O śmieszności demokracji przedstawicielskiej. Aż żal ściska cztery litery.

Są takie mity w naszej głowie – większe niż tabu. Urobione tak ze ściemy, że każdego wrobią w bujdę na resorach i więzienie ego przedstawią jak zieloną łąkę, prawie raj. Coś większego niż tabu jest skandalem, który urąga sobie z ludzkiego serca. I to choruje, i to się dusi. Rozum jednak nie rozpoznaje kpiny z samego siebie, bo więzienie ego dla niego jest najwyższym rozumem.

Dziś kilka słów o przedstawicielskiej demokracji parlamentarnej, która hucpą jest i basta. Amerykańska hucpa w Polsce tworzy coraz mocniejsze węzły gordyjskie dla cywilizacji, narodu i człowieka, by ich nigdy nie rozwiązać.

A nasi przedstawiciele? A oni coraz bardziej popadają w zachłanność i utrwalanie swej władzy pochodzącej jakoby od ludu.

Wyobraźcie sobie człowieka. Ma on dwie nogi – lewą i prawą, oraz, dwie ręce – lewą i prawą.

Na drodze człowiek poruszy się sprawnie, gdy skorzysta z obu nóg: lewej i prawej – naprzemiennie.

A tymczasem w polityce lewica wrzeszczy: lewa, lewa, lewa. Prawica zaś chce posuwać sprawy do przodu tylko na jednej, prawej nodze.

Toż tu absurd widać, wielki jak truchło Lenina w mauzoleum, który za życia robił dwa kroki wstecz, by jeden postawić naprzód, i tak kluczył dialektycznie do komunizmu po meandrach walki z klasowym wrogiem, że miliony ludzi z głodu i po gułagach pomarło – dla nieśmiertelnej idei, dla raju przyszłości.

A w naszej demokracji jak święta krowa? Nogi się kłócą, w najlepszym razie – debatują, która jest ważniejsza, cenniejsza, piękniejsza – dla wyborcy. A efekt? Wielkie bum. Katastrofa, upadek, potłuczenie ciała.

Potłukłeś się już o kanty ściemy, czy jeszcze ani, ani – wcale?

Lewica: idziemy na lewej do postępu, serce jest po lewej stronie.

Prawica: na prawej dojdziemy do normalności, prawość jest po prawej.

No dobra, łotry. Będziecie potrzebowali kul, wózków inwalidzkich lub innych protez. Bo przecież tłuki łżecie jak bure suki,: kuśtykać na jednej nodze, to z istoty samej chore.

Bo prawość jest na górze, a miłość, czyli serce – potrafi pochylić się nad największą niedolą.

Człowiek ma dwie nogi, a gdy chce iść przed siebie, one zwyczajnie ze sobą współpracują – nawet przy tym specjalnie nie myśląc, gdy człowiek ustali cel i kierunek.

A naród ma państwo i w tym państwie lewicę i prawicę, które ze sobą rywalizują. O co? O władzę nad całym człowiekiem – tu narodem. O miejsce przy żłobie. Ot, altruistyczny chów mamy hodowlany – prawie same świnie, co mlaskają, że nie chcą żreć przy korycie. Toż kosmiczne jajo.

Rąk człowiek używa do pracy.

Co robią ręce, gdy myjesz garnki, odkurzasz mieszkanie, zbijasz z desek budę dla psa? No… one współpracują. Nad taką współpracą czuwa umysł lub rozumny duch… człowieka.

A w polityce? Na łapy – lewą i prawą, nakłada się rękawice bokserskie. No… łapy – rywalizujcie o żłób. I przekonajcie naród, że do dla jego dobra. No…dobra. Najważniejszy jest tu żłób, a jeśli uwiódł was do żłobu jakiś polityczny trup, to mi szkoda… słów.

Dwoje oczu jest konieczne do panoramicznego widzenia – i głębi perspektyw rzeczywistości. Dwoje uszu, by słyszeć w stereo.

Dwie półkule mózgowe – prawa i lewa, jakby się specjalizują.

