Przyszła chwała tego domu będzie większa od dawnej; na tym to miejscu udzielę pokoju – Piątek, 25 wrzesnia 2015r. – bł. Władysława z Gielniowa, prezbitera, wspomnienie

Myśl dnia

Lepszy jeden mały czyn niż tysiąc planów.

przysłowie polskie

jezus_przytula_czlowieka1
Jezu, oto wyznaję moją wiarę: Ty jesteś Synem Bożym,
moim jedynym Zbawicielem. Tobie oddaję moje życie.
PIĄTEK XXV TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
PIERWSZE CZYTANIE  (Ag 1,15b-2, 9)
Przyszła chwała nowej świątyni
Czytanie z Księgi proroka Aggeusza.

W drugim roku rządów króla Dariusza, dnia dwudziestego pierwszego, siódmego miesiąca, Pan skierował te słowa do proroka Aggeusza: „Powiedzże to Zorobabelowi, synowi Szealtiela, namiestnikowi Judei i arcykapłanowi Jozuemu, synowi Josadaka, a także Reszcie ludu: «Czy jest między wami ktoś, co widział ten dom w jego dawnej chwale? A jak się on wam teraz przedstawia? Czyż nie wydaje się wam, jakby go w ogóle nie było? Teraz jednak nabierz ducha, Zorobabelu, mówi Pan, nabierz ducha, arcykapłanie Jozue, synu Josadaka, nabierz też ducha cały ludu ziemi, mówi Pan. Do pracy! Bo Ja jestem z wami, mówi Pan Zastępów. Według przymierza, które zawarłem z wami, gdyście wyszli z Egiptu, duch mój stale przebywa pośród was. Nie lękajcie się!»”
Bo tak mówi Pan Zastępów: „Jeszcze raz, a jest to jedna chwila, a Ja poruszę niebiosa i ziemię, morze i ląd. Poruszę wszystkie narody, tak że zbiorą się kosztowności wszystkich narodów, i napełnię chwałą ten dom. Do mnie należy srebro i do mnie złoto. Przyszła chwała tego domu będzie większa od dawnej; na tym to miejscu udzielę pokoju, mówi Pan Zastępów”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 43,1.2.3.4)

Refren: Zaufaj Panu, On jest twoim Zbawcą.

Osądź mnie, Boże, sprawiedliwie *
i broń mojej sprawy przeciwko ludowi nie znającemu litości,
wybaw mnie od człowieka *
podstępnego i niegodziwego.

Ty bowiem, Boże, jesteś ucieczką moją, *
dlaczego mnie odrzuciłeś?
Czemu chodzę smutny *
i prześladowany przez wroga?

Ześlij światłość i wierność swoją, *
niech one mnie wiodą,
niech mnie zaprowadzą na Twoją górę świętą *
i do Twoich przybytków.

I przystąpię do ołtarza Bożego, *
do Boga, który jest moim weselem i radością,
i będę Cię chwalił przy dźwiękach lutni, *
Boże mój, Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Mk 10,45)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Syn Człowieczy przyszedł, żeby służyć
i dać swoje życie na okup za wielu.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Łk 9,18-22)

Wyznanie Piotra i zapowiedź męki

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Gdy raz Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: „Za kogo uważają Mnie tłumy?”
Oni odpowiedzieli: „Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał”.
Zapytał ich: „A wy za kogo Mnie uważacie?”
Piotr odpowiedział: „Za Mesjasza Bożego”.
Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili.
I dodał: „Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

Podstawowe pytanie

Podobnym pytaniem mogę zostać zaskoczony przez Jezusa także i ja. „A według Ciebie, kim jestem?”. I wtedy będę musiał znaleźć na nie odpowiedź. Pytanie to mogę usłyszeć w różnych okolicznościach. Kiedy jest mi dobrze i czuję się pewnie, bo poczyniłem dobre inwestycje i jestem spokojny o moją przyszłość. Mogę je także usłyszeć w sytuacji ekstremalnej. Wtedy stanie się ono moim wyznaniem wiary, być może moją ostatnią deską ratunku, jak w przypadku Łotra, który wisiał obok Chrystusowego krzyża. Warto, abym już teraz nad tym pomyślał.Jezu, oto wyznaję moją wiarę: Ty jesteś Synem Bożym, moim jedynym Zbawicielem. Tobie oddaję moje życie.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
************

Na dobranoc i dzień dobry – Łk 9, 18-22

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. CairoCarol / flickr.com / CC BY 2.0)

Musimy zaufać, aby kroczyć razem

 

Wyznanie Piotra
Gdy raz Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: “Za kogo uważają Mnie tłumy?” Oni odpowiedzieli: “Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał”. Zapytał ich: “A wy za kogo Mnie uważacie?” Piotr odpowiedział: “Za Mesjasza Bożego”. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: “Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie.”

 

Opowiadanie pt. “O kucharzu i psach”
Kucharz pewnego razu zabił ciele i wyrzucił wnętrzności na podwórze. Psy warujące przed progiem kuchni zajadając się “smakołykami” stwierdziły: – To doskonały kucharz, zna swoje rzemiosło! W jakiś czas potem ten sam “mistrz-patelni” łuskał groch i obierał cebule, a łupiny wyrzucił na śmietnik. Psy znów rzuciły się na strawę, ale obwąchawszy stwierdziły zgodnie: – O, kucharz się zepsuł. Nic już nie jest wart!

 

Kucharz jednak nie przejął się wcale tą psią opinią, tylko odparł: – To pan ma jeść i oceniać posiłki, a nie psy; najważniejsze – i to mi wystarczy – jeśli pan jest ze mnie zadowolony.

 

Refleksja
Pytanie Jezusa: – “Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” – skierowane jest wpierw do anonimowego tłumu ludzi zgromadzonego wokół Jezusa. Potem pytanie pada do grupki apostołów: “A wy za kogo Mnie uważacie?” I na końcu odpowiada bardzo indywidualnie sam Piotr.

 

Pytanie z bardzo ogólnego, skierowanego do wszystkich, staje się potem bardziej konkretne w grupie ludzi i potem jest już relacją skierowaną do tylko jednej osoby. I tak jest w naszym życiu. Od ogólnej i potem personalnej odpowiedzi na pytanie Jezusa zależy nasze konkretne życie.
Odpowiedzi lepiej nie szukać samemu. Jezus podpowie w odpowiednim czasie to, co dla nas ważne. Musimy wciąż tylko zadawać Jezusowi pytanie, czego ode mnie chce. I to każdego dnia. Spodobała mi się histora  znaleziona na mateusz.pl, angielskiego dziennikarza, Malcolma Muggeridge, a idealnie pasująca do tych naszych dziejszych rozważań. Zapytano go: – Co sądzi o Chrystusie? – A ten odpowiedział: – “Ja raczej odczuwam potrzebę, aby zapytać się, co On o mnie sądzi?” Poszukując odpowiedzi na własne pytania, pamiętajmy o tym, że nie jesteśmy sami. Jest Ktoś, kto tylko czeka na nasze pytania…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Za kogo Twoja rodzina, przyjaciele i znajomi uważają Syna Człowieczego?
2. A Ty za Kogo uważasz Syna Człowieczego?
3. A jak myślisz, co On o Tobie dziś myśli? Jest zadowolony, ze jesteś przy Nim?
I tak na koniec…
“Jeśli ktoś nie dba zbytnio o prawdę w sprawach drobnych, nie można mu ufać w sprawach istotnych” (Albert Einstein)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,28,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-9-18-22.html

***********

Bł. Władysława z Gielniowa

0,13 / 10,29
Dziś spotykasz się z Jezusem modlącym się na osobności. Są z Nim Jego uczniowie – bądź jednym z nich, towarzysz Mu w Jego spotkaniu z Ojcem. Zobacz, czym dla Jezusa była modlitwa, jakie dawała Mu wsparcie.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Łukasza
Łk 9, 18-22
Gdy raz Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: «Za kogo uważają Mnie tłumy?» Oni odpowiedzieli: «Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał». Zapytał ich: «A wy za kogo Mnie uważacie?» Piotr odpowiedział: «Za Mesjasza Bożego». Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: «Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie».Jezus, po całodziennym nauczaniu tłumów i rozmnożeniu chleba, modli się na osobności. Idzie porozmawiać z Ojcem. Zobacz, w jakich sytuacjach ty idziesz się modlić? Każda chwila jest dobra na rozmowę z Bogiem, rozmowę, w której możemy  Mu wszystko przedstawić i razem z Nim przedyskutować, czy spełnialiśmy Jego, czy swoją wolę.Jezus pyta uczniów, jak tłumy odbierają Jego osobę. To pytanie rodzi się na modlitwie, nie jest więc poszukiwaniem potwierdzenia swojej wielkości, ale czujnością sługi Bożego. Zobacz, jakie dominują w tobie uczucia po dobrym uczynku, pożytecznym dziele – cieszysz się, że ci się udało, czy szukasz  większej chwały Bożej?Kolejne pytanie Pan kieruje do uczniów – współpracowników. Możemy się domyślać, że po takim dniu uczniów wypełniała duma, że są  wybrani przez tak wspaniałą osobę. Jezus mówi im jednak o zbliżającej się męce. Jego słowa mają przypomnieć uczniom, że współpraca z Nim jest służbą, a nie  samorealizacją.

Poproś Ojca, by twoje spotkania z Nim sprawiały, że będziesz bardziej osadzony w swojej codzienności jako sługa i współpracownik Boga, dla wypełniania Jego woli.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
***********

Bóg daje zawsze więcej, lepiej i doskonalej (25 września 2015)

bog-daje-wiecej-komentarz-liturgiczny

Kiedy czytamy słowa proroka Aggeusza, nasuwa się refleksja: najmocniej Boga doświadczamy przez odrodzenie, jakie się w nas dokonuje. Świątynia kiedyś wybudowana w Jerozolimie była znakiem obecności Boga i wybrania Izraela. Została jednak zniszczona razem z Jerozolimą do tego stopnia, że w jej ruinach gnieździły się dzikie zwierzęta. Upadek całkowity bez szansy na odrodzenie. A właśnie wtedy objawił się Bóg: ruiny zostały odbudowane i życie ponownie wróciło.

