Tomasz Gabiś napisał kiedyś kontrowersyjny: „Raport o AIDS”. Można uznać, że jest to naukowy bełkot propagujący teorię spiskową. Ale nawet jeśli podane tam fakty wspierają fałszywe tezy, to warto poznać to co tam jest napisane, bo być może obecna epidemia to potwierdzenie pewnych stawianych przez Gabisia lematów (Lemat (z gr. λημμα „założenie”) – twierdzenie pomocnicze… red.) lematów, które służyły mu do udowodnienia tez dotyczących AIDS, ale dziś pozwolą nam zrozumieć dlaczego wiele państw tak głupio walczy z epidemią koronawirusa. Głupio dla nas, ale może bardzo mądrze z perspektywy państw, urzędników, rządów i będących z nimi w symbiozie korporacji.
Gabiś swoim raportem upowszechnił pojęcie: „Państwo terapeutyczne”. Można to nazwać inaczej: „Państwo farmaceutyczne”, czy „Państwo pandemiczne”. Jak zawał, tak zawał, ale istotne jest to, że kwestie medyczne, epidemiologiczne, dotyczące służby zdrowia etc. są w dzisiejszym świecie cholernie upolitycznione. Mamy pandemię i ona się z polityką miesza na maksa.
Obecna pandemia dotyka wszystkich państw na świecie, tak jak wojny światowe. Z tą pandemią nie walczą głównie lekarze, ale urzędnicy. Lekarze są za ciency – mogą coś zalecić, mogą coś wskazać, mogą doradzić, mogą przepisać. Dziś z pandemią walczą urzędnicy, którzy stosują przemoc – zakazują, zmuszają, zabraniają – pod groźbą kary.
Powszechnie stosowana walka z koronawirusem to nie dobrowolne leczenie, nie szczepienie tych, którzy tego chcą – to zakazywanie i ograniczanie, to działania przemocowe, to uruchamianie policji, to zastraszanie i terroryzowanie ludności podległej państwu. Służba zdrowia nie wykaże się tak jak resorty siłowe. Gdy ktoś umrze z powodu wirusa, to jest to śmierć naturalna, ale każdy pojedynczy, samotny człowiek złapany w lesie, to będzie zasługa władzy w walce z pandemią. Gdy będzie uciekał, lub walczył, to w końcu go zabiją. Władza więcej ludzi zabije niż uratuje i tak to przedstawi byśmy ją kochali za to.
To następny etap w rozwoju totalitaryzmu. Socjalizm, komunizm, socjaldemokracja, farmakracja – to kolejne etapy dążące do tego by nas hodować jak bydło, by nas spacyfikować i wykorzystać.
Może naruszę prawa autorskie, może wywalą mi tę notkę, ale trudno, mam kopię i będę to gdzie indziej publikować. Myślę, że Tomasz Gabiś nie będzie miał mi tego za złe. Polecam jego genialną książke: “Gry Imperialne”. Poniżej jego bardzo aktualna dziś analiza, którą zrobił ponad 10 lat temu. Polecam czytać to tak, by zamieniać w myśli „AIDS” na „COVID-19”, a „HIV” na „SARS-CoV-2”
Dla państw, i żyjących z nimi w symbiozie koncernów farmaceutycznych, największą zakałą jest to, że znalazł się tani lek całkowicie zwalczający tę nową chorobę: Koniec pandemii. To psuje im całkowicie ich plany, dlatego teraz cała ich siła pójdzie w to, by zdyskredytować informacje o tych lekach. To nie wirusy biologiczne zagrażają ludzkości, to państwa są najgroźniejszymi destruktorami społecznymi!
Grzegorz GPS Świderski
(…)
4.7. Państwo terapeutyczne i farmakracja
Kwestii AIDS nie można traktować w oderwaniu od tego, co za Thomasem Szaszem, bywa nazywane „państwem terapeutycznym”, czyli takiego systemu państwowych i związanych z państwem instytucji, które swoją legitymizację czerpią z zapewniania obywatelom zdrowia, a co za tym idzie zainteresowane są w medykalizacji coraz szerszej sfery ludzkiego życia – im więcej zachowań, stanów medycznych, dolegliwości uznanych zostanie za chorobę, tym większe możliwości działania i rozbudowy swoich wpływów i władzy mają aparaty zajmujące się zdrowiem. Używanie narkotyków, palenie papierosów, nadmierne jedzenie, kradzieże w sklepach (kleptomania), zachowania seksualne, uprzedzenia rasowe, nieśmiałość, samobójstwo, narodziny, starość, śmierć – praktycznie wszystko może zostać uznane za chorobę albo symptom choroby. Pojawiają się nowe choroby jak syndrom chronicznego zmęczenia, fobia socjalna, małe piersi u kobiet, dysfunkcjonalność seksualna, łysienie, nowe choroby dziecięce, jak „nadpobudliwość” czy deficyt uwagi.
W państwie terapeutycznym, którego początek w USA Thomas Szasz wiąże z medykalizacją narodzin w postaci motywowanego względami higienicznymi obrzezania męskich noworodków, politycy i urzędnicy w kitlach naukowców definiują, co jest chorobą i co należy robić, żeby ją „zwalczyć”. Jak pisał Sheldon Richman w swoim artykule Zdrowie jest zdrowiem rządu, współczesna władza opiera się na „doktrynie, że wszystkie problemy są problemami zdrowotnymi i wszystkie problemy zdrowotne są sprawą rządu”. Narasta polityzacja zdrowia, medykalizacja polityki i problemów społecznych, państwo wykazuje wielkie zainteresowanie koncepcjami choroby i zdrowia, aparat państwowy przejmuje odpowiedzialność za zdrowie obywateli.
Jak pokazuje Thomas Szasz, od lat 50. ubiegłego wieku następuje w USA stały wzrost wydatków państwa na zdrowie – od 1960 do 1998 roku wydatki państwa w tej dziedzinie na głowę obywatela wzrosły ponad stukrotnie. Rośnie też liczba lekarzy i coraz bardziej rozrastają się instytucje zdrowia publicznego. Szasz uważa, że zachodzi transformacja USA z konstytucyjnej republiki w państwo terapeutyczne, gdzie medyczne symbole grają role symboli patriotycznych, a rządy prawa zastępowane są przez rządy medycznej władzy i „terapii”. W odwrocie jest dawna inspirowana socjalizmem legitymizacja państwa socjalnego, która zastępowana jest legitymizacją zdrowotną i medyczną. Nadchodzi, prorokuje Szasz, „farmakratyczna tyrania”.
