Historia jednej, starej fotografii

To jest zdjęcie mojej Rodziny.
Rodziny, której nigdy nie dane mi było poznać, ani (poza jednym wyjątkiem) nawet być na ich bezimiennych, rozrzuconych po Nieludzkiej Ziemi czy utraconych na zrównanym z ziemią cmentarzu katolickim w Kamieńcu Podolskim, grobach.

Zdjęcie zostało rzecz jasna (a dlaczego jasna wyjaśnię w następnych akapitach) zrobione już po rewolucji, ale jeszcze na tyle niedługo po tym kataklizmie, że moi Przodkowie mogli stanąć przed obiektywem aparatu fotograficznego w przechowanych, niezniszczonych ubraniach, jak na rodzinę mistrza stolarskiego i carskiego biegłego sądowego, przystało.

Cyfrowa technika jest fenomenalna, i na gigantycznym skanie zrobionym ze starego zdjęcia pozwala mi dostrzec nawet deseń na kołnierzu koszuli Pradziadka czy na krawacie młodszego brata Dziadka, Bronka, ale nie zastąpi osobistego kontaktu, który z prawie wszystkimi, ocalonymi na tym zdjęciu, byłby dla mnie, w normalnych czasach, metrykalnie możliwy.

***

Na pierwszym planie mój Pradziadek Antoni Fedorowicz, herbu Gozdawa i Prababcia – Józefa z Komarnickich.
Komarniccy (co w polskiej heraldyce jest rzadkością) mieli swój własny wariant herbu Sas, różniący się od wzorca czerwonym polem w miejsce niebieskiego.

Ta piękna, poważna blondynka w samym centrum fotografii to starsza siostra Dziadka Franciszka, zwana Franuszką.
Po mężu Kowacz.
Kowacz to węgierskie nazwisko, ale nic dziwnego, bo gołym okiem widać, że jej mąż, Witold (ten z bokobrodami), znakomicie wyglądałby w szamerowanym mundurze węgierskiego honveda.
Ich synek, Romek, pieszczoch całej rodziny, to ten jasnowłosy brzdąc, który siedzi pomiędzy swoim Dziadkiem i Babcią.

Po lewej stronie, nad moim Pradziadkiem brunetka, to młodsza siostra Dziadka, Maria, zwana Marylką.
Przy niej uśmiechnięty blondyn;  to jej mąż – Lewandowski. Imię się niestety w pamięci nie zachowało.
Czy Marylka na tym zdjęciu jest już w ciąży – nie wiem.
No i najmłodszy z rodzeństwa Bronek, łudząco podobny do swojego starszego brata, a mojego Dziadka, ze swoją uroczą, młodą żoną Maryną, ubraną w elegancką, białą sukienkę

****
Wszyscy patrzą w obiektyw aparatu i jeszcze nie wiedzą, że nocą, zajedzie czornyj woron i jedna osoba z tego zdjęcia – zniknie na zawsze.

I że jakiś czas potem, po kolejne 4 osoby z tego zdjęcia przyjdą czekiści i wywloką do bydlęcych wagonów, którymi pojadą nad Morze Białe, by w nieludzkich warunkach budować dla siebie SiewDwinŁag.

I ze jeszcze parę lat później, jedna z tych osób, wcielona do niezwyciężonej, Czerwonej Armii, najważniejszego (i najsowiciej wynagrodzonego wojennym łupem) sojusznika Roosevelta i Churchilla, zginie gdzieś pomiędzy Dnieprem a Łabą.

***

Na tym zdjęciu brakuje dwóch członków Rodziny:
mojego Dziadka, Ewarysta (po nim mam imię) i najstarszej z rodzeństwa Pauliny.

O losach Dziadka napomknąłem z okazji celebrowania w PRLbis pyrrusowego zwycięstwa nad bolszewikami w 1920r i jego wspomnienia, opowiadania, krótkie komentarze czy anegdoty mam zapisane i w głowie i na papierze, dlatego dziś o Paulinie.

O Paulinę przy okazji jakiejś toczonej przez dorosłych rozmowy zapytałem Dziadka, gdy miałem może 10 lat.
Dziadek, z tym swoim leciuteńkim, kresowym akcentem (i charakterystyczną, jak teraz widzę, składnią) powiedział tak:
„Paulina? Ona to feministka była”.

Nie bardzo wówczas rozumiałem znaczenie tego słowa, choć szybko pojąłem, że Dziadkowi chodziło o kobietę, którą nazwalibyśmy emancypantką.