Takich momentów upadku, całkowitego rozbicia i klęski w historii Izraela i poszczególnych ludzi było wiele. I wtedy w sposób szczególny przychodził Bóg, aby dawać życie. Ta prawda nieustannie się powtarza w Biblii. Siła odrodzenia, siła witalna jest znakiem Bożego działania: Bóg nie chce śmierci grzesznika, lecz aby się nawrócił i żył (zob. Ez 18,28; 33,11; 2 P 3,9; 1 Tm 2,4). Dzisiaj w życiu społecznym wydaje się w wielu wymiarach, że świat pogrąża się w coraz większy marazm i chaos, upadają najbardziej podstawowe wartości. Wraca barbarzyństwo. Tak widzi dzisiejszy świat bardzo wielu ludzi. I niewątpliwie wiele zjawisk na to wskazuje. Niemniej, podobnie jak było ze zniszczeniem Izraela i uprowadzeniem do niewoli babilońskiej, tak będzie i z tym dzisiejszym upadającym światem. Bóg zawsze zwycięża i odradza.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Ag 1, 15b – 2, 9; Łk 9, 18-22

Ciekawe jest przypomnienie, jakie Bóg przez słowa Aggeusza przekazuje Izraelowi: Zgodnie z przymierzem, które zawarłem z wami, gdyście wyszli z Egiptu, duch mój stale przebywa pośród was; nie lękajcie się! (Ag 2,5). On był także w czasie upadku! Jest stale obecny. On, który jest życiem. Dlatego: nie lękajcie się!

Zobaczmy, jak ta prawda o niszczeniu i odradzaniu odnosi się do wszystkiego na tym świecie. Musiał jej doświadczyć sam Syn Boży, co zapowiedział w dzisiejszej Ewangelii:

 

Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie (Łk 9,22).

 

Szatan cały czas pracuje nad tym, aby zniszczyć dzieło Boże, i trzeba powiedzieć, że mu się to często udaje zewnętrznie. Ale przecież całe misterium życia w Bogu polega na tym, że On sam to życie odradza. A powiedzmy ściślej: czyni lepszym, wspanialszym, można powiedzieć – „bardziej żywym”. O to chodzi w zmartwychwstaniu. Nie jest ono prostym przywróceniem życia, ale nowym życiem, wspanialszym i pełniejszym niż dotychczasowe. I w tym właśnie najprawdziwiej doświadczamy Boga. On daje zawsze więcej, lepiej i doskonalej.

 

Przyszła chwała tego domu będzie większa od dawnej, mówi Pan Zastępów; na tym to miejscu Ja udzielę pokoju – wyrocznia Pana Zastępów (Ag 2,9).

 

To „więcej” jest także znakiem rozpoznawczym Jego działania, bo On daje według swojej miary, a nie naszej, ukształtowanej według naszych wyobrażeń. Otóż dzisiaj także chce nam dać więcej. I nawet gdy wydaje się, że wszystko się wali, to ostatecznie chodzi o to, by życie objawiło się pełniej, by było bardziej oczyszczone, jaśniejsze i pełniejsze niż to, jakie było dotychczas. Dlatego nie lękajmy się, On jest obecny, pragnie obdarzyć nas życiem i tego dokona.

Z naszej strony niezmiernie istotna jest odpowiedź na pytanie: A wy, za kogo Mnie uważacie?, które nam stawia sam Pan Jezus. Prawda o naszej wierze chrześcijańskiej lub jej braku rozstrzyga się pomiędzy dwoma pytaniami: „Kim jest Pan Jezus dla ludzi?” i „Kim jest On dla mnie?”. Kiedy pozostajemy na poziomie pierwszego pytania, to najwyżej przygotowujemy się do bycia uczniami Chrystusa. Prawdziwa, osobista odpowiedź na pytanie drugie otwiera przed nami misterium wiary i możliwość osobistego doświadczenia ogromnego obdarowania. Każda Eucharystia jest celebracją właśnie tego misterium. Jej żywotne znaczenie dla nas zależy od osobistej odpowiedzi przez zawierzenie.

Włodzimierz Zatorski OSB

http://ps-po.pl/2015/09/24/bog-daje-zawsze-wiecej-lepiej-i-doskonalej-25-wrzesnia-2015/

***********

Kardynał Józef Ratzinger (Papież Benedykt XVI w latach 2005-2013)
Der Gott Jesu Christi

„Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony…; zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie”
 

Być człowiekiem oznacza być wydanym na śmierć; być człowiekiem oznacza, że trzeba umrzeć… Żyć, na tym świecie, oznacza umrzeć. „Stał się człowiekiem” (Credo); to znaczy zatem, że Chrystus także szedł w stronę śmierci. Sprzeczność, właściwa śmierci człowieka, osiągnęła w Jezusie ostateczną ostrość, ponieważ w Nim, który jest w całkowitej komunii z Ojcem, absolutna izolacja śmierci jest czystym absurdem. Z drugiej strony, w Nim śmierć ma także swoją potrzebę. Bowiem fakt bycia razem z Ojcem jest u źródeł niezrozumienia, jakie przejawiają ludzie, u źródeł Jego samotności pośrodku tłumów. Jego skazanie jest ostatecznym aktem niezrozumienia, odrzucenia tego Niepojętego w strefę ciszy.

Jednocześnie można dostrzec coś z wewnętrznego wymiaru Jego śmierci. U człowieka, śmierć jest zawsze jednocześnie wydarzeniem biologicznym i duchowym. W Jezusie destrukcja cielesnych środków komunikacji niszczy dialog z Ojcem. To, co zatem rozrywa się w śmierci Jezusa Chrystusa, jest ważniejsze od jakiejkolwiek śmierci ludzkiej. Co tutaj jest wyrwane, to dialog, który jest prawdziwą osią całego świata.

Ale podobnie jak ten dialog uczynił Go samotnym i stał się podstawą potworności tej śmierci, tak samo w Chrystusie Zmartwychwstanie jest już zasadniczo obecne. Przez nie nasz stan ludzki wszczepia się do trynitarnej wymiany wiecznej miłości. On nie może już nigdy zniknąć; poza progiem śmierci, powstaje i tworzy na nowo swoją pełnię. Tylko Zmartwychwstanie zatem odkrywa charakter ostateczny, decydujący tej prawdy naszej wiary: „Stał się człowiekiem”… Chrystus jest całkowicie człowiekiem; jest nim na zawsze. Przez Niego rodzaj ludzki wszedł do własnego bytu Boga – taki jest owoc Jego śmierci.

**********

Urok Jezusa

24 września 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

„Czy zrozumiałaś moją miłość? Czy często o niej myślisz? Czy myślisz nieustannie? Staraj się więcej w nią wierzyć. Czy to nie rozkosz dać się przenikać moją miłością? Czy żyjesz nią? Czy ją pozdrawiasz przy przebudzeniu? A wieczorem czy zasypiasz w jej ramionach? Miłość i Ja to to samo.

Jak wielu ludzi ma żałosne pojęcie o Bogu, żałosne pojęcie o Chrystusie! Dlatego brak im entuzjazmu w przeżywaniu życia. Niegdyś człowiek żył dla swego króla i był to bardzo drogi cel. Lecz czy nie sądzisz, że żyć dla Boga byłoby celem przenikającym w inny sposób i jakby światłem czułości?

Ja jeden mogę zaspokoić wasze serca. Biedni ludzie, żądacie szczęścia od tych, którzy go nie posiadają… Czy przychodzisz do Mnie, kiedy chcesz kochać? A gdzież miałabyś iść?„ – z ON i ja.


Gdy raz Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: Za kogo uważają Mnie tłumy? Oni odpowiedzieli: Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. Zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Piotr odpowiedział: Za Mesjasza Bożego. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie (Łk 9,18-22).

Urok Jezusa

Ewangelie opisują wiele spotkań, w których Jezus był w centrum uwagi. Spotykały się z Nim zarówno ogromne rzesze ludzi prostych i ubogich, jak również, sporadycznie, przedstawiciele ówczesnej elity, np. Nikodem, „dostojnik żydowski” (J 3, 1nn). W tych spotkaniach działy się różne „rzeczy”, ale zawsze widać w nich (czy wyczuwa się) owo „coś”, emanujące z osoby Jezusa.

  • To „coś” przykuwało uwagę, fascynowało i skłaniało do tego, żeby znów spotkać się z Rabbim z Nazaretu.

Jest zapisany w Ewangelii taki moment, kiedy to strażnicy, wysłani przez kapłanów i faryzeuszów, wracają i swoim zleceniodawcom mają do powiedzenia to przede wszystkim: „Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek przemawia” (J 7, 46). Dobrze wiemy, że nie wszyscy okazali się wrażliwi na „czar” Jezusa. Pewne „kategorie” osób z góry powiedziały „nie”. Powoływali się przy tym na racje „teologiczne” (por. J 5, 16-40), ale i inne czynniki – zagrożone interesy i różnej natury lęki – miały na nich wpływ (por. J 11, 48).

  • Mimo negatywnego nastawienia elit, coraz większe rzesze niezmiennie ciągnęły do Jezusa, by Go słuchać i doświadczyć uzdrowienia.