Kiedy na przykład w 2004 roku rząd prezydenta Busha postanowił uznać „otyłość” za chorobę, to tego typu posunięcie natychmiast mobilizuje całość aparatu państwowego, gdyż w grę wchodzą: edukacja, prewencja, monitorowanie, kontrola, polityka żywieniowa, terapie, regulacje i przepisy prawne, służba zdrowia, finanse (kwestie podatkowe, refundowania kosztów) etc. Otyłość nie jest już sprawą osobistą jednostki, lecz podlega kontroli i interwencji państwa. Mówi się nawet o „epidemii otyłości”. Wprawdzie nie jest to realna epidemia, bo na razie nie odkryto żadnego wirusa, który powoduje otyłość, ale tak ma być traktowana – język modelu infekcyjnego choroby jest używany do opisywania stanu organizmu, w sposób oczywisty spowodowanego przez czynniki w dużej mierze zależne od samego człowieka (przy braku wirusa otyłości w odwodzie pozostaje „gen otyłości”).
HIV, AIDS, definicje i środki podejmowane dla zwalczania „epidemii” należy widzieć w kontekście państwa terapeutycznego, dla którego nowa choroba infekcyjna i zakaźna jest znakomitym pretekstem do rozszerzenia swojej władzy. Ale państwo terapeutyczne pozostaje w ścisłym związku z tymi, którzy „produkują i sprzedają” terapie, czyli z przemysłem farmaceutycznym. Jeśli AIDS to ogromny międzynarodowy program pomocy, w którym beneficjenci są identyfikowalni, a donatorzy (podatnicy) anonimowi, zyski zogniskowane, koszty rozproszone, straty zsocjalizowane, to korporacje farmaceutyczne należą, co oczywiste, do beneficjentów – oprócz tego, że sprzedają swoje wyroby na rynku, to otrzymują olbrzymie zamówienia od rządów oraz innych instytucji i nie muszą się martwić tym, czy pacjentów stać na lekarstwa. Z punktu widzenia farmaceutycznej korporacji nowa choroba, taka jak AIDS, oznacza rozszerzenie rynku i nowe zyski. Interesy koncernów farmaceutycznych zbieżne są z interesami biurokracji ds. zdrowia publicznego, międzynarodowych i narodowych instytucji i organizacji. „Big Therapeutical Government”, „Big Biomedical Science” i „Big Business” tworzą jeden wielki symbiotyczny układ, dla którego człowiek jest „dwunożną wiązką diagnoz”, a medycyna technologiczno-farmakologiczna stanowi naturalne środowisko działania. Wspólnie zainteresowane są, jak to ujął, Thomas Szasz, w „nieograniczonej podaży pacjentów potrzebujących pomocy”.
Nie należy zapominać o podstawowym fakcie: dla koncernów farmaceutycznych rynkiem jest ciało człowieka, a także jego umysł, o tyle, o ile i umysł można „leczyć” środkami farmakologicznymi. Ciało staje się z jednej strony własnością państwa w zsocjalizowanym systemie medycyny państwa terapeutycznego, a równocześnie „dzierżawione” jest przez prywatne koncerny farmaceutyczne.
Są one, tak samo jak funkcjonariusze państwa terapeutycznego, zainteresowane medykalizacją jak największego obszaru stanów ludzkiego ciała i umysłu, jak największej liczby ludzkich zachowań. Im większa medykalizacja życia codziennego, tym dla nich lepiej. Ich zyski zależą od kontynuacji i ekspansji chorób. Zatem pojawiają się nowe choroby, zwykłe dolegliwości zamieniają się w problemy medyczne, lekkie objawy w ciężkie, ryzyko występujące w życiu staje się chorobą. Z pomocą zaprzyjaźnionych mediów, które wywołują panikę i histerię na temat chorób, kreuje się jak największy zasięg zjawiska, rozszerza granice chorób, aby maksymalizować potencjalne rynki. Jak napisali Ray Moynihan, Iona Heath i David Henry w artykule opublikowanym na łamach „British Medical Journal” w 2002 roku „dużo pieniędzy można wyciągnąć od zdrowych ludzi, którzy sądzą, że są chorzy”. Biznes farmaceutyczny działa tak jak każdy biznes – „tworząc nowe potrzeby i nowe pragnienia” – w tym przypadku trzeba przekonać ludzi, że są chorzy, a wtedy pojawi się u nich potrzeba kupienia nowego leku.
Wielki biznes farmaceutyczny, który od momentu wynalazku antybiotyków staje się ponadnarodowy (wcześniej działały małe, lokalne, ewentualnie narodowe firmy), jest dziś jedną z najbardziej zyskownych gałęzi przemysłu. Operuje zestandaryzowanymi dawkami – niezależnie od tego, gdzie na kuli ziemskiej żyje chory lub „chory” i kim jest, lek jest dla niego właściwy. Zasada „pill for every ill” jest podstawą jego działania. Zainteresowany jest medycyną, w której dominującą rolę odgrywają testy laboratoryjne opierające się na statystycznej, a nie absolutnej zgodności pomiędzy wynikami testu a danymi zaburzeniami w organizmie. W ten sposób tworzy się wielkie rynki, gdyż z jednej strony testy są coraz doskonalsze i wykrywają „stan chorobowy” u coraz większych grup ludzi, a z drugiej tak ustala się poziom jakiegoś wskaźnika choroby, np. cholesterolu, aby coraz więcej ludzi uznawanych było za chorych, a tym samym stawało się klientami firm farmaceutycznych – taką samą rolę odgrywają, rzecz jasna, testy na wykrycie przeciwciał HIV, które kreują panikę i stwarzają wielką grupę klientów, których leczenie refundowane jest z kasy państwowej. Stworzyć wielki międzynarodowy, długoterminowy rynek leków – to jest zasadniczy cel marketingowej strategii koncernów farmaceutycznych. Tej strategii wszystko jest podporządkowane: testowanie, diagnozowanie, statystyki, badania naukowe, terapie etc.
