Naucz nas liczyć dni nasze, byśmy zdobyli mądrość serca. – Czwartek, 27 sierpnia 2015 św. Moniki, wspomnienie

486055_567175973310696_1852307790_n

Myśl dnia

Wolność jest władzą, jaką mamy nad samym sobą.

Hugo Grotius

Gdybyśmy wiedzieli kiedy umrzemy i kiedy będzie koniec świata, to nigdy nie nauczylibyśmy się miłości.
Mieczysław Łusiak SJ
Znalazłeś bojaźń w prawdzie, teraz szukasz odwagi w kłamstwie… (autor nieznany)
****************
3 - marana tha!
Panie, wyglądam Twojego oblicza i wypatruję Twojego przyjścia. Jesteś obecny w tych wszystkich ludziach, którzy potrzebują mojej pomocnej dłoni, dobrego słowa i uśmiechu. To przez nich każdego dnia przychodzisz do mnie.

CZWARTEK XXI TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE  (1 Tes 3,7-13)

Dziękczynienie za wiarę Tesaloniczan

Czytanie z Pierwszego listu świętego Pawła Apostoła do Tesaloniczan.

Zostaliśmy dzięki wam, bracia, pocieszeni: przez wiarę waszą we wszelkiej potrzebie i naszym ucisku. Teraz bowiem ożyliśmy, gdy wy przy Panu stoicie. Jakież bowiem podziękowanie możemy za was Bogu złożyć, za radość, jaką mamy z powodu was przed Bogiem naszym? Gorąco modlimy się we dnie i w nocy, abyśmy mogli dopełnić tego, czego brak waszej wierze.
Drogę naszą do was niech utoruje sam Bóg, Ojciec nasz, i Pan nasz Jezus. A Pan niech pomnoży liczbę waszą i niech spotęguje waszą wzajemną miłość do wszystkich, jaką i my żywimy do was; aby serca wasze utwierdzone zostały jako nienaganne w świętości wobec Boga, Ojca naszego, na przyjście Pana naszego Jezusa wraz ze wszystkimi Jego świętymi.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 90,3-4.12-13.14 i 17)

Refren: Nasyć nas, Panie, Twoim miłosierdziem.

Obracasz w proch człowieka *
i mówisz: „Wracajcie synowie ludzcy”.
Bo tysiąc lat w Twoich oczach +
jest jak wczorajszy dzień, który minął, *
albo straż nocna.

Naucz nas liczyć dni nasze, *
byśmy zdobyli mądrość serca.
Powróć, o Panie, jak długo będziesz zwlekał? *
Bądź litościwy dla sług Twoich!

Nasyć nas o świcie swoją łaską, *
abyśmy przez wszystkie dni nasze mogli się radować i cieszyć.
Dobroć Pana, Boga naszego, niech będzie nad nami: +
i wspieraj pracę rąk naszych, *
dzieło rąk naszych wspieraj.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Mt 24,42a.44)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Czuwajcie i bądźcie gotowi,
bo w chwili, której się nie domyślacie,
Syn Człowieczy przyjdzie.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 24,42-51)

Wezwanie do czujności

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Czuwajcie, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby się włamać do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie.
Któż jest tym sługą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowił nad swoją służbą, żeby na czas rozdawał jej żywność? Szczęśliwy ów sługa, którego pan, gdy wróci, zastanie przy tej czynności. Zaprawdę powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem.
Lecz jeśli taki zły sługa powie sobie w duszy: «Mój pan się ociąga», i zacznie bić swoje współsługi, i będzie jadł i pił z pijakami, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna. Każe go ćwiartować i z obłudnikami wyznaczy mu miejsce. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”.

Oto słowo Pańskie.

 

*********************************************************************************************************************

KOMENTARZ

 
Wyczekując Pana

Jezus przypomina uczniom, aby czuwali. Czuwaniu towarzyszy zawsze pewne napięcie. Gdy czekamy na kogoś, na kim nam zależy, nie śpimy, ale wytężamy wzrok i słuch, oczekując jego przyjścia. Chrześcijanin, który wyczekuje Pana, stara się tak żyć, aby nie przeoczyć Jego powtórnego przyjścia. Często się modli. Żyje słowem Bożym i Eucharystią. Spełnia uczynki miłosierdzia. Jest człowiekiem rześkim i nie popada w apatię. Nie boi się przyszłości, bo całą nadzieję pokłada w Bogu.Panie, wyglądam Twojego oblicza i wypatruję Twojego przyjścia. Jesteś obecny w tych wszystkich ludziach, którzy potrzebują mojej pomocnej dłoni, dobrego słowa i uśmiechu. To przez nich każdego dnia przychodzisz do mnie.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
***********

#Ewangelia: Dobrze, że Pan zwleka

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Jezus powiedział do swoich uczniów: “Czuwajcie, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby się włamać do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie.

       

Któż jest tym sługą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowił nad swoją służbą, żeby na czas rozdawał jej żywność? Szczęśliwy ów sługa, którego pan, gdy wróci, zastanie przy tej czynności. Zaprawdę powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem.

       

Lecz jeśli taki zły sługa powie sobie w duszy: «Mój pan się ociąga», i zacznie bić swoje współsługi, i będzie jadł i pił z pijakami, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna. Każe go ćwiartować i z obłudnikami wyznaczy mu miejsce. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”.

 

Rozważanie do Ewangelii

Gdybyśmy wiedzieli kiedy umrzemy i kiedy będzie koniec świata, to nigdy nie nauczylibyśmy się miłości. Nasza dobroć względem innych byłaby czystym wyrachowaniem: “Muszę się dobrze zachowywać, bo Pan niedługo przyjdzie”. Dlatego jesteśmy i będziemy poddawani pokusie myślenia, że skoro “mój pan się ociąga”, to mogę “bić swoje współsługi” i “ucztować z pijakami”. Nasza miłość musi przejść przez próbę takiej pokusy. W konfrontacji z nią nasza miłość się oczyszcza. Dlatego dobrze, że Pan Jezus w naszym przekonaniu często zwleka, wręcz “ociąga się” i nie znamy dnia, ani godziny, kiedy przyjdzie po nas.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2544,ewangelia-dobrze-ze-pan-zwleka.html

***********

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 24, 42-51

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Chris_Parfitt / Foter / Creative Commons Attribution 2.0 Generic / CC BY 2.0)

Zawsze być gotowym i czujnym…

 

Potrzeba czujności. Przypowieść o słudze wiernym i niewiernym
Jezus powiedział do swoich uczniów:  «Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie.

Któż jest tym sługą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowił nad swoją służbą, żeby na czas rozdał jej żywność? Szczęśliwy ów sługa, którego pan, gdy wróci, zastanie przy tej czynności. Zaprawdę, powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem.

 

Lecz jeśli taki zły sługa powie sobie w duszy: “Mój pan się ociąga”, i zacznie bić swoje współsługi, i będzie jadł i pił z pijakami, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna. Każe go ćwiartować i z obłudnikami wyznaczy mu miejsce. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów».

 

Opowiadanie pt. “O Indianinie z uchem przy ziemi”
Kowboj (oczywiście na koniu i z koltem) przemierza prerie. W pewnym momencie widzi, że na drodze leży Indianin z uchem przy ziemi, jakby czegoś nasłuchiwał. – Wodzu, co ty tu robisz? – zapytał jeździec.

– Wielka blada twarz, czerwone włosy, biały Renault z owczarkiem na tylnim siedzeniu, rejestracja WXB4071, w kierunku na zachód… – wyrecytował z przerwami czerwonoskóry.

 

– Nie chcesz mi chyba wmówić, że ty to wszystko słyszysz, gdy przystawisz ucho do ziemi – zaoponował kowboj . – Kiedy ja wcale nie nasłuchuję ziemi. Ten idiota mnie przejechał…

 

Refleksja
Mamy tak wiele planów i nadziei z nimi związanych. Tymczasem rzeczywistość bezwzględnie weryfikuje to, co chcemy, aby się stało. Jak wiele ludzkich planów nie zostało zrealizowanych, gdyż nagła – nie planowana przez nas nigdy – śmierć niweczy nasze nadzieje. Dlatego trzeba żyć tak, jakby każdy dzień był naszym ostatnim. Nie może jednak w nas wywoływać to bojaźni, a raczej realizm, że to co dzieje się tu i teraz jest bardzo ważne…

 

Jezus zachęca nas do czujności, bo dzięki niej będziemy przygotowani na najgorsze. Co nie oznacza, że mamy zakładać w naszym życiu wszystko co najgorsze. Nie! Taka postawa powinna być obca chrześcijańskiej nadziei. Czujność powinna być częścią naszego życia, bo związana jest z bezpieczeństwem oraz poczuciem ludzkiego realizmu…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jak realizować plany i marzenia?
2. Dlaczego bojaźń niszczy w nas marzenia?
3. Dlaczego czujność jest podstawą mądrości?

 

I tak na koniec…
Znalazłeś bojaźń w prawdzie, teraz szukasz odwagi w kłamstwie… (autor nieznany)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,732,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-24-42-51.html

**********

Św. Moniki

0,33 / 10,59
Spróbuj na chwilę oderwać się od swoich obowiązków i myśli. Stań w obecności Boga, który mówi do ciebie w Ewangelii. Poproś Ducha Świętego, aby ukazał ci Słowa skierowane do ciebie.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Marka
Mt 24, 42-51
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. Któż jest tym sługą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowił nad swoją służbą, żeby na czas rozdał jej żywność? Szczęśliwy ów sługa, którego pan, gdy wróci, zastanie przy tej czynności. Zaprawdę, powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem. Lecz jeśli taki zły sługa powie sobie w duszy: „Mój pan się ociąga”, i zacznie bić swoje współsługi, i będzie jadł i pił z pijakami, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna. Każe go ćwiartować i z obłudnikami wyznaczy mu miejsce. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów».Co to znaczy być gotowym? Jezus w ten sposób zwraca się do swoich uczniów – „Bądźcie gotowi”. A czy ty już jesteś gotowy? Przyjrzyj się, ile spraw czeka na dokończenie w twoim życiu. A może są pewne relacje, nad którymi powinieneś popracować?W niedzielę, kiedy wszystko jest posprzątane, chętnie przyjmujemy gości, jednak czy każdego dnia nie powinieneś być gotowy na ich przyjście? Podobnie twoje serce powinno pragnąć przyjścia Jezusa nie tylko w czasie niedzielnej Mszy, ale każdego dnia. Takie też jest chrześcijaństwo – jest nieustannym oczekiwaniem, czuwaniem na Jego przyjście. Warto dzisiaj spojrzeć na serce i zobaczyć, czy jest w nim porządek.W codziennym oczekiwaniu na przyjście Jezusa pomaga regularna modlitwa, wieczorny rachunek sumienia czy też Eucharystia. Jezus nie pozostawia cię samego, ale chce być blisko ciebie i oczekuje na ciebie każdego dnia. To od ciebie zależy, czy jesteś gotowy, aby przyjąć Jego pomoc.Podziękuj Jezusowi, że zawsze przychodzi we właściwej porze, we właściwym czasie. Zaproś Go dzisiaj do swego serca, by uczynił cię gotowym na Jego przyjęcie.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
***********

Czuwajcie i bądźcie gotowi

26 sierpnia 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

Zapewne wszyscy mamy takie pragnienie, aby za każdym razem móc w Słowie Bożym usłyszeć dobrą i radosną nowinę. Ale czy każde czytane Słowo Boże może być odebrane jako taka nowina: dobra i radosna? Myślę, że tak. Także wtedy, gdy to Słowo porusza tematy trudne, gdy napomina i przestrzega.

Jednak na ogół trzeba się potrudzić, by w każdym Słowie Bożym odsłoniła się nam Jego ewangelijność. Z pomocą zawsze przychodzi Duch Święty.

Znalezione obrazy dla zapytania Czuwajcie i bądźcie gotowi

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Czuwajcie, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby się włamać do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. Któż jest tym sługą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowił nad swoją służbą, żeby na czas rozdawał jej żywność? Szczęśliwy ów sługa, którego pan, gdy wróci, zastanie przy tej czynności. Zaprawdę powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem. Lecz jeśli taki zły sługa powie sobie w duszy: «Mój pan się ociąga», i zacznie bić swoje współsługi, i będzie jadł i pił z pijakami, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna. Każe go ćwiartować i z obłudnikami wyznaczy mu miejsce. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów (Mt 24, 42-51).

Słowo Boże – zawsze olśniewa i raduje

Szukajmy Dobrej Nowiny w dzisiejszej perykopie. Najpierw weźmy do ręki klucz; jest nim, jak sądzę, treść wersetu przed Ewangelią: Czuwajcie i bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. W tym jednym złożonym zdaniu przypomniano nam kilka ważnych prawd. Wszystkie są ważne, a jedna z nich jest niebywale dobra i radosna. Radosne i niebywale dobre jest to, że Jezus Chrystus, zwący się tu Synem Człowieczym, znów przyjdzie!

  • Jeśli w Starym Testamencie myśli i serca wierzących (przynajmniej „świętej Reszty”) krążyły wokół obietnicy przyjścia Mesjasza, to po Jego pierwszym przyjściu nasze serca winny krążyć wokół obietnicy powtórnego Przyjścia Chrystusa!

– Wielkie i wspaniałe owoce pierwszego przyjścia Jezusa Chrystusa można by opisywać długo. W takim opisie trzeba by się odwołać do interdyscyplinarnego wysiłku wielu świadków i znawców chrześcijaństwa, by unaocznić Nowość i Piękno oraz bogactwo kultury przepojonej Duchem Jezusa…

  • Tymczasem wszyscy jesteśmy – optymistycznie licząc – dopiero w połowie drogi, gdy chodzi o olśnienie pierwszym Przyjściem Syna Bożego.
  • A co tu mówić o olśnieniu ważnością i wspaniałością tego, co sprawi powtórne Przyjście Pana?
  • Chciałoby się powiedzieć, że takie są czasy, iż (być może wszyscy) jesteśmy dość dalecy od radosnej fascynacji drugim Przyjściem Pana Jezusa.

Tymczasem dzisiejsze słowo Jezusa, a także szerszy kontekst dzisiejszej perykopy, mocno stawiają nam przed oczy właśnie drugie Przyjście Pana Jezusa. Jest tego ważny powód.

Te trzy: przeszłość i przyszłość oraz chwila obecna

Jezus najwyraźniej pragnie, byśmy intensywnie kierowali nasze myśli i serca ku Jego powtórnemu Przyjściu! Czy jednak to czynimy? Czy nie bywamy więźniami doczesności i „chwili obecnej”, często pojmowanej bardzo „ciasno”, nierzadko hedonistycznie, bez usytuowania jej w rozległym horyzoncie Bożego Planu Zbawczego.

  • Niestety, o potrzebie intensywnego zanurzenia w tu i teraz i stylach przeżywania chwili obecnej mówi się rzeczy mądre i … mniej mądre.
  • Swoje zapatrywania na sens chwili obecnej narzucają dziś często (poprzez potężne media) przewodnicy ślepi. Z wolnego wyboru lub z braku rozumu oświeconego Bożym Objawieniem (wiarą) wolą zapominać o tym, że tak cenną chwilę obecną można przeżywać autentycznie i mądrze jedynie wtedy, gdy ludzką wolność oświeca „blask prawdy”, bijący zarówno od tego, co było, jak i od tego, co będzie.

– Inaczej mówiąc, jedynie żywa pamięć o już dokonanych „wielkich dziełach Boga”, jak i serdeczna pamięć o zawrotnych obietnicach danych przez Chrystusa stwarza grunt pod sensowne i właściwe zanurzenie się w tu i teraz. Modlitewne rozpamiętywanie czynów Boga z przeszłości i z przyszłości pozwala uniknąć wielkich błędów w rozgrywaniu ludzkiej wolności.

Czy Pan jest blisko?

Wiele wskazuje na to, że nasze pokolenie otrzymuje wyjątkowo dużo proroczych zapowiedzi i znaków odnośnie bliskiego już Przyjścia Pana.

W „bezpieczny” sposób można by tu mówić za Dzienniczkiem św. Faustyny o iskrze, która wyjdzie z Polski i przygotuje świat na powtórne przyjścia Pana. Jan Paweł II tak mówił w Łagiewnikach w Krakowie 17 sierpnia 2002 r.: Niech się spełnia zobowiązująca obietnica Pana Jezusa, że stąd ma wyjść „iskra, która przygotuje świat na ostateczne Jego przyjście” (por. Dzienniczek, 1732).

  • Można by też, naśladując ostatnich Papieży, rozważać prorocze słowa Matki Bożej z Fatimy… To oczywiście cały wielki temat wezwań do nawrócenia, do czuwania, do pokuty; a także zapowiedzi rzeczy bolesnych – wojen, prześladowań, a w końcu triumf Niepokalanego Serca Maryi, triumf Bożej Miłości.
  • W sposób bardziej „ryzykowny” mógłbym odesłać do 10 tajemnic, danych przez Matkę Bożą w Medjugorje 1. Nie ma jeszcze ostatecznych kościelnych rozstrzygnięć, ale Pan Bóg nie czekając na „aprobatę” już potężnie działa…, zaś rzesze wiernych nawracają się, poszczą, modlą się, sięgają po Pismo Święte, współpracują z Bogiem w myśl zaleceń Matki Bożej. […]

W końcu pozostaje nam zapamiętać i wyciągać praktyczne wnioski z Jezusowej obietnicy i zachęty:

Czuwajcie i bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie.

  • Uwewnętrznianie prawdy zawartej w tym jednym zdaniu uchroni nas przed duchowym lenistwem i oddaniem się jakiemuś marnemu kultowi, np. jedzenia czy picia.
  • Świadomość niewiadomej liczby dni danych nam jeszcze czy to przed własną śmiercią, czy przed powrotem Pana – motywuje nas do szczerej i gorącej prośby słowami Psalmu:

Naucz nas liczyć dni nasze,
byśmy zdobyli mądrość serca.
Powróć, o Panie, jak długo będziesz zwlekał?
Bądź litościwy dla sług Twoich! (Ps 90).

