Jakim jestem człowiekiem? Czy nie żyję za bardzo na pokaz? – Niedziela, 30 sierpnia 2015 XXII Niedziela zwykła – Świętej Małgorzaty Ward, męczennica

Myśl dnia

Cierpienie jest dla ideału taką samą próbą jak dla złota ogień.

Fiodor Dostojewski

To jak wykonujemy naszą pracę zależy od ukształtowania naszego umysłu.
To jakimi jesteśmy ludźmi zależy od ukształtowania serca.
Mieczysław Łusiak SJ
Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym.
Mariusz Han SJ

Prawdziwy czciciel Boga musi czynić wszystko, by (przynajmniej) na modlitwie być w swym sercu i umyśle przy Bogu.

Krzysztof Osuch, SJ

Dawne przepisy nie zostały więc odwołane, ale nabrały nowego duchowego sensu: mamy obmywać często ręce (czyli nasze działanie) i naczynia (którymi jesteśmy). Mamy je obmywać nie wodą, ale dobrymi czynami i myślami.

ks. Przemysław Szewczyk

 

blog_sm_5178210_8052892_sz_11a

 

Panie, proszę Cię o takie serce, które będzie potrafiło odrzucić to, co jest nieszczere w moim zachowaniu.

XXII NIEDZIELA ZWYKŁA, ROK B

PIERWSZE CZYTANIE (Pwt 4,1-2.6-8)

Zachowywać prawo Boże

Czytanie z Księgi Powtórzonego Prawa.

Mojżesz powiedział do ludu izraelskiego:
„A teraz, Izraelu, słuchaj praw i nakazów, których uczę was wypełniać, abyście żyli i doszli do posiadania ziemi, którą wam daje Pan Bóg waszych ojców. Nic nie dodacie do tego, co ja wam nakazuję, i nic z tego nie odejmiecie, zachowując nakazy waszego Pana Boga, które na was nakładam.
Strzeżcie ich i wypełniajcie je, bo one są waszą mądrością i umiejętnością w oczach narodów, które usłyszawszy o tych prawach, powiedzą: «Z pewnością ten wielki naród to lud mądry i rozumny». Bo któryż naród wielki ma bogów tak bliskich, jak Pan Bóg nasz, ilekroć Go wzywamy? Któryż naród wielki ma prawa i nakazy tak sprawiedliwe, jak całe to Prawo, które ja wam dziś daję?”

Oto słowo Boże.

 

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 15,1b-3a.3bc-4ab.4c-5)

Refren: Prawy zamieszka w domu Twoim, Panie.

Kto zamieszka na Twej górze świętej? *
Ten, kto postępuje nienagannie, działa sprawiedliwie
i mówi prawdę w swym sercu, *
kto swym językiem oszczerstw nie głosi.

Kto nie czyni bliźniemu nic złego, *
nie ubliża swoim sąsiadom,
kto za godnego wzgardy uważa złoczyńcę, *
ale szanuje tego, kto się boi Pana.

Kto dotrzyma przysięgi dla siebie niekorzystnej, *
kto nie daje swych pieniędzy na lichwę
i nie da się przekupić przeciw niewinnemu. *
Kto tak postępuje, nigdy się nie zachwieje.

 

DRUGIE CZYTANIE (Jk 1,17-18.21b-22.27)

Wprowadzać słowo w czyn

Czytanie z Listu świętego Jakuba Apostoła.

Bracia moi umiłowani:
Każde dobro, jakie otrzymujemy, i wszelki dar doskonały zstępuje z góry, od Ojca świateł, u którego nie ma przemiany ani cienia zmienności. Ze swej woli zrodził nas przez słowo prawdy, byśmy byli jakby pierwocinami Jego stworzeń.
A przyjmijcie w duchu łagodności zaszczepione w was słowo, które ma moc zbawić dusze wasze. Wprowadzajcie zaś słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie.
Religijność czysta i bez skazy wobec Boga i Ojca wyraża się w opiece nad sierotami i wdowami w ich utrapieniach i w zachowaniu siebie samego nieskalanym od wpływów świata.

Oto słowo Boże.

 

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Jk 1,18)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Ze swej woli zrodził nas Ojciec przez słowo prawdy,
abyśmy byli jakby pierwocinami Jego stworzeń.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

 

EWANGELIA (Mk 7,1-8.14-15.21-23)

Prawo Boże a zwyczaje

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Zebrali się u Jezusa faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy. I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów brali posiłek nieczystymi, to znaczy nie umytymi rękami. Faryzeusze bowiem i w ogóle Żydzi, trzymając się tradycji starszych, nie jedzą, jeśli sobie rąk nie obmyją, rozluźniając pięść. I gdy wrócą z rynku, nie jedzą, dopóki się nie obmyją. Jest jeszcze wiele innych zwyczajów, które przejęli i których przestrzegają, jak obmywanie kubków, dzbanków, naczyń miedzianych.
Zapytali Go więc faryzeusze i uczeni w Piśmie: „Dlaczego twoi uczniowie nie postępują według tradycji starszych, lecz jedzą nieczystymi rękami?”
Odpowiedział im: „Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: «Ten lud czci mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode mnie. Ale czci na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi». Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji”.
Potem przywołał znowu tłum do siebie i rzekł do niego: „Słuchajcie mnie wszyscy i zrozumiejcie. Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Wszystko to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym”.

Oto słowo Pańskie.

*********************************************************************************************************************

KOMENTARZ

 Czy Ty trwasz w Bogu… żyjesz Ewangelią? Czy myślisz czasami co w Twojej sytuacji zrobiłby Jezus? Czy zastanawiasz się nad tym co istotne w życiu wiary? Czy może jesteś prawnikiem, który wszystko chciałby opatrzyć przepisami prawa? Tymczasem miłość to relacja, to sztuka… potrzeba nam wrażliwego serca.

 

https://youtu.be/j-QBV0OQD6k
Jako ludzie wierzący, czasami zapominając o tym co najważniejsze, skupiamy się na wielu mało istotnych sprawach. Z tego powodu Jezus nieustannie przestrzega nas przed tym faryzeizmem i uzmysławia na czym polega istota – czy wiemy czym jest prawdziwa miłość?
 

 

https://youtu.be/LsfM1xZ-UPI

Szczerość wobec Boga i siebie

Jezus odrzuca jako niewłaściwą postawę człowieka opartą na dbałości o zewnętrzną formę, podczas gdy serce uwikłane jest w grzechu. Wiąże się to nie tylko z religią, ale także z postawami, jakie przyjmujemy w relacjach ludzkich. Wszelkie obmowy czynione za plecami, brak szczerości, podkopywanie reputacji, zdrada – to poważne grzechy przeciw miłości bliźniego. Może warto w kontekście tych dzisiejszych słów z Ewangelii zrobić sobie rachunek sumienia. Po prostu zapytać samego siebie w szczerości serca: Jakim jestem człowiekiem? Czy nie żyję za bardzo na pokaz?

Panie, proszę Cię o takie serce, które będzie potrafiło odrzucić to, co jest nieszczere w moim zachowaniu.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
***********

Wprowadzenie do liturgii

 TO DOPIERO SZTUKA!

Ile razy słyszeliśmy w mediach albo bezpośrednio od ludzi, że Dekalog to przeżytek i „ciemnogród”. Absolutnie nieprzystający do dzisiejszych czasów, do współczesności.
Byli też i tacy, którzy próbowali owe przykazania poprawiać, modyfikować i co? Nie wyszło, nie udało się. Nikt nie wymyślił lepszego sposobu, aby całą mądrość życiową zawrzeć w dziesięciu słowach!!! To dopiero sztuka i umiejętność! Ale to potrafi tylko Bóg sam i nikt inny.
Powinniśmy przypominać sobie w rannym pacierzu każde z dziesięciu przykazań. I jeszcze trzeba nam pamiętać o tym, że wypełnianie Bożych praw i nakazów gwarantuje nam życie tu i w wieczności (I czytanie). Czyż może być coś ważniejszego i wartościowszego dla nas tu na ziemi i kiedyś w wieczności? Przestańmy czcić Boga tylko wargami (Ewangelia), a zacznijmy czynić to, czego Bóg oczekuje od nas w realizacji Jego przykazań. Przestańmy przejmować się współczesnymi „pseudomądrościami”, których „pseudonauka” prowadzi nas na manowce i od wieczności nas oddala. Nie ci, co uchylają Boże przykazania, mają być dla nas wzorem, bo oni tak naprawdę są nikim i nic zazwyczaj sobą nie reprezentując, wpychają nas w obłęd grzechu i zła.
Ludzkie serce przepełnione Bożymi przykazaniami to jedyny impuls, którym powinniśmy się kierować w naszym życiu. Świat nas wciąż zawodzi, bo opiera się na „zasadach podanych przez ludzi” (Ewangelia). Bóg i Jego przykazania są gwarantem dobrego życia i wieczności z Bogiem. Trzeba tylko tego chcieć! Bo choć „naszą pomocą jest nasz Pan i Stwórca”, to możemy sobie nawzajem bardzo pomóc.

ks. Krzysztof Stosur

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/939

 

**********

Liturgia słowa

Gdybyśmy zostali zaproszeni na przyjęcie do króla, którego bardzo szanujemy, staralibyśmy się być punktualni. Jezus jest naszym Królem i zaprasza na Mszę Świętą. On pragnie naszej punktualności, nie dlatego, że jest Królem. Każda część Mszy św. jest bardzo ważna. Szczególne znaczenie ma początek, czyli akt pokutny. To wtedy zostajemy oczyszczeni z codziennych, lekkich grzechów. Czyni to Pan Jezus, nie woda święcona, która jest tylko znakiem Jego miłosierdzia.

PIERWSZE CZYTANIE (Pwt 4,1-2.6-8)

Gdy jesteśmy dziećmi, chodzimy do szkół, tam zdobywamy wiedzę. Gdy jesteśmy dorośli, nadal potrzebujemy pogłębiać naszą wiedzę, także tę o Panu Bogu. Przeważnie nie mamy na to czasu lub chęci. Pan Bóg daje nam jednak możliwość codziennej formacji duchowej. Ta formacja to Dziesięć przykazań Bożych: Dekalog. Gdy zaczynamy żyć Dekalogiem i nauką Kościoła, wtedy idziemy za Bożymi wskazówkami, uczymy się. Stajemy się chrześcijanami.

Czytanie z Księgi Powtórzonego Prawa
Mojżesz powiedział do ludu izraelskiego:
«A teraz, Izraelu, słuchaj praw i nakazów, których uczę was wypełniać, abyście żyli i doszli do posiadania ziemi, którą wam daje Pan Bóg waszych ojców. Nic nie dodacie do tego, co ja wam nakazuję, i nic z tego nie odejmiecie, zachowując nakazy waszego Pana Boga, które na was nakładam.
Strzeżcie ich i wypełniajcie je, bo one są waszą mądrością i umiejętnością w oczach narodów, które usłyszawszy o tych prawach, powiedzą: «Z pewnością ten wielki naród to lud mądry i rozumny». Bo któryż naród wielki ma bogów tak bliskich, jak Pan Bóg nasz, ilekroć Go wzywamy? Któryż naród wielki ma prawa i nakazy tak sprawiedliwe, jak całe to Prawo, które ja wam dziś daję?».

PSALM (Ps 15,1b-3a.3bc-4ab.4c-5)

Wielu osobom w życiu doskwiera samotność. Różne są przyczyny ludzkiej samotności. Często czekamy, aby ktoś się nami zainteresował, aby odwiedził, pomógł. Tymczasem Pan Jezus posyła nas do ludzi, my jesteśmy potrzebni naszym bliźnim. Wystarczy przeczytać uważnie Przykazanie miłości. Tam są trzy drogi, które codziennie możemy przejść: do Boga, do bliźniego, do nas samych. Podążanie tymi drogami leczy nas ze smutku samotności.

Refren: Prawy zamieszka w domu Twoim, Panie.

Kto zamieszka na Twej górze świętej? *
Ten, kto postępuje nienagannie,
działa sprawiedliwie
i mówi prawdę w swym sercu, *
kto swym językiem oszczerstw nie głosi. Ref.

Kto nie czyni bliźniemu nic złego, *
nie ubliża swoim sąsiadom,
kto za godnego wzgardy uważa złoczyńcę, *
ale szanuje tego, kto się boi Pana. Ref.

Kto dotrzyma przysięgi dla siebie niekorzystnej, *
kto nie daje swych pieniędzy na lichwę
i nie da się przekupić przeciw niewinnemu. *
Kto tak postępuje, nigdy się nie zachwieje. Ref.
DRUGIE CZYTANIE (Jk 1,17-18.21b-22.27)

Modlitwa w moim życiu nie jest obowiązkiem, który wypełniam. Modlitwa to potrzeba, taka jak oddychanie i jedzenie. Bez modlitwy umieramy duchowo. Jest ona też wyrazem naszej miłości do Boga. Wyrazem naszej religijności. Lecz nasza religijność pragnie wyrazić się jeszcze w inny sposób. Przez nasze codzienne czyny, gesty i słowa oraz to wszystko, co wykonujemy dla naszych bliźnich. To ciąg dalszy naszej modlitwy i to wyraża całą naszą religijność.

Czytanie z Listu świętego Jakuba Apostoła
Bracia moi umiłowani:
Każde dobro, jakie otrzymujemy, i wszelki dar doskonały zstępuje z góry, od Ojca świateł, u którego nie ma przemiany ani cienia zmienności. Ze swej woli zrodził nas przez słowo prawdy, byśmy byli jakby pierwocinami Jego stworzeń.
A przyjmijcie w duchu łagodności zaszczepione w was słowo, które ma moc zbawić dusze wasze. Wprowadzajcie zaś słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie.
Religijność czysta i bez skazy wobec Boga i Ojca wyraża się w opiece nad sierotami i wdowami w ich utrapieniach i w zachowaniu siebie samego nieskalanym od wpływów świata.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Jk 1,18)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Ze swej woli zrodził nas Ojciec przez słowo prawdy,
abyśmy byli jakby pierwocinami Jego stworzeń.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mk 7,1-8.14-15.21-23)

Wiele jest lęków w naszym życiu. Bywa też strach przed karą Bożą. Człowiek stara się nie grzeszyć, bo… boi się kary. Lecz gdy uświadomimy sobie, czym jest grzech, wtedy walka z grzechami nie będzie podyktowana strachem, lecz miłością do Boga, bliźniego i nas samych. W głębinie serca mamy umieszczoną tę miłość, która sprawia w nas żal za każdy grzech. Grzech jest chorobą mego serca, a miłosierna miłość Jezusa leczy z tej choroby.

Słowa Ewangelii według świętego Marka
Zebrali się u Jezusa faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy. I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów brali posiłek nieczystymi, to znaczy nie umytymi rękami. Faryzeusze bowiem i w ogóle Żydzi, trzymając się tradycji starszych, nie jedzą, jeśli sobie rąk nie obmyją, rozluźniając pięść. I gdy wrócą z rynku, nie jedzą, dopóki się nie obmyją. Jest jeszcze wiele innych zwyczajów, które przejęli i których przestrzegają, jak obmywanie kubków, dzbanków, naczyń miedzianych.
Zapytali Go więc faryzeusze i uczeni w Piśmie: «Dlaczego Twoi uczniowie nie postępują według tradycji starszych, lecz jedzą nieczystymi rękami?».
Odpowiedział im: «Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: „Ten lud czci mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode mnie. Ale czci na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi”. Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji».
Potem przywołał znowu tłum do siebie i rzekł do niego: «Słuchajcie Mnie, wszyscy, i zrozumiejcie. Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Wszystko to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym».

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/939/part/2

 

**********

Katecheza

Błogosławiona Maria Stella i 10 Towarzyszek (†1943)

„Jedenaście strzałów echo w las poniosło. Poszły umrzeć razem, aby mógł żyć ktoś. A była z nimi jak dwunasta siostra, miłość, co zwycięża najciemniejszą noc” (Barbara Ponichter).
1 sierpnia 1943 r. w lesie położonym w okolicach Nowogródka (dzisiejsza Białoruś) hitlerowcy rozstrzelali jedenaście nazaretanek. Ofiara ich życia nie poszła na marne. Zakonnice ocaliły prawie 120 aresztowanych mężczyzn. 5 marca 2000 r. zostały wyniesione na ołtarze, a 4 września wspominamy je w liturgii.
Nazaretanki przyjechały do Nowogródka w 1929 r. na zaproszenie miejscowego biskupa. Początki nie były łatwe. Siostry miały problemy z zakwaterowaniem. Spotkały się też z brakiem zaufania ze strony ludności. Kiedy poskarżyły się matce generalnej, usłyszały: „Zdecydowanie, stanowczo przetrwać na stanowisku, ustąpić nam nie wolno […]. Nieustraszenie przetrwać wszelkie trudności, bo wielkie rzeczy tam się dokonają”. Te słowa brzmiały jak proroctwo. Nazaretanki pozostały. Założyły szkołę i internat, posługiwały przy parafii, katechizowały i włączały się w duszpasterstwo. Z czasem zaskarbiły sobie sympatię mieszkańców, którzy mówili o nich: „nasze siostry”. Istniejący porządek wywrócił wybuch II wojny światowej. Miasteczko najpierw okupowali Sowieci, którzy wyrzucili siostry z ich domu, kazali im żyć w rozproszeniu i wydali zakaz noszenia habitu. Gdy Nowogródek opanowali Niemcy, zakonnice wróciły do swojego domu.
Nowy okupant dokonywał aresztowań i egzekucji. Fara, którą opiekowały się siostry, była nazywana wtedy „kolebką nadziei, gniazdem polskości i bastionem katolicyzmu”. Nazaretanki mimo trudności prowadziły szeroko zakrojone apostolstwo. 18 lipca 1943 r. Niemcy aresztowali około 120 miejscowych mężczyzn. Siostry pocieszały płaczących. Zadeklarowały, że są gotowe oddać życie za uwięzionych. 31 lipca niespodziewanie zostały wezwane na komisariat. W domu, na polecenie przełożonej, została tylko s. Małgorzata. Po przesłuchaniu i nieudanej próbie egzekucji, zamknięto je na noc w piwnicy. Na drugi dzień zostały wywiezione do lasu i rozstrzelane. Szły na śmierć spokojnie, ze złożonymi rękami. Ciała zakopano w miejscu męczeństwa. Dziś ich szczątki spoczywają w nowogródzkiej farze.

Agnieszka Wawryniuk
**********

Rozważanie

Całe zło z wnętrza człowieka pochodzi (Mk 7, 23.)

Serce, które jest siedliskiem wszelkich uczuć, równocześnie motywuje i warunkuje postawę człowieka. Chodzi tu o wewnętrzny głos, o sumienie, które weryfikuje każdy czyn, stawiając człowieka przed trybunałem jego własnego poczucia dobra i zła. Każde działanie jest wynikiem tego, co dyktuje serce. Walcząc z grzechem, przyzwyczajeniami, namiętnościami i nałogami, nie można się skupiać tylko na ich zewnętrznym wymiarze. Prawdziwe ich źródło tkwi głęboko zakorzenione w sercu człowieka. Często jest ono nieświadome, uwarunkowane pogmatwaną historią życia, doznanymi krzywdami. Aby uleczyć wewnętrzne zranienia, trzeba otworzyć się na Boga, z własnego sumienia uczynić sanktuarium codziennego spotkania z Nim, trzeba przyjąć wysyłanych przez Jezusa posłańców Bożego miłosierdzia, którzy po to otrzymali władzę odpuszczania grzechów, aby wlać w każde skołatane serce leczącą rany łaskę Bożego przebaczenia. Jezus uzdrawia, otwórzmy się na Jego łaskę!

Rozważanie zaczerpnięte z terminarzyka Dzień po dniu
Wydawanego przez Edycję Świętego Pawła

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/939/part/4

**********

#Ewangelia: O wykształceniu duchowym

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Zebrali się u Jezusa faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy. I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów brali posiłek nieczystymi, to znaczy nie umytymi rękami. Faryzeusze bowiem i w ogóle Żydzi, trzymając się tradycji starszych, nie jedzą, jeśli sobie rąk nie obmyją, rozluźniając pięść. I gdy wrócą z rynku, nie jedzą, dopóki się nie obmyją. Jest jeszcze wiele innych zwyczajów, które przejęli i których przestrzegają, jak obmywanie kubków, dzbanków, naczyń miedzianych.

Zapytali Go więc faryzeusze i uczeni w Piśmie: “Dlaczego twoi uczniowie nie postępują według tradycji starszych, lecz jedzą nieczystymi rękami?” Odpowiedział im: “Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: «Ten lud czci mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode mnie. Ale czci na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi». Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji”.

Potem przywołał znowu tłum do siebie i rzekł do niego: “Słuchajcie mnie wszyscy i zrozumiejcie. Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Wszystko to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym”.

 

Rozważanie do Ewangelii

 

Jakże często usprawiedliwiamy wiele naszych grzechów zewnętrznymi okolicznościami: że nas ktoś sprowokował, że “inaczej się nie dało”, że “to było tak nagle”. Dziś Jezus nam przypomina, że “złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota” pochodzą z naszych serc, z naszego wnętrza. Jeśli więc chcemy przestać grzeszyć, powinniśmy zadbać o jakość naszej wewnętrznej (duchowej) formacji. Tej formacji nigdy dość. Musimy się nią zajmować do końca życia, jeśli chcemy stać się czyści w naszej miłości. To jak wykonujemy naszą pracę zależy od ukształtowania naszego umysłu. To jakimi jesteśmy ludźmi zależy od ukształtowania serca.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2548,ewangelia-o-wyksztalceniu-duchowym.html

*********

 

Na dobranoc i dzień dobry – Mk 7, 1-8.14-15.21-23

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. skyler817 / flickr.com / CC BY-NC-SA 2.0)

Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym

Ewangelia: Prawdziwa nieczystość
“Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym”.
Opowiadanie: “On Jest w Tobie”
Dlaczego trudzisz się szukając Boga tak, jakby On był na zewnątrz Ciebie? On jest w Tobie. Tam wyznacza Ci spotkanie i tam na Ciebie czeka. Tam pozwoli Ci się znaleźć, gdy uzna to za słuszne. Matki hinduskie, chcąc nauczyć swe dzieci tej wielkiej prawdy, opowiadają im następującą legendę:
“Pewnego razu, bardzo dawno temu, koźle piżmowca górskiego zostało zwabione wonią piżma. Biega więc po puszczy w poszukiwaniu piżma. Biedne zwierzę wyrzeka się jedzenia, picia, snu. Nie wie, skąd pochodzi zew tej woni, ale czuje, że musi jej szukać w wąwozach, lasach i na wzgórzach. Wreszcie zgłodniałe, zmęczone, pędząc na oślep, ześlizgnęło się ze skały i runęło w przepaść. Ostatni odruch śmiertelnie rannego zwierzęcia to odruch litości dla samego siebie i dlatego liże swą pierś.
Tymczasem, gdy koziołek upadł, pękł jego woreczek z piżmem i zapach się rozszedł. Koziołek westchnął głęboko i próbuje wdychać woń, której tak długo szukał – lecz jest już za późno.
O ukochany synu, nie szukaj Boga poza sobą, abyś nie zginął w dżungli życia, lecz szukaj w swej duszy i zobacz, że On tam jest.
 