Thomas Szasz pisze, że definicje chorób i leczenia są dziś kontrolowane przez monopolistyczny sojusz establishmentu medycznego i państwa. W skład tego sojuszu wchodzi trzeci koalicjant, czyli korporacje farmaceutyczne, biofarmaceutyczne, biotechnologiczne etc.
Cytowani wyżej autorzy z „British Medical Journal” napisali, że wytwarza się nowa „konstrukcja choroby” z punktu widzenia korporacji farmaceutycznych, konstrukcja, która zbiega się z konstrukcją wytwarzaną przez biurokrację zdrowotną. Farmaceutyczne firmy aktywnie sponsorują definicje chorób i propagują je zarówno wśród lekarzy przepisujących leki, jak i wśród tych, którzy je zażywają.
O ile klasyczna nozologia, której celem była empiryczna słuszność i naukowa rzetelność, nie zajmowała się leczeniem chorób, o tyle nowa nozologia, której celem są polityczne i zawodowe profity, czyni możliwość terapii jednym z kryteriów choroby, a to leży przecież w polu najwyższego zainteresowania koncernów farmaceutycznych. Jeśli, pisze Szasz, jakiś lek czy terapia są klasyfikowane jako „leczenie”, przedmiot „leczenia” jako „pacjent”, jego zachowanie po leczeniu jako „poprawę”, wtedy ipso facto „ma on chorobę”. Szasz pisze, że reakcja na terapię staje się jednym z kryteriów diagnostycznych, np. popularność Prozacu jest traktowana jako dowód, że depresja jest powszechnym zjawiskiem; aprobata Prozacu i innych antydepresantów przez instytucje państwowe dowodzi, że depresja jest chorobą.
Ludwik Pasteur stwierdził, że kiedy zastanawia się nad chorobą, nigdy nie myśli o lekarstwie na nią. Jeśli „farmakrata” (funkcjonariusz państwa terapeutycznego albo badacz na usługach korporacji farmaceutycznych) zastanawia się nad chorobą, to nie myśli o niczym innym jak o lekarstwie. W klasycznej nozologii diagnoza była oddzielona od terapii, obecnie mamy okres przejściowy, w którym diagnoza i terapia zaczynają zlewać się ze sobą, na końcu tej drogi będzie sytuacja taka, w której terapia poprzedza diagnozę, innymi słowy, mamy terapię, na przykład nowe leki i poszukujemy dla nich choroby. Oczywiście może być też tak, że leki stosowane na pewne choroby znajdują zastosowanie przy innych chorobach. Stare leki (ich reprodukcje i rekombinacje) szukają dla siebie nowych zastosowań – tak było z antyrakowym lekiem AZT, który przez 30 lat nie był stosowany ze względu na swoją nieskuteczność w terapii antyrakowej, a potem „odkryto” chorobę, która była jakby dlań stworzona, czyli AIDS. W ten sposób pieniądze zainwestowane w jego wyprodukowanie zwróciły się z nawiązką. Ta rosnąca przewaga terapii nad diagnozą ma, rzecz jasna, związek z obowiązującą ideologią medyczną, która nie traktuje zdrowia przede wszystkim jako czegoś, co zachowujemy dzięki temu, że żyjemy w pewien sposób, ale interpretuje je jako stan odbudowany dzięki terapii.
Francis Fukuyama powiedział: „Istnieją silne naciski, by rozszerzyć zakres sfery terapeutycznej. Przyczyną są względy czysto ekonomiczne, przede wszystkim naciski przemysłu farmaceutycznego. Odkąd firmy farmaceutyczne w Stanach Zjednoczonych uzyskały pozwolenie na reklamowanie prozacu w telewizji, wymyśliły szereg nowych chorób. Jedynym powodem, dla którego ludzie się o nich dowiedzieli, było to, że firma chciała znaleźć dodatkowe zastosowania dla leku” (wywiad dla „Gazety Wyborczej”, 20-21 marca 2004).
Stworzono nową chorobę nazwaną „fobią socjalną” i powiększył się rynek dla antydepresantów – LaRoche już ma (miała?) anrovix czy coś w tym rodzaju dla zwalczania tej choroby. W 2003 roku FDA zaaprobowała lek xenical jako lekarstwo dla otyłych nastolatków, a w 2004 roku otyłość została przez rząd amerykański uznana za chorobę. Nowe choroby dziecięce jak „nadpobudliwość” czy „deficyt uwagi” (problem kształcenia dzieci ma być rozwiązywany dzięki lekom), są nieodłączne od terapii: ritalin zażywany jest przez miliony dzieci amerykańskich. Jak zauważył Francis Fukuyama (Koniec człowieka, wywiad dla „Polityki” 2004, nr 12) wokół ritalinu (nowych chorób dziecięcych) wytworzyła się koalicja: lekarze, którzy zwietrzyli nowy rynek na swoje usługi, przemysł farmaceutyczny oraz czynniki instytucjonalno-polityczne – nauczycielskie związki zawodowe, Ministerstwo Edukacji i Krajowy Instytut Zdrowia Psychicznego. Ten sam schemat działania występuje w przypadku AIDS: biurokracja zyskuje nowe pole działania, a firmy farmaceutyczne szansę na zwiększenie zysków.
