Slowo Boże na dziś – 16 Maja 2015 r. – Sobota – ŚW. ANDRZEJA BOBOLI – prezbitera i męczennika, patrona Polski,ŚWIĘTO

Myśl dnia

Wielka świętość polega na wypełnianiu małych obowiązków.

św. Josemaría Escrivá

*******

 

ŚW. ANDRZEJA BOBOLI – ŚWIĘTO

Święty Andrzej Bobola, patron Polski

W diecezji drohiczyńskiej uroczystość głównego patrona diecezji. W pozostałych kościołach święto. W tych, w których nie obchodzi się uroczystości, przed Ewangelią jest tylko jedno czytanie.

PIERWSZE CZYTANIE (Ap 12,10-12a)

Zwyciężyli dzięki krwi Baranka

Czytanie z Księgi Apokalipsy świętego Jana Apostoła.

Ja, Jan, usłyszałem donośny głos mówiący w niebie: „Teraz nastało zbawienie, potęga i królowanie Boga naszego i władza Jego Pomazańca, bo strącony został oskarżyciel naszych braci, który dniem i nocą oskarża ich przed naszym Bogiem. A oni zwyciężyli dzięki krwi Baranka i dzięki słowu swojego świadectwa i nie umiłowali życia aż do śmierci. Dlatego radujcie się, niebiosa oraz ich mieszkańcy”.

Oto słowo Boże.

 

PSALM RESPONSORYJNY

(Ps 34,2-3.4-5.6-7.8-9)

Refren: Od wszelkiej trwogi Pan Bóg mnie wyzwolił.

Będę błogosławił Pana po wieczne czasy, *
Jego chwała będzie zawsze na moich ustach.
Dusza moja chlubi się Panem, *
niech słyszą to pokorni i niech się weselą.

Wysławiajcie ze mną Pana, *
wspólnie wywyższajmy Jego imię.
Szukałem pomocy u Pana, a On mnie wysłuchał *
i wyzwolił od wszelkiej trwogi.

Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością, *
oblicza wasze nie zapłoną wstydem.
Oto zawołał biedak i Pan go usłyszał, *
i uwolnił od wszelkiego ucisku.

Anioł Pański otacza szańcem bogobojnych, *
aby ich ocalić.
Skosztujcie i zobaczcie, jak Pan jest dobry, *
szczęśliwy człowiek, który znajduje w Nim ucieczkę.

 

DRUGIE CZYTANIE (1 Kor 1,10-13.17-18)

Abyście byli jednego ducha

Czytanie z Pierwszego listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian.

Upominam was, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni i by nie było wśród was rozłamów; byście byli jednego ducha i jednej myśli. Doniesiono mi bowiem o was, bracia moi, przez ludzi Chloe, że zdarzają się między wami spory. Myślę o tym, co każdy z was mówi: „Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa”. Czyż Chrystus jest podzielony? Czyż Paweł został za was ukrzyżowany? Czyż w imię Pawła zostaliście ochrzczeni? Nie posłał mnie Chrystus, abym chrzcił, lecz abym głosił Ewangelię, i to nie w mądrości słowa, by nie zniweczyć Chrystusowego krzyża. Nauka bowiem krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas, którzy dostępujemy zbawienia.

Oto słowo Boże.

 

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 17,19)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie,

aby i oni byli uświęceni w prawdzie.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

 

EWANGELIA (J 17,20-26)

Aby stanowili jedno

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

W czasie ostatniej wieczerzy Jezus, podniósłszy oczy ku niebu, modlił się tymi słowami: „Ojcze Święty, proszę nie tylko za nimi, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie, aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili jedno w Nas, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie. Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś. Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata. Ojcze sprawiedliwy! Świat Ciebie nie poznał, lecz Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich”.

Oto słowo Pańskie.

 

 

KOMENTARZ

 

 

Prośba o jedność

Jedność w każdej ludzkiej wspólnocie: rodzinnej, małżeńskiej, zakonnej czy parafialnej jest podstawową wartością, która ją tworzy. Bez jedności wspólnota nie może istnieć. Jezus modli się o jedność wśród swoich uczniów. Wie, że często będą kuszeni przez Szatana, który chce ich za wszelką cenę skłócić. Pamiętajmy, zwłaszcza w chwilach trudnych, gdy wydaje się, że wali się to, co budowaliśmy przez lata, że Chrystus wciąż modli się za nas, „abyśmy stanowili jedno”. Uczyńmy Go fundamentem jedności naszych wspólnot i bądźmy gotowi przebaczać nie jeden raz, ale siedemdziesiąt siedem razy.

Boże, Ty posłałeś swojego Syna, aby zachowując jedność z Tobą, przelał dar jedności na wspólnotę uczniów, którzy poszli za Nim. Obdarzaj nas darem jedności i zdolnością do nieustannego przebaczania win naszym winowajcom.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

 

Na dobranoc i dzień dobry – J 17, 20-26

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. tolldoll / flickr.com / CC BY 2.0)

Prośba za przyszły Kościół

 

W czasie ostatniej wieczerzy Jezus podniósłszy oczy ku niebu modlił się tymi słowami: Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał.

 

I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie!

 

Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś. Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata. Ojcze sprawiedliwy!

 

Świat Ciebie nie poznał, lecz Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich.

 

Opowiadanie pt. “Dobry wybór”
W wiedeńskim domu towarowym zaciekawiła mnie scena z udziałem młodego małżeństwa. Przyszli kupić karnawałową kreację dla żony. Młoda kobieta wybierając kolejne suknie, za każdym razem prosiła męża: – “Wybierz tę, która ci się najbardziej podoba”.

 

Zdziwiony małżonek odpowiadał: – “Sama wybierz! Przecież ty będziesz chodziła w tej sukni!” Żona nie dawała za wygraną: – “Tak, ja będę ją nosiła, ale tylko po to, żeby się tobie podobać. Ty więc dokonaj wyboru!”

 

Przekomarzali się jeszcze, ale obserwujący tę sytuację jednego byli pewni – ci ludzie naprawdę się kochali, bo myśleli nawzajem o sobie, aby wybór dokonany przez jednego odpowiadał jednocześnie drugiemu.

 

Refleksja
Ciężko i doświadczamy to, że ciężko znaleźć dziś wśród ludzi jedność umysłu i serc. Indywidualizm oddala nas od tych z którymi powinniśmy budować wspólnotę. Tam, gdzie jest tylko interesowność, tam nie ma możliwości, aby była radość przebywania ze sobą…

 

Jezus uczy mas, że mamy dzielić się własnym życiem i jego doświadczeniami z innym ludźmi. Wiemy, że nie jest to łatwe, bo często nie jesteśmy zrozumiani przez innych. Zła interpretacja naszych zamiarów i czynów nie jednemu człowiekowi tamuje otwartość na innych ludzi…

 

Jezus uczy nas, że nie tylko jedność umysłów, ale i serc jest drogą, która może doprowadzić nas do końcowego sukcesu. Judasz, jako ten, który był obcy wpierw sercem i umysłem, później zaś i całym już ciałem, dał dowód na to, że właśnie tak się kończy przygoda z Jezusem tych, którzy stawiają tylko na swój egoizm…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jak znaleźć jedność umysłu i serca?
2. Jak dzielić się z innymi własnym życiem i doświadczeniami?
3. Czy jesteś indywidualistą? W czym to się objawia?

 

I tak na koniec…
Choć tak różni, jesteśmy jednością. Jesteśmy ludem tęczy (Nelson Mandela)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,261,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-17-20-26.html

*******

Aby byli jedno

Wprowadzenie do modlitwy na sobotę, 16 maja, św. Andrzeja Boboli SJ, patrona Polski

Tekst: J 17, 20 – 26

Prośba: o otwarcie na działanie Ducha Świętego, Ducha jedności.

1.   Jezus przed męką modli się o jedność. O to, czego dzisiaj nam brakuje, jako chrześcijanom. O tę jedność zabiegał dzisiejszy patron i za nią zginął męczeńsko, nieludzko potraktowany. Jezus wskazuje w tej modlitwie, że jedność będzie znakiem, iż On został posłany przez Ojca i że z Ojcem stanowią jedno. Pomyśl o tym przez chwilę czytając kolejne wersety ewangelii.

2.   Jedność nie oznacza, że wszyscy myślą tak samo, czują tak samo, działają tak samo. Już św. Paweł pisał, że Ciało Chrystusa, którym jest Kościół, ma wiele charyzmatów i darów i każdy ma być tym, kim został stworzony. Prawdziwa jedność jest możliwa w różnorodności i tę jedność daje Duch Święty. Powoli zbliżamy się do uroczystości Jemu poświęconej i już dziś możemy prosić o jedność w Duchu.

3.   Aby jedność można realizować na zewnątrz, każdy człowiek potrzebuje mieć kontakt z samym sobą i w swoim sercu realizować jedność. Chodzi o to, by i umysł, i serce i wola stawały się jedno, by człowiek stawał się coraz bardziej autentyczny w tym, co przeżywa i co komunikuje na zewnątrz, wobec innych ludzi. Bez tej jedności, która łączy się z prostotą, pokorą i przejrzystością, trudno o dobre relacje, trudno o jedność. Kiedy co innego myślimy, a co innego mówimy – nie ostoi się żadne małżeństwo, żadna rodzina, żadna firma, żadna społeczność. Podzielone serce potrzebuje być scalone. Prośmy w tej modlitwie Ducha Świętego, który zamieszkuje głębiny naszych serc, by budował w nas jedność. Z naszej strony zaś potrzebujemy otwarcia na Jego działanie.

http://e-dr.jezuici.pl/aby-byli-jedno/

******

 

#Ewangelia: Jedność jest darem

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

W czasie ostatniej wieczerzy Jezus, podniósłszy oczy ku niebu, modlił się tymi słowami: “Ojcze Święty, proszę nie tylko za nimi, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie, aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili jedno w Nas, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie. Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś.
Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata.
Ojcze sprawiedliwy! Świat Ciebie nie poznał, lecz Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich”.

 

Komentarz do Ewangelii:

 

Podziały i niezgoda to jedno z największych źródeł cierpienia w świecie. Dlatego Jezus modli się o jedność wśród Jego uczniów. Ale nie chodzi o byle jaką jedność, lecz o taką, która oparta jest na miłości. Powiedzmy sobie jednak jasno: my się na jedności nie znamy (dlatego tak nam się ona nie udaje). Z tego względu Pan Jezus w swojej modlitwie wskazuje nam na wzór jedności, jaką jest Trójca Przenajświętsza. Budowanie jedności trzeba więc zaczynać od kontemplacji Trójcy, a nie od pięknych przemówień czy deklaracji. Tak jak życie bierze swój początek z Boga, tak samo jedność. Bóg jest źródłem jedności. Człowiek może ją jedynie przyjąć jako dar i dobrze z niej korzystać.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2430,ewangelia-jednosc-jest-darem.html
******

16 maja

“Aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich.” (J 17, 26)

Osobiste przyjęcie Ducha Świętego i trwanie w Nim jest fundamentalnym warunkiem jedności Kościoła. Najpierw potrzeba mojej jedności z Jezusem, aby następnie zaistniała jedność całej wspólnoty. Kościół jest wspólnotą pojedynczych serc. Kiedy powstaje rozłam mojej osobistej więzi z Bogiem, wtedy dochodzi też do rozwarstwień w przyjaźni, małżeństwie, rodzinie, Kościele. To, co wewnątrz, wpływa na to, co na zewnątrz.
Jak dbam o jedność swego życia z Bogiem?

Na dni 16-31 maja 2015 rozważania zostały napisane przez ks. Tomasza Ludwickiego SChr (Sterling Heights, MI – USA)

 

http://www.biblijni.pl/czytania/3906_aby_milosc_ktora_ty_mnie_umilowales_w_nich_byla_i_ja_w_nich_j_17_26.html

******

Euzebiusz z Cezarei (ur. ok. 264 – zm. ok. 340), biskup, teolog, historyk
Teologia eklezjastyczna III, 18-19 ; PG 24, 1042nn
 

„Aby i oni stanowili w Nas jedno”

W swoje wielkiej modlitwie arcykapłańskiej nasz Zbawiciel prosi, byśmy byli z Nim tam, gdzie On jest i kontemplowali Jego chwałę. Kocha nas, jak kocha Go Ojciec i pragnie nam dać to wszystko, co Ojciec Mu dał. Chce nas obdarować chwałą, którą otrzymał od Ojca i uczynić z nas jedno. Nie pragnie, byśmy byli rzeszą, ale tworzyli wszyscy razem jedność, zgromadzeni przez Jego boskość w chwale Królestwa; nie zespoleni w jednej substancji, ale w doskonałości, która jest szczytem cnót. To właśnie głosił Chrystus, mówiąc: „Oby się zespolili w jedno”! W ten sposób, stawszy się doskonałymi dzięki mądrości, roztropności, sprawiedliwości i wszelkimi cnotami Chrystusa, będziemy zjednoczeni z wiekuistą światłością bóstwa Ojca i sami staniemy się światłem, jednocząc się z Nim, oraz w pełni synami Bożymi, dzięki komunii z Jego Synem, który pozwala nam uczestniczyć w blasku Jego bóstwa.

To w taki sposób staniemy się jednym z Ojcem i Synem. Ponieważ jak ogłosił, że Ojciec i On są jednym – „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10,30) – podobnie modli się, żebyśmy uczestniczyli w tej samej jedności, naśladując Go. Nie jednością o identycznej naturze, jaką posiada z Ojcem, ale taką: jak Ojciec dał Mu uczestnictwo w swojej własnej chwale, tak i On, naśladując Ojca, przekaże swoją chwałę tym, których kocha.

