Słowo Boże na dziś – 4 marca 2015 r. – środa – 13 dzień Wielkiego Postu

Myśl dnia

Uważajcie na ludzi, którzy się nie śmieją. Są niebezpieczni.

Juliusz Cezar

Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie”
Jan Twardowski
kaz4
ŚW. KAZIMIERZA KRÓLEWICZA – ŚWIĘTO

W archidiecezji białostockiej, diecezjach łomżyńskiej i drohiczyńskiej uroczystość głównego patrona diecezji (dwa czytania). W pozostałych diecezjach święto (jedno czytanie).

PIERWSZE CZYTANIE (Syr 51,13-20)

Szukanie prawdziwej mądrości

Czytanie z Księgi Syracydesa.

Będąc jeszcze młodym, zanim zacząłem podróżować, szukałem jawnie mądrości w modlitwie. U bram świątyni prosiłem o nią i aż do końca szukać jej będę.
Z powodu jej kwiatów, jakby dojrzewającego winogrona, serce me się w niej rozradowało, noga moja wstąpiła na prostą drogę, od młodości mojej idę jej śladami. Nakłoniłem tylko trochę ucha mego, a już ją otrzymałem i znalazłem dla siebie rozległą wiedzę.
Postąpiłem w niej, a Temu, który dał mi mądrość, chcę oddać cześć. Postanowiłem- bowiem wprowadzić ją w czyn, zapłonąłem gorliwością o dobro i nie doznałem wstydu.
Dusza moja walczyła o nią i z całą starannością usiłowałem zachować Prawo. Ręce wyciągałem w górę, a błędy przeciwko niej opłakiwałem.
Skierowałem ku niej moją duszę i znalazłem ją dzięki czystości. Z nią od początku zyskałem rozum, dlatego nie będę opuszczony.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 16,1-2a i 5.7-8.11)

Refren: Pan mym dziedzictwem, moim przeznaczeniem.

Zachowaj mnie, Boże, bo chronię się do Ciebie, *
mówię do Pana: „Tyś jest Panem moim”.
Pan moim dziedzictwem i przeznaczeniem, *
to On mój los zabezpiecza.

Błogosławię Pana, który dał mi rozsądek, *
bo serce napomina mnie nawet nocą.
Zawsze stawiam sobie Pana przed oczy, *
On jest po mojej prawicy, nic mnie nie zachwieje.

Ty ścieżkę życia mi ukażesz, *
pełnię Twojej radości
i wieczną rozkosz *
po Twojej prawicy.

DRUGIE CZYTANIE (Flp 3,8-14)

Nieustanne dążenie do doskonałości

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Filipian.

Bracia:
Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego.
Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim, nie mając mojej sprawiedliwości, pochodzącej z Prawa, lecz Bożą sprawiedliwość, otrzymaną przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwość pochodzącą od Boga, opartą na wierze, przez poznanie Jego: zarówno mocy zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach, w nadziei, że upodabniając się do Jego śmierci, dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych.
Nie mówię, że już to osiągnąłem i już się stałem doskonałym, lecz pędzę, abym też to zdobył, bo i sam zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa.
Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 15,16)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem,
abyście szli i owoc przynosili.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 15,9-17)

Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej. Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna.
To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy kto życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję.
Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał, aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali”.

Oto słowo Pańskie.

 

 ***********************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

Boży przyjaciele

Nie ma większej radości w życiu człowieka niż odkrycie, że umie kochać, potrafi kogoś uszczęśliwić, szukać jego prawdziwego dobra. Jezus zaprasza nas dziś do takiej właśnie radości. Możemy kochać innych, tak jak kocha Bóg, który sam jako pierwszy obdarza nas przyjaźnią, powierzając nam sekrety swojego serca.

Jezu, Ty nazywasz mnie swoim przyjacielem i powierzasz mi to, co przekazał Ci Ojciec, Jego wolę. Ty pragniesz, aby moje życie było piękne, aby przynosiło dobre owoce, abym kochał trwale, prawdziwie jak Ty! Dziękuję Ci za te wszystkie dary.

www.edycja.plRozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*********

Oderwanie serca od radości doczesnych nie oznacza lęku przed nimi ani tym bardziej pogardy. To walka o mądrość i rozsądek. Św. Kazimierz, syn króla Kazimierza Jagiellończyka, w taki właśnie sposób przeżywał ducha wyrzeczenia. Zaangażowanie w sprawy publiczne (wspierał ojca w sprawowaniu rządów) potrafił w umiejętny sposób połączyć z głębokim życiem duchowym. Odkrył sekret przyjaźni z Chrystusem, która jest życiodajną więzią miłości. Trwanie w tej więzi stało się źródłem duchowej płodności św. Kazimierza.

Wojciech Jędrzejewski OP, „Oremus” Wielki Post 2009, s. 29

CHWAŁA CHRZEŚCIJANINA

„Co do mnie, nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa” (Ga 6, 14)

„Syn Człowieczy zostanie wydany arcykapłanom i uczonym w Piśmie. Oni skażą Go na śmierć i wydadzą Go poganom na wyszydzenie, ubiczowanie i ukrzyżowanie; a trzeciego dnia zmartwychwstanie” (Mt 20, 18-19). To już trzeci raz Jezus zapowiada uczniom swoją mękę i również teraz nie jest zrozumiany. Pierwszy raz energicznie zaprotestował Piotr, drugi raz trzej umiłowani nie zrozumieli znaczenia słów Pana i nie mieli odwagi „zapytać Go o nie” (Łk 9, 45); trzeci raz mówi o swej męce, gdy Jakub i Jan przez usta swej matki skierowali doń zarozumiałą prośbę: „Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie” (Mt 20, 21). Jezus zapowiada swą mękę, wzgardę, która Go czeka, śmierć hańbiącą, Apostołowie zaś troszczą się o zapewnienie sobie pierwszych miejsc. Do tego zawsze zmierza pycha, odziedziczona po grzechu pierworodnym: człowiek chce się wyróżnić, wywyższyć we wszystkich dziedzinach, nie wyłączając religijnej. Aby zrozumieć prawdę, ci ludzie muszą zobaczyć swojego Mistrza dosłownie „wyszydzonego, ubiczowanego, ukrzyżowanego”, a potem zmartwychwstałego, jak On sam zapowiedział. Na razie Jezus ich upomina: „Czy możecie pić kielich, który ja mam pić?” W ten sposób powtarza się lekcja dana na Taborze: nie można dojść do chwały nie idąc wąską drogą krzyża. A oto jeszcze druga: nie można bez pokory zrozumieć, a tym mniej żyć tajemnicą krzyża. Dla tego, kto zmierza do zaszczytów, do powodzenia i chwały świata, krzyż jest powodem zgorszenia, nieprzyjacielem zagrażającym jego szczęściu i ograniczającym wolność. Człowiek pyszny, chcąc być nieograniczonym panem własnego życia, buntuje się wobec jakiegokolwiek cierpienia fizycznego lub moralnego, przeszkadzając mu wywyższać się według swego pragnienia. A wtedy z apostoła może stać się nieprzyjacielem krzyża Chrystusowego. Tylko pokorni są zdolni, jak Jezus, ugiąć ramiona pod ciężarem krzyża, przyjąć jak On zniewagi, upokorzenia, krzywdy. Tylko w nich krzyż dokona tego dzieła oczyszczenia i zniszczenia grzechu, które przygotowuje człowieka do zmartwychwstania z Chrystusem.

  • O Synu Ojca Przedwiecznego, Jezu Chryste, Panie nasz, prawdziwy Królu wszystkiego stworzenia! Cóż pozostawiłeś odchodząc z tego świata, cośmy, spadkobiercy Twoi, po Tobie odziedziczyli? Cóż Ty posiadałeś, Panie mój, prócz cierpień, boleści i zelżywości, nie mając nawet w srogim konaniu śmiertelnym innego loża jeno twarde drzewo krzyża? I nam więc, Boże mój, którzy pragniemy być prawdziwymi synami Twymi i nie zrzekać się dziedzictwa Twego, nie godzi się uciekać od cierpienia. Herbem Twoim pięć ran Twoich!… A te rany powinny być i naszym godłem, jeśli mamy odziedziczyć Chrystusowe królestwo! Nie używaniem wczasów, rozkoszy, honorów i bogactw ma się nabywać to królestwo, które On nabył takim wylaniem krwi swojej! (św, Teresa od Jezusa: Księga fundacji 10, 11).
    Boże mój, spraw, abym uważał się zawsze za sługę wszystkich, sługę ich duszy i ciała, czyniąc im jak najwięcej dobrego; sługą przez posłuszeństwo, kiedy tylko będę mógł to uczynić; sługą przez zajmowanie ostatniego miejsca… Sługą nie dlatego, aby mi służono, lecz abym ja służył zarówno sobie samemu jak innym; a można to zawsze czynić, jakikolwiek obowiązek się spełnia. Ty sam to pokazałeś, bo będąc Bogiem, nauczycielem i Panem, umiałeś być pośród Apostołów jak ten, który służy…
    Spraw, abym i ja oddal moją duszę, jak Ty oddałeś swoją, i razem z Tobą, na odkupienie za wielu… przez modlitwę, pokutę, przykład, obcowanie Świętych… jeśli się Tobie podoba, także przez męczeństwo, przez wszystkie ofiary jakich zechcesz zażądać ode mnie w każdej chwili mego życia. Składam Ci te ofiary na większą chwałę Twoją… i w posłuszeństwie woli Twojej na uświęcenie ludzi… O Boże mój, jestem Twoim sługą i Twoim niewolnikiem: moim pokarmem jest czynić Twoją wole… Czyń ze mną wszystko, co Ci się podoba, na Twoją chwałę, na pociechę Twojego Serca… na odkupienie za wielu… (Ch. de Foucauld).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. I, str. 289

http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150304.htm

********

#Ewangelia: Boskie wyznanie miłości

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Jezus powiedział do swoich uczniów:

“Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej. Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna.

To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję.

Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał, aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali”. (J 15, 9-17)

 

Rozważanie do Ewangelii

Czy można wyobrazić sobie miłość Boga Ojca do Syna Bożego? To jest coś, co przewyższa wszelkie ludzkie wyobrażenia! A taką właśnie miłością Jezus pokochał nas. Dlatego nazywa nas przyjaciółmi, nie sługami, i dzieli się z nami tym, co usłyszał od Ojca. Z tego też powodu wybrał nas i przeznaczył na to, abyśmy przynosili trwały owoc.

A co my na to? Czy odpowiemy przyjaźnią na przyjaźń Jezusa do nas? Czy damy się wybrać przez Niego? Być przyjacielem Boga – czy to nie cudowne? Czy może się przytrafić człowiekowi coś wspanialszego? Pomyślmy o tym. Warto zadać sobie te pytania i lepiej się zastanowić, zanim grzesząc znów odrzucimy przyjaźń Boga. Ale pamiętajmy: przyjaźń z Bogiem nie ma nas skrępować. Ona ma nam nadać nową jakość, którą jest świętość, czyli podobieństwo do Boga.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2356,ewangelia-boskie-wyznanie-milosci.html

********

Na dobranoc i dzień dobry – J 15, 9-17

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. CakeFace Originals / flickr.com / CC BY-NC-ND 2.0)

Być z Nim blisko…

 

Prawa zjednoczenia i przyjaźni z Chrystusem
Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości.

 

To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.

 

Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego.

 

Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał, aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali.

 

Opowiadanie pt. “Miłość, której nie można kupić”
Przed urodzinami swojej córki do sklepu z zabawkami przyszli rodzice i zwrócili się do sprzedawczyni: – Wie pani… Cały dzień jesteśmy w pracy, poza domem. Chcielibyśmy kupić coś, co ucieszy dziecko, na dłuższy czas je zajmie, ukoi samotność.

 

– Bardzo mi przykro, proszę państwa – uśmiechnęła się przyjaźnie sprzedawczyni – ale nie prowadzimy sprzedaży rodziców.

 

Refleksja
Miłości nie da się kupić, ani też sprzedać. Nie można na nią zapracować, bo przecież jest wolnym darem każdego człowieka. Miłość wyraża całe nasze człowieczeństwo. Od niej zależy jak spostrzegamy to co dzieje się w świecie i wokół nas…

 

Jezus uczy nas miłości nieograniczonej i wolnej. Wie, ze nasza miłość może być przesiąknięta egoizmem. On wie też, że tam, gdzie jest egoizm, nie ma już miłości. Egoizm bowiem jest trucizną, która niszczy miłość w  zarodku. Warto zatem leczyć się z egozimu i być człowiekiem dla innych na “huśtawce naszego życia”…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy miłość jest łatwa?
2. Dlaczego miłość jest tak ważna w naszym życiu?
3. Dlaczego jest w nas egoizm?

 

I tak na koniec…
“Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie” (Jan Twardowski)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,186,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-15-9-17.html

******

Doroteusz z Gazy (ok. 500-?), mnich w Palestynie
Instrukcje, VI, 76-78

„Kochać Boga i bliźniego”
 

Im bliżej jesteśmy zjednoczeni z bliźnimi, tym bardziej zbliżamy się do Boga. Abyście zrozumieli sens tych słów, dam wam przykład za Ojcami: Wyobraźcie sobie koło narysowane na ziemi, to znaczy linię w koło narysowaną cyrklem i centrum. Centrum to dokładnie środek kręgu. Niech pojmie wasz duch to, co mówię. Wyobraźcie sobie, że ten krąg jest światem, Bóg – centrum, a promienie – różnymi drogami lub sposobami życia ludzi. Kiedy święci, pragnąc zbliżyć się do Boga, idą w środek kręgu, to w miarę zbliżania się do Boga zbliżają się do siebie wzajemnie. Im bardziej zbliżają się do Boga tym bardziej zbliżają się do siebie; a im bliżej są siebie, tym bliżej są Boga.

