Polityka z bladźstwem wymieszana

Kto by pomyślał, że stare kawały, jeszcze z PRL, właśnie teraz nabiorą przejmującej aktualności? Oto podczas walk Sowietów z Chińczykami nad Ussuri w 1969 roku, w Polsce opowiadano sobie na ucho taką historię. Chińczycy podbili Europę i chińska komendantura w Warszawie wezwała najważniejszych komuchów, żeby ustanowili jakąś tubylczą administrację. Stawili się wszyscy, a jakże, a jako pierwszy do gabinetu chińskiego komendanta wszedł Moczar. Siedzi godzinę, siedzi dwie siedzi trzy – a wśród oczekujących na swoją kolej narasta panika. Wreszcie po pięciu godzinach wychodzi, blady, zlany zimnym potem, słaniający się na nogach. – Straszni są ci Chińczycy – domyśląją się komuszkowie. – Chińczycy to jeszcze nic – słabym głosem odpowiada Moczar. – Najgorszy jest Cyrankiewicz. Gdyby ktoś do tej anegdotki dorobił didaskalia, to z pewnością Cyrankiewicz miałby przyczepiony do łysiny koniunkturalny chiński warkoczyk. Kogo byśmy do tej roli wytypowali dzisiaj?

Inna anegdotka opowiadała, jak to Natasza czyta „Prawdę”, a tam, co drugie słowo, to „agriesor”. – Wania, skażi mnie, czto eto takoje: „agriesor”? Wania też nie wie, ale jako obrazowannyj czełowiek, jak nie przymierzając – asystentka pana premiera Tuska – powiada: nu, prawierim w słowarie. Zajrzał do słownika i powiada: agriesor, panimajesz, eto takoj czeławiek, katoryj napadaje drugawo; naprimier Giermańcy w sorok pierwom gadu, a tiepier Amierikańcy w Wietnamie – wot eto agriesory. Na to Natasza: Wania, a kak ty mnie napał, ty toże był agriesor? Na to oburzony Wania: nu Natasza, nie mieszaj ty politiki s bladźstwom!

A tu właśnie polityka wymieszała się z bladźstwem, bo pan prezydent Duda podpisał nowelizację kodeksu karnego, zawierającą nową definicję gwałtu – o której już pisałem. Już samo to stwarza dla wszystkich mężczyzn zupełnie nową sytuację, w której wszelkie bliskie spotkania III stopnia z kobietami będą groziły nieobliczalnymi konsekwencjami tym bardziej, że dama może przecież przypomnieć sobie, że nie wyraziła zgody, po wielu latach – byle nie przed terminem przedawnienia. A jakby tego było mało, właśnie prasa doniosła o nowym odkryciu w tej dziedzinie, mianowicie – o „gwałcie wirtualnym”. Podobno delikwent tempore criminis był oddalony od swoich ofiar o setki kilometrów – ale nic mu to nie pomogło. 28-letni jegomość z Krakowa został właśnie przez tamtejszy niezawisły sąd skazany za gwałt, bo przy pomocy Internetu „żądał”, by panienki, z których jedna miała już lat 17, spełniały jego zachciewajki. I co Państwo powiecie? Spełniały – ale oczywiście wbrew sobie – i z tego powodu 28-latka dosięgła surowa ręka sprawiedliwości ludowej. Ogromnie ciekaw jestem nazwiska tego sędziego, czy może „siostry” w todze – bo – jak mówi poeta – „nie jest światło, by pod korcem stało”. Już widzę oczyma duszy, jak dynamicznie rozwija się „przemysł gwałtu”, przy którym przemysł molestowania to zaledwie przedszkole. Iluż drogich mecenasów porobi na procesach fortuny, dzieląc się z ofiarami – kto wie, czy nie po połowie – bo przecież z tej puli trzeba będzie wynagrodzić również niezawisły sąd. Rezultatem mogą być przekształcenia własnościowe, w następstwie których nieszczęśliwe kobiety przejmą w naszym nieszczęśliwym kraju całą własność, którą w ostatniej instancji skonsumują jacyś obrotni dobiegacze, w rodzaju ś. p. pana Kalibabki, który z kolei zrobił fortunę na prawieniu paniom komplementów i dostarczaniu innych przeżyć.