*******

*******

**********************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

16 MAJA

******

Święty Andrzej Bobola, prezbiter i męczennik
patron Polski
Święty Andrzej Bobola Andrzej urodził się 30 listopada 1591 r. w Strachocinie koło Sanoka. Pochodził ze szlacheckiej rodziny, bardzo przywiązanej do religii katolickiej. Nauki humanistyczne wstępne i średnie wraz z retoryką Andrzej pobierał w jednej ze szkół jezuickich, prawdopodobnie w Wilnie, w latach 1606-1611. Tu zdobył sztukę wymowy i doskonałą znajomość języka greckiego, co ułatwiło mu w przyszłości rozczytywanie się w greckich ojcach Kościoła i dyskusje z teologami prawosławnymi.
31 lipca 1611 r., w wieku 20 lat, wstąpił do jezuitów w Wilnie. Po dwóch latach nowicjatu złożył w 1613 r. śluby proste. W latach 1613-1616 studiował filozofię na Akademii Wileńskiej, kończąc studia z wynikiem dobrym. Ówczesnym zwyczajem jako kleryk został przeznaczony do jednego z kolegiów do pracy pedagogicznej. Po dwóch latach nauczania młodzieży (1616-1618), najpierw w Brunsberdze (Braniewie), w stolicy Warmii, a potem w Pułtusku, wrócił na Akademię Wileńską na dalsze studia teologiczne (1618-1622), które ukończył święceniami kapłańskimi (12 marca 1622 r.). Rok później dopuszczony został do tak zwanej “trzeciej probacji” w Nieświeżu.
W latach 1623-1624 był rektorem kościoła, kaznodzieją, spowiednikiem, misjonarzem ludowym i prefektem bursy dla ubogiej młodzieży w Nieświeżu. Jako misjonarz, Andrzej obchodził zaniedbane wioski, chrzcił, łączył sakramentem pary małżeńskie, wielu grzeszników skłonił do spowiedzi, nawracał prawosławnych. W latach 1624-1630 kierował Sodalicją Mariańską mieszczan, prowadził konferencje z Pisma świętego i dogmatyki. Wreszcie został mianowany rektorem kościoła w Wilnie. W latach 1630-1633 był przełożonym nowo założonego domu zakonnego w Bobrujsku. Następnie przebywał w Połocku w charakterze moderatora Sodalicji Mariańskiej wśród młodzieży tamtejszego kolegium (1633-1635). W roku 1636 był kaznodzieją w Warszawie. W roku 1637 pracował ponownie w Połocku jako kaznodzieja i dyrektor studiów młodzieży. W latach 1638-1642 pełnił w Łomży urząd kaznodziei i dyrektora w szkole kolegiackiej. W latach 1642-1643 ponownie w Wilnie pełnił funkcję moderatora Sodalicji Mariańskiej i kaznodziei. Podobne obowiązki spełniał w Pińsku (1643-1646), a potem ponownie w Wilnie (1646-1652). Od roku 1652 pełnił w Pińsku urząd kaznodziei w kościele św. Stanisława. W tym czasie oddawał się pracy misyjnej nad ludem w okolicach Pińska.
Z relacji mu współczesnych wynika, że Andrzej był skłonny do gniewu i zapalczywości, do uporu we własnym zdaniu, niecierpliwy. Jednak zostawione na piśmie świadectwa przełożonych podkreślają, że o. Andrzej pracował nad sobą, że miał wybitne zdolności, był dobrym kaznodzieją, miał dar obcowania z ludźmi. Dowodem tego były usilne starania ówczesnego prowincjała zakonu w Polsce u generalnego przełożonego, aby o. Andrzeja dopuścić do “profesji uroczystej”, co było przywilejem tylko jezuitów najzdolniejszych i moralnie stojących najwyżej. Wytrwałą pracą nad sobą o. Andrzej doszedł do takiego stopnia doskonałości chrześcijańskiej i zakonnej, że pod koniec życia powszechnie nazywano go świętym. Dzięki Bożej łasce potrafił wznieść przeciętność na wyżyny heroizmu.
Andrzej wyróżniał się żarliwością o zbawienie dusz. Dlatego był niezmordowany w głoszeniu kazań i w spowiadaniu. Mieszkańcy Polesia żyli w wielkim zaniedbaniu religijnym. Szerzyła się ciemnota, zabobony, pijaństwo. Andrzej chodził po wioskach od domu do domu i nauczał. Nazwano go apostołem Pińszczyzny i Polesia. Pod wpływem jego kazań wielu prawosławnych przeszło na katolicyzm. Jego gorliwość, którą określa nadany mu przydomek “łowca dusz – duszochwat”, była powodem wrogości ortodoksów. W czasie wojen kozackich przerodziła się w nienawiść i miała tragiczny finał.
Pińsk jako miasto pogranicza Rusi i prawosławia był w tamtym okresie często miejscem walk i zatargów. Zniszczony w roku 1648, odbity przez wojska polskie, w roku 1655 zostaje ponownie zajęty przez wojska carskie, które wśród ludności miejscowej urządziły rzeź. W roku 1657 Pińsk jest w rękach polskich i jezuici mogą wrócić tu do normalnej pracy. Ale jeszcze w tym samym roku Kozacy ponownie najeżdżają Polskę. W maju roku 1657 Pińsk zajmuje oddział kozacki pod dowództwem Jana Lichego. Najbardziej zagrożeni jezuici: Maffon i Bobola opuszczają miasto i chronią się ucieczką. Muszą kryć się po okolicznych wioskach. Dnia 15 maja o. Maffon zostaje ujęty w Horodcu przez oddział Zielenieckiego i Popeńki i na miejscu ponosi śmierć męczeńską.
Andrzej Bobola schronił się do Janowa, odległego od Pińska około 30 kilometrów. Stamtąd udał się do wsi Peredił. 16 maja do Janowa wpadły oddziały i zaczęły mordować Polaków i Żydów. Wypytywano, gdzie jest o. Andrzej. Na wiadomość, że jest w Peredilu, wzięli ze sobą jako przewodnika Jakuba Czetwerynkę. Andrzej na prośbę mieszkańców wsi, którzy dowiedzieli się, że jest poszukiwany, chciał użyczonym wozem ratować się ucieczką. Kiedy dojeżdżali do wsi Mogilno, napotkali oddział żołnierzy.
Z Andrzeja zdarto suknię kapłańską, na pół obnażonego zaprowadzono pod płot, przywiązano go do słupa i zaczęto bić nahajami. Kiedy ani namowy, ani krwawe bicie nie złamało kapłana, aby się wyrzekł wiary, oprawcy ucięli świeże gałęzie wierzbowe, upletli z niej koronę na wzór Chrystusowej i włożyli ją na jego głowę tak, aby jednak nie pękła czaszka. Zaczęto go policzkować, aż wybito mu zęby, wyrywano mu paznokcie i zdarto skórę z górnej części ręki. Odwiązali go wreszcie oprawcy i okręcili sznurem, a dwa jego końce przymocowali do siodeł. Andrzej musiał biec za końmi, popędzany kłuciem lanc. W Janowie przyprowadzono go przed dowódcę. Ten zapytał: “Jesteś ty ksiądz?”. “Tak”, padła odpowiedź, “moja wiara prowadzi do zbawienia. Nawróćcie się”. Na te słowa dowódca zamierzył się szablą i byłby zabił Andrzeja, gdyby ten nie zasłonił się ręką, która została zraniona.
Kapłana zawleczono więc do rzeźni miejskiej, rozłożono go na stole i zaczęto przypalać ogniem. Na miejscu tonsury wycięto mu ciało do kości na głowie, na plecach wycięto mu skórę w formie ornatu, rany posypywano sieczką, odcięto mu nos, wargi, wykłuto mu jedno oko. Kiedy z bólu i jęku wzywał stale imienia Jezus, w karku zrobiono otwór i wyrwano mu język u nasady. Potem powieszono go twarzą do dołu. Uderzeniem szabli w głowę dowódca zakończył nieludzkie męczarnie Andrzeja Boboli dnia 16 maja 1657 roku.
Kozacy wkrótce wycofali się do miasta. Ciało Męczennika przeniesiono do miejscowego kościoła. Jezuici przenieśli je potem do Pińska i pochowali w podziemiach kościoła klasztornego. Po latach o miejscu pochowania Andrzeja zapomniano. Dnia 16 kwietnia 1702 roku Andrzej ukazał się rektorowi kolegium pińskiego i wskazał, gdzie w krypcie kościoła pod ołtarzem głównym znajduje się jego grób. Ciało znaleziono nietknięte, mimo że spoczywało w wilgotnej ziemi. Było nawet giętkie, jakby niedawno zmarłego człowieka. Zaczęły się mnożyć łaski i cuda. Od roku 1712 podjęto starania o beatyfikację. Niestety, kasata jezuitów i wojny, a potem rozbiory przerwały te starania. Ponownie Andrzej miał ukazać się w Wilnie w 1819 r. dominikaninowi, o. Korzenieckiemu, któremu przepowiedział wskrzeszenie Polski (będącej wówczas pod zaborami) i to, że zostanie jej patronem. Ku wielkiej radości Polaków beatyfikacja miała miejsce dnia 30 października 1853 roku.
W roku 1820 jezuici zostali usunięci z Rosji, a opiekę nad ciałem Świętego objęli pijarzy (1820-1830). Relikwie przeniesiono potem do kościoła dominikanów. Wreszcie po wydaleniu dominikanów (1864) przejęli straż nad kościołem i relikwiami kapłani diecezjalni. W roku 1917 przy udziale metropolity mohylewskiego Edwarda von Roppa dokonano przełożenia relikwii. W roku 1922, po wybuchu rewolucji, ciało zostało przeniesione do Moskwy do muzeum medycznego. W roku 1923 rząd rewolucyjny na prośbę Stolicy Apostolskiej zwrócił śmiertelne szczątki bł. Andrzeja. Przewieziono je do Watykanu do kaplicy św. Matyldy, a w roku 1924 do kościoła jezuitów w Rzymie Il Gesu. 17 kwietnia 1938 roku, w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego, Pius XI dokonał uroczystej kanonizacji bł. Andrzeja (wraz z bł. Janem Leonardim i bł. Salvatorem de Horta). W roku 1938 relikwie św. Andrzeja zostały uroczyście przewiezione do kraju. Przejazd relikwii specjalnym pociągiem przez Lublianę, Budapeszt do Polski, a następnie przez wiele polskich miast (w tym Kraków, Poznań, Łódź aż do Warszawy) był wielkim wydarzeniem. W każdym mieście na trasie organizowano uroczystości z oddaniem czci świętemu Męczennikowi. W Warszawie, po powitaniu w katedrze, relikwie spoczęły w srebrno-kryształowej trumnie-relikwiarzu w kaplicy jezuitów przy ul. Rakowieckiej. W roku 1939 relikwie zostały przeniesione do kościoła jezuitów na Starym Mieście. Podczas pożaru tego kościoła trumnę przeniesiono do dominikańskiego kościoła św. Jacka, by w roku 1945 przenieść ją ponownie do kaplicy przy ul. Rakowieckiej. Tam do dziś szczątki doznają czci w nowo wybudowanym kościele św. Andrzeja Boboli, podniesionym do rangi narodowego sanktuarium. Warto jeszcze dodać, że z okazji 300-letniej rocznicy śmierci św. Andrzeja papież Pius XII wydał osobną encyklikę (16 V 1957), wychwalając wielkiego Męczennika.
W kwietniu 2002 r. watykańska Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, przychylając się do prośby Prymasa Polski kard. Józefa Glempa, nadała św. Andrzejowi Boboli tytuł drugorzędnego patrona Polski. Od tej pory obchód ku jego czci podniesiony został w całym kraju do rangi święta. Uroczystego ogłoszenia św. Andrzeja Boboli patronem Polski dokonał kard. Józef Glemp w Warszawie podczas Mszy świętej w sanktuarium ojców jezuitów, w którym są przechowywanie relikwie Świętego, 16 maja 2002 r. Święty jest ponadto patronem metropolii warszawskiej, archidiecezji białostockiej i warmińskiej, diecezji drohiczyńskiej, łomżyńskiej, pińskiej i płockiej. Jest czczony także jako patron kolejarzy.W ikonografii św. Andrzej Bobola przedstawiany jest w stroju jezuity z szablami wbitymi w jego kark i prawą rękę lub jako wędrowiec.
Modlitwa w drodze (logo)

 

Św. Andrzeja Boboli

1,21 / 10,53
Wyobraź sobie spotkanie ze św. Andrzejem Bobolą, męczennikiem, który był niemiłosiernie dręczony przez swoich oprawców. Spróbuj uzmysłowić sobie to, co mogło dziać się w tym momencie w jego wnętrzu oraz jego spojrzenie na swoich przyszłych katów.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Jana.
J 17,20-26
W czasie ostatniej wieczerzy Jezus, podniósłszy oczy ku niebu, modlił się tymi słowami: «Ojcze Święty, proszę nie tylko za nimi, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie, aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili jedno w Nas, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie. Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś. Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata. Ojcze sprawiedliwy! Świat Ciebie nie poznał, lecz Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich».Jezusowa prośba z dzisiejszej Ewangelii wydaje się ogromnie kontrastować z sytuacją, w jakiej znalazł się św. Andrzej w chwili męczeństwa. Zauważ jednak, iż nieraz podobnie jest w twoim życiu. Serce łomocze od emocji i jesteś daleko nie tylko od poczucia jedności z innymi, ale nawet w sobie doznajesz rozbicia. Przypomnij sobie kilka takich momentów.Lęk, nieufność, gniew, żal i to wszystko, co rozbija jedność w tobie i naokoło, może okazać się czymś płytkim, jeśli w głębi siebie odkryjesz, że z każdym człowiekiem łączy cię głód miłości, często maskowany pod pozorami czegoś innego. Więcej, w tobie chce mieszkać Ktoś, kto jest w stanie głód ten zaspokoić. To właśnie mówi ci dzisiaj Jezus.Spokojnie naprzeciw oprawcom może wyjść tylko człowiek, w którym głęboka miłość góruje nad powierzchownym lękiem, wprowadza wewnętrzną jedność. Może się to dokonać także w tobie. Słuchając modlitwy Jezusa, uczyń ją również swoją własną.Poproś Pana Jezusa, aby uczył cię kochać tak, jak nauczył św. Andrzeja Bobolę, który życiem i śmiercią zaświadczył, że miłość burzy mur wrogości nawet wobec nieprzyjaciół.
http://modlitwawdrodze.pl/home/
*******

PIUS XII

ENCYKLIKA
INVICTUS ATHLETĆ CHRISTI

W TRZECHSETNĄ ROCZNICĘ CHWALEBNEGO MĘCZEŃSTWA ŚW. ANDRZEJA BOBOLI

Czcigodnym Braciom, Patriarchom, Prymasom, Arcybiskupom, Biskupom i innym Zwierzchnikom Diecezji żyjącym ze Stolicą Apostolska w pokoju i jedności. PIUS PAPIEŻ XII przesyła pozdrowienie i błogosławieństwo Apostolskie.

Jest naszym gorącym pragnieniem, żeby wszyscy po całym świecie uczestnicy chlubnego miana katolików, a zwłaszcza ci synowie ukochanej przez nas polskiej ziemi, dla których Niezwyciężony Bohater Chrystusowy Andrzej Bobola jest chlubą i wspaniałym wzorem chrześcijańskiego męstwa w trzechsetletnią rocznicę jego zgonu, pobożnym sercem i umysłem rozważyli jego męczeństwo i jego świętość.

Nie chcemy więc pominąć tej pamiętnej chwili, która złotymi zgłoskami zapisana jest w rocznikach Kościoła, żeby nie powiedzieć czegoś o jego życiu i cnocie i żeby, tak Wam, Czcigodni Bracia, jak wiernym waszej pasterskiej pieczy zwierzonym przez to okólne pismo nie wskazać w nim przykładu, który by każdy wedle swojego stanu i zawodu mógł obrać za przedmiot naśladowania.

Wśród innych chlubnych przymiotów przede wszystkim błyszczy w Andrzeju Boboli cnota wiary, której moc, zasilana łaską Bożą, z biegiem lat tak w jego duszy zakorzeniła się i rozrosła, że nadała życiu jego osobliwą cechę i dodała mu odwagi do mężnego podjęcia męczeństwa.

W życiu jego całkiem osobliwie święci ta prawda, którą Apostoł narodów ujął w słowa: “Sprawiedliwy z wiary żyje” (Żyd. 10, 38). Cokolwiek bowiem, czy to do wierzenia czy do pełnienia uczynkiem podaje Katolicki Kościół, on całą siłą brał sobie do serca i jak najochotniej starał się wykonać. Dlatego to od samego początku usiłował poskromić i do ładu doprowadzić te nieporządne skłonności, które po smutnym upadku pierwszego rodzica zwykły mącić naszą naturę i do złego ją pociągać a obok tego pracował nad tym z niesłabnącym nigdy zapałem, żeby duszę swoją przyozdobić we wszystkie chrześcijańskie cnoty.

I

Urodził się w roku 1591 w Sandomierskiej ziemi z rodziców wybitnych szlachetnością rodu, ale, znamienitszych jeszcze cnotą i stałością katolickiej wiary. Obdarzony bystrym i skłonnym do dobrego umysłem odebrawszy już w domu od najwcześniejszego dzieciństwa zacne i chrześcijańskie wychowanie, oddany został do szkół Towarzystwa Jezusowego, gdzie wnet zabłysnął niewinnością i serdeczną pobożnością.

Że dla blasków i próżności światowych miał w sercu tylko pogardę, zapragnął gorąco “lepszych darów” (1 Kor. 12, 31) i niezadługo, jako dziewiętnastoletni młodzieniec, wstąpił jak najochotniej w Wilnie do nowicjatu Towarzystwa, by móc bezpieczniej postępować drogą doskonałości ewangelicznej.

Mając w pamięci to tak ważne upomnienie Chrystusowe: “Kto chce iść za mną, niech zaprze samego siebie i biorąc krzyż swój na każdy dzień, niech naśladuje mnie” (Łuk. 9, 23) zabrał się najgorliwiej do nabycia chrześcijańskiej pokory przez wzgardę samego siebie. A ponieważ z natury miał pewną skłonność do wyniosłości i niecierpliwości oraz odrobinę uporu, wydał samemu sobie nieubłaganą walkę. Przez tę walkę wziął niejako krzyż Chrystusowy na ramiona i szedł z nim na Kalwarię, aby u jej szczytu osiągnąć zarazem przy łasce Bożej tę doskonałość upragnionej i gorącymi modlitwami wyjednywanej pokory, przez którą dochodzi się do wszystkich blasków świątobliwości chrześcijańskiej. Nosił bowiem w sercu to przemądre zdanie św. Bernarda, że “budowa duchowna nie może dźwignąć się inaczej, jak na mocnym fundamencie pokory” (Kaz. 36 o Pieśni np. nr 5; ML 183, 969-D). Ponadto płonął najgorętsza miłością Boga i bliźnich, toteż nie było dla niego większej rozkoszy, jak spędzać, o ile tylko mógł, długie godziny przed Najśw. Sakramentem i wszelkiego rodzaju nieszczęśliwym przychodzić z pomocą. Boga a nie siebie miłował nade wszystko i w myśl ustaw Założyciela swego zakonu, starał się wszystko wyłącznie kierować do Jego chwały. Pojął on więc gorąco i w życie wprowadził zalecenie wspomnianego wyżej świętego Doktora: “Tego tylko pragnijmy, który sam jeden pragnienia zaspokaja” (Na pośw. kość. kaz. IV nr 4; ML 183, 528-D).

Nic więc dziwnego, że ten szermierz Chrystusowy, tylu darami niebieskimi ubogacony tak wielkie położył zasługi na polu apostolskiej pracy i tak obfite a zbawienne zbierał z niej owoce. A ponieważ wysiłki jego zmierzały przede wszystkim do utrzymania, wzmocnienia i zabezpieczenia katolickiej wiary, już jako wychowawca młodzieży w Wilnie i potem w innych miastach oddawał się cały nauczaniu podstaw wiary, przy czym rozbudzał w młodych sercach kult Eucharystii i gorące nabożeństwo do Najśw. Panny.

Kiedy zaś po kilku latach, w dzień uroczystej kanonizacji świętego Ignacego i Franciszka Ksawerego, otrzymał godność kapłańską, to sobie przede wszystkim wziął do serca, żeby nie szczędząc żadnych trudów, przez kazania i misyjne wyprawy wszędzie szerzyć katolicką wiarę, i to wiarę żywą, w dobre uczynki bogatą.

A że we wschodnich zwłaszcza częściach kraju, zagrażało wierze wielkie niebezpieczeństwo od odszczepieńców, którzy usiłowali na wszelki sposób oderwać wiernych od jedności Kościoła i swoimi błędami ich zarazić, na rozkaz swoich przełożonych, udał się Andrzej w te właśnie strony i tam po miastach, miasteczkach i wioskach, już to przez kazania, już to przez prywatne rozmowy, a zwłaszcza przez urok swej świętości i przez płomienny zapał apostolski zachwianą u wielu katolików wiarę od błędnych naleciałości oczyścił, na mocnych podstawach oparł i na powrót doprowadził do jedynej Chrystusowej owczarni. A nie poprzestając na samym podźwignięciu i umocnieniu słabnącej lub upadłej wiary, wszędzie gdzie tylko mógł rozbudzał żal za grzechy, łagodził niezgody i rozterki, wprowadzał na powrót dobre obyczaje tak, że miejsca, przez które, wzorem Boskiego Mistrza “czyniąc dobrze” przechodził, zaczynały jakby pod tchnieniem wiosny niebiańskiej wydawać śliczne kwiaty i owoce cnoty. Dlatego też, jak to przechowało się w pamięć, zarówno wierni, jak i schizmatycy nadali mu charakterystyczną nazwę “duszochwata”, czyli łowcy dusz nieśmiertelnych.

Jak więc ten niestrudzony apostoł Chrystusowy sam żył wiarą i jak najgorliwiej szerzeniu wiary się oddawał, tak nie zawahał się dla obrony tej wiary ojczystej życie swoje oddać.

