Słowo Boże na dziś – 4 maja 2015 r., poniedziałek – WSPOMNIENIE ŚW. FLORIANA, MĘCZENNIKA

Myśl dnia

Pokora jest matką mądrości.

św. Jan Chryzostom

******
PONIEDZIAŁEK V TYGODNIA WIELKANOCNEGO
PIERWSZE CZYTANIE (Dz 14,5-18)
Działalność Pawia i Barnaby w Likaonii 

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

Gdy Paweł i Barnaba dowiedzieli się w Ikonium, że poganie i Żydzi wraz ze swymi władzami zamierzają ich znieważyć i ukamienować, uciekli do miast Likaonii: do Listry i Derbe oraz w ich okolice, i tam głosili Ewangelię.
W Listrze mieszkał pewien człowiek o bezwładnych nogach, kaleka od urodzenia, który nigdy nie chodził. Słuchał on przemówienia Pawła; ten spojrzał na niego uważnie i widząc, że ma wiarę potrzebną do uzdrowienia, zawołał głośno: „Stań prosto na nogach!” A on zerwał się i zaczął chodzić.
Na widok tego, co uczynił Paweł, tłumy zaczęły wołać po likaońsku: „Bogowie przybrali postać ludzi i zstąpili do nas!” Barnabę nazywali Zeusem, a Pawła Hermesem, gdyż głównie on przemawiał. A kapłan Zeusa, który miał świątynię przed miastem, przywiódł przed bramę woły i przyniósł wieńce i chciał razem z tłumem złożyć ofiarę.
Na wieść o tym apostołowie Barnaba i Paweł rozdarli swe szaty i rzucili się w tłum, krzycząc: „Ludzie, dlaczego to robicie! My także jesteśmy ludźmi, podobnie jak wy podlegamy cierpieniom. Nauczamy was, abyście odwrócili się od tych marności do Boga żywego, który stworzył niebo i ziemię, i morze, i wszystko, co w nich się znajduje. Pozwolił On w dawnych czasach, że każdy naród chodził własnymi drogami, ale nie przestawał dawać o sobie świadectwa czyniąc dobrze. Zsyłał wam deszcz z nieba
i urodzajne lata, karmił was i radością napełniał wasze serca”.
Tymi słowami ledwie powstrzymali tłumy od złożenia im ofiary.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 115,1-2.3-4.15-16)

Refren: Nie nam daj chwałę, lecz Twemu imieniu.

Nie nam, Panie, nie nam, lecz Twemu imieniu daj chwałę *
za łaskę Twoją i wierność.
Dlaczego mają pytać poganie: *
„Gdzie się ich Bóg znajduje?”

Nasz Bóg jest w niebie, *
czyni wszystko, co zechce.
Ich bożki są ze srebra i złota, *
dzieło rąk ludzkich.

Błogosławieni jesteście przez Pana, *
który stworzył niebo i ziemię.
Niebo jest niebem Pana, *
ziemię zaś dał synom ludzkim.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 14,26)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Duch Święty was wszystkiego nauczy;
przypomni wam wszystko, co wam powiedziałem.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 14,21-26)

Duch Święty nauczy was wszystkiego

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje. Kto zaś Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował i objawię mu siebie”.
Rzekł do Niego Juda, ale nie Iskariota: „Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?”
W odpowiedzi rzekł do niego Jezus: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy w nim przebywać. Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich. A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca.
To wam powiedziałem przebywając wśród was. A Pocieszy-ciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem”.

Oto słowo Pańskie.

******

KOMENTARZ

Św. Jan od Krzyża (1542-1591), karmelita, doktor Kościoła
Droga na Górę Karmel, księga 2, rozdz. 22

„A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca”
 

Główną przyczyną, dla której w starym Prawie tak prorokom jak i kapłanom dozwolone było zapytywać Boga oraz żądać objawień i znaków, było to, że wiara nie była jeszcze dobrze ugruntowana. Nie było jeszcze ustanowione prawo Ewangelii… Dzisiaj… nie ma potrzeby pytać Boga dawnym sposobem ani też nie potrzeba, by przemawiał jeszcze i odpowiadał, jak wówczas. Dał nam bowiem swego Syna, który jest jedynym Jego Słowem (J 1,1) – bo nie posiada innego – i przez to jedno Słowo powiedział nam wszystko naraz. Taki też jest sens świadectwa, jakie daje św. Paweł Żydom…: „Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna” (Hbr 1,1-2)…

Dzisiaj zatem, jeśliby ktoś jeszcze pytał Boga albo pragnął od Niego jakichś widzeń czy objawień, postąpiłby nie tylko błędnie, lecz również obraziłby Boga, nie mając oczu utkwionych w Chrystusie całkowicie, bez pragnienia jakichś innych nowości. Mógłby wtedy Bóg powiedzieć: „Wszystko już powiedziałem przez Słowo, będące moim Synem i nie mam już innego słowa; czyż mogę ci więcej odpowiedzieć albo objawić coś więcej ponad to? Na Niego więc zwróć swe oczy, gdyż w Nim złożyłem wszystkie słowa i objawienia. Odnajdziesz w Nim o wiele więcej niż to, czego pragniesz i o co prosisz… Powiedziałem niegdyś na Górze Tabor, zstępując na Niego z Duchem moim: ‘Ten jest Syn mój miły, w którym dobrze upodobałem sobie: Jego słuchajcie’ (Mt 17,5). Od tej chwili odjąłem niejako rękę od wszelkiego nauczania i odpowiadania, zdając wszystko na Niego… Jego słuchajcie, bo ja już nie mam do objawienia więcej wiary ani do ogłoszenia więcej prawdy. To, co mówiłem dawniej, było obietnicą Chrystusa. Jeśli mnie zaś pytano, to w związku z nadzieją Jego przyjścia i z błaganiem o Niego. W Nim bowiem znaleźć miano wszelkie dobro, jak to widać z nauki Ewangelistów i Apostołów”.

******

Św. Floriana

1,18 / 10,27
Pomyśl, że jesteś na studiach, a wykładowcą twoim jest Jezus. To ważne zajęcia, z których zdajesz egzamin każdego dnia. Słuchaj uważnie, co Jezus mówi do ciebie dzisiaj.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii według świętego Jana
J 14, 21-26
Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje. Kto zaś Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował i objawię mu siebie». Rzekł do Niego Juda, ale nie Iskariota: «Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?» W odpowiedzi rzekł do niego Jezus: «Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać. Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich. A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca. To wam powiedziałem przebywając wśród was. A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem».My znamy i mamy przykazania. Niesiemy je czasem jak plecak, który nam ciąży, przeszkadza lub ogranicza. Szukamy okazji, by go na chwilę móc zdjąć i odpocząć, uwolnić się. Jezus zaprasza, by odczuć głębszy sens tych słów: Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten mnie miłuje.Chrystus wypowiada te słowa do uczniów, którzy są z Nim. Znają Go, odczuwają Jego wielkość i dobroć. Mówi, jak poznać Go jeszcze bardziej. Jest to poznanie przez miłość. Jezus pierwszy nas umiłował i wypełnił wszystko, co usłyszał od Ojca. Dziś Jezus zaprasza i ciebie do głębszej relacji z Sobą. Bóg, który jest Miłością, chce przebywać u ciebie. Warunkiem jest zaufanie do Niego i przyjęcie Jego słów. To staje się źródłem głębszej radości.

Teraz jest czas słuchania Jezusa, który mówi do ciebie i pokazuje nowe perspektywy, jak nowe wymiary wszechświata. Słuchaj jak dziecko, choćby to, co słyszysz nie mieściło się w twojej głowie. Duch Święty – On da zrozumienie słów usłyszanych teraz. Bóg, który jest Miłością, chce zamieszkać w twoim sercu, a nie w twojej głowie.

Pamiętaj – na studiach można podejść jeszcze raz do egzaminów i zaliczeń. W życiu nie można cofnąć czasu i rozpocząć wszystkiego od nowa. Proś Jezusa, aby dał ci świadomość zmieniającego się czasu i odpowiedzialności za każdy twój uczynek, słowo, myśl…

http://modlitwawdrodze.pl/home/
*****

Miłość a przykazania

Wprowadzenie do modlitwy na poniedziałek, 4 maja.

Tekst: J 14,21-26

Prośba: o łaskę doświadczenia miłości w kontekście zachowywania przykazań oraz o otwartość na działanie Ducha Świętego.

1. Miłość a przykazania. Jezus ukazuje sposób na miłowanie poprzez proste zachowywanie Jego przykazań. Każdy dzień jest szansą dla człowieka, aby przez konkretne czyny, postawy i słowa mógł kochać więcej lub też miłować mniej, przybliżać się do Ojca bardziej lub od Niego oddalać. Jakie przykazania stanowią dla mnie największe wyzwanie? Które ze słów Jezusa są dla mnie kontrowersyjne? Czego nie rozumiem w nauczaniu Ewangelii? Czy potrafię łączyć miłość z przykazaniami? Porozmawiam o tym z Jezusem.

2. Duch Święty przypomni wszystko. Jezus powiedział: „Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem”. Jezus wskazuje tu na odpowiedni czas przyjścia Ducha Świętego. Istotnym doświadczeniem jest tu otwartość serca, które będzie zdolne pójść za natchnieniem Ducha Świętego i powiedzieć, zrobić,  bądź powstrzymać się od jakiegoś działania. Jakie pamiętam chwile w swoim życiu, kiedy to Duch Święty, korzystając z wiedzy, którą nabyłem(am) do tej pory, przemawiał przeze mnie? Jaki był tego efekt w moim otoczeniu?

http://e-dr.jezuici.pl/milosc-a-przykazania/

*****

Na dobranoc i dzień dobry – J 19, 25-27

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. 9eorge / flickr.com / CC BY-ND 2.0)

Ostatnie słowo pocieszenia…

 

Testament z krzyża
Obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.

 

Opowiadanie pt. “Testament matki”
Na Litwie żyła uboga wdowa, Danuta Puotkalis. Pracowała ciężko na utrzymanie pięciorga dzieci. Nie spodziewała się, że wkrótce miała opuścić ten świat i zostawić je sierotami.
Zachorowała śmiertelnie i widząc zbliżający się koniec życia, poprosiła aby posłano po notariusza. Zdziwieni sąsiedzi pomyśleli, że postradała zmysły, nie miała bowiem majątku i nie było co zapisywać w testamencie. Chora jednak twierdziła, że ma wielkie skarby, które musi rozdzielić między swoje dzieci.

 

Posłano mimo wszystko po rejenta, a kiedy przybył, wdowa podyktowała mu następujący testament: “Zostawiam was kochane dzieci sierotami, ale jestem spokojna o waszą przyszłość, bo zapisuję wam wielkie skarby. Jest was pięcioro. A moje skarby to pięć ran Ukrzyżowanego Zbawiciela. Są moje, bo za mnie wycierpiał je Pan Jezus. Wam – mówiła do najstarszych córek – zapisuję rany Rąk Zbawiciela. Jako sieroty musicie ciężko pracować na kawałek chleba. Starając się o utrzymanie ziemskiego życia, nie zapominajcie o niebie, a wtedy rany Rąk Chrystusa osłaniać was będą i błogosławić. Wam – zwróciła się do młodszych – zapisuję rany Nóg Zbawiciela. Jako sieroty będziecie tułać się po świecie. Pamiętajcie jednak, aby nigdy nie schodzić z drogi Krzyża świętego. Jego, którą Nogi Chrystusa wam wskazały. Rany Najświętsze bronić i strzec was będą. Tobie, jedyny synu – zapisuję ranę Serca Jezusowego, boś najmłodszy i najbardziej potrzebujesz opieki Boga.”

 

Nigdy dotąd nie spisano za panowania cara Aleksandra podobnego testamentu. Wieść o dziwnym testamencie rozeszła się lotem błyskawicy wśród ludzi. Osierocone dzieci szybko znalazły przybrane rodziny.

 

Refleksja
Każdy z nas ma coś do powiedzenia, ale czy wielu z nas zastanawiało się jakie będą nasze ostatnie słowa przed odejściem z tego świata? Czy wyrażałyby one wdzięczność i radość za całe swoje życie, czy też byłyby to słowa zgorzknienia i smutku wspomnień przeszłości? Przez całe nasze życie przygotowujemy się do naszego odejścia. Często nad tym nie reflektujemy, że kiedyś nastąpi ten moment odejścia z tego świata i że trzeba się do niego przygotować, aby zrobić ostateczny krok ku radości wiecznej…

 

Jezus wskazuje nam, że nawet w bardzo ciężkiej chwili swojego życia, jakim było ukrzyżowanie, potrafił pomyśleć o swoich najbliższych i tych bardzo mu ukochanych. Testament z krzyża ukazuje nam, że nawet w chwilach ogromnego bólu, zarówno psychicznego, duchowego, ale też i cielesnego, nie mamy myśleć tylko o sobie, ale także i tych, którzy są wokół nas. Jest to zdanie w pełni egzaminu naszego człowieczeństwa na ziemi…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dziś byłbyś wdzięczny Bogu za życie?
2. Czy zastanawiasz się co będzie po życiu na ziemi?
3. Czy masz poczucie “zdanego egzaminu z człowieczeństwa”?

