Będą walczyć przeciw tobie, ale nie zdołają cię zwyciężyć, gdyż Ja jestem z tobą – Sobota, 29 sierpnia 2015 Męczeństwo św. Jana Chrzciciela, wspomnienie

Myśl dnia

Tylko szlachetne czyny są trwałe.

Sofokles

Grzech, nawet najmniejszy, prawie zawsze wywołuje reakcję łańcuchową.
Mieczysław Łusiak SJ
Nasze namiętności i chęć zemsty potrafią zrujnować nie jedno ludzkie życie…
Mariusz Han SJ
Dobre dłużej się pamięta, ale złe – łatwiej się przypomina.
Władysław Grzeszczyk, Parada paradoksów

Tylko ten, kto odkryje swoje powołanie i pozostanie mu wierny,
może poczuć się w życiu spełnionym i może osiągnąć szczęście.
ks. Mariusz Krawiec SSP
1921974_700576993328472_1575027721_n
Panie, powierzam Ci moje życie. Pragnę rozeznawać Twoją wolę w stosunku do mnie.
Oświeć mnie swoim światłem, abym dobrze rozeznał moje życiowe powołanie.
Proś Jezusa, by nauczył cię przyjmować Jego słowa i wcielać je w życie.
Niech nie pozostaną w tobie martwe, ale niech nauczy cię żyć nimi
i być w tym wytrwałym, wiernym Jemu.

MĘCZEŃSTWO ŚW. JANA CHRZCICIELA
– WSPOMNIENIE OBOWIĄZKOWE

PIERWSZE CZYTANIE  (Jr 1,17-19)

Mów wszystko, co ci rozkażę

Czytanie z Księgi proroka Jeremiasza.

Pan skierował do mnie następujące słowa: „Przepasz swoje biodra, wstań i mów wszystko, co ci rozkażę. Nie lękaj się ich, bym ci czasem nie napełnił lękiem przed nimi. A oto Ja czynię cię dzisiaj twierdzą warowną, kolumną ze stali i murem spiżowym przeciw całej ziemi, przeciw królom judzkim i ich przywódcom, ich kapłanom i ludowi tej ziemi. Będą walczyć przeciw tobie, ale nie zdołają cię zwyciężyć, gdyż Ja jestem z tobą, mówi Pan, by cię ochraniać”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 71, 1-6.15ab i 17)

Refren: Usta me głoszą Twoją sprawiedliwość.

W Tobie, Panie, ucieczka moja, *
niech wstydu nie zaznam na wieki.
Wyzwól mnie i ratuj w Twej sprawiedliwości, *
nakłoń ku mnie swe ucho i ześlij ocalenie.

Bądź dla mnie skałą schronienia *
i zamkiem warownym, aby mnie ocalić,
bo Ty jesteś moją opoką i twierdzą. *
Boże mój, wyrwij mnie z rąk niegodziwca.

Bo Ty, mój Boże, jesteś moją nadzieją, *
Panie, Tobie ufam od młodości.
Ty byłeś moją podporą od dnia narodzin, +
od łona matki moim opiekunem, *
Ciebie zawsze wysławiałem.

Moje usta będą głosiły Twoją sprawiedliwość *
i przez cały dzień Twoją pomoc.
Boże, Ty mnie uczyłeś od mojej młodości *
i do tej chwili głoszę Twoje cuda.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Mt 5,10)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości,
albowiem oni będą nazwani Synami Bożymi.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mk 6,17-29)

Ścięcie Jana Chrzciciela

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę.
Jan bowiem wypominał Herodowi: „Nie wolno ci mieć żony twego brata”. A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał.
Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei.
Gdy córka Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: „Proś mnie, o co chcesz, a dam ci”. Nawet jej przysiągł: „Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa”.
Ona wyszła i zapytała swą matkę: „O co mam prosić?”
Ta odpowiedziała: „O głowę Jana Chrzciciela”.
Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: „Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela”.
A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i na biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce.
Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie.

Oto słowo Pańskie.

 

 

KOMENTARZ

Powołanie do spełnienia

Życie św. Jana Chrzciciela było ściśle związane z Jezusem. Ich losy wzajemnie się przeplatały. Brzemienna Maryja odwiedziła Elżbietę, matkę Jana, gdy ta była w ciąży i potrzebowała pomocy. Jan, który na pustyni zapowiadał nadejście Mesjasza, udzielił chrztu Jezusowi. I wreszcie Jan złożył w imię prawdy ofiarę z życia, podobnie jak uczni to nieco późnej Jezus na krzyżu. Życie każdego człowieka wpisane jest w historię zbawienia. Jesteśmy jej częścią. Mamy tutaj na ziemi zadanie do wykonania. Jest ono określone przez Boga i nazywa się powołaniem. Tylko ten, kto odkryje swoje powołanie i pozostanie mu wierny, może poczuć się w życiu spełnionym i może osiągnąć szczęście.

Panie, powierzam Ci moje życie. Pragnę rozeznawać Twoją wolę w stosunku do mnie. Oświeć mnie swoim światłem, abym dobrze rozeznał moje życiowe powołanie.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*********

Na dobranoc i dzień dobry – Mk 6, 17-29

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Pandiyan / Foter / CC BY-NC)

Żyj i daj żyć innym…

 

Śmierć Jana Chrzciciela
Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę. Jan bowiem wypominał Herodowi: Nie wolno ci mieć żony twego brata.

 

A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał.

 

Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei. Gdy córka tej Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: Proś mię, o co chcesz, a dam ci. Nawet jej przysiągł: Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa.

