Okruszki miłości mogą nakarmić tłumy – Piątek, 08 stycznia 2016 r.

RYBY CHLEB WODA WINO

Myśl dnia

Bóg jest Miłością.

1 List św. Jana 4, 8

Cytat dnia

Cytat dnia

***

[…] jeśli się uśmiechniesz, mogę oddychać; jeśli się roześmiejesz, mam dość pokarmu, aby przetrwać następne kilka dni (Jonathan Carroll, Dziecko na niebie)

__________________________________________________________________________________

Słowo Boże

__________________________________________________________________________________

Dzień powszedni

Okres Narodzenia Pańskiego, Mk 6, 34-44

modlitwa w drodze

POSŁUCHAJ

Ściągnij plik MP3 (ikonka) ściągnij plik MP3

 

PIERWSZE CZYTANIE  (1 J 4,7-10)

Bóg jest miłością

Czytanie z Pierwszego listu świętego Jana Apostoła.

Umiłowani, miłujmy się wzajemnie,
ponieważ miłość jest z Boga,
a każdy, kto miłuje,
narodził się z Boga i zna Boga.
Kto nie miłuje, nie zna Boga,
bo Bóg jest miłością.
W tym objawiła się miłość Boga ku nam,
że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat,
abyśmy życie mieli dzięki Niemu.
W tym przejawia się miłość,
że nie my umiłowaliśmy Boga,
ale że On sam nas umiłował
i posłał Syna swojego
jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy.

Oto słowo Boże.


PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 72,1-2,3-4ab,7-8)

Refren: Uwielbią Pana wszystkie ludy ziemi.

Boże, przekaż Twój sąd Królowi, *
a Twoją sprawiedliwość synowi królewskiemu.
Aby Twoim ludem rządził sprawiedliwie *
i ubogimi według prawa.

Niech góry przyniosą ludowi pokój, *
a wzgórza sprawiedliwość.
Otoczy opieką uciśnionych z ludu, *
będzie ratował dzieci biedaków.

Za dni Jego zakwitnie sprawiedliwość *
i wielki pokój, aż księżyc nie zgaśnie.
Będzie panował od morza do morza, *
od Rzeki aż po krańce ziemi.


ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Łk 4,18-19)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Pan posłał mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę,
więźniom głosił wolność.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.


EWANGELIA  (Mk 6,34-44)

Rozmnażając chleb Jezus objawia swoją moc

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Gdy Jezus ujrzał wielki tłum, ogarnęła Go litość nad nimi; byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać.
A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: „Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich. Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia”.
Lecz On im odpowiedział: „Wy dajcie im jeść”.
Rzekli Mu: „Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść?”
On ich spytał: „Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie !”
Gdy się upewnili, rzekli: „Pięć i dwie ryby”.
Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu.
A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi. Także dwie ryby rozdzielił między wszystkich. Jedli wszyscy do sytości i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatki z ryb. A tych, którzy jedli chleby, było pięć tysięcy mężczyzn.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

Solidarność w cierpieniu

Jezus zna potrzeby i pragnienia ludzi, którzy ustawicznie gromadzą się wokół Niego. Jednak Ewangelia pokazuje coś więcej. Jezus współodczuwa stan ludzkiej niedoli. Dlatego ulitował się nad nimi. W greckim oryginale jest użyty czasownik splagchnidzomai, który oznacza poruszenie się wnętrzności wobec nieszczęścia drugiego człowieka. Wyraża więc wewnętrzną solidarność w bólu czy egzystencjalnym dramacie. To “poruszenie się wnętrzności” nadaje dynamizmu trudnej sytuacji i przynagla do poszukiwania konkretnego rozwiązania. W tym przypadku jest to rozmnożenie chleba. Jezus – Dobry Pasterz – już daje życie swoim owcom. Jest to chleb ziemski, ale stanowi on zapowiedź chleba, którym karmimy się w Eucharystii.

Panie, Dobry Pasterzu, pokazujesz mi, że przy Tobie potrzeba bardzo mało, aby osiągnąć tak wiele. Oczekujesz jedynie mojej wiary, która otwiera mnie na doświadczenie Twoich darów.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”

Mariusz Szmajdziński

Edycja Świętego Pawła

___________________________________________________________________________________________________________

Spowiedź jest lekiem na nasze grzechy

List
(fot. shutterstock.com)

akie emocje wywołuje w nas myśl o spowiedzi? Wielu wspomni pewnie o pokonaniu bariery wstydu, o wyznaniu przewinień przed kapłanem i wypełnieniu pokuty jako zadośćuczynienia czy kary. Czy to aby nie przypomina rozprawy sądowej, w której penitent jest oskarżycielem i oskarżonym zarazem, a ksiądz wciela się w rolę sędziego?

