Wariacje na temat osoby podejrzanej

 

Tytuł zaczerpnąłem z „Polityki, która jeszcze za głębokiej komuny bardzo krytycznie zareagowała na projekt ustawy o ochronie zdrowia psychicznego. Ten projekt był próbą przeniesienia na grunt polski odkrycia sowieckich wraczy, którzy na polecenie Leonida Breżniewa odkryli sławną „schizofrenię bezobjawową”. Chodziło o to, że po podpisaniu przez ZSRR Aktu Końcowego KBWE w Helsinkach, sowieci musieli stworzyć jakieś pozory legalności dla pakowania do więzień tamtejszych dysydentów, którzy powoływali się na tamtejszą konstytucję, w której rzeczywiście – aż się roiło od praw człowieka i obywatela. Pierwszym człowiekiem na świecie, u którego wykryto „schizofrenię bezobjawową” był ś.p. Władimir Bukowski – o czym pięknie napisał w swojej książce „I powraca wiatr…”, a także opowiadał mi osobiście. Otóż w projekcie ustawy o ochronie zdrowia psychicznego znalazła się kategoria „osoby podejrzanej o chorobę psychiczną”, wobec której można było zastosować różne rygory. Środowisko związane z „Polityką”, chociaż oczywiście nieprzejednanie stało na nieubłaganym gruncie ustroju socjalistycznego, najwyraźniej się wystraszyło, że jeśli tylko coś pójdzie nie tak, to i ich partia zacznie wsadzać do psychuszek – i podniosło klangor. Gdyby w projekcie było zaznaczone, że podejrzenie o chorobę psychiczną nie może paść na członków PZPR i stronnictw sojuszniczych, to może „Polityka” by nie protestowała. Ale nie było – i tak narodziła się publikacja „Wariacje na temat osoby podejrzanej”.

Z władzą radziecką nie będziesz się nudził” – twierdził Aleksander Sołżenicyn. I rzeczywiście. Przypomniała mi się ta historia z „osobą podejrzaną”, bo w tym właśnie charakterze 31 sierpnia zostałem wezwany na przesłuchanie do Komisariatu Policji przy ul. Rydygiera 3 A w Warszawie. Było to rezultatem doniesienia, jakie do niezależnej prokuratury złożył był na mnie pan Jaś Kapela, wstrząśnięty podaniem przeze mnie do publicznej wiadomości prawdziwych personaliów Hermenegildy Kociubińskiej, jako mojej wierzycielki, na rzecz której niezawisły Sąd Okręgowy w Poznaniu w osobie pani – oczywiście niezawisłej – sędzi Urszuli Jabłońskiej-Maciaszczyk, w wyroku zaocznym przysolił mi do zapłacenia 150 tys. złotych plus koszty – w sumie prawie 190 tys. złotych. Okazało się, że podanie nazwiska swego wierzyciela to jest straszliwa zbrodnia, bo na polecenie Komisji Europejskiej, Sejm wydał ustawę zwaną RODO, która wprowadzała penalizację samowolnego podawania cudzych nazwisk, nazywając to z niepojętych przyczyn „przetwarzaniem”. Osobnik, który tę ustawę przetłumaczył, najwyraźniej nie znał dobrze języka polskiego, bo słowo: „przetwarzanie” w języku polskim oznacza zmianę postaci jakiejś rzeczy. Na przykład powidła śliwkowe to śliwki przetworzone. Tymczasem nie chodzi tutaj o przetwarzanie nazwisk, co mi się czasem zdarza, kiedy na przykład piszę „Wielce Czcigodny poseł Pupka”, albo „Wielce Czcigodny poseł Łajza”. Chodzi o personalia w ich autentycznym brzmieniu.

Niemcy, które są politycznym kierownikiem Unii Europejskiej, najwyraźniej bez faszyzmu długo wytrzymać nie mogą. Faszyzm – jak wiadomo – polega na przekonaniu, że państwu wszystko wolno, na przykład – że wolno mu zabronić obywatelom wymawiania cudzych nazwisk bez zezwolenia. To między innymi musiał mieć na myśli Benito Mussolini, gdy w krótkich, żołnierskich słowach wyrażał istotę faszyzmu: „Wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu!” „Państwu”, to znaczy – biurokratycznej szajce, która stwarza sobie pozory legalności dla różnych form ograniczania różnych ludzkich wolności – w tym przypadku – swobody wypowiedzi. Dokładnie tak samo było w przypadku „schizofrenii bezobjawowej”, która była pseudonaukowym uzasadnieniem dla likwidacji wolności osobistej w stosunku do dysydentów. Okoliczność, że RODO ma postać ustawy, która została należycie ogłoszona, nie ma tu nic do rzeczy, bo takie np. ustawy norymberskie też były uchwalone lege artis i należycie ogłoszone – ale czy rzeczywiście były prawem? Te wątpliwości znali już starożytni Rzymianie, wprowadzając rozróżnienie między „lex” i „ius”, czyli między ustawą i prawem. Skoro ustawa może być czymś innym, niż prawo, skoro może nie być prawem to i w języku polskim jest na to osobne określenie: „bezprawie”. No i właśnie na podstawie takiego faszystowskiego bezprawia mam być sądzony przez niezawisły sąd. Obawiam się, że nie mogę tam liczyć na żadne względy, a nawet – na zrozumienie – i to bez względu na to, czy niezawisły sąd będzie należał do sędziowskiej antyrządowej partii politycznej, np. „Iniuria” (to nazwa przetworzona, bo prawdziwa jest trochę inna), czy też nienazwanej politycznej partii rządowej – bo i tu i tu mam przechlapane.

Tedy – jak śpiewa pani Krystyna Prońko – „będzie to, co ma być” – o czym będę informował na bieżąco, aż do momentu, gdy znajdę się za drutem („A kiedy znajdziesz się za drutem opuści troska cię i smutek i radość w sercu twym zagości, żeś do królestwa wszedł wolności” – twierdzi poeta), bo nie wiem, czy będę miał tam prawo do korespondencji. Przypomną mi się młode lata, kiedy to w stanie wojennym trafiłem do obozu internowanych w Białołęce. Podobno dzisiaj jest tam areszt wydobywczy, więc widać, że mimo sławnej transformacji ustrojowej, kontynuacja jest większa, niż by się na pierwszy rzut oka mogło wydawać. Zresztą – jakże inaczej, skoro przez cały czas budujemy socjalizm – tym razem podobno – „z ludzką twarzą”?

Stanisław Michalkiewicz

O autorze: JAM