochani! Bądźmy jak te guziki – choć się samo płacze – bądźmy jak te guziki nieugięte. Podnieśmy głowy. Wywieśmy na naszych domach biało-czerwone flagi. Podnieśmy głowy, bo chociaż boli, Pan Jezus naprawdę zmartwychwstał.
Kościół naprawdę będzie istniał do końca świata, choć go ranimy naszymi grzechami, o których teraz świat nam w sposób dobitny przypomina. Ani nasze grzechy, ani bramy piekielne go nie przemogą, bo go kocha Pan Jezus.
Choć boli i choć nasza Ojczyzna krwawi mocno, to jeszcze nie zginęła… Póki my żyjemy. Póki następnym pokoleniom będziemy o niej mówić z czcią, miłością i z szacunkiem.
Jeszcze nie zginęła… Póki my żyjemy. Alleluja! Amen.

http://www.deon.pl/download/gfx/deon/pl/defaultaktualnosci/224/171/1/wojciech_ziolek_sj_-_kazanie.mp3
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,171,10-04-2010-j-20-19-31-homilia.html
********

#Marek Krzyżkowski CSsR

no daj pokój

·

Są takie fragmenty w Piśmie Świętych, do których z miłą chęcią i wielką radością wracam. Są one dla mnie bardzo wyjatkowe. Oczywiście nie jestem wybiórczy czy jakiś wybredny – nie odrzucam pozostałych, ale do niektórych mam jakiś taki wyjątkowy sentyment. Jak zakochani mają swoje ulubione miejsca i słowa – tak ja mam ulubione fragmenty w Piśmie Świętym – to chyba coś normalnego…

(Łk 24,35-48)
Uczniowie opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak poznali Jezusa przy łamaniu chleba. A gdy rozmawiali o tym, On sam stanął pośród nich i rzekł do nich: Pokój wam! Zatrwożonym i wylękłym zdawało się, że widzą ducha. Lecz On rzekł do nich: Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie i przekonajcie: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam. Przy tych słowach pokazał im swoje ręce i nogi. Lecz gdy oni z radości jeszcze nie wierzyli i pełni byli zdumienia, rzekł do nich: Macie tu coś do jedzenia? Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i jadł wobec nich. Potem rzekł do nich: To właśnie znaczyły słowa, które mówiłem do was, gdy byłem jeszcze z wami: Musi się wypełnić wszystko, co napisane jest o Mnie w Prawie Mojżesza, u Proroków i w Psalmach. Wtedy oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma, i rzekł do nich: Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie, w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego.

Pamiętam jak dwa lata temu przygotowywałem się do homilii – właśnie do tego słowa. Olśnienie przyszło, gdy czekałem na autobus nr 11 na popularnie zwanym „rapaku” – dokładnie pamiętam ten dzień. Cały dzień nic i właśnie gdy już zostało mi nie wiele do Mszy Świętej i wracałem do klasztoru i cały czas modliłem się o światło do Ducha Świętegi przyszło rozeznanie.

Trwamy cały czas w Oktawie Wielkiej Nocy. My patrzymy na ten czas przez pryzmat zwycięstwa i chwały i bardzo dobrze, bo to jest taki czas. My wiemy, że Jezus zmartwychwstał i dlatego nasza radość jest przeogromna. Czytając fragmenty ewangeliczne w tych dniach być może nie rozumiemy zachowania apostołów, a może się nawet oburzamy. Jednak trzeba nam też zrozumieć, co oni przeżywali, co było w ich sercu. Zabito ich Mistrza i Nauczyciela. Siedzą zamknięci w Wieczerniku. W obawie przed tym, by może ich również nie skazano na śmierć. Przestraszeni całą sytuacją. Dwaj uczniowie wrócili z Emaus i opowiadają, że spotkali Jezusa, że On żyje – ale nie do końca chyba im wierzą. Znamy też całą sytuację z Marią Magdaleną i jej świadectwa. To jednak nie daje im przekonania, że tak jest rzeczywiście. Oprócz strachu myślę, że mają w sercu żal, bo przecież miało być inaczej: „a myśmy się spodziewali”. Jezus miał być królem (w ich mniemaniu), a oni mieli zajmować ważne stanowiska. Miało sie tyle pozmieniać. Mieli wyjść spod okupacji Rzymskiej. I zwyczajne nici. Zostawili wszystko, opuścili domy rodzinne, nastawili się na pośmiewisko najbliższych i czują sie teraz jak przegrani. Nie mają nic, nie mają pracy, nie mają za co żyć, a każda godzina to czekanie na śmierć, bo na pewno ich znajdą i aresztują. Gdzieś w sercu mają żal do Jezusa, bo zostali oszukani…

I w tej sytuacji przychodzi do nich Jezus. Gdy zobaczyli Go to myśleli, że to zjawa. Myśleli, że już oszaleli, że postradali do końca zmysły skoro umarłego widzą. Może to być jakiś też szok pośmiertny – czasem gdy ktoś bliski umiera, to żyjący widzą, słyszą, czują jakoby ten, który umarł jednak był pośród nich. Więc co robi Jezus? Pozdrawia ich jak każdy ówczesny człowiek: pokój wam, shalom! A następnie każde im się Go dotknąć. Oni tak byli zszokowani tym, że nadal nie wierzyli. Nie wierzyli, że to jest prawda. Oni tak czuli się jak szaleńcy. A może nawet mówili: oj nie, Jezu, proszę. Już raz daliśmy się nabrać. Zostaw nas w spokoju. Nie dręcz nas, nie strasz nas. Proszę pozwól mi żyć w spokoju. Jezus więc idzie dalej i co robi – zaprasza ich do stołu. Co to znaczy. Zasiąść z kimś przy stole to zbudować z kimś jedność. Zasiada się z przyjaciółmi. W świecie semickim zasiadało się do stołu, by rozmawiać o rzeczach najistotniejszych. Stół nie był miejscem do rozmów o byle czym. Przy stole dokonywały się ważne decyzje. Dla Apostołów stół też jest czymś szalenie ważnym. Przez 3 lata gdy wędrowali z Jezusem to bardzo często zasiadali z Nim przy stole. Szczególnie wieczorami, gdy On wyjaśniał im to co mówił w ciągu dnia i czego nie rozumieli. Przy stole też zasiadł z nimi kilka wieczorów wcześniej – wtedy działy się rzeczy niezwykłe. Gdy Jezus zaprasza do stołu to mówi – porozmawiajmy o rzeczach najistotniejszych. On widząc gorycz w sercu jaką mają apostołowie zaprasza ich do stołu. On jakby chciałby powiedzieć do nich: spróbujmy jeszcze raz, siadajcie chłopaki do stołu i Ja wam to wszystko wytłumaczę. Dajcie pokój, nie ma co robić scen. Zacznijmy od nowa, od początku – tak jak kiedyś. I zaczyna im mówić co się działo i dlaczego tak się stało. Zaczyna się chwila szczerości i budowania od nowa przyjaźni, odbudowywania tego co było, a zostało przyćmione ostatnimi dniami…

Święta Wielkiej Nocy to czas gdy też Jezus nas zaprasza do stołu, by zacząć mi tłumaczyć dlaczego tak się dzieje w moim życiu jak się dzieje i dlaczego wiele rzeczy jeszcze nie rozumiem… Tegoroczne święta myślę, że też u mnie takie były. Też na nie czekałem. Czekałem na to, że wiele się zmieni, że wiele się wydarzy. Nie zmieniło się nic i nic szczególnego się nie wydarzyło. Też słyszałem wiele obietnic od różnych osób i wiele deklaracji, których brak pokrycia pokazały święta. Balonik został przebity i powietrze zeszło. Jednak w tym wszystkim, gdy przez moment czułem się tak totalnie ogołocony, a może nawet i oszukany. Pamiętam jak rok temu, gdy wstałem w poranek Wielkanocny…. powstałem. Jakbym się na nowo narodził. W nocy zostawiłem ułudę i obiecywania, na które nie warto już czekać. Gdy ubierałem się i szykowałem się do kościoła, by mówić kazanie – słyszałem głos – Jestem z Tobą! Daj pokój temu wszystkiemu. Nie warto. Ja jestem! Te święta, które nadal trwają, były i są dla mnie po raz kolejny chwilą prawdy i szczerości – o mnie i o innych, ale przede wszystkim o Bogu, który znów dał mi dowód swojej obecności – to mi wystarczy w zupełności. To jest moje wielkanocne odkrycie: Bóg mi wystarczy, wszystko pozostałe coraz bardziej mnie nuży i nudzi… Tak pisałem o tym rok temu. Tegoroczne święta były. I tyle mogę powiedzieć czy napisać. Ale czekam na Jezusa. Wiem, że On przyjdzie i powie mi: pokój, daj pokój, przecież Ja Jestem. Może się boje trochę co to będzie i jak będzie wyglądać, ale czekam. Czekam i wierzę.

To może być też chwila prawdy dla Ciebie, gdy Bóg mówi ci w goryczy serca: daj pokój!

http://marekcssr.blog.deon.pl/2015/04/09/nodajpokoj/

*******

Miłość nie znaczy zazdrość

Valerio Albisetti / slo

(fot. shutterstock.com)

Nie podzielam przekonania, że to życie we dwoje daje początek zazdrości – uczucie to tkwi w nas od dawna. Zazwyczaj zawierając związek małżeński, człowiek – podświadomie – jest już zazdrosny.