 

Ona wyszła i zapytała swą matkę: O co mam prosić? Ta odpowiedziała: O głowę Jana Chrzciciela. Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela.

 

A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce. Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie.

 

Opowiadanie pt. “O zajączku i żurawiu”
Pewnego razu zaplątał się beztroski zajączek w pnącza i bliski był uduszenia. Żuraw przelatując tamtędy zauważył nieszczęśnika, przystanął i powiedział sobie: – Mam wspaniały dziób: Tym wspaniałym dziobem rozetnę te sidła bez trudności: – Muszę tylko go jeszcze trochę naostrzyć.

 

I wziął się za ostrzenie dzioba, raz po raz przerywając, aby przypomnieć głośno światu, że jego dziób jest najlepszy ze wszystkich dziobów.

 

Niestety, zanim zdążył wyszlifować swój dziób; zajączek udusił się na śmierć. – To naturalnie głupia sprawa – skonstatował żuraw, ale następnego zajączka uratuję już na pewno!

 

Refleksja
Każda chwila jest “dobra”, aby komuś… “przyłożyć” i to słowem lub pięścią. Często pod “płaszczykiem nocy” gotujemy innym ludziom piekło na ziemi. W ten sposób, pod “ciemnościami nocy”, za plecami innych, swoim zachowaniem potrafimy niszczyć komuś jego życie. Nasze namiętności i chęć zemsty potrafią zrujnować nie jedno ludzkie życie…

 

Jezus uczy nas, że nie zemsta, ale chęć porozumienia jest najlepszą “bronią” w pozyskaniu wroga. Tylko w ten sposób nie śmierć, ale życie zwycięża walkę o człowieka. Jezus uczy nas, że tylko szczerość i otwartość potrafi przełamywać bariery, które po ludzku biorąc są nie do przekroczenia. Bo tak naprawdę najważniejsze jest życie i prosta zasada: “żyj i daj żyć innym”…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego ludzie gotują ludziom zły los?
2. Dlaczego namiętności zwyciężają nas?
3. Dlaczego warto “żyć i dać żyć innym”?

 

I tak na koniec…
Dobre dłużej się pamięta, ale złe – łatwiej się przypomina (Władysław Grzeszczyk, Parada paradoksów)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,367,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mk-6-17-29.html

********

#Ewangelia: Nie ma grzechów lekkich

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę.

 

Jan bowiem wypominał Herodowi: “Nie wolno ci mieć żony twego brata”.

 

A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał.

 

Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei. Gdy córka Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: “Proś mię, o co chcesz, a dam ci”. Nawet jej przysiągł: “Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa”.

 

Ona wyszła i zapytała swą matkę: “O co mam prosić?”

 

Ta odpowiedziała: “O głowę Jana Chrzciciela”.

 

Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: “Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela”.

 

A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i na biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce.

 

Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie (Mk 6, 17-29).

 

Komentarz do Ewangelii:

 

Grzech na ogół pociąga za sobą kolejny grzech. Jeśli sądzimy, że uda nam się grzeszyć tylko do pewnego stopnia, że możliwe jest określenie z góry pewnej granicy rozmiarów popełnianych grzechów, to jesteśmy w wielkim błędzie. Grzech, nawet najmniejszy, prawie zawsze wywołuje reakcję łańcuchową. Dlatego powinniśmy wystrzegać się wszelkich grzechów, nie tylko ciężkich. Tak naprawdę nie ma bowiem grzechów lekkich. W ten sposób zwykliśmy określać grzechy ciężkie, które jeszcze się nie rozwinęły i dopiero “dorastają”.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2547,ewangelia-nie-ma-grzechow-lekkich.html

********

JAN OD PISMAKÓW

by Grzegorz Kramer SJ

Tak sobie pomyślałem, że Jan bez głowy jest dobrym patronem dla pismaków. Jan stracił głowę. Nie musiał. Mógł ocalić swoją głowę, a w konsekwencji swoje życie.

W tej opowieści jest taka klasyczna sytuacja. Mężczyzna tworzy związek z kobietą, z którą nie może się wiązać. Ów jegomość ma wśród swoich znajomych Jana. Człowieka dziwnego, bo żyjącego bezkompromisowo, powiedzielibyśmy wręcz fanatycznie, fundamentalistycznie, czyli wszystko opiera na Bogu. Jest wymagający względem siebie, żyje w ascezie i odosobnieniu. Wymaga też od innych, ale ze względu na wymagania stawiane samemu sobie, nie jest tanim moralizatorem.

Było w Janie coś, co budziło lęk w Herodzie, ale taki lęk, który nie pozwolił mu pozbyć się Jana. Ostatecznie jednak, po intrydze Herodiady – Jan traci głowę. Zdarzenie to jest konsekwencją wcześniej podjętej decyzji – służę Prawdzie, nawet pomimo wątpliwości (z więzienia posłał uczniów z zapytaniem, czy Jezus naprawdę jest Mesjaszem), aż do końca.

Każdy dziennikarz – ufam, że szczerze – bez względu na swoje osobiste poglądy mówi takie samo zdanie: „pokazuję prawdę”.

Jan miał taki moment w swoim życiu, kiedy wyszedł przed publikę i powiedział: „to jest Prawda”. Każdy, kto bierze za pióro, chce przecież pokazać rzeczywistość, wskazać na fakty, powiedzieć „jak jest”. I Jan to zrobił – pokazał fakty, tak jak je odczytał. Zgodnie ze swoim sumieniem powiedział o tym, co widział i czego doświadczył i jak to odczytał.

