Słowo Boże na dziś – 14 lipca 2015 r. – wtorek – św. Kamila de Lellis, prezbitera św. Henryka, cesarza

Myśl dnia

Kiedy masz spokojne serce, rozwiążesz każdy problem.

przysłowie chińskie

*********

WTOREK XV TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE  (Wj 2,1-15a)

Młodość Mojżesza

Czytanie z Księgi Wyjścia.

Pewien człowiek z pokolenia Lewiego przyszedł wziąć za żonę jedną z kobiet z tegoż pokolenia. Ta kobieta poczęła i urodziła syna, a widząc, że jest piękny, ukrywała go przez trzy miesiące. A nie mogąc ukrywać go dłużej, wzięła skrzynkę z papirusu, powlekła ją żywicą i smołą i włożywszy w nią dziecko, umieściła w sitowiu na brzegu rzeki. Siostra zaś jego stała z dala, aby widzieć, co się z nim stanie.
A córka faraona zeszła ku rzece, aby się wykąpać, jej służące zaś przechadzały się nad brzegiem rzeki. Gdy spostrzegła skrzynkę pośród sitowia, posłała służącą, aby ją przyniosła. A otworzywszy ją, zobaczyła dziecko: był to płaczący chłopczyk. Ulitowała się nad nim mówiąc: „Jest on spośród dzieci Hebrajczyków”. Jego siostra rzekła wtedy do córki faraona: „Chcesz, a pójdę zawołać ci karmicielkę spośród kobiet Hebrajczyków, która by wykarmiła ci to dziecko?” „Idź”, powiedziała jej córka faraona. Poszła wówczas dziewczyna zawołać matkę dziecka. Córka faraona tak jej powiedziała: „Weź to dziecko i wykarm je dla mnie, a ja dam tobie za to zapłatę”. Wówczas kobieta zabrała dziecko i wykarmiła je. Gdy chłopiec podrósł, zaprowadziła go do córki faraona, i był dla niej jak syn. Dała mu imię Mojżesz, mówiąc: „Bo wydobyłam go z wody”.
W tym czasie Mojżesz dorósł, poszedł odwiedzić swych rodaków i zobaczył, jak ciężko pracują. Ujrzał też Egipcjanina bijącego pewnego Hebrajczyka, jego rodaka. Rozejrzał się więc na wszystkie strony, a widząc, że nie ma nikogo, zabił Egipcjanina i ukrył go w piasku.
Wyszedł znowu nazajutrz, a oto dwaj Hebrajczycy kłócili się ze sobą. I rzekł do winowajcy: „Czemu bijesz twego rodaka?” A ten mu odpowiedział: „Któż cię ustanowił naszym przełożonym i rozjemcą? Czy chcesz mię zabić, jak zabiłeś Egipcjanina?” Przeląkł się Mojżesz i pomyślał: „Z całą pewnością sprawa się ujawniła”.
Faraon usłyszał o tej sprawie i usiłował stracić Mojżesza. Uciekł więc Mojżesz przed faraonem i udał się do ziemi Madian.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 69,3.14.30-31.33-34)

Refren: Ożyje serce szukających Boga.

Ugrzązłem w błotnej topieli *
i nie mogę znaleźć oparcia,
trafiłem na wodną głębinę *
i nurt mnie porywa z sobą.

Lecz ja, o Panie, modlę się do Ciebie *
w czas łaski, o Boże;
wysłuchaj mnie w Twojej wielkiej dobroci, *
w Twojej zbawczej wierności.

Ja zaś jestem nędzny i pełen cierpienia; *
niech pomoc Twa, Boże, mnie strzeże.
Pieśnią chcę chwalić imię Boga *
i wielbić Go z dziękczynieniem.

Patrzcie się i cieszcie się, ubodzy, *
niech ożyje serce szukających Boga.
Bo Pan wysłuchuje biednych *
i swoimi więźniami nie gardzi.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Ps 95,8ab)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Nie zatwardzajcie dzisiaj serc waszych,
lecz słuchajcie głosu Pańskiego.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 11,20-24)

Jezus gromi oporne miasta

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus począł czynić wyrzuty miastom, w których najwięcej Jego cudów się dokonało, że się nie nawróciły.
„Biada tobie, Korozain! Biada tobie, Betsaido! Bo gdyby w Tyrze i Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno w worze i w popiele by się nawróciły. Toteż powiadam wam: Tyrowi i Sydonowi lżej będzie w dzień sądu niż wam.
A ty, Kafarnaum, czy aż do nieba masz być wyniesione? Aż do Otchłani zejdziesz. Bo gdyby w Sodomie działy się cuda, które się w tobie dokonały, zostałaby aż do dnia dzisiejszego. Toteż powiadam wam: Ziemi sodomskiej lżej będzie w dzień sądu niż tobie”.

Oto słowo Pańskie.

***************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

 
Pragnienie nawrócenia

Nawrócić się oznacza zmienić sposób postępowania, tak aby żyć bardziej duchem Ewangelii. Jezus podkreślił w swoim nauczaniu znaczenie dwóch przykazań: słuchać Boga i kochać bliźniego. Są to dwa fundamenty naszej wiary, a ich zachowywanie gwarantuje zbawienie. Jeśli człowiek stara się ze wszystkich swoich sił je zachowywać, to otrzyma także od Boga potrzebne łaski, które wspomogą go na tej drodze. Jezus nie mógł dokonać wielu cudów, bo ludzie nie chcieli się nawrócić. Nie wzbudzili w sobie nawet postanowienia, aby żyć duchem przykazań miłości Boga i bliźniego i trwali w dotychczasowym błędnym postępowaniu.

Panie, jestem niedoskonałym człowiekiem i brakuje mi wytrwałości w dobrych postanowieniach. Umocnij mnie swoją łaską i okaż mi swoje miłosierdzie.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*********

#Ewangelia: Skąd się bierze wiara?

Mieczysław Łusiak SJ

Jezus począł czynić wyrzuty miastom, w których najwięcej Jego cudów się dokonało, że się nie nawróciły.
“Biada tobie, Korozain! Biada tobie, Betsaido! Bo gdyby w Tyrze i Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno w worze i w popiele by się nawróciły. Toteż powiadam wam: Tyrowi i Sydonowi lżej będzie w dzień sądu niż wam. A ty, Kafarnaum, czy aż do nieba masz być wyniesione? Aż do Otchłani zejdziesz. Bo gdyby w Sodomie działy się cuda, które się w tobie dokonały, zostałaby aż do dnia dzisiejszego. Toteż powiadam wam: Ziemi sodomskiej lżej będzie w dzień sądu niż tobie”.
Komentarz do Ewangelii
Niektórzy mówią: “Gdyby Bóg uczynił w moim życiu jakiś cud, to bym uwierzył w Niego bezgranicznie”. Może tak. Może… I w dodatku nie na długo. Zwykle wiara oparta na cudach jest słaba, o ile w ogóle się zrodzi.
Prawdziwa wiara, niezłomna, powstaje na zupełnie innym gruncie. Tym gruntem jest odkrycie nowego życia, jakie przynosi Jezus. Tylko człowiek, który doświadczył piękna życia Ewangelią, który doświadczył miłości Boga wyrażonej na krzyżu, a nie poprzez jakieś cuda, jest w stanie uwierzyć wiarą głęboką i niezłomną.
Aby głęboko uwierzyć, nie dręczmy ciągle Boga kolejnymi prośbami o cud, ale raczej zasłuchajmy się i zapatrzmy w Niego.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2492,ewangelia-skad-sie-bierze-wiara.html
*********

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 11, 20-24

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Loca Luna / Anna Gay / Foter / CC BY-NC-ND)

Pokuta nas udoskonala…

 

Biada nie pokutującym miastom
Jezus począł czynić wyrzuty miastom, w których najwięcej Jego cudów się dokonało, że się nie nawróciły. Biada tobie, Korozain! Biada tobie, Betsaido! Bo gdyby w Tyrze i Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno w worze i w popiele by się nawróciły.

 

Toteż powiadam wam: Tyrowi i Sydonowi lżej będzie w dzień sądu niż wam. A ty, Kafarnaum, czy aż do nieba masz być wyniesione? Aż do Otchłani zejdziesz. Bo gdyby w Sodomie działy się cuda, które się w tobie dokonały, zostałaby aż do dnia dzisiejszego.

 

Toteż powiadam wam: Ziemi sodomskiej lżej będzie w dzień sądu niż tobie.

 

Opowiadanie pt. “O graniu w karty”
Troskliwa parafianka przyszła do biskupa ze skargą, że proboszcz z wikarym całe noce grywają w karty. Żądała przy tym surowego ukarania duchownych karciarzy.

Mądry arcypasterz odpowiedział z poczuciem humoru: – Proszę pani, niech grają dalej! Przecież tego nie będą robili do końca swych dni. A jeżeli nauczą się przy kartach panowania nad snem i zmęczeniem, jeżeli nauczą się czuwać jakże to im się przyda, gdy potem zechcą ten nocny czas poświęcić na modlitwę i pokutę. I ja miałbym ich za to karać?!

 

Refleksja
Każda podjęta pokuta oczyszcza nas w jakiś sposób z grzechów, bo daje przede wszystkim czas na zastanowienie się, co dalej robić. W ten sposób, po podjęciu konkretnej decyzji zmiany dotychczasowego życia, przemieniamy i ukierunkowujemy nasze życie ku dobru. Czas pokuty zatem, to czas oczyszczenia z tego, co w nas jest niedoskonałe i potrzebne do reformy na lepsze. Niestety wielu jest takich, którzy nie pojmują, że pokuta jest nie dla Boga na pokaz, ale po to, aby zmienić swoje życie…

 

Jezus zachęca nas do nawrócenia. Nigdy nie jest na to za późno. Od nas jednak zależy kiedy chcemy rozpocząć proces oczyszczenia z wszystkich wad. Nie każde przywiązanie do grzechu da się naprawić od razu, stąd potrzeba dania sobie czasu na przemyślenie nie tylko jaką drogę obrać, ale by nabrać ducha, który pomoże przezwyciężyć wszelkie przeciwności. Jezus zachęca nas do powrotu na dobrą drogę, my zaś powinniśmy wykorzystać to co On daje, dla naszego i innych dobra…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego podjęcie pokuty jest tak ważne?
2. Jak zmieniać swoje życie?
3. Od czego zacząć w naszym nawróceniu?

 

I tak na koniec…
Pokuta miała w sobie wielką moc: była zamkiem w drzwiach, które zamykało się za przeszłością Stephen King)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,322,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-11-20-24.html

************

Św. Grzegorz Wielki (ok. 540-604), papież, doktor Kościoła
Homilie do Ewangelii, nr 1

„Jezus począł czynić wyrzuty miastom…, że się nie nawróciły”
 

Wołajmy razem z Dawidem, słuchajmy, jak płacze i płaczmy razem z nim. Zobaczmy, jak się podnosi i rozradujmy się z nim: „Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości” (Ps 51,3).

Wyobraźmy sobie w duszy człowieka, ciężko poranionego, niemal wydającego swoje ostatnie tchnienie, oddartego, leżącego w kurzu drogi. W swoim pragnieniu wezwania lekarza jęczy i błaga o zmiłowanie tego, kto pojmuje jego stan. Także grzech jest raną duszy. Ty jesteś tym rannym, wiedz, że wewnątrz ciebie jest lekarz i pokaż Mu rany grzechów. Niech usłyszy jęk serca Ten, który zna każdą ukrytą myśl. Niech wzruszą go twoje łzy, a jeśli trzeba nalegać, by przybył, z zakamarków serca skieruj do Niego głębokie westchnienia.

Niech twój ból dojdzie do Niego, aby i tobie powiedział, jak Dawidowi: „Pan odpuszcza ci też twój grzech” (2Sm 12,13)…

„Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości”. Ci, którzy umniejszają swoją winę, ponieważ nie znają tej wielkiej łaskawości, otrzymują mało łaskawości. Co do mnie, ja ciężko upadłem, zgrzeszyłem świadomie. Ale ty, wszechmocny lekarzu, karcisz tych, którzy Tobą gardzą, pouczasz nieświadomych swoich win i przebaczasz tym, którzy Ci je wyznają.

***********

https://youtu.be/TFoqfkgmTT0
***********

Komentarz liturgiczny

Jezus gromi oporne miasta
(Mt 11, 20-24
)

Wokół nas dzieją się cuda, a my nie reagujemy bądź znajdujemy dla nich „niby naukowe” wyjaśnienia. Jezus nauczał tłumy, towarzyszyły temu cuda. Wtedy je tak łatwo jest określić jako jeden wielki trans, efekt masy, pozytywną psychozę zbiorową. A Jezus będzie nas z tego sądził. I sąd będzie surowszy niż dla Sodomy i Gomory.
Nie zatwardzaj dzisiaj serca Twego, lecz słuchaj głosu Pańskiego.

Asja Kozak
asja@amu.edu.pl

**********

Refleksja katolika

Miecz Prawdy.
Wobec Ewangelii, wobec Boga  – nie można być trochę na „tak”, trochę na „nie”.
Na dłuższą metę, taka postawa jest nie do utrzymania. Świadectwo Ewangelii, życie Nią na co dzień może wywołać gwałtowny sprzeciw naszych bliskich. Zaczyna się od zniechęcania, pokpiwania, kończy na ostrych słowach, psychicznym niszczeniu, wykluczaniu.
Co  wtedy wybrać – wierność Bogu czy wierność rodzinie, nawet wbrew sobie?
To dylematy wielu młodych radykalnych osób, które nie potrafią z jednej strony zachować szacunku wobec swoich bliskich, którzy odrzucają Boga, a z drugiej nie zawsze potrafią zachować wewnętrzną wolność wyboru i dla świętego spokoju ustępują najbliższym.
Krzyż.
Droga z Panem nie jest wolna od codziennego krzyża. Jest nim choćby odrzucenie przez najbliższych, różne kłopoty, utrapienia, dramaty i tragedie.
Różne krzyże codzienne – tak jak różne jest życie ludzi. Pójście za Panem nie uwalnia od krzyża. Jeśli ktoś tak myśli, czy tego właśnie pragnie szybko przekona się że jest w błędzie.
Pójście za Nim, wierne naśladowanie Jezusa  pomaga nieść codzienny krzyż, sprawia że jego ciężar nie przygniata już do ziemi, nie pozwalając powstać.
Wybieranie Jezusa tylko w celu uniknięcia życiowych trudności, liczenie iż podążanie za Nim, życie w Jego bliskości uchroni od kłopotów i zapewni dostatnie życie, jest wielką pomyłką. Przekonują się o tym dość szybko ci, którzy dla własnej wygody i jako formę ucieczki od świata i odpowiedzialności za siebie i innych wybierają życie zakonne czy kapłańskie. Przez lata towarzyszy im frustracja, zniechęcenie, zgorzknienie, czasem podwójne życie będące zgorszeniem dla innych. Tracą swoje życie nie uzyskując nic w zamian.
Ci którzy przyjmują uczniów Pana, nie powinni liczyć na nagrodę czy wdzięczność bezpośrednio od samych posłanych. Podobnie posłani nie powinni zastanawiać się nad „odwdzięczaniem” się tym co ich przyjmują. O odpowiednią nagrodę zatroszczy się Pan, a oni sami powinni pozostać wolni, bez poczucia długu wdzięczności, który będzie ich wiązał z miejscem, osobą, wydarzeniem uniemożliwiając służbę Panu.
Barbara Karpińska
http://bog-w-moim-balaganie.blog.onet.pl/

***

Bóg pyta:

Węże, plemię żmijowe, jak wy możecie ujść potępienia w piekle?
Mt 23,32

***

KSIĘGA III, O wewnętrznym ukojeniu
Rozdział IV. O TYM, ŻE PRZED BOGIEM STAĆ MAMY W PRAWDZIE I POKORZE

1. Synu, stój przede mną w prawdzie 1 Krl 2,4; Rdz 17,1 i szukaj mnie zawsze koło siebie z całą prostotą serca Mdr 1,1. Kto stoi przede mną w prawdzie, może się nie obawiać żadnych napaści, prawda uczyni go wolnym od kłamstwa i potwarzy oszczerców. Dopiero jeżeli wyzwoli cię prawda, staniesz się wolny J 8, 32.36 i nie będziesz zważał na marne ludzkie opinie.

O tak, Panie. Pragnę, aby tak było ze mną, jak mówisz. Niechaj uczy mnie Twoja prawda, niech mnie chroni i zachowa aż do zbawiennego końca Ps 25(24),5. Niech uwalnia mnie od złych skłonności i od miłości nieczystej, a będę stał przed Tobą wolny aż do głębi serca.

2. Nauczę cię – mówi Prawda – co jest słuszne i dobre w moich oczach 1 J 3,22. Uprzytomnij sobie swoje winy ze wstrętem i żalem i nigdy nie dopuść myśli, że jesteś kimś przez to, co zdarza ci się uczynić dobrego. W istocie jesteś grzeszny, podległy namiętnościom, uwikłany w sobie.

Sam z siebie nie osiągasz niczego, od razu się chwiejesz, od razu upadasz, od razu wpadasz w rozterkę, od razu rezygnujesz. Nie ma w tobie nic, czym mógłbyś się chlubić, jest natomiast wiele tego, co czyni cię nędznikiem, bo jesteś słabszy, niż sam o sobie mniemasz.

3. Niech więc nic z tego, co czynisz, nie wydaje ci się wielkie. Ani wielkie, ani cenne, ani wspaniałe, ani godne uznania, ani wzniosłe, ani godne pochwały i pożądania oprócz tego, co wiecznie.

Niech miła ci będzie ponad wszystko wieczna Prawda, a zawsze godna pogardy własna nędza. Niczego tak się nie lękaj, niczego tak nie unikaj i od niczego tak nie uciekaj, jak od swoich występków i grzechów, one bardziej powinny cię tu martwić niż jakakolwiek utrata Tb 3,5. Są tacy, co stają przede mną nieszczerze, bo przyciąga ich pewnego rodzaju ciekawość i zuchwalstwo, chcieliby przeniknąć moje tajemnice i zrozumieć wzniosłość Boga, nie dbając o duszę ani o swoje zbawienie. To oni często popadają w wielkie pokusy i grzechy z powodu pychy i ciekawości, a także dlatego, że ja odwracam się od nich.