Refleksja
Nie można powiedzieć, że ktoś jest raczej dobry lub raczej zły. Nie ma bowiem ludzi raczej dobrych lub raczej złych. Są raczej dobre lub złe ich uczynki. Ludzie je realizują i dopiero po ich owocach można powiedzieć już coś więcej. Przede wszystkim co jest w sercu człowieka. Z serca ludzkiego bowiem wszystko pochodzi. Serce jest wyznacznikiem naszego zachowania. Tylko ciche, łagodne i pokorne serce daje siłę nam samym i drugiemu człowiekowi.
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Co robisz, kiedy wzmaga się w Tobie złość?
2. Czy dobrze się czujesz wyrządzając świadomie i dobrowolnie komuś na złość?
3. Czy zdarzyło Ci się uczynić dobry gest wynikający z potrzeby serca? Jaki to był gest?
I tak na koniec..
… dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidzialne dla oczu (Antoine Marie Roger de Saint-Exupéry, Mały Książę, Rozdz. XXI).
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,2,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mk-7-1-8-14-15-21-23.html
**********

 

http://wegrzyniak.com/ksiadz/medytacje/i-czytanie-rok-b/1554-22-niedziela-zwykla

 

*********

 

Miłość czyni czystym

29 sierpnia 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

Wytknięta przez Jezusa obłuda w sferze religijnej jest wielkim złem, poważnym grzechem. Polega on na tym, że ludzie – i wtedy, i dzisiaj – próbują zmarginalizować Boga! A robią to otwarcie i bezczelnie albo skrycie i pokrętnie. Dziś robi się to otwarcie i bezczelnie, zaś wtedy raczej pozorowano, na użytek innych, że ma się intymną i szczerą łączność z Bogiem. W rzeczywistości myśli i uczucia serca hasały sobie gdzieś daleko od Pana.

 Zatrzymajmy się przy paru zdaniach z niedzielnej ewangelii: „Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: «Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi». Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji” (Mk 7, 6-8).

W czym jest problem?

Słowa Jezusa zapisane w Ewangeliach brzmią różnie. Bywają słodkie jak miód. Innym razem serdecznie zapraszają do ufania i powierzenia się Jemu. Z reguły niosą pocieszenie i pokój. Tym razem są ostre „jak miecz obosieczny” (por. Hbr 4, 12). A są takie nie dlatego, że Jezus wypowiedział je po kolejnym ataku na Niego i Jego uczniów. To nie była kwestia zwykłego odreagowania zarzutów niesłusznie Mu czynionych. Stawką twardej rozmowy było właściwe rozumienie czystości i nieczystości ludzkiej osoby – serca. Faryzeusze i uczeni w Piśmie zaczęli się „czepiać” w końcu mało ważnej czystości rytualnej, zewnętrznej. Jezus uznał to za właściwy moment, by „wygarnąć” im gorzką prawdę o stanie ich serc i o jakości praktykowanej przez nich religii i pobożności. Oto Markowy opis przebiegu rozmowy.

Zebrali się u Jezusa faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy. I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów brali posiłek nieczystymi, to znaczy nie umytymi rękami. Faryzeusze bowiem i w ogóle Żydzi, trzymając się tradycji starszych, nie jedzą, jeśli sobie rąk nie obmyją, rozluźniając pięść. I gdy wrócą z rynku, nie jedzą, dopóki się nie obmyją. Jest jeszcze wiele innych zwyczajów, które przejęli i których przestrzegają, jak obmywanie kubków, dzbanków, naczyń miedzianych. Zapytali Go więc faryzeusze i uczeni w Piśmie: „Dlaczego twoi uczniowie nie postępują według tradycji starszych, lecz jedzą nieczystymi rękami?” Odpowiedział im: „Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: «Ten lud czci mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode mnie. Ale czci na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi». Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji”.

Potem przywołał znowu tłum do siebie i rzekł do niego: „Słuchajcie mnie wszyscy i zrozumiejcie. Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Wszystko to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym” (Mk 7,1-8.14-15.21-23).

Wolno się domyślać, że faryzeusze i uczeni w Piśmie z satysfakcją przychwycili Jezusa i uczniów, jak sądzili, na poważnym uchybieniu wobec „tradycji starszych”. Była to dla nich dogodna okazja, by Jezusowi postawić zarzut, a siebie przedstawić jako doskonałych czcicieli Boga. Musieli się poczuć głęboko dotknięci i mocno zbici z tropu, gdy Jezus zarzucił im obłudę! Skąd taki mocny zarzut? Stąd, że jedynie robili „dobre wrażenie”. Posłużyły im do tego słowa i gesty; jedne i drugie puste, bez pokrycia na poziomie myśli i serca.

Jezus życząc dobrze każdemu, nie mógł nie przypomnieć faryzeuszom i uczonym w Piśmie, na czym polega prawdziwa religijność i pobożność. Odwołując się do słów proroka Izajasza, jasno im powiedział, że w ich religijności i pobożności brakowało czegoś najistotniejszego, a mianowicie uważnego i serdecznego zwrotu do Boga Żywego! Wglądając w ich serca, uświadomił im też, że absolutnie nie wystarczy „klepać” religijnie brzmiące teksty lub wykonywać rytualne gesty (jakoś tam podłączone pod religię), i jednocześnie na poważnie twierdzić, że jest się czcicielem Boga. Prawdziwy czciciel Boga musi czynić wszystko, by (przynajmniej) na modlitwie być w swym sercu i umyśle przy Bogu.

Czy nas to dotyczy?

Rozważając Markową opowieść o ważnym sporze Jezusa i faryzeuszy, czujemy przynaglenie, by zadać pytanie, czy i w jakim stopniu słowa Jezusa dotyczą także nas. Pełną odpowiedź może dać każdy i każda za siebie. Natomiast na poziomie pewnej ogólności, trzeba stwierdzić, że wytknięta przez Jezusa obłuda w sferze religijnej jest wielkim złem, poważnym grzechem. Polega on na tym, że ludzie – i wtedy, i dzisiaj – próbują zmarginalizować Boga! A robią to otwarcie i bezczelnie albo skrycie i pokrętnie. Dziś robi się to otwarcie i bezczelnie, zaś wtedy raczej pozorowano, na użytek innych, że ma się intymną i szczerą łączność z Bogiem. W rzeczywistości myśli i uczucia serca hasały sobie gdzieś daleko od Pana.

Próbując „rozszyfrować” ludzką obłudę, Jezus stwierdza, że jej główna przyczyna znajduje się w sercu, które od czasu grzechu pierworodnego nosi w sobie poważną skazę. Serce człowieka okazuje się być wewnętrznie podzielone. Są w nim wielkie duchowe pragnienia i tęsknoty, które każą Boga szukać i z Nim przestawać, ale są w nim (jakby w innej komorze) i takie negatywne energie, dążenia i siły, które nadmuchują „balon” własnego ego. Własne „ja” nadyma się i rozrasta niebotycznie, a raczej „piekło-tycznie”…

Chyba wszyscy to widzą, że skrajny egoizm i nie liczący się z innymi indywidualizm są promowane, a zaślepiający egocentryzm jest w naszych czasach (i to od paru wieków) „zapodawany” z różnych katedr jako uprawniony i słuszny. To na tym gruncie głosi się i wmawia ludziom, że z Panem Bogiem i z Prawem przez Niego nadanym można postępować jakkolwiek, dowolnie. Rozstrzygającym kryterium stają się wszelkie możliwe impulsy i upodobania, które płyną z otchłani serca, fatalnie podzielonego i wewnętrznie skonfliktowanego. To w takim klimacie fundamentalny grzech odwracania się od Boga i bałwochwalcze zwracanie się ku człowiekowi traktowane są z atencją jako element konstytuujący zapatrzoną w siebie cybernetyczną cywilizację i laicyzującą się kulturę. To w takiej aurze twierdzi się już bez zahamowań, że nie ma niczego niewłaściwego w stanowieniu niecnych praw, tak naprawdę kpiących w żywe oczy z Woli i Mądrości Stwórcy.

Czy w tej sytuacji nie nasuwa się dramatyczne pytanie: w jakich to proporcjach są na ziemi i będą za jakiś czas ludzie bezbożni i ludzie sprawiedliwi? I czy tym ostatnim ma pozostać jedynie modlitwa Psalmisty, pełna zatrwożenia i poczucia bezradności: „Gdy walą się fundamenty, cóż może zdziałać sprawiedliwy?” (Ps 11, 3).

Ostatniego wątku nie trzeba rozwijać. To już wszyscy widzą i wiedzą, że ludzie bezbożnie „oprogramowani” z niebywałą lekkomyślnością biorą sobie na sumienia złe prawa i niemoralne działania. Jakie? Te: zabijanie milionów dzieci nienarodzonych (a nawet już rodzących się, jak w USA długie lata tak było!); systematyczne podkopywanie Bożej instytucji małżeństwa i rodziny; manipulowanie przy początku życia człowieka (in vitro) i przy jego końcu (eutanazja). A nie jest to wszystko.

Czysta gra Boga. A my?

Przyznajmy: Bóg stwarzając Ziemię we Wszechświecie i człowieka na ziemi, podjął wielce ryzykowną grę. Gra ta – ze strony Boga – jest nieskalanie czysta! „Czysta”, bo pełna Boskiej Miłości. Inaczej mówiąc, Bóg wszystko stwarza z Miłości i dla „usłyszenia” odpowiedzi w postaci zawartego z Nim Przymierza Miłości, które jest drogą do przebóstwiającego zjednoczenia z Nim. Ze strony Boga na pewno „wszystko jest grą miłości”, jak mówił kiedyś św. o. Pio. Inaczej rzecz się ma z nami ludźmi.

Wielu gra nieczysto. Niektórzy grają radykalnie nieczysto, nie liczą się ze swym Stwórcą. Tytuł do własnej chwały upatrują w byciu Bogu przeciwnym, i to otwarcie oraz bezczelnie. Są tacy, którzy znajdują (chyba jednak demoniczne) upodobanie w ironizowaniu i w profanowaniu wszelkiej świętości. Mają też upodobanie w nienawiści, w pogardzie i zabijaniu. Tacy nie mówią już o żadnej religii, bo z kimże miałby wchodzić człowiek w relację pełną czci i miłości. Wiele wskazuje na to, że są i tacy promotorzy bezbożności, którzy gdzieś na szczytach hierarchicznych struktur antychrześcijańskich wchodzą w kontakt z Lucyferem. Ale czym może zakończyć się pakt z diabłem? Niczym dobrym! Co najwyżej odosobowianiem – a więc wiecznie trwającym negowaniem tego, że jest się osobą, czyli kimś stworzonym na Boży obraz i podobieństwo, aby być miłowanym i móc miłować. I tak aż po przebóstwiające zjednoczenie z Bogiem.

Powtórzę, dzisiaj nazbyt wielu gra nieczysto. „Nieczysto”, gdyż odwracają się od Boga, lekceważą Go i są Mu przeciwni. A są Bogu przeciwni, gdyż przepastne głębie swoich serc zamknęli dla Boskiej Miłości.

A jak jest z nami?

Z nami, którzy na rekolekcjach ignacjańskich (i w innych formach) gotowi jesteśmy czynić tak wiele dla dobrej relacji z Bogiem, z bliźnimi, z samymi sobą i ze światem stworzeń, nie jest tak źle! Mamy powody do dobrej dumy z tego powodu, iż coraz świadomiej „wyrywamy się z siebie i przechodzimy w Boga” (św. Ignacy Loyola). Jesteśmy tu też po to, żeby poznawać Boga, Jego Miłość i Zbawczy Plan. Chcemy słusznie dystansować się wobec dość marnych zachwytów samym tylko światem; pragniemy na tyle poznawać Boga, by móc się Nim zachwycać!

Rekolekcje to także czas kontemplowania mądrego Prawa Boga i nabierania odwagi do trwania przy Bożym Ładzie: w odniesieniu do przyrody, do ludzkiego serca i międzyludzkich relacji. Tu liczymy na nabranie siły do sprzeciwiania się „ludzkiej tradycji”, którą dziś trzeba by nazwać dyktaturą zręcznie narzucanej tzw. poprawności politycznej. Ta dyktatura idzie przez świat jak walec ze swym programem relatywizmu. To jej jawni i skryci „patronowie” wpływają na to, żeby stanowić prawa lekceważące Boży Dekalog. Czynią to pod osłoną kuszących haseł, obiecujących wyzwolenie, a jakże! Śmierć, bezsens i beznadzieja oraz ostateczna rozpacz są skrzętnie skrywane i zostawione na potem (gdy otworzą im się oczy). Jest to stara metoda, zastosowana po raz pierwszy przy rajskim kuszeniu i upadku.

To powiedziawszy, starajmy się o maksimum skupienia i uważności nakierowanej na Boga Ojca, na naszego Pana i Zbawiciela, na Jego rewelacyjną Naukę. I niech te nasze działania pomagają naszym sercom być blisko Pana i trwać przy Nim, a także w Nim. „Pochodną” tej bliskości na pewno, wcześniej czy później, będzie ogarniająca nas radość i pokój jak rzeka. Naszym udziałem stanie się także stopniowe oczyszczanie serca i dysponowanie go do zjednoczenia z Bogiem, z Trójcą Boskich Osób.

Częstochowa, niedziela, 2 września 2012     AMDG et BVMH   o. Krzysztof Osuch SJ

http://osuch.sj.deon.pl/2015/08/29/milosc-czyni-czystym-2/

*********

BÓG CHCE WIĘCEJ

by Grzegorz Kramer SJ

Pragnieniem każdego człowieka jest takie życie, w którym czuje je całym sobą, w którym wie, że żyje w ziemi obiecanej pełnią życia. Jednak jest też w nas taka tendencja, by warunki wejścia do tej ziemi ciągle modyfikować. Jest w nas coś, co podpowiada nam, że umowa, którą Bóg z nami zawarł, jest dla nas niekorzystna. Wmawiamy sobie, że trzeba ją (cichaczem) zmienić. Ile razy w naszym życiu mówimy, że dziś trzeba umieć zakombinować, umieć się dostosować, dialogować, próbować wszystkiego, użyć drugiego człowieka? Jak rzadko nasze świństwa nazywamy grzechem, potrafimy wiele spraw złych – dopóki nas one nie dotykają – wytłumaczyć tanią psychologią, czy tzw. człowieczeństwem, współczuciem. A nawet kiedy już z jakichś powodów przyznamy się do tego, że zgrzeszyliśmy, to często na zasadzie chwilowego stwierdzenia, że to złe, ale żyć z tym trzeba i lepiej jakby Kościół, Bóg zmienili zdanie i dostosowali swoje gadanie do czasów współczesnych.

Wprowadzajcie zaś słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie. Religijność czysta i bez skazy wobec Boga i Ojca wyraża się w opiece nad sierotami i wdowami w ich utrapieniach i w zachowaniu siebie samego nieskalanym od wpływów świata (Jk). To jest odpowiedź na nasze kombinowanie, to jest weryfikator tego, co nazywamy naszym wierzeniem w Boga. Jeśli w człowieku, w chrześcijaninie nie obudzi się w pewnym momencie silny głód nie-kombinowania, zmierzenia się ze swoją nędzą i pójścia z nią do Boga, to wiara zanika, albo zaczyna kostnieć i o tym mówi Ewangelia.

Jezus mówi o Królestwie Bożym, o tym, że Bóg stał się jednym z nich, że nigdy wcześniej nie był tak blisko, że człowiek w końcu ma możliwość być z Bogiem na równi, bo Bóg stał się człowiekiem. A oni co robią? Zajmują się sprawami mało istotnymi, czystością rąk, kubków.

Też tak robimy. Wystarczy popatrzeć na naszą modlitwę, na nasze rozumienie przykazań, nasze przystępowanie do sakramentów, post i przeżywanie wiary. Ciągle mamy problem z włączeniem tego do codzienności. Próbujemy jakoś Boga umieścić w naszej rzeczywistości. Świetnie do tego wykorzystujemy sakramenty, które zamiast nam pomagać z Nim się spotkać, często stają się możliwością upchania Boga do naszego myślenia, do zdefiniowania Go. Chrzest, komunia, bierzmowanie, ślub, pogrzeb. W międzyczasie spowiedź, w której trzeba automatycznie powiedzieć to, co zazwyczaj, bo tego się wymaga, bo takie jest prawo. No i pacierz czasem wieczorem. A Bóg w tym wszystkim? No gdzieś jest, przecież to sakramenty w końcu – tak wielu mówi. Czasem się zastanawiam, ile jest Boga w naszym życiu religijnym. Ile jest Go w patrzeniu na drugiego człowieka, innego od nas?

Jak łatwo powiedzieć, że świat jest pełen diabła, ludzi żyjących wartościami innymi niż chrześcijańskie, że tęcza na Pl. Zbawiciela to obrażanie chrześcijaństwa, a tak trudno zobaczyć, że w naszym sercu jest zło. Tak łatwo wydać wyrok na wszystko i na wszystkich, zapominając o tym, co mówi dziś Jezus. Z serca człowieka pochodzi to zło.

Bóg jest w tęsknocie za nami. On siedzi i czeka. Jemu nie chodzi o idealne wypełnienie prawa,  o czystość formułek, o ilość zdrowasiek w naszym pacierzu. Bogu nie chodzi o to, byśmy sobie o Nim czasem przypominali. Jemu chodzi o to, byśmy Go wpuścili do wszystkiego, co w nas jest. Szczególnie do naszych zranień, naszych grzechów, słabości, największych świństw. Nawrócenie to nie jest tylko wypowiedzenie swoich grzechów z okazji spowiedzi. Właśnie jeśli widzimy, że z czymś sobie nie radzimy w życiu, coś ciągle wraca w naszych spowiedziach, coś staje się problemem, z powodu którego chcemy zostawić Boga, sakramenty, to tym bardziej powiedz Mu o tym.

Po co to wszystko? Po pierwsze, by żyć pełnią, nie tylko namiastką życia. Po drugie, by kiedyś nie usłyszeć, że Bóg był dla nas ważny tylko zewnętrznie, w tradycji. Bóg chce naszego serca. Chce nas, nie naszych uczynków, nie naszego łaskawego pacierza, chce byśmy przed Nim nie grali. Bo czasem tak wygląda ten nasz kontakt z Nim, jak przywitanie biskupa. Kwiaty, wierszyki, słodkie to wszystko aż mdli, a i tak wszyscy myślą swoje. On chce, byśmy Go czcili sercem, a to znaczy nic innego jak wejście w głębszą relację, nie tylko niedzielnej mszy, nie tylko spowiedzi przed chrztem i pacierza w biegu. To jest trudne, to jest wysoka poprzeczka, ale czas w końcu się obudzić, czas w końcu zobaczyć, że życie ucieka, a my często stoimy w miejscu. Tak jesteśmy przyzwyczajeni do naszych grzechów, słabości, że boimy się pozwolić Bogu wejść w nie. Bo lepiej nam z nimi, niż z Nim.

Odwagi, nie bójmy się życia prawdziwego, innego, niż to, które znamy z naszej codzienności.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/08/30/bog-chce-wiecej/

*********

Obmywać ręce nie wodą, ale dobrymi czynami

ks. Przemysław Szewczyk

(fot. shutterstock.com)

Beda Czcigodny był mnichem, który nigdy nie wyszedł poza swój klasztor, ale całe swoje życie spędził na modlitwie i studiowaniu świętych ksiąg. Dzięki niemu w tekstach, które pozostawił, mamy dostęp do myśli Ojców, którą się karmił i która kształtowała jego myślenie.

 

Komentując zdanie z Ewangelii Marka o sporze Jezusa z faryzeuszami, który wywołało odejście uczniów od tradycyjnego mycia nawet czystych rąk przed posiłkiem ze względu na czystość rytualną, Beda pisze:
“Jakże prawdziwe jest to wyznanie, które Pan skierował do Ojca: «Zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom». Ludzie z krainy Genezaret, którzy wydawali się mnie uczeni, nie tylko sami przyszli do Pana, ale także przyprowadzili, czy wręcz przynieśli na swoich ramionach swoich chorych, aby chociaż dotknęli frędzli Jego płaszcza, przez co mogli być uzdrowieni, i dlatego natychmiast otrzymali zasłużoną nagrodę: upragnione uzdrowienie.

 

Natomiast faryzeusze i uczeni w Piśmie, którzy powinni być nauczycielami ludu, zbiegali się do Pana nie po to, aby słuchać słowa czy szukać uzdrowienia, ale tylko po to, by uderzać ciosami pytań. Krytykowali uczniów Jezusa za nieumyte ręce, chociaż w ich czynach, które dokonywały się przez ich ręce czy inne członki ciała, nie potrafili znaleźć nic brudnego ani nieczystego. Powinni raczej obwiniać samych siebie, gdyż mając ręce umyte wodą, nosili w sobie sumienie zanieczyszczone zawiścią.”

 

Czepianie się jest, jak widać, sprawą starą jak świat. Wyszukiwanie dziury w całym niewątpliwie nie jest tylko domeną faryzeuszów: w tym fragmencie Ewangelii to właśnie oni są negatywynymi bohaterami, ale skoro Beda krytykuje ich ostatecznie za to, że “mając ręce umyte wodą, nosili w sobie sumienie zanieczyszczone zawiścią”, musiał być niewątpliwie świadom, że faryzeizm nie przeminął wraz z żydowskim stronnictwem. Wszyscy musimy uważać na właściwą postawę, którą Beda opisuje jak pokorne słuchanie słowa i szukanie uzdrowienia.
W dalszej części komentarza w sposób alegoryczny wyjaśnia przepisy Starego Prawa dotyczące obmywania rąk, dzbanków, naczyń. Czytamy w jego komentarzu do Ewangelii Marka:
“Zabobonna jest ludzka tradycja częstego obmywania z powodu jedzenia rąk już umytych i nie siadania do posiłku po powrocie z rynku bez obmycia. Konieczna natomiast jest nauka prawdy, która nakazuje, żeby pragnący mieć udział w chlebie życia zstępującym z nieba, często obmywali swoje działanie jałmużnami, łzami i innymi owocami sprawiedliwości, aby byli w stanie wejść w jedność z niebiańskimi tajemnicami mając czyste serce i ciało. Konieczne jest, aby każdy przez dobre myśli i czyny strząsał z siebie zabrudzenia, które biorą się z troski o sprawy doczesne, i aby oczyszczał swoją teraźniejszość, jeśli pragnie przyjąć pokarm wewnętrznego umocnienia.

 

(…) Przecież z pewnością Mojżesz i prorocy, cokolwiek nakazywali w sprawie naczyń ludu Bożego: czy to, by obmywać je wodą, czy oczyszczać ogniem lub konsekrować olejem, to przecież nie w celu obmycia tych materialnych rzeczy, lecz raczej żeby nakazać nam oczyszczenie i uświęcenie umysłów i czynów oraz dbanie o zdrowie dusz”.
Beda całkowicie pomija milczeniem rytualne znaczenie przepisów świętych tekstów Starego Testamentu i szuka w nich duchowego sensu, który w tym przypadku jest oczywisty: człowiek jest naczyniem Ducha Świętego, więc musi dbać o swoją czystość. A tego rodzaju czystości nie osiąga się wodą, ani w żaden inny materialny sposób, jak tylko przez obmywanie własnego działania “jałmużnami, łzami i innymi owocami sprawiedliwości”.

 

Dawne przepisy nie zostały więc odwołane, ale nabrały nowego duchowego sensu: mamy obmywać często ręce (czyli nasze działanie) i naczynia (którymi jesteśmy). Mamy je obmywać nie wodą, ale dobrymi czynami i myślami.
Więcej tekstów Ojców i pełny fragment komentarza Bedy do Ewangelii znaleźć można na stronie: www.patres.pl.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2546,obmywac-rece-nie-woda-ale-dobrymi-czynami.html

***********

Komentarz liturgiczny

XXII Niedziela Zwykła

 

«Nic z tego, co z zewnątrz wchodzi do człowieka, nie może uczynić go nieczystym; bo nie wchodzi do jego serca, lecz do żołądka i na zewnątrz się wydala». Tak uznał wszystkie potrawy za czyste. I mówił dalej: «Co wychodzi z człowieka, to czyni go nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota».

