Skąd się biorą dzieci?

Jak to skąd? Z przyrodzenia i z łona. Musi wszelako być matka i ojciec, dwa różne jak jedno całe. Jakaś wartość uświęcona – najlepiej miłość – musi skłonić mężczyznę i kobietę ku sobie i połączyć w pulsowaniu wspólnego życia, które chce trwać dłużej niż jedno pokolenie. Przydaje się też bocian, który pieluchy nadziei przyniesie, i anioł Stróż, który duszę zanęci, by ta nie bała się życia w Polsce.

Z tym bocianem to wcale nie przesada. Onegdaj, gdy bociany zalatywały do nas gęściej, dzieci rodziło się więcej. Z aniołem też ledwie maleńka przesada, gdyż nasz Stróż tego, co w nas – a więc w matce i ojcu widzianymi jako jedno ciało poczęcia – dobre, coraz mniej ma argumentów, żeby namawiać dusze do rodzenia się nad Wisłą i Odrą.

Przestaliśmy być dobrzy dla dzieci jeszcze niepoczętych. Nie chcemy ich przywoływać na ten świat. Przekładamy ten akt na starość, gdy już się urządzimy i wyszumimy. Co to jest, co pękło i roztrzaskało się w nas hukiem? Jakie naczynie? Myślę, że to naczynie wiary – w Boga i w siebie, we własne siły na tym łez padole. Naczynie ofiarności i poświęcenia. Naczynie dobrej moralności i obyczaju. Naczynie tradycji rodu. Naczynie, które – pod wpływem medialnych parodii i tragifars lansowanych całą dobę – nie zlękło się i wciąż jest skłonne nieść krzyż rodzicielski, pomimo że konsumpcja i zabawa, czyli oczarowanie liberalizmem obyczajowym, ponętniej przyzywa do siebie.

To jakby jedna strona medalu – o drugiej napiszę na koniec felietonu.

Nasze naczynia do rodzenia dzieci pękają również pod ciśnieniem kulturowych relatywizmów i pod nieustającym batożeniem cywilizacji śmierci. Jakaś mroczna antywartość cywilizacyjna, umiejscowiła się w samym środku Polski i wysyca z nas rozumne impulsy sumienia, a także – zdrowej kalkulacji gospodarskiej, o której pamiętali jeszcze nasi przodkowie w trudniejszych czasach. Co to za demon, ten, który namówił nas do seryjnego samobójstwa?

Nazwijcie sobie diabła zwątpienia własnymi słowami. Zamilknę w ustroniu – bez dobrych rad.

Wolę inną opowieść: O dzieciach, które są darem od Boga. Komu Bóg daje?
Rozmaicie daje: i pragnącym, i niepragnącym – być rodzicami. Tak było – onegdaj. Dziś niepragnący mają antykoncepcję (często prowadzącą do późniejszej bezpłodności), tabletki wczesnoporonne, a także w ostateczności – aborcję. Wolno to wolno – nawet zanęcają non stop od przedszkola rozmaici wyzwoleńcy, że taka jest najczystsza wolność, a skorupka nasiąka, chłonie… dobro to, czy zło?.

Ja wyzwoleńców nazywam eunuchami, ale mniejsza o to.

Komu nie daje? Też rozmaicie bywa. Nie daje bezpłodnym – z takich lub innych powodów zdrowotnych oraz związanych z degradacją środowiska i ludzkiej natury, z wybrykami medycyny i cudami biotechnologii, które dla zysku korporacji, tak po prawdzie, prowadzą do wyjałowienia bioróżnorodności życia na naszej planecie i degeneracji biologicznej samego człowieka.

Nie daje też z powodów, których nie wolno przywoływać po imieniu – pod groźbą przekleństwa i społecznej infamii talibów tolerancji. Mam w nosie przekleństwa miotane na salonach, ergo napiszę: Są ludzie, którzy chcą mieszkać w Sodomie – nie moja sprawa, lecz nadto oni pożądają – przy pomocy usłużnych prawników oraz ustaw, poprzez wynajmowanie brzuchów surogatek i poprzez wymuszanie adopcji – raz i na wieki załatwić sobie to, czego mieć im nie wolno było od zarania historii ludzkości. Istna sromota, która w europejskiej mutacji faszyzmu hardo nasila się – nie wiedzieć, czy w pewności racji swych oświeconych, czy w przeczuciu własnej bezkarności?