I rozumiecie, że podobnie jest w drugim kierunku, kiedy odwracamy się od Boga, by iść na zewnątrz: oczywistym jest, że im bardziej oddalamy się od Boga, tym bardziej oddalamy się od siebie nawzajem, a im bardziej oddalamy się od siebie, to tym bardziej oddalamy się od Boga.

Taka jest natura miłości. W takiej mierze, jakiej jesteśmy na zewnątrz i nie kochamy Boga, w takiej samej mierze jesteśmy oddaleni od bliźnich. Ale jeśli miłujemy Boga to tyle, ile zbliżamy się do Boga przez miłość do Niego, to tyle uczestniczymy w miłości bliźniego; a tyle, ile jesteśmy zjednoczeni z bliźnimi, to tyle jesteśmy w Bogu.

********

Kilka słów o Słowie 4 III 2015

Michał Legan

http://youtu.be/gDfV0SxsZEU
*********
**************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
4 MARCA
Święty Kazimierz, królewicz

Święty Kazimierz Kazimierz urodził się 3 października 1458 r. w Krakowie na Wawelu. Był drugim z kolei spośród sześciu synów Kazimierza Jagiellończyka. Jego matką była Elżbieta, córka cesarza Niemiec, Albrechta II. Pod jej opieką Kazimierz pozostawał do dziewiątego roku życia. W 1467 r. król powołał na pierwszego wychowawcę i nauczyciela swoich synów księdza Jana Długosza, kanonika krakowskiego, który aż do XIX w. był najwybitniejszym historykiem Polski. “Był młodzieńcem szlachetnym, rzadkich zdolności i godnego pamięci rozumu” – zapisał Długosz o Kazimierzu. W 1475 r. do grona nauczycieli synów królewskich dołączył znany humanista, Kallimach (Filip Buonacorsi). Król bowiem chciał, by jego synowie otrzymali wszechstronne wykształcenie. Ochmistrz królewski zaprawiał ich również w sztuce wojennej.
W 1471 r. brat Kazimierza, Władysław, został koronowany na króla czeskiego. W tym samym czasie na Węgrzech wybuchł bunt przeciwko królowi. Na tron zaproszono Kazimierza. Jego ojciec chętnie przystał na tę propozycję. Kazimierz wyruszył razem z 12 tysiącami wojska, by poprzeć zbuntowanych magnatów. Ci jednak ostatecznie wycofali swe poparcie i Kazimierz wrócił do Polski bez korony węgierskiej. Ten zawód dał mu wiele do myślenia.
Po powrocie do kraju królewicz nie przestał interesować się sprawami publicznymi, wręcz przeciwnie, został prawą ręką ojca, który upatrywał w nim swego następcę i wciągał go powoli do współrządzenia. Podczas dwuletniego pobytu ojca na Litwie Kazimierz jako namiestnik rządził w Koronie. Obowiązki państwowe umiał pogodzić z bogatym życiem duchowym. Wezwany przez ojca w 1483 r. do Wilna, umarł w drodze z powodu trapiącej go gruźlicy. Na wieść o pogorszeniu się zdrowia Kazimierza, król przybył do Grodna. Właśnie tam, “opowiedziawszy dzień śmierci swej tym, którzy mu w niemocy służyli […], ducha Panu Bogu poleciwszy wypuścił 4 dnia marca R.P. 1484, lat mając 26” – napisał ks. Piotr Skarga. Pochowano go w katedrze wileńskiej, w kaplicy Najświętszej Maryi Panny, która od tej pory stała się miejscem pielgrzymek. W 1518 król Zygmunt I Stary, rodzony brat Kazimierza, wysłał przez prymasa do Rzymu prośbę o kanonizację królewicza. Leon X na początku 1520 r. wysłał w tej sprawie do Polski swojego legata. Ten, ujęty kultem, jaki tu zastał, sam ułożył ku czci Kazimierza łaciński hymn i napisał jego żywot. Na podstawie zeznań legata Leon X w 1521 r. wydał bullę kanonizacyjną i wręczył ją przebywającemu wówczas w Rzymie biskupowi płockiemu, Erazmowi Ciołkowi. Ten jednak zmarł jeszcze we Włoszech i wszystkie jego dokumenty w 1522 r. zaginęły. Król Zygmunt III wznowił więc starania, uwieńczone nową bullą wydaną przez Klemensa VIII 7 listopada 1602 r. w oparciu o poprzedni dokument Leona X, którego kopia zachowała się w watykańskim archiwum.
Święty Kazimierz Kiedy w 1602 r. z okazji kanonizacji otwarto grób Kazimierza, jego ciało znaleziono nienaruszone mimo bardzo dużej wilgotności grobowca. Przy głowie Kazimierza zachował się tekst hymnu ku czci Maryi Omni die dic Mariæ (Dnia każdego sław Maryję), którego autorstwo przypisuje się św. Bernardowi (+ 1153). Wydaje się prawdopodobne, że Kazimierz złożył ślub dozgonnej czystości. Miał też odrzucić proponowane mu zaszczytne małżeństwo z córką cesarza niemieckiego, Fryderyka III.
Uroczystości kanonizacyjne odbyły się w 1604 r. w katedrze wileńskiej. W 1636 r. przeniesiono uroczyście relikwie Kazimierza do nowej kaplicy, ufundowanej przez Zygmunta III i Władysława IV. W 1953 r. przeniesiono je z katedry wileńskiej do kościoła świętych Piotra i Pawła. Obecnie czczony jest ponownie w katedrze.
Św. Kazimierz jest jednym z najbardziej popularnych polskich świętych. Jest także głównym patronem Litwy. W diecezji wileńskiej do dziś zachował się zwyczaj, że w dniu św. Kazimierza sprzedaje się obwarzanki, pierniki i palmy; niegdyś sprzedawano także lecznicze zioła (odpustowy jarmark zwany Kaziukami). W 1948 r. w Rzymie powstało Kolegium Litewskie pod wezwaniem św. Kazimierza. W tym samym roku Pius XII ogłosił św. Kazimierza głównym patronem młodzieży litewskiej. W 1960 r. Kawalerowie Maltańscy obrali św. Kazimierza za swojego głównego patrona; otrzymali wówczas część relikwii Świętego.

Święty Kazimierz

W ikonografii atrybutem Świętego jest mitra książęca. Przedstawiany także ze zwojem w dłoni, na którym są słowa łacińskiego hymnu Omni die dic Mariæ – ku czci Matki Bożej, do której św. Kazimierz miał wielkie nabożeństwo. Często przedstawia się go w stroju książęcym z lilią w ręku lub klęczącego nocą przed drzwiami katedry – dla podkreślenia jego gorącego nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/03-04a.php3

Wychowanek Długosza

LEON WYCZÓŁKOWSKI

“Królewicz Kazimierz i Długosz”,
olej na płótnie, 1873, Kolekcja prywatna

 

Powiększenie Ostre światło pada na twarz młodzieńca, który zasnął oparty o kamień. Ludzie z jego otoczenia wydają się bardzo zaniepokojeni. Czy przypadkiem nie zasłabł? Jego zdrowie jest przecież tak wątłe…

Gdyby nie tytuł obrazu, mielibyśmy poważne trudności z rozpoznaniem śpiącego młodzieńca. Królewicz Kazimierz Jagiellończyk był kiedyś bardzo czczony jako patron Rzeczypospolitej Obojga Narodów, dziś jednak nieco o nim zapomniano. Scena, którą widzimy, jest ilustracją opowieści z popularnych żywotów świętych. Kazimierz często sam w nocy szedł pod drzwi kościoła, bo nie mógł się doczekać ich otwarcia. Zdarzało się, że dworzanie znajdowali go śpiącego przed wejściem. Wyczółkowski umieścił tę scenę przed katedrą wileńską, w której święty wielokrotnie się modlił, a w 1484r. został pochowany. W tej samej katedrze w 1604r. odbyły się jego uroczystości kanonizacyjne.

Królewicz Kazimierz był drugim z sześciu synów króla Kazimierza Jagiellończyka. Żył tylko 26 lat, zmarł na gruźlicę. Już za życia wiele mówiło się o jego pobożności i ascetycznych praktykach. Gdy przed kanonizacją ekshumowano jego ciało, znaleziono koło głowy pergamin z wypisanym jego ulubionym hymnem ku czci Najświętszej Maryi Panny: “Dnia każdego sław Maryję”.

Jedna z otaczających królewicza postaci nie jest anonimowa. Z prawej strony klęczy Jan Długosz, twórca sławnej kroniki Królestwa Polskiego. Był on wychowawcą synów Kazimierza Jagiellończyka. O swoim kanonizowanym później wychowanku napisał kiedyś: “był młodzieńcem szlachetnym, rzadkich zdolności i godnego pamięci rozumu”.

“Królewicz Kazimierz i Długosz” był pierwszym obrazem Leona Wyczółkowskiego wystawianym w warszawskiej Zachęcie.

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 8 – 27 lutego 2011r.

Hymn do św. Kazimierza

Dostojny patronie Litwy,
Pokrewny z ciała i ducha!
Przygarnij nasze modlitwy,
Niech je Pan niebios wysłucha.
Módl się za nami do Boga,
Niech grunt nie chybia swych plonów,
Niech głód, pomór i pożoga
Nie dotknie ziem Palemonów.
Twa modłą ludu niech strzeże
I ziemię dobrze ci znana;

Błogosław miast naszych wieże
I wiosek strzechę słomianą.
Coś sławił rzewnemi hymny
Świętą Dziewicę Maryją,
Rozgrzej nam wiarą duch zimny,
Niech serca pobożniej biją.
Niech wiara będzie zapłatą
Przeżegnanie Pańskiej dłoni,
Niech nas opieki swej szatą
Bogarodzica osłoni.

Syrokomla.

 Święty Kazimierz, królewicz polski. (1458-1484.)