 

I tak na koniec…
Czasami wydaje nam się, że mieszka w nas dwóch różnych ludzi. Jeden, który wszystko doskonale czyni i tego człowieka prezentujemy światu. Jest też i ten drugi, którego się wstydzimy, i tego ukrywamy. W każdym człowieku istnieje coś takiego jak wewnętrzny dysonans i niespójność. Każdy chciałby być dobry, a jedynie dokonuje czynów, których sam często nie rozumie.

 

Dlaczego tak jest? Dlatego, że człowiek nie jest Bogiem, nie jest też aniołem, ani jakąś nadistotą, a jedynie małym pielgrzymem w długiej, dalekiej drodze swojego życia. Własne słabości czynią go wyrozumiałym i łagodnym w stosunku do innych. Ktoś, kto jest bezkrytyczny wobec samego siebie, będzie twardy i niezdolny wczuć się w innych. Nie będzie umiał nikogo pocieszyć, dodać odwagi i wybaczyć. Szczęście i przyjaźń tkwią tam, gdzie ludzie są wrażliwi, łagodni i delikatni w słowach, i wzajemnie w kontaktach (Phil Bosmans)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,247,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-19-25-27.html
*****
https://youtu.be/GBC7443zLqE
*****
Modlitwa w drodze (logo)

 Modlitwa w drodze (logo)

Refleksja katolika

Dwukrotnie w niemal identycznych zdaniach słyszymy od Jezusa Jego zaproszenie do i zapewnienie o Miłości, które przekazuje On swoim uczniom podczas Mowy pożegnalnej przed wypełnieniem przez Siebie do końca misji powierzonej Mu przez Ojca. Ofiarowana Boża Miłość czeka nieustannie na odwzajemnienie ze strony człowieka, a Boży Syn podpowiada: Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać (J 14,23b). I nie potrzeba więcej, bo owo odwzajemnienie polega przede wszystkim na przyjęciu słów Jezusa i wypełnianiu ich całym swoim życiem. Wówczas i On i Ojciec objawią się nam i zaprzyjaźnią z nami. Bowiem nauka, którą głosi Jezus pochodzi od Boga Ojca.Zachowywać więc i wypełniać Boże przykazania przyjdzie nam niezwykle łatwo wówczas, gdy odwzajemnimy tę jedyną nieograniczoną niczym Bożą Miłość. Przez naszą wiarę w Jezusa, w Jego zbawcze dla nas działanie, potwierdzamy swoją miłość ku Bogu w Trójcy Świętej Jedynym. Tym zaś, który nas wydoskonali w Miłości, wszystkiego nauczy, jak zapewnia Jezus, jest Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w Moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem (J 14,26). I będzie oświecał każdego z nas osobiście, trafiając wprost do serca. Trzeba tylko słuchać Jego głosu w swoim wnętrzu i odpowiadać miłością na Miłość. Bo Miłość pokonuje wszelki strach i zamieszanie. Rodzi pokój w sercu. A Duch Święty działa w Kościele Chrystusowym, jako zesłany w imieniu Syna przez Ojca aż do drugiego, ostatecznego przyjścia Jezusa w chwale na ziemię w czasie Paruzji.
Po wniebowstąpieniu Nauczyciela, apostołowie wzmocnieni przez Ducha Świętego zesłanego z nieba przez Ojca, odważnie i gorliwie zajmują się szerzeniem Chrystusowej Ewangelii. Wzywając imienia Jezusa, Jego mocą (widząc wiarę w ich oczach) uzdrawiają chorych. Tak dzieje się w Listrze z paralitykiem od urodzenia. Miejscowa ludność razem ze swoim kapłanem widząc ten cud wpada w zachwyt i natychmiast w Pawle i Barnabie dostrzega swoich pogańskich bogów. Zamierzają nawet złożyć im ofiarę, czym wpędzają ich w wielkie zdenerwowanie. Do tego stopnia, że krzyczą do nich oburzeni: Ludzie, dlaczego to robicie! My także jesteśmy ludźmi, podobnie jak wy podlegamy cierpieniom. Nauczamy was, abyście odwrócili się od tych marności do Boga żywego, który stworzył niebo i ziemię, i morze, i wszystko, co w nich się znajduje. Pozwolił On w dawnych czasach, że każdy naród chodził własnymi drogami, ale nie przestawał dawać o sobie świadectwa czyniąc dobrze. Zsyłał wam deszcz z nieba i urodzajne lata, karmił was i radością napełniał wasze serca (Dz 14, 15-17). Dzięki tej szczególnej katechezie o Bogu jedynym, Żywym i Prawdziwym, Stwórcy wszystkiego, Bogu Izraela, który nie zapomina także o nich – poganach, udaje się Pawłowi powstrzymać i zażegnać ten niewątpliwy przejaw bałwochwalstwa. I może już słowami Psalmu wysławiać wielkość Boga prawdziwego:
Nie nam, Panie, nie nam,
lecz Twemu imieniu daj chwałę
za Twoją łaskawość i wierność!
Czemu mają mówić poganie:
A gdzież jest ich Bóg?
Nasz Bóg jest w niebie;
czyni wszystko, co zechce.
Ich bożki to srebro i złoto,
robota rąk ludzkich.
(Ps 115, 1-4)
Dobrym i pięknym przykładem oddpowiedzi na Miłość Bożą jest Patron dnia dzisiejszego, rzymski żołnierz, o imieniu Florian. Urodzony pod Wiedniem, dowódca oddziału wojska stacjonującego w Laureaku nad rzeka Enns. Chociaż przyszło mu żyć w czasach nasilonych prześladowań chrześcijan przez cesarzy Dioklecjana i Maxymiliana, nigdy nie taił, że jest przede wszystkim rycerzem Chrystusa. Za to zaś, że nie chciał oddać czci cesarskim bogom, bardzo długo i okrutnie ostrymi żelaznymi hakami był biczowany. A potem z uwiązanym do szyi kamieniem wrzucony do rzeki. W czasie tych tortur, jak głosi legenda, miał powiedzieć: „Jezus Chrystus mnie wzmocni i uzna za godnego tej łaski, iż Zań cierpieć mi wolno.” Ciało męczennika za wiarę, woda wyniosła na brzeg. We śnie ujrzała je pobożna niewiasta o imieniu Waleria. Znaleziono go wiec i pochowano. A na grobie (zwyczajem pierwszych chrześcijan) zbudowano kaplicę i wystawiono potem klasztor Benedyktynów. Za sprawą króla Kazimierza II Sprawiedliwego w XII wieku po wyrażeniu zgody przez papieża Lucjana III, sprowadzono relikwie św. Floriana do Polski. I jak głoszą kroniki, lud polski doznawał obrony za jego przyczyną od ognia, dlatego też wybrano go Patronem Straży Pożarnej, ale także hutników, metalowców i kominiarzy.
Osobiście z wielkim sentymentem wspominam każdego roku czwarty dzień maja, gdyż, św. Florian patronuje (teraz już w niebie) mojemu śp. dziadkowi Florkowi, który bardzo długo, bo ponad 91 lat żył na tym świecie. Z czego ostatnie 11 lat (odkąd owdowiał) mieszkaliśmy pod jednym dachem. Potwierdzał w całej rozciągłości, że godzien był nosić jego imię. Kiedy tylko pojawiały się jakieś zapalne sytuacje, o jakie nietrudno w wielopokoleniowej rodzinie, swoim poczuciem humoru gasił niejeden „pożar”. Dziękuje Dziadku. Wieczne odpoczywanie racz Ci dać Panie…
Dziękuję Ci Jezu, za Kościół, który dzięki Twojej męce, śmierci, a także zmartwychwstaniu, tworzymy wszyscy żyjący dziś grzeszni, ale i przez pokolenia święci, oglądający już Twoją chwałę w Królestwie Bożym. Pozwalasz mi wzrastać w miłości ku Tobie i pracować nad własną świętością. Wszak do niej Bóg Ojciec mnie stworzył i powołał. Amen!
Bogumiła Lech-Pallach, Gdynia
bogumila.lech@wp.pl
***
Z ‘Roczników Królestwa Polskiego’ Jana Długosza
(księga VI)
Za zmiłowaniem Bożym przybył Polsce nowy orędownik i opiekun

Papież Lucjusz III, chcąc się przychylić do ciągłych próśb księcia i monarchy polskiego, Kazimierza, których już łaskawie wysłuchał jego poprzednik, Aleksander III, postanawia dać wymienionemu księciu i katedrze krakowskiej ciało niezwykłego męczennika, świętego Floriana. Na większą cześć zarówno świętego, jak Polaków, posłał kości świętego ciała księciu polskiemu Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez biskupa Modeny, Idziego. Ten przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa dwudziestego siódmego października, został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak powszechnej radości i wesela przez księcia Kazimierza, biskupa krakowskiego Gedeona, wszystkie bez wyjątku stany i klasztory, które wyszły naprzeciw niego siedem mil.

Wszyscy cieszyli się, że Polakom za zmiłowaniem Bożym przybył nowy orędownik i opiekun i że katedra krakowska nabrała nowego blasku przez złożenie w niej ciała sławnego męczennika. Do niej bowiem wniesiono w tłumnej procesji ludu wymienione ciało i tam je złożono, a przez ten zaszczytny depozyt rozeszła się daleko i szeroko jej chwała.

Na cześć zaś świętego męczennika biskup krakowski Gedeon zbudował dla niego poza murami Krakowa z wielkim nakładem kosztów kościół kunsztownej roboty, który dzięki łaskawości Bożej przetrwał dotąd. Biskupa zaś Modeny, Idziego, obdarowanego hojnie przez księcia Kazimierza i biskupa krakowskiego Gedeona odprawiono do Rzymu. Od tego czasu zaczęli Polacy, zarówno rycerze, jak mieszczanie i wieśniacy, na cześć i pamiątkę św. Floriana nadawać na chrzcie to imię swoim synom.

***

Człowiek pyta:

Cóż jest cięższego nad ołów? A jak mu na imię? Głupi.
Syr 22,14

***

Wielkość Boga,  Syr 18

1 Ten, co żyje wiecznie, stworzył wszystko bez wyjątku,
2 Sam tylko Pan uznany będzie za sprawiedliwego
3 (rkp: 2b) i prócz Niego nie ma innego. (rkp: Dłonią swej ręki rządzi On światem i wszystko słucha Jego woli, bo On sam przez swą potęgę jest królem wszystkich rzeczy, oddzielając w nich rzeczy święte od nieświętych.)
4 Nikt nie potrafi opisać Jego czynów, a któż będzie mógł zbadać Jego wspaniałe dzieła?
5 Któż zdoła zmierzyć potęgę Jego wielkości i któż potrafi dokładnie opowiedzieć dzieła Jego miłosierdzia?
6 Nie ma tu nic do zmniejszenia ani do dodania, ani nie można zbadać cudownych dzieł Pańskich.
7 Kiedy człowiek myśli, że skończył, to nawet nie rozpoczął, a kiedy się zatrzyma, nie wie, co robić dalej.

Nicość człowieka, Syr 18

8 Kimże jest człowiek i jakież jest jego znaczenie? Cóż jest jego dobrem i cóż złem jego?
9 Liczba dni człowieka – jeśli wiek jego jest długi – dosięga stu lat.
10 Jak kropla wody zaczerpnięta z morza lub ziarnko piasku, tak jest [tych] trochę lat wobec dnia wieczności.
11 Dlatego Pan cierpliwy jest dla ludzi i wylał na nich swoje miłosierdzie.
12 Zobaczył On i wie, że koniec ich godny litości i dlatego pomnożył swoje przebaczenie.
13 Miłosierdzie człowieka – nad jego bliźnim, a miłosierdzie Pana – nad całą ludzkością: On karci, wychowuje, poucza i zawraca jak pasterz swoją trzodę.
14 Lituje się nad tymi, którzy przyjmują Jego pouczenie i którzy się spieszą do Jego przykazań.

Sposób dawania jałmużny, Syr 18

15 Synu, do dobrych uczynków nie dodawaj przygany ani przykrego słowa do każdego daru.
16 Czyż upału nie łagodzi rosa? Tak lepsze jest słowo niż podarunek.
17 Oto, czy nie jest lepsze słowo niż dobry datek? A jedno z drugim [łączy się] u człowieka życzliwego.
18 Nierozumny zaś robi wymówki niezgodnie z miłością, a dar zazdrosnego wyciska łzy z oczu.

Należy mądrze przewidywać, Syr 18

19 Ucz się, zanim ci przyjdzie przemawiać, i miej staranie o siebie, zanim zasłabniesz.
20 Zanim sąd wydasz, zbadaj siebie samego, a w godzinę obrachunku znajdziesz przebaczenie.
21 Nim wpadniesz w chorobę, upokórz się, a gdy zgrzeszysz, daj dowód nawrócenia!
22 Niech ci nic nie stanie na przeszkodzie, by wykonać ślub w należnym czasie, ani nie czekaj aż do śmierci, by z długów się uiścić.
23 Zanim złożysz ślub, przygotuj siebie, a nie bądź jak człowiek, który Pana wystawia na próbę.
24 Pamiętaj o gniewie Jego w dniach ostatnich, o chwili pomsty, gdy odwróci oblicze.
25 Pamiętaj o chwili głodu, gdy jesteś w obfitości, o biedzie i niedostatku – w dniach pomyślności.
26 Od rana do wieczora okoliczności się zmieniają i wszystko prędko biegnie przed Panem.
27 Człowiek mądry we wszystkim zachowa ostrożność, a w dniach, kiedy grzechy panują, powstrzyma się od błędu.
28 Każdy rozumny uzna mądrość, a temu, kto ją znalazł, wyrazi uznanie.
29 Rozumni w mowach sami jako mędrcy wystąpią i niby deszcz wyleją przysłowia doskonałe.

