Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce-Piątek, 26 lutego 2016 r.

Myśl dnia

Chrystus umarł za mnie, nie mogę więc bagatelizować grzechu, który zabił mojego najlepszego przyjaciela.

Charles H. Spurgeon

Jeżeli nie będziemy trwać w rozważaniu duchowym i uważać je za właściwe nasze zajęcie,to ponownie zwrócimy się ku namiętnościom ciała. Nie osiągniemy wówczas nic innego, jak tylko stan całkowitego zaciemnienia umysłu i nawrót ku temu, co ziemskie i materialne. Hezychiusz z Synaju

c1741072410
Panie, dzień po dniu czytam słowa Ewangelii. Tak poznaję prawdę o Tobie i Twojej miłości.
Przyzywam Ducha Świętego, chcąc odnaleźć także siebie i swoje upadki, aby się nawrócić.
_________________________________________________________________________________________________

Słowo Boże

_________________________________________________________________________________________________

PIĄTEK II TYGODNIA WIELKIEGO POSTU

Dzień powszedni

Mt 21, 33-43.45-46 Ściągnij plik MP3 (ikonka) ściągnij plik MP3
0,26 / 11,34

Jezus objawia miłosierdzie Ojca także w przypowieści o zbuntowanych dzierżawcach, którą dzisiaj podaje nam Kościół. Poproś Jezusa, aby pozwolił ci odkryć Jego miłosierdzie w słowie i twoim życiu.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg świętego Mateusza
Mt 21, 33-43.45-46

Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: «Posłuchajcie innej przypowieści: Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś kamieniami obrzucili. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: „Uszanują mojego syna”. Lecz rolnicy zobaczywszy syna mówili do siebie: „To jest dziedzic; chodźcie, zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo”. Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. Kiedy więc właściciel winnicy przyjdzie, co uczyni z owymi rolnikami?» Rzekli Mu: «Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze». Jezus im rzekł: «Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: „Kamień, który odrzucili budujący, ten stał się kamieniem węgielnym. Pan to sprawił i jest cudem w naszych oczach”. Dlatego powiadam wam: Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce». Arcykapłani i faryzeusze słuchając Jego przypowieści poznali, że o nich mówi. Toteż starali się Go ująć, lecz bali się tłumów, ponieważ Go miały za proroka.Zastanawiające jest postępowanie gospodarza winnicy, który wielkim zaufaniem obdarzył ludzi, a gdy oczekiwał od nich plonu, spotkał się nie tylko z oporem, odrzuceniem i pobiciem, ale także z zabójstwem najpierw swych posłańców, a w końcu także syna. Czy takie postępowanie nie wydaje ci się słabością, może nawet pobłażliwością wobec zła? Jak ty reagujesz, gdy spotykasz się z oporem, odrzuceniem, ze złem?

Jak właściciel winnicy, tak Bóg postępuje wobec nas, dzierżawców Jego dóbr:  nie wymierza natychmiast kary za grzechy, ale cierpliwie czeka na nasze nawrócenie; wysyła różnych posłańców i daje czas. Gdy św. Faustyna zapytała Jezusa, dlaczego tak postępuje, usłyszała: „Miłosierdziem swoim ścigam grzeszników na wszystkich drogach ich i raduje się serce Moje, gdy oni wracają do Mnie. Na ukaranie mam wieczność, a teraz przedłużam im czas miłosierdzia, ale biada im, jeżeli nie poznają czasu nawiedzenia Mego”. Jego miłosierdzie jest cierpliwe, nie unosi się gniewem…  A twoje?

Spójrz teraz na dzierżawców. Nie liczą się oni zupełnie z właścicielem: nie tylko nie dostrzegają jego dobroci, ale nawet usiłują przywłaszczyć sobie jego majątek. A Jezus do św. Faustyny powiedział: „Tak poufale obcuję z duszą twoją, bo nie kradniesz darów Moich, i dlatego zlewam wszelkie łaski na duszę twoją, bo wiem, że nie przywłaszczysz ich sobie”. Czy dostrzegasz w codzienności swego życia Boże dary, które otrzymałeś z Jego miłosierdzia? Czy czujesz się ich właścicielem, czy dzierżawcą? (Dz. 1069)

Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: «Posłuchajcie innej przypowieści: Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś kamieniami obrzucili. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: „Uszanują mojego syna”. Lecz rolnicy zobaczywszy syna mówili do siebie: „To jest dziedzic; chodźcie, zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo”. Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. Kiedy więc właściciel winnicy przyjdzie, co uczyni z owymi rolnikami?» Rzekli Mu: «Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze». Jezus im rzekł: «Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: „Kamień, który odrzucili budujący, ten stał się kamieniem węgielnym. Pan to sprawił i jest cudem w naszych oczach”. Dlatego powiadam wam: Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce». Arcykapłani i faryzeusze słuchając Jego przypowieści poznali, że o nich mówi. Toteż starali się Go ująć, lecz bali się tłumów, ponieważ Go miały za proroka.

Uwielbij Pana słowami Psalmu: „Miłosierny jest Pan i łaskawy, nieskory do gniewu i bardzo łagodny. On odpuszcza wszystkie twoje winy, On leczy wszystkie niemoce…, On twoje dni nasyca dobrami” (Ps 103).

http://modlitwawdrodze.pl/home/
____________________________

 

1970900_875623649203052_4323248296941356787_n

PIERWSZE CZYTANIE  (Rdz 37,3-4.12-13a.17b-28)

Sprzedany przez braci Józef jest typem Chrystusa

Czytanie z Księgi Rodzaju.

Izrael miłował Józefa najbardziej ze wszystkich swych synów, gdyż urodził mu się on w podeszłych jego latach. Sprawił mu też długą szatę z rękawami. Bracia Józefa widząc, że ojciec kocha go więcej niż ich wszystkich, tak go znienawidzili, że nie mogli zdobyć się na to, aby przyjaźnie z nim porozmawiać.
Kiedy bracia Józefa poszli paść trzody do Sychem, Izrael rzekł do niego: „Wiesz, że bracia twoi pasą trzody w Sychem. Chcę więc posłać ciebie do nich”. Józef zatem udał się za swymi braćmi i znalazł ich w Dotain.
Oni ujrzeli go z daleka i zanim się do nich zbliżył, postanowili podstępnie go zgładzić, mówiąc między sobą: „Oto nadchodzi ten, który miewa sny. Teraz zabijmy go i wrzućmy do którejkolwiek studni, a potem powiemy: «Dziki zwierz go pożarł». Zobaczymy, co będzie z jego snów”.
Gdy to usłyszał Ruben, postanowił ocalić go z ich rąk; rzekł więc: „Nie zabijajmy go”. I mówił Ruben do nich: „Nie doprowadzajcie do rozlewu krwi. Wrzućcie go do studni, która jest tu na pustkowiu, ale ręki nie podnoście na niego”. Chciał on bowiem ocalić go z ich rąk, a potem zwrócić go ojcu.
Gdy Józef przyszedł do swych braci, oni zdarli zeń jego odzienie, długą szatę z rękawami, którą miał na sobie. I pochwyciwszy go, wrzucili go do studni: studnia ta była pusta, pozbawiona wody.
Kiedy potem zasiedli do posiłku, ujrzeli z dala idących z Gileadu kupców izmaelskich, których wielbłądy niosły wonne korzenie, żywicę i olejki pachnące; szli oni do Egiptu. Wtedy Juda rzekł do swych braci: „Cóż nam przyjdzie z tego, gdy zabijemy naszego brata i nie ujawnimy naszej zbrodni? Chodźcie, sprzedamy go Izmaelitom. Nie zabijajmy go, wszak jest on naszym bratem”. I usłuchali go bracia.
I gdy kupcy madianiccy ich mijali, wyciągnąwszy spiesznie Józefa ze studni, sprzedali go Izmaelitom za dwadzieścia sztuk srebra, a ci zabrali go z sobą do Egiptu.
Oto słowo Boże.


PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 105,16-17.18-19.20-21)

Refren: Wspomnijcie cuda, które Pan Bóg zdziałał.

Pan przywołał głód na ziemię *
i odebrał cały zapas chleba.
Wysłał przed nimi męża: *
Józefa, którego sprzedano w niewolę.

Kajdanami ścisnęli mu nogi, *
jego kark zakuto w żelazo,
aż się spełniła jego przepowiednia, *
i poświadczyło ją słowo Pana.

Król posłał, aby go uwolnić, *
wyzwolił go władca ludów.
Ustanowił go panem nad swoim domem, *
władcą nad całą swą posiadłością.


ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (J 3,16)

Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.

Tak Bóg umiłował świat, że dał swojego Syna Jednorodzonego;
każdy, kto w Niego wierzy, ma życie wieczne.

Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.


EWANGELIA  (Mt 21,33-43.45-46)

Przypowieść o dzierżawcach winnicy

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu:
„Posłuchajcie innej przypowieści: Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał.
Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś kamieniami obrzucili. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: «Uszanują mojego syna».
Lecz rolnicy zobaczywszy syna mówili do siebie: «To jest dziedzic; chodźcie, zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo». Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. Kiedy więc właściciel winnicy przyjdzie, co uczyni z owymi rolnikami?”
Rzekli Mu: „Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze”.
Jezus im rzekł: „Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: «Kamień, który odrzucili budujący, ten stał się kamieniem węgielnym. Pan to sprawił i jest cudem w naszych oczach». Dlatego powiadam wam: Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce”.
Arcykapłani i faryzeusze słuchając Jego przypowieści poznali, że o nich mówi. Toteż starali się Go ująć, lecz bali się tłumów, ponieważ Go miały za proroka.
Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ


Odnaleźć siebie w nauczaniu Jezusa

Arcykapłani i starsi ludu nie mogli znieść tego, jak Jezus mówił, że Bóg jest Jego Ojcem i że Go miłuje. Zazdrość, czyli ten okropny brak pogodzenia się z czyimś dobrem, prowadzi do gniewu i zabójstwa. Przejmująca pod tym względem jest przypowieść z Ewangelii. Tu już nie dochodzi do bratobójstwa. W przypowieści Jezus zapowiada bogobójstwo – własną śmierć. Przewrotni rolnicy nie tylko nie uszanowali syna, wbrew nadziei właściciela winnicy, ale targnęli się na jego życie. Jednak końcowe pytanie Jezusa pokazuje, że nie o samą przypowieść tu chodzi. Arcykapłani bardzo dobrze zrozumieli, że Chrystus mówi do nich, ale również i o nich. Jest to wielka sztuka odnaleźć siebie w Jego nauczaniu. Jednak ta lekcja nic im nie dała.

Panie, dzień po dniu czytam słowa Ewangelii. Tak poznaję prawdę o Tobie i Twojej miłości. Przyzywam Ducha Świętego, chcąc odnaleźć także siebie i swoje upadki, aby się nawrócić.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”

  1. Mariusz Szmajdziński
    Edycja Świętego Pawła

Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: “Posłuchajcie innej przypowieści: Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał.

 

Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś kamieniami obrzucili. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: «Uszanują mojego syna». Lecz rolnicy zobaczywszy syna mówili do siebie: «To jest dziedzic; chodźcie, zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo». Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. Kiedy więc właściciel winnicy przyjdzie, co uczyni z owymi rolnikami?”

 

Rzekli Mu: “Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze”.

 

Jezus im rzekł: “Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: «Kamień, który odrzucili budujący, ten stał się kamieniem węgielnym. Pan to sprawił i jest cudem w naszych oczach». Dlatego powiadam wam: Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce”.

 

Arcykapłani i faryzeusze słuchając Jego przypowieści poznali, że o nich mówi. Toteż starali się Go ująć, lecz bali się tłumów, ponieważ Go miały za proroka.