   Święty Kazimierz był synem króla polskiego Kazimierza III., i żony jego Elżbiety, córki cesarza niemieckiego Albrechta II. Urodził się dnia 5. października roku 1458 w Krakowie, ówczesnej stolicy królestwa polskiego. Miał pięciu braci, z których najstarszy Władysław, został królem czeskim i węgierskim; czwarty, Fryderyk, arcybiskupem gnieźnieńskim i prymasem Polski. Albrecht, Aleksander i Zygmunt objęli spuściznę po ojcu.
Kazimierz, starannie wychowany przez pobożnych i bogobojnych rodziców, okazywał już jako dziecko skłonność do pobożności i wzgardę dla zabaw, uciech i przyjemności życia dworskiego. Najmilszem zajęciem jego była modlitwa i rozważanie na samotności, zdala od gwaru i zgiełku życia światowego. Nauczycielem jego był Długosz, ówczesny kanonik krakowski, późniejszy nominat na arcybiskupstwo lwowskie. Z niego to, jako “z źródła czystego i hojnego”, tak mówi Skarga, czerpał młody królewicz pobożność i naukę. Kiedy razu pewnego nauczyciel stawił młodemu jeszcze naonczas chłopcu do wyboru albo zabawę albo nabożeństwo w kościele, uczeń ucieszony, zawołał: “Pójdę do kościoła, bo nie znam większej radości, jak klęczeć przed ołtarzem Pańskim. Modlitwy przed Jezusem w Najświętszym Sakramencie są dla mnie większą radością niż zabawy i wszelkie przyjemności”.
To też gardząc blaskiem zewnętrznym, żył wśród przepychu królewskiego dworu prawie jako dziecko biednych rodziców. Nie chciał, by go nazywano królewiczem. Często powtarzał słowa Salomona, że królowie z natury tak samo wyposażeni jako biedni i poddani, do tej samej nędzy i wzgardy dojść mogą i często dochodzą; przeto powinni być pokorni, jeśli chcą być mądrymi. Pomny na słowa Chrystusa Pana, że nic nie pomoże człowiekowi, choćby świat cały zyskał, jeżeli na duszy stratę poniesie, główną troską jego było zbawienie swej duszy.
Na modlitwie spędzał całe dnie, nieraz i noce. Wśród modlitwy widziano go często w zachwycie; tracił świadomość tego, co się około niego działo. W nocy zrywał się z łoża i biegł do kościołów, aby się modlić. Jeżeli kościół był zamknięty, modlił się przed jego podwojami. Nieraz znajdowała go straż leżącego na twarzy w nocy przed drzwiami kościoła. Miał wielkie nabożeństwo do męki Pańskiej. Łzy gorące spływały mu po licach, kiedy klęczał przed wizerunkiem Ukrzyżowanego i rozważał Jego cierpienia. Nie mniejszą był czcią przejęty i przywiązaniem prawdziwie dziecięcem do Najświętszej Panienki. Nie nazywał Jej nigdy inaczej, jak swą ukochaną Matką. Ku chwale Boga-Rodzicy zwykł był odmawiać często hymn, niesłusznie mu przypisywany: Dnia każdego. Z nim pragnął być pochowany, a wola jego została spełniona.
Życie jego było wprost pokutnicze. Pod szatą królewską, którą był zmuszony nosić, ukrywał włosiennicę. Ostremi postami umartwiał swe ciało. Nigdy nie sypiał na królewskiem swem łożu, tylko na twardej ziemi. To też uważano go na dworze za świętego. Z miłością ku Panu Jezusowi łączył miłość ku biednym. Był tak miłosiernym, że go nazywano ojcem ubogich.
Z wszystkich cnót najwięcej ukochał czystość, do której się zobowiązał ślubem. Przez całe życie swe nie zgrzeszył ani jedną myślą nieczystą. Tak wysoko cenił ten kwiat śnieżnej niewinności. Aby nie utracić czystości duszy, umartwiał swe ciało; nadto przystępował często do Sakramentów świętych; przytem unikał pilnie towarzystw i rozmów z ludźmi świeckimi. Kiedy w jego obecności pozwolił sobie kto na słówko draźliwe, święty upominał go ostro, by nie gorszył uszu niewinnych. Piękność i wyraz twarzy prawdziwie anielski nadawały mu cechę istoty nadziemskiej.
Z czystością zwykle idą w parze inne cnoty, mianowicie pokora. Skoro słońce padnie na krople rosy, odbiją się w niej wszystkie prześliczne barwy tęczy. Czystością jako słońcem opromieniona dusza jaśnieje wszystkiemi innemi cnotami. Był więc św.Kazimierz przedewszystkiem tak pokorny, że gdy mu zwracano uwagę, że ma prawo do tronu, odpowiedział: Tego królestwa nie łaknę, bo do innego mnie Pan Bóg powołał, do królestwa, które nam Chrystus męką Swą zgotował. Wielką jest już rzeczą, być panem nad sobą i swemi skłonnościami; rządy królestwa ziemskiego wymagają wielkiej mądrości a nakładają zbyt wielką odpowiedzialność przed Bogiem.
Kiedy więc Władysław, królewicz polski, został powołany na tron czeski, Węgrzy przybyli r. 1471 do Krakowa, aby uprosić Kazimierza na swego króla; byli bowiem złożyli z tronu Macieja I. syna Jana Hunyadi. Wymogli niejako spełnienie swego życzenia, bo zagrozili, że w razie odmowy zwrócą się do Turków. Wtedy to z woli ojca, a przeciw własnemu przekonaniu Kazimierz ruszył z wojskiem do Węgier, aby ofiarowany mu kraj objąć w posiadanie. Tymczasem jednak umysły mieszkańców znowu skłaniać się zaczęły na stronę Macieja; za nim też oświadczył się papież Sykstus IV. Korzystając z tych okoliczności Kazimierz ustąpił, aby nie wywoływać przelewu krwi i wrócił do ojczyzny, narażając się na gniew ojca. Wolał cierpieć sam, niż przyczynić się przemocą do jakiejkolwiek niesprawiedliwości wobec narodu węgierskiego. Trzy miesiące strawił po powrocie na ćwiczeniach pokutniczych a na ponowne wezwania na tron odpowiadał odmownie.
Dalsze dwanaście lat życia spędził Kazimierz na dziełach uświęcenia i umartwienia. Mając lat 26 zachorował ciężko w Wilnie. Ponieważ wszystkie lekarstwa zawodziły, oświadczyli lekarze, że jedynym tylko sposobem może zachować życie, bo przez poniechanie życia czystego. Święty młodzieniec odpowiedział wszakże z oburzeniem: Wolę raczej umrzeć, niż sprzeniewierzyć się zupełnej czystości. Wolałbym raczej tysiąc razy postradać życie, jak poświęcić cnotę świętej niewinności. Odwoływał się przytem na owych męczenników pierwszych wieków, którzy woleli śmierć ponieść, niż odstąpić Chrystusa.
Pan Bóg objawił mu dzień śmierci. Święty przygotował się na tę ostatnią godzinę z całą sumiennością i właściwą sobie gorliwością. Trzymając wizerunek Ukrzyżowanego w ręku i całując go ustawicznie wołał: W Twoje ręce, o mój Jezu, polecam ducha swego. To były też ostatnie słowa anielskiego młodzieńca. Umarł w Wilnie 4. marca 1484, mając let 26.
Zaraz po śmierci wsławił Pan Bóg świętość królewicza rozlicznymi cudami. Ożyła dziewczynka, którą martwą położyli rodzice na grobie św.Kazimierza w Wilnie, prosząc go o wstawiennictwo u Boga. Kiedy w roku 1518 wspólne wojska polskie i litewskie walczyły przeciwko Moskwie pod Płockiem, wtedy to król Zygmunt stary, widząc liczebną przewagę wroga, zwrócił się w modlitwach swych do przyczyny św.Kazimierza, prosząc go o pomoc Bożą dla wojska polskiego. Powiadają, że w rzeczy samej widziano świętego królewicza, jak w białej szacie kroczył przed wojskiem polskiem, wskazując mu przeprawę przez Dźwinę i wybawiając je z grożącego niebezpieczeństwa. Wiele innych jeszcze cudów zdziałał Bóg przez przyczynę św. Kazimierza; to też na prośbę całego narodu polskiego policzył go papież Leon X. w roku 1521 w poczet świętych. Papież Klemens VIII., dawniejszy poseł papieski przy dworze polskim, zezwolił na uroczyste święto w dzień św.Kazimierza w całej Polsce i Litwie.
Św. Kazimierz jest patronem królestwa Polskiego, i wzorem czystości dla młodzieży.

   Nauka

   “Z młodzieńca tak wysokiego, bo królewskiego stanu, mówi Skarga, bierzmy przykład i wzór pokory, wzgardy świata, czystości i cnót innych. A tem więcej ufajmy jego modlitwie, którą za nas zasyła do Pana Boga, bo jest on krwią z krwi naszej domownikiem naszym, miłośnikiem ludu, za który się modli”. Jak kiedyś modlił się św.Kazimierz za naród swój, walczący z nieprzyjacielem, tak i dzisiaj modli się w niebie za lud polski, który znajduje się bodaj w nierównie wielkim ucisku. Módlmy się gorąco do tego naszego świętego Patrona. Nam dzisiaj nie walczyć z nieprzyjacielem na czele wojsk, lecz walczyć nam o cnoty chrześcijańskie i społeczne. Walczyć nam przedewszystkiem o czystość obyczajów, moralność, bo czystość obyczajów, to podwalina i warunek życia i bytu społeczeństw i narodów. Mamy na to przykłady w dziejach przekazane. Olbrzymie państwo rzymskie tak długo było silne jędrne i zdrowe, póty obywatele jego żyli w karności i czystości obyczajów. Lecz skoro zaczęła się niemoralność, nieczystość, nawet dozwalana przez rządy i społeczeństwo, w ślad za nią poszła zgnilizna, a za zgnilizną upadek. Na gruzach zaś zdemoralizowanego państwa rzymskiego powstały państwa zdrowe i silne, moralnie. Jeśli więc mamy być silnymi, opornymi, trwałymi w walce o byt, trzymajmy się czystości obyczajów, bo ona tylko daje zdrowie, energię, życie. Nie patrzmy na zgniliznę innych narodów. Zachowujmy czystość obyczajów w małżeństwie, nie przejmujmy zgniłych zasad naleciałości grzesznych od innych narodów. A mianowicie starajmy się o czystość młodzieży. Najważniejszym jest obowiązkiem matki, baczyć na to pilnie, by się dziecko nie psuło za młodu w towarzystwach złych rówieśników, bo lata dziecięce zwykle rozstrzygają o kierunkach późniejszego życia, o jego wartości i pożytkach dla Kościoła i społeczeństwa.

http://siomi1.w.interia.pl/4.marca.html

********
Święty Jan Antoni Farina, biskup
Święty Jan Antoni Farina Jan Antoni Farina urodził się w Gambellarze niedaleko Vincenzy 11 stycznia 1803 r. jako drugi spośród pięciu braci. Jego rodziców wyróżniała głęboka wiara. Po przedwczesnej śmierci ojca Jan zamieszkał wraz z matką i rodzeństwem u wuja-księdza, który zadbał o jego formację duchową.
Mając 15 lat, wstąpił do seminarium diecezjalnego w Vincenzy. Spośród innych kleryków wyróżniał się dobrocią duszy i szczególnymi zdolnościami. Gdy miał 21 lat i był sam jeszcze studentem teologii, został wyznaczony do nauczania w seminarium. 14 stycznia 1827 r. przyjął święcenia kapłańskie. W pierwszych latach posługi kapłańskiej pełnił różne obowiązki: przez 18 lat był wykładowcą w seminarium, przez 10 lat – wikariuszem w parafii św. Piotra w Vicenzy, członkiem instytucji kulturalnych, kościelnych i charytatywnych oraz dyrektorem publicznej szkoły podstawowej i średniej. W 1831 r. dał początek pierwszej żeńskiej szkole ludowej w mieście, a pięć lat później założył zgromadzenie Sióstr Nauczycielek św. Doroty Córek Najświętszych Serc. Chciał, by jego siostry poświęciły się pracy dla dziewcząt z dobrych rodzin, głuchoniemych i niewidomych; skierował je do opieki nad chorymi, starszymi, w szpitalach i przytułkach.
W 1850 r. otrzymał nominację na biskupa Trevizo, a w dniu 19 stycznia 1851 r. przyjął sakrę biskupią. W diecezji rozwinął wieloraką działalność apostolską: rozpoczął wizytację parafii, zorganizował we wszystkich parafiach stowarzyszenia pomocy materialnej i duchowej ubogim. Nazwany był Biskupem Ubogich. Troszczył się o odnowę moralną wiernych, zajmował się formacją intelektualną i duchową duchowieństwa i wiernych, nauką i katechizacją młodzieży. Przez wiele lat jego biskupstwo w Trevizo było niepokojne przez kwestie prawne związane z kapitułą katedralną, które powodowały głębokie cierpienie i utrudniały realizację jego programu duszpasterskiego, hamując wiele inicjatyw, aż do uniemożliwienia przeprowadzenia synodu diecezjalnego.
W dniu 18 czerwca 1860 r. Jan Antoni został przeniesiony do Vincenzy, gdzie wprowadził w życie rozległy program odnowy i rozwinął imponującą działalność duszpasterską, katechizację dzieci, reformę nauki i dyscypliny w seminarium. Zwołał synod diecezjalny, który nie obradował w tej diecezji od 1689 r. Podczas wizyty duszpasterskiej docierał, niekiedy wiele kilometrów pieszo lub na mule, do małych miejscowości położonych w górach, które nigdy nie gościły biskupa. Założył liczne grupy kapłańskie, aby pomagać starszym i ubogim księżom, a także w celu głoszenia rekolekcji dla świeckich. Uczestniczył też – między grudniem 1869 r. a czerwcem 1870 r. – w obradach Soboru Watykańskiego I. Należał do nurtu popierającego inicjatywę ogłoszenia dogmatu o nieomylności papieża.
Zmarł 4 marca 1886 r. po ciężkiej chorobie. Był troskliwym pasterzem, opiekunem ubogich, wrażliwym nauczycielem i wychowawcą. Do grona błogosławionych wprowadził go św. Jan Paweł II w dniu 4 listopada 2001 r. Jego kanonizacji dokonał papież Franciszek na placu św. Piotra w Rzymie 23 listopada 2014 r.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/03-04b.php3

Jan Paweł II

SĄ ZNAKIEM MIŁOŚCI BOGA

Msza św. beatyfikacyjna na placu św. Piotra

«Świętość — zarówno w życiu papieży, którzy są znanymi postaciami historycznymi, jak i w życiu skromnych wiernych świeckich i duchownych, pochodzących z wszystkich kontynentów globu — okazała się rzeczywistością, która lepiej niż cokolwiek innego wyraża tajemnicę Kościoła. To wymowne orędzie, przemawiające bez słów, jest żywym objawieniem oblicza Chrystusa» — napisał Jan Paweł II w Liście apostolskim «Novo millennio ineunte» (n. 7). Radosną okazją do kontemplowania i uwielbienia Bożego oblicza, objawiającego się w świętości Kościoła, była uroczystość, która odbyła się w niedzielę 4 listopada 2001 r. na placu św. Piotra. Tego dnia Jan Paweł II wyniósł do chwały ołtarzy ośmioro nowych błogosławionych. Byli to: Paweł Piotr Gojdič (1888-1960), słowacki biskup i męczennik; redemptorysta Metody Dominik Trčka (1886-1959), Czech, który także poniósł śmierć za wiarę; bp Jan Antoni Farina (1803-1888), Włoch, gorliwy duszpasterz i założyciel Zgromadzenia Sióstr Nauczycielek św. Doroty, Córek Najświętszych Serc; arcybiskup Bragi w Portugalii Bartłomiej Fernandes od Męczenników (1514-1590), dominikanin; dwaj włoscy kapłani: Alojzy Tezza (1841-1923), kamilianin, założyciel Zgromadzenia Córek św. Kamila, oraz Paweł Manna (1872-1952), założyciel Papieskiej Unii Misyjnej; zakonnice: Kajetana Sterni (1827-1889), Włoszka, założycielka Zgromadzenia Sióstr Woli Bożej, oraz Maria Pilar Izquierdo Albero (1906- -1945), Hiszpanka, założycielka Dzieła Misyjnego Jezusa i Maryi.

W uroczystości wzięło udział szesnastu kardynałów, liczni arcybiskupi, biskupi, kapłani, zakonnicy i siostry zakonne, delegacje rządowe, a także ok. 60 tys. wiernych z całego świata, wśród nich przede wszystkim rodacy nowych błogosławionych. Z Papieżem sprawowało Eucharystię 50 koncelebransów, m.in. prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. José Saraiva Martins CMF i jej sekretarz abp Edward Nowak. Na początku Mszy św. kard. Bernardin Gantin, dziekan Kolegium Kardynalskiego, złożył Ojcu Świętemu życzenia z okazji jego imienin oraz przypadającej w tym roku 55. rocznicy święceń kapłańskich. Po wypowiedzeniu prośby o wyniesienie na ołtarze każdego z kandydatów Ojciec Święty wygłosił uroczystą formułę beatyfikacyjną ustalając datę liturgicznego wspomnienia nowych błogosławionych: Pawła Piotra Gojdiča — 17 lipca, Metodego Dominika Trčki — 25 sierpnia, Jana Antoniego Fariny — 14 stycznia, Bartłomieja Fernandesa od Męczenników — 18 lipca, Alojzego Tezzy — 26 września, Pawła Manny — 16 stycznia, Kajetany Sterni — 26 listopada, Marii Pilar Izquierdo Albero — 27 lipca.