4. Lękaj się sądu Boga, drżyj przed gniewem Wszechmocnego Ps 119(118),120. Nie waż się roztrząsać dzieł Najwyższego, ale rozważaj winy, jakie popełniłeś, i ile dobrego zaniedbałeś 2 Mch 7,38. Niektórzy są bardzo pobożni, lubują się bowiem w pobożnych książkach, inni w pobożnych obrazach, inni – w znakach i symbolach na pokaz. Niektórzy mają mnie na ustach, ale nie w sercu Iz 29,13; Mt 15,8; Mk 7,6.

Ale są tacy, którzy w duchu oświeceni światłem i czyści w głębi serca zawsze tęsknią do tego, co wieczne, niechętnie słuchają o rzeczach doczesnych, z żalem ulegają koniecznościom natury i to oni słyszą, co mówi im w głębi Duch Prawdy J 16,13; Mt 10,20. On uczy ich odsuwać sprawy ziemskie, a miłować niebieskie, nie dbać o świat, ale dniem i nocą pragnąć tylko i jedynie nieba.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

********

Refleksja maryjna

Maryja wzorem i matką Kościoła

Ona, przyjmując
Niepokalanym sercem Twoje Słowo,
Poczęła je w dziewiczym łonie
I otoczyła macierzyńską troską początek Kościoła,
Rodząc jego Założyciela.
Przyjmując pod krzyżem
Testament Bożej miłości,
Wzięła za swoje dzieci wszystkich ludzi,
Którzy przez śmierć Chrystusa
Narodzili się do życia wiecznego.
Gdy Apostołowie oczekiwali obiecanego Ducha Świętego,
Łączyła swe błagania
Z prośbami uczniów Chrystusa
I stała się wzorem modlącego się Kościoła.
Wyniesiona do niebieskiej chwały,
Otacza macierzyńską miłością
Kościół pielgrzymujący
I wspiera go w dążeniu do wiecznej ojczyzny,
Aż nadejdzie pełen blasku dzień Pański.

Zbiór Mszy o Najświętszej Maryi Pannie


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

***************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
14 LIPCA
**********

Patron Dnia

św. Kamil de Lellis
kapłan, patron szpitali i chorych

Św. Kamil urodził się w 1550 w Abruzzach. Początkowo prowadził życie żołnierskie walcząc przeciwko Turkom w służbie w Wenecji. Później zapragnął zostać kapucynem, ale z powodu rany w nodze musiał opuścić zakon. Własne cierpienia zaprowadziły go do szpitala dla nieuleczalnie chorych w Rzymie, gdzie spełniał najniższe posługi i przygotował chorych do dobrej śmierci. Tu odnalazł swoje powołanie. Jako 32- letni mężczyzna rozpoczął naukę by zostać kapłanem. W 1582 roku założył zakon kleryków regularnych do posługi chorym (kamilianie). Umarł 14 lipca 1614 roku. Jest patronem szpitali i chorych.


także 14 lipca:

św. Henryk

Św. Henryk urodził się w Bawarii w roku 973. Po śmierci ojca został księciem Bawarii, a w roku 1014 ukoronowano go na Cesarza. Popierał akcję misyjną Kościoła, ufundował liczne biskupstwa i klasztory. Zmarł 13 lipca 1024 roku, a w roku 1146 został kanonizowany.

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html
*********
Święty Kamil de Lellis, prezbiter i zakonnik
Święty Kamil de Lellis Kamil urodził się 25 maja 1550 r. w Abruzzach. Matka Kamila, po przedwczesnej śmierci pierwszego syna, wybłagała sobie u Pana Boga narodziny Kamila; miała już wówczas prawie 60 lat. Przed urodzeniem dziecka miała tajemniczy sen: ujrzała swojego syna w otoczeniu wielu mężów z krzyżami na piersiach. Przerażona odczytała ten sen jako napomnienie Boże, że jej syn skończy jako herszt bandy i zawiśnie wraz ze swoją szajką na krzyżu. Pierwsze lata życia Kamila zdawały się potwierdzać przeczucia matki. Syn prowadził życie odległe od ascezy chrześcijańskiej. Podobnie jak ojciec, był porywczego i niespokojnego charakteru.
Gdy Kamil miał około 20 lat, utworzyła mu się rana w nodze. Udał się więc do Rzymu, do szpitala św. Jakuba dla nieuleczalnie chorych. Nie wyleczył się zupełnie z rany, ale opuścił szpital i udał się na wojnę z Turkami: najpierw do Dalmacji (1571), potem nawet do Tunisu (1571-1574). Kiedy w grze w karty przegrał uzbierany kapitał, udał się do Manfredodi, do klasztoru kapucynów, jako pracownik fizyczny. Tam przeżył nawrócenie. 2 lutego 1575 r. postanowił pozostać na zawsze w zakonie, który mu udzielił dachu nad głową. Niestety, rana ponownie się otworzyła i tak dalece zaczęła mu dokuczać, że musiał powrócić do szpitala w Rzymie. Tu przebywał 4 lata. W czasie choroby z niezwykłym poświęceniem oddawał się posłudze nieuleczalnie chorym. Kiedy zaś rana jako tako się zagoiła, Kamil powrócił do kapucynów. Po pewnym czasie rana ponownie się odnowiła; Kamil zrozumiał, że jego miejsce nie jest u kapucynów.

Święty Kamil de Lellis

Powrócił więc do Rzymu, gdzie w Kolegium Rzymskim odbył studia teologiczne. Po ich ukończeniu przyjął święcenia kapłańskie (1584). W tym samym roku w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP w kościółku Matki Bożej Cudownej z kilkoma towarzyszami, których w czasie studiów zdołał pozyskać dla swoich planów, wdział habit nowej rodziny zakonnej i złożył trzy śluby proste: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, z dodaniem ślubu czwartego: oddania się bez reszty posłudze chorym. Wszyscy udali się do szpitala Świętego Ducha, gdzie pod kierunkiem Kamila przez 28 lat spełniali tę samarytańską posługę.

Święty Kamil de Lellis 18 marca 1586 r. Kamil otrzymał od papieża Sykstusa V zatwierdzenie nowej rodziny zakonnej: Towarzystwa Sług Chorych. Tego samego roku papież zezwolił na noszenie osobnego habitu Kleryków Regularnych, koloru czarnego z czerwonym krzyżem na piersi. 8 grudnia 1591 r. Kamil wraz z 25 towarzyszami złożył śluby uroczyste z dodaniem ślubu czwartego: “wiecznej obecności ciałem i duszą przy chorych, nawet zarażonych”. Dzieło zaczęło wydawać owoce. Liczba członków zakonu rosła, powstawały też nowe placówki: w Neapolu, Mediolanie, Genui, Florencji, Mantui, Bolonii, Chieti, Viterbo, Mesynie i Palermo. Kamil napisał ustawy dla nowego zakonu, a także szczegółowy regulamin i wskazania, jak należy zajmować się chorymi. Są one najpiękniejszym świadectwem miłości chrześcijańskiej. Za życia Kamila jego duchowi synowie otworzyli 65 własnych szpitali. W tym samym czasie ponad 100 kamilianów zmarło wskutek zarażenia od chorych, którym służyli.
Święty Kamil de Lellis Kamil zmarł 14 lipca 1614 r. w domu macierzystym swojego zakonu w Rzymie. Jego ciało spoczywa dotąd w kościele przy centralnym domu w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Pan Bóg obdarzył Kamila darem kontemplacji, proroctwa oraz cudów za życia i po śmierci. Do chwały świętych wyniósł go papież Benedykt XIV w 1746 roku. Papież Leon XIII ogłosił Kamila de Lellis wraz ze św. Janem Bożym patronem szpitali i chorych (1886), papież Pius XI oddał mu także patronat nad służbą zdrowia – pielęgniarzami i pielęgniarkami (1930).

W ikonografii św. Kamil przedstawiany jest w sutannie, na której widnieje czerwony krzyż. Jego atrybutami są: anioł, krzyż, księga, różaniec.

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-14a.php3
**********

Kamil de Lellis

Św. Kamil de Lellis

Kamil de Lellis (1550–1614) – Włoch, święty Kościoła katolickiego, założyciel zakonu kamilianów.

  • Daj Boże, abym mógł umierać z rękami zniszczonymi przez miłosierdzie.
  • Nade wszystko niech każdy prosi Pana o łaskę matczynego uczucia względem bliźniego, aby mu służyć wszelką miłością w potrzebach duszy i ciała.
  • Największym złem, jakie mogłoby mnie spotkać, jest niemożność czynienia innym miłosierdzia.
  • Za łaską Bożą bowiem pragniemy służyć wszystkim cierpiącym z miłością, jaką kochająca matka darzy swe jedyne dziecko.
  • Że też nie mam stu ramion, aby nieść pomoc tym biednym, którzy wzywają pomocy.

https://pl.wikiquote.org/wiki/Kamil_de_Lellis

*************

Modlitwa do św. Kamila


Św. Kamil de Lellis
 

       Boże, Ojcze dobroci, Pocieszycielu zasmuconych, któryś św. Kamila we wszystkich cierpieniach i doświadczeniach tak cudownie pokrzepiał i uczyniłeś sługą chorych, prosimy Cię za jego wstawiennictwem, udziel łaski poddania się Twojej woli, wszelkim chorym, cierpiącym, opuszczonym i załamanym duchowo, aby we wszelkich cierpieniach pozostali Tobie wierni i osiągnęli wieczną szczęśliwość w niebie. Przez Chrystusa Pana Naszego. Amen.        Maryjo Uzdrowienie Chorych, udzielaj swej pomocy, módl się za nami.        Święty Kamilu, ucz nas miłować biednych i cierpiących. Uproś liczne powołania do swego Zakonu.

http://mtrojnar.rzeszow.opoka.org.pl/swieci/kamil/
*********

Nowenna do św. Kamila de Lellis

20 maja 2013

Święty Ojcze Kamilu, Patronie chorych, pielęgniarzy i szpitali, racz spojrzeć na nas u stóp Twoich się korzących. Szczerze ufając w Twoje pośrednictwo u Jezusa, miłosiernego Zbawiciela, uciekamy się do Ciebie i polecamy Twej ojcowskiej dobroci i troskliwości, biednych i chorych wśród nas żyjących. Z heroiczną bowiem miłością chorych pielęgnowałeś, ich cierpienia koiłeś i dla nich życie ofiarne prowadziłeś. Wejrzyj więc z nieba na wszystkich Twej czułej opiece oddanych. Oddalaj od serc ich wszelką małoduszność i niecierpliwość, Strzeż ich dobrotliwie w niebezpieczeństwach i bądź ich ojcem w każdej potrzebie. Spraw, aby poznali, iż Bóg krzyżami doświadcza tych, których ukochał, a przez boleść? kształtuje i pogłębia ich dusze.

W szczególności polecamy Tobie, wierny Sługo Boga, wszystkich umierających, którzy wkrótce mają stanąć przed obliczem Boga i usłyszeć wyrok ostateczny. Uproś dla nich świętą miłość ku Bogu, wzmacniaj ich w pokusach i nie dopuszczaj, aby szatan miał moc nad tymi, za których Zbawiciel swą świętą krew przelał i gorzką śmierć krzyżową poniósł. Uwalniaj ich serca od wszelkich rzeczy doczesnych, a zwróć ku wiecznym. Spraw, aby Chrystus był ich życiem, a śmierć ich zyskiem. Niechaj modlitwa Twoja wyjedna dla nich zgon zbawienny, a błogosławieństwo Twoje niechaj im towarzyszy do domu Ojca niebieskiego, gdzie będą w szczęśliwości razem z Tobą oglądać Boga Amen.

Ojcze nasz… Zdrowaś… Chwała Ojcu…

http://misericordia.blog.pl/2013/05/20/nowenna-do-sw-kamila-de-lellis/

**********

Święty Henryk II, cesarz
Święty Henryk II
Henryk, syn księcia bawarskiego Henryka Kłótliwego, urodził się 6 maja 973 r. Jego wychowawcą był św. Wolfgang, biskup Ratyzbony (Regensburga). Siostra św. Henryka, Gisela, wyszła za św. Stefana, króla Węgier.
Po śmierci ojca w 995 r. Henryk objął rządy w Bawarii, a po śmierci cesarza Ottona III został wybrany królem Niemiec (1002). Na jego wybór wpłynął św. Willigis, metropolita Moguncji. 8 września 1002 r. został koronowany w Akwizgranie wraz ze swoją małżonką, św. Kunegundą. Po odniesionym zwycięstwie nad królem Arduinem z Pawii (15 maja 1004 r.) został także królem Włoch.

Święty Henryk II W wojnie z Bolesławem Chrobrym złączył się przymierzem z pogańskimi Lutykami i Redarami. Wojna toczyła się o przyłączenie Słowian Nadodrzańskich do Polski albo do Niemiec. Długotrwała wojna zakończona została pokojem w Budziszynie, na mocy którego część plemion słowiańskich została przy Polsce, inne przy Niemczech (1018). W roku 1004 Henryk wznowił biskupstwo w Merserburgu i utworzył nowe w Bamberdze (1007) jako biskupstwo misyjne. Wyposażył również bogato katedry w Bazylei, Strasburgu i Ratyzbonie.
14 lutego 1014 roku udał się wraz ze swoją małżonką do Rzymu, gdzie w bazylice św. Piotra papież Benedykt VIII dokonał ich uroczystej koronacji. W drodze powrotnej cesarz podniósł opactwo w Bobbio do godności biskupstwa. W Weronie spotkał się ze św. Romualdem. Dbał o to, by stolice biskupie były obsadzane najgodniejszymi pasterzami. Fundował też liczne klasztory. W 1022 roku na prośbę papieża wyruszył przeciwko cesarzowi wschodniemu, który zagrażał granicznym częściom Włoch. Udał się aż na samo południe Italii i zawarł przymierze w tej sprawie z księciem Normanów.

Święty Henryk II
Kiedy przygotowywał się po raz drugi do wyprawy wojennej do Włoch, zmarł koło Getyngi 13 lipca 1024 roku. Nie pozostawił po sobie potomka. Przypisywano to ślubowi dziewictwa, jaki miał złożyć ze swoją małżonką Panu Bogu. Został pochowany w wybudowanej przez siebie katedrze w Bambergu obok swojej żony, św. Kunegundy. Tam też głównie doznawał czci. Do chwały świętych wyniósł Henryka papież bł. Eugeniusz III w roku 1146 r.

 

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-14b.php3

*********

Konflikty Bolesława Chrobrego z Henrykiem II od roku 1002 do pokoju poznańskiego

Po opuszczeniu zamku na księcia Polski i jego orszak napadł zbrojny tłum. Kilku rycerzy zostało poturbowanych, a większemu nieszczęściu zapobiegli towarzyszący Bolesławowi książę saski Bernard i Henryk ze Schweinfurtu. Bolesław podziękował Henrykowi i przyrzekł, że mu pomoże, kiedy tylko zaszłaby potrzeba. Wydaje się, że inicjatorem zamieszek był sam Henryk II, który w zasadzie już nie potrzebował Bolesława Chrobrego, a musiał oddać mu przyrzeczone ziemie.


Paweł Kubiak — 20 maja 2013

Sytuacja przed konfliktem z Henrykiem II

24 stycznia 1002 roku w Paterno, niedaleko Rzymu, zmarł bezpotomnie cesarz Niemiec, Otton III. Śmierć Ottona spowodowała, że lud północnej Italii zrzucił jarzmo niemieckiego panowania, a na króla Longobardów wybrał Arduina, margrabiego Iwrei1, nastawionego do Niemców – rzecz jasna – wrogo. Tymczasem kiedy orszak eskortujący ciało zmarłego władcy dotarł do Niemiec, spotkał się z księciem Bawarii, Henrykiem, panującym na ziemiach, przez które wiódł szlak problematycznej wędrówki ze zwłokami cesarza.

Henryk starał się nakłonić rycerzy z eskorty, aby poparli go w dążeniach do korony. Miał bardzo mocne prawo do tronu jako potomek Henryka I Ptasznika2. Kolejnymi potencjalnymi pretendentami byli książę szwabski Herman II i margrabia Miśni Ekkehard3. Aby zdobyć przewagę nad konkurentami, Henryk zmusił arcybiskupa Heriberta do wydania mu insygniów koronacyjnych4, jednak decyzję o wybraniu nowego władcy miano podjąć na zjeździe w Frohse5. Zebrani możni podzieli się na stronnictwa, jednak większość była przeciwko Ekkehardowi ze względu na jego zaangażowanie w politykę Ottona III, który był przychylny ościennym władcom w myśli idealistycznej wizji zjednoczenia Europy. Ekkehard miał wszakże grupę zwolenników, do której zaliczali się biskup Arnulf z Halberstadtu, Bernward z Hildesheimu, Retar z Paderbornu oraz Bennonon z Northeim i komornik cesarski Erminold. Pomimo to – albo właśnie dlatego – postanowiono odsunąć wybór w czasie i na tajnej naradzie uzgodniono, że władca nie zostanie wybrany przed zjazdem w Werli6.