Znakomity wpływ Jezusa osoby widać najbardziej w powoływaniu uczniów i apostołów (por. Mk 3, 13-19). Można odnieść wrażenie, że powoływani reagowali na jedno Jego wezwanie «Pójdź za Mną». Poza nielicznymi wyjątkami (por. Łk 18, 22-23), wezwani szli za Jezusem bez wahania. Mając zaufanie do Mistrza i lgnąc do Niego, porzucali wszystko – dom i rodzinę, wykonywaną pracę… Chodzenie z Jezusem i przyswajanie sobie coraz większych obietnic i niepojętych tajemnic, np. odnośnie zapowiadanej Eucharystii (por. J 6, 67), wiązało się z trudem pokonywania wątpliwości. Jednak – mimo bycia wystawionym na próbę – „coś” niezwykle ważnego przeważało szalę na stronę (wy)trwania przy Jezusie.

  • To „coś”, to zapewne także doświadczanie wewnętrznej przemiany, poszerzanie się ich życiowych horyzontów; a również poczucie bycia włączonym w najważniejsze dzieło, którego głównym sprawcą jest sam Bóg.
  • Za jakiś czas, po odejściu Jezusa i Zesłaniu Ducha Świętego, życie uczniów i apostołów Jezusa rozkwitnie olśniewającym sensem. Staną się ludźmi nowymi, zdolnymi odważnie głosić Dobrą Nowinę o Zbawieniu, choć grozić im będą prześladowania i męczeńska śmierć.  

Skąd ten wpływ?

W historii wiele osób zastanawiało się, co jest główną przyczyną „sukcesu” Jezusa i „skąd” właściwie bierze się Jego tak wielki wpływ na ludzi, na dzieje.

  • O „sekrecie” Jezusowego wpływu można by rozprawiać bez końca. Gdyby jednak trzeba dać odpowiedź bardzo zwięzłą, to powiedziałbym, że sekret tak przemożnego wpływania na ludzi i przyciągania tak wielu skrywa się w tym jednym zdaniu: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem” (J 15, 9).
  • To wyznanie miłości złożył Jezus na krótko przed swoją śmiercią. Czas i miejsce świadczą, że nic – ani bliska zdrada Judasza, ani myśl o Ogrójcu i Męce, ani konanie na krzyżu, słowem NIC – nie zdołało zgasić czy przytłumić wielkiej Miłości, która płonęła w Jezusowym Sercu. Manifestował ją zawsze i wszędzie. Wbrew wszelkim siłom anty-miłości. Czynił to na różne sposoby: uzdrawiając chorych, otwierając nauczaniem ludziom Niebo. Precyzyjnie i cudnie wyznał swą Miłość w tym zdaniu: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem.

Powyższy fragment rozważania pochodzi STĄD

i z książki:

5. K. Osuch SJ, ROZWAŻANIA (teksty – na Mateuszu) część rozważań została opublikowana w paru książkach

Jeszcze jeden ZNAK z Nieba:
https://youtu.be/0PqW6zOM7PQ

 

 

Prawdziwa Twarz JEZUSA – utrwalona zarówno na Całunie Turyńskim jak i na Chuście z Manoppello:

Nałożenie na siebie dwóch obrazów: Oblicza z Manoppello i wizerunku na Całunie Turyńskim, potwierdza zgodność wszystkich proporcji, nawet ran.

Za: Dwa rzeczowe dowody Zmartwychwstania – ks. Mieczysław Piotrowski

http://osuch.sj.deon.pl/2015/09/24/urok-jezusa/

**********

DOBRY WOJOWNIK

by Grzegorz Kramer SJ

„A wy za kogo mnie uważacie?” Usłysz to pytanie, jako konfrontację swoich wyobrażeń o Nim z tym, co On sam o sobie objawia. Ludziom idącym za Nim, wydaje się czasem, że Jezus jest takim fajnym kumplem, takim pomocnikiem w życiu, do którego, kiedy chcemy to sięgamy, słuchamy Go, ale kiedy staje się niewygodny i wymagający, to przestajemy się Nim przejmować.

Nie będziesz nigdy dobrym wojownikiem Pana, jeśli nie będziesz człowiekiem modlitwy, czyli takim, który każdego dnia siada i odpowiada Panu na dzisiejsze pytanie: „za kogo mnie uważasz?” Nigdy nie będziemy dobrymi Wojownikami jeśli na zewnątrz i wewnątrz Kościoła, będziemy na siebie pluć i obgadywać, czyli się nie szanować. Nigdy nie będziemy dobrymi Wojownikami, jeśli nie będziemy żyć Ewangelią wtedy, kiedy nikt nas nie widzi. Nie może być tak, że ludzie Kościoła się upijają, uważają, że seks przedmałżeński jest dopuszczalny, że można komuś „zadek obrobić”, a później ot tak pójść do spowiedzi, jak do pralni. Tak myślą ludzie, którzy nie spotkali Jezusa.

Cytat z bloga kobiety, która ma problem z alkoholem: „Kiedyś usłyszałam podczas spowiedzi: Judasz sprzedał Jezusa za 30 srebrników, a ty za ile go sprzedałaś? W sobotę sprzedałabym Go za piwo z sokiem malinowym. Smutne? Jednak prawdziwe”.

Jeśli twoim marzeniem jest bycie Jego Wojownikiem, to musisz się za to wziąć na poważnie. Chrystus traktuje cię poważnie, więc i ty weź się za to poważnie. Nie dziw się, że od kiedy zacząłeś iść Jego drogą, wiele spraw zamiast być łatwiejszych, stało się trudniejszych. Nie dziw się, że nagle pojawiły się słabości, kłótnie w rodzinie, potrzeba zawalczenia o Prawdę, o modlitwę. Nie chcę wszystkiego tłumaczyć jakąś wielką walką duchową, ale wiele z tych spraw jest tylko próbą zastraszenia nas, że to za trudna droga, że lepiej dać sobie spokój i odpuścić, jak wielu odpuściło.

Cena, którą trzeba zapłacić, to łzy niezrozumienia, poczucie samotności, rozgoryczenia, frustracji i myśli, że nie tak miało być. Jednak odczucia to nie jest cała rzeczywistość.

Taka właśnie jest droga naszego Pana: by dokonało się to, co jest naszą siłą – Zmartwychwstanie, potrzeba długiej, trudnej drogi do Jerozolimy, gdzie na serio został ukrzyżowany, tam na serio polała się krew i stał się trupem. To nie było na niby.
Nie daj się zwieść, że można iść z Jezusem na niby, że można dla zabawy. Po prostu tak się nie da.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/09/25/dobry-wojownik-2/

************

Bóg ukryty

Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć… Łk 9, 18 – 22

Za kogo uważam Jezusa? Opinie o nim chodziły różne i tak naprawdę wszystkie mogą się we mnie mieścić. Bo nawet Piotr, który uważał Go za Mesjasza Bożego, ciągle myślał po ludzku tylko i sprawę męki i śmierci Jezusa chciał załatwić po ludzku. A to pytanie jest ważne, bo w taki sposób będę Jezusa traktował (a w konsekwencji żył), za kogo Go uznam, kim On dla mnie będzie.

trojcaPiotr, choć wyznaje w Jezusie Mesjasza, patrzy na całą sprawę po ludzku. Bóg w Jezusie jest dla niego ukryty. Dla mnie zresztą też. Zdałem sobie z tego sprawę. Historia zbawienia, poczynając od Mojżesza i wyzwolenia Izraela z niewoli egipskiej to powolny proces ukrywania się Boga. Z biegiem czasu spektakularnych cudów Boga (na miarę przejścia przez Morze Czerwone) jest coraz mniej. Ten proces dochodzi do swojej kulminacji w Jezusie – Bóg ukrył się w człowieku. I z jednej strony jest tego człowieka tak bardzo blisko, a z drugiej człowiek Go nie rozpoznaje.

Szczególnie te słowa do mnie przemawiają: «Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie». Św. Ignacy ładnie to ujmuje pisząc, iż w męce Chrystusa Jego bóstwo się ukryło. Pojawiło się na moment w Przemienieniu, ale teraz jest ukryte. Szczególnie w męce, która jest swoistym skandalem, czyli kamieniem, o który można się potknąć. Bóg jest skandalem, o który można się potknąć. Jest ukryty i potrzeba wiary, by Go dostrzec. Zmysły nie mają tu nic do robienia. Mogę boleć nad Nim, płakać, wzruszać się, ale bez wiary – i to ciemnej – pozostanie to ckliwym sentymentalizmem. Spotkać się z Bogiem, który jest ukryty (i przez to tak bliski). Uwierzyć…

http://ginter.sj.deon.pl/bog-ukryty/

 