Wśród niezliczonych prześladowań, z jakimi spotykała się zawsze katolicka wiara, na szczególne wspomnienie zasługuje ten gwałtowny a nieludzki ucisk prawdziwego Kościoła, jaki zapanował koło połowy XVII wieku we wschodnich stronach kraju nawiedzonych najazdem kozackim. Cała wściekłość najeźdźców zwróciła, się głównie na katolików i ich pasterzy oraz na misyjnych pracowników, tak dalece, że w całym kraju można było widzieć rozwalone kościoły, popalone klasztory, ciała pomordowanych kapłanów i wiernych, ogólną ruiną i rozbicie wszystkiego co święte.

Andrzej Bobola, który mógł przyznać się śmiało do tego wyznania św. Bernarda: “Nic mi nie jest obce z tego, co jest Boże” (List 20 do Kard. Haimer; ML 182, 123 – B), nie lękając się ani śmierci ani katuszy, zapalony miłością Bożą i bliźnich wszedł dobrowolnie w te groźne stosunki, aby na wszelki sposób ratować przed wyrzeczeniem się wiary tych, których odszczepieńcy błędami swoimi starali się usidlić, oraz by niezmordowanie umacniać wszystkich w wyznaniu Chrystusowej prawdy. Stało się jednak, że 16 maja 1657 roku, w samo święto Wniebowstąpienia Pańskiego, został pochwycony w okolicy Janowa przez wrogów katolickiego imienia. Pojmanie to, jak domyślać się można, nie wywołało w nim trwogi, ale raczej niebiańską radość, wiemy bowiem, że zawsze męczeństwa pragnął i nigdy nie tracił z pamięci tych słów Boskiego Zbawiciela: “Błogosławieni jesteście, gdy wam złorzeczyć i prześladować was będą i mówić wszystko złe przeciwko wam, kłamiąc, dla mnie. Radujcie się i weselcie się, bo zapłata wasza obfita w niebiesiech, boć tak prześladowali proroków, którzy byli przed wami (Mat. 5, 11 n.).

Wzdryga się dusza na wspomnienie wszystkich tych mąk, które bohater Chrystusowy z niezłomnym męstwem i nieugiętą wiarą przecierpiał. “Po obiciu kijami i dotkliwych policzkach, przywiązany sznurem do konia, ciągniony był przez jeźdźca na powrozie męczącą i krwawa drogą aż do Janowa, gdzie czekała go ostatnia katusza”. W tej męce dorówna Męczennik polski najchlubniejszym zwycięzcom, jakich czci katolicki Kościół. Zapytany, czy jest łacińskim księdzem, odparł Andrzej: “jestem katolickim kapłanem; w tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć. Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi: wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze wasze” (z listu Piusa XI Ex aperto Christi latere; AAS 30 (1938) 359).

Te słowa nie tylko nie pobudziły zbrodniarzy do litości, ale wprawiły ich w taką wściekłość, że z niesłychanym okrucieństwem zaczęli stosować do żołnierza Chrystusowego najsroższe męki. “Powtórnie obity biczami, na wzór Chrystusa uwieńczony został dotkliwym spowiciem głowy, policzkami straszliwie sponiewierany i zakrzywioną szablą zraniony, upadł. Niebawem wyrwano mu prawe oko, w różnych miejscach zdarto mu skórę, okrutnie przypiekając rany ogniem i nacierając je szorstką plecionką, I na tym nie koniec: obcięto mu uszy, nos i wargi, a język wyrwano przez otwór zrobiony w karku, ostrym szydłem ugodzono go w serce. Aż nareszcie niezłomny bohater około godziny trzeciej po południu, dobity cięciem miecza doszedł do palmy męczeńskiej, zostawiając wspaniały obraz chrześcijańskiego męstwa” (Homilia Piusa XI, miana przy kanonizacji św. Andrzeja w r. 1938; AAS 30, 1938, 152 – 153).

Jak niezwyciężony Męczennik w purpurze krwi własnej z wielkim triumfem przyjęty został w niebie, tak i na ziemi podany został przez Kościół do czci i naśladowania wszystkim wiernym, tak dla osobistego blasku jego świętości, jak dla zadziwiających znaków, którym Bóg tę świętość zaświadczał i stwierdzał. W roku bowiem 1853 czcigodnej pamięci Poprzednik Nasz Pius IX zaliczył go w poczet Błogosławionych, a w roku 1938 bezpośredni Nasz Poprzednik Pius XI uroczyście pomiędzy Świętych go wprowadził.

II

Uważaliśmy za wskazane krótko i treściwie przedstawić w tej encyklice główne zarysy świętości Andrzeja Boboli, by wszystkie po całym świecie dzieci Kościoła, nie tylko spoglądały na niego z podziwem, ale z podobną wiernością starały się naśladować czystość jego nauki katolickiej, niezłomną jego wiarę i to męstwo, z jakim aż do męczeńskiego końca walczył o cześć i chwałę Chrystusową. Niech wszyscy wedle waszych Czcigodni Bracia, poleceń i wskazówek, wśród tych zwłaszcza obchodów z trójwiekowa rocznicą męczeństwa związanych, rozważają głęboko wzniosie jego cnoty i budzą w sobie poczucie obowiązku wstępowania w jego święte ślady.

Dziś, co jest dla Nas powodem wielkiego bólu, w niejednym kraju wiara katolicka już to omdlewa i podupada, już to prawie zupełnie wygasa. Nauka Ewangelii niemałej liczbie ludzi jest nieznana, u innych zaś, co gorsza, spotyka się z zupełnym odrzuceniem, pod pozorem, że jest całkowicie obca tym, którzy idąc z postępem czasu, urabiają sobie przekonanie, że na ziemi, bez Boga tj. przez własny rozum i przez własne siły wszystko, czym żyją i przez co działają posiąść mogą, swoją mocą podbijając pod swoją wolą i władzę, dla pożytku i rozwoju ludzkości, wszystkie pierwiastki i żywioły tej ziemi. Inni znów do tego dążą, żeby z dusz ludzi prostych i nieuczonych, albo też takich, którzy już dotknięci są zarazą błędów, wyrwać do ostatka tę wiarą chrześcijańską, która dla rozmaitych biedaków jest w tym śmiertelnym życiu jedyną pociechą i w tym celu zwodzą ich obietnicami jakiegoś nadzwyczajnego szczęścia, które w tym ziemskim wygnaniu jest dla nas zupełnie niedostępne. Dokądkolwiek bowiem oczy obróci i dążyć zaczyna ludzka społeczność, jeżeli od Boga odchodzi, nie tylko nie osiąga upragnionego spokoju i zgody, ale wpada w taką rozterkę i niepokój, jak człowiek trawiony gorączką; oddając się pogoni za bogactwem, za wygodnym i przyjemnym życiem, które wyłącznie sobie ceni, chce pochwycić coś, co przed nią ciągle ucieka i buduje na tym, co się zapada. Albowiem bez uznania Najwyższego Boga i Jego świętego prawa nie może istnieć wśród ludzi żaden ład ani żadne prawdziwe szczęście, brakuje bowiem podstawy zarówno do prywatnego, jak i do należycie prowadzonego społecznego życia. A ponadto, jak Wam dobrze wiadomo Czcigodni Bracia, tylko niebieskie wiekuiste a nie znikome i przemijające dobra tej ziemi mogą duszy przynieść pełne nasycenie.

I tego też twierdzić nie można, co wielu zuchwale i lekkomyślnie rozpowiada, że nauka chrześcijańska przygasza światło naturalnego ludzkiego rozumu, kiedy przeciwnie dodaje mu blasku i siły, bo go od pozorów prawdy odwraca a kieruje na pole szerszych i wyższych rozumień. Nie można więc mieć Boskiej ewangelii, tj. nauki Chrystusowej, którą Kościół Katolicki z powołania i obowiązku swego wykłada, za coś wstecznego i pokonanego dzisiejszym postępem, ale za coś żywego i żywotnego, co samo jedno może wskazać ludziom pewną i prostą drogę do sprawiedliwości, do prawdy i do wszelkiej cnoty oraz zabezpieczyć ich spokój i zgodę wzajemną, dając ich prawom i instytucjom społecznym silne i nienaruszalne podpory.

Kto to wszystko roztropnie rozważy, łatwo zda sobie sprawę, czemu Andrzej Bobola chętnie i mężnie podjął tyle prac, tyle cierpień, żeby wśród swoich ziomków zachować nienaruszoną wiarę a obyczaje ich na takie pokusy i niebezpieczeństwa narażone, od zgubnych podstępów obronić i niezmordowanie według zasad chrześcijańskiej cnoty urobić.

Skoro zaś, jak powiedzieliśmy już Czcigodni Bracia, wiara katolicka i dzisiaj w wielu stronach wystawiona jest na poważne niebezpieczeństwa, należy ją wszelkimi siłami bronić, wykładać i szerzyć. W tej wielkiej i tak doniosłej pracy powinni Wam być pomocą nie tylko słudzy ołtarza, którzy to z obowiązku usilnie czynić mają, ale i świeccy katolicy, na tyle szlachetni i ofiarni, żeby nie lękali się stanąć do pokojowej walki o Boża chwałę. Im zuchwałej ludzie nienawidzący Boga i nauki chrześcijańskiej występują przeciw Chrystusowi i założonemu przezeń Kościołowi, tym gorliwiej powinni nie tylko kapłan ale wszyscy katolicy i żywym słowem i przez pisma rozrzucane wśród ludu a najbardziej, przez świetlany przykład życia swego im się przeciwstawiać, zachowując zawsze poszanowanie dla osób, ale stając mężnie w obronie prawdy. A choćby w tej pracy spotkać ich miały różne przeciwności, oraz utrata czasu i mienia, niech nigdy nie cofają się wstecz, chowając zawsze w pamięci to słowo: mężne działanie i znoszenie cierpienia jest dziełem tej cnoty chrześcijańskiej, której sam Bóg najwyższą zapłatę, tj. wiekuiste szczęście obiecuje. A pamiętać trzeba, że w tej cnocie, jeśli rzeczywiście chcemy ją coraz to bardziej ku doskonałości kierować, zawsze znajdzie się odrobina męczeństwa. Nie tylko bowiem krwi rozlewem wydajemy Bogu świadectwo naszej wiary, ale i mężnym a wytrwałym opieraniem się pokusom, oraz wielkoduszna ofiarą ze siebie i ze wszystkiego co mamy, złożona Temu, który tu jest naszym Stwórcą i Odkupicielem, a w niebie będzie kiedyś nie kończącą się radością.

Niechże więc wszyscy jako we wzór wpatrują się w męstwo świętego Męczennika Andrzeja Boboli, niech nieugiętą jego wiarę i sami zachowują i na wszelki sposób bronią, niech tak naśladują jego apostolską gorliwość, żeby starali się najusilniej stosownie do swego stanu Królestwo Chrystusowe na ziemi umacniać i we wszystkich kierunkach rozszerzać.

Jeżeli zaś te ojcowskie Nasze zlecenia i pragnienia kierujemy do wszystkich Pasterzy świętego Kościoła i do ich owczarni, najbardziej zwraca się myśl nasza do tych, co w polskich stronach życie pędzą. Skoro bowiem Andrzej Bobola z ich narodu wyszedł i ich ziemię nie tylko blaskiem rozlicznych cnót, ale i krwią męczeńską uświetnił, jest on dla nich wspaniałą ozdobą i chlubą. Niechże wiec idąc za jego świetlanym przykładem nadal bronią ojczystej wiary przeciw wszystkim niebezpieczeństwom, niech usiłują obyczaje do norm chrześcijańskich dostosować, niech to sobie mają mocnym przekonaniem za największą chwałę, swojej Ojczyzny, jeżeli przez nieugięte naśladowanie niezachwianej cnoty przodków to osiągną; żeby Polska zawsze wierna była dalej “przedmurzem chrześcijaństwa”. Zdaje się bowiem wskazywać “historia, jako świadek czasów, światło prawdy i nauczycielka życia” (Cic. De Or. 2, 9, 36), że Bóg te właśnie role narodowi polskiemu przeznaczył. Niechże więc mężnym i stałym sercem usiłują tę rolę wypełnić, unikając wrogich podstępów i zwalczając przy pomocy Bożej wszystkie przeciwności i próby. Niech podnoszą oczy w górę ku tej nagrodzie, jaka Bóg obiecuje tym wszystkim, co z zupełną wiernością, z ochotnym sercem, z gorącą miłością żyją, działając i walcząc dla zachowania i rozszerzenia na ziemi Bożego Królestwa pokoju.

Przy tej sposobności nie możemy sobie tego odmówić, żeby przez to okólne pismo zwrócić się wprost do wszystkich, bardzo nam drogich synów Polski, zwłaszcza do tych Zwierzchników diecezji, którzy dla imienia Jezusa Chrystusa cierpienia i utrapienia ponieśli. Postępujcie nadal mężnie, ale z tą odwagą chrześcijańska, która idzie w parze z roztropnością i z tą mądrością, która umie bystro patrzeć i przewidywać. Wiarę katolicką i jedność zachowujcie. Wiara niech będzie “przepasaniem biódr waszych” (por. Iz. 11,5); niech ona głoszona będzie po całym świecie (por. Rzym. 1,8), niech wam będzie tym “zwycięstwem, które zwycięża świat” (1. Jan. 4,4). A czyńcie to wszystko patrząc na Jezusa, przodka i kończyciela wiary, który mając przed sobą wesele, podjął krzyż, wzgardziwszy sromotą i siedzi na prawicy Stolicy Bożej” (Żyd. 12,2).

Tak postępując i to osiągniecie, żeby wszyscy Święci, osobliwie ci, co z waszego rodu wyszli, z tego wiekuistego szczęścia jakim się obecnie cieszą, wraz z Królową Polski, Bożą Rodzicielką Maryją, na was i na ukochaną Ojczyznę waszą łaskawie spoglądali, by opiekować się nią i jej bronić.

Żeby się to szczęśliwie ziściło, pragniemy gorąco. Czcigodni Bracia, byście wszyscy ze wszystkimi wiernymi całego świata, zwłaszcza w czasie obchodu tej wiekowej rocznicy, gorące do Boga zanosili prośby, by raczył łaskawie obfitsze dary i pociechy osobliwie tym zsyłać, którzy w większych niebezpieczeństwach żyć muszą i cięższych na drodze Bożej doznają trudności.

Przez te same jednomyślne prośby starajmy się i to u miłosierdzia Bożego wybłagać, żeby wreszcie zapanował wśród wszystkich narodów upragniony pokój i żeby święte prawa oraz zadania Kościoła, które też prawdziwemu dobru ludzkiego społeczeństwa jak najbardziej służą, znalazły u wszystkich należne uznanie i na prawnej drodze wszędzie a szczęśliwie weszły w życie.

By do tego wszystkiego jak najrychlej doszło, z waszymi modłami łączymy nasze najgorętsze prośby i udzielamy Wam, Czcigodni Bracia oraz całemu chrześcijańskiemu ludowi, na zadatek łask Bożych i na znak życzliwości Ojcowskiej, płynącego z głębi serca Apostolskiego błogosławieństwa.

Dan w Rzymie, u św. Piotra 16 maja – tj. w rocznicę tego dnia, w którym przed trzema wiekami św. Andrzej Bobola palmę męczeństwa otrzymał – w roku 1957 a Pontyfikatu Naszego dziewiętnastym.

PIUS PP. XII

Pius XII pp

Źródło: Wiadomości Diecezjalne, Katowice (1957) 121 – 128.

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/pius_xii/encykliki/invictus_athleta_16051957.html#

******

PIUS XI

HOMILIA OJCA ŚW. NA KANONIZACJĘ ŚW. ANDRZEJA BOBOLI
(AAS nr 6 z dnia 10 maja 1938 roku)

Czcigodni bracia, umiłowani synowie!

“Ten jest dzień, który uczynił Pan: radujmy się i weselmy się weń”(1). Dzisiaj Chrystus Pan, przezwyciężywszy śmierć, otworzył nam wejście do wieczności; dziś Kościół wojujący uczestniczy obfitszą, niż kiedy indziej radością w weselu Kościoła triumfującego, bo trzech ze swych obywateli, którzy poszli w ślady Boskiego Odkupiciela, uznaje nieomylnym wyrokiem za świętych i obdarzonych wieczną szczęśliwością.

W świętych tych urzeczywistniło się zaprawdę to, na co wskazał w mowie swej świętej pamięci Nasz Poprzednik, Leon Wielki: “Dokąd wkroczyła chwała Głowy, tam wzywana jest i nadzieja Ciała”(2). Tam bowiem wszyscy zaproszeni i kierowani jesteśmy, dokąd nas Mistrz nasz Chrystus powołał słowem i przykładem swoim, to jest do ojczyzny niebieskiej, do której należy szczęśliwie dojść, postępując jakoby per aspera ad astra. A że trzeba w tej ziemskiej pielgrzymce zwalczyć i przezwyciężyć wszelkiego rodzaju trudności, jako że “królestwo niebieskie gwałt cierpi”(3), a nikt “nie bierze wieńca, ażby się przystojnie potykał”(4), oto przejasne przykłady tych, których dzisiaj wolno nam było ozdobić zaszczytem świętości, i nadzieję naszą wzmacniają i zachętą są dla nas oraz pomocą: “Pójdźcie, wstąpmy na górę Pańską”(5).

Dlatego też godzi się chociażby krótko tylko wspomnieć chwałę ich cnót, abyśmy zapłonęli chęcią naśladowania w miarę sił ich wspaniałych czynów. Do dążenia do chrześcijańskiej pokory, do pogardy rzeczy ziemskich, do dobrowolnego umartwienia ciała zachęca nas wszystkich Salwator ab Horta, który poddawszy wyższym władzom duszy wszelkie poruszenia zmysłów, a samą zaś duszę prawu bożemu, tak obyczajami swymi wyraził wzór Jezusa Chrystusa, że, pociągając za sobą niezliczone tłumy blaskiem swej świętości i cudami, doprowadził je wszelkimi sposobami do lepszego kierowania się w życiu zasadami zgodnymi z nauką Kościoła. Kto tylko bowiem i z jakiegokolwiek stanu do niego się zbliżył, gdy zobaczył bijący z jego twarzy blask niebiańskiego światła, gdy posłuchał jego płomiennych przemówień i gdy popatrzył na jego gorącą miłość Boga i bliźniego – porywany był niejako do wstępowania w jego święte ślady.