Herman II oficjalnie przystąpił do walki o koronę po uroczystościach pogrzebowych Ottona III, które trwały od 31 marca do 5 kwietnia 1002 roku. Skoro pojawił się następny pretendent do tronu, Henryk Bawarski musiał szukać kolejnych sposobów na zwiększenie swojej przewagi. Przekonał do siebie Henryka ze Schweinfurtu obietnicą nadania mu całej Bawarii, przekonał też Bolesława III Rudego, księcia Czech, a nawet siostry Ottona II7. Oprócz zdobywania sprzymierzeńców trzeba było także zadbać o odebranie ich przeciwnikom – dlatego Henryk zawarł układ z Bolesławem Chrobrym. Henryk w zamian za zerwanie wszelkich stosunków z Ekkehardem obiecał oddać mu Milsko i Łużyce, kiedy tylko zostanie królem Niemiec8. Następnie wysłał rycerza do możnych znajdujących się już w Werli z posłaniem mówiącym o licznych korzyściach dla każdego, kto go poprze. Kiedy dowiedział się o tym Ekkehard, połączył siły z Hermanem II, aby wspólnie pokonać Henryka9.

Margrabiego opuszczało wszakże coraz więcej stronników. Zwieńczeniem jego kłopotów były wydarzenia z końca kwietnia 1002 roku. Przebywającemu na zamku Northeim Ekkehardowi doniesiono że pan zamku, Zygfryd, wraz z synami i grafami z Kaltenburga planuje zamach na niego10. Zasadzka nie powiodła się jednak, a Ekkehard kontynuował podróż już gotowy na ewentualne starcie. 30 kwietnia orszak zatrzymał się na noc w miejscowości Phölde. Ekkehard, „kiedy nadszedł wieczór, spożył wieczerzę i udał się na spoczynek z kilku innymi do drewnianego domostwa. Reszta jego licznego orszaku spała w sąsiedniej świetlicy. Kiedy sen zmorzył mocno zmęczonych, wtargnął znienacka oddział nieprzyjaciół i obudziwszy wrzawą wielką margrabiego, zmusił go do zerwania się z łoża. Margrabia podsycił ogień, rzucając weń szaty i co tylko miał pod ręką, po czym rozbiwszy okno, stworzył dogodną pozycję nie dla swej obrony, lecz raczej dla zaatakowania go przez nieprzyjaciół, czego jednak w danej chwili nie mógł przewidzieć. Padł zaraz trupem przed drzwiami rycerz Herman i spieszący z dworu na pomoc swemu panu Atolf, obaj waleczni i wierni aż do śmierci. Raniony został prócz tego komornik cesarski Erminold. Walczył jeszcze sam Ekkehard, mąż chwałą okryty w pokoju i na wojnie, gdy nagle Zygfryd (z Northeim) silnym uderzeniem włóczni złamał mu kręgi u szyi i zwalił go na ziemię. Na widok padającego margrabiego zbiegli się wszyscy szybko, odcięli mu głowę i – co haniebne – obrabowali trupa. Stało się to 30 kwietnia. Po dokonaniu tej nieludzkiej zbrodni mordercy odeszli uszczęśliwieni i przez nikogo nie atakowani. Ci bowiem, którzy znajdowali się w świetlicy, tchórzem podszyci, ani nie pomogli swemu panu w potrzebie, ani nie starali się pomścić go po śmierci”11. Jerzy Strzelczyk uważa, że trudno stwierdzić, czy zabójstwo było zlecone przez Henryka, za to Andrzej F. Grabski skłania się ku tej teorii, argumentując, że Thietmar w swojej kronice zbyt gorliwie stara się odciągnąć podejrzenia od przyszłego króla, podając wiele innych powodów zamachu na margrabiego. Ja również skłaniam się ku teorii mówiącej, że za zamachem stoi Henryk. Ówczesny jeszcze książę Bawarii przyrzekł Miśnię i Łużyce Bolesławowi Chrobremu, mimo że panem tych ziem był właśnie Ekkehard. Być może Henryk planował odebrać te ziemie margrabiemu w inny sposób, jednak nie umniejsza to zbytnio wagi tej poszlaki. Bez względu, czy skłonimy się ku teorii spiskowej czy nie, Henryka Bawarskiego wydarzenia z 30 kwietnia 1002 roku musiały wielce ucieszyć. Skoro jednego z pretendentów spotkała śmierć, Bawarczyk udał się na początku czerwca wraz z orszakiem możnych dostojników kościelnych i świeckich do Wormacji, a dalej – na koronację do Moguncji. Drogę próbował mu zastąpić Herman Szwabski, ale Henryk zmienił trasę i wyminął go. 6 czerwca 1002 roku odbyła się koronacja celebrowana przez arcybiskupa Willigisa. Od tego momentu mówimy już nie o Henryku IV, księciu Bawarii, lecz o Henryku II, królu Niemiec12.

Jeszcze zanim Henryk zdążył się koronować, Bolesław – dowiedziawszy się o śmierci Ekkeharda – zebrał wojsko. Wiedział, że musi działać szybko. Teraz obiecane mu przez Henryka ziemie były praktycznie bezpańskie, a Henryk po zdobyciu upragnionej korony mógł nie być skory do respektowania układu. Bolesław wyruszył z Krosna na Łużyce drogą na Gubin – Chociebuż – Dobry Ług albo szlakiem na Żagań – Iłowę – Mużaków – Gródek – Libenwerd. Tak Andrzej Grabski opisuje zwycięski pochód Bolesława: „Wojsko zajęło ziemie po Łabę, a więc opanowało Łużyce. W ten sposób Polacy zagarnęli prawie połowę marchii Gerona II (993–1015). Część wojsk polskich została prawdopodobnie rozlokowana w grodach, reszta zaś uderzyła na gród nadłabski – Strzałę (Strehla) – który zdobyto. Następnie część armii Bolesława skierowała się na Budziszyn”13. Mimo że gród budziszyński był bardzo dobrze umocniony, również został zajęty.

Dalej Bolesław udał się do Miśni. Był to gród o strategicznym znaczeniu. „Opanowanie Miśni umożliwiało utrzymanie władzy nad całym Milskiem i kontrolowanie ważnych dróg – jednej wiodącej ku Czechom, drugiej zaś łączącej Lipsk przez Budziszyn z Polską. W niewielkiej odległości biegły również ważne drogi do Polski – na Żagań oraz Dobry Ług i Chociebuż. […] już w X wieku Łaba stanowiła ważny szlak handlowy, który łączył portowe miasta nadmorskie z Saksonią, Turyngią, a jego odnogi wiodły dalej na Łużyce, w kierunku Polski, a także na Czechy. W Miśni znajdowała się przystań rzeczna, tutaj też być może już w tym czasie była komora celna”14. Zdobycie tego grodu, jak widzimy, było sprawą pierwszorzędną. Aby to osiągnąć, Bolesław posłużył się podstępem: wykorzystał komesa Guncelina, krewnego Ekkeharda, który był niezadowolony, że najprawdopodobniej to nie jemu przypadnie Miśnia, lecz synowi zmarłego margrabiego – Hermanowi. Guncelin zajął gród przy pomocy mieszkańców podgrodzia. Wkrótce odbyły się rozmowy z niemiecką załogą, którą zmuszono do opuszczenia Miśni15. Wydarzenia te zaniepokoiły panów niemieckich, lecz Bolesław przekazał im wiadomość: „Ten fałszu pełen człowiek – powiada Thietmar o Bolesławie – wysłał naprzeciw nich posła z oświadczeniem, że dokonał tego wszystkiego za pozwoleniem i z upoważnienia księcia Henryka, że pod żadnym względem nie będzie ciemiężył mieszkańców i że jeśli tylko Henryk obejmie władzę królewską, to on zastosuje się we wszystkim do jego woli, w przeciwnym zaś wypadku chętnie uczyni to, co im się będzie podobało”16. W takim wypadku panowie, którzy mieli swoje posiadłości na zdobytych przez Bolesława terenach, złożyli mu hołd17.

Tymczasem Henryk II wedle tradycji objeżdżał państwo, zbierając hołdy od panów z poszczególnych plemion swego kraju. W lipcu do Merseburga, gdzie nowy król przyjmował hołd od możnych ze wschodnich prowincji, przyjechał także Bolesław Chrobry. Polski książę zabiegał o nadanie swoich zdobyczy, jednak udało mu się wynegocjować dla siebie jedynie Łużyce i Milsko, gdyż Miśnia przypadła Guncelinowi, natomiast kwestię grodu Strzała rozwiązano poprzez małżeństwo Hermana z córką Bolesława – Reglindą. To właśnie jej małżonek oddał Strzałę w wiano18. Najprawdopodobniej Chrobry w związku z nadaniem mu ziem przez Henryka II wraz z innymi możnymi złożył hołd królowi19.

Przyczyny konfliktu z Henrykiem II

Za jedną z przyczyn nadchodzącej wojny uważam zamach na Bolesława Chrobrego. Thietmar napisał w kronice, że po opuszczeniu zamku na księcia Polski i jego orszak napadł zbrojny tłum. Kilku rycerzy zostało poturbowanych, a większemu nieszczęściu zapobiegli towarzyszący Bolesławowi książę saski Bernard i Henryk ze Schweinfurtu. Bolesław podziękował Henrykowi i przyrzekł, że mu pomoże, kiedy tylko zaszłaby potrzeba20. Wydaje się, że inicjatorem zamieszek był sam Henryk II, który w zasadzie już nie potrzebował Bolesława Chrobrego, a musiał oddać mu przyrzeczone ziemie. Zastanawiające jest również, że tłum był uzbrojony. Ku tezie mówiącej, że za zamachem stał król Niemiec, skłania się też Andrzej Grabski w książkach mówiących o Bolesławie21. Thietmar zaś, próbując odsunąć podejrzenia od Henryka, nieumyślnie sam wskazuje nam na niego: „Na to jednak niebezpieczeństwo narazili się oni z własnej winy i nie bez słusznej przyczyny, skoro wszedłszy do pałacu królewskiego w pełnym uzbrojeniu, wzbraniali się go opuścić, gdy tego od nich zażądano”22. Skoro byli uzbrojeni, widocznie nie czuli się wcale bezpiecznie na zjeździe23. Bolesław oczywiście domyślił się, kto był inicjatorem zamachu, i wracając do Polski, po drodze spalił Strzałę, a część ludności zabrał w niewolę24.

Zmiany na tronie niemieckim przyniosły Polsce spore korzyści terytorialne, tymczasem w Czechach zaczynał się okres kryzysu. Księciem Czech w owym czasie był popierany przez Ekkeharda Bolesław III Rudy. Po śmierci sprzymierzeńca okrutny i gwałtowny Rudy stracił siłę podtrzymującą go na tronie25. Co więcej, pozbył się z otoczenia ludzi z własnego rodu, co zmusiło go do oparcia władzy na rodzie Werszowców. Polityka Bolesława III Rudego, w szczególności zamach na braci, skłoniła lud Czech do powstania. Rudy uciekł do Niemiec, a Czesi na tron wezwali Władywoja, krewniaka Bolesława III, który przebywał na wygraniu w Polsce26. Chrobry był wielce zadowolony z takiego obrotu sprawy, gdyż spodziewał się, że nowy książę będzie mu wdzięczny za opiekę. Władywoj nie był jednak wiele lepszy od poprzednika, Thietmar zarzuca mu nieustanne pijaństwo27. Władywoj zmarł w styczniu 1003 roku, krótko po złożeniu hołdu Henrykowi II, tymczasem Bolesław Chrobry jeszcze przed jego zgonem porozumiał się z więzionym przez Henryka ze Schweinfurtu Bolesławem III Rudym, albowiem miał jeszcze wobec niego plany.

Dalsze wydarzenia przebiegały następująco: „Czesi, skruchą zdjęci, odwołali z wygnania […] braci [Jaromira i Udalryka] wraz z matką. Lecz władca Polan Bolesław, zebrawszy zewsząd wojska, uderzył na nich i wypędził ich po raz wtóry. Następnie przywrócił do dawnej godności swojego wygnanego imiennika i skrywając głęboko swoje podstępne plany, odjechał do domu. Liczył bowiem na to, że jego krewniak będzie się mścił srogo na sprawcach swego wygnania i spodziewał się bardziej korzystnej okazji, która jemu samemu może otworzyć drogę do tronu. Co też się stało. Bolesław czeski bowiem, widząc, jak jego naród oddaje się potępienia godnym praktykom pogańskim i w zupełnej pogrąża się obojętności religijnej, posunął swą niegodziwość w łamaniu zaprzysiężonego pokoju do tego stopnia, że zebrawszy u siebie w domu wszystkich możnych, zabił naprzód własnoręcznie uderzeniem miecza w głowę swojego zięcia, następnie zaś, przy pomocy współuczestników swej zbrodni, pozbawił życia pozostałych bezbronnych. Ten krwi żądny i fałszu pełen człowiek, niegodny dożyć połowy dni mu przeznaczonych, dopuścił się tego w świętym okresie wielkiego postu! Przerażona tym wielce reszta ludu czeskiego wysłała w tajemnicy posłów do polskiego księcia Bolesława, aby mu przedstawić ogrom dokonanej zbrodni i błagać go na przyszłość o wybawienie z niebezpieczeństwa. Bolesław wysłuchał życzliwym uchem posłów i przez zaufanego gońca zaprosił natychmiast Bolesława czeskiego na spotkanie w pewnym grodzie, w towarzystwie kilku ludzi, rzekomo dla omówienia z nim pewnych koniecznych spraw, wspólnie ich obchodzących. Bolesław młodszy zgodził się na to zaraz i przybył na omówione miejsce. Zrazu doznał serdecznego przyjęcia, lecz następnej nocy zausznicy Bolesława polskiego wyłupili mu oczy i w ten sposób unieszkodliwili go, by nie miał już sił dopuszczać się wobec swoich takich zbrodni jak poprzednio i by nie mógł tam więcej panować. Poza tym na długie został zesłany wygnanie. Za czym książę polski pośpieszył następnego dnia do Pragi; jej mieszkańcy, radujący się zawsze z nowego panowania, wprowadzili go tutaj i obwołali jednomyślnie swoim władcą”28. Oślepienie Bolesława Rudego w celu zdobycia władzy może wydawać się okrutne, jednak na tamte czasy był to dość łagodny sposób pozbycia się niewygodnej osoby.

Główną przyczyną kolejnego powstania przeciw księciu była rzeź przeciwników, którą urządził Bolesław III 9 lutego 1003 roku. Nagły wzrost potęgi Bolesława Chrobrego z pewnością zaniepokoił Henryka II, jednak postanowił on ponownie zmusić księcia do hołdu z nowych ziem. Thietmar pisze: „Kiedy król Henryk dowiedział się o tym z napływających pogłosek, przyjął to wszystko podziwu godną powagą i cierpliwością, przypisując wyłącznie swoim grzechom wszelkie niepowodzenia, jakie się wydarzyły w państwie za jego czasów. Przeto nie zwracając uwagi na wszystkie krzywdy Czechów, uznał za najkorzystniejsze dla siebie wysłać posłów do Bolesława z następującą propozycją: jeżeli zgodzi się dzierżyć zajętą świeżo ziemię z jego łaski, jak tego wymaga stare prawo, oraz służyć mu wiernie pod każdym względem, to on uzna jego wolę w tej sprawie, jeżeli zaś nie, to wystąpi przeciw niemu z siłą zbrojną. Bolesław odrzucił powyższą propozycję z oburzeniem, choć słuszną była i należycie uzasadnioną. I w ten sposób zasłużył sobie w pełni na karę w przyszłości”29. Tradycyjne zależności książąt czeskich wobec królów niemieckich były spore. Książę musiał stawić się na dwór króla Niemiec na każde wezwanie, także na wyprawy wojenne. Dodatkowo płacić 120 wołów i 500 grzywien, a król zatwierdzał biskupów praskich i morawskich. Najprawdopodobniej odrzucając ofertę Henryka II, Bolesław otwarcie dążył do wojny. Ale co jeszcze mogło go do tego skłonić? Jerzy Strzelczyk wspomina o teorii niemieckiego uczonego, Knuta Göricha, według którego zwyczaj składania hołdu królom niemieckim przez władców Czech wcale nie był wówczas tak oczywisty, a charakter tych związków nie jest nam dzisiaj do końca znany. Ponadto po zamachu Bolesław Chrobry nie uznawał się już być może za lennika Henryka II30.

Omówmy także kwestię hołdu z drugiej strony. Dlaczego Henryk II w ogóle wystosował tę propozycję, zamiast skorzystać z dobrego pretekstu do wojny? Najprawdopodobniej chciał odsunąć wojnę z Polską w czasie, czekając na dogodniejsze warunki. Nieco wcześniej, zimą, wojska króla Niemiec zostały pobite przez Arduina, króla Longobardów, i należało powziąć przygotowania do kolejnej wyprawy31. Pomimo to Henryk II nadal poświęcał część uwagi sprawom wschodnim. Około 28 marca 1003 roku do Kwedlinburga, gdzie przebywał Henryk II, przybyło poselstwo od Redarów i Luciców32, a król zawarł z nimi przymierze, które opierało się na obietnicy, że Niemcy zawieszą ekspansję na ich tereny, a ci w zamian wspomogą Niemców zbrojnie33. Układ z pogańskimi plemionami wzbudził niechęć wielu możnych niemieckich, jednak król się tym nie przejmował, mają na uwadze jedynie cele militarno-polityczne, a nie religijne.

Po części właśnie ta decyzja popchnęła margrabiego Marchii Północnej, Henryka ze Schweinfurtu, do buntu który wybuchł w dniach 1–2 maja 1003 roku. Jednakże główną przyczyną rebelii było niewywiązanie się Henryka II z umowy – Henryk Bawarski, zanim został królem, w zamian za poparcie obiecał Henrykowi ze Schweinfurtu księstwo Bawarii. Do maja 1003 roku margrabia Henryk zebrał spore grono sprzymierzeńców niezadowolonych z nowego króla, między innymi Sasów pod wodzą Zygfryda z Nordtheim, zrażonych sojuszem niemiecko-wieleckim, otrzymał także posiłki od Bolesława Chrobrego. Henryk II rozpoczął walkę dopiero w sierpniu, posuwając się od grodu do grodu, od zamku do zamku, konfiskując zajęte dobra34. Margrabia Henryk wycofywał się w kierunku północnym, licząc na połączenie się z siłami Sasów, ci wszakże na wieści o klęskach buntowników wrócili do domu35. Jednak jeszcze przed stłumieniem buntu Bolesław dokonał dywersyjnego ataku na Miśnię. Margrabią Miśni był Guncelin, u Thietmara często tytułowano „bratem Bolesława”.

