Nikt Cię nie potępił? _ Niedziela, 13 marca 2016r _ 5 Niedziela Wielkiego Postu

Myśl dnia

Prawdziwą, wielką nadzieją człowieka, która przetrwa wszelkie zawody, może być tylko Bóg – Bóg,
który nas umiłował i wciąż nas miłuje.

Benedykt XVI

 

Głębię kontemplacji świętych tajemnic oświeci ci Chrystus, w którym są ukryte wszystkie skarby mądrości

i wiedzy i w którym mieszka cała Pełnia: Bóstwo, na sposób ciała.

Hezychiusz z Synaju

 dk_3
Chryste, dziękuję Ci, że Ty nie nikogo potępiasz, lecz skruszonemu odpuszczasz grzechy z taką łatwością,
jak wiatr zdmuchuje litery na piasku. Przebacz mi, że jeszcze nie umiem wybaczać.
 
_________________________________________________________________________________________________

Słowo Boże

_________________________________________________________________________________________________

V NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU, ROK C

PIERWSZE CZYTANIE (Iz 43,16-21)

Obietnica nowego wyzwolenia

Czytanie z Księgi proroka Izajasza.

Tak mówi Pan, który otworzył drogę przez morze i ścieżkę przez potężne wody; który wiódł na wyprawę wozy i konie, także i potężne wojsko; upadli, już nie powstaną, zgaśli, jak knotek zostali zdmuchnięci.
”Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto Ja dokonuję rzeczy nowej: pojawia się właśnie. Czyż jej nie poznajecie? Otworzę też drogę na pustyni, ścieżyny na pustkowiu. Sławić Mnie będą zwierzęta polne, szakale i strusie, gdyż na pustyni dostarczę wody i rzek na pustkowiu, aby napoić mój lud wybrany. Lud ten, który sobie utworzyłem, opowiadać będzie moją chwałę”.

Oto słowo Boże.

 

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 126,1-2ab.2cd i 4.5.6)

Refren:Pan Bóg uczynił wielkie rzeczy dla nas.

Gdy Pan odmienił los Syjonu *
wydawało się nam, że śnimy.
Usta nasze były pełne śmiechu, *
a język śpiewał z radości.

Mówiono wtedy między poganami: *
”Wielkie rzeczy im Pan uczynił”.
Odmień znowu nasz los, Panie, *
jak odmieniasz strumienie na Południu.

Ci, którzy we łzach sieją, *
żąć będą w radości.
Idą i płaczą niosąc ziarno na zasiew, *
lecz powrócą z radością niosąc swoje snopy.

DRUGIE CZYTANIE (Flp 3,8-14)

Upodabniając się do śmierci Chrystusa, dojdę do powstania z martwych

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Filipian.

Bracia:
Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego.
Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim, nie mając mojej sprawiedliwości, pochodzącej z Prawa, lecz Bożą sprawiedliwość, otrzymaną przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwość pochodzącą od Boga, opartą na wierze – przez poznanie Chrystusa: zarówno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach, w nadziei, że upodabniając się do Jego śmierci, dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych.
Nie mówię, że już to osiągnąłem i już się stałem doskonałym, lecz pędzę, abym też pochwycił, bo i sam zostałem pochwycony przez Chrystusa Jezusa.
Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już pochwyciłem, ale to jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie.

Oto słowo Boże.

 

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 12,13)

Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.

Nawróćcie się do Boga waszego,
On bowiem jest łaskawy i miłosierny.

Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.

EWANGELIA (J 8,1-11)

Od tej chwili już nie grzesz

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Jezus udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Wszystek lud schodził się do Niego, a On, usiadłszy, nauczał.
Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją na środku, powiedzieli do Niego: ”Nauczycielu, kobietę tę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?”. Mówili to, wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć.
Lecz Jezus, nachyliwszy się, pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: ”Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”. I powtórnie nachyliwszy się, pisał na ziemi.
Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku.
Wówczas Jezus, podniósłszy się, rzekł do niej: ”Niewiasto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?”. A ona odrzekła: ”Nikt, Panie!”. Rzekł do niej Jezus: ”I Ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz”.

Oto słowo Pańskie.

 

KOMENTARZ

Zapisani

Zwykło się uważać, że Jezus pisał grzechy oskarżycieli. A może zajął się pisaniem, aby nie patrzeć w oczy owej kobiety i nie powiększać jej wstydu lub nie chciał patrzeć na faryzeuszy? Jest jeszcze jedno wyjaśnienie, nawiązujące do proroctwa Jeremiasza: Wszyscy, którzy Cię opuszczają, będą zawstydzeni. Ci, którzy oddalają się od Ciebie, będą zapisani na ziemi, bo opuścili źródło żywej wody, Pana (Jr 17, 13). Jezus pokazuje faryzeuszom, jak bardzo oddalili się od Boga, który jest źródłem żywej wody, a skupili się na literze Prawa. Kto nie wierzy w Niego, ten wysycha. Natomiast u tego, kto przyjdzie do Jezusa z wiarą i szczerą skruchą, to choćby przez swoje grzechy był wyschniętą pustynią, popłyną w nim strumienie wody żywej.

Chryste, dziękuję Ci, że Ty nie nikogo potępiasz, lecz skruszonemu odpuszczasz grzechy z taką łatwością, jak wiatr zdmuchuje litery na piasku. Przebacz mi, że jeszcze nie umiem wybaczać.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”

  1. Mariusz Szmajdziński
    Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

__________________________________

Modlitwa w drodze

Piąta Niedziela Wielkiego Postu

0,15 / 11,56

Faryzeusze po raz kolejny wystawiają Jezusa na próbę, przyprowadzając do Niego kobietę cudzołożną. Zobacz w tym fragmencie Ewangelii miłosierdzie Boga, który grzesznicy przywraca godność niewiasty, a pysznych i zadufanych w sobie zawstydza, wytrącając im kamienie z rąk.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Jana
J 8, 1-11
Jezus udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Wszystek lud schodził się do Niego, a On, usiadłszy, nauczał. Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją na środku, powiedzieli do Niego: «Nauczycielu, kobietę tę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?». Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus, nachyliwszy się, pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: «Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień». I powtórnie nachyliwszy się, pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus, podniósłszy się, rzekł do niej: «Niewiasto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?». A ona odrzekła: «Nikt, Panie!». Rzekł do niej Jezus: «I Ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz».

To jest Ewangelia o Miłosierdziu Bożym. Faryzeusze przyprowadzają do Jezusa cudzołożnicę i domagają się od Niego wymierzenia kary, bezdusznej sprawiedliwości opartej na prawie. Oni sami mają się przy tym za ludzi bogobojnych i sprawiedliwych. Jedno krótkie zdanie Nauczyciela sprawia, że jeden po drugim odchodzą, wypuszczając kamienie z rąk. Przypomnij sobie, czy może zachowałeś się kiedyś jak ci faryzeusze? Osądziłeś kogoś i potępiłeś? A może sam byłeś postawiony na środku i wytykany palcami, jak ta kobieta?

Zawstydzeni oskarżyciele odchodzą. Zostaje Jezus i kobieta. Rozgrywa się między nimi dialog miłosierdzia. On zwraca się do niej słowem: niewiasto. Być może już od dawna ona nie potrafiła spojrzeć na siebie w taki sposób, jak Jezus. On nie tylko jej nie potępił, ale przywrócił wiarę we własną godność. Każde twoje spotkanie z Nim w sakramencie spowiedzi jest takim dialogiem miłosierdzia. Pozwól sobie, by poczuć się jak ta kobieta, która odchodzi z podniesioną głową, przyjęta i obdarowana przebaczeniem.

Niech dziś będą dla ciebie budzącymi ufność słowa Jezusa skierowane do św. Faustyny: „Niechaj się nie lęka do Mnie zbliżyć dusza słaba, grzeszna, a choćby miała więcej grzechów niż piasku na ziemi, utonie wszystko w otchłani miłosierdzia Mojego”.

Możesz dziś na nowo obudzić w sobie wdzięczność za miłosierdzie, jakiego doznawałeś za każdym razem od Miłosiernego Ojca w spowiedzi.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
_____________________________

Wprowadzenie do liturgii

NIE WARTO ZAJMOWAĆ SIĘ ŚMIECIAMI

Rozpamiętywanie dawnych grzechów odbiera radość. Przez wybieganie w przyszłość zamykamy się w świecie marzeń i niełatwo czasem odróżnić rzeczywistość od fikcji. Dlaczego tak trudno żyć „tu i teraz”?
W sakramencie pokuty i pojednania Pan Jezus odpuszcza grzechy, obdarza pokojem i sprawia, że na nowo możemy radować się czystym sercem. Niestety bywa tak, że mimo otrzymania rozgrzeszenia, nadal zadręczamy się faktem upadku. Skoro nie przebaczamy sobie, trudno się dziwić, że wątpimy w Boże przebaczenie. A Pan mówi: „Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy” (I czytanie).
Świat pędzi coraz szybciej. Trudno jest nieraz znaleźć czas, aby przystanąć i popatrzeć na życie z wiarą. Takie zatrzymanie jest jednak konieczne, aby dostrzec cuda, jakie „tu i teraz” czyni dla nas Pan Bóg. Nie warto więc zajmować się śmieciami. Pozwólmy sercu na bieg ku „wyznaczonej mecie” (II czytanie). Jeśli mamy myśleć intensywnie o przyszłości, to tylko w perspektywie życia wiecznego w niebie. Pan Bóg działa nieustannie i daje łaski na daną chwilę – nie jutro, nie za tydzień czy miesiąc, ale „teraz”.
Otrzymując odpuszczenie grzechów, jesteśmy posłani jak kobieta z dzisiejszej Ewangelii: „Idź i nie grzesz”. Oskarżona publicznie o cudzołóstwo mogła poddać się rozpaczy. Chociaż Ewangelista nie opisuje dalszych losów niewiasty, jest bardzo prawdopodobne, że po spotkaniu z Panem jej życie zmieniło się radykalnie. Idź i ty, by głosić światu, że Bóg jest dobry i miłosierny i raduj się każdą chwilą życia.

s. Ludwika Synkowicz – bernardynka 

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/972

________________________________

Liturgia słowa

Nie można należeć do Boga, nie otwierając przed Nim najgłębszych i najciemniejszych zakątków swojego serca. Człowiek nie może oczekiwać od Pana przebaczenia, jeśli nie uzna przed Nim całej swojej nędzy. Bóg jest miłosierny dla tych, którzy złożyli w Nim całą swoją nadzieję.

PIERWSZE CZYTANIE (Iz 43,16-21)
Jednym z największych cudów, jakich Bóg dokonał w historii Izraela, było wyprowadzenie ludu wybranego z niewoli egipskiej. Prorok Izajasz obwieścił obietnicę nowego wyzwolenia. Tak, jak kiedyś Bóg przeprowadził Izraelitów przez Morze Czerwone, tak Chrystus przeprowadzi swój lud przez śmierć do wiecznego życia.

Czytanie z Księgi proroka Izajasza
Tak mówi Pan, który otworzył drogę przez morze i ścieżkę przez potężne wody; który wiódł na wyprawę wozy i konie, także i potężne wojsko; upadli, już nie powstaną, zgaśli, jak knotek zostali zdmuchnięci.
«Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto Ja dokonuję rzeczy nowej: pojawia się właśnie. Czyż jej nie poznajecie? Otworzę też drogę na pustyni, ścieżyny na pustkowiu. Sławić Mnie będą zwierzęta polne, szakale i strusie, gdyż na pustyni dostarczę wody i rzek na pustkowiu, aby napoić mój lud wybrany. Lud ten, który sobie utworzyłem, opowiadać będzie moją chwałę».

PSALM (Ps 126,1-2ab.2cd i 4.5.6)
Psalmista opiewa chwałę Boga, który wyprowadził swój lud z niewoli babilońskiej. Psalm jest niejako modlitwą tych, którzy zostali wówczas uwięzieni. Wyraża także ufność Bogu – Zbawcy i Wyzwolicielowi, który troszczy się o ubogich i uciśnionych. Owocem wolności, jaką daje Bóg, jest wielka radość Jego ludu.

Refren: Pan Bóg uczynił wielkie rzeczy dla nas.

Gdy Pan odmienił los Syjonu, *
wydawało się nam, że śnimy.
Usta nasze były pełne śmiechu,  *
a język śpiewał z radości. Ref.

Mówiono wtedy między poganami:  *
«Wielkie rzeczy im Pan uczynił».
Odmień znowu nasz los, Panie, *
jak odmieniasz strumienie na Południu. Ref.

Ci, którzy we łzach sieją,  *
żąć będą w radości.
Idą i płaczą, niosąc ziarno na zasiew,  *
lecz powrócą z radością, niosąc swoje snopy. Ref.

DRUGIE CZYTANIE (Flp 3,8-14)
Jezus Chrystus jest Tym, który wyzwolił nas z niewoli grzechu i śmierci. Jeśli pragniemy razem z Nim przejść do nowej ziemi obiecanej, musimy – jak pisze św. Paweł – „znaleźć się w Nim”. Musimy uczynić Jezusa Panem naszego życia i całkowicie oddać się swojemu Zbawcy.

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Filipian
Bracia:
Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego.
Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim, nie mając mojej sprawiedliwości, pochodzącej z Prawa, lecz Bożą sprawiedliwość, otrzymaną przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwość pochodzącą od Boga, opartą na wierze – przez poznanie Chrystusa: zarówno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach, w nadziei, że upodabniając się do Jego śmierci, dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych.
Nie mówię, że już to osiągnąłem i już się stałem doskonałym, lecz pędzę, abym też pochwycił, bo i sam zostałem pochwycony przez Chrystusa Jezusa.
Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już pochwyciłem, ale to jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Jl 2,13)

Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.
Nawróćcie się do Boga waszego,
On bowiem jest łaskawy i miłosierny.
Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.

EWANGELIA (J 8,1-11)
Pan Jezus, który przyszedł na świat, aby oddać życie za grzechy ludzi, nie potępia grzeszników. Na tym właśnie polega miłość Boga. Człowiek przez swoją pychę może tę miłość odrzucić, ale może też ją przyjąć w pokornym uznaniu własnego grzechu.

Słowa Ewangelii według świętego Jana
Jezus udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Wszystek lud schodził się do Niego, a On, usiadłszy, nauczał.
Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją na środku, powiedzieli do Niego: «Nauczycielu, kobietę tę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?». Mówili to, wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć.
Lecz Jezus, nachyliwszy się, pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: «Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień». I powtórnie nachyliwszy się, pisał na ziemi.
Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku.
Wówczas Jezus, podniósłszy się, rzekł do niej: «Niewiasto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?». A ona odrzekła: «Nikt, Panie!». Rzekł do niej Jezus: «I Ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz».

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/972/part/2

_______________________________

Katecheza

Święty Cyryl z Jerozolimy (313-386) – biskup i doktor Kościoła

„Nie wstydźmy się Chrystusowego krzyża! Jeżeli się kto kryje, ty otwarcie czyń znak krzyża na czole, aby szatan na widok królewskiego znaku z drżeniem daleko uciekł!” (Święty Cyryl z Jerozolimy, „Katecheza” 4).
Zbliżająca się 50. rocznica Tysiąclecia Chrztu Polski jest dobrą okazją, aby przypomnieć sobie mistrza katechez chrzcielnych – św. Cyryla z Jerozolimy. Żył w latach 313-386, czyli w „złotym wieku” patrystyki. Młode lata spędził prawdopodobnie jako pustelnik, co zaowocowało głęboką i spokojną refleksją oraz umiłowaniem Biblii i piękna natury.

Walka z arianizmem
Jako biskupowi i teologowi przyszło mu zmagać się z herezją ariańską. Jej zasadniczą ideą było stwierdzenie, że Jezus został przez Boga stworzony, a nie zrodzony. Zgodnie z nowo powstającymi symbolami wyrażającymi wiarę Kościoła Cyryl jako teolog odważnie bronił, a jako duszpasterz wiernie nauczał, że Jezus – będąc Synem Bożym – nie mógł być stworzonym, lecz jest zrodzony: „Ponieważ Ojciec jest prawdziwym Bogiem, zrodził Syna podobnego do siebie – prawdziwego Boga” („Katecheza” 11). Cyryl także podkreślał z całą mocą pełną Boskość Ducha Świętego („Katecheza” 4,16; 16,4; 17,5).
Z powodu sporu z arianami, Cyryl – na 38 lat sprawowania urzędu biskupiego w Jerozolimie – aż 16 spędził na wygnaniu (m.in. w Antiochii i Tarsie). Zarzucano mu nieortodoksyjność, a nawet nieważność święceń. Dopiero na Soborze w Konstantynopolu (381 rok) został ostatecznie oczyszczony z zarzutów. Było to jednak kilka lat przed śmiercią. Wygnanie i ciągła krytyka nie zmniejszyły skuteczności oddziaływania jego nauczania na powierzonych mu wiernych, a także na dalsze pokolenia.

Katechezy Cyryla
Zachowane 24 „Katechezy” stanowią znakomity przykład spójnego połączenia nauk doktrynalnych, moralnych i mistagogicznych (wprowadzających w pełnię życia chrześcijańskiego) oraz genialnego opracowania metodologicznego dla nauczania prawd wiary. Pierwsza nauka ma charakter wstępny. Po niej następuje 18 katechez dla katechumenów. Cyryl umiejętnie przechodzi od ukazania ich stanu duchowego przed chrztem, przez etapy nawrócenia, do wyjaśnienia prawd wiary. Dlatego najpierw jest mowa o tym, co oczyszcza grzesznego człowieka (sakrament pokuty i pojednania, chrzest), a następnie jako duchowy ubiór zostają chrześcijanom podane kolejne sformułowania z „Symbolu Jerozolimskiego”. Ostatnich pięć katechez to niezwykle cenna mistagogia (wprowadzenie) w pełnię życia chrześcijańskiego. Oprócz wykładów na temat znaczenia sakramentów chrztu, bierzmowania i Eucharystii można znaleźć opisy ich sprawowania. To stanowi niezwykle cenne świadectwo historyczne, opisujące jerozolimską liturgię z tamtego okresu. Ponadto, zgodnie z ówczesnym duchem, każdy sakrament jest ukazany w świetle wydarzeń ze Starego Testamentu. Ostatnie katechezy zawierają także objaśnienie Modlitwy Pańskiej. W całości stanowią więc one kompendium ówczesnej nauki Kościoła i ukazują przejście od liturgicznego obrzędu do zawartej w nim tajemnicy.
Pragnieniem św. Cyryla, jako bardzo oddanego pasterza i mądrego nauczyciela, było doprowadzenie swoich wiernych do dojrzałości chrześcijańskiej. Na pierwszym etapie musiało się to dokonać przez sakrament chrztu, w którym człowiek umierał dla grzechu i odradzał się jednocześnie do nowego życia. Po tym wielkim wydarzeniu następował stały wzrost, za który św. Cyryl czuł się wciąż odpowiedzialny. Wielkiego uroku i dodatkowych przeżyć dostarczało katechumenom to, że ich biskup wygłaszał katechezy w Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie, wskazując ręką na miejsca, w których dokonały się wydarzenia zbawcze.

Pokój zbudowany na wierze
„Złoty wiek” patrystyki był pełen postaci, które wykazywały się ortodoksyjnością cechującą się nieprzejednaną wręcz wrogością wobec przeciwników. Cyryl, choć stanowczy w sporach, zawsze wykazywał się postawą miłości. Dlatego dążył, aby ci, którzy zostali ochrzczeni i gromadzą się wokół krzyża, żyli w pokoju, nawet jeżeli ich drogi w wyznawaniu wiary zaczęły się rozchodzić. Jako mądry pasterz i nauczyciel wiedział, że „prawda bez miłości jest jednooka” (A. Hamman). Jest więc dla nas przykładem człowieka dążącego do pokoju zbudowanego na fundamencie wiary. Początkiem tego budowania jest chrzest. Warto o tym pamiętać w przededniu 50. rocznicy Tysiąclecia Chrztu Polski.
Świętego Cyryla z Jerozolimy Kościół wspomina 18 marca.

ks. Mariusz Szmajdziński 

_________________________________

Rozważanie

Ten z was, który jest bez grzechu,
niech pierwszy rzuci w nią kamieniem.