Związki pomiędzy oboma tymi sektorami „biowładzy” są często przedstawiane w diametralnie odmienny sposób. Jedni uważają, że władza polityczna, instytucje i biurokratyczne struktury państwa terapeutycznego (także te międzynarodowe jak WHO) kontrolują działania przemysłu farmaceutycznego, bo to one aprobują leki określonych producentów, i kupują drogie, opatentowane leki produkowane przez największe korporacje, inni natomiast są skłonni uważać, że jest na odwrót, że to farmaceutyczne korporacje podporządkowały sobie instytucje i wintegrowały je w swoją strategię marketingową. Wydaje się, że oba te poglądy są zbyt skrajne i, jak to często bywa, „prawda leży pośrodku”. Przypomnijmy, że w związku z walką z AIDS prezydent Clinton pouczył szefów FDA, aby zaufali przemysłowi farmaceutycznemu i żeby instytucje rządowe i firmy były partnerami, a nie przeciwnikami. Podobnie Sekretarz Stanu Colin Powell stwierdził, że dla zwalczenia epidemii AIDS potrzebne jest partnerstwo sektora publicznego i prywatnego. I to wydaje się właściwym ujęciem: partnerstwo, współpraca, kooperacja przy zawsze zdarzających się naturalnych sprzecznościach interesów. Tak jak zawsze to bywa w sojuszu występują napięcia i konflikty, walki koalicjantów i frakcji. Naukowcy badają i ustalają, instytucje aprobują, korporacje patentują, produkują zaaprobowane leki, dostają monopol i sprzedają leki, zarówno osobom prywatnym, jak i instytucjom państwowym i organizacjom międzynarodowym. Państwo terapeutyczne i korporacje farmaceutyczne są jak bracia syjamscy, nierozerwalnie ze sobą złączeni. Ono dąży do rozszerzenia swej władzy i zwiększenia środków, które rozdziela, one chcą maksymalizować zyski i zarazem mieć pewien udział we władzy. Oba elementy są wobec siebie komplementarne tworząc wspólnie system „biowładzy”, system, w którym kontroli podlega ciało człowieka, jego biologia i fizjologia, jego życiowe funkcje, zachowania, obyczaje, nałogi, które wcześniej pozostawały prywatną sprawą jednostki. Cały system buduje swoją legitymizację na zapewnieniu człowiekowi zdrowia, na zwalczaniu chorób, wykorzystując strach i nadzieję: dwa najpotężniejsze motory ludzkiego działania. Kwestia AIDS winna być widziana i wyjaśniana w tym kontekście. Jako choroba infekcyjna i zakaźna unieważnia ona prawo człowieka do bycia chorym, gdyż tutaj chory człowiek jest zagrożeniem dla innych ludzi, więc jego choroba nie jest jego prywatną sprawą, ale sprawą publiczną, która wymaga politycznej, administracyjnej, a także farmakologicznej interwencji.
4.8. Nauka na usługach farmakracji
Jak pisaliśmy wcześniej, definicja AIDS została wypracowana przez państwowe instytucje zdrowia publicznego, zinstytucjonalizowaną epidemiologię i wirusologię. Przyjrzyjmy się teraz temu problemowi od strony korporacji farmaceutycznych, aby zobaczyć, jak „konstrukcja choroby” służy ich interesom, rozszerzeniu rynku i zwiększeniu zysków. Korporacje farmaceutyczne są ważnym czynnikiem przy powstawaniu i utrwalaniu „naukowych hipotez” biomedycznych, które nie powstają na drodze naukowego poszukiwania prawdy, ale w wyniku gry strukturalnych, instytucjonalnych konieczności i interesów oraz zgodnie z obowiązująca ideologią medyczną.
Wielki byznes farmaceutyczny i cały kompleks medyczno-przemysłowy działa w oparciu o materialistyczny, redukcjonistyczny i monokausalny model medycyny, w sporze pomiędzy „laboratorium” a „kliniką” bierze zawsze stronę laboratorium, mając do wyboru pomiędzy modelem infekcyjnym a intoksykacyjnym zawsze wybiera ten pierwszy. Na chorobie, której przyczyny tkwią w nadmiernym obciążeniu organizmu, np. w wyniku niezdrowego trybu życia, nie można wiele zarobić. Kardiologowie badają na przykład, czy w przypadku choroby wieńcowej przyczyną nie jest bakteria. Z punktu widzenia korporacji taki rezultat naukowych poszukiwań byłby bardzo korzystny, bo natychmiast wzrosłaby sprzedaż antybiotyków zabijających bakterię. Susan Sontag pisze, że kiedy prezydent Nixon wysuwał obietnice „pokonania raka”, miał na myśli przede wszystkim znalezienie lekarstwa na raka. Jeśli wirus powoduje raka, teraz trzeba na niego znaleźć lek, wyprodukować go, dostarczyć chorym – infekcyjny model raka z radością byłby przywitany przez korporacje farmaceutyczne.
Podobnie jak funkcjonariusze instytucji, korporacje nie są zainteresowane konkurencją teorii i hipotez, potrzebna jest im jedna „słuszna” teoria, taka, która prowadzi do jak największej liczby klientów i maksymalizacji zysków. Jest zatem rzeczą oczywistą, że z tego względu pewne teorie i hipotezy cieszyć się będą ich uznaniem i wsparciem, a inne nie.
Na przykład od dawna już toczy się spór na temat przydatności, skuteczności i szkodliwości rozmaitych szczepień. Ten spór toczyłby się na płaszczyźnie naukowej, gdyby nie to, że wynik sporu ma bardzo wymierne skutki. W 1980 roku sekretarz generalny WHO Halfdan Mahler stwierdził: „Jeśli rocznie chcemy uratować 6 milionów dzieci przed śmiercią od gruźlicy, kokluszu, dyfterytu, odry, paraliżu dziecięcego, musimy zaszczepić rocznie 100-120 milionów dzieci”. Oznacza to, że ktoś musi wyprodukować 100-120 milionów szczepionek rocznie, które ktoś inny zamawia i za które płaci. W takiej sytuacji naukowa hipoteza, że być może szczepionki nie są żadnym ważnym czynnikiem przy zwalczaniu rozmaitych chorób, ma niewielkie szanse na to, żeby została uznana za słuszną, natomiast teza, że szczepienia są absolutnie konieczne, ma za sobą nie tylko argumenty naukowe, ale instytucję, która zamawia, zakupuje i rozdziela szczepionki oraz tych, którzy szczepionki produkują i sprzedają. Spór pomiędzy dwoma naukowymi hipotezami nie odbywa się w neutralnej przestrzeni, w której następuje wymiana racjonalnych argumentów, ale w przestrzeni, w której jedna ze stron ma o wiele większe szanse przeforsowania swoich (hipo)tez, bo za jej argumentacją stoją potężne interesy polityczne i finansowe, dla których wynik naukowego sporu nie jest obojętny. Dotyczy to setek innych przypadków – na przykład na wynik naukowego sporu na temat wartości mleka matki i zalet naturalnego karmienia czekają firmy produkujące sztuczne mleko i odżywki dla dzieci, i być może nie tylko biernie czekają, ale aktywnie starają się wpłynąć na ten spór. Naukowiec, który prezentuje tezę, że lepsze jest mleko sztuczne niż mleko matki, nie musi być posiadaczem ani jednej akcji którejś z firm produkujących sztuczne mleko, ale fakt, że jego naukowe wywody mogą zostać idealnie wkomponowane w „reklamowy dyskurs” takiej firmy, w jej strategię marketingową, że od niego w pewnym stopniu zależą zyski tej firmy, jest faktem znaczącym i powinien być brany pod uwagę.