(Mk 7,1-23)

RĘCE, KTÓRE CUCHNĄ,  NAWET GDY SĄ UMYTE, 
I RĘCE PACHNĄCE CHLEBEM 

 

Słowa Jezusa zostały sprowokowane przez oskarżenie ze strony uczonych w Piśmie i faryzeuszów, którzy zarzucili uczniom, iż nie spożywają posiłku rękami umytymi wedle tradycyjnych rytów.

Można przypuszczać, że faryzeusze atakują uczniów dlatego, że stanowią dla nich łatwiejszy cel. Nie mają odwagi zadzierać z tłumem.

Wydaje mi się, że informacje, które zebrali, odnoszą się do znacznie szerszego zjawiska. Na pustyni nieczystymi rękoma chleb jadło przecież pięć tysięcy ludzi.

Postawa faryzeuszy jest typowa dla ich mentalności, nie potrafią się cieszyć z nakarmienia tłumu, lecz martwią się, że nie zostały zachowane przepisy.

Pewni ludzie nie mieliby nic przeciwko temu, że ludzie umierają z głodu. Byle mieli czyste ręce.

Jesteśmy po rozmnożeniu chleba. Jeśli cud Jezusa napełnił powietrze zapachem chleba, to nadejście uczonych w Piśmie i faryzeuszów przynosi odór najciaśniejszego legalizmu.

Nie przypadkowo na zakończenie tego fragmentu mówi się o rynsztoku.

Mamy wrażenie, że ręce Jezusa pachną chlebem, podczas gdy ręce faryzeuszów, starannie umyte i wyczyszczone, wydzielają śmiertelny fetor.

Bóg pozwala oddychać, napełnia powietrze przyjemnym zapachem. Jest jednak zawsze ktoś, kto – czasem nawet biorąc Boga za pretekst – zatruwa atmosferę, zabija spontaniczność, niszczy piękno.

Z pewnych małodusznych serc wychodzi nie tyle przewrotność, co jeszcze gorsze: dążenie do upodlenia i udręczenia innych.

Pewnych postaw nie trzeba szczegółowo analizować. Poznaje się je po zapachu pleśni…

ks. Alessandro Pronzato

teksty pochodzą z książki:
“Chleb na niedzielę homilie na rok B”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR Kraków 2003
www.salwator.com

***

Prawo Boże a zwyczaje
(Mk 7, 1-8. 14-15. 21-23)
Na nic zwyczaje higieniczne, bo chronią tylko ciało, ale nie duszę. Jeśli ludzie nie przestrzegają Bożych przykazań, ich rytuały zewnętrzne są puste. To w sercu człowieka rodzi się i dobro, i nieczystość. Tej nieczystości żadne zewnętrzne obmywanie nie usunie. Złe czyny człowieka mają źródło wewnątrz niego.
To, co Boże przychodzi do nas od Boga i daje pokój serca. Proszę Cię, Boże, bym umiał(-a) to dać ludziom w postaci czynów miłosierdzia.

Asja Kozak
asja@amu.edu.pl

http://www.katolik.pl/modlitwa,888.html

**********

Refleksja katolika

30 sierpnia 2015 r.
Dwudziesta druga Niedziela zwykłaZebrali się u Jezusa faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy. I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów brali posiłek nieczystymi, to znaczy nie umytymi rękami. Faryzeusze bowiem i w ogóle Żydzi, trzymając się tradycji starszych, nie jedzą, jeśli sobie rąk nie obmyją, rozluźniając pięść. I gdy wrócą z rynku, nie jedzą, dopóki się nie obmyją. Jest jeszcze wiele innych zwyczajów, które przejęli i których przestrzegają, jak obmywanie kubków, dzbanków, naczyń miedzianych.
Zapytali Go więc faryzeusze i uczeni w Piśmie: «Dlaczego Twoi uczniowie nie postępują według tradycji starszych, lecz jedzą nieczystymi rękami?».
Odpowiedział im: «Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: „Ten lud czci mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode mnie. Ale czci na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi”. Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji».
Potem przywołał znowu tłum do siebie i rzekł do niego: «Słuchajcie Mnie, wszyscy i zrozumiejcie. Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Wszystko to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym».

Mk 7, 1-8. 14-15. 21-23

  • Ewangelista Marek przestrzega mnie przed chorą religijnością. Opisuje przywiązanie Żydów do szczegółowych przepisów religijnych. Prowadzi ono do formalizmu zamiast głębokiego życia duchowego, do szukania siebie zamiast Boga.
  • Ujawniło się to w opisanym spotkaniu. Nie potrafią nawiązać głębszej relacji z Jezusem. Nie ma w nich radości i pokoju. Są zajęci egzekwowaniem przepisów i surowym osądzaniem innych.
  • Postawa faryzeuszów pokazuje, że surowa i powierzchowna religijność prowadzić będzie do surowego i powierzchownego  traktowania innych. Co mogę powiedzieć o mojej osobistej religijności? Czy pomaga mi nawiązywać głęboką więź z Jezusem? Czy wyzwala we mnie wolność, pokój i radość? Czy pogłębia moje serdeczne kontakty z innymi?
  • Moja poprawność religijna nie zależy od ilości i dokładności wykonywanych praktyk i przepisów religijnych. Zewnętrzna poprawność ma swoją wartość tylko wtedy, gdy potwierdza moją rzetelność duchową i pomaga mi w rozwoju życia wewnętrznego.
  • Popatrzę na moje codzienne praktyki religijne. Czy jestem im wierny? Czy szukam w nich przede wszystkim Boga? Zapytam o moją wierność przykazaniom Bożym i Kościelnym, regułom zakonnym. Dlaczego je wypełniam? Zastanowię się głębiej nad motywacjami moich postaw.
  • Jezus każe mi się zastanowić nad stanem mojego serca. Zdrowe i czyste serce jest źródłem zdrowej i czystej moralności. Tak więc ów aspekt decydować będzie o moich postawach życia. Co mógłbym powiedzieć Jezusowi o obecnym stanie mego wnętrza?
  • Zatrzymam się dłużej nad nieprawościami, które wymienia Jezus. W szczerości serca będę pytał siebie, które z nich najbardziej wyrzuca mi moje sumienie. Powiem o tym Jezusowi. Będę Go prosił usilnie o serce czyste i wolne od wszelkiej obłudy.

ks. Krzysztof Wons SDS
***

Człowiek pyta:

Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym – on czy jego rodzice?
J 9,2

***

KSIĘGA III, O wewnętrznym ukojeniu
Rozdział XL. O TYM, ŻE CZŁOWIEK NIE MA W SOBIE NIC DOBREGO SAM Z SIEBIE I NICZYM NIE MA PRAWA SIĘ CHEŁPIĆ

1. Panie, czymże jest człowiek, że o nim pamiętasz, albo syn człowieczy, że do niego przychodzisz? Ps 8,5. Czym zasłużył sobie człowiek, że dajesz mu swoją łaskę? Panie, czyż mam prawo się skarżyć, jeśli mnie opuszczasz? Rdz 44,16. Albo narzekać, że nie czynisz tego, o co proszę?

To prawda, tylko to jedno mogę myśleć i powtarzać: Panie, jestem niczym, nic nie mogę, nie mam sam z siebie nic dobrego, we wszystkim okazuję się słaby i ciągle zdążam ku nicości. I jeśli Ty mnie nie wspomagasz i nie pouczasz wewnętrznie, staję się od razu chłodny i rozproszony.

2. Ty zaś, Panie, zawsze jesteś taki sam i trwasz w wieczności Ps 102(101),13.28, niezmiennie dobry, święty i sprawiedliwy; dobre, święte i sprawiedliwe jest wszystko, co czynisz i co sprawiasz w swojej mądrości Mdr 12,15. A ja, skłonny bardziej do zepsucia niż do doskonałości, nie potrafię trwać długo w jednym stanie, jakby siedem razy na dzień odmieniała się nade mną pogoda Dn 4,13.20.22.

A przecież od razu jest lepiej, gdy tylko zechcesz i wyciągniesz ku mnie pomocną dłoń, bo Ty sam bez udziału ludzi możesz mnie wesprzeć i tak mnie umocnić, że już twarz moja nie będzie się ciągle zmieniać 1 Sm 1,18, ale w Tobie tylko serce będzie trwać i spoczywać.

3. Więc gdybym tylko umiał wyrzec się pociechy ze strony ludzi po to, by osiągnąć większą gorliwość albo po prostu z wewnętrznej potrzeby szukania Ciebie – bo nie ma takiego człowieka, który by mi wystarczył – wtedy mógłbym może zasłużenie mieć nadzieję Twojej łaski i cieszyć się darem nowej radości.

4. Dziękuję Tobie, od którego przychodzi wszystko, co dobre. Ja zaś, niestały i słaby, jestem wobec Ciebie marnością. Czym więc mógłbym się chlubić i dlaczego szukam uznania? Dla niczego? Ależ to dopiero sama nicość Ps 39(38),6.
W istocie próżna chwała to nieszczęście, to największa marność, ponieważ odwodzi od chwały prawdziwej i pozbawia łaski niebieskiej. Bo kiedy człowiek sam sobie się podoba, nie podoba się Tobie, kiedy żąda pochwał ludzkich, traci wartości prawdziwe.

5. Prawdziwa chwała i radość to chlubić się Tobą, nie sobą, cieszyć się Twoim imieniem, nie własną cnotliwością, jeżeli czym się zachwycać, to tylko Tobą.

Niech będzie pochwalone imię Twoje Ps 113(112),1, nie moje, niech będzie wysławiane dzieło Twoje Ps 92(91), 6, nie moje, niech się święci święte imię Twoje Ps 113(112),2, mnie zaś niech omijają ludzkie pochwały. Ty jesteś moją chwałą Ps 3,4, Ty radością serca Ps 119(118),111. W Tobie będzie moja chwała i radość codzienna, a ja sam nie mam czym się chlubić, chyba moją słabością 2 Kor 12,5.

6. Niech inni szukają chwały pochodzącej od ludzi, ja pragnę tylko tej, która jest od Boga Ps 89(88),17; J 5,44. Bo każda chwała ludzka, każda godność doczesna, każda wielkość w opinii świata, gdy się je porówna z wieczną chwałą, są marnością i głupstwem.

O prawdo i miłości moja, Boże, Trójco błogosławiona! Tobie jedynie cześć Ps 59(58),18, godność, moc i chwała na wieki wieków bez granic 1 Tm 1,17.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

***********

Refleksja maryjna

U podstaw pobożności Najświętszej Panny

Dzisiejszy Kościół, rozważając tajemnicę Chrystusa i swojej własnej natury, zarówno jakby u źródła tej pierwszej, jak też u szczytu tej drugiej, odnajduje tę samą Niewiastę, to jest Najświętszą Dziewicę Maryję, która jest Matką Chrystusa i Matką Kościoła. Tak więc z lepszego poznania zadania powierzonego Maryi zrodziła się okazywana Jej radosna cześć i złączone z adoracją uwielbienie zamysłu Boga, który chce, by – podobnie jak w każdej domowej wspólnocie – i w Jego rodzinie, którą jest Kościół, była obecna Niewiasta, która w ukryciu i powodowana wolą służenia czuwałaby nad nią oraz “łaskawie strzegła jej kroków, dopóki nie nadejdzie chwalebny dzień Pański”.

MC – wstęp


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

************

Propozycja kontemplacji ewangelicznej według “lectio divina”
XXII NIEDZIELA ZWYKŁA B
30 sierpnia 2015 r.

I.  Lectio: Czytaj z wiarą i uważnie święty tekst, jak gdyby dyktował go dla ciebie Duch Święty.

Kto zamieszka na Twej górze świętej?
Ten, kto postępuje nienagannie, działa sprawiedliwie
i mówi prawdę w swym sercu,
kto swym językiem oszczerstw nie głosi.

Kto nie czyni bliźniemu nic złego,
nie ubliża swoim sąsiadom,
kto za godnego wzgardy uważa złoczyńcę,
ale szanuje tego, kto się boi Pana.

Kto dotrzyma przysięgi dla siebie niekorzystnej,
kto nie daje swych pieniędzy na lichwę
i nie da się przekupić przeciw niewinnemu.
Kto tak postępuje, nigdy się nie zachwieje.

(Ps 15,1b-3a.3bc-4ab.4c-5)

II. Meditatio: Staraj się zrozumieć dogłębnie tekst. Pytaj siebie: “Co Bóg mówi do mnie?”.

Psalmista zastanawia się, kto jest godzien znaleźć się na Bożej górze świętej, czyli przebywać w świątyni Pana. Tu wylicza cechy takiego człowieka jak nienaganność w postępowaniu i sprawiedliwość w działaniu. Dalej pojawia się prawdomówność w mowie. To człowiek, który unika w życiu rzucania oszczerstw. Ma też dobre relacje z sąsiadami. Szanuje ludzi oddanych w życiu Panu Bogu. Złoczyńca nigdy nie znajdzie w jego oczach i sercu nawet odrobiny uznania. To człowiek nie przekupny, nie trudniący się lichwiarstwem, gotowy ponieść stratę niż złamać słowo danej przysięgi.

Wyznania psalmisty to dla mnie doskonała okazja do rachunku sumienia i odpowiedzi na pytanie na ile ja jestem godzien, aby przebywać w świątyni Pana, a ostatecznie w Domu Ojca Niebieskiego. Świat pełen afer korupcyjnych zapewne ucieszy się moją odpornością na wszelkie formy przekupstwa. Moja prawdomówność może być doskonałą odtrutką na panoszące się kłamstwo. O bliźnim zawsze staram się mówić dobrze, stąd oszczerstwo nie może zdobyć choćby małego przyczółka w mych ustach i sercu. Mój świat często chwali a nawet wręcz wynagradza naganne czy niesprawiedliwe postępowanie. Ja wbrew światu czynię wszystko, aby postępować nienaganne i działać sprawiedliwie. Głęboko współczuję losowi tzw. frankowiczów, którym tak trudno spłacić kredyt zaciągnięty we frankach szwajcarskich. Dlatego pożyczając, nie żądam od bliźniego zwrotu wraz z odsetkami. Umiem też cierpliwie czekać na oddanie zaciągniętego długu ze względu na dobro bliźniego. Sam zaś na czas staram się oddawać zaciągnięte długi. Interesują mnie tylko dobrosąsiedzkie relacje. Wszelkim złoczyńcom mówię zdecydowane “nie”! U ludzi, którzy poświęcili się Bożej służbie, szukam duchowego wsparcia czy prowadzenia. Za ich poświęcenie i trud darzę ich szacunkiem.

Pomodlę się, abym był człowiekiem godnym przebywać w świątyni Pana i na wieki w Domu Ojca.

III  Oratio: Teraz ty mów do Boga. Otwórz przed Bogiem serce, aby mówić Mu o przeżyciach, które rodzi w tobie słowo. Módl się prosto i spontanicznie – owocami wcześniejszej “lectio” i “meditatio”. Pozwól Bogu zstąpić do serca i mów do Niego we własnym sercu. Wsłuchaj się w poruszenia własnego serca. Wyrażaj je szczerze przed Bogiem: uwielbiaj, dziękuj i proś. Może ci w tym pomóc modlitwa psalmu:

Kto zamieszka na Twej górze świętej?
Ten, kto postępuje nienagannie, działa sprawiedliwie
i mówi prawdę w sercu,
kto swym językiem oszczerstw nie głosi…
(Ps 15,1-3)

IV Contemplatio: Trwaj przed Bogiem całym sobą. Módl się obecnością. Trwaj przy Bogu. Kontemplacja to czas bezsłownego westchnienia Ducha, ukojenia w Bogu. Rozmowa serca z sercem. Jest to godzina nawiedzenia Słowa.

Powtarzaj w różnych porach dnia:
Prawy zamieszka w domu Twoim, Panie

***

opracował: ks. Ryszard Stankiewicz SDS
Centrum Formacji Duchowej – www.cfd.salwatorianie.pl )
Poznaj lepiej metodę kontemplacji ewangelicznej według Lectio Divina:
http://www.katolik.pl/modlitwa.html?c=22367

__________Copyright (C) www.Katolik.pl 2000-2014 ____________

************

Św. Maksymilian Kolbe (1894-1941), franciszkanin, męczennik
Niepublikowane rozmowy duchowe

“Sercem swym daleko jest ode Mnie”

    Życie wewnętrzne jest rzeczą najważniejszą… Aktywne życie jest wynikiem życia wewnętrznego i samo w sobie nie ma wartości, jeśli od niego nie zależy. Chcielibyśmy robić wszystko najlepiej, idealnie. Ale jeśli nie powiążemy tego z życiem wewnętrznym, nie będzie to niczemu służyło. Cała wartość naszego życia i naszych działań zależy od życia wewnętrznego, życia miłością Boga i Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej, nie w teorii i radościach, ale w praktyce miłości, która polega na zjednoczeniu naszej woli z wolą Niepokalanej.

Przede wszystkim i ponad wszystkim, musimy zgłębiać to życie wewnętrzne. Jeśli chodzi rzeczywiście o życie duchowe, potrzeba środków ponad naturalnych. Modlitwa, modlitwa i tylko modlitwa jest konieczna, aby utrzymać i rozwijać życie wewnętrzne, potrzeba bowiem wewnętrznego skupienia.

Nie zaprzątajmy sobie głowy nieistotnymi sprawami, ale spokojnie i pełni pokoju, starajmy się zachować skupienie ducha, tak, byśmy byli gotowi na łaskę Bożą. Dlatego właśnie najbardziej pomocna jest cisza.

*************

Rola serca – 22. Niedziela Zwykła (30 sierpnia 2015)

 

Zebrali się u Jezusa faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy. I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów brali posiłek nieczystymi, to znaczy nie umytymi rękami. Faryzeusze bowiem i w ogóle Żydzi, trzymając się tradycji starszych, nie jedzą, jeśli sobie rąk nie obmyją, rozluźniając pięść. I gdy wrócą z rynku, nie jedzą, dopóki się nie obmyją. Jest jeszcze wiele innych zwyczajów, które przejęli i których przestrzegają, jak obmywanie kubków, dzbanków, naczyń miedzianych. Zapytali Go więc faryzeusze i uczeni w Piśmie: «Dlaczego Twoi uczniowie nie postępują według tradycji starszych, lecz jedzą nieczystymi rękami?». Odpowiedział im: «Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: „Ten lud czci mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode mnie. Ale czci na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi”. Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji». Potem przywołał znowu tłum do siebie i rzekł do niego: «Słuchajcie Mnie, wszyscy i zrozumiejcie. Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Wszystko to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym» (Z 7. rozdz. Ewangelii wg św. Marka)

 

Faryzeusz jest dzisiaj w polszczyźnie synonimem obłudnika, człowieka, który prowadzi podwójne życie, stawia wysokie wymagania innym, niskie sobie.

A może popatrzmy – zgodnie z dzisiejszą Ewangelią – na faryzeuszy jako na ludzi, którzy skupiają się na tym, co drugorzędne lub całkiem nieistotne?

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Pwt 4, 1-2. 6-8; Jk 1, 17-18. 21b-22. 27; Mk 7, 1-8. 14-15. 21-23

Wykonując jakąś pracę dobrze wiemy jak ważna jest właściwa kolejność zadań. Pomieszanie może doprowadzić do katastrofy. Czy w życiu nie jest podobnie? Wszystko ma swoją kolej, wszystko ma czas właściwy. Podobnie tutaj: wiara, zasady moralne, modlitwy, wyznania miłości nie mogą być jedynie wymawiane przez wargi; zanim tam się znajdą, muszą zakorzenić się w ludzkim sercu i przemienić istotę człowieka, sprawić, aby zobaczył świat przez ich pryzmat. Deklaracja czysto słowna jest jak środek przeciwbólowy – działa szybko i krótko. Zwrócenie się wpierw do wnętrza jest inne: przynosi wpierw niepokój i walkę, ale gdy serce zostaje uporządkowane według wyznawanych zasad, człowieka ogrania pokój i siła. Wtedy nie tylko deklaruje, ale i żyje, nie tylko mówi, ale i działa. Jest świadkiem, nie demagogiem, chrześcijaninem, nie faryzeuszem.

Trzeba zacząć od serca.

Szymon Hiżycki OSB

http://ps-po.pl/2015/08/29/rola-serca-22-niedziela-zwykla-30-sierpnia-2015/

***********

 

 

https://youtu.be/4f6Kdc-zP28

 

 

 

*******************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

30 SIERPNIA

**********

Patron Dnia



Święta Małgorzata Ward,
męczennica 
Małgorzata Ward pochodziła z arystokratycznej rodziny Cogleton. Była damą dworu księżnej Whitall w Londynie za panowania królowej Elżbiety I (1558-1603), córki Henryka VIII.

Kiedy wybuchło krwawe prześladowanie, które rozpoczął Henryk VIII (1509-1547) przeciwko Kościołowi z zemsty, że papież nie chciał uznać rozwodu i jego nieprawej małżonki, Anglia została oderwana od Rzymu. Elżbieta I podtrzymała prześladowanie Kościoła. Do więzienia został wtrącony, w oczekiwaniu na wyrok śmierci, ks. Wilhelm Wattson, znajomy Małgorzaty, za to, że nie chciał podpisać ustawy parlamentu, uznającej króla Anglii głową Kościoła w tym kraju: odmówił też złożenia przysięgi królowej jako swojemu najwyższemu duchowemu przełożonemu. Pod wpływem straszliwych tortur kapłan załamał się, ale kiedy został wypuszczony na wolność, żałował tego i głosił publicznie, że złożył przysięgę zmuszony do niej katuszami. Został więc ponownie aresztowany i wtrącony do więzienia.

W obawie, by ks. Wilhelm ponownie się nie załamał i nie wyrzekł wiary katolickiej, Małgorzata zaczęła go potajemnie odwiedzać i umacniać w wierze. Kiedy zaś zbliżał się wyrok śmierci, dostarczyła mu sznura, po którym zdołał uciec z wieży więzienia. Na nieszczęście pozostała lina, zawiązana u okna, której Małgorzata nie zdołała odwiązać. Małgorzata została natychmiast aresztowana. Poddana została torturom, by wymusić na niej wskazanie miejsca, gdzie ukrywał się kapłan, i by sama także wyparła się wiary. Mimo zadawania jej najbardziej wyszukanych mąk, nie załamała się. Skazano ją więc na śmierć przez powieszenie. Z całą odwagą weszła na miejsce stracenia i 30 sierpnia 1588 r. oddała za Chrystusa i Jego Kościół swoją duszę.