Ten zaś, którego słusznie “łowcą dusz” nazwano, Andrzej Bobola, kapłan Towarzystwa Jezusowego, uczy nas gorliwie pracować nad rozszerzeniem Królestwa Bożego, a jako nieugięty męczennik skłania do męstwa gnuśnych ludzi naszych czasów, do podejmowania wszelkich trudów dla Boga i Kościoła według zasady “magna facere et perpeti christianum est”. Pojmany w Janowie przez kozaków za to, że odrzucał błędy schizmatyków i z wielkim pożytkiem głosił wiarę katolicką, sieczony batogami, na wzór Jezusa Chrystusa uwieńczony ostrą koroną, ciężko spoliczkowany, leżał poraniony szablą. Wkrótce wyłupiono mu prawe oko, ściągnięto skórę z różnych części ciała i zaczęto okrutnie przypalać rany i rozcierać je szorstkimi wiechciami. Nie dosyć na tym; odcięto mu uszy, nos i wargi, wyciągnięto język z tyłu głowy, wreszcie wbito szydło w serce. O trzeciej po południu dzielny szermierz Chrystusa, przebity szablą, zdobył wieniec męczeństwa, dając podziwu godny widok męstwa.

Niemniejsze przykłady cnót daje nam Jan Leonardi, założyciel Zgromadzenia Księży od Matki Bożej. I właśnie, jeśli nie wszyscy możemy albo zobowiązani jesteśmy, ze względu na właściwe dla każdego warunki, naśladować aż do utraty życia duchową dzielność Andrzeja Boboli, to wszyscy jednak możemy starać się dorównać Janowi Leonardi w jego blasku czystości, w jego miłości modlitwy i świętej pokuty, w jego czynnym wysiłku apostolstwa. Jaśniejąc tymi cnotami nie tylko sam dosięgnął najwyższego stopnia chrześcijańskiej doskonałości, lecz nawet i innych bądź błądzących przywiódł na prawą drogę, bądź w wątpliwościach pogrążonych wprowadził do bezpiecznego portu, bądź wreszcie w wielu – przede wszystkim ze stanu duchownego tak rozpalił pobożność i zapał boży, że pogardziwszy wszystkim pragnęli jedynie stać się zwiastunami Ewangelii i wszystkie ludy w cieniu śmierci będące orzeźwić światłem i łaską Jezusa Chrystusa.

Uważamy, że Opatrzność Boża w trzech tych świętych dała Nam znak szczególnej swej łaskawości; oni to bowiem – w tak trudnych i niespokojnych czasach dzisiejszych – zapowiadają Kościołowi nadzieję nowych lepszych czasów. Jeden z nich, ozdoba Polski, w której granicach zdobył sobie palmę męczeństwa, mamy ufność, wyprosi swymi prośbami jedność Wschodu z Zachodem; drugi zjedna Hiszpanii katolickiej – po przywróceniu pokoju i zgody – potężniejszy wzrost życia chrześcijańskiego; trzeci wreszcie będzie się wstawiał za rozwojem Misji, które sam tak gorąco polecał i popierał.

Niechże więc każdy z nich łaskawie spojrzy na swą ojczyznę i swą opieką sprawi, ażeby po wstrzymaniu powodzi błędów, które niszcząc i podkopując najgłębsze fundamenty państwa, usiłują zepchnąć narody w dawne barbarzyństwo, poszczególne te narody również w naszych czasach były mocnymi twierdzami religii katolickiej. A podobnież niech spojrzą łaskawie na cały Kościół i wspólną modlitwą u Boga wyjednają, aby pod jego wodzą Kościół wyszedłszy zwycięsko z obecnych burz, nowe święcił triumfy i wszystkie ludy doprowadził szczęśliwie do jednej owczarni Jezusa Chrystusa. Amen.

 


Przypisy:

1.Ps. 117 w. 24.

2.św. Leon, Kazanie I na Wniebowstąpienie Pańskie.

3.Mat. XI, 12.

4.Por. II Tym II, 5.

5.Mich. IV, 2.

Źródło: Wiadomości Archidiecezjalne Warszawskie, Nr 7-8, lipiec – sierpien 1938, s. 332 – 333.
opr. kkk/kkk/mg

Copyright © by Fundacja Opoka 2002

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/pius_xi/homilie/andrzej_bobola_10051938.html

******

Ojciec Święty Jan Paweł II o św. Andrzeju Boboli

 

„W roku 1938 byłem naocznym świadkiem powrotu męczennika do Ojczyzny. Albowiem jego trumna, jego relikwie wracały do Polski poprzez różne miasta, między innymi Kraków, zanim dotarły do Warszawy. I pamięć tego spotkania ze świętym męczennikiem pozostaje dla mnie niezatarta. Kiedy zapoznałem się z jego życiorysem, z okolicznościami jego śmierci oraz z losami pośmiertnymi, jeszcze bardziej przejrzysty stał się dla mnie ten znak, jakim jest święty Andrzej Bobola. Jego życie symbolizuje jakiś wielki okres dziejów Polski, Polski unijnej, Rzeczpospolitej trzech narodów, Polski, w której wraz z unią znalazły się także dwie odmiany chrześcijaństwa: chrześcijaństwo łacińskie- rzymskie- i chrześcijaństwo wschodnie, zarówno w formie prawosławnej, jak też i w formie katolickiej, to znaczy Kościół unicki. To wszystko należy do naszej historii, do historii narodu, do historii Kościoła. Ale święty Andrzej Bobola jest nie tylko szczególnym, jakby powiedzieć syntetycznym znakiem naszej historii, przede wszystkim wieku XVII, w trudnym wieku XVII; święty Andrzej jest równocześnie jakimś znakiem prorockim. Jeżeli uświadomimy sobie, ze po odkryciu jego relikwii jego ciała, które pozostało mimo wszystko nienaruszone, przy tym ciele jako przy znaku danym od Boga skupili się wszyscy wierzący, zarówno katolicy, jak i prawosławni i wspólnie otaczali go czcią, to można w tym widzieć także i jakąś zapowiedź spotkania się chrześcijan z Zachodu i ze Wschodu, zapowiedź tego dojrzałego owocu zjednoczenia chrześcijan, wysiłku ekumenicznego, który Kościół podejmuje razem z odłączonymi naszymi braćmi, rozłączonymi od nas braćmi chrześcijańskimi, zwłaszcza od czasu Soboru Watykańskiego II. Tak więc postać ta pozostaje bardzo wymowna. Bóg pozwolił świętemu Andrzejowi stać się znakiem, znakiem nie tylko spraw przeszłych, ale także i spraw, na które czekamy, do których się przygotowujemy, znakiem nie tylko tego, co dzieliło i dzieli, a dzieliło aż do śmierci męczeńskiej, ale także tego, co ma połączyć. Kościół w uroczystość świętego Andrzeja Boboli modli się właśnie o to zjednoczenie chrześcijan, ażeby „byli jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie”.

 

Ojciec Święty Jan Paweł II,

wypowiedź w Rzymie na Placu św. Piotra

do wiernych zgromadzonych na modlitwie Anioł Pański

 

29 maja 1988 roku

Copyright © by Wydawnictwo WAM

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-16a.php3

******

Litania do św. Andrzeja Boboli

Kyrie, eleison. Chryste, eleison. Kyrie, eleison.
Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, – zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże,
Duchu Święty, Boże,
Święta Maryjo, – módl się za nami.
Święty Andrzeju Bobolo,
Święty Andrzeju, wierny naśladowco Dobrego Pasterza,
Święty Andrzeju, napełniony Duchem Bożym,
Święty Andrzeju, czcicielu Niepokalanie Poczętej Maryi Panny,
Święty Andrzeju, duchowy synu świętego Ignacego Loyoli,
Święty Andrzeju, miłujący Boga i bliźnich aż do oddania życia,
Święty Andrzeju, w życiu codziennym oddany Bogu i bliźnim,
Święty Andrzeju, zjednoczony z Bogiem przez nieustanną modlitwę,
Święty Andrzeju, wzorze doskonałości chrześcijańskiej,
Święty Andrzeju, Apostole Polesia,
Święty Andrzeju, powołany przez Boga do jednoczenia rozdzielonych sióstr i braci,
Święty Andrzeju, gorliwy nauczycielu dzieci i ludzi religijnie zaniedbanych,
Święty Andrzeju, niezachwiany w wierze mimo gróźb i tortur,
Święty Andrzeju, wytrwały w największych cierpieniach,
Święty Andrzeju, męczenniku za jedność chrześcijan,
Święty Andrzeju, męczenniku i apostole,
Święty Andrzeju, apostołujący po śmierci wędrówką relikwii umęczonego ciała,
Święty Andrzeju, wsławiony przez Boga wielkimi cudami,
Święty Andrzeju, chlubo naszej Ojczyzny,
Święty Andrzeju, wielki Orędowniku Polski,
Święty Andrzeju, proroku zmartwychwstania Polski po trzecim rozbiorze,
Święty Andrzeju, nasz wielki Patronie,
Abyśmy wszyscy chrześcijanie stanowili jedno, – uproś nam u Boga.
Abyśmy nigdy od naszej wiary nie odstąpili,
Abyśmy żadnego grzechu ciężkiego nie popełnili,
Abyśmy za popełnione grzechy szczerą pokutę czynili,
Abyśmy dla naszego zbawienia gorliwie z łaską Bożą współpracowali,
Abyśmy Bogu wiernie służyli,
Abyśmy Najświętszą Maryję Pannę jako Matkę miłowali,
Abyśmy w znoszeniu wszelkich przeciwności wytrwali,
Abyśmy z Tobą nieustannie Bogu chwałę oddawali,

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata,- przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, – wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, – zmiłuj się nad nami.

K. Módl się za nami, święty Andrzeju Bobolo,
W. Abyśmy się stali godni obietnic Chrystusowych.

Módlmy się:

Boże, nasz Ojcze, Ty przez śmierć umiłowanego Syna chciałeś zgromadzić rozproszone dzieci. Spraw, abyśmy gorliwie współpracowali z Twoim dziełem, za które oddał życie święty Andrzej, Męczennik. Prosimy o to przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

 

Modlitwa do św. Andrzeja Boboli Patrona Polski

Święty Andrzeju Bobolo,nasz wielki Patronie!
Dziękujemy Wszechmocnemu za to, że do świętych Wojciecha i Stanisława, patronów z początku naszych dziejów, dodał u boku Królowej Polski Ciebie.
Twoje życie dopełniło się męczeństwem, w krytycznym okresie pierwszej Rzeczypospolitej, a Twoja świętość uznana została przy końcu drugiej Rzeczypospolitej, której odrodzenie przepowiedziałeś.
Obecnie w niepodległej Ojczyźnie patronujesz odnowie naszego życia, tak osobistego, jak i społecznego, żeby wzrastała jedność w Polsce, Europie i świecie.
Niech Twój patronat zjednoczy nas w miłości przez wiarę w imię Jezusa Chrystusa, Twojego i naszego Pana, który z Ojcem żyje i króluje w jedności Ducha Świętego przez wszystkie wieki wieków.

Amen.

http://rakowiecka.jezuici.pl/index.php/doboboli?lang=

******

Święty Szymon Stock, zakonnik
Święty Szymon otrzymuje od Maryi szkaplerz Szymon urodził się w 1175 r. w hrabstwie Kentu, w Anglii. Jako młodzieniec opuścił dom rodzinny i udał się na pustkowie, by tam poświęcić się wyłącznie życiu bogomyślnemu. Celę urządził sobie w pniu starego dębu. Stąd jego drugie imię: Szymon Pień (ang. stock – pień). Kiedy Turcy zmusili karmelitów do opuszczenia Ziemi Świętej, ci przybyli do Anglii (1237). Szymon wkrótce wstąpił do tego kontemplacyjnego zakonu, a w roku 1245 na kapitule w Aylesford wybrano go jego generałem. Podczas jego kadencji karmelici stali się popularnym zakonem w całej Europie. Mieszkając dotychczas zazwyczaj na pustkowiu w eremach, swoje obowiązki duszpasterskie podjęli teraz (po zmianach w regule wprowadzonych przez Szymona Stocka) także w miastach.
Szymon jest jednak znany przede wszystkim w związku z nabożeństwem szkaplerza. W roku 1251 miał wizję, podczas której Maryja miała mu wręczyć szkaplerz i zapewnić, że wszyscy, którzy będą go nosić, cieszyć się będą szczególnym błogosławieństwem, a po śmierci unikną wiecznej kary. Szkaplerz – to długi, rozcięty po bokach płaszcz bez rękawów. Noszą go zakonnicy. Ma różne kolory, w zależności od zakonu: biały, czarny, brązowy. Szkaplerz karmelitański przybrał okrojoną formę dwóch płócienek zawieszonych na szyi lub medalika, na którym jest przedstawiony.
Szymon Stock zmarł 16 maja 1265 r. w Bordeaux podczas wizytacji jednego z francuskich klasztorów. Oprócz nabożeństwa szkaplerznego pozostawił po sobie kilka pism, m.in. O pokucie chrześcijańskiej, kilka homilii, kilka listów oraz dwie antyfony ku czci Najświętszej Maryi Panny.

W ikonografii św. Szymon przedstawiany jest jako mnich w habicie karmelitów, czasami w scenach z Matką Bożą, która wręcza mu szkaplerz lub wraz ze Świętym wyprowadza z czyśćca cierpiących. Jego atrybutem jest pies przynoszący chleb.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-16b.php3

*******

Ponadto dziś także w Martyrologium:
św. Brendana, opata (+ ok. 580); św. Domnola, biskupa w Le Mans (+ 581); św. Fidola (+ VI w.); św. Honorata, biskupa w Amiens (+ 600); św. Peregryna, biskupa Auxerre (+ 304); św. Posydiusza, biskupa Kalamy w Numidii (+ 437); św. Ubalda, biskupa Gubbio (+ 1160)

***********************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

*****

Co będzie z nami – latoroślami? (J 15,1-8)

15 maja 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

Niech ci się wszystko przydarzy: piękno i przerażenie.
Trzeba tylko zawsze kroczyć: żadne uczucie
Nie jest zbyt odległe.
Nie dopuść do naszej rozłąki.
Bliski jest kraj,
Który nazywają życiem.
Poznasz go
Po jego powadze.
Podaj mi dłoń (R. M. Rilke).

To typowe w nauczaniu Jezusa, że najpierw zaprasza do przyjrzenia się czemuś dobrze znanemu. Tak też jest w alegorii o krzewie winnym i latoroślach. Czytamy ją, wspominając patronkę Europy, św. Brygidę Szwedzką. Wybór nie jest przypadkowy. Tak bardzo potrzebujemy dziś „nośnej” alegorii, która potrafi oderwać nas od tego, co bezpośrednio oczywiste i zagmatwane. Ta prosta, piękna i pełna znaczeń, alegoria potrafi stawić czoła dzisiejszym wyzwaniom i duchowym problemom laicyzującej się Europy.

Dać się przenieść…

Czy warto wpatrywać się w krzew winny i jego jednoroczne przyrosty, zwane latoroślami? Rzeczywiście, sami – patrząc wyłącznie okiem biologa czy przyrodnika – pewno nie odnieślibyśmy duchowego pożytku, ale Mistrz z Nazaretu i jego alegoryczny „komentarz” na pewno przeniesie nas we wzniosły świat ducha i rzuci snop światła na nasze dylematy wolności. Jezus powie prosto i jasno nam przypomni, jakie jest nasze „być albo nie być”; a w punkcie wyjścia jest zda się sielski widok krzewu winnego i młodziutkich latorośli.

– Najpierw uważnie przeczytajmy samą alegorię i pozwólmy jej oświetlić nasze relacje z Jezusem.

Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Wytrwajcie we Mnie, a Ja /będę trwał/ w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – o ile nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami (J 15,1-8).

W pouczeniu Jezusa jedno prawidło wybija się na plan pierwszy. Jezus parokrotnie podkreśla, że doświadczywszy już (w Chrzcie świętym i fundamentalnym akcie wiary) wszczepienia w Jego Osobę i jego bezkresny świat Ewangelii, winniśmy ze wszystkich sił zabiegać o to, by trwać w Nim i nie dać się od Niego odłączyć. To podstawowy imperatyw, którego należy się trzymać, jeśli chcemy „przynieść owoc obfity”, a nie marnieć i kończyć swój żywot w spalającym ogniu. – Wobec takiej alternatywy każdy powinien oprzytomnieć i zyskać jasność, co chce wybrać.

Tak, chcemy trwać w Chrystusie i – mocą jak najściślejszej więzi z Nim – owocować.

Ale co to znaczy trwać w Chrystusie? Kościół jako rzecz pierwszą – na gruncie tego, co otrzymujemy w sakramencie Chrztu świętego – gorąco poleca „uprawianie” trzech cnót teologalnych: wiary, nadziei i miłości. Te trzy akty winny utworzyć najważniejszy nurt życia, Nowego Życia. Można śmiało stwierdzić, że kto często wypowiada swoją ufną wiarę w Jezusa Chrystusa i wciąż na nowo otwiera się na Jego Miłość, a także ją odwzajemnia, ten na pewno w Nim trwa. Trwa także w Ojcu, ożywiany i wspierany wielorakim działaniem Ducha Świętego.

Warto kontrolnie zapytać: czy i jak często odnosimy się do Pana Jezusa w aktach serdecznej wiary, niezachwianej nadziei i wzajemnej – z Nim „wymienianej” miłości? Skoro w Chrzcie świętym zostaliśmy wszczepieni w Chrystusa i mamy w sobie to samo życie, co ma On, to czego może nam nie dostawać w świadomej warstwie życia duchowego. Jakie zadanie mamy rozpoznać i świadomie wypełniać? To jasne, że zawsze na gruncie uprzedzającego Daru Łaski.