I tak już było w życiu Jana zawsze. Nie liczył się on, jego chwała, jego osoba, ale cały czas odsyłał do Prawdy, nie przysłaniając jej swoją osobą i swoim interesem. Pokazywał fakty, choć miewał przecież wątpliwości co do tego, czy Ten, na którego wskazuje, jest Mesjaszem. Sprawdza, weryfikuje to, co innym podaje do wiadomości.

Nie idzie na kompromisy z władzą, nie ucieka od tego, co głosi – wtedy, kiedy zaczyna się robić gorąco. To, co różni go od wielu z nas – piszących, głoszących – to fakt, że się nie wycofuje rakiem, nie próbuje Prawdy „zreinterpretować”, ale idzie do końca za nią. Ona stała się nadrzędnym celem Jego życia i działania.

Myślę, że każdy, kto bierze pióro do ręki, prędzej czy później staje przed pokusą uczynienia siebie nie posłańcem Prawdy, a samą prawdą. Tak jest wtedy, kiedy zamiast za Prawdę umierać, prawdą próbujemy kogoś uśmiercić.

To, że Jan stracił głowę, było konsekwencją innej straty. On stracił najpierw serce dla Boga, dla Jezusa. Jednak każdemu z nas grozi inny porządek. Można – jak to ujął Adam Marczyński – „stracić głowę dla sensacji”. Tak dzieje się zawsze wtedy, kiedy tracimy kontakt z naszym sercem, z pasją, a zaczynamy wchodzić w rutynę.

Jan mógł ocalić swoją głowę, mógł stać się „przyjacielem” Heroda i jego „żony”. Straciłby tylko serce, a tego przecież nie widać. To byłby jego wewnętrzny problem, nie publiczny. Wielu z piszących, bynajmniej nie do szuflady, żyje w takiej schizofrenii. Już dawno stracili serce, byleby zachować głowę (twarz), ale w sercu czują, że to wszystko jest jedna wielka „ściema”.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/08/29/jan-od-pismakow/

*********

 

Św. Jana Chrzciciela

0,14 / 13,16
Wspominamy dzisiaj dzień śmierci męczeńskiej Jana Chrzciciela – śmierci spowodowanej nieprzemyślanymi słowami, nierozważnymi obietnicami Heroda. Śmierci, która była spowodowana brakiem kompromisów, wybraniem drogi życia w prawdzie, prowadzącej do Boga.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Marka
Mk 6, 17-29
Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę. Jan bowiem wypominał Herodowi: «Nie wolno ci mieć żony twego brata». A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał. Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei. Gdy córka Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: «Proś mię, o co chcesz, a dam ci». Nawet jej przysiągł: «Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa». Ona wyszła i zapytała swą matkę: «O co mam prosić?» Ta odpowiedziała: «O głowę Jana Chrzciciela». Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: «Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela». A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i na biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce. Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie.

Jan Chrzciciel – człowiek, który nie bał się mówić, wiedząc, że naraża swoje życie. Prawda była dla niego ważniejsza od własnego życia. Prawda, porusza sumienia, które nie daje spokoju, gdy w grę wchodzi grzech. Prawda wyzwala, gdy pójdziesz za nią, gdy posłuchasz głosu sumienia.

Śmierć przyszła na Jana Chrzciciela nagle, czy był na nią przygotowany? Całe jego życie było przygotowaniem do tego momentu, do momentu spotkania z Ojcem Niebieskim. Opowiadał ludziom o Jezusie nie tylko słowami, ale przede wszystkim przykładem swojego życia.

Herod chętnie słuchał nauczania Jana Chrzciciela. Słuchał, ale jednocześnie pozostawał na nie obojętny. Piękne słowa, dobrze ujęte problemy, nakazy, z którymi się zgadzał, ale tylko w teorii… nie w praktyce. Herod nie wypełniał słów Jana Chrzciciela. Zastanów się, czy nie jest też tak w twoim życiu. Czy słowa Jezusa, choć dobre i mądre, choć poruszają twoje serce, nie pozostają jałowe?

Proś Jezusa, by nauczył cię przyjmować Jego słowa i wcielać je w życie. Niech nie pozostaną w tobie martwe, ale niech nauczy cię żyć nimi i być w tym wytrwałym, wiernym Jemu.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
********

Jan Chrzciciel musiał doświadczyć całkowitego wyniszczenia (29 sierpnia 2015)

jan-chrzciciel-komentarz-liturgiczny-622x442

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jedna z najbardziej wstrząsających scen Ewangelii: prorok zostaje zabity z powodu kaprysu młodej dziewczyny, namówionej przez jej matkę! To jak gdyby ironia, farsa, całkowita kpina z powagi wiary w Boga jedynego, który jest Panem nieba i ziemi, i z posłania proroka. Bóg mówi w pierwszym dzisiejszym czytaniu do swojego Proroka:

 

Oto Ja czynię cię dzisiaj twierdzą warowną, kolumną żelazną i murem spiżowym przeciw całej ziemi, przeciw królom judzkim i ich przywódcom, ich kapłanom i ludowi tej ziemi. Będą walczyć przeciw tobie, ale nie zdołają cię [zwyciężyć], gdyż Ja jestem z tobą – wyrocznia Pana – by cię ochraniać (Jr 1,18n).