Osoba patologicznie zazdrosna szuka partnera, który jest lub stanie się okazją do prowokacji, pobudzania i zaspokajania jej zazdrości. Przebywa z tym, kto akceptuje i znosi jej chore mechanizmy lub z tym, kto je stymuluje, wywołuje. Wszystko to dzieje się podświadomie i człowiek zazdrosny nie zdaje sobie z tego sprawy.
Oczywiście w takich parach problem nie tylko nie zostaje rozwiązany, ale właśnie po to wybiera się partnera, żeby problemu nigdy nie rozwiązać. Dzieje się tak, gdy w osobie zazdrosnej niepostrzeżenie i stale rozbudzana jest zazdrość. Ktoś, kto celowo wzbudza w drugim człowieku zazdrość, zazwyczaj jest masochistą, osobą, która odczuwa zadowolenie lub realizuje się, gdy jest źle traktowana.
Kiedy indziej takie zachowanie bywa wynikiem głębokiej niepewności co do uczucia ze strony drugiego człowieka, braku uczucia, a zazdrość z jego strony pozwala czuć się w centrum jego uwagi, a przynajmniej uważać się za obiekt jego zainteresowań. Inny powód popychający do wywoływania zazdrości bierze się z zaburzeń na płaszczyźnie erotycznej, często się bowiem sądzi, że gdzie nie ma zazdrości, tam nie ma i miłości.
Tendencja do bycia nieszczęśliwym jest o wiele bardziej rozpowszechniona, niż się uważa.
Z punktu widzenia strukturalnego jest ona wyrazem przewagi prawa śmierci nad prawem życia. Wiemy już, jak bardzo jest delikatny, w okresie rozwoju psychicznego, proces uczenia się dynamiki, przeplatającej obecność z nieobecnością. Jeśli nie pozostają one w równowadze, istnieje duże prawdopodobieństwo, że wewnętrzna harmonia ludzkiej osobowości ulegnie załamaniu.
Z punktu widzenia psychoanalitycznego, tendencja do bycia nieszczęśliwym jest wynikiem podświadomego poczucia winy, które popycha do bezwiednego szukania sytuacji i osób przyprawiających o cierpienia.
Dogłębne badanie podświadomości prowadzi do odkrycia wydarzenia, wokół którego konstruuje się składowa osobowości, która – nie znalazłszy pomocy psychoterapeutycznej – prowadzi do szukania własnej tożsamości w cierpieniu.
Czasem zdarza się, że jedyne momenty, kiedy dziecko doświadcza obecności rodziców, to te, kiedy je biją i krzyczą na nie, czyli przysparzają mu cierpień. W ten sposób bliskość zaczyna się utożsamiać z cierpieniem, co w wieku dojrzałym może prowadzić do odnajdywania przyjemności wyłącznie w karach.

 

Więcej w książce: Zazdrość – cecha wrodzona czy nabyta? Jak przezwyciężyć uczucie stare a wciąż nowe? – Valerio Albisetti

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,196,milosc-nie-znaczy-zazdrosc.html

*******

Jaka miłość jest najważniejsza?

John Templeton /br

(fot. shutterstock.com)

Człowiek, który odkrywa cud miłości, nie może i nie chce powstrzymywać się od dawania. Miłość wzmacnia się, kiedy ją dajemy, a słabnie, kiedy staramy się ją zachować.

 

Nie ma w żadnym ludzkim języku słowa, które miałoby więcej definicji niż słowo miłość. Nie ma słowa, które z większą głębią opisywano by w wierszach, sztukach teatralnych, powieściach oraz traktatach filozoficznych i teologicznych. Niezależnie jednak od tego, jak definiuje się miłość i co się o niej pisze, najważniejsze jest, co się z nią robi.
Grecy wyróżniali kilka rodzajów miłości. Eros to miłość romantyczna, która wywołuje znany ucisk w żołądku. Storge to miłość, którą odczuwa się w stosunku do członków rodziny. Phileo to miłość, którą żywi się do przyjaciół. Najważniejsza jednak jest miłość określana słowem agape.
Agape to bezinteresowna miłość, która daje sama siebie, nie oczekując niczego w zamian. Właśnie taka miłość wzrasta, kiedy daje się ją innym. Cudownym sposobem im więcej agape dajemy, tym więcej mamy jej do rozdania. Właśnie o takiej miłości mówili wielcy duchowi nauczyciele, jak Jezus, Budda, Mahomet, Laozi, Konfucjusz i inni.
Angielski pisarz Clive Staples Lewis porównał agape do narzędzi, którymi należy się posłużyć, aby wyhodować piękny ogród. Każdy ma możliwość wyboru. Można pozostawić ogród życia niepielęgnowany i pozwolić, aby zarósł chwastami, ale można też za pomocą odpowiednich narzędzi stworzyć miejsce niewyobrażalnie piękne – pełne kwiatów i warzyw. Jednym z najważniejszych narzędzi jest gotowość okazywania miłości innym ludziom.
Człowiek, który odkrywa cud miłości, nie może i nie chce powstrzymywać się od dawania. Miłość wzmacnia się, kiedy ją dajemy, a słabnie, kiedy staramy się ją zachować.
Agape to bezwarunkowa miłość, którą Bóg obdarza każdego człowieka, bez względu na jego wygląd, stan konta, iloraz inteligencji, a nawet czyny, które niejednokrotnie nie wyrażają miłości. Bóg kocha nas bezwarunkowo. I my też powinniśmy próbować tak kochać. Praktykując agape, uczymy się kochać wrogów, tolerować ludzi, którzy nas irytują, i odnajdywać coś cennego w każdym napotkanym człowieku.
Aby kształtować agape, trzeba rozwijać umiejętność szczerego wyrażania miłości tak długo, aż stanie się to naszą drugą naturą, aż będzie to czynność tak naturalna, jak oddychanie. Kiedy do tego dojdzie, miłość będzie do nas wpływać i wypływać z nas równie łatwo, jak wdychane i wydychane powietrze przepływa przez płuca. Okazywanie agape to kwestia świadomego wyboru, którego każdy człowiek może dokonać w każdej chwili. Agape bowiem nie zależy od uczuć, ale jest umiejętnością okazywania miłości niezależnie od samopoczucia. Można to porównać do ćwiczeń fizycznych. Osoba rozpoczynająca trening chodu, biegania lub podnoszenia ciężarów nie od razu zgłasza się do maratonu i nie od razu zakłada na sztangę największe obciążenie.
Satysfakcja związana z konsekwentnymi ćwiczeniami wynika między innymi z zadowolenia z osiąganych wyników i wzrostu sprawności fizycznej. Satysfakcja z okazywania agape wynika, między innymi, z zadowolenia z siebie i z innych ludzi – czyli dwóch warunków koniecznych do prowadzenia szczęśliwego życia.

 

Więcej w książce: UNIWERSALNE PRAWA ŻYCIA – Sir John Templeton

 

***

UNIWERSALNE PRAWA ŻYCIA – Sir John Templeton

Sir John Templeton, słynny inwestor z Wall Street i filantrop. Poświęcił życie na promowanie otwartości umysłu. Ufundował najwyższą na świecie nagrodę przyznawaną za wybitne osiągnięcia w badaniach duchowości człowieka.
Ludzki umysł działa w zdumiewający sposób. Za pomocą swoich myśli człowiek może kształtować rzeczywistość. Zafascynowany tym faktem John Templeton poznawał myśl filozoficzną, wypowiedzi naukowców, artystów i historyków, oraz literaturę różnych kręgów kulturowych w poszukiwaniu mądrości, która będzie stanowiła zbiór praw życia. Wybrał najlepsze z nich i ułożył w prosty, a jakże inspirujący podręcznik pozytywnego myślenia.

http://www.deon.pl/slub/duchowosc/art,36,jaka-milosc-jest-najwazniejsza.html

********

Poczucie humoru

Zdzisław Józej Kijas OFMConv

(fot. mare.bowe/flickr.com0

Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! Niech będzie znana wszystkim ludziom wasza wyrozumiała łagodność: Pan jest blisko! O nic się już nie martwcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem. A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie (Flp 4, 4-7).

