DEMOKRACJA CZY DYKTAT (1) JAKA POLSKA?

 

Gdyby zapytać naszych rodaków – jak obalić III RP,

jak odbudować Niepodległą – pewnie większość odpowiedziałaby według poprawnego schematu i jako narzędzia wskazała „walkę parlamentarną”,„procesy polityczne” oraz „zwycięstwo wyborcze”.

Nie popełnię błędu twierdząc, że gros ludzi prawych, którzy widzieliby Polskę wolną od spuścizny komunizmu, od obecności tutejszych Obcych i dyktatu euro-terrorystów, tylko w owych „narzędziach demokracji” chce dostrzegać nadzieję.
Ta zaś część „patriotycznej prawicy”, która obecny status III RP postrzega przez pryzmat „wpływów zewnętrznych”, dodałaby do tego katalogu – „zmianę sytuacji zagranicznej”, „kryzysy ekonomiczne i polityczne”, „grę mocarstw”.Nie od dziś, ośmielam się twierdzić, że żadna z takich odpowiedzi nie zasługuje na poważne traktowanie, a udzielający je, nie odrobili lekcji historii i niewiele zdają się rozumieć z realiów obecnego państwa.
By nie powielać dziesiątków argumentów, znanych już stałym bywalcom bezdekretu (wyłożyłem je obszernie m.in. w cyklu tekstów „PO CO DEMOKRACJA?”), przypomnę jedynie, że państwa realnego socjalizmu nie upadają pod „ciosami demokracji”. Jak łatwo dostrzec, na przykładzie III RP, państwa takie anektują fasadę demokratyczną, by ukryć własne draństwa i umożliwić władzę beneficjentom systemu, nigdy zaś po to – by oddać ją obywatelom.
Dlatego farsa demokracji – w wydaniu III RP – jest bronią wymierzoną w społeczeństwo, jest mitem, który ma nas zniewolić i znieprawić. Ten mit, podniesiony do rangi przymusu konstytucyjnego i obwołany niekwestionowanym bożkiem, jest podstawową przeszkodą w obaleniu III RP.
Na straży tej niby-państwowości stoi bowiem system ustanowiony w latach 1989-91, gdy zainicjowano kontrolowany przez bezpiekę proces „pluralizmu politycznego” i w miejsce jednej, „przewodniej siły narodu”, stworzono szereg rozmaitych partii i partyjek – zwykle przy udziale kapusiów i agentury. Łączył je wspólny mianownik – wyrażały akceptację dla układu powstałego w Magdalence i deklarowały uczestnictwo w ”mechanizmach demokracji”. Ten, kto nie wyrażał takiego akcesu i nie godził na „wspólnotę” z komunistami, znalazł się na marginesie życia publicznego i został wykluczony z dobrodziejstw „procesów demokratycznych”.
Wiedza o podwalinach mitu demokratycznego, musi prowadzić do wniosku, że wpływ na państwo, można odzyskać tylko w taki sposób, w jaki narzucono nam historyczne kagańce i systemowe ograniczenia. Skoro Polacy utracili wolność na drodze zdrady, zbrodni, kłamstw i przemocy – w zgodzie z tą logiką, należy przyjąć, że tylko rozwiązania siłowe i kroki radykalne, mogą doprowadzić do sanacji państwa.To oznacza, że upatrywanie nadziei w „wyborach powszechnych”, które od roku 1991 obracają się wokół tych samych osób i środowisk, lub stawianie na systemowe „partie polityczne”- jest oczywistym nonsensem.
Żadna „Konfederacja”, „Kukiz”, czy inna pseudo-opozycja, nie może mieć wpływu na obalenie III RP.
Po pierwsze dlatego,że wcale do tego celu nie dążą, po drugie, że są częścią układu, który pozwala im na wygodne i dostatnie życie, po trzecie – bo uczestnicząc w mistyfikacji „pluralizmu politycznego”(robili to też komuniści, dozwalając na „stronnictwa demokratyczne”, czy „ludowców”) skazują się na rolę folkloru i „planktonu” politycznego.
Te partie, jak i obecni w nich ”działacze”, są przeznaczeni do tworzenia dowolnych konfiguracji i najbardziej egzotycznych „sojuszy”, do wykonywania zaskakujących wolt i przepoczwarzeń. Głównie po to, by tumanić ludzi młodych, zapobiegać potencjalnym zagrożeniom, kanalizować emocje i odruchy sprzeciwu.
Gdyby demokracja, wybory, czy działania partii politycznych miały zagrozić władzy beneficjentów, nie byłoby ich w Rosji i w III RP- państwach, w których mit o „śmierci komunizmu” wykorzystano do zbudowania fundamentów kolejnej sukcesji komunistycznej.
Nie można również utrzymywać, że „następne wybory coś zmienią”, bo taki przypadek nigdy nie miał miejsca w 30-letniej historii tego państwa. Żadna zmiana rządów nie wyrugowała, choćby jednej patologii IIIRP, nie uwolniła tego państwa z ludzi służących okupantowi, nie zniszczyła esbeckich fortun, nie przywróciła poczucia sprawiedliwości, nie doprowadziła do ujawnienia zbrodni i skazania zbrodniarzy.
Podobnie, jak komunizm był kompletną niedorzecznością – nawet w swojej strukturze formalnej, tak jego hybryda, zwana III RP, jest niedorzecznością w obszarze zjawisk politycznych, etycznych, bądź prawnych. Nie da się ich zdefiniować przy pomocy racjonalnej metodologii, bo przedstawiciele tego państwa traktują demokrację, moralność i prawo, w taki sposób, jak złodziej używa wytrychu do otwarcia zamkniętych drzwi, a morderca korzysta z noża do zadźgania ofiary. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie jednak twierdził, że złodziej sięgając po wytrych staje się ślusarzem, a używający noża bandyta, wykonuje zawód kucharza.
Jeśli dla kogo, 30 lat to za mało, by zrozumieć bezużyteczność mitu demokracji – pora uznać swoje ograniczenie umysłowe i nie narzucać błędu innym.