 

Jednak św. Jan został zabity. Czyżby Bóg nie chciał go obronić? Nie! Jan miał inną misję do spełnienia niż Jeremiasz. On przygotowywał drogę Synowi Bożemu. Kiedy doniesiono Panu Jezusowi o tym, co się stało, udał się na samotną modlitwę. Wiedział, że św. Jan Chrzciciel jest Jego prorokiem i jego śmierć zapowiada Jego własną śmierć. Rzeczywiście później Jego śmierć będzie w wymiarze ludzkim podobną tragifarsą. Tak ją przeżywali uczniowie idący w dzień zmartwychwstania do Emaus:

 

To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali (Łk 24,19n).

 

Podobnie jak uczniowie Jezusa byli po śmierci Pana całkowicie rozbici, tak samo uczniowie Jana całkowicie załamani pogrzebali ciało Jana i przyszli do Jezusa. Takie wydarzenia wydają się podważać naszą wiarę w Boga miłosiernego, który nie tylko pragnie dobra człowieka, ale jest obecny w życiu każdego z nas i robi wszystko, aby nasze dobro się wypełniło. Wielu ludzi po takich doświadczeniach się załamuje. Bóg wydaje się bezsilny i to nawet wówczas, gdy wchodzi w grę życie Jego sług, którzy w Jego imię głoszą słowo, jak to było w przypadku Jana. Jest to niezmiernie trudne doświadczenie. Wszystko wydaje się tracić sens, jakikolwiek wysiłek, walka o dobro w wymiarze królestwa Bożego przegrywa pokonana całkowitą niedojrzałością, głupotą i wyuzdaną zmysłowością. Gdzie tu szukać sensu?

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Jr 1, 17-19; Mk 6, 17-29

Dopiero w tym kontekście trzeba przeczytać słowa Pana Jezusa: Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je (Mk 8,35). Na tym polega krzyż Chrystusa. Dopiero w takiej ostatecznej „klęsce”, gdy zawierzymy Bogu jak Jezus na krzyżu: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego (Łk 23,46), prawdziwie wszystko oddajemy Bogu i pozwalamy Mu w nas dokonać tego, co wydaje nam się nawet niewyobrażalne. Wtedy także okaże się, najczęściej już nie dla nas, ale dla innych, że ziarno wrzucone w ziemię przynosi obfity owoc.

Wydaje się, że wielu szlachetnych ludzi, mających bardzo dobre zamiary, poświęcających swoje życie dla Kościoła, w obliczu takiego doświadczenia załamuje się, odchodzi i szuka gdzie indziej sposobów realizacji swoich „dobrych” zamierzeń. Nie potrafili obumrzeć. Nie zrozumieli logiki krzyża. Nie dotarły do nich słowa głoszące, że trzeba umrzeć, aby prawdziwie odnaleźć życie. Ale krzyż i tak stanie na ich drodze; być może w bardziej dramatycznym wymiarze, być może w postaci długo trwającego bólu braku wypełnienia swojej misji. To niebezpieczeństwo uchylenia się przed krzyżem nieustannie jest aktualne przed nami. Póki nie zrozumiemy logiki krzyża, nie zrozumiemy prawdziwie Chrystusa i Jego dzieła. Nie zrozumiemy, na czym polega wyzwolenie i nowe życie, jakie nam przynosi.

Jan Chrzciciel, największy z ludzi, jacy się narodzili z niewiasty, jak o nim powiedział Pan Jezus, musiał doświadczyć całkowitego wyniszczenia, aby prawdziwie wypełnić misję tego, kto przyszedł jako głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, Jemu prostujcie ścieżki (Mk 1,3).

Włodzimierz Zatorski OSB

http://ps-po.pl/2015/08/28/jan-chrzciciel-musial-doswiadczyc-calkowitego-wyniszczenia-29-sierpnia-2015/

*********

Liturgia bizantyjska
Tropary i kondiakon św. Jana Chrzciciela

Prekursor Pana w życiu jak i w śmierci
 

Jordan, przerażony Twoim przybyciem w ciele, o Chryste, zawraca drżąco swój bieg. Dokonując duchowej powinności, Jan umniejsza się w swojej bojaźni. Zastępy aniołów zdumiały się, widząc Cię w rzece, ochrzczonego w ciele. Anioły ciemności zostały oświecone i śpiewamy Tobie, Panie, który się objawiasz i jaśniejesz we wszechświecie.

Pamięć o sprawiedliwym powinna być podsycana, ale tobie, Janie Prekursorze, wystarcza świadectwo Pana. Prawdziwie jesteś najbardziej godnym czci ze wszystkich proroków, bowiem zostałeś uznany za godnego, by ochrzcić w wodach Tego, którego inni prorocy jedynie zapowiadali. To dlatego, walcząc w imię prawdy za życie, poszedłeś głosić aż do krainy śmierci Boga, który pojawił się w ciele, który gładzi grzechy świata (J 1,29) i lituje się nad nami.

Chwalebne męczeństwo Prekursora było etapem w dziele zbawienia, skoro nawet w przybytku śmierci ogłaszał przyjście Zbawiciela. Niech jęczy teraz Herodiada. Żądała tego bezbożnego zabójstwa, bo nie umiłowała prawa Bożego ani życia wiecznego, ale iluzje, które trwają tylko chwilę.