Kiedy Bolesław stanął pod Miśnią, zażądał od Guncelina wydania grodu, jak rzekomo wcześniej ustalili36. Guncelin bał się tak samo gniewu Bolesława, jak i Henryka II. „Zdając sobie sprawę z tego, że przez wkroczenie tam Chrobrego gotów stracić całkowicie zarówno łaskę króla, jak i takie cenne lenno, odpowiedział na to wezwanie: «Wszystko, czego ode mnie zażądasz, mój bracie, prócz tego chętnie spełnię i nie wymówię się od tego w przyszłości, jeżeli zdarzy się ku temu sposobność. Są tu ze mną wasale mojego władcy, którzy na to nie pozwolą. Gdyby to się stało głośnym, życie moje wraz z całym moim majątkiem byłoby zagrożone». Kiedy Bolesław wysłuchał tego poselstwa, kazał uwięzić posłów, a wojsku maszerować spiesznie ku Łabie. Tam badał w tajemnicy brody rzeki i rankiem sam się przeprawił. Mieszkańcom Strzały, ponieważ stanowiła ona wiano jego córki, zapowiedział, by nie lękali się niczego, i prosił ich, by krzykiem swoim nie dawali znać o wyprawie sąsiadom. Bezzwłocznie […] wojsko zostało podzielone na cztery części i otrzymało polecenie ponownego połączenia się wieczorem koło warownego zamku Czyrzyna. Dwa hufce wysłane naprzód miały przeciwdziałać niepokojeniu wojska książęcego ze strony margrabiego”37.

Jak widzimy, Guncelin wybrał najlepsze w swojej sytuacji wyjście: nie uraził Bolesława Chrobrego ani nie zbuntował się przeciwko Henrykowi II. Jednak polski książę mimo wszystko nie ufał Guncelinowi, skoro wyznaczył dwa hufce do zabezpieczenia się przed nim. Z militarnego punktu widzenia wyprawa Chrobrego zakończyła się klęską, podobnie jak samo powstanie niemieckie. Pokonany Henryk ze Schweinfurtu musiał uciekać do Czech pod skrzydła Bolesława Chrobrego38. Andrzej Grabski podaje kilka przyczyn niepowodzenia wspólnej kampanii polsko-niemieckiej przeciwko Henrykowi II: „1) niepowodzenie powstania opozycji antykrólewskiej w Niemczech, 2) niepowodzenie akcji Bolesława Chrobrego na skutek chwiejnego stanowiska margrabiego Guncelina i wreszcie 3) zapewne brak wszelkiej akcji ze strony Czech. Bezpośrednią przyczyną tego, że poszczególne elementy planowanego wspólnego wystąpienia przeciwko królowi nie zostały w należyty sposób zsynchronizowane, był przedwczesny wybuch powstania Henryka ze Schweinfurtu”39.

Konflikt Bolesława Chrobrego z Henrykiem II

Pod koniec 1003 roku Henryk II zapowiedział na luty wyprawę na Bolesława Chrobrego40. Niemcy najprawdopodobniej wyruszyli z Merseburga, kierując się na Budziszyn przez tak zwaną drogę wysoką. Obfite opady śniegu uniemożliwiły jednak przeprowadzenie skutecznego wypadu i zmusiły pochód niemieckiego rycerstwa do zawrócenia. Wyprawa z założenia nie miała być długa, ponieważ brali w niej udział wyłącznie panowie z Saksonii i Turyngii41. Najprawdopodobniej korzyści z wyprawy były nikłe lub żadne. Wracając z wyprawy, Henryk II wzmocnił obsadę Miśni i zapewne okolicznych grodów. Skoro było oczywiste, że Guncelin jest w jakichś układach z Chrobrym, należało mieć w tych grodach jak najwięcej wiernych ludzi. Po krótkim czasie Henryk II zawarł porozumienie z Henrykiem ze Schweinfurtu i zwrócił mu skonfiskowane dobra.

Po tych wydarzeniach król Niemiec wyruszył na wyprawę do północnej Italii, aby walczyć o koronę Longobardów. Kiedy mu się to udało i powrócił do Saksonii, ogłosił kolejną wyprawę na Polskę. Jej początek wyznaczono na połowę sierpnia roku 1004. Miejscem koncentracji był Merseburg. Aby zmylić Chrobrego, powstały dwa plany wyprawy, ponieważ słusznie podejrzewano, że polski książę ma wielu szpiegów wśród wojsk niemieckich. Oficjalny plan zakładał jako kierunek natarcia Budziszyn lub Krosno. Drugi, znany jedynie królowi i jego zaufanym, zakładał natarcie na Czechy, czego Bolesław raczej się nie spodziewał42. Uderzenie miało nastąpić z dwóch kierunków – północnego i od południowego zachodu. Drugim uderzeniem miał kierować Jaromir, który rościł sobie pretensje do tronu Czech; wybrano Jaromira, a nie Udalryka, ponieważ ten pierwszy został dawniej wykastrowany przez Bolesława III Rudego, co zapewniało szereg możliwości przy późniejszym obsadzeniu tronu Czech43. Świetna okazja do przedstawienia właściwego planu wyprawy nadarzyła się nad rzeką Muldą. Przez ulewne deszcze rzeka wezbrała, co utrudniało przeprawę, dlatego podejrzeń nie wzbudził komunikat o zmianie planów i podjęciu marszu początkowo wzdłuż rzeki i dalej na Czechy. Trudno zachować w tajemnicy zmianę kierunku marszu całej armii, Bolesław natychmiast się więc o tym dowiedział i „czynił wszystko, by powstrzymać […] wyprawę, i w lesie zwanym Miriquidi obsadził pewną górę łucznikami, zamykając w ten sposób wszelki dostęp. Gdy król się o tym dowiedział, wysłał w tajemnicy wyborowy oddział opancerzonych wojowników, który mimo oporu nieprzyjaciół wdarł się na spadzistą drogę i utorował łatwe przejście dla idących za nim wojów”44. Pierwszy gród na ziemiach czeskich, który napotkała wyprawa niemiecka, poddał się bez walki. Był to najprawdopodobniej Gniewin45. Kiedy Niemcy wkroczyli do kolejnego grodu, o nazwie Żatec, mieszkańcy sami rzucili się na polską załogę. Rzeź zatrzymał osobiście sam Henryk II. Mimo to rozeszła się – oczywiście nieprawdziwa – wieść, że Bolesław zginął w zamieszkach. „Ostrzeżony przez owych wysłańców, Bolesław poczynił w tajemnicy przygotowania do odjazdu i w połowie następnej nocy, słysząc, jak w sąsiednim grodzie zwanym Wyszehrad dzwony wzywały mieszkańców do walki, opuścił Pragę z pierwszym oddziałem wojska i uciekł do ojczyzny. Zginął wówczas na moście, gdy podążał za Bolesławem, trafiony śmiertelnie Sobiesław, brat biskupa i świętego męczennika Wojciecha. Niewypowiedziany smutek pozostawił on wśród swoich, wielką zaś radość wśród wrogów”46. Jak widać, odwrót Bolesława był prawie że spóźniony, skoro jego orszak zdążył się spotkać z oddziałami czesko-niemieckim. A w zasadzie raczej wyłącznie czeskimi, ponieważ Henryk II wolał prowadzić swoich ludzi w pewnym oddaleniu od Jaromira, aby zachować pozór, że przychodzą pomóc odzyskać tron prawowitemu władcy, a nie przywrócić Czechy pod jego zwierzchność47.

Po ucieczce Chrobrego na tron Czech wstąpił Jaromir. Henryk II mógł wracać do domu, lecz postanowił udać się na Milsko, wcześniej odesławszy Bawarów. Armia Henryka II rozłożyła się pod Budziszynem. Gród był jednak dobrze obsadzony i sam Henryk II prawie zginął podczas oblężenia. „Gdy pewnego dnia zachęcał swoich wiernych wojowników do szturmu, o mało nie został raniony znienacka przez jednego z łuczników z murów, gdyby Opatrzność Boża nad nim nie czuwała. Ofiarą padł ten, który stał tuż obok niego, i w ten sposób wrogi umiar innego dosięgnął człowieka. […] Tymczasem sam gród leżałby dawno w zgliszczach – wszak już przygotowano ogień – gdyby nie przeszkodził temu nieszczęsny rozkaz margrabiego Guncelina”. O jaki dokładnie rozkaz Guncelina chodzi, nie wiadomo, jednak najwyraźniej margrabia nadal sprzyjał Chrobremu48. Mimo zażartej obrony grodu widocznie nie dało się utrzymać, gdyż Bolesław wydał zezwolenie na kapitulację. „Gdy już przesiliły się te okropności wojny, Bolesław wysłał rozkaz do załogi i gród, zawarowawszy sobie wolne wyjście obrońców, poddał się królowi. Ten obsadził go zaraz nową załogą. Następnie powrócił do domu wraz z wojskiem, które aż nadto było znużone marszami i głodowaniem. Gdy zachodziła jednak potrzeba, wzmocnił po drodze siły margrabiów zwykłymi w tych wypadkach uzupełnieniami”49. Zdobycie Budziszyna było końcem wyprawy. Przyczyny klęski Bolesława podaje Andrzej F. Grabski. „Bez wątpienia podstawowym był fakt, że w Czechach przeciwko polskim rządom wystąpiła silna opozycja, tak że Czechy stały się najsłabszym ogniwem władztwa Bolesławowego. Drugą przyczyną jest doskonale przeprowadzony i udany manewr Henryka II, który był doskonałym wodzem. Wyprawa zimowa 1004 roku miała na celu przekonanie Bolesława, że w tym kierunku pójdzie także następna wielka ekspedycja wojenna, a król stworzył nadto dodatkowe pozory, jakoby marsz miał postępować istotnie w tym kierunku. Szybkość przeprowadzonej operacji, duża siła wojskowa Niemców, wreszcie pomoc panów czeskich, wszystko to spowodowało, że Henrykowi udało się wyprzeć Bolesława z Pragi i całego państwa czeskiego”50.

Henryk II koronowany na Świętego Cesarza Rzymskiego przez papieża Benedykta VIII w 1014 roku.

Henryk II koronowany na Świętego Cesarza Rzymskiego przez papieża Benedykta VIII w 1014 roku.

Mimo sukcesu Henryk II nie zrealizował wszystkich swoich celów – nie odzyskał całości ziem zajętych przez Chrobrego w 1002 roku, a przede wszystkim nie zmusił go do uznania zwierzchności Niemiec. Dlatego na sierpień 1005 roku zapowiedział kolejną wyprawę na Polskę, wzywając pod sankcją królewską wszystkich swoich wasali51. Bolesław, spodziewając się kolejnej wyprawy, poczynił odpowiednie przygotowania. Oczywistym celem były Łużyce, starał się więc jak najbardziej je umocnić, choćby po to, aby opóźnić marsz wojsk niemieckich. Obszaru tego broniły także bagna nad rzeką Sprewą. Główna linia obrony ciągnęła się wzdłuż Odry i Bobru, a głównym punktem oporu miało być Krosno, gdzie znajdował się najdogodniejszy punkt do przeprawy. Dodatkowo zabezpieczono go tak, aby utrudnić przeprawę konnicy52. W temacie rozważań o siłach zbrojnych Bolesława posłużę się obszerniejszym cytatem z Andrzeja Grabskiego: „Nie zachowały się przecież z tamtych czasów żadne spisy wojska polskiego. Z całą pewnością ich nie było. Jednak jest sposób na to, by dowiedzieć się, jakimi siłami mógł wtedy dysponować władca Polski. Otóż uczeni obliczają, że ludność naszego kraju liczyła wówczas około 1 250 000 mieszkańców. Ówczesna rodzina składała się przeciętnie z sześciu osób, a jej głowa – ojciec rodziny – w razie potrzeby był obowiązany do pełnienia służby wojskowej. Tak więc teoretycznie możliwości mobilizacyjne państwa polskiego wynosiły wówczas nieco ponad 187 000 ludzi. Wiadomo jednak, iż nie każdy ojciec rodziny bywał powoływany na wojnę, iż najczęściej wzywano na nią co piątego lub co szóstego. Zatem faktyczne możliwości mobilizacyjne Polski w wypadku jednoczesnego powoływania pod broń mieszkańców całego kraju wynosiłyby około trzydziestu kilku tysięcy ludzi. Jednak w praktyce mobilizowano najczęściej tylko mieszkańców jakiejś części kraju […]. W takich wypadkach władca dysponował na placu boju parotysięcznymi masami wojska. Nie było to wcale mało […], wszak Wilhelm Zdobywca podbił Anglię w 1066 roku, mając zaledwie 7000 rycerstwa!

Armia polska w czasach Bolesława Chrobrego składała się z:
① drużyny, liczącej około 3000 ludzi, pozostającej stale pod bronią, doskonale wyposażonych oddziałów konnych rycerzy, częściowo rozlokowanych po ważniejszych grodach, w części będących u boku władcy;
② wojsk konnych, ściąganych na wezwanie władcy, tak zwanych pancernych, rekrutujących się z zamożniejszych mieszkańców kraju, w szczególności właścicieli ziemskich, w części i lżejszej konnicy oraz wojsk pieszych, także powoływanych w razie potrzeby przez władcę, na które składali się wolni mieszkańcy kraju, w największej części wolni chłopi – kmiecie. Wojsko dzielono na oddziały, których liczebność nie była wówczas stała […]. Istniały dwa zasadnicze rodzaje jednostek – jednostki większe, tak zwane legiony, i mniejsze, tak zwane szyki; te ostatnie liczyły najczęściej po 100–300 wojowników. Legion składał się z kilku szyków. Przy organizacji jednostek trzymano się systemu dziesiętnego – dziesiątka z dziesiętnikiem na czele stanowiła najmniejszą organizacyjną komórkę ówczesnego polskiego wojska.

W zależności od rodzaju wojska odmienne było uzbrojenie oddziałów. Pieszy tarczownik był wyposażony w tarczę, włócznię, topór, rzadziej miecz, i łuk ze strzałami; ciężkozbrojny jeździec pancerny okryty był hełmem i pancerzem, w ręce dzierżył tarczę, miał włócznię, miecz, czasem i topór, a ponadto często także łuk ze strzałami. Uczeni obliczyli, że takie pełne wyposażenie jeźdźca pancernego ważyło wówczas około 30 kilogramów, więc prawie tyle co konnicy w czasach nowożytnych!”53

Punktem zbornym dla wojsk była niewielka Licykawa54. Armia wyruszyła w kierunku Polski dłuższym szlakiem, aby szybciej połączyć się z posiłkami zmierzającymi z południa, na Würzen – Białą Górę – Dobry Ług – Chociebuż – Gubin – Krosno. W Dobrym Ługu główne siły niemieckie połączyły się z posiłkami czeskimi i bawarskimi: „Pospieszyli mu [Henrykowi II] na pomoc książęta Henryk i Jaromir wraz ze swoimi i wielkiej mu dodali otuchy i radości z uwagi na swoją roztropność i męstwo. Ponieważ jednak przewodnicy zostali przekupieni i o swoje tylko dbali interesy, poprowadzili oni wojsko naokoło przez pustynie i bagna, narażając je na wielkie uciążliwości. Opóźnili oni przy tym przez swoją podłą złośliwość marsz wojska, aby nie mogło ono szybko wystąpić przeciw nieprzyjacielowi”55. Jak widzimy w tym fragmencie kroniki Thietmara, Chrobry postawił na działania partyzanckie, co dodatkowo udowadnia kolejny fragment: „Dotarło wojsko do kraju zwanego Nice i rozbiło obóz nad rzeką Sprewą. Kiedy dzielny rycerz Thiedbern dowiedział się tutaj, iż nieprzyjaciel zaczaił się, by zaatakować z boku nasze wojsko, zebrał potajemnie najlepszych rycerzy i chcąc samemu sobie przysporzyć sławy, postanowił podejść go i zniszczyć podstępem. Nieprzyjaciel jednak bardzo przezornie uciekł między gęsto leżące ścięte drzewa, aby tym skuteczniej móc nękać stąd nacierających. Wypuściwszy jak zwykle strzały, które u niego główny stanowią środek obronny, zabił z tej zasadzki, a następnie złupił najpierw owego Thiedberna, potem Bernarda, Izysa i Bennona, sławnych wasali biskupa Arnulfa, oraz wielu ich towarzyszy broni. Stało się to 6 września i wielkim napełniło bólem króla oraz cale jego otoczenie. Niektórzy wiarygodni ludzie podają, że i Bolesław odczuwał wyrzuty sumienia z tego powodu”56.

Tak więc możemy założyć, że łuk był jedną z podstawowych broni armii Chrobrego. „Łuk zwykły, sięgający wysokości 1 metra 70 centymetrów, niósł strzałę często długości 70 centymetrów na odległość 250–400 kroków. Uwzględnić należy liczbę strzał, jaką łucznik mógł na minutę wyrzucić. Oblicza się ją na 5–12, przy kuszach liczba ta spada do 3–5. W pogotowiu musiał mieć łucznik kołczan na strzały; jeden łucznik nie mógł się poruszać z kołczanem wypełnionym więcej niż 50 strzałami. Musiał więc łucznik mieć w pogotowiu pomocnika mającego zapasowe kołczany w odwodzie. W samym taborze znajdowały się wozy z zapasowymi strzałami. […] wojsko w pochodzie, zużywszy pewną ilość strzał, a nie osiągnąwszy celu, już z tej przyczyny musiało się cofać. Dobrze było, jeżeli zapasy większe strzał były przygotowane w pobliżu. Zapas strzał mógł decydować o trwałości kampanii; łuk, cięciwa, a także strzała musiały być bardzo starannie sporządzane”57. Była to niezwykle groźna broń w rękach doświadczonego woja, a wyżej zacytowane informacje świadczą, że skoro Bolesław najczęściej do zadawania strat przeciwnikowi wykorzystywał łuk, przygotował obronę kraju bardzo starannie. Wkrótce miały się o tym znów przekonać wojska niemieckie, a także Wieleci, którzy dołączyli do nich przed Odrą, prowadząc ze sobą wizerunki swoich bożków58.