Uroczystość była nie tylko okazją do wyrażenia Bogu wdzięczności za to, że wciąż daje Kościołowi wspaniałych świadków Ewangelii, lecz także sposobnością do wspólnej modlitwy w intencji całej ludzkości. Wyrazem głębokich pragnień współczesnego człowieka były wezwania modlitwy wiernych, wygłoszone w języku czeskim, angielskim, portugalskim, niemieckim i polskim. Po polsku modlono się o to, aby Kościół stał się miejscem spotkania i dialogu, a jego synowie i córki wspólnym wysiłkiem budowali pokój, wzajemne zrozumienie i miłość. Na zakończenie uroczystej Mszy św. Jan Paweł II odmówił z wiernymi modlitwę «Anioł Pański», którą poprzedził krótkim rozważaniem.

1. «To wszystko Twoje, Władco, miłujący życie» (por. Mdr 11, 26). Te słowa Księgi Mądrości zachęcają do refleksji nad wielkim orędziem świętości, jakie przyniosła nam ta uroczysta Msza św., w czasie której zostało ogłoszonych ośmioro nowych błogosławionych. Są nimi: Paweł Piotr Gojdič, Metody Dominik Trčka, Jan Antoni Farina, Bartłomiej Fernandes od Męczenników, Alojzy Tezza, Paweł Manna, Kajetana Sterni, Maria Pilar Izquierdo Albero.

Wszyscy oni całkowicie poświęcili swoje życie chwale Bożej i czynieniu dobra braciom, i dlatego są na zawsze dla Kościoła i świata wyraźnym znakiem miłości Boga, który jest źródłem i ostatecznym celem wszystkich wierzących.

2. «Albowiem Syn Człowieczy przyszedł odszukać i zbawić to, co zginęło» (Łk 19, 10). W tej zbawczej misji, o której Jezus mówi w czytanym dzisiaj fragmencie Ewangelii św. Łukasza, uczestniczyli w pełni bp Paweł Piotr Gojdič i redemptorysta Metody Dominik Trčka, ogłoszeni dziś błogosławionymi. Złączeni wielkoduszną i odważną służbą Kościołowi greckokatolickiemu w Słowacji, przypłacili tymi samymi cierpieniami wierność Ewangelii i Następcy św. Piotra, a teraz dzielą ten sam wieniec chwały.

Paweł Piotr Gojdič, umocniony przez życie ascetyczne w Zakonie św. Bazylego Wielkiego, starał się nieustannie wypełniać program duszpasterski, jaki sobie wytyczył: «Z pomocą Bożą pragnę stać się ojcem dla sierot, sługą ubogich i pocieszycielem strapionych», najpierw jako biskup eparchii preszowskiej, a następnie jako administrator apostolski w Mukaczewie. Uważany przez ludzi za «człowieka o złotym sercu», dla przedstawicieli ówczesnego rządu stał się «solą w oku». Gdy reżim komunistyczny wyjął spod prawa Kościół greckokatolicki, bp Gojdič został aresztowany i internowany. Tak rozpoczęła się dla niego długa kalwaria cierpień, krzywd i poniżeń, które doprowadziły go do śmierci za wierność Chrystusowi oraz miłość do Kościoła i papieża.

Również Metody Dominik Trčka całe swoje życie oddał na służbę Ewangelii i dla zbawienia braci i złożył za nie najwyższą ofiarę. Jako przełożony wspólnoty redemptorystów w Stropkowie, we wschodniej Słowacji, prowadził gorliwą działalność misyjną w trzech eparchiach: preszowskiej, użhorodzkiej i kriżewackiej. Z nastaniem reżimu komunistycznego o. Trčka, podobnie jak inni współbracia redemptoryści, został wywieziony do obozu internowania. Tutaj, znajdując zawsze oparcie w modlitwie, z mocą i determinacją stawiał czoło cierpieniom i upokorzeniom, jakie go spotykały za wierność Ewangelii. Jego droga krzyżowa zakończyła się w więzieniu w Leopoldowie, gdzie zmarł wskutek wyczerpania i chorób, wybaczywszy przedtem swym oprawcom.

3. Wyraźnym wzorem pasterza Ludu Bożego naśladującego przykład Chrystusa jest dla nas także bp Jan Antoni Farina, którego wieloletnią posługę pasterską, najpierw we wspólnocie chrześcijańskiej w Treviso, a później w Vicenzy, cechowała aktywna działalność apostolska, stale ukierunkowana na formację doktrynalną i duchową kapłanów i wiernych. Gdy patrzymy na jego dzieło pełnione dla chwały Bożej, obejmujące kształcenie młodzieży oraz dawanie świadectwa miłości do najuboższych i opuszczonych — przychodzą nam na myśl słowa św. Pawła apostoła, których wysłuchaliśmy w drugim czytaniu: należy spełnić wszystko, aby «zostało uwielbione imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa» (2 Tes 1, 12). Świadectwo nowego błogosławionego także dzisiaj owocuje obficie, zwłaszcza dzięki założonej przez niego rodzinie zakonnej: Zgromadzeniu Sióstr Nauczycielek św. Doroty, Córek Najświętszych Serc. Wśród nich wyróżnia się świętością Maria Bertilla Boscardin, kanonizowana przez mojego czcigodnego poprzednika, papieża Jana XXIII.

Także w ks. Pawle Mannie widzimy szczególne odbicie chwały Bożej. Całe swe życie poświęcił on sprawie misji. Na wszystkich stronach jego pism obecny jest żywy Jezus — centrum życia i racja działalności misyjnej. W jednym z listów do misjonarzy pisze: «Misjonarz jest niczym, jeśli nie jest uosobieniem Jezusa Chrystusa (…). Jedynie misjonarz, który wiernie naśladuje Jezusa Chrystusa (…) może odtworzyć Jego obraz w duszach innych» (List 6). Nie ma bowiem misji bez świętości, jak podkreśliłem w encyklice Redemptoris missio: «Duchowość misyjna Kościoła prowadzi do świętości. (…) Trzeba wzbudzić nowy zapał świętości wśród misjonarzy i w całej wspólnocie chrześcijańskiej» (n. 90).

4. «Aby Bóg nasz uczynił was godnymi swego wezwania i aby z mocą wypełnił w was wszelkie pragnienie dobra oraz działanie wiary» (2 Tes 1, 11).

Ta refleksja św. Pawła apostoła o wierze, która domaga się przełożenia na dobre uczynki, pomaga nam lepiej zrozumieć sylwetkę duchową bł. Alojzego Tezzy, wspaniałego przykładu życia całkowicie oddanego miłości i dziełom miłosierdzia wobec tych, którzy cierpią na ciele i duszy. Dla nich założył Zgromadzenie Córek św. Kamila, które uczył całkowitego zaufania Bogu. «Wola Boża! To mój jedyny przewodnik — mawiał — jedyny cel moich pragnień, któremu chcę poświęcić wszystko». Wzorem tego ufnego zawierzenia woli Bożej była dla niego Najświętsza Maryja Panna, którą całym sercem kochał i kontemplował, szczególnie Jej fiat i Jej milczącą obecność u stóp krzyża.

Także bł. Kajetana Sterni, zrozumiawszy, że Bóg zawsze pragnie miłości, niestrudzenie poświęcała się odrzuconym i cierpiącym. Traktowała zawsze tych swoich braci z łagodnością i miłością człowieka, który w ubogich służy samemu Bogu. Do realizacji tego samego ideału zachęcała swoje córki duchowe ze Zgromadzenia Sióstr Woli Bożej, wzywając je — jak pisała w Regułach — «aby były przygotowane na ofiary, trudy i wszelkie poświęcenia oraz szczęśliwe, że mogą je znosić, by dopomóc znajdującemu się w potrzebie bliźniemu we wszystkim, czego Pan może od nich zażądać». Świadectwo ewangelicznej miłości, które dała bł. Kajetana Sterni, zachęca każdego wierzącego do poznawania woli Boga przez ufne zdanie się na Niego i wielkoduszną służbę braciom.

5. Bł. Bartłomiej od Męczenników, arcybiskup Bragi, z wielkim wyczuciem i apostolskim zapałem bronił Kościoła i poświęcił się umacnianiu i odnowie jego żywych kamieni, nie pomijając przy tym zastanych struktur, które stały się kamieniami martwymi. Spośród «żywych kamieni» wyróżniał te, które nie miały żadnych środków do życia albo miały ich niewiele. Odbierał sobie, by dawać ubogim. Krytykowany za swój ubogi strój, na który przeznaczał niewielkie sumy, odpowiadał: «Nigdy nie będę takim głupcem, abym z próżniakami trwonił to, dzięki czemu mogę zapewnić środki do życia wielu biedakom». A ponieważ największym ubóstwem była ignorancja religijna, arcybiskup czynił wszystko co możliwe, by jej zaradzić, zaczynając od odnowy moralnej i podnoszenia poziomu kultury duchowieństwa, «ponieważ — jak pisał — to oczywiste, że gdyby wasza gorliwość odpowiadała waszemu urzędowi, trzoda Chrystusowa nie schodziłaby tak bardzo z drogi do Nieba». Swoją wiedzą, przykładem i apostolską odwagą poruszył i rozpalił dusze Ojców Soboru Trydenckiego, inicjatorów odnowy Kościoła, którą później odważnie, wytrwale i zdecydowanie realizował.

6. «Chcę głosić Twoją wielkość, Boże mój, Królu» (Ps 145 [144], 1). Te słowa psalmu responsoryjnego charakteryzują życie m. Marii Pilar Izquierdo, założycielki Dzieła Misyjnego Jezusa i Maryi, która pragnęła wielbić Boga i we wszystkim wypełniać Jego wolę. Jej krótkie, 39-letnie życie można podsumować stwierdzeniem, że pragnęła wielbić Boga ofiarując Mu swoją miłość i poświęcenie. Było ono naznaczone nieustannym cierpieniem, i to nie tylko fizycznym; wszystko czyniła z miłości do Tego, który pierwszy nas ukochał i cierpiał dla zbawienia wszystkich. Nowa błogosławiona ukochała Boga, krzyż Jezusa i bliźniego potrzebującego pomocy materialnej. Wiedziała, że trzeba katechizować przedmieścia, zapoznając ich mieszkańców z Ewangelią, i karmić głodnych, aby przez uczynki miłosierdzia upodobnić się do Chrystusa. Jej charyzmat do dzisiaj jest widoczny wszędzie tam, gdzie istnieje Dzieło Misyjne Jezusa i Maryi, prowadzące swą pracę zgodnie z jej duchem. Oby przykład jej ofiarnego i wielkodusznego życia pomagał nam coraz lepiej służyć potrzebującym, aby współczesny świat stał się świadkiem ożywczej siły Ewangelii Chrystusa!

7. Na początku tej Eucharystii usłyszeliśmy wielkie przesłanie o odwiecznej i bezwarunkowej miłości Boga do każdego stworzenia, odczytane z Księgi Mądrości: «Miłujesz bowiem wszystkie byty, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś» (Mdr 11, 24). Wymownym znakiem tej bezgranicznej miłości Boga są nowi błogosławieni. Swoim przykładem i skutecznym wstawiennictwem głoszą bowiem wieść o zbawieniu, ofiarowanym przez Boga wszystkim ludziom w Chrystusie. Przyjmijmy to ich świadectwo i również my służmy Bogu «w sposób chwalebny i godny», abyśmy bez przeszkód dążyli ku obiecanym dobrom (por. Kolekta). Amen!

opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (3/2002) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/homilie/beatyfikacja_04112001.htm

 

*************************************************************************************************************************************
REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE
********
JEZUICI

#MwD: Do spotkania prowadzi Miłość

Piotr Stanowski SJ

(fot. wnstn / Foter / CC BY)

Wyobraź sobie ostatni wspólny posiłek uczniów z Jezusem przed Ukrzyżowaniem. Poczuj podniosłą atmosferę – szczęścia, bo Jezus jest blisko, a jednocześnie niepokoju, bo wkrótce ma wydarzyć się coś, co wstrząśnie Apostołami. Wsłuchaj się, co Jezus w tej chwili do nich mówi!

Św. Kazimierza

J 15, 9-17 Ściągnij plik MP3 (ikonka) ściągnij plik MP3

Wyobraź sobie ostatni wspólny posiłek uczniów z Jezusem przed Ukrzyżowaniem. Poczuj podniosłą atmosferę – szczęścia, bo Jezus jest blisko, a jednocześnie niepokoju, bo wkrótce ma wydarzyć się coś, co wstrząśnie Apostołami. Wsłuchaj się, co Jezus w tej chwili do nich mówi!Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Jana
J 15, 9-17
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej. Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał, aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali».

Przypomnij sobie, jak ktoś mówił ci jakieś ważne rzeczy o sobie. Zwierzył się, ponieważ ci ufał i szukał w tobie oparcia. Czy starałeś się wtedy słuchać uważnie i wczuć się w Jego sytuację? Jak próbowałeś odpowiedzieć na to, co usłyszałeś?

Uczniowie słyszą o największej tajemnicy Boga. Nie są już niewolnikami, lecz przyjaciółmi – poznali, na czym polega relacja między Jezusem i Jego Ojcem, a także między Jezusem a nimi. Nie muszą już błądzić w poszukiwaniu Boga. Wiedzą, że do spotkania z Nim prowadzi miłość. Spróbuj w wyobraźni porozmawiać z nimi o tym, co dla nich oznaczają słowa i czyny Jezusa.