Dzieje sakramentu pojednania to historia poszukiwania równowagi między aspektem “sądowym” i “leczniczym”. Ponieważ współcześnie ten pierwszy zdaje się zyskiwać przewagę, przynajmniej w powszechnym rozumieniu (w duszpasterstwie i publikacjach bywa lepiej), przypomnijmy czasy, w których spowiednikowi bliżej było do roli lekarza niż sędziego.
Jedna szansa

 

Niemiecki benedyktyn, znany rekolekcjonista i psychoterapeuta o. Anselm Grün zauważył kiedyś, że niemieckie słowo “pojednać” (versöhnen) pierwotnie znaczyło “naprawić”, “uciszyć”, “ukoić”, “uśmierzyć”, a nawet “pocałować”. Źródłem zamętu emocjonalnego, gniewu i nienawiści w duszy może być postępowanie innych ludzi. “Pojednać się” oznacza wobec tego – tłumaczy Grün – “uspokoić i uśmierzyć ten emocjonalny ogień, czułym pocałunkiem osłodzić i usunąć gorycz”.

 

W Kościele pierwszych wieków nikt by w ten sposób nie opisał aktów wyznania i odpuszczenia grzechów. Uwaga wielkich teologów, Ojców Kościoła, skupiała się raczej na konstruowaniu coraz doskonalszych katalogów grzechów tzw. nieodpuszczalnych, których popełnienie wiązało się z niemożnością uzyskania absolucji. Zaliczano do nich m.in. zabójstwo, zdradę małżeńską i wyparcie się wiary.

 

“Dwa pokolenia po Jezusie jego nieszczęsna rozmówczyni ze świątynnego dziedzińca nie otrzymałaby zapewne rozgrzeszenia…” – konstatuje historyk Kościoła bp Grzegorz Ryś.
 Winnemu pozostawało pokutowanie do końca życia i liczenie na Boskie zmiłowanie. Św. Piotr napisał bowiem o tych, którzy przyjmują chrzest, a potem oddają się ponownie “zgniliźnie świata”, że “lepiej byłoby im nie znać drogi sprawiedliwości, aniżeli poznawszy ją odwrócić się od podanego im świętego przykazania. Spełniło się na nich przysłowie: Pies powrócił do tego, co sam zwymiotował, a świnia umyta – do kałuży błota”.

 

Pierwszy sprzeciw wobec tak surowego nauczania wyszedł spod pióra Hermasa – niewolnika żyjącego w II wieku w Rzymie. Opisał on w dziele “Pasterz” swoje wizje mistyczne, z których wysnuł naukę, że także osoba mająca na sumieniu najcięższe grzechy może dostąpić odpuszczenia. Świadectwo Hermasa jest tym cenniejsze, że sam miał w życiu okazję przebaczyć, i to nie byle co i nie byle komu: jego własne dzieci porzuciły wiarę i zadenuncjowały go władzom jako chrześcijanina.

 

W kolejnych stuleciach postępowała refleksja na temat miłosierdzia Boga i Kościoła: najpierw teologowie dopuścili jedno (i tylko jedno) wyznanie win po chrzcie, a w końcu doszli do wniosku, że nadmiernie surowe zasady mogą skutkować niechęcią do przyjmowania chrześcijaństwa. Papież Leon Wielki (V wiek) umożliwił wielokrotne przystępowanie do sakramentu pojednania.
Gorzkie lekarstwo


 

W średniowieczu popularyzowała się forma spowiedzi tzw. usznej. W 1215 r. ojcowie soborowi mocno podkreślili zasadę tajemnicy spowiedzi. W tamtych czasach nie funkcjonowały znane nam z pierwszokomunijnych książeczek rachunki sumienia. Ze “spisów grzechów” korzystali natomiast księża: mowa o tzw. penitencjałach (księgach pokutnych), których autorzy opisywali pospolite w ich czasach i otoczeniu przewiny, proponując jednocześnie pokutę.