Opanowanie samego siebie, Syr 18 i 19

30 Nie idź za twymi namiętnościami: powstrzymaj się od pożądań!
31 Jeżeli pozwolisz duszy swej na upodobanie w namiętnościach, uczynisz z siebie pośmiewisko dla twych nieprzyjaciół.
32 Nie miej upodobania w życiu wystawnym, abyś się nie uwikłał w jego wydatki.
33 Nie czyń się biednym, urządzając uczty za pożyczone pieniądze, gdy nie masz nic w kieszeni.
1 Robotnik pijak nie wzbogaci się, a kto ma za nic małe rzeczy, wnet podupadnie.
2 Wino i kobiety wykoleją mądrych, a kto przylgnie do nierządnic, będzie bardziej bezwstydny;
3 padnie łupem zgnilizny i robaków i zatraci się dusza zuchwała.

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

******

Refleksja maryjna

 Maryja nauczycielką słuchania

Maryja stawia mnie przede wszystkim przed swoim słuchaniem Słowa, które zostało do Niej skierowane. Tym sposobem zaprasza mnie do odpowiedzi na pytanie: W jaki sposób słucham Słowa? Gdzie go słucham i czy naprawdę jestem przygotowany do słuchania go? Jej odpowiedź na Słowo, Jej przyjęcie Słowa pomaga mi zrozumieć, na ile umiem powiedzieć “tak” i dlaczego nie umiem powiedzieć “tak”. Proszę Ją: “Maryjo pomóż mi powiedzieć “tak” całym moim sercem, całym moim życiem. Pomóż mi powiedzieć “tak”, aby otworzyły się wszystkie drzwi tego domu; wchodź, wchodź w każdy fragment mojego życia!” Maryja, która pozwala rozwijać się Jezusowi i nosi Go w sobie, pomaga mi zrozumieć, jak ja pozwalam rozwijać się Panu przez modlitwę, ćwiczenia duchowe, a przede wszystkim rozważanie moich doświadczeń, w których mogę rozpoznać Jezusa w sposób bardzo konkretny. W ten sposób życie duchowe staje się dla mnie metodą rozwijania się Jezusa we mnie, jest to bardzo poważny krok. Maryja daje Jezusa światu, tak ja daję Jezusa światu. Maryja, choć podarowała Go światu, musi go opuścić. Ja również często doświadczyłem, że dzięki mnie inni otrzymują łaskę i spotykają Jezusa, choć ja nawet tego nie zauważałem. Tutaj napotykam ogromne zubożenie: Bóg używa nas jako łączników, przemawia przez nas, podnosi wartość naszych darów w oczach innych. Całe nasze życie zamyka się w słuchaniu, mówieniu “tak”, przyjmowaniu i pozwoleniu na rozwijanie się Jezusa i noszenie Go w sobie.

E. Barrette


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

****************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

4 MAJA

*********

Święty Florian, żołnierz, męczennik
Święty Florian Według żywotu z VIII w., Florian z Lauriacum urodził się ok. 250 roku w Zeiselmauer (Dolna Austria). W młodym wieku został dowódcą wojsk rzymskich, stacjonujących w Mantem, w pobliżu Krems (obecnie w północno-wschodniej Austrii). Podczas prześladowania chrześcijan przez Dioklecjana został aresztowany wraz z 40 żołnierzami i przymuszony do złożenia ofiary bogom. Wobec stanowczej odmowy wychłostano go i poddano torturom. Przywiedziono go do obozu rzymskiego w Lorch koło Wiednia. Namiestnik prowincji, Akwilin, starał się groźbami i obietnicami zmusić oficera rzymskiego do odstępstwa od wiary. Kiedy jednak te zawiodły, kazał go biczować, potem szarpać jego ciało żelaznymi hakami, wreszcie uwiązano kamień u jego szyi i zatopiono go w rzece Enns. Miało się to stać 4 maja 304 roku. Jego ciało odnalazła Waleria i ze czcią je pochowała. Nad jego grobem wystawiono z czasem klasztor i kościół benedyktynów, objęty potem przez kanoników laterańskich. Do dnia dzisiejszego St. Florian jest ośrodkiem życia religijnego w Górnej Austrii. Św. Florian jest patronem archidiecezji wiedeńskiej.
W roku 1184 na prośbę księcia Kazimierza Sprawiedliwego, syna Bolesława Krzywoustego, Kraków otrzymał znaczną część relikwii św. Floriana. W delegacji odbierającej relikwie miał się znajdować także bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski. Ku ich czci wystawiono w dzielnicy miasta, zwanej Kleparzem, okazałą świątynię. Kiedy w 1528 r. pożar strawił tę część Krakowa, ocalała jedynie ta świątynia. Odtąd zaczęto św. Floriana czcić w całej Polsce jako patrona podczas klęsk pożaru, powodzi i sztormów. Kraków jeszcze dzisiaj obchodzi pamiątkę św. Floriana jako święto. Florian jest patronem Austrii i Bolonii oraz Chorzowa; ponadto hutników, strażaków i kominiarzy, a także garncarzy i piekarzy. W Warszawie pod wezwaniem św. Floriana jest katedra warszawsko-praska.

W ikonografii św. Florian przedstawiany jest jako gaszący pożar oficer rzymski z naczyniem. Czasami jako książę. Bywa, że w ręku trzyma chorągiew. Jego atrybutami są: kamień młyński u szyi, kolczuga, krzyż, czerwony i biały krzyż, miecz, palma męczeńska, płonący dom, orzeł, tarcza, zbroja.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-04a.php3

*****

Patron strażaków

ALBRECHT ALTDORFER

“Męczeństwo świętego Floriana”, olej na desce, około 1530,
Galeria Uffizi, Florencja

 

Powiększenie Tłum ludzi tłoczy się na moście. W tej ciżbie naszą uwagę zwraca jednak nie człowiek, a… kamień. Ogromny, okrągły, biały kamień młyński, przywiązany łańcuchem do szyi młodego człowieka klęczącego na moście. Nie ma wątpliwości, to egzekucja. Młody człowiek za chwilę zostanie zrzucony do rzeki. To święty Florian, patron strażaków.

Święty Florian największym kultem cieszył się zawsze w Europie Środkowej. Zapewne dlatego że był jednym z nielicznych starożytnych świętych mieszkających w tej części świata. Był Rzymianinem, według tradycji żołnierzem w prowincji Noricum, na ziemiach dzisiejszej Austrii. Zginął 4 maja 304 roku. Padł ofiarą prześladowań chrześcijan w czasach cesarza Dioklecjana.

Florian pełnił służbę w Lauriacum (dziś Lorch) w Austrii. Był chrześcijaninem, ale jego zwierzchnik, prefekt Aquilinus, chciał go uchronić przed prześladowaniami. Florian wstawił się jednak za współwyznawcami. Wówczas go aresztowano. Mógł uniknąć śmierci, gdyby wyrzekł się Chrystusa i złożył ofiarę pogańskim bogom. Zdecydowanie odmówił.

Floriana skazano na karę śmierci przez utopienie w rzece Anizie (dziś Enns). Potem często na obrazach i rzeźbach przedstawiano go z wodą. Zapewne dlatego został patronem strażaków.

W średniowieczu w okolicach miejsca jego śmierci powstał kościół i klasztor, najpierw benedyktynów, a potem kanoników laterańskich. Na początku XVI wieku jednym z artystów tworzących dla tego klasztoru był Albrecht Altdorfer. Namalował cykl scen z życia świętego Floriana. Do dziś zachowało się siedem z nich: trzy znajdują się w muzeum w Norymberdze, dwie we Florencji, po jednej w Bernie i Pradze

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 17 – 29 kwietnia 2007r.

*******

Św. Florianie!
Naprawdę jesteś tak bardzo odważny?

Ks. Antoni Tatara

 

Nie będę ukrywał, że jest mi trochę niezręcznie mówić o sobie samym, a szczególnie o mojej odwadze. W moich czasach raczej się o niej nie mówiło, lecz dawało się jej świadectwo. Ja zaś przede wszystkim jestem człowiekiem głęboko wierzącym. Należę do pokolenia chrześcijan pierwszych wieków. Żyłem bowiem na przełomie III i IV stulecia.

Jako rzymski oficer i urzędnik poniosłem męczeńską śmierć za panowania cesarza Dioklecjana, niosąc pocieszenie i otuchę legionistom, którzy nie chcieli odstąpić od wiary chrześcijańskiej. Utopiono mnie w jednej z austriackich rzek, przywiązując mi kamień do szyi. Wcześniej byłem okrutnie torturowany. Oddałem więc życie za wiarę. Dlatego też moja odwaga bierze się tylko i wyłącznie z wiary w ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Jezusa.

Samo moje imię nie sugeruje męstwa. Pochodzi ono bowiem od łacińskiego słowa flos, floris i oznacza po prostu kwiat. A zatem oznacza osobę, która długo znajduje się w kwitnącym wieku. Dokładnie za taką osobę się uważam, gdyż pamięć o mnie nie zaginęła. Żyję przecież dla tych, którym patronuję. A jest ich wielu. Są nimi nie tylko moi imiennicy. Jestem patronem ludzi troszczących się o życie i mienie innych, jak również tych, których zawód wiąże się z ogniem. Opiekuję się więc przede wszystkim strażakami i hutnikami.

Od XII wieku moje relikwie spoczywają w Krakowie. Od tego też czasu opiekuję się szczególnie tym miastem, chroniąc je od wszelkich kataklizmów. Stąd też w Polsce najczęściej przedstawia się mnie w sztuce jako rzymskiego dowódcę z naczyniem z wodą, który gasi ogień w czasie pożarów domów i kościołów. Czasem trzymam chorągiew. Niekiedy mam uwieszony na szyi młyński kamień (symbol mojego męczeństwa).

Mogę jeszcze dodać na swój temat, że jestem osobą twórczą i sprawiedliwą. Z pewnością – szczególnie w dzisiejszych czasach – mogę stanowić wzór człowieka wiernego swoim przekonaniom. Jestem też przykładem wierności wyznawanej wiary.

Powrócę na koniec do pytania, które mi postawiłeś. Odpowiem na nie słowami św. Pawła. “Umiem cierpieć biedę, umiem i obfitować. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, obfitować i doznawać niedostatku. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,12-13).

Życzę więc wszystkim chrześcijanom takiej odwagi, która wypływa z głębokiej wiary w Jezusa, który żyje i jest obecny pośród swoich wyznawców.

Z wyrazami szacunku – św. Florian

Tygodnik “niedziela” Nr 18 – 30 kwietnia 2006r.