*********************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

25 WRZEŚNIA

***********

Błogosławiony Władysław z Gielniowa, prezbiter

Błogosławiony Władysław z Gielniowa Marcin Jan (takie imiona otrzymał na chrzcie) urodził się w Gielniowie koło Opoczna ok. 1440 r. Jego rodzice byli ubogimi mieszczanami. Po ukończeniu szkoły parafialnej udał się do Krakowa, gdzie kontynuował swoje studia, aż znalazł się na tamtejszym uniwersytecie w roku 1462. Pod tą datą figuruje w księdze rejestracyjnej Akademii Krakowskiej.
W Krakowie zapoznał się z bernardynami, których zaledwie 9 lat wcześniej sprowadził tam św. Jan Kapistran (1453). Jak sam pisze w swoim wierszu autobiograficznym, 1 sierpnia 1462 r. Marcin wstąpił do bernardynów i przyjął imię zakonne Władysław. Tu również najprawdopodobniej odbył swoje studia zakonne i otrzymał święcenia kapłańskie. Nie wiadomo, gdzie spędził pierwsze lata w kapłaństwie. Nie są nam także znane urzędy, jakie sprawował w owym czasie w zakonie. Wiadomo na pewno, że w latach 1486-1487 Władysław przebywał w Krakowie, gdzie m.in. pełnił obowiązki egzaminatora w sprawie cudów, jakie działy się za przyczyną św. Szymona z Lipnicy, zmarłego w Krakowie w roku 1482. Możemy przypuszczać, że po śmierci Szymona pełnił zajmowany wcześniej przez niego urząd kaznodziei.
W latach 1487-1490 i 1496-1499 sprawował urząd wikariusza prowincji i prowincjała. Przez sześć lat czuwał nad 22 domami zakonu w Polsce: odbywając co roku kapituły prowincji, wizytując domy braci i sióstr, troszcząc się o domy formacyjne, uczestnicząc w kapitułach generalnych w Urbino w roku 1490 i w Mediolanie w roku 1498, przyjmując komisarzy generalnych zakonu. Za jego rządów polska prowincja bernardynów powiększyła się o placówki w Połocku i Skępem.
Dla swojego zakonu Władysław zasłużył się najbardziej przez to, że stał się współautorem konstytucji, które – zatwierdzone przez kapitułę prowincji i kapitułę generalną w Urbino (1490) – stały się na pewien czas dla prowincji obowiązkowym kodeksem prawnym.
Jego życie było przepełnione modlitwą i duchem pokuty. Miał szczególne nabożeństwo do Męki Pańskiej. Sypiał zaledwie kilka godzin na lichym sienniku, bez poduszki, przykryty jedynie własnym habitem. Swoje ciało trapił bezustannie postem i biczowaniem. Na modlitwę poświęcał wiele godzin. Miał dar łez i ekstaz. Chodził zawsze boso, nawet w najsurowsze zimy. Boso także (w trepkach) odbywał wizytacje swojej odległej prowincji i zagraniczne podróże. Wyróżniał się niezwykłą gorliwością o zbawienie dusz, nie oszczędzając się na ambonie i w konfesjonale.
Pomimo wielkiej surowości dla siebie, był dla swoich podwładnych prawdziwym ojcem. Otaczał szczególną opieką zakonników starszych, spracowanych oraz chorych. W swoich konstytucjach wyznacza bardzo surowe kary wobec przełożonych, którzy zaniedbują opiekę nad chorymi braćmi. Silnie zabiegał, aby przełożeni pilnie zaopatrywali potrzeby swoich współbraci, tak dalece, by nie ważyli się kupować czy sprawiać sobie czegokolwiek, zanim nie zadbają o to, by w rzeczy potrzebne byli zaopatrzeni najpierw ich podopieczni. Nakazuje bardzo starannie wybierać kandydatów do zakonu. Mistrzów nowicjatu przestrzega przed zbytnią gorliwością w stosowaniu prób. Gdzie jednak widział nadużycia i świadome rozluźnienie reguły, był nieubłagany i stanowczy. Miał czułe serce dla uciśnionych i potrzebujących.
Zapamiętano go jako płomiennego kaznodzieję. Był jednym z pierwszych duchownych, który wprowadził do Kościoła język polski poprzez kazania i poetyckie teksty. Tradycja przypisała mu autorstwo wielu pobożnych pieśni. Sam je układał i uczył wiernych śpiewać. Służyły one pogłębieniu życia duchowego, zapoznaniu się z prawdami wiary i moralności, ukochaniu tajemnic Bożych, zwłaszcza osoby Jezusa Chrystusa i Jego Matki. Nie tylko sam układał teksty, ale zachęcał do tego także swoich współbraci. Ponadto układał w języku polskim koronki, godzinki i inne nabożeństwa.
Charakterystycznym rysem osobowości Władysława było także jego nabożeństwo do Imienia Jezusa oraz do Najświętszej Maryi Panny. Za przykładem św. Bernardyna, który nosił ze sobą stale tabliczkę, na której był złotymi głoskami wypisany monogram Imienia Jezus, także Władysław za osnowę swoich kazań brał Imię Jezus. Swój najpiękniejszy utwór, Żołtarz Jezusów, ułożył w taki sposób, że każda nowa strofa rozpoczyna się właśnie tym Imieniem.
W 1504 r. został gwardianem przy kościele św. Anny w Warszawie. Tutaj umarł 4 maja 1505 r., w kilka tygodni po ekstazie, jaką przeżył podczas kazania w Wielki Piątek. Uniósł się wówczas na oczach tłumu wypełniającego świątynię w górę ponad ambonę i zaczął wołać: “Jezu, Jezu!”.
Zaraz po śmierci oddawano Władysławowi cześć należną świętym. 13 kwietnia 1572 r. dokonano uroczystego przeniesienia jego relikwii. Miało to miejsce w obecności kardynała-legata papieskiego, Franciszka Commendone, i nuncjusza apostolskiego, arcybiskupa Wincentego Portico. W uroczystości wziął udział także król Zygmunt August ze swoją siostrą Anną Jagiellonką, senatorowie i posłowie, którzy zjechali się na sejm do Warszawy. W roku 1627 rozpoczęto proces informacyjny według nowych rozporządzeń, jakie wydał papież Urban VIII. Tenże papież podpisał akta tego procesu przesłane do Rzymu. W 1635 roku komisja pod przewodnictwem biskupa Adama Nowodworskiego otworzyła grób ponownie, szczątki śmiertelne zmarłego przełożono do cynowej urny i sporządzono protokół. Z powodu wojen proces wznowiono dopiero w 1724 r.
Benedykt XIV wydał urzędowy akt beatyfikacji 11 lutego 1750 r. Właściwe uroczystości przygotowano jednak dopiero w roku 1753, łącząc je z 300. rocznicą przybycia bernardynów do Polski. W roku 1759 Klemens XIII ogłosił bł. Władysława patronem Królestwa Polskiego i Litwy. 19 grudnia 1962 r. papież Jan XXIII ogłosił go głównym patronem Warszawy. Obecnie bł. Władysław jest patronem drugorzędnym, a główną Patronką Warszawy jest Najświętsza Maryja Panna Łaskawa z wizerunku znajdującego się w kościele jezuitów przy archikatedrze na Starym Mieście.

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-25a.php3

***********

Jezusa Judasz przedał za pieniądze nędzne
(Żołtarz Jezusów)
Jezusa Judasz przedał za pieniądze nędzne,
Bog Ociec Syna wydal na zbawienie duszne.
Jezus kiedy wieczerzał, swe ciało rozdawał,
Apostoły swe smętne swoją krwią napawał.

Jezus w ogrodek wstąpił <z> swymi miłosniki,
Trzykroć się Oćcu modlił za wszytki grzeszniki;
Krwawy pot s niego płynął dla boju silnego.
Duszo miła, oględaj miłosnika twego!

Jezusa miłosnego gdy Żydowie jęli,
Baranka niewinnego rwali i targali;
Opak ręce związali Panu niebieskiemu,
Pędem rychłym bieżeli do miasta świętego.

Jezus jest policzek wziął u Annasza wielki,
Do Kajifasza posłan, a tamto jest uplwan;
Oczy mu zawiązali Żydowie okrutni,
Poszyjki mu dawali, w lice jego bili.

Jezus staroście wydan, łajncuchem swiązany;
Piłat Żydow jest pytał, ktore jego winy.
Widząc jego przez winy, do Heroda posłał;
Żydowie go soczyli, ale Jezus milczał.

Jezus swleczon z odzienia, u słupa uwiązan,
A tak przez miłosierdzia okrutnie biczowan –
Krew z ciała jest płynęła. Pan niebieski zranion;
O duszo moja, patrzy, płaczy rzewno, wzdychaj!

Jezus gdy ubiczowan, na stolcu posadzon,
Cirnim jest koronowan, a przeto jest wzgardzon;
Przed Jezusem klękali rycerze niewierni,
S niego się naśmiewali, na oblicze plwali.

Jezus potem osądzon, Piłat jego sądził,
Od Żydow jest nawi<e>dzon1, a w tym Piłat zgrzeszył;
Maryja, Matka Boża, tedy sie smęciła,
Wzdychała a płakała i wszytka semglała.

Jezus s miasta wywiedzion, krzyżem uciążony,
A łotrom jest przyłączon, jak robak wzgardzony;
Matka mu zabieżała, chcąc jego oględać,
A gdy jego uźrzała, jęła rzewno płakać.

Jezusa już krzyżują, patr<z>y, duszo, pilnie,
Ręce i nogi ranią, krew s ran jego płynie;
Matka gdy to widziała, na ziemię upadła,
Dla Synaczka miłego rada by umarła.

Jezus z krzyżem podniesion, patrzcie, krześcijani,
Miedzy łotry postawion, drogą krzwią2 skropion<y>;
Od Żydow jest pośmiewan, gdy na krzyżu wisiał,
Jezus, miłosierny Pan, wszytko skromnie cirpiał.

Jezus Oćcu sie modlił za swe krzyżowniki,
Smętną Matkę ucieszył, łotra i grzeszniki;
“Pragnę grzesznych zbawienia, duszo moja miła,
Już Oćcu polecaję” – wołał wszytką siłą.

Jezusa umarłego stworzenie płakało,
Pana swego miłego barzo żałowało;
Słojnce się zacimilo, ziemia barzo drżała;
Opoki sie ściepały, groby otwarzały.

Jezusowa Matuchna gdy u krzyża stała,
Bok jego włocznią zbodzion i wielko otworzon;
Krew i woda płynęła z boku naświętszego,
Matuchna jego miła żałowała tego.

Jezus z krzyża sejmowan w nieszporną godzinę,
Maryja piastowała ciało swego Syna;
Ciało maścią mazali Jozef z Nikodemem,
W prześciradło uwili, potym w grob włożyli.

Jezusow żołtarz czcicie i często śpiewajcie,
Maryją pozdrawiajcie, k tej się uciekajcie;
Maryja, przez boleści, ktore jeś cirpiala,
Oddal od nas złości, daj wieczne radości.

Trzykroć pięćdziesiąt mowcie: “Zdrowa bądź, Maryja”,
A jeden pacierz pojcie3 za kożdym dziesią<t>kiem;
Piętnaście rozmyślenia w Bożym umęczeniu
Są do nieba stopienie4, duszne oświecenie. Amen.