 

Byłoby jednak krzywdzące dla ówczesnego Kościoła sprowadzanie zjawiska penitencjałów do pokuty “z taryfy”. Historycy specjalizujący się w mentalności średniowiecza podkreślają, że to właśnie wtedy kształtowało się pojmowanie grzechu jako problemu dotyczącego nie tylko osoby, która go popełniła, ale całej wspólnoty Kościoła.

 

Ludzie średniowiecza mieli nieporównywalne z naszym poczucie współodpowiedzialności za swoje zbawienie. Nauczanie to starał się przywrócić Jan Paweł II, który w adhortacji apostolskiej “Reconciliatio et paenitentia” z 1984 r. napisał: “dusza, która upada przez grzech, pociąga za sobą Kościół i w pewien sposób cały świat. Innymi słowy, nie ma grzechu, nawet najbardziej wewnętrznego i tajemnego, najściślej indywidualnego, który odnosiłby się wyłącznie do tego, kto go popełnia”.

 

W tym świetle oczywiste się staje, że spowiedź nie tylko przywraca grzesznika Bogu i Kościołowi, ale – ów Kościół naprawia… 
Skoro krzywda była publiczna, także pokuta miała taki charakter. Penitencjały często zalecały wieloletnie posty o chlebie i wodzie czy pielgrzymki. Obok nich – wiele praktyk ascetycznych, takich jak biczowanie, spanie na skorupach orzechów czy “krzyż”, czyli stanie z rozłożonymi rękami i śpiewanie psalmów. 
Pokuta taka nie miała jednak charakteru gorzkiej kary, ale raczej… gorzkiego lekarstwa. Miała uleczyć winnego.

 

Autorzy penitencjałów tak dobierali pokuty do przewin, żeby – według zasad obowiązujących w ówczesnej medycynie – contraria contrariis curantur czyli “przeciwne leczyć przeciwnym”. Pychę uzdrawiano pokorą, chciwość – dziełami miłosierdzia, cudzołóstwo – wstrzemięźliwością, lenistwo – gorliwością, gadatliwość – milczeniem, obżarstwo – postem.

 

Pokuty te na ogół dotyczyły nie tylko ducha, ale i ciała (w przeciwieństwie do współczesnych, czysto dewocyjnych: dziesiątek różańca, litania, koronka…).
 Sam penitent przyjmował otrzymaną receptę rozumiejąc, że jego chory organizm zatruwa cały Kościół. Do kilkuletniego postu podchodził nie jak do dopustu, ale jak do kuracji oczyszczającej: nade wszystko chciał odnaleźć na nowo drogę do zbawienia, a także wrócić do wspólnoty, z której wykluczył się poprzez grzech (największy lęk ludzi średniowiecza wiązał się z wyrzuceniem poza nawias społeczności).

 

Rola spowiedników zaś, jako “lekarzy duszy”, nie kończyła się na słowach odpuszczenia. W jednej z ksiąg pokutnych czytamy zalecenie, by jednoczyli się z penitentami, którym nakazali post. W innej – by po udzieleniu sakramentu zaproponowali penitentowi wspólną modlitwę przed ołtarzem.

 

Wspomniany już o. Anselm Grün zachęca do podobnych aktów współczesnych spowiedników. “To naprawdę ważne, że kapłan życzy odchodzącemu Bożego błogosławieństwa i zachęca go, by z siebie nie rezygnował, by w swojej drodze ufał w Boże miłosierdzie. Nie wszystko mu się uda. Ale zawsze i wszędzie będzie mógł czuć bliskość miłującego nas i uzdrawiającego Boga”.

_____________________________________________________________________________________________________

Dlaczego księża zrzucają sutannę? [WYWIAD]

(fot. shutterstock.com)

Z jakich powodów kapłani odchodzą? Co jest główną przyczyną ich kryzysów? Czy sakrament udzielony przez księdza, który za chwilę porzuca swoją drogę jest ważny? – odpowiada ks. Marek Dziewiecki.