Zaskakujące jest, że w dzień przed swoją męką Jezus mówi do uczniów o pełni radości; tuż przed zdradą – o przyjaźni. Mimo Wielkiego Postu poproś Ducha Świętego o radość z tego, że poznajesz Ewangelię i Jezusa. Wiesz, jaka droga prowadzi do zbawienia. Jeśli nią idziesz, pozwól, żeby ogarniał cię zaraźliwy entuzjazm.

Dziękuj za to, że Dobra Nowina o Jezusie jest ci znana. Proś o to, żeby owoc jej przyjęcia, którym jest pełnia radości, był stale obecny w twoim życiu.

http://www.modlitwawdrodze.pl/home/
*******
3 marca, 2015

Tydzień 1 – środa

Rekolekcje Internetowo-Radiowe 2015
Tydzień 1: „Zatrzymaj się!”

Wprowadzenie do modlitwy na środę, 4 marca

PLIK mp3 znajdziesz TUTAJ

Tekst: Łk 10,38–42

Na początku modlitwy uświadom sobie, że stajesz przed Bogiem i chcesz z Nim rozmawiać. On jest teraz obecny przy Tobie. Po uczynieniu znaku krzyża poproś Go o łaskę skupienia na modlitwie, aby to Duch Święty ją prowadził i usuwał wszelkie przeszkody, oraz aby Twoje myśli, zamiary i decyzje oczyszczał i kierował ku większej chwale Boga.

Wchodząc w modlitwę przypomnij sobie tekst, który będziesz rozważać (możesz go jeszcze raz przeczytać), a następnie wyobraź sobie rozważaną scenę. Zobacz w wyobraźni Jezusa, który siedzi w pokoju, Marię, która siedzi niedaleko i przysłuchuje się Mu, a także Martę, która przychodzi i prosi Jezusa o interwencję.

Poproś teraz Pana o owoc modlitwy: o łaskę przyjęcia Jezusa w swoim domu, w swoim wnętrzu.

1. „Marta przyjęła Go do swego domu”. Jezus jest w drodze. Opowiada ludziom o Ojcu, głosi Dobrą Nowinę o Jego królowaniu pośród ludzi, nawołuje do nawrócenia, uzdrawia, uwalnia. Ale częścią drogi jest też zatrzymanie się, odpoczynek. Jezus zatrzymuje się w domu Marty i Marii. Zostaje przyjęty i ugoszczony. Spójrz oczami wyobraźni na tę scenę: Jezus przychodzi do zwykłego domu. To może być nawet Twój dom. Zobacz jak wygląda? Zobacz, jak Jezus jest witany, zapraszany do środka, jak ktoś podaje mu wodę, aby mógł obmyć nogi… Zobacz radość sióstr, które witają Nauczyciela. Przyjrzyj się Marcie, Marii, a także samemu Jezusowi. Jak wyglądają? Jak się do siebie zwracają? Po wejściu do domu Jezus zaczyna mówić. O czym opowiada? Jedna z kobiet dotrzymuje Mu towarzystwa, druga natomiast zaczyna przygotowywać posiłek i krząta się wokół jak najlepszego przyjęcia gościa. Pomyśl, jak to jest być z Jezusem pod jednym dachem. Słuchać jak mówi, patrzeć na Jego gesty, przygotowywać dla Niego jedzenie. Wejdź w tę scenę i zobacz, co w Tobie porusza. Jak do Ciebie przemawia? Zwróć uwagę na to, co Cię pociąga, co wydaje Ci się miłe, ale też i na to, co Cię odpycha, budzi niepokój lub opór.

2. „Marta uwijała się koło rozmaitych posług”. Marta jest osobą gościnną. Chętnie przyjmuje do siebie Jezusa. Z czasem ich relacja bardzo się zacieśni. Już teraz Marta jest podobna do Jezusa w usługiwaniu, w wychodzeniu naprzeciw potrzebom drugiego człowieka. Ale jej serce wydaje się być zagonione Marta okazuje swoją miłość przez niespokojne działanie. Jest rozproszona swoją aktywnością do tego stopnia, że złości się na swoją siostrę i próbuje manipulować Jezusem. Chce wymusić na Nim, aby zwrócił uwagę jej siostrze. Pomyśl o momentach, w których jesteś tak aktywny, że niepokój i zamęt zagłuszają Twoje serce. Co wtedy robisz? Czy masz odwagę przyznać, że się pogubiłeś w zamęcie różnorodnych zajęć? Czasem są to obowiązki rzeczywiście konieczne. Ale czasem takie, które stanowią jakąś formę ucieczki. Czy angażując się w prace przekraczasz próg swojej samowystarczalności i prosisz Go, aby był z Tobą w Twoich obowiązkach?

3. „Maria siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie”. Maria poszła za głosem swego serca. Jej postawa jest owocem świadomej decyzji: „obrała najlepszą cząstkę”. To symbol życia, w którym bierzemy pod uwagę nasze najgłębsze pragnienia robienia miejsca Bogu w naszym życiu. To właśnie najlepsza cząstka, to jedno, o co należy się troszczyć. A my tak bardzo troszczymy się o wiele rzeczy! Potrzebnych i niepotrzebnych. Ważnych i bez znaczenia. Spójrz choćby na rozproszenia, które miewasz na modlitwie. „Co jeszcze muszę dziś załatwić? Co się wydarzyło dziś w pracy, w domu, w czasie zakupów” itd. – to może być znak podzielonego serca i troszczenia się o wiele rzeczy. Wsłuchaj się w słowa Jezusa do Marty: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”. Pozostań przed Jezusem. Poproś Pana, o łaskę takiego działania, a czasem jeśli to możliwe rezygnowania z niego, w którym On będzie na pierwszym miejscu.

Na koniec porozmawiaj z Bogiem o tym wszystkim, co zrodziło się w Twoim sercu pod wpływem dzisiejszej modlitwy. Wypowiedz przed Nim swoje uczucia – lęku, niepewności ale może i nadziei na prawdziwe spotkanie. Bądź szczery przed Panem. Możesz Mu podziękować za to, co odkryłeś lub poprosić Go o coś, czego bardzo potrzebujesz. Porozmawiaj z Nim przez chwilę serdecznie – jak przyjaciel z przyjacielem.

Na zakończenie pomódl się słowami modlitwy „Ojcze nasz”.

http://e-dr.jezuici.pl/tydzien-1-sroda/

*************
DOMINIKANIE

Mleko i miód. Odcinek 8: Płacz Boga

Langusta na palmie

Adam Szustak OP

(fot. jamelah / Foter / CC BY-NC-ND)

JESTEM. CZY NA PEWNO?

Ósmy odcinek internetowego słuchowiska wielkopostnego MLEKO I MIÓD prowadzonego przez o. Adama Szustaka OP. Po więcej zapraszamy na: www.langustanapalmie.pl.

 

z Ozeasza ,,Jakże cię mogę porzucić, Efraimie, i jak opuścić ciebie, Izraelu? Moje serce na to się wzdryga i rozpalają się moje wnętrzności.” – i te rozpalone wnętrzności skojarzyły mi się z ogromną tęsknotą taką palącą z takim nie potrafię tego określić.. głębokim pragnieniem miłości. I jak szłam spać to sobie myślałam Panie Boże jak Ciebie pocieszyć w tym i przez dzień dzisiejszy towarzyszyły mi dziwne myśli na temat właśnie takiego płaczu, pragnie, tęsknoty Boga jak On to znosi. I te słowa Ojca są po prostu takim światełkiem i rozjaśnieniem tego co się dzieje. Dziękuję ! I wiecie Pan Bóg niesamowicie za nami teskni!

 

***********
FRANCISZKANIE

Namrqcenie, odc. 15: Grzech pierworodny

franciszkanie.tv

Leszek Łuczkanin OFMConv

Bez względu na to w jakiej jesteśmy relacji do Boga, dalekiej czy bliskiej, grzech pojawia na drodze naszego życia.

 

Franciszkańskie rekolekcje na Wielki Post 2014 – NAMRQCENIE. Rekolekcje oglądać można codziennie od 18 lutego do 5 kwietnia 2015 r. na DEON.pl i franciszkanie.tv Tegoroczny cykl prowadzi o. Leszek Łuczkanin OFMConv, Wikariusz Prowincji św. Maksymiliana.

*************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
********

Wojownicza księżniczka

Katarzyna Górczyńska

(fot. shutterstock.com)

To, co kobieta może najlepszego zrobić, to nie dać się zwariować i pokochać siebie taką, jaka jest, a nie taką, jaką inni chcą ją widzieć. Warto się rozwijać i zmieniać, ale w imię miłości i w zgodzie ze sobą.

 

Każda z nas chce być piękna. Lubimy się podobać. Zapachniało stereotypem, ale w naszej kobiecej naturze po prostu leży dbanie o urodę. Tak jak męskim atrybutem jest siła, tak naszym piękno. Każda z nas ma swoją definicje piękna, ale wiele z nas spędza długie godziny miedzy szafą a łazienką, lubi spacerować po galeriach handlowych i osiedlowych sklepikach w poszukiwaniu skarbów. Jeśli to generalizacja i stereotyp, to skąd takie tłumy w sklepach z damskimi akcesoriami podczas wyprzedaży?

 

Fryzura, makijaż czy nawet lakier do paznokci muszą współgrać ze stylizacją.  Kobiety prześcigają się w zakładaniu szafiarskich blogów, w których prezentują swoje zabawy modą, doradzają co zrobić, by być glamour. W mediach roi się od poradników,  w których styliści pokazują, co jest passe, a co aktualnie hitem sezonu. No właśnie, sezonu. Który za 3-4 miesiące odejdzie w zapomnienie, ustępując miejsca nowym hitom i nowym trendom. Wiec znów trzeba będzie za czymś gonić: za kwiatowym motywem na spódnicach, za sukienkami maxi, za kobaltowym kombinezonem lub miętowymi dodatkami. Kiedy kilka lat temu pojawiły się spodnie rurki, do łask wróciły długie kozaki, a kurtki pilotki przeżywały drugą młodość, miałam wrażenie, że po ulicach chodzą klony albo jakaś bardzo liczna rodzina z dużą ilością bliźniaczek opanowała moje miasto. Mnóstwo w tym ironii, ale dobry obserwator zauważy, że w efekcie to, za czym gonią kobiety, to nie wyjątkowość w podążaniu z prądem, tylko nijakość, która gubi się w masie.

 

Przeżywamy zmasowaną propagandę zdrowego stylu życia i bycia fit. Oczywiście ma to swoje dobre, jeśli rzeczywiście służy zdrowiu. Zaczyna być wątpliwe, gdy zamieszczane zdjęcia wysportowanych instruktorek, które poświęcają swoje życie tylko ćwiczeniom i pilnowaniu kalorii (w sumie to ich praca), zaczynają frustrować zapracowane żony i matki trójki dzieci. Bo nie dość, że kobieta powinna być piękna, ciągle młoda i wysportowana, z nienaganną figurą po trzech ciążach, to do tego winna być super matką. Matką Polką. Zawsze uśmiechniętą, wypoczętą, gotową na zabawę z dziećmi. Uczestniczącą w kursach, spotkaniach, bywającą w klubokawiarniach. Najlepiej blogującą mamą, która na bieżąco dzielić się będzie z innymi mamami swoimi dokonaniami, ale i rozterkami, rozdrapując na forum wszystkie trudności i choroby dziecka oraz swoje wychowawcze porażki. Bo macierzyństwo to radość, ale i wielkie poświęcenie, wyzwanie i trudy, przy których nigdy nie można wypić ciepłej herbaty. Ale za to jest czas na wysprzątanie mieszkania, bo sprząta się dla tych, których się kocha, jak głosi pewna pani z telewizji. Więc jak przy tym wszystkim jest jeszcze perfekcyjną panią domu, to już mamy kobietę idealną. Taką, jaką wiele kobiet chciałoby być. Przepraszam, zapomniałam jeszcze o karierze. O samodzielności i niezależności. Bo idealna kobieta, żona i matka, ma w tym wszystkim jeszcze czas na prace zawodową. Na dokształcanie się i rozwój, który zapewni jej kolejny awans.

 

Można się z tym zgodzić lub nie, ale to są główne trendy kobiecych dążeń we współczesnym świecie. Być księżniczką, ale wojowniczą. Piękną czekającą na swojego księcia, ale z własnym zapleczem zamkowym i  wielotysięczną armią. Nie stereotyp, tylko badania, statystyki, obserwacje i rozmowy. Usłyszałam kiedyś od znajomej, że prawdziwa kobieta (!) powinna umieć jeździć na nartach, pływać i świetnie jeździć autem. Przyznam szczerze, że nie umiem żadnej z tych czynności, a nie czuję, by umniejszało to mojej kobiecości. Nie mam po prostu zwyczaju podążać za sztucznie wykreowanymi potrzebami, bo tak spostrzegam dzisiejszą gonitwę kobiet: ktoś narzucił standardy praktycznie niewykonalne w codziennym życiu, stworzył sztuczne potrzeby i podsycił pragnienia, bazując na tym, co kobieta ma w swojej naturze, czyli poczucie piękna, opiekuńczość, podzielność uwagi i umiejętność robienia kilku rzeczy na raz, pracowitość i upór, poświecenie, zaangażowanie i nieustanne udowadnianie, że to jednak nie jest słaba płeć. I to wszystko z dopiskiem: must have.