Poczucie humoru, które jest bardzo bliskie radości, aczkolwiek z nią nie tożsame, nie należy bynajmniej do ostatnich, najmniej wartościowych cnót, o jakie należy zabiegać, a posiadając – pielęgnować. Przeciwnie, jest ono cenne, wręcz konieczne do dobrego, pogodnego i zarazem wymagającego życia. Praktyka cnót bez praktyki cnoty radości byłaby nad wyraz uciążliwa. Czyni ona życie cnotliwe lekkim i stosunkowo przyjemnym.
Dobry humor niczego nie odbiera powadze życia. Człowiek radosny nie ponosi żadnego uszczerbku na życiu duchowym. Przeciwnie, radość i dobry humor mogą wpłynąć pozytywnie na jego rozwój. Przysłowie mówi, że kto chce tworzyć, musi promieniować radością.
Poczucie humoru jest wprawdzie cnotą pomocniczą, lecz pozbawione jej życie staje się uciążliwe. Ktoś określił humor jako cnotę lekką, czyli jako coś, co pozwala, nie lekceważąc powagi sytuacji, jednocześnie nazbyt nie dramatyzować. Ułatwia zachowanie dozy optymizmu w każdej niemal sytuacji. Człowiek, który ma dobry humor, jednym spojrzeniem lub jednym uśmiechem potrafi objąć skrajności, które w oczach ludzi smutnych wykluczają się na pozór.
Święty bez humoru to smutny święty. Wymownym tego przykładem jest osoba Św. Franciszka. Chociaż nosił na swoim ciele blizny męki Chrystus, przeszedł do historii jako radosny święty, “Boży wesołek”, który umiał się radować i cieszyć nawet w chwilach trudnych, w momentach cierpienia i nieporozumień. Dlatego też w maju 1936 roku Maksymilian pisał do brata Kasjana Teticha: Unikaj smutku z jakiegokolwiek powodu, chociaż nawet jak najbardziej byłby uzasadniony. Zawsze pokój i pogoda ducha. Wszelkie troski pozostawmy Niepokalanej.
Z podobną zachętą do radości zwracał się ojciec Kolbe pięć lat później, na kilka tygodni przed aresztowaniem, do brata Henryka Borodzieja:
[…] Unikaj smutku i zmartwień – pisał – bo nie ma racji do smutku. Czyż Opatrzność Boża nie kieruje światem? Czy może się wydarzyć cokolwiek, o czym by Pan Bóg nie wiedział i nie dopuścił?.

Odpowiedzialność za życie

 
Poczucie dobrego humoru, radość życia nie są oznaką lekceważącego stosunku do podjętych zadań. Dobry humor nie jest bynajmniej tożsamy z brakiem odpowiedzialności, z jakimś nieporządkiem czy bałaganem. Zwykło się natomiast mówić, że “gdzie praca, porządek i wierność – tam nie brakuje nigdy radości”. Kto umie się radować, komu dopisuje dobry humor, bez złośliwości i negatywnej uszczypliwości, ten umie również pracować, troszcząc się o siebie i powierzone sobie zadania. Radość, która graniczy z pewną umiejętnością zachowania właściwego dystansu do spraw natury osobistej czy też wydarzeń, jakie dokonują się na zewnętrz, jest wręcz nieodzowna dla zdrowia psychicznego. Kto bowiem nie nosi w sobie radości, ten nie znajdzie jej również poza sobą.
Marność mad marnościami, powiada Kohelet, marność nad marnościami – wszystko jest marnością. […] Nie nasyci się oko patrzeniem ani ucho napełni słuchaniem. To, co było, jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie (Koh 1, 2. 8-9).
Nawet najmniejsza radość i odrobina humoru pozwalają zachować zdrowy dystans do bieżących wydarzeń życia. Sprzyjają zarazem rozkwitowi człowieka. Tak więc roztropne poczucie humoru, wewnętrzna radość, która rodzi się również z zadowolenia lub pozytywnej akceptacji dokonujących się wydarzeń, stoi na straży zdrowia psychicznego i fizycznego. Jest zarazem gwarancją wzrostu życia duchowego i pomnaża duchowe dary.
Wspominał o tym ojciec Maksymilian w konferencji do braci w Niepokalanowie, którą wygłosił 28 kwietnia 1940 roku. Mówił im: Swoboda, wesołość – to nie jest jeszcze rozproszenie. Święci kanonizowani byli też swobodni i weseli, a więc i w tych sprawach byli doskonali. Można pogodnie porozmawiać i pożartować.
Kto wszystko bierze chorobliwie poważnie, bez chociażby odrobiny dobrego humoru, bez cienia radości, która rodzi zdrowy dystans do sytuacji danej chwili, zadręcza siebie i otoczenie. Z trudem znajduje przyjaciół, jest męczący w towarzystwie i brak mu nawet minimum koniecznego do życia optymizmu.
Odwołując się do dobrego humoru, należy przestrzegać zasady złotego środka, dlatego nie można korzystać z niego w nadmiarze. Jeżeli humor jest tylko wymówką, żeby komuś wyrządzić krzywdę, przestaje być cnotą. Najlepiej i najbezpieczniej śmiać się z samego siebie, ponieważ nie wszyscy mają jednakowe poczucie humoru i mogą się obrazić z powodu naszych żartów. Wówczas żart i śmiech mogą kojarzyć się z ironią, która nie jest cnotą. “Ironia pogardza, oskarża, potępia […]. Bierze siebie na serio, podejrzewa zaś tylko powagę drugiego”. Człowiek ironiczny usiłuje oszukać innych swoją pokorą, która jest fałszywa i udawana, w istocie chodzi mu o ośmieszenie drugiego. Zdarza się także, że żartuje z siebie z braku szacunku do siebie albo z chęci zwrócenia na siebie uwagi. Każda z tych postaw jest negatywna i wymaga skorygowania.

Owoce radości

 
Źródłem prawdziwej radości i dobrego humoru jest wnętrze człowieka. Umiejętność znajdowania źródeł oraz przyczyn radości jest raczej efektem wewnętrznego nastawienia niż zewnętrznych okoliczności. Radość jest wyborem, a nie przypadkiem. Niektórzy bardziej niż inni potrafią cieszyć się życiem. Czy jest to kwestia ich większego utalentowania? Wydaje się, że w znacznie większym stopniu jest to owoc ich wewnętrznego nastawienia, mocnego pragnienia bycia zadowolonym niż zewnętrznych okoliczności. Wygląda to tak, jakby niektórzy gdzieś w środku byli “nastawieni na radość”, podczas gdy inni zdają się stać twardo na stanowisku, że życia wymaga żmudnej walki.
Kto potrafi zaakceptować siebie, ma szacunek dla drugiego i wierzy w bliskość Boga, ten nigdy nie popada w nadmierny smutek. Zasmuca go jedynie grzech, który zasłania radość, jaka wypływa z wiary. Bóg nie jest wrogiem radości, potępia jedynie radość przewrotną, której źródłem jest zło (por. Prz 13, 5). Dlatego człowiek grzeszny boryka się ze smutkiem. Nie omieszkał przypomnieć o tym Maksymilian, który w swoich notatkach z “ćwiczeń duchownych” przeprowadzonych w 1926 roku zapisał pod datą 23 lipca: Przyczyną smutku miłość własna i niechęć do cierpień i upokorzeń.
W przykazaniu dziesiątym Pasterz Hermasa mówi właśnie o radości: Przyodziej się w radość, która zawsze jest miła Bogu i zawsze Mu się podoba. Każdy bowiem człowiek radosny postępuje dobrze i myśli dobrze, a smutkiem gardzi. Człowiek smutny postępuje zawsze źle. Przede wszystkim postępuje źle, bo zasmuca Ducha Świętego, który dany jest człowiekowi radości… Oczyść się zatem z owego złego smutku, a będziesz żył dla Boga. I żyć będą dla Boga także wszyscy, którzy zrzucą z siebie smutek i jedynie w radość się przyodzieją.
Stąd wielokrotne nawoływanie Chrystusa do radości: “Cieszcie się i radujcie…” (Łk 6, 23). Zachęcali do niej Apostołowie, podając jako podstawowy motyw radości, główne źródło dobrego samopoczucia, wierną miłość Boga, łaskę Ducha Świętego i miłość braci. Aczkolwiek ta ostatnia nie zawsze jest widzialna i odczuwalna, niemniej jest realna. Dlatego też święty autor mógł pisać: Z wielką ufnością odnoszę się do was, chlubię się wami bardzo. Pełen jestem pociechy, opływam w radość mimo wielkich naszych ucisków (2 Kor 7, 4).
Radość ma zatem charakter społeczny. Jest zdolna, jako jedyna, tworzyć więzy przyjaźni i pociągać do naśladowania. Człowiek odznaczający się poczuciem humoru wiąże z sobą i jest pozytywnym przykładem dla innych, zapala ich do życia, pociesza w smutku, ułatwia wyzwolenie się z trudności. Radość ma szczególnie twórczą moc. Bez niej nie powiedzie się żadna edukacja, żaden proces wychowawczy nie odniesie spodziewanego skutku. Radość, dobry humor, jaki zaznacza się na twarzy i w życiu wychowawcy, musi być jego nieodzownym i stałym elementem. Zauważył to starożytny filozof Seneka, który zapisał: Trzeba być obecnym przy wszystkim, po pierwsze dlatego, że ludzie bardziej wierzą oczom niż uszom, a po drugie dlatego, że droga poprzez udzielanie pouczeń jest długa, natomiast przez przykład – krótka i skuteczna.
Człowiek smutny działa przeciwnie. Nie zachęca, ale zniechęca, stąd cierpi na brak naśladowców, z kolei z tego tytułu czuje się izolowany przez społeczność i przeradza się następnie w ironistę. Natomiast człowiek z humorem pociąga, jest mile widziany w towarzystwie i ma wielu naśladowców. Dobry humor jest grobem dla pychy i służy pokorze. Jest sposobem na uwalnianie się ze smutku i cierpienia, otwieraniem drzwi serca i wyprowadzeniem na zewnątrz, do ludzi, do nowych obowiązków. Ważne również jest to, że dzieje się to bez większego wysiłku, w sposób niemal niezauważalny, bezboleśnie.