I tu miałbym wolę, by zakończyć ten lapidarny szkic. Bo jakoś nadal wierzę, że prawda ma dwa wymiary. Uznaję wymiar zawarty w przysłowiu: „w zdrowym ciele, zdrowy duch”, lecz widzę, gdzie tylko da się dojrzeć nieuzbrojonym okiem procesy cywilizacyjne, że często najpierw choruje duch, a następnie ciało. Co się stało z duchem narodu w naszym katolickim kraju? Ma ktoś jakąś refleksję, diagnozę, terapię, prognozę? Chętnie się wsłucham i podszkolę u mądrzejszych ode mnie.

Moja wola by kończyć i wstydu oszczędzić uwiedzionym, zwiedzionym albo zawiedzionym perspektywami życia w III RP, napotyka jeszcze na jedną sieć oporu. To widzenie każdego problemu przez pryzmat kategorii ekonomicznych i/lub politycznych.

Tusk rządzi, ergo dzieci się nie rodzą. A zaczną się rodzić tylko dlatego, że Tusk wkrótce upadnie? Nie ma polityki prorodzinnej – dzieci się nie rodzą. A jaka ma być ta polityka, żeby się rodziły? Proszę bardzo, możemy debatować do „usranej” śmierci, a i tak, wyższe konieczności politycznej poprawności brukselskiej i waszyngtońskiej, walną nas pałą lewackiej przemocy w zakuty czerep. Myślę, że upadek zaczyna się od kultury i ducha, nie od niedostatków materii. Daliśmy sobie jako naród wmówić wrogą i chorą narrację o nas samych. Kto nas uwiódł, sprowadził na manowce, okradł z przyzwoitości? A sobie wybierzcie koszulę bliższą ciału prawdy.

Rzeknę tylko, że kreatywność i innowacyjność to sprawa ducha. Tym bardziej gospodarność, zdrowy rozsądek, umiar, sprawność w przewidywaniu konsekwencji własnych czynów i wyborów , sztuka odpowiedzialności, współpracy i pracy (…) budowania domów, zarządzania przedsiębiorstwami, gminami czy państwem, pilnowania dorobku własnego życia i majątku, by przekazać to własnym dzieciom – i tak dalej. Również sztuka pisania dobrych ustaw, sztuka głoszenia mądrych kazań, sztuka właściwego osądu i nie przyzwalania na zło (…) i tak dalej – to domena ducha, rozumu, intelektu, sumienia i serca. Nie chuci.

Tym bardziej umiejętność odnajdywania małych i większych solidarności w życiu zawsze była domeną ducha. A my co? Puknijmy się w czoło, dopóki je mamy: zabiliśmy w sobie ducha solidarności, który nie tak dawno budził nas ku nadziei. Dusimy się w oparach pogardy i nienawiści. Bo co? Bo kilkadziesiąt kleszczy mainstreamu oraz tysiące tajniaków i agentów, setki tysięcy nienapasionych pasibrzuchów wypiło z nas całą krew witalności? No…proszę, bądźmy przynajmniej dorośli. Gdybyśmy siebie wzajemnie cenili, dawno byśmy z siebie zrzucili to ścierwo.

Liczy się dziś: Tylko manna z nieba – jak ukraść, jak się przyłączyć do zwycięzców, odnieść sukces, zagarnąć bogactwo dla siebie: Tylko egoizm – według klucza myśli zatraconych, żeby Polska była Polską, mnie musi być dobrze, chcę mieć i mam mieć jak oni, którym się powodzi w sitwie: Tylko pitolenie o emeryturach, czyli o tym, że dzieci się nie rodzą, to kto będzie płacił za naszą starość?

Powiem wam, kto. Na pewno nie Święty Mikołaj. Już raczej wasze dzieci, które mieć chcecie, ale nie chcecie o nie powalczyć z przeciwnościami losu. Raczej nie sprowadzicie sobie dzieci – choćby z Azji lub Afryki, a przecież i te, które do nas przyjadą za chlebem, trzeba by nauczyć współodpowiedzialności za Polskę, wychować i wykształcić, nauczyć pracy i współpracy, dać szlif polskości. A niby kto tego nauczy imigrantów i kto da im ten dar zatracony w kraju pogodzonym z losem niewolniczym?

Lepiej bierzmy się do roboty – póki młodość służy siłom życia. Przyszłość bowiem jest zawsze marna, gdy staje się sumą egoizmów, grami zachłanności , opowieścią lekkoducha i niczym więcej.

Na koniec przydałaby się jednak krótka refleksja i odpowiedź na pytanie mocno postawione. Oto ona: Dzieci biorą się z miłości. Przychodzą od Boga. Cała reszta to tylko historia i jej detale.

O autorze: Piotr