Kiedy armia Henryka II przeprawiła się przez Łużyce, musiała stanąć pod przeprawą pod świetnie umocnionym Krosnem. Dopiero po siedmiu dniach obozowania udało się Niemcom znaleźć dogodniejsze miejsce do przeprawienia wojsk, przez ten tydzień jednak nieustannie byli nękani przez wojów Bolesława. O tym, że wojskom Henryka II udało się przeprawić w innym miejscu, Bolesław dowiedział się, kiedy sześć oddziałów wroga było na prawym brzegu. Bolesław natychmiast się wycofał, a wrogowie nie pochwycili go tylko dlatego, że musieli czekać na spóźniających się Wieletów.

Chrobry cofał się, ale jego ludzie nadal urządzali zasadzki na podążających za nimi Niemców. Wojska niemieckie szybkim marszem kierowały się na Międzyrzecz, aby później udać się do Poznania. Paliły i grabiły po drodze drobne osady, jednak nie mogło im to przynieść zwycięstwa. 22 września Henryk II dotarł do opactwa w Międzyrzeczu, gdzie obchodził święto Legionu Tebańskiego. Nieustannie nękane odziały Henryka II, dodatkowo rozdrażnione obecnością pogańskich Wieletów, w końcu zmusiły jednak króla do zatrzymania się. Ludzie króla nie mieli już wcale ochoty zdobywać nieodległego, ale świetnie umocnionego Poznania59. „Zatrzymał się dopiero na prośby swoich książąt o dwie mile od poznańskiego grodu. Wojsko jednak, które rozdzieliło się dla zebrania żywności i innych potrzebnych materiałów, poniosło wielkie straty od nieprzyjaciół, którzy zaatakowali je z zasadzki. Tymczasem Bolesław prosił króla o przebaczenie przez zaufanych pośredników i wnet je sobie wyjednał. Arcybiskup Tagino oraz inni mężowie z otoczenia króla udali się na zaproszenie Bolesława do wymienionego wyżej grodu i zawarli z nim pod przysięgą oraz na podstawie słusznych poprawek trwały pokój. Z radością tedy wracali nasi do domu, ponieważ wielkie znosili trudy wskutek długich marszów i dotkliwego głodu, nieodłącznych od przykrości wojny”60. Kronikarz pisze, że to Bolesław wyszedł z propozycją pokoju, jednak to nie Chrobry udał się rokować do obozu Henryka II, lecz przedstawiciele króla udali się do Poznania. Warunków pokoju nigdzie nie opisano, jednak niektórzy uczeni wysuwają pewne wnioski na podstawie stosunków polsko-niemieckich z kolejnych lat: Bolesław utracił Czechy, a także Milsko i Łużyce (w 1007 roku będzie wyprawiał się na te tereny), musiał także zrzec się zwierzchności nad Zachodnim Pomorzem, o czym świadczy to, że w 1007 roku Wolin podejmie działania dyplomatyczne na dworze Henryka II na tych samych prawach co Lutycy i Czesi. Sukcesem Chrobrego było zatrzymanie Moraw61. Za sukces można uznać także obronienie rdzennych ziem bez większych strat wśród swoich ludzi.

Podsumowując, chcę podkreślić, że niezwykle trudno jest ocenić, kto zwyciężył w tym konflikcie. Z jednej strony Henryk II odbił ziemie wcześniej nadane Bolesławowi Chrobremu, a także odzyskał wpływy w Czechach, jednak kosztowało go to o wiele więcej wysiłku, niż powinno. Z drugiej strony – Chrobry stracił nowe nabytki terytorialne i tron Czech, ale udało mu się obronić rodzime ziemie przed agresją dużo potężniejszego sąsiada. Rozbijając analizę konfliktu na część polityczną i militarną, można zauważyć, że obydwie strony miały pewne sukcesy i porażki. Pod względem politycznym za zwycięską stronę możemy uznać państwo Henryka II, który wykorzystał Bolesława w walce z Ekkehardem, za co zapłacił jego ziemiami, a gdy niewygodny sojusznik okazał się zbędny, odebrał mu nagrodę. Pod względem militarnym zdecydowanym zwycięzcą jest Bolesław Chrobry. Mimo że posiadał mniejsze i gorzej uzbrojone siły, potrafił je wykorzystać w sposób zapewniający największą skuteczność na danym terenie. Bolesław lepiej dopasował metodę walki do teatru działań – w przeciwieństwie do Henryka II, który wyznawał doktrynę dążenia do rozstrzygającej bitwy w otwartym terenie. Zatrzymanie się niemieckiej wyprawy tylko dwie mile od stolicy Polski możemy interpretować jako pstryczek w nos Henryka II. Po zakończeniu działań zbrojnych zapanował status quo ante bellum. Pokój poznański nie zadowalał obydwu stron, co jak wiadomo, miało zaowocować kolejnym konfliktem już niedługo później.

Bibliografia:

A. F. Grabski, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów politycznych i wojskowych, wyd. MON, 1966.
A. F. Grabski, Bolesław Chrobry 967–1025, wyd. MON, 1970.
J. Strzelczyk, Bolesław Chrobry, WBP, Poznań 1999.
S. Zakrzewski, Bolesław Chrobry Wielki, WZNIO, Lwów–Warszawa–Kraków, 1925.
Kronika Thietmara, red. M.Z. Jedlicki, Poznań 1953.

Przypisy

1. S. Zakrzewski, Bolesław Chrobry Wielki, WZNIO, Lwów–Warszawa–Kraków, 1925, s. 173.

2. A. F. Grabski, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów politycznych i wojskowych, wyd. MON, 1966, s. 108–109.

3. J. Strzelczyk, Bolesław Chrobry, WBP, Poznań 1999, s. 94.

4. S. Zakrzewski, op. cit., s. 174.

5. A. F. Grabski, Bolesław Chrobry 967–1025, wyd. MON, 1970, s. 59.

6. Idem, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów politycznych i wojskowych, wyd. MON, 1966, s. 110–111.

7. Idem, Bolesław Chrobry 967–1025, wyd. MON, 1970, s. 63.

8. Idem, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów…, s. 113.

9. Ibidem, s. 114–115.

10. Ibidem, s. 116.

11. Kronika Thietmara, red. M.Z. Jedlicki, Poznań 1953, s. 254.

12. A. F. Grabski, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów…, s. 117.

13. Ibidem, s. 118–119.

14. Ibidem, s. 120–121.

15. A. F. Grabski, Bolesław Chrobry 967–1025, s. 67.

16. Thietmar, op. cit., s. 260, 262.

17. A. F. Grabski, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów…, s. 124.

18. S. Zakrzewski, op. cit., s. 176–177.

19. A. F. Grabski, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów…, s. 125–126.

20. Ibidem, s. 128–129.

21. Ibidem, s. 128. Idem, Bolesław Chrobry 967–1025, s. 71.

22. Thietmar, op. cit., s. 274.

23. A. F. Grabski, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów…, s. 128.

24. S. Zakrzewski, op. cit., s. 177.

25. J. Strzelczyk, op. cit., s. 106–107.

26. A. F. Grabski, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów…, s. 132

27. Thietmar, op. cit., s. 284.

28. Ibidem, s. 292.

29. Ibidem, s. 292.

30. J. Strzelczyk, op. cit., s. 112–113.

31. S. Zakrzewski, op. cit., s. 181.

32. A. F. Grabski (Bolesław Chrobry 967–1025) nazywane te plemiona po prostu Wieletami i dla uproszczenia w dalszej części pracy będę używał w stosunku do nich zamiennie także tej nazwy.

33. A. F. Grabski, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów…, s. 137.

34. Idem, Bolesław Chrobry 967–1025, s.75.

35. Ibidem, s. 75–76.

36. J. Strzelczyk, op. cit., s. 115.

37. Thietmar, op. cit., s. 300, 302.

38. A. F. Grabski, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów…, s. 139.

39. Ibidem, s. 141.

40. J. Strzelczyk, op. cit., s. 117.

41. A. F. Grabski, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów…, s. 143.

42. Idem, Bolesław Chrobry 967–1025, s. 145

43. Ibidem, s. 145.

44. Thietmar, op. cit., s. 328.

45. S. Zakrzewski, op. cit., s. 203.

46. Thietmar, op. cit., s. 330, 332.

47. A. F. Grabski, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów…, s. 147–148.

48. Ibidem, s. 150.

49. Thietmar, op. cit., s. 334.

50. A. F. Grabski, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów…, s. 151.

51. J. Strzelczyk, op. cit., s. 121.

52. A. F. Grabski, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów…, s. 152.

53. Idem, Bolesław Chrobry 967–1025, s. 86–88.

54. Idem, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów…, s. 153.

55. Thietmar, op. cit., s. 342.

56. Ibidem, s. 342, 344.

57. S. Zakrzewski, op. cit., s. 194.

58. A. F. Grabski, Bolesław Chrobry. Zarys dziejów…, s. 155

59. Ibidem, s. 158–159.

60. Thietmar, op. cit., s. 352, 354.

61. S. Zakrzewski, op. cit., s. 207–208.

http://www.konflikty.pl/historia/sredniowiecze/konflikty-boleslawa-chrobrego-z-henrykiem-ii-od-roku-1002-do-pokoju-poznanskiego/

***********

Błogosławiony Jakub de Voragine, biskup
Błogosławiony Jakub de Voragine Jakub de Voragine urodził się najprawdopodobniej w Genui około roku 1228. Właściwie powinien zwać się raczej Jakubem de Varagine; w tym wypadku nie chodzi bowiem o miejsce pochodzenia (Varazze), ale raczej o przydomek. W 1244 r. wstąpił do dominikanów. Na widowni dziejowej pojawił się jednak dopiero w roku 1267 jako prowincjał Lombardii. Urząd ten sprawował przez dziesięć lat. Ponownie objął ten urząd w roku 1281. W cztery lata później był wikariuszem generalnym zakonu, gdy jednak po wyborze generała powstały w zakonie niesnaski, musiał wiele wycierpieć. Kiedy w roku 1291 urządzono na niego zamach, ledwo uszedł z życiem.
Jego osobisty autorytet widocznie na tym nie ucierpiał, skoro w rok później objął stolicę arcybiskupią w Genui. Trudził się teraz około reformy kleru i przykładał dzielnie do przywrócenia pokoju między gwelfami a gibelinami.
Zmarł 14 lipca 1298 r. Jego kult zatwierdził Pius VII (1816).
Do hagiografii wszedł nie tyle jako błogosławiony, ile jako autor słynnej Złotej legendy (Legenda aurea). Jest to zbiór opowieści o treści przeważnie (ale nie wyłącznie) hagiograficznej, przeznaczonych do czytania w ciągu roku. Miał on na celu dostarczyć przystępnej lektury, można by powiedzieć – zbożnej rozrywki, która zaciekawia, a zarazem buduje. Złota legenda, tłumaczona i wydawana w rozmaitych wersjach oraz wzbogacana nowymi ilustracjami, wywarła olbrzymi wpływ na rozwój hagiografii, sztuki i kultu świętych. Wpływ ten był tak przemożny, że krytyka historyczna do dziś nadaremnie trudzi się, by do wielu zagadnień wprowadzić właściwe proporcje i urobić pojęcia zgodne z prawdą.
Oprócz Legendy o świętych, nazywanej przez potomnych Złotą legendą, Jakub pozostawił ponadto zbiory kazań, Kronikę Genui (Chronicon Januense), a także hymny.

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-14c.php3

**********

Święty Franciszek Solano, prezbiter
Święty Franciszek Solano Franciszek Solano urodził się w rodzinie szlacheckiej w 1549 roku w Montilli koło Kordoby, w Hiszpanii. Był wychowankiem szkoły prowadzonej przez jezuitów, w której dał się poznać jako chłopiec bardzo inteligentny, lubiany przez rówieśników oraz oddany modlitwie.
Mając 20 lat, w 1569 roku wstąpił do obserwantów, czyli do zreformowanej gałęzi zakonu franciszkańskiego. Po ukończeniu studiów filozoficzno-teologicznych, w 1576 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Pragnął pracować pośród ludności muzułmańskiej w Maroku, ale powierzono mu obowiązki magistra nowicjatu, a później gwardiana. Z wielkim poświęceniem głosił słowo Boże jako misjonarz ludowy.
W 1589 roku razem z grupą współbraci został wysłany na misje do Ameryki Południowej. W czasie podróży statek, którym płynęli, rozbił się, a załoga dla umożliwienia dalszego rejsu bezpardonowo pozbyła się kilkudziesięciu Murzynów. Franciszek dobrowolnie pozostał z nimi na bezludnej wyspie. Po kilku miesiącach rozbitkowie zostali uratowani.
Franciszek dotarł do Peru w 1590 roku. Przez dwadzieścia lat niezmordowanie przemierzał góry i lasy, aby głosić Ewangelię Indianom oraz hiszpańskim kolonizatorom. Obszar jego pracy był olbrzymi, obejmował terytoria kilku dzisiejszych państw południowoamerykańskich.
Miał dużą łatwość w uczeniu się języków obcych, władał narzeczami kilku plemion indiańskich. Jego pociechą w trudach pracy apostolskiej była gra na lirze. Był obdarzony wieloma charyzmatami; nazywano go “cudotwórcą Nowego Świata”.
Zmarł 14 sierpnia w 1610 roku w Limie, w czasie sprawowania Mszy św. konwentualnej. Po wypowiedzeniu słów konsekracji, dodał jeszcze – “Bogu samemu chwała i uwielbienie” – i tak zakończył życie. Beatyfikował go papież Klemens X w 1675 roku, kanonizował – Benedykt XIII w roku 1726.
Święty Franciszek jest patronem całej Ameryki Południowej, Argentyny, Boliwii, Chile, Paragwaju i Peru oraz miasta Limy, stolicy Peru.

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-14d.php3

**********

Święci Jan Jones i Jan Wall,
prezbiterzy i męczennicy

Jan Jones i Jan Wall byli kapłanami, należeli do Zakonu Braci Mniejszych. Zostali zamordowani przez anglikanów w 1598 roku. Beatyfikował ich papież Pius XI w 1929 r. Należeli do grupy 40 męczenników, zamordowanych w czasie prześladowań katolików w Anglii i Walii w latach 1535-1679. Zostali kanonizowani 25 października 1970 r. przez papieża Pawła VI.

Święci Jan Jones i Jan Wall Jan Jones – znany również jako Jan Buckley, Jan Griffith lub Godfrey Marice – pochodził z wpływowej, katolickiej rodziny, która po schizmie króla angielskiego Henryka VIII pozostała wierna Kościołowi. Urodził się w 1530 r. w Clynnog Fawr, w walijskim hrabstwie Caernarfonshire (Gwynedd). Wcześnie wstąpił do franciszkańskiego klasztoru w Greenwich. Musiał go opuścić, gdy Elżbieta I w 1559 r. jednym ze swoich pierwszych aktów jako królowa rozwiązała wszystkie pozostałe na Wyspach Brytyjskich klasztory. Udał się wtedy na kontynent i przyjął święcenia w Pontoise (albo w Rheims) we Francji – ponoć przybrał wtedy zakonne imię Godfrey.
Prawdopodobnie dość szybko powrócił do Anglii i Walii, i tam sprawował przez wiele lat swoją posługę, ukrywając się pod wieloma wymienionymi wyżej nazwiskami i unikając aresztowań przez nieustannie tropiących “papistów” – agentów Elżbiety I. Pojmano go ok. 1582 r. i osadzono w więzieniu Marshalsea w Londynie, skąd został zwolniony za kaucją ok. 1585 r. Pochodził z dość bogatej rodziny, bo po ponownym aresztowaniu osadzony był w Wisbeach – więzieniu dla majętniejszych więźniów. Opuścił je w 1590 r.
Przełożeni zakonu wysłali go do Rzymu, gdzie przebywał w klasztorze franciszkanów-obserwantów Ara Coeli. W 1592 r. po audiencji u papieża Klemensa postanowił, że wróci do swojej ojczyzny. Ponieważ w Anglii nasiliły się prześladowania katolików przez wyznawców anglikanizmu, potajemnie dostał się do Londynu. Nadal musiał ukrywać się pod różnymi nazwiskami. Przez sześć lat skrycie wykonywał obowiązki duszpasterskie, był nawet prowincjałem franciszkańskim w Anglii. Był ścigany przez słynnego anglikańskiego “łowcę księży” – Richarda Topcliffe’a.
Został uwięziony w słynnym więzieniu Tower w Londynie i przez dwa lata przetrzymywany bez procesu. Dopiero w 1598 r. postawiono go przed sądem. Akt oskarżenia głosił, iż “w pierwszym roku panowania Jej Wysokości Królowej Elżbiety (1558 r.) uciekł za granicę, przez Rzym został wyświęcony na kapłana, a później – wbrew prawu – powrócił do Anglii”. W trakcie procesu Jan powiedział: “Jestem franciszkaninem i kapłanem Chrystusa. Powróciłem do Anglii, aby jak najwięcej dusz pozyskać dla Jezusa. Jeśli jest to przestępstwem, to sam oskarżam się pierwszy i jestem gotów oddać moje życie za wiarę katolicką i za prawdę o prymacie biskupa rzymskiego”. “Udowodniono” mu zdradę stanu i skazano na śmierć poprzez powieszenie, rozciąganie i ćwiartowanie.
12 lipca 1598 r. Jan znalazł się na miejscu kaźni. Okazało się, że zerwany ze snu kat zapomniał wziąć ze sobą sznura. Gdy go naprędce poszukiwano, Jan, stojąc już na szafocie, zwrócił się do zgromadzonych i oświadczył, że umiera za wiarę i nie jest winny żadnego politycznego przewinienia. Oświadczenie przyjęto milcząco, z niejaką sympatią. Gdy pojawiła się katowska lina, szybko przystąpiono do wymierzenia kary. Powieszonego i nieprzytomnego, zdjęto ze stryczka i rozciągnięto na kole, aż do zerwania więzadeł rąk i nóg, a następnie poćwiartowano; szczątki wetknięto na przydrożne słupy.
Katolicy, którzy próbowali zdjąć i zachować szczątki męczennika, zostali aresztowani i osadzeni w więzieniu, ale część relikwii (ręka) dotarła w końcu do klasztoru franciszkanów konwentualnych w Pontoise, gdzie Jan wiele lat wcześniej przyjął święcenia.