 

Rozważanie do Ewangelii

 

“Kamień, który odrzucili budujący, ten stał się kamieniem węgielnym”. Odrzucenie Chrystusa stało się początkiem naszego zbawienia. “Pan to sprawił i jest cudem w naszych oczach”.

 

Czy rzeczywiście jest cudem w naszych oczach? Czy dostrzegamy, jak cudownie Pan Bóg sprawia, że nasz grzech, zamiast niszczyć nas definitywnie, jest początkiem odrodzenia? Oczywiście pod warunkiem, że chcemy być zbawieni przez Chrystusa, że chcemy aby On nasze zło przemienił w dobro.

 

Ostatnie słowo nie należy do zła. Chyba, że się na to zgodzimy. Ostatnie słowo należy do Boga. Możemy jednak Go odrzucić i nie pozwolić, aby On nas zbawił. Wybór należy do nas.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2782,ewangelia-ostatnie-slowo-nalezy-do-boga.html

_____________________________

Piątek 2 tygodnia Wielkiego Postu

Zaufaj Bogu! – wiele razy słyszymy te słowa i za każdym razem wzbudzają w nas inne uczucia. Czasem jest to radość pokrzepienia płynąca ze świadomości, że jest Ktoś, kto pragnie dla mnie jedynie dobra. Innym razem pojawia się złość maskująca rozpacz i poczucie bezsilności. Zarówno jedna, jak i druga postawa kieruje nas ku niebieskiemu Ojcu. Gdyż to On właśnie jest tym, który wybawił Józefa od śmierci i uczyniwszy go znakiem dla braci stał się sprawcą większego dobra, lecz także to On jest tym, który nieustannie posyłając swoje sługi, a nawet swego umiłowanego Syna Jezusa, wciąż wierzy w ludzkie nawrócenie, nawet wtedy, gdy my sami najbardziej w nie wątpimy. On już mi zaufał i godzien jest tego samego z mojej strony.

Komentarz do I czytania (Rdz 37, 3-4. 12-13a. 17b-28)

Bóg potrafi przeprowadzić nas przez sytuacje wydawałoby się beznadziejne i sprawić, że pozostanie w nas doświadczenie Jego dobra. Gdy bowiem czytamy o strasznej sytuacji, w jakiej znalazł się Józef, oraz słysząc, jak się ona z czasem rozwiązuje, możemy zachwycić się tajemnicą Bożej Opatrzności. Oto mamy dowód, że Bóg potrafi uratować nie tylko od cierpienia czy niewoli, lecz nawet od śmierci. Ta zaś pokorna i ufna postawa, z jaką przyjmujemy to, co na nas spotyka, staje się z czasem znakiem mającym moc skruszyć twarde serca tych, którzy patrzą na swoje życie pełni zwątpienia w Bożą dobroć i potęgę.

Komentarz do Ewangelii (Mt 21, 33-43. 45-46)

Jak ciężko jest słuchać słów krytyki. Arcykapłani, usłyszawszy słowa Jezusa i poznawszy, że o nich mówi, poczęli się buntować. Najpierw odrzucili to, nad czym powinni się zastanowić. Nie były to przecież słowa nienawiści, które poniżałyby kogoś czy umniejszały jego wartość. Każdy spośród słuchaczy przyznałby rację, że owi przewrotni słudzy zrobili źle, lecz nie każdego stać na to, aby przyznać się przed sobą, że czyny owych sług nie są lepsze od jego własnych. Lecz tylko stając w prawdzie, można wydać owoce nawrócenia. Nawrócenia, które przez cały czas było dostępne dla tych sług i jest dostępne również dla nas.

Pomyśl:

  • Co sprawia mi największą trudność, kiedy rodzą się we mnie wątpliwości dotyczące dobroci Boga?
  • W jaki sposób reaguję, gdy ktoś przekazuje mi niewygodną prawdę o mnie?
  • W jakich chwilach mojego życia zauważam wyraźnie prowadzenie Boga?

Pełne teksty liturgiczne oraz komentarze znajdziesz w miesięczniku liturgicznym Od Słowa do Życia.

http://www.odslowadozycia.pl/pl/n/538

____________________________

Św. Ambroży (ok. 340-397), biskup Mediolanu, doktor Kościoła
Komentarz do Ewangelii św. Łukasza 9, 29-30

„Przypowieść o winnicy”
 

Winorośl jest naszym symbolem, bo lud boży – latorośl wszczepiona w krzew winny (J 15,5), wznosi się ponad ziemię. Obfitując z niewdzięcznej ziemi, już to pączkuje i kwitnie, już to przybiera się zieleń, już to przypomina słodkie jarzmo krzyża, kiedy urosła, a jej ramiona tworzą pędy płodnej winnicy… Słusznie zatem winorośl nazywamy ludem Chrystusowym, ponieważ znaczy swe czoło znakiem krzyża (Ez 9,4), lub zbiera się jej owoce na końcu lata, albo – tak jak rzędy winnicy – ubodzy i bogaci, pokorni i potężni, słudzy i panowie, wszyscy w Kościele są doskonale równi…

Kiedy przywiązuje się winorośl, ona się wznosi; kiedy się jej obcina gałęzie to nie po to, by ją pomniejszyć, lecz pomóc wzrastać. Podobnie jest ze świętym ludem: kiedy się go związuje to on się uwalnia; jeśli się go upokarza to on powstaje; jeśli się go przycina to jakby mu dawano nową koronę. Lepiej, tak jak odrośl ze starego drzewa jest wszczepiona w inne, tak lud święty…, karmiony na drzewie krzyża…, się rozwija. A Duch Święty, jakby wylany w bruzdach ziemi, wylewa się w naszym ciele, obmywając to, co nieświęte i wznosząc nasze członki ku niebu.

Pracownik Winnicy ma zwyczaj tę winorośl oczyszczać, przywiązywać i obcinać (J 15,2)… Raz pali słońcem tajemnice naszego ciała, raz podlewa je deszczem. Lubi plewić swój teren, aby ciernie nie zraniły pączków; czuwa, żeby liście nie dawały zbyt dużo cienia…, pozbawiając słońca nasze cnoty i utrudniając dojrzewanie naszych owoców.

____________________________________

Ocalić dobro (26 lutego 2016)

ocalic-dobro-komentarz-liturgiczny

Bracia Józefa nienawidzili go – jak to opisuje dzisiejsze czytanie z Księgi Rodzaju. Ale nawet wśród nich był jeden sprawiedliwy – Juda – który pragnął ocalić niewinnego Józefa. Nawet tam, gdzie wydaje się królować zło, można odszukać ziarna dobra i miłości. Miłosierdzie, jak wiemy, na tym też polega, aby wśród krzykliwego zła, widzieć w ludziach dobro i pomagać im ocalić je, aby mogło się rozwijać. Dobro trzeba też ocalać w sobie, nie dać mu się zagłuszyć przez ciernie. Czy damy radę znaleźć w sobie dość odwagi do takich prac? Dzierżawcy winnicy dopuścili się zbrodni, ponieważ skoncentrowali się na zysku, nie interesowało ich nic innego. Niech łaska Boża, jak o to modlimy się w czasie Mszy podczas Modlitwy nad darami, pomoże nam chronić dobro i służyć naszemu Stwórcy.

 

Miłosierny Boże, niech Twoja łaska pomoże nam prowadzić oddane Tobie życie, * abyśmy mogli godnie składać Najświętszą Ofiarę. Przez Chrystusa, Pana naszego.

 

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Rdz 37, 3-4. 12-13a. 17b-28; Mt 21, 33-43. 45-46

Szymon Hiżycki OSB | Pomiędzy grzechem a myślą

http://ps-po.pl/2016/02/25/ocalic-dobro-26-lutego-2016/

_________________________________________

Homilia

Bóg swoich wybranych wprowadza w sytuacje bycia odrzuconym, znieważanym , pogardzanym, nie branym pod uwagę, wreszcie znienawidzonym, zabitym ….

Dlaczego tak jest? Dlaczego nie może być inaczej? Dlaczego człowiek zabija drugiego człowieka myślą, słowem i czynem? Skąd te myśli pełne nieprzyjaznych sądów, potępień, pretensji, żali do naszych bliskich, do innych ludz? Dlaczego Kainowy sposób “rozwiązania” problemu z drugim człowiekiem – z bratem/siostrą, mamy ciągle pod ręką?

Te pytania, dla kogoś kto nie widzi u siebie mentalności “zabójcy bliźniego”, będą mogły wydawać się poza nim, nie dotyczącego jego życia.

Ale jeżeli mamy chociaż szczyptę uczciwości to możemy otrzymać łaskę zobaczenia naszego serca w prawdzie. Nie mam problemów z bliźnim tylko do momentu kiedy bliźni nie wejdzie mi w drogę, nie pokrzyżuje moich planów, nie zniszczy moich zabezpieczeń, moich marzeń, tylko do momentu kiedy nie dostrzegę z jego strony zagrożenia: bo jest lepszy, inteligentniejszy, przystojniejszy, ma większe powodzenie u ludzi, ma więcej pieniędzy, lepsze zdrowie, odnosi większy sukces, itd….

 

Historia Józefa potwierdza: Bracia patrzą na Józefa z dystansu, nie tylko w sensie materialnym, oni już wcześniej odsunęli go od siebie, jako niewygodnego, jako innego, jako zagrażającego ich planom. Niespodziewane pojawienie się Józefa uruchamia drzemiący w ich sercach wyrok śmierci na niego. Kłamliwe wyjaśnienia są tylko próbą ratowania siebie w oczach ojca, Jakuba. Ich nienawiść do brata żywi się tym, że jest on bardziej umiłowany przez ojca, że jest wrażliwszy, że miewa sny, marzenia, jest niewątpliwie wrażliwszy na świat duchowy. Dlatego chęć zabicia Józefa wydaje się im rozwiązaniem problemu, usunięciem “zakały” z ich rodzinnego życia. Jest też to próba zakwestionowania duchowego świata, który dla Józefa jest ważny. “Zobaczymy, co będzie z jego snów”.

 

Ale to słowo wypełnił Jezus Chrystus. Jego los został zapowiedziany historią Józefa egipskiego. A wszystko to po to, aby każdy, kto w Jezusa Chrystusa wierzy, miał życie wieczne. Bóg Swojego Jedynego Syna wprowadził w nasz ludzki świat, zatruty, duchowo chory świat naszych serc, umysłów. Nie patrzył na nas z daleka, ale stał się tak bliskim, że potrafiliśmy Go swobodnie zabić – nie stawiał oporu. To w jaki sposób Bóg umiłował świat, że dał swojego Syna Jednorodzonego, objawia nam moc Jego miłość do nas, którzy – oszukani złą nowiną, że Bóg nas nie kocha – mamy serca pełne pożądliwości skierowane, by posiąść wszystko. Niestety takie serca nie są w stanie wydać owoców życia z wiary lecz pozostają śmiertelnie samotne, puste, nieszczęśliwe, ratujące się kłamstwem.