Lewa bardziej się brata z matematyką i liniowym wnioskowaniem, zaś prawa staje się siostrą wyobraźni i holograficznego myślenia. Na ten temat jest cała literatura, ergo tu – tyle. Cała wielkość człowieka wyłania się jednak dopiero ze współpracy prawej i lewej półkuli, z integracji wyłaniającej się ze specjalizacji, nad czym czuwa umysł, samoświadome ja.

Samoświadome ja, gdy gra polonezy Chopina na fortepianie, nie używa tylko białych lub tylko czarnych klawiszy. Używa wszystkich, gdyż tego wymaga muzyka. Dyrygent z batutą naprzeciw orkiestry, gdyby miał rozegrać utwór na werble walące w bębny, zwolniłby całą resztę muzyków. Tak też da się wprowadzić publikę w trans.

Ale właśnie dokładnie tak uprawia się politykę – na werblach ściemy.

I te bambusy z buszu ściemy, nie ma tu źdźbła ściemy, uwodzą nas – wprowadzają w trans waląc w bębny. Toż to pitolenie, a nie muzyka.

Tymczasem: Naród, gdy już odda władzę nad sobą prawemu lub lewemu bokserowi, idzie na zieloną trawkę, gdzie zalega. Zwolniony z pracy nad decydowaniem o własnym losie ma słuchać debili.

Mylisz się jednak, że dostaje zatrudnienie raz na cztery lata, gdy bambusy pozwalają mu łaskawie wrzucić kartkę do urny. Oj, ciężko się mylisz, człowiecze.

Nic nie dostaje. Traci resztkę złudzeń, dopadają go zmory zwątpienia, trolle ociężałości, im dłużej bambusy walą na oślep przy żłobach – bezkarnie i poza kontrolą. Bo ani lewa nie kontroluje prawej, ani prawa lewej – dla dobra człowieka, tu narodu. One się okładają na oklep lub klepią w kuluarach, że takie sprytne, bo wciąż u żłobu.

Pora się obudzić. Puk, puk, człowiecze.

Karmisz te lewe lewizny, kładziesz się u podnóżka jak niewolnik lub piesek swojego pana, nikogo nie kontrolujesz ani nawet nie wybierasz.  Sami się wybierają – w trybie bezalternatywnym. I tyle. I basta. Puk, puk… słyszysz duchy uwiedzenia?

Nie. Nie słyszysz, bo masz rozum nieochrzczony, zniewolony, powalony – jak spróchniałe drzewo, które padło na zbity pysk – w medialnej i prawnej, czyli bezprawnej – wichurze ściem.

No… dobra. Tu była jazda na oklep – na dziko żyjącym w naturze ogierze kpiny .

Do tematu będę jednak zawracał.

A to słowo o demokracji bezpośredniej rzeknę, a to słowo o zdrowym pieniądzu, o dobrym stanowieniu prawa, o solidarności komórek i organów, gdy chcą nieść zdrowego człowieka przez życie, o narodzie, który winien być jak jedno ciało człowieka, a innym razem o Konstytucji i ważnych takich sprawach… Serio.

Bo jak grać na fortepianie, to na wszystkich klawiszach. A ja kocham boską muzykę – od kropelki, która iskrzy się na płatku róży o poranku do najdalszych sfer kosmosu iskrzących się od gwiazd i galaktyk – i od życia.

No… to jeszcze raz. Są problemy, da się znaleźć i rozwiązania.

Są rozwiązania dla istniejących problemów po stronie aniołów, lecz są i pokraczne hybrydy po stronie demonów. Dla problemu demokracji przedstawicielskiej, będącej fasadą dla mamony i jej właścicieli, gdzie dzielni bokserzy, czyli nasi przedstawiciele, okładają się piąchami na niby, a tak naprawdę nas walą w łeb, rozwiązaniem są pewne formy demokracji bezpośredniej.

Uprzedzam jednak uczciwie: Nie wolno będzie ich wprowadzać, po prostu nie da się i już, nim duch ludzki nie obudzi się do solidarności, samodzielnego myślenia, wiedzy, miłości i prawdziwego siebie w kreacjach dla wolności – tej indywidualnej, i tej wspólnotowej.

No to już! Mamy pozamiatane.

O autorze: Piotr