Krzysztof Osuch SJ

1 Manara Miguel, Fanzaga Livio, Proroctwo o końcu świata. 10 Tajemnic Medjugorie, Wydawnictwo AA, ss336.

http://osuch.sj.deon.pl/2015/08/26/k-osuch-sj-czuwajcie-i-badzcie-gotowi-mt-24-42-51/

**********

KREATYWNE CZEKANIE

by Grzegorz Kramer SJ

Chodzi o to, by żyć trzeźwo i świadomie; by nie uciekać od świadomego przeżywania tego wszystkiego, co nas spotyka na co dzień. Mamy czuwać. Ktoś, kto czuwa, ma zmysły wyostrzone i cały jest nastawiony na różne sygnały. Prawdziwe czuwanie to bycie w gotowości i napięciu. A więc nie bycie rozlazłym kapciem.

Ten tekst pokazuje, że nie idzie o to, by się bać, by wszędzie wypatrywać diabła. Nie, jesteśmy chrześcijanami i mamy wypatrywać Pana. Być czujnym, to być gotowym. To znać siebie, albo przynajmniej pragnąć siebie poznać. I nie cackać się ze sobą samym. A skąd brać siły do tego czuwania? Z wiary, która jest łaską od Pana, ale jest też moją konkretną odpowiedzią. Polega ona przede wszystkim na  rozmawianiu z Nim, a potem na konkretnych decyzjach. Codziennych, małych i dużych. Wybieraniu tego, co wybrałby Jezus.

Czuwać nie znaczy żyć w stresie oczekiwania, w strachu przed tym, na którego się czeka. Czuwanie ma być czasem twórczym, zresztą Jezus opowiadając przypowieść, mówi o konkretnej robocie – wydzielanie żywności. Chrześcijaństwo nie jest czymś, co ma w nas generować strach czy wyrzuty sumienia. Ono jest sposobem na życie, w którym człowiek szuka ciągle nowych sposobów bycia twórczym.

Piekło grozi tym, którzy odpuszczają twórcze oczekiwanie, a idą za nudą.

I warto także przypomnieć, że Ten, na którego czekamy, JUŻ JEST! Mówienie o czekaniu może być wygodne, bo czekać jest prosto. Tymczasem On przyszedł i chce nas posłać. Do innych. Mówienie o przychodzeniu Boga, a tym bardziej o Jego odchodzeniu, może okazać się sprytnym wybiegiem, pozwalającym pobożnemu człowiekowi na święte lenistwo. Nic prostszego nad nieustanne czekanie. Czekając, nic więcej już nie muszę robić, gdy tymczasem Jezus pragnie nas posłać do roboty, do tych, pośród których sam żyje, byśmy wspólnie z Nim zaradzali biedom tego świata.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/08/27/kreatywne-czekanie/

*********

Didache – Nauczanie Pana do narodów przekazane przez dwunastu apostołów
§ 10 i 16

„Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie”
 

A gdy się już nasycicie, składajcie dziękczynienie w taki oto sposób:

„Dziękuję Ci, Ojcze Święty,
Za święte Imię Twoje,
Które z woli twojej zamieszkało w sercach naszych,
I za poznanie, i za wiarę, i za nieśmiertelność,
Które objawiłeś nam przez Jezusa, sługę Twego,
Tobie chwała na wieki! Amen…

Nade wszystko dziękujemy Ci za wielką potęgę Twoją.
Tobie chwała na wieki! Amen!

Pomnij, Panie, na Kościół Twój, i wybaw go od zła wszelkiego,
I uczyń doskonałym w miłości Twojej.
I zgromadź go z czterech stron świata, uświęcony,
W królestwie Twoim, które przygotowałeś dla niego,
Bo Twoja jest moc i chwała na wieki! Amen!

Niechaj przyjdzie łaska i przeminie świat!
Hosanna Bogu Dawidowemu!
Kto święty, niech podejdzie,
Kto nim nie jest, niech czyni pokutę!
Marana tha. Amen” (Ap 22,20)…

Czuwajcie nad życiem waszym! Niechaj pochodnie wasze nie gasną, nie rozluźniajcie pasów na biodrach waszych, lecz bądźcie gotowi, nie znacie bowiem godziny, w której Pan nasz przyjdzie (Łk 12,35; Mt 24,42nn). Gromadźcie się często razem, by szukać tego, co służy duszom waszym, gdyż cały czas waszej wiary na nic wam się nie przyda, jeśli nie staniecie się doskonali w ostatniej godzinie.

*********

Postawa czuwania związana jest z oczekiwaniem (27 sierpnia 2015)

Któż jest tym sługą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowił nad swoją służbą? (Mt 24,45).

 

Na tle groźnych mów Pana Jezusa do uczonych w Piśmie i faryzeuszów jakżeż inaczej brzmią dzisiaj Jego słowa skierowane do uczniów. W tym przypadku mówi pozytywnie o właściwym wypełnianiu posługi przewodniczenia innym. Kluczem do przyjęcia właściwej postawy jest czuwanie: Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie (Mt 24,42). Postawa czuwania związana jest z oczekiwaniem na przyjście Pana. Może ona wynikać z lęku o to, by nie zostać ukaranym przez Niego. Nie jest to jednak czuwanie, o które prawdziwie chodzi. Wierny sługa raczej wyczekuje Pana, pragnie, by on już przyszedł. I ten rodzaj czuwania jest swoistym wychyleniem się ku przyszłości. To, co istotne, to, co dla nas najważniejsze, jest przed nami, to się dopiero pojawi.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: 1 Tes 3, 7-13; Mt 24, 42-51

Działanie uczonych w Piśmie i faryzeuszy, których we wcześniejszym fragmencie Ewangelii Pan Jezus tak mocno napiętnował, było kierowane dbałością o to, co tu, na ziemi, konkretnie osiągalne: dobra opinia, władza, znaczenie… Chociaż mogli oni mówić nawet bardzo dobre rzeczy, także takie, które Pan Jezus polecał zachowywać jako dobre, to jednak sami całkowicie gubili się w tym, co doczesne, w istniejących układach. A to właśnie św. Paweł nazwie cielesnością. W Liście do Galatów pisze, że do uczynków ciała należą między innymi: nie­nawiść, spory, zawiść, gniewy, pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość (Ga 5,20n). Rozpoznajemy w nich czyny biorące się z pragnienia ustawienia się w świecie rozumianym jako „układy”, jak to dzisiaj nazywamy. Te układy istnieją wszędzie, nie tylko w stosunkach świeckich, ale także w Kościele. Ważne jest to, co stanowi istotny motyw naszego działania, motyw nie teoretycznie deklarowany, ale autentyczny w praktycznym wyborach: czy jest to wzgląd na układy istniejące między ludźmi, czy dbałość o prawdziwe życie, które jest nam obiecane i które przyjdzie do nas wraz z przyjściem Pana? Co nami kieruje, co stanowi prawdziwy motyw postępowania? Ciało, czyli istniejące układy, czy duch, który oznacza nasze skierowanie ku Bogu?

Czujność w tym kontekście oznacza ukierunkowanie na ducha. Nie sprowadza się ono jedynie do wyczekiwania tego, co ma nadejść w najbliższym czasie, ale jest wyczekiwaniem Pana, który nadchodzi, przy jednoczesnej wrażliwość na to, co się obecnie dzieje, przy świadomości, że Pan już jest obecny i przychodzi do nas w każdym momencie, szczególnie w spotykanych bliźnich. Dlatego sługa dobry tak działa, jak gdyby pan był cały czas obecny. Tak rozumiana postawa czuwania jest tym, o co warto zabiegać w życiu duchowym. Taki był program duchowy, jaki przejęli mnisi od wczesnego Kościoła. Taki też powinien być i nasz program w codziennym życiu.

Włodzimierz Zatorski OSB

http://ps-po.pl/2015/08/26/postawa-czuwania-zwiazana-jest-z-oczekiwaniem-27-sierpnia-2015/

********

 

______________________________________________________________________________________________________

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

27 SIERPIEŃ

***********

Święta Monika
Święta Monika Monika urodziła się ok. 332 r. w Tagaście (północna Afryka), w rodzinie rzymskiej, ale głęboko chrześcijańskiej. Jako młodą dziewczynę wydano ją za pogańskiego urzędnika, Patrycjusza, członka rady miejskiej w Tagaście. Małżeństwo nie było dobrane. Mąż miał charakter niezrównoważony i popędliwy. Monika jednak swoją dobrocią, łagodnością i troską umiała pozyskać jego serce, a nawet doprowadziła go do przyjęcia chrztu. W wieku 22 lat urodziła syna – Augustyna. Po nim miała jeszcze syna Nawigiusza i córkę, której imienia historia nam nie przekazała. Nie znamy także imion innych dzieci.
W 371 r. zmarł mąż Moniki. Monika miała wówczas 39 lat. Zaczął się dla niej okres 16 lat, pełen niepokoju i cierpień. Ich przyczyną był Augustyn. Zaczął on bowiem naśladować ojca, żył bardzo swobodnie. Poznał jakąś dziewczynę; z tego związku narodziło się nieślubne dziecko. Ponadto młodzieniec uwikłał się w błędy manicheizmu. Zbolała matka nie opuszczała syna, ale szła za nim wszędzie, modlitwą i płaczem błagając dla niego u Boga o nawrócenie. Kiedy Augustyn udał się do Kartaginy dla objęcia w tym mieście katedry wymowy, matka poszła za nim. Kiedy potajemnie udał się do Rzymu, a potem do Mediolanu, by zetknąć się z najwybitniejszymi mówcami swojej epoki, Monika odnalazła syna. Pewien biskup na widok jej łez, kiedy wyznała mu ich przyczynę, zawołał: “Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga”. To były prorocze słowa. Augustyn pod wpływem kazań św. Ambrożego w Mediolanie przyjął chrzest i rozpoczął zupełnie nowe życie (387).
Święta Monika i jej syn, św. Augustyn Szczęśliwa matka spełniła misję swojego życia. Mogła już odejść po nagrodę do Pana. Kiedy wybierała się do rodzinnej Tagasty, zachorowała na febrę i po kilku dniach zmarła w Ostii w 387 r. Daty dziennej Augustyn nam nie przekazał. Wspomina jednak jej pamięć w najtkliwszych słowach.
Ciało Moniki złożono w Ostii w kościele św. Aurei. Na jej grobowcu umieszczono napis w sześciu wierszach nieznanego autora. W 1162 r. augustianie mieli zabrać święte szczątki Moniki do Francji i umieścić je w Arouaise pod Arras. W 1430 r. przeniesiono je do Rzymu i umieszczono w kościele św. Tryfona, który potem otrzymał nazwę św. Augustyna. Św. Monika jest patronką kościelnych stowarzyszeń matek oraz wdów.

W ikonografii św. Monika przedstawiana jest w stroju wdowy. Jej atrybutami są książka, krucyfiks, różaniec.

 

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-27a.php3

*********

Zobacz także:
*********
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Arles, w południowej Francji – św. Cezarego, biskupa. Na wyspach Leryńskich został mnichem. Gdy ze względów zdrowotnych przybył do Arles, tamtejszy biskup wyświęcił go i powierzył mu w zarząd klasztor na wysepce Rodanu. Wówczas to Cezary napisał dla mnichów regułę. W roku 503 przymuszono go do objęcia stolicy biskupiej. Zdobył na niej wielkie poważanie, co m.in. ujawniło się na synodach, w których wziął udział. Dla założonego przez siebie klasztoru żeńskiego napisał drugą regułę. Pozostawił też wiele innych pism. Zmarł w roku 543.oraz:świętych męczenników Aroncjusza, Fortunata, Honorata i Sabiniana – synów św. Bonifacego i św. Tekli (+ ok. 304); św. Jana, biskupa (+ IX w.); św. Liceriusza, biskupa (+ ok. 540); św. Małgorzaty, wdowy (+ ok. 1345); świętych męczenników: małżonków Marcelina, trybuna, i Mannel oraz ich synów Jana, Piotra i Serapiona (+ ok. 287); św. Pemena (+ IV/V w.); świętych męczenników Rufusa i Karpofora (+ III/IV w.); św. Sygariusza, biskupa (+ ok. 600)

_______________________________________________________________________________________________________

TO WARTO PRZECZYTAĆ

***********

Na czym polega nawrócenie?

Paul K. Fehrenbach

(fot. shutterstock.com)

Współczesna psychologia uznaje, że nasze najgłębsze doświadczenia wyrażają się zasadniczo poza słowami. Jak mamy opisać, wyrazić nasze spotkanie z Bogiem? Z pomocą przychodzi św. Augustyn.

Augustyn przybył do Mediolanu jako trzydziestolatek. Po dwóch kolejnych rozczarowaniach zawodowych, było to jego trzecie miasto i trzecie miejsce pracy w ostatnich latach. Poza tym, w jego relacji z matką nadal najwyraźniej panowało napięcie. Augustyn podawał w wątpliwość sens swojej kariery i relacji z matką swojego dziecka, brakowało mu wizji przyszłego życia zarówno w sferze zawodowej, jak i w miłości. Odczuwał głębokie przygnębienie.

 

Pewną pociechę zapewniła mu obecności niewielkiej wspólnoty. Jego dwaj starzy przyjaciele, równie niezadowoleni z życia i poszukujący bardziej sensownej przyszłości, dołączyli do Augustyna w Mediolanie “[…] tylko po to – jak pisał w Wyznaniach, aby być blisko mnie i byśmy mogli razem oddawać się żarliwemu poszukiwaniu prawdy i mądrości”. Owi trzej nieszczęśnicy szczerze potrzebowali swego towarzystwa i wspólnie poszukiwali rozwiązań dręczących ich problemów. “Byliśmy trojgiem głodnych ust, rozchylonych łaknieniem i oczekujących pomocy od Ciebie [Boże], z nadzieją, że dasz nam pokarm w czasie stosownym”.

 

Augustyn utrzymywał się z udzielania lekcji retoryki prawnikom. Znikła jednak jego dawna pewność siebie i dumna, jaka charakteryzowała go w Afryce Północnej. Od czasu pobytu w Rzymie, coraz bardziej skupiał się na swym niespokojnym życiu wewnętrznym zamiast na zewnętrznych osiągnięciach. Opisuje siebie jako człowieka zdumionego, udręczonego i ulegającego pokusie rozpaczy. Emocjonalny ból skłonił go do zrobienia czegoś, czego nigdy wcześniej nie robił – do poszukiwania pomocy w rozwiązaniu osobistych problemów.

Spotkanie z Ambrożym

 

Wkrótce po przyjeździe do Mediolanu, Augustyn udał się do kościoła, aby posłuchać Ambrożego, miejscowego biskupa, szanowanego przywódcę wspólnoty wiernych i utalentowanego oratora. Chociaż Augustyn wybrał się do świątyni, aby wysłuchać kazania poświęconego tematyce religijnej, swoim przyjaciołom powiedział, że idzie tam z przyczyn zawodowych. “Sprawdzałem, czy jego talenty krasomówcze odpowiadają jego sławie […] samej zaś treści nie byłem ciekaw, a nawet nią gardziłem”.

 

Po wysłuchaniu kazania, Augustyn scharakteryzował Ambrożego jako człowieka wykształconego. “Czarowała mnie jego wymowa, ale […] nie było w jego stylu aż takiego roziskrzenia i takiej miękkości”.

Pomimo tej powściągliwej oceny, kazanie wywarło na nim wystarczająco duże wrażenie, aby skłonić go do powrotu do świątyni. Ambroży zazwyczaj spotykał się z wiernymi po nabożeństwie w rogu świątyni, gdzie każdy mógł podzielić się z nim swoimi problemami. Z czasem Augustyn uświadomił sobie, że on też chce porozmawiać z biskupem.

 

Zaczął szukać okazji do “[…] przedstawienia temu człowiekowi […] problemów, które mnie dręczyły.” Chętnych było z reguły wielu i Augustyn musiał zadowolić się jedynie krótkimi spotkaniami. Po kilku krótkich prywatnych rozmowach, Augustyn czuł, że jest coraz przychylniej nastawiony do biskupa. Już na początku uznał, że Ambroży jest człowiekiem, “[…] któremu niewielu ludzi dorównywało dobrocią. […] Pokochałem go, na razie nie jako nauczyciela prawdy […], lecz jako człowieka, który był mi życzliwy”. W miarę jak spędzali razem więcej czasu, rosło jego osobiste przywiązanie. Zaczął opisywać Ambrożego, używając terminów, które odzwierciedlały rosnące poczucie wzajemnej bliskości: “Boży ten człowiek przyjął mnie jak syna”. Augustyn odnalazł w końcu “nauczyciela prawdy”, który potraktował go z dobrocią i rozumiał go w sposób, który na powrót ożywił jego pogrążoną w rozpaczy duszę.

 

Ambroży staje się patronem Augustyna: mostem pomiędzy jego intelektem i sercem.

 

Zewnętrzne ograniczenia relacji pomiędzy Ambrożym i Augustynem w uderzający sposób kontrastowały z potężnym twórczym wpływem biskupa na życie psychoduchowe Augustyna. Przede wszystkim, nie był to związek osobisty, lecz oparty na funkcji zawodowej. Po drugie, pomimo tego, że widywali się przez około trzy lata, stosunkowo niewiele chwil spędzili razem prywatnie. Pomimo tych ograniczeń, relacja ta stała się katalizatorem, który ożywił potężny proces głęboko w psychice Augustyna.

Nie prawna litera, lecz cała osoba

 

W miarę jak Augustyn dzielił się z Ambrożym swoimi troskami, sedno sprawy wyłoniło się w radzie, jaką otrzymał od biskupa. To przesłanie samo w sobie było pozornie proste. Ambroży wielokrotnie cytował ten sam fragment biblijny z Drugiego Listu św. Pawła do Koryntian: “Litera [prawa] zabija, Duch zaś ożywia”.Ten cytat zdaje się stworzony dla człowieka, który zajmował się prawem codziennie w roli nauczyciela.

 

Ambroży zrozumiał, że Augustyn podchodzi do swoich osobistych problemów podobnie jak do zagadnień prawnych w swojej profesji – stara się rozwiązać je logicznie, “głową”. Ambroży rozwinął tę myśl, mówiąc Augustynowi, że nie zdoła uspokoić swoich myśli i uczuć, jeśli będzie oczekiwał, że rozproszy je za pomocą argumentów podobnych do tych, jakie znaleźć można w podręcznikach prawa, lub pewnego rodzaju konkretnych dowodów, które mogłyby spełniać kryteria analizy naukowej. Jeśli szukasz prawd, zgodnie z którymi masz żyć, musisz wykroczyć poza ograniczenia racjonalnego świata i zaangażować w ten proces nie tylko głowę, lecz całą swoją osobę.
Kluczową radę, jaką Ambroży dał Augustynowi, można streścić następująco: “Przestań być tak legalistyczny i literalny, zaufaj intuicji swojego serca!”.