Świadczy o tym postępowanie Pauliny w kwestiach najbardziej osobistych z osobistych i to pod każdym względem:

Paulina, która podobnie jak całe rodzeństwo (z wyjątkiem najmłodszego Bronka, który miał nieszczęście, że jego lata szkolne przypadły na I wojnę światową, rewolucję bolszewicką i będącą jej wynikiem trwającą do dziś okupację Kamieńca, czego konsekwencją było także objęcie Bronka sowieckim systemem edukacji) kształciła się i w rosyjskich, carskich szkołach i na nielegalnych „kompletach”, któregoś dnia oznajmiła swoim Rodzicom, że zostanie pielęgniarką.

Tu dla przybliżenia kontekstu Paulinowej decyzji  konieczna jest krótka dygresja:

to była rodzina najdosłowniej patriarchalna. Doskonale pamietam, jak mój Ojciec całował na powitanie i na pożegnanie mojego Dziadka w rękę.

Mnie, nauczonego od dziecka całowania w rękę wszystkich (bardzo licznych) ciotek bliższych i dalszych czy starszych kuzynek ze strony Mamy,  to całowanie przez Ojca Dziadkowej ręki bardzo dziwiło, ale to był fakt:
Ojciec Dziadka, tak jak i Babcię, całował w rękę.
Ja już nie.

Do tego Paulina nie kwapiła się do zamążpójścia, choć jej dwie młodsze siostry, uzyskawszy solidne wychowanie i wykształcenie domowe i pokończywszy porządne pensje, wyszły szczęśliwie za mąż, a tu taka deklaracja: będę pielęgniarką!

Jak postanowiła – tak i zrobiła.

Ale najtrudniejsza próba, na jaką Paulina wystawiła Rodziców przyszła później, a dokładniej wtedy, gdy po zdradzie Traktatu Ryskiego stało się jasnym, że Kamieniec Podolski zostanie oddany sowietom (negocjujący w Rydze ten zdradziecki pokój ludowiec Dąbski skwitował ten fakt krótko: „Podole? Tam są sami obszarnicy”  Ech, ludowa jego w tę i z powrotem…)

Paulina oznajmiła Rodzicom: idę do Polski!

Idę – łatwo powiedzieć, bo żeby do tej ryskiej, okrojonej z historycznie ( i w znacznej mierze i etnicznie) polskich ziem Polski pójść, trzeba było przeprawić się przez graniczny Zbrucz.

Widziałem, podczas mojej jedynej wyprawy z Ojcem na Podole, ten Zbrucz w Okopach Świętej Trójcy, gdzie był potężny, ale nie wiem, w którym miejscu nastąpiła przeprawa Pauliny i jej kuzynki – Komarnickiej.

Przemytem (w tym i ludzi) rządzili Żydzi, którzy za stosowną opłatę obiecywali przerzut przez granicę.
Jedyne, co było gwarantowane, to opłata, bo zdarzało się i tak, że uciekinierzy z bolszewii trafiali zamiast do Polski w łapy czekistów, ale Paulinie i kuzynce udało się bezpiecznie znaleźć na polskim brzegu.
Czy miało to związek z głośnym swego czasu w Kamieńcu  zachowaniem Pradziadka wobec biednego, pozwanego przed sąd przez carskiego urzędnika Żyda – tego nie wiem, ale faktem jest, że kuzynki graniczny Zbrucz przebyły szczęśliwie.

Obie były przemoczone, ale na pobliskim posterunku policji (bo ich ucieczka miała miejsce jeszcze przed powstaniem KOPu) zostały nakarmione, napojone, umożliwiono im wysuszenie ubrań, po czym ewidentnie zakłopotany policjant powiedział tak:

„ja panienki bardzo przepraszam, ale ja muszę teraz panienki aresztować”.

Panienki rzecz jasna zatkało, nie wiadomo, czy asertywna Paulina próbowała się policjantowi postawić, w każdym razie obie panienki  zostały zawiezione furmanką do najbliższej placówki kontrwywiadu, gdzie po przesłuchaniu i spisaniu zeznań zostały oczywiście zwolnione.

Paulina wybrała na swoje miejsce zamieszkania Kraków, gdzie podjęła pracę w swoim zawodzie – czyli pielęgniarki, ale za mąż nigdy nie wyszła.

***

Paulina Fedorowiczówna, wnuczka Jana, powstańca styczniowego, poległego w partii Butkiewicza, zginęła w Krakowie w czasie okupacji, zamordowana przez Niemców.

https://naszeblogi.pl/40317-moja-rodzinna-kleska-1920

O autorze: Ewaryst Fedorowicz