Kryzys humanitarny w niemieckich burdelach

Myślę, że wielu ludziom umknęło niedawne wydarzenie, dowodzące, że są w Polsce środowiska trzymające rękę na pulsie światowych trendów i że 16 rocznica strajku prostytutek w Kalkucie nie przeszła u nas bez echa. Tak – ci którzy zawczasu nie zapisali sobie tej daty w kalendarzu i nie celebrowali z całym światem, mogą odetchnąć z ulgą – nie było blamażu, obchody się odbyły. Przyjęły one postać tzw. SexWorkFest i miały miejsce. w Warszawie. Nie wiem ile osób wzięło w nich udział, ale chyba nie miały skali indyjskiego marszu, w którym szło 25 tysięcy “sexworkerów” (tak teraz należy nazywać prostytutki) – na to jeszcze musimy poczekać, a przede wszystkim chyba zapracować, bo – jak łatwo się domyśleć – polskie społeczeństwo ma bardzo zacofane podejście do sexworkingu i nie traktuje go, jak normalnej pracy.

Działania nad zmianą tego opłakanego stanu rzeczy już trwają i należy się spodziewać, że o ile nasze matki i żony jeszcze prostytucję potępiały, o tyle przed naszymi córkami droga do kariery w burdelu będzie już stała, pardon le mot, otworem. Szczególnie, że za promocję tej formy zarobkowania wzięły się tuzy pokroju pani Ewy Wanat, a jeśli przyjrzeć się zjawisku nieco bliżej, zobaczymy, że na ocieplenie wizerunku prostytucji oraz samych prostytutek w pocie czoła już od lat pracują tzw. środowiska feministyczne oraz poważne ośrodki akademickie.

Co dla jednych jest upragnionym ideałem, dla innych okazuje się udręką i tak właśnie jest w przypadku prostytutek, które w Polsce mogą swój proceder uprawiać legalnie, a przy tym nie mają obowiązku ani płacić składki ubezpieczenia zdrowotnego, ani ZUS, ani podatku dochodowego i choć trudno w to uwierzyć – taki właśnie stan rzeczy uważają za niewłaściwy. Ba! “niewłaściwy” to mało powiedziane – według środowisk feministycznych taki stan rzeczy jest dosłownie “formą przemocy”. Podobną myśl wyraziła wspomniana pani Wanat, która zagrzmiała ze swego facebookowego profilu:

“Prostytucja, czyli sexwork, to praca jak jak każda inna. Jeszcze tylko dziś w Warszawie SexWorkFest. Czas skończyć z hipokryzją i zacząć traktować z szacunkiem seksworkerki i seksworkerów. Zalegalizować sexswork, tak by pracownicy seksualni mieli te same prawa (i obowiązki oczywiście) tak, jak pracownicy innych branż. Tak jak jest w Niemczech – mają związek zawodowy, płacą podatki, są ubezpieczone i ubezpieczeni, mają swoje stowarzyszenia, biorą oficjalnie udział w życiu publicznym.”

Tu już sprawa nabiera powagi, bo nie dość, że brak obowiązku podatkowego świadczy o bezprawiu, to na dodatek “nie jest jak w Niemczech”, a przecież kto to słyszał, żeby gdzieś “nie było jak w Niemczech”? Pani Wanat z całą pewnością nie mieści się to w głowie, ale przyznajmy też, że stanowi ona przypadek szczególny, ponieważ od mniej więcej roku każdy swój tekst opatruje takim oto dopiskiem:

“Ewa Wanat pisze w Berlinie książkę „Życie z Innym” dzięki wsparciu Fundacji Współpracy Polsko Niemieckiej i Fundacji Teatru Ósmego Dnia.”

Należy więc rozumieć, że od samej konieczności wspominania o tym za każdym razem, gdy wypowie się publicznie, mogło jej się coś z tymi Niemcami w głowie zafiksować, choć z drugiej strony – być może jest w tym jakiś głębszy sens, ponieważ w NFZ można się ubezpieczyć dobrowolnie, składkę ubezpieczenia emerytalnego można równie dobrowolnie odprowadzać na prywatne konto, albo i do skarbonki, a jeśli idzie o podatek dochodowy, to także nie ma najmniejszego problemu, aby w jakiś deszczowy dzień wyjść z domu i wyrzucić odpowiednią sumę prosto w błoto, bez angażowania całego aparatu skarbowego i wychodzi na to, że Pani Wanat występuje w roli niemieckiego posłańca, tylko czego dokładnie nasi sąsiedzi od nas chcą? Na to pytanie pani Wanat odpowiada bardzo enigmatycznie, bijąc po oczach cytatem z wywiadu, jaki dla “Dużego Formatu” przeprowadziła z prostytuującą się w Berlinie “Mirą” –

“Jestem normalna! – Przeszłam terapię od polskości, pozbyłam się wstydu”.