Papież Pius XI wyniósł ją do chwały ołtarzy w 1929 roku, a papież Paweł VI ją kanonizował w roku 1970.

jutro: św. Józef z Arymatei

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

**********

Zobacz także:
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Rzymie – świętych Feliksa i Adaukta, męczenników. Mówił o nich papież Damazy. Pochowano ich przy drodze do Ostii. Wydaje się, że byli braćmi, a śmierć ponieśli w czasie prześladowania za cesarza Dioklecjana. O szerokim zasięgu ich czci w średniowieczu świadczy m.in. rotunda wawelska, której nadano wezwanie tych męczenników w roku 1340.W Saluzzo, w północnych Włoszech – bł. Jana Juwenala Ancina, biskupa. Był jednym z pierwszych członków założonego przez św. Filipa Neriego oratorium. Stał się także przyjacielem św. Franciszka Salezego, którego humanistyczne upodobania podzielał. W roku 1602 mianowano go biskupem, ale administrowanie diecezją najwyraźniej mu nie odpowiadało. Żałował m.in. posług, jakie mógł oddawać w konfesjonale. Znany był także jako kaznodzieja. Cezary Baroniusz nazwał go nawet drugim Chryzostomem. Zmarł w roku 1604, otruty przez zakonnika, którego machinacje przeciw wspólnocie odkrył. Beatyfikował go w roku 1888 Leon XII.

oraz:

św. Bononiusza, opata (+ 1026); św. Fiakriusza, wyznawcy (+ 675); św. Pammachiusza, prezbitera (+ 410); św. Piotra z Trevi, wyznawcy (+ 1050)

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-30a.php3

*********************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

**********

Herodiada

A Herodiada zawzięła się na niego… Mk 6, 17 – 29

Czym jest ta Herodiada w moim życiu? Co się na mnie uwzięło, a przynajmniej mam takie wrażenie? Co to jest? Nie pozwala iść w życiu dalej, blokuje przepływ miłości we mnie, łaski, dobra… Co to jest, albo kto?

To ta Herodiada sprawia, że czuję się czasami jak Herod. Z jednej strony chętnie słucha Jana, uważa go za męża prawego i świętego, jego mowy wzbudzają w nim niepokój (może taki ku nawróceniu?). A z drugiej strony – jest w kleszczach Herodiady. To ja – jest we mnie wiele dobrych pragnień, dobrych myśli, ale czasem gdzieś blokuje się wola, by iść za tym. Jakby coś trzymało mnie na uwięzi, jakby coś było ciężko puścić.

I w tym wszystkim Jan, który jest konsekwentny do końca. On jest po prostu sobą i w tym byciu sobą jest fascynujący, a zarazem przerażający. Dlaczego? Bo to go prowadzi na śmierć. Taki jak Jezusa. Bycie sobą, bycie prawdziwym ostatecznie doprowadza do śmierci. Nie ma innej opcji. Muszę umrzeć dla siebie samego, dla swojej wygody, komfortu, poczucia bezpieczeństwa. Przerażające. Dlatego może czasem jestem w stanie i pół królestwa obiecać córce Herodiady. Z lęku. Choć już Jeremiaszowi Bóg mówił, by się nikogo nie lękał, bo inaczej On – Bóg, napełni go lękiem. Być sobą. Być jak Jan, być jak Jeremiasz.

Nie mam iść o własnych siłach. To niemożliwe. Stąd słyszę dziś znów: „Będą walczyć przeciw tobie, ale nie zdołają cię zwyciężyć, gdyż Ja jestem z tobą – mówi Pan – by cię ochraniać.” Obym wierzył i nigdy, przenigdy nie ulegał „Herodiadzie”, która zawzięła się na mnie…

http://ginter.sj.deon.pl/herodiada/

***********

Wiara, która nie wątpi, jest martwa

Zdzisław Kijas OFMConv

(fot. shutterstock.com)

“Sposobem życia, walki, walki o życie i życia z walki, z wiary, jest wątpienie […]. Wiara, która nie wątpi, jest wiarą martwą”. Mocne są słowa starego Miguela de Unamuno (|1936), jednego z prekursorów chrześci­jańskiego egzystencjalizmu i personalizmu. Mówi on, że życie jest walką i że wiara jest walką, że życie z wiary też jest walką.

 

Czasem wydaje mi się, gdy przysłuchuję się spo­rom w łonie Kościoła, dyskusji nad przyszłością wiary, o miejscu chrześcijaństwa w kulturze, że może zbyt długo żyliśmy darem wiary statycznej, przejmowanej od przodków bez pytań, wiary nierodzącej wątpliwo­ści, niestawiającej pytań i niezmuszającej do szukania na nie odpowiedzi. Wiara, tak jak zewnętrzny świat, była jasno ułożona, z wyraźnym podziałem ról i zadań, z mocnym głosem Ewangelii w każdej debacie… Czy tak było istotnie? Wiele było, oczywiście, złudzeń. Dzisiej-szość pokazuje, że nie zawsze tak było, nie zawsze było tak dobrze, jak się niektórym wydawało. Teraz wiara ro­dzi wątpliwości, pytania… Ona sama zdaje się mówić, że wyłącznie pytając, czyli podając w wątpliwość to, co już wiemy, odkrywamy to, czego jeszcze nie wiemy, co uciekło, być może, naszej uwadze. Ważne jest, aby bro­nić się przed pokusą ulegania urokom przeszłości, aby oddalać niezdrową tęsknotę za “lepszymi” czasami. No­stalgia, nawet miła, nie jest bynajmniej twórcza.

 

W czym leży sedno wątpienia? Miguel de Unamuno odpowiada, że w walce. Pisze: “Dubitare [‘wątpić’ – Z.K.] zawiera ten sam rdzeń, co liczebnik duo, ‘dwa’, co duel-lum, ‘walka’. Wątpienie, raczej Pascalowskie wątpienie agonijne czy polemiczne niż Kartezjańskie wątpienie metodyczne, raczej wątpienie życiowe – życie jest wal­ką, a nie wątpienie drogi – metoda jest drogą, zakłada dualizm walki”. Wątpliwość, która się rodzi w moim umyśle, stawia pod znakiem zapytania sensowność mitów, które tworzę. Podaje w wątpliwość utopie, które kuszą mnie złudnym szczęściem. Zadaje kłam radości, której osiągnięcie nie wymagałoby ode mnie wysiłku, pokory i umartwienia.

 

Chrześcijaństwo jest życiem, nie ideologią. Pochodzi od Chrystusa i z Nim pozostaje w ścisłej łączności. Nie zależy od tych, którzy je wyznają. Oni jedynie są Jego głosicielami, karmią się Jego dobrem, czerpią obficie z Jego mocy, stają się Jego świadkami, lecz autentyczna i trwała moc chrześcijaństwa spoczywa w zmartwych­wstałym Panu. Podobnie więc jak On, również chrześ­cijaństwo rodzi się i umiera, ale aby zmartwychwstać. Kto istotnie wierzy, ten, którego wiara jest prawdziwa, ewangeliczna, ten jest pewny, że jego agonia jest pozor­na, że jego cierpienie jest przejściowe, że jego niewygo­dy są tymczasowe. Wie to, ponieważ żyje w głębokim przekonaniu, że nie są one niczym innym, jak tylko przygotowaniem do zmartwychwstania, do objawienia się w pełnej chwale. Zapewnia o tym apostoł Paweł, który pisze: Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze na­uczanie, próżna jest także wasza wiara. Okazuje się bowiem, żeśmy byli fałszywymi świadkami Boga, skoro umarli nie zmartwychwstają, przeciwko Bogu świadczyliśmy, że z mar­twych wskrzesił Chrystusa. […] Tymczasem jednak Chry­stus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli (1 Kor 15, 14-15.20).

 

Ważne jest, aby umieć rozróżnić podwójne znacze­nie czasownika “musieć”. Jedno z tych znaczeń odnosi się do człowieka, drugie z kolei do Boga. W przypadku pierwszego mówimy, że “musi” on nauczyć się obumie­rać, czyli rezygnować ze swojej pewności, podawać cią­gle na nowo w wątpliwość swoją wiedzę i swoje znajo­mości, kwestionować to, co wie, co wydaje mu się być jasne i pewne. Jego pewność nie może w żaden sposób równać się tej pewności, jaką cieszy się Bóg. Człowiek raduje się nią o tyle, o ile zakorzenia ją w Bogu. Z kolei to drugie “musi” dotyczy Boga, który stał się człowie­kiem i który zmartwychwstał w Jezusie Chrystusie, On “musi” zwyciężyć, Bóg nie może nie być Panem dziejów, nie może nie zwyciężać, nie może nie być zwieńczeniem historii. Z pierwszego “musi” wynika, że człowiek cią­gle jest zapraszany do podawania w wątpliwość tego, co wydaje mu się pewne i jasne. Z kolei drugie “musi” apeluje do niego, aby zawsze oddawał słuszność Bogu.

 

Odwaga kwestionowania swoich pewności

 

Uderza niewątpliwie stwierdzenie greckiego filozofa Corneliusa Castoriadisa (|1997), który stwierdza, że kryzys zachodniego świata “polega dokładnie na tym, że przestał on sam siebie kwestionować”. Wspomnia­ny myśliciel wskazuje na coś bardzo ważnego, istotnego nie tylko w sferze ekonomii, ale także wiary. Można po­wiedzieć, idąc po linii jego myśli, że kryzys wiary może pojawić się w chwili, kiedy brak nam odwagi podawać w wątpliwość nasze przekonania, kiedy rezygnujemy z chęci kwestionowania naszych zapatrywań, utartych przekonań, sądów wydawanych na temat ludzi i zdarzeń. Kryzys wiary może pojawić się wtedy, gdy dobrowolnie rezygnujemy z gotowości, oczywiście trudnej i bolesnej, ale koniecznej, podawania w wątpliwość tego, co już wiemy, aby poznać więcej, szerzej, aby poznać jeszcze lepiej drogi Boga we współczesnym świecie, poznać to, co Duch mówi do nas hic et nunc.

 

Gotowość do kwestionowania samego siebie, swoich poglądów i postaw, stała i szczera chęć podawania w wąt­pliwość posiadanej dotąd wiedzy, znajomości tego, co nas otacza, co składa się na nasze życie, otwierają mnie na nowe, nieznane dotąd przygody z Bogiem, odsłaniają nowe perspektywy wiary, odsłaniają jej nową siłę. Poka­zują jednocześnie ostrzej drogi Boże we współczesnym świecie. Odnoszę nieraz wrażenie, że ryzyko tworzenia utopii nie istnieje wyłącznie na poziomie społecznym. Równie często mogą one powstawać na poziomie per­sonalnym. Kiedy to istotnie ma miejsce, człowiek żyje w głębokim przekonaniu, że wszystko wie i wszystko już poznał, że zna Boga i wie, jak Go kochać, jak pozostać bliskim Kościołowi. Czy istotnie tak jest? Czy naprawdę może być tego pewny? Bynajmniej! Bóg ciągle jest Tym, który przychodzi i zawsze przychodzi jako Ten sam i za­razem jako inny, nowy, z nowym słowem, z nową mocą, z nową propozycją miłości. Zwraca się do mnie z silną zachętą, z wezwaniem do odwagi. Zwraca się do mnie w podobny sposób, w jaki zwrócił się kiedyś do ucz­niów, zalęknionych w kołyszącej się łodzi. Ostry wiatr i wysoka fala odebrała im bowiem ducha odwagi. Jezus mówi więc do nich: “Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!” (Mt 14, 27).

 

Musimy bardziej ufać Jemu niż sobie. Musimy za­cząć “latać”. Po to właśnie daje nam skrzydła wiary, aby wznieść się ponad codzienność, aby spojrzeć na nią z wysoka, aby widzieć z Bożej perspektywy zdarzenia, jakie mają miejsce w naszym życiu, po to, aby odkryć w nich obecność Boga. Musimy coraz mocniej zacząć ufać Bogu, aby mieć siłę do odrzucania kuszących uto­pii budowania doskonałości według osobistych wzorów, na miarę własnych potrzeb. Agonia jest walką, jest ona również umieraniem, ale przecież jest ona ponadto przy­gotowywaniem się do nowego życia!


Fragment książki:

 

ZNALAZŁEM PERŁĘ

ks. Zdzisław Józef Kijas OFMConv.

 

pochyl w pokorze głowę przed Tym, który mówi

wycisz się, by usłyszeć głos mówiącego

bo wiara rodzi się ze słuchania

 

Wiara jest osią życia chrześcijanina, przyprowadza do Boga, daje początek nowemu myśleniu. Wiara nie zniewala, nie lekceważy rozumu. Wiara daje życie wieczne.

 

Tylko ten, kto żyje z wiary i karmi się jej mocą, nawet w chwilach trudnych, w obliczu cierpienia i niepowodzenia, w chwilach załamań i choroby, umie odnaleźć sens życia i ufnie spoglądać w przyszłość. Droga do wiary dojrzałej wiedzie przez przeszkody. By nie zejść z “właściwego szlaku”, warto poznać rady zawarte w tej książce. Rozważania na temat wiary chrześcijańskiej ukazują też jej piękno, porównywane do piękna drogocennej perły.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1967,wiara-ktora-nie-watpi-jest-martwa.html

 

**********

Wątpliwości to nie herezja

List

Dariusz Piórkowski SJ

(fot. amortize/flickr.com/CC)

Chociaż Pismo św. niemal na każdej stronie opiewa wielkość wiary, nie przemilcza jednak problemu wątpliwości. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wiara i wątpliwości są jak ogień i woda, które nawzajem się wykluczają.

 

Jednak Biblia kieruje się innymi prawami. Oto Jan Chrzciciel z więzienia wysyła swoich uczniów do Jezusa, aby spytali się, czy Chrystus rzeczywiście jest obiecanym Mesjaszem, chociaż wcześniej Go za takiego uznał. (Por. Mt 11, 2-6). W innym miejscu ojciec opętanego chłopca zwraca się do Jezusa w intrygujących słowach: “Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu” (Mk 9, 24). I wypowiada pozorną sprzeczność: można wierzyć i jednocześnie nie wierzyć.

 

Wątpienie, czyli specyficzne wewnętrzne rozdwojenie, może się pojawić głównie w kontekście wiary. Nie sposób wątpić, jeśli człowiek w nic, ani nikomu nie wierzy. Dlatego jeśli ktoś doświadcza takich rozterek, nie oznacza jeszcze, że stał się niedowiarkiem. Wątpienie wynika z naszej ułomności, ograniczeń poznawczych, ale również z faktu, że w doświadczenie wiary wpisany jest rozwój. Wszystko zaczyna się od ziarenka, z którego  powoli wyrasta większa roślina.

 

Katechizm Kościoła Katolickiego wspomina o dwóch rodzajach wątpienia: dobrowolnym i niedobrowolnym (KKK 2088). To bardzo ważne rozróżnienie, które pokazuje, że w sferze wiary nie wszystko od nas zależy. Nauczanie Kościoła zajmuje rozsądne stanowisko, a niedobrowolne wątpliwości traktuje raczej jako wyzwanie, pozytywny kryzys, ogień, który może oczyścić wiarę jak złoto w tyglu.

 

Wiara to wbrew pozorom złożony akt, który wymaga zgodnej współpracy woli, rozumu, uczuć, wyobraźni, pamięci, ciała, słowem całego człowieka. Wiara wypływa z głębi osoby, a nie tylko z jednej władzy duszy. Natomiast wątpliwości rodzą się często w jednej władzy, ale promieniują na całego człowieka.

 

Przyczyny wątpliwości są wielorakie. Najpierw egzystencjalne, kiedy wskutek cierpienia, niepowodzenia, straty kogoś bliskiego, nagle rodzi się pytanie, czy Bóg rzeczywiście chce dla takiej osoby dobra, skoro dopuszcza na nią bolesne doświadczenia. Kiedy człowiekowi rozpada się jego dotychczasowy świat, zazwyczaj pojawia się w nim bunt, nieufność, która podważa wiarygodność i życzliwość Boga.

 

Innym razem, to sam rozum staje w poprzek drogi wiary, dopominając się obfitszego “pokarmu”, by przyzwolić na okazanie pełnego zaufania Bogu. Dzieje się tak, na przykład, po zdobyciu większej wiedzy naukowej, kiedy ni stąd, ni zowąd dochodzi do zderzenia z wątłą wiedzą religijną. Ktoś dowiedział się, że stworzenie świata zabrało więcej czasu niż 6 dni. I jeśli nigdy nie słyszał o różnicy między prawdą naukową a teologiczną w Piśmie św., może popaść w poważne tarapaty z wiarą. Podobne kłopoty mogą być efektem konfrontacji z argumentami ludzi obojętnych bądź wrogich wobec religii, tudzież operujących jej karykaturalnym obrazem. Nadto, jeśli poza emocjonalnym zachwytem u początków nawrócenia nie nastąpiło głębsze intelektualne ugruntowanie, przemyślenie fundamentalnych spraw w życiu, znienacka może się pojawić niepewność, kiedy tylko zniknie uczuciowa gratyfikacja.

 

Wyobraźnia, chociaż najbardziej otwarta jest na rzeczy “niewiarygodne”, też może płatać figle. Oto nagle ktoś budzi się rano i stwierdza, że nie potrafi sobie za żadne skarby wyobrazić, jak ten sam Jezus może być obecny równocześnie w niebie i w postaciach eucharystycznych. I staje przed murem.

 

W końcu wątpliwości mogą być narzędziem duchowego oczyszczenia na drodze mistycznej, kiedy człowiek zderza się z pewnym paradoksem, który ucieleśnia wspomniany już okrzyk ojca z Ewangelii św. Marka. Wierzący zwraca się do Boga, a równocześnie okalają go ciemności, modlitwa zamienia się w koszmar, obecność Boga staje pod znakiem zapytania. Takie udręki przez długie lata znosiła bł. Matka Teresa z Kalkuty – nie była pewna istnienia Boga i swej wiary. Podobnych utrapień doświadczyła św. Teresa z Lisieux i wielu innych świętych.

 

Katechizm słusznie przestrzega, że niedobrowolne wątpienie może się przerodzić w niewiarę, jeśli człowiek obejdzie się z nim w sposób niewłaściwy. Unikać należy dwóch skrajności w zmaganiu z wątpliwościami. Pierwsza polega na ich tłumieniu, gdy tylko się pojawią w imię wierności Bogu i pobożności. Taka wiara “na siłę”. Często kryje się za tym naiwne przekonanie, że utrzymanie żarliwości wiary leży zawsze w naszej mocy. Druga pułapka to obsesyjne zajmowanie się swoimi wątpliwościami, dręczenie samego siebie, co skrzętnie wykorzystuje diabeł, by utrzymać wierzącego w niepokoju, zamieszaniu i skoncentrowaniu na sobie.

 

We wszystkim, także w wierze, potrzebna jest roztropność, czyli rozeznanie i umiar. Nie dla każdego można zastosować to samo lekarstwo. Gdy rodzi się we mnie bunt z powodu doświadczanego zła, Pismo św. zaleca spory i mocowanie z Bogiem. Wątpliwości mogą w ten sposób uczynić modlitwę bardziej szczerą i osobistą. Ponieważ Chrystus działa przez ludzi w Kościele, na pewno dużą pomocą bywa wypowiedzenie swojego rozczarowania Bogiem, albo rozmaitych dylematów, wobec wierzącego brata lub siostry. Diabeł łowi w mętnej wodzie. Czasem wystarczy rozmowa z zaufaną osobą i zamulona woda natychmiast się uspokaja.

 

Wolfgang Goethe mawiał, że “ludzie często wyśmiewają to, czego nie rozumieją”. W ten sposób”oswajają” sobie tajemnicę. Bardzo często dotyczy to tych, którzy szydzą z religii. Będąc w środowisku niesprzyjającym wierze, trzeba się więc wzmocnić intelektualnie. Ponieważ wiara wymaga uzupełniania wiedzy religijnej, gdyż nieustannie wyprzedza rozum, niezbędna jest lektura Pisma św. i innych dzieł chrześcijańskich, które pogłębiają jej rozumienie. Dziwią mnie osoby, które wpadają w popłoch, kiedy doświadczają wątpliwości, a równocześnie jak tonący brzytwy próbują trzymać się wiedzy zdobytej w dzieciństwie, z Bozią, rogatym diabełkiem i paciorkiem. Czasem wątpliwości są zaproszeniem, by włączyć się w jakąś wspólnotę w obrębie Kościoła, gdzie można spotkać ludzi podzielających te same wartości i światopogląd.

 

Wątpienie to jeszcze nie herezja, lecz pukanie Boga do drzwi naszego serca i umysłu, byśmy zrobili krok naprzód w pielgrzymce wiary.

 

 

Tekst pierwotnie ukazał się w miesięczniku “List” w grudniu 2012 roku.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,894,watpliwosci-to-nie-herezja.html

**********

ks. Krzysztof Mierzejewski

Zmysł wiary ludu Bożego

Wieczernik

Zmysł wiary
Tak jak współistnieją w Kościele urząd i charyzmat, tak też Kościół dysponuje podwójną ochroną depozytu Objawienia: Magisterium i zmysłem wiary
Kościół ma głosić prawdę Bożą, zdrową, nieskażoną naukę, która doprowadzi jego członków do pełni zbawienia w Chrystusie. Nie dziwi więc wielka troska ludzi Kościoła wszystkich wieków o zachowanie depozytu wiary od wszystkiego, co mogłoby go deformować, rozwadniać lub wypaczać.
W trosce o przekazywanie zdrowej nauki Kościół nie jest pozostawiony sam sobie. Duch Święty posłany przez Jezusa nieustannie doprowadza wszystkich wierzących do całej prawdy (por. J 16, 13). Jednym z przejawów działania Ducha Prawdy jest rzeczywistość, którą nazywamy sensus fidei ­– zmysłem wiary ludu Bożego.
Źródeł tej nauki należy szukać w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, choć określona i wyrażona w oficjalnym nauczaniu Kościoła została ona dopiero w minionym wieku. O. prof. Stanisław C. Napiórkowski pisze:
“Według św. Pawła wierni otrzymują dary Boże, aby „doszli do pełnego poznania Jego woli, dzięki wszelkiej mądrości i duchowemu zrozumieniu”, aby „postępowali w sposób godny Pana, w pełni mu się podobając, wydając owoce wszelkich dobrych uczynków i rosnąc przez wszelkie poznanie Boga” (Kol 1, 9-10). Istnieje więc wśród wiernych jakieś „duchowe rozumienie”, które przychodzi niejako od wewnątrz, drogą modlitwy i życia pogłębionego wiarą. Św. Paweł mówi o jakimś wyczuciu (sensus), dzięki któremu wierni trafnie oceniają to, co lepsze (Flp l, 9), o poznawczym „zmyśle Chrystusowym” (1 Kor 2, 16) i o „światłych oczach serca” (illuminatos oculos cordis vestri), które dają głębsze poznanie Chrystusa i własnego powołania (Ef 1, 17-18). Św. Jan dostrzega w tym szczególnie Ducha Świętego: „Jego namaszczenie was poucza o wszystkim, a ono jest prawdziwe i nie jest kłamstwem, jak pouczyło was, pozostańcie w nim” (1 J 2, 27).
Starszą siostrą zmysłu wiary jest zasada „lex orandi – lex credendi” (prawo modlitwy jest prawem wiary). Oznacza ona, że treść modlitwy jest jednocześnie treścią wiary i na odwrót. Wprawdzie zasada ta odnosi się głównie do liturgii, jednak nic tak bardzo jak liturgia nie jest dziełem całego Kościoła, zatem bez przeszkód można szukać początków zmysłu wiary właśnie w tej sięgającej V wieku zasadzie.
Myśl kardynała Newmana
Na fenomen sensus fidei zwrócił uwagę w XIX wieku kard. Henry Newman. Ten wielki myśliciel jako pierwszy uważał, że sensus fidei winien być uznanym źródłem teologii. Analizując epokę arianizmu ze zdumieniem zauważył, że prawowierna doktryna przetrwała w wierze prostych ludzi, podczas gdy większość biskupów była w błędzie. Myśl Newmana zaaprobowali ojcowie II Soboru Watykańskiego. Punktem wyjścia w mówieniu o zmyśle wiary ludu Bożego jest niewątpliwie 12 numer Konstytucji Dogmatycznej o Kościele Lumen gentium, w którym czytamy: “Ogół wiernych, mających namaszczenie od Świętego (por. 1 J 2, 20 i 27), nie może zbłądzić w wierze i tę szczególną swoją właściwość ujawnia przez nadprzyrodzony zmysł wiary całego ludu, gdy «poczynając od biskupów aż po ostatniego z wiernych świeckich» (św. Augustyn, De praedestinatione sanctorum, 14. 27)  ujawnia on swą powszechną zgodność w sprawach wiary i obyczajów. Albowiem dzięki owemu zmysłowi wiary, wzbudzanemu i podtrzymywanemu przez Ducha prawdy, Lud Boży pod przewodem świętego urzędu nauczycielskiego – za którym wiernie idąc, już nie ludzkie, lecz prawdziwie Boże przyjmuje słowo (por. 1 Tes 2, 13) –niezachwianie trwa przy wierze raz podanej świętym (por. Jd 3), wnika w nią głębiej z pomocą słusznego osądu i w sposób pełniejszy stosuje ją w życiu”.
Już na samym początku definicji mamy odniesienie do tekstu biblijnego. Choć Pismo Święte nie wyraża wprost nauki o zmyśle wiary, to relacja pomiędzy wspomnianym w tekście „namaszczeniem od Świętego” a zmysłem wiary wydaje się być bardzo bliska. Jan Paweł II mówił: “Udział w namaszczeniu Człowieka – Chrystusa Duchem Świętym otrzymują ci wszyscy, którzy Go przyjmują z wiarą i miłością. Odbywa się to na sposób sakramentalny w rycie namaszczenia olejem, należącym do liturgii Kościoła, zwłaszcza podczas chrztu i bierzmowania. Jak pisze św. Jan w swoim Pierwszym Liście, mają oni „namaszczenie od Świętego”, które w nich „trwa” (1 J 2,20.27). Jest ono źródłem poznania: „macie namaszczenie od Świętego i wszyscy jesteście napełnieni wiedzą” (1 J 2,20), tak że „nie potrzebujecie pouczenia od nikogo, ponieważ Jego namaszczenie poucza was o wszystkim” (1 J 2,27). W ten sposób spełnia się obietnica Jezusa dana Apostołom: „gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami” (Dz 1,8). W Duchu jest więc źródło poznania i wiedzy, od Niego pochodzi siła potrzebna do dawania świadectwa o prawdzie Bożej. Duch daje także ów nadprzyrodzony „zmysł wiary” który – jak mówi Sobór Watykański II – jest dziedzictwem ludu Bożego, zgodnie ze słowami św. Jana: „wszyscy jesteście napełnieni wiedzą” (1 J 2,20). (Osoba Ducha Świętego w ewangelicznych symbolach namaszczenia i wody, 3).
Dalej – także na początku definicji mowa jest o ogóle wiernych. Termin ten jest kolejno dookreślany jako „cały lud” aż do obrazowego sformułowania św. Augustyna: „poczynając od biskupów aż po ostatniego z wiernych świeckich”. Zatem podmiotem nieomylnego zmysłu wiary jest Kościół rozumiany jako całość.Nie referendum i nie plebiscyt