**************************************

Święty Józef Maria Rubio Peralta, prezbiter
Święty Józef Maria Rubio Józef Maria Rubio Peralta urodził się w 1864 r. w wiosce Dalías koło Almerii (Hiszpania). Pochodził z chłopskiej rodziny. Był najstarszym z dwunastki dzieci Francisca i Mercedes. Jego dziadek ze strony matki powiedział kiedyś o nim: “Ja umrę, lecz ten, kto będzie żył, zobaczy, że to dziecko zostanie wielkim człowiekiem i wiele uczyni dla Boga”.
Józef naukę początkowo pobierał w szkole w rodzinnej wiosce, a po lekcjach chętnie czytał żywoty świętych. Gdy miał dziesięć lat, jego wujek kanonik zabrał go do szkoły średniej w stolicy. Szybko jednak zorientowawszy się, że chłopiec ma powołanie do kapłaństwa, przeniósł go do seminarium diecezjalnego w Almerii.
W 1879 r. Józef Maria przeniósł się do seminarium w Grenadzie. Studiował tam filozofię, teologię i prawo kanoniczne. Kanonik Joaquin Torres zwrócił uwagę na zdolnego studenta i wyjeżdżając do Madrytu w 1887 r. zabrał go ze sobą i zapisał do tamtejszego seminarium diecezjalnego. Już 24 września tego samego roku Józef Maria otrzymał święcenia kapłańskie.
W pierwszej parafii Chinchón, do której został posłany 1 listopada 1887 r. jako wikariusz, w ciągu zaledwie dziewięciu miesięcy zyskał sobie opinię świętego. Zawsze przed świtem udawał się do kościoła na modlitwę. Chętnie też uczył katechizmu dzieci. Wszyscy podziwiali jego surowy i pełen wyrzeczeń tryb życia; cechowało go miłosierdzie wobec chorych i biednych, dzielił się z innymi tym, co posiadał.
W tym czasie kontynuował studia w Toledo. W 1888 r. uzyskał licencjat z teologii, a w 1897 r. – z prawa kanonicznego.
24 września 1889 r. mianowano go administratorem parafii Estremera w Madrycie. Został też profesorem łaciny, filozofii i teologii pastoralnej w madryckim seminarium oraz notariuszem diecezjalnym. Jednocześnie przez trzynaście lat był kapelanem bernardynek. Uchodził za znakomitego spowiednika. Jakby mało było mu tych wszystkich funkcji, uczył religii ubogie dzieci w szkołach niedzielnych, opiekował się kloszardami, a także prowadził rekolekcje. Często spędzał noce na modlitwie. Ci, którzy widzieli go odprawiającego Mszę św., mówili, że “sprawia wrażenie, jakby z kimś rozmawiał”.
W tym czasie był kapłanem diecezjalnym, ale jak sam mówił – “jezuitą z zamiłowania”. Dlatego 11 października 1906 r. wstąpił do nowicjatu jezuitów w Grenadzie. Pierwsze śluby zakonne złożył dwa lata później, a przez następny rok przebywając w Grenadzie pogłębiał wykształcenie teologiczne. W tym czasie głosił misje ludowe i rekolekcje. Potem przeniósł się do Sewilli, kierował tam wieloma grupami: Sodalicją Mariańską Młodzieży, Wynagradzającą Wspólnotą Żołnierzy, Apostolstwem Modlitwy, Konferencjami św. Wincentego a Paulo, a także szkołą wieczorową dla robotników. Nie stronił też od posługi w konfesjonale, a dla członków Nocnej Adoracji wygłaszał chętnie płomienne kazania. Zanim w Madrycie 2 lutego 1917 r. złożył wieczyste śluby zakonne, przebywał jeszcze w Manresie w pobliżu Barcelony. Po ślubach wieczystych Madryt stał się jego domem; Józef mieszkał przy calle de la Flor.
Dewiza ojca Rubio brzmiała: “Czynić to, czego Bóg pragnie, i pragnąć tego, co Bóg czyni”, a sposób postępowania z ludźmi charakteryzuje żartobliwe powiedzenie św. Franciszka Salezego, które o. Rubio uczynił także swoim: “Więcej much złapać można dzięki kropli miodu niż za pomocą beczki octu”. Pewnie dlatego ludzie garnęli się do niego. Jego charakterystyczna postać w sutannie, z lekko pochyloną głową, była wszystkim znana, tak jak i jego dobroć. Ponieważ żył zgodnie z tym, co głosił, a jego kazania były wolne od retoryki, wierni chętnie go słuchali. Organizował i głosił liczne misje ludowe w małych miejscowościach wokół Madrytu. Spotkały go jednak nieprzyjemności, gdy próbował założyć stowarzyszenie “uczniów św. Jana”. Został wtedy poddany kontroli policyjnej, gdyż zarzucano mu tworzenie nowego zgromadzenia zakonnego. Z tego powodu przełożeni jezuitów zabronili mu tej działalności. Pogodził się z tą decyzją, mówiąc: “Nie pragnę niczego innego, jak tylko pełnić najświętszą wolę Bożą”.
Józef Maria pełnił swą posługę duszpasterską w najuboższych dzielnicach Madrytu, w szczególności w La Ventilla, wśród robotników. Zachęcał również do utworzenia “tajnej ligi” osób żyjących w świecie i dążących do doskonałości; propagował tym samym formę konsekracji, która potem przerodziła się w instytuty świeckie. Wychował wielu chrześcijan, z których niektórzy ponieśli potem śmierć męczeńską w czasie prześladowań religijnych w Hiszpanii.
Był charyzmatycznym kaznodzieją, znakomitym kierownikiem duchowym i spowiednikiem. Aby się u niego wyspowiadać, czekano w wielogodzinnych kolejkach. Przy tym nikogo nie wyróżniał, traktował jednakowo arystokratów i biedaków. Był mistykiem, miał dar prorokowania i bilokacji. Zdarzało się, że był o tej samej porze w konfesjonale i z wizytą u chorego. Ponadto słyszał na odległość wołanie o pomoc, a nawet prośbę umierającej matki, by wyspowiadać jej niewierzącego syna.
Pewnego dnia w okresie karnawału grupa dowcipnisiów wezwała go do domu publicznego, ażeby udzielił choremu sakramentu ostatniego namaszczenia. Jeden z nich leżał w łóżku i udawał umierającego. Pozostali, rozbawieni, chcieli sfotografować tę scenę. Oniemieli jednak ze zdziwienia, gdy po przyjściu o. Rubio okazało się, że “chory” naprawdę nie żyje. Wydarzenie to wywarło tak wielkie wrażenie, że dwie osoby z owej grupy wkrótce wstąpiły do zakonu.
Józef Maria wiedział, czym są okresy Bożej oschłości i tymi słowami zachęcał do trwania przy Panu w tym trudnym czasie: “Wystarczy samo milczenie. Chociażbyś odczuwał, że twoje serce jest nie wiem jak puste i oschłe, a nawet gdyby cię z tego powodu ogarniały pokusy i niepokój się zakradał, niczego się nie lękaj i trwaj w swojej własnej adoracji, bo to wystarczy i trzeba to uznać za wspaniały czyn w oczach Bożych”.
Pod koniec kwietnia 1929 r. przełożeni, ze względu na osłabienie spowodowane nadmiarem pracy i chorobą, przenieśli go do nowicjatu w Aranjuez, aby wypoczął. Po trzech dniach pobytu powiedział: “Panie, jeśli chcesz mnie zabrać teraz, jestem gotowy”. 2 maja 1929 r. pożegnał się z bliskimi, siedząc w fotelu, powiedział: “Teraz odchodzę” i zmarł na atak serca. W całym Madrycie mówiono: “Umarł święty!” Tysiące osób wzięło udział w jego pogrzebie. Jego doczesne szczątki zostały złożone na cmentarzu należącym do domu nowicjatu. W 1953 r. przeniesiono je do nowego Domu Profesów w Madrycie.
Beatyfikacji Józefa Marii Rubio dokonał św. Jan Paweł II 6 października 1985 r. w Rzymie, a kanonizował go 4 maja 2003 r. w Madrycie.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-04b.php3
Z pism św. Józefa Marii Rubio, prezbitera
(Escritos del P. José María Rubio.
Apostolado de la Prensa, Madrid 1932, ss. 159-160)

Naprawdę starasz się oddać cześć Bogu? To najpierw uznaj swoją słabość, bo nawet najpiękniejszy sposób oddawania czci Bogu ode mnie samego się zaczyna, jeżeli mianowicie wiem, że jestem mały, bez większego znaczenia i biedny… W tym przecież najpiękniej się ujawnia to, że pokora to prawda, bo nigdy nie jaśnieje czystsza prawda, jak wtedy, gdy uznajemy swoją własną nicość: dlaczego istniejemy i czym jesteśmy… Nie wystarczy jednak uznać, że jesteśmy tak mali, trzeba nam jeszcze uznać, że Bóg jest wielki. W tej świętej cząsteczce kryje się cała Jego wszechmoc, cała Jego mądrość, cała dobroć Jezusa Chrystusa, bo przecież jest w niej Jego żywe Serce, to samo, które jest w niebie. Jeżeli w taki sposób cześć oddajemy, oddajemy cześć w duchu i prawdzie.
A kiedy już oddamy cześć, trzeba nam otworzyć serce dla innych uczuć, dobrze bowiem wiecie, że zgodnie z nauczaniem Ewangelii różne są formy oddawania czci, a wyrażamy je zarówno przez głęboki ukłon ciała, jak przez milczenie wewnętrzne. Czasami takiemu oddawaniu czci towarzyszą łzy, jęki, a także wzdychania, bywa też, że się dołączają słowa prośby, które są wyrazem tego, co się w duszy dzieje. Te wszystkie odmiany oddawania czci Jezusowi ukrytemu w Najświętszym Sakramencie są tak mocne, że czasami umysł niczego innego czynić nie potrafi, jak tylko się pochylić przed Jezusem.
Zapyta mnie ktoś: “A co mam robić, jeżeli nic mi nie przychodzi na myśl takiego, co mógłbym powiedzieć?” Wystarczy, że cześć oddajesz i że masz nadzieję. “No dobrze, ale nie wiem, co mam powiedzieć”. Proszę cię, nie bądź z tego powodu smutny! Wystarczy samo milczenie. Chociażbyś odczuwał, że twoje serce jest nie wiem jak puste i oschłe, a nawet gdyby cię z tego powodu ogarniały pokusy i niepokój się zakradał, niczego się nie lękaj i trwaj w swojej własnej adoracji, bo to wystarczy i trzeba to uznać za wspaniały czyn w oczach Bożych. Jeżeli jednak po tym wszystkim zrodzi się w tobie jakieś głębsze uczucie w obliczu Boga, jeżeli zapragniesz cięższych ofiar dla Pana Boga, pielęgnuj te uczucia, które Duch Święty w tobie wzbudza, i zebrane w jedno przedstaw je Jezusowi. I oby to było najważniejszym powodem naszej codziennej modlitwy.
Autor: św. Józef Maria Rubio, prezbiter
Źródło: Escritos del P. Jose Maria Rubio. Apostolado de la Prensa, Madrid 1932, ss. 159-160
Temat:
Dział LG: Teksty własne – Maj
Obchód: 04.05. – św. Józefa Marii Rubio, prezbitera (SJ)
Strony: Teksty własne polskich prowincji Towarzystwa Jezusowego – s. 23

*********

Jan Paweł II

Świadkowie zmartwychwstałego Chrystusa

4 maja 2003 — Madryt. Msza św. i kanonizacja pięciorga błogosławionych

W III Niedzielę Wielkanocną, 4 maja, na placu Kolumba w Madrycie Jan Paweł II odprawił Mszę św. i kanonizował pięcioro Hiszpanów: ks. Piotra Povedę Castroverdego, o. Józefa Marię Rubia y Peraltę SJ, s. Genowefę Torres Morales, s. Anielę od Krzyża, s. Marię Maravillas od Jezusa. W homilii Papież wezwał wszystkich katolików Hiszpanii do naśladowania przykładu życia nowych świętych i do wierności Chrystusowi. «Nie wyrzekajcie się waszych korzeni chrześcijańskich! — powiedział. — Jedynie dzięki temu będziecie zdolni ofiarować światu i Europie kulturowe bogactwo waszych dziejów».

1. «Bądźcie świadkami mojego zmartwychwstania» (por. Łk 24, 46-48) — mówi Jezus do swoich apostołów w odczytanej przed chwilą Ewangelii. Ta trudna i wymagająca misja zostaje powierzona ludziom, którzy nie mają jeszcze odwagi pokazać się publicznie i boją się, by ich nie rozpoznano jako uczniów Nazarejczyka. Mimo to w pierwszym czytaniu jest mowa o Piotrze, który po otrzymaniu Ducha Świętego w dniu Pięćdziesiątnicy ma odwagę głosić ludowi zmartwychwstanie oraz wzywać do skruchy i nawrócenia.

Od tamtego czasu dzięki mocy Ducha Świętego Kościół wciąż głosi tę nadzwyczajną prawdę wszystkim ludziom każdej epoki. Także Następca Piotra, pielgrzym na ziemi hiszpańskiej, powtarza: Hiszpanio, pomna swego odważnego dzieła ewangelizacji w przeszłości — bądź także i dzisiaj świadkiem Jezusa Chrystusa zmartwychwstałego!

2. Pozdrawiam serdecznie cały Lud Boży, który przybył tu z różnych regionów kraju, by uczestniczyć w tej uroczystej Mszy św. Z wdzięcznością i szacunkiem pozdrawiam Ich Królewskie Wysokości oraz rodzinę królewską. Dziękuję serdecznie za miłe słowa kard. Antoniowi Marii Roucowi Vareli, arcybiskupowi Madrytu. Pozdrawiam hiszpańskich kardynałów i biskupów, kapłanów i osoby konsekrowane; z całego serca pozdrawiam także członków zgromadzeń związanych z nowymi świętymi.

W sposób szczególny dziękuję za obecność premierowi rządu oraz przewodniczącym wspólnot autonomicznych, jak również władzom lokalnym za skuteczną współpracę w realizacji poszczególnych spotkań w ramach tej wizyty.

3. Nowi święci jawią się nam dzisiaj jako prawdziwi uczniowie Pana oraz świadkowie Jego zmartwychwstania.

Św. Piotr Poveda, który rozumiał, jak ważną funkcję społeczną ma wychowanie, wypełniał ważne zadania humanitarne i wychowawcze pośród ludzi zepchniętych na margines i potrzebujących. Był mistrzem modlitwy i nauczycielem życia chrześcijańskiego, ukazywał relacje między wiarą i nauką, przekonany, że chrześcijanie powinni wnosić wartości i konkretny wkład w budowę świata bardziej sprawiedliwego i solidarnego. Uwieńczył swe życie koroną męczeństwa.

Św. Józef Maria Rubio przeżywał swe kapłaństwo najpierw jako ksiądz diecezjalny, a następnie jako jezuita. Oddał się bez reszty apostolstwu słowa i sakramentów, spędzał wiele godzin w konfesjonale i niestrudzenie prowadził ćwiczenia duchowne, formując licznych chrześcijan, którzy później, w okresie prześladowań religijnych w Hiszpanii ponieśli męczeństwo. Jego hasłem były słowa: «Czynić to, czego Bóg pragnie, i pragnąć tego, co Bóg czyni».