Potrzeba uśmiechu

 
Za mało się uśmiechamy w życiu, za mało i za rzadko żartujemy z niego, stąd też obecne w nim problemy są nieproporcjonalne do wymaganych. A przecież humor, poczucie radości nie niszczą powagi życia i jego problemów, ale je w pozytywny sposób relatywizują, odciążają, pozwalają na dystans w stosunku do nich, szczęśliwie osłabiają i wreszcie wobec nich nas wyzwalają (ponieważ można żartować ze wszystkiego) bez obalania, oczywiście, powagi życia (ponieważ humor pozostawia rzeczywistość niezmienioną i ponieważ nasze pragnienia, nasze wierzenia, nasze złudzenia stanowią jej część).
Starożytny filozof rzymski Epiktet uczył współczesnych, że “wszystko zależy od sposobu patrzenia”, ponieważ ten sam obiekt dla jednego może być powodem do smutku, dla innego motywem radości. Poczucie humoru daje poniekąd okazję takiego spoglądania z różnych perspektyw, z odmiennych nieco punktów widzenia na zawirowania w naszym życiu. Broni więc nas przed załamaniem się i zniechęceniem, a kiedy już się jest przygnębionym, podnosi.
Humor i dobra radość, która rodzi się w głębi serca i emanuje na zewnątrz, są cenną cnotą. Zawsze aktualne i zawsze potrzebne. To nieodzowni towarzysze każdej drogi życiowej i każdego powołania. Kto potrafi żartować z siebie, przykre sytuacje obracać w dobry żart, mówić z dystansem o tym, co kocha i co szanuje, ten osiągnie wiele. Pisał św. Maksymilian do brata Filoteusza Muchy: Raduj się, że dla Niej [Niepokalanej – Z.K.] wiele zdziałać możesz […]. Niech całe otoczenie, wszyscy, co się z Tobą stykają w jakikolwiek sposób, wynoszą z tego kontaktu z Tobą pokój i wesele ducha w Niepokalanej […], ciesz się, Drogie Dziecko. Świadomość, że całkowicie do Niepokalanej należymy, niechaj nas napawa radością bezbrzeżną.

 

Więcej w książce: 12 dróg do szczęścia

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,224,poczucie-humoru.html

********

Piękność odeszła, głupiec został

Eduard Martin / slo

….kiedy się ożenisz z pięknością, tylko z pięknością, prędko zostaniesz wdowcem…
(fot. shutterstock.com)

Na uroczystość złotych godów mojego chrzestnego wziąłem ze sobą narzeczoną. Z jednej strony chciałem pokazać jej najszczęśliwsze małżeństwo, jakie kiedykolwiek znałem, a z drugiej chciałem także usłyszeć, co mój chrzestny powie o mojej narzeczonej.

 

Dziewczynie mój chrzestny się nie spodobał.

– Dlaczego? – spytałem.

– Nie wiem – odpowiedziała.

Taka była jej odpowiedź na wszystko. Jakbym miał ożenić się z dziewczyną nie wiadomo skąd.

Jakbym miał ożenić się z dziewczyną z dziwnego kraju, który nazywa się “Nie wiem”.

O ile dobrze pamiętam, już od chwili, gdy w pewnym barze (gdzie była ze swoimi koleżankami z uczelni) spotkałem ją po raz pierwszy, na wszystko miała uniwersalną odpowiedź.

Do znudzenia taką samą.

“Nie wiem”.

 

Moi koledzy mówili nawet na nią “panna Nie wiem”.

Mówili tak chyba po to, żeby mnie zezłościć, zazdrościli mi jej, bo mówili też na nią Miss Scandinavia, Twoje Sekstorpedo albo Złotowłosa Księżniczka…

Była to “najpiękniejsza dziewczyna w akademiku”.

Przepiękna “panna Nie wiem”.

Trochę mnie mój chrzestny rozczarował, nie był nią tak zachwycony jak inni. Nie zawołał, kiedy ją zobaczył, jak kiedyś pewien pijak:

– Czy TOTO jest w ogóle możliwe?

Ile relacji, ile związków zawiera się z zarozumialstwa.

Do ilu ślubów by nie doszło, gdyby Amor nie wystrzelił w jego lub jej kierunku “strzały zarozumialstwa”?

Kiedy wymknęła się w trakcie uroczystości, spytałem chrzestnego:

– Nie jesteś zachwycony?

– Masz na myśli panienkę?

– Tak.

Milczał.

– Ty nie chcesz usłyszeć prawdy, więc ja nie będę kłamać.

Milczałem.

– Nie chcesz usłyszeć prawdy, więc pozwól mi milczeć.

– Chcę usłyszeć prawdę.

 

– Wiesz… – ważył słowa ostrożnie, starannie, nad wyraz pieczołowicie, jak na lekarskiej wadze – kiedy się ożenisz z pięknością, tylko z pięknością, prędko zostaniesz wdowcem… A kto się żeni nie tylko z pięknością, ale z całym człowiekiem, ten może mieć najpiękniejsze małżeństwo na świecie. Jakie miałem i jakie mam do dzisiaj ja…

Patrzył na mnie badawczo.

– Ktoś myśli: ożenił się z człowiekiem, a tymczasem wziął za żonę tylko ładne włosy, twarz i ładne nogi, i…

Uśmiechnął się. Smutno… najsmutniejszym uśmiechem, jaki u niego kiedykolwiek widziałem…

 

Na szczęście rozstałem się z “panną Nie wiem”. Zawczasu.

Ten, który ją poślubił, wkrótce został wdowcem.

Po paru latach bowiem owa piękność odeszła i pozostała… pozostała tylko ta… tylko “ta reszta”…

Ta reszta.

Wyobraźcie sobie jakąś bardzo piękną dziewczynę… Odrzućcie w myślach jej piękno… i co wam zostanie… ? Czy to tak, jakbyście wyrzucili z torebki cukierki, o których marzycie, i pozostała wam tylko pusta torebka?

Moja “torebka cukierków” prędko znalazła sobie zastępstwo, znalazła kogoś, kto się w torebce zakochał… żyje z nią…

Słodycz zniknęła.

 

Czasami ich spotykam.

 

Spotykam tego, który ożenił się z Pięknością, jak idzie przez nasze miasto z Resztą.

Piękność odchodzi, reszta zostaje.

Ten, który w końcu wziął sobie ową “Złotowłosą Księżniczkę”, jechał kiedyś ze mną pociągiem, był pijany… i poczuł potrzebę, jaką miewają niektórzy pijacy, zwierzania się.

Od lat pamiętam jego słowa, którymi podsumował swoje małżeństwo: “Piękność odeszła, głupiec został”.

Nie lubię krytykować – niechętnie osądzam.

Może to jednak nie będzie sąd, gdy wyrażę się delikatnie, łagodnie… subtelnie… i powiem, że jego małżeństwo zdecydowanie… na pewno… nie jest “najpiękniejsze na świecie”…

Tylu ludzi się żeni, z radością się żeni… z jakimś ciałem…

A potem musi, boleśnie i smutno, żyć z obcą duszą… Jak to powiedział mój chrzestny: “Kto żeni się z pięknością, prędko zostaje wdowcem…”.

 

*Wspomnienie eksnarzeczonego (opowieść pana J.S.)

 

Więcej w książce: Anielska szkoła miłości – Eduard Martin

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,497,pieknosc-odeszla-glupiec-zostal.html

*******

Jesteś narcyzem? Sprawdź to!

E. Kennedy, S.C. Charles / slo

(fot. franeau / flickr.com)

Amerykanie od dawna zajmowali się problemem narcyzmu. Szeroko rozpowszechniony styl powoływania się na siebie oraz autoabsorpcja końca XX wieku – zarówno skupiające się na, jak i krępowane przez ego – zrodziła uważną grupę słuchaczy, śledzących dyskusję psychiatrów na temat zaburzeń osobowości.

 

Pewne elementy narcyzmu odnaleźć można w każdym typie osobowości, ale nie zawsze jest łatwe utrzymanie odpowiedniego poziomu poczucia własnej godności, nawet w przypadku osób najmocniejszych psychicznie.

 

Jeśli rozumiemy, jakie szkody może przynieść zachwianie obrazu samego siebie, to z tego powodu jeszcze nie cierpimy na ten rodzaj zaburzenia, które eksperci mają na myśli, gdy prowadzą dyskusję na poruszony tutaj temat.

 

Cechy charakterystyczne
Osoby cierpiące na patologiczny narcyzm lub zaburzenia osobowości narcystycznej wykazują dominujące poczucie własnej wspaniałości w myśleniu i zachowaniu, potrzebę bycia podziwianym oraz brak empatii – wszystko to ma swój początek w pierwszych latach dorosłego życia. Jak zaobserwowano, cechy narcystyczne często występują w okresie dorastania, lecz generalnie radzi się, by z diagnozowaniem poczekać do czasu, aż dana osoba osiągnie pełnoletniość. Narcyzm występuje dość często, ocenia się, że cierpi na niego około 1% całej populacji, lecz w przypadku tych, którzy przewijaj ą się przez szpitale ogólne i psychiatryczne, liczba ta waha się od 2 do 16%. W przybliżeniu trzykrotnie częściej zdarza się u mężczyzn niż u kobiet. Jako typowe przykłady tego typu zaburzenia osobowości wskazuje się czasami na znane gwiazdy rockowe, polityków i inne sławne osobistości.