Jan Wall urodził się w 1620 r. w miejscowości Whittingham w pobliżu Preston, w angielskim hrabstwie Lancashire, w zamożnej rodzinie, zachowującej – mimo odstępstwa Henryka VIII i antykatolickiej legislacji Elżbiety I – wierność Rzymowi i odmawiającej uczestnictwa w anglikańskich nabożeństwach. Rodowód ojca, Williama Walla, posiadacza ziemskiego, sięgał 1100 r. Matką była pochodząca również ze szlacheckiego rodu Joanne Eaves.
Gdy Jan miał 11 lat, został wysłany do Kolegium Angielskiego w Douai w Belgii – w tym czasie w Anglii wszystkie szkoły katolicke dla chłopców zostały zamknięte. W 1641 r. odziedziczył znaczny majątek w hrabstwie Norfolk. Mógł wybrać spokojne i dostatnie życie angielskiego posiadacza ziemskiego, ale poszedł za swoim powołaniem. Wyjechał do Rzymu i wstąpił do tamtejszego angielskiego kolegium, przygotowującego katolickich kapłanów. W obawie przed angielskimi szpiegami, posługiwał się nazwiskiem Jana Marshala.
W 1645 r. przyjął święcenia i od razu został wysłany w tajnej misji do Anglii jako kapłan diecezjalny. Po krótkim okresie pracy duszpasterskiej i odwiedzinach u rodziny, wrócił w 1650 r. do Douai w Belgii i tam wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych. Rok później złożył w tamtejszym klasztorze św. Bonawentury śluby wieczyste i przyjął imię Joachima od św. Anny. Wkrótce został mistrzem nowicjatu. Przez pewien czas był wikariuszem i mistrzem nowicjatu w Douai.
W 1656 r. ponownie wyruszył do kraju rodzinnego i pracował w ukryciu. Przez 22 lata był kapłanem w hrabstwach Worcester i Warwickshire, pod nazwiskiemi Franciszka Webba, Johnsona, Dornera, pracując między innymi jako nauczyciel w szkole podstawowej Royal Grammar School w Worcester.
W 1678 r. niejaki Titus Oates spowodował panikę w Londynie, twierdząc, że wykrył spisek “papistów” przeciwko królowi Karolowi II Stuartowi na rzecz katolickiego Jakuba II. Wypędzono wtedy katolików z Londynu, wśród nich również Jana. Wkrótce jednak go pochwycono, zarzucając udział w spisku. Chciano, by podpisał Oath of Supremacy (Akt Supremacji z 1534 r., nadający tytuł głowy Kościoła anglikańskiego królowi oraz opisujący w 39 artykułach zasady jego działania). Gdy odmówił, został wtrącony do więzienia w Worcester, gdzie w bardzo ciężkich warunkach przebywał przez 5 miesięcy. Mimo tego udało mu się przywrócić paru współwięźniów na łono Kościoła.
W końcu w 1679 r. stanął przed sądem, oskarżony o nielegalny wjazd do Anglii, prowadzenie posługi kapłańskiej i odmowę podpisania Aktu supremacji, co uznano za zdradę stanu. Został skazany na karę śmierci. Po ogłoszeniu wyroku miał ukłonić się pokornie i powiedzieć: “Bogu niech będą dzięki! Boże, chroń króla! Proszę Boga Najwyższego, by błogosławił Waszej Wysokości i całej czcigodnej ławie przysięgłych”.
Przed wykonaniem wyroku zawieziono go do Londynu, gdzie przesłuchiwali go znani tropiciele katolicyzmu i “spisków papieskich”: Bedloe, Oates, Dugdale i Pranse. Próbowali go powiązać z rzekomym spiskiem Oatesa, ale nic nie osiągnęli. Próbowano też wymusić na Janie porzucenie wiary w zamian za pozostawienie go przy życiu. W ostatnim liście, który został opublikowany już po jego śmierci, Jan pisał: “Powiedziałem im, że nie kupię życia za cenę pogwałcenia mego sumienia”.
Został przewieziony z powrotem do Worcester i w pobliskim Redhill wykonano wyrok w tradycyjny w owych czasach, okrutny sposób: wieszania, rozciągania na kole i ćwiartowania. Przed śmiercią potajemnie wyspowiadał go i udzielił Komunii św. ukrywający się współbrat William Leveson, który dzień później również został powieszony.
Poćwiartowane ciało pochowano na cmentarzu przykościelnym św. Oswalda w Worcester. Udało się ocalić relikwię głowy i przewieźć ją do Douai, gdzie w klasztorze franciszkańskim czczona była do czasów rewolucji francuskiej; potem klasztory – w tym ten w Douai – rozwiązano.

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-14e.php3

***********

Błogosławiona Angelina Marsciano, zakonnica
Błogosławiona Angelina Marsciano Angelina urodziła się w 1377 roku na zamku Montegiove koło Orvieto, we Włoszech. Była córką hrabiego Marsciano i Anny Corbara, która zmarła, gdy Angelina miała 12 lat. Podobno pierwszymi słowami wypowiedzianymi przez dziewczynkę były święte imiona Jezusa i Maryi. Budowała ona w domu niewielkie ołtarzyki i wokół nich gromadziła inne dziewczynki w jej wieku, aby się modlić i śpiewać.
Wyszła za mąż za księcia Civitella z przymusu, ale było to białe małżeństwo, bo mając 15 lat złożyła śluby czystości, a mąż – jako gorliwy katolik – uszanował jej wolę. Gdy po dwóch latach owdowiała, rozdała swój majątek ubogim i wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka z Asyżu, gromadząc wokół siebie grono dziewcząt, które tak jak ona chciały dążyć do doskonałości. W 1395 r. jako pątniczka udała się do grobów świętych Franciszka i Klary.
Angelina posiadała szczególny dar budzenia w innych miłości do dziewictwa. Za jej przykładem wiele młodych kobiet – i to czasem z najznakomitszych szlacheckich rodów – opuściło swoje rodziny i poszło do zakonów lub dołączyło do niej. Spowodowało to niezadowolenie i oskarżenia o to, że jest heretyczką i wrogiem małżeństwa.
Z tego powodu król Neapolu zaprosił młodą księżną do stawienia się przed nim. Angelina przybyła do niego, ukrywając w fałdach płaszcza gorące węgle. Straszono ją, że zostanie spalona jak heretyk. Wtedy pokazała, że gorące węgle nie robią jej krzywdy. Zaprzeczyła też oskarżeniom, że potępia małżeństwo, a jedynie dla Jezusa uwielbia stan dziewictwa. Król Neapolu oddalił Angelinę z wielkim szacunkiem, ale mimo to Angelina i jej towarzyszki opuściły niegościnne strony.
Osiadły w Foligno i tam złożyły śluby zakonne. W ten sposób powstał pierwszy zakon tercjarek franciszkanek regularnych. Następne klasztory tego zgromadzenia powstały m.in. w Asyżu, Viterbo, Florencji, w sumie – w 15 miejscowościach. W roku 1430 papież Marcin V poddał wszystkie klasztory tercjarek franciszkanek regularnych pod władzę jednej przełożonej – Angeliny. Była ona ksienią do śmierci. Wtedy też opiekunami duchowymi sióstr zostali franciszkanie. Zakonnice tego zgromadzenia zajmowały się opieką nad chorymi, biednymi, wdowami i sierotami, także nauką i wychowywaniem młodzieży żeńskiej.
Życie Angeliny pełne było aktywności i przeżyć mistycznych. Gdy poczuła, że śmierć się zbliża, wyraziła chęć odbycia spowiedzi generalnej. Po otrzymaniu ostatnich sakramentów pożegnała się z siostrami, przypomniała, by zawsze przestrzegały zasad i pobłogosławiła je. Zmarła pogrążona w ekstazie, w klasztorze w Foligno 14 lipca 1435 roku. Jej ciało złożono w kościele franciszkańskim w tym mieście. Jej ciało spoczywa w przeszklonym sarkofagu, gdzie można je oglądać; do dziś pozostało nienaruszone. W 1825 r. beatyfikował ją papież Leon XII.
http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-14f.php3
***************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ, OBEJRZEĆ, POSŁUCHAĆ
**********

Jak wzmocnić poczucie własnej wartości?

Anna Kaik

(fot. shutterstock.com)

Niepotrzebnie cierpimy z powodu niedowartościowania. Nawet jeśli poczucia własnej wartości nie nabyliśmy w dzieciństwie, nie oznacza to, że jako dorośli nie możemy go sobie wypracować.

 

Brak poczucia własnej wartości objawia się na wiele sposobów. Możemy nie mieć odwagi bronić własnego zdania wobec osób, które odbieramy jako bardzo pewne siebie. Możemy wątpić we własne umiejętności i kompetencje. Możemy mieć wrażenie, że to innym wszystko lepiej wychodzi niż nam. Denerwujemy się, gdy publicznie zostanie obnażona jakaś nasza słabość. Wreszcie, i to jest rzecz prawdopodobnie najbardziej bolesna w braku poczucia własnej wartości – boimy się, że nie jesteśmy na tyle wartościowi, żeby ktoś nas pokochał.

Poczucie własnej wartości, czyli co?

Czym jest poczucie własnej wartości? Przede wszystkim jest wiedzą o własnych zaletach, własnej niepowtarzalności i niezbywalnej godności. Łączy się ściśle z wiarą w siebie. Ta zaś opiera się na przekonaniu o tkwiących w nas możliwościach i zaufaniu do siebie.
Są to właściwości niezbędne do dobrego funkcjonowania i, jeśli nie nabyliśmy ich w dzieciństwie, naszym obowiązkiem jest wypracować je sobie w dorosłym życiu.
Decydującą rolę w prawidłowym kształtowaniu w sobie tych cech odgrywa relacja dziecka z matką. Dziecko od matki przejmuje zaufanie do świata lub jego brak. Przez pierwszy rok życia dziecko podświadomie jak gąbka chłonie uczucia matki, jej postawy, nastroje. Jeśli matka sama nie czuje się w świecie bezpiecznie, podobnie dziecko zaczyna odbierać rzeczywistość jako zagrażającą i wrogą.
Można tu wysnuć pewną konkluzję: poczucie własnej wartości nie jest wrodzone. Nabywamy je lub nie przede wszystkim w rodzinie. Jednak, mimo tego, na naukę poczucia własnej wartości nigdy nie jest za późno.

Połączyć bieguny – zaakceptować przeszłość

Carl Gustav Jung wprowadził do psychologii pojęcie cienia, od którego akceptacji uzależnił nasze poczucie wartości. Każdy człowiek nosi w sobie dwa bieguny: miłość i agresję, rozsądek i uczucie, strach i zaufanie, dyscyplinę i jej brak. Z drugiej strony, mamy w sobie również skłonność do skrajnej biegunowości. Osoby opierające się głównie na rozsądku, mogą być zupełnie nieporadne w okazywaniu uczuć. Z drugiej strony, osoby bardzo uczuciowe mogą mieć tendencję do irracjonalnych działań. Ową biegunową skrajność, Jung określa mianem cienia. Jaki ma to związek z poczuciem własnej wartości? Jung przekonuje, że podstawą w jej budowaniu jest po pierwsze świadomość swojego cienia, po drugie nie tyle zmienianie go, ulepszanie, ale… akceptacja. Tym samym przechodzimy do drugiej wytycznej poczucia własnej wartości: świadomości własnej niepowtarzalności, w tym także własnej historii życia.
Nie ma sensu grzebać myślami we własnej przeszłości, żeby wydobyć z niej powody do braku wiary w siebie. Anselm Grün porównuje przeszłość do materii, z której można coś uformować.
Może to być kamień, drewno, glina, papier, jedwab czy wszelkie odmiany materiałów. Z każdej z tych rzeczy można wykonać coś pięknego, pod warunkiem, że zaakceptujemy jakość danej materii i się jej podamy. Mówiąc mniej metaforycznie, nasza historia życia ma w sobie wyjątkowy, niepowtarzalny rys, z którym musimy się zgodzić. Jakie są przeszkody na tej drodze? Przede wszystkim: wygórowane ideały. Zawsze chcielibyśmy: lepiej, więcej albo zupełnie inaczej. Tymczasem pełna akceptacja zawiera w sobie również akceptację przeciwieństw – jasności i ciemności, dobra i zła, miłości i agresji, rozumu i uczucia.

Budowanie poczucia własnej wartości

Psychologowie mają świadomość, że nie jest to jednak takie proste. Nie oznacza to jednak, że się nie da. Anselm Grün sugeruje, że najlepiej w tym celu połączyć drogę psychologiczną z duchową i zająć się następującymi obszarami.

Akceptacja

Żeby zaakceptować siebie, najpierw trzeba uwolnić się od iluzji, jakie mamy o sobie samych. Trzeba pożegnać się z fantazjami, że jesteśmy niepokonani, najlepsi, najpiękniejsi. Musimy spotkać się z prawdą o sobie, która odkrywa się im bliżej i intensywniej żyjemy z innymi ludźmi. Zauważamy wtedy w sobie naprawdę trudne aspekty: chęć dominacji, ranienia, odwetu. Trzeba też pogodzić się z tym, że prawdopodobnie nigdy nie będziemy tacy, jacy chcielibyśmy być. Należy także skończyć z porównywaniem się z innymi. Kiedy się porównujemy, przestajemy być sobą. Jak to zrobić? Grün zaleca “przejście od głowy do serca”. Skup się na tym, że czujesz i co czujesz. Staraj się poczuć swój oddech, bicie serca, ręce, nogi – za każdym razem gdy zaczynasz porównywać się z innymi, fantazjujesz na swój temat lub pogrążasz się w smutku, że nie jesteś taki, jaki chciałbyś być.

Bycie ze sobą

Bycie ze sobą oznacza czucie się dobrze z samym sobą w niezależności od innych. Nierzadko za bardzo zlewamy się z innymi, nie potrafimy się odgraniczyć, skutkiem czego jesteśmy przewrażliwieni i dotyka nas każda dwuznaczna uwaga. W takiej sytuacji trzeba skomunikować się z własną agresją, poczuć swoje prawo do gniewu i złości. One dają nam moc, żeby odciąć się od innych, nabrać dystansu. Tą siłą można też wyrzucić z siebie tych, którzy nas zranili i przestać wspominać ich bolesne zachowania czy słowa. Mamy żyć sobą, a nie innymi.

Wiara

Poszukiwanie poczucia własnej wartości prowadzi nas prostą drogą do Boga. Św. Jan Paweł II powiedział: “Nie można w pełni zrozumieć człowieka bez Chrystusa”. Ostatecznie nasze poczucie wartości opiera się na zaufaniu Bogu, a z tym jest jak z mięśniem, który trzeba nieustannie ćwiczyć, żeby go wzmacniać. Można się nauczyć zaufania do Boga kontemplując zaufanie, jakim obdarza nas Bóg. W tym celu medytujmy Pismo św., Psalm 118 – “Pan jest ze mną, nie lękam się, cóż może zrobić mi człowiek?” czy Psalm 23: “Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego”. W miarę obcowania z tego typu tekstami, zaczynamy powoli rozumieć, że nie jest to jedynie nasza wyobraźnia czy nierealne pragnienie. Rzeczywistość jest właśnie taka, jak zapewnia nas Bóg: zupełnie bezpieczna.

***

Bibliografia:
Anselm Grün “Rozwijać poczucie własnej wartości – przezwyciężać bezsilność”

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,391,jak-wzmocnic-poczucie-wlasnej-wartosci.html
*********

Bóg Cię ciągle zaczepia. Jak się z Nim nie rozminąć?

Wojciech Werhun SJ

Wojciech Werhun SJ / ed

Im dłużej żyję duchowo, tym bardziej doświadczam tego, jak zaciera się granica między moją modlitwą a codziennymi sprawami. Medytacja przestaje różnić się od jedzenia pizzy, a wyjście ze znajomymi do złudzenia przypomina wyjście z Bogiem.

Przez długie lata podczas formalnej modlitwy odtrącałem przyjazne zaczepki Boga, chcąc skupić się na jakiejś medytowanej treści. Ale wstyd. Zdziwiłem się tym bardziej, gdy odkryłem że cały Stary Testament i Jezus mówią właśnie o modlitwie życiem, którą gdzieś pominąłem. I myślę, że nie tylko ja.

 

Ja mówię, ty słuchaj

 

Gdy Bóg uczy człowieka modlitwy, to zasadniczo mówi mu, na różne sposoby, jedną, jedyną rzecz: Ja mówię, ty słuchaj i wszystko będzie dobrze. Innymi słowy, to On na modlitwie jest tym, który działa, robi coś, jest aktywny, “produkuje” jakąś treść. Człowiek tylko słucha, tzn. jest tym, który nic nie robi, który jest bierny i czegoś oczekuje. Bóg proponuje człowiekowi taki porządek i potem daje obietnicę, że wszystko będzie dobrze, że będzie mu błogosławił. Tak zaprasza Abrama do podróży: słuchaj mnie, ufaj mi, poczekaj, bądź cierpliwy, a ja będę ci błogosławił, rozsławię twoje imię i dam ci niezliczone potomstwo. Tak formułuje pierwsze przykazanie: Izraelu, proszę cię, SŁUCHAJ! A jak będziesz słuchać, to wszystko będzie dobrze i nie będziesz zabijał, nie będziesz kradł itd. Podobnie wołał Jezus: słuchajcie Słowa, trwajcie we mnie, a będziecie żyli wiecznie. Takie wezwanie do słuchania przewija się w różnych formach przez całą Biblię.