Podobnie spór o to, czym jest AIDS i jakie są jego przyczyny, o wirusa HIV i jego działanie, nie jest tylko sporem naukowym, lecz politycznym, czyli jest sporem o władzę, i jest również sporem o pieniądze, w tym o pieniądze dla korporacji farmaceutycznych, dla całego przemysłu biomedycznego i biofarmaceutycznego i wszystkich innych firm, które ciągną zyski z obowiązującego dziś paradygmatu „HIV = AIDS = Śmierć”. Debaty naukowe na temat tego paradygmatu widzieć należy poprzez pryzmat ogólnej tendencji obserwowanej w ostatnich dwóch dziesięcioleciach, która polega na tym, że wielki biznes farmaceutyczny stosując najrozmaitsze metody, od jawnej korupcji po subtelny nacisk, stara się przejmować kontrolę i wpływać na wszystko, co określa jego zyski: system kształcenia lekarzy, instytucje edukacyjne i badawcze, badania biomedyczne, czasopisma naukowe, informacja medyczna, typy ekspertyz, diagnostyka, organizacja i finansowanie służby zdrowia, lekarze i ich obyczaje „receptowe” – wszystko wchodzi w zakres zainteresowania korporacji. Przemysł farmaceutyczny i przemysły pokrewne subsydiują badania biomedyczne, rozdzielają „granty”, fundują instytuty, katedry, profesury na uniwersytetach i w klinikach, gdzie testowane są leki i rozwijane terapie.
Korporacje farmaceutyczne sponsorują czasopisma medyczne, finansują suplementy do nich, w których drukuje się materiały ze sponsorowanych konferencji i kongresów – pismo nadaje tym materiałom wiarygodność, a potem prasa popularna przedstawia je jako naukowe. Szacuje się, że połowa artykułów pisanych w czasopismach medycznych napisana jest przez ghostwriterów pracujących dla agencji medycznych wynajmowanych przez korporacje. Agencje produkują artykuły do czasopism naukowych, w których zamiast autora widnieje dopisek „DU,” czyli „do ustalenia” – potem dopiero uczony z odpowiednią renomą daje swoje nazwisko, oczywiście za opłatą. Czasopisma medyczne stają się wehikułami propagandy i reklamy, zaciera się różnica pomiędzy artykułem naukowym i reklamą produktu. W wywiadzie udzielonym pismu „The Nation” (9 kwietnia 2001) John le Carré stwierdził, że „Big Pharma” jest zaangażowana w celowe „uwiedzenie” zawodu lekarskiego, kraj po kraju, na całym świecie, wydaje ona wielkie pieniądze, aby wpływać na opinie naukowe, wynajmować je i kupować. Jeśli się tego procesu nie zatrzyma, przewiduje autor Ze śmiertelnego zimna, to za kilka lat trudno będzie znaleźć opinię z dziedziny nauk medycznych, która nie byłaby opłacona.
W czerwcu 2002 roku redakcja „New England Journal of Medicine” oświadczyła, że nie może już przestrzegać zasady, iż autorzy piszący o terapiach i lekach nie mają finansowych powiązań z korporacjami, które te terapie i leki sprzedają. Powód: redakcja „NEJM” nie mogła znaleźć ekspertów, którzy nie mieliby takich powiązań.
W 2003 roku w Wielkiej Brytanii ujawniono, że naukowcy będący doradcami rządu w sprawach zdrowia i ochrony środowiska mają ścisłe związki z korporacjami farmaceutycznymi i biotechnologicznymi, np. ci, którzy doradzają, jakie leki mają być refundowane z budżetu państwa, zasiadają w radach konsultacyjnych i naukowych firm, są ich akcjonariuszami, dostają od nich „granty” na badania.
Zjawiska te wpisują się w szerszą tendencję zapoczątkowaną około drugiej połowy lat 70. zeszłego stulecia, kiedy mur pomiędzy światem akademickim a światem korporacji zaczyna być stopniowo burzony za pomocą ciężkich pieniędzy z korporacji farmaceutycznych i biotechnologicznych płynących do niedofinansowanych uniwersytetów, do badaczy (biologów, genetyków etc.), którzy dostrzegli szansę na zarobienie tylu pieniędzy, co ich koledzy w sektorze prywatnym. Od końca lat 70. możliwe stało się w USA patentowanie odkryć biologicznych, technik biologicznych czy bytów biologicznych i robienie pieniędzy na ideach biologicznych. Za prezydentury Ronalda Reagana weszły w USA w życie ustawy zezwalające uniwersytetom na patentowanie, także w celu odsprzedawania praw patentowych, tych odkryć, które zostały sfinansowane z budżetu Narodowego Instytutu Zdrowia, zaczęły powstawać małe spółki biotechnologiczne tworzone przez naukowców, prowadzące badania i sprzedające licencje. Co trzeci lek znajdujący się obecnie na rynku jest produkowany przez wielkie korporacje na podstawie licencji odkupionej od uniwersytetu lub małej spółki biotechnologicznej, zwykle powiązanej przynajmniej personalnie z uniwersytetem. Zawiązał się komercyjny sojusz pomiędzy ośrodkami badawczymi, uniwersytetami i korporacjami farmaceutycznymi, możliwe stają się wspólne patenty korporacji, osób prywatnych i instytucji akademickich. Znaczna część naukowców biomedycznych mających finansowe powiązania z przemysłem farmaceutycznym prowadzi badania, których zasadniczym celem jest zidentyfikowanie rynków chorób i zapewnienie największych zysków na tych rynkach dla producentów leków. Powstała grupa naukowcówprzedsiębiorców, uniwersytety zaczynają działać na takich zasadach jak koncerny. Cel, jakim było poszukiwanie prawdy, podporządkowany zostaje innym celom – poszukiwaniu zysku i bogactwa. Utajnia się wyniki badań i odkryć, aby konkurencja się nie dowiedziała. Brytyjski filozof nauki John Ziman nazywa to nauką postakademicką, w której nie obowiązują: tradycyjna ciekawość, pragnienie rozszerzenia wiedzy naukowej, bezinteresowne poszukiwanie prawdy, swobodna dyskusja. Mamy do czynienia z marketingiem i reklamą zawoalowanymi jako nauka, co podważa samą ideę uniwersytetu. Wszystkimi tymi problemami powinni zająć się bioetycy, ale okazuje się, że ośrodki Etyki Biomedycznej też są finansowane przez korporacje!