Druga z fałszywych odpowiedzi wymaga głębszej refleksji.
Ludzie hołdujący przekonaniu, że jakiekolwiek zmiany w polskiej rzeczywistości, są możliwe tylko na drodze „globalnych przemian” i zewnętrznego oddziaływania obcych mocarstw, nie prezentują nowatorskiej wizji.
Na początku XX wieku, dość popularne były „koncepcje polityczne”, których twórcy dostrzegali tylko jedną szansę na odzyskanie niepodległości. Ich rachuby opierały się na zapewnieniu sprawie polskiej przychylności Francji, Niemiec, czy Rosji, na wyczekiwaniu „światowego kryzysu” lub „wielkiej wojny”, z których – z woli i za przyzwoleniem mocarstw, postanie państwo polskie.
Prawda – doszło do kryzysu i wybuchła wielka wojna – i nietrudno było je przewidzieć.
Nie one jednak, i nie wola mocarstw zdecydowały o Niepodległej. Kluczowa była postawa „garstki szaleńców”, którzy wbrew owym koncepcjom i wbrew mocarstwowym interesom, zbudowali siłę militarną, stworzyli polskiego żołnierza i polską armię, z którymi wielcy gracze musieli się liczyć.
Wolna Polska nie powstała w ciszy europejskich gabinetów, nie dała nam jej Francja, Anglia czy Rosja. Ówczesną Europę – jak zawsze niechętną obecności Polski na mapie świata, postawiono wobec faktów dokonanych i zmuszono do uznania państwa, o którym nie myślał żaden z przywódców tamtego świata.
Analogia z czasami współczesnym – jest w pełni uprawniona.
Dzisiejszy status III RP – jako państwa zależnego od brukselskich kołchoźników, wydanego na wpływy Niemiec i Rosji, podległego obcym interesom ekonomicznym i kaprysom wielkich mocarstw – odpowiada światowym graczom i wypełnia model „porządku” po-jałtańskiego.
Opinia Józefa Mackiewicza zawarta w „Zwycięstwie prowokacji”: „Polityka Zachodu podczas wojny kierowała się względami narzuconymi jej przez sojusz z Sowietami; polityka Zachodu po wojnie kieruje się względami narzuconymi jej przez chęć pokojowej koegzystencji z Sowietami.” – celnie wyraża stosunek owego Zachodu do sprawy polskiej i kwestii naszej zależności.
Polska słaba i uległa – stanowi ucieleśnienie marzeń dawnych zaborców, a z uwagi na globalne interesy ekonomiczne, jest tworem pożądanym przez wszystkich.