I tutaj warto się zatrzymać. Można bowiem odnieść mylne wrażenie, że sensus fidei jest alternatywą dla autorytatywnego nauczania Magisterium, jakimś początkiem kościelnej demokracji czy wręcz – wstępem do konwencjonalizmu. Nic bardziej błędnego. Jan Paweł II w jednej z katechez o Kościele mówił: “Warto zauważyć, że z tekstu soborowego wynika jasno, iż owa „zgodność w sprawach wiary i obyczajów” nie jest wynikiem referendum czy plebiscytu. Zrozumieć ją w sposób właściwy można tylko wtedy, gdy zachowuje się w pamięci słowa Chrystusa: „wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt 11,25) (Świadectwo wiary w Kościele – wspólnocie prorockiej, 8).
Jeszcze dosadniej wyraża się Papież na ten temat w adhortacji Familiaris consortio, dotykającej bardzo delikatnych i często kontrowersyjnych tematów współczesności: “Nadprzyrodzony zmysł wiary nie polega jednak wyłącznie i koniecznie na wspólnym odczuciu wiernych. Kościół, idąc za Chrystusem, naucza prawdy, która nie zawsze jest zgodna z opinią większości. Słucha on głosu sumienia, a nie „siły”, i w ten sposób broni ubogich i pogardzanych. Docenia badania socjologiczne i statystyczne, o ile okazują się pożyteczne dla uchwycenia kontekstu historycznego, w którym ma on rozwijać działalność pasterską, i dla lepszego poznania prawdy; badania te nie mogą jednak być uważane za wyraz zmysłu wiary” (Familiaris consortio, 5).
Można wręcz powiedzieć, że tak jak współistnieją w Kościele urząd i charyzmat, tak też Kościół dysponuje podwójną ochroną depozytu Objawienia: Magisterium i zmysłem wiary. O ile nauczanie Magisterium ma charakter ściśle urzędowy, o tyle zmysł wiary jest rzeczywistością, którą trudno ująć w sztywne ramy urzędowego tekstu. Da się zatem zauważyć jego charyzmatyczne pochodzenie.
Zmysł wiary w harmonii z Urzędem Nauczycielskim
Na przestrzeni ostatnich wieków widać wyraźnie, że Urząd Nauczycielski i sensus fidei nie tylko sobie nie przeczą, ale działają w sposób ściśle harmonijny i to jeszcze przed zdefiniowaniem nauki o zmyśle wiary przez II Sobór Watykański. W bulli bł. Piusa IX Ineffabilis Deus z 1854 r., w której Papież ogłosił dogmat o niepokalanym poczęciu Najświętszej Maryi Panny czytamy: “Nic więc dziwnego, jeśli naukę o Niepokalanym Poczęciu Bogurodzicy Dziewicy (…) Pasterze tegoż Kościoła oraz lud wierny mieli zaszczyt z dnia na dzień coraz mocniej wyznawać (…). Dlatego od najdawniejszych czasów biskupi, mężowie Kościoła, zakony a nawet sami cesarze i królowie domagali się usilnie od tejże Stolicy Apostolskiej, aby określić Niepokalane Poczęcie Najświętszej Bogurodzicy jako dogmat wiary katolickiej. Prośby te (…) były przedłożone (…) tak przez biskupów, jak i duchowieństwo świeckie, tak przez rodziny zakonne jak i najwyższych władców i katolickie narody”.
Jeszcze dobitniej dał wyraz swojemu przekonaniu o zmyśle wiary ludu Bożego Pius XII ogłaszając w 1950 roku dogmat o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny. W Konstytucji apostolskiej Munificentissimus Deus ogłaszającej rzeczony dogmat, Ojciec Święty pisze: “Można więc było zauważyć w gronie proszących o to z naciskiem Stolicę Apostolską nie tylko poszczególnych wiernych, ale tych także, którzy reprezentują Narody oraz prowincje kościelne, jak również wielu Ojców Soboru Watykańskiego. (…) W chwili Naszego wyniesienia na tron papieski było już wiele tysięcy tego rodzaju petycji, które napłynęły ze wszystkich stron świata i od wszystkich stanów”.
Jest to o tyle znamienne, że rzecz miała miejsce na długo po Soborze Watykańskim I, który zdogmatyzował naukę o nieomylności papieża. Ponadto, w przeciwieństwie do niepokalanego poczęcia, nauka o wniebowzięciu Maryi była żywa i wprost wyrażana już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, nigdy też nie stanowiła pola teologicznych sporów, które długo toczyły się w sprawie niepokalanego poczęcia Najświętszej Dziewicy. Tym bardziej znamienny jest fakt, że pomimo tak wielu okoliczności sprzyjających zdogmatyzowaniu rzeczonej nauki, Pius XII raz jeszcze pragnął wsłuchać się w głos całego Kościoła.Na koniec należy zadać ważne pytanie: skoro zmysł wiary ludu Bożego jest ważnym źródłem teologii, to w jaki sposób można odczytać jego przesłanie? Łatwo jest zebrać i analizować wypowiedzi papieży, soborów czy teologów. Łatwo odczytywać księgi liturgiczne, pomniki architektury czy dzieła sztuki sakralnej. Ale w czym wyraża się sensus fidei?

“Socjologia religii dysponuje metodami, które pozwalają ustalać treść przekonań religijnych, zwanych ideologią. Trudno jednak uznać je za sprawne instrumenty odczytywania sensus fidei. Posiadają przy tym bardzo ograniczony zakres. Wiarę tzw. Kościoła słuchającego można poznawać m.in. z tytułów nadawanych Kościołom, z nabożeństw pozaliturgicznych, z życia bractw kościelnych (ich patronowie i cele), z pieśni kościelnych, ze zwyczajów religijnych, z reakcji na wydarzenia w Kościele i świecie itd.” (S. C. Napiórkowski, Jak uprawiać teologię, Wrocław 1994, s. 108).
ks. Krzysztof Mierzejewski
Wieczernik nr 180
fot. Ondřej Šálek IMG_9605 No church in the wild
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/zmysl-wiary-ludu-bozego,25007,416,cz.html
***********
Ks. Kazimierz Kubat SDS

W pokorze ku prawdzie i wolności.

materiał własny

W pokorze ku prawdzie i wolności
(Filozofia dla kucharek  cz. VIII)

Zagrzebany po uszy w testach, kartkówkach i egzaminach, które od kilku tygodni pracowicie poprawiam, sięgnąłem po ostatni numer “Salwatora”. Artykuły interesujące, tematy ważne, czasami trudne i wymagające refleksji … A przecież jest jeden temat, który za mną chodzi już od kilku lat, a który z Salwatorem, Zbawicielem świata na pewno jest związany. Jest to temat, który we współczesnym świecie powraca z coraz bardziej wzrastającą siłą. Temat, któremu Papież poświęcił chyba jedną z najważniejszych, swoich encyklik “Veritatis Splendor”. Rozpoczyna ją bardzo znamiennymi i uderzającymi słowami:

BLASK PRAWDY jaśnieje we wszystkich dziełach Stwórcy, w szczególny zaś sposób w człowieku, (…) prawda oświeca rozum i kształtuje wolność człowieka (…)

PRAWDA -obok miłości, chyba najbardziej podstawowa ale i najbardziej dyskutowana rzeczywistość ludzkiej kondycji, ludzkiego bytowania, ludzkiego życia. Sam Chrystus powiedział: “Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,32) Od lat chodzi za mną i niepokoi mnie to zdanie. Jak Piłat, pytam nieraz z cynizmem lub z rozpaczą: “A cóż to jest prawda?” (J 18,38) I to pytanie Piłata rodzi całą serię innych pytań: Czym jest prawda? Gdzie ją znaleźć? Jak rozpoznać prawdę? Jak ją uznać i przyjąć, jak zaakceptować w swoim życiu? Jak według tej prawdy żyć?

Pytanie Piłata zadawane czasem z trwogą, czasem z drwiną i szyderstwem, czasami z pełną wyższości pogardą, kpiną i lekceważeniem, wydaje się jakby negować istnienie Prawdy, lub możliwość jej poznania. Co więcej, tak jak i słowo “MIŁOŚĆ” zużyło nam się i wyświechtało w codzienności, tak i słowo “PRAWDA” straciło swój blask, wyśmiane i zlekceważone, zużyte i nadużyte przez różnego rodzaju filozofów i polityków, mówców, władców, manipulatorów i zwykłych małych kłamczuchów.

Dlatego chyba właśnie z taką klarownością i mocą Papież podkreśla już na początku swojej encykliki istnienie i możliwość poznania prawdy, mówiąc, że “BLASK PRAWDY jaśnieje we wszystkich dziełach Stwórcy”, a naszym zadaniem jest go tylko dostrzec, odkryć, poznać i uznać. Ten blask prawdy jest najbardziej widoczny w samym człowieku “stworzonym na obraz i podobieństwo Boga”. Ta prawda oświeca nasz rozum i kształtuje – a nawet stwarza w nas – wolność dzieci Bożych. “Veritatis Splendor” chce nam przypomnieć i uzmysłowić konieczność poszukiwania prawdy w pokorze, ale zarazem konieczność wierności prawdzie, która wyzwala, ale za którą czasami trzeba umieć “położyć własne życie”. Prawda jest rzeczywistością fascynującą i pociągającą. Człowiek jej poszukuje i pragnie. Ona nadaje sens jego życiu. Ale prawda jest również rzeczywistością bardzo wymagającą. Dlatego się jej boimy, dlatego czasem wolimy jej nie znać, dlatego wolimy czasami ją zagłuszyć i nie dopuścić do słowa, dlatego nią manipulujemy i przykrawamy na nasz mały, codzienny użytek, dlatego ostatecznie Piłat zadał pełne trwogi i lęku, ale i cynizmu pytanie: “A czymże jest prawda?”

Nieżyjący już kardynał Józef Malula z Zairu, powiedział kiedyś: “Wolę być ukrzyżowany dla prawdy niż krzyżować prawdę”. Jezus Chrystus, który sam o sobie powiedział: “Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem” (J 14,6) został ukrzyżowany bo głosił prawdę, bo sam był Prawdą. “Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo Prawdzie”. (J 18,37) I ostatecznie za to dawanie świadectwa Prawdzie został ukrzyżowany, bo Prawda jest wymagająca. Ta Prawda została ukrzyżowana nie tylko dwa tysiące lat temu, ale jest nadal codziennie, (również w moim życiu) krzyżowana, kiedy ją odrzucam w imię wolności (rzekomej), kiedy nią manipuluję, kiedy ją zdradzam, a czasem nawet kiedy jej się wyrzekam w imię świętego spokoju. Prawda jest krzyżowana nie tylko w mowach aroganckich polityków i politykierów, obiecujących narodom “złote góry”, nie tylko w aborcyjnych gabinetach, gdzie neguje się prawdę o prawie do życia każdego człowieka, nie tylko na salach sądowych przez przekupnych adwokatów i sędziów, ale również w moim codziennym życiu.

Nasz Założyciel, O. Franciszek od Krzyża Jordan wybrał jako szczególne hasło, motto i zadanie dla nas, Salwatorianów zdanie: “Jeśli jest na świecie choćby jeden człowiek, który nie zna i nie kocha Chrystusa (Prawdy) nie wolno ci spocząć”. Ja -jako Salwatorianin- jestem w ten proces głoszenia Prawdy, dawania świadectwa Prawdzie (nawet tej najtrudniejszej) w sposób szczególny włączony i zaangażowany.

Jest więc dla mnie rzeczą nieobojętną, a nawet można powiedzieć, że jest rzeczą podstawową dla mojego salwatoriańskiego życia rozpoznanie Prawdy i pójście za Nią. Jako Salwatorianin mogę nawet za Chrystusem powtórzyć: “Ja się na to narodziłem (ja po to zostałem Salwatorianinem), aby dawać świadectwo Prawdzie”. Jest sensem najgłębszym mojego salwatoriańskiego życia wsłuchiwanie się w głos prawdy, poszukiwanie jej i głoszenie, aby wszyscy poznali Prawdę-Jezusa Chrystusa. Jeśli zapomnę o tym, traci sens moje salwatoriańskie powołanie, traci sens moje życie. Co więcej za Kardynałem Malulą mogę powtórzyć: “Lepiej abym został dla prawdy ukrzyżowany niż gdybym miał w moim salwatoriańskim życiu prawdę krzyżować”.

Pytania więc postawione wcześniej, są dla mnie w jakiś szczególny sposób ważne i wiążące, i stale powinienem je sobie zadawać i poszukiwać na nie odpowiedzi, one powinny mnie ustawicznie niepokoić. Bo przecież aby głosić innym, sam muszę najpierw poznać, uznać, zaakceptować i przylgnąć do Prawdy. Ona mnie najpierw ma uczynić wolnym.

Spojrzyjmy na tę sprawę jeszcze z innego punktu widzenia. Od 1992 roku jestem nauczycielem (niektórzy mówią nawet, że profesorem) filozofii. Uczę różnych filozoficznych dyscyplin, najpierw w Kolwezi (Zair) a ostatnio w naszym Salwatoriańskim Seminarium Duchownym w Morogoro w Tanzanii. Filozofia jest zaś -według źródłosłowu- umiłowaniem mądrości, czyli prawdy. Ucząc jej widzę jak wiele ludzkich systemów nie tylko filozoficznych, ale i społecznych czy politycznych proponuje różne oblicza i podejścia do prawdy. Wiele z nich np. odwraca porządek. Obiecuje i mami: “Bądź wolny, zyskaj najpierw wolność i w tej wolności wybieraj sobie lub raczej ustanawiaj prawdę, czy też prawdy, jakie ci pasują, jakie ci odpowiadają”. Są to wszelkiego rodzaju relatywizmy i permisiwizmy, sceptycyzmy i cynizmy, od Protagorasa i Gorgiasza począwszy, a na współczesnych konsumpcjonistycznych społeczeństwach skończywszy.

Tylko, że mnie coś takiego nie zadawala, bo widzę, że taka wolność, granicząca z samowolą i bezładem nie daje ani prawdy, ani wolnością nie jest. Co więcej, prędzej czy później okazuje się destruktywna i niszcząca. Takie systemy i obiecanki okazują się oszustwem, kłamstwem i niewolą. Mnie niepokoi zaś zadanie, dane mi przez mojego Mistrza: “Poznajcie Prawdę a Ona uczyni was wolnymi”. Nie wolno więc odwracać kolejności i najpierw domagać się wolności, aby w niej ustalać prawdy (całkowicie dowolnie i subiektywnie). Niedopuszczalne jest odwracanie porządku, bo prawda nie jest do ustalania i do głosowania, ale do poznania, do odkrycia, do uznania i zaakceptowania.

Powraca więc znowu pytanie Piłata: “Cóż to jest prawda?” Podejrzewam, że ostatecznie nigdy nie znajdę ultymatywnego rozwiązania (albo go do końca nie zrozumiem), ale próbuję szukać odpowiedzi w różnych dziedzinach, i jako pierwsza narzuca mi się odpowiedź udzielona przez Chrystusa: “Ja jestem Prawdą.” A więc, poznać Prawdę, to poznać Jego, to uczynić Go centrum i naczelną zasadą życia. Nie jesteśmy wolni, bo nie znamy Prawdy – Jezusa Chrystusa, bo nie przylgnęliśmy do Niej, bo nie uczyniliśmy Jej centralnym punktem naszego życia. Stąd wypływają wszystkie nasze nieszczęścia i zawody, że próbujemy szukać prawdy poza Nim, że próbujemy ją ustalać i dopasowywać do naszych potrzeb, manipulować według naszego uznania, że w naszej pysze i zarozumiałości nie chcemy prawdy odkrywać ale ustanawiać, że brak nam pokory wobec prawdy, że w naszej zadufanej i pysznej pseudo-wolności chcemy o niej decydować. Tak w końcu kusił zły duch w raju i tak kusi do dzisiaj: “Będziecie jak Bóg, otworzą wam się oczy i poznacie dobro i zło (będziecie decydować o tym co dobre a co złe”. (Gn 3,5). To właśnie to, pełne pychy pragnienie decydowania o prawdzie, o dobru i złu leży u podstaw każdego ludzkiego grzechu i każdego ludzkiego upadku. To ja chcę manipulować prawdą i dobrem według moich potrzeb i zachcianek, bo jestem (rzekomo) wolny.

I tu natychmiast narzuca mi się druga odpowiedź na pytanie o prawdę, odpowiedź Św. Teresy z Avilla: “Pokora jest Prawdą”. Ileż jest w tym mądrości, ileż głębokiej obserwacji życia. To kłamstwo jest pychą, wynoszeniem się nad prawdę, negowaniem jej. Ale czym jest pokora? Według najbardziej ogólnej definicji jest to słuszna, właściwa postawa wobec Boga, bliźniego i samego siebie, jest to rozeznanie i uznanie właściwej hierarchii wartości i bytów. Ostatecznie jest to uznanie, że jestem człowiekiem słabym i ułomnym, że mogę się mylić i upadać, że czasem jestem po prostu zerem. Nie jest to upokorzenie, albo poczucie niedowartościowania, czy deprecjacji samego siebie. Jest to raczej głos ludzkiego sumienia i serca wobec Boga, Który jest Świętością i Miłością. Jest to pozytywne i obiektywne poznanie samego siebie wobec Boga i bliźnich. Aby więc poznać prawdę muszę najpierw w pokorze poznać prawdę o sobie samym, o bliźnich i o Bogu. Bez pokory, bez owego pokornego pochylenia się nad sobą, bliźnim i Bogiem, nie jest możliwe poznanie prawdy a więc i wolność. Można by nawet powiedzieć, że prawdziwa “wolność żyje z prawdy” , ale także, że fundamentem prawdy, niejako jej warunkiem “sine qua non” jest pokora. Nie ma prawdy bez pokory.

Nie jesteśmy wolni, bo nie znamy Prawdy, nie znamy Prawdy bo nie jesteśmy pokorni, nie jesteśmy pokorni bo nadal jeszcze nie znamy Chrystusa. Jest więc fundamentem i Prawdy, i wolności (przez prawdę osiągalnej) pokora. Najpierw jednak pokora wobec samego siebie, rozpoznanie prawdy o sobie samym, o własnych ułomnościach i słabościach, o własnej niedoskonałości i grzechu. A to jest już czasem nie do zaakceptowania przez kogoś, kto nigdy w pokorze się nie ćwiczył, kto nigdy nie uznał swojej słabości, kto nigdy nie zaakceptował możliwości upadku i błędu. Dla kogoś, kto jest nieomylny i pyszny, kto domaga się najpierw wolności czy raczej absolutnej samowoli. Prawda jest więc dla pyszałków nieosiągalna. Dla tych którzy nie chcą jej odkrywać ale raczej ustanawiać jest ona poza ich zasięgiem. Boimy się prawdy, szczególnie prawdy o nas samych, o naszych błędach i grzechach o naszych słabościach, wadach i potknięciach, bo nie ma w nas pokory. Nie chcemy jej przyjąć zaakceptować i uznać, bo jesteśmy pyszni i zarozumiali, bo chcemy decydować, o tym co dobre, a co złe, co prawdziwe, a co nie (jak Adam i Ewa w raju). A przecież to właśnie ona mogłaby nas wyzwolić od nas samych, od naszych zniewoleń, od naszych grzechów i nałogów. To właśnie pokorne przyjęcie Prawdy mogłoby nas uczynić wolnymi. Tylko oczywiście, przyjęcie takiej prawdy w pokorze jest bardzo często odzieraniem się ze złudzeń. Wolimy więc słuchać pochlebców i kłamców, którzy nam kadzą, schlebiają i tym samym okłamują nas. Co więcej, przyjęcie prawdy o samym sobie, angażuje i zmusza do zmian, do ustawicznego napięcia, do poszukiwania prawdy nieustannie. Ostatecznie, dla Prawdy się umiera … jak Jezus na krzyżu ., jak tylu innych świętych i męczenników. I chyba tego się właśnie najbardziej boję, że prawda mnie za bardzo zaangażuje, że za wiele będzie ode mnie wymagać, że za wiele będzie mnie to kosztować.

Takie rozumowanie prowadzi mnie do bardzo bolesnego zabiegu, niemalże do wiwisekcji mojego życia. Wolę przecież manipulować prawdą, wolę unikać trudnych pytań i odpowiedzi, trudnych rozwiązań i kłopotliwych sytuacji niż w pokorze uznać swoją niewystarczalność, a ostatecznie pomyłkę. Bo ja się nigdy nie mylę! I mamy takie przykłady ludzi, którzy dla udowodnienia swoich racji i tez przez siebie głoszonych są nawet gotowi do manipulowania słowami Chrystusa, byle tylko nie uznać w pokorze, że się pomylili, że gdzieś popełnili błąd, że ostatecznie pokora jest prawdą. Tam zaś gdzie nie ma pokory, nie ma prawdy, a tam gdzie nie ma prawdy nie ma wolności. Wolność bez pokory i prawdy jest ułudą, jest oszustwem, jest majakiem i zjawą. Tylko pokora prowadzi do prawdy i tylko prawda poznana w pokorze prowadzi do wolności. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to Cię oszukuje! Co więcej wpędza w niewolę kłamstwa i pychy, które są przecież podstawą każdego grzechu. Nie daj się więc nabierać. Nie łudź się. Bez pokory nie ma prawdy, a bez prawdy nie ma wolności.