(J 8, 7)

Podstęp jest perfidny. Prawo mówi, że trzeba ukamienować. Jezus głosi przebaczenie. Jeśli przebaczy, przekroczy Prawo, a jeśli każe ukamienować, nie jest miłosierny. Jednak takie rozumowanie, które jest obecne w wielu naszych dyskusjach o Bogu, nie uwzględnia podstawowej prawdy. Dla Boga grzech człowieka jest szczególną okazją, aby pochylić się nad nim, aby leczyć jego rany, by dodawać mu otuchy, pozwalać na rozpoczęcie od nowa. Człowiek natomiast w swej pysze wykorzystuje grzech bliźniego, aby go potępić i na tym tle poczuć się od niego lepszym.

Rozważanie zaczerpnięte z terminarzyka Dzień po dniu
Wydawanego przez Edycję Świętego Pawła

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/972/part/4

________________________________

5 niedziela Wielkiego Postu

Refren dzisiejszego psalmu przypomina nam, że Pan Bóg uczynił wielkie rzeczy dla nas. My natomiast czasem ulegamy pokusie rozpamiętywania dawnych grzechów, wyznanych już kiedyś w sakramencie pokuty i odpuszczonych.
W pierwszym czytaniu Pan mówi do nas: nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Święty Paweł daje bardzo dobrą wskazówkę: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie. A co przed nami? Dzisiaj już 5 Niedziela Wielkiego Postu. Zbliżamy się zatem do świętowania Paschy – przejścia Chrystusa za śmierci do życia – największego zwycięstwa w dziejach świata. Nie zaprzątajmy sobie głowy tym, co nieistotne, niech sprawy doczesne nie wyprzedzą troski o wieczne zbawienie (por. 2. prefacja wielkopostna).

Komentarz do I czytania (Iz 43, 16-21)

Oto Ja dokonuję rzeczy nowej: pojawia się właśnie. To jest ten czas – teraz. Przeszłość narodu wybranego obfitowała w cuda, wystarczy wspomnieć przejście przez Morze Czerwone, mannę, przepiórki, czy wodę wytryskującą ze skały. Podobnie rzecz ma się z nami, przecież doświadczamy dobroci Bożej na co dzień. Pamiętajmy jednak, że to, co było – choć ważne – nie może być tym, co jest teraz. Ciągłe powracanie i rozpamiętywanie z nostalgią starych, dobrych czasów, nie jest właściwe. Życie tu i teraz, to realna rzeczywistość, a przyszłość może okazać się o wiele wspanialsza niż przeszłość. Jutro jest przygotowane, wystarczy z ufnością rozpocząć nowy dzień. I niech się spełnią słowa, wypowiedziane przez Pana: Lud ten, który sobie utworzyłem, opowiadać będzie moją chwałę.

Komentarz do II czytania (Flp 3, 8-14)

Po swym nawróceniu św. Paweł zupełnie zmienił sposób patrzenia na Boga i otaczający świat. Poglądy jakie wyznawał i przekonania, którymi się kierował w jednej chwili straciły na ważności, przestały być dobre. Za nowy cel uznał pozyskanie Chrystusa. Idąc za jego tokiem myślenia, śmiało możemy przyznać, że doświadczenie głębokiej wspólnoty z Jezusem daje udział w mocy Jego zmartwychwstania oraz udział w Jego cierpieniach.
Postępowanie naprzód na drodze budowania więzi z Panem owocuje tym, że sprawy dotąd istotne tracą na ważności. Dokonuje się to niemal samoistnie: świecidełka po prostu przestają nas zachwycać. W każdym razie człowiek ma jednak w sobie coś takiego, że lubi gromadzić śmieci, bo to i owo jeszcze się przyda. Ważne, by nie zaśmiecać serca, ponieważ skutek może być taki, że nie będziemy zdolni pędzić ku wyznaczonej mecie, a pozostanie nam co najwyżej pełzanie.

Komentarz do Ewangelii (J 8, 1-11)

Nikt nie może potępić człowieka, skoro nie czyni tego nawet Bóg. On dąży do nawrócenia grzesznika, ofiarując mu przebaczenie, kiedy człowiek skruszony o nie poprosi.
Faryzeusze i uczeni w Piśmie wykorzystali moralną nędzę kobiety, szukając powodu do oskarżenia Jezusa. Nie jest jednak pewne, czy rzeczywiście kobietę pochwycono na cudzołóstwie, skoro Prawo nakazywało, by świadkowie tego grzechu ukamienowali jego sprawcę, a tego nie uczynili.
Tylko Jezus potrafi w zbrukanym grzechem człowieku dostrzec dobro i piękno jego duszy. Z jakąż miłością wypowiedział On słowo: niewiasto… Być może pierwszy raz została tak nazwana i mogła doświadczyć godności bycia kobietą.
Z taką samą miłością Bóg patrzy również na nas, uzdrawiając rany w sakramencie pokuty i przywracając godność dziecka Bożego.

Pomyśl:

  • Co mogę powiedzieć o mojej przeszłości? Czy nie jest ona moim „teraz”?
  • Jak często robię remanent swojego „dobytku”?
  • Jaką postawę przyjmuję, będąc świadkiem czyjegoś grzechu: oskarżyciela czy obrońcy?

 

Pełne teksty liturgiczne oraz komentarze znajdziesz w miesięczniku liturgicznym Od Słowa do Życia.

http://www.odslowadozycia.pl/pl/n/554

_________________________________

Piąta Niedziela Wielkiego Postu – 13/03/2016

Dzisiaj będą tylko trzy słowa, ale za to nie byle jakie – Jezu, ufam Tobie… Rozważanie prowadzi s. Emanuela Gemza ZMBM.

http://modlitwawdrodze.pl/rekolekcje/wielkipost-2016/rozwazanie-piate/

_________________________

 

__________________________

Obudzić serce – 5. Niedziela Wielkiego Postu

https://youtu.be/weYoBdF-9wc

 

_________________________

Symeon Nowy Teolog (ok. 949-1022), mnich grecki
Hymn 45; SC 196

“I ja ciebie nie potępiam… Ja jestem światłością świata” (J 8,11-12)
 

Boże mój, który masz upodobanie w przebaczaniu, mój Stwórco,
rozjaśnij nade mną blask Twojego niedosięgłego światła,
aby wypełnić moje serce radością.
Nie wpadaj w gniew, nie opuszczaj mnie!
Ale wypełnij mą duszę Twoim światłem,
gdyż Twoje światło, mój Boże, jest Tobą…

Odszedłem z drogi prawej, z drogi bożej
i upadłem żałośnie oddalając się od chwały, która została mi ofiarowana.
Obdarty zostałem z świetlistej szaty, z szaty bożej
i wpadłem w mroki, spoczywam w mroku;
i nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, że zostałem pozbawiony światła…
Bowiem, gdy tylko zajaśniałeś z wysoka, gdy ukazałeś się pośród ciemności,
kiedy przyszedłeś na świat, o Miłosierny,
gdy zechciałeś żyć wśród ludzi,
tak jak oni, przez miłość do człowieka,
Ty zostałeś nazwany światłością świata (J 8,12),
a my, którzy nie widzimy Cię,
czyż nie jesteśmy całkowicie niewidomi
i najbardziej nieszczęśliwi wśród niewidomych, o mój Chryste?…
Jednakże Ty, który jesteś cały dobry, dajesz nieustannie dobra
swoim sługom, tym, którzy widzą Twoje światło…
Ten, kto Ciebie posiada, posiada w Tobie wszystko.
Spraw, by nie brakowało mi Ciebie, Panie!, abym nie był pozbawiony Ciebie, Stwórco!
Abym nie był pozbawiony Ciebie, Miłosierny, ja, uniżony obcy…
Proszę Cię o to, umieść mnie razem z Tobą,
pomimo, że nagrzeszyłem więcej niż inni ludzie.
Przyjmij moją modlitwę, jak modlitwę celnika (Łk 18,13),
jak modlitwę prostytutki, Panie, nawet gdy nie płaczę tak jak ona (Łk 7,38)…
Czyż nie jesteś źródłem litości, fontanną miłosierdzia
i potokiem dobra –ulituj się zatem nade mną !
Ty, który miałeś ręce i nogi przybite do krzyża,
a bok Twój przebity włócznią, O Współczujący,
ulituj się nade mną i wyrwij mnie z ognia piekielnego…
Abym tego dnia stał przed Tobą bez wyroku potępienia
i mógł wejść na Twoją ucztę weselną,
gdzie będę współdzielił Twoje szczęście, mój dobry Panie,
pośród niewyrażalnej radości, na wieki wieków. Amen.

______________________________

Propozycja kontemplacji ewangelicznej według “lectio divina”
V NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU C
13 marca 2016 r.

I.  Lectio: Czytaj z wiarą i uważnie święty tekst, jak gdyby dyktował go dla ciebie Duch Święty.

Jezus udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Cały lud schodził się do Niego, a On, usiadłszy, nauczał ich. Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą dopiero co pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją pośrodku, powiedzieli do Niego: <Nauczycielu, tę kobietę dopiero co pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co powiesz?> Mówili to, wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus, schyliwszy się, pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: &#171;Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem>. I powtórnie schyliwszy się, pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych, aż do ostatnich. Pozostał tylko Jezus i kobieta stojąca na środku. Wówczas Jezus, podniósłszy się, rzekł do niej: <Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?> A ona odrzekła: <Nikt, Panie!> Rzekł do niej Jezus: <I Ja ciebie nie potępiam. Idź i odtąd już nie grzesz>. (J 8,1-11)

II. Meditatio: Staraj się zrozumieć dogłębnie tekst. Pytaj siebie: “Co Bóg mówi do mnie?”.

Pan Jezus w świątyni o brzasku, od początku dnia naucza lud, aby ten lud dzięki Jego nauczaniu z rozpoczynającym się dniem sobie poradził, poradził jak najlepiej, aby wypełnił czas nowego dnia tym, co najlepsze, co piękne, szlachetne, dobre. A nawet gdyby się pogubił, to żeby dzięki nauce Pana Jezusa mógł odnaleźć właściwą drogę, mógł wrócić na Boże ścieżki.

Czy ja rozpoczynając kolejny dzień pamiętam o nauczaniu Pana? Czy przeżywam mój dzień zgodnie z nim, według zawartych tam wskazówek? Czy w świetle tego nauczania oceniam mój dzień u jego kresu? Czy nauczanie Pana Jezusa jest sposobem na całe moje życie? Czy kiedy się zorientuję, że w moim życiu panują nie koniecznie Boże klimaty szybko wracam do tego co Boże, ewangeliczne?

Uczeni w Piśmie i faryzeusze, którzy przyprowadzili do Jezusa kobietę pochwyconą na cudzołóstwie widzieli w Nim tylko sędziego. Zapomnieli, nie pamiętali, nie chcieli pamiętać, że Jezus jest też Barankiem Bożym, który gładzi grzechy świata, także grzech przyłapanej kobiety.

Czy ja pamiętam o Jezusie Baranku Bożym, który gładzi grzechy świata? Czy do Niego przychodzę z moim grzechem? Czy Jezusowi przynoszę innych grzeszników nie po to, aby ich osądził, ale uwolnił z grzechowej niewoli? Czy przynoszę Jezusowi także i zdecydowanie częściej “przyłapanych” na tym, co dobre, aby prosić dla nich o błogosławieństwo, o umocnienie, Boże wsparcie?

Uczeni w Piśmie i Faryzeusze ostatecznie odeszli, pozostawiając Jezusa i kobietę. Odeszli, zabierając ze sobą swój grzech. Może kiedyś wrócą już bez cudzołożnej kobiety za to pochwyceni przez swoje sumienie na różnych niecnych czynach, powrócą do Tego, który gładzi grzechy, także ich grzechy. A On nie rzuci w nich kamieniem, lecz rzeknie: I Ja was nie potępiam. Idźcie i odtąd już nie grzeszcie.

Czy pamiętam o tej dziwnej wymianie, żeby otrzymać Bożą łaskę, wpierw trzeba Jezusowi oddać swój grzech? Niby takie proste a jednak? Jakże często potrafię bronić swego grzechu, zamykając drogę do swego serca Bożej łasce. Uczeni w Piśmie i faryzeusze odeszli od Jezusa a ja ciągle się ociągam, odkładam na później, aby pójść do Niego. On nie tylko uwolni mnie od moich grzechów, ale też z moich rąk wytrąci wszystkie kamienie potępienia, osądzania, krytykanctwa, którymi tak chętnie ciskam w moich braci i siostry.

Pomyślę, komu mógłbym pomóc w dotarciu do kratek konfesjonału modlitwą w jego intencji, delikatną zachętą, własnym przykładem. Pomodlę się za wszystkich spowiedników.

III  Oratio: Teraz ty mów do Boga. Otwórz przed Bogiem serce, aby mówić Mu o przeżyciach, które rodzi w tobie słowo. Módl się prosto i spontanicznie – owocami wcześniejszej “lectio” i “meditatio”. Pozwól Bogu zstąpić do serca i mów do Niego we własnym sercu. Wsłuchaj się w poruszenia własnego serca. Wyrażaj je szczerze przed Bogiem: uwielbiaj, dziękuj i proś. Może ci w tym pomóc modlitwa psalmu:

Gdy Pan odmienił los Syjonu,
wydawało się nam, że śnimy.
Usta nasze były pełne śmiechu,
a język śpiewał z radości…
(Ps 126,1-2)

IV Contemplatio: Trwaj przed Bogiem całym sobą. Módl się obecnością. Trwaj przy Bogu. Kontemplacja to czas bezsłownego westchnienia Ducha, ukojenia w Bogu. Rozmowa serca z sercem. Jest to godzina nawiedzenia Słowa. Powtarzaj w różnych porach dnia:

Pan Bóg uczynił wielkie rzeczy dla nas

***

opracował: ks. Ryszard Stankiewicz SDS
Centrum Formacji Duchowej – www.cfd.salwatorianie.pl )
Poznaj lepiej metodę kontemplacji ewangelicznej według Lectio Divina:
http://www.katolik.pl/modlitwa.html?c=22367

 

__________________________________

Homilia

Sobota, IV Tygodnia Wielkiego Postu.

 

Dzisiejsza Ewangelia nie zostawia złudzeń. Opowiadając się po stronie Jezusa, zawsze spotkamy się ze sprzeciwem. Sprzeciw ten, będzie przychodził ze strony tych, z którymi żyjemy na co dzień. Po jakiej stronie stanąć ? Trzeba wsłuchiwać się w głos swego serca. Słowo Jezusa, które wypowiadał, poruszyło serca strażników tak dalece, że nie wykonali tego, czego od nich żądano. Nie pojmali Jezusa. Poniekąd sami zostali „pojmani” przez Jego słowo.

 

Żyjemy dziś w świecie relatywizmu, podstępu, kłamstwa, pewnego wrzasku, który chce zagłuszyć nasze serce, czyniąc je niezdolnym do słuchania tego, co Jezus chce mi przekazać w ciszy mego serca. Papież Franciszek sprawując swoją pierwszą Eucharystię jako Papież, w czasie wygłoszonej homilii przywołał słowa Leona Bloy: „Kto nie modli się do Boga, modli się do diabła”. I mówił dalej: „Kiedy nie wyznajemy Jezusa Chrystusa, to wyznajmy doczesność diabła, doczesność szatana.” Trzeba nam całym sercem przylgnąć do Jezusa, by mieć odwagę i siłę, mówić światu „nie”.

 

By nie wykonać tego, co mówi dzisiejszy świat, nie ulec jego naciskom, wpływom, trzeba nam ufnie, jak Psalmista, powierzać się Bogu. Wołać z Jeremiaszem „Tobie powierzam swą sprawę”.

ks. Jacek Gorzelany MS (Mrągowo)

Księża Misjonarze Saletyni 
Centrum Pojednania “La Salette” 
38-220 Dębowiec 55 
tel.: +48 13 441 31 90 | +48 797 907 287 
www.centrum.saletyni.pl | centrum@saletyni.pl

_________________________________________________________________________________________________

Gorzkie Żale

_________________________________________________________________________________________________

Gorzkie Żale – to nabożeństwo, które wyrosło z polskiej duchowości i pobożności okresu baroku, Polega również na rozważaniu męki Pańskiej.

Gorzkie Żale wiążą się z Bractwem św. Rocha z roku 1698 przy kościele św. Krzyża w Warszawie. Duże zasługi w propagowaniu nabożeństw mają misjonarze św. Wincentego a Paulo dzięki misjom ludowym i kierowaniu znaczną częścią seminariów duchownych (do poł. XIX wieku). Gorzkie Żale niezwykle szybko rozpowszechniły się po całej Polsce i wszędzie tam, gdzie biły polskie serca.

Składają się one z trzech części, które śpiewa się łącznie, lub poszczególne części w kolejne niedziele Wielkiego Postu. Nawiązują w swej formie do dawnej jutrzni brewiarzowej. Rozpoczynają się tzw. Pobudką. Następnie jest hymn o Męce Pańskiej i lamentacje odpowiadające trzem psalmom w jutrzni, które wyrażają ból duszy z powodu męki Zbawiciela i rozmowę duszy z Matką Bolesną. Antyfona “Któryś za nas cierpiał rany” jest śpiewem kończącym Gorzkie Żale.

Gorzkie Żale mogą też służyć jako pomoc w przygotowaniu nabożeństw o charakterze pokutnym. Zazwyczaj jednak w łączności z tym nabożeństwem głosi się kazania o Męce Pańskiej, czyli kazania pasyjne.

Jest to drugie niezwykle ważne nabożeństwo Wielkiego Postu, które pobudza do refleksji nad istotą cierpienia oraz zadumy nad własnym postępowaniem, gdyż za wielką cenę zostaliśmy odkupieni.

za adonai.pl

________________________

Tę część Gorzkich Żali odprawia się w II i V Niedzielę Wielkiego Postu.

Część II rozpoczyna się od Zachęty.

INTENCJA

 

W drugiej części rozmyślania męki Pańskiej będziemy rozważali, co Pan Jezus wycierpiał od niesłusznego przed sądem oskarżenia aż do okrutnego cierniem ukoronowania. Te zaś rany, zniewagi i zelżywości temuż Jezusowi cierpiącemu ofiarujemy, prosząc Go o pomyślność dla Ojczyzny naszej, o pokój i zgodę dla wszystkich narodów, a dla siebie o odpuszczenie grzechów, oddalenie klęsk i nieszczęść doczesnych, a szczególnie zarazy, głodu, ognia i wojny.

 

HYMN

 

  1. Przypatrz się, duszo, jak cię Bóg miłuje, *
    Jako dla ciebie sobie nie folguje. *
    Przecież Go bardziej, niż katowska, dręczy, *
    Złość twoja męczy.
  2. Stoi przed sędzią Pan wszego stworzenia, *
    Cichy Baranek, z wielkiego wzgardzenia; *
    Dla białej szaty, którą jest odziany, *
    Głupim nazwany.
  3. Za moje złości grzbiet srodze biczują; *
    Pójdźmy, grzesznicy, oto nam gotują *
    Ze Krwi Jezusa dla serca ochłody *
    Zdrój żywej wody.
  4. Pycha światowa niechaj, co chce, wróży, *
    Co na swe skronie wije wieniec z róży, *
    W szkarłat na pośmiech, cierniem Król zraniony, *
    Jest ozdobiony!
  5. Oby się serce we łzy rozpływało, *
    Że Cię, mój Jezu, sprośnie obrażało! *
    Żal mi, ach, żal mi ciężkich moich złości, *
    Dla Twej miłości!

 

LAMENT DUSZY NAD CIERPIĄCYM JEZUSEM

 

  1. Jezu, od pospólstwa niewinnie *
    Jako łotr godzien śmierci obwołany, *
    Jezu mój kochany!
  2. Jezu, od złośliwych morderców *
    Po ślicznej twarzy tak sprośnie zeplwany, *
    Jezu mój kochany!
  3. Jezu, pod przysięgą od Piotra *
    Po trzykroć z wielkiej bojaźni zaprzany, *
    Jezu mój kochany!
  4. Jezu, od okrutnych oprawców *
    Na sąd Piłata, jak zabójca szarpany, *
    Jezu mój kochany!
  5. Jezu, od Heroda i dworzan, *
    Królu niebieski, zelżywie wyśmiany, *
    Jezu mój kochany!
  6. Jezu, w białą szatę szydersko *
    Na większy pośmiech i hańbę ubrany, *
    Jezu mój kochany!
  7. Jezu, u kamiennego słupa *
    Niemiłosiernie biczmi wysmagany, *
    Jezu mój kochany!
  8. Jezu, przez szyderstwo okrutne *
    Cierniowym wieńcem ukoronowany, *
    Jezu mój kochany!
  9. Jezu, od żołnierzy niegodnie *
    Na pośmiewisko purpurą odziany, *
    Jezu mój kochany!
  10. Jezu, trzciną po głowie bity, *
    Królu boleści, przez lud wyszydzany, *
    Jezu mój kochany!
Bądź pozdrowiony, bądź pochwalony, *
Dla nas zelżony, wszystek wykrwawiony. *
Bądź uwielbiony! Bądź wysławiony! *
Boże nieskończony!