Z tym pozbywaniem się wstydu musi chodzić o coś poważnego, ale że nie mam ani dostępu do papierowego wydania, ani do wydania cyfrowego “DF”, musiałem do bardziej wyczerpującego ujęcia tej intrygującej kwestii dojść okrężną drogą i najpierw zwrócić się do “Krytyki Politycznej”, która – słowami niejakiej Świętej Ladacznicy – również ubolewa, że polskie prostytutki patrzą tęsknie w kierunku Berlina, gdzie mogłyby wreszcie po ludzku płacić podatki i poddawać się kontrolom tamtejszego Sanepidu, a następnie – idąc jego tropem dojść wreszcie do sedna sprawy, skrytego nie tyle w samym tekście, co pseudonimie jego autorki.

Jak naucza Izabela Cisek-Malec, “pierwsza Coacherka Ciała, nauczycielka świadomej seksualności, trenerka relacji intymnych, mentorka, dziennikarka, wykładowczyni, stylistka i projektantka butów” w jednym:

Święta Ladacznica to archetypowy obraz kobiety, która osiągnęła głęboką unię z wewnętrzną boginią miłości. Przejawia się w ona w kobietach, które dzięki praktykom, rytuałom oraz własnemu rozwojowi psychicznemu świadomie poznają duchową stronę swego erotyzmu i przeżywają ją zgodnie z ich indywidualną sytuacją”.

Za jedyne 990 zł można pod czujnym okiem pani Cisek-Malec przejść nawet odpowiednie rytuały wyzwalające w nas wewnętrzną “świętą ladacznicę”, no ale raz że trzeba do tego być kobietą, a dwa – dysponować taką sumą, więc przynajmniej z jednego powodu nie mogę doświadczyć na sobie, co to oznacza w praktyce. Muszę więc zadowolić się suchą teorią i przynajmniej tyle dobrego, że nieoceniona Coacherka Ciała wszystko bardzo przystępnie wyjaśnia:

“W czasach przedpatriarchalnych, czyli tysiące lat temu, panował kult Bogini Księżyca, bóstwa opiekującego się sferą seksu i prokreacji, a kobietę uznawano za stwórczynię życia i czczono jako ziemską inkarnację Bogini. Wybrane przez wspólnotę kobiety były pośredniczkami między nią a bóstwem, kapłankami-szamankami, które przez święte rytuały i tańce transowe kierowały świętą energię seksualną na materialny świat. I w ten sposób wszyscy mieli dostęp do potęgi Bogini. Religia i seksualność były ze sobą ściśle powiązane, a seks miał charakter sakralny (…) na przełomie drugiego i pierwszego tysiąclecia przed naszą erą na tereny objęte kultem bogini (…) najechały wojownicze plemiona, wyznające kult męskich bóstw, pojawiła się tak zwana prostytucja sakralna (…) stanowiąca rdzeń rytuału religijnego (…) zwanego „świętym małżeństwem” (…) zgodnie z którym każda kobieta, która pragnęła zyskać przydomek dziewicy, przynajmniej raz w życiu winna była udać się do świątyni Isztar albo Afrodyty i oddać się nieznanemu mężczyźnie (…) a kochanie się z nieznajomym mogło być ze strony kobiety aktem uzdrawiającego współczucia, w przypadku, gdy był to mężczyzna stary lub chory, który szukał w kontakcie z kobiecym bóstwem szansy na odnowienia sił życiowych.”

Dopiero po tych jakże precyzyjnych wyjaśnieniach zrozumiałem stan niemieckiej duszy, z której głębi wydobywa się wołanie ku najszlachetniejszym polskim dziewczętom, aby przybywały do berlińskich świątyń miłości, ponieważ przy obecnym naporze wojowniczych plemion, wyznających kult męskich bóstw, ich niemieckie koleżanki najwyraźniej nie wyrabiają już z udzielaniem uzdrawiającego współczucia tym wszystkim biedakom szukającym szansy na odnowienie sił życiowych. Tylko czy oni naprawdę nie mogli powiedzieć tego wprost, zamiast kokietować nasze ladacznice wizją poddania się uciskowi fiskalnemu?

O autorze: insane

Bolesław Zujewicz - gkchesterton.pl