Ale jest i też trzecia odpowiedź na pytanie: “Co to jest prawda?” Odpowiedź dana przez Św. Tomasza z Akwinu, jedna z wielu filozoficznych odpowiedzi. Tomistyczna definicja prawdy jest następująca: “Veritas est adequatio rei et intellectus.” (Summa Theologiae I, q.16 a.1) Prawda jest odpowiedniością (zgodnością, równością) rzeczy i umysłu. Albo inaczej mówiąc: Prawda jest stanem umysłu, który uzgodniony został ze stanem rzeczywistości. Oczywiście, że nie jest to podporządkowanie rzeczy intelektowi, ale raczej odwrotnie podporządkowanie intelektu rzeczywistości. Jest to jakby powtórzenie tego co wcześniej zostało powiedziane, że prawda jest do odkrycia, a nie do ustanawiania. Sam Tomasz dodaje zresztą w De Veritate (q. I, art. 2.) “metafizyczna lub ontologiczna prawda rzeczy jest więc miarą prawdy intelektu i wyznacza intelektowi ramy i zasady”. Czasem jest bowiem tak, że niektórzy chcieliby zamienić zasadę tomaszową “adequatio intellectus ad rem”, czyli dopasowanie intelektu do rzeczy na “adequatio res ad intellectum”, czyli dopasowywać rzeczy lub rzeczywistość do intelektu. Oczywiście, że Tomaszowa nauka o tym, że prawda umysłu, jest mierzona prawdą bytów, rzeczy które istnieją a nie odwrotnie, jest przeciwna wszelkiego rodzaju sofistom, relatywistom, politykierom i manipulatorom, którzy rzeczywistość chcieliby dopasowywać do wymyślanych przez nich prawd. Jeśli do tego dodać jeszcze jedno stwierdzenie Tomasza, że “prawda jest ufundowana zasadniczo i pierwotnie w boskim intelekcie” (De Veritate q.I, art. 4.), to znowu ukazuje nam się właściwa droga do poszukiwania i poznania prawdy. Prawda nigdy nie będzie do ustanawiania. Musimy ją pokornie odkrywać w rzeczywistości i konfrontować ustawicznie nasze odkrycia z tą Prawdą ostateczną, którą jest sam Bóg.

W Jezusie Chrystusie Bóg najpełniej objawił prawdę. Chrystus jest samą Prawdą i bez poznania Jego samego nigdy prawdy nie poznamy, a zawsze błądzić będziemy po manowcach. Jeśli ktoś nie chce uznać i przyjąć takiej hierarchii i takiego porządku, jest niestety skazany na niewolę i błąd. Ja zaś jako Salwatorianin muszę o tym pamiętać, “że aby móc głosić prawdę innym, sam muszę ją w pełnym wymiarze poznać i zaakceptować, uznać i przylgnąć do niej”. Inaczej moje życie będzie zaprzeczeniem mojego powołania, będzie właśnie krzyżowaniem prawdy.

To jest chyba właśnie zadanie na całe życie, jak porozmieniać te nieproste rzeczy na bardzo konkretne działania i na codzienność ? Nie wiem, bo na takie coś nie ma generalnej recepty, to jest praca bardzo żmudna, na co dzień, indywidualna, codziennie rozpoczynana na nowo … albo żeby powiedzieć “uczenie” – niealgorytmizowalna. Ale jestem pewny, że Ty z twoim poszukiwaniem, z twoją niecierpliwością, a i wewnętrzną uczciwością, jesteś niedaleki rozwiązania tej zagadki. Chociaż sam nie umiałbym powiedzieć na czym polega to rozwiązanie i że już go znalazłem. Wiem tylko, że na pewno istnieje, że chyba nie jest aż takie trudne, może nawet bardzo proste i właśnie przez tę prostotę, wydaje nam się niemożliwe … tak trudne do przyjęcia i zaakceptowania.

Zagrzebany po uszy w testach, kartkówkach i egzaminach, które od kilku tygodni pracowicie poprawiam, sięgnąłem jeszcze po 2 List św. Jana (1,4) i znalazłem słowa, które myślę, że Założyciel mógłby użyć jako życzenia dla nas wszystkich: “Cieszyłbym się bardzo widząc, że synowie moi postępują (chodzą) w prawdzie”. Życzę tego wszystkim Salwatorianom i Salwatoriańskim Współpracownikom i Przyjaciołom.

Pozdrawia z Tanzanii ks. Kazimierz father@wanadoo.fr)

http://www.katolik.pl/w-pokorze-ku-prawdzie-i-wolnosci-,30,416,cz.html

 

***********

o. Jerzy Zieliński OCD

Życie codzienne jako liturgia

Głos Karmelu

Codzienność przeżywana ze świadomością, że żyje we mnie Jezus i jest towarzyszem i świadkiem wszystkich moich zajęć, z wyglądu nie zmienia się. Przestaje być jednak zwyczajną codziennością. Ma co prawda ten sam szary płaszcz, który zakłada każdego dnia, ale otrzymuje coś, co czyni ją szczególną.
Trzeba sobie uświadomić, że Bóg jest obecny w nas, w najgłębszym wnętrzu, i iść z Nim wszędzie. Wtedy nigdy nie będziemy banalni, nawet wtedy, gdy będziemy wykonywać najzwyklejsze prace
Błogosławiona Elżbieta od Trójcy Świętej

Niewdzięczna niepamięćIstnieją w życiu takie rzeczy, których nie zauważasz, o których nie myślisz, dopóki jakieś wydarzenia nie spowodują problemu. Dla przykładu powietrze. Oddychasz nim wielokrotnie w ciągu minuty, tysiące razy w ciągu dnia. Wykonujesz różne prace, rozmawiasz, śpiewasz. Nie myślisz o nim, dopóki nie wykonasz intensywnego biegu powodującego zadyszkę, lub ktoś nie zasłoni ci ręką ust. Zaczynasz wówczas odczuwać brak powietrza, łapczywie go chwytasz i uświadamiasz sobie, że bez niego się udusisz, jednym słowem umrzesz. Nagle przypominasz sobie, że jest coś tak bardzo ważnego dla twego życia, jak tlen. Docenisz jego wartość, chociaż na co dzień odnosiłeś się do niego z niewdzięczną niepamięcią.

Podobnym doświadczeniem jest twoja codzienność. Jesteś w niej zanurzony jak w powietrzu. Dni wypełnione zajęciami płyną jeden po drugim. Jedynie od czasu do czasu, przy okazji uroczystości lub rocznic, myślisz o upływającym czasie i zastanawiasz się, czy dobrze z niego korzystasz. „Dziecko patrząc na białe włosy starca – pisze Elżbieta od Trójcy Świętej – na jego przygarbione plecy, mówi sobie: kiedy ja będę taki jak on? Ten czas wydaje mu się bardzo odległy. A tymczasem…”Zamienić codzienność w…

Czy istnieje coś bardziej zwykłego i banalnego niż życie codzienne? – można by zapytać. Święci uczą nas robić z prozaicznej codzienności rzeczy tak wspaniałe, że sam Bóg przygląda się im z upodobaniem i zachowuje ich wartość na wieczność. Nie sądźmy jednak, że chodzi tutaj jedynie o wydarzenia nadzwyczajne. Rzeczą ogromnej wartości przed Bogiem może stać się ból głowy, choroba, to, że martwisz się o bliską ci osobę, że odsłonisz okienną zasłonę na początku budzącego się dnia, uśmiechniesz się do mijającej cię małżonki, zjesz ze smakiem posiłek…
Elżbieta od Trójcy Świętej proponuje, byś uczynił ze swego życia liturgię. Liturgia kojarzy się jednak z kościołem. To w takim miejscu uczestniczymy w liturgii Eucharystii, liturgii chrztu i innych sakramentów. Mówimy też o liturgii śpiewu. Mamy wówczas na myśli szczególnego rodzaju czynności wykonywane w obecności Boga, w miejscu świętym. Czy można z doświadczenia tak nieświętego, jak codzienność uczynić liturgię, czyli wielbienie Boga? Jak to zrobić?

Czy żyje we mnie Jezus?
Błogosławiona karmelitanka podpowiada rozwiązanie: „Trzeba sobie uświadomić, że Bóg jest obecny w nas, w najgłębszym wnętrzu, i iść z Nim wszędzie. Wtedy nigdy nie będziemy banalni, nawet wtedy, gdy będziemy wykonywać najzwyklejsze prace”. Codzienność przeżywana ze świadomością, że żyje we mnie Jezus i jest towarzyszem i świadkiem wszystkich moich zajęć, z wyglądu nie zmienia się. Przestaje być jednak zwyczajną codziennością. Ma co prawda ten sam szary płaszcz, który zakłada każdego dnia, dokonuje się równie szybko jak wczoraj i przedwczoraj, ale otrzymuje coś, co czyni ją szczególną. Otrzymuje jakby wewnętrzne oczy, którymi widzi się podobnie jak widzi Bóg. Wielu ludzi przechodzi przez swoją codzienność w sposób pusty, bezsensowny, powierzchowny. Dobrze widzą otaczający ich świat, bo wzrok mają wciąż sprawny. Są jednak ślepi duchowo. Szwankuje umiejętność patrzenia sercem umożliwiająca zdobycie ewangelicznej mądrości, zdolnej właściwie ocenić dokonujące się wokół wydarzenia.
Jezus obecny we wnętrzu człowieka umożliwia sercu nabycie nadprzyrodzonej, to znaczy wybiegającej poza granice doczesnego świata motywacji dla każdej, nawet najprostszej czynności. Z własnego doświadczenia wiemy, jak bardzo potrzeba nam takiej Bożej motywacji, takiego Bożego patrzenia, aby z miłością i cierpliwością spoglądać codziennie na ludzkie twarze mijane w różnych częściach miasta, w pracy, w domu. A kojarzą się nam one z bardziej lub mniej pozytywnym doświadczeniem. Ileż potrzeba nam wiary, aby nie zwątpić w człowieka pomimo dostrzeganej jego słabości. Powiedziano bowiem: Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą (Mt 7, 1-2).Ileż samozaparcia, by przemierzać codziennie – z poczuciem sensu – te same schody, otwierać te same drzwi, zamiatać tę samą podłogę, podejmować rozmowę z człowiekiem, z którym żyję pod jednym dachem już tyle lat. A przecież wymaga się ode mnie: Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze… (Mt 5, 25). Ileż ufności, by doświadczając własnej słabości, upadku w jakieś grzechy, nie zrezygnować z podnoszenia się i zaczynania każdego dnia od nowa. Ileż odwagi, aby codziennie rozpoczynać modlitwę, pomimo że doświadczam zmęczenia, że wewnątrz mnie jest tylko oschłość. Ileż ufnej otwartości na tajemnicę Bożą, której ścieżki wiodą przez niezaplanowane przeze mnie wydarzenia, doświadczenia, przeżycia. Ileż ufnych westchnień i wysiłków, aby poprawiać zsuwający się co jakiś czas z moich pleców krzyż. Jezus przecież mówił: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Łk 9, 23). Ileż odważnych łez w obliczu cierpień serca, jego troski o kochane osoby, o to, co cierpią, co przeżywają, czym się martwią.

Tylko Jezus żyjący w Tobie, którego jesteś świadomy, nadaje jedyny w swym rodzaju sens i wieczną perspektywę temu, co stanowi twe życie codzienne. Tylko z Nim staje się ono liturgią codzienności.
Jerzy Zieliński OCD
http://www.katolik.pl/zycie-codzienne-jako-liturgia,23794,416,cz.html
***************
Ks. Mariusz Pohl

Wola Boża a dopust Boży

Wieczernik

Dlaczego Bóg dopuszcza cierpienia?

Temat, który podejmuję, stanowi nie lada wyzwanie, ale i podstępną pokusę: zmierzyć się z tajemnicą zła, rozwiązać – choćby tylko teoretycznie i w jakiejś małej części – problem cierpienia, „wybronić” Boga od odpowiedzialności za zło. Wielu filozofów, teologów, literatów, publicystów, nie licząc zwykłych księży i ich niedzielnych czy pogrzebowych kazań, nieustannie próbuje zająć się tym zagadnieniem. Ale im więcej dają odpowiedzi, im bardziej wydają się one być trafne i przekonujące, z tym większą rezerwą należy do nich podchodzić.

Cierpienie nie jest bowiem problemem teoretycznym, jakimś akademickim tematem na pracę semestralną. Cierpienie tak dalece dotyka człowieka, że może być przeżywane, rozpatrywane tylko w aspekcie egzystencjalnym. Dlatego wszelkie pisanie na ten temat mija się z celem, a nawet uwłacza ludziom rzeczywiście zmagającym się ze swoim cierpieniem, jeśli nie wyraża współczucia i nie prowadzi do jakiegoś rodzaju solidarności z cierpiącymi, chorymi, prześladowanymi, osamotnionymi, krzywdzonymi.

Podobnie dzieje się jeśli refleksja taka nie zostanie ostatecznie zastosowana i potwierdzona osobistym świadectwem w chwili własnej próby. Powinno nas to tylko napełnić bojaźnią i drżeniem – oraz pokornym zamilknięciem. Wielką lekcję dał nam w tym względzie Jan Paweł II: jego dokumenty („Salvifici doloris”) i przemówienia do chorych, choć tak trafne i mądre, nie zbliżyły nas do zrozumienia tajemnicy tak bardzo, jak sposób, w jaki przeżywał on swoje własne cierpienie i konanie.

Tym niemniej każdy człowiek, posiadający jakąś elementarną wrażliwość i umiejętność uczciwej refleksji, w obliczu zła i cierpienia musi stawiać sobie pytania i szukać na nie odpowiedzi. Wyrastają one z potrzeby sensu, z przekonania, że świat jest urządzony racjonalnie, że wszystko powinno do siebie jakoś pasować i wszystko da się rozumnie wyjaśnić teorią przyczyny i skutku. Czy rzeczywiście? Czy jesteśmy w stanie uzyskać logiczne odpowiedzi na każde nasze pytanie i dylemat?

Zło jest niezaprzeczalnym faktem

Są takie fakty i prawdy, których nie sposób ze sobą pogodzić. Zło jest niezaprzeczalnym faktem, a nauka wiary mówi nam o Bogu wszechmocnym i dobrym. Jak pogodzić ze sobą te dwie prawdy, na pierwszy rzut oka i na zdrowy rozsądek sprzeczne? Jeśli Bóg jest dobry i wszechmocny, to skąd zło i niezawinione cierpienie? A przecież jest jeszcze grzech, krzywda, zbrodnia, niesprawiedliwość, czyli zło zawinione przez człowieka, przysparzające cierpień ludziom nieraz zupełnie niewinnym. Ostatecznie rodzi to fundamentalne pytanie: jak pogodzić wszechmoc Boga z wolną wolą człowieka, z istnieniem jawnie złej ludzkiej wolnej woli? Czy Bóg ma za to też odpowiadać?

Filozofowie wszystkich epok i kierunków myślowych, nawet ci nie uznający Boga, w różny sposób formułowali ten problem i dawali swoje odpowiedzi. Idą one w dwóch kierunkach: albo ignorowania i bagatelizowania zła, przez pojęciowe sprowadzenie go do „braku dobra”, „mniejszego zła” lub jakiegoś „niedoskonałego etapu rozwojowego bytu”; albo przez postawę egzystencjalnego buntu wobec świata przepełnionego złem, a co za tym idzie, także i wobec jego Stwórcy.

Swoje odpowiedzi niesie też Biblia. Nie są to odpowiedzi łatwe i gotowe. Widać, że natchnieni autorzy również zmagali się z tym problemem, a Pan Bóg nie od razu objawiał pełne rozwiązanie. Jest faktem, że Bóg stworzył świat jako bardzo dobry. Szczytem stworzenia był człowiek, niosący w sobie podobieństwo i obraz Stwórcy. Ten ryzykowny, choć niewątpliwie boski w swej naturze dar poznania i wolności wyboru dobra lub zła, zaowocował przykrymi konsekwencjami – grzechem i zniszczeniem harmonii stworzenia. Odtąd zło i grzech zaczęły się krzewić i ogarniać coraz większe obszary rzeczywistości. Ale – trzeba to wyraźnie powiedzieć: taka jest cena wolności. Bez niej świat byłby tylko zdalnie sterowaną zabawką, bezwolnym i bezdusznym automatem, skonstruowanym przez Boga nie wiadomo po co i nie wiadomo dla kogo. Bóg takich zabawek nie potrzebuje.

Pytanie o zło skierowane do człowieka

Racją stworzenia był człowiek: istota wolna, odpowiedzialna, rozumna. A jeśli wolna – to i zdolna do grzechu. Jeśli odpowiedzialna – to i gotowa ponosić konsekwencje. Jeśli rozumna – to wezwana do przewidywania skutków swoich decyzji i wyborów. Pytanie o zło jest w znacznej mierze skierowane do człowieka, a nie tylko do Boga. Ale na ogół odgórnie zakładamy, że to Bóg jest odpowiedzialny za wszystko, a w konsekwencji tego założenia, czujemy się w obowiązku jakoś Go usprawiedliwić, bronić Jego reputacji jako wszechmocnego, dobrego i sprawiedliwego – w obliczu ogromu bezsilności, zła i niesprawiedliwości.

Przyjmujemy zatem za pewnik, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za zło karze, a za dobro wynagradza. Gdy zatem mamy do czynienia z niezasłużonym cierpieniem, to jesteśmy raczej skłonni przypisać jakieś grzechy poszkodowanemu, niż zgodzić się, że ten cios spadł na niego bez osobistej winy. Nawet samych siebie obwiniamy i wzbudzamy w sobie wyrzuty sumienia, gdy dotkną nas jakieś przeciwności. Przecież nie mogłoby nas spotkać nic złego, gdybyśmy sobie na to nie zasłużyli. Bóg by do tego nie dopuścił. I chociaż taka świadomość dodatkowo potęguje cierpienie i przysparza moralnej zgryzoty, to jednak zostaje uratowany obraz Boga i świata racjonalnego i sprawiedliwego, w którym nic nie dzieje się bez przyczyny. Zostaje pociecha, że jeśli lepiej się postaramy, to może na przyszłość uda nam się uniknąć dalszych nieszczęść.

Uszlachetniające cierpienie?

Nieraz łudzimy się i wmawiamy sobie, że przecież cierpienie uszlachetnia. Przymykamy przy tym oczy na fakt, że uszlachetnia tylko niektórych, a wielu czyni gorszymi, zgorzkniałymi, zbuntowanymi, wręcz zdegenerowanymi. Jeśli cierpienie ma być „lekarstwem” na nasze wady i straszakiem przeciw grzeszeniu, to jest to lek o zbyt wielu szkodliwych skutkach ubocznych, by tak łatwo godzić się z jego stosowaniem. Co wcale nie znaczy, że grzech nie ma swoich naturalnych przykrych konsekwencji; ale wynikają one z samej natury rzeczy, a nie ze specjalnego działania Boga.Natomiast niewątpliwie od Boga pochodzą te trudne doświadczenia i cierpienia, które mają być próbą naszej wiary, mają ją sprawdzać i hartować, jak to było w przypadku Abrahama. Z tym zastrzeżeniem, że wtedy Bóg wiedział, że wszystko zakończy się happy endem i dla naszego zbudowania mógł sobie pozwolić na taki eksperyment. Gorąco próbujemy wierzyć, że nigdy nie nałoży na człowieka ciężaru większego, niż zdołamy unieść, ale doświadczenie uczy nas, że jednak Bóg często myli się w swoich obliczeniach i nie brakuje ludzi, którzy pod ciężarem swego krzyża nie tylko upadli, ale całkowicie się załamali i stracili wiarę. Pewna zrozpaczona matka po śmierci swej córeczki powiedziała z żalem: „Gdybym była nieco słabsza, to może moje dziecko by żyło!”

Pociechą jest również świadomość, że niekiedy nasze nieszczęścia – choć nie mają żadnej doraźnej przyczyny, to jednak mogą być następstwem bardziej odległych w czasie win, może nawet całkiem cudzych grzechów. W ten sposób Pan Bóg upomina się o swoje w czwartym i piątym pokoleniu, a my cierpimy za winy praojców. Wówczas i objawienie ostatecznego celu i sensu cierpienia możemy odsunąć w czasie. Może dopiero w wieczności zrozumiemy sens doczesnych cierpień? Bóg ma swoje powody i wie, do czego to wszystko zmierza, więc powinniśmy Mu zaufać i cierpliwie znosić wszelkie dolegliwości życia. Czy jednak takie tłumaczenie i perspektywa czekania na sąd ostateczny zdoła pocieszyć rodziców po śmierci swojego małego dziecka?

Nie twierdzę, że w powyższych argumentach nie ma żadnej racji ani słuszności. Na pewno każdy z nich może być dla wielu z nas prawdziwą pociechą i nieść nadzieję. Chcę tylko przestrzec przed mechanicznym stosowaniem takiego rozumowania czy automatycznym przytaczaniem powyższych argumentów na zasadzie gotowych sloganów. Nasza nieodparta potrzeba racjonalnego uzasadnienia każdego przejawu cierpienia, ma nam zapewnić poczucie bezpieczeństwa, że wszystko jest pod kontrolą, wszystko ma swoją przyczynę i jest jakoś uzasadnione, bo nad wszystkim czuwa wszechmocny Bóg.

Boża wola czy dopust Boży?

Gdy w kontekście cierpienia i zła próbujemy stosować pojęcia: Boża wola i dopust Boży, dokonujemy chyba pewnego nadużycia. W ten sposób przy pomocy taniego, pojęciowego zabiegu czynimy Boga odpowiedzialnym za każdą sytuację: każdą decyzję człowieka, każde przypadkowe działanie sił natury. To co jest zgodne z naszymi oczekiwaniami i logiką nazywamy Bożą wolą, a to co jest z nimi sprzeczne określamy jako dopust Boży. W ten sposób zwalniamy się od odpowiedzialności za swoje życie i urządzanie świata, za przezwyciężanie zła i solidarność w cierpieniach.

A dodatkowo dajemy sobie złudne gwarancje, że jeśli dostosujemy się do oczekiwań Boga, jeśli będziemy Go słuchać i postępować godziwie, to na pewno uda nam się uniknąć tych wszystkich nieszczęść, które ludzie źli sami ściągają sobie na głowę. Jest w tym rozumowaniu sporo racji: większość naszych nieszczęść jest przecież bezpośrednim, naturalnym skutkiem lekceważenia zasad, podejmowania złych decyzji i popełniania grzechów. Ale nie wszystkie. Są też nieszczęścia niczym nie zawinione, będące – w naszym oglądzie – następstwem ślepego losu, nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, pechowego przypadku, nieszczęścia niczym nie zawinione, przy braku jakichkolwiek zewnętrznych przyczyn. Tego boimy się najbardziej, bo to oznacza, że nikt nie może czuć się bezpieczny, że na każdego może spaść grom z jasnego nieba, przed którym nie sposób się obronić.