 

Aby zdiagnozować osobowość narcystyczną, dana osoba powinna przejawiać pięć lub więcej z następujących cech charakterystycznych:

  1. ludzie ci mają wysokie mniemanie o sobie, wyrażające się w wyolbrzymianiu własnych osiągnięć i zdolności, a także w oczekiwaniu uznania za osobowość wybitną, mimo iż brak jest ku temu szczególnych powodów,
  2. pochłonięci są marzeniami o nie kończących się sukcesach, władzy, własnej błyskotliwości, wspaniałym wyglądzie lub idealnej miłości,
  3. wierzą, że są kimś wyjątkowym i nadzwyczajnym i dlatego mogą zostać zrozumiani lub powinni być kojarzeni wyłącznie z innymi wybitnymi ludźmi lub instytucjami,
  4. od innych wymagają okazywania im nadzwyczajnego podziwu,
  5. są przekonani co do tego, że im samym przysługują specjalne prawa, co przekłada się na nieuzasadnione oczekiwania, że inni będą traktować ich w sposób wyjątkowy,
  6. mają skłonność do “eksploatowania” innych, tzn. wykorzystują ich do osiągnięcia własnych celów,
  7. przejawiają niezdolność do empatii, nie potrafią dostrzec i zrozumieć uczuć i potrzeb innych ludzi,
  8. często są zawistni albo są przekonani, że inni czują to samo w stosunku do nich,
  9. manifestują własną arogancję i pychę w zachowaniu lub postawach.

Ważne jest, abyśmy wiedzieli, że ludzie z narcystycznymi zaburzeniami osobowości nie podchodzą z życzliwością do jakiejkolwiek formy oceny. Z powodu ich przekonania o własnej wyższości i co do tego, że wyłącznie “najlepsi” eksperci mogą być wystarczająco kompetentni, aby im pomóc, będą zachowywali się dyskredytująco i wyniośle względem terapeuty. Zatem tutaj raz jeszcze nieprofesjonaliści, zarówno jako zwykli ludzie, jak i jako prowadzący poradnictwo, najwięcej zyskają na wnikliwej ocenie tych, którzy cierpią na to zaburzenie.

 

Jak w przypadku osób cierpiących na zaburzenia osobowości “pogranicznej”, tak i tu będziemy mieli do czynienia z patologią, która ujawnia się bezpośrednio, w sposób wprawiający w zakłopotanie, a często i w sposób wyprowadzający nas z równowagi. Jednak najważniejszym zadaniem, które stoi przed nami, jest rozpoznanie przeniesionego materiału, a także przeciwprzeniesionych reakcji – to wszystko w tym celu, aby samemu przetrwać oraz okazać się pożytecznym. Osobowości narcystyczne wywierają ogromny nacisk na każdego potencjalnego terapeutę, na przykład postrzegając proces poradnictwa jako rywalizację, na terapeutę zaś spoglądają z pogardą.
Leczenie tych osób zwykle przebiera formę terapii psychodynamicznej lub psychoanalitycznej. Różne teorie przyczyniły się do opracowania metod leczenia, dlatego różne szkoły wprowadzają odmienne strategie terapii. Groopman i Cooper tak podsumowali te rozbieżności:
Podczas gdy specjaliści wciąż jeszcze dyskutują, poszukując najlepszej metody podejścia do zaburzeń osobowości narcystycznej, podstawowym zadaniem nieprofesjonalistów jest to, aby nie dać się wciągnąć w psychologiczną manipulację. Osoby te mają bardzo rozwinięte poczucie własnej godności oraz są tak bardzo wrażliwe, nawet na najmniejszy przejaw krytyki, że niezwykle łatwo wywołać u nich reakcję gniewu. Powinniśmy rozpoznać potencjalną wielkość reakcji narcystycznych na utratę czegoś lub na samo zagrożenie utraty. Ich wściekłość może być dosłownie “mordercza”, zarówno co do natury, jak i efektów, i całkiem możliwe, że ta patologia może leżeć u podstaw zabójstwa lub innych fizycznych nadużyć w stosunku do współmałżonka, które mogą mieć miejsce w czasie rozpadu ich związku.

Osoby z problemami osobowości narcystycznych mogą także okazać się szczególnie destrukcyjne w przypadku małżeństw, które stają przed pewnymi wyzwaniami. Ich poczucie wielkości i przecenianie siebie, połączone z ich pozorną niezdolnością do empatii sprawia, że bardzo trudno jest z nimi pracować i w pewnych okolicznościach mogą być dla innych niebezpieczni. Jeśli będziemy mieć jakiekolwiek pytania co do takich osób, powinniśmy zasięgać rady profesjonalistów oraz natychmiast odsyłać ich do bardziej kompetentnych specjalistów, gdy tylko doprowadzimy do końca niezbędny proces oceny.

 

Więcej w książce: Jak pomagać dobrą radą – E. Kennedy, S.C. Charles

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,591,osobowosc-narcystyczna-jak-rozpoznac.html

*********

Dokonało się niepojęte

Dokonało się niepojęte Niedziela 14/2015

dodane 2015-04-07 22:38

Rozmowa z ks. prof. Józefem Naumowiczem

Z ks. prof. Józefem Naumowiczem z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego i Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Warszawie – znawcą wczesnego chrześcijaństwa – rozmawia Andrzej Tarwid

 

Andrzej Tarwid: – W Pierwszym Liście do Koryntian czytamy: „Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także nasza wiara” (1 Kor 15,14). Dlaczego aż tak kluczowe znaczenie dla naszej wiary ma zmartwychwstanie Chrystusa?

Ks. prof. Józef Naumowicz: – Gdyby życie Jezusa skończyło się śmiercią na krzyżu, nie miałoby znaczenia zbawczego. Ale Chrystus zmartwychwstał! I ten fakt jest pierwszorzędny, bo otwiera drogę do nowego życia. Zmartwychwstały pokazuje, że nasza egzystencja nie ogranicza się do bycia na ziemi, bo po nim jest przejście do życia, którego nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić.

– Wskrzeszenie Łazarza nie może tu być jakąś wskazówką?

– Raczej nie. Wskrzeszenie było bowiem powrotem do ziemskiego życia. Łazarz ożył, ale po iluś latach znów zmarł. Zmartwychwstanie natomiast jest przejściem do zupełnie innego życia, które już się nie kończy. Po wyjściu z grobu Jezus nie jest z tego świata, choć zarazem pozostaje w nim obecny.

Różnicę między wskrzeszeniem a zmartwychwstaniem dobrze oddają sceny z grobów. Apostołowie Jan i Piotr, którzy przyszli do grobu Jezusa, wyraźnie zaświadczają, że szaty, którymi Chrystus był owinięty, nie były rozwiązane. Mówiąc w skrócie – ciało wyszło z nich, ale płótna grobowe były nienaruszone, nikt ich nie rozwiązał, jedynie opadły. Zmartwychwstały sam wyszedł z płócien w cudowny sposób. Inny jest opis wskrzeszenia Łazarza: „I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą”, a wtedy, jak mówi Ewangelista, Jezus rzekł : „Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić” (por. J 11, 44 – przyp. red.).

Słowo stało się ciałem

– Czytając Ewangelię, można zauważyć, że pierwsi świadkowie Zmartwychwstania byli całkowicie zaskoczeni. A nawet bali się, jak np. niewiasty, które zobaczyły, że grób jest pusty.

– Bo Zmartwychwstanie było czymś niepojętym. Stąd to ogromne zaskoczenie. Tym bardziej że śmierć na krzyżu miała być końcem. Tymczasem zmartwychwstały Chrystus ukazuje się Apostołom, rozmawia z nimi, a Tomaszowi pokazuje swoje rany. Któż by się nie dziwił albo się nie przeraził?

– Prawnicy takie sytuacje opisują słowem „precedens”. A jak pierwsze w dziejach zdarzenia analizuje się okiem historyka?

– Zmartwychwstanie było sprawą tak nową i niepojętą w całym ówczesnym świecie – zarówno żydowskim, jak i grecko-rzymskim – że niemożliwe było, by ktokolwiek je wymyślił czy sfabrykował. Sprawa ta mogła pochodzić jedynie z Bożego objawienia, mogła się zdarzyć najpierw tylko Bogu-Człowiekowi. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw, nie istniał taki pomysł czy idea. Dla mnie to dowód prawdziwości Zmartwychwstania. Nawet ponad 20 lat po tym fakcie, kiedy św. Paweł zaczął mówić o Zmartwychwstaniu na Areopagu, filozofowie odwrócili się od niego i wcale nie chcieli o tym słuchać.

– Dlaczego?