 

Zachwycamy się fantastycznie wyglądającą prezenterką po czterdziestce, a ona sama przyznaje poza kamerą, że to jak wygląda, jest efektem dwóch godzin pracy trzech pań. Okładki magazynów to kilkugodzinny retusz programem komputerowym. Świetne sesje zdjęciowe, to układ światła i odpowiedniego ustawienia modelki. I chcemy być takie same. A tymczasem po porodzie zwykle zostaje więcej ciała, czasem posiekanego rozstępami, a kiedy przychodzi gotowość do pracy, to nie zawsze da się wrócić na cały etat, więc perspektywa awansu pryska. Ale wiele kobiet, nie zdając sobie z tego sprawy, przeżywa dramat i opowiada, płacząc w programach telewizyjnych, że mają nie pozmywane naczynia, że nie mieszczą się w ulubione dżinsy sprzed ciąży i z pewnością są kiepskimi mamami, bo nie karmią piersią do 2 roku życia dziecka.

 

Nie jest moim celem tego oceniać. Wiem tylko, że wiele z tych kobiet popada w depresje i doświadcza nerwicowych objawów, bo nie są w stanie sprostać zbyt wygórowanym wymaganiom społecznym, które coraz częściej stawiają im najbliżsi. A ci, podsycani kolejnymi doniesieniami, że przecież wszystko można i wszystko się da, zamiast pomóc, stawiają poprzeczkę coraz wyżej. Mężowie zamiast wyręczyć żony w domowych czynnościach, wymagają by była piękna i dyspozycyjna przez cały dzień. Babcie, coraz częściej zamiast pomóc przy opiece nad wnukami, krytykują za nieudolność i brak organizacji. Koleżanki wytykają nadliczbowe kilogramy, a usłużne sąsiadki porównują umiejętności dzieci i wyliczają z zadziwieniem, że dziecko nie ma tego wszystkiego, co jest jeszcze niezbędne do prawidłowego rozwoju.

 

To, co kobieta może najlepszego zrobić, to nie dać się zwariować i pokochać siebie taką, jaka jest, a nie taką, jaką inni chcą ją widzieć. Warto się rozwijać i zmieniać, ale w imię miłości i w zgodzie ze sobą, a nie w zgodzie z panującą tendencją. Żadna z nas nie jest w stanie zrobić tego wszystkiego samodzielnie. Często osiągniecie jednego, odbywa się kosztem drugiego. Poświęcając wiec więcej uwagi dziecku, będziemy mieć mniej czasu na idealny makijaż i malowanie paznokci. Wracając do pracy na fragment etatu, nie liczmy na szybki awans, ale cieszmy się ze wspólnego popołudnia w rodzinnym gronie. W ramach chwili dla siebie, połóżmy dziecko do łóżeczka lub zostawmy go na chwile z zabawkami i napijmy się ulubionej ciepłej kawy. Czytanie blogów zastąpmy czytaniem dziecku, a bieganie po sklepach budowaniem intymnej relacji z mężem. Któremu należy również oddać jego prawowite miejsce. Bo to nie od dziś wiadomo, że kobieta to wcale nie taka słaba płeć i naprawdę nie musimy tego udowadniać. Po prostu nie dokładajmy sobie obowiązków. Ks. Pawlukiewicz w jednej ze swoich konferencji o kobiecości powiedział, że kiedy przyjeżdża na oficjalne uroczystości jakaś ważna osobistość, to nie ona jest w całej tej ekipie najważniejsza, ale szef ochrony. Bo to on decyduje kto i na jaką odległość może się zbliżyć, kiedy jest bezpiecznie, a kiedy szybko trzeba się ewakuować. Wiele kobiet, zamiast oddać stery osobie odpowiedzialnej za bezpieczeństwo, samodzielnie wchodzi w role szefa ochrony. Można być silną, samodzielną i niezależną kobietą, nie będąc Zosią-Samosią. Bo poczucie siły tkwi również w tym, że potrafię powiedzieć: nie wiem, nie umiem, nie potrafię, pomóż mi.

 

Myślę sobie, że może warto być oryginalną i znaleźć własną drogę. Niekoniecznie trzeba iść pod prąd, wystarczy wyjść na brzeg i popatrzeć na płynący nurt z boku. A nawet, jeśli próbujemy spełnić wszystkie pokładane w nas nadzieje, to musimy przyjąć, że nie jesteśmy w stanie zrobić tego na 100%. Jak śpiewa Arka Noego: Taka jaka jesteś, jesteś fajna, nie musisz być idealna. To kwestia wyboru priorytetów, ale też poczucia szczęścia. Warto na dłużej zatrzymać się przy tym, co czyni nas naprawdę szczęśliwymi. A szczęścia nie da włożyć w sztywne ramy i umieścić w społecznych wzorcach. Choć bycie szczęśliwym zawsze jest w modzie. Za nim zawsze warto gonić. Zwłaszcza, gdy szczęście daje mi to, że jestem taka nieidealna.

http://www.deon.pl/religia/rekolekcje-wielkopostne/wielki-post-2015/zyj-nie-biegnij/art,5,wojownicza-ksiezniczka.html

*******

On zamiast mnie

Głos Ojca Pio

Tomasz Duszyc OFMCap

(fot. Roby Ferrari / Foter / CC BY-SA)

– Nie potrzebuję chrześcijaństwa – mówią niektórzy ludzie. Mają wtedy na myśli: jestem w miarę szczęśliwy, mam satysfakcjonujące życie, staram się być dobry dla innych i żyć porządnie. Aby zrozumieć tajemnicę zbawienia, musimy skruszyć tę powierzchowność i przyznać, że nawet jeśli jesteśmy uczciwi, czasem robimy rzeczy, o których wiemy, że są złe.

Gdy porównujemy się z bandytami, ludźmi molestującymi dzieci czy nawet sąsiadami, może wypadamy całkiem nieźle. Jednak w porównaniu z Jezusem Chrystusem, z Bożymi standardami, widzimy swoje braki. Somerset Maugham, angielski powieściopisarz i dramaturg, powiedział: “Gdybym zapisał każdą myśl, jaka się we mnie zrodziła, i każdy swój uczynek, ludzie nazwaliby mnie zdeprawowanym potworem”.
Czasami chcielibyśmy uczynić z Dekalogu test egzaminacyjny, w którym wystarczy rozwiązać tylko trzy z dziesięciu podanych zadań. Jednak List św. Jakuba mówi: “Choćby ktoś przestrzegał całego Prawa, a przestąpiłby jedno tylko przykazanie, ponosi winę za wszystkie” (Jk 2,10). Nie jest możliwe posiadanie ,,w miarę czystej” kartoteki policyjnej. Albo jest ona czysta, albo nie. Przesądza o tym jedno przestępstwo. Tak jest również z życiem: złamanie jednego przykazania zanieczyszcza je całe.

 

Niewolnicy grzechu
Grzech nas zniewala. Złe czyny mają moc uzależniania. Jezus powiedział: “Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu” (J 8,34). W pewnych dziedzinach jest to bardziej widoczne niż w innych. Wiemy, że zażycie narkotyku prowadzi do uzależnienia. Ale można się także uzależnić od złości, zazdrości, arogancji, dumy, samolubstwa, plotkowania czy rozwiązłości. Możemy również ulegać pewnym wzorcom myślenia lub zachowania, których sami nie potrafimy przełamać. Emerytowany biskup Liverpoolu, J. C. Ryle napisał: “Wszystkie grzechy, i każdy z osobna, mają tłumy nieszczęsnych więźniów, przykutych za ręce i nogi do ich łańcuchów. Ci biedacy czasem się chwalą swą wolnością. Ale żadna inna nie jest podobna do tej niewoli. Grzech rzeczywiście jest najtwardszym z ekonomów. Nieszczęścia i rozczarowania po drodze, rozpacz i piekło na końcu – taką zapłatę grzech oferuje swym sługom”.
Grzech pociąga za sobą karę. Jest coś w ludzkiej naturze, co woła o sprawiedliwość. Kiedy widzimy maltretowane dzieci, starców atakowanych we własnych domach, bite niemowlęta i tym podobne obrazy, pragniemy, aby sprawcy tych czynów zostali ujęci i ukarani. Nasze motywy mogą być mieszane, mogą zawierać element zemsty. Ale istnieje coś takiego jak sprawiedliwy gniew: słusznie uważamy, iż przestępcom nie należy pobłażać, a za grzechy trzeba karać.
Jednak nie tylko grzechy innych zasługują na karę, nasze także. Kiedyś wszyscy zostaniemy osądzeni przez Boga. Święty Paweł mówi: “zapłatą za grzech jest śmierć” (Rz 6,23). Ma na myśli nie tylko śmierć fizyczną, ale także duchową, czyli wieczne rozdzielenie z Bogiem. To oddzielenie zaczyna się już teraz. Prorok Izajasz głosił: “Ręka Pana nie jest tak krótka, żeby nie mogła ocalić, ani słuch Jego tak przytępiony, by nie mógł usłyszeć. Lecz wasze winy wykopały przepaść między wami a waszym Bogiem; wasze grzechy zasłoniły Mu oblicze przed wami tak, iż was nie słucha” (Iz 59,1-2). Tę barierę wznoszą nasze złe czyny.

 

Zastępczy winowajca
Wszyscy potrzebujemy rozprawić się z problemem grzechu w naszym życiu. Im bardziej tej potrzeby jesteśmy świadomi, tym lepiej docenimy to, czego dokonał Bóg: złożył siebie w ofierze na krzyżu za nasze grzechy. Im głębiej rozumiemy potrzebę uwolnienia się od grzechu, tym większa jest nasza miłość do Niego i gorętsze pragnienie służenia Mu.
Chrześcijańska dobra nowina mówi, iż Bóg nas kocha i nie pozostawi w chaosie, do jakiego sami doprowadzamy swoje życie. Zszedł na ziemię w osobie swego Syna Jezusa, aby za nas umrzeć. Możemy to nazwać “samozastępstwem Boga”. Apostoł Piotr mówi: “On sam w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości – [krwią] Jego ran zostaliście uzdrowieni” (1 P 2,24).
Co oznacza samozastępstwo? Ernest Gordon w książce Cud na rzece Kwai opowiada prawdziwą historię grupy jeńców wojennych pracujących przy budowie linii kolejowej w Birmie podczas drugiej wojny światowej. Pod koniec każdego dnia zbierano narzędzia. Pewnego razu japoński strażnik uznał, że brakuje łopaty i domagał się, by jeden z jeńców przyznał się do winy. Kiedy żaden z nich nie wystąpił z szeregu, rozkazał wszystkich rozstrzelać. W tej chwili jeden z nich wyszedł naprzód. Gdy tak w milczeniu stał na baczność, strażnik zaczął go okładać kolbą, aż ten skonał. Kiedy wrócili do obozu, ponownie policzono narzędzia – żadnej łopaty nie brakowało. Jeden człowiek stał się zastępczym winowajcą, by ocalić innych.
Podobnie Jezus przyszedł na świat jako zastępcza ofiara za nas. Zniósł ukrzyżowanie – jedną z najokrutniejszych form egzekucji znanych człowiekowi, zakazaną w 315 roku, gdyż nawet Rzymianie uznali je za nazbyt nieludzkie – choć to my na nie zasłużyliśmy. Jednak najgorszym cierpieniem nie była fizyczna udręka i tortury ani też emocjonalny ból odrzucenia przez świat oraz przyjaciół, ale duchowa agonia oddzielenia od Ojca, ponieważ spoczęły na nim nasze grzechy.

 

Na sali sądowej

 

Święty Paweł mówi, stosując termin prawniczy, że dzięki śmierci Chrystusa dostąpiliśmy usprawiedliwienia (zob. Rz 5). Jeśli kogoś na rozprawie sądowej uniewinniono, to znaczy, że został usprawiedliwiony.
W obrazowy sposób mówi o tym historia dwóch przyjaciół z dzieciństwa, którzy poszli różnymi drogami i stracili ze sobą kontakt. Jeden doszedł do stanowiska sędziego, drugi staczał się coraz niżej i w końcu został przestępcą. Pewnego dnia przestępca został zatrzymany i przyznał się do winy. Sędzia rozpoznał starego przyjaciela i stanął wobec dylematu: z racji pełnionego urzędu musiał wymierzyć sprawiedliwość, ale też nie chciał go ukarać ze względu na dawną przyjaźń. Za wykroczenie zasądził więc odpowiednią grzywnę, a potem sam ją zapłacił. Taka jest miłość.
Powyższy przykład ilustruje to, co Bóg uczynił dla nas. W swojej sprawiedliwości sądzi nas, bo jesteśmy winni, ale ze względu na miłość zstępuje w osobie swego Syna i spłaca nasz dług. W ten sposób jest zarówno “sprawiedliwy” – nie puszcza płazem przewinień­ – jak i “usprawiedliwiający” – w osobie swego Syna biorąc karę na siebie, czyni nas niewinnymi. Jest równocześnie Sędzią i Zbawicielem. My zaś musimy dokonać wyboru: chcemy, by nas odkupił, czy też wolimy odpowiedzieć za nasze przewinienia przed Bożym sądem.
Historia przyjaciół z dzieciństwa, choć barwnie ilustruje problem usprawiedliwienia, to jednak nie oddaje go w pełni z trzech powodów. Po pierwsze, czekająca nas kara jest o wiele straszniejsza: nie chodzi o grzywnę, ale o śmierć. Po drugie, nasza relacja jest ściślejsza: nie dwóch przyjaciół, ale my i Bóg, który kocha nas bardziej niż najlepszy ziemski ojciec własne dziecko. Po trzecie, cena jest wyższa: Boga kosztowało to dużo więcej od pieniędzy – poświęcił życie jedynego Syna, który musiał umrzeć za nasz grzech.