 

Przypomina mi to własne doświadczenie z czasów, gdy zaczynałem pracę jako psycholog kliniczny. Zjawił się u mnie pacjent, który dopiero co przeprowadził się w te strony. Gdy opowiedział mi o problemach, które sprowadziły go do kliniki, a które ciągnęły się od paru lat, spytałem go, czy już wcześniej poszukiwał pomocy specjalisty. Odparł, że niedawno spotkał się z pewnym terapeutą, lecz z powodu jego nieoczekiwanej przeprowadzki doszło tylko do jednej sesji. Okazało się, że jego terapeutą był nie kto inny, jak słynny psycholog dr Rollo May.

 

Na studiach przeczytałem wiele książek tego wybitnego psychologa, poczułem zatem pewnego rodzaju onieśmielenie, że teraz podążam “po śladach” tak utalentowanego klinicysty. Gdy ochłonąłem, zadałem mojemu pacjentowi pytanie, w moim odczuciu bardzo trafne, a mianowicie, czy usłyszał od doktora Maya coś, co mogłoby być dla nas pomocne. Pacjent odparł, że pod koniec sesji doktor May powiedział coś, co zapadło mu w pamięć:

 

“Uważam, że za dużo pan myśli. Jeśli mamy poczynić jakieś postępy, będzie musiało się to zmienić”. Zalecenie Rollo Maya wobec mojego nowego pacjenta to zasadniczo ta sama rada, jaką Ambroży udzielił Augustynowi. Podobną sugestię usłyszał ode mnie Charlie podczas naszej pierwszej sesji terapeutycznej. Powiedziałem mu wówczas: Nie próbujmy “rozwiązać” twojego życia, jak gdyby to był “problem”.

 

Pomocne myśli i uczucia pojawiają się same z siebie, jeśli tylko dasz sobie pozwolenie, aby “włóczyć się i zachęcać swoją duszę”. Gdy wycofujesz się w odosobnienie, badaj swoje przeżycia za pomocą pytań, które wychodzą poza “słuszność”, “niesłuszność”, “logikę” czy “brak rozsądku”. Podchodź do swojego wewnętrznego świata w ten sam sposób, w jaki twój nauczyciel angielskiego w szkole radził ci czytać literaturę: dobrowolnie wstrzymując sąd
i niedowierzanie.

 

Augustyn sam nauczył się, jak to robić, i przekazał to nam w pierwszym rozdziale swoich Wyznań: “Czeka na Twój głos dusza moja”.

Rola duchowego patrona

 

Znajomość z Ambrożym pomogła Augustynowi otworzyć w sobie całkiem nowe życie. To nie obecność Ambrożego jako charyzmatycznej osobowości spowodowała te zmiany. Augustyn miał już wcześniejsze liczne doświadczenia z charyzmatycznymi postaciami”, lecz zasiały one w jego sercu nieufność, gdyż zdawały się przyciągać do siebie innych ludzi głównie po to, aby uczynić z nich swoich naśladowców. Ambroży pełnił w życiu Augustyna funkcję katalityczną, skłaniając go, aby w nowy, twórczy sposób spojrzał własne życie. Taka jest właśnie rola patrona. Patroni zachęcają nas, abyśmy zwracali uwagę na nas samych, nie na nich.

 

Ambroży stał się patronem Augustyna, ponieważ pomógł mu ujrzeć i otworzyć się na skarb w jego własnym wnętrzu. Niestety, z powodu swoich licznych obowiązków Ambroży nie miał czasu, aby towarzyszyć Augustynowi krok za krokiem w dziele samoodkrycia. Wynagrodził mu to jednak z nawiązką, poznając go z człowiekiem, który miał stanowić “łącznik” z dziedzictwem patronatu, przekazywanym z pokolenia na pokolenie.

 

“Odwiedziłem więc Symplicjana, będącego ojcem duchowym biskupa Ambrożego”. Do spotkania doszło we właściwym czasie i ta relacja okazała się bardzo owocna. Symplicjan podjął temat tam, gdzie Ambroży go zakończył. Chociaż sam był dobrze wykształcony, nalegał od samego początku, aby Augustyn przestał ograniczać swoje poszukiwanie prawdy do starego akademickiego nawyku wyłącznie intelektualnego podchodzenia do problemów.

 

Podkreślał znaczenie czerpania nauki z samego życia, poprzez zwracanie uwagi na swoje osobiste doświadczenia. Mówił mu, że prawda i sens, których Augustyn poszukiwał od wieku młodzieńczego, znajdują się tuż przed jego nosem. To miało stać się bardziej zrozumiałe pod warunkiem poświęcenia czasu na badanie historii swojego życia.

 

Augustyn zastosował to refleksyjne podejście w odniesieniu do całego swojego życia. Wyznania pokazują, jak wiele uwagi poświęcał on codziennym doświadczeniom, dopasowując afekty i wydarzenia w sposób bardzo zbliżony do metod stosowanych we współczesnej psychoterapii. Podobną postawę przyjął on również wobec Pisma Świętego. Powoli czytając słowa biblijnych fragmentów, wsłuchiwał się w swoje wewnętrzne reakcje. Symplicjan i Ambroży wierzyli, że Pismo Święte jest żywym dokumentem, który przemawia do każdego człowieka osobiście, i że jest ważne, aby zwracać uwagę na wewnętrzne reakcje na jego słowa.

 

Skupienie świadomości na tych wewnętrznych reakcjach odciągnęło uwagę Augustyna od głowy i pozwoliło mu wejść w subiektywną rzeczywistość jego duszy. Również w okresie spotkań z Ambrożym i Symplicjanem Augustyn kontynuował rozwój życia osobistego i zawodowego. Zatrudnił się jako nauczyciel, pogodził się z matką i sprowadził ją, swojego wówczas nastoletniego syna i swoją towarzyszkę, aby wspólnie zamieszkali z nim i z jego przyjaciółmi w Mediolanie. Jego mała społeczność, powiększona o rodzinę i kilku nowych znajomych, wzrastała.

 

W takim kontekście stabilniejszych struktur zewnętrznych i dobrodziejstw płynących z relacji międzyludzkich Augustyn podjął decyzję, która zmieniła kierunek całego procesu. Postanowił porzucić swój dotychczasowy nawyk pasywnego znoszenia uporczywego niepokoju swojej duszy i zacząć podejmować bardziej czynne wysiłki, aby rozpoznać i zrozumieć, co się dzieje w jego życiu wewnętrznym.

 

Ujął swoją decyzję w bardzo praktycznych słowach: “Muszę rachować czas i gospodarować moim dniem dla największego pożytku duszy”. To stwierdzenie wyznaczyło punkt zwrotny w jego życiu, moment przejścia, który moglibyśmy współcześnie określić terminem “konwersji psychicznej”. Ten krok był preludium do głębokiego doświadczenia, które miało nastąpić niebawem, a które zaprowadziło go do świadomości duchowego wymiaru jego życia. Augustyn opisał doświadczenie swojego duchowego przebudzenia w rozdziale siódmym i ósmym swoich Wyznań.

Augustyn opisuje swoje duchowe przebudzenie

 

Pewnego wrześniowego dnia 386 roku, Augustyn siedział w swoim domu, czytając cicho Biblię. Próbował medytować nad Pismem, tak jak uczyli go Ambroży i Symplicjan: oczami swej niespokojnej duszy. Tego poranka, zaufawszy odczuciom duszy, Augustyn doświadczył czegoś nowego. Lektura stopniowo z intelektualnej analizy zaczęła zmieniać się w rodzaj wewnętrznego dialogu. Augustyn miał wrażenie, że w szacownym tekście było coś żywego, co pragnie połączyć się z czymś żywym w jego własnym sercu. Postanowił zaufać swojej duszy i kontynuował obserwację tego doświadczenia jej oczami.

 

Pierwszym, co wówczas zobaczył, była wielka światłość: “Te książki zachęcały mnie, abym wrócił do samego siebie. Zacząłem więc wchodzić w głębię mej istoty za Twoim przewodnictwem. Wszedłem tam i takim wzrokiem duchowym, jaki był mi dany, dojrzałem w górze, ponad moim umysłem, światłość Boga niezmienną”.

 

Oczami swojej duszy Augustyn ujrzał coś, co on sam mógł opisać tylko jako rzecz nie z tego świata: “Nie było to takie [dzienne] światło, lecz inne, zupełnie odmienne od wszelkich takich rozjarzeń. Było ono nad moim umysłem, ale nie tak, jak oliwa jest nad wodą, ani nie tak, jak niebo jest nad ziemią. Była nade mną ta światłość dlatego, że ona mnie stworzyła, a ja byłem w dole, bom został przez nią stworzony. Kto zna prawdę, zna tę światłość, a kto zna tę światłość, zna wieczność. To jest światłość, którą miłość zna”.

 

Potem zaczął słuchać. To, co słyszał uszami swojej duszy, ujawniło tożsamość światła wewnątrz niego. Głos określił siebie jako Stwórcę Bytu i Światło Światłości, głos Boga. “I z wielkiej dali usłyszałem Twój głos: «To jam jest Tym, który jest». Usłyszałem tak, jak się słyszy głos w głębi własnego serca, i od razu rozwiały się moje wątpliwości. Łatwiej byłoby mi wątpić w to, że żyję, niż w to, że istnieje Prawda, którą poprzez rzeczy stworzone można zrozumieć i poznać”.

 

Augustyn widział teraz i słyszał prawdę, której długo poszukiwał. To nie był zbiór abstrakcyjnych idei, lecz żywy Byt. Następnie usłyszał, jak ów żyjący Byt wyraża pragnienie, aby wypełnić pozornie niezgłębioną przepaść pomiędzy nimi i faktycznie połączyć się z Augustynem. Zostało to przedstawione w metaforze posiłku. Augustyn doświadczył, że Bóg oferuje mu Siebie jako pokarm. “Zrozumiałem, że jestem daleko od Ciebie – w krainie, gdzie wszystko jest inaczej. I zdało mi się, że słyszę Twój głos z wyżyny: Jam pokarm dorosłych, dorośnij, a będziesz mnie pożywał – i nie wchłoniesz mnie w siebie, jak się wchłania cielesny pokarm, lecz ty się we mnie przemienisz”.

 

Na okamgnienie zasłona tajemnicy uniosła się. Augustyn uzyskał wgląd w inny świat – cały nowy wymiar doświadczenia, które było tak daleko, a zarazem tak blisko. Zareagował podziwem i trwogą. “I oto w chwili wstrząsającego widzenia dusza moja dotarła do tego, co jest”. Augustyn doświadczył bezpośredniego i nieprzepartego pragnienia, aby przyjąć zaproszenie i połączyć się z Bogiem, którego ujrzał oczami swojej duszy. Perspektywa była tak pociągająca, że nie chciał, aby dokonało się to tylko na okamgnienie, lecz na resztę życia.
Taki był jego wgląd. Pragnął przemiany, dzięki której mógłby żyć w tym duchowym wymiarze i doświadczać nieustannego związku z Bogiem.

 

Przemiana psychiczna to nie to samo co przebudzenie duchowe

 

Augustyn zdawał się pojmować różnicę pomiędzy konwersją psychiczną i duchową. Podsumował to w tych słowach:

 

“[…] nie wchłoniesz mnie w siebie, jak się wchłania cielesny pokarm, lecz ty się we mnie przemienisz”. Doświadczając konwersji psychicznej, Augustyn nauczył się słuchać swojej duszy i przekształcać ją w swoją cielesną substancję, to jest rozpoznawać wskazówki swojej duszy i starać się wcielać to, czego się nauczył, w swoje codzienne życie.

 

Niektórzy XX-wieczni psychologowie, jak Abraham Maslow, określali ten proces jako “samo-aktualizację”. W konwersji duchowej, jednakże, Augustyn nie mógł zmienić Boga w siebie. Musiał raczej pozwolić, aby to Bóg przemienił go w siebie. Sposób, w jaki mogłoby się to dokonać, był dlań niejasny. Nie wiedział, od czego zacząć. Przesłanie wizji było jasne.

 

Jeśli wybrałby tę drogę, to Bóg byłby jego patronem – uważną obecnością na progu życia – oferując rękę, która pomogłaby mu przekroczyć granicę i wejść w inny świat. Nawet jego dusza musiałaby poddać swój autorytet i uznać Boga za przewodnika i ostateczne źródło prawdy. Augustyn musiałby zgodzić się na przekształcenie go przez Boga, który byłby tu zarówno inicjatorem, jak i środkiem.

 

Cały proces byłby darem, otrzymanym w czasie i w sposób wybrany przez Boga. Wymagałoby to jednak znowu wyrzeczenia się dumy, rezygnacji z chęci kontrolowania oraz ślepego zaufania. Augustyn, który tak bardzo przywykł do bycia tym, kto ma władzę, czuł się bezradny i zdezorientowany. Jak miała nastąpić ta transformacja?

 

Augustyn opisuje swoją konwersję duchową

 

William James, w swoim klasycznym dziele Doświadczenie religijne, mówi o “samopoddaniu się” jako ostatnim etapie wewnętrznego procesu konwersji religijnej. Kiedy dokonało się już intuicyjne spotkanie z Obecnością poza sobą, pragnienie zmiany swojego życia, aby żyć w obliczu tej Obecności, może być nieprzeparte.
Jednak tak głębokiej transformacji nie da się osiągnąć siłą woli. Jak wskazuje James, zasadniczy punkt konwersji duchowej wymaga czegoś dokładnie przeciwnego – zrzeczenia się woli.

W konwersji duchowej człowiek musi poddać swój własny autorytet Wyższej Mocy odczuwanej przez swoją duszę. Augustyn opisywał swoje doświadczenie poddania się w kategoriach, które były spójne z postępem jego psychicznego przebudzenia i konwersji. W przebudzeniu psychicznym, jak pamiętamy, wewnętrzny świadek odczuwa obecność czegoś, co można by określić jako “dusza” lub “ja”.

 

W przebudzeniu duchowym dusza staje się świadoma Obecności istniejącej nawet poza nią. Augustyn doświadczył tej Obecności jako miłującej “światłości”, którą nazwał Bogiem. Jego opis konwersji duchowej był również spójny z tym, przez co przeszedł wcześniej na poziomie psychicznym. Konwersję psychiczną charakteryzuje obecność wewnętrznego świadka, który ustanawia pełną ufności relację z duszą i rozpoznaje ją jako pomocnego przewodnika.

 

W konwersji duchowej zachodzi tego samego rodzaju pełna ufności relacja międzyosobowa, lecz na innym poziomie. Tym razem to dusza ustanawia ufną relację z Obecnością, którą odczuwa poza sobą. Dusza okazuje zaufanie tak wielkie, że poddaje własną autonomię i autorytet owemu większemu Bytowi. To całkowite poddanie się, czasami wyrażane w terminach ekstatycznych, charakteryzuje ostatni wewnętrzny etap w procesie konwersji duchowej.

 

Wielokrotnie wspomina o nim Pismo Święte, a jego podsumowaniem jest proste zdanie, obecne w codziennych modlitwach wielu chrześcijan: “Bądź wola Twoja”. Wyznanie ufnego poddania się Istocie Boga często wyraża się w fizycznym akcie bicia pokłonów lub przyklękania. Mieszkając w północnoafrykańskiej wiosce jako wolontariusz Korpusu Pokoju, wiele razy byłem świadkiem praktyki głębokiego pokłonu – prostracji – stanowiącej część religijnej tradycji islamu. Katolicy pochylają głowę lub przyklękają, wchodząc do kościoła. Buddyści kłaniają się nie tylko w świątyniach, lecz również przy powitaniach, czcząc świętą Obecności w każdej osobie.

 

Następny krok Augustyna w procesie konwersji duchowej będzie wyznaczony zewnętrznie przez akt głębokiej prostracji, która wyraża jego postawę ufnego poddania.

 

Posucha po przebudzeniu

 

W miarę jak upływały dni i tygodnie od jego początkowej wizji, Augustyn czekał, aż coś się wydarzy. Był gotowy na transformację swojego życia, lecz nie umiał sprawić, aby ona się dokonała. Zaczął odczuwać narastającą frustrację. Nawet w tym krótkim okresie zaczął wracać do swoich nawyków. “Odepchnięty własną słabością wróciłem do zwykłych doświadczeń, stamtąd przynosząc z sobą tylko pełną tęsknoty pamięć – jakby mnie owiała woń pokarmu, którego jeszcze nie byłem zdolny pożywać”. Nadal spotykał się z Ambrożym i Symplicjanem. Obaj zachęcali go do wytrwałości w medytacjach nad Pismem Świętym.
Dzielili się z nim swoimi duchowymi doświadczeniami i doświadczeniami innych. Zapewniali mu coś więcej niż wsparcie – obaj stanowili praktyczne przykłady duchowego życia w działaniu. Augustyn podziwiał ich, oni zaś, jako jego patroni, słuchali go w sposób, który wspierał rozwój jego duszy. Augustyn odnalazł swoją ścieżkę. W 386 roku publicznie uznał się za chrześcijanina. Przyszło mu za to zapłacić wysoką cenę. Cesarz Julian ogłosił nowe prawo, zakazujące chrześcijanom nauczania literatury i retoryki. Augustyn stracił pracę i nie mógł dłużej wykonywać swojego zawodu.

 

Pewnego dnia, gdy Augustyn przebywał w domu i żalił się swojemu bliskiemu przyjacielowi Alipiuszowi, do drzwi zapukał niejaki Pontycjan, który tak jak oni pochodził z Afryki Północnej. Gdy rozprawiali o nowinach z ojczyzny, przybysz zauważył leżącą na stole kopię Listów świętego Pawła. Wyznał Augustynowi i Alipiuszowi, że on też jest chrześcijaninem, a następnie opowiedział im szczegółowo, jak nawrócenie jego dwóch przyjaciół doprowadziło go do konwersji duchowej. To osobiste wyznanie głęboko poruszyło Augustyna. “Pontycjan dalej snuł opowieść swoją, którą Ty [Boże] znowu stawiałeś mnie naprzeciw mnie samego, oczy mi kłułeś mną samym”.