Tym bardziej pożądanym, im mocniej w tym uzależnieniu współdziałają ludzie III RP, im gorliwiej narzucają nam „procesy integracyjne”, im solidniej wiążą iluzorycznymi „sojuszami” i uciekają od prowadzenia polityki zagranicznej.
Ci którzy uważają,że jakiekolwiek państwo – bez wizji korzyści ekonomiczno-politycznych, będzie zabiegało o uwolnienie nas od komunistycznego garba, lub ten garb zniknie, z woli zagranicznych sojuszników, nalezą do grona szczególnie groźnych mitomanów.
W takiej koncepcji, zawiera się bowiem, mniej lub bardziej ukryta sugestia, że my sami – własną wolą, staraniem i walką, nie możemy wybić się na niepodległość, że jesteśmy zbyt słabi, zbyt głupi i ułomni, by obalić peerelowskiego bękarta.
To przekonanie – w latach poprzedzających Niepodległą, towarzyszyło zblazowanym bywalcom europejskich salonów, którzy gardząc widokiem „szarych mundurów”, z niewiarą w siłę polskiego oręża, gięli się w ukłonach przed politykami Ententy.
Taką wiarę wykazywali również samozwańczy „reprezentanci narodu” z „demokratycznej opozycji”, gdy ratując okupacyjne truchło PRL, siadali do stołu z czerwonymi bandytami.
Tak uważają dzisiejsi „stratedzy”, spod znaku „prawa i sprawiedliwości”, którzy w obawie o utratę iluzorycznej władzy i podważenie „spokoju społecznego”, uśmiercili sprawę zamachu smoleńskiego, a nienawistną zgraję Obcych każą nazywać „opozycją”.
Trzeba jeszcze słowo wyjaśnienia, odnośnie koncepcji, w których pojawia się wizja „wielkiej wojny”. Ta wizja musi przerażać.
Również dlatego, że wybuch takiej wojny byłby całkowicie niezależny od naszych intencji. Ludzie rozumni powinni jednak wiedzieć, że kierunek, w jakim zmierza współczesny „świat”, może zostać odwrócony tylko poprzez wydarzenie o skali globalnej, ale też tragicznej. Droga „umiarkowanego postępu” wiedzie dziś w przepaść.
Należy więc zakładać, że tylko potężny wstrząs może nas otrzeźwić i zwrócić ludzkości elementarny instynkt zachowawczy.
Nie mogę jednak przyjąć, że kreślony na tym blogu ideał wolnej Polski, wymaga wojny totalnej.
Taka wizja, byłaby utopią, o tyle groźną, że pozbawioną elementu przewidywalności i nadziei.
Dlatego trzeba szukać rozwiązań, które nie zdejmują z nas obowiązku realnych działań i nie odwołują do wydarzeń całkowicie od nas niezależnych.

Gdy odrzucimy błędne koncepcje i raz na zawsze rozstaniemy z mitologią demokracji, odpowiedź na pytanie zadane na początku tekstu, musi brzmieć „kontrowersyjnie”: realiów magdalenkowego potworka, nie da się zmienić narzędziami demokracji.
A nie tylko nie da, ale są one główną przeszkodą w odzyskaniu Polski.
Na tej drodze, nie można też liczyć na „korzystną koniunkturę” lub wsparcie ze strony innych państw.
To mrzonki, niegodne ludzi walki – a tylko tacy mogą podążać w długim marszu.
Jest zatem oczywiste, że odzyskanie państwa suwerennego i uwolnienie mojego kraju od komunistycznych patologii , wymaga rządów żelaznej ręki i twardego dyktatu.
W miejsce bełkotu zakładników demokracji: „Musimy walczyć, by demokracja dobrze funkcjonowała”(J. Kaczyński), trzeba nowej zasady: musimy walczyć, by mit demokratyczny nie zastąpił niepodległości.
W miejsce „walki o demokrację”, trzeba twardej walki o polskość, bo to ta, nadrzędna wartość, jest dziś zagrożona.
Nie jest również prawdą, że „demokracja” w III RP jest chora. Chore jest państwo, które z owej „demokracji” uczyniło oręż przeciwko obywatelom.
Nie jakąś „demokrację trzeba naprawiać”, ale obalić system powstały przy „okrągłym stole”, który z fałszywego bożka owej pseudo-idei uczynił narzędzie zniewolenia Polaków.
Józef Mackiewicz, którego słowa wielokrotnie przywoływałem, nakreślił kiedyś „metodę walki” z komunizmem. W tekście z 1936 roku napisał:
My musimy komunizm wyniszczyć, wyplenić, wystrzelać! Żadnych względów, żadnego kompromisu! Nie możemy im dawać forów, nie możemy stwarzać takich warunków walki, które z góry przesądzają na naszą niekorzyść. Musimy zastosować ten sam żelazno-konsekwentny system. A tym bardziej posiadamy ku temu prawo, ponieważ jesteśmy nie stroną zaczepną, a obronną!

Te mocne słowa są echem tradycji, którą utraciliśmy w czasie hańby komunizmu.
Są echem polskiej dumy – z posiadania wolnej ojczyzny i narodowych świętości. Nie nawołują do nienawiści, lecz mają źródło w zrozumieniu grozy komunizmu i jego antypolskich celów.

CDN.

O autorze: JAM