W swoim artykule „Big Pharma, Bad Science” na łamach „The Nation” (25.07.2002) Nathan Newman stwierdził: „korupcja sięga od lekarzy przepisujących leki po komisje rządowe i uniwersyteckie ośrodki badawcze”. Newman uważa, że przemysł farmaceutyczny zamienił ośrodki uniwersyteckie w swoje filie. Redaktorka „New England Journal of Medicine” Marcia Angell pytała na łamach pisma w 2000 roku, „Czy akademicka medycyna jest na sprzedaż?”. Pytanie chyba retoryczne. Profesor na Harvardzie Arnold Relman, były redaktor „New England Journal of Medicine”, który w 1980 roku dostrzegł powstanie „kompleksu medyczno-przemysłowego”, wypowiedział w 2002 roku ostre słowa: „Akademickie instytucje tego kraju stały się płatnymi agentami przemysłu farmaceutycznego”.
Podobnie korporacje traktują lekarzy, których najistotniejszą funkcją ma być przepisywanie leków. Mają oni działać jako ostatnie ogniwo „łańcucha żywieniowego” w kompleksie medycznoprzemysłowym, być dystrybutorami produktów, dostawcami leków do klienta, akwizytorami jednej z najbardziej zyskownych gałęzi przemysłu na naszej planecie. W całym tym przedsięwzięciu uczestniczą związki i stowarzyszenia lekarzy, również sponsorowane przez korporacje. American Medical Association sprzedała za 20 milionów dolarów kilku korporacjom farmaceutycznym bazy danych na temat wszystkich lekarzy w USA.
Powyżej opisane zjawiska i tendencje muszą być uwzględniane, jeśli chce się właściwie rozpoznać funkcjonowanie i trwanie paradygmatu „HIV = AIDS = Śmierć” oraz aby zrozumieć, że cała dyskusja o AIDS i HIV nie jest „niewinną” dyskusją naukową, ale uwikłana jest od początku w sieć politycznych i finansowych interesów.
(…)
Jestem rozczarowany brakiem komentarzy, uwag, a co za ty idzie brakiem dyskusji. Łatwiej bić pianę i kłócić się o rzeczy drugorzędne? Pewnie tak.
Brak, bo pan Gabiś to nudziarz, teoretyk od “geopolityki i mocarstw morskich i lądowych”, którymi zamęczał czytelników w latach ’90 w Najwyższym Czasie! dopóki go nie pogonili.
Poniżej Stanisław Michalkiewicz wspomina te czasy (jak sądzę):
“A dlatego, że tak wynika z geopolityki. Ileż to ja sam nasłuchałem się opowieści choćby o „leju kontynentalnym”, którego istnienie determinuje nas, to znaczy – nasz nieszczęśliwy kraj, do odwiecznej przyjaźni ze Związkiem Radziec… – to znaczy oczywiście z Rosją?
Inna sprawa, że było to w czasach, kiedy ówczesnemu prezydentowi naszego nieszczęśliwego kraju Lechowi Wałęsie, gonitwa myśli nasunęła „koncepcję NATO-bis i EWG-bis” – co zapewne wiązało się jakoś z pomysłem nie tylko utrzymania wojskowych baz sowieckich w Polsce już jako rosyjskich, ale w dodatku – obdarzenia ich przywilejem eksterytorialności. Ileż to nasłuchałem się wtedy gorzkich wyrzutów ze strony kolegów-geopolityków, że w swojej zatwardziałości nie uwzględniam nieubłaganych geopolitycznych konieczności, a zwłaszcza – owego leja kontynentalnego! Może na skutek tego geopolitycznego molestowania dałbym się przekonać, zwłaszcza, że ów „lej kontynentalny” miał wszelkie pozory głębi – kiedy okazało się, że żadnego „NATO-bis” nie będzie, a nasz nieszczęśliwy kraj przystępuje do NATO. I co Państwo powiecie? Lej kontynentalny nadal istniał, jak gdyby nigdy nic – ale z tajemniczych dla mnie powodów utracił swój ciężar gatunkowy, bo od tej chwili wszystkie geopolityczne uwarunkowania zaczęły wskazywać na nieubłaganą konieczność podpisania Volkslisty niemieckiej. Te wypadki trochę zachwiały moją wiarą w naukowy charakter geopolityki. Leje kontynentalne i inne takie oczywiście na pewno istnieją, jakże by inaczej – ale skoro przy ich pomocy raz można uzasadnić podpisanie Volkslisty niemieckiej, a znowu innym razem – Volkslisty rosyjskiej, to być może pełnią one rolę obrotowych argumentów pomocniczych. Podobnie musiał myśleć ks. prof. Stefan Pawlicki, kiedy opuszczając posiedzenie Senatu UJ oświadczył, że bez względu na to, jaką uchwałę prześwietny Senat podejmie, to „uzasadnienie znajdą już panowie koledzy z Wydziału Prawnego”. Ta uwaga wskazuje, że już wtedy naukę zaczęto prostytuować, więc cóż dopiero – teraz?”
http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2609
Zgadzam się.
Wszyscy ci wybitni fachowcy mają jedną wspólną cechę.
Przemożną chęć godnego życia (tzn.na cudzy rachunek) i obrzydzenie (obżydzenie) do jakiejkolwiek obiektywnie pożytecznej pracy.
Oj tam, oj tam!
Tak od razu nobliwie i na strasznie poważnie. A tu piękna niedziela i można o innych rzeczach porozmawiać. Na ten przykład o zwierzętach. Podobno tak jak my też się różnią pod względem kulturowym. Chociażby tu:
Link
Potrzebna pomoc? To tutaj.