– Filozofowie mogli przyjąć najwyżej zmartwychwstanie duchowe, a więc wyjście z ciała, porzucenie ciała i jakieś odnowienie duszy. Tymczasem tu ważny jest cały człowiek, także ciało przeznaczone jest do chwały. Nawet nie powrót do ziemskiego życia, ale przejście całego człowieka z duszą i ciałem do zupełnie nowego życia. To nie mieściło się w żadnych ludzkich koncepcjach czy marzeniach. Ta sprawa mogła pochodzić tylko od Boga. Dlatego pierwsi chrześcijanie włączyli do Credo wyznanie wiary w „ciała zmartwychwstanie”. Ciała – czyli całego człowieka.

– Potocznie mówimy o zmartwychwstaniu ciała, ale myślimy o zmartwychwstaniu całego człowieka?

– Gdyby użyć wyrażenia „zmartwychwstanie człowieka”, wtedy można byłoby rozumieć, że chodzi jedynie o człowieka duchowego, wewnętrznego, niecielesnego. Ale podobnie, kiedy mówimy „Słowo stało się ciałem”, to stwierdzamy, że Słowo stało się człowiekiem.

– Jaki jeszcze inny powód mieli Grecy, że nie chcieli słuchać św. Pawła?

– Może św. Paweł za szybko chciał pokazać Grekom, na czym polega nowość chrześcijaństwa. Do przyjęcia tej nowości trzeba było dojrzeć w dłuższym procesie. Wreszcie chodzi tu o tajemnicę, którą trudno wyrazić w kategoriach rozumowych, racjonalnych, wymaga bowiem wiary.

– Niemniej Pismo Święte daje nam pewne obrazy, z których można wyciągnąć choćby fragmentaryczne wnioski. Uczniowie idący do Emaus np. nie poznają na początku Chrystusa, można więc stwierdzić, że Zmartwychwstały wyglądał inaczej niż wtedy, kiedy nauczał. Z kolei Tomasz dotyka Jego ran, a więc Chrystus przypomina osobę po męce. Wydaje się, że na tej podstawie można coś powiedzieć o naturze zmartwychwstania.

– Z pewnością nie było to ciało takie jak przed ukrzyżowaniem, chociaż je w jakiś sposób przypominało. Widać ślady ran, ale te rany już nie krwawią, nie bolą, nie powodują dalszego rozkładu ciała. Są żywe, ale też w jakiś sposób zabliźnione. Jezus przychodzi mimo zamkniętych drzwi, zjawia się w różnych niespodziewanych miejscach, np. nad jeziorem Galilejskim czy w Wieczerniku. Wcześniej tego nie robił. Widać więc, że to jest inny rodzaj życia…

– …który już trudno sobie wyobrazić. Może więc lepiej w ogóle zrezygnować z takich domysłów?

– Rzeczywiście, najważniejsze jest to, że Jezus zmartwychwstały to Jezus żywy i działający nieustannie w ludzkich duszach, w sakramentach, w Kościele. Jak wcześniej mogli Go dotykać, przebywać z Nim i rozmawiać jedynie apostołowie i najbliżsi z terenu Palestyny, tak teraz my możemy Go przyjmować, spotykać Go w Eucharystii, adorować pod postacią chleba w każdym zakątku ziemi. Sam wskazał, że dopiero po Zmartwychwstaniu Jego Dobra Nowina będzie głoszona aż po krańce ziemi, a On będzie z nami aż do końca świata.

 

Miłość, która nie zmusza

– Współczesny specjalista od komunikacji powiedziałby od razu, że nieporównywalnie łatwiej byłoby dotrzeć ze słowem Bożym do wszystkich zakątków kuli ziemskiej, gdyby Chrystus ukazał się całemu światu. Dlaczego Zmartwychwstały tego nie zrobił?

– Zapewne dlatego, że Bóg szanuje ludzką wolność. Gdyby okazał całą swą potęgę i chwałę, człowiek byłby zmuszony, przytłoczony, nie byłby wolny. W sumie nie mogłoby być mowy o miłości. Wolność może być nieszczęściem, ale też wielkim darem i skarbem. Ani automat, ani niewolnik nie może prawdziwie kochać ani podejmować decyzji. Tymczasem Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, bardziej pragnie naszej miłości niż czegokolwiek innego.

– Co wiemy o przeżywaniu pamiątki śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa przez pierwszych chrześcijan?

– To była centralna i główna chrześcijańska tajemnica. Była celebrowana w każdym sakramencie, także w każde święto, zwłaszcza w niedzielę i w Wielkanoc. Ta z kolei była największym świętem, poprzedzonym przygotowaniem, czyli okresem postu, Wielkim Tygodniem, Wigilią Paschalną. Głównie Wielkanoc była też dniem przyjmowania chrztu, a poprzedzający post był intensywnym okresem przygotowania do sakramentów wtajemniczenia chrześcijańskiego.

– Podczas wielkopostnych rekolekcji kapłani często przypominają, że każda niedziela to także Wielkanoc.

– Albo „mała Wielkanoc”. W języku pierwotnym Kościoła niedziela to „dzień Pański”, czyli „dzień Pana”, a „Pan” to Jezus Zmartwychwstały, zwycięzca nad śmiercią i szatanem. Stąd np. w języku rosyjskim niedziela to po prostu „Zmartwychwstanie”, „Woskresienie”.

Należy pamiętać, że w Kościele to pierwszy dzień tygodnia – nie ostatni, nie weekend. Jezus przychodził do swoich uczniów zawsze w pierwszym dniu po szabacie. I tak w pierwszym dniu tygodnia ukazał się Marii Magdalenie i uczniom z Emaus, a także uczniom w Wieczerniku. Zjawił się tam ponownie, po ośmiu dniach, czyli też w pierwszym dniu tygodnia, gdy był już obecny Tomasz. Stąd dzień Pański to dzień spotkania z Jezusem Zmartwychwstałym w Wieczerniku, czyli we Mszy św.

– Wielkanoc to nasze najważniejsze święto. A jednak nie obchodzimy go w tym samym dniu co roku, lecz jest to święto ruchome. Dlaczego?

– To święto ruchome w kalendarzu naszym, czyli słonecznym. Natomiast w kalendarzu księżycowym używanym w czasach Pana Jezusa – którego Żydzi używają do dzisiaj – jest to święto stałe. Pascha zawsze przypadała i przypada w pierwszą wiosenną pełnię księżyca, czyli 14-15 nisana. Jest on pierwszym miesiącem wiosennym, a połowa tego miesiąca księżycowego wyznacza zawsze pełnię księżyca.

– Jak ważne było święto Paschy dla wyznaczania daty Wielkanocy?

– Jezus umarł i zmartwychwstał w czasie obchodów żydowskiej Paschy, także Eucharystię ustanowił podczas wieczerzy o charakterze paschalnym, dlatego chrześcijanie zachowali wyznaczenie swego święta według żydowskiego kalendarza księżycowego. Jednak chrześcijanie Wielkanoc – ze względu na znaczenie niedzieli –

obchodzą w niedzielę po święcie Paschy, mają także własną rachubę wyznaczania wiosennej pełni.

Od symbolu hańby…

– Zmartwychwstania nie można oddzielić od Krzyża. Ale na początku Chrystusowy krzyż nie był nawet relikwią. Dlaczego?

– Bo w ówczesnej świadomości był znakiem najbardziej hańbiącej śmierci, przeznaczonej dla niewolników, barbarzyńców, obcych. Znaczące, że obywateli rzymskich nie można było krzyżować. Trudno było od razu czcić tak okrutne narzędzie śmierci. Co ważniejsze jednak, pierwsi chrześcijanie, skupieni mocno na tajemnicy zbawienia, nie potrzebowali wielu wizerunków. W okresie prześladowań nawet ich unikali, bo za ich pomocą mogli zostać zidentyfikowani.

– Jak w takim razie przedstawiano to, co się dokonało na Golgocie?

– W pierwszych dwóch, trzech wiekach nie przedstawiano krzyża w formie naturalnej, ale symbolicznej, jako np. kotwicę, maszt statku itp. O krzyżu Chrystusa mówiły natomiast bez zastrzeżeń źródła pisane, poczynając od pism św. Pawła i Ewangelii, nawet jeśli zdawano sobie sprawę z tego, że jest on absurdem i głupstwem dla innych.

– Zatrzymajmy się na chwilę przy sztuce. Na obrazach poświęconych Zmartwychwstaniu Chrystus bardzo często jest pokazany, jak zstępuje do Otchłani. Dlaczego?

– Tak przedstawiane jest Zmartwychwstanie w sztuce wschodniej, ale samą ideę zstąpienia Jezusa „do piekieł” rozwijali już pierwsi chrześcijanie, którzy chcieli pokazać, że Chrystus przynosi zbawienie także tym, którzy żyli przed Nim i oczekiwali na Niego, jak mówiła tradycja żydowska, w szeolu.

– Wierzono, że ich dusze śpią w krainie umarłych?

– Tak. I Chrystus po śmierci zstępuje do piekieł po to, aby tam ogłosić Dobrą Nowinę o zbawieniu sprawiedliwym czekającym na zbawienie. Stąd takie przedstawienia pokazują, jak Jezus kroczy zwycięsko po połamanych bramach i zaworach, po porozrywanych łańcuchach i okowach, i wyprowadza sprawiedliwych, poczynając od Adama i Ewy. Pamiętajmy, że według starej apokryficznej tradycji Adam i Ewa odbyli pokutę i nawrócili się, po śmierci jedynie oczekiwali z utęsknieniem w Otchłani na przyjście Zbawiciela.