 

Zapłacony okup
Długi nie są wyłącznie problemem współczesności, miał je także świat starożytny. Jeśli ktoś zaciągnął poważny dług, mógł być nawet zmuszony do zaprzedania się w niewolę, aby w ten sposób go spłacić. Przypuśćmy, że dłużnik stoi na targowisku i oferuje siebie jako niewolnika. Jakiś człowiek lituje się nad nim i pyta: – Ile jesteś winien? – Dziesięć tysięcy funtów – słyszy w odpowiedzi. Wybawca zgadza się zapłacić owe dziesięć tysięcy i puszcza dłużnika wolno. Płacąc “cenę okupu”, dokonuje jego “wykupu, odkupienia”.
W podobny sposób zostało zaoferowane nam odkupienie w Chrystusie Jezusie (zob. Rz 3,24). Swoją śmiercią na krzyżu Jezus spłacił cenę okupu (“Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” – Mk 10,45) i dzięki temu wyzwolił nas spod mocy grzechu, dając prawdziwą wolność. Jezus powiedział: “Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni” (J 8,36). Rzecz nie w tym, że już więcej nie grzeszymy – On złamał władzę grzechu nad nami!

 

Głupiec dla Chrystusa

 

Bóg każdego z nas kocha tak bardzo, że pragnie z nami ścisłej więzi. Jezus umarł za wszystkich, czyli umarł też za mnie. Święty Paweł pisze o Synu Bożym, “który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2,20). Gdybym był jedynym człowiekiem na świecie, Jezus i tak by za mnie umarł.
Jak bardzo mocno można osobiście doświadczyć tajemnicy krzyża, pokazuje świadectwo Johna Wimbera, amerykańskiego pastora: “Po jakichś trzech miesiącach, od kiedy zacząłem studiować Biblię, potrafiłem zdać egzamin z tematyki krzyża na poziomie podstawowym. Rozumiałem, że Jezus jest w pełni Bogiem i w pełni człowiekiem, i umarł na krzyżu za grzechy świata. Nie pojmowałem jednak, że jestem grzesznikiem. Uważałem siebie za porządnego faceta. Byłem świadom, że tu i tam coś namieszałem, ale nie pojmowałem, jak poważny jest mój stan.
Pewnego wieczoru moja żona Carol powiedziała: – Uważam, że najwyższy czas zrobić coś z tym, czego się nauczyliśmy. I nagle, całkiem osłupiały, zobaczyłem, że klęka i zaczyna się modlić, chyba do sufitu, tak mi się wtedy wydawało. – O, Boże – mówiła – żałuję za swoje grzechy.
Nie mogłem w to uwierzyć. Carol była lepsza niż ja, a jednak uznała, że jest grzeszna. Czułem ból i głębię jej modlitwy. Wkrótce się rozpłakała i wciąż powtarzała: – Żałuję za swoje grzechy. W pokoju było sześć czy siedem osób. Wszyscy mieli zamknięte oczy. Spojrzałem na nich i wtedy do mnie dotarło: oni też tak się pomodlili! Oblał mnie zimny pot. Sądziłem, że umieram. Krople potu spływały mi po twarzy. Pomyślałem: – Nie zrobię tego. To głupie. Jestem porządnym człowiekiem. Wreszcie zrozumiałem. Carol nie modliła się do sufitu; modliła się do osoby, do Boga, który potrafił ją usłyszeć. Gdy się z nim porównała, stwierdziła, że jest grzesznicą potrzebującą przebaczenia.
W mgnieniu oka zrozumiałem znaczenie krzyża osobiście dla mnie. Pojąłem coś, czego dotychczas nie wiedziałem: zraniłem Boże uczucia. On mnie ukochał i z miłości posłał Jezusa. Lecz ja odwracałem się od jego miłości, ignorowałem ją przez całe życie. Byłem grzesznikiem rozpaczliwie potrzebującym krzyża.
Niebawem sam też znalazłem się na podłodze, szlochając, z cieknącym nosem i oczami pełnymi łez. Miałem nieodparte wrażenie, że rozmawiam z kimś, kto był ze mną przez całe życie, tylko że ja go nie rozpoznawałem. Tak jak Carol chciałem mówić do żywego Boga, że jestem grzeszny, ale jedyne słowa, które mogłem z siebie wydobyć, brzmiały: – O, Boże! O, Boże!
Czułem, że w moim wnętrzu odbywa się rewolucja. – Mam nadzieję, że to jest skuteczne – pomyślałem – bo robię z siebie kompletnego głupca. Wtedy Pan przywiódł mi na myśl człowieka, którego spotkałem kilka lat wcześniej w Los Angeles. Nosił on tabliczkę z napisem: “Jestem głupcem dla Chrystusa, a czyim głupcem jesteś ty?”. Klęcząc na podłodze, uświadomiłem sobie prawdę tego dziwnego napisu: krzyż jest głupstwem “dla tych, którzy giną” (zob. l Kor 1,18). Tego wieczoru klęczałem u stóp krzyża, uwierzyłem w Jezusa. Od tamtej chwili jestem głupcem dla Chrystusa”.
Popatrzmy na krzyż z osobistej perspektywy, a nasze życie ulegnie zmianie.

 

Na podstawie materiałów ewangelizacyjnego Kursu Alfa opracował Tomasz Duszyc OFMCap

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,935,on-zamiast-mnie.html
*********

Pedagogika “mądrej miłości” Korczaka

Życie Duchowe

Wiesław Theiss / slo

Jak dostrzec pełnię małego człowieka, jego potrzeby, możliwości? (fot.shutterstock.com)

Korczak marzył o czasach i ludziach, którzy urzeczywistnią prawo dziecka do szacunku, życia w pokoju i w radości. Uczył jak kochać dzieci, jak dostrzec pełnię małego człowieka, jego potrzeby, możliwości. Wartość jego przesłania stała się ponadczasowa.

Dzieła Janusza Korczaka  należą do kanonu światowej literatury pedagogicznej. On sam zaś – wielki pisarz i wychowawca – został zaliczony w poczet najwyższych autorytetów moralnych ludzkości. Stawia się go w rzędzie takich postaci, jak Sokrates, Mahatma Gandhi, św. Maksymilian Kolbe. Podstawowe założenie poglądów Janusza Korczaka sprowadza się do stwierdzenia, iż “dziecko jest pełnym człowiekiem” i ma prawo do szacunku i bycia tym, kim jest. Społeczeństwo dorosłych powinno zapewnić realizację wszystkich praw dziecka – warunków jego pełnego rozwoju. Wiedzę o dziecku należy budować na podstawie szczegółowych obserwacji i pomiarów lekarsko-pedagogiczno-psychologicznych, a głównym środkiem wychowania jest samorządność dziecięca. Wymienione tezy, głęboko zakotwiczone w prawach człowieka, są w pełni aprobowane przez obecną wiedzę o rozwoju i wychowaniu dzieci. Zakres i stopień realizacji tych praw także dziś jest wskaźnikiem poziomu kultury oraz zaspokojenia podstawowych potrzeb człowieka.

 

Ślubowałem i chcę trwać przy dziecku…

 

Dziedzictwo Janusza Korczaka jest ciągle aktualne, żywe i inspirujące. Sięga do niego nie tylko świat pedagogiczny, ale także ludzie kultury i nauki. Ze źródła tego płyną różne myśli i rady. Są wśród nich praktyczne wskazówki wychowawcze dla pedagogów, lekarzy, rodziców, są też ponadczasowe uwagi o człowieku i jego świecie. Tym, co łączy obydwa bieguny Korczakowskiego dzieła – praktykę oraz refleksję – i co decyduje o jego ponadczasowej wartości, są marzenia o świecie przyjaznym dziecku. O czasach i ludziach, którzy urzeczywistnią – jak pisał ten Pedagog – prawo dziecka do szacunku, życia w pokoju i w radości. Jednym z głównych warunków tak rozumianego dziecięcego szczęścia, a w ślad za tym sposobem przebudowy świata, jest miłość.

Miłość pedagogiczna (wychowawcza) u Korczaka jest czymś więcej aniżeli uczuciem. To naczelna i powszechna zasada wychowawcza. Powinna obowiązywać wszystkich uczestników wychowania i opieki, zwłaszcza: wychowawcę, nauczyciela, rodzica, także szkołę, dom dziecka, internat etc. W żadnym przypadku nie jest to ani tani sentyment, ani tylko szczytna utopia. Miłość wychowawcza jest wyraźnie skrystalizowaną postawą aksjologiczną oraz opartym na niej pragmatycznym działaniem pedagogicznym. Więcej – to służba społeczna, a nawet “walka o dziecko”; to krytycyzm i niezgoda wobec krzywdy i fałszu, w jakim znalazło się dziecko, przy jednoczesnym budowaniu i przeżywaniu nowych relacji z dzieckiem: spotkania, dialogu, dobra. To także obowiązek wnikliwego, społeczno-wychowawczego diagnozowania dziecka i jego świata oraz (przede wszystkim?) poznawania siebie samego w roli pedagoga, wychowawcy lub rodzica. Nade wszystko jednak taka miłość pedagogiczna ma być realna: moja, a nie czyjaś, rozwijana tu i teraz, a nie kiedyś, w jakimś późniejszym terminie, przy jakiejś okazji. Że tak może być, Korczak zaświadczał przez całe swoje życie. Wielokrotnie i w różnym czasie wyznawał: “Ślubowałem i chcę trwać przy dziecku, jego sprawie […]“. I zawsze trwał, i nigdy, nawet w obliczu śmierci, dzieci nie opuścił.

 

Wielka synteza dziecka – oto co mi się śniło

Zadanie “wielkiej syntezy dziecka”, która by porządkowała i uogólniała rozległy obszar wiedzy leżącej na skrzyżowaniu medycyny, pedagogiki oraz psychologii, Korczak sformułował, po raz pierwszy tak wyraźnie, w 1909 roku podczas pobytu w Paryżu. Był wtedy młodym lekarzem, zaangażowanym w patriotyczną działalność “niepokornych” radykałów Królestwa Polskiego przełomu XIX/XX wieku. W pełni akceptował hasła walki o wyzwolenie społeczne i narodowe kraju. Był już autorem dwóch opublikowanych książek: Dzieci ulicy (1901) oraz Dziecko salonu (1906). Podczas wojny rosyjsko-japońskiej, w której uczestniczył jako lekarz, zdobył innego typu doświadczenia.
Jednakże to, co najważniejsze na drodze ku “syntezie dziecka”, było jeszcze przed nim. Najpierw, podczas pobytu w 1911 roku w Londynie, podjął decyzję – później powie o niej: “uroczysta i naiwna” – niezakładania własnej rodziny, co faktycznie i symbolicznie oznaczało pełne oddanie się “sprawie dziecka”. Następnie, w latach 1912-1932 kierował Domem Sierot w Warszawie – zakładem wychowawczym dla opuszczonych i biednych dzieci żydowskich, który niczym szpital miał być “kliniką” pedagogiczną. W parze z praktyką wychowawczą szła – pomijając wiele innych obszarów i form działania – jego twórczość pisarska. Zaowocowała ona znanymi dziś na całym świecie utworami: Jak kochać dziecko (1918-1920), Król Maciuś Pierwszy (1922), Król Maciuś na wyspie bezludnej (1923), Kiedy znów będę mały (1925), Prawo dziecka do szacunku (1928).

Korczak nie napisał zakładanej syntezy, jednakże niestrudzenie dążył do niej przez całe swoje pracowite i ofiarne życie. Pozostawił ogromny kapitał wiedzy, do której doszedł jako lekarz, pedagog, artysta; jako teoretyk i praktyk wychowania, jako “ojciec swoich dzieci”. Bez wątpienia częścią, i to zasadniczą, tego kapitału jest imperatyw dążenia do… wielkiej syntezy dziecka. To powinność, którą po Korczaku odziedziczył XXI wiek.

 

Dziecko jest pełnym człowiekiem

 

U podstaw Korczakowskiego widzenia dziecka leżała empiria – bezpośrednia, wnikliwa oraz rozległa znajomość środowiska warszawskiej biedoty. Jako lekarz domowy ubogich rodzin na co dzień stykał się z dojmującą dziecięcą niedolą – chorobami, głodem, ciężką pracą, sieroctwem, zagrożeniem przestępczością. Dzieci z biednych rodzin polskich i żydowskich poznawał także w czasie kolonii letnich. Z tych doświadczeń, z konkretnych społecznych realiów powstawał charakterystyczny dla Starego Doktora zrąb miłości pedagogicznej.

Odkrywając drugiego człowieka w sytuacji braku, potrzeby oraz bezbronności, Korczak wyraźnie dostrzegał płynący stąd dramat zagrożenia dla najwyższych wartości: życia ludzkiego, godności, swobodnego rozwoju. Zagrożenie było tym większe, iż obejmowało istotę małą, słabą, bezbronną – dziecko. Niezgoda wobec takiego stanu rzeczy ukierunkowała pracę Korczaka na najsłabszych członków społeczeństwa. Odsłoniła najgłębszy pedagogiczny sens kontaktu z drugim człowiekiem – konieczność udzielenia mu bezwarunkowej pomocy i wsparcia. W takich przypadkach dochodzi do, jak wskazywał ks. Józef Tischner, rozejścia się miłości platońskiej, zrodzonej z odkrywania piękna drugiego człowieka, z miłością ewangeliczną, która na planie pierwszym widzi właśnie zagrożenie człowieka.

Janusz Korczak dostrzegał dziecko-pełnego człowieka nie tylko na tle środowiska społecznego i warunków bytu (perspektywa socjalna), ale także – a może głównie – w wymiarze czasowym (perspektywa temporalna). Przy czym szło tu o coś znaczenie ważniejszego, aniżeli podkreślenie – co na ogół jest pedagogiczną oczywistością – dynamicznego charakteru rozwoju dziecka i procesu wychowania.