 

Panie Jezu, Który zechciałeś stać się kamieniem odrzuconym przez nas budujących. Proszę, Cię, bądź dla mojego życia Kamieniem Węgielnym, abym wydawał owoce życia z wiary, na które Ty czekasz.

ks. Antoni Skałba MS (Olsztyn

Księża Misjonarze Saletyni 
Centrum Pojednania “La Salette” 
38-220 Dębowiec 55 
tel.: +48 13 441 31 90 | +48 797 907 287 
www.centrum.saletyni.pl | centrum@saletyni.pl
 

Świętych Obcowanie

_________________________________________________________________________________________________

Droga Krzyżowa

________________________________________________________________________________________________

Także Twoja Droga Krzyżowa

dodane 14.03.2003 11:04

ks. Mieczysław Maliński

Rozważania Drogi Krzyżowej opublikowane po raz pierwszy w roku 1960. I wciąż zdumiewająco aktualne…

To nie tylko Jego życie było takie. Każde życie jest takie. Twoje też. Również i ty masz okresy powodzenia, kiedy żyjesz w uznaniu i podziwie wśród szerokiego kręgu przyjaciół. Ale przychodzą okresy klęski, gdy jedni przyjaciele opuszczają cię, inni zapierają się ciebie i zostajesz sam. Osądzają cię niesprawiedliwie. Wkładają na ciebie szatę błazna. Dźwigasz swój krzyż wśród niezrozumienia i pogardy, popychany jak zwierzę. Upadasz, wstajesz podnoszony krzykiem i nawoływaniem.

To nie tylko On tak szedł pod krzyżem, ale także i ty.

I. Stacja niesłusznie potępianych

Jezus zginął dlatego, że wytknął faryzeuszom i saduceuszom fałsz, obłudę, nieuczciwość. Postanowili się Go pozbyć: osądzili Go i skazali na śmierć. Być może, mógłby uratować się, gdyby wycofał się z tego, co głosił, gdyby zaprzeczył temu, co było podstawą oskarżenia. Ale tego nie zrobił. Piłat pod naciskiem Żydów wyrok zatwierdził.

II. Stacja tych, którzy przyjmują swój krzyż

Już nie było innych możliwości, nie było innej drogi — wszystkie były pozamykane uczciwością, poczuciem godności. Można było tylko tak postąpić: wziąć krzyż i wejść na drogę śmierci.

III. Stacja upadających pod krzyżem na początku drogi

To było chyba całkiem przypadkiem: potknął się o kamień |albo pośliznął się na błocie ulicznym. Jeszcze nie umiał iść z takim ciężarem. Upadł całym ciałem. Powstał i poszedł dalej, starając się bardzo uważać, aby nie dopuścić do powtórnego upadku.

IV. Stacja tych, którym w drodze krzyżowej towarzyszy matka

W luce pomiędzy idącymi obok żołnierzami i przepychającymi się faryzeuszami — w murze obojętności i nienawiści — pojawiła się Matka. Nie spodziewał się, że Ją zobaczy. Nie oczekiwał Jej obecności. Nie przypuszczał, że będzie Mu towarzyszyć. Poczuł żal, że Ona widzi Go z krzyżem na ramionach. Ale był Jej wdzięczny, że nie jest tak osamotniony: że tuż obok jest ktoś nieobcy, niewrogi — ktoś najbliższy na świecie.

V. Stacja tych, którzy muszą korzystać z cudzej pomocy

Już od dłuższego czasu wiedzieli, że On nie doniesie krzyża na szczyt. Przystawał, zataczał się, oddychał coraz ciężej, krzyż coraz bardziej przyginał Go do ziemi. Rozglądali się za kimś, kto mógłby Mu pomóc. Wreszcie ktoś spostrzegł Szymona z Cyreny — wracał z pola, teraz przystanął i przyglądał się orszakowi skazańców. Zawołali na niego, żeby podszedł bliżej. Podszedł, nie wiedząc, czego zażądają. Wtedy kazali mu dźwigać krzyż. W pierwszej chwili nie mógł się zorientować, o co chodzi, potem, gdy zrozumiał, sprzeciwił się kategorycznie. Nie pomogło. Przymusili go. Niechętnie ujął krzyż silnymi ramionami i począł iść pod górę.

VI. Stacja obdarzonych niespodziewanie ludzką dobrocią

Przemknęła pomiędzy ciężko stąpającymi żołnierzami. Zrobiła to tak szybko, że nie zdążyli nawet zagrodzić jej drogi. Jednym ruchem założyła swoją chustę na twarz Jezusa. Nie odważyła się jej wytrzeć, bo bała się, że zahaczy płótnem o koronę cierniową. Zresztą nawet by nie zdążyła, bo już któryś z żołnierzy szarpnął ją brutalnie do tyłu i wyrzucił poza kordon. Dla Niego to było jak łyk zimnej wody. Chłód płótna usunął gryzący pot i krew zalewającą oczy.

VII. Stacja upadających w środku drogi krzyżowej

Sam nawet nie wiedział, dlaczego upadł. Podłożył Mu ktoś nogę, czy też sam się potknął. Upadek był niespodziewany. Zemdlał. Orszak na chwilę przystanął. Aż dźwignęły Go na nogi uderzenia i krzyki zniecierpliwionych tym, że zakłóca porządek.

VIII. Stacja tych, którym ludzie okazują współczucie

Zobaczył je rozszlochane, zrozpaczone, patrzące w Niego z przerażeniem. Nie chciał tego. Nie chciał zaprzątać ich swoim cierpieniem. Odwrócił ich uwagę: „Nie płaczcie nade mną, ale same nad sobą płaczcie i nad synami waszymi”.

IX. Stacja tych, którzy upadają na końcu swojej drogi

Tak bardzo chciał wytrwać, iść zgodnie z rytmem grupy, ale nie wytrzymał tempa. Od chwili zdawał sobie sprawę, że nie potrafi iść dalej. Szedł dziwiąc się każdemu krokowi, który stawiał. Serce waliło rozpaczliwie, przed oczami pojawiały się czarne płaty, pot spływał po całym ciele. Powtarzał sobie: jeszcze jeden krok, jeszcze jeden. Nagle zrobiło Mu się słabo, kolana zwiotczały i osunął się na ziemię. Był skrajnie wyczerpany.

X. Stacja publicznie wydrwionych

Koniec Jego drogi. Teraz czekał Go ostatni etap: śmierć. Zdarli szaty przywarte do ran. Otoczyli Go szerokim kołem. Przyglądali Mu się, drwili z Jego słabości i klęski.

XI. Stacja leżących na łożu boleści

Położyli Go na wąskiej belce krzyża, zsunęli nogi, rozciągnęli ręce, tak jak się układa przedmioty na swoim miejscu. Zobaczył nad sobą sufit nieba i twarz kata zatroskanego swoją robotą. A potem uderzył Go straszny ból rozpychanych żelazem kości. Ocknął się, gdy podnoszono krzyż w górę. Poczuł, jak rozdzierają się rany i znowu zemdlał.

XII. Stacja umierających

Chwile świadomości przerywane omdleniami z bólu, z których znowu wyrywał Go ból. Czasem budziły Go przekleństwa i szyderstwa ludzi stojących pod krzyżem lub współtowarzysza niedoli. Jeszcze ostatnia troska o Matkę. Z największym trudem wypowiedział polecenie do Niej i do Jana: „Niewiasto, oto syn twój”. „Oto Matka twoja”. Spalone usta, obręcz ognia na głowie, ręce — palące pochodnie, nogi — palące słupy. Umrzeć jak najprędzej, przestać czuć, przestać myśleć, przestać żyć. „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”. I zagarnęła Go wielka ciemność i wielka cisza.

XIII. Stacja tych, którzy umarli

Wyrwali gwoździe ze sczerniałych ran, bezwładne ręce złożyli na swe ramiona. Głowa i korpus przewaliły się im na plecy. Delikatnie znieśli ciało na ziemię. Położyli na przygotowanym płótnie. Odczepili cierniową koronę. Ręce ułożyli równo obok tułowia. Umęczone ciało owinęli prześcieradłem.

XIV. Stacja złożonych do grobu

Trzeba się było spieszyć, bo zbliżał się zachód słońca. Włożyli ciało na prowizoryczne nosze i zanieśli do grobowca. W orszaku pogrzebowym była Matka i paru przyjaciół wiernych do końca. Ciało złożyli na ławie kamiennej w jaskini grobowej. Wyszli. Wejście założyli kamieniem.

http://liturgia.wiara.pl/doc/418994.Takze-Twoja-Droga-Krzyzowa/4
________________________________________________________________________________________________

Polecane artykuły

________________________________________________________________________________________________

Święty Ignacy Loyola, gdy zachęca do modlitwy zwanej po polsku rachunkiem sumienia, proponuje, by człowiek, zanim zacznie sobie przypominać to, co się niedawno wydarzyło, dziękował za wszystko, co go ostatnio spotkało.

 

Modlitwa ta powinna wprowadzić w atmosferę cieszenia się tym, do czego zostaliśmy wezwani, czyli cieszenia się szczęściem (tym, które już mamy, i tym, na które czekamy). Jeżeli rachujemy się z sobą, czynimy to, aby otworzyć się na szczęście, by unikać na przyszłość tego, co je od nas oddala.
Tradycja chrześcijańska zalecała, aby przy przygotowywaniu się do spowiedzi nie tylko korzystać z przykazań, ale też sięgnąć po osiem błogosławieństw.
Nie wydają się one normatywne. Niby nie wskazują na to, co należy, a czego nie należy, a jednak pokazują drogę do szczęścia. A czegóż bardziej żałujemy, jak nie utraconych okazji do zasmakowania szczęścia?
Gdy myślę: “Nie żałuję”, to dlatego, że czułem się (wtedy!) szczęśliwy. Dla jakiego szczęścia niczego bym nie żałował? Na to pytanie można próbować sobie odpowiedzieć, konfrontując się z ewangelicznym tekstem błogosławieństw.
Grecki termin makarioi można przetłumaczyć “błogosławieni”, ale także “szczęśliwi”. Jest to specyficzne szczęście. Ktoś mógłby wręcz wyśmiać tych, których Jezus w Kazaniu na górze nazywa błogosławionymi (szczęśliwymi).
Spróbujmy zrozumieć, o co chodzi Chrystusowi, albo o co Mu nie chodzi. Historia zna wiele interpretacji tego tekstu, bardzo różnych. My posłużymy się nietypową metodą. Każdemu błogosławieństwu towarzyszy obietnica, która stanowi jego drugą część. Myślę, że nie chodzi tu o abstrakcyjną zapłatę, ale o pewną logiczną konsekwencję przyjęcia takiej, a nie innej postawy. Dlatego może to być klucz do zrozumienia, o jaką postawę chodziło Jezusowi. Dzięki niemu dowiemy się, czego możemy żałować, jeżeli machnęliśmy ręką na te błogosławieństwa.
Proponuję wewnętrzne dialogi po każdym błogosławieństwie:
1. “Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie”.
“Należy”, czyli jesteśmy na płaszczyźnie posiadania. Człowiek może uczynić swoje niedostatki źródłem otwarcia się na Boże dary, na królestwo niebieskie. Bogactwo jest tu utożsamiane z postawą samowystarczalności, zabezpieczenia się na każdą okazję, żeby już nikt nie musiał mi pomagać; nawet Bóg nie potrzebuje mnie zbawiać.

 

  • Nie żałuję, że do mnie nie należy królestwo niebieskie! Po co mi ono?
  • A czy dobrze Ci z tym, że wszystko zależy tylko od Ciebie?

2. “Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni”.
Pocieszani nie muszą być ci, którzy sami się pocieszają, którzy w każdym stresie potrafią zagłuszyć smutek, uciec od niego. Zamiast przejmować się złem, krzywdą bliźnich, starają się zagłuszyć sumienie, rzucając się w wir uciech i okłamywania samego siebie.

 

  • Nie żałuję, że nie będę pocieszony!
  • Do czasu.