…Do znaku chwały

– Kiedy krzyż stał się najważniejszą relikwią i głównym symbolem chrześcijaństwa?

– Na początku IV wieku, kiedy Konstantyn Wielki wprowadził wolność dla chrześcijaństwa, zakazał także skazywania ludzi na ukrzyżowanie. To z kolei przyczyniło się do tego, że krzyż powoli przestawał się kojarzyć z najokrutniejszą śmiercią, a stawał się znakiem drogi do chwały. Na ten czas przypada także historia odnalezienia relikwii Krzyża w Jerozolimie.

– Jakie były okoliczności odnalezienia Krzyża?

– Tradycja jest taka: ok. 326 r. cesarz Konstantyn zezwolił na budowę bazyliki w centrum Jerozolimy, na miejscu, które było uważane za dawną Golgotę, czyli skałę, na której stanął krzyż Jezusa. Należało to miejsce uporządkować, usunąć z niego zrujnowaną świątynię pogańską, którą postawili tam Rzymianie. I wtedy, pod tymi gruzami, w rozpadlinie skalnej odnaleziono drzewo krzyża, które – kiedy powstała tam bazylika – wystawiono do czci i adoracji. Nastąpiło „podwyższenie” krzyża do czci. Ten kult relikwii przypadał zwłaszcza w dniu 14 września, który nazwano świętem Podwyższenia Krzyża.

– A skąd wiedziano, że to ten Krzyż?

– Starożytne źródła nie mają wątpliwości. Po pierwsze wraz z krzyżem odnaleziono „Titulus Crucis”, czyli inskrypcję, którą Piłat kazał zamieścić nad krzyżem: „Jezus Chrystus, król żydowski”. Ponadto autorzy już w końcu IV wieku podają, że odnaleziono trzy krzyże, a jeden z nich przykładany do chorych – uzdrawiał. To był znak, do Kogo należał.

 – Ale przecież do cudownego uzdrowienia bardziej od relikwii potrzebna jest żarliwa wiara chorego…?

– Starożytni autorzy mówią, że tylko przy jednym krzyżu ta wiara przynosiła skutki. Ważnym świadectwem jest niezmiernie szybkie rozpowszechnienie się relikwii Krzyża. W pół wieku po ich odnalezieniu były znane w różnych zakątkach całego Imperium Rzymskiego.

– Nie sposób w tym miejscu nie zapytać o Erazma z Rotterdamu, który kpił, że okręt handlowy nie wystarczyłby, aby pomieścić wszystkie rozsiane po świecie relikwie Krzyża. Co na to współczesne badania?

– To zupełnie nieuprawnione szyderstwo. Te relikwie to bardzo małe kawałki drewna i naprawdę nie jest ich tak bardzo dużo. Myślę, że gdyby zebrać wszystkie relikwie Krzyża znane na świecie, to nawet nie można byłoby złożyć jednego zwykłego krzyża.

Chrześcijańska nadzieja

– Krzyż Chrystusa zmienia nasze spojrzenie na cierpienie. W jaki sposób?

– Poza Krzyżem Jezusa nie można w żaden sposób wyjaśnić, jaki sens ma fakt, że nasze życie nie jest wolne od bólu, wyrzeczenia, nieszczęść czy tragedii. W dodatku często jest to cierpienie bezpośrednio niezawinione, jak w przypadku Jezusa. Krzyż Jezusa pokazuje nam, że nie ma takiej udręki, wstydu, samotności, tortur itd., które byłyby obce naszemu Panu. I że cierpienie może prowadzić do czegoś ważnego. Dlatego warto patrzeć na Krzyż Chrystusa. Na tym właśnie polega chrześcijańska nadzieja płynąca z Krzyża, bez którego ludzkie cierpienie pozostaje niewytłumaczalne i bezsensowne.

– Od razu słyszę, jak niektórzy mówią, że „nadzieja jest matką głupich”. Co takim ludziom może odpowiedzieć osoba wierząca?

– Tu nie chodzi o nadzieję wyrażoną jedynie słowami, pustymi deklaracjami czy ludzkimi kalkulacjami. Nadzieją jest sam Jezus, który pokazał, że można na Niego całkowicie liczyć, że jest On wierny jak skała, że jest niezawodny. Jest On tym, który najpierw sam przeszedł drogę krzyżową, by dopiero potem zaprosić do pójścia za Nim.

– W trakcie jednej z dyskusji o eutanazji usłyszałem „argument”, że Chrystus umierający na krzyżu nie wytrzymał cierpienia i zawołał: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”…

– Są to słowa Psalmu 22 ([21], 2 – przyp. red.). A wiadomo, że Jezus przez całe życie modlił się psalmami i właśnie fragment takiej modlitwy usłyszano w tym straszliwym momencie. Nie ma tu mowy o załamaniu się czy braku nadziei, tylko o straszliwym cierpieniu. Te słowa, jak też inne, z Ogrójca: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich” (Łk 22, 42 – przyp. red.) – są jednymi z największych świadectw prawdziwości Ewangelii.

– Dlaczego?

– Bo one pokazują, że Ewangeliści nie starali się upiększyć historii Jezusa, nie pomijali słów, które mogłyby zostać źle zrozumiane, tylko przedstawiali realną historię. Faktycznie zaś – Jezus spełnił do końca swą dobrowolną ofiarę i wypełnił wolę Ojca, dlatego zanim oddał ducha, mógł stwierdzić, że wszystko „wykonało się”, wszystkie zapowiedzi i plany, i wszystkie ludzkie pragnienia.

Obumrzeć do życia

– Św. Paweł porównał Zmartwychwstanie do tajemnicy ziarna, które obumiera, aby dać życie wielokrotne…

– W egipskich grobowcach odkryto ziarna zboża, które przetrwały kilka tysięcy lat, nie obumarły, ale też nie przyniosły żadnego plonu. Pozostały dla siebie. Nie zostały wykorzystane możliwości życia, które w tych ziarnach tkwiły. Inne ziarna, które padły na ziemię, obumarły, ale z nich wyrosły kłosy. To obumieranie ziarna jest więc pozorne, w rzeczywistości służy życiu. Prawdziwa śmierć zatem to nie śmierć fizyczna, ale odmowa dawania, zamknięcie się w sobie. Żeby wejść w życie, trzeba umrzeć dla siebie – z miłości do Boga i do drugiego człowieka.

– Umrzeć, aby lepiej żyć?

– Tak, na tym polega nasze wielkanocne odrodzenie i odnowienie. To sedno przeżycia tych pięknych, głębokich i ważnych świąt.

http://prasa.wiara.pl/doc/2423430.dokonalo-sie-niepojete/3

********

Modlitwa nieustanna

dodane 2015-04-10 05:15

Anna Świderkówna

Często nieustanne trwanie w modlitwie jest pojmowane w niewłaściwy sposób. Fałszywe rozumienie nieustannej modlitwy stanowi najgorsze niebezpieczeństwo chyba dla kapłanów.

Modlitwa nieustanna   Dmitry Rozhkov Jezus szukał czasu na modlitwę i to na modlitwę samotną
Ilustracja: “Chrystus na pustyni” – obraz Iwana Kramskoja z 1872 roku

Mogą oni mieć poczucie, że wszystko, co robią, robią rzeczywiście dla Boga, uczestniczą nieustannie w „Bożej sprawie”: rano odprawiają Mszę, później odmawiają brewiarz; spowiadają, prowadzą rozmowy z ludźmi, udzielają nauk… To przecież nie dla swojej własnej przyjemności, dlatego może się pojawić poczucie, że to zastępuje modlitwę. Nie tylko kapłani mogą mieć ten problem, także ludzie świeccy, którzy chcą żyć dla Boga. Czasem myślą: „ja przecież wszystko robię dla Niego, to jak ja mam jeszcze znajdować czas na modlitwę? Wszyst­ko jest modlitwą w moim życiu”.

Jak jest możliwe, żeby naprawdę nieustannie się modlić? W dzisiejszym świecie wydaje się to po prostu nierealne. Jesteśmy wszyscy zapędzeni, każda minuta się liczy, brak nam niejednokrotnie czasu nawet na sen. A jeśli w dodatku nasze życie jest oddane Bogu, może pojawić się w nas przekonanie, że nic więcej już nie trzeba.

Myślę, że warto przyjrzeć się pod tym kątem Jezusowi. Rzadko myślimy o tym, jak wyglądało Jego życie codzienne w kilkuletnim okresie działalności publicznej. Ewangeliści jednak trochę o tym wspo­minają. Zacytujmy Ewangelię według św. Marka:

zaraz po wyborze apostołów Jezus przyszedł do domu, a tłum znów napierał na ten dom tak, że nawet posilić się nie mogli. Kiedy posłyszeli o tym Jego bliscy, wybrali się, aby Go powstrzymać. Mówili bowiem: zmysły postradał (Mk 3,21).

Nam się może wydawać, że to jest ostre osądzenie Jezusa: „oszalał”. Ale czy i my tego nie słyszymy czasem w naszym życiu, w naszym świecie? Jak ktoś się zapracowuje, często usłyszy od bliskich: „oszalałeś?” To jest zupełnie ludzkie.