Sytuując dziecko-człowieka na osi czasu, Korczak odsłaniał konsekwencje, jakie dla osoby dziecka niesie “wczoraj”, “dziś” i “jutro”. Pierwsza z tych kategorii sprawia, że mały człowiek, choć jest tylko niewyobrażalnym wręcz “pyłkiem we wszechświecie”, jednym z milionów ludzi, którzy byli i będą, nie jest bynajmniej zabłąkaną, anonimową, bezcelową drobiną życia. Nie, dziecko przychodzi na świat jako kolejne, konsekwentne ogniwo w “nieśmiertelnym łańcuchu pokoleń”. Stąd nie jest ono nawet “własnością” matki, a – jak przekornie powiada Korczak – dzieckiem wspólnym, “dzieckiem matki i ojca, dziadów i pradziadów”. Dopiero w tym “wspólnym” dziecku matka może odnaleźć własną cząstkę. To, że dziecko, pyłek wkraczający do “dziś”, nie jest “pustą tablicą”, ale niesie z sobą określony przekaz genetyczny, kulturowy, historyczny sprawia, iż należny mu jest szacunek i troska.

Tymczasem codzienna praktyka dowodzi, powiada Korczak, iż na dziecko na ogół patrzy się w kategoriach “jutra”, w wymiarze przyszłych osiągnięć, sukcesów, wartości. Jest to kardynalny błąd, o daleko idących konsekwencjach. Taka postawa prowadzi do redukcji dziecka, tak w płaszczyźnie osobowej, jak i społecznej. Mały człowiek nie jest tu ani “pełnym” człowiekiem, ani też dzieci nie są pełnoprawnymi członkami społeczeństwa. Z tego powodu nawet, jak z troską i przekorą twierdził Korczak: “Połowa ludzkości nie istnieje; jej życie – to żart, dążenia naiwne, uczucia przelotne, poglądy śmieszne”. I apelował, aby nie oddawać dziecka “w niewolę jutra”, gdyż “jutro” jest wrogiem dziecka.

Partnerski i odpowiedzialny stosunek wobec dziecka oznacza postrzeganie go w wymiarze “dziś”, czyli takim, jakim ono jest w aktualnej fazie rozwoju psychofizycznego. Tylko w ten sposób można dostrzec pełnię małego człowieka. Ale do tego konieczna jest zmiana perspektywy. Miarą i normą stosunku wobec dziecka nie może być wiedza o człowieku dorosłym, lecz wiedza o dziecku właśnie, o jego rozwoju, potrzebach, możliwościach. Tymczasem już nie tylko rodzice czy profesjonalni wychowawcy, ale nauka w ogóle niewiele wie na ten temat. Stąd konsekwentny wniosek i postulat Korczaka: nie ma miłości wychowawczej, mądrej, głębokiej i trwałej bez dążenia do możliwie najpełniejszego poznania dziecka.

Zasadniczym dopełnieniem i rozszerzeniem sposobu Korczakowskiego rozumienia dziecka-pełnego człowieka jest kolejna perspektywa – perspektywa transcendentalna. Ten słabo dotąd dostrzegany w literaturze element postawy Korczaka prowadzi do poważnych następstw.

Korczak, mówiąc wyraźnie i bezpośrednio, iż dziecko-człowiek jest bytem stworzonym i zamieszkałym przez Boga, wykracza poza wymiar materialny, ustrój psychofizyczny dziecka, i odsłania nową perspektywę prowadzącą do Boga. Wprawdzie nie rozwodzi się nad istotą Boga, niemniej Bóg jest dla niego faktycznym Twórcą życia i świata. To Bóg sprawia, że dziecko-człowiek jest “cudowną tajemnicą”, a nie wątpliwością typu: “jeszcze jedno – co? – źdźbło, pyłek – nic”. Aby poznać tajemnice dziecka-istoty ludzkiej nie wystarczy – podkreśla Korczak – praca wychowawcy, “ekstaza uczonego”, ale konieczna jest też “korna modlitwa”. Tu pojawia się ważne ostrzeżenie: czaru tej tajemnicy nie dozna ten, “kto poszukując wolności, zagubił w tłoku Boga”. Tak oto pedagogika i wychowanie stają w obliczu nowych przestrzeni, nowego świata, nowych wyzwań.

Korczak wiedział, że w Bogu leży siła i nadzieja wychowawcy oraz źródło ufności rodzica. Do Niego zwracał się o pomoc i wsparcie. W słynnej Modlitwie wychowawcy wołał i prosił: “Daj dzieciom dobrą dolę, daj wysiłkom ich pomoc, ich trudom błogosławieństwo”. Podobne słowa zawarł w Modlitwie matki: “Daj mu [dziecku – WT] szczęście, Boże, by nie użaliło się, żeśmy mu życie dali, nie wiem, czym jest szczęście, ale Ty wiesz, Twoim obowiązkiem wiedzieć. Więc daj!”. Równie przejmujące było wyznanie samego Korczka, zawarte w Modlitwie pojednania: “Znalazłem Ciebie, mój Boże, i cieszę się, jak dziecko zabłąkane, gdy dostrzegło bliską postać z dala […]“.

Jak kochać dziecko

 

Oblicza miłości pedagogicznej są – jak wskazuje całe Korczakowskie dziedzictwo – tak różne i złożone, jak złożony w najgłębszym tego słowa znaczeniu jest dziecko-pełny człowiek. Wielka godność i wartość każdego człowieka sprawia, że miłość ta ma głębokie i solidne fundamenty, jest zakotwiczona w duchowych i materialnych podstawach bytu. Jedno i drugie zaś decyduje o tym, iż miłość pedagogiczna, w tym także rodzicielska, jest wielkim i odpowiedzialnym zadaniem. Może je podjąć i realizować ten tylko, kto poznaje dziecko, “uczy się dziecka” i uczy się od dziecka. Tylko wtedy, w zespoleniu uczucia i wiedzy, życzliwości i krytycyzmu, w całej pełni widoczna staje się wolność dziecka, jego prawo do nieskrępowanego rozwoju, do dzieciństwa oraz prawo do obywatelstwa.

W eseju Jak kochać dziecko, określanym mianem pedagogicznego credo Korczaka, autor chce “nauczyć rozumieć i kochać”. Refleksja ta nie ma nic wspólnego z instrukcją czy z podręcznikiem. Stary Doktor przede wszystkim stawia pytania, inspiruje i zmusza do myślenia o dziecku. Dając podstawy “mądrej miłości”, powiada: “Są myśli, które w bólu samemu rodzić trzeba”.
Jak kochać dziecko – nieprzebrzmiały, mądry traktat filozoficzno-pedagogiczny jest zbiorem głębokich i odkrywczych uwag o uciążliwej, codziennej i wyczerpującej pielęgnacji dziecka, a także o niczym nie zastąpionej radości, satysfakcji i dumie rodzicielskiej. Stary Doktor po mistrzowsku odsłania obraz rozwoju dziecka, nabywania przez niemowlę sił fizycznych i psychicznych, wrastania małej osoby w życie społeczne i kulturę. Mówi o dziecięcym przetwarzaniu i tworzeniu świata, o jego kształtach, barwach i treściach, codziennych smutkach i radościach. Na przykładzie dziecięcego pytania, “Czy kanarek może pójść do nieba?” odsłania głęboką mądrość dzieci i ich naturalny pęd do poznawania tajemnic życia.

Korczak charakteryzował także przeciwległy biegun: miłość płytką, okazjonalną, nieprawdziwą. Tu do głosu dochodzi postawa “posiadacza” dziecka, który twierdzi: “Moje dziecko to moja własność, mój niewolnik, mój piesek pokojowy. Łechcę je między uszami, głaszczę po grzbiecie, przybrane we wstążki prowadzę na spacer, tresuję, by było zmyślne i układne; a gdy mi dokuczy: «Idź się bawić. Idź się uczyć. Już czas spać»”. Takie i podobne sytuacje streszczał w słynnym powiedzeniu: “Ryby i dzieci głosu nie mają”.
Miłość matki do dziecka jest trudna, łączy dwa życia, wymaga harmonizowania przeciwstawnych tendencji – z jednej strony wyrzeczeń, ustępstw, ofiar, z drugiej – starań i walki dziecka o własne prawa. To jest nawet konflikt, kolizja “niedoświadczonego chcenia” z “doświadczonym zakazem”. Ale – jak mówi Korczak – “wychowanie dziecka to nie miła zabawa”. Trudno za to przecenić efekt mądrej, opartej na poznawaniu dziecka, miłości wychowawczej, owej “intuicji macierzyńskiego serca”. Jest nim umiejętność – a nie wiedza – działania, to, jak poetycko wyraził się Stary Doktor – “anioł stróż dziecka”.

Równie trudna i wymagająca jest miłość pedagogiczna, rozumiana jako element postawy zawodowej wychowawcy czy nauczyciela. Przede wszystkim jest to wartość “zadana”, do której się dochodzi i którą można rozwijać poprzez codzienne rozwiązywanie tysięcy wielkich i małych dziecięcych problemów. W tej ciągłej, życzliwej i pomocnej asystencji powstaje sytuacja “pomiędzy”, porozumienie, dialog – to, co najważniejsze w wychowaniu. Wychowawca autentyczny, a nie jak kpiąco mówił Korczak “dozorca ścian i mebli, ciszy podwórka, czystości uszów i podłogi” – to osoba odznaczająca się wysokim poziomem samowiedzy. Stary Doktor radził wychowawcom: “Bądź sobą – szukaj własnej drogi. Poznaj siebie, zanim zechcesz dzieci poznać. Zdaj sobie sprawę z tego, do czego sam jesteś zdolny, zanim dzieciom poczniesz wykreślać zakres ich praw i obowiązków”. Istnieje duża szansa, że taki wychowawca będzie – przywołując kolejną wskazówkę Korczaka: “wyzwalał”, “wznosił”, “kształtował”, “uczył”, “pytał”, zamiast – “wtłaczał, “ciągnął”, “ugniatał”, “dyktował”, “żądał”.

Osobisty wysiłek wychowawczy rodziców, opiekunów, nauczycieli, pedagogów, ta żmudna i trudna choć satysfakcjonująca miłość-praca, nie ma bynajmniej zastępować rozwiązań o szerszej, powszechnej skali, które uniezależniałyby wychowanie dziecka od określonych warunków i okoliczności. Taką funkcję Korczak przypisuje prawom dziecka. Tak oto Stary Doktor wykracza poza moralny nakaz podmiotowego traktowania dziecka, otaczania go miłością. Idzie dalej, kodyfikuje tę podmiotowość w postaci praw, w tym zwłaszcza prawa do szacunku. Żąda od świata dorosłych respektowania tego prawa. Nie ma to być “łaska” czy “jałmużna”. To jest obowiązek, gdyż nie można – jak to się dzieje – ignorować, pozostawiać na łasce losu, a nawet “wyzyskiwać” 1/3 mieszkańców świata, tego “ludu dziecięcego”.

Święty Janusz z Treblinki

 

Czas wojny i okupacji hitlerowskiej, mrok Szoah, tragedia ludzi i narodów – wszystko to mogłoby oznaczać kompletną klęskę wychowania, w tym także bankructwo Korczakowskiej “mądrej miłości” pedagogicznej. Tak jednak nie było. Stary Doktor wraz z dziećmi z Domu Sierot znalazł się w warszawskim getcie. W tej “dzielnicy skazańców”, na powierzchni około 400 ha zostało stłoczonych około 500 tysięcy osób. Powszechny był głód, szalały choroby zakaźne, brakowało odzieży i opału. Widmo zagłady odbierało nadzieję na przyszłość.

Ciężkiej nędzy getta nie wytrzymywali zwłaszcza najmłodsi. Chmary samotnych, głodnych i wycieńczonych, nędznie odzianych dzieci włóczyły się po ulicach w poszukiwaniu jedzenia. Działający w getcie sierociniec Korczaka był oazą spokoju, wyspą względnego szczęścia. Nie tylko chronił przed zewnętrznymi zagrożeniami, ale był również terenem planowej pracy wychowawczej. Poza tym, a może przede wszystkim Korczak walczył o dzieci, o ich życie. Był wtedy “bojownikiem o kawałek chleba”. Chociaż mógł opuścić getto, pozostał z nimi. 6 sierpnia 1942 roku odszedł ze swoimi wychowankami na Umschlagplatz (plac przeładunkowy), skąd tory kolejowe prowadziły do obozu zagłady w Treblince. W pamięci społecznej pozostał głęboko zapisany obraz tamtych chwil: dzieci ustawione czwórkami, pochód prowadzi Korczak, ma oczy zwrócone ku górze, trzyma dwoje dzieci za rączki.

Heroiczna śmierć Janusza Korczaka wraz z dziećmi w komorach gazowych Treblinki sprawiła, że wielokrotnie mówiono o nim: “Święty Janusz z Treblinki”. Ludzka miłość znalazła swoje ponadludzkie dopełnienie. Jak w Pawłowym hymnie: miłość “wszystko przetrzyma” (por. 1 Kor 13, 7).
Czego uczy ta śmierć? Czym jest dla człowieka ponowoczesnej ery, świata ideowego zamętu, co znaczy dla “zagubionych turystów i tułaczy”? Sięgając raz jeszcze do ważnej i inspirującej myśli ks. Józefa Tischnera, który twierdził, że “wychowanie jest pracą około ducha – pracą według nadziei”, można powiedzieć, że Korczak był wychowawcą do końca. Pozostał wierny nadziei aż po śmierć.

Janusz Korczak nadal uczy. Mówi, jak kochać dziecko, co to autonomia i prawa dziecka. Wskazuje, jak dążyć do tolerancji, dialogu, samorządności, demokracji. Są to żywe, pulsujące kategorie, do których trzeba powracać, by je poznawać, na nowo odczytywać, realizować.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,5,pedagogika-madrej-milosci-korczaka,strona,3.html

********

O autorze: Judyta