Dużo wiedzą, ale zagrożeni

Chyba wszyscy, mając za sobą pewne życiowe doświadczenie, mówiliśmy sobie, że ludzkie życie jest tajemnicą, że nie jest czymś banalnie prostym! Na pewno w sytuacjach granicznych (narodziny, poważna choroba, śmierć) zderzaliśmy się z życiem jako tajemnicą. Nawet „zwykłe” wglądnięcie, amatorsko czy profesjonalnie, w złożoność i dokładność procesów, które zachodzą w żywych organizmach, skutkuje nie tylko podziwem i zadumą, ale i pytaniem o spowitego w tajemnicę Sprawcę i Dawcę. Także w naszych czasach, mimo cywilizacyjnego nacisku, próbującego unieważnić podstawowe pytania: dlaczego w ogóle coś istnieje i dlaczego wszędzie widać ład i celowość procesów? – wciąż przeczuwamy, jak blisko sąsiadujemy z Tajemnicą. Gdy milkniemy i z pokorą szukamy fundamentalnych odpowiedzi, to dość szybko „domyślamy się” Stwórcy, który nie może być kimś mniejszym od nas, a więc pozbawionym świadomości, rozumu, woli, zdolności kochania itd. Gdy szukającym odpowiedzi na fundamentalne pytania jest genialny poeta, to jego odkrycia mogą przybrać tak prosty i piękny kształt:

Bóg do każdego mówi raz, nim go stworzy,
Potem w milczeniu razem opuszczają noc,
Lecz słowa, nim się każdy zacznie,
Te chmurne słowa brzmią:

Przez swoje myśli słany
Idź aż na brzeg tęsknienia:
Odziej mnie.

Spoza rzeczy rośnij pożarem,
By cienie jego rozpięte
Zawsze mnie całkiem okryły.

Niech ci się wszystko przydarzy: piękno i przerażenie.
Trzeba tylko zawsze kroczyć: żadne uczucie
Nie jest zbyt odległe.
Nie dopuść do naszej rozłąki.
Bliski jest kraj,
Który nazywają życiem.
Poznasz go
Po jego powadze.
Podaj mi dłoń (R. M. Rilke).

Bóg mówi na wiele sposobów i zewsząd dociera do nas Jego serdeczna prośba: „Przez swoje myśli słany/Idź aż na brzeg tęsknienia: Odziej mnie”. A także: „Podaj mi dłoń”.

Jedno z uprzywilejowanych „miejsc”, które intensywnie odsyła nas do genialnego Artysty -Stwórcy, to cudna przyroda. Obserwujemy ją bezpośrednio lub w dobrych przyrodniczych filmach. Te ostatnie, nawet opatrzone nachalnymi komentarzami ateizującego ewolucjonisty, wywołują zachwyt i kierują myśl ku …Stwórcy. Trzeba by postradać znaczną „część” rozumu (i to tę ważniejszą), by jakiejś (pseudo)naukowej idei, hipotezie czy naukowej koncepcji (negującej poznanie metafizyczne i mądrościowe) „pozwolić” wystąpić w roli jakoby przyczyny sprawczej.

Niestety, od paru wieków promowana jest tylko ta część rozumu (intelektu), która rozwija nauki matematyczno-przyrodnicze i powiększa zasób dóbr materialnych. W naszym kręgu kulturowym cierpimy na coraz większy niedobór czy niedowład tej „części” rozumu, który potrafi odkryć i zachwycać się Stwórcą oraz Jego wielkim dziełem. Mamy też do czynienia z jakimś dziwnym paradoksem: w kilku ostatnich pokoleniach sięgamy szczytu wiedzy o świecie, a jednocześnie spłyca się rozumienie nas samych – człowieka. Czy jest to efekt (jedynie) jakichś bezosobowych procesów, czy są one celowo wspierane, by utrudniać wykraczanie poza tu i teraz postrzeganą doczesność? Tej ostatniej pozwalamy oddziaływać na nas tak, jakby była nie (tyle i przede wszystkim) wielkim objawieniem Boga Stwórcy, lecz (że tak to nazwę) „czarownicą”, a jakże, oczarowującą swoimi urokami.

Co jednak może się dziać w duchowej głębi ludzkiej osoby – skierowanej ku Nieskończoności Boga, a jednak skutecznie od Niej odgradzanej? Musi pojawić się poczucie pustki, smutku i niezadowolenia. Można się poczuć wyprowadzonym w pole i oszukanym. A jeśli są oszukani i (mniej lub bardziej świadomie) oszukujący, to ci ostatni (ludzie i demony) – powiedziawszy „a”, mówią też i „b”; biorą się za „rząd dusz”, jak potrafią. Ważnym elementem tego „rządu” i zarządzania (zda się już całymi narodami) wyprowadzonymi w pole i oszukanymi – jest kreowanie „pstrej kakofonii dźwięków i obrazów” (A. Frossard). Tak, trzeba fundować, i to na wielką skalę, coś w rodzaju zbiorowej halucynacji, skoro życie w przyjaźni z Bogiem, pełne realizmu i zadowolenia, zostało zabrane czy utracone. Zawiadujący „masami” czują się w obowiązku wprowadzić ludzi pozbawionych żywego kontaktu z Bogiem w stan oszołomienia. Czym? Narkotyki są zakazane, bo niszczą nazbyt gwałtownie (a kto będzie pracował, mówiąc nieco ironicznie). Są narkotyki znacznie łagodniej działające: to nadmiar kakofonicznych dźwięków i obrazów. Wiadomo, gdy się oszałamia, to nie ma się zamiaru uruchamiać myślenia i pytań o sens. Oferowana „usługa” oszołomienia wyłącza poważne myślenie, głębszy namysł i zwalnia z wolności oraz świadomych wyborów.

Co za proceder?

Procederem, i to żałosnym, nazwałbym postępowanie tych, którzy wąsko się specjalizując, owszem wglądają w subtelne i wyrafinowane struktury Bożego dzieła stworzenia, ale ani jednego kroku nie robią w stronę zachwytu i wdzięczności wobec Stwórcy. Nie. Oni zachowują się tak, jakby sami to wszystko stworzyli i w związku z tym, to im należy się uznanie i chwała. Będąc jedynie odkrywcami i beneficjentami „cudzego” – Boskiego – geniuszu, zachowują się tak, jakby byli kreatorami, stwórcami. Zdarza się, że bezceremonialnie lekceważą Stwórcę i Boski akt stworzenia. Próbują Go w swoich oczach unieważnić, a nawet, o zgrozo, zanegować. Takie zachowanie jest czystym absurdem, jednak pycha (rodem ze świata zbuntowanych aniołów) ma to do siebie, że pozbawia właśnie rozumu i zdolności logicznego wnioskowania.

Obiektywnie patrząc, słusznie formułujemy postulat, by odkrywcy genialnej i potężnej Myśli, wpisanej w świat materii i ducha, głęboko i pokornie chylili czoła przed Stwórcą. I tak też wielu czyni! Jednak są i tacy (szczególniej promowani), którzy uważają, że w „dobrym tonie” jest odcinanie się od Stwórcy, a przynajmniej (wyniosłe czy pokorne, to czyni różnicę) milczenie na Jego temat.

– Dziwna rzecz, kiedyś ludzie nie mieli szczegółowej i dokładnej wiedzy o świecie przyrody, ale potrafili do Stwórcy odnosić się z wielką czcią, i to niemal spontanicznie. Także potem – przez wiele wieków – na uniwersytetach, z definicji oddanych poznawaniu i głoszeniu całej prawdy o świecie i człowieku, panował duch kontemplacji, zdumienia, podziwu i zachwytu…

– Dzisiaj jednak, właśnie na uczelniach, zdaje się nierzadko dominować nie tyle głód i miłość do Prawdy, co raczej pożądliwość gnozeologiczna, czyli, owszem, głód wiedzy, ale takiej i tak potraktowanej, żeby dostarczała korzyści materialnych; i by bogaci oraz sprawujący władzę (coraz częściej na sposób oligarchiczny) dostali efektywne narzędzia dominacji nad innymi.

Jest w tym „nowym” podejściu do nauki i wiedzy pewien „smaczek”; otóż ludzie nauki i uniwersytetów dają się (jak bardziej trzeźwi i odważni to odnotowują), zda się, że jakby bezproblemowo i potulnie umieścić w dość „gęstym sosie” tzw. poprawności, która obowiązuje i zobowiązuje, a także – niepoprawnych– surowo piętnuje i wyklucza.

To bardzo smutne i wysoce niepokojące, gdy nie pokorne poznawanie całej Prawdy o Rzeczywistości jest najwyższym imperatywem, prawem i zobowiązaniem dla elit intelektualnych, lecz jakiś dyktat ideologiczny, narzucany jakby z tylnego siedzenia, przez jakąś nieokreśloną i tajemną instancję. W końcu, demoniczną.

Cała nadzieja w Jezusie

Żeby nie było nieporozumień, to od razu dopowiedzmy, że Bóg Stwórca i Dawca świata od samego początku zachęcał, by ludzie czynili sobie ziemię poddaną(por. Rdz 1, 28). Bóg zachęca do wydobycia z Jego arcydzieła wszystkich złożonych w nim możliwości… To oczywiste, że z czystą intencją zdobywana przez ludzi wiedza w niczym Bogu Stwórcy nie zagraża. Przeciwnie, zdobyta wiedza powinna w spontaniczny sposób – przynajmniej u mądrych i pokornych – wywoływać coraz większy zachwyt i podziw dla geniuszu Stwórcy! Niestety, nagromadzona wiedza – mniej mądrym i zmanipulowanym demoniczną pychą – daje podstawę (tak im się wydaje) do umniejszania Stwórcy, a nawet do mówienia Bogu nie! Trudno nie pomyśleć o nazbyt rozpieszczanych i rozkapryszonych dzieciach, które brykając, mówią i powtarzają swoim rodzicom: nie, nie…, i nie chcą wejść w zobowiązującą i uporządkowaną relację miłości. Dzieci na ogół z tego wyrastają, a my?

W naszym świecie skażonym grzechem (czyli naznaczonym jakimś tępym i głupim rozmijaniem się ze Stwórcą) tylko Jezus widzi rzeczywistość w sposób całościowy i prawy. Tylko On potrafi autorytatywnie zrelatywizować wartość wszelkiej wiedzy i powiedzieć, że ponad wszystko liczy się nasza rozumna i serdeczna więź z naszym Stwórcą i Ojcem. O tym właśnie mówi najważniejsze Przykazanie Miłości (por. np. Mk 12, 30). W zestawieniu z absolutną ważnością naszej życiodajnej więzi z Bogiem – wszelka inna wiedza jest jak plewa,unoszona przez wiatr, lub jak snopek słomy wrzuconej w ogień…

Na szczęście, Jezus nie daje Sobie narzucić żadnej ludzkiej czy demonicznej „poprawności”. On mówi jasno i jednoznacznie przestrzega: „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?”(Mt 16, 26). Jezus mówi: lepiej jest nie zachłystywać się zdobywaniem świata i wiedzą, gdyby miała ona być użyta w sposób głupi (bo do skonfliktowania nas z Bogiem czy wręcz kwestionowania Jego istnienia)!

Jezus w odsłanianiu ładu osobowego istnienia poszedł jeszcze dalej; powiedział ku zgorszeniu niektórych, że lepiej jest odciąć sobie rękę czy nogę, bądź wyłupać oko, gdyby miały być użyte do bałwochwalczego kultu stworzeń (por. Mt 5, 30; 18, 6-9).

Jedna siła grawitacyjna

Tak, Jezusowa Dobra Nowina dla człowieka cały czas grawituje wokół wspaniałości Boga Ojca i naszego związania się z Nim więzami serdecznej przyjaźni. W alegorii z krzewem winnym i latoroślami – też o to chodzi. Mamy wciąż na nowo uświadamiać sobie, że Bóg ze swej strony czyni dla nas niewyobrażalnie dużo. On czyni i daje właściwie wszystko! A zadaniem dla nas jest to, żebyśmy – w ciągu kilkudziesięciu lat życia – „narodzili się z Ducha” (por. J 3, 5-8) i świadomie zaczęli istnieć przed Obliczem Boga. To znaczy wobec Niego, ku Niemu, z Nim i dla Niego.

Jak Jezus ma nas do tego przekonać, zważywszy na różny poziom słuchaczy? Po prostu, każe długo wpatrywać się w krzew winny i latorośle (czy w jakieś inne owocujące drzewo lub krzew) i zrozumieć zachodzące w nim zależności i podstawowe warunki trwania, kwitnienia i obfitego owocowania… A potem, każe nam Jezus te wychwycone zależnościprawa przenieść na nasz związek z Nim. Tak, z Nim, bo to On ma misję od Ojca, by szczęśliwie doprowadzić nas do Jego Domu.

I taki końcowy akcent. Jeśli nasza lektura Ewangelii nie ma być byle jaka, to na jej progu winniśmy (najlepiej każdorazowo) poczuć na naszych „wargach” smak Inności Jezusa. Winniśmy żywo zdać sobie sprawę z tego, że Jezus – przez kilka wieków zapowiadany i oczekiwany jako Mesjasz – przyszedł naprawdę „z góry” (por. Ef 4, 8), „z wysoka” (por. J 8, 23) – od Boga Stwórcy i Ojca. A przyszedł właśnie po to, żeby otworzyć przed nami Boski Horyzont Wieczności i „oswoić” nas z Kimś Niepojętym, trzykroć Świętym, a jednocześnie myślącym o nas najczulej i najserdeczniej.

*********************************************************************************

Rozważanie wraz z głosami na forum – także tu: http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,696,co-bedzie-z-nami-latoroslami-rozwazanie.html

… muzyczne „uzupełnienie” na zasadzie skojarzenia: S.Grzeszczak, Co z nami będzie? www.youtube.com/watch

*********************************************************************************

Rozważanie zamieściłem w książce niedawno wydanej:

http://osuch.sj.deon.pl/2015/05/15/k-osuch-sj-co-bedzie-z-nami-latoroslami-j-151-8/

******

Reguły o rozeznawaniu duchów w codziennym życiu

autor: Krzysztof Osuch SJ

W życiu duchowo-religijnym mamy do czynienia z dwoma radykalnie różnymi sposobami istnienia. Wiążą się one z tym, do KOGO przynależymy!

Kolorów oczu czy karnacji ludzkiej skóry jest kilka, natomiast nasz stosunek do Boga Stwórcy jest zasadniczo dwojaki. Jestem z Bogiem albo przeciw Niemu! To bardzo ważne, żebyśmy robiąc użytek z naszej wolności, nie ulegali iluzorycznemu mniemaniu, że poza Bogiem albo Lucyferem mamy do wyboru jeszcze kogoś czy coś trzeciego… Na przykład jakąś czystą (egocentryczną) autonomię, w ramach której można by żyć szczęśliwie.

Rzeczywista alternatywa jest taka, że jestem albo w przyjaznej więzi z Bogiem Stwórcą i do Niego się przybliżam, albo – zrywając z Nim i od Niego się oddalając – brnę w grzech apostazji (odstępstwa); a ten ostatni wybór nieuchronnie oznacza, iż jestem coraz bliżej świata demonów, z którymi nie można być szczęśliwym…

[Pełny i pierwotny tytuł konferencji: Reguły o rozeznawaniu duchów pierwszego tygodnia Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli w życiu codziennym].

Śródtytuły:

Nasz skarb
Horyzont wiary
Dwie przynależności
Natchnienia – jakie i od kogo?
Słuszny niepokój
Przesłanie bólu
Duch Święty – w pocieszeniu i bólu
Kontekst cywilizacji 

 Nasz skarb

Gdy[1] kończą się dobrze odprawione rekolekcje Ignacjańskie, to mamy wrażenie, że znów (czy też po raz pierwszy i porządnie) odkryliśmy „skarb ukryty w roli” (por. Mt 13, 44), a dialog z Bogiem na modlitwie – żywy i intensywny – jawi się nam jako najcenniejsze dobro. Co jednak należy czynić, by skarbu nie utracić, nie odsprzedać za marne grosze?

  • Co czynić, by w każdym dniu „zabezpieczyć” żywość i intensywność mojego dialogu Miłości z Bogiem, z Jezusem Chrystusem?

Niewątpliwie, niezastąpioną rolę odgrywa codzienna modlitwa, odpowiednio długa i skoncentrowana na Słowie Bożym, na kontemplacji Osoby Jezusa. Niezmiernie ważną rolę odgrywa codzienny rachunek sumienia, zarówno ten ogólny (pięciopunktowy), jak i szczegółowy…

  • Sądzę, że równie ważna jest umiejętność czerpania z mądrości zawartej w Regułach o rozeznawaniu duchów. Najbardziej przydają się one w czasie Ćwiczeń duchownych, gdy działanie duchów jest intensywne. Skoro jednak te same duchy (Bóg i jego przeciwnik) oddziałują na nas codziennie (choć na ogół z mniejszą wyrazistością), to i same Reguły warto „zabrać ze sobą” na całe życie.

Horyzont wiary

JEZUS CHRYSTUS, w którym Objawienie Boga sięga szczytu, wyprowadza nas w czasie rekolekcji ignacjańskich „na miejsce wysokie”(por. Ba 5, 5). Odtąd Horyzontem, w którym rozgrywa się nasze życie, jesttajemniczy Plan Zbawienia (por. Ef 3, 9).

  • Dzięki Chrystusowi wiemy, że stworzeni jesteśmy z Miłości i zaproszeni jesteśmy do miłosnego zjednoczenia z Boskimi Osobami. Mamy otwartą drogę do szczęśliwej wieczności w Domu Ojca, a każdy dzień to kolejny etap do przebycia. W trudzie pielgrzymowania nie jesteśmy sami. Bóg udziela nam Siebie i wielorako wspiera.

Ta pogodna i uskrzydlająca wizja wiary, niestety, nieraz znika nam z oczu, a czyste brzmienie Bożej Miłości bywa mocno zakłócane. Wpływa na nas skłonność, odziedziczona po pierwszych rodzicach, która sprawia, że łatwiej jest nam Pana Boga podejrzewać niż odnosić się do Niego z niezachwianą ufnością. Gdy słabnie nasza ufność, wtedy odwracamy się od bezkresnej dali Boga, a zwracamy się ku cieśninie samej doczesności (por. Hi 36, 16).