Objaśnienia

1nawi<e>dzon – namówiony, skłoniony.
2krzwią – krwią.
3pojcie – śpiewajcie.
4stopienie – stopnie.

http://staropolska.pl/sredniowiecze/poezja_religijna/Gielniowczyk_04.html

Żołtarz Jezusów – przypisywany bł. Władysławowi z Gielniowa, XVI w.

 

 

***********

Solemnitas – antyfona gregoriańska

 

 

**********

Jasne Krystowo oblicze…

 

Jasne Krystowo oblicze,
Więcej niż słuńce świecące,
Tobie dawam pozdrowienie,
Ty jeś moje ucieszenie.

Jakob to oblicze widział1,
Przeto nabożnie zawołał:
“Widziałem oblicze Boże,
A z tegom wziął duszne zdrowie”.

Ezechijasz, krol niemocny,
A już na śmierć osądzony,
Ku ścienie się jest obrocił,
A tedy Bog go uzdrowił2.

Ściana Krysta znamionuje3,
Jen oblicze ukazuje.
O ty, niemocny człowiecze,
Patrz na Krystowo oblicze.

Weźrzy na oblicze jasne,
Na oblicze wielmi słodkie,
A w tem sie obliczu kochaj,
A nabożnie je pozdrawiaj.

Święte oblicze Krystowo,
Bądź ode mnie pozdrowiono,
Ty jeś wiesiele anjelskie,
Ty jeś ucieszenie ludzskie.

Krystowo oblicze miłe,
Wszystkich smętnych jest wiesiele;
Kiedy to oblicze widzę
Nie pamiętam już na nędzę.

Rumiane lice i białe
Za wieczerzą było blade;
Gdy w Betaniji wieczerzał,
Jezus, gdy mękę przeglądał4.

Jezu, sierce me zachwyci,
Twem obliczem mię nasyci,
Bo ten pokarm jest mi smaczny,
Tego pożądam ja, grzeszny.

Światłe oblicze widzieli
Na gorze trzej apostoli5;
Dla słodkości Piotr zawołał,
Na gorze wiecznie mieszkać chciał.

Tego oblicza żądali
Prorocy, by je widzieli;
Jan Kr<z>ciciel tego doczekał,
K<ry>stowo oblicze widział.

Weronika, pani święta,
W ziemi żydowskiej będąca,
Twarz Krystową mieć żądała,
Przeto jemu zwoj podała.

Zwoj na oblicze przyłożył
Miły Jezus i wytworzył
Oblicze swoje naświętsze6;
Toć jest ucieszenie duszne.

Mojiżesz gdy z Bogiem gadał,
Boże oblicze widzieć chciał;
Rzekąc z nabożnej duszyce7:
“Daj mi widzieć twoje lice”.

A Bog jemu tego nie dał,
Ale potem obiecował;
Obiatę swą Bog napełnił8,
Gdy na gorze się przemienił.

Rożany kwiat woniający
Jestci Jezus Nazareński;
Jego liczko jako roża,
W tem się kocha wierna dusza.

Jezu miły i nasłodszy,
Jezu, miłostniku duszny,
Ukaż mi twoje oblicze,
Ucieszy me smętne sierce.

Anjelski Krolu, Jezusie,
Obroć ku mnie twe oblicze;
Boć mię napełnia tesnica9,
Gdy nie widzę twego lica.

Łaskawe oblicze Boże,
Ktore cieszy smętne dusze.
O oblicze miłościwe,
Ucieszy me smętne sierce.

Anjelski Panie, zmiłuj się,
Bacz ucieszyć moję duszę;
Wysłuchaj wzdychanie moje,
Ukaż mi oblicze twoje.

Dawid krol, prorok wielebn<y>,
Duchem Świętym napełniony,
Oblicza Bożego żądał,
Jako w żołtarzu10 popisał.

Jezu miły, Jezu słodki,
Jezu Zbawicielu mocny,
Bacz wysłuchać głos płaczący,
Twego lica żądający.

Zbawicielu miłościwy,
Jezu Kryste lutościwy,
Raczy mię tedy nawiedzić,
Gdy będzie dusza wychodzić.

Lice twe daj mi oględać,
Gdy mię śmierć będzie nagabać11;
Twe oblicze śmierć odpędza,
Duszy ucieszenie dawa.

Anjołom raczy przykazać,
Kiedy już będę umirać,
Aby mię mocnie bronili,
A do raju wprowadzili.

Wiara mię twoja posili,
Aby mię czartowie nie zwiedli.
Przez twoje świę<te> oblicze,
Odpędź precz szatańskie rzysze.

Synu Boży, Jezu Kryste,
Polecam duszę w twe ręce;
Racz ją twem licem ucieszyć
A w raj niebieski wprowadzić.

 

Objaśnienia

O autorstwie Władysława z Gielniowa świadczy m.in. akrostych zawierający imię Ladislaus. Tekst pieśni zachował się w rękopisie Biblioteki Krasińskich w Warszawie.

1Jakob to oblicze widział – zob. Rdz 32, 25-33.
2Ezechijasz, krol niemocny… – zob. 2 Kr 20; śmiertelnie chory król Ezechiasz został cudownie uzdrowiony, kiedy żarliwie się modlił zwrócony twarzą do ściany.
3znamionuje – oznacza, symbolizuje.
4przeglądał – przewidywał.
5Na gorze trzej apostoli – mowa o Przemienieniu Chrystusa na górze Tabor.
6wytworzył / Oblicze swoje naświętsze – tj. odbił swe oblicze na chuście Weroniki.
7duszyce – duszy.
8Obiatę swą Bog napełnił – obietnicę swą Bóg wypełnił.
9tesnica – udręka, smutek.
10w żołtarzu – w psałterzu.
11nagabać – napastować.

http://staropolska.pl/sredniowiecze/poezja_religijna/Gielniowczyk_06.html

**********

Kaznodzieja, który ocalił Warszawę

dodane 2013-01-03 00:00

Agata Ślusarczyk

Gość Warszawski 01/2013 |

Najbardziej znany cud przypisywany jest mu po śmierci – zatrzymał zarazę, która w XVI w. dziesiątkowała miasto. 19 grudnia minęło pół wieku, odkąd bł. Władysław z Gielniowa został ogłoszony patronem stolicy.

Kaznodzieja, który ocalił Warszawę   Agata Ślusarczyk 19 grudnia w kościele św. Anny miała miejsce Msza św. w intencji kanonizacji bł. Władysława

To bardzo wszechstronna postać. Poczuliśmy jego ducha i małymi kroczkami chcemy szerzyć jego kult – wyjaśnia Wojciech Tomkiel z Bractwa Pielgrzymkowego bł. Władysława z Gielniowa, które propaguje jego kult. Z okazji 50. rocznicy ogłoszenia bł. Władysława patronem stolicy odbyły się dni modlitwy o jego rychłą kanonizację.

Ojczysta mowa

O zaliczonym w 1750 r. w poczet błogosławionych Władysławie w gruncie rzeczy niewiele wiadomo. Bernardyńskiego zakonnika, który ostatni rok swojego życia spędził jako gwardian zakonu mieszczącego się przy kościele św. Annie, warszawiacy zapamiętali jako żarliwego kaznodzieję. Na jego kazania zjeżdżała się ludność z całej Warszawy i okolic. Słuchali żarliwych kazań o Męce Pańskiej i o ubiczowanym Chrystusie, którego Władysław w szczególny sposób ukochał. Sam także podejmował liczne umartwienia – chodził boso, często się biczował, spał na lichym sienniku przykryty tylko habitem, klasztornym jedzeniem dokarmiał ubogich.

Ale ludzie do kościoła na Krakowskim Przedmieściu ciągnęli jeszcze z innego powodu. Bł. Władysław z Gielniowa, jako jeden z pierwszych kaznodziei, przemawiał z ambony w ojczystym języku. Mało tego, zachęcał lud boży do śpiewu samodzielnie ułożonych i skomponowanych pieśni. Według niektórych źródeł, to właśnie jemu przypisuje się ułożenie Godzinek o Niepokalanym Poczęciu NMP. O tym, że to Boży człowiek, mieszkańcy przekonali się w Wielki Piątek 1505 r. Podczas kazania pobożny mnich wpadł w ekstazę, uniósł się nad ambonę i upadł zemdlony. Niedługo po tym wydarzeniu – 4 maja – zmarł. Warszawiacy tuż po śmierci licznie gromadzili się przy jego grobie. Szczególne prośby za jego wstawiennictwem zanosili, gdy na początku XVI w. dżuma dziesiątkowała miasto. Świątobliwy bernardyn uprosił cud i zaraza zatrzymała się u wrót klasztoru i kościoła. Później wielokrotnie uciekali się do jego wstawiennictwa. W 1705 r. rajcy miejscy zwrócili się do władz kościelnych o uznanie Władysława z Gielniowa patronem stolicy. Oficjalnie uczynił to bł. Jan XXIII 19 grudnia 1962 r. na prośbę kard. Stefana Wyszyńskiego i całego Episkopatu Polski.

Czterodniowy szturm

Wyrywkowe fakty z jego życia zanotował zakonny kronikarz o. Jan z Komorowa. Duża część dokumentów została jednak zniszczona. – Z okazji 50. rocznicy ogłoszenia bł. Władysława patronem stolicy chcemy przybliżyć jego postać – mówi Wojciech Tomkiel. Od 16 do 19 grudnia w stolicy odbyły się dni modlitwy o jego rychłą kanonizację. 16 grudnia w kościele akademickim św. Anny została odprawiona Msza św. koncelebrowana przez o. Damiana Muskusa OFM, biskupa pomocniczego archidiecezji krakowskiej oraz gwardianów klasztorów bernardyńskich. W dzień rocznicy – 19 grudnia – także w kościele na Krakowskim Przedmieściu życie i zasługi dla ojczyzny i Warszawy przypomniał proboszcz gielniowskiej parafii ks. kanonik Kazimierz Okrutny. Wcześniej warszawiacy modlili się w warszawskiej archikatedrze św. Jana i katedrze św. Floriana na Pradze.