 

Raz jeszcze stanął przed tym samym dylematem. “Wnętrze mojej istoty przestało być spokojnym domem”. Był zdecydowany zrobić coś natychmiast, aby uzdrowić swoje bolesne rozdarcie; nie mógł dłużej zwlekać. Zazwyczaj opanowany Augustyn czuł się przytłoczony potężnymi mocami, które wzbierały w jego wnętrzu. Wzburzenie wygnało go do ogrodu przy domu, w którym mieszkali. Alipiusz pobiegł za nim, ujrzał przyjaciela leżącego na ławce w pozycji płodowej, wyrywającego włosy z głowy i tłukącego pięściami w czoło. Augustyn wykrzykiwał wciąż te same słowa: “Niech się już stanie! Niech się stanie!”.

 

Chciał uczynić ostateczny skok w otchłań i zaufać, że Obecność będzie tam, aby go przyjąć. “Rzuć się ku Niemu! Nie obawiaj się – On się nie cofnie, abyś upadł. Rzuć się z całą ufnością, On przygarnie cię i uleczy”. W trakcie tego wyznania wiary, wybuchnął płaczem i “[…] wtedy się wreszcie zerwała we mnie burza, niosąc deszcz łez rzęsistych”.

 

Augustyn podniósł się i odszedł od Alipiusza. Skierował się w odleglejszą część ogrodu, w miejsca, gdzie mógł być całkiem sam. Rosło tam drzewo figowe. Augustyn z płaczem rzucił się na ziemię u stóp drzewa. Jego ciałem targały spazmy i szloch, a on ofiarował się Bogu. W akcie ostatecznego poddania się, ofiarował Mu całe swoje życie, całkowicie i bezwarunkowo. W tym momencie dawny Augustyn przestał istnieć. To było wszystko, co mógł zrobić. Cokolwiek stało się później, było dziełem Boga, wolnym wyrazem Bożego współczucia, Boską odpowiedzią, którą chrześcijanie określają mianem “łaski”.
Podczas lektury Wyznań trzeba umieć rozpoznać, kiedy Augustyn chce, abyśmy zrozumieli jego słowa metaforycznie. Ostatecznie był to nauczyciel retoryki, przesiąknięty klasyczną literaturą swojego czasu. W tym przypadku czytelnicy powinni być świadomi symbolicznego znaczenia ogrodów poprzez biblijne odniesienia. Augustyn nie mógł znaleźć lepszego miejsca dla opisu spotkania swojej duszy z Bogiem niż ogród.

 

Ogrody spotkania

 

Współczesna psychologia również uznaje, że nasze najgłębsze doświadczenia wyrażają się zasadniczo poza słowami. To dlatego gdy dusza “mówi” w snach lub głębokich doświadczeniach duchowych, używa języka obrazów, aby wyrazić to, co niewyrażalne w słowach. Z tej perspektywy, pierwszy ogród, położony bliżej domu, może reprezentować wewnętrzny świat niespokojnej i udręczonej duszy Augustyna. Ten obraz przywołuje jedno z bogatych znaczeń, jaki nadaje ogrodowi literatura judeochrześcijańska.
Choć piękne, ogrody bywają zarazem miejscami strachu i cierpienia. Zarówno w raju, jak i na Górze Oliwnej, ogrody stanowiły symboliczne tło przemian, w czasie których ludzka wola spotykała wolę Boga.
W Edenie i w Getsemani zadawano ostateczne pytanie: Czy będziesz posłuszny woli Boga, czy swojej własnej? Tradycyjnie, afirmatywna odpowiedź była wyrażana łacińskim słowem fiat – “Niech tak będzie!” Te właśnie słowa wykrzyknął szczerze Augustyn: “Niech się już stanie! Niech się stanie!. Drugi ogród – wewnętrzny ogród umieszczony dalej od domu – może być reprezentacją głębszego wymiaru duszy. To było miejsce, gdzie Augustyn spotkał Żywego Boga. Obecność Boga została wyrażona przez drzewo rosnące – niczym Drzewo Życia – w samym środku ogrodu. Augustyn rzucił się do stóp tego drzewa. Ten prosty, lecz wymowny akt prostracji do stóp Boga był dlań sposobem wyrażenia decydującego momentu konwersji duchowej.

 

To był akt ufnego poddania, który określał całkowite i bezwarunkowe ofiarowanie swojej woli – woli Boga. To przyrzeczenie totalnego poddania pozwoliło jego duszy przejść do królestwa ducha i wziąć udział w świętej uczcie. To tu doświadczył odnowy życia, które wypełniło go boskim światłem i przyniosło tak głębokie poczucie pokoju, że jego serce wreszcie znalazło ukojenie: “[…] stało się tak, jakby do mego serca spłynęło strumieniem światło ufności, przed którym cała ciemność wątpienia natychmiast się rozproszyła”.

 

W 1966 roku amerykański mnich Thomas Merton napisał prosty wiersz Na samym dole. Jedna z jego strof, w której opisywał osobiste doświadczenie, przypomina to, czego musiał doświadczyć Augustyn jakieś 1600 lat wcześniej:

 

Widziałem salę
Gdzie się wytwarza
Życie i śmierć.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,268,na-czym-polega-nawrocenie.html

**********

Najważniejsza rozmowa o śmierci i życiu w Bogu

Marek Wójtowicz SJ

Każdy z nas, wcześniej czy później, zetknie się z ciężką i nieuleczalną chorobą rodzica, rodzeństwa, kogoś z rodziny, przyjaciół czy sąsiadów. Czasem trudno nam się zdobyć na spotkanie z chorą osobą w jej domu, w szpitalu, w mieszkaniu kogoś znajomego czy w hospicjum. Co jej powiem, a może ktoś nie życzy sobie, by go odwiedzić w takim stanie? Zdarzają się i takie sytuacje, że chory chce się odizolować, by nie być dla nikogo niemiłym widokiem. Chce przeżyć ten czas samotnie. Trzeba umieć to uszanować.

Myślę jednak, że lepiej opanować wewnętrzny opór i zdecydować się – o ile to możliwe – na rozmowę czy odwiedziny chorej osoby, choćby w najbliższą sobotę czy niedzielę. Do takich odwiedzin często zachęcał nas Jan Paweł II, który nie unikał spotkań z chorymi. Wchodził bez lęku na oddziały paliatywne, by nieść pociechę i powiedzieć cierpiącym, że są w samym sercu modlitwy Kościoła. Nadawał sens ich cierpieniom, przypominając, że mają coś bardzo ważnego do przekazania ludziom zbytnio zabieganym dzisiaj w pogoni za atrakcyjna i prestiżową pracą, za nowymi wrażeniami, podróżami czy za pieniądzem na giełdzie świata. Praca, praca, praca, a po niej już nie ma sił nawet na spokojny sen, rozmowę z córką czy synem, wypoczynek czy na odwiedziny kogoś w szpitalu…
Bardzo pożyteczną lekcją było dla mnie zetknięcie się z fragmentami Wyznań św. Augustyna, który na kilku stronach swego autobiograficznego dzieła opisuje ostatnie rozmowy prowadzone w Ostii ze swoją bardzo ciężko chorą mamą, św. Moniką. To ona przez kilkanaście lat modliła się wytrwale o jego nawrócenie i doczekała się duchowego owocu. Zacytuję niektóre fragmenty wspomnianej rozmowa z IX rozdziału tego dzieła. Najpierw św. Augustyn charakteryzuje swoją matkę:
Była też służebnicą Twoich sług. Którykolwiek z nich ją poznał, ten sławił, czcił i miłował Ciebie w niej. Bo czuł w jej sercu Twoją obecność, której też dawało świadectwo całe jej świątobliwe życie. Tylko jednego miała męża. Rodzicom swoim odwdzięczyła się za to, co od nich Otrzymała. Domem troskliwie i pobożnie się zajmowała i sławiono ją za uczynki miłosierne. Wychowała dzieci i tylekroć na nowo przeżywała ból macierzyński, ilekroć widziała, że one od Ciebie odchodzą. A w końcu, o Panie, nami wszystkimi, którym w dobroci Twej pozwalasz przemawiać Njako Twoim sługom, opiekowała się, gdy dostąpiliśmy łaski chrztu i żyliśmy we wspólnocie przyjacielskiej, zanim ona zasnęła w Tobie. Opiekowała się nami tak, jakby była nas wszystkich matką, a służyła każdemu tak jakby jego córką była.
Następuje potem opis rozmowy o życiu wiecznym:
Gdy zbliżał się dzień, w którym miała odejść z tego życia ów dzień Ty znałeś, a my nie wiedzieliśmy o nim zdarzyło się, jak myślę, za tajemnym Twoim zrządzeniem, że staliśmy tylko we dwoje, oparci o okno, skąd się roztaczał widok na ogród wewnątrz domu gdzieśmy mieszkali w Ostii u ujścia Tybru. Tam właśnie, z dala od tłumów, po trudach długiej drogi nabieraliśmy sił do czekającej nas żeglugi. W odosobnieniu rozmawialiśmy jakże błogo. Zapominając o przeszłości, a wyciągając ręce ku temu, co było przed nami, w obliczu prawdy, którą jesteś Ty wspólnie zastanawialiśmy się nad tym, czym będzie wieczne życie zbawionych, to, czego oko nie widziało ani ucho nie słyszało, i co w serce człowiecze nie wstąpiło (Por. l Kor 2, 9). W tęsknocie otwarliśmy nasze serca dla niebiańskiego strumienia płynącego z Twojego zdroju, zdroju życia, który u Ciebie jest, abyśmy na tyle zroszeni jego wodą, na ile to było dla nas możliwe, zdołali w jakiś sposób dosięgnąć myślą owej wielkiej tajemnicy.

 

W kolejnym fragmencie św. Monika mówi, że spełniło się jej największe pragnienie – nawrócenie syna:

Ty wiesz, Panie, że kiedyśmy w owym dniu to mówili, pośród tych słów rozsypywał się nam w marność świat doczesny ze wszystkimi swoimi rozkoszami. Wreszcie rzekła ona: „Synu, mnie już nic nie cieszy w tym życiu. Niczego już się po nim nie spodziewam, więc nie wiem, co ja tu jeszcze robię i po co tu jestem. Jedno było tylko życzenie, dla którego chciałam trochę dłużej pozostać na tym świecie:  aby przed śmiercią ujrzeć ciebie chrześcijaninem katolikiemObdarzył mnie Bóg po nad moje życzenie, bo widzę, jak wzgardziwszy szczęściem doczesnym stałeś się  Jego sługą. Co ja tu robię jeszcze?”

 

Św. Augustyn wspomina ostatnie chwile życia św. Moniki:
Już niezbyt dokładnie pamiętam, co jej na to odpowiedziałem. A zaledwie w pięć dni po tej rozmowie albo niewiele później, mając gorączkę, musiała położyć się do łóżka. Podczas choroby pewnego dnia omdlała i na krótki czas straciła przytomność.  Zbiegliśmy się do niej, lecz niebawem odzyskała przytomność, popatrzyła na stojących nad nią
mnie i mego brata jakby ze zdziwieniem i zapytała: ,,Gdzie byłam?” A gdy spostrzegła, że stoimy niemi z przerażenia i smutku, powiedziała: „Tu pochowacie waszą matkę”. Ja nadal milczałem i dusiłem w sobie płacz. Brat zaś powiedział coś w tym sensie, że byłoby dla niej lepiej gdyby umarła we własnym kraju, a nie na obczyźnie. Spojrzała na niego z niepokojem i same jej oczy wyrażały naganę za takie poglądy. A zwróciwszy wzrok ku mnie, rzekła: „Słyszysz, co on mówi?” I znowu przemówiła do nas obu: „To nieważne, gdzie złożycie moje ciało. Zupełnie się o to nie martwcie! Tylko o jedno was proszę, żebyście gdziekolwiek będziecie wspominali mnie przed ołtarzem Pańskim“.

 

Św. Augustyn przekazuje doświadczenie wielkiego smutku:
Gdy zamykałem jej oczy, spłynął do mego serca niezmierny smutek, który przelałby się obfitymi łzami, gdybym nie powstrzymywał tego płaczu rozpaczliwym wysiłkiem woli, dopóki oczy nie oschły. Ciężkie to było zmaganie. Adeodat, ledwie skonała, wybuchnął głośnym płaczem. Wszyscy razem musieliśmy go uciszać. Także we mnie wszystko, co było dziecinne, wzbierało płaczem, ale bardziej dojrzały głos serca upomniał mnie i zmusił do spokoju. Nie wydało się nam godziwe, żeby śmierć takiej matki oblewać łzami, osnuwać skargą i lamentem. Tak się zazwyczaj opłakuje śmierć uważaną za nieszczęście albo za całkowite unicestwienie. Ona zaś ani nie umierała nieszczęśliwie, ani nie osuwała się w nicość. Byliśmy tego pewni, bo wiedzieliśmy, jak cnotliwie żyła, a przy tym wiara nasza była prawdziwa, nie udawana, oparta na niezachwianych argumentach.


Cóż to więc w głębi tak bardzo mnie bolało, jeśli nie owa rana tak świeża, powstała po nagłym rozerwaniu najsłodszej, najdroższej wspólnoty życia z moją matką? Znajdowałem ulgę w pamięci o tym, że kiedy w ostatniej chorobie czule się nią opiekowałem, nazywała mnie dobrym synem i z wielkim wzruszeniem mówiła, iż nie przypomina sobie, by kiedykolwiek usłyszała ode mnie jakieś twarde albo wyzbyte szacunku słowo. Ale, o Panie, któryś nas oboje stworzył, czyż mogło być jakiekolwiek porównanie między czcią, jaką jej świadczyłem, a jej oddaniem dla mnie? Gdy traciłem tak wielką pociechę, jakiej mi ona zawsze udzielała, dusza moja była rozdarta, a życie wydawało się zburzone. Bo było to przedtem wspólne życie jej i moje.

 

Na koniec, św. Augustyn prosi o modlitwę w intencji zmarłej ukochanej mamy:
Teraz, kiedy moje serce już się wyleczyło z owej rany, która mogła świadczyć o nadmiarze ziemskiego przywiązania, wylewam przed Tobą, Boże nasz
w intencji owej służebnicy Twojej łzy zupełnie inne, wypływające z duszy wstrząśniętej świadomością niebezpieczeństw, jakie zagrażają wszystkim, którzy w Adamie umierają (Por. l Kor 15, 22). Wprawdzie moja matka ożyła w Chrystusie, jeszcze zanim rozstała się z ciałem, i tak przeszła przez życie, że ze względu na jej wiarę i obyczaje sławiono Twoje imię, ale się nie ośmielę twierdzić, że od czasu, gdy Ty ją odrodziłeś przez chrzest, żadne nie padło z ust jej słowo sprzeczne z Twoim przykazaniem.
Myślę, że powinniśmy prosić Pana Boga o dar odbycia podobnej rozmowy z bliskimi i ciężko chorymi osobami. A jeśli tej rozmowy nie udało nam się w pełni przeprowadzić, to możemy ją dokończyć gdy w Dzień Zaduszny pójdziemy na groby by zapalić znicze i położyć kwiaty na mogiłach tych, których tak bardzo kochaliśmy.
Znam osoby, które lubią nawiedzać groby swoich bliskich również w każdą niedzielę. I czasem szeptem lub głęboko w sercu z nimi rozmawiają. Nasi bliscy zmarli, których w dniach listopadowych z wdzięcznością wspominamy słyszą nas, bo są w ręku Boga Żywego!

http://www.deon.pl/religia/swiety-patron-dnia/art,36,najwazniejsza-rozmowa-o-smierci-i-zyciu-w-bogu.html

 

**********

Bóg brzydzi się letniością

Stuart Sacks

(fot. shutterstock.com)

Biblia przedstawia Jakuba zasadniczo jako człowieka wiary, nawet jeśli uważamy, ze jego zachowanie było nie do przyjęcia. Cechuje go głębokie, trwałe zaufanie w Boże obietnice, przekonanie, które żywi niezachwianie. Niestety, Jakub sadzi tez, ze obietnice te mogą sie wypełnić w jego życiu jedynie dzięki jego własnym manipulacjom. Słusznie wiec nosi imię Jakub, oznaczające człowieka, który wyrugował kogoś ze stanowiska i sam je zajął; dziś potocznie powiedzielibyśmy “kombinatora” (Rdz 27, 36).