3. “Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię”.
“Posiądą ziemię”, czyli zdobędą władzę. To ciekawe, że cisi będą władać światem. I nie chodzi tu o pochwałę szarych eminencji. Życie uczy, że tym, którzy są hałaśliwi i głośno zachwalają swoje walory, lepiej nie powierzać niczego, co wymaga solidności i odpowiedzialności.

 

  • Nie żałuję, że nie posiadam ziemi! Po co mi władza?
  • Może Tobie nie jest ona potrzebna, ale tym, którym mógłbyś służyć dzięki niej…

4. “Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni”.
Widać tu dysonans między pragnieniem i nasyceniem. A jeżeli powiemy: między spragnionymi a nasyconymi, to już mamy do czynienia z nierównością. Napięcie wynikające z nierówności domaga się rozładowania, wyrównania.
Ci, którzy czują się nasyceni, nie pragną sprawiedliwości, bo boją się stracić to, co zdobyli w systemie, który był niesprawiedliwy.

  • Nie żałuję, że nie jestem syty sprawiedliwości!
  • Naprawdę, tak dobrze Ci pośród niesprawiedliwości?

5. “Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”.
Miłosierdzia dostępuje nie ten, kto korzysta z prawa do pomocy społecznej, ani nie ten, kogo chronią silni i wpływowi koledzy. Miłosierdzia tak naprawdę może dostąpić tylko ten, komu nikt inny by nie pomógł.
Jeśli zużywasz swoje siły i zasoby na czynienie aktów miłosierdzia, to często brakuje Ci na własne zabezpieczenie. Tylko wtedy masz szansę na prawdziwe spotkanie z Miłosiernym.

 

  • Nie żałuję, że nie dostępuję miłosierdzia!
  • Żartujesz? Czyżbyś był idealny?

6. “Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”.
Boga oglądać będą ci, którzy naprawdę tego chcą, dla których jest to ważniejsze niż wszystko inne. W ich działaniu nie ma innych intencji, jak na przykład sława, dobre imię, powodzenie, zaszczyty. W tym, co robią, kierują się czystą intencją, czyli są czystego serca.

 

  • Nie żałuję, że nie będę oglądał Boga!
  • A kogo chciałbyś oglądać?

7. “Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi”.
Syn Boży, jak wiemy, wprowadził pokój między tymi, których oddzielał mur wrogości. Czytamy o tym w Liście do Hebrajczyków. Zrobił to jednak na krzyżu. Wprowadzanie pokoju łączy się z ofiarą. Jeśli podejmujesz się mediacji, pragnąc pogodzić zwaśnionych, stajesz między młotem a kowadłem. Obrywa ci się z obu stron. Taka jest właśnie misja Syna Bożego.

 

  • Nie żałuję, że mnie nie nazywają synem Bożym.
  • Co dla Ciebie znaczy: Być jak Bóg?

8. “Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie”.
Znowu spotykamy się z obietnicą posiadania, która przypomina tę z pierwszego błogosławieństwa. Mamy posiąść królestwo niebieskie, jak Jezus. Cierpią dla sprawiedliwości ci, którzy narażają się na złość zadowolonych z niesprawiedliwości, tych, którzy dobrze się urządzili dzięki niesprawiedliwości. Jezus też naraził się możnym tego świata.

  • Nie żałuję, że nie cierpię dla sprawiedliwości!
  • Wolisz nie widzieć, nie słyszeć i nic nie mówić?

9. “Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami”.
Błogosławieni jesteście, gdy was prześladują. Oto paradoks Jezusowych zapewnień, a jednocześnie potwierdzenie prawdy, że wąska jest droga, która prowadzi do nieba.

  • Nie żałuję, że mnie nie prześladują!
  • Nie masz dość fałszywych przyjaciół?

Masz przed sobą trudny wybór? Nie wiesz jak odpowiedzieć na Boże powołanie?  Mamy dla ciebie 6 prostych sposobów, które mogą się okazać bardzo pomocne przy podejmowaniu trudnych decyzji.

1. Zadbaj o wypoczynek

 


To podstawa. Kiedy jesteśmy zabiegani i zmęczeni, podejmowanie decyzji może się okazać ponad nasze siły. Panując nad swoim czasem będziesz miał poczucie, że jesteś w stanie wpłynąć także na swoje życie.
2. Nie zapominaj o modlitwie

 


Zadbaj o dobrą relację z Panem Bogiem. Módl się tak często jak to możliwe. Nie musisz za każdym razem odmawiać różańca. Wystarczy, że będziesz mieć w sobie pragnienie nieustannego bycia z Bogiem; w dobrych i złych chwilach. Poświęć codziennie pół godziny na bycie z Bogiem, a w twoim życiu zaczną się dziać cuda.
3. Pojedź w góry…

 


…lub po prostu pozwól sobie na spacer. Przebywanie na łonie przyrody pozwala złapać dystans do tego, co zajmuje naszą uwagę w zabieganej codzienności. Nic tak nie kieruje naszej uwagi ku Bogu, jak piękno Jego stworzenia. Można tego doświadczyć zwłaszcza w górach. Jeśli jednak nie możesz się tam wybrać, poświęć przynajmniej jeden dzień na totalne wyłączenie swojej aktywności zawodowej i towarzyskiej.
4. Pamiętaj, że Bóg chce twojego dobra

 


Nie może być inaczej. Jeśli Jezus daje ci pragnienia, to po to, byś dzięki nim stał szczęśliwy. Bóg nie chce, byś robił coś dlatego, bo ktoś cię do tego zmusił lub dlatego, że “tak po prostu wyszło”. Wtedy zawsze będziesz miał poczucie niedosytu i braku spełnienia. Dlatego rób to, co kochasz. Wtedy na pewno będzie to zgodne z wola Boga i twoim powołaniem.
5. Nie podejmuj decyzji w skrajnych stanach emocjonalnych

 


Euforia i to, co potocznie nazywamy “dołkiem” to najgorsze momenty w rozeznawaniu. Nigdy nie podejmuj żadnych decyzji, kiedy jest albo “bardzo dobrze”, albo “beznadziejnie”. Poczekaj, aż będzie “normalnie”.
6. Zamiast patrzeć na to, co stracisz zwróć uwagę na to, co zyskasz

 


Każda decyzja oznacza straty; jeśli będziemy się na nich koncentrować, nigdy nie podejmiemy żadnego wyboru. Zamiast patrzeć na to, co możemy stracić, warto spojrzeć na korzyści, jakie płyną z naszej decyzji. Tak będzie o wiele prościej.

http://www.deon.pl/po-godzinach/ludzie-i-inspiracje/art,362,6-sposobow-jak-rozeznac-powolanie.html

_______________________________

Życie na garnuszku u rodziców, zwlekanie z małżeństwem, przesuwanie decyzji o potomstwie lub rezygnacja z niego nie wymagają specjalnego tłumaczenia. Spójrzmy jednak na lęk przed odpowiedzialnością bez uciekania do powierzchownych ocen.