Poniedziałki z bł. Władysławem

To nie wszystkie działania jakie podejmuje bractwo. Jego sympatycy pielgrzymują do klasztoru ojców bernardynów na Czerniakowie, biorą udział w uroczystościach rocznicowych i odpustowych, a także nawiedzają sanktuaria bernardyńskie. – Zamierzamy zorganizować modlitewne „Poniedziałki z bł. Władysławem”. Chcemy także wydawać tematyczny biuletyn, zorganizować wystawę oraz reaktywować pielgrzymkę do sanktuarium maryjnego w Skępem, które założył bł. Władysław – snuje plany świecki krzewiciel kultu patrona Warszawy. Propagowaniem kultu bł. Władysława zajmuje się także Towarzystwo bł. Władysława z Gielniowa, działające przy parafii pod jego wezwaniem na Natolinie. Centralnym ośrodkiem kultu jest jednak kościół akademicki św. Anny, gdzie w bocznej kaplicy znajdują się jego relikwie.

http://gosc.pl/doc/1410747.Kaznodzieja-ktory-ocalil-Warszawe
***********
Zobacz także:
***********
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Langres, we Francji – św. Ceofryda, opata z Wearmouth. Następca św. Benedykta Biscopa, jak on popierał rozwój studiów i wiedzy. Zmarł w drodze z Rzymu. Powstanie swe zawdzięcza mu kilka starych rękopisów biblijnych, m. in. Codex Amiatinus, który jest może najcenniejszym wśród rękopiśmiennych przekazów Wulgaty Hieronimiańskiej.oraz:św. Aunachariusza, biskupa (+ 605); św. Lupusa, biskupa (+ ok. 538); św. Principiusa, biskupa (+ V w.); św. Solemniusa z Chartres, biskupa (+ ok. 51)
***********************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
************

Prawo do zabijania

Prawo do zabijania

Stefan Sękowski

Kuriozalny wyrok krakowskiego sądu: aborcja jest… dobrem osobistym.

– Prawo decydowania o tym, czy kobieta jest w stanie podjąć się wychowywania głęboko niepełnosprawnego dziecka, jest dobrem osobistym najwyższego rzędu i wymaga podjęcia decyzji trudnej pod wieloma względami – stwierdził jakiś czas temu Sąd Okręgowy w Krakowie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że sąd rozumiał przez to… prawo do aborcji.

Wyrok potwierdzony, jak donosi „Rzeczpospolita”, właśnie przez krakowski Sąd Apelacyjny, dotyczył bowiem sprawy kobiety, która urodziła dziecko z wodogłowiem. Podczas badania USG lekarz nie zauważył choroby, w związku z czym matka nie mogła podjąć decyzji o aborcji. Ostatecznie sąd zasądził 250 tys. złotych odszkodowania dla kobiety.

Informacja o tym, że dziecko, które nosi się pod sercem, jest chore, jest dla kobiety ciężkim przeżyciem, a opieka nad osobą niepełnosprawną wiąże się z ogromnym wysiłkiem. Maria T. (jak określiła ją gazeta) powołując się na prawną możliwość przeprowadzenia aborcji, wywalczyła pieniądze, które pomogą jej w opiece nad dzieckiem – i mam nadzieję, że właśnie taki był cel jej działania, że tak naprawdę nie brała pod uwagę możliwości zabicia własnego, chorego dziecka.

Ale inaczej ma się sprawa z sędziami, którzy wcale nie musieli uznawać aborcji za jedyne wyjście z sytuacji. Kobieta, rezygnując z „wychowywania głęboko niepełnosprawnego dziecka”, nie musiała wcale decydować się na aborcję: mogła urodzić je i oddać do domu dziecka. Niestety w głowie sędziów zwyciężyła mentalność eugeniczna, która przyznaje prawo do podjęcia decyzji o zabiciu chorego człowieka, a w życiu osoby niepełnosprawnej nie widzi dobra osobistego najwyższego rzędu.

http://gosc.pl/doc/2719838.Prawo-do-zabijania

**********

Miłości uczymy się całe życie

Gazeta Krakowska

Józef Augustyn SJ

(fot. shutterstock.com)

Gdy w naszych relacjach małżeńskich, rodzinnych, wspólnotowych dochodzi do nieporozumień i konfliktu, wielu z nas ulega pokusie oskarżania siebie, że jesteśmy zamknięci, egoistyczni, niezdolni do miłości.

 

Gdy w naszych relacjach małżeńskich, rodzinnych, wspólnotowych dochodzi do nieporozumień i konfliktu, wielu z nas ulega pokusie oskarżania siebie, że jesteśmy zamknięci, egoistyczni, niezdolni do miłości. Każde niemal szukanie zaspokajania własnych potrzeb emocjonalnych, ciepła i poczucia bezpieczeństwa piętnujemy jako wyraz egoizmu. Podkreślamy wtedy, że kochanie innych jest naszym najważniejszym obowiązkiem. Czujemy się winni, gdy niemal odruchowo szukamy miłości naszych bliźnich. Uważamy bowiem, że istnieje ostry konflikt pomiędzy okazywaniem miłości a szukaniem jej. Gniew na siebie miesza się wówczas z gniewem na ludzi. I tak na przykład gdy nastoletnie pociechy zaczynają zachowywać się wręcz arogancko, wiele matek mówi: “Jestem niedobrą matką. Nie umiem dać dzieciom dobrego przykładu”. Jednak nieraz i dzieci, które sprawiają kłopoty rodzicom, skrycie oskarżają siebie, że nie dość kochają mamę i tatę. Jedni i drudzy nie powiedzą tego głośno. Nie pozwala na to własna duma. Małżonkowie często też czują się winni, gdy dochodzi do nieporozumień i konfliktów, gdyż wydaje się im, że świadczą one o braku miłości.

 

Kiedy przesadnie kładziemy nacisk najpierw na obowiązek miłowania Boga i ludzi, zakładamy fałszywie, że każdy z nas ma dość sił i odwagi, by kochać. Wystarczy jedynie chcieć. To jednak rozumowanie uproszczone i nieprawdziwe. Zakłada bowiem, że każdy z nas nauczył się już kiedyś kochać, a jeżeli tego nie robi, to jedynie dlatego, że po prostu nie chce. Odruchowe i niekontrolowane oskarżanie siebie prowadzi jednak do oskarżania bliźnich: “Jeżeli mnie nie kochasz, to tylko dlatego, że nie chcesz. Gdybyś chciał, to być mnie kochał”. I tak w sposób niesprawiedliwy posądzamy nieraz naszych bliskich o złą wolę.

 

Nasze deklaracje miłości, wypowiadane wobec Boga i bliźnich, są przecież szczere. Nie brakuje nam woli kochania, ale energii, mądrości i odwagi. Mało kochamy innych nie dlatego, że nie chcemy, a dlatego, że jeszcze nie umiemy. Miłość jest wielką sztuką, której uczymy się całe życie, od chwili narodzin aż do samej śmierci. Sztukę miłowania trzeba jednak rozpoczynać nie od dawania miłości innym, ale od jej przyjmowania.

 

Nie czując się kochani, nie jesteśmy w stanie kochać. Gdy nie doświadczymy poczucia bezpieczeństwa, nie będziemy w stanie dawać go innym. Gdy nie doświadczyliśmy bycia wysłuchanym, nie umiemy słuchać. Bo jak człowiek zgłodniały może nakarmić głodnego? Jak kloszard jest w stanie zaprosić innego bezdomnego pod swój dach? Jak może mu powiedzieć: “Chodź do mojego domu”, jeżeli go nie posiada? Jak człowiek spragniony miłości zaspokoi pragnienie miłości swego bliźniego? Jak zgłodniały miłości mąż będzie w stanie okazać ją swojej żonie, a spragnieni miłości rodzice będą w stanie dać ją swoim dzieciom? Zanim więc zaczniemy zobowiązywać innych do miłowania, trzeba ich nauczyć szukania i przyjmowania miłości.

 

“Jezus zmartwychwstał, jest nadzieja dla Ciebie, nie jesteś już pod panowaniem grzechu, zła. Zwyciężyła miłość, zwyciężyło miłosierdzie!“ (Papież Franciszek)

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,348,milosci-uczymy-sie-cale-zycie.html

**********

Cztery drogi miłości

Maskacjusz

Wojciech Jędrzejewski OP

Jak budować przyjaźń czy miłość? Zobacz cztery sposoby na budowanie relacji, które pomogą Ci lepiej poznać drugiego człowieka.

 

“Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną” – to tytuł pierwszego spotkania PKP Młodych w Łodzi. Konferencję poświęconą pierwszemu Przykazaniu Bożemu wygłosił 18 września 2015 r. o. Wojciech Jędrzejewski, dominikanin. Potem odpowiadał na pytania młodzieży zebranej w kościele św. Apostołów Piotra i Pawła.

 

https://youtu.be/A7kE33_8B_Q
**********

Trzymasz Boga za Słowo?

WAM

ed

23.09.2015 12:51, aktualizacja 24.09.2015 15:51
(fot. shutterstock.com)

Rosnące długi, drżenie o przyszłość, rozpacz przez nieodwzajemnioną miłość. A Bóg mówi: nie martw się o swoje życie. I zapewnia, że chce dać Ci je w obfitości.

 

I daje Słowo. Dobrą nowinę. Historie ludzi, którzy wierzyli Mu na słowo i obietnice pełne nadziei. Słowo, które przenika pragnienia i myśli. Jest silniejsze niż miecz i ma moc. Dzisiaj i teraz. Do każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji przychodzi wszechmogący Bóg. Na serio – robi to, bo tak obiecał!