 

Marta Jacukiewicz: Ostatnio w wydarzeniach kościelnych dość głośnym tematem są księża i sprawy z nimi związane, niekoniecznie dobre… My, świeccy, wymagamy od księdza dobrego przykładu życia, o którym tak często słyszymy w kościele… Tymczasem z mediów dowiadujemy się o porzuceniu Kapłaństwa, z różnych powodów…

 

ks. Marek Dziewiecki: Odejścia kapłanów to bardzo bolesna rana dla Kościoła i powód do zgorszenia dla świeckich. W pewnym sensie porzucenie Kapłaństwa jest jeszcze bardziej bolesne niż porzucenie współmałżonka przez męża czy żonę. Ksiądz powinien być przecież wręcz synonimem wierności, odpowiedzialności, przyjaźni z Bogiem, kierowania się w codziennym życiu  zasadami Ewangelii. Słusznie oczekujemy, że to ktoś podobny do Jezusa – wiernego Ojcu aż do krzyża i śmierci. Nie dziwi więc to, że niewierność kapłanów powoduje u ludzi świeckich nie tylko zgorszenie, ale też zwątpienie. Jeśli bowiem zawodzi ksiądz, który przygotowywał się sześć lat do Kapłaństwa i który na co dzień żyje – a przynajmniej powinien żyć – Słowem Bożym, modlitwą, Eucharystią, to tym bardziej świeccy mogą wątpić, czy wierność powołaniu i trwanie w miłości jest w ogóle możliwe. To przede wszystkim do nas – kapłanów – odnoszą się słowa Jezusa, który stwierdza, że biada ludziom, przez których przychodzą zgorszenia…

 

Gdzie tkwią źródła kryzysu kapłanów? Z czego się one biorą?  

 

Przyczyny są różne i zwykle złożone. Pierwszą z okoliczności, które sprzyjają kryzysowi kapłana są trudności i cierpienia, jakie wyniósł z domu rodzinnego, w którym brakowało miłości, ciepła, poczucia bezpieczeństwa czy pogłębionego wychowania religijnego. Na życiu dorosłego księdza negatywnie odbija się wzrastanie w rodzinie niepełnej, rozbitej czy dotkniętej problemem alkoholowym. Źródłem trudności jest także dominująca już od kilku dziesięcioleci niska, czasem wręcz prymitywna i wulgarna kultura, a także demoralizujące media, które kpią sobie z Boga, człowieka, miłości, czystości, wierności. Każdy kapłan jest obecnie konfrontowany z antyklerykalizmem. Doświadcza poważnego stresu w szkole, a często także w parafii, na przykład w kancelarii w kontakcie z agresywnymi ludźmi, którzy traktują Kościół jak instytucję usługową, w której wszystko im się należy i w której niczego nie wolno od nich wymagać.

 

Najważniejszy powód dotyczący odejścia związany jest zapewne z kryzysem konkretnego księdza…

 

Tak, głównym powodem odchodzenia z Kapłaństwa jest osobisty kryzys danego księdza. Czynniki zewnętrzne mogą ułatwiać lub utrudniać trwanie w wierności powołaniu, ale nie one są rozstrzygające. Wielkość lub słabość rozstrzyga się w sercu każdego z nas, w codziennym mierzeniu się z własnymi słabościami, a nie tylko z negatywnymi naciskami środowiska zewnętrznego. Najbardziej groźne dla kapłana jest oddalanie się od Boga, słabnięcie w gorliwości i zapale duszpasterskim, zaniedbanie modlitwy i pracy nad sobą, słabnięcie miłości bliźniego. W konsekwencji pojawia się pustka, a wraz z nią ryzyko popadania w uzależnienia czy ucieczki w romanse. Coraz częściej początkiem kryzysu jest odchodzenie od nauki Chrystusa. Coraz więcej jest takich księży, którzy uciekają od prawdy Ewangelii i od języka, którym posługiwał się Jezus. Stają się “poprawni” politycznie. Związki cudzołożne nazywają “małżeństwami” niesakramentalnymi, mylą miłość z akceptacją, a upominanie błądzących czy wzywanie do nawrócenia nazywają mową “nienawiści”. Doświadczenie pokazuje, że tego typu “postępowość” zamiast wierności Ewangelii to znak nadchodzącego osobistego kryzysu. Kto bowiem zaczyna błądzić w myśleniu, ten zwykle zacznie błądzić w postępowaniu, albo już to czyni i szuka “usprawiedliwienia” dla swoich grzechów i niewierności.

