Spór o kopalnię w Turowie. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta

Niedawno wiceprezes TSUE jednoosobowo nałożyła karę na Polskę w wysokości 500 tys. euro dziennie. W związku z tymi wydarzeniami prezentujemy interesujący tekst szefa zespołu doradców prezydenta Vaclava Klausa w latach 2003-2013, który ukazał się dziś w dzienniku MF Dnes.

Turów: Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta

To stare powiedzenie doskonale pasuje do sporu między kopalnią węgla kamiennego Turów na Dolnym Śląsku, a mieszkańcami czeskich gmin położonych w jej sąsiedztwie. Czechy walczą z Polską, Bruksela korzysta.

Turów jest dużą kopalnią odkrywkową. Takie kopalnie zawsze mają duży wpływ na okolicę. Wielu mieszkańców gmin między Hrádkiem nad Nisou a Frýdlantem skarży się przede wszystkim na obniżający się poziom wód gruntowych i wysychające studnie. Właściciele i pracownicy kopalni twierdzą, że problem ten dotyczy setek ludzi po obu stronach granicy, podczas gdy kopalnia dostarcza energię i ciepło prawie dwu milionom ludzi oraz zatrudnia tysiące osób bezpośrednio lub pośrednio. Cena węgla i energii elektrycznej gwałtownie wzrasta, a przyczyną są ograniczenia administracyjne dotyczące wydobycia. W takiej sytuacji zatrzymanie wydobycia w tym miejscu byłoby jak zabicie kury, która znosi złote jaja.

Z polskiej strony pojawiają się głosy, że państwo czeskie zaangażowało się w spór, ponieważ chce ograniczyć Polakom dostęp do źródeł energii, żeby móc ją następnie sprzedawać Polsce po zawyżonej cenie. Państwo czeskie ze swej strony nie może ignorować głosów zaniepokojonej opinii publicznej w region Frýdlantu, zwłaszcza tuż przed wyborami.

Do tego momentu spór jest całkiem zrozumiały. Występuje on przecież w różnych formach na całym świecie w pobliżu każdego dużego przedsiębiorstwa lub budowli infrastruktury publicznej. Zjawisko określane jako NIMBY (not in my backyard) potrafi rozpalić emocje wszędzie tam, gdzie ludzie uważają, że jakaś działalność może być pożyteczna dla społeczności, ale niech zostanie zrealizowana gdzie indziej.

Spór zazwyczaj kończy się jakąś formą porozumienia. Ugoda, na mocy której dana firma lub państwo inwestujące płaci wypłaca sowite odszkodowanie. Firmy, które prowadzą biznes rozsądnie, biorą to pod uwagę z wyprzedzeniem i w porę przeznaczają duże sumy pieniędzy na wsparcie lokalnej infrastruktury, życia społecznego, wydarzeń publicznych. Słowem – dbają o swoją dobrą reputację, nawet jeśli jest to kosztowne. Spory wiążą się jednak zazwyczaj z dużo wyższymi kosztami.

W przypadku transgranicznych sporów sądowych, sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Zaangażowani są w nie po obu stronach granicy zarówno radykalni patrioci, jak i wielka machina państwowa. Ale to wciąż jest spór dwustronny i może zostać rozwiązany dwustronnie. Pewnie wymaga to wiele pracy, ale nie pozostaje nic innego, niż negocjować, żądać, negocjować, żądać. I być skłonnymi do kompromisu. Polacy powinni byli być bardziej otwarci na żądania odszkodowań, Czesi nie powinni byli trzymać się jedynego rozwiązania: zamknięcia kopalni. Ale jedno i drugie było do pogodzenia przy odrobinie wysiłku.

Tragedia nastąpiła, kiedy państwo czeskie zwróciło się do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. A Bruksela cieszyła się, że dostała do ręki bat na oba kraje. Na próżno premier Babiš odgraża się, że nie zgodzi się na żadne kwoty migracyjne, że nie zgodzi się na zakaz używania silników spalinowych, że nie ulegnie Brukseli w tej czy innej sprawie. Ależ oczywiście, że to zrobi! Oczywiście, że się podda! Zgodzi się i ulegnie, ponieważ oddał władzę decydowania o naszych sprawach w obce ręce, kierując dwustronny spór do Brukseli (niezależnie od tego, że Trybunał ma siedzibę w Luksemburgu). Składając pozew, państwo czeskie przyznało, że nie jest suwerennym krajem i że w przyszłości inni będą za nas decydować o wszystkim bez naszego udziału.

Trybunał nakłada na Polskę grzywnę w wysokości trzynastu milionów koron dziennie. To tak, jakby każdy z pracowników musiał dziennie płacić dwa tysiące ze swojej pensji. Oczywiście, nie będzie to płacone bezpośrednio przez pracowników, ale każdy dodatkowy koszt dla firmy zostanie odzwierciedlony w możliwości wynagradzania pracowników, a także w cenie produktu dla klientów. Można się spodziewać, że Polska nie zapłaci niczego w dającej się przewidzieć przyszłości i będzie się procesować przez co najmniej dekadę.

Spór, którego sedno ma przede wszystkim charakter ekonomiczny (odszkodowanie za szkody), z pewnością poważnie zaszkodzi stosunkom sąsiedzkim i sojuszniczym między oboma krajami. Ale nie tylko. Można się spodziewać różnych represji i złośliwości ze strony polskiej, ale nie to byłoby najgorsze.

Niestety możemy się również spodziewać, że pozew przeciwko państwu czeskiemu za płonące składowisko odpadów w Heřmanicach, gdzie skażona woda wpływa do Odry i dalej do Polski, wkrótce trafi na stół Trybunału Sprawiedliwości UE. Również ten problem jest technicznie, prawnie i finansowo rozwiązywalny dwustronnie, ale kiedy jeden pozywa, to inspiruje drugiego. Polacy zaszkodzą w ten sposób także sobie, bo dobrowolnie osłabią swoją pozycję wobec instytucji z Brukseli, czyniąc je prawowitym sędzią we ich sprawach. Również w tych, w których już teraz spotykają się z presją Brukseli. W ten sposób oba kraje nieszczęśliwie karmią tego europejskiego Lewiatana, który z wdzięcznością pochłania każdy kęs, aby na końcu odgryźć rękę, która go karmiła.

Nie pozywajmy się w Brukseli. Nie skarżmy się na naszych sąsiadów ani na nasze krajowe mąciwody. Nie karmmy tej bestii. Rozwiązujmy nasze problemy sami, albo z sąsiadami. Wikłając Brukselę, przekazujemy broń, która wkrótce zostanie użyta przeciwko nam.

Ladislav Jakl – autor był szefem zespołu doradców prezydenta Vaclava Klausa w latach 2003-2013

Z języka czeskiego przełożył Piotr Manowiecki.

Tekst ukazał się dziś w czeskim dzienniku MF Dnes.

O autorze: JAM