Każdy z nas ma, podobnie jak Jakub, tendencje;, by próbować zrealizować wolę Bożą własna siła i sprytem. Dzieje sie; tak zwłaszcza wtedy, gdy, tak jak Jakub, mamy do czynienia z upartymi ludźmi lub wrogimi sytuacjami. Łatwo zrozumieć człowieka, którego ojciec wydawał sie całkiem niepomny na Boże zamiary (Rdz 25, 23) i którego wojowniczy brat był “bezbożnikiem” (Hbr 12, 16). Dodajmy do tego kochającą go ślepo, a przy tym przedsiębiorczą matkę i widzimy, ze tworzy sie bardzo niezdrowy duchowy klimat. Wzrastając w takim właśnie środowisku Jakub postanowił, ze zrobi wszystko, co będzie trzeba – zgodnie z zasada “cel uświeca środki” – by osiągnąć to, co jak wierzył, miało mu przypaść w udziale.
Interes jak każdy inny
Gdy dążymy do jakiegoś celu – nawet szlachetnego – mając takie podejście jak Jakub, pojawia sie; pewien problem: otóż w centrum stawiamy nasze własne wysiłki i umniejsza sie; nasza świadoma zależność od Boga. W krótkim czasie możemy dojść do takiego punktu, że modlitwa przestanie mieć dla nas znaczenie i zaczniemy traktować ja; powierzchownie. W końcu Bóg zlituje sie; nad nami i pokieruje naszymi losami w taki sposób, żebyśmy zrozumieli bezowocność takiego podejścia do życia. Przez swoja łaskę pomoże nam dostrzec, ze nie możemy rozwiązać naszych problemów w zadowalający sposób, jeśli spychamy Go na margines.
Czasem do uświadomienia nam tej prawdy potrzebne są bolesne doświadczenia. Jakub poczuł to na własnej skórze. Przez około dwadzieścia lat Bóg pozwalał mu dążyć do pożądanych błogosławieństw samozwańczymi metodami. Ale wskutek swoich oszustw patriarcha musiał uciekać z domu, by ukryć się przed zagniewanym bratem w domu wuja Labana, któremu także nieobce było egoistyczne traktowanie innych. Krewny Jakuba próbował go tam wykorzystać, a ten, co było do przewidzenia, odpłacił mu pięknym za nadobne. I znowu musiał uciekać – tym razem ścigany przez Labana i jego towarzyszy.
Decydujące wydarzenie
Zanim jeszcze Jakub dotarł do obozu Labana, Bóg ukazał mu się we śnie. Śpiąc pod gołym niebem patriarcha ujrzał drabinę oraz aniołów, którzy wchodzili do nieba i schodzili na dół. Warto zauważyć, że w tej wizji Bóg nie wyrzekł ani słowa wymówki pod adresem przebiegłego uciekiniera, natomiast rozwodził sie; nad owymi bezcennymi obietnicami, które zdawały sie; Jakubowi tak ulotne (Rdz 28, 13-15).
Mimo, że Jakub nie miał wiele czasu na sprawy duchowe, Bóg miał mnóstwo czasu dla Jakuba. Pośrodku pustyni Bóg przejął inicjatywę w swoje ręce – “spotkał go w Betel” (Oz 12, 4) – aby przypomnieć Jakubowi, że błogosławieństwa, o które sie ubiegał, mógł otrzymać jedynie przez łaskę;. W następstwie tego wydarzenia Jakub złożył Bogu ślub, że będzie mu składał dziesięcinę; ze wszystkiego, co nabędzie. Intencja tego ślubu mogła być prawa, jednak był on zupełnie zbyteczny. Cokolwiek by Jakub uczynił, żadna drabina wykonana przez człowieka nie wystarczyłaby do polaczenia jego ziemskich potrzeb z dobrami nieba. Tylko Syn Boży – na którego zstępują aniołowie (J1, 51) – mógł przemienić miejsce wygnania Jakuba w “Betel”, gdzie, jak sama nazwa wskazuje [Dom Boży – red.], można poznać obecność Boga. Być może wydaje ci sie, tak jak Jakubowi, ze jesteś na wygnaniu w nieokreślonym miejscu – znam to uczucie! W swym przygnębieniu możesz czuć, że nie potrafisz sie modlić. Nic bardziej błędnego. Nasz Pan może przemienić twoje Luz w Betel (Rdz 28, 19).
Coraz gęstszy mrok
Zbliżając sie do kraju Ezawa Jakub wysłał do niego posłów z wiadomością o swym rychłym przybyciu. Po powrocie posłów Jakub z przerażeniem dowiedział sie, że Ezaw z czterystu ludźmi nadciąga, by zemścić się na nim za wcześniejszy podstęp dotyczący przywileju pierworodztwa. Jakub był zgubiony! Sam jeden pozostał nad potokiem Jabbok (Rdz 32, 25).
Tam właśnie w swym osamotnieniu nie tylko stanął twarzą w twarz z własna słabością, ale także z Bogiem, który objawił mu sie; pod postacią anioła. Mojżesz opowiada, ze nastąpiło zmaganie, podczas którego anioł “dotknął” stawu biodrowego Jakuba i wywichnął mu ten staw (32, 26). Niektórzy uważali, ze bohaterem tego pojedynku był Jakub. Uznając jego wytrwałość za godną pochwały, nie traćmy jednak z oczu innych kluczowych elementów przedstawionych w tym opisie.
Po pierwsze, jest rzeczą zupełnie oczywista, że walka miała miejsce z inicjatywy Boga (Rdz 32, 25). Po drugie, Bóg postawił granice; swej mocy, nie chcąc zniszczyć Jakuba. Wreszcie Bóg postąpił tak po to, by dać Jakubowi do zrozumienia, że chce obdarzyć błogosławieństwem swe niegodne, lecz umiłowane dziecko. Doprowadzony do rozpaczy Jakub “płakał i błagał o Jego [Anioła] łaskę” (Oz 12, 5). Przy całej swej dotychczasowej zapobiegliwości osiągnął tylko tyle, ze wszyscy odwrócili sie od niego, a on sam stał sie; podobny do nieszczęsnego włóczęgi.
Spotkania Jakuba z Bogiem w Betel i w Penuel przekonały go, że bez łaski Bożej jego los byłby beznadziejny. Nie tylko stanął twarzą w twarz z Bogiem, ale także dostrzegł, jak bezsensowne są próby zapewnienia sobie powodzenia na własna; rękę. O łaskawych zamiarach Bożych miała przypominać Jakubowi zmiana jego imienia na “Izrael” (Bóg walczy), a także noga, na która stale utykał wskutek dotknięcia jej przez Boga (do czego jeszcze powrócimy). Smutno mi, gdy pomyślą, że pamiątką tego przełomowego dla Jakuba doświadczenia przetrwała w moim narodzie głównie jako dodatkowa zasada dotycząca odżywiania się (Rdz 32, 33).
Rabinistyczna lekcja
Gdy miałem zostać synem przykazań (bar micwa), w ramach przygotowań do tej ceremonii udałem sie; do gabinetu rabina. Rozmawialiśmy o obowiązkach religijnych, które miałem spełniać, aby stać się mężczyzną w oczach Izraela i w pełni przyjąć na siebie jarzmo Prawa. W trakcie rozmowy rabinowi zaschło w gardle. Wstał wiec zza biurka i przeszedł przez swój obłożony książkami pokój do miejsca, gdzie stał świeżo kupiony termos, z którego można było otrzymać wedle życzenia – albo wrzątek na herbatę, albo wodę z lodem. Gdy spojrzał na zawartość filiżanki, na jego twarzy pojawił się wyraz obrzydzenia. Woda była letnia – nie nadawała się do picia. Żeby to nieprzyjemne doświadczenie nie poszło na marne, zwrócił się w moją stronę i w prawdziwie rabinistycznym stylu wyciągnął naukę ze swego rozczarowania: “Stuart, niech to cię nauczy, by nigdy nie miał do czynienia z czymś, co jest jednocześnie zimne i gorące”.
Porównanie biblijne
Nowy Testament uczy, ze Bóg także brzydzi się letniością, zwłaszcza w sprawach duchowych (Ap 3, 16). Jakie to szczęście dla nas, ze Bóg zmaga sie; z nami, by wyrwać nas z letargu byle jakiej relacji z Nim. Bardzo nas kocha i dlatego nie dopuści, byśmy karmili się jedynie plewami naszych własnych wysiłków religijnych.
Dzieje się z nami to samo, co z Jakubem: Bóg tak reżyseruje nasze życie, byśmy w końcu zupełnie przestali polegać na sobie i zaufali jedynie Jego potężnej mocy. Wszelkie nieszczęścia, jakie nas spotykają, były zamierzone po to, by pobudzić nas do gorliwości, która sprawia, że stajemy przed Bogiem pokorni i ulegli – a nawet zrozpaczeni. Poprzez swe bolesne upokorzenie patriarcha Jakub nauczył sie;, co znaczy “zaufać”. Zwichnięcie stawu było dla niego uzdrowieniem.
Hebrajski odpowiednik słowa “zaufać” ma swój rdzeń w idei upadnięcia na twarz i oparcia się na podłożu. Izajasz (26, 3) mówi, że Bóg przynosi doskonały pokój temu, kto zaufał – wsparł się na – Panu. Cokolwiek działoby sie w twoim życiu, bądź pewien jednego: Bóg będzie ci odbierał wszelkie podpórki, aż do chwili, gdy odkryjesz, że Jezus sam wystarczy. Bóg walczy z nami, dopóki nie przekonamy się naprawdę, że jedynie On nas podtrzymuje, nie tylko w chwilach klęsk życiowych, kiedy czujemy być może, że poza Nim nie ma ratunku, ale także w codziennych sytuacjach, z którymi, jak niemądrze sądzimy, potrafimy sobie poradzić sami.
Mówi sie;, ze “strzeżonego Pan Bóg strzeże”. Ale Biblia niezbyt wysoko ocenia zdolność człowieka do zaspokojenia własnych potrzeb. Dlatego właśnie Bóg chce, bym przychodził do Niego w duchu uległości, nie ufając sobie samemu, ale wierząc, że dotrzyma On swoich obietnic na swój własny sposób. Ta droga jest zawsze właściwa, ponieważ nieodmiennie prowadzi mnie ona do mego Zbawiciela. Pisarz i mówca Stephen Brown słusznie powiedział: “Dopóty nie zdajesz sobie sprawy, ze Jezus jest wszystkim, czego potrzebujesz, dopóki Jezus nie stanie sie; wszystkim, co posiadasz”.
Choćby się skryło słonce wędrowne i ciemność zapadła na niebie, Choćby posłaniem moim był kamieni, W snach będę bliżej Ciebie.
Niech mi się przyśni droga do nieba Otwarta w łaski wylewie, Aniołów orszak niech mnie zawoła, Żebym sie; zbliżył do Ciebie.
Budząc się z sercem pełnym Twej chwały Z kamiennych smutków wzniosę Betel, By me niedole mnie pociągały Bliżej, mój Boże, do Ciebie.
Sarah Adams, 1841
Ostatecznie więc tytuł “Gdy nie potrafisz sie; modlić stoi w sprzeczności z jedna; z najcenniejszych obietnic Jezusa: “Wszystko, co mi daje Ojciec, do Mnie przyjdzie, a Tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę” (J6, 37). Mimo, że ja jestem raz gorący, raz zimny, miłość Boga do mnie nigdy nie zwiększa sie, ani nie zmniejsza. On zawsze jest gotowy mnie przyjąć, jak ów Ojciec ze znanej przypowieści Jezusa, który obejmuje powracającego syna, rzuca sie; na szyje; brudnemu świniopasowi i całuje go serdecznie (Łk 15, 20).
Mój główny wkład w moje zdrowie duchowe polega, tak jak w wypadku zaginionej owcy na tym, ze On sam znajduje mnie i zanosi do domu (Łk 15, 5-6). Nawet jeżeli jestem przekonany o swym duchowym zapale, podstawa mego życia pozostaje modlitwa o Jego ożywczą łaskę (Ps 119, 176). A Ten, na którego barkach spoczywa ciężar rządów (Iz 9, 5), chętnie weźmie na swe ramiona także i mnie – tak samo, jak poniósł swój krzyż.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1037,bog-brzydzi-sie-letnioscia.html

*********

 

 

Samoakceptacja nie jest egoizmem

Luis Valdez Castellanos SJ / slo

(fot. shutterstock.com)

Czemu służy mówienie o poczuciu własnej wartości? Coraz częściej uznaje się, że podstawą spełnienia i szczęśliwego życia jest wysoka samoocena. To, co łączyło osoby, którym znacząco udało się zmienić swoje życie, to właśnie akceptacja siebie.

 

Ostatnio ukazało się na ten temat wiele publikacji naukowych. Nie chodzi tylko o modę, lecz o potrzebę łączącą wielu ludzi cierpiących z powodu niechęci do swojego odbicia w lustrze.

Poczucie własnej wartości oznacza akceptację i szacunek, jakim dana osoba darzy samą siebie; mówimy wtedy o wysokiej samoocenie. Niską samoocenę ma osoba, której brakuje owej pozytywnej oceny siebie.

 

Temat ten jest niezwykle ważny, ale i trudny. Często podchodzi się do niego z nieufnością. Akceptacja siebie bywa mylona z egoizmem, indywidualizmem i obojętnością wobec innych. Widmo egoizmu niejednego odwiodło od próby pokochania siebie.

 

Wszystko to ma swoje wyjaśnienie. Żyjemy w społeczeństwie, które uczy nas, jak nie akceptować i zaniedbywać siebie. Nauka, jaka płynie z obecnego wychowania, mówi: dbaj o innych i to ich kochaj, a nie siebie. W rzeczywistości to od nas samych zależy, czy podporządkowujemy się temu społecznemu “rozkazowi”, czy też nie.

 

Głowy rodzin, nauczyciele, i inni – obawiając się, że wychowują egoistów – wpajają nam, żeby nie myśleć o sobie, że kochać można tylko innych. Sam należę do pokolenia, w którym liczyła się miłość do otaczających nas osób, opieka nad nimi, niesienie im pomocy, a nawet odejmowanie sobie od ust i dawanie im (co też czyniły nasze matki) oraz poświęcenie się na wiele innych sposobów. Zgoda. Jednocześnie jednak unikano robienia czegokolwiek dla siebie. Od razu brano to za egoizm.

 

Dochodziłem wtedy do wniosku, że wszyscy coś znaczą i są ważni. Wszyscy oprócz mnie. Na liście osób godnych miłości nie było mojego imienia. W tamtych czasach zwykło się cenić osoby nie za to, że są sobą, lecz za właściwe zachowanie zgodne z rodzinnymi i społecznymi wyznacznikami. Konsekwencją tego był powszechny brak poczucia wartości i szacunku dla samego siebie.

 

Taki system wychowawczy doprowadza do tego, że człowiek wykreśla siebie z listy osób kochanych. Mam wspierać, szanować, cenić wszystkich oprócz siebie. Zaczynam doceniać swoją dziewczynę, rodzinę, ale nie siebie. Uważam, że tylko oni coś znaczą, nie ja. Inni mogą się zajadać smakołykami, ale ja nie. Ja mam tylko szanować i dbać o wszystkich, wyłączając z tej listy siebie samego.

 

Jeśli z biegiem lat nie zacznę się cenić i nie uznam, że jestem jak drogocenny klejnot, podświadomość zacznie mi podpowiadać, że jestem czymś, co można wyrzucić, zaniedbać i porzucić. Skoro sam nie mogę siebie szanować, poczuję się szczęśliwy dopiero wtedy, gdy zaakceptuje mnie cała reszta. Czekam, aż inni się mną zajmą, zaczną mnie doceniać i wypełnią braki w moim życiu. Moja egzystencja zależy od innych. Jestem jak żebrak, który prosi o skórkę chleba. Przez takie wychowanie wiele osób uważa, że ich szczęście zależy od reszty świata, od losu lub szczęścia. Wszystko to niszcząco wpływa na jednostkę, gdyż jej samoocena zależy nie od niej samej, lecz od tego, co powiedzą jej rodzice, nauczyciele, chłopak lub dziewczyna czy szefowie w pracy. Doprowadzi ją to do niewolniczej zależności od cudzej oceny.

 

Najlepiej by było, gdyby we wnętrzu każdej osoby płynęło źródło własnej wartości.

 

Co jest przyczyną takiego stanu? Carl Rogers*, twórca terapii nastawionej na klienta, napisał pewien artykuł, który szczerze polecam. Po wielu badaniach i obserwacjach odkrył on, że po urodzeniu nasz organizm jest niezwykle mądry (nazywa to mądrością organizmiczną). Sam nami pokieruje, jeśli tylko pozwolimy mu działać. Autor uważa, że już dziecko karmione piersią ma jasny system wartości. Ocenia jedzenie pozytywnie, gdy jest głodne, i negatywnie, gdy jest nasycone (odsuwa usta od sutka mamy lub wypluwa mleko, którego wcześniej żywo się domagało). Źle znosi ból, gorzki smak, uporczywy hałas.

 

Niemowlę pragnie i potrzebuje miłości, dlatego też zachowuje się w sposób pozwalający mu na odtwarzanie przyjemnych doznań. Z czasem jednak sprawy się komplikują. Jeżeli dziecko zabierze zabawkę swojemu rodzeństwu i doprowadzi je do płaczu, słyszy, że jest niegrzeczne, i zostaje ukarane. Po kilku razach rozumie, że w oczach innych jego postępowanie jest złe. W ten sposób zaczyna podzielać opinię innych o sobie samym. Cudzy osąd staje się jego własnym. Zapomina o mądrości swojego ciała i aby dalej być kochanym, stara się zachowywać zgodnie z narzuconymi mu normami.

 

Pragnąc, by inni darzyli je miłością, nie dowierza samemu sobie i szuka pozytywnej oceny na zewnątrz. Zaczyna tracić energię, by sprostać cudzym wymaganiom i wyżebrać choć odrobinę akceptacji.

 

Wciąż nie nauczyłem się, że to, czego oczekuję od innych (opieka, szacunek, miłość, zainteresowanie), mogę sobie sam zaoferować. Dlaczego nie miałbym cenić siebie, kochać i szanować, dbać o swoje potrzeby?

 

Zapobieganie egoistycznym zachowaniom uniemożliwia człowiekowi zrobienie czegokolwiek dla siebie samego. Jest to absurdalne. Wyjaśnię to na przykładzie. Wyobraź sobie, że masz sklep, w którym sprzedajesz pewien towar. Zapisujesz go “na zeszyt” lub po prostu rozdajesz biednym za darmo, ale nie uzupełniasz na bieżąco asortymentu. Jaki będzie tego skutek? Pewnego dnia półki zaczną świecić pustkami i nawet jeśli inni będą cię prosić o pomoc, nie będziesz w stanie niczego im zaoferować. Poczujesz się wypalony i samotny. Zaczniesz być zły na innych za to, że choć tyle od ciebie otrzymali, zostawili cię samego. Może nawet poprosisz ich o zwrot towaru, wystawisz im rachunek za wszystko, co dla nich zrobiłeś. Rozczarowany i rozgoryczony będziesz miał ochotę ich osądzić. Zaczniesz też pytać samego siebie, gdzie tkwił błąd, skoro byłeś dla nich taki dobry.

 

Błąd tkwił nie w ludziach, ale w twoim przekonaniu, że wyjście ze sklepu po nowy towar byłoby egoizmem. Jeżeli udałbyś się po niego, jeżeli zadbałbyś o siebie, towaru wystarczyłoby również dla innych. I tak jest ze wszystkim. Ci, którzy nie dbają o swoje potrzeby ze strachu przed egoizmem i skupiają się wyłącznie na kochaniu innych, prędzej czy później poczują się wypaleni i zaczną wystawiać innym rachunki.