Miłej lektury. :)
Tezy i spostrzeżenia zawarte w artykule są poza zasięgiem przeciętnego Polaka. Nawet jeżeli ktoś ma zwyczaj zanudzania swoimi fantasmagoriami, to w sytuacji, gdy mówi odnoście ważnych kwestii 2+2=4, to wypada się z nim zgodzić. Tymczasem Pan wybrzydza nie odnosząc się do meritum. Akurat ten artykuł.( w mojej ocenie) jest na tyle wartościowy, że należy go puścić w świat, a Pana komentarz mając wielokrotnie mniejszy zasięg odwraca uwagę czytelnika o rozumie jak przysłowiowa osika
tak, ale nie na temat- AKTUALNY TEMAT.
Brak logiki!
Jeśli:
to jak:
Brak logiki.
tu przykład na “brak logiki”:
Trwają lekcje, a dyrektor szkoły spostrzega, że Aronek sam siedzi na boisku. – Dlaczego tutaj jesteś, a nie w klasie? – pyta. – Bo tu nie ma logiki, panie dyrektorze – odpowiada dzieciak. – Nie rozumiem…? – No bo ja puściłem bąka i nauczyciel wyrzucił mnie z klasy. I oni teraz tam siedzą w moim smrodzie, a ja sobie oddycham świeżym powietrzem. Cha, cha, cha!
Zabrakło mi precyzji, dlatego doprecyzuję: są poza zasięgiem zdolności samodzielnego wnioskowania
Artykuł ma mu pomóc w zrozumieniu pewnych zjawisk, a jak trafi na pana deprecjację, to mając rozum słabowity i drżący “jak przysłowiowa osika”. ucieknie.
Swoją drogą ciekawym jest dlaczego wasza trójka mająca orientację w rzeczywistości( mniejszą lub większa) lekceważy ten artykuł w ten sposób. Bardzo ciekawe
Mam jakieś niejasne przeczucie (może mylne), że post z g. 16:00 jest do mnie, a nie do #zapinio.
Czy jest w tym artykule coś (poza drobnymi szczegółami), czego by Pan wcześniej nie wiedział? Jak i pewnie wielu z czytelników serwisu? Z tą różnicą, że jest to tekst baaardzo rozbudowany, z podaniem szczegółów, źródeł i konkretnych nazwisk. I wszystko w jednym kawałku.
Fajnie, że to zostało przypomniane. Osobiście nie znałem tego tekstu, ale jest to kompilacja tego, co jest ‘mielone’ w różnych miejscach od lat. Tu też.
Chyba, że chodzi o RT. A to ok. Na pewno wielu zalinkuje artykuł.
I takie pozostaną. Choćby Pan żelazem przypalał. :)
Ludzie nie chcą takich rzeczy czytać. Może burzy to ich ogląd rzeczywistości. Trudno powiedzieć.
Bo – jak mawiał mój kochany i wybitny autor, Józef Mackiewicz – jest nudny!
Bo to zakłóca błogostan.Komfort.
3 miliony mieszkanców Polski należało do PZPR.
Bo “każdy chce jakoś żyć”.
Nonkonformiści zawsze są na marginesie.
Teraz jakiś naukawiec od Wyższej Szkoły Bankowości i Psychologi z Elementami Tańca na Rurze głosi prawdy objawione o konieczności rezygnacji z wolności i praw jednostki.
Zgłasza akces do kasty dozorców ciemnego luda.
Jak to się skończy ?
Ano ciekawe ilu z nich ujdzie z życiem.
Co z tego, że my to doskonale wiemy. Może mam naiwną wiarę, że jak ktoś przeczyta, to coś tam zrozumie. Wiem jaki jest stan moralny i intelektualny Polaków. mogę dodać, że takiego poziomu ogłupienia i zbydlęcenia ( w sensie demoralizacji) nie pamiętam.
18 marca 2020 godz. 12:08 napisałem tak:
“W ciągu 2 tygodni zmarło w Polsce ok. 16 000 ludzi. Na ZUS-wirusa 2. Mówi to coś?
Zapamiętajcie to, zanim władzuchna wprowadzi stan wojenny+.
Historia czasów przyspiesza u sprytków pustynnych. Globalna Ustawka wygląda tak:
1991 – BSE zabije nas wszystkich
2001 – Wąglik zabije nas wszystkich
2002 – Wirus Zachodniego Nilu zabije nas wszystkich
2003 – SARS zabije nas wszystkich
2005 – Ptasia Grypa zabije nas wszystkich
2006 – E.coli zabije nas wszystkich
2008 – Załamanie rynków finansowych zabije nas wszystkich
2009 – Świńska Grypa zabije nas wszystkich
2000 – Wirus Milenijny zabije nas wszystkich
2000 – Koniec świata zabije nas wszystkich
2012 – Kalendarz Majów zabije nas wszystkich
2013 – Korea Północna zabije nas wszystkich
2014 – Ebola zabije nas wszystkich
2015 – ISIS zabije nas wszystkich
2016 – ZIKA zabije nas wszystkich
2018 – ASF zabije nas wszystkich
2019 – ODRA zabije nas wszystkich
2020 – Korona Wirus zabije nas wszystkich
… a masoneria i pustynny sprytek nas nie zabije i jeszcze za nasze pieniążki zje i wypije ;-)
Powiem krótko o „koronawirusie”: sprytki pustynne i tyle.
Zobaczymy kiedy dojdzie „epidemia” do Brooklynie w NYC czy Tel-Awiwu … i czy w ogóle dojdzie?
Tu chodzi o nowy stan wojenny+ pod 447 a nie o wymyślonego wirusa, jakich miliardy.”
i sądzę, że dzisiaj jest to jeszcze bardziej prawdziwe.
Pan Świderski i przywoływany pan Gabiś napisali w rożnym czasie w gruncie rzeczy to samo.
No, właśnie.
A tu mamy chłopaków, którzy chyba już są po lekturze tekstów pana #Migorr i to najwyraźniej zakłóciło ich błogostan i komfort. No i podjęli decyzje. :))
Link
GPS tak pisał? W takim razie proszę o linki. Jak ich Pan nie poda to proszę o odszczekanie powyższego.
I co ?