 

ROZMOWA DUSZY Z MATKĄ BOLESNĄ

 

  1. Ach, widzę Syna mojego *
    Przy słupie obnażonego, *
    Rózgami zsieczonego!
  2. Święta Panno, uproś dla mnie, *
    Bym ran Syna Twego znamię *
    Miał na sercu wyryte!
  3. Ach, widzę jako niezmiernie *
    Ostre głowę rani ciernie! *
    Dusza moja ustaje!
  4. O Maryjo, Syna swego, *
    Ostrym cierniem zranionego, *
    Podzielże ze mną mękę!
  5. Obym ja, Matka strapiona, *
    Mogła na swoje ramiona *
    Złożyć krzyż Twój, Synu mój!
  6. Proszę, o Panno jedyna, *
    Niechaj krzyż Twojego Syna *
    Zawsze w sercu swym noszę!
Któryś za nas cierpiał rany, *
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!Któryś za nas cierpiał rany, *
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!Któryś za nas cierpiał rany, *
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/wielki_post_gz_2.php3

_____________________________

V Niedziela Wielkiego Postu

Henryk Przondziono/GN Jezu, od Heroda i dworzan, Królu niebieski, zelżywie wyśmiany, Jezu mój kochany!

Setnik – wstrząs nawrócenia

Kazanie pasyjne 2007 – ks. Artur Stopka

Nawet najbardziej zatwardziały grzesznik ma szansę się nawrócić. Bóg w swym miłosierdziu nikomu tej szansy nie odbiera. Nie tylko nikogo nie przekreśla, ale wciąż nawrócenia człowieka oczekuje. I stawia człowieka w okolicznościach, które mogą mu nawrócenie ułatwić.

Można powiedzieć, że wiemy, co się działo pod krzyżem Jezusa Chrystusa. Czytamy o tym w opisach pozostawionych przez ewangelistów. Jednak równocześnie odkrywamy, że wiele z wydarzeń, które miały tam miejsce, to wielka tajemnica. Tajemnica między ludźmi, którzy tam się znaleźli a Bogiem. Tak, jak lustro nie utrwala na zawsze obrazu przeglądającego się w nim człowieka, zachowując go w pamięci przed innymi, którzy w nie zaglądają, tak samo krzyż nie odsłania przed światem niezwykłych wydarzeń, które się dzięki niemu dokonują.

Reality show na Golgocie

Śmierć Jezusa Chrystusa na krzyżu była wstrząsem dla całego świata. Ale czy dla wszystkich ludzi? Ewangelista Mateusz tak o niej opowiada: „Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: «Eli, Eli, lema sabachthani?», to znaczy Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Słysząc to, niektórzy ze stojących tam mówili: «On Eliasza woła». Zaraz też jeden z nich pobiegł i wziąwszy gąbkę, napełnił ją octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić. Lecz inni mówili: «Poczekaj! Zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, aby Go wybawić». A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha”.

Są ludzie, którzy nawet wobec śmierci pozostają obojętni i nastawieni jedynie na szukanie emocjonujących przeżyć i sensacji. Traktują wszystko, co się wokół dzieje, jak widowisko. Potrafią z zapartym tchem obserwować transmitowane na żywo w telewizji nieszczęścia, zbrodnie i katastrofy, nie zwracając uwagi, że ktoś cierpi, doznaje bólu, ponosi śmierć. Tak wszechobecna dzisiaj postawa widza, obojętnego na czyjeś przeżycia, nie jest niczym nowym. Także pod krzyżem znaleźli się ludzi, dla których męka i śmierć Bożego Syna była tylko emocjonującym spektaklem bez żadnego znaczenia. Oni nie zdołali wykorzystać szansy, jaką otrzymali. Nie potrafili przejrzeć się w lustrze krzyża, lecz zachowywali się jak widzowie reality show. Ograniczyli się do obserwacji. Pozostali na zewnątrz wydarzeń, nie dopuszczając, aby dotknęły ich serc.

Być może zasłużyli na potępienie, lecz Jezus ich nie potępił.

W chwili śmierci Jezusa na krzyżu było co oglądać. Gdy umiera Bóg-człowiek, Boży Syn, świat drży. „Oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu” – opisuje Ewangelista Mateusz. A Łukasz dodaje, że słońce się zaćmiło i na kilka godzin mrok ogarnął ziemię. Marek wspomina, że doszło do trzęsienia ziemi.

To już nie było tylko widowisko. „Wszystkie też tłumy, które zbiegły się na to widowisko, gdy zobaczyły, co się działo, wracały bijąc się w piersi” – odnotował Łukasz. Zapewne niektórzy byli tylko przerażeni, ale inni najprawdopodobniej widząc straszne rzeczy, jakich byli świadkami, próbowali wyciągnąć głębsze wnioski.

Mnie to nie dotyczy

Wśród uczestników wydarzeń na Golgocie byli ludzie, którzy mogli uważać, że one ich bezpośrednio nie dotyczą, chociaż to oni wykonywali dużą część roboty, niczym pracownicy techniczni zatrudnieni przy realizacji widowiska. Jezusa przybili do krzyża nie Żydzi, lecz rzymscy żołnierze. To oni byli wykonawcami wspólnego wyroku żydowskich arcykapłanów i Piłata. Wykonywali rozkazy.

Znając opis męki Jezusa wiemy, że nie ograniczali się tylko do rzetelnego wykonania niezbędnych czynności. Na dziedzińcu pałacu Piłata torturowali Chrystusa ponad to, co im kazano. Bawili się Jego cierpieniem. Nie tylko biczowali, ale również poniżali. Wcisnęli Mu na głowę cierniową koronę, obrali w czerwony płaszcz, wetknęli w dłoń trzcinę zamiast berła. Pluli na Niego. Drwili z Niego. Okazywali Mu pogardę. Nie traktowali jak człowieka, lecz jak przedmiot. Ich zdaniem nie robili niczego nadzwyczajnego i szczególnie złego. Byli przecież żołnierzami okupacyjnej armii w podbitym kraju. W każdych czasach żołnierze w obcym kraju znudzeni szukają rozrywki kosztem czyjegoś cierpienia. Nie zachowywaliby się w ten sposób, gdyby ich setnik im na to nie pozwolił. Ale jego pewnie też to wszystko bawiło.

Atmosferę zabawy przenieśli też na Golgotę, pod krzyż. Co prawda wykonywali wyrok śmierci, ale to im nie przeszkadzało rzucać losów o szatę Jezusa. Zapewne mówili między sobą, że Jemu ona już nie będzie potrzebna, a któremuś z nich może się przydać. Byli praktyczni i profesjonalni, ale zachowywali dystans do wydarzeń, w których brali udział.

Aż do wstrząsu. Aż do chwili śmierci Jezusa i tego wszystkiego, co się potem stało. Tego się nie spodziewali. Tego nie było w planie. To się wcześniej nie zdarzało podczas wykonywania wyroków.

Co zmieniło setnika?

Nieprzewidziane wydarzenia zrobiły wrażenie na żołnierzach. Ale niespodziewana była także reakcja ich dowódcy – setnika. Musiało ją zauważyć wielu ludzi, skoro odnotowują ją trzej ewangeliści. Łukasz napisał: „Na widok tego, co się działo, setnik oddał chwałę Bogu i mówił: «Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy»”. Według Marka „Setnik, który stał naprzeciw, widząc, że w ten sposób oddał ducha, rzekł: «Prawdziwie, ten człowiek był Synem Bożym»”. A Mateusz pisze nie tylko o dowódcy, lecz również o jego podwładnych: „Setnik zaś i jego ludzie, którzy odbywali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to, co się działo, zlękli się bardzo i mówili: «Prawdziwie, Ten był Synem Bożym»”.

Wszystkie trzy zapisy mówią przede wszystkim o jednym – że setnik – poganin – najwyraźniej wyznał wiarę w Boga. Uwierzył. Nawrócił się.

Co spowodowało nawrócenie setnika? Czy ciemności, trzęsienie ziemi, dziwne i przerażające wydarzenia? Gdy opanowuje nas lęk, często przypominamy sobie o Bogu, wzywamy Jego opieki i spodziewamy się od Niego ratunku. Jednak setnik nie wołał o ratunek. Setnik wyznawał, że Jezus to Syn Boży. Setnik oddawał chwałę Bogu. To nie były okrzyki strachu.

Wstrząsem, który powoduje nawrócenie, który prowadzi do Boga, rzadko jest strach. O wiele częściej jest to dotknięcie dobroci i miłości. Pewien człowiek opowiadał, w jaki sposób odbyło się jego nawrócenie. W młodym wieku porzucił rodzinę. Imponowali mu przestępcy, wkrótce został jednym z nich. Kilkakrotnie trafiał do więzienia, ale to nie wpływało na zmianę jego życia. Nie utrzymywał kontaktów z ojcem i matką, ale oni nie zapomnieli o nim. jego ojciec leżąc już na łożu śmierci wezwał go do siebie. Zaskoczony przyjechał, spodziewając się wielkich pretensji, oskarżeń, krzyków, płaczu matki. Zamiast tego usłyszał od ojca „Przebaczam ci”. Tego się nie spodziewał. Rozpłakał się. Prosto od ojca poszedł do kościoła. Wyspowiadał się, zmienił całkowicie swoje życie.

Być może coś podobnego przydarzyło się setnikowi. Ewangelista Łukasz zanotował, że gdy krzyżowano Jezusa, On mówił: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Na zło i nienawiść Chrystus odpowiadał miłością i przebaczeniem. Taka odpowiedź jest wstrząsem. Nie tylko wtedy. Także dzisiaj, w świecie pełnym agresji, nieufności i rozpaczy wstrząs wywołuje każdy przejaw miłości, łagodności, nadziei, ufności. Szokuje prawdziwe, bezinteresowne dobro.

„Kim jestem wobec zła, bym miał siłę mu się oprzeć? nie dam rady, ale wierzę, że jest Ktoś, Kto daje mi spadochron, piorunochron, siłę, bo naprawdę zanosi się na burzę” – napisał ktoś w Internecie i dodał „Jezus nie obiecał nam, że nie będzie burzy, ale pokazał, że to On jednym słowem ucisza burzę i wiatr”. Jezus jednym słowem potrafi przemienić człowieka, jeśli tylko ten człowiek chce takiej przemiany. Jeśli pozwoli, aby jego sumienie ruszyło dobro i miłość. Tak, jak ruszyło sumienie setnika pod krzyżem.

Modlitwa: Panie Jezu, umierający na krzyżu, daj i mnie łaskę przemiany, pozwól mi odczuć wstrząs spotkania z Tobą i doświadczenia Twojej miłości. Uwolnij mnie od przywiązania do grzechu i naucz jak wstrząsać światem za pomocą dobrych uczynków.

http://liturgia.wiara.pl/doc/419056.Gorzkie-Zale/7

______________________________________

V Niedziela Wielkiego Postu

Henryk Przondziono/GN Jezu, od Heroda i dworzan, Królu niebieski, zelżywie wyśmiany, Jezu mój kochany!

Miłosierna droga

Kazanie pasyjne 2008

O czym świadczy robienie spektaklu dla tłumów nie tylko z procesu sądowego, nie tylko z samej egzekucji skazańca, ale również z jego drogi na miejsce kaźni? O wyjątkowym okrucieństwie rządzących? O ich pogardzie dla człowieka? O schlebianiu najniższym instynktom rządzonych? I zdziczeniu i kompletnym upadku moralnym tych, którzy przyszli oglądać to widowisko?

Zapewne o wszystkim tym razem. Tym smutniejsza jest konstatacja, że o, co spotkało Jezusa w czasie drogi na Golgotę, w dziejach świata nie było niczym nadzwyczajnym. Stosowali takie praktyki najróżniejsi władcy, a w czasach rewolucji francuskiej odbywającej się pod szczytnymi hasłami, z poniżania skazańców w drodze na szafot uczyniono wręcz rytuał. Możemy się odcinać z obrzydzeniem od takich praktyk, ale nigdy nie mamy pewności, czy gdyby się nadarzyła okazja, sami nie uleglibyśmy pokusie, aby wziąć w nich udział.

A jednak Chrystusowa droga na miejsce wykonania wyroku śmierci, popularnie nazywana Drogą Krzyżową, jest czymś wyjątkowym. Nie dlatego, że poza standard wyszli w tym jednym przypadku organizatorzy „widowiska”. Również nie dlatego, że inaczej niż podobnych sytuacjach w najróżniejszych zakątkach Ziemi zachowywali się widzowie. Wyjątkowe było to, kim był skazaniec i główny „aktor” oraz to, co po drodze robił.

Święty Łukasz Ewangelista opisuje to tak:

„Gdy Go wyprowadzili, zatrzymali niejakiego Szymona z Cyreny, który wracał z pola, i włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem.”

Zapędzenie kogoś takiego, jak Szymon z Cyreny, do pomocy skazańcowi w taszczeniu narzędzia kaźni nie było zapewne niczym nadzwyczajnym w praktyce rzymskich żołnierzy. Jednak skutki tego zdarzenia każą się głęboko zastanowić nad tym, co się rzeczywiście stało. Jak opowiada legenda, spisana przez Giovanniego Papiniego, „Szymon przybył z rodzimej Cyreny do Jerozolimy niewiele lat wcześniej ze względów spadkowych, nie znał więc prawie nikogo w świętym mieście ani nie dbał o zawieranie nowych znajomości, a tym mniej uwagi poświęcał sprawom publicznym. Pole i dom stanowiły jego życie i nikogo nie kochał poza swoimi dziećmi. Dlatego też niewiele wiedział o tym, co zdarzyło się w ostatnich dniach, i uważał, że skazani byli po prostu pospolitymi przestępcami”.

Święty Marek Ewangelista opisując Drogę Krzyżową Jezusa, informuje: „przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa”. Dlaczego wymienia imiona jego synów? Ponieważ byli oni znanymi chrześcijanami pierwszego pokolenia. Imię Rufusa wspomina św. Paweł w Liście do Rzymian.

Co takiego się stało podczas niesienia krzyża, że Szymon z Cyreny stał się ojcem znaczących w pierwotnej wspólnocie chrześcijan? Doznał miłosierdzia. Jego pomoc nie została przez Jezusa odrzucona, lecz przyjęta w taki sposób, że stało się to dla Cyrenejczyka zasiewem wiary. Co prawda według spisanej przez Papieniego legendy, długo opierał się przed przyjęciem wiary w Chrystusa, a po jej przyjęciu miał próbować wyciągać z tego osobiste korzyści, ostatecznie jednak „Szymon z Cyreny został jako chrześcijanin powieszony na krzyżu nasyconym smołą i spłonął niby pochodnia, by oświetlić ogrody Nerona”.

W drodze na Golgotę Jezus nie tylko wobec Szymona z Cyreny uczynił niezwykły akt miłosierdzia. To, co zrobił wobec użalających się nad nim kobiet jest nie tylko o wiele łatwiej rozpoznawalne, jako dzieło miłosierdzia.

Święty Łukasz tak opisał całe wydarzenie:

„A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: «Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: “Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły”. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?»”.

Zaskakujące odwrócenie ról. To płaczące kobiety chciały w jakiś sposób okazać Jezusowi miłosierdzie lub przynajmniej współczucie. Nie ma powodów, aby wątpić w szczerość ich łez. Zapewne przynajmniej część z nich wiedziała, że Chrystus jest niewinny i spotykają Go całkowicie niezasłużone cierpienia i prześladowania. Chciały Mu dać choćby niewielkie wsparcie. Pokazać, że we wrogim tłumie widzów, szukających w Jego bólu i upokorzeniu rozrywki i satysfakcji, są również ludzie, którzy nie poddali się powszechnemu szałowi zła i przynajmniej przez łzy i zawodzenie stają razem z Nim.

Dlaczego więc – tak można pomyśleć w pierwszej chwili czytając Łukaszowi opis – Chrystus odrzuca ich współczucie?

Nie odrzuca. Gdyby odrzucał, nie zwróciłby się do nich. I nie powiedział, tego, co usłyszały. Chrystus przyjął ich dar miłosierdzia, ale odpowiedział jeszcze większym darem. Dał im przestrogę i wskazówkę. Odwrócił tok ich myślenia. A przede wszystkim dał dowód, że jest o nie same i o ich dzieci szczerze zatroskany. Jemu na nich bardzo zależało. Tak bardzo, że nawet idąc na śmierć, pochylił się nad nimi i głosił im Ewangelię nawrócenia. Czy w tej chwili, idąc przez miasto i wzywając w bardzo jednoznacznych słowach do nawrócenia, nie przypomina Jonasza, posłanego przez Boga do Niniwy? Słowa Jezusa są równocześnie proroctwem i przypomnieniem proroctwa zapisanego w Księdze Ozeasza.

Można powiedzieć, że Jezus nieustannie jest „nastawiony” na pełnienie dzieł miłosierdzia. Nie „marnuje” żadnej okazji, wykorzystuje każdą sytuację, nawet taką, w której zdawałoby się powinien się skupić na własnym cierpieniu i przestać się rozglądać w poszukiwaniu tych, którzy na Boże Miłosierdzie, przez Niego niesione, czekają. Pochyla się nad każdym, kto miłosierdzia jest spragniony.

Czy dziś, z perspektywy dwóch tysięcy lat, potrafimy to dostrzec i docenić? Czy wyciągamy z tego wnioski? Czy tak liczne Jezusowe dzieła miłosierdzia, czynione bez afiszowania się i podkreślania ich rangi, pobudzają naszą wyobraźnię miłosierdzia? Czy otwieramy szeroko oczy, aby dostrzec licznych ludzi, którzy potrzebują miłosierdzia od nas?

W piątą niedzielę Wielkiego Postu zasłaniamy w kościołach krzyże. Nie po to, aby usunąć sprzed oczu wizerunek cierpiącego Bożego Syna. Po to, aby powierzchowne patrzenie oczami ciała wzmocnić patrzeniem oczu duszy. Nieraz dopiero gdy zamkniemy powieki, odkrywamy treść tego, na co przed momentem spoglądaliśmy. Tak samo jest z oglądaniem Męki Jezusa. Grozi nam, że damy się wciągnąć w emocje tłumu, dla którego jest to tylko widowisko. I zapomnimy, że potrzebujemy miłosierdzia.

http://liturgia.wiara.pl/doc/419056.Gorzkie-Zale/8

___________________________

Dlaczego Jezus pisał palcem po ziemi?

Wbrew niektórym wyobrażeniom, Bóg nie czyha, by nas nakryć, pochwycić na takim czy innym gorącym uczynku, chociaż wszystko widzi i wie. Miłość nie podgląda.

“Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił? Nikt, Panie” (J 8, 11-12)

 

Scena z kobietą pochwyconą na cudzołóstwie pojawia się w Ewangelii św. Jana ni z gruszki, ni z pietruszki. Ale to pozór. Nieco wcześniej uczeni w Piśmie i faryzeusze chcieli pojmać rękami żołnierzy Jezusa, ale podkomendni bali się tego uczynić.  Odzywa się Nikodem, który przypomina, że nie można kogoś skazywać bez przesłuchania i  przekonującego powodu. No więc wymyślili. Kobieta cudzołożna jest użyta jako pretekst do wydania wyroku nad Jezusem. Wykorzystana jak śmiercionośna przynęta, a nie człowiek, co samo w sobie jest przerażające.

 

I oto człowiek staje do rozprawy z samym Miłosierdziem. Nie chodzi wcale o prawo, o grzech, ale o przyłapanie Jezusa. Zauważmy, że przeciwnicy Jezusa nie chcą rozwiązać problemu zła, np. co zrobić, by było mniej cudzołóstwa, zdrad i mężczyzn wykorzystujących kobiety. Pragną jednego:  wpędzić Jezusa w pułapkę, by Go oskarżyć.

 

Według Apokalipsy św. Jana “oskarżyciel braci naszych”  to diabeł ( Ap 12, 10). Dniem i nocą oskarża ludzi przed Bogiem. W tym natręctwie chce niejako przekonać Boga, że nie warto kochać człowieka, że nie ma w nim niczego godnego miłości, nie ma racji do takich niezrozumiałych postaw. Oskarżanie to nie jest żadne zwycięstwo nad złem, ale stawanie po jego stronie. Oskarżanie może też wypływać z nadmiaru sprawiedliwości: “Gdy sprawiedliwość przekroczy właściwą sobie miarę, często rodzi okrutną srogość”  – pisze św. Izydor z Sewilli.