 

Znam wiele nastolatek, których rodzice – zamiast słów dowartościowania – popychali je w kierunku nieakceptacji siebie. Miało to oczywiście swoje konsekwencje. Dziewczyny te nieustannie słyszały słowa krytyki (“Jesteś niegrzeczna i nieposłuszna… uparta i krnąbrna… rozpuszczona i pyskata”). Dziewczyny te znajdowały akceptację u swoich chłopaków (“Jesteś dla mnie wszystkim… masz niezwykłe oczy… jesteś taka mądra”). Nawet jeśli był to tylko sposób na namówienie ich do rozpoczęcia współżycia płciowego, nastolatki te tak bardzo chciały czuć się docenianie, że uzależniły się od cudzych sądów. Rodzice nie potrafią przekonać takiej dziewczyny, by zostawiła chłopaka, nawet jeśli wyraźnie widać, że ma on wobec niej złe intencje.

 

Takie wychowanie nie tylko nie sprzyja budowaniu pozytywnego obrazu samego siebie, ale wręcz doprowadza do jego wypaczenia. Skutkiem tego  jest tendencja do widzenia we wszystkim tylko złych stron. Jeżeli żona codziennie przygotowuje wracającemu z pracy mężowi smaczny obiad i któregoś dnia nie może tego zrobić, od razu jest krytykowana. Wcześniej jednak ani słowem nie podziękowano jej za ugotowanie posiłku na czas. Z drugiej strony ludzie czują się skrępowani w obecności kogoś, kto podkreśla własne zdolności. Krytykują go za bycie dumnym i wyniosłym. Ponieważ jesteśmy przyzwyczajeni do wysłuchiwania tylko złych rzeczy o innych, wydaje nam się zupełnie normalne to, że ktoś nazwie siebie “idiotą”.

 

Niektóre badania pokazują, że takie wychowanie sprzyja wpajaniu poczucia wstydu również kolejnym pokoleniom.

 

Merle Fossum i Marilyn Mason, terapeuci rodzinni ze Stanów Zjednoczonych, zauważyli, co łączy osoby zmagające się z uzależnieniami (od narkotyków, alkoholu, jedzenia, seksu). Jest to głębokie poczucie wstydu. Nigdy ich ono nie opuszczało. Wstydzili się, prosząc o przysługę, o bycie obsłużonym, a nawet otrzymując prezent.

 

Definiują oni wstyd jako wewnętrzne przeświadczenie jednostki o tym, że jest bezwartościowa. Człowiek ocenia tak samego siebie, uważając, że jest zły, występny, pełen wad lub niegodny bycia istotą ludzką. Wstyd popycha go do nazywania siebie “głupkiem”, “tchórzem”, “dziwakiem” czy “neurotykiem”.

 

Wspomniani terapeuci dokonują rozróżnienia winy i wstydu. Wina jest uczuciem dojrzalszym, które jednostka odczuwa z powodu zachowania uderzającego w jej system wartości. Choć boli, nie doprowadza do zaniżenia jej poczucia osobistej wartości. Poczucie winy spowodowane jest posiadaniem przez daną osobę określonego systemu wartości i czystego sumienia. Innymi słowy osoba taka czuje się źle z powodu swoich czynów i ich konsekwencji, a nie dlatego, że jest zła.

 

Z kolei wstyd jest bolesnym wyobrażeniem, jakie mam o sobie jako istocie ludzkiej. Jestem zły, do niczego się nie nadaję. Pozbycie się wstydu wydaje się niezwykle trudne, gdyż dotyka sfery ludzkiej tożsamości (jestem dobry czy zły?), a nie czynów (zdenerwowałem się na mamę). Uczucie to niczego nas nie uczy.

 

Wstyd rodzi się w rodzinach, których relacje opierają się na dzieleniu ludzi na dobrych i złych. W takich warunkach dziecko zaczyna odczuwać wstyd i uważa, że nie jest nic warte. Wspomniani autorzy proponują w takich przypadkach zmianę rodzinnych relacji, tak aby opierały się one nie na wstydzie, lecz na szacunku. Odkrycie własnej wartości pomoże w przezwyciężeniu wstydu.

 

Akceptując siebie, uczymy się dbać o wszystkie nasze potrzeby: pożywienia, przynależności, czułości, prywatności, bezpieczeństwa, szacunku i niezależności. Bierzemy odpowiedzialność za ich zaspokojenie i nie zrzucamy tego zadania na rodzinę, przyjaciół czy małżonka. Nawet jeśli nam pomagają, odpowiedzialni za siebie jesteśmy tylko my. W odniesieniu do seksualności akceptacja siebie stanie się dla nas energią niezbędną, by nabrać szacunku do siebie i innych.

 

Mówię o szacunku, gdyż często zdarza się, że dana osoba, często kobieta, dba o wszystkich, ale nie o siebie. Poznałem kiedyś młodą dziewczynę, która przez długi czas odbywała stosunki seksualne z różnymi mężczyznami, buntując się w ten sposób przeciwko surowym i moralizującym rodzicom. Cóż za dziwny sposób krzywdzenia siebie tylko po to, żeby przeciwstawić się innym!

 

Nie można również zapominać o dochowywaniu wierności. Zanim mężatka zdecyduje się na zdradę, najpierw myśli o swoim mężu, dzieciach, rodzicach, ale w żadnym wypadku nie przyjdzie jej do głowy, że jest to również kwestia szacunku do siebie samej. O wierności małżeńskiej myśli głównie przez pryzmat męża i osób trzecich, podczas gdy wierność małżeńska to przede wszystkim wierność samemu sobie. Powinienem zatem wiedzieć, że konsekwencje moich czynów dotkną przede wszystkim mnie, a dopiero potem osoby trzecie. Znam swoje zasady, wartości, którymi kieruję się w życiu, i jeśli je złamię, to bolesne skutki odczuję przede wszystkim ja, a na drugim miejscu również inni. Jeżeli zacznę cenić swoje życie, swój związek i swoją rodzinę, będę dysponował większą ilością środków, które pomogą mi być wiernym, sobie samemu i innym. Jeżeli miłuję siebie samego, to nie skrzywdzę siebie, nawet jeśli w grę wchodzą niezwykle przyjemne doznania.

 

Z każdym dniem coraz lepiej poznaje się związek między poczuciem własnej wartości a zachowaniem. Wspomniana już wcześniej psycholog Dorothy Corkille twierdzi, że jedną z przyczyn nagannego zachowania dziecka jest jego negatywne myślenie o sobie samym. Jeśli uważa ono, że jest złe,  dostosowuje swoje czyny do tej opinii. Odgrywa taką rolę, jaką wyznaczono mu domu. Ponieważ zachowuje się coraz gorzej, częściej spotyka je kara, a więc odrzucenie. W ten sposób dziecko utwierdza się w przekonaniu, że jest złe. Dziecko z właściwą samooceną rzadko stwarza problemy.

 

Dzięki dobremu myśleniu o sobie człowiek nie zgadza się również, by inni obciążali go zadaniami niemożliwymi do wykonania lub ideałami, które spowodują jego wypalenie lub doprowadzą go do braku szacunku dla siebie. Kochający siebie nastolatek nie zaakceptuje fałszywych wyobrażeń o doskonałości, na przykład takich, że mężczyzna zawsze musi być silny i pewny siebie. Dzięki temu pozwoli sobie na chwile słabości i zwątpienia, nie dopuszczając, by te uczucia stały się dla niego źródłem stresu.

 

Dbanie o siebie pomoże nam również w dbaniu o innych. Jednak sytuacja odwrotna, branie pod uwagę tylko innych, nie zawsze doprowadza do szanowania siebie w taki sposób, jaki opisałem wyżej.

 

Mamy przed sobą niezwykłe wyzwanie – zmianę społeczeństwa i narzuconego nam nakazu kochania wszystkich oprócz siebie na inny nakaz: “kochaj siebie samego, abyś mógł kochać innych”.

 

Dlaczego ktoś, kto kocha siebie samego, nie staje się egoistą? Lub – mówiąc dokładniej – dlaczego ktoś, kto kocha siebie samego, może kochać też innych?

 

Każdy z nas ma pewne potrzeby, a ciało w swojej mądrości dąży do ich zaspokojenia. Jeżeli nie jemy, ciało przypomina nam o tym poprzez doświadczenie pustki w żołądku lub ból, który zmusza nas do zjedzenia czegoś, byśmy mogli dalej funkcjonować. Osoba, która nie czuje się doceniona, zużywa energię na zaspokojenie tej potrzeby, a powstałe straty próbuje sobie później zrekompensować; przechwala się lub chce wzbudzić litość, by zwrócić na siebie uwagę i otrzymać odrobinę czułości.

 

Jeżeli osoba ceni siebie i kocha, skieruje swoje ciało i swoją energię w stronę innych. W przeciwnym wypadku zużyje ją, aby poprawić własną samoocenę.

 

Człowiek jest stworzeniem tak doskonałym, że jeżeli zajrzy do swego wnętrza, odkryje w swoim sercu nie tylko siebie, ale i resztę ludzi. Dziecku trzeba wiele ofiarować, gdyż samo nie może ono wszystkiego sobie zapewnić i jest zależne od innych. Kiedy jednak staje się dorosłe, zaczyna odczuwać szczególną potrzebę dawania. Jeżeli nie może tego zrobić, popada w frustrację. Jeżeli człowiek wejrzy w głąb siebie, to odkryje, że po brzegi wypełniony jest bogactwem, którym aż chce się dzielić z innymi.

 

Często spotykamy dorosłych, którzy zachowują się egoistycznie, ponieważ są wewnętrznie wypaleni. Osoba, która potrafi kochać, cenić, szanować się i dbać o samą siebie, odczuwa potrzebę dawania.

 

To, co wcześniej napisałem o samoakceptacji, można również odnieść do odczuwania przyjemności. W społeczeństwie przyjemność wzbudza powszechny lęk, dlatego często ucieka się ono do kar, zamiast uczyć, jak nią kierować.

 

Taki system wychowawczy wytwarza atmosferę strachu, przekonując, że przyjemność jest czymś złym i destrukcyjnym. Doprowadza to do sprzeczności. Z jednej strony człowiek obawia się przyjemności, a z drugiej do niej dąży. Doświadcza jej, ale czuje się z tego powodu winny, odczuwa ją ze wstydem. Nierzadko można spotkać osoby, które czują się zagubione tylko dlatego, że odczuwają przyjemność.

 

W ten sposób przyjemność zostaje zepchnięta w mrok. Uniemożliwia się jej poznanie i uważa się ją za siłę, która przejmuje władzę nad jednostką. Tymczasem to właśnie jej nieznajomość jest powodem braku kontroli nad przyjemnością i prowadzi do tragedii.

 

Poszukiwanie wyłącznie przyjemności seksualnej jest jedną z przyczyn braku zaangażowania się w relacje międzyludzkie; osoba taka zniża swoich partnerów do poziomu przedmiotów zapewniających przyjemność. Przyjemność powinna być odczuwana tylko wspólnie z inną osobą.

 

Także w psychoanalizie postuluje się dojrzałe przeżywanie przyjemności. Tony Anatrella twierdzi, że dla naszej podświadomości wartość przyjemności jest nieskończona. Jednak przedstawia przyjemność w zupełnie inny sposób: aby się urzeczywistnić, musi ona zostać poddana przemianie.

 

Autor zauważa również, że jeśli za wszelką cenę próbuje się uniknąć frustracji i zastąpić ją przyjemnością ograniczoną do natychmiastowej satysfakcji, efekty pozostawiają wiele do życzenia. Ostrzega, że jeśli dziecku wpaja się takie wyobrażenie o przyjemności (coś, co wymaga natychmiastowego zaspokojenia), zamiast nauczyć je, jak delektować się nią zgodnie z okolicznościami lub jak osiągnąć ją poprzez swoje czyny – w przyszłości będzie ono miało ogromne kłopoty z jej odczuwaniem. Dlatego też powinno się uczyć dziecko szacunku dla przyjemności. Co więcej, autor zauważa, że nawet jeżeli w dzieciństwie poszukiwanie przyjemności jest dominujące, z biegiem czasu dziecko musi się nauczyć, że przyjemność jest konsekwencją, a nie celem samym w sobie.

 

Proces dojrzewania do właściwego doświadczenia przyjemności oznacza spojrzenie na nią nowymi oczyma, z perspektywy pozytywnej i konstruktywnej, a nie destruktywnej. Przyjemność nie ma tylko jednego źródła: seksualności. Jest ona obecna w całym naszym życiu, od pożywienia i odpoczynku po muzykę, samoakceptację, doświadczanie Boga, pracę, służbę, przyjaźń…

 

Jeśli ktoś cierpi na brak poczucia własnej wartości, traktuje przyjemność jako siłę władczą i rozkosz zagłuszającą poczucie pustki i beznadziei. Jeżeli jednak zna się swoją wartość, przyjemność jest jak owoc; zbiera się ją nieustannie i bez wysiłku. W takiej sytuacji można mówić o przyjemności: życia, rozwoju osobistego, zaangażowania się we wspólnotę, nawiązania kontaktów z innymi, stawienia czoła problemom, bycia niezależnym i życia dla innych.

 

Przyjemność, jaką daje seksualność, pojawi się wtedy sama. Jej wynikiem będzie szacunek do siebie samego i otaczającego świata, atmosfera sprzyjająca rozwojowi, a także dbanie o siebie i innych. Przyjemność pomaga w osobistym rozwoju człowieka, jeżeli podchodzi on do niej nie ze strachem i odrazą, lecz z delikatnością. Wtedy zajmuje ona stałe miejsce w jego życiu i przestaje być powodem odrzucenia czy kary. Możemy to zilustrować przykładem naszych własnych relacji. Jeżeli w pracy mam jakiegoś kolegę lub jakąś koleżankę, z którymi się przyjaźnię, będę mógł się skupić na przydzielonym mi zadaniu. Jeżeli natomiast odczuwamy wzajemną niechęć i trwamy w konflikcie, ten brak porozumienia znajdzie się w centrum moich myśli i skoncentrowanie się na innych rzeczach będzie mnie kosztowało dużo czasu i energii. W ten sposób spór w pracy stanie się częścią mojego życia. Podobnie jest z przyjemnością. Jeżeli mam do niej życzliwy stosunek, nie będę o niej wciąż myślał. Jeżeli zaś próbuję z nią walczyć, na każdym kroku będę się jej obawiał.

Wiele osób ograniczyło rolę seksualności do prokreacji i w ten sposób ją zubożyło.

 

Nie lekceważąc rzecz jasna owej możliwości rodzenia nowego życia, warto również zwrócić uwagę na inne, zapomniane aspekty seksualności. Chciałbym w tym miejscu przypomnieć, że wielu młodych z różnych klas społecznych zmieniło swoje życie na lepsze dzięki swojej dziewczynie lub przyjaciółce. W swojej pracy poznałem wielu mężczyzn, którzy zerwali z alkoholem lub narkotykami dzięki pomocy kobiet. Jedno spojrzenie, jeden gest, objęcie niekiedy stają się kluczowe, by rozpocząć nowe życie wolne od nałogów. Związek kobiety i mężczyzny dla osób z niskim poczuciem wartości lub problemami emocjonalnymi może oznaczać narodzenie się na nowo.

 

Kiedy w związku jedna z osób wyraża potrzebę szczerej i uczciwej komunikacji – by w ten sposób poznać, co drugi człowiek lubi, a czego nie, co mu pomaga, a co przeszkadza w jego seksualności – wysyła sygnał: “jesteś dla mnie ważny i tak też cię traktuję”. Taki związek pomaga drugiej osobie w narodzeniu się na nowo jako człowiekowi niezwykle wartościowemu.

 

 

*C. Rogers, Terapia nastawiona na klienta: grupy spotkaniowe, tłum. M. Karpiński, Poznań 2002.

 

Więcej w książce: Seksualność da się lubić! – Luis Valdez Castellanos SJ

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,521,samoakceptacja-nie-jest-egoizmem.html

*********

9 sposobów na dojrzałą i prawdziwą miłość

Alfonso Vergara SJ / slo

(fot. shutterstock.com)

Jaka powinna być dojrzała miłość? Czy nasze oczekiwania względem niej mogą zostać spełnione? Czy jest jakaś recepta na osiągnięcie dojrzałej i prawdziwej miłości? Pytania można mnożyć, każdy z nas nosi w sobie jakąś jej wizję. Zastanówmy się zatem jakie powinny być jej cechy.

 

1. Dojrzała miłość żyje rzeczywistością, a nie urojeniami. Nie zostawia nas pod urokiem pierwszego wrażenia, jakie ktoś na nas wywołał, ale zmusza do prób poznania wnętrza tego kogoś, do zaakceptowania go takim, jaki jest, nawet z jego wadami, i do starań, by ten ktoś, powierzywszy się nam, był w stanie osiągnąć własną pełnię. Dojrzała miłość zachęca ukochaną osobę do bycia sobą, do wierności własnemu powołaniu, nie zaś naszym oczekiwaniom.

2. Dojrzała miłość wyznacza sobie dalekosiężne cele. Potrafi czekać, nie zniechęcając się, na odpowiedź, którą każdy człowiek dawać może zgodnie z rytmem swego dojrzewania. Umie żyć opierając się na trwałych wartościach. Jest odporna na rozczarowania, umie wybierać, a także rezygnować.

3. Kto dojrzewa w miłości, nie boi się prosić o radę i pomoc. Nie wzdraga się przed rozsądną zależnością od drugiego, co sprawia, iż łączy się z nim we wspólnym zadaniu: budują razem, każdy swoje wnosząc we wspólne dzieło. Uczy się też niekłamanej pokory i uświadomiwszy sobie granice własnych możliwości potrafi korzystać z pomocy innych, wdzięczny za nią i za miłość, której jest ona wyrazem.

4. Umie być niezależny. Chce pozostać sobą, ze swoimi przekonaniami i indywidualnymi rysami. Nie cofa się przed podejmowaniem właściwych dla siebie decyzji, zwłaszcza tych, co zgodnie z jego sumieniem rozstrzygać mają o jego losie. Tym samym potrafi uszanować ten intymny zakątek sumienia drugich, zwłaszcza współmałżonka, którego podtrzymuje w jego wierności własnemu sumieniu i własnemu powołaniu.

5. Umie mądrze, właściwie ukierunkować swój gniew, czyniąc z niego siłę twórczą. Nie pozwala mu się zatruwać, potrafi go okiełznać w obawie przed konfliktami w rodzinie! Ale także nie wyrzuca go z siebie niszczącą lawiną na innych!