Współczesny lęk
przed odpowiedzialnością
“to co po nas zostanie
będzie jak płacz kochanków
w małym brudnym hotelu
kiedy świtają tapety”
(Zbigniew Herbert, Dlaczego klasycy?)
Co po nas zostanie? Ważne pytanie i na dodatek trafia w sedno tytułowego problemu. Szkoda tylko, że nie spędza snu z powiek statystycznego Kowalskiego czy Nowakówny, lecz jest co najwyżej uprzywilejowanym zajęciem wszelkiej maści intelektualistów. Tym, co męczy przeciętnego dwudziesto- lub trzydziestolatka, są zrozumiałe skądinąd przyziemności w rodzaju: “Z czego zapłacę za studia?” lub “Skąd wziąć w tym roku fundusze na wakacje?”. I choć w obu przypadkach siłą rzeczy idzie o tę samą przyszłość ludzkości, to jej wizje różnią się jak Wojna peloponeska Tukidydesa i Wojna polsko-ruska Doroty Masłowskiej: brzmią podobnie, ale dzielą je lata świetlne.
Owszem, można z elegancją i subtelnością Zbigniewa Herberta wystawiać na widok publiczny banalność czy konsumpcjonizm bohatera naszych czasów, by przywołać go do porządku poprzez konfrontację ze szlachetną postawą któregoś z klasycznych wzorów, ale to przecież zwyczajne moralizowanie. Poza tym – kto dziś czyta Tukidydesa? Dziś czyta się Masłowską, a “tematem sztuki” – co trafnie przepowiedział nasz poeta – jest “dzbanek rozbity, / mała rozbita dusza / z wielkim żalem nad sobą”*. I to jest signum temporis, od którego musimy zacząć.
Lęk przed dorosłością
Nie trzeba wcale sięgać po dziwaczną Wojnę polsko-ruską, by doświadczyć dylematów młodych ludzi. Wystarczy krótka lektura co bardziej osobistych blogów lub wizyta na internetowych forach, a posmakujemy ponowoczesności w polskim wydaniu.
Oto tylko kilka wyrwanych myśli anonimowych autorów: “Boję się dorosnąć! I choć brzmi to bez sensu z perspektywy wieku, w który wkroczyłam, to miałam taką chwilę refleksji i doszłam do wniosku, że do prawdziwej dorosłości mam bardzo daleko. Wciąż mieszkam z rodzicami, bo boję się zamieszkać sama. Nie umiem też podejmować sama decyzji i wszystko konsultuję z innymi. Boję się, że kiedyś zabraknie moich najbliższych i nie wiem, jak sobie wtedy poradzę”. Nie brak i głosów męskich: “Mam ten sam problem. Skończyłem studia i co dalej… Praca, staż, wynajem mieszkania, Boże drogi, ile tego na głowie… Powoli staram się jakoś zbierać do kupy”.
Wypowiedzi można by mnożyć i cytować do woli w zależności od tezy, którą chce się udowodnić. Anonimowość Internetu sprawia, że ludzie obnażają się i wystawiają na zranienie. Nie chodzi jednak o to, by tanim kosztem ironizować czy ośmieszać dramaty ludzi zagubionych, wprost przeciwnie, spróbować je docenić i zrozumieć niejako od wewnątrz. To przecież dzięki takim szczerym do bólu narracjom mamy bezpośredni wgląd w coś, co można by określić strumieniem świadomości współczesnego człowieka. I na dodatek w czystej postaci, bez żadnej domieszki psychologii czy socjologii, które zawsze przy okazji próbują przemycić własne idee.
Dla współczesnej psychologii lęk przed odpowiedzialnością nie stanowi wielkiej tajemnicy. W sposób wyczerpujący został już opisany jako jednostka chorobowa o egzotycznie brzmiącej nazwie hypengyophobia. Można znaleźć wiele dobrych porad, jak z nią walczyć, i specjalistycznych środków zaradczych: od hipnozy zaczynając, poprzez grupy wsparcia i techniki relaksacyjne, a na lekach przeciwlękowych kończąc. Wizja ta jednak nie grzeszy głębią spojrzenia, bo zasadniczo skupia się na usuwaniu nieprzyjemnych objawów, a nie na odsłanianiu źródeł trudności. Badania socjologiczne też koncentrują się na opisywaniu zjawiska, a w ich świetle młodzi ludzie istotnie wypadają źle na tle poprzednich pokoleń.
Statystyki mówią same za siebie. Życie na garnuszku u rodziców, zwlekanie z formalizowaniem związku, przesuwanie decyzji o potomstwie lub rezygnacja z niego nie wymagają specjalnego tłumaczenia. Chociaż przy odrobinie dobrych chęci można by je zbić innego rodzaju danymi, które informują o wysokim bezrobociu i galopujących cenach wynajmu mieszkania, o rosnącej liczbie rozwodów, o globalnym przeludnieniu itp. W ich kontekście postawy młodych można odczytać jako zupełnie racjonalne i zdroworozsądkowe. Spójrzmy jednak na sygnalizowany lęk przed odpowiedzialnością głębiej, nie uciekając w powierzchowne oceny, ale próbując zrozumieć ukryty za nim mechanizm.
Wszechogarniające zawstydzenie
Tym, co uderza w wypowiedziach młodych ludzi, nie jest brak ideałów czy celów w życiu. Te wciąż są obecne i w treści przypominają ideały deklarowane przez wcześniejsze pokolenia: ekonomiczne usamodzielnienie, znalezienie satysfakcjonującej pracy, stworzenie udanego związku małżeńskiego. Uderza przede wszystkim emocjonalna aura, w której młodzi się poruszają. Nie mogąc sprostać wyznaczonym ideałom, wydają bardzo surowe i negatywne sądy na swój temat, które wzbudzają w nich zawstydzenie. Warto chwilę zatrzymać się na tych osądach i rozbudzonej przez nie emocji, by zrozumieć logikę tworzącego się w ten sposób błędnego koła.
Zazwyczaj, gdy ktoś nie osiąga zamierzonego celu lub zdradza ideały, powinno zrodzić się w nim poczucie winy, a nie wstyd. To odruch naturalny i zdrowy, bo poczucie winy wskazuje na popełniony błąd i od razu sugeruje drogi wyjścia z sytuacji oraz naprawy stanu rzeczy. Tym samym staje się pozytywną siłą motywacyjną. Jeśli jednak w miejscu poczucia winy pojawia się wstyd, to osoba zamiast przeciwdziałać sytuacji przeciwnie -zastyga w bezruchu, pogrąża się w beznadziei i bezowocnym dręczeniu samej siebie. W ten sposób zamyka się na pozytywne możliwości przezwyciężenia kryzysu.
Przykładowo, po konkretnej porażce życiowej – niezdanym egzaminie, zwolnieniu z pracy, zerwaniu więzi z kimś bliskim – zamiast logicznego osądu w rodzaju “Zawaliłeś tę sprawę, dlatego następnym razem postaraj się bardziej” (poczucie winy) pojawia się bezlitosna samoocena typu: “Zawaliłeś, więc jesteś beznadziejny i do niczego się nie nadajesz” (wstyd). Gdy osoba przy każdej, nawet najdrobniejszej okazji, dokonuje takich generalizujących ocen samej siebie, to jest czymś oczywistym, że w końcu zatrzyma się w rozwoju, a jej kontakt z rzeczywistością będzie coraz bardziej utrudniony.
Warto jednocześnie od razu podkreślić, że identyczna logika dotyczy także pozytywnych emocji. Przy każdym, nawet drobnym sukcesie taka osoba zamiast proporcjonalnej do okoliczności dumy, doświadcza nieposkromionego zadowolenia z siebie czy wręcz pychy, która zamiast mobilizować do dalszego pozytywnego działania, zamyka ją w kokonie samouwielbienia.
Nietrudno w tak naszkicowanej osobowości dopatrzyć się rysów charakterystycznych dla narcystycznych zaburzeń osobowości. I choć może wydać się nadużyciem stosowanie tej diagnozy do całego pokolenia, to bez wątpienia jej ślady są wyraźnie obecne tak w kulturze masowej, jak w osobistych narracjach. Klasyczny mit pucybuta, który dzięki uczciwej pracy, hartowi ducha i wytrwałości zostaje milionerem, jest już przeszłością. Dziś obowiązuje mit idola, którym zostaje się w sposób magiczny dzięki urodzie, głosowi lub umiejętności kopania piłki itp. Jeśli nie jesteś w stanie zostać kimś takim, jesteś nikim. Dobrze oddaje to jedna z bohaterek przywoływanej wcześniej powieści Masłowskiej, której marzy się “robienie w sztuce, kulturze”, dlatego chciałaby udzielić wywiadu jakiejś gazecie, gdzie “walnie się, że jestem zupełnie młoda, a już tak bardzo utalentowana”**. Gdy tak wybujały ekshibicjonizm nie znajduje pokrycia w rzeczywistości – a przecież zwykle tak bywa – to jego miejsce musi zająć wszechogarniający wstyd i pragnienie, by dosłownie zniknąć z powierzchni ziemi. Autodestrukcja w różnej postaci jest tylko nieuniknioną dalszą konsekwencją.
Trafność tej intuicji pośrednio potwierdza inny fenomen społeczny, a mianowicie zanik czy wręcz ucieczka od poczucia winy i grzechu. Kościół mówi o tym już od dłuższego czasu, ale coraz głośniej ten niepokojący temat podejmują także publikacje naukowe: “Żyjemy w społeczeństwie, w którym możemy powiedzieć, że się z kimś nie zgadzamy, ale już nie możemy mu zarzucić, że jest w błędzie, a tym bardziej, że jest złym człowiekiem. Poczynając od polityków, a kończąc na intelektualistach, wszyscy jesteśmy wspierani w tym, by unikać skruchy, wyrzutów sumienia, odpowiedzialności i potrzeby naprawienia krzywd”***. Ta sytuacja nie wzięła się znikąd. Jest konsekwencją szerzącego się relatywizmu moralnego i ogromnego chaosu w świecie wartości, za które odpowiedzialni są nie współcześni młodzi ludzie, ale właśnie odchodzące pokolenia.
Człowiek wśród zombie
Współczesny relatywizm moralny najlepiej wyraża popularna idea samorealizacji, która lansowana jest w społeczeństwach zachodnich od co najmniej kilkudziesięciu lat, a do nas dotarła wraz z odzyskaniem suwerenności. W jej myśl każdy człowiek ma prawo tak żyć, jak uważa za stosowne, byleby tylko był wierny sobie. Nikt nie ma prawa mu narzucać wartości, jakimi ma żyć, a wartości, które wyznaje, nie podlegają dyskusji. Ideologia ta stawia w centrum ludzkie “ja”, wykluczając przy tym jakikolwiek inny szerszy kontekst czy zobowiązania społeczne, polityczne lub religijne.
Niedługo jednak trzeba czekać, by zobaczyć, że król jest nagi. Ideologia samorealizacji kompromituje się bowiem sama, ponieważ ludzkie “ja” pozbawione szerszych odniesień okazuje się puste i pozbawione treści. Jak trafnie zauważa jeden z amerykańskich psychologów, owo puste jestestwo (ang. empty self) to wspólny mianownik wielu społecznych patologii, takich jak zaniżone poczucie własnej wartości, nadużywanie różnego rodzaju substancji, zaburzenia pokarmowe, chroniczna i kompulsywna konsumpcja, utrata sensu życia, zamieszanie w świecie wartości, głód duchowości itp.****. Chcąc stworzyć idealnego człowieka, idea samorealizacji niechcący uwolniła drzemiącego w nim potwora.
Paradoksalnie więc przytaczany na wstępie obraz płaczących kochanków z wiersza Herberta może być apokaliptyczną wizją ocalałego człowieczeństwa, które zaszyło się gdzieś w brudnym hotelu w obawie przed grasującymi hordami wygłodniałych zombie, czyli “żywych trupów”. Czyż obraz zombie nie jest doskonałym opisem wspomnianego narcyza, który potrzebuje innych ludzi tylko jako lustra odbijającego jego własną “doskonałość”, a gdy tego nie robią, traktuje ich jak nic nieznaczące śmieci? Bez autentycznych relacji, bez głębszych uczuć i zasad moralnych, bez odpowiedzialności za drugiego po trupach dąży do jakiegoś absurdalnego celu. Co najciekawsze – wciąż potrzebuje więcej i więcej. I to nie ze strony podobnych do siebie narcyzów, ale tych właśnie, którzy zdolni są jeszcze do autentycznych uczuć i relacji.

 

Tak eksploatowany dziś w popkulturze scenariusz, w którym grupa osób ucieka przed plagą postapokaliptycznych zombie, może być i jest wyrazem naszego zbiorowego lęku przed przyszłością, profetycznym sygnałem ostrzegawczym naszej wspólnej nieświadomości. Oczywiście podawany w formie zawoalowanej – pod postacią atrakcyjnej gry komputerowej (na przykład Resident Evil, która stała się podstawą serii filmów o tym samym tytule) lub zabawnej komedii (na przykład Zombieland w reżyserii Rubena Fleischera) – łagodzi nieświadomy lęk i oswaja z przerażającą rzeczywistością.
Czy to nie przed taką “kulturą śmierci” przestrzegał nas Jan Paweł II, gdy tłumaczył, że “szerzy się ona wskutek oddziaływania silnych tendencji kulturowych, gospodarczych i politycznych, wyrażających określoną koncepcję społeczeństwa, w której najważniejszym kryterium jest sukces”? Czyż nie żyjemy właśnie w takim społeczeństwie? Ile takich scenariuszy już rozegrało się i rozgrywa na naszych oczach, tyle tylko że nie rozpoznajemy ich znaczenia, bo media skutecznie pomieszały rzeczywistość z fikcją. Poza tym każdy zapatrzony jest w swój mały, prywatny świat i każdego bez wyjątku można łatwo zawstydzić – zamknąć mu usta i sprawić, że sam będzie pragnął zniknąć z oczu… Nie chodzi jednak o to, by zamykać oczy, ale by szeroko je otworzyć.
Niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie
Wobec tak zarysowanego kontekstu rodzi się proste pytanie. Skoro tak łatwo zdemaskować idee samorealizacji, dlaczego współcześni wciąż ulegają jej urokowi czy presji? Odpowiedź także jest stosunkowo prosta, choć zwykle bywa przeoczona, zwłaszcza przez zaciekłych przeciwników samorealizacji, którzy utożsamiając ją z egoizmem, hedonizmem czy laksyzmem moralnym, nie dostrzegają jej zasadniczej siły. W sposób bardzo przekonujący mówi o tym kanadyjski filozof Charles Taylor w książce The Ethics of Authenticity (“Etyka autentyczności”). Jego zdaniem idea samorealizacji kryje w sobie ideał moralny, który pozostaje wciąż aktualny, nawet jeśli próby jego realizacji tak go kompromitują. Przez ideał moralny Taylor rozumie system lepszego i bardziej wzniosłego życia, gdzie – i to jest punkt zasadniczy – lepsze czy wzniosłe nie oznacza tego, co pragniemy czy potrzebujemy, ale czego powinniśmy pragnąć.
Owo dążenie do bardziej wzniosłego życia jest motorem działania człowieka, natomiast treścią są jego pragnienia. Jednak nie te przyziemne i skupiające go na sobie, ale te autotranscendentne, które zmuszają go do przekraczania siebie, do ciągłego szukania innego. Stąd już łatwo wysnuć trafne wnioski. Gdy człowiek zdolny do tego, by sięgać po gwiazdy, sam chce zostać gwiazdą, cały ten misterny mechanizm zostaje wypaczony i człowiek zamyka się w pułapce bezpłodnego szukania samego siebie. Narcyzm w czystej postaci, z całą perwersyjną gamą możliwych wcieleń.
Aby przerwać ten zaklęty krąg, trzeba człowiekowi przywrócić jego powołanie do realizacji siebie poprzez przekraczanie siebie, a w tym istotną rolę odgrywa przezwyciężenie relatywizmu moralnego. Problem ten wykracza poza ramy naszych rozważań, ale spróbujmy chociaż go naszkicować, wykorzystując tak zwaną małą etykę Paula Ricoeura zawartą w książce Onself as Another (“O sobie samym jako innym”). Jego zdaniem dojrzewanie moralne człowieka dokonuje się w rytmie trójstopniowego dialogu z otaczającą rzeczywistością. Stając wobec problemu, najpierw opisujemy go, następnie odnosimy go do narracji, które wyrażają sens życia i nasze miejsce w nim, a następnie dajemy jakąś moralną odpowiedź.
Ta bardzo przez nas uproszczona formuła może dać cenne wskazówki młodym ludziom, których wypowiedzi cytowaliśmy na wstępie. Zwykle w swoich opisach zatrzymują się na pierwszym etapie – umiejętnie opisują swoje dylematy moralne, ale nie idą dalej. Nie odnoszą ich do już istniejących i dostępnych narracji (choćby tak cenionych przez Herberta klasyków), które mieszczą się w odziedziczonej w spadku tradycji. Powody tego są oczywiście różne i bardzo złożone, ale nie bez winy pozostaje współczesna popkultura, która wspiera młodych w odrzucaniu en bloc tradycji i w kompromitowaniu wszelkich autorytetów. Tym samym odpowiedzi moralne młodych, których mimo wszystko muszą udzielać w konkretnych sprawach, są raczej naśladowaniem zachowań obowiązujących wśród rówieśników aniżeli owocem własnego, racjonalnego wysiłku.
Oczywiście, młodzi ludzie w każdym pokoleniu postępowali podobnie, ale też zwykle z upływem czasu odkrywali, doceniali i kontynuowali odziedziczoną spuściznę. Nie możemy jednak powiedzieć, że tak będzie i tym razem, tym bardziej gdy wprost uprawiana jest polityka odcinania się od korzeni judeochrześcijańskich.