 

Z jednej strony piękne homilie, “głębokie” słowa, nauki – z drugiej trudno nie mówić o pewnego rodzaju zakłamaniu czy zgorszeniu…

 

Taka faryzejska postawa u niektórych księży najbardziej boli. Nie ma nic bardziej przewrotnego niż podwójne życie i udawanie, że nic się nie stało, gdy w rzeczywistości ktoś z duchownych zaczął się sprzeniewierzać własnemu powołaniu. Szczytem cynizmu i zakłamania jest sytuacja, w której jakiś ksiądz odchodzi z Kapłaństwa i jeszcze chwali się przed wrogimi Kościołowi mediami, że wybrał “wolność”, “miłość”, “wierność” sobie i własnemu sumieniu. To nowy rodzaj “wierności”, który polega na łamaniu własnego słowa i własnych, dobrowolnie podjętych zobowiązań na całe życie. W takich sytuacjach ważna jest natychmiastowa reakcja przełożonych, by nie sprawiać wrażenia, że nic się nie stało.

 

Sakrament chrztu św jest “konieczny do zbawienia” (por. KPK, kan 849). Co w przypadku, gdy jakiś ksiądz udzielił chrztu św., a w niedługim czasie porzucił Kapłaństwo?

 

Taka sytuacja powoduje ból i niepokój u rodziców ochrzczonego dziecka czy u dorosłego, który przyjął chrzest. Ważne, by tych ludzi uspakajać i wyjaśniać, że każdy sakrament – także sakrament pokuty, Eucharystii czy sakrament chorych – jest sprawowany ważnie, choćby niegodziwie ze względu na trwanie danego księdza w grzechu ciężkim. W każdym sakramencie jest osobiście obecny i osobiście działa Chrystus. Kapłan jest tylko Jego widzialnym narzędziem. Dobry ksiądz ułatwia, a ksiądz w kryzysie utrudnia spotkanie z Bogiem. Owoce sakramentu nie zależą jednak od szafarza, lecz od osoby, która sakrament przyjmuje.

 

Może zbyt często chcemy widzieć idealnego księdza, ale zapominamy, że ksiądz jest z ludu wzięty (por. Hbr 5,1). Co za tym idzie – księża nie pochodzą z idealnych rodzin… Często są to wręcz rodziny patologiczne – pokazują to statystyki. Nie są im – przynajmniej znacznej części – obce problemy dnia codziennego…

 

To prawda. Już wcześniej wspomniałem, że niektórzy księża pochodzą z rodzin rozbitych, a nawet patologicznych. Niektórzy kandydaci do kapłaństwa opóźniają wstąpienie do Seminarium Duchownego z tego powodu, albo już po wstąpieniu proszą o urlop po to, by ratować sytuację rodziców czy młodszego rodzeństwa. Warto podkreślać, że z takich rodzin też mogą pochodzić księża wierni, ofiarni i mądrze kochający, którzy stają się skarbem Kościoła. Najbardziej skrzywdzonym w historii ludzkości był Jezus. I to właśnie On najbardziej kochał. Zranienia wyniesione z domu rodzinnego czy cierpienia związane z trudną sytuacją rodziców lub rodzeństwa nie muszą prowadzić do kryzysu kapłana. Wszystko zależy od tego, jak blisko jest Boga  dany ksiądz, jakie stawia sobie wymagania i jakie wyciąga wnioski z kryzysu swoich bliskich.

 

Znamy różnych księży. Z jednymi się przyjaźnimy, innych spotykamy w kościele. Czasem od kogoś dowiemy się, że konkretnego księdza widać dość często w towarzystwie kobiety. Żyje jak “wygodny” singiel… O czym to świadczy? 

 

To bardzo niebezpieczna sytuacja. Nawet jeśli w punkcie wyjścia byłby to kontakt ściśle duszpasterski, związany z chęcią niesienia pomocy. W relacji do kobiet każdy kapłan powinien zachować stanowczą czujność. Ksiądz może zaprzyjaźniać się z całymi rodzinami, ale nie powinien nigdy wchodzić w bliższe więzi z nastoletnimi dziewczętami, z kobietami marzącymi o małżeństwie czy z żonami porzuconymi przez mężów lub przeżywającymi poważny kryzys. Kobiety w tego typu sytuacjach łatwo mogą się uzależnić emocjonalnie od księdza, a stąd już tylko krok do romansów i nieszczęścia. Z kolei ksiądz, który nie kocha, może stać się krzywdzicielem czy powodem do zgorszenia. Roztropny ksiądz godzi się na jednorazową rozmowę z dziewczyną czy kobietą w trudnej sytuacji, a następnie odsyła ją do katolickich grup formacyjnych w swojej parafii. Oczywiście najpierw powinien zadbać o to, by w jego parafii takie grupy działały w sposób pogłębiony i systematyczny.