 

Bóg mówi wydarzeniami

 

Czego słuchać? Oczywiście Słowa. Tutaj myślę, że zgubiliśmy coś, co jest kluczowe w duchowości judaistycznej. Słowo w kulturze hebrajskiej, czyli dabar, to nie jest tylko pojęcie, za którym kryje się jakieś znaczenie. Dabar wyraża bardzo dynamiczną rzeczywistość słowa-wydarzenia. Słowo się dzieje, a wydarzenie jest słowem. Kiedy mówię to “dzieję się”. Kiedy Bóg mówi to “dzieje się” i kiedy działa to mówi. Bóg mówił do Izraela wydarzeniami: rozgwieżdżonym niebem, płonącym krzewem, otwartym Morzem Czerwonym, wodą ze skały, burzą itd. – długo by wymieniać. Izraelici uczyli się czytać te “słowa”, słuchać ich i podążać za nimi z ufnością. W ostatnich czasach Jezus wyrzucał współczesnym sobie żydom, że nie potrafią czytać znaków czasu, czyli że nie słuchają Słowa. Pismo Święte, które czytamy, nie jest niczym innym jak spisaniem na papierze tych słów, które Bóg wypowiadał w wydarzeniach przez całą historię zbawienia, a w ostatnich czasach wypowiedział je w pełni w swoim Synu.

 

W jaki sposób słuchać?

 

Jesteśmy przyzwyczajeni do słuchania w znaczeniu dosłownym: słuchamy kazań i czytań, czytamy Pismo Święte, pobożne lektury itd. To jest dobre i potrzebne, bo to daje nam wskazówki do rozpoznania Boga. Jednak Bóg jest Bogiem żywym, żyjącym tu i teraz, zaplątanym w Twoim i moim życiu. Nie jest zamknięty i ograniczony do liter na papierze, ani trzydziestominutowej wykrojonej przerwy w dniu na modlitwę. Nasz Pan jest Bogiem, który żyje z Tobą i zaczepia Cię przez różne wydarzenia, w Twojej pracy, domu, szpitalu, tramwaju.

 


Chcę Cię zaprosić do doświadczenia Boga bliskiego i radykalnie żywego, który mówi i dzieje się w Twoim życiu, tu i teraz. Usiądź z Nim nad swoim budżetem, napij się z Nim kawy, pójdź z Nim odreagować po ciężkim dniu. Nie musisz robić wiele, bo On już tam jest i żyje z Tobą, jest blisko. Spróbuj Go tylko zauważyć, a reszta pójdzie jak lawina. Kwadrans uważności  to droga, na której nauczysz się krok po kroku odkrywać Boga i Jego słowa w Twoim życiu. Chcę Cię zaprosić do wejścia na tę drogę. Zaryzykuj. Odkryj Go, słuchaj Jego słów i żyj ze smakiem.

 

http://www.deon.pl/czytelnia/ksiazki/art,818,bog-cie-ciagle-zaczepia-jak-sie-z-nim-nie-rozminac.html

**********

Tylko dobrzy ludzie się spowiadają

William J. O’Malley SJ

(fot. shutterstock.com)

Każdy ateista, a nawet każde dziecko może popełnić moralne zło, godzące w sieć doczesnych zależności. Słowo “grzech” wprowadza jednak inny, pozadoczesny wymiar naszych codziennych relacji.

 

Grzech narusza trwałą więź z transcendentnym Stwórcą, który powołał nas do życia. W przypadku takich wykroczeń przeciwko obu porządkom przynajmniej nie powinniśmy sprowadzać problemu do kwestii autorytetu czy posłuszeństwa, prawa i sankcji, postępowania wbrew temu, co “mówi nam” Kościół czy społeczeństwo; winniśmy za to dostrzec, że chodzi tu o pogwałcenie naszych własnych, osobistych uczuć szacunku i miłości. Musimy jednak unikać niewolniczego uzależnienia od metafor, wystrzegając się pojęcia grzechu, które wystarczyłoby może niezbyt rozgarniętym dzieciom. Nie jesteśmy już niegrzecznymi chłopcami i dziewczynkami, a tym bardziej leniwymi niewolnikami Ewangelii, lecz dorosłymi dziećmi, które zapominają o potrzebie wdzięczności wobec Ojca — choćby za to, że zechciał powołać nas do istnienia.

 

Powinniśmy dostrzec (nawet teraz, czytając te słowa) nieuchronną konieczność “fundamentalnej opcji”, radykalnego wyboru, którego musiał dokonać bogaty młodzieniec z opowieści ewangelicznej. Freud twierdził, że każdy człowiek, instytucja czy naród dokonuje wyboru lub ulega jednemu z dwóch radykalnie przeciwstawnych poglądów na życie: musi wybrać pomiędzy Erosem a Tanatosem. Eros to wola życia; wymaga od nas podejmowania wyzwań, sprzyja wzrostowi i zmartwychwstaniu, wiedzie ku lepszym formom egzystencji. Skłania nas do poświęceń na rzecz innych. Tanatos to wola śmierci: żąda bezpieczeństwa, chce powrotu do łona matki, trwania w wygodnym status quo. Dziś wiele aspektów katolicyzmu przynajmniej wydaje się krępować, tłamsić, sprowadzać do absurdu głębię wiary i człowieczeństwa. Dla wielu ludzi seks nie jest już Erosem, lecz środkiem znieczulającym. A jednak to właśnie Eros mobilizuje nas do czytania, także i tej książki.

 

Gdy penitent kończy spowiedź, zawsze pytam: “Czy wiesz, że jesteś dobrym człowiekiem?”. Przez pięćdziesiąt lat jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by spowiadający się — stary czy młody — odrzekł spokojnie i z wdzięcznością: “Tak, myślę, że tak. Dziękuję”. Zawsze widzę nieśmiały uśmiech i słyszę odpowiedź: “Chciałbym”, “Dobrze by było”, albo “Przecież ksiądz mnie nie zna”. Świadczy to dobitnie o tym, w jaki sposób ludzie traktują sakrament przebaczenia; wspomniana reakcja sygnalizuje też postawę asekuracji, z jaką stawiamy warunki i wyznaczamy granice skuteczności tego sakramentu. Ci ludzie zachowują się, jakby nigdy nie słyszeli o tym, że źli ludzie nie przychodzą się spowiadać. Tylko dobrzy ludzie się spowiadają.

 

Dlatego jeśli do tak wzniosłego tematu wolno użyć tak przyziemnej metafory, gdy przychodzimy regularnie, by pojednać się z Bogiem i z bliźnimi, to nie przyprowadzamy na szrot rozpadającego się złomu, lecz stawiamy się na okresowy przegląd, by utrzymać w dobrym stanie całkiem porządne auto.

 

Ważne, byśmy wiedzieli, że opcją fundamentalną, która najbardziej szkodzi dobru, nie jest wcale zło. Najgorszym i najpowszechniejszym niebezpieczeństwem, jakie zagraża naszej więzi z Bogiem, jest uprzejma obojętność i przebiegłe samozadowolenie faryzeuszy. Jak mówi Bóg w Apokalipsie św. Jana: “Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (3, 15-16).

 

Jak pisze Sean Fabin S.M., trzeci rozdział Księgi Rodzaju nie mówi nam niczego o tym, co się wydarzyło na początku czasów; jest to historia o tym, co dzieje się cały czas. Kreśli on przed nami panoramę grzechów, które występują dziś w dwójnasób: niewdzięczności, egotyzmu i arogancji, która podpowiada nam, że możemy się obejść bez Boga.

 

Chodzi jednak o coś więcej niż grzech. Chodzi o świadomość, że się nisko cenimy. Wciąż powtarzamy, że nikt nie może nic zrobić. A Lech Wałęsa, Nelson Mandela, matka Teresa, Albert Schweitzer, Dag Hammarskjold, a Oprah Winfrey i Bono, który jako lider grupy U2 angażuje się w pomoc międzynarodową? A Jezus? Jak odważnie twierdzi Terry Eagle-ton, “moralność w nauczaniu Jezusa jest beztroska, skrajna, nieprzezorna, przesadzona, stanowi skandal dla aktuariuszy i zawadę dla agentów handlujących nieruchomościami”. My wszyscy, podchodząc do konfesjonału, możemy zadać sobie pytanie: “Czy obchodzę się jak żałosny skąpiec ze skarbem, który jest we mnie ukryty?”.

 

Zdumienie i zachwyt rzadko nam dziś towarzyszą. Natomiast w dzieciństwie – motylek, tęcza, łagodny dotyk mamy, pierwsza łza – wszystko, czego doświadczaliśmy zdumiewało i zachwycało. Jest to tzw. efekt “wow”, bez którego trudno naprawdę wierzyć. Książka traktuje o wierze. I nie jest nudna. Twórczo niepokoi i pomaga jeszcze raz zachwycić się katolicką wiarą.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1889,tylko-dobrzy-ludzie-sie-spowiadaja.html

*********

Jak przekonać kogoś, że warto się spowiadać?

Maskacjusz

ks. Grzegorz Strzelczyk

Jak przekonać siebie, jak przekonać znajomego, że warto się spowiadać…

 

Ks. Grzegorz Strzelczyk mówił 20 lutego w Łodzi o pokucie. Wystąpienie poprzedził spektakl taneczny zespołu “Dance Busters” ilustrujący pokusę, potem była prelekcja głównego gościa, kilka pytań i odpowiedzi oraz droga krzyżowa z możliwością spowiedzi. Całość odbyła się w Zespole Szkół Salezjańskich w Łodzi przy ul. Wodnej w ramach cyklu “PKS Młodych”.

 

 

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1735,jak-przekonac-kogos-ze-warto-sie-spowiadac.html

 

**********

Czym różni się psychoterapia od spowiedzi?

KAI / mg 1

(fot. Hernán Piñera / CC BY-SA 2.0 / flickr.com)

Psychoterapia różni się od spowiedzi tym, że nie ma w niej pojednania, choć w obu chodzi o zmianę życia na lepsze, mówił jezuita o. Marek Rosłoń, teolog i terapeuta z Ignacjańskiego Centrum Formacji Duchowej. 10 maja wieczorem był on gościem Farnego Wieczoru Wiary w parafii św. Bartłomieja w Płocku. Odbywający się w niej cykl spotkań poświęcony jest spowiedzi.

 

O. Marek Rosłoń, który od 9 lat jest terapeutą i pracuje w Ignacjańskim Centrum Formacji Duchowej, wygłosił wykład pt. “Spowiedź a psychoterapia”. Wykazywał, że teoretycznie chrześcijańska spowiedź i pokuta nie powinny być do niczego potrzebne – przecież ochrzczony stanowi część Chrystusa, jest więc święty.

 

Mimo tego już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa zaczęły się pojawiać ich zalążki. Jednak Tertulian w III w. stwierdzał, że o pokucie trzeba mówić tym, którzy przygotowują się do chrztu, a więc katechumenom.

 

Gość z Gdyni przedstawił rys historyczny, w jaki sposób rodził się sakrament pokuty i pojednania: od pokuty dotyczącej grzechów poważnych w VI w., poprzez pokutę “na ucho” według ksiąg penitencjarnych, nadużycia w kwestii zamiany pokuty, obowiązek spowiedzi rocznej z Soboru Laterańskiego w XIII w., aż po pojawienie się pierwszych konfesjonałów w XVI w.

 

– Wtedy zaczyna się terapeutyzacja spowiedzi – odchodzący od konfesjonału penitent czuje ulgę. Tymczasem do odpuszczenia grzechów potrzebne są: chrzest, Eucharystia, pokuta i pojednanie, czyli przywrócenie jedności ze wspólnotą, namaszczenie chorych, żal doskonały – powiedział terapeuta.

 

Z kolei przywołując badania, które prowadzili twórcy psychoterapii Z. Freud i J. Breuer, zaznaczał, iż wykazali oni, że gdy pod wpływem trudnej sytuacji oddzieli się emocje od wspomnień, wówczas może pojawić się jakiś objaw symboliczny np. zanik pamięci. Natomiast odzyskana pamięć pozwala na doświadczenie “katharsis” – oczyszczenie np. w postaci płaczu.

 

– Celem psychoterapii jest rozwiązanie nieuświadomionych konfliktów, przez uświadomienie sobie pragnień. Psychoterapia ma wyleczyć z zaburzeń lękowych i zaburzeń świadomości, ale nie ma w niej elementu pojednania – podkreślił o. Rosłoń.

 

Wskazywał też na podobieństwa i różnice spowiedzi i psychoterapii: w pierwszej najważniejszy jest Bóg i horyzont transcendentalny, w a drugiej terapia psychologiczna i życie doczesne. Wspólnym mianownikiem obu jest zmiana życia na lepsze: – Pokuta ma w rzeczywistości przemienić nasz umysł, to wyprowadzenie na wolność – akcentował teolog.

 

Odnosząc się do zakazanej niedawno przez Kościół w Polsce praktyki spowiedzi furtkowej uznał, że jest to jakiś rodzaj “spirytualizacji spowiedzi” i nadawanie jej elementów magicznych: – Człowiek łatwo rezygnuje z odpowiedzialności za swoje życie – komentował tego rodzaju spowiedź.

 

Farne Wieczory Wiary, to cykliczne spotkania, dotyczące konkretnego tematu. Ich trzeci cykl, poświęcony spowiedzi, w nawiązaniu do hasła roku duszpasterskiego “Nawróćcie się i wierzcie w Ewangelię”, rozpoczął się w grudniu ubiegłego roku. Celem spotkań jest szukanie odpowiedzi na pytanie, co robić, by sakrament pokuty i pojednania przynosił poczucie duchowej odnowy i umocnienie w wierze. Na program każdego spotkania składa się konferencja gościa i odpowiedzi na pytania słuchaczy. Inicjatorem spotkań jest ks. Krzysztof Ruciński, wikariusz parafii farnej (św. Bartłomieja) w Płocku.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22112,czym-rozni-sie-psychoterapia-od-spowiedzi.html

*********

“Bez Ducha Św. ewangelizacja jest propagandą”

KAI / slo

(fot. shutterstock.com)

Bez Ducha Świętego ewangelizacja staje się propagandą, której ludzie nie chcą słuchać – podkreślił ks. dr Przemysław Sawa, kierujący Szkołą Ewangelizacji Cyryl i Metody (SECiM) w Bielsku-Białej, zapraszając jednocześnie na czuwania modlitewne przed Zesłaniem Ducha Świętego oraz niedzielną modlitwę o Ducha Świętego dla rodzin i całego miasta, która odbędzie się 24 maja na Rynku w Oświęcimiu w ramach Marszu dla Życia i Rodziny.

 

Jak zauważył ks. Sawa, zadaniem ewangelizatorów nie jest nawracanie, lecz dawanie świadectwa. – Bez Ducha Świętego wszelkie projekty ewangelizacyjne będą jedynie zwykłą ludzką aktywnością – stwierdził kapłan w rozmowie z KAI.

Kapłan, który jest adiunktem w Zakładzie Teologii Dogmatycznej na Wydziale Teologicznym UŚ w Katowicach, podkreślił, że w działaniach ewangelizacyjnych na pierwszym miejscu musi być Bóg.

 

Bez Ducha Świętego wszelkie projekty, nawet najbardziej pobożne, będą jedynie jakąś ludzką aktywnością. W najlepszym razie to będzie dzieło dla Boga. Pytanie jednak, czy mamy robić dzieła dla Boga czy dzieła Boże? Chodzi o to, by Bóg był na pierwszym miejscu, a my byliśmy Jego współpracownikami. Tylko wtedy można się spodziewać owoców – jak Bóg czegoś chce, to będzie to skuteczne – wyjaśnił.

– Bez Ducha Świętego ewangelizacja staje się propagandą, której ludzie nie chcą słuchać – podkreślił.

Zauważył jednocześnie, że Kościoła nie można wyręczyć tylko wtedy, gdy chodzi o ewangelizację. “Bez Ducha Świętego wszelka działalność Kościoła i poszczególnych chrześcijan jest tak naprawdę jedynie religijną działalnością w kontekście wszystkich innych działalności świata, a kiedy jest w Duchu Świętym wtedy jest to ewangelizacja, w której Kościoła nikt nie może wyręczyć” – dodał, nawiązując do adhortacji apostolskiej papieża Pawła VI “Evangelii Nuntiandi” z 1975 roku. – Papież powiedział wyraźnie w tym dokumencie, że jedynym zadaniem Kościoła jest ewangelizacja, a wszystko inne, co Kościół robi, ma służyć ewangelizacji – dodał.

Bielski ewangelizator przy okazji zaprasza do uczestnictwa w nocnych czuwaniach z soboty na niedzielę przed Zesłaniem Ducha Świętego, które odbywać się będą w różnych wspólnotach ewangelizacyjnych na terenie diecezji bielsko-żywieckiej. – Każda ze wspólnot przyjmuje podczas tych spotkań swój styl, swoją myśl przewodnią. Wybór jest naprawdę duży – zachęcił ks. Sawa.

Tegorocznej modlitwie czuwania zorganizowanej przez SECiM w kościołach św. Pawła w Bielsku-Białej i św. Barbary w Czechowicach-Dziedzicach przyświecać będzie hasło “Przyjąć na nowo Ducha Świętego”, zachęcające do powrotu do początku świadomej przygody z Bogiem. Wieczór, na który złożą się modlitwy, uwielbienie i Eucharystia, wypełnią też w dużej mierze krótkie osobiste świadectwa o doświadczeniu Ducha Świętego.

– Pan Bóg więcej dokonuje, gdy więcej ludzi mówi jak On działa w ich życiu. Potrzeba takich świadectw – dodał duchowny.

