Педагогическая поэма,

 

Autorem książki pod tym tytułem jestAnton Semionowicz Makarenko. Proponowany przez niego system pedagogiczny na pozór wyglądał bardzo interesująco.

Podstawą wychowania był kolektyw. To słowo skompromitowane, ale podstawmy zamiast niego wspólnotę i jesteśmy w czasach współczesnych. Kolektyw działał dla dobra kolektywu , a dobro kolektywu przekładało się na dobro uczestniczących w nim jednostek. Członkowie kolektywu w imię tego wspólnego dobra mieli nie tylko prawo, lecz wręcz obowiązek oceniać się nawzajem. Mieli również obowiązek poprzeć cudzą ocenę, własna samooceną. Nazywało się to samokrytyka.

Kształtowanie kolektywu odbywało się w oparciu o diamat. Diamat jak każde „pismo” był ciemny, niejasny i wymagał interpretacji. Jedni mieli władzę ( charyzmat)  interpretowania tajemnic diamatu- inni mieli tych pierwszych słuchać. Dzieci wychowywane przez Makarenkę donosiły na siebie, co nazywano wychowywaniem wzajemnym. Były też zmuszane do publicznego  kajania się. 

 

Metody makarenkowskie przeżyłam na własnej skórze. Otóż przed śmiercią Stalina byłam już w szkole podstawowej. Moja wychowawczyni, młoda zetempówka, nie miała bladego pojęcia o tym, czego nas miała nauczyć. Zapamiętałam, że tłumacząc jej jakieś zadanie, którego w żaden sposób nie potrafiła pojąć,  pomyślałam sobie: „ O Boże, człowiek nie może być aż tak głupi” . Człowiek w sensie egzemplarza gatunku.

Najgorsze były jednak jej, wzorowane na Makarence, metody wychowawcze.

Na drzwiach klasy wisiała skrzynka na donosy, a koleżanka, przewodnicząca samorządu klasowego odczytywała publicznie te donosy i przyjmowała od uczniów samokrytykę.

Zarzuciła  mi na przykład czytanie w czasie lekcji kryminałów ( a co miałam robić na takich lekcjach) i przeprowadziła nade mną sąd koleżeński.

Na szczęście ominęło mnie wystąpienie przed całą szkołą, na codziennym apelu.

Pewien chłopczyk wywołany przez dyrektora przed front szkoły i zmuszany do samokrytyki zlał się publicznie w spodnie. W milczeniu patrzyliśmy na wypływającą z nogawki kałużę.

Wtedy zrozumiałam- ocena przez kolektyw ( wspólnotę) to bzdura, zbrodnia, gwałt na jednostce. Podobnie publiczna samokrytyka. Ocena musi być zawsze zewnętrzna wobec jednostki.  

Nauczyciel i uczeń zajmują dwie strony katedry. Niedopuszczalna jest zamiana ról i wszelkie zacieranie tej granicy. Ocena przez kolegów,  oraz to rzekome wzajemne kształtowanie się i formowanie,   prowadzą do donosicielstwa i do załatwiania pod płaszczykiem moralności własnych porachunków.

Nigdy odtąd nie zgadzałam się na wspólne wystawianie przez klasę ocen z zachowania, czy sprawdzanie klasówek kolegów, do czego usiłowano mnie zmusić.

 

Zastanawiałam się jak pamięta te czasy koleżanka, która tak gorliwie nas przesłuchiwała. Spotkałam ją jako osobę dorosłą. Okazało się , że jej zdaniem to ona była ofiarą systemu. Płakała po nocach i dostawała od tych donosów gorączki. A i tak – jak twierdziła- była dla nas dobra. Mógł nam się trafić ktoś gorszy. Szkoda słów . Przebaczyłam jej po chrześcijańsku.

Jakie stąd płyną wnioski.? Nie wolno stawiać ucznia w sytuacji konfliktu pomiędzy etyką koleżeńską, która zabrania donoszenia i lojalnością wobec przepisów instytucji.

Żadnego oceniania kolegów, żadnych publicznych rozpraw na temat cudzych wad, żadnego bicia się w cudze piersi. Od oceniania jest nauczyciel nie koledzy.

Poza tym nie należy mnożyć przepisów, nie wolno wciągać się w walkę o nieistotne sprawy takie jak długość spódnic czy kolor bluzek. .

Jestem w opozycji do zasady” zero tolerancji”.

Wręcz przeciwnie- maksimum tolerancji w sprawach mało istotnych i bezwzględność w egzekwowaniu spraw zasadniczych. 

Tagi:

O autorze: izabela brodacka falzmann