  • Gdy schodzimy z „miejsca wysokiego”, wtedy dopadają nas pokusy i narzuca się nam życie na poziomie zmysłów.
  • Boską Miłość – jako najważniejszą zasadę dokonywania wyborów – wypiera nienasycalna pożądliwość i zaborczość.

Mimo wszystkich trudności (nieufności, kuszeń i upadków) chcemy współdziałać i jednoczyć się – z Bogiem, a nie – z szatanem! Im dłużej trwamy w szkole Jezusa, tym bardziej jesteśmy pewni tego, że życie duchowe wymaga czuwania i trudu, by szalę wolności przechylać ku Bogu! Bez czuwania i trudzenia się – szybko przestajemy być pomocnikami Bogaw uprawianiu roli Bożej i w budowaniu Bożej budowli [2], a pomnażamy dzieła diabła [3].

  • Te wielkie prawdy objawione –o Bogu miłującym, o szatanie nienawidzącym, o rozdwojeniu dążeń w nas – trzeba mieć stale w pamięci i przed oczyma, aby i same Reguły o rozeznawaniu duchów jawiły się nam jako praktyczny przewodnik w świecie duchów, przydatny każdego dnia.

Dwie przynależności

Przeczytajmy najpierw dwie [4] pierwsze reguły, aby określić swoją podstawową sytuację egzystencjalną.

„Ludziom, którzy przechodzą od grzechu śmiertelnego do grzechu śmiertelnego, nieprzyjaciel [szatan] ma przeważnie zwyczaj przedstawiać przyjemności zwodnicze i sprawia, że wyobrażają sobie rozkosze i przyjemności zmysłowe, aby ich tym bardziej utrzymać i pogrążyć w ich wadach i grzechach. Duch zaś dobry w takich ludziach stosuje sposób [działania] zgoła przeciwny, kłującich i gryząc sumieniaich przez prawo naturalnego sumienia” (Ćd 314, reguła 1).

„U tych zaś, co usilnie postępują w oczyszczaniu się ze swoich grzechów,a w służbie Boga, Pana naszego, wznoszą się od dobrego do lepszego, rzecz ma się odwrotnie niż w regule pierwszej. Wtedy bowiem właściwością ducha złego jest gryźć, zasmucać i stawiać przeszkody,niepokojąc fałszywymi racjami, aby przeszkodzić w [dalszym] postępie; właściwością zaś ducha dobrego jest dawać odwagę i siły, pocieszenie, łzy,natchnienia i odpocznienie,zmniejszając lub usuwając wszystkie przeszkody, aby [mogli] postępować naprzód w czynieniu dobrze” (Ćd 315, reguła 2).

  • Z treści powyższych dwóch reguł wynika, że w życiu duchowo-religijnym mamy do czynienia z dwoma radykalnie różnymi sposobami istnienia. Wiążą się one z tym, do kogo przynależymy. Kolorów ludzkich oczu i skóry jest więcej niż dwa, natomiast w relacji do Boga Stwórcy nasza sytuacja jest zasadniczo dwojaka: albo jesteśmy z Nim, albo z Jego Przeciwnikiem! Tertium non datur.
  • To naprawdę bardzo ważne, żebyśmy myśląc o naszej wolności, nie ulegali iluzji, mniemając, że oprócz wybrania Boga albo szatana mamy do wyboru jeszcze coś trzeciego, na przykład jakąś czystą autonomię, w której można żyć samowystarczalnie i szczęśliwie. Rzeczywista sytuacja jest taka, że jestem albo w przyjaznej więzi z Bogiem, albo oddalając się od Boga, brnę w grzechu, i jestem coraz bliżej świata demonów, z którymi nie można być szczęśliwym.

Zdawszy sobie sprawę z tego, że nie dano nam trzeciego rodzaju istnienia, uświadamiamy sobie i to, że w obu rodzajach życia – z Bogiem albo z szatanem – oddziałuje na nas zarówno Bóg, jak i zły duch. Bóg ma do nas zawsze bezpośredni przystęp. Szatan zaś nie mieszka w nas i zawsze musi się posłużyć czymś w nas, by na nas oddziaływać; mimo to jego działanie potrafi być bardzo szkodliwe i przeszkadzające nam w przyjaźni z Bogiem.

Jak długo żyjemy na ziemi, nigdy nie pozostawi nas samych Duch Boży! Niestety, nigdy nie da nam spokoju duch zły.

  • BÓG będąc Miłością, przyciąga nas do siebie i proponuje nam Przymierze Miłości,
  • natomiast ZŁY duch, sam pogrążony w żywiole buntu i nienawiści, oferuje nam istnienie samowystarczalne, bezrelacyjne i bezosobowe.

Zależnie od tego, w czyją stronę przechyliliśmy się w wyborze podstawowym, doświadczać będziemy różnych w treści (mniej lub bardziej intensywnych) oddziaływań ze strony Boga i szatana. Reguły podane przez św. Ignacego Loyolę dość precyzyjnie i wyczerpująco opisują te różne oddziaływania. Obserwując doznawane oddziaływania, staramy się możliwie dokładnie zidentyfikować, z KIM mamy do czynienia.

  • Celem naszej obserwacji i ustaleń jest wykonanie kolejnego kroku, żeby mianowicie chętnie współdziałać z natchnieniami i poruszeniami Boga,
  • a stanowczo przeciwstawiać się impulsom i kuszeniom Złego!

Natchnienia – jakie i od kogo?

Zatrzymajmy się nieco dłużej przy sytuacji, opisanej w pierwszej regule (Ćd 314), gdy mianowicie człowiek przechodzi od grzechu śmiertelnego do grzechu śmiertelnego.

Wczytując się w tę regułę, winniśmy ją potraktować – zwłaszcza w życiu codziennym – najpierw jako zaproszenie do uważnego przebadania siebie. Może się bowiem okazać, że pobieżna ocena moralna nie budzi w nas niepokoju, natomiast rodzaj i treść zarejestrowanych działań duchów – dają do myślenia i stawiają naszą pewność (co do prawego postępowania) pod znakiem zapytania.

Są w naszym życiu takie okresy i takie sytuacje moralne, że nie mamy wątpliwości co do pogrążenia się w poważnych grzechach. Wtedy w miarę oczywiste jest to, że za wieloma grzechami ciężkimi – skrywa się źródłowy śmiertelny grzech praktycznej niewiary w Boga. Wystarczy trochę pouczenia, a od razu rozumiemy, dlaczego dobry duch dotyka nas gryzącymi wyrzutami sumienia, zaś zły duch, oddziałując na naszą wyobraźnię, podsuwa wyobrażenia zwodniczych przyjemności zmysłowych. W miarę jasno jawi się nam także potrzeba nawrócenia do Boga. Słowem, ta cała sytuacja jest w miarę przejrzysta i nie wymaga wdawania się w dalsze subtelne rozróżnienia.

  • Wielkiej uważności i subtelnej analizy wymaga natomiast inna sytuacja, w której nie czujemy się wielkimi grzesznikami. W naszym rozumieniu nie brniemy z grzechu w grzech, a jednocześnie rejestrujemy w sobie te różne działania, które reguła pierwsza (mówiąca o ludziach brnących z grzechu w grzech!) przypisuje właśnie dokładnie duchowi złemu albo dobremu. Zły duch sprawia, że wyobraźnia zasypywana jest przedstawieniami rozkoszy i przyjemności zmysłowych, zaś dobry duch – w głębszej warstwie osoby – niejako dokucza nam, wywołując przykre i bolesne odczucia w duszy.

Słuszny niepokój

Nasuwa się pytanie: Jak ocenić tę sytuację i jak się w niej zachować?

Przede wszystkim należy wykazać szczerą gotowość starannego sprawdzenia siebie, czy aby nie jestem nadal (lub znów) wielkim grzesznikiem,który w najlepsze rozmija się z Bogiem. Istotnie, może się okazać, że tkwię w grzechu o charakterze fundamentalnym; chybiam tego Celu,którym jest Bóg. Nie jestem zwróconycałym sercem do Boga, nie miłuję Boga według miary przykazania miłości.

Być może ten grzech fundamentalny nie przejawia się (jeszcze lub już nie) w łamaniu po kolei Dekalogu, ale przy uważniejszym wglądzie musi się okazać, że nadal żyję jako człowiek cielesny i podlegam zniewalającemu dyktatowi tej czy innej wady głównej.

  • Mówi przysłowie: „Nie ma dymu bez ognia”. Adaptując tę zasadę wnioskowania od skutku do przyczyny,pytajmy: czy „dym kuszeń zmysłowych” może pochodzić od demona z innego powodu niż tkwienie w praktycznym odwróceniu sięod Boga i w prowadzeniu życia cielesnego?
  • Zapewne tak! Przecież wielcy asceci i święci wspominają o spadających na nich (niekiedy bardzo uporczywych i natrętnych) wyobrażeniach rozkoszy i przyjemności zmysłowych.Ma to miejsce, choć cali zwróceni są oni ku Bogu.
  • Rzeczywiście, atak o takimcharakterze daje się wytłumaczyć na parę innych sposobów – pod tym wszelako warunkiem, że kuszeniu nie towarzyszą wyrzuty sumienia i duchowy ból, zadawany przez ducha dobrego.

Także u osób postępujących na drodze oświecenia(czy zjednoczenia) – zły duch może sprawiać wyobrażenia rozkoszy i przyjemności zmysłowych, odwołując się do żądz jeszcze przecież nie całkiem obumarłego człowieka cielesnego w nas. Celem takiegokuszenia nie jest utrzymywanie (przez Złego) w wielkich wadach i w grzechu odstępstwa od Boga.

  • Celem działania Złego jest tu (u postępujących w oczyszczeniu) – doprowadzenie ich, jeśli już nie do zawrócenia z drogi ku Bogu i ku lepszemu, to przynajmniej wywołanie zamętu i zniechęcenia.Zły duch czerpie demoniczną satysfakcję nie tyle z upadku sprawiedliwego, co z samego dręczenia go i upokorzenia.

Oczywiście, w tej sytuacji nie ma powodu do niepokoju. Można nawet cieszyć się z możliwości zyskiwania zasługi za prowadzenie zwycięskiej walki (por. Ćd 33-37).

  • Dokonawszy powyższych rozróżnień, powiedzmy sobie, że jak długo żyjemy na ziemi, winniśmy być zawsze gotowi do starannego sprawdzenia, czy mamy w sercu żarliwą miłość do Boga. Czy żyjemy naprawdę, również dzisiaj, na miarę tego przykazania: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem? (Mt 22, 37).

Mając w swej historii wiary okresy szczerego zaangażowania w życie w Duchu, skłonni jesteśmy niejako z góry zakładać, że oto już definitywniezerwaliśmy z grzechami ciężkimi i usilnie postępujemy w oczyszczaniu się ze swoich grzechów, a w służbie Boga, Pana naszego, wznosimy się od dobrego do lepszego.

Oczywiście, nie ma powodu, by chorobliwie siebie podejrzewać, jednak winniśmy wyostrzyć uwagę wtedy, gdy zauważamy – łączniewystępujące! – oznaki działania Złego i Dobrego ducha, o których mówi reguła pierwsza. Może się bowiem okazać, kolejny raz,

  • że nasze (do niedawna) szczere zaangażowanie na drodze oczyszczenia i wznoszenia się od dobrego do lepszego –rozmyło się, a w jego miejsce, niepostrzeżenie, weszły z jednej strony intensywne wyobrażenia rozkoszy i przyjemności zmysłowych, zaś z drugiej strony pojawiły się wyrzuty sumienia i intensywny ból duchaz powodu nieznajdowania spełnienia w samym Bogu.

Od razu dopowiedzmy, że zmysłów i zmysłowych rozkoszy mamy co najmniej pięć. Każdy zmysł może się jawić jako sposób i miejsce przeżywania przyjemności, rozkoszy i swoistych pocieszeń. Oznacza to, że w kuszącej ofercie Złego znajdują się przyjemności i rozkosze, które wydają się całkiem „przyzwoite” – a jednak przedkładane są one w tym celu, aby uwięzić nas w poważnych wadach i grzechach…

  • Św. Jan od Krzyża trafnie zauważa, że ptak nie może wzbić się do lotu nie tylko wtedy, gdy przywiązany jest łańcuchem, ale także wtedy, gdy jest to tylko cienka linka czy nitka…
  • Trzeba zatem uważniej przyjrzeć się sobie i zapytać, o czym świadczy moje życie zmysłowe.
  • Czy nie wprzęgam zmysłów w logikę grzechu? Czy nie nakazujęim, by pomagały mi obchodzić się bez mojego Pana i Stwórcy?

Moje życie zmysłowe, pełne pożądliwych oczekiwań i hedonistycznie przeżywanych zaspokojeń – winno mnie zaniepokoić ipobudzić do sprawdzenia, co to właściwie znaczy? Winienem rzetelnie zapytać siebie:

  • czy wyrzuty sumienia i ból duchanie są wystarczająco wyraźnym komunikatem Ducha Świętego, że tak naprawdę to zwróciłem się do rozkoszy i przyjemności zmysłowych,zamiast czerpać radość i rozkosz duchową z życia w Duchu?

Doświadczanie i odczytywanie bólu nie jest czymś łatwym i prostym! Zatrzymajmy się zatem na chwilę przy dwuznaczności reagowania na ból.

Przesłanie bólu

Wszelki ból ma to do siebie, że przede wszystkim przyciąga naszą uwagę i sprawia, że spontanicznie zamykamy się w ciasnej przestrzeni przykrego odczuwania. Za sprawą bólu – normalnie, w pierwszym odruchu – świat nam się zacieśnia; tracimy przestrzeń do życia. Trudno jest oddychać.

  • Ból jednak – po pewnym czasie i przy pewnej intensywności – przynagla nas do namysłu.
  • Człowiek w swej głębi wie, że nie jest stworzony do bólu.
  • A jeśli cierpi i odczuwa duchowy ból, to – jako istota rozumna – czuje się wręcz zmuszony, by pytać, co to właściwe znaczy!

Reguły o rozeznawaniu duchów pomagają nam szybciej dotrzeć do właściwych przyczyn bólu ducha, bólu osoby. Światło Bożego Objawienia, wpisane w te reguły, sprawia, że zamiast pogrążać się w bólu i w sobie – odbijamy się co prędzej i (poniekąd za sprawą zrozumianego bólu) rzucamy się w ramiona miłującego Ojca [5].

  • Ból, gdy jest duchowo rozumiany, staje się dla nas niczym trampolina, służąca wyrwaniu się z własnego egocentryzmu, by wydać siebie Bogu!

Duch Święty – w pocieszeniu i bólu

Odnosząc się do reguły drugiej i pierwszej, zauważmy i doceńmy pracę Ducha Świętego.

To On jasno widzi i ocenia sytuację – zarówno grzesznika (Ćd 314), jak też osoby całym sercem zaangażowanej w zbliżanie się do Boga (Ćd 315). Miłując nas miłością absolutnie wierną i bezinteresowną, Duch Święty nie może pozostawać bierny, gdy widzi nas błądzących z dala od Boga i pogrążających się coraz bardziej w złości grzechów.

  • Czyni On wszystko, by pomóc nam znów zwrócić się doStwórcy i w Nim się rozradować!
  • Umiejętnie i delikatnie zaprasza nas do rozmowy.
  • Jego głos staje się dla nas pochwytny – zależnie od naszej sytuacji – bądź w dojmującym bólu, bądź w pomnażanej radości i w innych przejawach pocieszania.
  • Dla nas jest szczególnie ważne to, żeby docenić ból jako nośnik ważnego przesłania od Boga.

Każdy ból – fizyczny, psychiczny, duchowy – ma taką naturę: nie może pozostać niezauważony! Dociera on w pole naszej świadomości poniekąd skuteczniej niż pozytywne uczucia radości itp. Nie da się go nie zauważyć, ale można go zlekceważyć, trwając jedynie w postawie odrzucenia i oporu czy także rozgoryczenia.

Ból psychiczny i duchowy jest zapewne zjawiskiem złożonym.

Odczuwamy pewien ból już wtedy, gdy doświadczamy ścierania się w nas dążeń duchowych i cielesnych. Boli nas ta sytuacja konfliktowa; wolelibyśmy być scaleni, tymczasem odczuwamy przykre napięcie. Ból wzmaga się i sięga zenitu, gdy osoba grzesząc, zrywa więź z Bogiem – w imię dążeń cielesnych. Pojawia się wtedy cicha lub głośna rozpacz,która boli najbardziej.

  • Człowiek stworzony jest przez Boga jako skierowany do istnienia w Miłości, dlatego nie może nie cierpieć, gdy wiedzie egzystencję na poziomie zmysłowych pożądań i zaspokojeń! Po chwilowym doznaniu przyjemności – nieuchronnie pojawia się poczucie pustki i bólduszy.

Jaki związek z tą sytuacją, a zwłaszcza z odczuwanym bólem – ma Duch Święty?

Najpierw jest to związek pośredni. Duch Dobry nie tyle bowiem zadaje ból grzesznikowi, ile raczej staje przy grzeszniku jako interpretator tego, co się dzieje. Pomaga dotrzeć do przyczyny bólu duchowego. Przynagla grzesznika, by zastanowił się, dlaczego tak się dzieje, że fascynacja oczekiwaną przyjemnością tak szybko – po zakosztowaniu jej – przechodzi w poczucie frustracji, czyli jakiegoś zasadniczego niespełnienia i rozczarowania.

  • Duch Święty, przenikając serce człowieka – dba też o to, żeby ból (immanentny – głęboko wpisany w strukturę osoby)nie został zmarnowany wskutek potraktowania go jako czegoś bez sensu i znaczenia.
  • W przypadku, gdy napotyka w człowieku na wyjątkową niepojętność, potrafi On, z wyczuciem i delikatnie, zwiększać dawkębólu w sercu grzesznika.
  • Nie jest to jednak jakiś rodzaj odwetu, lecz mocniejsze przynaglenie, by osoba zechciała zastanowić się i znaleźć istotną przyczynę, dla której rośnie ból ducha, choć ciało i psychika maksymalizują swoje przyjemności i rozkosze!