Sytuację taką widzimy też w Ewangelii: bliscy chcieli zmusić Jezusa do chwili odpoczynku, do prowadzenia bardziej normalnego, spokojniejszego trybu życia. Ale to nie było łatwe, ponieważ Jezus nie brał pod uwagę siebie – myślał o swoich uczniach. Przykładowo, kiedy apostołowie wracają z pierwszej swojej misyjnej wyprawy, Nauczyciel chce ich zabrać ze sobą w jakieś miejsce spokojne i puste, by mogli sobie trochę odpocząć. Tak wielu bowiem odchodziło i przychodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu. Odpłynęli więc łodzią na pustkowie. Widziano ich odpływających, wielu to zauważyło, więc zbiegli się za Nim pieszo.

Kiedy Jezus razem z apostołami dopłynął do brzegu, tłum już na Niego czekał. Jezus pożałował przybyłych ludzi, bo byli jak owce bez pasterza i zaczął ich nauczać (zob. Mk 6,30–34). Proszę pamiętać, że jeżeli mowa jest o tłumach, my wyobrażamy sobie takie tłumy codzienne, zwyczajne. A przecież były to tłumy niesamowite – wschodnie. Wschód jest strasznie hałaśliwy, w związku z tym tłum musiał być bardzo rozwrzeszczany, rozkrzyczany, każdy ciągnął w swoją stronę. Oczywiście Jezus był do tego przyzwyczajony, w tym świecie żył, ale niewątpliwe Jego sytuacja była trudna.

Można by powiedzieć, że Jezus nie potrzebował czasu na modlitwę, wszak mówił: Ja i Ojciec jedno jesteśmy (J 10,30). Jeżeli nam się nieraz wydaje, że całe nasze życie jest modlitwą, to o ile bardziej odnosi się to do Jezusa! Czyż Jezus mógłby odczuwać konieczność znalezienia chwil na spotkanie z Ojcem, z tym Ojcem, który nigdy nie pozostawiał Go samego? W Ewangelii św. Jana Chrystus powiada: Ja nie jestem sam, On jest ze Mną, bo Ja zawsze czynię to, co się Jemu podoba (8,29).

Mimo to Jezus szukał czasu na modlitwę i to na modlitwę samotną. Przyjrzyjmy się, jak np. wyglądała Jego pierwsza noc w domu Szymona Piotra z Kafarnaum. To jest Mk 1,31–37. Kończył się właśnie dzień szabatu. Gdy słońce zaszło, przynoszono do Jezusa tłumy chorych, opętanych, pchali się jedni na drugich. Mowy nie było o tym, żeby chociaż przez chwilę odpocząć. Można sobie wyobrazić, że dopiero późną nocą On i apostołowie mogli się położyć na spoczynek. Ale Jezus wstaje nad ranem, kiedy jeszcze jest zupełnie ciemno i wychodzi po kryjomu z domu, udając się na miejsce osamotnione, puste – i tam się modli.

Pobiegł za Nim Szymon wraz z towarzyszami, a gdy Go znaleźli, powiedzieli: „Wszyscy Cię szukają” (Mk 1,36n).

Słowem, Jezus-Nauczyciel nie miał chwili wolnego czasu w swoim życiu. Ściślej mówiąc, znajdował spokojne momenty – najczęściej jest to zaznaczone u św. Łukasza – ale był to czas, kiedy całą noc spędzał na modlitwie. Najczęściej szedł gdzieś na wzgórze galilejskie i tam zostawał przez całą noc z Ojcem. Właśnie po takiej nocy – co zaznaczają Marek i Łukasz – wybrał dwunastu apostołów.

Święty Marek pisze w ten sposób o wyborze apostołów: Przywołał do siebie tych, których sam chciał (Mk 3,13). Nie my więc decydujemy o tym, czy się nadajemy, czy nie, czy podołamy, czy nie, jeżeli wiemy, że On nas woła. Rzecz w tym, że – nawet przy takich rozważaniach – nam ciągle się wydaje, iż jesteśmy mądrzejsi od Pana Boga. Zwłaszcza przy podejmowaniu jakiejś decyzji; oczywiście, im ta decyzja jest ważniejsza, każąca radykalniej zerwać z naszym normalnym biegiem życia, tym się staje trudniejsza do podjęcia.

Jest w tym jeszcze jedna bardzo charakterystyczna rzecz, którą chyba wszyscy, którzy podejmują jakąś wielką decyzję, przeżywają. Chodzi o moment, kiedy wydaje się, że jest to zła decyzja. Wszyscy musimy pamiętać o tym, że jeżeli jest jakaś ważna rzecz, która nam leży na sercu – wszystko jedno, czy to będzie zamążpójście, śluby zakonne, czy cokolwiek innego – szatan bardzo chętnie z niej skorzysta. Prawie zawsze. Mnie to uderzyło właśnie u Małej Teresy. Tuż przed złożeniem ślubów zaczęła mieć poważne wątpliwości, mało tego, cierpiała, ktoś ją nawet musiał uspokajać, mimo iż przez całe swoje życie tak do Karmelu dążyła.

Zarówno Mateusz, jak i Łukasz – u Łukasza jest to mocniejsze – wzywają do upartej modlitwy. Zwłaszcza w przełomowych momentach. Do mnie najbardziej przemawia historia dwóch przyjaciół z Ewangelii św. Łukasza. Jeden z nich przychodzi w nocy do drugiego, z prośbą, żeby ten dał mu chleb, ponieważ ktoś do niego przyjechał i nie ma co dać gościowi do jedzenia. Tamten zaś mówi: Nie dam ci i nie będę schodził, bo dzieci ze mną śpią w moim łóżku (Łk 11,7).

Na litość Boską! Skoro tak zaczęli krzyczeć do siebie, dzieci na pewno już dawno się pobudziły. Ale w końcu – jak mówi Jezus w Ewangelii św. Łukasza – jeżeli ów śpiący nie da przybyłemu chleba ze względu na to, że jest on jego przyjacielem, zrobi to przynajmniej w tym celu, żeby przyjaciel „odczepił się” i zostawił go w spokoju (zob. Łk 11,8).

Po polsku fragment ten przetłumaczono: „przez jego natręctwo”. To nie jest zły przekład, niemniej ja bym użyła jeszcze innego słowa, dosłownego odpowiednika greckiego wyrazu: „przez jego bezczelność”. Jednym słowem, Bóg nas zachęca, abyśmy byli bezczelni wobec Niego. I to jest przedziwne. Dlaczego tego chce? Po prostu dlatego, że aby mógł coś z nami zrobić, my musimy na Niego się otworzyć.

To jest zdanie z naszego Katechizmu: „Człowiek jest żebrakiem wobec Boga” (KKK 2559). Postawa, jaką mamy przyjąć wobec Boga, powinna wyrażać się w ciągłym apelowaniu do Jego miłosierdzia, do Jego miłości. Aby On mógł z nami coś zrobić, my musimy Go o to prosić, żebrać u Niego. Dlaczego żebrać? Dlatego, że tylko taka postawa nas otwiera. Tak jak niewidomego pod Jerychem, który krzyczał do Jezusa. Choć był także w Ewangelii i taki, który nie krzyczał: Zacheusz – ten, który wlazł na drzewo. Był on bogatym człowiekiem i mógł sobie utorować drogę do Jezusa. Nic jednak nie mówił. Siedział na tym drzewie, bo chciał tylko Jezusa zobaczyć. Skończyło się na tym, że Jezus sam się zaprosił do jego domu. I właśnie o to chodzi.

Zazwyczaj dajemy się pochłonąć naszym sprawom życiowym w takim stopniu, że gubimy się w nich zupełnie. Musimy sobie wtedy uświadomić jedną rzecz. Czasem Bóg daje odpowiedź od razu – zwłaszcza w momentach przełomowych. Ale droga do Boga prowadzi nas na ogół przez „pustynię”. Z tą „pustynią” trzeba się pogodzić. Nawet Jezus po chrzcie w Jordanie spędził czterdzieści dni i nocy na pustyni. Czterdzieści dni i czterdzieści nocy znaczy po prostu dłuższy okres czasu, formuła ta nie stanowi określenia dokładnie odliczonej liczby dni. Ważne jednak, że Chrystus przebywał na pustyni i był sam.

Mój ukochany autor angielski Chapmann, benedyktyn, napisał kiedyś, że może nam się niekiedy zdawać, iż będąc w pustym, ciemnym pokoju, mówimy do kogoś, kogo nie ma. Ale taka jest właśnie nasza droga do Boga. I jedyne, co nam zostaje, to zawierzenie Mu. Doświadczenie „pustyni” jest zawsze nauką zawierzenia. Cała surowość „pustyni” ma nas doprowadzić do tej ciszy, w której możemy się naprawdę spotkać z Bogiem. Nie trzeba w tym celu szukać jakiejś samotni, poświęcać na modlitwę więcej czasu niż na co dzień go poświęcamy. Po prostu – musimy mieć otwarte serca.

***

Anna Świderkówna, Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC

http://biblia.wiara.pl/doc/2415458.Modlitwa-nieustanna/2

******

 

 

***************************************************************************************************************************************

 

O autorze: Judyta