W warszawskim Muzeum Narodowym możemy do 20 grudnia oglądać wystawę malarstwa polskiego XIX wieku, zatytułowaną „Polska. Siła obrazu”. Wystawa prezentuje dzieła najwybitniejszych polskich artystów, m.in. Stanisława Wyspiańskiego, Aleksandra i Maksymiliana Gierymskich, Jana Matejki, Leona Wyczółkowskiego, Józefa Mehoffera, Olgi Boznańskiej, Józefa Brandta, Józefa Chełmońskiego, Ferdynanda Ruszczyca, Konrada Krzyżanowskiego, Jacka Malczewskiego, Wojciecha Weissa, Jana Stanisławskiego, Juliusza i Wojciecha Kossaków, Witolda Wojtkiewicza, Władysława Ślewińskiego, Artura Grottgera, Józefa Simmlera, Juliana Fałata, Zbigniewa Pronaszki. Ekspozycja swoją premierę miała w styczniu tego roku we Francji w Muzeum Louvre-Lens. Tam zatytułowana była “Pologne 1840-1918. Peindre l’ame d’une nation” (“Polska 1840-1918. Namalować ducha narodu”).
Wystawa cieszyła się i cieszy dużym powodzeniem ale rodzimi koneserzy sztuki oczywiście kręcą nosem. Matejko, Chełmoński, Kossak. Patriotyzm, nacjonalizm – a fe!.
Zastanówmy się więc nad wartością dzieła sztuki. Wszyscy czytelnicy zgodzą się zapewne chętnie, że „ Dama z łasiczką” ( a raczej „ dama z gronostajem” ) to piękny i wartościowy obraz. „ „Panny z Awinionu” Picassa to obraz niewątpliwie wartościowy ( niejedno można by nabyć za pieniądze uzyskane z jego sprzedaży) lecz tytułowe panny nie każdemu przypadną do gustu. Jeleń na rykowisku podoba się wielu ale zamienić go można co najwyżej na flaszkę taniego wina.
Jeleń na rykowisku w powszechnym mniemaniu dziełem sztuki nie jest ( upodobanie do takich widoczków skrzętnie się ukrywa), Picassa wypadałoby cenić, Matejkę tolerować, a namiętnie wielbić na przykład wyrafinowane grafiki Belmera.
Wkraczamy tu na teren socjologii odbioru dzieł sztuki, interesuje mnie jednak bardziej odpowiedź na pytanie czym jest dzieło sztuki, skąd się bierze i na czym polega jego wartość.
Zgodnie z definicją J. Lairda ( J. Laird „The Idea of Value”, Cambridge 1929 ) dzieło sztuki ma wyłącznie wartość „z wyboru” ( elective). Jeden lubi impresjonistów a inny Nikifora. Obraz piękny dla Jana jest odrażający dla Wojtka. Wartość dzieła sztuki jest w tym rozumieniu pochodną satysfakcji czerpanej z kontaktu z tym dziełem i tak jak wartość wszelkich przedmiotów satysfakcji podlega łatwo relatywizacji. Wartość jest względna bo jest wartością „dla kogoś” nie tylko w sensie „ w oczach jednostki ”lecz w sensie utylitarnym, w sensie przydatności. Jak pisze E. Goblot ( “La logique de jugements des valeur” , Paris 1927 ) “ pożywienie ma wartość dla wszystkich istot żywych, ale właściwy interwał muzyczny tylko dla osoby z wyrobionym uchem”. Choć Goblot mówi tu o względności wartości dzieła sztuki w jego przykładzie zawarte jest implicite przeświadczenie, że istnieje coś takiego jak „ właściwy interwał” tylko nie każdy potrafi go rozpoznać, tak jak nie każdy potrafi rozpoznać rocznik i zalety wina.
W takim rozumieniu sztuki gdzieś w idealnej przestrzeni istnieje właściwa harmonia czyli relacja miedzy częstotliwościami dźwięków i barw – tak jak wzorzec metra w Sevres pod Paryżem- i dobry mierniczy, czyli krytyk potrafi utwór muzyczny czy obraz jednoznacznie ocenić. Właściwy interwał według Goblot to taki, który nie rani ucha- dodajmy ucha wyrobionego. Słuchacze Warszawskiej Jesieni zmuszeni są chyba z tej definicji zrezygnować. Jeżeli utworem muzycznym można nazwać kopanie fortepianu, jeżeli jako dzieło sztuki traktuje się wypchane przez Katarzynę Kozyrę zwierzęta oraz fekalia prezentowane przez Nowickiego na wystawie w Orońsku, jeżeli artysta aktem woli potrafi zmienić w dzieło sztuki zepsutą lalkę ( Hasior), czy nawet polny kamień, musimy pogodzić się z faktem, że od czasów Goblot rozumienie sztuki się zmieniło.
Nie da się zdefiniować dzieła sztuki inaczej niż „sztuką jest to co w intencji stworzenia dzieła robi artysta”. To nie dzieło sztuki dzięki swej doskonałości pozwala rozpoznać artystę w tłumie zwykłych śmiertelników. To artysta swą boską mocą zamienia zwykły przedmiot w dzieło sztuki.