Kontekst cywilizacji śmierci

Nie bez powodu dłużej zatrzymaliśmy się przy pierwszej regule.

W obecnym czasie, na przełomie tysiącleci, wszyscy doświadczamy skonfrontowania z potężnym oddziaływaniem cywilizacji śmierci. Za tym bezosobowym określeniem: cywilizacja śmierci – skrywają się nie jakieś anonimowe „procesy historyczne”, lecz złe duchy, wyspecjalizowane w okłamywaniu człowieka, uwodzeniu go i zabijaniu w nim cudu życia. One to za wszelką cenę starają się odebrać człowiekowi radość z cudnej Miłości Boga.

Mówimy o tym w imię prawdy o Bogu i w imię dobra człowieka. Intensywność ataku złych sił negacji i destrukcji każe nam z tym większą determinacją, w porę i nie w porę, ujawniać (demaskować) ich nasilające się oddziaływanie.

Podstawowym wyznacznikiem cywilizacji śmierci, szerzącej się w wieku XX, jest ateizm, posuwający się do otwartej walki z Bogiem. Słusznie nazwano wiek dwudziesty wiekiem ateistycznego eksperymentu!

  • Obecnie, od pewnego czasu, zdaje się słabnąć nurt ateizmu walczącego wprost i otwarcie, ale za to szerzy się, jakby tym gwałtowniej, ateizm praktyczny. Jest on o tyle gorszy, że nie ma w nim żadnego wysiłku i niepokoju myślowego. Szerzy się go z ukrycia i metodami „pośrednimi”, zaś praktykowany jest on „po prostu”, bez namysłu, tępo, obojętnie, ale i wyrachowanie. Jan Paweł II określił ten ateistyczny trend w trafnym powiedzeniu, że „żyje się tak, jakby Boga nie było”.

Naczelną wartością w tej cywilizacji śmierci staje się hedonizm.

  • Jakże łatwo (bezproblemowo) można iść od grzechu do grzechu, gdy wszystko jest „antropocentryczne” i ma się kręcić wokół samego człowieka i doczesności.
  • Przez szeroko otwarte drzwi wprowadza się (a nawet wpędza) wielu (masy) w przestrzeń, w której zasadą życia jest „przyjemność ponad wszystko” i maksymalizowanie jej na różne sposoby.
  • Na masową skalę wywołuje się wrażenie, że jedynie w zmysłowej przestrzeniistnieje jakaś nadzieja na życie barwne i intensywne.
  • Nieustannie rozbudzana i podsycana jest żarliwość zmysłowych doznań, w której – nie może być inaczej – bardziej kocha się rozkosz niż Boga (por. 2 Tm 3, 4).

Okazuje się jednak, że zamiast spodziewanego szczęścia, czerpanego z przyjemności zmysłowych – upowszechnia się smutek, ból i rozpaczliwa pustka. Św. Ignacy powiedziałby tu o strapieniu; o tym mówią kolejne reguły (por. Ćd 317-322).



[1] Obecne rozważanie jest przeredagowaną i skróconą wersją artykułu: K. Osuch SJ, Reguły o rozeznawaniu duchów I tygodnia „Ćwiczeń duchownych” – w życiu codziennym,[w:] Józef Augustyn SJ (red.), Rozeznanie duchowe na trzecie tysiąclecie, Kraków 2001, s. 29-44. Podobne, jeszcze krótsze, rozważanie – zatytułowane: Reguły o rozeznawaniu duchów pierwszego tygodnia Ćwiczeń duchownych w codziennym życiu – zamieszczone zostało w „Co zabrać ze sobą? Po pierwszym tygodniu Ćwiczeń duchownych”, Wydawnictwo WAM Księża Jezuici 2009, ss 221 – 233.

[2]  My bowiem jesteśmy pomocnikami Boga, wy zaś jesteście uprawną rolą Bożą i Bożą budowlą (l Kor 3, 9).

[3] Kto grzeszy, jest dzieckiem diabła, ponieważ diabeł trwa w grzechu od początku. Syn Boży objawił się po to, aby zniszczyć dzieła diabła (1 J 3, 8).

[4] W obecnym rozważaniu nie wyjdę poza krąg tych dwóch reguł – Ćd 314 i 315, reguła 1 i 2.

[5] W wielu Psalmach (np. Ps 22, 55, 69) spotykamy opisy przemiany monologu człowieka udręczonego we wspaniały dialogz samym Bogiem!

http://osuch.sj.deon.pl/2014/11/11/krzysztof-osuch-sj-reguly-o-rozeznawaniu-duchow-w-codziennym-zyciu/

******

Krzysztof Osuch SJ pisze:

A to przyczynek do rozeznawania DUCHÓW w wymiarze społecznym:
Fabrice Hadjadj po synodzie: rozkład rodzin poważniejszy niż się wydaje, to antropologiczna rewolucja


Synod biskupów o rodzinie zadowolił się kolejnym napiętnowaniem indywidualizmu i hedonizmu, a jego dyskusja skrystalizowała się wokół tematu rozwodników i homoseksualistów. Kompletnie natomiast zabrakło refleksji nad tym, co jest najbardziej charakterystyczne dla rodziny naszych czasów w społeczeństwie postindustrialnym i naznaczonym gospodarką wolnorynkową – uważa Fabrice Hadjadj, francuski filozof i dramaturg o żydowskim pochodzeniu, głośny konwertyta, ojciec sześciorga dzieci.

Jego zdaniem sprawą kompletnie zaniedbaną na synodzie jest rewolucja antropologiczna, która dokonuje się w życiu rodzinnym. Hadjadj przypomina, że rodzina jest dla człowieka podstawową zasadą, tym czym dla Anaksymadra było powietrze, a dla Talesa woda. Jest początkiem uprzednim względem wszystkiego i dlatego niewytłumaczalnym. W niej człowiek odkrywa swoje istnienie. Wie, że zaistniał jako naddatek do miłości, nie jest produktem, rezultatem jakiegoś projektu, lecz inną osobą, która się pojawia, osobą wyjątkową, nie dającą się zaprogramować, wykraczającą poza wszelkie plany.

Zdaniem francuskiego filozofa dziś właśnie to ulega zmianie. Dziecko staje się produktem, a rodzina firmą mającą mu zapewnić wyłącznie pewne dobra: miłość i wychowanie. W naturalnej rodzinie ojciec pokazuje dziecku, że dobrze jest istnieć. Ekspert, który produkuje dziecko jak najbardziej wydajne i doskonałe pokazuje, że ważne jest odnieść sukces. W rodzinie naturalnej autorytet ojca uczy dziecko zwracać się wspólnie do Ojca absolutnego, który jest źródłem wszelkiego ojcostwa.

Hadjadj zwraca też uwagę na negatywny wpływ nowoczesnej elektroniki na życie rodziny. Coraz częściej zanika w niej stół, wokół którego kształtują się rodzinne relacje. Zamiast tego każdy ma swój tablet, je w pośpiechu przy lodówce, aby jak najszybciej powrócić do swego ekranu. W konsekwencji mamy już do czynienia nie tyle z indywidualizmem, co z fragmentaryzmem, bo po powrocie przed ekran otwieramy wciąż nowe okna, profile, rozpraszamy się, dzielimy, zatracamy własne oblicze stając się wielością profilów. Stół to zjednoczenie, tablet to rozkład – ostrzega francuski filozof, żałując, że kwestie te nie zostały podjęte na synodzie.

Fabrice Hadjadj przypomina, że rodzina zawsze była atakowana, od samego początku chrześcijaństwa, choćby przez gnozę. Wtedy był to atak ideologiczny. Dziś jest jeszcze gorzej, bo rodzinie nie przeciwstawia się jakiejś teorii, lecz pewną praktykę życia.

kb/ rv, tempi

Tekst pochodzi ze strony http://pl.radiovaticana.va/news/2014/11/11/fabrice_hadjadj_po_synodzie:_rozk%C5%82ad_rodzin_powa%C5%BCniejszy_ni%C5%BC_si%C4%99/pol-835891
strony Radia Watykańskiego

******

Krzysztof Osuch SJ pisze:

11 listopada 2014 o 01:06

BESTIA PODOBNA DO PANTERY: MASONERIA ŚWIECKA
za: http://www.voxdomini.com.pl/gob_opr/gmas01.html#best
Na pomoc Smokowi, któremu nie udało się pokonać Niewiasty i Jej Dziecka przychodzi Bestia. Św. Jan (Ap 13,1-8) tak ją przedstawia: «I ujrzałem Bestię wychodzącą z morza, mającą dziesięć rogów i siedem głów, a na rogach jej dziesięć diademów, a na jej głowach imiona bluźniercze. Bestia, którą widziałem, podobna była do pantery, łapy jej – jakby niedźwiedzia, paszcza jej – jakby paszcza lwa. A Smok dał jej swą moc, swój tron i wielką władzę. I ujrzałem jedną z jej głów jakby śmiertelnie zranioną, a rana jej śmiertelna została uleczona. A cała ziemia w podziwie powiodła wzrokiem za Bestią; i pokłon oddali Smokowi, bo władzę dał Bestii. I Bestii pokłon oddali, mówiąc: Któż jest podobny do Bestii i któż potrafi rozpocząć z nią walkę? A dano jej usta mówiące wielkie rzeczy i bluźnierstwa, i dano jej możność przetrwania czterdziestu dwu miesięcy. Zatem otworzyła swe usta dla bluźnierstw przeciwko Bogu, by bluźnić Jego imieniu i Jego przybytkowi, i mieszkańcom nieba. Potem dano jej wszcząć walkę ze świętymi i zwyciężyć ich, i dano jej władzę nad każdym szczepem, ludem, językiem i narodem. Wszyscy mieszkańcy ziemi będą oddawać pokłon władcy, każdy, którego imię nie jest zapisane od założenia świata w księdze życia zabitego Baranka» (Ap 13,1n). Maryja – za pośrednictwem ks. Gobbiego – wyjaśnia: «W czasie tej straszliwej walki wyłania się z morza Bestia podobna do pantery, aby pomóc czerwonemu Smokowi. Czerwony Smok to ateizm marksistowski, natomiast czarna Bestia to masoneria. Smok ujawnia się w całej swej potędze, zaś czarna Bestia działa w ukryciu. Chowa się i maskuje tak, by móc wszędzie wejść. Ma łapy jak u niedźwiedzia i paszczę lwa, to znaczy działa wszędzie przebiegle i poprzez środki społecznego przekazu – przez propagandę. Siedem głów oznacza różne loże masońskie, które działają wszędzie w sposób podstępny i niebezpieczny.» (405)

Pierwszy cel masonerii: doprowadzić dusze do zatracenia

«Zadaniem masonerii jest prowadzenie dusz na zatracenie – przez doprowadzanie ich do kultu fałszywych bogów» – powiedziała Maryja 13 czerwca 1989.

Drugi cel masonerii: doprowadzić ludzkość do adorowania fałszywych bogów

«Loże masońskie mają za zadanie działać przebiegle, by wszędzie doprowadzić ludzi do pogardzania świętym Prawem Bożym, do otwartej opozycji wobec dziesięciu Przykazań. Dążą one do zniesienia kultu należnego samemu tylko Bogu, aby oddawać go bogom fałszywym – wychwalanym i adorowanym przez bardzo wielu ludzi. Tymi bogami są: rozum, ciało, pieniądz, niezgoda, władza, przemoc, przyjemność. Dusze wpadają przez to w mroczną niewolę zła, wad i grzechów, a w chwili śmierci i sądu Bożego – w jezioro wiecznego ognia, którym jest Piekło.» (405)

Trzeci cel masonerii: bluźnić Bogu

«Celem masonerii nie jest odrzucanie Boga – wyjaśnia Matka Boża 3 czerwca 1989 – lecz bluźnienie Mu. Bestia otwiera usta dla bluźnierstw przeciwko Bogu, by bluźnić Jego Imieniu i Jego przybytkowi, i przeciw wszystkim mieszkańcom Nieba. Największym bluźnierstwem jest odrzucanie kultu należnego tylko Bogu, a oddawanie go stworzeniom i samemu szatanowi. Dlatego też obecnie – w ślad za deprawującym działaniem masonerii – rozszerzają się wszędzie czarne msze i kult szatana. Ponadto masoneria działa wszelkimi sposobami, aby przeszkodzić duszom w osiągnięciu zbawienia. Chce ona uczynić nieskutecznym dzieło Odkupienia dokonane przez Chrystusa.» (405) W tym samym orędziu Maryja wyjaśnia i ukazuje, jak masoneria realizuje swe cele. Apokalipsa opisuje Bestię, wychodzącą z morza, jako posiadającą dziesięć rogów oraz siedem głów. Maryja wyjaśnia (3 czerwca 1989), iż stanowią one symbol władzy masonerii.

*******

Krzysztof Osuch SJ pisze:

SMOK: ATEIZM MARKSISTOWSKI [za: http://www.voxdomini.com.pl/gob_opr/gmas01.html#best ]

W Apokalipsie czytamy (12,3-4): «I inny znak się ukazał na niebie: Oto wielki Smok barwy ognia, mający siedem głów i dziesięć rogów – a na głowach jego siedem diademów – i ogon jego zmiata trzecią część gwiazd nieba: i rzucił je na ziemię. I stanął Smok przed mającą rodzić Niewiastą, ażeby skoro porodzi, pożreć jej dziecię.» Maryja wyjaśniła 29 czerwca 1983: «Czerwony Smok to marksistowski ateizm…»

Podstawowy cel działania Smoka: doprowadzić ludzi do obchodzenia się bez Boga

Cel ten Matka Boża określiła następująco: «…podbił cały świat i prowadzi ludzkość do utworzenia nowej cywilizacji bez Boga. Oto dlaczego świat stał się jałową i zimną pustynią, pogrążoną w chłodzie nienawiści, w ciemności grzechu i nieczystości.» (267) A 3 czerwca 1989 powiedziała: «Czerwony Smok usiłuje doprowadzić całą ludzkość do obywania się bez Boga, do odrzucenia Go, dlatego rozszerza błąd ateizmu.» To podstawowe zadanie apokaliptycznego Smoka, zamierzającego pokonać Niewiastę i Jej Dziecko. Jednak choć marksistowski ateizm zwiódł wiele narodów, nie udało mu się odnieść pełnego zwycięstwa…

******

“Życie doczesne zostało nam dane po to, abyśmy mogli osiągnąć wieczne. Jeśli braknie pamięci na ten temat, to wówczas nasze uczucia będą lgnęły do tego świata, przez który przecież tylko przechodzimy” – św. o. Pio.
______________________________________
„Jeśli odmawia się prawdy człowiekowi, czystą iluzją jest chcieć dać mu wolność. Prawda i wolność idą albo ręka w rękę, albo razem umierają” – Jan Paweł II.
_______________________________________
«Fantazja Boga – kreatywna moc Jego miłości jest większa niż ludzkie ‘nie’. Na każde ‘nie’ człowieka odpowiada nową formą miłości, znajduje nową, doskonalszą drogę, by urzeczywistnić swoje ‘tak’» – Benedykt XVI.
_______________________________________
„Jest wolą Boga, byśmy trzymali się RADOŚCI całą naszą mocą, gdyż szczęśliwość trwa wiecznie, a CIERPIENIE i BÓL przemijają i znikną całkowicie. A zatem nie jest wolą Boga, abyśmy kierowali się własnym bólem i cierpieniem, smucąc się z ich powodu i opłakując je, lecz abyśmy szybko wychodzili poza nie i pozostawali w wiecznej radości, którą jest Bóg wszechmogący, który nas kocha i ochrania” – Juliana z Norwich.

http://osuch.sj.deon.pl/2014/11/11/krzysztof-osuch-sj-reguly-o-rozeznawaniu-duchow-w-codziennym-zyciu/

*******

Odkrywanie duchowości Pisma

Richard Rohr

Informacja to niekoniecznie transformacja

Nadmiar wyjaśnień odgradza nas od zdumienia.
Eugene Ionesco, Découvertes (1969)

Potrzeba nam dziś ludzi przemienionych, nie tylko ludzi z gotowymi odpowiedziami. Zacząłem ten rozdział od przytoczenia słów francuskiego dramaturga pochodzenia rumuńskiego, Eugene’a Ionesco, by zadeklarować się już na samym początku! Nie chcę, by nadmiar słów odgrodził czytelnika od zdumienia czy posłużył za substytut, zastępujący mu własne doświadczenie wewnętrzne. Zbyt wiele osób w taki właśnie sposób traktuje odpowiedzi znajdowane w Biblii i w rozważaniach teologicznych.

Nie chcę, by nadmiar słów
odgrodził czytelnika od zdumienia
czy posłużył za substytut,
zastępujący mu własne doświadczenie wewnętrzne

Ów cudowny zbiór ksiąg i listów, który nazywamy Biblią, służy przede wszystkim zdumieniu! Jego celem jest przemienienie w Boga (theosis), a nie komfort intelektualny, schlebiający naszemu małemu „ja”.

Jak stwierdził angielski pisarz David Herbert Lawrence, „bardziej niż czegokolwiek innego świat boi się nowych doświadczeń, gdyż nowe doświadczenie zmienia sens wielu dotychczasowych doświadczeń”. Problem nie leży w ideach. „Świat potrafi zaszufladkować każdą ideę”, stwierdził Lawrence. Łatwo je zbanalizować i zmącić ich sens3. Prawdziwe doświadczenia wewnętrzne to jednak coś innego. One nas zmieniają, a ludzie nie lubią się zmieniać. Odnosząc się do tej kwestii, Rosemary Haughton słusznie mówi o „ostrzu doświadczenia”4.