 

Nie bądźcie niewolnikami ludzi

 

Ola bez przerwy zastanawia się, dlaczego Rafał ją zostawił. Wymyśliła sporo scenariuszy, ale czuje, że nie odkryła sedna. W dzień myśli o Rafale, a w nocy martwi się, co myśli o niej szef. Analizuje każdy szczegół dnia w pracy i po pracy, i każdy moment ostatniego miesiąca z Rafałem. Czuje się winna, niewystarczająca i boi się, że niebawem zwariuje.

 

Masz czasem podobnie? Przypomnij sobie konkretną sytuację, która wpływa na Twoją wolność. Pomyśl o relacji, przez którą czujesz się związany. Nie jesteś już niewolnikiem. Bez względu na Twoją słabość, grzech, myśli i marność. On Cię uwalnia. Bóg staje przed Tobą i mówi, że jesteś wolny: A zatem nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem. /Ga 4,7/

 

Słyszysz? Ten człowiek ani żadna trudna sprawa nie mają już nad Tobą władzy. Bo On Cię kocha i jest z Ciebie dumny. Nie tylko uwalnia, dodaje jeszcze, że jesteś Jego Synem. Wiesz już, jak to jest mieć wszechmogącego Tatę? Wystarczy uwierzyć Mu na Słowo.

 

Za [wielką] bowiem cenę zostaliście nabyci. Nie bądźcie więc niewolnikami ludzi. /1 Kor 7, 23/

 

Darmowy pakiet miłości dla wrogów

 

Od Niego nie usłyszysz, że nie ma czasu albo, że nie pasujecie do siebie, bo za bardzo się różnicie. Powiedział: Ukochałem Cię odwieczną miłością.  /Jr 31,3/ A jak nie masz czasu na spotkanie, On ma cierpliwość. Cierpliwie też czeka na to, co zdecydujesz, bo dba o Twoją wolność. Kocha tak bardzo, że daje wybór. Choć nie może się doczekać, kiedy pozwolisz Mu ożywić w Tobie to, co potrzebuje życia. Żebyś mógł znów żyć pełnią życia!

 

Znałem Cię, zanim ukształtowałem Cię w łonie matki. /Jr 1,5/

 

Jak już się na to zgodzisz, to będziesz umiał kochać tak, jak On. Zobaczysz, co stanie się z Twoim sercem! A może już to wiesz?

 

Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują. /Mt 5,44/

 

I przestań martwić się o przyszłość. Porozmawiaj z Nim o niej. Jeśli jeszcze nie usłyszał od Ciebie, jakie masz pomysły, to nie może doczekać się tej rozmowy. W Księdze Jeremiasza o przyszłości znajdziesz takie zdanie: Jestem bowiem świadomy zamiarów, jakie zamyślam co do was – wyrocznia Pana – zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby, by zapewnić Wam przyszłość, jakiej oczekujecie. /Jr 29,11/

 

To jest obietnica Boga. A On zawsze dotrzymuje Słowa! Dlatego możesz żyć o niebo lepiej.

 


 

Bądź wdzięczny i oddychaj pełną piersią!

 

 

Zrób to, jeśli masz ochotę! To jedno z wyzwań z książki – Cud Book. Dziennik o Niebo lepszy.

http://www.deon.pl/czytelnia/ksiazki/art,836,trzymasz-boga-za-slowo.html

**********

Jestem Dorosłym Dzieckiem Alkoholika

Ryczerz Niep.

DDA / slo

(fot. shutterstock.com)

Prawie każdemu dzieciństwo kojarzy się z ciepłem, spokojem, kochającymi rodzicami i beztroską zabawą. Mnie nie.

Gdy przypominam sobie wczesne dzieciństwo, zawsze obecny był w nim alkohol. Pamiętam próby przemocy fizycznej kolegów taty, pamiętam imprezy.
My – dzieci – byliśmy na dalszym planie. Pozornie kochane, zadbane, najedzone, jednak czegoś brakowało. Poczucia bezpieczeństwa. Bardzo długo zdawało mi się, że tak musi być.
Mieszkaliśmy na krótkiej ulicy, zaledwie cztery domy, 30 rodzin. Dzieci były ze sobą bardzo zaprzyjaźnione. W każdej prawie rodzinie był ten sam problem: alkohol.
Dla nas to była norma. Przecież tak mają wszyscy. I tak ja i moi bracia mieliśmy o tyle lżej, że w domu nas nie bito. Mama zawsze pracowała za granicą, więc nawet w czasach komuny mięliśmy owoce, słodycze i ładne ubrania. Moi koledzy często mieli gorzej. Byli bici przez ojców, często musieli uciekać nocami z domów lub patrzeć na codzienne awantury i bezsilność matek. Pamiętam, że jako małe, dziesięcioletnie dzieci, opowiadaliśmy sobie te historie. Nawzajem pocieszaliśmy się, staraliśmy się siebie chronić. To, że jestem ,,inna” poczułam, kiedy poszłam do szkoły. Zawsze musiałam sama o siebie zadbać, więc nie rozumiałam tych jęków i płaczów, że trzeba się nauczyć, że trzeba się spakować…
Mnie rzadko ktoś pytał, czy mam coś zadane. O pomocy w odrabianiu lekcji nie było najczęściej mowy. Tata nie miał do tego “głowy”, a mama czasu. Było jeszcze przecież dwóch młodszych braci. Jak sobie zrobiłam, tak miałam. Konsekwencji też nikt nie wyciągał. Chociaż nie zdawałam sobie sprawy dlaczego tak robię, starałam się uczyć.
Na twarzy zawsze miałam maskę. Bardzo wstydziłam się tego, że mój tata pije, że u nas w domu nie jest tak jak w innych (po jakimś czasie zaczęłam to dostrzegać), że nie mogę liczyć na pomoc, na zrozumienie rodziców. Święta, urodziny, prezenty, życzenia – kto o tym pamiętał? Nie powiem, jak o coś poprosiłam, dostałam, ale to ja musiałam o tym pomyśleć. Dzięki Bogu, nie miałam destrukcyjnych ciągotek. Czytałam dużo książek i z nich uczyłam się życia.
Po skończeniu podstawówki czułam, że muszę uciekać, że jak tu zostanę, będę taka jak oni: ciągle zrozpaczona, obarczona odpowiedzialnością za braci, za dom, wysłuchująca narzekań zmęczonej mamy.
Wewnątrz siebie czułam, że może być inaczej, że mogę stworzyć spokojną, kochającą się rodzinę. Nie wiedziałam tylko, jakie to będzie trudne. Jak bardzo moje dzieciństwo wpłynęło na moją podświadomość. Mimo że wyszłam za mąż, miałam dwójkę cudownych dzieci, żyłam jak w malignie. Na pozór szczęśliwa, spokojna, taka dusza towarzystwa, a w środku ciągle spięta. Czekałam na atak, musiałam wciąż się sprawdzać, mieć wszystko pod kontrolą.
Czasami czułam, że nie dam rady, że się wypalam. Miałam stany depresyjne, lęk przed nieuniknionym. Dopiero mój przyjaciel z dzieciństwa uświadomił mi, że jestem DDA (dorosłe dziecko alkoholika). Przyznam, że nie od razu uwierzyłam. Dziękuje mu za to, że się nie poddawał. W twardy, bezwzględny sposób uświadamiał mi moje wady, moje ułomności.
Powoli, ostrożnie, zaczęłam sięgać do książek, do internetu i “przejrzałam na oczy”. Rzeczywiście, nie muszę być najlepsza, nie muszą mnie wszyscy lubić, nie muszę mieć kontroli nad życiem mojego męża, dzieci, braci, wszystkich moich znajomych i jeszcze ich znajomych. Nie jestem winna temu, że kot zachorował, a moja babcia ma problemy z sercem. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo dzieciństwo wpływa na nasze dalsze życie. Jak możemy zostać zaprogramowani na szczęście.
Wiem, że jest bardzo wielu ludzi takich jak ja. Chciałabym, żeby jak najwięcej z nich uświadomiło sobie, że można z tym walczyć. Oczywiście, najlepsza jest terapia pod okiem specjalistów, ale gdy jest to niemożliwe, można próbować samemu. Najważniejsze, to uświadomić sobie: jestem DDA.
Często ludzie z DDA powtarzają błędy rodziców, szukają podświadomie partnerów z problemami. Kobiety z DDA wychodzą za mąż za alkoholików, bo “przecież muszą ratować świat”. Przyciągają przyjaciół rozchwianych emocjonalnie, bo przecież ze wszystkim dadzą sobie świetnie radę.
Ja sama często słyszałam narzekania mojego męża i dzieci, że nie poświęcam im całej swojej uwagi, że zawsze jest ktoś ważniejszy. Czułam się winna, ale to było silniejsze. Tylko, paradoksalnie, gdy ja potrzebowałam pomocy, nie było chętnych do jej niesienia. Fakt, że DDA nie potrafią prosić o pomoc.
Największym bowiem problemem DDA jest niskie poczucie własnej wartości. W głębi duszy czujemy się malutcy, zawsze szukamy czyjejś akceptacji, chcemy być doceniani i kochani.
Mam szczęście, że to wszystko zrozumiałam. W moim życiu dużo się zmieniło. Nie mam już pretensji do moich rodziców, ale jest mi ich szkoda. Tata już nie żyje. Mama ułożyła sobie życie na nowo, ale w środku pozostała żoną alkoholika.
Nie obarczam jej swoimi problemami, bo zwyczajnie nie jest w stanie ich udźwignąć. Wiem, że nas bardzo kocha, że chciała dla nas jak najlepiej. Całe życie ciężko pracowała, by móc dać nam wszystko. Nie potrafiła walczyć z chorobą taty, ale wiem, że robiła co mogła.
Teraz też widzę dużo osób, które potrzebują pomocy. Szczególnie boli mnie, gdy patrzę na dzieci. Proszę Boga, by dał im siłę lub postawił na ich drodze dobrych ludzi, którzy pomogą im zrozumieć i pokonać tę straszną chorobę.
DDA

(imię i nazwisko znane redakcji)

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,179,jestem-doroslym-dzieckiem-alkoholika.html

***********

Iluzja miłości

Paul Coutinho SJ

(fot. shutterstock.com)

Miłość jest jedną z największych iluzji, jakich ludzie doświadczają. Iluzja miłości jest zarazem często najpoważniejszą przeszkodą na drodze do naszej relacji z Bogiem i do głębszego doświadczania Boga.