Kim jest zatem artysta? Odpowiedź – to ten, który stworzył wspaniałe dzieło sztuki wykluczyliśmy wyżej. Odpowiedź – to ten , który uzyskał odpowiednie uprawnienia można uznać za humorystyczną nawet w krajach postkomunistycznych. Nie mieści się w tej definicji nie tylko Nikifor lecz nawet Van Gogh. Zauważmy jednak, że każdy artysta- z dyplomem czy bez dyplomu – musi zostać odkryty, ktoś musi uruchomić proces nadania wartości jego dziełom.
John Laughland w swej znakomitej książce „ The Tained Source” ( Werner Books 1997 , miałam przyjemność tłumaczyć tę książkę dla wydawnictwa Antyk ) opisując w rozdziale poświęconym problemom monetarnym dobra, które w różnych czasach pełniły rolę waluty ( sól, okrągłe głazy na wyspie Yap, papierosy w krajach bloku wschodniego ) słusznie wskazuje, że towar staje się środkiem płatniczym nie przez swą użyteczność( sól, złoto, srebro, platyna) względną rzadkość ( złoto, platyna, papierosy w stanie wojennym ) czy różne inne zalety. Wartość pieniądza nie opiera się też współcześnie na parytecie złota, ani – jak chcieli marksiści- na wartości pracy ludzkiej. Pieniądz to zaufanie do trwałości umowy społecznej, która za tym pieniądzem stoi. Należałoby zastanowić się jakie cechy niektórych dzieł sztuki sprawiają, że są one bardzo mocną i stale zyskującej na wartości walutą.
W odpowiedzi na pytanie co stanowi istotną wartość dzieła sztuki możemy odpowiedzieć. Nie jest nim piękno, bo kryteria estetyczne są zmienne i relatywne do gustów jednostki. Nie jest nim niepowtarzalność, bo wówczas niezwykle cenny byłby kawałek skóry z liniami papilarnymi. Nie jest nim rzadkość, bo niezwykłe rzadkie psy albinosy eliminuje się z hodowli. Nie jest nim wiek, bo rysunek z czasów Picassa można kupić na pchlim targu za kilka euro. Nie jest nim wartość prestiżowa, wręcz przeciwnie dopiero cena czy powszechne uznanie przynosi prestiż właścicielowi.
Dzieło sztuki ma wartość rynkową jeżeli stoi za nim jak za głazami na wyspie Yap bardzo skomplikowana forma społecznej umowy. I to jest jedyna jego wartość wymierna.
W jakimś wojennym filmie była scena kiedy ktoś chciał za sztabkę złota odkupić jedyny kawałek chleba, jaki jeden z uwięzionych w piwnicy miał do jedzenia.
Nie wiem, czy nie zbliżamy się do podobnego resetu wartości dotychczasowych dóbr, kiedy żywność odzyska należną wartość, a ludzie ją wytwarzający – należny status i szacunek – bez oszukańczego systemu dopłat.
Dlaczego oszukańczego? Bo pod niby szlachetnym pozorem zabezpieczenia rolników przed sezonowymi stratami, ci, którzy decydują o “dopłatach” odebrali producentom żywności władzę nad rynkiem żywności, zrobili z nich niewolników dopłat.
Zgadzam się. Jest to system lewicowy = nienaturalny i destrukcyjny.
A propos wymienionych grafik Hansa Bellmera, wspomnianych przez Autorkę felietonu. Pierwszy raz zauważyłem je w formie ilustracji w książce będącej w legalnej dystrybucji. Trafiłem na nią przypadkowo i przeczytałem. Zawierała pornograficzny bełkot degenerata i takież same ilustracje. Tak je oceniam, pomimo bardzo dobrej kreski. Nobilitacja tych grafik jest podobna do uznania legalności świetnej jakości sznura, którego używali Niemcy lub banderowcy do mordowania swoich ofiar. Grafoman o którym zaraz wspomnę razem z utalentowanym, lecz mającym wyraźne tendencje do pedofilii Bellmerem zatruwają człowieka duchowo.
Treść i ilustracje były wypisz wymaluj lustrzanym odbiciem dzisiejszej aktywności hołoty wrzeszczącej o kopulacji i zabijaniu dzieci i dorosłych ludzi: księży i katolików.
Autor – Georges Bataille, ukryty pod pseudonimem Lord Auch (Pan Sraczy)jest określany jako prekursor postmodernizmu.
/wikipedia/ – przykład lewicowej interpretacji.
Uważam, że autor dość trafnie przybrał sobie pseudonim (pan sraczy). Jego “literacka” aktywność była na poziomie podobnie brzmiącej czynności.
…to dopiero początek.
Aby nie dopuszczać do niesprawiedliwości, w trosce o wolny rynek, w trosce o konsumentów, w trosce o wszystkich wprowadzone zostaną ceny gwarantowane, a nawet ceny państwowe.
A potem kontyngenty obowiązkowe.
Obowiązkowe odłogowanie, obowiązkowe wyłączanie z produkcji, zakaz hodowli.
Bo Matka Ziemia musi odpocząć !
I kartki na żywność.
No może nie dla wszystkich.
Dla niektórych.
Żeby żyło się lepiej !
Żeby żyło się lepiej wszystkim !