Objawienie biblijne zaprasza nas do doświadczenia czegoś zupełnie nowego. Na szczęście świadomość człowieka w XXI wieku o wiele bardziej niż dotąd gotowa jest na takie doświadczenie — a także bardzo go potrzebuje! Problem w tym, że uczyniliśmy z Biblii zbiór wyobrażeń — mniej lub bardziej trafnie rozumianych — zamiast traktować ją jako zaproszenie do spojrzenia na nowo na rzeczywistość. Co gorsza, wiele z tych wyobrażeń powiela wciąż te same, wytarte schematy, odzwierciedlające systemy nagród i kar obowiązujące w dominującej kulturze — do tego stopnia, że większość ludzi nie spodziewa się nawet niczego dobrego ani nowego po owym dynamicznym objawieniu, które nazywamy Biblią.

Czterej ewangeliści i św. Paweł, ogłaszając światu to nowe objawienie, nazwali je osobliwym słowem ewangelia, które dziś tłumaczymy jako „dobra nowina”. Słowo to pochodziło ze świata zdominowanego przez wojny i bitwy. „Dobrą nowiną” nazywano wieść, z którą posłaniec wracał, głosząc zwycięstwo i nastanie nowej ery, w której panować będzie zwycięski władca. Wieść, którą przyniósł Jezus, uznawano oczywiście za coś autentycznie dobrego i nowego. Jest tak również dzisiaj — jeśli stawiamy właściwe pytania i jeśli, jak mówi Jezus, jesteśmy „ubodzy w duchu” (Mt 5, 3). (To znaczy jeśli nie uważamy, że wszystko nam się należy, jeśli nie jesteśmy zarozumiali i bezkrytyczni. Tacy ludzie zazwyczaj nie są w stanie nauczyć się niczego nowego).

Wszyscy potrzebujemy postawy, którą Jezus opisuje jako postawę nowicjusza — postawy ciekawego dziecka. Postawa nowicjusza — określana przez niektórych autorów mianem „wciąż odnawianego bezpośredniego kontaktu” z rzeczywistością — jest najlepszą drogą do mądrości duchowej, co postaramy się pokazać w tej książce. Jeśli obchodzi nas jedynie duchowy status naszej grupy czy nasze prywatne bezpieczeństwo życiowe, nie uznamy Dobrej Nowiny za nową, dobrą, czy nawet atrakcyjną. Pozostaniemy na autopilocie, nawet jeśli przeczytamy Ewangelie. Potraktujemy je jak „religię” przyjętą w naszej sferze kulturowej; nie wzbudzą w nas autentycznego „zdumienia”, zmieniającego życie.

Co ciekawe, niektórzy badacze twierdzą, że Jezus przyszedł, by położyć kres religii. Nie jest to wcale tak absurdalny pogląd, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Jezus przyszedł, by położyć kres religii w takiej formie, jaką zastał. Religie historyczne, ich archaiczne formy rozpowszechnione na całym świecie, stanowiły zazwyczaj próbę zagwarantowania, że nie wydarzy się nic nowego. Niewątpliwie temu właśnie służyły piramidy egipskie i kalendarz Majów; motyw niezmiennego porządku pojawia się też we wszystkich starożytnych kulturach Bliskiego Wschodu. Ludzie chcą, by ich życie i historia były przewidywalne i kontrolowalne, a taki stan rzeczy najlepiej zapewnić sobie, próbując kontrolować bogów, a nawet nimi manipulować. Większość religii mówiła ludziom, jakie duchowe guziki mają naciskać, by Bóg i historia zachowywały się przewidywalnie.

Należy pamiętać, że w większości znanych z historii przypadków Bóg wcale nie był postacią sympatyczną, a tym bardziej kimś, kogo chcielibyśmy pokochać. Dlatego właśnie każda biblijna „teofania” (czyli wydarzenie, poprzez które Bóg wchodzi w historię) zaczyna się od słów: „Nie bójcie się!”. Zwrot ten powtarza się w Biblii niezwykle często. Niezależnie od tego, czy w życie ludzkie wchodzi anioł, czy Bóg, pierwsze jego słowa brzmią zawsze: „Nie bójcie się!”. Dlaczego? Dlatego że ludzie zawsze bali się Boga, w związku z czym bali się także siebie. Bóg nie był zazwyczaj „miły”, a my nie byliśmy też pewni samych siebie.

Gdy Bóg wkraczał na scenę, dla większości ludzi nie była to dobra wiadomość; była to raczej zła nowina. Pytano wówczas: „Kto teraz umrze? Kto zostanie ukarany? Jaką cenę będę musiał za to zapłacić?”. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że przed objawieniem biblijnym ludzkość zazwyczaj nie spodziewała się po Bogu miłości. Nawet dziś większość z nas uważa, że na miłość i troskę Boga trzeba sobie zasłużyć, i na myśl o tym odczuwa głęboką niechęć, podobnie jak wówczas, gdy musimy zasługiwać sobie na miłość rodziców. (Nie wiem, jak inaczej można by wytłumaczyć bierną, a nawet bierną i agresywną postawę ludzi chodzących do kościoła).

Ten schemat oczekiwań i lęków zakodowany jest w nas tak głęboko, że dwa tysiące lat po Wcieleniu Boga w Chrystusie niewiele się pod tym względem zmieniło — może tylko w stosunkowo małej masie krytycznej. Większość ludzi, których znam, wciąż boi się Boga i stara się Go kontrolować, zamiast Go kochać. Zważywszy na stosunek sił, uważają, że to niemożliwe. Gdy jedna ze stron relacji ma pełnię władzy — a tak właśnie przeważająca część z nas definiuje swoją relację z Bogiem — druga może jedynie bać się i próbować kontrolować suwerena.

Jedynie Bóg ze swej strony może zmienić stosunek sił i wprowadzić nas w świat, w którym panuje wzajemność i w którym każda ze stron może zranić drugą. Żywą ikoną takiej zmiany stosunku sił jest Jezus! W Nim Bóg przejął inicjatywę, by pokonać nasz lęk, naszą potrzebę manipulowania Bogiem i umożliwić uczciwą, autentyczną więź z Tym, którego bóstwo czcimy. Tę niepojętą relację wszczepiła już w ludzką świadomość żydowska idea „miłości Przymierza”.

W starożytnych religiach sądzono, że Boga można kontrolować poprzez ofiary z ludzi. Praktyka ta występowała na wszystkich kontynentach. W czasach Abrahama ów instynkt ofiarniczy nieco dojrzał i przeniósł się na różne nieszczęsne stworzenia — składano ofiary z kozłów, baranów i byków, by zadowolić straszliwego Boga. Podobne sceny widziałem także dziś w Afryce, Indiach i Nepalu. „Cywilizowane kultury” przeszły jednak pewną przemianę, przekształcając instynkt ofiary w różne formy samopoświęcenia i moralnego heroizmu — wszyscy bowiem wiemy, że coś trzeba złożyć w ofierze, by być bliżej Boga!

Tak naprawdę nie wierzymy, by Bóg sam z siebie mógł znać i kochać swoje stworzenia; nie wierzymy też, że moglibyśmy odwzajemnić Mu się naszą własną miłością (a nawet Go polubić). To pęknięcie tkwi w nas bardzo głęboko, tworząc klimat przejmującego wstydu i winy, z którego wyrasta dzisiejszy Kościół i kultura Zachodu. (To było także istotą większości europejskich reformacji — po obu stronach konfliktu).

Bóg sam jest Dobrą Nowiną,
niosącą ulgę i radość

Zdumiewający cud objawienia biblijnego, który chciałbym przybliżyć w tej książce, wyrazić można stwierdzeniem, że Bóg jest zupełnie inny, niż sądziliśmy, a także o wiele lepszy, niż się obawialiśmy. Parafrazując to, co pewien fizyk kwantowy powiedział o wszechświecie, można by rzec, że „Bóg jest nie tylko dziwniejszy, niż myślimy; jest dziwniejszy, niż możemy pomyśleć”. Jego pojawienie się nie jest złą wieścią; Bóg sam jest Dobrą Nowiną, niosącą ulgę i radość.

Walter Brueggemann w swojej Teologii Starego Testamentu nazwał to „pięcioprzymiotnikowym credo”, nieustannie powracającym w Biblii hebrajskiej: ten Bóg, którego objawia nam Izrael — i Jezus — przedstawiany jest wciąż jako „miłosierny, łaskawy, wierny, przebaczający i stały w miłości”5.

Potrzebowaliśmy bardzo dużo czasu choćby po to, by uwierzyć, że to w ogóle możliwe; jednak o tym, że to prawda, rzeczywiście wiedzą jedynie ci, którzy szczerze szukają, modlą się, a często także cierpią. To jest właśnie owo „ostrze doświadczenia”, o którym pisała Rosemary Haughton. Bez wewnętrznego doświadczenia Boga tych pięć przymiotników pozostaje kolejnymi pobożnymi słowami. Bez naszego własnego doświadczenia wewnętrznego religia pozostanie jedynie rytualna, moralizująca, doktrynerska i w dużej mierze nieszczęśliwa.

W dalszej części naszych rozważań chcę przedstawić Biblię jako coś, co historyk, socjolog i krytyk literacki René Girard słusznie nazwał „tekstem, który rodzi się w bólach” (a text in travail)6. Sam tekst — podobnie jak ludzie — czasem postępuje naprzód, a czasem się cofa. Inaczej mówiąc, nie zawiera gotowych konkluzji, lecz tworzy pewien klarowny zbiór wzorców i zarys — my zaś mamy wydobyć obraz, który się zeń wyłania, podążając tą samą, trudną drogą. Uważam, że tę pracę może wykonać jedynie doświadczenie wewnętrzne — a nie argumentacja biblijna lub jakiś zewnętrzny system wierzeń. Przekładając to stwierdzenie na język duchowości, można powiedzieć, że podsuwając gotowe wnioski, nie pomożemy ludziom, którzy nie odbyli jeszcze żadnej wędrówki duchowej. Zawsze błędnie je zrozumieją albo uczynią z nich niewłaściwy użytek — „nadmiar wyjaśnień odgrodzi ich od zdziwienia”.

Obawiam się, że spoczywa na nas obowiązek przyjęcia Dobrej Nowiny osobiście i od tego zaproszenia i tej odpowiedzialności nie uwolni nas żaden papież ani żaden cytat z Pisma Świętego. Na szczęście jeśli rzeczywiście jest to Dobra Nowina, to jej przyjęcie polega na uczestnictwie. Nie jesteśmy jej jedynymi odbiorcami, mamy swą małą część w wielkim misterium. Powinno nas to nauczyć pokory.

Wiem, że nieraz chcielibyśmy, aby Biblia była czymś w rodzaju poradnika, który uczy nas, jak szybko odnieść sukces w biznesie. Myślimy, że lepiej by było, gdyby zamiast tych wszystkich ksiąg Królów, Kapłańskiej, Kronik i listów Pawłowych, których nie znosimy, dano nam gotowe konkluzje. „Co te wszystkie nudne historie i dawne wyobrażenia o świecie mają wspólnego z istotą sprawy?”. Dlatego właśnie bardzo wielu ludzi rezygnuje z lektury Pisma Świętego, a większość katolików nawet nie próbuje do niego zajrzeć. (Jakże często w czasie Mszy Świętej widzę mętniejący wzrok wiernych, gdy zaczynają się czytania. Wiecie, że to prawda!)

Geniusz objawienia biblijnego polega jednak na tym, że nie podsuwa nam ono rozwiązań, lecz (1) otwiera przed nami drogę, którą do nich dochodzimy, i (2) oferuje wewnętrzny i zewnętrzny autorytet, który pozwala nam tej drodze zaufać. Powtórzmy raz jeszcze: idąc przez życie — podobnie jak czytając Pismo — robimy zawsze trzy kroki naprzód i dwa kroki w tył. Dochodzimy do sedna, a potem gubimy je lub w nie wątpimy. W tym względzie tekst biblijny odzwierciedla naszą ludzką świadomość i życiową wędrówkę. Naszym zadaniem jest rozeznać, dokąd wiodą nas owe trzy kroki naprzód (niezmiennie ku miłosierdziu, przebaczeniu, niewykluczaniu nikogo, wyrzeczeniu się przemocy i ku zaufaniu), dzięki czemu będziemy mogli rozpoznać i zrozumieć te fragmenty, w których tekst cofa się dwa kroki do tyłu (są to zwykle fragmenty mówiące o zemście, o małostkowości Boga, o wyższości prawa nad łaską, o tym, że forma jest ważniejsza od treści, a technika kultu od żywej relacji).

Dlatego właśnie nie zrozumiemy Pisma, jeśli nie mamy wewnętrznego doświadczenia działania Boga w naszym własnym życiu! Możemy wówczas jedynie zastąpić ducha literą. Jak odważnie mówi św. Paweł, „litera bowiem zabija, Duch zaś ożywia” (2 Kor 3, 6).

Spojrzymy na Biblię jak na antologię, składającą się z wielu ksiąg. Jeśli wierzymy w natchnienie Pisma Świętego, jeśli ufamy, że Duch kieruje zarówno piszącym, jak i słuchającym Słowa, choć to, co jest nam objawiane, widzimy — jak w przypadku innych ludzkich spraw — „niejasno, jakby w zwierciadle”, to damy się prowadzić. Uwierzymy, że w tym zbiorze ksiąg ujawnia się sedno boskiej mądrości. W tę tkaninę rozwoju idei wplątane są, jak je nazwałem, „przewodnie motywy Pisma Świętego”.

Richard Rohr

tłumacz: Marek Chojnacki
RZECZY UKRYTE
Odkrywanie duchowości Pisma
Wybrane fragmenty
Ułożyć elementy układanki / Informacja to niekoniecznie transformacjaISBN: 978-83-277-0159-6
wyd.: Wydawnictwo WAM 2015

Gdy dojdziemy do Jezusa zmartwychwstałego, nie będzie już niczego, czego moglibyśmy się bać w Bogu. Samo Jego tchnienie utożsami się z przebaczeniem i z boskim szalom (por. J 20, 20-23). Zrozumiawszy, że zmartwychwstały Jezus jest ostatecznym objawieniem istoty Bożego serca, pojmiemy nagle, że żyjemy w bezpiecznym i wspaniałym wszechświecie. Jednak nie Bóg się zmienił; nie jest też prawdą, że Bóg hebrajski różni się od Boga Jezusa. To my dorastamy, zagłębiając się w tekst i pogłębiając własne doświadczenie. Bóg się nie zmienia; to nam potrzeba dużo czasu, by przyjąć Go takim, jakim jest. Wytrwajmy zatem przy tekście i przy naszym wewnętrznym życiu z Bogiem, a nasza zdolność do przyjęcia Go zwiększy się i pogłębi. Jeśli czytając Pismo, będziemy szukać pewnych wniosków, aby szybko uspokoić swoje fałszywe „ja”, jakby każdy werset Biblii był gotowym orzeczeniem dogmatycznym, to nie tylko przestaniemy rozwijać się duchowo, lecz staniemy się osobami toksycznymi, zatruwając siebie samych i innych.

Prowadząc nas przez kolejne stadia świadomości i historii zbawienia, Biblia stopniowo i powoli uwalnia każdego z nas od potrzeby dwoistości, oskarżania i osądzania innych, od lęku, obwiniania, egocentryzmu i potrzeby zasługiwania na otrzymywane dobro. Tekst, który „rodzi się w bólach”, odzwierciedla i ukazuje nam nasze własne bóle rodzenia, prowadząc nas przez wszystkie kolejne stadia naszego rozwoju, zawarte w narracji biblijnej! Udziela zarówno dojrzałych, jak i niedojrzałych odpowiedzi na niemal wszystkie stawiane przez nas pytania, abyśmy nauczyli się dostrzegać różnicę.

Czy świadomość, że życie nie jest linią prostą, nie jest pocieszająca? Wielu z nas chciałoby wprawdzie, by życie takie było, wielu z nas uczono też, że jest tak w istocie; ja jednak nie spotkałem nikogo, czyje życie byłoby prostą drogą w oczach Boga. A znałem nawet Matkę Teresę! Zawsze dochodzimy do sedna, a potem je gubimy. Bóg wchodzi w nasze życie, a potem walczymy z Nim, unikamy Go i uciekamy przed Nim.

Przypisy

3 David H. Lawrence, Studies in Classic American Literature, Seltzer, New York 1923.

4 Rosemary Haughton, The Knife Edge of Experience, Darton, Longman and Todd, London 1972.

5 Walter Brueggemann, Theology of the Old Testament: Testimony, Dispute, Advocacy, Fortress, Minneapolis 2005, s. 215n.

6 Gerald May, Ciemna noc duszy: depresja a kryzys duchowy oczami psychiatry, tłum. Katarzyna Gdowska, Wydawnictwo WAM, Kraków 2012. [Violent Origins: Walter Burkert, René Girard and Jonathan Z. Smith on Ritual Killing and Cultural Formation, red. Robert G. Hamerton-Kelly, Stanford University Press, Stanford, CA 1987, s. 141 — przyp. tłum.].

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/wam_2015_ukryte_01.html

******

Projekt życia według Jana Pawła II: “Bez Boga?”

Instytut Dialogu JP II / rj

(youtube.com)

Św. Jan Paweł II – człowiek mądrości, ale też pokory. Widział to, czego inni często nie widzieli. Narracja filmu została oparta na jego słowach. Materiał zawiera także wypowiedzi ks. bp. Grzegorza Rysia, ks. Jacka Stryczka i psychologa Bartłomieja Dobroczyńskiego.

O poszukiwaniu wiary, miłości, szczęścia…

Czy Bóg jest w stanie o nas zapomnieć?

Jak poznać Jezusa?

Jak Mu zaufać?

 

Jan Paweł II: “Człowiek coraz bardziej bytuje w lęku. Czy ten lęk, który nurtuje współczesnych ludzi nie jest w swoim najgłębszym korzeniu zrodzony ze śmierci Boga, którą człowiek zadaje Bogu w swoim myśleniu, w swoim działaniu?”.

 

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1836,projekt-zycia-wedlug-jana-pawla-ii-bez-boga.html

******

O autorze: Judyta