Jak zatem wytłumaczyć te liczne sytuacje, kiedy to złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom? Wolą Bożą czy dopustem Bożym? Z jakiego powodu się to dzieje? Na to pytanie próbuje udzielić nam wszechstronnej odpowiedzi biblijna Księga Hioba. Pojawiają się w niej w różnych konfiguracjach i kontekstach wszystkie argumenty przedstawione powyżej. Są one poddane krytyce, skonfrontowane ze sobą i z niewinnie cierpiącym człowiekiem, z naszymi wyobrażeniami o Bogu i postulatami zdrowego rozsądku.

Ostatecznej odpowiedzi w Księdze Hioba zabrakło, bo Bóg jej odmówił. Odmówił, bo na pytanie o sens ludzkiego życia i cel cierpienia nie można dać teoretycznej, teologicznej odpowiedzi. Ostatecznej i miarodajnej odpowiedzi udzielił Bóg dopiero w Osobie swojego Syna, którego poddał najcięższej próbie. Niewinność, miłość, pokora i bezbronność Baranka Bożego, zostały brutalnie skonfrontowane ze złem, nienawiścią i grzechem świata. Bóg nie uląkł się niezawinionego niczym cierpienia. Przyjął je, poddał się mu z całą pokorą i uległością, doświadczył skrajnego odrzucenia i osamotnienia. Stanął po stronie wszystkich tych, którym w dziejach ludzkości przyszło cierpieć. Nie zlikwidował cierpienia ani zła, ale zwyciężył je swoją miłością i obecnością.

W tym jednym przypadku wolą Bożą było niezawinione cierpienie Niewinnego. Chrystus przyjmując i wypełniając tę Bożą wolę, pokazał nam drogę. Nie powinniśmy pytać o przyczyny i cel cierpienia, bo nie znajdziemy zadowalającej odpowiedzi. Powinniśmy raczej pytać, co mamy robić, by przez swoją reakcję na to cierpienie, wyjść z takiej próby zwycięsko, nie poddać się rozpaczy, nie przeklinać Boga. Bóg jest po naszej stronie. Cierpi wraz z nami, rozumie, współczuje, towarzyszy na drodze krzyża. A jako ostatnie słowo, daje nam nadzieję zmartwychwstania.

ks. Mariusz Pohl

 http://www.katolik.pl/wola-boza-a-dopust-bozy,22910,416,cz.html?s=2
**********
ks. Marek Dziewiecki

Ku wolności

Don Bosco

Wszystko, czym Bóg nas obdarza, jest prawdziwe. Nasza wolność jest równie prawdziwa, jak nasze istnienie.
Nie jesteśmy w stanie płynąć żaglówką pod silny wiatr, ale jesteśmy w stanie postępować inaczej niż chcą tego popędy, instynkty, hormony, znajomi czy dominujące ideologie. Wolność jest prawdziwa właśnie dlatego, że nie da się nikogo przymusić do życia w wolności.

Podobnie, jak inne umiejętności, tak też i wolność wymaga wychowania i czujności. Człowiek może aż tak źle korzystać z wolności, że ją straci i popadnie w śmiertelne uzależnienia. Zadaniem rodziców i innych wychowawców jest demaskowanie modnych wśród młodzieży mitów na temat wolności. Pierwszym z nich jest przekonanie, że człowiek wolny to ktoś, kto żyje w wolnym, demokratycznym państwie. Kto tak myśli, ten myli wolność zewnętrzną z wolnością osobistą. Wielu ludzi bezkrytycznie wierzy w to, że wystarczy wprowadzić w danym państwie ustrój demokratyczny i na drugi dzień wszyscy obywatele będą już “wolni”. W podobnie magiczny sposób myśleli “naukowcy” marksistowscy, którzy twierdzili, że wprowadzenie ustroju socjalistycznego sprawi, iż wśród obywateli będziemy mieli samych “bohaterów socjalizmu”. Rzeczywistość przeczy takim magicznym oczekiwaniom. To właśnie w demokracjach liberalnych są miliony ludzi uzależnionych od substancji, osób czy bodźców. Wolność osobista jest arystokratyczna, gdyż osiągają ją nieliczni. Najlepszym gwarantem tej wolności jest solidne wychowanie, a nie ustrój.

Mit drugi, to przekonanie, że być wolnym, to robić to, co się chce. To skutek odrywania wolności od miłości, prawdy, odpowiedzialności, sumienia, norm moralnych i zdrowego rozsądku. Błąd polega tu na uznaniu wolności za najwyższą wartość. Gdyby wolność polegała na czynieniu tego, na co ma się w danym momencie ochotę, to najbardziej “wolne” byłyby niemowlęta oraz najgroźniejsi przestępcy. Kto kieruje się tego typu filozofią życia, w rzeczywistości nie robi tego, co chce, a jedynie to, co chce się jego ciału, jego popędom czy jego emocjom. Taki człowiek popada w nałogi, gdyż uzależniony to ktoś, kto robi to, czego nie chce, gdyż wcześniej robił to, co chciał. Mylenie miłości z samowolą, to efekt tchórzostwa wobec prawdy o człowieku, o realiach jego życia i o wymaganiach, jakie płyną z miłości i odpowiedzialności.

Mit trzeci, to przekonanie, że wolny jest ten, kto się do niczego nie zobowiązuje. Jest to postawienie sprawy na głowie, gdyż wolność nie polega na powstrzymywaniu się od zobowiązań, lecz przeciwnie – na zobowiązywaniu się do czegoś. Gdy udamy się do banku po pożyczkę z naszym psem jako żyrantem, to pracownik banku wyjaśni, że żadne zwierzę nie może być żyrantem, gdyż zwierzęta nie są w stanie przyjąć na siebie żadnych zobowiązań. Z wolnością jest tak, jak z pieniędzmi: w obydwu przypadkach mamy do czynienia z wartościami względnymi. Faktycznie posiadamy tylko te pieniądze, które wydajemy. Zamieniamy wtedy symbol na realne dobra: ubranie, jedzenie, książkę. Podobnie wolni jesteśmy tylko na tyle, na ile potrafimy wyrazić wolność poprzez dobrowolnie podjęte i wiernie wypełniane zobowiązania. Tak, jak myśl wyraża się poprzez słowo, tak wolność wyraża się poprzez działanie, które wynika z podjętych zobowiązań. Kto powstrzymuje się od zobowiązań, ten rezygnuje z wolności. Taki człowiek nie różni się od zwierząt, które też do niczego się nie zobowiązują.

Mit czwarty, to przekonanie, że jedyną granicą mojej wolności jest wolność drugiego człowieka. Na pierwszy rzut oka takie przekonanie wydawać się może sensowne, a nawet mądre. Tymczasem jest ono sprzeczne z oczywistymi faktami i prowadzi do bolesnych konsekwencji. Po pierwsze, jeśli granicą mojej wolności jest tylko to, by nie naruszać czyjejś wolności, to moja wolność wobec mnie samego nie powinna być niczym ograniczona. Przyjmując tego typu logikę, musielibyśmy uznać zasadę, że każdy człowiek może, na przykład, popełnić samobójstwo na oczach tłumu i nikt nie ma prawa interweniować, bo przecież samobójca nie narusza wolności innych ludzi. Z kolei rodzice nie mogliby niczego zakazać swoim dzieciom, na przykład brania narkotyków, by “nie naruszać” wolności syna czy córki. Tymczasem człowiek mądry wie, że w niektórych sytuacjach “naruszanie” wolności drugiej osoby może tejże osobie uratować życie. Największą wartością jest bowiem człowiek, a nie jego wolność. Nie istnieje wolność bez człowieka. To nie wolność ma być wolna, lecz człowiek.

Biblia dostarcza nam precyzyjnego opisu dojrzałej wolności. Jeśli chcesz być człowiekiem wolnym, to najpierw nie rób tego, co krzywdzi ciebie lub innych. W szczególności nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie kłam! Nie stawiaj w miejsce Boga ani samego siebie, ani innego człowieka, ani żadnej rzeczy! Ale to nie wszystko. Jeśli chcesz być w pełni wolnym człowiekiem, to czyń dobro! Kochaj! Kochaj Boga nade wszystko, a drugiego człowieka aż tak, jak  chcesz  kochać samego siebie! Szanuj rodziców! Przebaczaj! Bądź  cierpliwy! Zło w sobie i wokół zwyciężaj dobrem!

Człowiek wolny to ktoś, kto używa swojej wolności wyłącznie po to, by żyć w sposób błogosławiony, czyli kochać.

ks. Marek Dziewiecki

http://www.katolik.pl/ku-wolnosci,2197,416,cz.html

 

***********

Krzysztof Osuch SJ

Dwa żywioły i zawołania!

Mateusz.pl

Chcemy żyć i być szczęśliwi
Taki jest podstawowy pęd w każdym człowieku: by trwać i być szczęśliwym. Przemożne pragnienie życia i szczęścia bierze się stąd, że Bóg stworzył człowieka (aż) na Swój obraz i podobieństwo. To Stwórca, „miłośnik życia” (Mdr 11, 26), wraz z wieloma uzdolnieniami wlał w każdą osobę również miłość do życia, do trwania. Ta miłość do życia trwa pośród wszystkich przeciwności i naporu procesów obumierania, przemijania i kultywowanej cywilizacji śmierci.
Podobnie rzecz się ma z naszym niespożytym pragnieniem szczęścia. „Odpowiada” za nie w nas również (osobiście) Bóg Stwórca, jako Sam najdoskonalej szczęśliwy. Natchniony autor Księgi Mądrości nie ma wątpliwości, że to dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka – uczynił go obrazem swej własnej wieczności (Mdr 2, 23). Słusznie zatem bywamy zachęcani, by wbrew nierzadkim dziś odczuciom dezorientacji i zagubienia usiłować docierać do obecnych w nas fundamentalnych pragnień, które uskrzydlają i pomagają obrać wyraźny kurs na Boga, a w Nim – na życie i szczęście.
Niestety, dość poważnym błędem, zresztą umyślnie rozpowszechnianym, jest wmawianie ludziom, że sami, własnymi siłami, spełnią tak wielkie pragnienia. Zamiast mówić o Bogu i do Niego odsyłać, to mówi się o wiedzy (tajemnej) i technikach psychiczno – duchowych, które rzekomo mają zapewnić „własnoręczne” zdobycie życia i szczęścia. Z Pisma Świętego wiemy, że ta kłamliwa obietnica bycia szczęśliwym jak Bóg i utrwalenia swego życia niezależnie od ufnej więzi z Bogiem pojawiła się już w raju (por. Rdz 3, 4. 22).
Na przestrzeni dziejów, a szczególniej w naszych czasach, było i jest dużo wyznawców takich ideologii, które twierdzą, że człowiek sam siebie (jakoś tam, z reguły prostacko i prymitywnie) uszczęśliwi, zaś w kwestii nieśmiertelności podsuwa się mu marną podróbkę w postaci „wiecznej” pamięci u potomnych. Nie potrzeba zbyt dużo czasu ani wielkiej przenikliwości poznawczej, by odkryć i przekonać się, że jedynie wewnątrz światowe i czysto ludzkie projekty uszczęśliwiania są pomysłami z gruntu poronionymi, a ponadto realizowane są zawsze czyimś kosztem, najczęściej najsłabszych…
Czyniąc te spostrzeżenia, pewno od razu pomyśleliśmy np. o starej i nowej lewicy marksistowskiej, o tajnych i złowrogich celach masonerii czy libertynizmie, gardzącym prawdą i ładem moralnym. Nazywanie rzeczy po imieniu jest ważnym elementem rozeznawania duchów w wymiarze społeczno-kulturowym, a nawet politycznym. To rozeznawanie jest „towarem” czy usługą dziś bardzo deficytową. Gdyby nie Papieże i Kościół (szeroko rozumiany w bogactwie charyzmatów wierzących) ze swoją posługą rozeznawania duchów, bylibyśmy o wiele bardziej zagrożeni i zdezorientowani.
Nie możemy jednak poprzestać na napiętnowaniu innych, gdzieś tam ukrytych w centrach antyreligijnych i antykościelnych. Winniśmy się również zastanowić i pokornie uznać, że my wszyscy – choć pewno z różną częstotliwością i intensywnością, zależnie od etapów przebytej drogi do Boga – także popadamy w fatalną bez-bożność! Dzieje się to zwyczajnie i cicho, bez wypisywania obrazoburczych haseł, czy wykrzykiwania swej niewiary pod tą czy inną kurią biskupią. Wystarczy, że uprawiamy nasz smutny egocentryzm, zamiast rozradowywać się Teocentryzmem: Bogiem Wielkim i Wspaniałym! Jezusem Chrystusem, jako najcenniejszym Darem od Ojca i szczytowym Wydarzeniem w ludzkiej historii.
Na pewno na rekolekcjach i w innych miejscach odkrywaliśmy już (jak ufam) niejeden raz, że wciąż na nowo potrzebujemy radykalnego nawrócenia, czyli autentycznego zrywu ku Bogu. Zrywu, który czasem zrazu wywołuje ból ducha, ale też szybko wprowadza w strefę wielkiej radości i pokoju!
Przypominam sobie pewną historię z życia któregoś ojca pustyni. W porywający sposób mówił on do swych uczniów o tym, jak to dogłębne nawracanie się do Boga jest ważne i wspaniałe. Poruszony słuchacz, zapytał go: Ojcze, jak zatem często trzeba się nawracać? – Abba, doświadczony w chadzaniu po drodze Pańskiej, odpowiedział krótko: Jeśli zawodnik jest dobry, to nawraca się co godzinę albo i częściej. – Zapewne chciał powiedzieć, że zwrotu do Boga całym sercem trzeba w sobie strzec jak źrenicy oka. A jeśli słabnie nasze ufne i miłosne skierowanie ku Bogu, to należy się natychmiast nawracać, zawracać i powracać do Najlepszego Ojca.
Kto jest w centrum uwagi
To prawda, przez długie lata w naszym życiu jest tak, że to my sami jesteśmy w centrum własnej uwagi. Ludzka osoba, choć wyszła od Stwórcy i do Niego podąża, to jednak sama sobie wydaje się być najważniejszym przedmiotem zainteresowania. Poniekąd trudno się temu dziwić. Takie traktowanie siebie jest w pewnym sensie uprawnione i potrzebne, choćby po to, by przez ileś tam lat okrzepnąć, jako odrębny podmiot myślenia, poznawania, wyborów i działania. A poza tym (co też jest pozytywne) w jakiś naturalny i wrodzony nam sposób stopniowo i raz po raz „wychodzimy” ze scentrowania na sobie. Dzieje się to zwyczajnie, gdy odnosimy się do osób z otoczenia i świata przyrody oraz rzeczy. To prawda, nasze powtarzające się wyjścia z siebie ku światu i ludziom są najpierw bardzo interesowne. Wynikają bowiem z naszych potrzeb, pożądań, a nawet z jakiegoś rodzaju obsesji na swoim punkcie. Włada też nami nieraz jakaś obłędna troska o siebie. Niepewni siebie szukamy różnych zabezpieczeń. Na szczęście, tak dzieje się jedynie do tego momentu, w którym Pan Bóg naprawdę zachwyca nas Sobą i porywa, pociąga ku Sobie. Coś podobnego dzieje się w stanach zakochania w drugiej osobie i gdy rozwija się autentyczna miłość.
Tak, dopiero poważniejsze olśnienie drugą osobą i zachwyt jej dobrem i dobrocią sprawiają, że przestajemy być więźniami siebie samych. Taka właśnie, wyzwalająca z egocentrycznej obsesji, jest moc rodzącej się w nas miłości. A miłość według celnego określenia św. Tomasza z Akwinu, to przeżywanie radości z powodu dobra w drugiej osobie. Miłość widząca dobro i dobroć w drugiej osobie – w Bogu i człowieku – stopniowo sprawia, że wszystkie nasze myśli, zamiary, pragnienia, decyzje i czyny tracą piętno zaborczego egocentryzmu. Stopniowo też wszystko, co składa się na treść życia osoby, wypływa coraz jednoznaczniej z miłości jako najważniejszego motywu działania.
Dwa potężne żywioły i wołania
Trzeba nam jasno zdawać sobie sprawę z tego, że od czasu pierwszego kuszenia i upadku pierwszych rodziców w raju działają w przestrzeni duchowej Ziemi i Historii dwa potężne „żywioły”. Wprawdzie nie są one sobie równe, ale duchowy żywioł wrogi człowiekowi z różnych powodów wydaje się dla rosnącej liczby ludzi coraz bardziej skuteczny, atrakcyjny i uwodzący.
Oczywiście, żywiołem najpierwszym i najpotężniejszym na zawsze pozostanie Boska Miłość, która jest sprawczą przyczyną zaistnienia i trwania wszystkiego, co jest poza Bogiem. Ta Miłość wszystko przenika, ożywia i gromadzi w jedno. Ta Miłość gorąco pragnie uszczęśliwiać. Taka jest jej Boska natura.
Ujawnił się jednak i jak widać coraz mocniej oddziałuje – przez jakiś czas, co najmniej przez czas ludzkiej historii – drugi żywioł. Jest nim lucyferyczna pycha, która zaciekle i nienawistnie sprzeciwia się Boskiej Miłości! Niestety, pycha, będąca czymś wyjątkowo obrzydliwym, przedstawiana jest jako sposób istnienia kreatywny i gwarantujący sukces. Za sprawą tego swoistego „wymysłu”, jakim jest pycha, ani Lucyfer, ani upadli aniołowie nie chcą istnieć w miłości; wyzbywają się radości z Dobra, jakim jest Stwórca. Pysznie i szaleńczo odrzucają zachwyt wspaniałością swego Stwórcy. Wybierają pychę, która odpycha, odrzuca i neguje świętą prawdę. W miejsce prawdy „wstawia” ona wszelkie możliwe absurdy, bezeceństwa i oszustwa.
Powiedzmy obrazowo, że (od czasu pierwszego upadku w raju, a nawet „wcześniej”) rozlegają się w Kosmosie, a przede wszystkim w naszych ludzkich dziejach, dwa potężne wołania. Jedno jest pełne zachwytu i pokornej adoracji wobec Boga, zaś drugie – przesycone jest pogardą wobec Stwórcy, a także skrywaną rozpaczą i goryczą. Zwycięski Archanioł Michał woła z głębi swego jestestwa: Któż jak Bóg! Natomiast zwyrodniały Lucyfer krzyczy i wrzeszczy: Któż jak … ja! Obaj nawołują, by się do nich przyłączyć. Dzieje ludzkiej rodziny – w tym także nasze osobiste dzieje – rozwijają się (aż do „zwinięcia” ich na końcu przez Pana dziejów) pod znakiem tych dwóch zawołań. Angelus Silesius klaruje naszą sytuację fundamentalnego wyboru w takim oto dosadnym stwierdzeniu:
„Do kogo się przyłączysz,
tego istotę wchłoniesz;
Do Boga – staniesz się Bogiem,
Do diabła – diabłem będziesz”.
Wiedza serdeczna
Postacią pierwszoplanową, jak zawsze w Ewangeliach, jest Jezus Chrystus. Jednak tym, co przyciąga uwagę, szokuje i przeraża, jest działanie złośliwych demonów. Posłuchajmy:
Gdy przybył na drugi brzeg do kraju Gadareńczyków, wybiegli Mu naprzeciw dwaj opętani, którzy wyszli z grobów, bardzo dzicy, tak że nikt nie mógł przejść tą drogą. Zaczęli krzyczeć: Czego chcesz od nas, /Jezusie/, Synu Boży? Przyszedłeś tu przed czasem dręczyć nas? A opodal nich pasła się duża trzoda świń. Złe duchy prosiły Go: Jeżeli nas wyrzucasz, to poślij nas w tę trzodę świń! Rzekł do nich: Idźcie! Wyszły więc i weszły w świnie. I naraz cała trzoda ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora i zginęła w falach. Pasterze zaś uciekli i przyszedłszy do miasta rozpowiedzieli wszystko, a także zdarzenie z opętanymi. Wtedy całe miasto wyszło na spotkanie Jezusa; a gdy Go ujrzeli, prosili, żeby odszedł z ich granic (Mt 8,28-34).
Najkrócej (i tylko częściowo) uchwyćmy coś z przesłania powyższej perykopy. Otóż z krótkiego opisu Ewangelisty Mateusza można wywnioskować, że dwaj opętani siali grozę w okolicy: byli bardzo dzicy, tak że nikt nie mógł przejść ta drogą.
– Być może ktoś z nas uczestniczył w rycie egzorcyzmów i wie, jakie ciarki przechodzą przez plecy, gdy w pewien sposób odczuwa się złowrogą obecność szatana! Można by się zadumać, pytając, ile to dróg tego świata trzeba omijać coraz szerszym łukiem, by żyć w pokoju i iść ku Bogu ufnie i bezpiecznie… Może już w naszych własnych domach i mieszkaniach mamy (najczęściej za sprawą mediów) takich różnych bardzo dzikich, z którymi strach przestawać (ale miejsce na multipleksie dostaną bez trudu)…
Rozstrzygające i najważniejsze jest to, że Pan Jezus – w przeciwieństwie do naszych często długich modlitw egzorcyzmujących diabła – jednym słowem wypędza Złego! (A czasem bywał to przecież nie jeden demon, ale legion). Uradujmy się potęgą Jezusa i na niej polegajmy w każdej sytuacji, również tak skrajnej i bolesnej jak opętania.
Uderza jeszcze to, że demony mają dość dobrą wiedzę na temat Jezusa. Powiedziano: Zaczęli krzyczeć: «Czego chcesz od nas Jezusie, Synu Boży?». Pozwalają też sobie na ocenę działalności Jezusa: nazywają ją przedwczesną i zadającą im udrękę: Przyszedłeś tu przed czasem dręczyć nas? – Niestety, wiedza demonów jest bezużyteczna w tym sensie, że nie skutkuje aktem adoracji i zbawienia. W tym spostrzeżeniu kryje się pewna przestroga, byśmy wiedzę o Bogu pojmowali nie tylko umysłem, ale całym sercem, które szczerze raduje się Panem, adoruje Go, chwali i miłuje zbawiającą Miłość Zbawiciela.
Krzysztof Osuch SJ
http://www.katolik.pl/dwa-zywioly-i-zawolania-,24575,416,cz.html?s=2
***********
ks. Andrzej Draguła

Potęga obrazu i wyobraźni

Życie Duchowe

W trakcie rozmowy z faryzeuszami Jezus jedną wypowiedzią zniósł całą rytualną nieczystość pokarmów: Nie to, co wchodzi do ust, czyni człowieka nieczystym, ale co z ust wychodzi, to właśnie go czyni nieczystym. […] Wszystko, co wchodzi do ust, dostaje się do żołądka i zostaje wydalone na zewnątrz (Mt 15, 11. 17). Nie znaczy to, że kategoria nieczystości przestała zupełnie istnieć.
Prawdziwa nieczystość nie dotyczy jednak żołądka, lecz serca: to, co z ust wychodzi, pochodzi z serca, i to właśnie czyni człowieka nieczystym. Z serca bowiem pochodzą złe myśli, zabójstwa, cudzołóstwa, czyny nierządne, kradzieże, fałszywe świadectwa, przekleństwa. To właśnie czyni człowieka nieczystym (Mt 15, 18-20).
Stanu nieczystości człowiek nie zaciąga, spożywając pokarm określonych kategorii czy też nie przestrzegając powiązanych z jedzeniem rytuałów. Nieczystość to stan serca, w którym rodzi się to, co złe: najpierw zła myśl, następnie słowo, które jest stanem pośrednim między myślą a czynem, a potem sam zły czyn. W pewnym sensie człowiek jest tym, co myśli. Jego myśli dają początek słowom, a słowa – czynom. Istnieje jednak pokarm, który zanieczyszcza. Jest nim wszystko to, czym karmi się serce. Podobnie jak pokarm, który trafia do żołądka, by po przetrawieniu i wzmocnieniu ciała zostać wydalonym, tak też i to, co trafia do serca, wychodzi z naszych ust po tym jak zostanie “przetrawione” w sercu, duszy i umyśle.
Dietetycy powiedzieliby zapewne, że w jakimś sensie stajemy się tym, czym się żywimy, to znaczy parametry naszego ciała są w dużej mierze wynikiem tego, jakiego budulca użyjemy do jego wzrostu. Jednak to stwierdzenie “stajemy się tym, czym się karmimy” równie dobrze można odnieść do naszego życia psychicznego i duchowego. To, jacy jesteśmy, jakie są nasze serca, zależy od tego, czym je karmimy.
Serce pośród potęgi obrazu
O istotnych przemianach we współczesnej kulturze pisze się bardzo dużo. W interpretacjach zmian dokonujących się na naszych oczach istnieje duża zgodność co do jednego: wkroczyliśmy w epokę kultury wizualnej. Logosfera, w której dominowało słowo, coraz bardziej i coraz skuteczniej wypierana jest przez ikonosferę, która centrum komunikacji uczyniła obraz. Już pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku wielu autorów podkreślało, że nasz współczesny świat charakteryzuje się nasyceniem obrazami i wrażeniami wizualnymi.
Mówi się nawet o tyranii obrazów czy imperializmie wizualnym. “Tworzenie obrazów – pisze polski socjolog Piotr Sztompka – dawniej zarezerwowane dla artystów, stało się niemal powszechną rozrywką, a aparat fotograficzny i kamera wideo – najbardziej popularnymi gadżetami, z którymi konkurować mogą tylko telefony komórkowe, zresztą już także pełniące funkcje fotograficzne czy filmowe” [1]. Obraz przestał być elitarnym wytworem sztuki, a stał się dostępnym dla każdego instrumentem komunikacji międzyludzkiej.
Fakt ten ma ogromne konsekwencje dla życia psychicznego i duchowego człowieka. “Patrzenie na obrazy staje się czynnością częstszą niż czytanie tekstów” – diagnozuje Piotr Sztompka. Oczy stały się – jeśli można tak powiedzieć – prawdziwymi ustami serca, a podstawowym jego pokarmem przestało być słowo, które słyszymy, lecz wszystko to, co daje się zobaczyć. “Akcent przesuwa się od słów do obrazów, od tego, co możliwe do powiedzenia, ku temu, co możliwe do zobaczenia” [2]. Wzrok staje się podstawowym środkiem pozyskiwania wiadomości o świecie, a patrzenie – kluczową czynnością, której podporządkowane są inne. Nie bez powodu centra handlowe, które przecież mają na celu sprzedaż towarów, nazywane są galeriami. Przychodzimy tam nie tylko, by kupować, lecz także aby oglądać, tak jak to czynimy w galeriach sztuki.
Pragnienie widzenia Boga
Widzenie odgrywa istotną rolę także w doświadczeniu i poznaniu religijnym, szczególnie w chrześcijaństwie. W jego centrum stoi bowiem Bóg, który, przyjmując materialne i widzialne ciało, dał się zobaczyć. Od momentu Wcielenia Boga można oglądać. Sam Jezus ma świadomość, że jest “widzialną stroną” Ojca. Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca (J 14, 9) – mówi Jezus do Filipa, odpowiadając na jego prośbę: Panie, pokaż nam Ojca (J 14, 8). Być może Apostoł miał w pamięci prośbę Greków, którzy przyszli do niego, mówiąc: Panie, chcemy ujrzeć Jezusa (J 12, 21).