 

Bp Jan Pietraszko pisze, że to wydarzenie jest szczególnym obrazem spotkania mocy z niemocą. Mocy Boga, która po ludzku bywa odbierana jako słabość, dlatego niektórzy wobec Boga stają się zuchwali, wystawiają Go na próbę, nie wiedząc, że igrają z ogniem. Niemoc ludzka widoczna jest zarówno w cudzołożnej kobiecie jak i w faryzeuszach. I oni, i ona nie potrafią poradzić sobie z grzechem – stają się jego zakładnikami. Moc nie miażdży niemocy. Miłosierdzie ucisza, prowadzi do pokoju, wytłumia hałaśliwe i histeryczne głosy grzechu, które potępiają. Bo Duch Święty choć przekonuje człowieka o grzechu, to jednak nigdy go nie poniża. Nie może tego uczynić, skoro człowiek nosi w sobie obraz Boga, a jeśli jest wierzącym, stał się jego synem lub córką, Duch zawsze podnosi, przychodzi z pomocą naszej słabości. I wydobywa grzech na jaw, ale tak, żeby człowieka nie zniszczyć, lecz go uwolnić.

 

Warto spojrzeć na tę scenę przez pryzmat narastającego napięcia. Jak w takich sytuacjach  działa oskarżający diabeł, a jak Duch Boży, Duch sądu, usprawiedliwienia i pokoju. Zaczyna się od gwałtowności, agresji, ale dzięki mądrej reakcji Chrystusa wszystko powoli się uspokaja tak, że kobieta w końcu może się odezwać. Faryzeusze przychodzą tam jak taran, jak ryczące lwy, które chcą rozszarpać i kobietę, i Jezusa. Bo to głównie o Niego tutaj chodzi. Pokusa “świętego oburzenia” za swoje paliwo obiera amok, zgiełk, wytykanie palcem, zdziwienie, że w ogóle może istnieć taki grzesznik jak ta kobieta… A jednak finał całej sceny prowadzi do zamilknięcia, do odejściu tych, co oskarżali. Oburzeni mężczyźni ze lwów zmieniają się w myszki, które szybciutko znikają z pola widzenia, kulą się w sobie i znikają jeden po drugim.

 

Zwróćmy uwagę, jak miłosierdzie Jezusa radzi sobie z hałasem wewnętrznym i zewnętrznym, który jest w ludziach, nawet jeśli jest on inspirowany słuszną sprawą. Spróbujmy to sobie wyobrazić.  Jezus daje sobie czas, nie reaguje od razu, coś tam pisze na ziemi. Zajrzyjmy do naszego wnętrza, w te sytuacje, gdy wypełniał nas hałas, targała nami natarczywość, niepokój, potępianie siebie i innych, źle rozumiana gorliwość, która chce niszczyć. Pamiętajmy, że diabeł kusi w powtarzalny sposób. Popadamy ciągle w te same pułapki.

 

Kobieta jest osaczona zewnętrznie i wewnętrznie. Zewnętrznie przez potępiających faryzeuszów, wewnętrznie przez winę. Wyobraźmy sobie, bo wtedy będziemy mogli łatwiej wczuć się w sytuację  kobiety, że ktoś przyłapuje nas na gorącym uczynku, na czymś, czego się wstydzimy i czyni to rzeczą publiczną. Najdotkliwsze mogą być grzechy seksualne, kradzież, kłamstwo, oszustwo. Ale nawet odsłonięcie czyjejś nagości, naruszenie czyjejś intymności w miejscu publicznym, rani.  A może mamy takie doświadczenie w życiu, kiedy przed innymi bardzo się wstydziliśmy, niekoniecznie dlatego, że zrobiliśmy coś złego, bo ktoś nas upokorzył, wyjawił jakąś tajemnicę.

 

Każdy z nas ma prawo do intymności, nawet grzechów Bóg nie chce w nas obnażać publicznie, chociaż pierwotnie była taka praktyka w Kościele. Obecna forma spowiedzi indywidualnej nie jest pójściem z “duchem czasu”, lecz głębszym odczytaniem godności człowieka, także uwikłanego w grzech. Wbrew niektórym wyobrażeniom, Bóg nie czyha, by nas nakryć, pochwycić na takim czy innym czynie, chociaż czasem tak myślimy, bo skoro wszystko widzi i wie?

 

Inną regułą duchową jest to, że im bardziej rozgrzeszamy siebie, tym bardziej obwiniamy innych. Można być bardzo wrażliwym na grzech, dostrzegać go, dobrze nazwać, zlokalizować, ale nie w sobie, lecz w innych.  Często mówi się, że ludzie nie dostrzegają grzechu. To niepełna prawda. W innych szybko wychwytujemy najmniejsze potknięcia i niedoskonałości. Nie jesteśmy więc niewrażliwi na grzech, ale jeśli już to mniej wrażliwi na grzech w sobie.

 

W pewnym momencie Jezus i kobieta znaleźli się po tej samej stronie barykady. To jest najbardziej zdumiewające. Jezus nie jest po stronie potępiających, ale potępianych, choć nie mówi, że kobieta jest cacy. Zadziwiające: najświętszy jest tak samo znienawidzony jak kobieta cudzołożna. Ta sama niechęć płynie do obojga, z jednego źródła.

 

Co robi Jezus? Burzy sztuczną linię podziału między pozornie sprawiedliwymi i bezgrzesznymi a grzesznymi i świętym (który jest z nimi w tym samym obozie). Miłosierdzie nie przymyka oczu na grzech, przeciwnie, widzi, że wszyscy są grzesznikami. Na końcu wszyscy wrócili na swe właściwe pozycje grzeszników za pomocą prostego pytania: Kto z was jest bez grzechu? Na tyle jeszcze byli uczciwi, że żaden nie powiedział, iż jest doskonały. I tu pojawia się paradoks: dopiero gdy oskarżyciele zobaczyli swój grzech, nie chcieli już rzucać w kobietę kamieniami.

 

“Idź” – proste słowo, a jakie wymowne. To symbol wolności. Paralityk, któremu Jezus odpuścił grzechy, nie mógł w ogóle się ruszać. Po uzdrowieniu Jezus każe mu iść do domu ze swoimi noszami. Kobieta została tu wręcz przywleczona, szturchana, postawiona na środku, wbrew jej woli.  Stała tam jak słup soli, jak pomnik, który opluwano. Teraz Jezus każe jej iść, swobodnie. “Nie grzesz więcej” – bo to grzech unieruchamia, czyni z ciebie niewolnika, popychadło, przedmiot, ciągnie cię to tu, to tam, nawet jeśli z początku wydaje ci się, że to ty o wszystkim decydujesz. Kiedy w swoim życiu doświadczyliśmy takiej duchowej wolności? Czy jej pragniemy? Czy chcemy być wyzwoleni przez Jezusa?

 

Karmelita Vojtech Kodet opowiada w swojej książeczce “Jak być Jego uczniem” budującą historię z życia jego rodziny. Otóż, pewnego dnia jego brat wrócił ze szkoły z dwóją z matematyki. Przerażony, nie wiedział, jak to zakomunikować własnemu ojcu. Bał się reakcji taty i konsekwencji. Natomiast tata zapytał go: “Chcesz dzisiaj pograć w piłkę?”. Brat przytaknął z oczami pełnymi łez. A ojciec dodał: “No to biegnij i wracaj o piątej, a potem obaj zajmiemy się matematyką”. Brat zrobił wielkie oczy i pobiegł na boisko.

 

Podobnie jak ów ojciec Bóg staje po naszej stronie. Zawsze. A to znaczy, że widzi problem i grzech, ale tylko On wie, jak dobrze tę sprawę rozwiązać.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2402,idz-ale-nie-grzesz.html

___________________________

#Ewangelia: ze złem nie walczmy kamieniami

Jezus udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Wszystek lud schodził się do Niego, a On usiadłszy nauczał. Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją na środku, powiedzieli do Niego: “Nauczycielu, kobietę tę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?” Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć.

 

Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: “Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”. I powtórnie nachyliwszy się, pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych.

 

Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej: “Niewiasto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?” A ona odrzekła: “Nikt, Panie!” Rzekł do niej Jezus: “I Ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz”.

 

Rozważanie do Ewangelii

 

Osądzanie, wytykanie grzechów i potępianie nie jest sposobem na walkę ze złem. Dlatego dla osądzania, wytykania grzechów i potępiania nie należy posługiwać się Bogiem. Kiedy próbujemy to robić, On nie reaguje, lecz pisze palcem po ziemi. I efekt bywa taki, jak w dzisiejszej Ewangelii, że oskarżyciele odchodzą od Jezusa, a pozostaje przy Nim grzesznica. Tak! Potępianie ludzi z powodu zła, które czynią, może łatwo oddalić nas od Boga!

 

Na zło nie można być obojętnym, ale nie należy z nim walczyć kamieniami. Ze złem trzeba walczyć miłością, która “uderza” w człowieka mocno, ale go nie rani.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2801,ewangelia-ze-zlem-nie-walczmy-kamieniami.html

________________________________

Czy słucham milczenia Jezusa

Na kilka dni przed śmiercią Jezus musi ponownie zmierzyć się z ludzką obłudą i hipokryzją. “Specjaliści od wyszukiwania zła u innych” (faryzeusze) przyprowadzili do Jezusa grzeszną kobietę, którą zastali na cudzołóstwie.

 

W Starym Testamencie za cudzołóstwo groziła kara śmierci (Kpł 20, 10; Pwt 22, 22nn). Kara ta nie była od dawna stosowana. Ale w tym wypadku miała posłużyć jako pułapka. Co odpowie Jezus? Jeżeli każe uwolnić kobietę, podepcze prawo i wykaże nadmierny liberalizm. Jeżeli każe ją ukamienować, okaże się nieludzki i niemiłosierny, straci zaufanie ludu.  Jezus, w zamierzeniu faryzeuszy, powinien zostać zdyskredytowany, niezależnie od odpowiedzi.

 

A co czyni Jezus? On nie ocenia kobiety, ani nie wydaje wyroku, chociaż On jeden ma do tego prawo. Pochyla się i kreśli na ziemi jakieś znaki. Milczy. Zwróćmy uwagę na wagę tego momentu. Milczenie Jezusa uspokaja emocje tłumu, żądnego krwi. Milczenie sprawia, że na tę zalęknioną kobietę spływa pokój i łaska.

 

W milczeniu w prawdzie o sobie stają również faryzeusze. Zapomnieli oni, że prawo pochodzi od Boga, a więc z miłości i ma służyć człowiekowi, a nie stawać się celem samym w sobie. Zapomnieli także, że prawo dotyczy wszystkich. Widzieli cudzy grzech, a nie dostrzegali własnej pychy. Widzieli drzazgę w oku bliźniego, a nie widzieli belki we własnym oku: Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka, gdy belka tkwi w twoim oku? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata (Mt 7, 3-5).

 

Głębokie milczenie Jezusa dało im możliwość wsłuchania się w wewnętrzny głos, który tłumili. Jezus daje im czas. Ten czas jest potrzebny, by przenieść wzrok z innych na siebie. By przyznać, że jest się takim samym, a może nawet większym grzesznikiem, jak człowiek, którego się osądza.

 

Łatwo jest człowieka poniżyć, potępić, odepchnąć, doprowadzić do pogardy do siebie, a nawet do rozpaczy. Ale trzeba później wiele wysiłku i trudu, by przywrócić utracony szacunek, poczucie godności, zaufanie. I chociaż czas leczy rany, niektórych nie da się już zagoić do śmierci.

 

Najbardziej wyzwalające jest w tej scenie spojrzenie Jezusa. Dzięki niemu faryzeusze odkrywają prawdę o sobie. Wnikają w siebie. Gdy Jezus mówi: Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień, odchodzą jeden po drugim, począwszy od najstarszych; najbardziej winnych a może najbardziej skruszonych łaską.

 

Również kobieta zawdzięcza swoje życie i zbawienie spojrzeniu Jezusa. Do chwili spotkania z Jezusem doświadczała dwóch rodzajów spojrzeń: z jednej strony pragnienia, pożądania; a z drugiej odrzucenia, potępienia. Teraz jej oczy spotykają się z Człowiekiem, który patrzy na nią inaczej. Jest to spojrzenie miłosiernej miłości. Miłości, która nie osądza ani nie potępia. Nie jest też obojętna. Niczego nie wymusza, daje wolność, ale równocześnie pragnie dobra osoby. Kocha ją taką, jaką jest.

 

Spojrzenie Jezusa zawsze wydobywa na światło to, co najlepsze i najpiękniejsze w człowieku i daje siłę do przemiany, do świętego życia. Takie spojrzenie mówi: Uznaję Twoje prawo do bycia tym, kim jesteś. Ale chciałbym, abyś był tym, kim możesz być naprawdę (A. Baggio). Takiego spojrzenia doświadczył Zacheusz (Łk 19, 1nn), Piotr (Łk 22, 61), bogaty młodzieniec (Mk 10, 21)…

 

Kontemplujmy długo to spojrzenie Jezusa. Ono pozwoli nam oczyszczać nasze spojrzenia. Bo dopiero, gdy oczyścimy nasze spojrzenie, zaczną z naszych rąk wypadać kamienie (A. Pronzato).

 

Czy nie próbuję manipulować innymi ludźmi? Czy nie “zastawiam na nich pułapek (intelektualnych, emocjonalnych, psychicznych…)? W jakich sytuacjach pozwalam się zapędzić w “ślepą uliczkę’?  Czy pamiętam, że “mowa często rani, a milczenie leczy”? Kogo osądzam? W jaki sposób osądzam? Czego nie akceptuję u innych? Kogo najbardziej w życiu zraniłem? Kogo powinienem dziś przeprosić? W jaki sposób Bóg prowadzi mnie do skruchy? Jakie jest moje spojrzenie? Czy akceptujące, pozwalające innym być sobą, wyzwalające czy destruktywne, niszczące? Czy doświadczyłem już miłosnego spojrzenia Jezusa?

http://www.deon.pl/161/art,2403,czy-slucham-milczenia-jezusa.html

_______________

_________________________________________________________________________________________________

Świętych Obcowanie

_________________________________________________________________________________________________

13 marca

 

Święta Krystyna Święta Krystyna, męczennica
Święta Patrycja Święta Patrycja z Nikomedii, męczennica
Święty Nicefor Święty Nicefor, biskup

 

 

Ponadto dziś także w Martyrologium:

W Kordobie, w Hiszpanii – św. Leandra z Sewilli, biskupa. Był najpierw mnichem i wówczas to przyczynił się do nawrócenia księcia Hermenegilda. Wyjechał potem do Konstantynopola, gdzie poznał Grzegorza Wielkiego. Po śmierci króla Leowigilda wrócił do kraju. Zorganizował wówczas synod w Toledo. Gorliwie pracował, aby nawrócić Gotów. Był także jednym z głównych twórców liturgii mozarabskiej i pozostawił po sobie kilka dziełek. Zmarł w roku 640. Jego następcą został św. Izydor, jego młodszy brat i uczeń.

W Camerino, we Włoszech – św. Ansowina, biskupa. W czasie swych osiemnastoletnich rządów zasłynął z dobroczynności. Zachorował w czasie podróży, ale chcąc umrzeć w swym biskupim mieście, kazał się doń dowieźć. Zmarł w roku 840.

oraz:

bł. Angellusa z Pizy, prezbitera i męczennika (+ 1232); świętych męczenników Ruderyka, prezbitera, i Salomona (+ 857); św. Sabina, męczennika (+ IV w.)

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/03-13.php3

_________________________________________________________________________________________________

Czytelnia

_________________________________________________________________________________________________

W niedzielę 3. rocznica wyboru Franciszka

Gdy na konklawe odczytywano kolejne kartki z nazwiskiem Bergoglio i wybór był już pewny, brazylijski kardynał Claudio Hummes powiedział do przyszłego papieża: “Nie zapomnij o ubogich”.

Dynamiczny i pełen niespodzianek jest pontyfikat papieża Franciszka, którego trzecia rocznica wyboru mija w niedzielę. W tym czasie udało mu się w dużej mierze zmienić oblicze Kościoła i przesunąć jego punkt ciężkości – na peryferia życia społecznego i świata.