6. Jest w stanie przezwyciężyć wrodzony egoizm, potrafi zapomnieć o sobie, dać siebie drugiemu człowiekowi, zaangażować się w niego. Panuje nad swoją wrażliwością. Jest szczery w uczuciach. Wyraża je bez lęku, że może być źle zrozumiany; umie podjąć takie ryzyko, ale zawsze stara się żyć w prawdzie.

7. Dojrzała miłość dwojga ludzi nie poprzestaje na ich nieustannym wpatrywaniu się w siebie, ale ma siłę, by włączyć się do wspólnej pracy, bez odmierzania zasług jednego i drugiego, bez wzajemnego wytykania sobie błędów czy opieszałości. Trud tworzenia rodziny musi być rozumiany jako wspólne zadanie, w które każda z dwojga osób wkłada swoją część i bierze odpowiedzialność za całość, ale jest wolna od ustawicznego lęku, czy sprosta oczekiwaniom. Lęk taki, utrzymując w ciągłym napięciu, uniemożliwia wszelki odpoczynek.

8. Dojrzała miłość wymaga pewnej giętkości i umiejętności przystosowywania się. Trzeba działać wedle miary potrzeb i warunków, a niekoniecznie według sztywnych schematów.

9. W miłości dojrzałej seksualność osiąga harmonię i spójność w najgłębszej sferze osoby, tak że oddanie siebie i współżycie seksualne stają się prawdziwym i wymownym znakiem czułości i bliskości obu osób. Znakiem radości i wdzięczności, przebaczenia i akceptacji, wyrażającym za pomocą ciała to, czego czasami duch nie potrafi wyrazić.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,51,recepta-na-dojrzala-i-prawdziwa-milosc.html

*********

Człowiek chce być doceniony, zauważony

Katarzyna Bosowska / slo

(fot. shutterstock.com)

Człowiek chce być doceniony. Chce być zauważony. Chce być kochany. Często jednak zależy mu na tym tak bardzo, że zapomina o szacunku do samego siebie. Albo do innych.

 

Na dobrą sprawę bez znaczenia, bo efekt bywa podobny – gorączkowe domaganie się uwagi. Człowiek, który boi się, że traci autorytet, zaczyna miotać się pomiędzy swoimi uczuciami a tym, co dzieje się wokół niego. Widzi, że to, czego pragnie, nie ma odniesienia w jego rzeczywistości. Chce być ważny, a na ważności traci. Chce mieć autorytet, a staje się śmieszny.

 

Rodzic, który mówi dziecku, jakie ma być, a sam jest słaby i zgorzkniały. Nauczyciel, który przekazuje wiedzę, a sam niewiele poza nią reprezentuje. Sąsiad, na którego nigdy nie można liczyć, rodzeństwo prześladujące młodsze dziecko w rodzinie, koledzy w klasie, którzy upokarzają swoją ofiarę. Przyjaciel, który zawiódł, dziewczyna, która zdradziła…
I tyle wytłumaczeń, alibi na każdy możliwy temat: bo tak trudno być rodzicem, bo ta młodzież to patologia, bo nie ma co się wtrącać w cudze sprawy, bo młodszych trzeba uczyć się bronić, bo słabszych trzeba mobilizować. bo nie można tolerować czyichś wad, bo szkoda z nim być, skoro tylu fajnych chłopaków wokół. Niekończąca się opowieść.
Często nie widzimy, że odwracamy się od kogoś właśnie dlatego, żeby przypodobać się komuś innemu, na kim aktualnie bardziej nam zależy, kto ma akurat dziś lepsze notowania i może mi się przydać. Nie widzimy, że nie licząc się z uczuciami tych opuszczanych osób, tracimy szacunek i zaufanie. A je pozbawiamy wiary w drugiego człowieka. Nie zauważamy, że często z kimś jesteśmy, kolegujemy się czy przyjaźnimy tylko dlatego, że po prostu nam się to opłaca. Z różnych powodów. Nie chcemy widzieć, że bliscy i znajomi zaczynają nas już tylko tolerować.
Wtedy czujemy, że słabniemy. Że nasz obraz samych siebie zaczyna się zniekształcać. Pojawia się obawa, że maski opadną, ujawniając nasze oblicze klauna. Może właśnie wtedy zaczynamy robić z siebie pośmiewisko? Może to jest ten moment, gdy wolimy grać w komedii niż tragedii? Linia między jednym a drugim bywa jednak cienka. Łzy szybko zamieniają się w śmiech. Śmiech w łzy.
I po omacku szukamy nieznanych osób, którym moglibyśmy wmówić, jacy to jesteśmy wspaniali i godni szacunku, bo tylko one nic o nas nie wiedzą… Uśmiechamy się, czarujemy intelektem. Zmęczeni wracamy do domu. Najlepsze przedstawienie, gdy trwa zbyt długo – nuży… A u siebie? Zdejmujemy kostiumy. To bliskich obarczamy winą za swoje kłopoty, brak uznania, podziwu. Za brak miłości, troski, uwagi. To im pokazujemy, kim naprawdę jesteśmy, choć przecież już to wiedzą. Przestajemy się starać. Walczyć. Zabiegać. Pięknie wyglądać i pięknie mówić. Przestajemy być czarujący, mili i dobrzy. Nie ma przecież po co. Karty rozdane.
Nikt nie jest zwycięzcą w tej grze.
Uciekamy na zewnątrz. Często na zawsze. W swoje światy, hobby, nowe rodziny i religie. Nie rozumiemy, że powinniśmy zacząć od siebie. Bo najpierw oszukaliśmy siebie, a potem innych. Najpierw zawiedliśmy się na sobie, a potem na innych. Nie wiemy, że od siebie nie da się uciec.
Ale uciekamy, bo prościej zmieniać kostiumy niż swoje wnętrze.

 

 

Wiecej w książce:  Życie po piciu – Katarzyna Bosowska

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,731,czlowiek-chce-byc-doceniony-zauwazony.html

*********

Papież pozdrowił katolików języka hebrajskiego

RV / pk

(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)

Papież skierował przesłanie do katolików, posługujących się na co dzień językiem hebrajskim.

 

Ich duszpasterstwo powstało przed 60 laty, kiedy okazało się, że wśród Żydów przybywających do powstającego w tym czasie państwa Izrael, są również katolicy. Z czasem ta pierwsza w historii hebrajskojęzyczna wspólnota kościelna została zasilona przez nieżydowskich imigrantów, którzy zasymilowali się z izraelskim społeczeństwem.
“Ojciec Święty z radością przyjął informację o obchodach sześćdziesiątej rocznicy powstania Duszpasterstwa św. Jakuba i przesyła serdeczne życzenia ojcu, a także kapłanom, zakonnikom i hebrajskojęzycznym katolikom z Wikariatu św. Jakuba” – te słowa czytamy w specjalnym liście wystosowanym w imieniu Papieża przez kard. Pietro Parolina do o. Davida Neuhausa SJ, wikariusza patriarchatu Jerozolimy dla wiernych hebrajskojęzycznych.

 

Watykański sekretarz stanu dodaje także, że Franciszek dostrzega ogrom łask, których zarówno duszpasterstwo, jak i wikariat, doświadczyły w czasie tych lat. Modli się jednocześnie za wszystkich z nimi związanych o dalsze wzrastanie w radosnym dawaniu świadectwa Ewangelii, nie tylko słowami, ale życiem przemienionym obecnością Boga. W ten bowiem sposób “społeczność wikariatu nie tylko się umocni, ale będzie się stawać coraz skuteczniejszym narzędziem dialogu i pokoju w szeroko rozumianym społeczeństwie” – czytamy w liście. Będzie ona także znakiem miłości Chrystusa wobec najbardziej potrzebujących.

 

Papieskie pozdrowienia są odpowiedzią na przesłaną Franciszkowi kopię listu pasterskiego o. Neuhausa wystosowanego z okazji jubileuszu. Wskazuje on w nim na wielkie znaczenie utworzenia przed laty żydowskiej wspólnoty chrześcijańskiej w Izraelu. Podkreśla, że w kontekście ziemi rozdartej napięciami i konfliktami katolicy języka hebrajskiego chcą być pomostem dialogu i pojednania między Izraelczykami i Palestyńczykami. – Jesteśmy powołani, by być Kościołem zjednoczonym, powołanym do mówienia silnym głosem o pokoju, sprawiedliwości i pojednaniu między światem arabskim i izraelskim. Mamy być z Żydami, dla Żydów, ale także wyznawcami Chrystusa, którzy jednoznacznie głoszą pokój, sprawiedliwości, pojednanie. Nie ma innej drogi” – uważa o. Neuhaus, wikariusz patriarchatu Jerozolimy dla wiernych hebrajskojęzycznych.

 

W Izraelu jest ok. 600 katolików języka hebrajskiego. Tworzą oni cztery wspólnoty: w Hajfie, w Beer Szewie, Jerozolimie i Tel Awiwie. Ich opiekunem jest o. David Neuhaus, który jest też wykładowcą Pisma Świętego w seminarium duchownym w Bajt Dżala i na uniwersytecie w Betlejem.

 

Inicjatorem duszpasterstwa katolików języka hebrajskiego był o. Daniel Rufeisen, karmelita pochodzenia żydowskiego z Polski. Jego dzieło kontynuował m.in. ks. Grzegorz Pawłowski, również kapłan pochodzący z rodziny żydowskiej w Polsce.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3342,papiez-pozdrowil-katolikow-jezyka-hebrajskiego.html

********

Grzegorz Pawłowski – ksiądz, który jest Żydem

poniedziałek, 9 grudnia 2013 Grzegorz Pawłowski – ksiądz, który jest Żydem

Chrześcijanie często zapominają, że z Judaizmem mają bardzo wiele wspólnego. Żydów traktujemy jako obcych. Tymczasem wyrośliśmy z jednego pnia Bożego Przesłania. Fakt, że można być katolikiem, a nawet i katolickim księdzem, będąc jednocześnie Żydem unaocznia osoba księdza Grzegorza Pawłowskiego.

 

Biografia na miarę scenariusza filmu akcji

Ksiądz Grzegorz Pawłowski to tak naprawdę Jakub Hersz Griner. Urodził się w bardzo pobożnej, ortodoksyjnej rodzinie Żydów z Zamościa w Nowy Rok AD 1931 jako syn Mariem i Mendela. Jego rodzice byli niezamożnymi kupcami. Jak łatwo policzyć, miał osiem lat, kiedy wybuchła II wojna światowa. Wraz z atakiem hitlerowców dla małego, żydowskiego dziecka rozpoczął się koszmar.

Początkowo Zamość dostał się w strefę radzieckich wpływów, niedługo potem zajęli go Niemcy.  Pierwsza faza hitlerowskiej okupacji oznaczała dla Żydów drastyczne pogorszenie sytuacji życiowej, druga – śmierć w obozie.  Straszy brat Jakuba vel Grzegorza – Haim – uniknął deportacji uciekając wraz z wycofującymi się Rosjanami. Ojciec zginął, najprawdopodobniej, w czasie pracy w getcie. Pozostałą część rodziny wysiedlono do Izbicy. Małemu Jakubowi udało się uciec z getta w Izbicy.  Cudem wymknął się za plecami przeszukujących kamienicę Niemców.

Oszołomiony i samotny szedł w kierunku najbliższego miasteczka – Tarnogóry.  Napotkani Polacy pomogli mu znaleźć tymczasowe schronienie w jednym z domów.  Kiedy sytuacja stała się  jeszcze bardziej napięta, a wyroki ferowane na ukrywających Żydów Polakach były już normą, mały Jakub zaczął ukrywać się w stosie drewna. Był październik 1942 roku. Schronienie zostało jednak odkryte przez sąsiadów. Griner wiedział, że nie może dłużej zostać w Tarnogórze.

Zdołał dotrzeć do Zamościa.  W międzyczasie do Jakuba Grinera dotarła wiadomość o pogromie w Izbicy – wszystkich mieszkających tam Żydów (około tysiąca osób) zamknięto w remizie strażackiej. Przetrzymywano tam przez ponad tydzień, a następnie wyprowadzono na żydowski cmentarz, gdzie dokonano masowej egzekucji.  Ośmiolatek szukał schronienia u znajomych. Wiele osób starało się pomóc mu chociaż przez kilka dni. Zagrożenie dekonspiracją było jednak tak duże, że nikt nie mógł zaopiekować się nim na stałe.  Pomieszkując to tu, to tam, chłopiec nauczył się czynności, które później decydująco wpłyną na jego życie – odmawiania pacierza i wykonywania znaku krzyża.

Metryka ochronna

Pewnego dnia na ulicy Jakub spotkał innego, żydowskiego chłopca. Kilkunastolatek nie nosił opaski z gwiazdą Dawida, ale do młodego Griera zwrócił się w jidysz. Zadał mu proste, ale dramatyczne pytanie: czy chcesz żyć? Kiedy usłyszał twierdzącą odpowiedź, załatwił napotkanemu Jakubowi przepustkę do życia – metrykę chrztu. Odtąd dla świata funkcjonował jako Grzegorz Pawłowski.

Zaświadczenie o chrzcie nieraz uratowało życie Grzegorzowi. Tułając się po Zamościu trafił do strażnicy stojącej przy obozie pracy przymusowej, gdzie został nakryty przez niemieckich żołnierzy. Zaprowadzili go na posterunek żandarmerii.  Był świadkiem sceny, jak hitlerowiec skazał na śmierć żydowską dziewczynę.  Jakuba – Grzegorza ochroniła metryka.

Od wiosny 1943 roku Grzegorz Pawłowski nie ukrywał się już w Zamościu. Za radą Polaków postanowił wtopić się w tłum polskich sierot z wsi.  Został pastuchem od krów. Mieszkał u wielu, polskich rodzin.  Jeden z zajmujących się nim gospodarzy posłał go nawet na lekcje polskiego organizowane przez przyjezdnego nauczyciela.

źródło: Wirtualny Sztetl- www.sztetl.org.pl

Na zdjęciu kilkuletni Jakub Giner vel Grzegorz Pawłowski

źródło: Wirtualny Sztetl- www.sztetl.org.pl 

Lata powojenne

Po zakończeniu wojny ruszył w stronę Tomaszowa Lubelskiego.  Wędrując z grupą Polaków trafił do Majdanu.  Przez jakiś czas mieszkał w pobliskim lesie. Wycieńczony wojną  poważnie zachorował. Za namową mieszkańców  Majdanu udał się do Tomaszowa do lekarza. Miejscowy doktor  pomógł w załatwieniu pobytu w szpitalu.  Tam nabrał sił. Dyrektor placówki chciał go usynowić, ale, jak przyznał po latach ksiądz Pawłowski, był wtedy zbyt nieśmiały i po wyjściu ze szpitala sam udał się do sierocińca. Samotnymi dziećmi zajmowały się siostry zakonne. Miały już pod swoją opieką siedmioro sierot, ale przyjęły i ósmą.  Mieszkając u sióstr rozpoczął naukę w szkole podstawowej. Będąc w piątej klasie (zaczynał jako uczeń trzeciej klasy), przygotowywał się do pierwszej komunii świętej. Doskonale wiedział, że nie jest ochrzczony, więc poprosił księdza katechetę o przyjęcie go w grono chrześcijan.  Po chrzcie i komunii został ministrantem.

Wkrótce władze zlikwidowały zakonny dom dziecka. Jego podopieczni zostali przydzieleni do innych placówek. Grzegorz Pawłowski trafił do Bystrzycy. Rozpoczął tam naukę w gimnazjum. Nie zrezygnował przy tym z funkcji ministranta – codziennie służył do mszy. Otwarcie przyznawał się do swojej wiary, czym przysporzył sobie kłopotów. Z opresji wyratowała go pewna siostra zakonna, która przeniosła go do prowadzonego przez siebie domu dziecka w Puławach. Zmiana miejsca zamieszkanie wcale nie utemperowała Grzegorza. Nadal  głośno mówił o tym, że jest katolikiem.  W czasie szkolnej, propagandowej „akademii” zabrał głos w obronie Kościoła i papieża. Skończyło się to interwencją UB. Urząd Bezpieczeństwa chciał zwerbować niepokornego chłopaka. Grożono mu, że jeśli nie zmieni postawy i nie zacznie donosić, to nie zda matury.  Współpracy nie nawiązał, a mimo to udało mu się otrzymać dyplom dojrzałości.

Powołanie

W 1952 roku wstąpił do seminarium duchownego w Puławach. Siostra – dyrektorka sierocińca, w którym dorastał zaleciła mu dyskrecję, co do pochodzenia. Swoją tożsamość zdradził w czasie jednej ze spowiedzi. Spowiednik nakazał mu poinformowanie rektora. Alumn wypełnił nakaz księdza.  Władze seminarium nie chciały, by więcej osób dowiedziało się o tym, że jeden z kleryków jest Żydem. Tłumaczyły to kłopotami, jakie miałby rzekomo mieć w czasie pracy na parafii. Takie zachowanie rozsierdziło studenta – nigdy nie zapomniał o swoim pochodzeniu i nie odżegnywał się od Narodu Wybranego.

Święcenia kapłańskie przyjął w 1958 roku. Nadal bardzo niewiele osób wiedziało o jego pochodzeniu.  Ksiądz Pawłowski męczył się wewnętrznie ukrywając swoją tożsamość. W 1966 roku coś w nim pękło. Do „Tygodnika Powszechnego” wysłał artykuł „Od judaizmu do chrześcijaństwa”, w którym opisał swoją biografię. Tekst ukazał się pod tytułem „Moje życie”. Jego publikacja pomogła księdzu Pawłowskiemu w odnalezieniu brata.