W Niedzielę Zesłania Ducha Świętego ulicami Oświęcimia przejdzie Marsz dla Życia i Rodziny pod hasłem “Rodzina Szkołą Ewangelizacji” Szkoła Ewangelizacji Cyryl i Metody zainicjuje modlitwę o Ducha Świętego dla rodzin i całego miasta na Rynku w Oświęcimiu. Gościem specjalnym spotkania będzie zespół TGD.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22256,bez-ducha-sw-ewangelizacja-jest-propaganda.html

**********

Być jak On

Bartek Szkudlarek

(fot. hops_76/flickr.com/CC)

Kto czuje, że jest mocny w Duchu, ręka w górę! Kto czuje, że gdy zostanie zraniony – przebaczy? Kto czuje, że rozumie wszystkie tajemnice naszej wiary dostępne człowiekowi? Kto jest radosny w sercu, z tych, którzy naprawdę doświadczyli cierpienia? Być radosnym, gdy się nie cierpi, to żadna przecież sztuka.

 

Dalej … Kto trwa w niezmąconym pokoju serca? Kto z nas potrafi być naprawdę cierpliwy? Kto jest dobry i uczynny dla kolegi z pracy, o którym wie, że jest przez niego oczerniany i wyśmiewany? Kto przyjmuje łagodną postawę, mając temperament choleryka? Kto jest opanowany, gdy zarzuca mu się najcięższą zdradę, a on sam wie, że jest czysty i nieskalany? A komu z nas nie brakuje rozumu?

 

Bardzo chciałbym podnieść rękę i krzyknąć, że jestem mocny w Duchu…
Parę lat temu, kiedy z pielgrzymką do Polski przyjechał Jan Paweł II, siedziałem w domu przed telewizorem i słuchałem jego homilii. Stawiając wówczas pierwsze kroki za Panem Jezusem, poznawszy swe słabości w świetle Ewangelii, zastanawiałem się, czy to możliwe, żeby urodzić się takim mocnym człowiekiem jak nasz papież? Czy to możliwe, żeby z natury być człowiekiem tak głębokiej i żywej wiary, takiej pobożności i relacji z Panem, takiego intelektu, humoru, męstwa, wytrwałości? Wtedy myślałem, że Jan Paweł II po prostu z takimi darami się urodził i dla szarego człowieka są one nieosiągalne. Trochę zrobiło mi się smutno.
Bóg szybko wyprostował moje myślenie, udzielając lekcji przez samego Jana Pawła II. Przyznał on w jednym z wywiadów, że był mało gorliwym ministrantem. Mało gorliwym!? On!? Nie wierzę! Ale z drugiej strony, skoro ze słabego stał się taki mocny, to znaczy, że i ja mogę! Jan Paweł II, unikając przypisywania sobie sukcesów, powiedział krótko, że wówczas, gdy był mało gorliwym ministrantem, jego ojciec dał mu książeczkę z modlitwą do Ducha Świętego i tę modlitwę odmawiał od tamtej pory codziennie.
Myślę, że większość z nas zna tę historię. Pytanie tylko – co z tego, że ją znamy? Być może znamy nawet treść tej modlitwy. Ale czy ta wiedza ma jakieś znaczenie dla nas? Czy trwam wiernie w modlitwie do Ducha Świętego, aby to On mnie budował?
Po owocach życia i posługi Jana Pawła II, wiemy na pewno, że ukształtował go sam Bóg. Wiemy, że Jan Paweł II nie urodził się doskonały, ale wiemy również, jaki odszedł z tego świata – prawdziwie mocny w Duchu. W sumie to logiczne, skoro Karol Wojtyła modlił się codziennie do Ducha Świętego, to Duch Święty codziennie mógł w nim trwać i go przemieniać. Cały czas mam w oczach scenę z jego pogrzebu, kiedy to wiatr zamyka księgę Pisma świętego, otwartą na jego trumnie. Ponieważ Karol Wojtyła modlił się wiernie – to i Bóg mógł wiernie i systematycznie go ukształtować.
Chciałoby się powiedzieć – a co z nami?
Zróbmy mały test:
Duchu Święty, proszę Cię o dar mądrości do lepszego poznania Ciebie i Twoich doskonałości Bożych.
Bóg jest Miłością. To wiemy. Ale czy tego doświadczamy? Wierzę, że mój Bóg jest Miłością. Pan Jezus, Syn Boży umarł przecież na Krzyżu po to, by wyrównać rachunek za moje grzechy, którego ja sam wyrównać nie byłbym w stanie. W sumie to… fajnie, że Bóg jest Miłością, znaczy, że jest dobry i w ogóle … Ale co poza tym? Czy ja znam mojego Boga na tyle, na ile mógłbym Go poznać? Czy staram się przybliżać do Tego, którego kocham? Poznać Go i Jego wspaniałe cechy coraz lepiej. Jeżeli upraszczam swoje myślenie o Bogu, nie interesują mnie Jego przymioty, to tak naprawdę nie wiem, kogo kocham. W małżeństwie – kiedy małżonkowie prawdziwie się znają i kochają – nieważne, czy jest kryzys czy jest dobrze – zawsze są razem. Gdy jednak ich relacja jest fasadowa – gdy przychodzi kryzys, nagle widzą w sobie cechy, których wcześniej nie zauważali. Zrzucają winę na siebie nawzajem. Tym samym ich relacja przestaje być tak atrakcyjna, jak była w czasie pomyślnym. Nazwać trzeba to po imieniu – to głupota, a raczej jej skutek. A mądrość, to poznanie. Poznanie Boga nie tylko powoduje poznanie Jego Osoby, poznajemy także Jego stworzenie, czyli świat. Skoro poznajemy głębiej świat, relacje ziemskie, ludzkie i reguły, które nim rządzą, stajemy się po prostu mądrzejsi, też zwyczajnie – po ludzku. Zatem pytanie pierwsze brzmi: Czy mogąc otrzymać w darze poznanie Boga, a co za tym idzie – mądrość, miłość, bliskość, radość i podziw dla Stwórcy, to czy o to wiernie prosimy? Czy raczej sami skazujemy się na głupotę?
Duchu Święty, proszę Cię o dar rozumu do lepszego zrozumienia ducha tajemnic wiary świętej.
Bóg jest Miłością. Wiemy i wierzymy w to głęboko. Bóg uzdrawia, to też wiemy, ponieważ w ranach Pana Jezusa jest nasze uzdrowienie. Ale czasem przychodzi choroba, czasem chorują dzieci, czasem tracisz pracę, albo zbyt długo już czekasz na coś i nie wytrzymujesz. Albo żyjesz w biedzie i już nie dajesz rady. Czasem też kochasz kogoś bezgranicznie, a ten ktoś odchodzi. Czy sama świadomość tego, że Bóg jest i że jest Miłością wtedy ci wystarcza? Czy nie potrzeba wtedy głębiej zrozumieć, czym jest nasza wiara, nasze życie i do czego zmierza? Nie tyle zrozumieć umysłem, ale zrozumieć w Duchu Świętym, o co w tym wszystkim chodzi. Kto pomoże wytłumaczyć, jak patrzy Bóg na moje życie w tej trudnej sytuacji? Kto mi powie, jaki jest Bóg w swojej tajemnicy miłości? Nie chodzi tu o doszukiwanie się znaków i ukrytego sensu każdej trudności życia, ale o ten głęboki pokój, który daje zrozumienie ducha tajemnic naszej świętej wiary. Pokój, którego trudności nie odbiorą. Pokój, który wynika z tego, że rozumiem. To rozumienie wiary i życia daje Bóg w Duchu Świętym, w darze rozumu. Modlimy się codziennie i wiernie o ten dar, czy po raz drugi skazujemy siebie na głupotę i cierpienie nierozumienia?
Duchu Święty, proszę Cię o dar umiejętności, bym umiał w życiu kierować się zasadami tejże wiary.
Nie chodzi tylko o to, żebym był świetnym kierowcą, muzykiem, prawnikiem, informatykiem, nauczycielem, rolnikiem itd. Duch Święty oczywiście uzdalnia do wykonywania każdego zawodu i ubogaca w dary i talenty. Jednak tu chodzi o coś więcej. Chodzi o poznawanie prawdy o Bogu i w tym świetle – prawdy o sobie samym. Dar umiejętności (wiedzy) w szerokim wymiarze pozwala na umiejętne poruszanie się na drodze za Jezusem. Na rozeznawanie! Często porównujemy się z innymi osobami, myśląc, że inny to lepiej potrafi się modlić i lepiej słyszy Boga na modlitwie. Widzimy, że “lepszy z niego chrześcijanin” niż ze mnie, bo on jakoś lepiej żyje, jakoś lepiej odnajduje się na drodze wiary, a ja zmagam się i walczę. Pytanie jednak – z czym walczysz? Czy nie jest tak, że walczysz z wiatrakami? Z własną słabością, z którą TY nie wygrasz? Przecież nie ludzkimi siłami idziemy za Panem, ale dzięki Jego łasce! Nie lepiej poprosić o to, by Bóg był mocą w mej słabości? Drugim niezwykle ważnym aspektem tego daru są wiedza i umiejętności przydatne w świecie, a potrzebne do tego, bym jako chrześcijanin żył godnie i uczciwie. Bym jako Jezusowa “sól ziemi” i “światłość świata” nie stał się świata zabawką. Bym żył jak uczeń Jezusa, który zadania niemożliwe wykonuje bez problemu, bo wspiera go Bóg i Jego aniołowie. Wystarczy chcieć i prosić. Pytanie numer trzy: Czy modlimy się codziennie i wiernie o dar wiedzy i umiejętności, czy też sami skazujemy siebie na bezradność w świecie?
Duchu Święty, proszę Cię o dar rady, abym we wszystkim u Ciebie szukał rady i u Ciebie ją zawsze znajdował.
Życie nie jest proste. Każdy, kto już żyje trochę na tym świecie, zdaje sobie z tego sprawę. Zdarza się, że złożoność życia, relacji międzyludzkich, szczególnie w rodzinach, powoduje w nas niepokój zwłaszcza wtedy, gdy coś się psuje. Nie wiemy bowiem, jak sobie w danej sytuacji poradzić. Dyskutujemy z przyjaciółmi, znajomymi, radzimy się księdza. Trochę się poprawia, ale ukojenia jak nie było, tak nie ma. Dalej jest lęk. Myślę, że wielu z nas doświadczyło już w życiu porady od Ducha Świętego. Tego błysku, olśnienia, genialnego rozwiązania trudnej sytuacji. Często na ten temat mówimy świadectwa. Problem polega na tym, że Duch Święty daje dar rady nie od wielkiego dzwonu, ale na każdy dzień! Dar, który nam daje – dosłownie – składa w nas. I go nie zabiera. A człowiek – jak to człowiek, często wynosi go do “piwnicy” swojego serca i korzysta raz na dwa lata, w naprawdę trudnej sytuacji. Chomikujemy, a nie korzystamy, żeby się nie zużył! Pytanie numer cztery: Czy modlimy się codziennie i wiernie o ten dar, czy sami skazujemy siebie na niepewność?
Duchu Święty, proszę Cię o dar męstwa, aby żadna bojaźń ani względy ziemskie nie mogły mnie od Ciebie oderwać.
Nie ma między nami człowieka, który nie zmaga się z jakąś trudnością. Jesteśmy ludźmi, czyli istotami wspaniałymi, posiadającymi jednak liczne słabości. Bóg o tym wie, dlatego posyła nam Pocieszyciela. Duch Święty nie tylko pociesza, ale czyni niezliczoną ilość dobrych rzeczy dla nas. Między innymi umacnia. Pytanie numer pięć: Czy modlimy się codziennie i wiernie o dar męstwa? O dar, który pozwoli, byśmy szli wiernie za Jezusem wtedy, gdy na drodze życia stanie pokusa. Ale nie tylko pokusa, być może względy ziemskie, materialne. Albo jeszcze gorzej – względy ludzkie, rodzinne. Czy modlimy się już teraz o męstwo, które będzie niezbędne, by wytrwać przy Jezusie nawet, gdy na szali życie położy relacje z rodziną, relacje w pracy? Czy może myślimy sobie – wprawdzie słaby jestem, więc jak ulegnę to mi Bóg przebaczy? Oczywiście, przebaczy, ale bądźmy dalecy od takiego myślenia. To tak jakby żona powiedziała mężowi na ślubnym kobiercu (albo mąż żonie, kierunek obojętny): – Ślubuję Ci skarbie wierność, ale jak Cię zdradzę, to się nie gniewaj, wiesz, słaba jestem, a Ty taki dobry. Nie ma tu miłości, to chyba jasne. Zatem raz jeszcze: Czy modlimy się wiernie o dar męstwa, czy sami skazujemy się na słabości?
Duchu Święty, proszę Cię o dar pobożności, abym zawsze służył Twojemu Majestatowi z synowską miłością.
Pytanie numer sześć dotyczy tego, czy pragniemy prawdziwej pobożności według Ducha Świętego, czy jednak bardziej lubimy i kultywujemy swoją własną pobożność. Spotykamy różne formy pobożności – ludową, nowoczesną, liberalną, patriotyczną… A Duch Święty chce, byśmy przed Bogiem stali jak synowie i nie tylko czuli się kochani jak synowie, ale i nimi byli. Byśmy kochali Boga tak, jak syn kocha dobrego ojca. Zakładam, że wszyscy wyciągnęliśmy wnioski z bolesnej lekcji, jaką otrzymał święty Piotr, dotyczącej kochania Boga swoją ludzką miłością. Dlatego pytanie numer sześć brzmi: Czy modlimy się o dar pobożności? Czy pragniemy kochać Boga jak synowie ojca mocą Ducha Świętego, czy też sami skazujemy się na pychę myśląc, że własnymi siłami damy radę?
Duchu Święty, proszę Cię o dar bojaźni Bożej, abym lękał się grzechu, który Ciebie, o Boże, obraża…
Diabeł jest głupi, bo sprzeciwił się Bogu. Matka Najświętsza nazywa diabła “nieudacznikiem” (co wiemy z relacji świętej Brygidy Szwedzkiej, patronki Europy, która miała możliwość uczestniczyć w Sądzie Bożym pewnej duszy i widzieć dialog Maryi i diabła). Niestety, pomimo że jest głupi i jest nieudacznikiem, reprezentuje pewien rodzaj cwaniactwa i inteligencji. Dla Boga jest to niczym, ale nas samych – gdy się od Boga odwrócimy – bywa zagrożeniem mogącym skończyć się odejściem od Jezusa. Problem polega na tym, że ludzi oddanych Bogu diabeł naprawdę nie będzie kusił bezpośrednio do kradzieży, zdrady, bluźnierstwa, potępiania drugiego człowieka, do odejścia od Boga. On będzie kusił do (pozornego) dobra, do (z pozoru) dobrych relacji, które po czasie doprowadzą do uwikłania w pożądliwość albo staną się toksyczne. Będzie kusił do troskliwego krytycyzmu bliźniego, który szybko doprowadzi do potępiania, oceniania i obmawiania ludzi. Będzie kusił do przesadnej modlitwy (zbyt ciężkiej dla nas) albo “uduchowionej” modlitwy, w której będziemy uwielbiać swoją własną pobożność, a nie Boga, a w rezultacie oddalimy się od Niego. W obu przypadkach dojdziemy do frustracji. I tak dalej, można by wymieniać w nieskończoność. On nas kusi tak, że początkowo tego nie widzimy. Dlatego ostatnie pytanie naszego testu dotyczy troski o moje własne zbawienie, o moją uprzedzającą zapobiegliwość. Czy modlę się codziennie o to, by Bóg bronił mnie przed zasmucaniem Go, przed niebezpieczeństwem odejścia, czy sam skazuję się na to niebezpieczeństwo? Nie chodzi o modlitwę z lękiem! Ale z ufnością, że w najlepsze ręce składam swoje życie.
Wielu z nas zna powiedzenie, pewnego metropolity Kościoła obrządku wschodniego: “Bez Ducha Świętego Bóg jest daleki, Chrystus jest przeszłością, Ewangelia martwą literą, Kościół tylko organizacją, władza panowaniem, posłannictwo propagandą, kult przywoływaniem wspomnień, a postępowanie po chrześcijańsku moralnością niewolników”.
Dodajmy do tego pytanie: A kim jest człowiek bez Ducha Świętego? Kim jestem bez Ducha Świętego? Czy jestem mocny bez Ducha Świętego?
Dla tych, którzy chcą być mocni w Duchu, zamieszczamy poniżej tę modlitwę, którą Jan Paweł II odmawiał codziennie. CODZIENNIE przez ponad 75 lat swojego życia. Nie jest tak, że jakaś modlitwa jest “magiczna” i ma szczególną moc. Bóg ma moc. W tej modlitwie chodzi o to, że jej zmówienie trwa 4 minuty, a otwiera na Boga moje wnętrze, żeby budował je po swojemu. Codziennie.
Duchu Święty, proszę Cię o dar mądrości do lepszego poznania Ciebie i Twoich doskonałości Bożych,
Duchu Święty, proszę Cię o dar rozumu do lepszego zrozumienia ducha tajemnic wiary świętej,
Duchu Święty, proszę Cię o dar umiejętności, bym umiał w życiu kierować się zasadami tejże wiary,
Duchu Święty, proszę Cię o dar rady, abym we wszystkim u Ciebie szukał rady i u Ciebie ją zawsze znajdował,
Duchu Święty, proszę Cię o dar męstwa, aby żadna bojaźń ani względy ziemskie nie mogły mnie od Ciebie oderwać,
Duchu Święty, proszę Cię o dar pobożności, abym zawsze służył Twojemu Majestatowi z synowską miłością,
Duchu Święty, proszę Cię o dar bojaźni Bożej, abym lękał się grzechu, który Ciebie Boże, obraża.
Tekst pochodzi z wakacyjnego wydania “Szumu z Nieba”.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,661,byc-jak-on.html
**********

O autorze: Judyta