 

Empatia zamiast narcyzmu

 

Gdyby nie udało nam się namówić nikogo, by powrócił do rodzimej tradycji, niech nam będzie wolno przynajmniej przedstawić jedną, prostą i bardzo pragmatyczną radę, która pomoże przy codziennych mniej lub bardziej ważnych wyborach. Otóż jeśli czytelnik zdecyduje się na kierowanie w sferze jakąś zasadą moralną, nieważne – egoistyczną, hedonistyczną czy altruistyczną – niech ją najpierw podda tak zwanej próbie uniwersalizacji, czyli zapyta siebie, czy chciałby, aby taką samą zasadą kierowali się wszyscy inni ludzie na ziemi.
Być może taki test nie rozwiąże wszystkich problemów, ale na pewno uruchomi naszą zdolność racjonalnego myślenia, a co znacznie ważniejsze – przyczyni się do rozwinięcia w nas empatii. Zdolność empatii to podstawa każdego harmonijnego współżycia międzyludzkiego i zwykle jeden z najważniejszych kroków, koniecznych do pozytywnego rozwiązywania konfliktów międzyludzkich, zdolności przebaczenia doznanych krzywd i pojednania. Dzięki tym dwóm zdolnościom – racjonalnego myślenia i empatycznego współodczuwania – z pewnością znacznie zahamujemy, a może nawet powstrzymamy pandemię współczesnego narcyzmu. Narcyz bowiem cierpi na patologiczny brak empatii wobec innych ludzi.
Kto wie, może te kolejne próby uniwersalizacji własnych zasad moralnych skłonią kogoś do szukania odpowiedzi w tradycji oraz do odkrycia jej głębi i bogactwa. W tej sferze nie trzeba bowiem odkrywać Ameryki -została już dawno odkryta, a mimo to do dziś zadziwia i zastanawia współczesnych. Jak choćby ta zasada: Miłujcie waszych nieprzyjaciół… Tylko kto to powiedział?

 

 

Z. Herbert, Dlaczego klasycy?, “Zeszyty Literackie”, 87/2004, s. 6.

D. Masłowska, Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną, Warszawa 2002, s. 45-46.

D. L. Carveth, J. H. Carveth, Fugitives From Guilt: Postmodern De-Moralization and the New Hysterias, “American Imago”, 60/2003, s. 475.

P. Cushman, Why the Self is Empty: Toward a Historically Situated Psychology, “American Psychologist”, 45/1990, s. 599-611.

Jan Paweł II, Evangelium Vitae, Rzym 1995, 12.

Ch. Taylor, The Ethics of Authenticity, Cambridge 2003.

P. Ricoeur, Onself as Another, Chicago 1992.

Jacy jesteśmy w miłości w naszym własnym odczuciu zależy od tego, w jakim stopniu uda się nam dotrzeć do naszej własnej istoty; czy jesteśmy naprawdę gotowi otworzyć się na drugiego człowieka… Związek między dwojgiem ludzi wtedy ma szansę na sukces, jeśli oboje partnerzy są zdania, że o ich miłości nie decyduje ślepy los, lecz że może ona wzrastać, zmieniać się.

 

Takie widzenie spraw pozwala ustalić, w jakich dziedzinach życia funkcjonujemy harmonijnie – na przykład: oboje mamy taki sam sposób rozwiązywania problemów i konfliktów, oboje dajemy sobie potrzebną przestrzeń wolności, obój e mamy podobną wizę tego, dokąd ma prowadzić nasze wspólne życie. Wspólna wizja życia i miłości – także i ta dotycząca przyszłości – jest wielkim skarbem i nawet w czasach kryzysu wzmacnia poczucie wzajemnej przynależności. Do tego trzeba jeszcze umieć dostrzegać w drugim człowieku jego dobre strony i nie wyolbrzymiać negatywnych. Wtedy istniejące czy też chwilowe wady przestaną być tak istotne. Tajemnicą dobrego związku wydaje się akceptowanie odmienności drugiego człowieka, zgoda na to, że jest inny niż my i postrzeganie tego niejako okoliczności, która dzieli, lecz jako tego – i jest to wersja optymalna – co wzbogaca. Zamiast koncentrować się na tym, co dzieli, myśl o tym, jak mocną stanowicie kompanię!

Jednym z najważniejszych kamyków w tej mozaice, która składa się na związek dwojga ludzi, jest fizyczne sprzyjanie partnerowi. Czy masz potrzebę dotyku, głaskania, bycia blisko? Czułość i potrzeba wyrażania naszych uczuć stwarzają nie tylko bliskość emocjonalną, lecz również przyczyniają się do tego, że organizm produkuje hormony, które sprzyjają naszemu związkowi, ponieważ czynią nas otwartymi na siebie wzajemnie. Fizyczne ciepłe odniesienie do partnera – nie mamy na myśli seksu! – jest dla niego potwierdzeniem naszych dobrych, ciepłych uczuć, sygnałem, że jest on stale w polu naszej uwagi, bliski nam duchowo.

 

Rytuały wzmacniają miłość

 

Rytuały dobrze wpływaj ą na nasz związek, bo nadaj ą mu pewną konkretną formę. Wiele osób obawia się jednak rytuałów, bo nie odpowiadają one duchowi czasu. Aten sączy takie mądrości: “Przyzwyczajenia to śmierć miłości!“, “Trzeba zachować pewien stopień wzajemnej obcości, żeby związek miał szanse przetrwania”. Tak głoszą niektórzy samorodni “eksperci małżeńscy”. Jednak współistnienie dwojga ludzi opiera się właśnie na tym, co obojgu wspólne; do tego należy wspólnie przeżywany czas. Rytuały służą temu, by móc lepiej poznawać partnera i znajdować to, to jest nam wspólne. Rytuały miłosne nie mają nic wspólnego z rutyną codzienności, kiedy to zachowania partnerów przeradzają się w taki schemat, że dany związek traci dotychczasową dynamikę, nie rozwija się. Rytuały umożliwiają pokazanie się partnerowi w różnych rolach i sytuacjach. Pary, które pielęgnują drobne i większe zwyczaje, mają silniejsze i trwalsze relacje.

Rytuały nie powstają automatycznie. Kiedyś było inaczej – wspólne zajęcia wynikały z ustalonego rytmu dnia codziennego, który dyktowała konieczność przetrwania. Dzisiaj jednak też musimy zgadzać się na rzeczy, które na początku w ogóle nas nie interesowały. To także stoi w sprzeczności z duchem czasu, ponieważ popularne jest przekonanie, że każdy powinien angażować się tylko w te sprawy, które interesują jego samego. Jednak bez umiejętności zawierania kompromisów związek dwojga ludzi nie ma szans przetrwania.

Wiele przyzwyczajeń, które przeszkadzają w rozwoju harmonijnego związku, pochodzi z wcześniejszego okresu, kiedy to prowadziliśmy życie samotne, twierdzi autorka książki “Rituale zu zweit” (Rytuały we dwoje), Claudia Hartmann. Zastępują one partnera, gdy przeżywamy czas samotności – na przykład po rozejściu się z nim czyjego śmierci. I to jest też słuszne, bo przecież i wówczas, gdy żyjemy jako osoby samotne, chcemy zachować własne zdrowie. Jednak kiedy jesteśmy we dwoje, potrzebujemy rytuałów dla dwojga. Rozstrzygającą rzeczą jest przy tym, żeby upodobania, jakie wnoszą partnerzy we wspólny związek, mogły znaleźć wspólną płaszczyznę. Chcę tu dodać jedno: możesz wierzyć lub nie, lecz i spontaniczność może stać się rodzajem rytuału. Zaskocz kiedyś swego partnera czymś, co on naprawdę lubi (ale nie tym, co jest od dawna twoim marzeniem!) – na przykład postaraj się o bilety na kolejny mecz piłki nożnej i wybierz się tam razem z nim.

 

Czasem potrzebujemy samotności

 

Również czas, który każdy przeżywa dla siebie, może być bardzo ważny dla związku dwojga osób. Kiedy na przykład twój partner jest zapalonym wędkarzem, który godzinami potrafi siedzieć bez ruchu nad wodą, wyznaczcie sobie stały czas, kiedy on będzie łowił, a ty pójdziesz do kosmetyczki albo na tenisa czy umówisz się na plotki z najlepszą przyjaciółką. Przede wszystkim: nie patrz wtedy na niego z ukosa, nie rób mu wymówek! Zaakceptuj jego zamiłowania, a będziesz mogła liczyć na podobną akceptację z jego strony. Powinniście jednak przy tym przestrzegać czasowych ram umowy, żeby starczyło wam jeszcze czasu na wasze wspólne zajęcia – na przykład wspólne gotowanie czy celebrację małych uroczystości. Daje to poczucie wspólnoty, bezpieczeństwa i przynależności. I oczywiście musicie zdawać sobie sprawę, że rytuały mogą ulegać zmianom, bo przecież wy sami się zmieniacie. Muszą one być dopasowywane do waszych konkretnych potrzeb w danym okresie, a to się uda wtedy, kiedy będziecie z sobą rozmawiać. Jest to jedna z najważniejszych okoliczności w żywym, dobrym związku.

 

Miłość jest przede wszystkim stanem świadomości

 

Miłość jest jądrem życia; pozwala ona wzrastać, kwitnąć i wydawać owoce. Jest najpotężniejszym lekarstwem, jakie istnieje w kosmosie. W związku, w którym kobieta i mężczyzna przeżywają miłość jako wyższą formę stanu świadomości, istnieje wzajemna, bezwarunkowa akceptacja, wspieranie się i przestrzeń dobrego działania. Żaden z partnerów nie ma w takim związku ustalonego z góry wyobrażenia, jak powinna postępować druga osoba albo jak należy zachowywać się w pewnych sytuacjach. Reagują spontanicznie w każdej sytuacji i zdobywają umiejętność właściwego rozwiązywania problemów; ich zachowanie nie jest postawą wynikającą z wcześniejszych zranień, nie spoglądają z troską i nieufnością w przyszłość, lecz podejmują decyzje jasne i wyraziste, które za każdym razem są dostosowane do okoliczności. Jest to prawdziwa sztuka istnienia we dwoje, miłość autentycznie praktykowana.