 

Mężczyzna, który otrzymuje święcenia kapłańskie, wie na co się decyduje i co się z tym wiąże. Ma też świadomość, że święcenia nie tracą swojej ważności (por. KPK, kan. 290). Jednak niektórzy wybierają inną drogę – porzucają Kapłaństwo, układają sobie życie inaczej… 

 

Świeccy wtedy dziwią się, gdyż zestawiają taką sytuację z sytuacją małżonka, który nie   może ponownie zawrzeć małżeństwa, jeśli złamał swoją przysięgę. Przeniesienie kapłana do stanu świeckiego i zwolnienie go z obowiązku celibatu jest w Kościele dopuszczalne, ale z pewnością nie jest czymś dobrym. To właśnie dlatego św. Jan Paweł II przez wiele lat swego pontyfikatu nie zezwalał na przenoszenie księży do stanu świeckiego. Jeśli już, to jedynie po ukończeniu przez danego kapłana określonego wieku i po kilku latach od złożenia przez niego pisemnej prośby.

 

Podobnie jak w małżeństwie – tak i w kapłaństwie – przymus jest jednym z “elementów” do pozytywnego rozpatrzenia prośby o zwolnienie ze ślubów/święceń?

 

Przymus powoduje wręcz nieważność przyjętego sakramentu kapłaństwa, podobnie jak to ma miejsce w odniesieniu do sakramentu małżeństwa. Żadna decyzja i żadne zobowiązanie nie jest ważne, jeśli brakowało świadomości i/lub wolności po stronie księdza. Takie przypadki są jednak  bardzo rzadkie, gdyż przygotowanie do kapłaństwa trwa co najmniej sześć lat w zamkniętych domach formacyjnych, w których przełożeni przyglądają się z bliska kandydatowi do święceń. Świeccy powinni zgłaszać się do biskupa czy księży, jeśli wiedzą coś takiego o przeszłości czy teraźniejszości kandydata do kapłaństwa, co go dyskwalifikuje jako kandydata na świadka Chrystusa lub co może powodować nieważność jego święceń kapłańskich.

 

Jakie jest miejsce “byłych” księży w Kościele?

 

To głównie zależy od nich samych, od ich postawy tu i teraz. Znam takich kapłanów przeniesionych do stanu świeckiego, którzy wyrzekają się Kościoła, a nawet publicznie ogłaszają, że są ateistami. Znam też takich, którzy po przeniesieniu do stanu świeckiego i zawarcia sakramentalnego związku małżeńskiego są ze swoimi bliskimi w piękny i pogłębiony sposób zaangażowani we wspólnocie parafialnej swojego nowego miejsca pobytu. Kościół pomaga tym kapłanom, którzy okazują dobrą wolę, uznają swój błąd, próbują w nowej sytuacji żyć uczciwie, zgodnie z zasadami Ewangelii.

 

Bóg jest Miłością. Kocha i czeka na nas, grzeszników. Jakie warunki musi spełnić mężczyzna, który chce wrócić do stanu duchownego?

 

Oczywiście warunkiem podstawowym jest radykalne nawrócenie, solidne wynagrodzenie za wyrządzone krzywdy, uwolnienie się od wszelkich uwikłań w zło, wyciągnięcie stanowczych wniosków z przeszłości, radykalne naśladowanie Jezusa w obecnym życiu. Kapłan, który wychodzi z kryzysu, nie może już być księdzem przeciętnym, gdyż będzie mu wtedy groził powrót do grzesznej przeszłości. Odtąd powinien stawać się kimś, kto imponuje miłością, uczciwością, ofiarnością, wiernością. U progu Roku Miłosierdzia warto przypomnieć, że Bóg przebacza nam nawet najcięższe nawet grzechy, ale komunikuje nam – jak ojciec marnotrawnemu synowi – swoje przebaczenie wtedy, gdy się nawracamy i ani sekundy wcześniej. Prawda ta odnosi się do każdego ochrzczonego. Im więcej kapłanów przeżywa kryzys, tym bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że wierność świadków Jezusa to wielkie błogosławieństwo, które warto wspierać modlitwą i bezkompromisową wiernością własnemu powołaniu.

_____________________________________________________________________________________________________________

Magia i pozorne uzdrowienia

 

Dlaczego diabeł nienawidzi człowieka?

O autorze: Słowo Boże na dziś