Po Janie Pawle II, który przez prawie 27 lat zmienił oblicze świata, i Benedykcie XVI, faktycznie zmuszonym do nieuchronnej konfrontacji i porównań z legendą poprzednika-giganta, do Watykanu przybył papież z Argentyny, dając od pierwszej chwili wyraźnie do zrozumienia, że ma swoją, odmienną wizję posługi.
Jego styl nie jest wypracowany; to naturalna konsekwencja wcześniejszej posługi metropolity Buenos Aires, który mieszkał w zwykłym mieszkaniu, a nie w pałacu arcybiskupim, żył skromnie, odwiedzał przytułki, więzienia i ubogie dzielnice.
Absolutnie zaskakująca była decyzja wybranego pod wieczór 13 marca 2013 roku papieża, który postanowił przybrać imię Franciszek. Wcześniej nie nosił go żaden biskup Rzymu.
To w tym postanowieniu można było natychmiast odczytać zapowiedź stylu nowego pontyfikatu wzorowanego na postaci świętego Franciszka z Asyżu: radykalizm orędzia Ewangelii, troskę o ubogich i o pokój.
“Tak przyszło mi na myśl imię: Franciszek z Asyżu, który jest dla mnie człowiekiem ubóstwa, pokoju, kochającym i strzegącym stworzenia, w tym czasie, kiedy nasza relacja z rzeczywistością stworzoną nie jest zbyt dobra” – tak wspominał te chwile papież podczas audiencji dla dziennikarzy, trzy dni po konklawe. Dodał wtedy także: “Jakże bardzo chciałbym Kościoła ubogiego i dla ubogich”.
Słowa te były zapowiedzią jego postawy i gestów; setek wypowiedzi w obronie ubogich i apeli o pokój na świecie, gdzie – według jego słów – trwa “trzecia wojna światowa w kawałkach”. Realizacją tej wypowiedzi jest też opublikowana w czerwcu zeszłego roku “ekologiczna” encyklika “Laudato si’” oraz rezygnacja z wielu elementów życia “dworu” za Spiżową Bramą.
Znaczącą zapowiedzą wielu nowości była również pierwsza doba po wyborze Jorge Bergoglio. Tuż po konklawe nowy papież szykując się do pierwszego wyjścia na balkon bazyliki Świętego Piotra odmówił założenia strojnej peleryny, którą podał mu ceremoniarz.
Watykaniści zwracali uwagę na ładunek emocji i przekazu, a zarazem prostoty, jaki krył się w papieskich słowach “dobry wieczór” na powitanie tysięcy ludzi. Wkrótce potem nowy papież wsiadł razem z innymi kardynałami – uczestnikami konklawe do małego autokaru, którym pojechał na kolację w watykańskim Domu Świętej Marty.
Następnego dnia rano, ku zaskoczeniu wszystkich, pojechał do pensjonatu dla duchowieństwa w centrum Rzymu, w którym zatrzymał się przed konklawe. Postanowił osobiście i z własnej kieszeni uregulować rachunek za pobyt. Stamtąd skierował swe kroki do szczególnie bliskiego mu miejsca w Rzymie: bazyliki Matki Bożej Większej. Od tamtej chwili odwiedza ją w ważnych momentach swego pontyfikatu, na przykład przed każdą podróżą i po jej zakończeniu. W ciągu trzech lat Franciszek był tam ponad 30 razy.
Trzecia rocznica wyboru Franciszka przypada w czasie ogłoszonego przez niego Roku Świętego dedykowanego miłosierdziu. Również to wielkie wydarzenie w życiu Kościoła zgodnie z jego zamiarem przebiega inaczej niż zorganizowany z ogromnym rozmachem Wielki Jubileuszu Roku 2000, gdy w Watykanie odbyły się dziesiątki masowych uroczystości. Teraz obchody trwają we wszystkich diecezjach na świecie. Największym wydarzeniem Roku Miłosierdzia będą zaś lipcowe Światowe Dni Młodzieży w Krakowie.
Również na miłosierdziu oparta jest w dużej mierze dyplomacja czasów Franciszka – zauważają watykaniści, według których w takiej właśnie perspektywie należy oceniać pokojowe inicjatywy Stolicy Apostolskiej. Papież powtarza: bez sprawiedliwości, troski o najuboższych, służby na rzecz wykluczonych oraz umiejętności przebaczenia nie będzie porozumienia między narodami i ludźmi. To geopolityka bez geopolityki, budowa mostów nade wszystko – podkreślają komentatorzy.
Dyplomatycznym sukcesem Watykanu jest przyczynienie się do normalizacji stosunków między Stanami Zjednoczonymi a Kubą. W całkowitej dyskrecji za Spiżową Bramą spotkały się delegacje obu krajów, których władze potem przyznały, że zaangażowanie Stolicy Apostolskiej miało decydujący wkład w przebieg rozmów.
Równie dyskretne i mozolne, długo prowadzone rozmowy doprowadziły do zapewne najważniejszego wydarzenia pontyfikatu, czyli spotkania papieża z patriarchą moskiewskim i całej Rusi Cyrylem 12 lutego na lotnisku w Hawanie na Kubie.
Papieżowi z Argentyny udało się zatem to, o co bezskutecznie zabiegali jego poprzednicy. Pierwsze spotkanie przywódców katolicyzmu i prawosławia od czasów schizmy sprzed prawie tysiąca lat było kluczowym wydarzeniem w dziejach chrześcijaństwa i obaleniem następnego muru, do czego dąży obecny papież. Do pojednania europejskiego chrześcijaństwa doszło natomiast poza granicami Starego Kontynentu, jakby na potwierdzenie głoszonej tezy, że środek ciężkości Kościoła znajduje się dzisiaj gdzie indziej.
Franciszek w swym ekumenicznym zaangażowaniu powtarza: nie czas na podziały i debaty teologiczne, kiedy przelewana jest krew chrześcijan.
Na początku czwartego roku pontyfikatu Franciszka ukaże się adhortacja apostolska na temat rodziny, stanowiąca podsumowanie dwóch synodów biskupów. Wciąż nie wiadomo, jakie będą papieskie konkluzje tych obrad, choć nie oczekuje się przełomu w najbardziej spornej kwestii dotyczącej zgłaszanego przez część hierarchii postulatu dopuszczenia rozwodników w nowych związkach do komunii.
Nie widać wciąż przełomu w sprawie gruntownej reformy Kurii Rzymskiej. Franciszek regularnie spotyka się z 9-osobową Radą Kardynałów i dyskutuje o przebudowie struktury Stolicy Apostolskiej, ale wciąż nie wiadomo, kiedy faktycznie to nastąpi.
To, co zdołał zrobić najszybciej, to reforma skażonego skandalami w przeszłości watykańskiego banku IOR. Kontynuując linię przejrzystości i porządków, zapoczątkowaną przez Benedykta XVI, Franciszek dopiął swego i doprowadził do tego, że instytucja ta funkcjonuje tak jawnie, jak nigdy wcześniej. Przebudował też całą strukturę finansów za Spiżową Bramą. Powstał Sekretariat ds. Ekonomii, opisywany jako odpowiednik ministerstwa finansów.
Odpryskiem tej wielkiej reformy jest toczący się z przerwami od listopada w Watykanie proces w sprawie Vatileaks, czyli wycieku tajnych dokumentów na temat szastania pieniędzmi przez część watykańskiej hierarchii i oporu wobec reform Franciszka. Po raz pierwszy w historii watykańskiego wymiaru sprawiedliwości na ławie oskarżonych zasiedli dziennikarze, autorzy książek o finansach za Spiżową Bramą, Gianluigi Nuzzi i Emiliano Fittipaldi. Przeciwko temu protestują środowiska dziennikarskie we Włoszech i w Europie.
Zrozumienie, przebaczenie, czułość, bliskość, miłość, otwarcie – takie zadanie papież stawia całemu Kościołowi, o którym mówi, że ma być jak “szpital polowy”, gdzie niesie się pomoc rannym. Jest to też w jego wizji Kościół “wychodzący do ludzi”, na peryferia świata, co potwierdza wiele z jego 12 zagranicznych podróży na cztery kontynenty.
“Geografia serca” – tak jeden z komentatorów podsumował kierunki, które często Franciszek wybiera; do ubogich krajów i regionów Ameryki Południowej oraz Azji, na peryferia Europy, czyli do Albanii i Bośni.
Sprzeciwia się zaś “obsesyjnemu”, jak sam mówi, przywiązaniu do doktryny, co z kolei budzi sprzeciw konserwatywnej części hierarchii oraz środowisk katolickich.
79-letni Franciszek umacnia swą pozycję moralnego przywódcy planety – uważa rzecznik Watykanu ksiądz Federico Lombardi. “Jest nauczycielem Kościoła i ludzkości” – dodał w związku z trzecią rocznicą wyboru.
Według sondaży papieżowi ufa 90 procent Włochów. Niektórzy kościelni hierarchowie przyznają, że trudno za nim nadążyć. Zwraca się też uwagę, że jego pontyfikat jest tak wyjątkowy, jak nadzwyczajne były okoliczności, w jakich się zaczął; po historycznej abdykacji Benedykta XVI.

Gdy na konklawe odczytywano kolejne kartki z nazwiskiem Bergoglio i wybór był już pewny, brazylijski kardynał Claudio Hummes powiedział do przyszłego papieża: “Nie zapomnij o ubogich”.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,4062,w-niedziele-3-rocznica-wyboru-franciszka.html
________________________________

Jak zbudować szczęśliwy związek?

Świadomość siebie i komunikacja stanowią dwa niezwykle ważne aspekty relacji w małżeństwie. Ale w grę wchodzą jeszcze inne elementy, mogące ułatwić związek lub stworzyć przeszkody. Jakie?

 

Dominacja

 

Nikt nie chce być ciągle stroną uległą, zdominowaną, chyba, że jakaś osoba dobrowolnie wybierze taką taktykę. Może się też zdarzyć, że zgodzi się na taką rolę, nie odczuwając z tego powodu żadnego bólu czy dyskomfortu.
Ale złe samopoczucie emocjonalne, chowane w głębi serca, nie może być na zawsze zmuszone do milczenia – wcześniej czy później da o sobie znać. Nierzadko ceną do zapłacenia jest wówczas intymne życie dwóch osób.
Często, niektóre dysfunkcje seksualne, nie mające żadnego wytłumaczenia na poziomie organicznym i fizjologicznym, można z łatwością wyjaśnić odwołując się do dyskomfortu i cierpienia wywołanego brakiem równowagi w rozłożeniu władzy w związku. Przecież gdy nie czujemy się ani docenieni, ani uznani, ani tym bardziej kochani, nie odczuwamy też żadnego pragnienia dzielenia się czy radowania z drugą osobą. Wszystko się rozpada, prowadząc do czegoś w rodzaju wewnętrznego wyjałowienia.
Uznać złożoność drugiej osoby
Najważniejsze, żeby zamiast lekceważenia i obojętności pojawiła się postawa nieustannej, obustronnej woli odkrywania bliskiej osoby z głębokim zainteresowaniem dyktowanym nie pasją detektywistyczną, lecz tym, że drugi człowiek “leży nam na sercu”, że mówimy sobie: “Chcę poznać cię do końca, aby budować z tobą szczęśliwy związek“. Takie pozytywne podejście pomaga w radosnym odkrywaniu drugiej osoby i jej dogłębnym poznawaniu.
Najlepszą drogą jest zbliżenie do tej osoby “jakby to był pierwszy raz”, z postawą konstruktywnego “zaciekawienia”, pozbawionego raz na zawsze ustalonych osądów i “teorii” mogących przeradzać się w stereotypy i przesądy. Trzeba być przy tym świadomym, że aby uznać odmienność tej osoby, musimy najpierw umieć zaakceptować własną odmienność.
Jesteśmy ludźmi o wysokim stopniu złożoności: czasem trudno nam wejść w pozytywną relację ze wszystkimi elementami, które się na nas składają. Od “Jeden, żaden i sto tysięcy” Pirandella aż po “Każdy z nas jest więcej niż jednym” Jaoui’ego oraz po wiele innych zdań wiemy, że powinniśmy budować kontakt z naszym najgłębszym ja, łącząc naszą część otwartą z częścią ukrytą, ślepą, nieuświadomioną. Każdy jest przedziwnym splotem sprzecznych sił: czułości i brutalności, wrażliwości i gruboskórności, rozpaczy i entuzjazmu, elastyczności i sztywności, zmysłowości i mistycyzmu.
Nie rozwiążemy naszych problemów negując obecność tych dziwnych, często niewygodnych bytów, które się w nas gnieżdżą, ale przeciwnie, zrobimy to akceptując je, zaprowadzając dialog między nimi, pomagając im w integracji, aby mogły zrealizować nawet ten najgłębiej ukryty potencjał. Wiele przeprowadzonych studiów i badań wykazuje, że im lepiej się znamy, im lepiej komponujemy ze sobą nasze dualizmy, im lepiej się rozumiemy z postaciami pojawiającymi się na naszej wewnętrznej scenie, tym bardziej czujemy się wolni, usatysfakcjonowani, szczęśliwi, w zgodzie z sobą i z innymi; tym bardziej też jesteśmy zdolni do serdecznego przyjęcia bliskiej osoby i uszanowania jej niepowtarzalności.
Negocjować i jeszcze raz negocjować
Sekret udanego małżeństwa leży także w zdolności do negocjowania i nieustannego renegocjowania ról i funkcji, w zależności od zmieniających się warunków rodzinnych. Są tacy, co twierdzą, że w ciągu życia potrzebne jest wiele związków małżeńskich, zmieniających się wraz z wiekiem, sytuacją, w której się żyje i z wyłaniającymi się potrzebami.
W okresie narzeczeństwa lub w pierwszym okresie małżeństwa, kiedy jest się wolnym od poważniejszych obowiązków rodzinnych i bardzo zakochanym, istnieje gotowość pełnego oddania się drugiej osobie. Pojawia się wówczas potrzeba małżeństwa romantycznego, wypełnionego czułością i pieszczotami, w którym obie strony koncentrują na sobie nawzajem całą uwagę. Dysponuje się wtedy dużą ilością wolnego czasu, który można poświęcić sobie i drugiej osobie: całuskom i przytulankom nie ma końca!
Ale sytuacja zmienia się, gdy przychodzą na świat dzieci. Trzeba przejść do miłości ofiarnej: ciągle będąc zakochanym, trzeba stawić czoło nieznanym dotychczas rodzajom odpowiedzialności, uznać nowe priorytety.

 

Wymiana afektów wewnątrz związku, wciąż pożądana, musi ustąpić miejsca czułości i oddaniu w stosunku do dzieci. Staje się przed potrzebą małżeństwa odpowiedzialnego, opartego na miłości ofiarnej.
Potem płyną lata, dzieci rosną i ze względu na studia, pracę zawodową czy związek małżeński opuszczają rodzinę. Małżeństwo staje przed nowym wyzwaniem, określanym jako “puste gniazdo”: małżonkowie znowu są sami; w osnowę ich życia wplatają się wspomnienia i doświadczenia ze wspólnej przeszłości. I tu rodzi się potrzeba nowego małżeństwa, opartego na wzajemnym wspomaganiu.
Jeśli do tej pory wszystko układało się dobrze mimo nieuniknionych lepszych i gorszych momentów, to teraz obydwoje z oddaniem zajmują się sobą nawzajem, opierając wzajemną relację na czułości. Jeśli jednak z biegiem lat nagromadziły się napięcia i obopólne pretensje, teraz niemal nie mogą się nawzajem znieść. Czasami budowane są prawdziwe domowe barykady, aby nie widzieć drugiej osoby, aby móc jej unikać na tyle, na ile to tylko możliwe.
Jednakże jeśli w chwili, gdy nadchodzi czas na przejście z jednej fazy życia małżeńskiego do drugiej, zwłaszcza kiedy rodzą się dzieci, jedno z dwojga zamierza kontynuować poprzednie stadium, nie przyjmując do wiadomości nowej sytuacji i usztywnia swoją dotychczasową postawę, nie godząc się na żadne ustępstwa, wówczas skazuje drugie na przymusową służbę i na niesprawiedliwe przeładowanie obowiązkami. Pomyślmy choćby o porannym wstawaniu małżeństwa bezdzietnego i porównajmy je z takim samym porankiem kilka lat później, gdy mają już dwójkę dzieci, które trzeba wyprawić do szkoły. Wszystko wtedy wygląda zupełnie inaczej! Jeśli w małżeństwie nie zabraknie dojrzałości i gotowości do współpracy, można wszystkiemu z łatwością podołać, jeśli jednak jedno z dwojga nie uznaje nowej sytuacji i ucieka przed trudnościami, naraża wszystko na niebezpieczeństwo…
Często niedojrzały małżonek próbuje uciekać nie tylko przed sytuacją, ale i od stołu dyskusji z samym sobą. Wyrabia w sobie wewnętrzne przekonanie, że cała wina leży po stronie drugiej osoby i żywi złudzenie, iż uciekając i poszukując nieodpowiedzialnych alternatyw, takich jak gromadzenie kolekcji nowych partnerów / partnerek, będzie mógł rozwiązać trudną sytuację.
Para żyjąca w zdrowej relacji, właśnie przez powtarzające się negocjacje i renegocjacje, uruchamia całą serię różnych wymiarów małżeństwa, zachowując tego samego partnera, podczas gdy para chora próbuje gromadzić przedziwne kolekcje…
Za wszelką cenę znaleźć miejsce dla małżonków
To bardzo ważne, aby niezależnie od warunków zachować kilka chwil dla małżonków. Może to być kilka minut dziennie, wygospodarowanych spośród tysiąca obowiązków, późnym wieczorem, kiedy dzieci pójdą już spać. Może to być wspólne wyjście od czasu do czasu, choćby przy okazji specjalnych dat, o których wiedzą tylko sami małżonkowie: rocznice pierwszego spotkania, pierwszego pocałunku…
Nieraz w chwilach, kiedy wszystko wydaje się walić na głowę, bardzo pomaga “zatrzymanie czasu”, na przykład przez powrót do miejsc z okresu zakochania, przemyślenie projektów i inwestycji… W ten sposób można ponownie naładować akumulatory i zaczerpnąć energii na dalszą drogę! Jeśli nie ma się do dyspozycji dziadków ani opiekunki do dzieci, zawsze można zwrócić się o pomoc do przyjaciół: sami możemy im zaproponować, że zajmiemy się ich dziećmi, aby dać im nieco swobody, a później będziemy wiedzieć, do kogo się zwrócić…
Rozwijać umiejętność rozwiązywania problemów
Również ta umiejętność ma podstawowe znaczenie. Żaden z dwojga małżonków nie ma monopolu na prawdę: trzeba poszukiwać, konfrontować, prowadzić dialog. Największe niebezpieczeństwo tkwi w próbach okopywania się na zajmowanej pozycji, uznawanej za źródło absolutnej i niepoddawalnej pod wątpliwość racji. Wynika z tego niemożność wymiany zdań, co często, niestety, kończy się destrukcyjnym konfliktem. Każde z dwojga powinno zamiast tego mieć świadomość własnej omylności i z pokorą i cierpliwością, uciekając się do empatii, poszukiwać rozwiązania wszelkich problemów.
Przejść od “ja” do “my”
Każdy z nas jest osobą wyjątkową i niepowtarzalną. Dlatego własna indywidualność jest świętością i nie wolno z niej rezygnować. Ale indywidualność jest jednym, a indywidualizm zupełnie czymś innym – to pojmowanie własnego ja jako czegoś nadrzędnego w stosunku do każdej innej rzeczywistości, jako miary wszystkich rzeczy.
W życiu małżonków bardzo ważne jest poczucie przynależności, wyrażanej przez zaimek “my”. Często się go używa, ale w rzeczywistości nieraz kryje się za nim obcość i dystans. Kiedy indziej istnieją dwa przerośnięte ja, przeciwstawiane sobie z zawziętością…
Odkryć przesłanki wyboru
Często za mało zastanawiamy się nad przesłankami własnego wyboru, to znaczy nad tym, dlaczego, mając tyle innych możliwości, wybraliśmy akurat tego “jego” czy tę “ją”. Niepostrzeżenie przechodzimy nad tym do porządku dziennego, prześlizgujemy się po powierzchni zagadnienia. Tymczasem warto ponownie odkryć ukryte motywacje, stanowiące podstawę dokonanego przez nas sentymentalnego wyboru.
W ciągu życia, jak mozaika, którą układa się kamyk po kamyku, te motywacje stają się coraz jaśniejsze i bardziej oczywiste. I za każdym razem odkrycie choćby najmniejszego elementu jest źródłem wielkich emocji.
Pozwolić współmałżonkowi być sobą
Często nie udaje się nam tego dokonać. Chciałoby się zredukować partnera do części nas samych, wykorzenić jego odmienność, zamknąć go w granicach naszego własnego horyzontu. Jest to silna pokusa posiadania współmałżonka-kserokopii, która staje się później pokusą dziecka-kserokopii, czego efekty mogą okazać się jeszcze bardziej niszczycielskie, gdyż w grę wchodzi rozwijająca się osoba, której autonomia zostaje postawiona pod znakiem zapytania.
Jak już stwierdziliśmy, z odmiennością nikomu nie jest łatwo sobie poradzić. Prawie zawsze zakochujemy się w kimś, kto wcale nie jest do nas podobny: pociąg jest wtedy silniejszy, ale trzeba za to nieraz zapłacić wysoką cenę, gdyż znajdujemy się wtedy często na bardzo odległych pozycjach, wynikających z cechujących nas różnic. I nagle to, co wydawało się cudowne, zaczyna przysparzać kłopotów. Mnożą się pokusy przyjęcia negatywnej postawy.
Wyznacznikiem dojrzałości osoby jest umiejętność akceptowania innego takim, jaki jest, z jego pokaźnym ładunkiem niedoskonałości. Z partnerem przeżyjemy najsłodsze momenty, najwspanialsze spotkania, ale trzeba będzie też zachować zimną krew, aby tolerować nieuchronne negatywne aspekty jego charakteru. Pozytywna relacja opiera się na świadomości, że druga osoba nigdy nie będzie cudownym księciem z bajki, doskonałym uzupełnieniem nas samych. Wydaje się, że trzeba pół życia, aby przyswoić sobie tę postawę, tak łatwą do deklarowania, a tak trudną do zrealizowania w życiu. Wielu osobom zajmuje to całe życie, a są i tacy, którym nawet całe życie nie wystarcza.
Pozwolić, aby partner był sobą, nie oznacza wcale nie chcieć, aby się zmienił, ani traktować go z obojętnością, ani też irytować się wobec jego porażek czy zastygać w pełnej wyrzutu postawie bierności i cierpiętnictwa. Oznacza to natomiast być z nim i dla niego, dzielić jego trudy, problemy, upadki i trudności, rezygnując z narzucania jakiegokolwiek ustanowionego z góry modelu. Na tę drugą osobę nie należy patrzeć jak na zachowanie, które należy zmienić, lecz osobę, którą trzeba zaakceptować.
Ileż razy słyszeliśmy okrzyk: “Tak, kocham go, ale chciałabym, żeby był inny… może trochę bardziej czuły, mniej niedźwiedziowaty, trochę ambitniejszy…”. Przemiana, której może dokonać tylko osoba zainteresowana, rodzi się z wewnętrznej potrzeby. Można zmienić się z miłości do drugiej osoby, ale to my sami musimy o tym zdecydować, w naszym własnym rytmie, w wybranym przez nas momencie. Wymagać od drugiej osoby, aby się zmieniła, zmuszać ją, wyznaczając jej terminy oznacza nie kochać jej, a nawet czynić z niej ofiarę ucisku. Kiedy tak się dzieje między małżonkami, jest to symptomem, że dzieje się coś złego w ich relacji.
Włączyć myślenie pozytywne
Ważne jest, aby zdobyć się na przezwyciężenie wyłącznie negatywnej wizji własnego pożycia małżeńskiego. Podczas kursów przygotowujących do małżeństwa, realizowanych według metody aktywnej, często zdarza się, że pary narzeczeńskie prosi się o wskazanie kilku pozytywnych aspektów ich relacji. I wtedy, jakby ta prośba ich zaskoczyła, okazują się zupełnie nieprzygotowani do udzielenia odpowiedzi! Oglądają się na siebie, kręcą się na krześle, zachowują się tak, jakby znajdowali się w krępującej sytuacji. Kartka papieru, na której mają napisać odpowiedź, pozostaje pusta. Nie mają nic do powiedzenia.
Natomiast kiedy prosi się o wypisanie cech negatywnych, zanim wypowie się pytanie do końca, wszyscy rwą się już do pisania.
Nie jest to dobre. Trzeba wyzwolić się od tej tendencji wskazywania na każdą najmniejszą negatywną drobnostkę, uznając to, co pozytywne, za oczywistość. Tak samo jak ważna jest pozytywna samoocena osobista, ważna jest też wysoka ocena własnego związku… Kiedyś ta wysoka ocena stanie się też samooceną rodziców, a ta z kolei – gwarancją zrównoważonego rozwoju dzieci.
Więcej w książce: Bolesna miłość – Lucia Pelamatti

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,401,jak-zbudowac-szczesliwy-zwiazek.html

___________________________

Pierwszy krok do poczucia własnej wartości

Poczucie własnej wartości decyduje o jakości życia człowieka. Ludzie coraz częściej zastanawiają się, co zrobić, aby podwyższyć poczucie własnej wartości. Skąd bierze się poczucie wartości i jak można je wzmocnić. Dowiedz się koniecznie!