4. Św. Genowefa Torres była narzędziem miłości Boga do osób samotnych i spragnionych uczucia, pociechy oraz potrzebujących opieki duchowej i zdrowotnej. Tym, co wyróżniało i ożywiało jej duchowość, była wynagradzająca adoracja Eucharystii, stanowiąca fundament i punkt wyjścia apostolstwa prowadzonego z pokorą i prostotą, samozaparciem i miłością.

Wrażliwość i miłość do ubogich skłoniła św. Anielę od Krzyża do założenia Towarzystwa Sióstr od Krzyża. Zajmowało się ono posługą charytatywną i socjalną na rzecz najbardziej potrzebujących i wywarło ogromny wpływ na Kościół i społeczeństwo Sewilli tamtych czasów. Dominującymi cechami jej charakteru były naturalność i prostota; dążyła do świętości w duchu umartwienia, służąc Bogu w braciach.

Św. Marię Maravillas od Jezusa ożywiała heroiczna wiara, formowana w odpowiedzi na trudne powołanie. Bóg był centrum jej życia. Po smutnych doświadczeniach wojny domowej doprowadziła do powstania nowych klasztorów zakonu karmelitańskiego, żyjących duchem reformy terezjańskiej. Życie kontemplacyjne i klauzura klasztorna nie były dla niej przeszkodą w zaspokajaniu potrzeb osób, które odwiedzała, oraz we wspieraniu w swym środowisku dzieł socjalnych i charytatywnych.

5. Nowi święci mają bardzo wyraźne oblicza, a ich historia jest dobrze znana. Jakie jest ich przesłanie? Ich dzieła, które podziwiamy i za które dziękujemy Bogu, nie są owocem ich wysiłków bądź ludzkiej mądrości, lecz tajemniczego działania Ducha Świętego, który doprowadził ich do bezwzględnego przylgnięcia do Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego i wzbudził pragnienie naśladowania Go. Drodzy katolicy Hiszpanii: wpatrujcie się w te wspaniałe przykłady!

Składając dziękczynienie Panu za to wszystko, czym obdarzył Hiszpanię, zachęcam was, byście wraz ze mną modlili się o nowych świętych dla tej ziemi. Świętość rozkwitnie, jeśli wspólnoty kościelne dochowają wierności Ewangelii, która zgodnie z czcigodną tradycją głoszona była od początku chrześcijaństwa i przetrwała przez wieki.

Świętość rozkwitnie, jeśli rodzina pozostanie zjednoczona jako prawdziwe sanktuarium miłości i życia. «Wiara chrześcijańska i katolicka (…) składa się na tożsamość narodu hiszpańskiego» — powiedziałem podczas mojej pielgrzymki do Santiago de Compostela (Msza św. dla pielgrzymów, 9 listopada 1982 r., «L’Osservatore Romano», wyd. polskie, n. 2/1983, s. 28). Poznać i zgłębić przeszłość narodu oznacza umocnić i wzbogacić własną tożsamość. Nie wyrzekajcie się waszych korzeni chrześcijańskich! Jedynie dzięki temu będziecie zdolni ofiarować światu i Europie kulturowe bogactwo waszych dziejów.

6. «Wtedy oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma» (Łk 24, 45). Zmartwychwstały Chrystus oświeca apostołów, aby ich przepowiadanie było zrozumiałe oraz przekazywane w całości następnym pokoleniom; aby człowiek słuchając uwierzył, wierząc pokładał nadzieję, a żywiąc nadzieję, miłował (por. św. Augustyn, De catechizandis rudibus, 4, 8). Przepowiadając Jezusa Chrystusa zmartwychwstałego, Kościół pragnie wskazywać wszystkim ludziom drogę nadziei oraz prowadzić ich na spotkanie z Chrystusem.

Sprawując tę Eucharystię, proszę dla was wszystkich o wielki dar wierności waszym chrześcijańskim zobowiązaniom. Niech wam go udzieli Bóg Ojciec za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny, która jest czczona w Hiszpanii pod tyloma tytułami, oraz nowych świętych.

 

 

opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (6/2003) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/homilie/kanonizacja-madryt_04052003.html#

*******

 

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Bitynii – św. Antoniny, męczennicy. Śmierć poniosła za Dioklecjana i Maksymiana w bliżej nie zidentyfikowanej miejscowości Cea lub w Nicei.W Trewirze – bł. Jana Marcina Moye. Długo pracował jako misjonarz w Chinach, gdzie dla miejscowych chrześcijanek założył zgromadzenie zakonne. Utrudzony przeciwnościami i chorobami, w roku 1784 wrócił do Lotaryngii. Następnie przeniósł się do Niemiec i tam też osiedlił założone przez siebie zgromadzenie opatrznościanek. Zmarł w roku 1793.oraz:św. Gotarda, biskupa (+ 1038); św. Kurkodoma, diakona (+ III w.); św. Pelagii, dziewicy i męczennicy (+ III/IV w.); św. Sacerdota, biskupa z Limoges (+ 720); św. Sylwana z Gazy, biskupa i męczennika (+ pocz. IV w.); św. Weneriusza, biskupa (+ 409)

**************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

*****

Nie ma człowieka, który tego nie pragnie!

Małgorzata Sitarz

(fot. Timothy Marsee / flickr.com)

Nie wierzcie nikomu, kto mówi, że nie pragnie miłości, bo jest zwykłym kłamcą. Nie ma człowieka, który nie pragnie w głębi serca miłości, bo tacy już jesteśmy, taka jest nasza natura i tyle.

 

Każdy miłość i szczęście przeżywa inaczej, każdy ma własny sposób, no bo ludzie! Sami jesteśmy kowalami swojego losu! Nie zapominajcie o tym!
Czym jest ta miłość? Nie ma na to jednej, konkretnej definicji. Na miłość składa się wiele czynników, a spełnianie ich tworzy jedną, piękną całość.
Miłość to po pierwsze PRZYJAŹŃ. Nie ma miłości, bez przyjaźni. I tym się właśnie to różni od zakochania, że zakochanie to “uczucie”. Jest zatem mocne, pozytywne, ale… ulotne i chwilowe. Na przyjaźń natomiast pracuje się długo, wymaga ona pielęgnacji i jest relacją trwałą i mocną. Każdy z nas, kto ma przyjaciela, wie, że nawet, gdy jest on daleko, gdy czasem wśród swoich spraw brakuje czasu na rozmowę, przyjaciel zawsze go znajdzie i zawsze będzie stał za nami murem, a kiedy trzeba, otrzeźwi solidną naganą. Zatem jedynie przyjaźń, może być podstawą miłości. Możemy wybudować ogromną halę, ale bez filarów, w niedługim czasie ona się zawali.
Drugim zaś czynnikiem podstawowym jest UCZCIWOŚĆ. Bo po co być z kimś i drugim kimś i psuć sobie organizm ciągłym stresem, że ktoś w końcu się dowie o tej drugiej osobie? Po co się pocić przy każdej rozmowie, żeby czegoś za dużo nie powiedzieć? Jak nie potrafisz docenić, że ktoś chce być właśnie z Tobą, spośród całej populacji gatunku ludzkiego, to po prostu sobie odpuść – nie rań innych, nie niszcz siebie. Kłamstwo wyjdzie zawsze na jaw, choć nawet może bardzo odsunąć się w czasie. To nie przejdzie. Jednak z drugiej strony, nie bądź ślepy, gdy Twoja “połówka” dorabia Ci rogi. Nie wierz, że się zmieni, bo mówię Ci już teraz – na pewno się nie zmieni.
Innym aspektem jest SZACUNEK. Sposób, w jaki rozmawiamy z drugą osobą jest szalenie ważny. Tak samo jeśli chodzi o zachowanie – zależy Ci, to nie lekceważ, grając w grę “komu to bardziej nie zależy”. To nie ma sensu. Skoro masz szczęście, to nie pozwól mu odlecieć przez swój egoizm. Żyjemy więc dla kogoś (bo to zbliża), nie ktoś dla nas (bo to dzieli), a wtedy zdziwimy się, jak bardzo jest to korzystny układ dla nas i ile sami zyskujemy. Oczywiście, jeśli “ta Marta jest faktycznie tego warta”.
Co więcej, w relacjach (żadnych) nie może być dobrze bez DIALOGU. Naprawdę zamiast fochów i ochów lepiej jest po prostu porozmawiać – wyjaśnić sobie, co boli i pomyśleć wspólnie, jak zrobić, żeby było dobrze. Czasami wystarczy wysłuchać drugiej osoby, żeby zrozumieć, że my sami sobie wyobraziliśmy problem, który tak naprawdę wcale nie istnieje.

 

Jesteśmy różni, patrzymy różnie, a później są pretensje, że “się nie domyśliłeś”! Więc zamiast czekać, zanim się domyśli, lepiej mu po prostu o tym powiedzieć, zamiast tworzyć napiętą sytuację, potęgując jednocześnie w sobie negatywne emocje!

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,474,nie-ma-czlowieka-ktory-tego-nie-pragnie.html

******

Chcesz być szczęśliwy? To jest klucz do szczęścia!

Pelagia M. / slo

(fot. shutterstock.com)

Wzorce zachowań, wyuczone sposoby radzenia sobie z otaczającą nas rzeczywistością, wdrukowane w psychikę zasady postępowania, intuicyjne reakcje – wszystko to potrafi być przekleństwem całego życia.

 

Zbyt często deklarujemy coś, bo tak wypada, bo tak nam się wydaje, bo nie chcemy stracić dobrego mniemania o sobie, bo co ludzie powiedzą… Nie mając czasu zgłębić swojego prawdziwego ja jesteśmy dla siebie destrukcyjni. A wystarczy się na chwilę zatrzymać. Otworzyć swoje zmysły na otaczającą nas rzeczywistość – spojrzeć, usłyszeć, poczuć.
Czasami mam wrażenie, że niektórzy ludzie “mają nie równo pod sufitem”. Śmieją się, kiedy wcale nie jest im wesoło, wstydzą, kiedy nie robią nic nieprzyzwoitego, czy złego, udają, że nie jest ich udziałem to, co robią nieomal na co dzień, nie znają sensu życia tylko pędzą w bliżej nieokreślone miejsce, kierują się odziedziczonymi po babci przekonaniami zamiast własnymi doświadczeniami, praktykują obrzędy myląc je z pobożnością, wierzą w zabobony i mity… A najgorsze jest to, że sama taka byłam. Było to tak męczące i frustrujące, że doprowadziło do kryzysu tożsamości, a w rezultacie depresji, psychiatry, psychologa i lżejszej o spore pieniądze kieszeni. Oczywiście – wszystko w pełni profesjonalnie, wszystko prywatnie, bo ja zasługuję na standard najwyższy! A prawdziwe i – co ważne – skuteczne rozwiązanie przyszło z zupełnie innej strony. Wprost z serca. Myślę sobie, że czasami zapominamy o sile wspólnoty, o sile drugiego, zwyczajnego człowieka – takiego, jak ja i ty.

 

Świat goni za samowystarczalnością, a przecież z dzielenia się, czy udzielania pomocy korzystają obie strony tej swoistej transakcji. Pierwsza – jej udzielająca – czerpie satysfakcję z czynionego dobra, druga – ją otrzymująca – prócz podanej ręki, otrzymuje powód do bycia wdzięcznym. A to jest klucz do szczęśliwego życia!  Chcesz być szczęśliwy? Bądź wdzięczny!* Za każdy moment, za każdą otrzymaną chwilę.

 

Sądzę, że nic nie jest nam dane na zawsze, więc cieszmy się tym, co mamy dziś. Wykorzystajmy dziś, by jutro było lepsze – dla ciebie i dla mnie.
Często słyszę: chciałabym… coś tam. Drugą kwestią, że chciałabym to zupełnie co innego, niż chcę… ale w tym momencie to nieistotne. W każdym razie rozwiązanie jest banalnie proste! Stań, zastanów się, rozejrzyj, odpowiedz sobie na pytanie, czy coś mogę w tym kierunku zrobić, czy jakieś środki przedsięwziąć, by ten cel osiągnąć? A jak już sobie odpowiesz, to działaj. Bo samo myślenie o czymś nie wystarczy.
Skojarzył mi się żart z brodą: Na budowie Kowalski lata w te i z powrotem z pustą taczką. Widząc to kierownik pyta: – Co tak z tą pustą taczką latacie? Na to Kowalski – Panie Kierowniku… taki zapiernicz, że nie ma czasu załadować.
Postarajmy się, by nasze życie nie było taką właśnie pustą taczką. Czego sobie i Wam życzę!

* W prawym dolnym rogu można otworzyć tłumaczenie tego wykładu. Wystarczy kliknąć: Subtitles i wybrać pożądany język, na przykład język polski, czyli Polish.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,384,chcesz-byc-szczesliwy-to-jest-klucz-do-szczescia.html
*******

Doświadczenie piękna

Życie Duchowe

Ks. Krzysztof Grzywocz

(fot. shutterstock.com)

Trudno jest pisać o pięknie. Próba uchwycenia tego doświadczenia rodzi zakłopotanie. Bo gdy człowiek doświadcza piękna, sam czuje się uchwycony, ogarnięty, wyjaśniony, zdefiniowany. Człowiek nie jest początkiem definicji, zrozumienia i teorii. Człowiek narodził się z piękna – ono inspiruje i określa jego rozwój.