**********

https://youtu.be/aWFm2faKn6o
*********

*********************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

29 SIERPNIA

 

***********

Męczeństwo św. Jana Chrzciciela

 

Męczeństwo św. Jana Chrzciciela

Jan Chrzciciel był jedynym synem kapłana Zachariasza i Elżbiety, krewnej Najświętszej Maryi Panny. Jego cudowne narodzenie i posłannictwo zwiastował Anioł Gabriel Zachariaszowi, kiedy ten sprawował w świątyni swe funkcje kapłańskie. Jan urodził się sześć miesięcy przed narodzeniem Chrystusa.
Bardzo wcześnie, może już w dzieciństwie, Jan udał się na pustynię. W piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza rozpoczął swą misję poprzednika i zwiastuna Zbawiciela. Czynił to na pustkowiu, nad Jordanem, w Betanii, później w Ainon niedaleko Salim. Zjawienie się Jana i jego wystąpienia odbijały się szerokim echem po Palestynie i okolicznych krajach. Sprawiła to wiadomość, że oczekiwany Zbawiciel już pojawił się na ziemi. Jan prowadził pokutniczy i pustelniczy tryb życia. Chrzcił wodą ciągnące do niego tłumy. Ochrzcił również Jezusa.

Głowa św. Jana Chrzciciela Zainteresował się nim także władca Galilei, Herod II Antypas. Być może sam Jan udał się do niego, by rzucić mu w oczy: “Nie wolno ci mieć żony twego brata”. Rozgniewany władca nakazał go aresztować i osadzić w twierdzy Macheront. W czasie uczty urodzinowej pijany król pod przysięgą zobowiązał się dać córce Herodiady, Salome, wszystko, o cokolwiek poprosi. Ta po naradzie z matką zażądała głowy Jana Chrzciciela. Zginął on ścięty mieczem. Był ostatnim prorokiem Starego Testamentu.

Jan Chrzciciel jest jedynym świętym, którego Kościół czci w ciągu roku dwukrotnie: 24 czerwca – w uroczystość jego narodzenia, i 29 sierpnia – we wspomnienie jego męczeńskiej śmierci.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-29a.php3

**********

Zobacz także:
*********
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Rzymie – św. Sabiny. Była zapewne fundatorką starożytnej bazyliki, której główne zarysy są po dziś widoczne w Wiecznym Mieście. Legenda, którą prawdopodobnie zredagowano w VI stuleciu i której zaufać nie można, uczyniła z niej męczennicę pierwszych wieków.

oraz:

św. Adelfa, biskupa (+ V w.); świętych męczenników Andrzeja, prezbitera, i Hipacego, biskupa (+ ok. 740); świętych męczenników Eutymiusza i jego syna Krescencjusza (+ koniec III w.); świętych męczenników Jana z Perugii, prezbitera, i Piotra z Sassoferrato, zakonnika (+ 1231); św. Mederyka, prezbitera (+ ok. 700); św. Sebbusa, króla Anglii (+ 690)

 

**********************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

********

głupota

Podobne jest królestwo niebieskie do dziesięciu panien. Mt 25, 1 – 13

Zanim o pannach i głupocie, to najpierw chciałem zahaczyć o temat woli Bożej. Bo wszyscy chcą ją pełnić, ze mną włącznie, ale mam wrażenie, że mało kto wie, co to jest i z czym to się je. Znam ludzi, którzy wiele lat drepczą w miejscu i zadręczają się tym, że chcieliby pełnić tę wolę, lecz… jej nie znają. Na dodatek Bóg jakoś nie zamierza „łaskawie” im jej objawić i oni nie wiedzą, co w życiu robić. Jest wtedy niebezpieczeństwo, że na końcu życia usłyszę: „sługo zły i gnuśny… trzeba było talent oddać bankierom…”. Bo mogę zakopać ów talent, czyli co? Swoje życie. Mogę nie chcieć angażować się w swoje życie, mogę stać w miejscu i czekać na jakiś „cud”. Tymczasem życie to ryzyko, miłość to ryzyko i w to ryzyko trzeba się zaangażować. Jak ci dwaj, którzy swoje talenty puścili w obieg (wcale nie wiedząc, czy im się uda – nie to było najważniejsze, a może właśnie jest tak, że kiedy talenty się puszcza w obieg, to zawsze się zyskuje?)

A dlaczego o woli Bożej? Bo św. Paweł pisze dzisiaj, że „wolą Bożą jest wasze uświęcenie…” (1 Tes 4, 1-8). Tu nie jest napisane, co konkretnie trzeba robić i jaką drogą w życiu iść. Bogu zależy na moim uświęceniu i to jest Jego wolą, to jest Jego CHCĘ. A jak? Można iść nawet tak pokręconą drogą, jak dzisiejszy patron, św. Augustyn (z konkubiną, heretykami, aż doszedł do poznania Prawdy i bycia jednym z wielkich doktorów Kościoła zachodniego). Wola Boża idzie po linii naszych najgłębszych pragnień i tam jej należy szukać. Nie kaprysów czy zachcianek, lecz najgłębszych pragnień, które On sam w nas włożył. Mogę czekać na Archanioła, który mi wolę Bożą ogłosi w specjalnym orędziu, ale to nigdy nie nastąpi.  Mam słuchać serca, do którego Bóg mówi i mam działać, zaangażować się w miłość.