Miłość ta pozwala nam rozpoznać, że nie jesteśmy tą osobą, za jaką się uważamy. Że sami nie jesteśmy nikim, lecz kimś stajemy się w kontaktach z innymi. Jacy jesteśmy w miłości w naszym własnym odczuciu zależy od tego, w jakim stopniu uda się nam dotrzeć do naszej własnej istoty; czy jesteśmy naprawdę gotowi otworzyć się na drugiego człowieka; jak dalece potrafimy stać się bezbronni i narazić na zranienia; czy z uwagą i szacunkiem traktujemy odmienność drugiego człowieka obok nas; w jakim stopniu udaje się nam okazywać mu miłość, życzliwość i wdzięczność, a także wyrozumiałość i przebaczenie. Czy potrafimy wypełnić naszą miłość życiem, a życie miłością.

Bliskie relacje z innymi są dla ciebie szansą twojego osobistego rozwoju. W nich bowiem tkwią wszystkie przeszkody, które będzie trzeba pokonać na drodze ku swemu osobistemu szczęściu. Zdecyduj się popracować nad swoją miłością! Zacznij już dziś!

Więcej w książce: Kochać szczęśliwie –  Sylvia Schneider

______________________________

Nie nakarmiłeś mojego zgłodniałego serca

(fot. Meredith_Farmer / flickr.com)

Bywa, że w wieku dojrzałym, kiedy jesteśmy jeszcze w pełni sił, wiele działamy. Bywamy też chwaleni i nagradzani. Wstępujemy po kolejnych stopniach kariery. Otaczamy się ludźmi, którzy nam schlebiają. Zapewniamy sobie komfort materialny.

 

Udajemy, że na miłości aż tak bardzo nam nie zależy. Łatwo zwodzimy siebie i innych, że w życiu nie chodzi nam przede wszystkim o miłość, ale “coś” innego.
Ale o co tak naprawdę może nam chodzić? Kolejne stopnie kariery, pochlebstwa, nagrody, rzeczy, konsumpcja – to tylko marne substytuty miłości. Mając trochę sił, pieniędzy, powodzenia, możemy ukrywać nasze spragnione miłości serce. Ale nie możemy go w sobie zniszczyć. Kiedy więc owe substytuty miłości zwiędną i stracą swój zwodniczy blask, wówczas z nową mocą ujawniają się nasze wielkie głody miłości.
Ludzie, którzy mają odrobinę intuicji i wyczucia, którzy potrafią rozumieć innych (ponieważ dobrze rozumieją siebie), łatwo odgadują owo wszechobecne pragnienie miłości także u tych, którzy skrzętnie ukrywają się za parawanem powodzenia, sukcesu i własnej pychy.

 

Wiele naszych przykrych, konfliktowych zachowań wobec innych objawia – w sposób paradoksalny – serce spragnione miłości. Swoimi postawami, gestami mówimy bliźnim – rodzicom, żonie, mężowi, dzieciom, przyjaciołom, sąsiadom: “Jestem rozczarowany, zawiedziony tobą. Porzucam cię, odchodzę od ciebie, ponieważ nie dałeś mi tego, czego się spodziewałem. Nie nakarmiłeś mojego zgłodniałego serca”.

 

Wiecej w książce: Spragnieni miłości – Józef Augustyn SJ

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,507,nie-nakarmiles-mojego-zglodnialego-serca.html

____________________________

Małżeństwo na całe życie ma szansę jeśli…

Niektórzy sądzą, że oczekiwanie, iż małżeństwo będzie trwać przez całe życie, jest czymś zupełnie nierealnym, gdyż żyjemy coraz dłużej. Czy małżeństwa zawierane z kolejnymi partnerami na różnych etapach życia nie są w dzisiejszych czasach bardziej realistyczną propozycją?

Nie, “seryjne małżeństwa” nie są bardziej realistycznym pomysłem, bez względu na to, jak przekonującym może się ten pomysł wydawać. Małżeństwo rozumiane jako umowa dwojga ludzi oznacza relację dynamiczną. W związku małżeńskim emocjonalne dorastanie ma miejsce jedynie wtedy, gdy małżonkowie się zmieniają, przystosowują zarówno do siebie nawzajem, jak i do związku, który wspólnie tworzą.

 

Ktokolwiek zakłada, że w każdej chwili – gdy tylko uzna, iż “przerósł” swego partnera – może z małżeństwa “wyskoczyć”, nie wykorzystuje szansy zgłębienia samego siebie jako istoty ludzkiej w relacji do innych.
Spójrzmy na taki przykład: miasto St. Louis w USA szczyci się słynnym Gateway Arch – gigantyczną łukowatą budowlą o wysokości sześćdziesięciotrzypiętrowego wieżowca. Na jej szczyt da się wjechać, jednak nie za pomocą zwykłych wind, lecz specjalnych gondoli, dostosowujących swój kształt do łukowatego toru ruchu. Podróż zabiera nieco czasu, ale warto ją podjąć, gdyż u celu czeka podróżnych wspaniały widok na panoramę miasta.

 

W małżeństwie jest podobnie: trzeba dostosowywać się do siebie nawzajem za każdym pojawieniem się sytuacji kryzysowej lub konfliktowej. Nie jest to proces ani szybki, ani łatwy, ale wart przejścia ze względu na to, co nas czeka u jego końca.
James ożenił się, mając dwadzieścia kilka lat. Jego żona miała lat dziewiętnaście. W wieku trzydziestu kilku lat oznajmiła mężowi, iż ma zamiar go porzucić. Powiedziała, że musi poznać innego mężczyznę, póki jest jeszcze młoda, piękna i pełna życia. I chociaż kochała swego męża, myśl, iż ma spędzić resztę życia wyłącznie z nim, wydawała jej się czymś strasznym. James stwierdził krótko: Ja się nie rozwiodę!”, i niezłomnie trwał w swoim przekonaniu, aż jego żona w końcu uporała się z poczuciem żalu z powodu nieuchronnego starzenia się i utraconej szansy życia z innym mężczyzną. A tak na marginesie, opłakiwanie utraconych z wiekiem szans dotyczy nas wszystkich.
Obecnie James i jego żona są osobami po pięćdziesiątce, a ich małżeństwo jest mocniejsze niż kiedykolwiek w przeszłości, żona zaś odczuwa nieustanną wdzięczność wobec męża za jego niezłomną postawę, w czasie gdy ją nachodziła pokusa zerwania związku. Wydali za mąż córkę, a teraz czekają na wnuki. Wszystko to jednak przepadłoby, gdyby James nie uparł się za wszelką cenę dotrzymać przysięgi małżeńskiej.
Powszechnie wiadomo, że ludzie rozwodzący się, a potem wstępujący w ponowne związki zazwyczaj po raz kolejny wybierają ten sam typ współmałżonka. Dlatego właśnie kobiety, które mają skłonność do mężów-alkoholików, ryzykują, że ponownie wyjdą za mąż za alkoholika, nawet jeśli z pierwszym mężem rozwiodły się z powodu jego nadmiernego picia. Taka tendencja do wybierania “wiernej kopii” współmałżonka może wyjaśniać, dlaczego wskaźnik rozwodów w drugim małżeństwie jest jeszcze większy niż w przypadku małżeństw zawieranych po raz pierwszy.
Jeżeli tylko współmałżonek nie stosuje przemocy fizycznej lub seksualnej, najlepszym rozwiązaniem jest trwanie w pierwotnym związku, na wszystkich etapach osobistego i duchowego dorastania. To właśnie podczas wyprawy na szczyt “łuku małżeńskiego” w powolnej gondoli pobiera się większość praktycznej nauki dotyczącej małżeństwa.

 

Ludzie przekonani o słuszności zawierania kolejnych związków tracą szansę przeżycia tego jakże ważnego doświadczenia życiowego.

 

 

Wiecej w książce: Małżeństwo. Problem czy szansa? – Catherine Johnston, Daniel Kendall SJ, Rebecca Nappi

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,281,malzenstwo-na-cale-zycie-ma-szanse-jesli-.html

_____________________________

 

“Niewiasta, imieniem Marta, przyjęła [Jezusa] do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług” (Łk 10, 38-40).

 

Znacie tę część siebie? Listy spraw do załatwienia, niekończące się obowiązki – “wszystko na mojej głowie”. Bez względu na to, czy wychowujesz dzieci, robisz karierę, czy działasz apostolsko, często jesteś pewnie zabiegana i zmęczona.
Wskazówki od Marty z Betanii:

 

1. Tęsknota

 

Na pewno wiele razy patrzyliśmy na Martę jako na tę, która zamiast kontemplować, niepotrzebnie zajmuje się tyloma sprawami. W końcu dostaje od Jezusa dobrze nam znane pouczenie: “Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego”. Z drugiej strony często usprawiedliwiamy Martę, bo przecież jej posługa też jest ważna i bez niej Jezus byłby głodny.

 

Tymczasem za słowami Marty kryje się niesamowita tęsknota za Jezusem: “Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu?”. Jezusowi wcale nie jest to obojętne.

 

Marcie też nie. Oni oboje pragną tego spotkania, ale coś im na to nie pozwala. W nas też często jest pragnienie, by w końcu skończył się kołowrotek spraw i byśmy mogły usiąść u stóp Jezusa. Warto ucieszyć się tym pragnieniem – ono jest bramą do czegoś nowego!

 

2. Zosia samosia

 

Każdy porządny trener osobowościowy powie, że trzeba sprawy dzielić na ważne i pilne. Nam się to jednak tak często plącze. Wielość spraw niejednokrotnie wynika z tego, że chcemy wszystko zrobić same, bo przeczuwamy, że to właśnie my wszystko zrobimy najlepiej. Sednem jednak nie jest to, że możemy nie mieć racji. Sednem jest to, że nic to nie zmienia. Maria dalej delektuje się swoją “najlepszą cząstką”, a my dalej zasuwamy w kuchni i wkurzamy się na cały świat. Nic się nie stanie, jeśli oddamy komuś część obowiązków. Okaże się może nawet, że będzie to z korzyścią dla wielu stron!

 

3. Odpowiedzialność po naszej stronie

 

Największym naszym problemem jest jednak to, że nie potrafimy same zatrzymać tego kołowrotka. Mówimy z tęsknotą: “Powiedz jej, żeby mi pomogła” i czekamy, aż ktoś z zewnątrz zwolni nas z naszych obowiązków. Tymczasem to wymaga naszego działania.

 

Dzisiaj jest dogodny czas na to, by spojrzeć na tę naszą listę i zobaczyć, bez czego tak naprawdę zawali się świat. Wystarczy, że spojrzymy na Jezusa, który tęskni za nami. On nam podpowie, że świat już został przez Niego zbawiony, więc możemy się nie martwić i spokojnie odpocząć u Jego stóp.

 

Spotkanie

 

Niech twoja wewnętrzna Marta spotka się dziś z Marią i Jezusem. Pozwól, by to spotkanie cię przemieniło – zobacz, co tak naprawdę jest dla ciebie ważne, a co może jeszcze poczekać. Spójrz na relacje, które zdarza ci się zaniedbywać na korzyść ciągłej pracy.
*  *  *

 

Jezus i Kobiety. 10 spotkań – to propozycja siostry Ewy Bartosiewicz RSCJ na Wielki Post. W każdy wtorek i czwartek. Tylko na DEON.pl.

 

Pierwsze spotkanie: Co to znaczy, że masz być matką?