Ale to jeszcze nic w porównaniu z wieściami, dochodzącymi z głównego dowództwa NATO. Oto pan generał Artur Jakubczyk właśnie wyleciał z tego dowództwa, między innymi pod zarzutem „homofobii”. Tajemnica wojskowa sprawia, że dokładnie nie wiemy, o co chodzi; czy nie nadstawił się generałowi wyższemu rangą, czy może się nastawił, ale nie tak, jak tamten żądał. Tak czy owak mleko się rozlało, więc teraz wystarczy, jak zimny ruski czekista Putin wyśle do Brukseli rosyjski odpowiednik „świętego zastępu tebańskiego”. Członkowie tego świętego zastępu z pewnością rozkochają w sobie NATO-wskich generałów, niczym hrabia Orłow domniemaną księżniczkę Tarrakanow na polecenie imperatorowej Katarzyny. Zirytowany klęskami Rzeczypospolitej książę Karol Radziwiłł „Panie Kochanku” zaczął rozpuszczać fałszywe pogłoski, jakoby gościła u niego księżna Tarrakanow, podająca się za córkę carycy Elżbiety i pretendująca do rosyjskiego tronu. Katarzyna potraktowała sprawę poważnie i wysłała do Italii swego kochanka, hrabiego Orłowa, który rozkochał w sobie księżnę Tarrakanow i zaprosił na stojący w porcie Livorno rosyjski okręt. Kiedy księżna wchodziła na pokład, załoga krzyczała „ura”, a orkiestra witała ją cesarskim hymnem Ale gdy już znalazła się na pokładzie, została bez ceregieli zamknięta w kajucie i popłynęła wprost do Twierdzy Pietropawłowskiej w Sankt Petersburgu. Nie chciała ujawnić swojej tożsamości; raz mówiła to, innym razem – co innego – między innymi – że jest księżniczką perską. Wobec tego śledczy kazał jej napisać parę słów po persku, a ona nakreśliła na kartce jakieś zygzaki. Następnego dnia śledczy powiada: to nie są perskie słowa, moi rzeczoznawcy twierdzą, że takich liter w ogóle nie ma. I co Pani na to? – Ja na to, że pańscy rzeczoznawcy, to durnie – odparła księżna Tarrakanow. Jest obraz Konstantego Flawickiego, na którym podczas wylewu Newy w 1777 roku, cela księżnej Tarrakanow zalewana jest wodą, a na wyrko, na którym ona się chroni, wskakują ogromne szczury. Ale to nieprawda, bo ta kobieta umarła na suchoty dwa lata wcześniej. Do dziś nie wiadomo, kim naprawdę była, ale mniejsza o to, bo i na tym przykładzie widać, jak polityka miesza się z bladźstwem.

Jak widzimy, precedensy są, więc kolejna „zimna wojna” między NATO i Rosją, może rozstrzygnąć się w całkiem innych kategoriach. Tym bardziej, że w ramach tak zwanych „rozliczeń”, które najwyraźniej stanowią jedyny program vaginetu Donalda Tuska, kuracją przeczyszczającą została objęta również nasza niezwyciężona armia. Zaczyna się oczywiście od generałów, ale przecież, zwłaszcza gdy vaginet premiera Tuska przetrwa pełną kadencję, to kuracja przeczyszczająca siłą rzeczy będzie musiała objąć oficerów starszych, potem oficerów młodszych, potem podoficerów, a wreszcie – szeregowców – i tak aż do ostatecznego zwycięstwa. W tej sytuacji tegoroczne święto Wojska Polskiego może jeszcze być obsadzone prawidłowo, ale w następnych latach defilady będą coraz skromniejsze, aż ostatni zgasi światło – byle rozliczeniom stało się zadość. Być może jednak jakieś pozory będą zachowywane i na przykład Ukraina wypożyczy Polsce na defiladę trochę sprzętu przekazanego jej nieodpłatnie na podstawie umowy z 2 grudnia 2016 roku, a w ramach atrakcji – może nawet batalion banderowców, którzy urządzą historyczną rekonstrukcję wolyńskiej rzezi w Domostawie.

Stanisław Michalkiewicz

O autorze: Redakcja