Panny głupie… wszyscy jakoś czepiają się tej oliwy, której one nie miały i każdy ma swój pomysł, czym ona miałaby być. Może pobożnością, może mądrością, roztropnością, może miłością, czystością… Mi się wydaje, że tu wcale nie o oliwę chodzi. Kiedy one wracają z tą oliwą (zakupioną pewnie w jakimś sklepie nocnym), to oliwa nie jest wcale warunkiem wejścia na imprezę. Jakie one wszystkie dostały polecenie o północy? „Oblubieniec nadchodzi, wyjdźcie mu na spotkanie!” I co robią głupie? Zamiast wykonać polecenie, szukają oliwy. I na tym, według mnie, polegała ich głupota. One miały czekać i wyjść po Oblubieńca. Nie ważne, czy z oliwą, czy bez. Skoro jej zapomniały – trudno. I tak sobie myślę i sam siebie zachęcam… że gdyby mi kiedy zabrakło mądrości, albo pobożności, albo czegokolwiek innego, żebym, broń Boże, nie szukał czegokolwiek innego, tylko wyszedł naprzeciw przychodzącego Oblubieńca. On już się zatroszczy o to, by uzupełnić moje braki. Inaczej może się okazać, że ze swoją głupotą zostanę sam przez całą wieczność…

http://ginter.sj.deon.pl/glupota/

*********

Zegar długu, tykanie łaski

Przejmujące słowa św. Faustyny, aż „dreszcz przechodzi po kościach” (© Michał Bałucki), gdy odnieść je nie tyle do „godziny” mojej osobistej relacji z Bogiem, ile do pewnego „etapu” historii zbawienia, który będzie dany wspólnocie wierzących a może nie zostać przez nią przyjęty.

„Łaska, która jest dla mnie w tej godzinie, nie powtórzy się w godzinie drugiej. Będzie mi dana w godzinie drugiej, ale już nie ta sama. Czas przechodzi, a nigdy nie wraca. Co w sobie zawiera, nie zmieni się nigdy; pieczętuje pieczęcią na wieki” (Dz. 62).

Szczecin Zamek Ksiazat Pomorskich zegar sloneczny I.jpg, źródło: Wikimedia Commons
Szczecin Zamek Ksiazat Pomorskich zegar sloneczny I.jpg, źródło: Wikimedia Commons

Kołem się toczy historia łaski; powtarza się, ale nigdy tak samo, bo Bóg posuwa historię naprzód. Wszak nie kto inny tylko On wyrwał historię z zaklętego kręgu. Właśnie tykająca łaska „pcha” historię zbawienia ku celowi. Uprawia magiczne myślenie ten, kto chciałby wrócić historię lub szukać w niej nauczycielki, która zamiast uczyć samodzielnego myślenia – podpowiada gotowe rozwiązania. Czas łaski na dany czas przechodzi, a nigdy nie wraca. Gdy nie zostaje wykorzystany w ogóle, lub gdy przyjmuje się go jedynie – by raz jeszcze zacytować dziewiętnastowiecznego felietonistę – „w dozie homeopatycznej”, zaciągnięta wina rośnie, jak na zegarze długu publicznego.

„Druga godzina” łaski podarowanej w ramach Boskiej ekonomii zbawienia będzie odbierana przez wspólnotę wierzących różnie, w zależności od tego, co uczyniła ona z łaską „pierwszej godziny”. Posuwanie się historii zbawienia naprzód, ku celowi, nie musi oznaczać postępu, gdy chodzi o stopień przyswojenia wcześniejszej łaski. Z kolei nawet ta grzeszna „bezwładność” w nienadążaniu z przyjęciem łaski danego czasu nie ma władzy nad łaskawą opatrznością, jaką Bóg raczy sprawować w każdej godzinie.

Gdańsk Bazylika Mariacka (zegar astronomiczny).jpg, źródło: Wikimedia Commons
Gdańsk Bazylika Mariacka (zegar astronomiczny).jpg, źródło: Wikimedia Commons

Bezprecedensowe wydarzenie Ukrzyżowania stanowi tutaj precedensowy wzorzec działania Bożego. Mimo, że bezpośrednim powodem śmierci Pana była niewiara ludzi, to przecież został On wydany z woli Bożej (por. Dz 2,23). Można by powiedzieć, że Bóg jest większy od grzechu człowieka; ale tylko dlatego, że pozwolił sobie (raczej: nam) na bycie – w pewnym sensie – mniejszym; że poddał się skutkom odrzucenia łaski. Łaskę godziny drugiej, gdy pierwszą się roztrwoniło, otrzymuje bankrut za cenę krwi Chrystusa, i warto o tym dłużnikowi pamiętać.

A przy tym nie zapominać, że gdzie Chrystus, tam i Kościół; nie zamykać oczu na to, że wydarzenie Paschy stać się musi również udziałem tych, dla których Pan umarł i zmartwychwstał. Niektórym myli się nadzieja na ostateczną szczęśliwość z oczekiwaniem optymistycznej przyszłości ziemskiej; łaska „godziny” wiecznej przesłania takim trudną łaskę godziny tego czasu, który ma do chwały prowadzić. „Kościół wejdzie do Królestwa jedynie przez tę ostateczną Paschę, w której podąży za swoim Panem w Jego Śmierci i Jego Zmartwychwstaniu” (KKK 677).

Przy czym nie należy sobie, wspólnoto wierzących, schlebiać podobieństwem Ciała do Głowy Kościoła, raczej zauważyć właśnie niepodobieństwo, ze względu na które święty Oblubieniec wydaje siebie samego, aby uświęcić i oczyścić skalaną Oblubienicę (por. Ef 5,25-27). Co z zielonym drzewem uczynili, to stanie się i z suchym (por. Łk 23,31), ale właśnie ze względu na ową suchość – odrzucenie łaski wcześniejszej – wyświadczona została łaska świeża. Tylko dlatego, że gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej Bóg wylewa swoją łaskę (por. Rz 5,20), po łasce Paschy otrzymuje Kościół łaskę uczestnictwa w Passze.

Łaska tej paschalnej godziny już się nie powtórzy w godzinie drugiej. „Co w sobie zawiera, nie zmieni się nigdy; pieczętuje pieczęcią na wieki”.