Zastanów się przez chwilę nad historią dwojga małżonków tak do szaleństwa w sobie zakochanych, że każdy rodzic, mający kilkunastoletnie dziecko, wskazywał na nich i mówił: “Jeśli chcesz wiedzieć, co to jest miłość, spójrz na tę parę”. Pewnego dnia mężczyzna zmarł. Kobieta była tak zrozpaczona, że kazała wyryć na jego nagrobku wielkimi literami słowa: “Odeszło światło mego życia”. Ludzie przychodzili tam, aby pokazać swoim dzieciom ten napis i opowiedzieć o idealnej parze i o wzajemnej miłości tych dwojga. Przychodzili też do owej kobiety, aby ją pocieszyć, a pewien mężczyzna przychodził nawet często. Mężczyzna ten zakochał się w niej, a po jakimś czasie także ona w nim i wkrótce zrodziło się w niej pragnienie ponownego wyjścia za mąż. W zakłopotanie wprawiał ich jednak ów nagrobek. Poszli poradę do proboszcza, a ten powiedział: “Niech zostanie, nie martwcie się. Napisała pani: «Odeszło światło mego życia». Po prostu trzeba dodać: «Zapaliłam nowe»”.
Abraham Lincoln powiedział kiedyś, że każdy cieszy się takim szczęściem, jakie sobie wybrał. Szczęście jest zatem wewnętrznym wyborem. Kiedy ktoś cię kocha, to nie czyni cię szczęśliwym, lecz uświadamia ci źródło twojego szczęścia w tobie samym. Dlatego jeśli osoba, którą kochasz, odrzuca twoją miłość, odchodzi albo umiera, to nie zabiera ze sobą twego szczęścia.
Jeśli trzymamy się kurczowo czyjejś miłości albo uzależniamy od niej swoje szczęście, stajemy się niewolnikami tej relacji. Oszukujemy samych siebie, wierząc, że nasze szczęście pochodzi od tej osoby, gdy tymczasem jego źródłem jest nurt Bożego życia oraz to, że jesteśmy umiłowani przez Boga. Ta relacja jest nie tylko prawdziwie bezwarunkową relacją miłości. Prawdziwa miłość pozwala mi być w sposób wolny tym, kim jestem.
Najcenniejsze dary Boga są czasem właśnie przeszkodami na drodze do pogłębienia relacji z Bogiem. Niekiedy nasze relacje, nawet te dobre, przeszkadzają nam wznieść się na wyższy poziom duchowy. Ramakrishna, jeden z największych indyjskich mędrców, opowiada następującą historię: Był sobie pewien świątobliwy mąż, który wędrował po lasach, doznając nieustannie obecności Boga. W swojej wędrówce przybył któregoś dnia do miasta i znalazł tam wspaniałego młodego człowieka, do którego zwrócił się tymi słowy: “Dlaczego marnotrawisz tu swój czas? Pójdź ze mną do lasu, a pokażę ci, jak doświadczać Boga, pokoju i szczęścia”. Młody człowiek odrzekł: “Nie mogę tego zrobić. Mam żonę, która mnie bardzo kocha; byłaby zrozpaczona, gdybym odszedł. Mam dzieci, które liczą na mnie. One też bardzo mnie kochają. Jesteśmy w naszej rodzinie bardzo sobie bliscy. Jest to rodzina ogromnie się kochająca. Nie mogę tak po prostu zostawić ich i odejść”. Świątobliwy mąż powiedział na to: “To iluzja, wytwór twojej wyobraźni. Oni wcale cię nie kochają tak, jak myślisz. I ty też wcale ich nie kochasz tak, jak myślisz”. Młody człowiek odparł: “Ależ na pewno tak jest”. Na to świątobliwy mąż: “Sprawdźmy to”.
I zaproponował: “Daję ci tu trochę pewnej mikstury. Po przyjściu do domu wypijesz ją i upadniesz, jakbyś był martwy, ale będziesz świadomy wszystkiego, co się dokoła ciebie dzieje. Przyrzekam ci, że wkrótce potem przyjdę i przywrócę cię do życia”. Młody człowiek zgodził się. Przyszedł do domu, wypił miksturę i padł jak martwy. Pierwsza znalazła go żona; poczęła krzyczeć i biadać i nie mogła znaleźć ukojenia. “Mój biedny mąż – wołała – jakże bardzo go kocham. Dlaczego Bóg tak szybko go zabrał?”. Dzieci również nie mogły się uspokoić. W domu zeszli się też wszyscy sąsiedzi, starając się rodzinę wesprzeć. Mówili także, jak bardzo kochali tego człowieka. On zaś myślał sobie: Spodziewam się, że kiedy świątobliwy mąż teraz przyjdzie, zobaczy sam, jak wszyscy mnie kochali i jak mnie teraz żałują.
Świątobliwy mąż zjawił się i zapytał: “Co tu się stało?”. Na to żona: “Mój biedny mąż – tak bardzo go kochałam, a teraz odszedł, a ja nie wiem, co bez niego pocznę”. Dzieci mówiły to samo. Sąsiedzi też go wychwalali. Świątobliwy mąż oświadczył: “Mogę przywrócić tego człowieka do życia. Mam tu oto trochę mikstury. Jeśli wleję mu ją do ust, ożyje”. Wszyscy przestali płakać i patrzyli z nadzieją na świątobliwego męża. Ten zaś mówił dalej: “Ale aby mikstura odniosła skutek, musi być spełniony pewien warunek. Jedno z was powinno wypić połowę mikstury, po czym umrze. Widząc, jak bardzo go kochacie, jestem pewien, że bez wahania warunek ten spełnicie”.
Pierwsza odezwała się na to żona. Powiedziała: “Czym jest dom bez matki? Mój mąż nie umie gotować. Mój mąż nie potrafi troszczyć się o dzieci”. Krótko mówiąc, stwierdziła, że ona nie może wypić mikstury. Dzieci mówiły: “Tato przeżył dobrze życie. Bóg go wynagrodzi. My jesteśmy młodzi i życie dopiero przed nami”. Sąsiedzi mieli własne rodziny, wobec czego żaden z nich nie był skłonny wypić mikstury. Świątobliwy mąż przywrócił w końcu młodego człowieka do życia, a ten, nie patrząc na nikogo z obecnych, poszedł za nim do lasu.
Nie doradzam ci, abyś opuścił swoich bliskich i poszedł do lasu. Chcę tylko, abyś popatrzył, czym jest ta wielka iluzja miłości. Nie przypisuj swoim bliskim i przyjaciołom większego znaczenia, większego waloru, niż mają. Jezus powiedział: “Jeśli nie będziesz mieć w nienawiści swego ojca i swej matki, i swoich braci i sióstr, nie możesz być moim uczniem”. Nie mówię, że powinieneś przestać kochać swoją rodzinę. Jezus tego nie powiedział. Jezus powiedział: “Kochaj ich z całego swego serca i z całej swojej duszy. Kochaj ich tak, jak ciebie kocha Bóg. Kochaj ich tak, jak kochasz samego siebie”. Kochaj ich, ale wiedz, że zarazem powinieneś od nich odejść, tak aby móc całkowicie i bezwarunkowo pójść za Bogiem. Jest to coś, o czym wszyscy powinniśmy pomyśleć. Wszyscy powinniśmy w pewien sposób skonfrontować się z tą iluzją, a konsekwencje tego, jak to zrobimy, są bardzo poważne.
Kiedy umarła moja matka, wszyscy w domu martwiliśmy się o ojca. Spędził z nią w małżeństwie czterdzieści siedem lat i był jej bardzo oddany. Obawialiśmy się, że teraz, kiedy odeszła miłość jego życia, również i on umrze. Tymczasem nic takiego się nie stało. Po śmierci matki żył jeszcze dwanaście lat. Nie tylko żył, ale było to życie pełne; był w nim w pełni obecny. Oczywiście brakowało mu jej. Oczywiście mówił o niej. Jednakże jej śmierć nie złamała, nie zabiła go.
Kiedy bliscy nam ludzie umierają, brakuje nam ich i płaczemy po nich, ale jeśliśmy ich prawdziwie kochali i cieszyli się ich obecnością, to płaczemy, bo jesteśmy szczęśliwi. Nasze łzy są łzami szczęścia, ponieważ ich życie było dla nas darem i pamiętamy spędzone z nimi szczęśliwe chwile. Ponieważ w pełni nacieszyliśmy się nimi, możemy swobodnie rozstać się z nimi na płaszczyźnie fizycznej i pozostawać z nimi związani na płaszczyźnie duchowej.
Dotyczy to również naszej relacji z Bogiem. Jedna z dewiz św. Ignacego brzmi: “Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie”. Święty Ignacy chce przez to powiedzieć, że powinniśmy całym sercem oddawać się swemu zadaniu, w którym działa Bóg, i całkowicie Mu ufać. Jest to postawa nie tyle dziecinna, co dziecięca. W tej relacji możemy swobodnie być tym, kim jesteśmy, a Bóg może być swobodnie sobą. Jest to relacja wyzwalającej miłości.

 

 

Rozważanie pochodzi z książki: Jak wielki jest twój Bóg

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1090,iluzja-milosci.html

**********

 

**********************************************************************************************************************

O autorze: Słowo Boże na dziś