 

Poczucie wartości jest nierzadko przywoływane jako powód, dla którego pojawiają się różnego rodzaju problemy natury psychologicznej – trudność w związkach, relacjach z ludźmi, w powstawaniu lęku, agresji, autoagresji, zależności od innych, uzależnień, zaburzeń odżywania, perfekcjonizmu, chronicznego niezadowolenia z życia. Jednak wyjaśnienie, że przyczyną naszych problemów jest brak poczucia własnej wartości nie daje zbyt wielkiego pola do odpowiedzi na pytanie, jak je sobie zrobić.

 

Nie na wiele też przydaje się wiedza, że poczucie to kształtuje się w dzieciństwie w relacji z rodzicami. Jest to wartościowa wskazówka dla obecnych rodziców małych dzieci, ale dla kogoś, kto jako dorosłych chce poczuć swoją wartość jest to mało użyteczne.

 

W każdej rodzinie można znaleźć coś w zachowaniach rodziców, co mogło przyczynić się do braku poczucia własnej wartości dorosłego człowieka. Często są to rzeczywiste zaniedbania czy błędy, ale bez względu na to, jak to ocenimy, nie mamy możliwości zmiany tego, co już się stało. Na szczęście, choć prawdą jest, że poczucie wartości kształtuje się w dzieciństwie w relacji z rodzicami, to prawdą jest też to, że ono buduje się przez całe życie i jako dorośli sami stajemy się odpowiedzialni za swój rozwój.

 

Co zatem zrobić aby je mieć?

 

Jak zwykle w takich razach, gdy pytamy o sposób na coś – “co robić?”, “jak sobie poradzić?” musimy najpierw odpowiedzieć sobie bardzo dokładnie na pytanie, jaki ma być efekt “tego robienia”, o jakie właśnie pytamy.

Odpowiedź w rodzaju “będę mieć poczucie wartości” jest zbyt ogólna do tego, aby móc znaleźć drogę dojścia do takiego celu. Czym jest dla Ciebie “poczucie własnej wartości”, co się musi zmienić w Twojej codzienności, co by pokazało Ci, że masz go teraz więcej?

 

Jak można rozumieć poczucie własnej wartości?

 

N. Branden, doktor psychologii, terapeuta i filozof, autor “Psychology of Self-Esteem” stworzył następującą definicję poczucia własnej informacji. Napisał on: Poczucie własnej wartości to skłonność do doświadczania siebie, jako osoby kompetentnej w zakresie stawiania czoła wyzwaniom przynoszonym przez życie, a także zasługującej na szczęście.” Ta definicja pozwala wyraźnie oddzielić to, co jest poczuciem własnej wartości od tego, co jest tylko chwilowym, dość powierzchownym zadowoleniem z siebie.

 

Osoba o niskim poczuciu własnej wartości będzie czasem czuć się silniej, bezpieczniej i bardziej wartościowo. Zazwyczaj jest to związane z jakimiś zewnętrznymi okolicznościami np. czyjąś pochwałą, zainteresowaniem, sukcesem. Są to jednak odczucia krótkotrwałe, ponieważ w głębi siebie osoba taka czuje się jak oszust. Czuje, że dostaje coś, co jej się w zasadzie nie należy.

 

“Poczucie własnej wartości to skłonność do doświadczania siebie jako osoby kompetentnej i zasługującej na szczęście.”

 

W definicji tej przede wszystkim rzuca się w oczy to, co jest początkiem budowania poczucia własnej wartości, to doświadczanie siebie jako OSOBY.

 

Ludzie z niskim poczuciem wartości zadziwiająco mało wiedzą na swój temat. Kiedy się rozmawia z kimś takim, można odnieść wrażenie, że lepiej się orientuje w życiu otaczających go ludzi niż w swoim własnym. Są to osoby, które na pytanie co u ciebie słychać odpowiadają – “mój mąż przestał pić” albo “dzieci skończyły studia”, albo “już nie wyrabiam, bo ten chce tego, tamten potrzebuje tego, a jeszcze ktoś inny musi mieć tamto”. Łatwiej im opowiadać o tym, czego chcą, potrzebują, myślą i przeżywają inni, niż oni sami.

 

Rozmawiając z taką osobą, można odnieść wrażenie, że jest przezroczysta, że w relacjach z innymi w ogóle jej nie ma jako osoby, która również ma jakieś pragnienia, chcenia, myśli i emocje i one wcale nie muszą współgrać z tym, co przeżywają inni wokół.

 

Dlatego jeśli chcesz zbudować swoje poczucie wartości, to zacznij od tego, aby zacząć traktować siebie jako osobę. Kogoś, kto, choć żyje z innymi, jest od nich osobny.

 

Zacznij więc od poznania siebie.

 

A poznawanie siebie zacznij od poczucia siebie w tym momencie – wsłuchania się w swój oddech, w odczucia jakie płyną z Twojego ciała.

 

Dokończ lub przerwij na chwilę lekturę i poświęć dwie minuty na to aby dokładnie poczuć siebie. Jak ułożone jest Twoje ciało, czy jest ci wygodnie, które miejsca w Twoim ciele są napięte… poczuj te miejsca, które mają styczność z podłożem i poczuj świadomie nacisk jakie Ty wywierasz na nie. Zwiększ ten nacisk, oprzyj się silniej – jakie zmiany czujesz.

 

Wracaj do tego ćwiczenia w różnych momentach, kiedy masz dwie -trzy minuty czasu, gdy czekasz na przystanku, gdy jedziesz tramwajem, gdy czekasz aż załaduje się komputer, albo zagotuje woda na herbatę.

W ciągu dnia masz bardzo dużo momentów, w których Twoja uwaga może zwrócić się ku Twojemu ciału, ku Twoim odczuciom i możesz zacząć budować większą świadomość siebie.

 

To jest pierwszy krok ku lepszemu poczuciu wartości ale nie ostatni. Ważne, by pamiętać, że afirmacje nie działają. Dopóki nie czujesz siebie jako osoby, nie możesz też poczuć tego, że możesz radzić sobie z życiem i że zasługujesz na dobro w postaci szczęścia, miłości, powodzenia i akceptacji.

 

Jeśli będziesz tylko powtarzać sobie “jestem wspaniała” albo “jestem super facetem”, nie uwierzysz w to, nie odniesiesz tego do własnej osoby, ponieważ brakuje Ci świadomości siebie. Dlatego przez następny tydzień zacznij ćwiczyć się w czuciu swojego ciała, oddechu, w uświadamianiu sobie, że jesteś osobą, odrębną od tego co Cię otacza.

 

 

*Elżbieta Kalinowska – psychoterapeuta z Ośrodka Polana, www.osrodekpolana.pl

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,215,pierwszy-krok-do-poczucia-wlasnej-wartosci.html

_______________________________

“Przyjaciele – jedna dusza w dwóch ciałach”

Człowiek nie istnieje bez relacji do innych. Od samego początku naszego życia istniejemy w zależności od innych i poprzez innych. Dlatego też od samego zarania naszej osobistej historii relacja do innych ludzi jest podstawowym warunkiem naszego rozwoju. Bez tych relacji nie jest możliwy prawidłowy, pełny rozwój naszego człowieczeństwa.

Człowiek potrzebuje różnych relacji. Potrzebujemy tych, którzy nas kochają i których my kochamy, bo w tej podstawowej relacji odnajdujemy samych siebie i odkrywamy swoją tożsamość. Potrzebujemy znajomych, z którymi mamy luźniejsze więzi, aby w różnorodności celów i postaw szukać tego, co bardziej moje i uczyć się szukania bogactwa w różnorodności. Potrzebujemy także tych, z którymi się nie zgadzamy, aby rozpoznawać lepiej nasze motywacje działania i weryfikować nasze postawy. Potrzebujemy w końcu bliskich więzi, przyjaźni, ponieważ one pozwalają nam odkrywać lepiej istotę bycia z drugim człowiekiem. Właśnie tej bliskiej więzi chciałbym poświęcić trochę uwagi.

 

Istota przyjaźni

Wiele prób zdefiniowania przyjaźni można by zawrzeć w słowach szkockiego filozofa Johna Macmurraya: “być przyjacielem to znaczy być prawdziwie sobą dla drugiego człowieka”. Prawdziwa przyjaźń zaczyna się od odkrywania i bycia “prawdziwie sobą”. Nie można takiej relacji zakładać, programować jej, ani wymusić. “Kto znalazł przyjaciela, skarb znalazł” (Syr 6, 14).
Rozważania poprzednich rozdziałów poniekąd służą do lepszego rozumienia tego naszego nastawienia na relację z innymi. Szukamy siebie, swojego prawdziwego oblicza i sposobu na życie nie po to, żeby realizować go jakoś w oderwaniu od innych, czy wbrew innym, ale właśnie po to, żeby lepiej i głębiej wchodzić w relację z innymi. Prawdziwa przyjaźń zaczyna się zatem od bycia «prawdziwie sobą», od odkrywania siebie. Nie dlatego, że jesteśmy egoistycznie skoncentrowani na sobie, ale dlatego, że nie jesteśmy prawdziwie nastawieni na drugiego, jeśli wcześniej nie znamy i nie cenimy siebie, nie cieszymy się sobą i swoim życiem. Prawdziwa przyjaźń zaczyna się od odkrycia swojej niepowtarzalności, swojej jedyności, która może się stać darem dla drugiego. Tylko w ten sposób mogę “coś” wnieść w przyjaźń i tak mogę też docenić obecność drugiego. Zanim będę w stanie ofiarować dar samego siebie, muszę tego daru być świadom. Warto tutaj podkreślić, że w przyjaźni chodzi o dar z siebie. Choć wiele przyjaźni powstaje i rozwija się na gruncie wspólnych zainteresowań, wspólnych doświadczeń, podzielanych pragnień i w pewnym sensie wspólnej perspektywie życia, tym niemniej ofiarowuję przyjacielowi nie tylko swoje zdolności, swoje przemyślenia. Ofiarowuję siebie całego, najbardziej intensywnie, jak mnie w danym momencie stać.

 

“Praca nad” przyjaźnią

Jak każda ludzka relacja, przyjaźń wymaga wysiłku i pracy. Już samo założenie, że być przyjacielem wymaga najpierw bycia prawdziwie sobą, sprawia, że jest to niejako zadanie długofalowe, niejednokrotnie ukazywane jako trudny do osiągnięcia ideał. Przyjaźń wymaga pracy i potrzeba wielu duchowych i osobowościowych cech, które umożliwią nawiązanie i rozwój tej więzi. Warto tu może skoncentrować się na kilku cechach, które są niezbędne do trwałego i pogłębionego przeżywania przyjaźni.
Każda relacja, a w szczególności przyjaźń jest związana z “obecnością”. Jestem przyjacielem poprzez obecność fizyczną, duchową. Przyjaźń wyraża się poprzez poczucie bliskości z drugim człowiekiem. To jest proces, które musi się pogłębiać w rozwoju przyjaźni. Nie zawsze obecność fizyczna jest możliwa, ale dlatego ważne jest «poczucie» więzi. Wielokrotnie możemy bowiem doświadczać, że w przyjaźni czas staje się jakby relatywny. Kiedy spotykamy się po długim nieraz rozstaniu, czujemy, jakby ten czas był wzięty w nawias, nic się nie zmieniło, gdyż poczucie bliskości pozwoliło nam odczuwać “obecność”. W przebywaniu z przyjaciółmi liczy się nie tylko ilość czasu spędzanego wspólnie, ale także jego jakość i intensywność. Czasami one właśnie muszą zastąpić niedomiar ilości.
Ważnym elementem przyjaźni jest “cierpliwość”. Cierpliwość ta odnosi się do wszystkich wymiarów relacji z drugim człowiekiem. Muszę być cierpliwy z samym sobą, znosząc siebie samego, swoją niepewność, szczególne oczekiwania i niespełnienia. Muszę być cierpliwy w stosunku do swego przyjaciela, do jego potrzeb i oczekiwań, które nie zawsze muszą iść w parze z moją wrażliwością i oczekiwaniami. Muszę być w końcu cierpliwy w stosunku do samej wzajemnej więzi, która rozwija się, podlega pewnym procesom, potrzebuje czasu, nie zawsze jest idealna. Cierpliwość wskazuje także na konieczność przyjęcia “cierpienia” w przyjaźni. Być cierpliwym to znaczy zgodzić się na ponoszenie konsekwencji własnej niedoskonałości i niedoskonałości drugiego.
Z cierpliwością tak pojmowaną łączy się jeszcze inna cecha, która jest bardzo ważna w każdej relacji, a mianowicie “zdolność do przebaczenia”. Każda więź jest procesem, którego rozwoju nie jesteśmy w stanie przewidzieć, który nie zależy tylko od naszej woli. Musimy się zatem zgodzić na pewną niedoskonałość tego, co ludzkie w tej relacji. Nie zasadza się ona bowiem na byciu doskonałym, ale na “byciu sobą”, ze wszystkim, co na to się składa. Przyjaźń wymaga przebaczenia i w tej zdolności się sprawdza. Zdolność przyjęcia drugiego takim, jakim jest, a nie tylko takim, jakim chcielibyśmy, by był, jest najlepszym znakiem prawdziwości i głębi tej relacji.
Przyjaźń, będąc procesem dziejącym się w czasie, wymaga “wytrwałości”. Przyjaciele to ludzie, którzy ciągłe się kształtują, którzy wzrastają razem. Trzeba uznać i być prawdziwym w przeżywaniu poszczególnych etapów tej więzi. Nie można bowiem w przyjaźni niczego przyśpieszać czy pomijać. Zwykle mści się to potem jakimś cierpieniem. Bez wytrwałości, bez pracy nad przyjaźnią, więź ta narażona jest na niepotrzebne złudzenia i cierpienie. Każda przyjaźń jest niepowtarzalna. Choć mówimy o pewnych etapach, tym niemniej nie jesteśmy w stanie znaleźć modelu dla jakiejś relacji przyjacielskiej, do którego moglibyśmy ją dopasowywać.
Do naszego opisu cech mających kapitalne znaczenie w przyjaźni trzeba by jeszcze dodać wymiar duchowy, który staje się niejako dopełnieniem i testem na prawdziwość relacji. Przyjaźń jest związana z «byciem sobą» i ze wspólnym wzrastaniem. W sposób naturalny więc zahacza o duchowy wymiar naszego życia. Pozwala nam odkrywać bowiem w pełni siebie, ale też otwiera nas na głębszą relację do Boga. Duchowy wymiar przyjaźni pomaga w odkrywaniu swojego powołania, wspomaga nas w dawaniu na nie prawdziwej i pełnej odpowiedzi. Przyjaźń daje nam perspektywę, w której lepiej dostrzegamy siebie i kierunki naszego życia. Nie zamyka nas i nie zatrzymuje w rozwoju. Duchowy wymiar przyjaźni wyraża się także w zdolności do podejmowania wyzwań i znoszenia krzyży, które niejako przynależą do duchowej drogi wzrostu.
Przyjaźń wymaga dużego stopnia pokory. Pokora jest zdolnością do prawdziwej i realistycznej oceny tego, kim jestem i co mogę dać innym. Sprawia, że staję się wdzięczny za dar przyjaźni, a jednocześnie pomaga nam w uznawaniu tego, czego nam jeszcze wspólnie brakuje. Otwiera nas na bycie cierpliwym, wyrozumiałym. Chroni nas także przed niepotrzebnymi iluzjami.
Więcej w książce: Obudzić serce – Paweł Kosiński SJ

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,118,przyjaciele-jedna-dusza-w-dwoch-cialach.html

_______________________________

Czy to jest przyjaźń, czy to już miłość?

Choć wszyscy chcemy spełnienia seksualnego, pragniemy też miłości i są to dwie różne sprawy. Wszyscy jesteśmy złaknieni bliskości drugiego człowieka – naszego partnera seksualnego, kumpla, przyjaciółki czy członka rodziny. Trudno scharakteryzować intymność, ale przekonujemy się, że jej sedno stanowi pragnienie.

 

Wszystkich nas męczy wewnętrzny niepokój, który cichnie dopiero wtedy, gdy znajdujemy kogoś, kto nas kocha, kto kocha nas za to, co sobą teraz reprezentujemy, a jednocześnie mobilizuje nas do tego, byśmy dążyli do doskonałości w tym, kim jesteśmy, i w tym, co robimy.

Konieczna jest zarówno ta akceptacja, jak i owo mobilizujące wyzwanie. Często jednak nie czujemy się na tyle bezpiecznie, żebyśmy byli gotowi sprostać temu drugiemu. Chcemy znaleźć kogoś, czy to bratnią duszę, czy znajomego, kto przyjmie nas takimi, jakimi jesteśmy, ze wszystkimi naszymi wadami. Jeśli przyjaciel rzuca nam jakieś wyzwanie, mamy do niego pretensję, że nas nie akceptuje i usiłuje nas zmienić. Zachodzi jednak istotna różnica między kimś, kto bierze udział w konkursie zorganizowanym przez czasopismo Zoo, żeby wygrać implanty do korekty piersi swojej dziewczyny, a kimś, kto próbuje pomóc nam zmienić wzorce zachowania, odbijające się być może negatywnie na naszym prawdziwym “ja”.
Instytucja przyjaźni przeżywa obecnie największy kryzys od stuleci. Przyjaźnie mężczyzn mogą być dla nich kłopotliwe ze względu na obawy, że zostaną uznani za gejów, zaś przyjaźnie mieszane mogą okazać się trudne, bo żyjemy w nadmiernie skupionym na seksie społeczeństwie, które wyklucza – jak się wydaje – możliwość istnienia więzi czysto platonicznej. Zamiast tego mamy “kumpli”. Ale często trzymamy ich na dystans i nie zawsze doświadczamy z nimi tej poufałości, jaką niesie ze sobą prawdziwie zażyła znajomość. Kumple nie otwierają się przed sobą na tyle, by się wzajemnie odsłonić i przyznać do swoich mocnych stron i sukcesów, do swoich słabości i lęków.

“Wciąż z trudem przychodzi mi zaufanie innym ludziom. Mam paru kumpli, których wtajemniczam w swoje sprawy, ale na tym koniec. Muszę to jeszcze rozwiązać – odcinam się od ludzi.”
Robbie Williams

Szczególnie dla mężczyzn przejście od kumplostwa do przyjaźni bywa trudne. Pewna smutna historia pomoże nam zrozumieć, na czym polega różnica między tymi dwoma typami relacji. Trzech młodych mężczyzn piło razem w barze. Byli kumplami. Dwaj z nich powiedzieli, że pójdą do restauracji coś przekąsić, trzeci oznajmił, że niebawem do nich dołączy, tylko najpierw musi skoczyć do domu. W restauracji się nie pojawił. Następnego dnia znaleziono go w łóżku – martwego. Popełnił samobójstwo. Dlaczego? Właśnie rzuciła go dziewczyna. Na pytanie, czy coś im na ten temat wiadomo, obaj koledzy stwierdzili: “Nie, o takich rzeczach nie gada się z kumplami“.

“Przyjaźń rodzi się w chwili, gdy jeden człowiek mówi do drugiego: “Co, ty też się z tym męczysz? A ja myślałem, że tylko ja mam takie problemy”.
CS. Lewis

Może uznamy, że – w tym rozumieniu – mamy przyjaciół, ludzi, którzy dzielą się z nami tego rodzaju sprawami, ale wielu z nas, zwłaszcza mężczyźni, wcale ich nie ma. Brak przyjaźni staje się w naszym społeczeństwie prawdziwym problemem. Rosnąca liczba rozwodów, coraz dłuższy czas spędzany w pracy, kultura indywidualizmu, jak również częste zmiany miejsca zamieszkania sprawiają, że często trudno stworzyć takie intymne więzi z drugim człowiekiem, jakich pragniemy.