Sławomir Zatwardnicki

http://teologia.deon.pl/zegar-dlugu-tykanie-laski/

**********

Zmagania z tymi samymi grzechami

Marek Blaza SJ

Czy chodzić do spowiedzi, skoro ciągle powtarzam te same upadki moralne?

Pytanie to właściwie może pojawić się w życiu każdej osoby wierzącej, świadomej własnych słabości, zmagającej się nieustannie ze swoimi grzechami i przystępującej regularnie do sakramentu pojednania. Częstokroć wierni zadający sobie to pytanie zastanawiają się poważnie nad dalszą zasadnością przystępowania do sakramentu pokuty. Dlatego też niektórzy z nich ulegają zwątpieniu i zarzucają praktykę spowiedzi, inni natomiast nadal przystępują do spowiedzi, jednak bez wewnętrznego przekonania i nadziei na możliwość zmiany grzesznego postępowania. W przypadku tych ostatnich istnieje ponadto stosunkowo duże niebezpieczeństwo sprowadzenia sakramentu spowiedzi jedynie do wypowiadania przepisanych formułek i wykonywania odpowiednich gestów. Wówczas najbardziej na rutynę zdaje się narażona spowiedź przed stałym spowiednikiem. W takim bowiem wypadku penitent mógłby wręcz opisywać ojcu duchownemu stan swojego ducha lakonicznym stwierdzeniem: „To samo”, na które spowiednik mógłby odpowiadać: „Za pokutę odmów to, co zawsze”. A zatem już te skrajne, ale jednocześnie możliwe do zaistnienia przypadki pokazują zasadność pytania o sens spowiedzi przy jednoczesnym powtarzaniu tych samych grzechów.

Aby jednak odpowiedzieć na powyższe pytanie, najpierw warto zwrócić uwagę na przyczyny, które mogą wywołać wątpliwości dotyczące sensu przystępowania do sakramentu pojednania i spowiadania się z tych samych grzechów. Jednym z istotnych powodów zdaje się tu rozumienie i wypełnianie żalu za grzechy oraz związanego z nim postanowienia poprawy, czyli nieodzownych aktów penitenta, bez których właściwie autentyczna spowiedź jest wręcz niemożliwa. Przypomina o tym również Katechizm Kościoła Katolickiego: „Wśród aktów penitenta żal za grzechy zajmuje pierwsze miejsce. Jest to ból duszy i znienawidzenie popełnionego grzechu z postanowieniem niegrzeszenia w przyszłości” (KKK 1451). A zatem, w sakramencie pojednania grzech osądzany jest z perspektywy przeszłości (żal za grzechy) i wiąże się jednocześnie z postanowieniem poprawy dotyczącym przyszłości. Dlatego przynajmniej niektórzy penitenci odnoszą wrażenie, że sam żal za grzechy jest „łatwiejszy do wypełnienia” od postanowienia poprawy, ponieważ potępienie popełnionego grzechu odnosi się do rzeczywistości przeszłej, dokonanej, której już nie można w żaden sposób zmienić. Natomiast postanowienie poprawy dotyczy przyszłości, której przecież nie da się przewidzieć.

Dlatego też postanowienie przy okazji każdej spowiedzi, że nie będzie się grzeszyć, może u niektórych penitentów wzbudzać pewne wątpliwości, zwłaszcza u tych, którzy wpadli w jakiś nałóg. Pytają oni: „Jak mogę obiecać Bogu, że więcej nie będę grzeszyć, skoro nie wiem, na ile starczy mi sił, aby tę obietnicę spełnić?”. Wątpliwość dotycząca sensu przystępowania do sakramentu pokuty przy jednoczesnym popełnianiu tych samych grzechów tym bardziej się potęguje, jeśli warunki dobrej spowiedzi zostaną porównane do tych, które należy spełniać przy wyborze powołania do małżeństwa, kapłaństwa czy stanu zakonnego. Chodzi tu zwłaszcza o wewnętrzne przekonanie o słuszności podjętego wyboru. Jego potwierdzenie z jednej strony wyraża się w sposób zewnętrzny w momencie przyjmowania sakramentu małżeństwa czy kapłaństwa albo składania ślubów zakonnych, z drugiej zaś – zawsze odnosi się do przyszłości, podobnie jak postanowienie poprawy w sakramencie pojednania. Stąd w tym momencie znów pojawia się pytanie, czy osoba decydująca się na życie w stanie małżeńskim, kapłańskim czy zakonnym może obiecać Bogu, że nigdy z raz obranej drogi życiowej nie zrezygnuje? Przecież znanych jest wiele przykładów niewierności danemu wcześniej słowu. Mimo to odpowiedź Kościoła na to pytanie jest jednoznaczna. Gdyby było inaczej, nikt nie mógłby zawrzeć sakramentu małżeństwa, przyjąć święceń kapłańskich, złożyć ślubów zakonnych i wreszcie przystępować do sakramentu pojednania. A zatem, sama obietnica złożona Bogu lub wobec Boga, w tym także postanowienie poprawy w przyszłości, odzwierciedla stan woli człowieka w momencie jej składania. Z drugiej strony, w samej obietnicy zawarta jest także intencja jej dotrzymania w przyszłości. Jeśli te dwa warunki przy składaniu obietnicy są spełnione, wówczas nie ma powodu do podważania autentyczności postanowienia poprawy i sensowności samej spowiedzi.