Drugie spotkanie: Jak nie tracić nadziei w trudnej codzienności?

Trzecie spotkanie: Jak rozmawiać z Bogiem?

Czwarte spotkanie: Jak poradzić sobie z seksualnością?

 

S. Ewa Bartosiewicz – zakonnica ze Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa (Sacre Coeur), prowadzi bloga Spojrzenie Serca – siostraewa.blog.deon.pl

http://www.deon.pl/religia/rekolekcje-wielkopostne/wielki-post-2016/jezus-i-kobiety-10-spotkan/art,5,3-porady-jak-nie-wpasc-w-pulapke-aktywizmu.html
_____________________________________

Teresa z Avili – kobieta jak ogień

Tak jak Joanna d’Arc, kłopoty z inkwizycją miała też sto kilkadziesiąt lat później Teresa z Avili. Nie skończyły się na szczęście tak dramatycznie.

 

Któż nie zna dykteryjki, jak to św. Teresa zadaje Bogu pytanie, dlaczego pozwala jej znosić tyle utrapień. Gdy Pan odpowiada, iż tak traktuje przyjaciół, Teresa nie waha się odpalić: nie dziwota, że posiadasz ich tak niewielu.

 

Całe jej życie to gorące pragnienie, żeby – “skoro Bóg ma tylu nieprzyjaciół, a tak niewielu przyjaciół” – starać się, aby “ci nieliczni przynajmniej byli jego prawdziwymi przyjaciółmi”. Postanawia zatem “uczynić choć to maluczko, co uczynić zdołam, to jest wypełniać rady ewangeliczne jak najdoskonalej, i tę gromadkę sióstr, które tu są ze mną, skłonić do tego, aby czyniły podobnie, ufna w dobroć Boga, który nigdy nie opuści tych, którzy mężnym sercem wszystko opuszczą dla Niego”

 

Teresa wzrastała w atmosferze chrześcijańskiego zapału. Wyobraźnię kilkuletniej dziewczynki rozpalał przykład męczenników za wiarę. Tak opisuje drobny, choć znaczący epizod z dzieciństwa.

 

Czytając o mękach, jakie wycierpieli dla Boga, myślałam, jak tanim kosztem kupili sobie szczęście dostania się do nieba i cieszenia się Bogiem; toteż zapałałam pragnieniem poniesienia śmierci podobnej, nie żebym dla Boga tak wielką miłość czuła, ale iż pragnęłam taką krótką drogą nabyć sobie te wielkie dobra, które święci posiadają w niebie. Wspólnie więc z tym bratem moim naradzaliśmy się, jakim sposobem moglibyśmy ten cel osiągnąć. Umawialiśmy się, że pójdziemy, żebrząc po drodze dla miłości Bożej, do kraju Maurów, aby tam ucięli nam głowę; i zdaje mi się, że odwagę do tego, choć w tak młodym wieku, Pan nam dawał dostateczną, gdybyśmy tylko tam dostać się mogli. Ale główną w oczach naszych przeszkodą było to, że mieliśmy rodziców.

 

Z biegiem lat zapał religijny Teresy zaczął jakby stygnąć. Po matce, która wcześnie zmarła, Teresa obok zamiłowania do romansów rycerskich odziedziczyła także wybitną urodę. Co więcej, miała przemożną potrzebę podobania się innym, zjednywania otoczenia. “Pragnęłam być kochana przez wszystkich” – przyznaje później i widzi, że to, co może być cnotą, u niej wykraczało poza granice roztropności. Pewnie nie bez związku z tym kilkunastoletnią Teresę ojciec oddał pod opiekę sióstr augustianek. Z powodu choroby po kilkunastu miesiącach była jednak zmuszona wrócić do domu. W końcu jako dwudziestoletnia dziewczyna wstąpiła do Karmelu pod wezwaniem Wcielenia Pańskiego w Avili. W owym czasie reguła tego zakonu nie była surowa. Zakonnice, a raczej “panie pobożne”, nie przestrzegały klauzury, długie godziny spędzały w rozmównicy na spotkaniach z rodziną i przyjaciółmi. Poniekąd miało to swoje uzasadnienie – należało utrzymywać dobre stosunki z dobroczyńcami, którzy pomagali zaspokajać bieżące potrzeby bytowe zgromadzenia liczącego sto kilkadziesiąt kobiet. Po jakimś czasie Teresa, całe życie słabego zdrowia, znowu poważnie zachorowała; w którymś momencie popadła nawet w letarg. Potem dołączył się paraliż, niedowład nóg trwał trzy lata. Kiedy wpadło jej w ręce dzieło ówczesnego autorytetu, Franciszka de Osuna, omawiające metodę wewnętrznego skupienia, postanowiła podjąć te praktyki. Miała bowiem świadomość, że w sytuacji “poprawności” zakonnej poświęcenie się Bogu jest najczęściej formalne i połowiczne. Wyznaje, że zaczęła modlitwę wewnętrzną, szukając Chrystusa tam, gdzie był szczególnie osamotniony, a więc w cierpieniu. Kiedyś wstrząsnął nią sprowadzony na uroczystość klasztorną szczególnie sugestywny obraz Chrystusa okrytego ranami. Do tego doszła lektura Wyznań św. Augustyna. Pragnęła zrozumieć swoje powołanie.

 

W Europie Hiszpania była krajem broniącym katolickiej ortodoksji. Inkwizycję jako urząd państwowy wprowadzono jeszcze w 1480 r., głównie z myślą o egzekwowaniu procesu nawracania Żydów i Maurów na wiarę katolicką. W 1559 r. wielki inkwizytor kazał ogłosić Indeks Ksiąg Zakazanych, obejmujący m.in. Biblię w języku hiszpańskim, a także wiele dzieł pobożnościowych.

 

Nie było to bez znaczenia dla Teresy. Wiele z tych książek czytała z pożytkiem. Indeks Inkwizytora uważała za wielkie utrudnienie w opartym na właściwej lekturze postępie w duchowości. W sposób pośredni kilkakrotnie wyraziła ubolewanie z tego powodu w swoim dziele Droga doskonałości. Przed wyeliminowaniem tego urywka, w jednej z wersji Drogi (kopia z Escorialu 38:2) znalazło się takie zdanie: “Dziękować Bogu, który stoi potężnie ponad wszystkimi i którego nie mogą nam odebrać”. Można przypuszczać, że inkwizycyjny cenzor przeniknął myśl Teresy, bo na marginesie dodał: “Nie mogą nam odebrać »Ojcze Nasz« i »Zdrowaś Maryjo«”. Dobrze to ukazuje kontrowersyjny problem owych czasów – przeciwstawianie modlitwy myślnej propagowanej przez Teresę ustnej, bezpiecznej i zalecanej przez ogół duchownych. Na marginesie też dopisał: “Tu wydaje się krytykować Inkwizycję za zakaz dotyczący książek traktujących o modlitwie”.

 

Teresa “była wielkim płomieniem, który mógł zostać zmarnowany na małe podsmażanie w miarę pobożnych klasztornych dań”. Ale stało się inaczej. Jesienią 1560 r. narodził się pomysł założenia klasztoru, który opierałby się na pierwotnej surowej regule z góry Karmel. Chodziło o powrót do źródeł. Bezwzględnie przestrzegana byłaby klauzura i ubóstwo polegające na życiu z jałmużny, bez stałych dochodów, które uzależniały od darczyńców. Broniąc się później przed zarzutem nowinkarstwa Teresa podkreślała, że w reformie zaleca jedynie zachowanie tego, na czym polega powołanie karmelitańskie.

 

Opisowi perypetii i podróży związanych z zakładaniem nowych klasztorów przez Teresę oraz radom dotyczącym życia wewnętrznego poświęcona jest Księga Fundacji. Ale przy okazji jaki to barwny opis epoki. Jak świetnie oddaje osobowość autorki oraz jej humor. Weźmy pierwszy lepszy epizod. Tak Teresa maluje wjazd do Kordoby, który wypadł w dniu odpustowym: “Poruszenie ludu na nasz widok było takie, jakie bywa zwykle, kiedy wbiegnie byk na arenę”.

 

Wiedziała, jak rozmawiać z ludźmi, jak prowadzić interesy. Kiedy znalazła się w przeznaczonym na nowy klasztor zrujnowanym domu, w którym trzeba szybko przygotować kaplicę, zabrała się natychmiast do dzieła. Ale jeszcze był kłopot z gwoździami, których nie miałyśmy z sobą, a trudno było chodzić po nie i kupować w nocy; poczęłyśmy wreszcie wyrywać ćwieki ze ścian, i tak na koniec, choć z trudem, nazbierało się, ile ich było potrzeba. Wszyscy tedy zabraliśmy się do pracy; mężczyźni rozwieszali draperie, my oczyszczałyśmy z gruzu i zamiatałyśmy podłogę, a tak raźno nam szła ta robota, że o pierwszym brzasku dnia już ołtarz był gotów i dzwonek zawieszony w przyległym korytarzu, za czym natychmiast i kapłan wyszedł ze Mszą świętą. Równało się to formalnemu objęciu domu w posiadanie”

 

Jakże świetnie łączy się tu sacrum z profanum! Obok takich obrazów Teresa przytacza praktyczne rady i spostrzeżenia dotyczące dziedziny ducha:

“Postęp duszy nie na tym polega, aby dużo rozmyślała, ale na tym, by wielce miłowała. Jaką drogą, pytacie, osiągnąć tę miłość? Decydując się dla miłości Boga pracować i cierpieć, i wypełniać to postanowienie we wszystkich okolicznościach. To prawda, że starczy rozmyślać o tym, co jesteśmy winni Bogu, kim On jest, a czym my jesteśmy, aby dusza nasza przestała zrażać się trudnościami”

 

Niestety, rozwój wydarzeń napędzany odwiecznymi wadami ludzkiej natury omal nie zniweczył reformy. Teresa była postacią charyzmatyczną, ale XVI w. nie cenił kobiecego charyzmatu. Inkwizycja przyglądała się Teresie co najmniej przy sześciu okazjach. Zarzuty dotyczyły jej osoby, a także pism. Mimo że ideał reformy terezjańskiej wpisywał się w kontekst kontrreformacji, teologowie i inkwizytorzy żywili wątpliwości co do tego, czy kobiety są w stanie podążać po drodze duchowej doskonałości, a taki był cel, który przyświecał Teresie, założycielce zreformowanego Karmelu. Uważała ona, że Kościół w tym trudnym momencie ratunek mógł znaleźć właśnie w świętości. O ile świeżo powołany do życia zakon jezuitów uosabiał męski ideał, karmelitanki bose reprezentowały wzór dla kobiet. Do zasady ścisłej klauzury sprzyjającej kontemplacji Teresa dodała zapał misyjny.

 

Bywało, że nazywano ją (nuncjusz Sega) “kobietą niespokojną, niestałą, nieposłuszną i krnąbrną, która pod płaszczykiem pobożności wymyśla błędne doktryny, spaceruje poza klauzurą wbrew nakazom Soboru Trydenckiego i przełożonych, pouczając niczym uczony w piśmie, podczas gdy święty Paweł zalecał, aby kobiety milczały w Kościele”10. W wyniku sprzecznych interwencji nuncjuszy, intryg, oszczerstw, niechęci i nieporozumień Teresie zakazano prowadzenia dalszej działalności, natomiast ojca Jana uwięziono w klasztorze karmelitów reguły złagodzonej w Toledo.

 

Więcej na temat Teresy i innych świętych kobiet w książce “Niepokorne święte”

O autorze: Słowo Boże na dziś