 

Fragment książki Bóg, sex, kosmos i cała reszta spraw – Roy MCCloughry

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,25,czy-to-jest-przyjazn-czy-to-juz-milosc.html

___________________________

Czy masz prawdziwego przyjaciela?

Czas Serca

Treść snów zwraca uwagę na istniejący, choć nieraz ukryty lęk. Carl Gustav Jung mówi: “Tam, gdzie istnieje lęk, tam pojawia się zadanie”. Może ono poszerzyć doświadczenia, zmuszając nas do konfrontacji z naszymi popędami.

 

Sny przywracają łączność z najgłębszymi pokładami naszej egzystencji

Aby rozumieć własny świat wewnętrzny, własną duszę, aby mieć poczucie łączności z duszą świata, trzeba zwracać uwagę na swoje sny. Chodzi o to, żeby ich słuchać i dawać im się prowadzić w świat własnej duszy. Dzięki snom możemy się zbliżyć do duszy świata. Zawsze wskazują one tę sferę rzeczywistości, przywodzą ją przed oczy. Są często drzwiami umożliwiającymi nam kontakt z głęboką warstwą naszego istnienia. Dlatego dobrze, jeśli jesteśmy zawsze otwarci na świat własnych snów.
W tych okresach życia, kiedy lęk nie przysparza nam problemów, otwartość na sny zmniejsza ryzyko narażenia na lęk, ponieważ, jak wspomniałem, dają nam one świadomość łączności z duszą świata i to doświadczenie działa na naszą psychikę jak warstwa ozonu, która chroni przed lękiem.
Gdy natomiast pojawią się problemy związane z lękiem, uwrażliwienie i otwarcie na sny może zaowocować odbudowaniem relacji z duszą świata albo też umocnieniem świata wewnętrznego w nas. Poza tym samo tylko przypominanie sobie snów, nawet gdy nie umie się ich interpretować, ma działanie terapeutyczne i uspokajające.

 

Sny ujawniają lęki

 

Treść snów zwraca uwagę na istniejący, choć nieraz ukryty lęk. Carl Gustav Jung mówi: “Tam, gdzie istnieje lęk, tam pojawia się zadanie”. Może ono poszerzyć doświadczenia, zmuszając nas do konfrontacji z naszymi popędami. Żeby stało się to możliwe trzeba jednak, stawić czoła temu lękowi i uważnie się przyjrzeć, jak przejawia się on w naszych snach.
Przypominam sobie rozmowę z pewną zakonnicą, która zwierzała się, że miewa często przerażające sny. Wolała jednak o nich nie myśleć. Namawiałem ją, by jednak wsłuchała się w nie, potraktowała je serio i spróbowała odkryć, co jej komunikują. Szczególnie wtedy, gdy przerażające sny często się powtarzają jest bardzo ważne, by uważnie im się przyjrzeć. Jeśli czujesz, że to cię przerasta, poproś kogoś, byś mógł z nim o nich porozmawiać.
Zwłaszcza, gdy mieliśmy sen, który nas przeraził, nie powinniśmy próbować go zapomnieć albo od niego uciekać, tylko odważnie podjąć wyzwanie, próbując zrozumieć, co on znaczył. Trzeba przy tym założyć, że sen ów pojawił się, mając do spełnienia wobec mnie pewna misję. Chciał mi coś ważnego powiedzieć, na coś zwrócić uwagę, doprowadzić do czegoś, co jest dla mnie ważne. Czasami taki sen przypomina jedynie ciągle o tym, że jest w moim życiu coś, na co powinienem zwracać uwagę.
Przykład:
Pewna kobieta ciągle śni, że musi przepłynąć tysiąc metrów. Płynie więc i kiedy to zadanie ma niemal za sobą, odległość zaczyna się wydłużać, a ona czuje, że zaczynają opuszczać ją siły i że zaraz utonie. Ten sen śnił się jej wiele razy, zanim zrozumiała, że przecież wcale nie musi przepłynąć tego tysiąca metrów! Od tej pory sen przestał się powtarzać, a ona przestała brać na siebie tysiące obowiązków, które doprowadzały ją do granic wytrzymałości.

 

Sny zwracają na coś uwagę

 

Jeśli stale gnębi nas lęk, dotyczący czy to dzieci, czy problemów finansowych, czy też relacji z bliską osobą, jeżeli lęk towarzyszy nam niemal nieustannie, wtedy często budzimy się wczesnym rankiem i lęk od razu się pojawia, zagląda nam w oczy. Najczęściej też poprzedza go sen, który nas budzi i wywołuje lęk. Te nieprzyjemne sytuacje chcielibyśmy wyeliminować, jednak dopóki rzeczywiście nie stawimy czoła naszemu lękowi, dopóty niewiele się tu zmieni. Ta sytuacja może ulec zmianie, gdy zanalizujemy nasz lęk i zapytamy, co chce nam zakomunikować. Pomocą może się okazać rozmowa z duszpasterzem albo terapeutą.

 

Zawierz własnej interpretacji snów

 

W wyjaśnianiu snów pomagają książki, które podają znaczenie określonych symboli. Często wystarcza jednak samo zapisanie snu i zatytułowanie go. W tytule zostanie już zawarta pierwsza wskazówka, co ów sen dla śniącego znaczy. Poza tym proponuję, by samemu po prostu spróbować się zastanowić, co taki sen w konkretnej sytuacji oznacza. Co mówi o mojej aktualnej sytuacji życiowej? Co mówi na temat konfliktu, w którym właśnie jestem? Co mówi o mojej relacji z Bogiem? Jest przy tym ważne, żeby pozwolić się ujawnić wszystkim myślom, wspomnieniom, skojarzeniom i uczuciom, które się przy tym nasuwają.
Niekiedy sen wraca, na przykład, do czasów dzieciństwa i przywołuje sytuacje, które wiązały się z lękiem. Taki sen może pomóc zobaczyć aktualny lęk w szerszym kontekście, a w związku z tym pozwoli lepiej go zrozumieć i powiązać z całością życia. Jeśli mam okazję porozmawiać z kimś o snach, które wywołują we mnie lęk, poświęcam czas i uwagę tej stronie mojego , ja”, która się tego domaga. Mówienie o tych sprawach, dzielenie się tym z inną osobą prowadzi do tego, że jaśniej i bardziej świadomie zaczynam widzieć, skąd bierze się mój lęk, a także sprawia, że lęk się uspokaja.
Fragment pochodzi z książki: Jak uwolnić się od lęku – Wunibald Müller

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,12,sny-zwracaja-nam-na-cos-uwage.html

____________________________

Droga do wnętrza. Próba poznania siebie

(fot. shutterstock.com)

Twoje przyszłe zachowanie będzie oparte na twoich dzisiejszych czynach. To, co robisz dzisiaj, jutro stanie się przeszłością. Oto pewna technika zmiany negatywnego myślenia o sobie.

 

Carol rozpoczyna dziesiąty rok terapii. Miała nieszczęśliwe dzieciństwo, a spowodowała to dominująca postawa ojca i “męczeństwo” matki. Będąc jedyną dziewczynką w rodzinie, w wieku pięciu lat doszła do przekonania, że jej bracia są bardziej kochani i szanowani przez rodziców, natomiast ona jest zaniedbywana i ignorowana. Narzeka, że jej bracia rzadko byli dla niej mili. “Prawdopodobnie nigdy nie zapomnę tych przeżyć “, stwierdziła. Ma czterdzieści trzy lata.

Z psychologicznego punktu widzenia, wczesne lata naszego życia oraz wyposażenie genetyczne są podstawą rozwoju naszej osobowości. Wydarzenia z dzieciństwa mogą mieć wyraźny wpływ na dorosłość i skłonność do powtarzania wciąż tych samych wzorców zachowań. Większość z nich nie musi jednak zamykać nas w przeszłości, chyba że im na to pozwolimy, opierając się wciąż na tych samych schematach.

 

Carol pozwoliła przeszłości zdobyć nad sobą ogromną władzę, nie rozumiejąc, że to, co było, już odeszło i nie ma magicznego wpływu na teraźniejszość czy przyszłość. Jako dziecko Carol nie potrafiła przeciwstawić się swemu dominującemu ojcu tyranowi. Po trzydziestu latach wciąż czuje, że musi się mu podporządkowywać.

 

Wiele osób wychowanych w domach o złej atmosferze długo jeszcze czuje się bezsilnymi i złymi. Dwudziestotrzyletnia Becky ujęła to w ten sposób: “Jak miałabym kiedykolwiek poczuć się dobrze lub dobrze o sobie pomyśleć? Mimo wszystko jestem dzieckiem alkoholika! Również ci, którzy jako dzieci byli stale bici lub molestowani seksualnie, często stają się więźniami własnej przeszłości.

 

Ludzie jednakże mogą wymazać szkodliwe efekty przeszłości. Istnieją dowody, iż nawet w najbardziej skrajnych przypadkach nie musisz pozostawać bezsilną ofiarą minionych wydarzeń, zwłaszcza jeżeli znajdzie się oddaną i profesjonalną pomoc. Niektóre nawyki i uczucia mogą być trudne do przezwyciężenia – trudne, ale nie niemożliwe. Zawsze jest nadzieja.

 

Jeżeli, tak jak Carol, nie walczysz z błędnymi wyobrażeniami o sobie, lecz uznajesz je za prawdę, to nie uda ci się uwolnić od bolesnej przeszłości. Musisz nauczyć się nowych sposobów rozwiązywania problemów tu i teraz, by przezwyciężyć stare “prawdy” i wyobrażenia.
Jeżeli jako dziecko byłeś poniżany, twój umysł przechowuje wszystkie tamte upokorzenia i regularnie je odtwarza. Rezultatem tego negatywnego “kodowania”, są przede wszystkim negatywne uczucia. Zmiana zabarwienia owego “kodu” z negatywnego na pozytywne istotnie pomaga zmienić również uczucia negatywne w pozytywne. Jedna z najbardziej skutecznych form psychoterapii, terapia poznawcza, w dużym stopniu opiera się na założeniu o silnym wpływie sposobu, w jaki ujmujemy rzeczywistość. Jeśli powtarzasz sobie wystarczająco często, że coś się nie uda, to prawdopodobnie tak będzie, a przynajmniej będziesz czuł, że się nie uda, zanim nawet spróbujesz. Lecz jeśli powiesz sobie, że podołasz trudnościom, to ogromnie zwiększysz szanse powodzenia. Zbyt proste? Być może. Jednak pozytywne przekonania w dużym stopniu wpływają na pozytywne uczucia, zwłaszcza wtedy, gdy towarzyszą im rozważne próby realizacji pragnień.

 

Oto pewna technika zmiany negatywnego myślenia o sobie. Najpierw spiszcie wszystkie upokorzenia, których doznaliście i które możecie sobie przypomnieć.

 

Następnie, rozważając je wszystkie jedno po drugim, sprawdźcie ich sensowność. Zobaczmy, czy istnieją dla nich jakieś faktyczne podstawy. To ćwiczenie zabiera trochę czasu i wysiłku, lecz taki powrót do przeszłości i przewartościowanie jej jest tym, co może doprowadzić do zmian. Nawet jeśli kiedyś robiłeś głupie, szkodliwe czy lekkomyślne rzeczy, nie znaczy to, że jesteś głupią, szkodliwą czy lekkomyślną osobą.

 

Zwróć uwagę na sytuację, kiedy przypisujesz sobie negatywne cechy: “Psuję wszystko, do czego się zabiorę!”, “Po co się starać? Nic nie potrafię zrobić dobrze!”, “Jestem kompletnym idiotą!”, “Zupełnie się do tego nie nadaję!”, “Nie zasługuję na to, aby być szczęśliwym!”. Zastępuj takie negatywne oceny, stale powtarzanymi pozytywnymi określeniami: “Jestem całkiem bystry”, “Dobrze sobie radzę”, “Jestem dobrym sprzedawcą”, “Mogę być interesujący i bardzo zabawny”, “Mam nadzieję, że mi się uda, lecz nawet jeśli nie, to jakoś sobie poradzę”. Dbaj o to, aby te pozytywne uwagi były prawdziwe – okłamywanie się nie pomoże – unikaj jednak nadmiernej samokrytyki i skup się na jaśniejszych stronach rzeczywistości.
Ponadto, aby przeciwdziałać negatywnemu kodowaniu, energicznie zwalczaj przekonanie, że jesteś na zawsze więźniem własnej przeszłości. Skutecznym na to sposobem jest powrót do konkretnych nieszczęśliwych doświadczeń z dzieciństwa, kiedy jest się głęboko zrelaksowanym. Spróbuj powtarzać sobie na przykład następujące stwierdzenia: “To jest już tylko dawno miniona historia. Teraz jestem już dorosły”. Możesz także spróbować technik wizualizacji. Wyobraź sobie bolesne zdarzenia z dzieciństwa i przywołaj obraz osób, które cię skrzywdziły i upokorzyły. Ćwiczenia te, powtarzane regularnie, często łagodzą ból minionego cierpienia.

 

Twoje przyszłe zachowanie będzie oparte na twoich dzisiejszych czynach. To, co robisz dzisiaj, jutro stanie się przeszłością. Połączenie aktywnej refleksji, wizualizacji i dodatkowo jeszcze skutecznych działań (np. wymuszanie na sobie dojrzałych zachowań asertywnych, nawet jeżeli ze strachu drżą ci kolana) może uwolnić od udręk przeszłości. Jeżeli z czasem konsekwentnie zamienisz negatywną samokrytykę na pozytywną samoakceptację i będziesz ćwiczyć asertywność, ten nowy sposób myślenia i działania stanie się integralną częścią twojej osobowości. Zmienisz też minione porażki na teraźniejsze i przyszłe powodzenie.
Zapamiętaj!

 

  • Przeszłość dawno minęła; mogę pozwolić jej odejść i zrobię to
  • Teraz jestem już człowiekiem dorosłym, a nie przestraszonym dzieckiem.
  • Rany z przeszłości nie muszą stale krwawić.
  • Nie będę niepotrzebnie koncentrował się na tym, co było; skupię się natomiast na tym, co jest i co może się zdarzyć.
  • Będę postępował jak asertywny dorosły, nawet jeśli czasami czuję się jak przestraszone dziecko.
  • Jeśli zauważę, że sam siebie deprecjonuję, będę ćwiczył zmianę sposobu mówienia, zastępując negatywne wyrażenia pozytywnymi.

 

Możesz się uwolnić od bolesnej przeszłości.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,331,jak-uwolnic-sie-od-bolesnej-przeszlosci.html

_________________________________

Mężczyźni zależni od kobiet mniej szczęśliwi?

PAP - Nauka w Polsce

Mężczyźni zależni finansowo od kobiet są mniej szczęśliwi, natomiast dla kobiet zależność finansowa nie jest istotna dla szczęścia – wynika z badań przeprowadzonych przez studentki Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.

 

Studentki SWPS – Roksana Pałucka i Kamila Rykaczewska – pod kierunkiem dr Joanny Roszak przeanalizowały, jak oceniana jest satysfakcja życiowa osób zależnych i niezależnych finansowo w związku. O badaniach poinformowała PAP rzeczniczka prasowa uczelni, Natalia Osica.

 

Badanie pokazało, że choć stereotyp “kobiecości” ulega przemianom, to “męskość” jest ciągle ujmowana raczej tradycyjnie. Wyniki zrealizowanego eksperymentu z jednej strony potwierdzają utrwalony kulturowo schemat postrzegania mężczyzn w społeczeństwie – jako osób utrzymujących rodzinę i dom, a z drugiej – pokazują przemiany zachodzące w sposobie myślenia o kobietach.

 

W eksperymencie przedstawiano badanym historyjki o osobie zależnej lub niezależnej finansowo od swojej drugiej połówki i proszono o ocenę życiowej satysfakcji prezentowanych postaci. Badaczki przyjęły, że wyrazem akceptacji dla danego stylu życia, może być przyznawanie przez osoby badane wyższej oceny. Podczas eksperymentu panie dokonywały oceny kobiet, zaś panowie – mężczyzn.

 

Zdaniem badanych mężczyźni niezależni finansowo od swojej partnerki są dużo bardziej zadowoleni z życia niż ich koledzy, którzy muszą liczyć na materialne wsparcie kobiety.

 

Z kolei w odpowiedziach respondentek nie było wyraźnych różnic w ocenie kobiet zależnych i niezależnych finansowo. Zatem według badanych kobiet, poziom zadowolenia z życia może być u pań wysoki niezależnie od tego, w którą z tych dwóch opcji się wpisują.

 

Dr Joanna Roszak, psycholożka społeczna z SWPS, kierowniczka badania, twierdzi, że wyniki te mogą pośrednio świadczyć o wolniejszych przemianach stereotypu “męskości” wśród przebadanych mężczyzn.

 

Postrzeganie “męskości” w sposób tradycyjny przełożyło się prawdopodobnie na niską ocenę zadowolenia z życia mężczyzn zależnych finansowo od swoich partnerek.

 

Zdaniem Roszak uzyskane rezultaty mogą też świadczyć o rozszerzeniu stereotypu “kobiecości”, w ramach którego zarówno kobieta tradycyjna, jak i ta niestereotypowa, otrzymały, w ocenie respondentek, równe szanse na bycie zadowolonymi z życia.

 

Badanie wykazało też, że im bardziej egalitarne podejście do ról płciowych mają osoby badane, tym wyższa jest ich ocena satysfakcji życiowej osób niewpisujących się tradycyjne role społeczne.

 

Eksperyment zrealizowano w grudniu 2010 r. w grupie 80 studentek i studentów. Wyniki badań ukażą się wiosną 2012 roku w książce “Podróże między kobiecością a męskością”.

 

PAP – Nauka w Polsce

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,444,mezczyzni-zalezni-od-kobiet-mniej-szczesliwi.html

__________________________

Jak wzmocnić poczucie własnej wartości?

Niepotrzebnie cierpimy z powodu niedowartościowania. Nawet jeśli poczucia własnej wartości nie nabyliśmy w dzieciństwie, nie oznacza to, że jako dorośli nie możemy go sobie wypracować.

 

Brak poczucia własnej wartości objawia się na wiele sposobów. Możemy nie mieć odwagi bronić własnego zdania wobec osób, które odbieramy jako bardzo pewne siebie. Możemy wątpić we własne umiejętności i kompetencje. Możemy mieć wrażenie, że to innym wszystko lepiej wychodzi niż nam. Denerwujemy się, gdy publicznie zostanie obnażona jakaś nasza słabość. Wreszcie, i to jest rzecz prawdopodobnie najbardziej bolesna w braku poczucia własnej wartości – boimy się, że nie jesteśmy na tyle wartościowi, żeby ktoś nas pokochał.

Poczucie własnej wartości, czyli co?

Czym jest poczucie własnej wartości? Przede wszystkim jest wiedzą o własnych zaletach, własnej niepowtarzalności i niezbywalnej godności. Łączy się ściśle z wiarą w siebie. Ta zaś opiera się na przekonaniu o tkwiących w nas możliwościach i zaufaniu do siebie.
Są to właściwości niezbędne do dobrego funkcjonowania i, jeśli nie nabyliśmy ich w dzieciństwie, naszym obowiązkiem jest wypracować je sobie w dorosłym życiu.
Decydującą rolę w prawidłowym kształtowaniu w sobie tych cech odgrywa relacja dziecka z matką. Dziecko od matki przejmuje zaufanie do świata lub jego brak. Przez pierwszy rok życia dziecko podświadomie jak gąbka chłonie uczucia matki, jej postawy, nastroje. Jeśli matka sama nie czuje się w świecie bezpiecznie, podobnie dziecko zaczyna odbierać rzeczywistość jako zagrażającą i wrogą.
Można tu wysnuć pewną konkluzję: poczucie własnej wartości nie jest wrodzone. Nabywamy je lub nie przede wszystkim w rodzinie. Jednak, mimo tego, na naukę poczucia własnej wartości nigdy nie jest za późno.