 

 

“Brzydota zabija”
Fiodor Dostojewski

Pytanie o doświadczenie

 

Podejmując temat “doświadczenie piękna”, trzeba liczyć się z pytaniem dotyczącym koncepcji doświadczenia. Jedna z nich odwołuje się do etymologii i podkreśla rolę świadectwa, świadczenia (do-świadczenia). Doświadczenie dane jest temu, kto doszedł lub dojrzał do świadczenia. W języku niemieckim słowo doświadczenie (Erfahrung) podkreśla znaczenie dynamiki dojścia – wjechania (fahren, hinein-fahren) w przestrzeń jakiegoś świadectwa. W doświadczeniu potrzeba więc świadectwa i procesu wejścia w jego przestrzeń.
Świadectwo jest zawsze czyjeś – świadczyć może tylko osoba. Piękna widokówka z Kazimierza, urocze mieszkanie, pielęgnowany dialog, ciepłe słowo i podana dłoń – to znaki, jakby sakramenty, świadczące o osobie i jej miłości. Najcenniejsze, najbardziej upragnione i konieczne, aby żyć, są miłosne więzi osób. Osoba nie ma więzi – osoba jest więzią. Jak “chleba powszedniego” potrzebujemy nieustannego do-świadczenia trwającej więzi.
Co najbardziej świadczy o niej? To, co najbardziej przekonuje o miłosnej relacji, to doświadczenie jej trzech ramion: piękna – dobra – prawdy. Ich nierozdzielne współbrzmienie świadczy o autentyczności spotkania, które jest zawsze piękne, dobre i prawdziwe.
Próba oddzielenia piękna od osoby i więzi prowadzi do “rewolucji estetycznej” – do dylematu Kierkegaarda: człowiek estetyczny albo etyczny. Za pięknem ukrywa się wtedy kłamliwe uwodzenie – jak mówi Baudelaire – “estetyczne piekło”. Iluzja doświadczenia odsłania się w zbyt szybkim odejściu – pisze o tym Norwid w wierszu Piękno-czasu:
Zgasły lilie i róże omdlewające,
Odejma im wiatr liście jedwabne
Dziś nie szuka nikt Piękna… żaden poeta –
Żaden sztukmistrz – amator – żadna kobieta.

Przeświadczenie Piękna

Co to za Piękno, o którym pisze Norwid? Czego szuka człowiek, gdy nie szuka Piękna? W wierszu odsłania się dramatyczna alternatywa:
– Dziś szuka się tego, co jest powabne
I tego – co uderzające!…
Powab i grzmot… dwie siły,
Skąd-kolwiek-bądź by były!…
To – dwa wdzięki Uranii, dwa jej ramiona.
Powabne i wdzięczne ramiona Uranii okazać muszą ostatecznie swoją iluzoryczność:
Czy obejmą?… uścisną?… i czy Tobie
Łzę obetrą?… – przypomnisz w grobie.
Norwid przeczuwa istnienie Piękna, które jest rzeczywistością obiektywną, istniejącą niezależnie od człowieka, owszem – przynależną światu boskiemu. Podobnie czytamy u Platona: “Boskim pierwiastkiem jest piękno, mądrość, dobro i wszystko temu podobne”. Jak jednak rozumieć to, co boskie, i czy jego ramiona “obejmą, uścisną i łzę obetrą”? Czy człowiek potrafi o własnych siłach wejść w przestrzeń boskiego piękna, aby go doświadczyć?
W wydarzeniu Objawienia Bóg sam “wkracza” w rzeczywistość człowieka, aby świadczyć o swoim pięknie. To do-świadczenie Boga ukazuje Jego piękno: Przed Nim kroczą majestat i piękno (1 Krn 16, 27; Ps 96, 6). Jego mądrość jest piękna: stałem się miłośnikiem jej piękna (Mdr 8, 2). Doświadczenie Boga – Chwały Pańskiej (wspaniałości Boga) – najpełniej objawiło się na Obliczu Chrystusa: Albowiem Bóg, Ten, który rozkazał ciemnościom, by zajaśniały światłem, zabłysnął w naszych sercach, by olśnić nas jasnością poznania chwały Bożej na obliczu Jezusa Chrystusa (2 Kor 4, 6). Chrystus odkupił świat także poprzez swoje piękno. W Nowym Testamencie niewiele się mówi wprost o pięknie, aby skoncentrować uwagę na samym jego źródle – Chrystusie – i uchronić człowieka przed naiwnym estetyzmem. Piękno Boga jest w swym Objawieniu Prze-piękne, a jego świadczenie jest Prze-świadczeniem. To ono jest przed wszelkim innym świadczeniem. U podstaw wszelkich “reguł” życia duchowego będzie do-świadczenie tego trójjedynego Prze-świadczenia. św. Bazyli Wielki tak napisał w dziele Reguły Dłuższe: “Cóż jest bardziej godne podziwu od piękna Bożego? […] Gdy zaś jego promień spotkał któregoś ze świętych, pozostawił w nim nieugaszone zarzewie gorącego pragnienia […] Nienasyceni oglądaniem Bożego piękna modlili się, aby na całe życie wieczne rozciągało się oglądanie wspaniałości Boga”.

Doświadczenie piękna

 

Człowiek może doświadczyć piękna (dotrzeć do jego świadectwa), ponieważ pierwszy został ogarnięty jego blaskiem. W życiu duchowym tak rozumiane doświadczenie piękna nie jest czymś drugorzędnym, istniejącym poza jego istotą, lecz warunkiem zaistnienia. Mierność lub zaburzenie życia duchowego mogą być spowodowane także brakiem tego doświadczenia. Piękno ma takie samo fundamentalne znaczenie dla rozwoju człowieka jak dobro i prawda – jest bramą, która do nich prowadzi. Hans Urs von Balthasar napisał we wstępie do swojego dzieła Herrlichkeit, że kto nie doświadczy wpierw piękna, “wpada w pustkę, gorzej, w nie-prawdę i nie-dobro”.
Co daje człowiekowi doświadczenie piękna? Daje nade wszystko zachwyt – “Bo piękno na to jest, by zachwycało”. Życie duchowe nie rodzi się z lęku, z natrętnego poczucia obowiązku, lecz z zachwytu. Chrześcijaństwo jest wcielonym zachwytem. Tym samym to, co piękne, zwraca na siebie uwagę. Brzydota dekoncentruje. Piękno oczekuje uwagi i rodzi kontemplację – spojrzenie, które sięga coraz głębiej. Kontemplacyjny “wzlot” daje dystans pozwalający przeczuć rozmiar całości (z góry widać lepiej). Nie zawęża na fragmencie, lecz uczy widzenia wielu elementów w ich harmonijnym współbrzmieniu. Rodzi spojrzenie, a nie “punkt widzenia”. Pozbawienie chrześcijaństwa wymiaru estetycznego jest przekreśleniem możliwości modlitwy kontemplacyjnej, a tym samym przerwaniem rozwoju życia duchowego.
Patrząc na to, co piękne, nie pytamy: “Dlaczego to tu jest?”. Piękno usprawiedliwia byt. W konfrontacji z brzydotą pytamy: “Czy nie można by tego zniszczyć, zmienić, poprawić?”, “Dlaczego to tu jest?”. Gdy jawi się piękno, próba zmiany odbierana jest jako zdrada. To w tym doświadczeniu rodzi się przeczucie, że istnieje świat obiektywny, którego człowiek nie potrafi, ale i nie chce zmieniać. W nim odnajduje swoje zakorzenienie:
W tobie są wszystkie me źródła (Ps 87, 7).

 

Piękno zatrzymuje i wycisza. Ma w sobie coś nieporuszonego, co uspokaja i zatrzymuje. Nawet jeśli fale morza się poruszają, liście przesuwają w takt wiatru, to całość w swej niedostępnej głębi pozostaje nieporuszona. Kto nie doświadczył mistycznego uroku tego bez-ruchu, nie doświadczy spokoju swoich czynów. Kto nie potrafi nie-działać, nie powinien działać. Niespokojna aktywność, której przerażony pośpiech nakazuje działać coraz więcej, ma swój początek w tragedii brzydoty, gdzie nawet to, co nieporuszone, porusza do głębi – niespokojnie i destrukcyjnie. Cisza jest drugą stroną estetycznego nieporuszenia. Mówimy: “Zamilkł z wrażenia”. Piękno przekazuje ciszę. W tej ciszy, milczeniu, staje się jasne, że pierwsze słowo nie należy do człowieka. On nie jest źródłem słowa, tylko jego słuchaczem. Słowo rodzi się z piękna i zostaje przekazane człowiekowi – jest piękne albo nie ma go wcale. Nie ma brzydkich słów – jest tylko brzydki bełkot. Milczący zachwyt nie może ogarnąć piękna i jego słowa, nie może go zdefiniować. Człowiek sam zostaje ogarnięty i zdefiniowany. U początku życia duchowego nie istnieje zrozumienie i definicja, lecz milczący, adorujący zachwyt. Zbyt duże pragnienie definiowania, klasyfikowania, precyzowania pojęć może być w życiu znakiem wewnętrznej pustki i duchowego wyobcowania. Definicje nie znajdują się ani na początku, ani na końcu życia duchowego.
Piękno nie oczekuje od człowieka natychmiastowego czynu, lecz trwania. Mówi mu: “Pozostań tu, nie musisz odchodzić, nie musisz nic zrobić, aby zasłużyć sobie na pozostanie”. Piękno usprawiedliwia także istnienie tego, który je ogląda – “dobrze, że tu jesteśmy, zbudujemy trzy namioty…” (por. ’k 9, 33). Kto wejdzie zimą na Nosal i zobaczy panoramę Tatr, nie chce odchodzić. Piękno stwarza klimat przynależności – więzi. Boskie Piękno jest wspólnotą trzech osób. Trynitarna komunia rodzi wspólnotę. Więź, relacja należy do istoty tego, co piękne. Brzydota jest osamotniona i zrywa relację. W tym trwaniu człowiek nie jest sam, przeczuwa świat, który istnieje poza nim i nie jest jego własnością. Ten świat jest inny i wymyka się spod jego kontroli i władzy. Ostatecznie pojawia się pytanie: “Kto?” – “Kto stworzył piękne góry, kto namalował ten zachwycający obraz?”. Piękna ostatecznie jest twarz osoby, której ślad pozostaje wpisany w jej dzieła. Droga do osoby prowadzi przez piękno, które zwiastuje spotkanie.
Piękno jest jednocześnie bardzo bliskie, mówi: “Pozostań”, i dalekie: mówi “Nie podchodź zbyt blisko”. Stwarza dystans, który jest sercem miłości. Dystans podkreśla misterium inności. Kochasz Innego, który nie jest niewolnikiem twoich pragnień i oczekiwań. Nie możesz z nim zrobić wszystkiego, czego chcesz. Piękno nie pozwala ogarnąć – wziąć na własność, do końca zrozumieć. Biada kochającemu, gdyby kochanemu wydarł ostatnią tajemnicę. Piękno przyciąga i jednocześnie odpycha, chroniąc przed zabójczym, symbiotycznym zlaniem. Jednocześnie pozwala odczuć specyficzny ból, jakby gorycz – ból inny niż ten, który rozdziela, ból nienasycenia i dystansu w miłości. Piękno wyrywa mnie z osamotnienia, ale pozostawia samotnym. Samotność to przestrzeń pomiędzy kochającymi się osobami. Piękno karmi, ale nie nasyca. Gorycz nienasycenia daje energię rozwoju. Piękno to doświadczenie spotkania i szukania jednocześnie.
Piękno jest bramą do dobra i prawdy. Zapowiada dobro, ale go nie daje. Trzeba dokonać wyboru i przejść przez bramę. Wydarza się dramat wolności. Tym, którzy żyją w nie-dobru i nie-prawdzie, którzy w beznadziejności znaleźli ulgę, piękno zadaje ból. Przypomina: istnieje dobro, prawda, sprawiedliwość – nawet jeżeli w twoim życiu jest ich krzywdząco niewiele. Piękno odradza nadzieję i pragnienie – a tym samym wywołuje głód dobra i prawdy. św. Bonawentura mówił, że piękno z natury swej pobudza duszę do miłości. Piękno jest czyste, niewinne i święte. Jak wielka jest siła jego oddziaływania, widać na przykładzie grupy chłopców, którzy niszczą piękny park albo smarują farbą pięknie odnowioną starą kamienicę. Piękno ma wymiar mesjański, nie można pozostać wobec niego obojętnym – albo się klęka, albo rzuca kamieniami.
W doświadczeniu piękna wymiar wieczny (“przeświadczenie piękna”) spotyka się z wymiarem przemijającym. Pragnienie wiecznego trwania konfrontowane jest z doświadczeniem kruchości i ograniczoności życia. W blasku tego doświadczenia oba te światy ukazują swoją bliskość i rozdzielność. Piękno chroni przed zaczarowaniem światem skończonym, uczy przeżywania siebie jako bytu niedopełnionego, który ostatecznie w Bogu odnajdzie swoje szczęście. Brzydota dzieł człowieka może być znakiem utraty wiary. Zabijanie piękna (w malarstwie, muzyce czy filmie) jest próbą niszczenia “bramy”, które odsłania kłamstwo ateistycznej koncepcji świata. Piękno jest “sakramentem” obecności Boga.