Dziwi to Pana ?
Przecież to jest już całe pokolenie (w Polsce) wyrosłe na róbta co chceta,tylko frajerzy pracują,ja jestem do wyższych celów,ja nie będę (tu następuje długa lista zawierająca katalog czego dana pani/pan nie będzie),znam angielski (jak wiadomo znajomość angielskiego w USA,Kanadzie i Wlk.Brytanii jest rzadkością),fizyka (nudna),matematyka (jeszcze nudniejsza),chemia (nie lubię),za to publikowanie współczesne albo architektura przestrzeni informacyjnych (autentyczne kierunki studiów na UW) jak najbardziej. No ewentualnie komunikacja korporacyjna.
Dobry samochód,lepszy samochód,jeszcze lepszy samochód,mieszkanie (30 lat kredytu), większe mieszkanie, dom (z basenem)…sojowe latte, plany sprzedaży,raporty, wakacje na Karaibach.
Oni podpiszą wszystko.
I zrobią każde świństwo.
I się niczemu nie sprzeciwią.
Pawka Morozow to przy nich wzór do naśladowania.
Panie, co Pan taki nerwowy. Jakie linki?
W powyższym tekście pan Świderski powołuje się na pana Gabisia, który o tym pisał wiele lat temu, więc chyba jest zasadne napisać, że w rożnym czasie? Co tu odszczekiwać?
Chyba już puszczają nerwy od tej PiS-pandemii, nieprawdaż?
Linki na potwierdzenie tego, co Pan napisał. Jeżeli Pan tego nie udowodni, to nauczę Pana moresu w tym zakresie. To jest ostatnie ostrzeżenie, żeby nie rzucał pan oskarżeń bez pokrycia.
Wydaje mi się, że Sarmata ma rację.
GPS napisał dzisiaj, przytaczając na poparcie swych tez tekst pana Gabisia. Zatem jest to kompilacja dwóch tekstów pisanych w różnym czasie.
Chodzi mi o to, co zarzucił GPS. Jest akurat odwrotnie. Nie lubię mielenia jęzorem, a u niego zbyt często to występuje. Napisałem tekst o Gadowski z którym można się zgadzać lub nie, a on swoim zwyczajem zarzucił Gadowskiemu współpracę z bezpieką. To jest magiel.
A co zarzucił???
W tym, czy w innym wątku???
Akurat jest zupełnie odwrotnie. Tak się składa, że go nawet broniłem, ale miarka się przebrała.
Mało komentarzy, bo to oczywista oczywistość mówiąc klasykiem, większość tu piszących wie o tym co zostało przez GPS zamieszczone, mówi o tym dr Jaskowski i paru innych w necie, a że na Ekspedyta zaglądają ludzie myślący to nie dyskutują wiele o oczywistościach. Taki tekst nie ukaże się w mainstreamie, bo za długi i trudny. Mało kto dziś czyta długie wpisy i to jeszcze ze zrozumieniem.
Tomasz Gabiś nie jest nudny – on tylko bardzo solidnie, dogłębnie i w rozbudowany sposób uzasadnia stawiane przez siebie tezy. Na to nie ma rady – większość rzetelnych i sensownych analiz politycznych, społecznych, socjologicznych czy filozoficznych to długie i skomplikowane traktaty. Może warto na potrzeby blogowe takie traktaty streszczać. Tu akurat tego nie zrobiłem, tylko wybrałem obszerny cytat z jeszcze większego raportu. Może warto się tym zająć, by te wywody o państwie terapeutycznym streścić, ale na przykład kiedyś streściłem jego bardzo ciekawą i ważną, choć utopijną, wizję II Unii Europejskiej: https://www.salon24.pl/u/gps65/139287,dobra-unia-europejska – na tym portalu pewnie wywołałoby to burzliwą dyskusję, bo byłaby większa niezgoda z jego koncepcjami.
To trochę nie tak. Ja tylko napisałem, że stare wywody Gabisia dotyczące państwa terapeutycznego w związku z AIDS są nadal aktualne w związku z COVID-19 i dlatego je przypomniałem. To, co napisałem to bardzo duży skrót, ale może warto napisać to samo co Gabiś tylko w bardziej obszernym skrócie.
a ja ponioslem dalej i sie spodobalo. no nie wszystkim rzecz jasna.
ale! w tej liscie jest b;ad – rok 2000 powinien byc wyzej.
gdzies czytalem ze pawka morozow to sciema. stachanowcy zreszta tez.
ale pacz pan jak to jest – najciekawsze i nabajrdziej tajemnicze sa te czasy w ktorych sie zyje a retrospekcja staje sie pomoca… fiu…
hm… o mam:
Mówienie jest wysiłkiem3:
nie zdoła człowiek wyrazić [wszystkiego] słowami.
Nie nasyci się oko patrzeniem
ani ucho napełni słuchaniem.
9 To, co było, jest tym, co będzie,
a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie:
więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem.
10 Jeśli jest coś, o czym by się rzekło:
«Patrz, to coś nowego» –
to już to było w czasach,
które były przed nami.
11 Nie ma pamięci o tych, co dawniej żyli4,
ani też o tych, co będą kiedyś żyli,
nie będzie wspomnienia u tych, co będą potem.
No troche to niechrzescijanskie moze, ale akurat mamy wielki post wiec i te slowa zostaly przyjete i przezyte. I Ukrzyżowane.
I dzieki Bogu my też możemy je aktualizować.
Sursum corda! :)
Touche’! :)
Gdzie jest moja odpowiedź panu Pan Świderskiemu?
Nieładnie manipulować, oj nieładnie.
Cieszył się Pan wolnością komentowania na naszym portalu. Dostał Pan teraz ponownie szansę komentowania. Nie mam zamiaru tłumaczyć Panu po raz któryś, że jeżeli pomawia się osobę publiczną i każdą inną o związki z bezpieką, to powinno się równocześnie dołączyć odpowiedni dowód. Przypominam, że pomówił Pan Gadowskiego o związki z bezpieką. Mam nadzieję, że nie będę musiał już Panu tłumaczyć rzeczy oczywistych. Dyskusję z Panem na ten wątek uważam za zakończoną.
Dyskusja jak na UB, nie przymierzając. Rożnica – nie biją.