Połączyć bieguny – zaakceptować przeszłość

Carl Gustav Jung wprowadził do psychologii pojęcie cienia, od którego akceptacji uzależnił nasze poczucie wartości. Każdy człowiek nosi w sobie dwa bieguny: miłość i agresję, rozsądek i uczucie, strach i zaufanie, dyscyplinę i jej brak. Z drugiej strony, mamy w sobie również skłonność do skrajnej biegunowości. Osoby opierające się głównie na rozsądku, mogą być zupełnie nieporadne w okazywaniu uczuć. Z drugiej strony, osoby bardzo uczuciowe mogą mieć tendencję do irracjonalnych działań. Ową biegunową skrajność, Jung określa mianem cienia. Jaki ma to związek z poczuciem własnej wartości? Jung przekonuje, że podstawą w jej budowaniu jest po pierwsze świadomość swojego cienia, po drugie nie tyle zmienianie go, ulepszanie, ale… akceptacja. Tym samym przechodzimy do drugiej wytycznej poczucia własnej wartości: świadomości własnej niepowtarzalności, w tym także własnej historii życia.
Nie ma sensu grzebać myślami we własnej przeszłości, żeby wydobyć z niej powody do braku wiary w siebie. Anselm Grün porównuje przeszłość do materii, z której można coś uformować.
Może to być kamień, drewno, glina, papier, jedwab czy wszelkie odmiany materiałów. Z każdej z tych rzeczy można wykonać coś pięknego, pod warunkiem, że zaakceptujemy jakość danej materii i się jej podamy. Mówiąc mniej metaforycznie, nasza historia życia ma w sobie wyjątkowy, niepowtarzalny rys, z którym musimy się zgodzić. Jakie są przeszkody na tej drodze? Przede wszystkim: wygórowane ideały. Zawsze chcielibyśmy: lepiej, więcej albo zupełnie inaczej. Tymczasem pełna akceptacja zawiera w sobie również akceptację przeciwieństw – jasności i ciemności, dobra i zła, miłości i agresji, rozumu i uczucia.

Budowanie poczucia własnej wartości

Psychologowie mają świadomość, że nie jest to jednak takie proste. Nie oznacza to jednak, że się nie da. Anselm Grün sugeruje, że najlepiej w tym celu połączyć drogę psychologiczną z duchową i zająć się następującymi obszarami.

Akceptacja

Żeby zaakceptować siebie, najpierw trzeba uwolnić się od iluzji, jakie mamy o sobie samych. Trzeba pożegnać się z fantazjami, że jesteśmy niepokonani, najlepsi, najpiękniejsi. Musimy spotkać się z prawdą o sobie, która odkrywa się im bliżej i intensywniej żyjemy z innymi ludźmi. Zauważamy wtedy w sobie naprawdę trudne aspekty: chęć dominacji, ranienia, odwetu. Trzeba też pogodzić się z tym, że prawdopodobnie nigdy nie będziemy tacy, jacy chcielibyśmy być. Należy także skończyć z porównywaniem się z innymi. Kiedy się porównujemy, przestajemy być sobą. Jak to zrobić? Grün zaleca “przejście od głowy do serca”. Skup się na tym, że czujesz i co czujesz. Staraj się poczuć swój oddech, bicie serca, ręce, nogi – za każdym razem gdy zaczynasz porównywać się z innymi, fantazjujesz na swój temat lub pogrążasz się w smutku, że nie jesteś taki, jaki chciałbyś być.

Bycie ze sobą

Bycie ze sobą oznacza czucie się dobrze z samym sobą w niezależności od innych. Nierzadko za bardzo zlewamy się z innymi, nie potrafimy się odgraniczyć, skutkiem czego jesteśmy przewrażliwieni i dotyka nas każda dwuznaczna uwaga. W takiej sytuacji trzeba skomunikować się z własną agresją, poczuć swoje prawo do gniewu i złości. One dają nam moc, żeby odciąć się od innych, nabrać dystansu. Tą siłą można też wyrzucić z siebie tych, którzy nas zranili i przestać wspominać ich bolesne zachowania czy słowa. Mamy żyć sobą, a nie innymi.

Wiara

Poszukiwanie poczucia własnej wartości prowadzi nas prostą drogą do Boga. Św. Jan Paweł II powiedział: “Nie można w pełni zrozumieć człowieka bez Chrystusa”. Ostatecznie nasze poczucie wartości opiera się na zaufaniu Bogu, a z tym jest jak z mięśniem, który trzeba nieustannie ćwiczyć, żeby go wzmacniać. Można się nauczyć zaufania do Boga kontemplując zaufanie, jakim obdarza nas Bóg. W tym celu medytujmy Pismo św., Psalm 118 – “Pan jest ze mną, nie lękam się, cóż może zrobić mi człowiek?” czy Psalm 23: “Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego”. W miarę obcowania z tego typu tekstami, zaczynamy powoli rozumieć, że nie jest to jedynie nasza wyobraźnia czy nierealne pragnienie. Rzeczywistość jest właśnie taka, jak zapewnia nas Bóg: zupełnie bezpieczna.

***

Bibliografia:
Anselm Grün “Rozwijać poczucie własnej wartości – przezwyciężać bezsilność”

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,391,jak-wzmocnic-poczucie-wlasnej-wartosci.html

___________________________

Dlaczego Bóg się gniewa?

Dariusz Piórkowski SJ

(fot. shutterstock.com)

Gdy słyszymy o sprawiedliwości Boga, najczęściej kojarzymy ją z wymierzaniem wyroków, kar i dyscyplinowaniem człowieka. A jak jest naprawdę?

“Nie chcę, aby wybuchnął płomień mego gniewu i Efraima już więcej nie zniszczę, albowiem Bogiem jestem, nie człowiekiem” (Oz 11, 9)

 

Próbując poradzić sobie z trudną do pojęcia relacją miłosierdzia i sprawiedliwości w Bogu, stosujemy najróżniejsze wybiegi. Przede wszystkim, dążymy do tego, by jakoś oswoić sobie tę tajemnicę. Chcemy zdobyć kontrolę nad tym, czego nie rozumiemy. Dlatego na własną modłę modelujemy sobie wyobrażenie Boga.

 

Najczęściej przeciwstawiamy miłosierdzie sprawiedliwości, rozdzielając te cechy Bożej miłości w sposób radykalny. Bóg przypomina wówczas Światowida o wielu twarzach. W zależności od tego, które oblicze zwróci w naszą stronę, taki nam się akurat w danym momencie wydaje. Raz miłosierny, innym razem sprawiedliwy. Jednego dnia gniewny, innego przymykający oczy na wszystko. Popadamy w ten sposób w skrajności. Miłosierdzie utożsamiamy z pobłażliwością, odrywając je od prawdy i mówimy: “W sumie nic złego się nie stało, to drobnostka”. Banalizujemy zło. Albo, przeciwnie, niemal maniakalnie dopominamy się surowej sprawiedliwości i Bożej odpłaty, zwłaszcza dla tych, których uważamy za niepoprawnych. W karaniu widzimy jedyną gwarancję utrzymania porządku na tym świecie.

 

Druga sztuczka naszego umysłu to postrzeganie relacji Boga do nas w kategoriach ekonomiczno – handlowych. Słynne porzekadło “Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie”, zapuściło głęboko korzenie w naszym społeczeństwie. Dlatego “Bóg za dobro wynagradza, a za zło karze”. A więc może nam tyle dać, ile my najpierw damy Jemu, czyli w sumie niewiele. Jest to więc bardzo mizerna forma religijnego handlu wymiennego.

 

Z kolei niektórzy traktują Boga niepoważnie, choć sami chcą być traktowani poważnie. Uważają, że skoro Bóg jest miłosierny, to właściwie prędzej czy później wszystko przebaczy i dlatego nie należy się za bardzo przejmować i żyć spokojnie bez pracy nad sobą. Jest to rodzaj zuchwalstwa, czyli pychy, która Boga traktuje jak kolegę, lekceważy grzech i zapomina o tym, że Bóg jest Dobrem, ale nienawidzi zła. A przy tym, rzecz jasna, Bóg powinien ratować z każdej opresji i łagodzić wszelkie nieprzyjemne konsekwencje naszych złych działań, choć nie ma prawa wtrącać się wtedy, gdy wszystko układa się po naszej myśli i jest w sumie przyjemnie.

 

Inny błąd to przeakcentowanie sprawiedliwości rozumianej często opacznie. Polega on na nieufności wobec Boga. Właśnie o to najczęściej żali się Jezus w Dzienniczku św. Faustyny. Człowiek, który przerażony jest Bożą sprawiedliwością, ulega zniechęceniu i rozpaczy, uważa, że miłosierdzie Boga ma granice i wyczerpuje się po jakimś czasie, natomiast Boża sprawiedliwość jest jak studnia bez dna. W ten sposób przenosi się ludzkie miary na Boga, często utwierdzone niezbyt pozytywnymi doświadczeniami wychowawczymi lub zapatrzeniem we własną słabość. Ten, kto nie ufa miłosierdziu, najpierw musi zwątpić w siebie: “Nic już nie jest w stanie mi pomóc. Jestem zgubiony.”. Można też zwątpić w drugiego człowieka, przekreślając go i nie dając mu żadnej szansy na zmianę: “Z tego człowieka już nic nie będzie”.

 

Tymczasem św. Tomasz z Akwinu pisze, że  “w woli Bożej sprawiedliwość i miłosierdzie zbiegają się ze sobą”. Nie są zwalczającymi się wzajemnie “częściami” boskości. Zapominamy, że Bóg jest jednością. Wszystko w Nim wypływa z jednego źródła, bez żadnego rozdwojenia i walki przeciwieństw.  Św. Paweł pisze, że “to, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi” (1 Kor 1, 25).  Apostoł przypomina, że wprawdzie zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże, ale pomiędzy nami a Bogiem wciąż rozpościera się przepaść. I chociaż mówimy, że w Chrystusie Jezusie ta odległość znacznie się zmniejszyła, to jednak “nigdy człowiek nie może powiedzieć Bogu: jesteśmy równi” ( J. Pieper).

 

Dlatego także nasze ludzkie wyobrażenie sprawiedliwości i miłosierdzia jest tylko daleką analogią do sprawiedliwości i miłosierdzia Boga. Boże miłosierdzie jest nie-ludzkie. Ten termin ukuł jeden z moich znajomych, czerpiąc inspirację z fragmentu księgi proroka Ozeasza (Oz 11, 1-9), do którego odwołuje się również Papież Franciszek w bulli na Rok Miłosierdzia “Misericordiae vultus”.

 

Słowa tego rozdziału pochodzą z czasu, gdy Izrael nie jest jeszcze w niewoli babilońskiej. Dopiero się tam uda. Pojawia się tu najpierw aluzja do pobytu Izraela w Egipcie i wyprowadzenia go z pierwszej niewoli. To paradoks, bo chociaż ludzie czuli się tam niewolnikami, Bóg objawia, że ich tożsamość była inna: “Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem i syna swego wezwałem z Egiptu”. Nawet w niewoli to nadal był syn, chociaż okoliczności i sami Egipcjanie wywołali w Izraelitach zupełnie inne przekonanie.

 

Prorok odwołuje się do zrozumiałego dla każdego człowieka obrazu rodziców, którzy aktywnie towarzyszą dziecku w rozwoju. Porównuje Boga do matki, która opiekuje się i wychowuje dziecko od jego urodzin. Matka karmi, całuje, przytula, przewija. Przejście Izraelitów przez pustynię to czas wzrastania dziecka, które nie martwiło się ani o ubranie, ani o jedzenie, a rodzice byli ciągle blisko. Bóg ukazany jest tutaj w niezwykle intymnej i czułej relacji jako ktoś niezwykle bliski. Sprawiedliwość to nie tyle wymierzanie kar, lecz przede wszystkim wspieranie człowieka w jego rozwoju, dawanie mu tego, co konieczne do wzrostu, chociaż wiadomo, że nawet nasze przyjście na świat jest owocem Bożej miłości, a nie naszą zasługą.

 

Jednak Bóg żali się, iż pomimo Jego ogromnego zaangażowania, syn okazał się niewdzięczny. Przypomina Izraelitom troskę rodzica, o czym dzieci często zapominają, bo wydaje im się, że tak po prostu powinno być.  Izrael niczego nie zrozumiał, bo swoją pomyślność w Ziemi Obiecanej przypisał opiece bożków kananejskich, którym zaczął składać ofiary.

 

Dlatego w tkliwym i czułym Bogu obudził się gniew. W tej samej księdze pojawiają się wręcz zatrważające obrazy, które wyrażają reakcję wzgardzonej miłości. Sprawiają wrażenie, jakby Bóg był wewnętrznie rozdarty.

 

“I będę dla nich jak pantera, jak lampart na drodze do Asyrii. Rzuciłem się na nich jak niedźwiedzica, co straciła młode, rozerwałem powłoki ich serc, tam ciała ich pożarłem jak lew, dziki zwierz je porozrywał” (Oz 13, 7-8) Cóż za kontrast!  Po ludzku totalne przeciwieństwa, a jednak oba obrazy mają źródło w nieskończonej i wiecznej miłości. Jak to pojąć?

 

We wspomnianym tekście Ozeasza następuje coś na podobieństwo walki wewnętrznej w samym Bogu. Oczywiście, to antropomorfizm. Niemniej, jest to niesamowite, że Bóg zmaga się z samym sobą. Debatuje w sobie, co począć. Ukarać czy nie. “Miecz będzie szalał w ich miastach, wyniszczy ich dzieci”. A za chwilę: “Moje serce się na to wzdryga, rozpalają się moje wnętrzności” W Bogu czuła matka próbuje “poskromić” rozsierdzoną niedźwiedzicę. Bóg się gniewa, ponieważ jest nieobojętny wobec zła. Znosi je i jest cierpliwy, ponieważ nigdy nie przekreślił relacji ze swoim synem, uważając, że tak uczynić może tylko człowiek, a nie Bóg.

 

Czym jest ten gniew? Prorok porównuje go do ognia. Ogień jest dwuznaczny. Może być zbawienny – daje światło i ciepło. Może też niszczyć i spalać. Tu nie chodzi o zwykłe uczucie ani o ślepą, niekontrolowaną siłę. Wybuch gniewu Boga zawsze jest następstwem postępowania człowieka, ale nie jest odpowiedzią na prowokację. Abraham Heschel pisze w książce “Prorocy”, że “gniew Boga to miłość w zawieszeniu” i “ukryte miłosierdzie”.  Brak ognia powoduje chłód, czyli obojętność. Brak gniewu oznaczałby brak miłości.

 

Dlaczego gniew jest tutaj zestawiony z przebaczeniem i litością? Sprawiedliwość z miłosierdziem? Ponieważ w Bogu są one jednością, a nie przeciwieństwami. Bóg się gniewa, ponieważ jest sprawiedliwy i zarazem miłosierny. Skoro sprawiedliwość jest odpowiedzialnością i wiernością Boga względem samego siebie, to nie może On reagować inaczej. Gdyby Mu na nas nie zależało, nie ostrzegałby nas w ten sposób, nie napominał, pozostawiłby nas samym sobie. Wyraża to seria pytań, ilustrujących ów boski dramat: “Jakże mogę Cię opuścić? Jakże Cię mogę porzucić? Przecież się z tobą związałem, obiecałem, a jestem wierny sobie. Bóg jak zraniony i porzucony małżonek nie chce zrobić tego, czego sam doświadcza ze strony człowieka. Czytamy, że pod koniec tej wewnętrznej walki miłosierdzie w końcu przeważa nad gniewem.

 

Argumentem rozstrzygającym jest więc inność Boga: “Albowiem Bogiem jestem, nie człowiekiem”. Jestem święty, czyli inny, dlatego nie mogę postąpić tak jak postąpiłby człowiek. Człowiek karze bez miary, Bóg powstrzymuje się od karania, chociaż się gniewa. “Nie chcę, aby wybuchnął płomień mego gniewu”. Jeśli gniew jest ogniem, to współczucie jest wodą, która gasi ten płomień, a przynajmniej go zmniejsza. “Do miłosierdzia nie można przymusić. Ono opada jak ciepły deszcz z nieba”  – pisze Szekspir w “Kupcu weneckim”. My tracimy kontrolę nad gniewem, posuwamy się zbyt daleko w wymierzaniu kary. Św. Hieronim komentuje, że “człowiek karze, aby zniszczyć, Bóg karze, żeby upomnieć i wyleczyć”.

 

W wielu miejscach Starego Testamentu czytamy, że gniew Boga nigdy nie jest ostatnim słowem Boga, ale przestrogą. Jest chwilowy:

  • “W czasie gniewu pamiętaj o swym miłosierdziu” (Ha 3, 2)
  • “Nie żywi on gniewu na zawsze, bo upodobał sobie miłosierdzie” (Mi 7, 20)
  • “W przystępie gniewu ukryłem przed tobą na krótko swe oblicze, ale w miłości wiecznej nad tobą się ulitowałem” Iz 54, 8
  • “Ja jestem Pan, który okazuje łaskawość, praworządność i sprawiedliwość na ziemi – w tym mam upodobanie” (Jr 9, 23)

 

Bóg Żydów i chrześcijan nie syci się mściwością. Tak wyobrażano sobie bogów pogańskich.

 

Miłosierdzie Boga to powstrzymanie się od karania, które nie wynika z kaprysu i poczucia bycia obrażonym. Ostatecznie Izrael poszedł w niewolę do Babilonu, bo nic sobie nie zrobił z Bożych napomnień i nadal brnął w grzechy, ale nie został całkowicie zniszczony. Została ocalona reszta, mała grupa. Ci, którzy zaufali Panu i potraktowali Go poważnie.

 

Zobacz poprzednie rozważania z cyklu: “Co widzi w nas miłosierdzie”

http://www.deon.pl/religia/rekolekcje-wielkopostne/wielki-post-2016/co-widzi-w-nas-milosierdzie/art,5,dlaczego-bog-sie-gniewa.html

_______________________________

Trzeba upaść, by na nowo odkryć miłość

“Twój brat był umarły, a znów ożył” (Łk 15, 33)

 

Bóg oczekuje z naszej strony niewielkiego otwarcia i wtedy przebacza nam ogrom grzechów. Pozwólcie, że opowiem wam przypowieść, która to potwierdza.

 

Było dwóch braci. Podzielili między siebie dobra ich ojca. Jeden z nich pozostał w domu, podczas gdy drugi odszedł do obcych krajów. Zmarnotrawił wszystko, co otrzymał i nie mógł znieść wstydu z powodu swego ubóstwa.

 

Mówię o tym do was, abyście zrozumieli, że nawet grzechy popełnione po chrzcie mogą być odpuszczone, jeśli się do nich przyznamy. Nie mówię tego, by zachęcać do gnuśności, lecz aby uchronić was od rozpaczy, która szkodzi nam bardziej niż lenistwo.

 

Syn, który odszedł z domu, reprezentuje tych, którzy upadli po chrzcie. Można to jasno wywnioskować z faktu, że nazwany jest synem, ponieważ nikt nie może być nazwany synem, jeśli nie został ochrzczony. Także on mieszkał w domu ojca i miał udział we wszystkich dobrach ojca.

 

Przed chrztem nikt nie otrzymuje dóbr Ojca ani nie ma udziału w Jego dziedzictwie. Możemy więc uznać, że udział w tych dobrach oznacza stan wszystkich wierzących. Co więcej, marnotrawca był był bratem dobrego człowieka, a nikt nie może być bratem, jeśli nie narodził się powtórnie przez Ducha.

 

Co młodszy syn mówi, kiedy wpadł w przepaści zła? “Pójdę do mojego ojca”.

 

Ojciec pozwolił synowi opuścić dom i nie powstrzymywał go przed podróżą w dalekie kraje, aby nauczył się przez doświadczenie, jak wielkich dóbr doświadcza ten, kto pozostaje w domu. Bo jeśli słowa nas nie przekonują, Bóg często zostawia nas, abyśmy otrzymali naukę z rzeczy, które nam się przytrafiają.

 

Kiedy marnotrawny syn powrócił z dalekiego kraju, poznawszy przez doświadczenie, jak wielkim grzechem jest opuszczenie domu, ojciec nie wspominał ran z przeszłości, lecz przyjął go z otwartymi ramionami.

 

Dlaczego? Ponieważ był ojcem, a nie sędzią. I  dlatego wyprawił tańce i uczty. I cały dom pełen był radości.

 

Zapytacie pewnie: “Czy to w zamian za jego grzeszność?”

 

Nie za jego grzeszność, ale za jego powrót do domu; nie za grzech, ale za pokutę; nie za zło, lecz za zawrócenie ze złej drogi.

 

Co więcej, gdy starszy syn się oburzył, ojciec łagodnie starał się go pozyskać, mówiąc: “Ty zawsze byłeś ze mną, ale on zaginął, a odnalazł się, był umarły i znów powrócił do życia”

 

“Kiedy ktoś, kto się zagubił, musi zostać ocalony – mówi ojciec – “nie jest to właściwy czas na wydawanie osądów i przeprowadzanie szczegółowych dochodzeń, lecz pora na miłosierdzie i przebaczenie”

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2384,trzeba-upasc-by-na-nowo-odkryc-milosc.html

__________________________________

 

O autorze: Słowo Boże na dziś