Innym powodem, dla którego niektórzy penitenci zaczynają stronić od przystępowania do sakramentu pojednania przy skłonności do popełniania tych samych grzechów, jest lęk przed spotkaniem się z kapłanem, który już raz albo kilka razy usłyszał to samo wyznanie win. Lęk ten zdaje się dotyczyć nie tyle tych penitentów, którzy mają stałego spowiednika, ile raczej tych, którzy z powodu konieczności wyznania tych samych grzechów starają się tak dobierać spowiedników, aby ci ostatni nie zorientowali się, że penitent za każdym razem się powtarza. Takie zachowanie nie tylko związane jest z poczuciem wstydu, ale także z poważną obawą, że nawet najbardziej wyrozumiały i cierpliwy spowiednik, słuchający przy każdorazowej spowiedzi tych samych grzechów, w końcu nie wytrzyma i stwierdzi brak szczerego postanowienia poprawy, a może też i żalu za grzechy, co oznaczałoby, iż taki penitent nie mógłby otrzymać sakramentalnego rozgrzeszenia. Czy jednak faktycznie tego rodzaju obawy ze strony osób spowiadających się zawsze z tych samych grzechów są uzasadnione? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy najpierw zwrócić uwagę, iż w sakramencie pojednania spowiednik spełnia funkcję nie tylko sędziego i nauczyciela, ale także lekarza. Sam Chrystus nazywany jest przecież Lekarzem dusz i ciał. Dlatego też grzech wyznawany w sakramencie pokuty nie może być postrzegany jedynie w kategoriach prawnych, jako wykroczenie czy obraza Boga, ale winien być pojmowany także jako choroba duchowa. Wówczas grzechy często powtarzające się mogłyby odpowiadać chorobom przewlekłym, a do tzw. chorób nieuleczalnych należałoby zaliczyć zatwardziałość i dobrowolne trwanie w złu.

Odwołując się zatem do analogii zachodzącej między chorobą fizyczną a grzechem rozumianym jako choroba duchowa, należy zwrócić uwagę na kolejne podobieństwo tych dwóch rzeczywistości: tak jak każdy człowiek bardziej jest podatny na jeden rodzaj chorób, tak też w życiu duchowym bardziej jest on podatny na popełnianie tych, a nie innych grzechów. Przypomina o tym między innymi jedna z reguł zawartych w ćwiczeniach duchownych św. Ignacego Loyoli, dotycząca rozeznawania duchów. św. Ignacy porównuje w niej diabła do dowódcy wojskowego, pragnącego zdobyć jakąś twierdzę warowną: „Dowódca wojskowy, rozbiwszy obóz i zbadawszy siły i środki [obronne] jakiegoś zamku, atakuje od strony najsłabszej. Podobnie i nieprzyjaciel natury ludzkiej krąży i bada ze wszech stron wszystkie nasze cnoty […], a w miejscu, gdzie znajdzie naszą największą słabość i brak zaopatrzenia ku zbawieniu wiecznemu, tam właśnie nas atakuje i stara się zdobyć” (Ćd 327). Powyższa reguła może pomóc lepiej zrozumieć penitentowi spowiadającemu się wciąż z tych samych grzechów istotę działania złego ducha i jego sposób kuszenia. Szatan bowiem, choć nie ma bezpośredniego dostępu do duszy ludzkiej tak jak Bóg, to jednak bardzo dobrze zna słabości każdego człowieka.

Wracając do analogii zachodzącej między grzechem a chorobą, należy zauważyć, iż słabości nie dotyczą jedynie życia duchowego, ale także zdrowia fizycznego człowieka. Jeśli bowiem ktoś od urodzenia ma słabe serce, bardziej będzie podatny na choroby sercowe niż ludzie cieszący się zdrowym sercem. Z drugiej strony, człowiek zdający sobie sprawę z wątłej kondycji swego serca może podjąć odpowiednie kroki zapobiegawcze, dzięki którym zmniejszy prawdopodobieństwo zachorowania na poważną chorobę sercową. Tego rodzaju profilaktyka ma również zastosowanie w życiu duchowym, a zwłaszcza w sakramencie pojednania, kiedy przy pomocy Bożej łaski penitent może przed spowiednikiem nazwać swoje słabości po imieniu i nieustannie poszukiwać odpowiednich środków do zapanowania nad nimi, tak aby nie stawały się okazją do popełniania wciąż tych samych grzechów.

Spowiadanie się z tych samych grzechów podczas każdorazowego przystępowania do sakramentu pokuty jest zjawiskiem zwyczajnym i w żadnym razie nie oznacza, iż penitent nie żałuje za grzechy czy nie chce poprawy, koniecznej do otrzymania rozgrzeszenia. Właściwie trudniej jest sobie wyobrazić sytuację, w której penitent za każdym razem wyznaje zupełnie inne grzechy. W takim wypadku wręcz rodzi się pytanie, w jaki sposób leczyć osobę, która za każdym razem cierpi na inną chorobę? Czyż nie mamy wtedy do czynienia z symulantem albo ze skrupulantem?

Łudziłby się wielce ten penitent, który uwierzyłby, że nadejdzie w jego życiu dzień, kiedy nie będzie już musiał przystępować do spowiedzi z powodu osiągnięcia świętości już tu, na ziemi. Raczej winniśmy pamiętać, iż Chrystus w sakramencie pojednania nie wymaga od człowieka rzeczy niemożliwych, a jedynie szczerego oddania się Bogu i zdania się na działanie Jego łaski, z pomocą której będzie mógł podjąć skuteczną walkę ze swoimi grzechami.

http://www.zycie-duchowe.pl/art-4912.zmagania-z-tymi-samymi-grzechami.htm

***********

O autorze: Słowo Boże na dziś