Chrześcijaństwo, które nabiera kształtu w środowisku grecko-rzymskim – inaczej niż skoncentrowany na słowie judaizm – coraz bardziej ufa temu, co widzialne. Wierzący chce widzieć Tego, w kogo wierzy. Z czasem na Zachodzie przestaje nawet wystarczać ikona, by wpatrywać się w Boga. Średniowiecze rozwinie praktykę zwaną pragnieniem widzenia hostii. Kapłan podnosi więc do góry Święte Postaci, by człowiek mógł się napatrzeć na Ciało Boga. Widzenie jest tak silnym doświadczeniem, że zaczyna nawet zastępować przyjmowanie Komunii Świętej, manducatio per gustum (jedzenie przez zmysł smaku) zostaje wyparte przez manducatio per visum (jedzenie przez zmysł wzroku), tak jakby można było hostię spożyć oczami.
O ambiwalentnej potędze obrazu napisano już wiele. To, co o jego sile mówi współczesna socjologia, psychologia czy filozofia, dawno już zostało usankcjonowane przez teologię. Formuła mówiąca, że “cześć oddana obrazowi przechodzi na prototyp” przyjęta na Soborze Nicejskim II (787 rok), opiera się na uznaniu związku, jaki zachodzi między wizerunkiem a tym, co zostało na nim przedstawione. Obraz – mniej lub bardziej – nie jest jedynie reprezentacją tego, co przedstawia, ale w jakimś sensie partycypuje w tym, co pokazuje. Doświadczamy tego choćby w trakcie transmisji Mszy Świętej w telewizji, gdy intuicyjnie przyjmujemy, że to, na co patrzymy, to nie tylko “obraz Mszy”, ale w jakimś niedoskonałym i bardzo ułomnym sensie sama Msza.
Dla wierzącego człowieka żaden obraz nigdy nie będzie “tylko obrazem”. Wystarczy prześledzić reakcje wierzących na profanację obrazów, które są odbierane jako atak na samą osobę przedstawioną, czy będzie to oblanie obrazu farbą, czy dorysowanie wąsów Matce Bożej, czy też uszkodzenie ciężkim narzędziem. W przekonaniu człowieka wierzącego to nie tylko obraz doznał uszczerbku i znieważenia. Doznała tego osoba na nim przedstawiona.
Ma rację David Freedberg, pisząc: “Jesteśmy całkiem zadowoleni, żyjąc w przekonaniu, że w kulturach pierwotnych wizerunki uważa się za uczestniczące w rzeczywistości, którą przedstawiają, a nawet w rzeczywistości na niej nieukazanej. O sobie jednak i o własnym społeczeństwie wolimy w ten sposób nie myśleć” [3]. Tak, współczesny człowiek w dużej mierze wmawia sobie, że stracił ikoniczną wrażliwość, że obraz jest jedynie rzeczą, a nie rzeczywistością. Ta wrażliwość pozostaje jednak wciąż czymś bardzo oczywistym dla człowieka wierzącego, dla którego widzenie nie jest czynnością obojętną, ale raczej sposobem dotykania rzeczywistości. Gdy jest to obraz święty, widzenie staje się sposobem dotykania rzeczywistości Boga. Oglądanie nie jest jedynie czynnością estetyczną, oglądanie jest już jakimś partycypowaniem w tym, na co się patrzy. Ta zasada dotyczy jednak każdego obrazu: dobrego i złego, takiego, który przedstawia dobro i zło, Boga i Jego przeciwieństwo. Zatem żadne oglądanie obrazu nie pozostaje bezkarne.
Pamięć współczesnego człowieka – o wiele bardziej niż kiedyś – zbudowana jest z obrazów. To, co docierało do naszej świadomości przez słowa, dzisiaj przychodzi za pomocą obrazu. Naszą świadomość o niegdysiejszych tragediach kształtowały przede wszystkim opowieści. Współcześnie zdarzenia te zbudowane są z obrazów, najczęściej brutalnych. Wystarczy przypomnieć tragiczne wydarzenia z 11 września 2001 roku, które pozostały w naszej pamięci przede wszystkim jako zdjęcia samolotów uderzających w dwie wieże World Trade Center. Takich przykładów można przytoczyć o wiele więcej. Obrazy “wyciskają […] znaczenie na naszych wyobrażeniach i myślach, odkładają się warstwami w naszej pamięci – zawsze gotowe obudzić się w nas, niezależnie od tego, czy chcemy, czy nie: wynurzają się z przeszłości, by oddziaływać na teraźniejszość” [4].
Oczyszczenie wyobraźni
Religie orientalne uczą wyzwalania się od obrazów. Droga medytacji wschodniej polega na uwalnianiu się od wszelkich wyobrażeń, a jej celem jest osiągnięcie stanu medytacji czystej, oderwanej od przedmiotów i obrazów. Medytacja chrześcijańska postępuje zupełnie inną drogą: nie odrzuca obrazów, ale uczy odpowiedniego z nich korzystania. Aby można było prowadzić właściwe życie duchowe – jak pisze kard. Christoph Schönborn, “konieczne jest […] oczyszczenie myśli, pamięci i wyobraźni”.
Podstawowym zadaniem staje się obowiązek dokonywania gruntownej selekcji obrazów, które docierają do naszych oczu. Oczywiście, są takie wizerunki, których prawie w żaden sposób nie można uniknąć. Wiele jest jednak takich, które mogą i powinny stać się przedmiotem odrzucenia. “Niewykluczone – mówi kardynał – że ascetyczne podejście do obrazów stanowi dzisiaj jedną z najważniejszych form ascezy” [5].
Takiej ascezie przysłużyć się może Wielki Post, podczas którego moglibyśmy się ćwiczyć we “wstrzemięźliwości od obrazów” poprzez odpowiednie ich ograniczenie. Dla wielu byłaby to prawdopodobnie forma wyrzeczenia trudniejsza od wielu innych, jak choćby wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych. Miałaby ona jednak podwójną wartość: nie byłaby jedynie ćwiczeniem hartu ducha, lecz także przyniosła określoną korzyść w postaci ograniczenia obrazów zła, które przez oczy docierają do serca. Spośród wielu pożądań, które obecne są w człowieku, na plan pierwszy wysuwa się libido videndi – pożądanie widzenia, gdy “widz patrzy dla samej radości patrzenia”. Owo pożądanie to “radość płynąca z oglądania, widzenia wszystkiego, a zwłaszcza tego, czego nie powinienem lub nie mam prawa oglądać, wreszcie radość z tego, że widzę, a nie jestem widziany – krótko mówiąc: panowanie, dzięki wzrokowi, nad tym, co nie moje, bez wystawiania się na widok innych” [6].
To oczyszczenie – jak podkreśla kard. Schönborn – to tylko warunek wstępny: “Potrzebujemy nie zwykłej pustki, lecz nowych mocy percepcyjnych oczyszczonego serca” [7]. Kardynał przywołuje przykład św. Teresy z Avila. W procesie jej wewnętrznej przemiany ogromną rolę odegrała statua Jezusa w krużgankach klasztornych. “Wizerunek ten wywarł na niej głębokie wrażenie, przekształcił jej wyobraźnię i myśl, wraził się w pamięć. Nieustanne kontemplowanie Tego, który na nią patrzył z tej ikony, odmieniło jej serce” [8]. Chrześcijańskie życie duchowe zna taką metodę kontemplacji, która wyrasta z obrazu, a jej celem jest ukształtowanie serca. Bardzo dobrze ujmuje tę zależność język niemiecki, gdzie ujawnia się pokrewieństwo pomiędzy rzeczownikiem das Bild, czyli “obraz”, i czasownikiem bilden, czyli “kształcić, tworzyć, formować, nadawać kształt”. Prośba do Boga o ukształtowanie na podobieństwo obrazu staje się tu jeszcze bardziej wymowna.
Czystość serca ujawnia się w tym, co z niego wypływa, ale tym, co czyni serce nieczystym, jest najpierw to, co do niego dociera. Oczy są ustami serca, przez które dociera do niego dobro i zło. Tak, stajemy się tym, co myślimy, ale jeszcze bardziej tym, co kontemplujemy naszymi oczami.
ks. Andrzej Draguła

________________________________
Przypisy
[1] P. Sztompka, Wyobraźnia wizualna i socjologia, [w:] M. Boguni-Borowska, P. Sztompka, Fotospołeczeństwo. Antologia tekstów z socjologii wizualnej, Kraków 2012, s. 12.
[2] W. J. T. Mitchell, Picture Theory. Essays on Verbal and Visual Representation, Chicago 1994, s. 9.
[3] D. Freedberg, Potęga wizerunków. Studia z historii i teorii oddziaływania, Kraków 2005, s. 32.
[4] Ch. Schönborn, Człowiek i Chrystus na obraz Boga, Poznań 2008, s. 96.
[5] Tamże, s. 97.
[6] J.-L. Marion, Ślepy w Siloe, czyli odniesienie obrazu do oryginału, “Communio” (wyd. pol.), 2/1990, s. 15.
[7] Ch. Schönborn, dz. cyt., s. 98.
[8] Tamże.
http://www.katolik.pl/potega-obrazu-i-wyobrazni,23721,416,cz.html?s=2
**********
ks. Marek Dziewiecki

Gniew oddala od miłości

Przewodnik Katolicki

Wyjaśnienie istoty szóstego grzechu głównego wymaga najpierw rozróżnienia dwóch odmiennych znaczeń, jakie posiada słowo gniew. Jako emocjonalne przeżycie nie jest on zaprzeczeniem miłości także dlatego, że w swej istocie miłość to nie uczucie, lecz postawa troski o dobro kochanej osoby.

Gniew wygrywa wtedy, kiedy przegrywa miłość.

Gniew: uczucie czy postawa?

Otóż w języku polskim słowo to odnosi się najpierw do przeżyć emocjonalnych, a te ze swej natury nie podlegają ocenie moralnej. „Uczucia same w sobie nie są dobre ani złe. Nabierają one wartości moralnej w takiej mierze, w jakiej faktycznie zależą od rozumu i od woli” (KKK, 1767).

Gniew może zatem oznaczać spontaniczną, a przez to niezależną od świadomości i wolności, emocjonalną reakcję człowieka na błędne postępowanie innych ludzi albo na zło popełniane przez samego siebie. Słowo „gniew” może jednak oznaczać nie tylko spontanicznie pojawiający się stan emocjonalny, ale też świadomą postawę, czyli zależny od rozumu i woli sposób odnoszenia się człowieka do innych ludzi lub do samego siebie. Jedynie gniew rozumiany w tym drugim znaczeniu – a zatem jako świadoma i dobrowolna postawa – podlega negatywnej ocenie moralnej i jest zaliczany do grzechów głównych.

Emocjonalny ból a miłość

Gniewna reakcja emocjonalna człowieka w obliczu zła nie jest winą moralną. Przeciwnie, gniew w tym znaczeniu jest emocjonalną formą protestu wobec zła, połączoną ze smutkiem, bólem i rozczarowaniem. Jest zatem potwierdzeniem wrażliwości moralnej danej osoby oraz przejawem jej cierpienia w obliczu krzywdy i grzechu.

Gniew jako emocjonalne przeżycie nie jest zaprzeczeniem miłości także dlatego, że w swej istocie miłość to nie uczucie, lecz postawa troski o dobro kochanej osoby. Gdyby miłość była uczuciem, to byłaby podobnie zmienna i nieobliczalna jak uczucia i nie wolno byłoby jej ślubować. Nie możemy bowiem nikomu gwarantować tego, że będziemy w przyszłości przeżywać określone stany emocjonalne. Człowiek, który kocha, zawsze przeżywa silne uczucia, ale są to bardzo różne uczucia: od wielkiej radości do dramatycznego cierpienia, w zależności od tego, co się dzieje z osobami, które kocha. Właśnie dlatego Jezus przeżywał nie tylko radość i wzruszenie, ale także zagniewanie, smutek i lęk, mimo że był wolny od grzechu.

Wyrażanie emocjonalnego gniewu może być czasem wręcz potrzebne, zwłaszcza wobec tych, którzy poważnie krzywdzą innych ludzi czy samych siebie i którzy nie reagują na słuszne upomnienia ani na żadne rzeczowe argumenty. W odniesieniu do takich ludzi – na przykład dzieci czy osób zdemoralizowanych – gniewna reakcja emocjonalna bywa często jedyną formą motywowania ich do zmiany zachowania. Wiedzą o tym dobrze niektórzy rodzice czy nauczyciele.

Miłość i prawda czy tolerancja i akceptacja?

Przeżywanie gniewu jako emocjonalnego bólu w obliczu zła nie koliduje zatem z miłością. Przeciwnie, może być potwierdzeniem miłości. W tym właśnie znaczeniu Pismo Święte mówi o gniewie Boga (por. Wj 15, 7). Z gniewnym bólem reagował Jezus na przykład wtedy, gdy stanowczo upominał bankierów handlujących w świątyni i gdy wywracał im stoły (por. Mt 21, 12).

Zaprzeczeniem miłości nie jest emocjonalny ból, lecz emocjonalna obojętność. Sprzeczna z miłością jest także tolerancja rozumiana na zasadzie: „rób, co chcesz!”. Tego typu postawa oznacza w praktyce, że „tolerancyjny” człowiek jest pobłażliwy w obliczu zła, a w konsekwencji okazuje się obojętny na los człowieka, który błądzi. Tolerancja jako podstawa relacji międzyludzkich byłaby rozsądna jedynie wtedy, gdyby swoim zachowaniem człowiek nigdy nie krzywdził innych ludzi ani samego siebie. Tymczasem po grzechu pierworodnym każdy człowiek potrzebuje prawdy, która wyzwala go z iluzji, że każdy sposób postępowania jest równie dobry. Potrzebuje też miłości, która daje siłę, by się nawracać i żyć w świętości dzieci Bożych. Właśnie dlatego w Biblii nie znajdziemy ani razu słowa „tolerancja” czy „akceptacja”.

Gniew i słuszna kara 

Postawy gniewu nie da się usprawiedliwić tym, że błądzący człowiek zasługuje na słuszną karę. Postawa gniewu nie jest też tym samym, co troska o korygowanie błędów drugiej osoby. Rodzic, nauczyciel czy sędzia nakładający na kogoś zasłużoną karę za wyrządzone zło powinien odnosić się z życzliwością i szacunkiem wobec karanej osoby. Błądzącego człowieka przemieniać może jedynie nasza miłość, a nie strach przed naszym gniewem.Adam, który w swych błędnych wyobrażeniach sądził, że Bóg szuka go po to, by się na nim zemścić, ukrył się przed Stwórcą, zamiast uznać swój grzech i zmienić swoje postępowanie. Zupełnie inaczej zachował się syn marnotrawny z przypowieści Jezusa. On uwierzył w to, że ojciec, który wychodzi na drogę, nie szuka zemsty, lecz że współcierpi z błądzącym i że liczy na jego powrót. Właśnie dlatego syn marnotrawny miał odwagę nie tylko zastanowić się nad swoimi błędami, ale też powrócić do ojca.

Kto kocha, ten nie gniewa się na człowieka, który błądzi, lecz cierpi z powodu jego błędów oraz upomina go z miłością i pomaga mu uwolnić się od zła.

Zabójczy gniew

Czymś zupełnie innym niż bolesne odczucie zagniewania w obliczu dostrzeżonego zła jest świadoma i dobrowolna postawa gniewu wobec błądzącego człowieka. Taka postawa jest grzechem nawet wtedy, gdy ten drugi człowiek czyni coś bardzo złego. Pismo Święte nie zostawia nam w tym względzie żadnych wątpliwości. Jezus stanowczo wyjaśnia swoim uczniom, że każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi (Mt 5, 22).

Gniew jako sposób odnoszenia się do bliźniego nie jest wyrazem miłości, czyli troski o tę drugą osobę, lecz przeciwnie, jest przejawem agresywnego odrzucenia i wrogości wobec niej. Zwykle postawa gniewu wiąże się z pogardą, z zatwardziałością serca i zawiścią, a często też z szukaniem odwetu, z pragnieniem zemsty i życzeniem komuś zła. Gniew w tym znaczeniu w sposób drastyczny narusza piąte przykazanie i w żaden sposób nie da się pogodzić z przykazaniem miłości bliźniego.

„Jeśli gniew posuwa się do dobrowolnego pragnienia zabójstwa lub ciężkiego zranienia bliźniego, wtedy stanowi poważne wykroczenie przeciw miłości” (KKK 23,02). Postawa gniewu w skrajnej postaci oznacza zatem to, że pragniemy nieszczęścia i krzywdy drugiej osoby. Najbardziej przewrotną formą gniewu jest odnoszenie się z wrogością do kogoś, kto postępuje w sposób zdecydowanie bardziej szlachetny niż my. W takiej sytuacji gniew jest połączony z zazdrością i zawiścią. Jest wyrazem cynizmu i prowadzi do okrucieństwa. To właśnie taka postawa zawistnego gniewu doprowadziła do pierwszego morderstwa, jakie opisuje Biblia (por. Rdz 4, 2-8).

Przed gniewem chroni modlitwa i miłość

Nawet wobec grzesznika i nieprzyjaciela uczeń Chrystusa nie zajmuje postawy gniewu czy wrogości, lecz potrafi roztropnie kochać. Jezus wyjawia nam swoje pragnienie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują (Mt 5, 44). Modlitwa za błądzącego człowieka to najpewniejsze potwierdzenie tego, że się o niego naprawdę troszczymy i że nie ulegamy postawie gniewu, która jest odwołaniem miłości, prowadzi do nienawiści, uniemożliwia proces przebaczenia i pojednania. Gdy zdajemy sobie sprawę z emocjonalnego gniewu, wtedy możemy nad nim zapanować i nie pozwolić, by chwilowe, spontaniczne przeżycie emocjonalne zamieniło się w trwałą, grzeszną postawę.

Najlepszym dla nas wzorem dojrzałej postawy wobec grzeszników jest Bóg wierny, nieskory do gniewu i bardzo łaskawy (por. Wj 34, 6). Kto dojrzale kocha, ten nie skupia się na swoich przeżyciach i reakcjach emocjonalnych, lecz mobilizuje błądzących do zmiany postępowania. Gdy błądzący nie korzysta z jego interwencji, wtedy dojrzały człowiek nie popada w zagniewanie czy zniechęcenie, ale czyni to, co w danej sytuacji jest możliwe, a mianowicie chroni przed krzywdzicielem siebie i innych ludzi. Zasada ta odnosi się zwłaszcza do nauczycieli i innych wychowawców, którzy nie powinni ulegać ideologicznemu mitowi o wychowaniu bez stresów, które w praktyce oznacza, że nauczyciele nie upominają uczniów, którzy swoim niewłaściwym zachowaniem stresują innych uczniów.

Człowiek dojrzały potrafi ustrzec się postaw skrajnych wobec ludzi błądzących. Pierwsza skrajność to agresywny gniew, połączony z postawą nienawiści i z pragnieniem zemsty. Skrajność druga – bardzo obecnie promowana w laickich mediach, gdyż „poprawna” politycznie! – to dobrotliwa naiwność wobec ludzi błądzących, aż do akceptowania zła i grzechu. Ta druga skrajność to forma wyrafinowanego szantażu ze strony tych wszystkich, którzy mają jakieś poważne zło na sumieniu i którzy chcą zamknąć usta tym, którzy to zło dostrzegają i nazywają po imieniu.

Najlepszym lekarstwem na powyższe skrajności jest dojrzała miłość, jakiej uczy nas Chrystus. Jest to miłość mądra, czyli wyrażana w sposób dostosowany do zachowania drugiej osoby. Jezus wspierał ludzi szlachetnych, stanowczo upominał błądzących oraz odważnie demaskował cyników i krzywdzicieli. Naśladowanie Chrystusa w tym względzie to najlepszy sposób, by w kontakcie z błądzącymi ludźmi ustrzec się zarówno grzesznego gniewu, jak i niebezpiecznej naiwności.

ks. Marek Dziewiecki

 http://www.katolik.pl/gniew-oddala-od-milosci,23339,416,cz.html?s=2
************

 

 

 

 

 

 

 

 

 

O autorze: Słowo Boże na dziś