„Szalom alejchem”

Może wydawać się to dziwne, ale w wielu wywiadach ksiądz Pawłowski podkreśla, że po oczyszczającym go artykule niewiele zmieniło się w stosunku parafian wobec niego. Choć  w Polsce narastały nastroje antysemickie, on nigdy tego na sobie nie odczuł. Poczuł natomiast potrzebę wyjazdu do Izraela. W Hajfie od kilku lat mieszkał jego, ocalały dzięki radzieckim żołnierzom, brat.  Do wyjazdu przygotowywał się studiując na KUL–u biblistykę. Uzyskał także stosowną zgodę biskupa.  Choć chciał poznać kraj swoich przodków, to przed wylotem był rozdarty. Czułem taki mus, powołanie, jak Jonasz nie chciał iść do Niniwy, a szedł, bo słyszał Głos Boży. Ale nie chciałem wyjeżdżać, płakałem, bo było mi w Polsce dobrze – wyznał w jednym z wywiadów.  W 1970 roku postawił swoją stopę na Ziemi Świętej.  Żydowska brać, czemu nietrudno się dziwić, nie przyjęła go z otwartymi ramionami. Nie został, przez przyjęte wyznanie i funkcję, uznany za Żyda.  Takie jest żydowskie prawo. Mój brat był Żydem, a ja nie, bo jestem katolikiem. W dowodzie osobistym mam kreskę. Pierwotnie wpisano mi narodowość polską, ale uznałem, że nie ochrzczono mnie na Polaka, więc uznano, że nie mam żadnej narodowości. Uważam, że jestem i Polakiem, i Żydem. Mam dwie ojczyzny, więc jestem człowiekiem bardzo ubogaconym. Moi rodzice byli bardzo religijni. Moja matka mi powiedziała: ty będziesz żołnierzem Mesjasza. To bardzo mi utkwiło w sercu –  mówił w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.

Swoją posługę w Izraelu ksiądz Grzegorz Pawłowski rozpoczął od kościoła świętego Piotra w Jaffie.  Na przestrzeni lat ksiądz Pawłowski dość dobrze zaaklimatyzował się w Ziemi Świętej, posługując z powodzeniem jako kapłan wśród Polaków i Żydów-chrześcijan.  Jest duszpasterzem katolickich wspólnot języka hebrajskiego i Polonii.   Zasiada także w Radzie do spraw Dialogu Religijnego działającej przy polskim Episkopacie.

Swoje wspomnienia opublikował kilka lat temu książce  “Sługa Mesjasza”. Jest honorowym obywatelem Puław.

http://www.franciszkanska3.pl/Grzegorz-Pawlowski–ksiadz-ktory-jest-Zydem,a,22582

********

Nie jesteś więźniem swojej przeszłości!

Arnold A. Lazarus, Clifford N. Lazarus, Allen Fay / slo

Rany z przeszłości nie muszą stale krwawić (fot.shutterstock.com)

Twoje przyszłe zachowanie będzie oparte na twoich dzisiejszych czynach. To, co robisz dzisiaj, jutro stanie się przeszłością. Rany z przeszłości nie muszą stale krwawić. Musisz tylko nauczyć się nowych sposobów rozwiązywania problemów tu i teraz, by przezwyciężyć stare “prawdy” i wyobrażenia.

 

C. rozpoczyna dziesiąty rok terapii. Miała nieszczęśliwe dzieciństwo, a spowodowała to dominująca postawa ojca i ” męczeństwo” matki. Będąc jedyną dziewczynką w rodzinie, w wieku pięciu lat doszła do przekonania, że jej bracia są bardziej kochani i szanowani przez rodziców, natomiast ona jest zaniedbywana i ignorowana. Narzeka, że jej bracia rzadko byli dla niej mili. “Prawdopodobnie nigdy nie zapomnę tych przeżyć “, stwierdziła. Ma czterdzieści trzy lata.

Z psychologicznego punktu widzenia, wczesne lata naszego życia oraz wyposażenie genetyczne są podstawą rozwoju naszej osobowości. Wydarzenia z dzieciństwa mogą mieć wyraźny wpływ na dorosłość i skłonność do powtarzania wciąż tych samych wzorców zachowań. Większość z nich nie musi jednak zamykać nas w przeszłości, chyba że im na to pozwolimy, opierając się wciąż na tych samych schematach.

C. pozwoliła przeszłości zdobyć nad sobą ogromną władzę, nie rozumiejąc, że to, co było, już odeszło i nie ma magicznego wpływu na teraźniejszość czy przyszłość. Jako dziecko C. nie potrafiła przeciwstawić się swemu dominującemu ojcu tyranowi. Po trzydziestu latach wciąż czuje, że musi się mu podporządkowywać. Wiele osób wychowanych w domach o złej atmosferze długo jeszcze czuje się bezsilnymi i złymi. Dwudziestotrzyletnia B. ujęła to w ten sposób: “Jak miałabym kiedykolwiek poczuć się dobrze lub dobrze o sobie pomyśleć? Mimo wszystko jestem dzieckiem alkoholika! Również ci, którzy jako dzieci byli stale bici lub molestowani seksualnie, często stają się więźniami własnej przeszłości.

Ludzie jednakże mogą wymazać szkodliwe efekty przeszłości. Istnieją dowody, iż nawet w najbardziej skrajnych przypadkach nie musisz pozostawać bezsilną ofiarą minionych wydarzeń, zwłaszcza jeżeli znajdzie się oddaną i profesjonalną pomoc. Niektóre nawyki i uczucia mogą być trudne do przezwyciężenia – trudne, ale nie niemożliwe. Zawsze jest nadzieja. Jeżeli, tak jak C., nie walczysz z błędnymi wyobrażeniami o sobie, lecz uznajesz je za prawdę, to nie uda ci się uwolnić od bolesnej przeszłości. Musisz nauczyć się nowych sposobów rozwiązywania problemów tu i teraz, by przezwyciężyć stare “prawdy” i wyobrażenia.

Jeżeli jako dziecko byłeś poniżany, twój umysł przechowuje wszystkie tamte upokorzenia i regularnie je odtwarza. Rezultatem tego negatywnego “kodowania”, są przede wszystkim negatywne uczucia. Zmiana zabarwienia owego “kodu” z negatywnego na pozytywne istotnie pomaga zmienić również uczucia negatywne w pozytywne. Jedna z najbardziej skutecznych form psychoterapii, terapia poznawcza, w dużym stopniu opiera się na założeniu o silnym wpływie sposobu, w jaki ujmujemy rzeczywistość. Jeśli powtarzasz sobie wystarczająco często, że coś się nie uda, to prawdopodobnie tak będzie, a przynajmniej będziesz czuł, że się nie uda, zanim nawet spróbujesz. Lecz jeśli powiesz sobie, że podołasz trudnościom, to ogromnie zwiększysz szanse powodzenia. Zbyt proste? Być może. Jednak pozytywne przekonania w dużym stopniu wpływają na pozytywne uczucia, zwłaszcza wtedy, gdy towarzyszą im rozważne próby realizacji pragnień.

Oto pewna technika zmiany negatywnego myślenia o sobie. Najpierw spiszcie wszystkie upokorzenia, których doznaliście i które możecie sobie przypomnieć. Następnie, rozważając je wszystkie jedno po drugim, sprawdźcie ich sensowność. Zobaczmy, czy istnieją dla nich jakieś faktyczne podstawy. To ćwiczenie zabiera trochę czasu i wysiłku, lecz taki powrót do przeszłości i przewartościowanie jej jest tym, co może doprowadzić do zmian. Nawet jeśli kiedyś robiłeś głupie, szkodliwe czy lekkomyślne rzeczy, nie znaczy to, że jesteś głupią, szkodliwą czy lekkomyślną osobą.

Zwróć uwagę na sytuację, kiedy przypisujesz sobie negatywne cechy: “Psuję wszystko, do czego się zabiorę!”, “Po co się starać? Nic nie potrafię zrobić dobrze!”, “Jestem kompletnym idiotą!”, “Zupełnie się do tego nie nadaję!”, “Nie zasługuję na to, aby być szczęśliwym!”.

Zastępuj takie negatywne oceny, stale powtarzanymi pozytywnymi określeniami: “Jestem całkiem bystry”, “Dobrze sobie radzę”, “Jestem dobrym sprzedawcą”, “Mogę być interesujący i bardzo zabawny”, “Mam nadzieję, że mi się uda, lecz nawet jeśli nie, to jakoś sobie poradzę”. Dbaj o to, aby te pozytywne uwagi były prawdziwe – okłamywanie się nie pomoże – unikaj jednak nadmiernej samokrytyki i skup się na jaśniejszych stronach rzeczywistości.

Ponadto, aby przeciwdziałać negatywnemu kodowaniu, energicznie zwalczaj przekonanie, że jesteś na zawsze więźniem własnej przeszłości. Skutecznym na to sposobem jest powrót do konkretnych nieszczęśliwych doświadczeń z dzieciństwa, kiedy jest się głęboko zrelaksowanym. Spróbuj powtarzać sobie na przykład następujące stwierdzenia: “To jest już tylko dawno miniona historia. Teraz jestem już dorosły”. Możesz także spróbować technik wizualizacji. Wyobraź sobie bolesne zdarzenia z dzieciństwa i przywołaj obraz osób, które cię skrzywdziły i upokorzyły. Ćwiczenia te, powtarzane regularnie, często łagodzą ból minionego cierpienia. Twoje przyszłe zachowanie będzie oparte na twoich dzisiejszych czynach. To, co robisz dzisiaj, jutro stanie się przeszłością. Połączenie aktywnej refleksji, wizualizacji i dodatkowo jeszcze skutecznych działań (np. wymuszanie na sobie dojrzałych zachowań asertywnych, nawet jeżeli ze strachu drżą ci kolana) może uwolnić od udręk przeszłości. Jeżeli z czasem konsekwentnie zamienisz negatywną samokrytykę na pozytywną samoakceptację i będziesz ćwiczyć asertywność, ten nowy sposób myślenia i działania stanie się integralną częścią twojej osobowości. Zmienisz też minione porażki na teraźniejsze i przyszłe powodzenie.

Przeszłość dawno minęła; mogę pozwolić jej odejść i zrobię to. Teraz jestem już człowiekiem dorosłym, a nie przestraszonym dzieckiem. Rany z przeszłości nie muszą stale krwawić. Nie będę niepotrzebnie koncentrował się na tym, co było; skupię się natomiast na tym, co jest i co może się zdarzyć. Będę postępował jak asertywny dorosły, nawet jeśli czasami czuję się jak przestraszone dziecko. Jeśli zauważę, że sam siebie deprecjonuję, będę ćwiczył zmianę sposobu mówienia, zastępując negatywne wyrażenia pozytywnymi. Możesz się uwolnić od bolesnej przeszłości.

Więcej w książce: Jak nie wpaść w depresję. 40 szkodliwych przesądów, które zatruwają nam życie – Arnold A. Lazarus, Clifford N. Lazarus, Allen Fay

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,38,nie-jestes-wiezniem-swojej-przeszlosci.html

*********

Medytować… to słuchać

Obsculta, czyli słuchaj. Tym słowem św. Benedykt rozpoczyna pisać swoją regułę do mnichów. Słuchaj synu nauk Mistrza i nakłoń ku nim ucho swego serca. To słuchanie jest ważne nie tylko w tradycji monastycznej. To fundament życia duchowego i warunek postępu w nim. Ono wskazuje na nastawienie serca, na zdolność człowieka do spojrzenia poza własny umysł, poza własne myślenie, poza własne wyobrażenia i oczekiwania. Słuchanie to zrezygnowanie z ukierunkowania na siebie, a spojrzenie na Mistrza i Jego naukę. To spojrzenie na Tego, do którego zwracamy się z wezwaniem Panie Jezu Chryste Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzesznikiem.

Praktykując medytację chrześcijańska musimy mieć na uwadze owo słuchanie, czyli zwrócenie ucha swego serca na Pana, przed Którym stajemy. Nie znaczy to, że mamy poprzez to czekać na jakiś głos czy słowo od Boga. Chodzi o naszą wewnętrzną postawę. Słuchać w medytacji znaczy przede wszystkim to, że mamy słuchać czy jesteśmy obecni. To jest podstawowy warunek tej modlitwy. Medytując możemy bowiem odpłynąć gdzieś myślami czy nawet wzrokiem i już nie będziemy całym sobą zatopieni w modlitwie. Słuchanie utrzymuje nas w uważności i przytomności umysłu podczas medytacji. Sprawia, że nie będziemy błądzić myślami tu i tam. Ono koncentruje naszą uwagę na świętej formule, która nieustannie wybrzmiewa. Medytacja ma wtedy tylko sens, kiedy będziemy podczas niej przytomni i w pełni świadomi tego, co się dokonuje. Nie możemy przecież funkcjonować inaczej. Aby być w pełni życia nie możemy być oderwani od teraźniejszej chwili. Ona sprawia to, że jesteśmy w życiu. Nie możemy trwać w przeszłości, bo jej już nie ma. Jak również nie możemy być w przyszłości, bo jej jeszcze nie ma. Nie możemy być obecni tu i tam. Możemy być obecni tylko tu i teraz, w teraźniejszej chwili.

Tym, co przypomina nam o chwili obecnej to oddech. Spoglądając na niego jesteśmy w pełni zanurzeni w obecnej chwili. Wdech, wydech, wdech, wydech. One nieustannie trwają. Podobnie również ma trwać nasza modlitwa, nasza święta formuła, w której przyzywany jest sam Bóg. Nie chcielibyśmy przecież, aby podczas zwracania się do Boga, nasz umysł o tym nie myślał, a kierował swoją uwagą na sprawy innego rodzaju.

Trwanie w nieustannej formule pozwoli nam znacznie więcej słuchać niż mówić. Taka modlitwa zwraca uwagę nie na nas, ale na Tego, do Którego się zwracamy.

Taką modlitwą możemy wtedy kształtować nasze serca, upodabniać je do serca Jezusa. Ewagriusz z Pontu powiedział, że „walcz, by w czasie modlitwy swój umysł zachować głuchym i niemym, a będziesz mógł się modlić”. Czy to oznacza, że mamy umysł zachować głuchym i niemym? Mamy zaprzestać słuchać? Musimy być głusi na pojawiające się myśli, wyobrażenia, wspomnienia. Czyli z drugiej strony mamy jednak słuchać czy jeszcze trwamy na modlitwie czy też odpłynęliśmy gdzieś w nieznaną przestrzeń. Ewagriusz bowiem wiedział, że w czasie modlitwy umysł ze swej natury łatwo daje się zawładnąć przez pamięć. „Kiedy się modlisz, pamięć podsuwa ci obrazy rzeczy minionych bądź nowe troski, albo też postać tego, kto cię skrzywdził”. Umysł nie lubi pustki. On musi nieustannie coś rozważać. Pamięć przechowuje wszystko, co nas spotkało. Dlatego może podsuwać nam to, co się wydarzyło. Te obrazy będą tym skuteczniej odwodzić nas od modlitwy, im bardziej będziemy dawać im posłuch, im bardziej będziemy w nie wchodzić. Dotyczy to zwłaszcza spraw, które są naznaczone dużym ładunkiem emocjonalnym, z którymi czujemy się mocno związani, które dobrze pamiętamy. Kiedy to, co przeżyliśmy jest nam bardzo bliskie wtedy łatwo dać się zanurzyć w „medytacji” nad tym wydarzeniem, a nie w medytacji, którą planowaliśmy, medytacji Imienia Jezus. Podobnie rzecz się ma z przyszłymi troskami. Przyszłości nie znamy i to może wywoływać pewien niepokój serca. Pamięć bez problemu będzie nam podsuwać możliwe rozwoje wydarzeń, alternatywne rozwiązania. Łatwo jest poddać się wirowi planowania, rozstrzygania. Jednak w medytacji chrześcijańskiej nie da się robić dwóch rzeczy na raz. Medytacja nie do tego ma prowadzić. Ona ma nas skierować na spotkanie ze Stwórcą, Zbawcą, Panem.

Na te rzeczy, które podsuwa nam pamięć mamy właśnie być głusi. Nie należy dawać im posłuchu, pokarmu w postaci naszego rozmyślania, zastanawiania się, roztrząsania tych zagadnień. Jeżeli uda nam się to czynić, to powoli będziemy w stanie wyrabiać w sobie umiejętność uważności podczas medytacji. To sprawi, że taka modlitwa wzmocni siłę umysłu. Nasza koncentracja będzie wtedy dokładniejsza. To będzie nas stopniowo prowadzić do rzeczywistego spotkania z Panem.

Na ile uda nam się opanować sztukę, o której pisze Ewagriusz? Na ile zachowamy umysł głuchym i niemym w czasie modlitwy? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Nie jest to zadanie, które możemy wykonać raz i zdobędziemy w ten sposób już tę umiejętność. To zadanie będzie trwało nieustannie, dopóki będziemy trwać w nieustannej modlitwie. Jednak, jak pisze św. Maksym Wyznawca: „Szczęśliwy umysł, który wzniósł się ponad wszystkie rzeczy i nieustannie cieszy się Bożym pięknem”. To wznoszenie się ponad wszystkie rzeczy umysłu jest właśnie byciem przez niego głuchym na nie. Jak widać, doprowadzi to do szczęścia umysłu, gdyż wtedy nie będzie przeszkody, by cieszyć się medytacją, medytacją Bożego piękna, Bożej miłości.

Św. Benedykt kończy swoją Regułę dla mnichów słowem osiągniesz. Wiążąc to więc z pierwszym słowem Reguły mamy: Słuchaj… a osiągniesz! Ta swoista klamra, łącząca początek i koniec Reguły, daje nam ważną wskazówkę nie tylko w medytacji chrześcijańskiej, ale również w życiu duchowym. To ukazanie owocu słuchania Mistrza, to owoc kształtowania swego serca, poprzez nakłonienia jego ucha na nauki Mistrza. To jest w końcu jakby odpowiedź Mistrza na wezwanie kierowane do Niego w postaci świętej formuły Panie Jezu Chryste Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzesznikiem. Odpowiedź, która jest dla nas Dobrą Nowiną, która jest zapowiedzią, że nieustanna modlitwa przerodzi się w nieustanne radowanie się Bożym pięknem i Bożą miłością.

Brunon Koniecko OSB

http://ps-po.pl/2015/08/26/medytowac-to-sluchac/?utm_source=feedburner&utm_medium=email&utm_campaign=Feed%3A+benedyktyni%2FKnAO+%28PSPO+|+Centrum+Duchowo%C5%9Bci+Benedykty%C5%84skiej%29

*********

Medytacja chrześcijańska krok po kroku – zestawienie najciekawszych książek

http://blog.tyniec.com.pl/medytacja-chrzescijanska-krok-po-kroku-zestawienie-najciekawszych-ksiazek/

 

************

 

O autorze: Słowo Boże na dziś