Zaświadczenie piękna

 

Możliwość doświadczenia piękna jest odkupieńczym darem Boga, jest uczestnictwem w Jego pierwotnym “przeświadczeniu”. O tym, czego doświadczyliśmy, chcemy świadczyć. Pragnienie świadczenia jest znakiem, że doszło do doświadczenia. Piękno wyrywa z egoistycznego zamknięcia. Robimy zdjęcia kwiatów, aby podzielić się ich pięknem z innymi.
Piękna jednak nie można posiąść, nigdy nie będzie ono naszą własnością. Człowiek może wytworzyć formę, kształt, ale do piękna należy także wewnętrzny blask, światło. Forma i przenikający ją blask, światło tworzą piękno. Blasku człowiek nie potrafi wyprodukować, on jest zawsze pierwotny. Człowiek daje formę (na przykład namalowany obraz), a Bóg przekazuje blask. Ludzkie świadectwo o pięknie jest zawsze za-świadczeniem Boga. To Bóg świadczy, człowiek za-świadcza. Za wszelkim świadczeniem stoi zawsze “za-świadczenie” piękna – “Żadne piękno dające się wyobrazić nie dosięga Twojego oblicza. Każde oblicze ma swoje piękno, ale nie jest samym pięknem. Natomiast Twoje, Panie, oblicze posiada takie piękno, że posiadanie jego jest samym bytem. Jest samym absolutnym pięknem, a ono jest kształtem, dzięki któremu istnieją wszelkie kształty piękne”.
Troska o piękno jest “liturgiczna” albo nie ma jej wcale. Jest formą kultu, a osobista więź ze źródłem blasku daje mu gwarancję autentyczności. Początek wszelkiej kultury musi mieć charakter religijny. Troska o piękno dokonuje się na wszystkich płaszczyznach antropologicznych: fizycznej, psychicznej i duchowej. Troska o piękno ciała, wypowiadanych słów, gestów jest nierozerwalnie powiązana z pięknem ludzkich charakterów, osobowości. Piękno duchowe człowieka jest najmniej uchwytne, ale najmocniejsze. Blask świętości człowieka jest najbardziej urzekającym “dowodem” na istnienie Boga. Klemens z Aleksandrii napisał w jednym ze swoich dzieł: “Pięknem najlepszym, po pierwsze, jest duchowe […] pojawia się ono wtedy, gdy dusza jest ozdobiona przez Ducha świętego i natchniona Jego blaskiem, sprawiedliwością, rozsądkiem, męstwem, umiarkowaniem, umiłowaniem dobra i wstydliwością, od której nie ma powabniejszej barwy. Następnie należy się miejsce pięknu cielesnemu, proporcji członków i składników połączonych z dobrą barwą […] Piękno jest szlachetnym kwiatem wyrastającym ze zdrowia; zdrowie jest wewnątrz ciała, a piękno rozkwita na zewnątrz”.
Piękni ludzie tworzą piękne dzieła. Istnieje pewna kolejność w procesie “zaświadczenia”. Na pierwszym miejscu znajduje się troska o liturgię, która nie pozwala zapomnieć źródła. Niedbalstwo i brzydota liturgiczna są znakiem braku wiary (nie tylko u księży). Najpiękniejsza na świecie powinna być liturgia. Następnie kroczy kultura – głęboko powiązana z liturgią (na przykład msze Brucknera, ołtarz Stwosza). Kultura tworzy pomost pomiędzy liturgią a codziennością. Rodzi się ze słuchania Boga i człowieka. Jest jak wędrujący Mesjasz, który odwiedza domy, przenika do głębi ludzkie sprawy, przynosząc światło. Kultura to “sakrament” codzienności. Doświadcza tego Krystyna z powieści Sigrid Undset: “Przez mgnienie oka spojrzała w górę na zachodni szczyt kościoła, ale w tej chwili olśniona, spuściła oczy. Tego dzieła nie stworzyli zaiste ludzie własnymi tylko siłami, tutaj działał chyba sam Bóg przez świętego Öisteina budowniczych. «Przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi» – teraz dopiero zrozumiała te słowa. Odblask wspaniałości królestwa Bożego w tych kamieniach świadczył, że wolą Boga jest piękno”.
Taka kolejność ukazuje i chroni piękno codzienności. Sformułowanie “szare życie” świadczy o braku wewnętrznego Blasku – W Twej światłości oglądamy światłość (Ps 36, 10). Szarej duchowości codzienność jawi się jako szara. Liturgia – kultura – codzienność: tylko w takiej kolejności codzienność objawia swoje piękno. W spojrzeniu świętych, w ich mistyczno-estetycznej wrażliwości, każda chwila jawi się jako “miejsce” wcielenia Piękna. Zauważają piękno ludzkich twarzy, urok poranka, południowy wiatr, blask słońca odbijający się na uciszonym stawie, śpiew ptaka, delikatne liście wierzby w wiosenne popołudnie, czerwony buk pomiędzy dębami. Nie potrzebują estetycznych, mówiąc językiem Norwida, “powabów i grzmotów”, ponieważ nie muszą zakrywać wewnętrznej brzydoty i mroku. Codzienność jest zasadniczym miejscem doświadczenia piękna. Liturgia i kultura są drogą do tego doświadczenia i jego ochroną. Troska o ubogie piękno codzienności jest znakiem wewnętrznego bogactwa i doświadczonej przez odwieczne Piękno wiary. Brzydkie napisy na pięknie odnowionych murach są brutalnym przypomnieniem, że piękno nie jest uroczą tapetą, która przykryje śmiertelną brzydotę ukrytą gdzieś w głębi tak zwanego społeczeństwa. Będzie wychodzić jak rdza, która przypomina o wewnętrznym rozkładzie.
Norwid pisał, że piękna trzeba szukać. Doświadczenie piękna jest spotkaniem kochających i szukających się osób. Rodzi tym samym ból, który jest ratunkiem dla miłości – “Gdzie się ukryłeś, Umiłowany, i mnie wśród jęków zostawił?”. Zadając ból, każe szukać, odkrywać Innego, który nie jest projekcją mojego zgłodniałego “ja”. Na jego twarzy pozwala przeczuć obecność innego świata. Nie pozwala spocząć – rani i całuje – aż ludzie zrozumieją i zaśpiewają jak tancerze: “W tobie są wszystkie me źródła” (Ps 87, 7).
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,272,doswiadczenie-piekna.html

*******

Duchowość: pokój wewnętrzny i prawda o sobie samym

Włodzimierz Zatorski OSB

Rozpoznać prawdę

Co konkretnie znaczy „szukanie pokoju”? Można go odnaleźć jedynie wówczas, gdy będziemy respektować zasadnicze prawa rządzące naszym życiem, czyli życiem osoby. Okazuje się, że są one bardzo mocne, można powiedzieć nawet, że są tak mocne jak prawa przyrody odnoszące się do materii. Różnica polega jednak na tym, że prawa dotyczące naszego życia osobowego nie działają automatycznie i natychmiast, nie można więc mieć żadnych wątpliwości co do powiązania: przyczyna — skutek, ale działają niejako z opóźnieniem, po czasie, przez co odkrycie powiązania pomiędzy przyczyną a skutkiem wymaga głębszej refleksji.

Na przykład młody człowiek chodzi nieodpowiednio ubrany, bo uważa, że nic mu nie zaszkodzi, ciągłe przeziębienia pojawiają się dopiero później, kiedy organizm zostanie osłabiony. Podobnie, jeżeli na początku wspólnego życia w małżeństwie nie ustawi się właściwie wzajemnych relacji, to stopniowo, kiedy maleje pierwsze zafascynowanie i spontaniczna życzliwość wzajemna, pojawiają się żale i pretensje, że drugi nie jest taki, jaki powinien być. Powstające nieporozumienia mogą trwać przez wiele lat, prowadząc czasem nawet do rozejścia. A wszystko dlatego, że na początku oboje nie zrozumieli swojej odrębności, inności uczuciowej, osobowej, w zakresie wyobraźni, oczekiwań i upodobań  oraz nie porozumieli się odnośnie do wzajemnych relacji, myśląc, że wszystko się samo ułoży.

Ponadto refleksja potrzebna do zrozumienia powiązania pomiędzy przyczynami i skutkami w dziedzinie życia osobowego wymaga odwagi, bo trzeba się w niej skonfrontować z przykrą prawdą o sobie samym, czego nikt z nas nie lubi. W każdym z nas istnieje ogromne pragnienie posiadania dobrego mniemania o sobie. W imię zaspokojenia tego pragnienia jesteśmy gotowi na największe poświęcenia i wyrzeczenia. Jednym ze skrajnych przykładów jest uczestnictwo w sekcie lub, np. w gangu. Za uzyskanie potwierdzenia swojej godności, co w sekcie polega na obietnicy zbawienia i przynależności do grona wybranych, człowiek jest w stanie wyzbyć się własnej wolności, stając się bezwolnym narzędziem w ręku guru. Podobnie w gangu za poczucie bycia kimś, człowiek całkowicie zaprzedaje siebie. Żeby w takiej sytuacji powiedzieć sobie, że wpadłem w szatańskie sidła, trzeba całkowicie przerosnąć własne pragnienia i właściwie jest to równoznaczne ze śmiercią. Niewielu na to stać.

Pierwszym i zasadniczym krokiem na drodze budowania w pokoju swojego życia i życia we wspólnocie jest osobiste odkrycie praw dotyczących tego życia. Wiele z nich jest respektowanych przez tradycyjną kulturę życia. Jeżeli ktoś ją zachowuje, to nawet bez głębszej świadomości samych praw może osiągnąć pokój w swoim życiu. Warunkiem jest zawierzenie mądrości tej tradycji. Jednak dzisiaj, kiedy podważa się wszystkie wartości przekazywane przez tradycję, nie można ich prawdziwie zachowywać w swoim życiu bez uświadomienia ich sobie i autentycznego zaakceptowania.

Warto zdać sobie sprawę, że w XX wieku zaszło zasadnicze załamanie się powszechnie przyjmowanych w Europie wartości. W Polsce mamy słabszą świadomość tego, co się stało, gdyż naszym zasadniczym problemem był komunizm i wytrwałe znoszenie go. Natomiast na Zachodzie rok 1968 był w historii Europy i kultury zachodniej rokiem przełomowym. Może dziwić, że nie czas wojny, ale właśnie rok 1968 w czasie spokoju i względnego dobrobytu. U nas w tym czasie były tak zwane „wydarzenia marcowe”, które łączono z wystąpieniami studenckimi w Paryżu. Tamte jednak miały zupełnie inny sens. W tym roku coś pękło w europejskiej kulturze i dzisiaj jesteśmy spadkobiercami tego pęknięcia. Co to było?

O ile w Europie od czasu Oświecenia byli ludzie niewierzący lub agnostycy, a także nawet ateiści wojujący i całe systemy ateistyczne, zwiększała się liczba ludzi zlaicyzowanych i religijnie obojętnych, to jednak wszyscy ci ludzie bez zastrzeżeń respektowali fundamentalne wartości między innymi zawarte w dekalogu. W 1968 roku dekalog dla ludzi Zachodu przestał być czymś powszechnie przyjmowanym, zostały podważone fundamentalne wartości, na których zbudowana jest cała kultura europejska. To pęknięcie ma ogromne konsekwencje w człowieku i w życiu społecznym. I między innymi Kościół jest dzisiaj w zupełnie innej sytuacji niż przed kilkudziesięciu laty. Nasza sytuacja przypomina sytuację Kościoła w starożytności i to w czasie, gdy Cesarstwo Rzymskie jeszcze nie uważało się za chrześcijańskie. Każdy wierzący musi osobiście wybrać wiarę i nią żyć. Nie jest to łatwe w a-chrześcijańskim a może nawet miejscami anty-chrześcijańskim świecie.

Dzisiaj w Europie potrzeba na powrót odkryć podstawowe prawa rządzące życiem osobowym. Warto jednak zdać sobie sprawę z tego, że istniejący kryzys zmusza do refleksji, co powinno prowadzić do pogłębienia i oczyszczenia samej wiary. Wychowanie w społeczeństwie wierzących prowadzi często do utożsamienia z wiarą panujących w tym społeczeństwie zwyczajów i tradycji. Kryzys wiary kwestionuje wpierw i przede wszystkim otoczkę wiary, czyli owe zwyczaje i tradycje, a nie samą wiarę. Dlatego uparte, czyli fanatyczne, trzymanie się swojej tradycji i odcinanie się od „złego świata” nie prowadzi do odnowy wiary, ale jest próbą zachowania czegoś, co w nowych warunkach bywa często anachronizmem. Nie jest to jednak prawdziwie chrześcijańska odpowiedź na problemy świata. Fanatyczne trzymanie się tradycji najczęściej prowadzi do zamknięcia, co z kolei grozi zatwardziałością serca. Widzimy taką postawę w Ewangelii u oponentów Pana Jezusa.

Jak odkrywać autentyczne wartości i ich prawdziwy sens? Zderzenie Pana Jezusa z bardzo pobożnymi Żydami, którzy byli gotowi oddać własne życie w obronie Prawa Bożego, pokazuje, jak nie wystarczy po prostu trzymanie się literalnie Prawa i tradycji. Życie bowiem niesie z sobą bogactwo, jakiego żadne prawo nie jest w stanie objąć. Dlatego zawsze trzeba Prawo w jakiś sposób interpretować. Czasem w takiej interpretacji dochodzi wręcz do całkowitego przekręcenia samego sensu Prawa. Pan Jezus nieraz wykazywał to swoim oponentom. Klasycznym przykładem był spór o szabat i jego świętowanie: Czy wolno w szabat uzdrowić, czy nie?

Prawo podaje nam ogólne zasady postępowania, jednak jak i kiedy należy je zastosować w konkretnym przypadku, zależy od oceny samej sytuacji, jej sensu i okoliczności. Spór Pana Jezusa z Żydami o szabat polegał na tym, że Żydzi uważali Pana Jezusa za uzdrowiciela, który w szabat wykonywał swoją pracę i dlatego uważali to za grzech. On jednak domagał się od nich rozpoznania prawdy, że jest posłanym przez Boga Mesjaszem, który właśnie w szabat, dniu „spoczynku w Bogu” przynosi im wyraźne znaki Bożej obecności i Jego działania wyzwalającego od wszelkich przejawów niewoli, do jakich należy, np. choroba. To były owe znaki, których Żydzi się od Jezusa domagali.

Podobnie każdy z nas musi w sumieniu rozpoznać właściwy sens wydarzeń i dopiero w świetle tego sensu stosować normy prawa. Jeżeli nie podejmujemy w swoim sumieniu rozpoznania sensu i prawdy, to znaczy, że jesteśmy bezmyślni, nie realizujemy w sobie swojego powołania do bycia dzieckiem Boga. To jest najgłębsza zdrada siebie samego. Jeżeli nawet działamy pod wpływem źle ukształtowanego sumienia, biorąc je za dobre, to robimy błąd, który może być nawet obiektywnie dużym grzechem, jednak subiektywnie nie zdradzamy siebie, o ile robimy to szczerze. Bóg skoryguje nasze drogi, jeżeli Go autentycznie szukamy:

Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą (Mt 7,7n i 11,9n).

Prawdziwym grzechem jest zdrada prawdy i swojego powołania. Pan Jezus nazywa to grzechem przeciwko Duchowi Świętemu, grzechem, który nie będzie odpuszczony (zob. Mt 12,31).

Niemniej konieczne jest prawidłowe kształtowanie sumienia. Nie jest to łatwe, gdyż istnieje wiele fałszywych dynamizmów wewnętrznych, które się pod sumienie podszywają, np. superego, czy rozmaite fobie, kompleksy, skrupuły, nabyte fałszywe ideały itp. Trzeba chyba przyjąć, że nikt z nas nie ma doskonale ukształtowanego sumienia, każdy musi pracować nad jego dobrym kształtowaniem. Niemniej niewątpliwie niektórzy mają sumienie całkowicie powykrzywiane, a inni jedynie w niewielkim stopniu. Każdy, niezależnie od tego jak daleko postąpił w życiu duchowym, musi uczyć się rozpoznawania prawdy w swoim sumieniu. Nie wystarczy przyjmować gotowe recepty czy to od kogoś, czy stosując przyjęte normy. Wszystko to ma charakter pomocniczy, a rozstrzygający jest głos naszego sumienia. On też musi dla nas być punktem odniesienia i przewodnikiem na drodze poznania prawdy.

W Księdze Syracha czytamy:

Dał im wolną wolę, język i oczy, uszy i serce zdolne do myślenia. Napełnił ich wiedzą i rozumem, o złu i dobru ich pouczył. Położył oko swoje w ich sercu, aby im pokazać wielkość swoich dzieł (Syr 17,6—8).

W Ewangelii Pan Jezus często odwoływał się do tej prawdy:

Dlatego mówię do nich w przypowieściach, że otwartymi oczami nie widzą i otwartymi uszami nie słyszą ani nie rozumieją. Tak spełnia się na nich przepowiednia Izajasza: Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił. Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą (Mt 13,13—16).

Każdy ma w swoim sercu oko, które pozwala mu widzieć. Niemniej nie używamy go często albo wręcz wcale. Nie umiemy patrzeć przez to oko dane nam przez Boga. Dlaczego tak się dzieje? Powodów jest niewątpliwie wiele. Wydaje się, że najczęściej powodem jest to, że zostaliśmy źle ukształtowani. W wychowaniu zazwyczaj chodzi o dopasowanie do przyjmowanych społecznych norm, co przypomina Freudowskie superego, które jednocześnie zagłusza wewnętrzny głos pochodzący od Boga. Potrzeba zatem na nowo go usłyszeć i podjąć. Najczęściej potrzebujemy kogoś, kto nam w tym pomoże: mistrza, który sam odkrył Boże oko w sobie i potrafi innym na nie wskazać. Ponadto, patrząc z zewnątrz, potrafi poradzić, jak mamy żyć. Nie jest dobrym mistrzem ten, który sam nie odkrył tego oka w sobie, a jedynie stara się kształtować kogoś według przyjętego modelu. Niestety dzisiaj istnieje wielu ideologów uważających się za mistrzów.

W życiu duchowym istnieje zasada, że uczeń wybiera mistrza. Uczeń zatem sam musi wyczuć, kto ma charyzmat „mistrza” dla niego. Wyczucie takie zwykle wyrasta z pragnienia osiągnięcia pełni życia przy jednoczesnej świadomości, że nie można samemu o własnych siłach do niego dojść. W pokorze musimy to umieć stwierdzić. Ojcowie Pustyni uważali, że jest to konieczne w życiu duchowym. Doroteusz z Gazy pisał:

Nic bardziej nieszczęśliwego i bezbronnego niż tacy, którzy nie mają nikogo, kto by ich poprowadził po drogach Bożych[1].

Taka świadomość powoduje, że szukamy dla siebie mistrza i modlimy się o niego. Kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą (Mt 7,8). Tak się dzieje, jeżeli szukanie jest autentyczne, a nie jedynie pozorne.

Uczeń musi mieć intuicję odnalezienia prawdziwego mistrza. Zasada wyboru mistrza przez ucznia była także aktualna w relacji uczeń — rabbi. Jedynym wyjątkiem był Rabbi Jezus z Nazaretu, który sam wybierał uczniów. Zasada ta wynika z ogromnej wartości wolności człowieka. Nikomu nie można niczego narzucić, bo jeżeli by coś nie było przez niego w wolności wybrane, to tym samym nie jest w pełni jego decyzją, nie prowadzi do pełnego, ogarniającego całą jego osobę autentycznego zaangażowania, nie prowadzi do przemiany jego serca.

Dawniej w okresie dzieciństwa i młodości rodzice i wychowawcy w pewien sposób odgrywali rolę mistrza przez autorytet, jaki posiadali u dzieci. Dzisiaj rodzice i wychowawcy co najwyżej towarzyszą swoim dzieciom w wieku młodzieńczym. Ich rola jako mistrzów jednak maleje, gdy upadają prawie wszystkie autorytety ludzkie i wali się hierarchia wartości. Sytuacja jest naprawdę trudna. Czasem pozostaje jeszcze wypróbowana kultura życia zachowująca odpowiednią hierarchię wartości, właściwy prządek dnia i kulturę zachowania. W klasztorze benedyktyńskim kładzie się na nią bardzo mocny nacisk. Przyjeżdżający do klasztorów ludzie bardzo to sobie cenią. Ten porządek życia daje człowiekowi dużą siłę do znoszenia istniejącego w świecie chaosu. Każdy jednak musi to dzisiaj sam dla siebie na nowo odkryć.

To, co wydaje się nam dzisiaj w sposób szczególny przeszkadzać nie tylko w odnajdywaniu prawdziwego pokoju, ale w ogóle w duchowym postępie chrześcijan, to istniejące w nas rozszczepienie, swoista „schizofrenia” polegająca na tym, że co innego przyjmujemy naszym rozumem jako mądre i dobre, a w życiu kierujemy się naprawdę czymś innym. Istnieje w nas pęknięcie pomiędzy myślą i egzystencją. Niestety najczęściej nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy, a co gorsza nie potrafimy powiązać ze sobą tego, czego doświadczamy z wyborami, jakie podjęliśmy, bo przy istniejącej „schizofrenii” podejmujemy je właściwie nieświadomie. Rozdarcie pomiędzy wyborami ideowymi, a faktycznymi decyzjami istnieje już w odniesieni do zwykłej higieny życia. Jednak szczególnie tragiczne skutki przynosi ono w wymiarze religijnym i egzystencjalnym.

Wielu chrześcijan-katolików „nie ma czasu na modlitwę poranną”. Kiedy jednak zmierzymy, ile czasu zajmuje nam spokojne i świadome odmówienie Modlitwy Pańskiej i jeszcze jakiejś modlitwy, to okazuje się, że jest to minuta lub półtorej. Jak można to pogodzić z twierdzeniem, że w naszym życiu najważniejszy jest Bóg!? Podobnie jest z „brakiem czasu” na niedzielną Mszę Świętą, na czytanie Pisma Świętego. Te fakty wskazują na głęboki wewnętrzny problem istniejący w nas, na duchową schizofrenię, która powoduje, że to co najważniejsze de facto zostaje odsunięte w życiu na margines. Ta „schizofrenia” jest w nas głęboko zakorzeniona od samego dzieciństwa. Klasycznym przykładem jest uczenie dziecka, aby nie kłamało przy jednoczesnym zaprzeczeniu tej zasadzie przez rodziców w konkretnej sytuacji. Rodzicom nie wypada pochwalać kłamstwa, ale nie ma to nic wspólnego z tym, co robią.

Najbardziej przerażające jest to, że nie uczymy się na własnych błędach, ale uparcie bronimy swojej niewinności, obwiniając jednocześnie cały świat, a ostatecznie samego Pana Boga za brak sprawiedliwości i uczciwości.

 

Włodzimierz Zatorski OSB, Ład i pokój, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC

 


[1] Doroteusz z Gazy, Pisma ascetyczne, Kraków 2010, 61.

opr. mg/mg

Copyright © by Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC

********

Z mądrości Ojców Pustyni – Abba Antoni

Szymon Hiżycki OSB

Tajemnice Opatrzności

Święty Antoni Wielki (zm. 356 r.), ojciec mnichów, nie bał się stawiać Bogu trudnych pytań.

 

Abba Antoni, kiedy raz rozmyślał o głębokości sądów Bożych, zapytał: „Panie, dlaczego to jedni umierają we wczesnej młodości, a inni dożywają późnej starości? Dlaczego jedni są w nędzy, a inni się bogacą? Dlaczego bogacą się źli, a dobrzy są w nędzy?” I usłyszał głos mówiący: „Antoni, pilnuj siebie samego: bo tamto wszystko to sądy Boże, i zrozumienie ich nie wyszłoby ci na dobre”.

Pytania Antoniego są bardzo biblijne. Podobnie pytał Hiob; takie same słowa odszukać możemy w wielu psalmach. Antoni, mimo swej zażyłości z Bogiem, nie uzyskuje jednak odpowiedzi na te ciekawe pytania. Zostaje za to pouczony w dwóch innych, równie ważnych kwestiach.

Po pierwsze zostaje poskromiona jego ciekawość względem życia innych ludzi. Z pytań, które Antoni stawiał rodzą się plotki i obmawianie bliźnich. Arbitralne ocenianie moralnych postaw ludzkich rzadko prowadzi ku czemuś dobremu. Nie my jesteśmy, na szczęście, sędziami naszych braci i naszych sióstr. Jest nim Bóg. W tym napomnieniu nie chodzi o zachętę do obojętności wobec zła — raczej o nieosądzanie bliźnich.

Po drugie uwaga Antoniego zostaje skierowana na coś, co zostaje określone jako „sądy Boże”. Chodzi tutaj o Opatrzność, czyli pełną roztropnej miłości opiekę Boga nad światem. Nauka o Opatrzności była w czasach Antoniego znana nie tylko chrześcijanom, ale także wielu pogan, zwłaszcza tych, którzy odebrali wykształcenie filozoficzne, przywiązywało do niej dużą wagę. W tym napomnieniu skierowanym do naszego bohatera pobrzmiewa także nauka o szacunku wobec Boga Żywego.

Apoftegmat zachęca także nas: nie szperajcie w życiu innych ludzi i nie frustrujcie się ich błyskotliwą karierą albo urojonymi grzechami. Każdy człowiek jest ostatecznie w ręku Boga. A wiemy, że są to ręce miłosiernego Ojca. Niech On nas wszystkich ma w opiece!

Szymon Hiżycki OSB | w oparciu o Apoftegmaty Ojców Pustyni

opr. mg/mg

Copyright © by Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/tyniec2015_apoftegmaty-opatrznosc.html#

***************************************************************************************************************************************

O autorze: Judyta