Słowo Boże na dziś – 3 marca 2015 r. – wtorek – 12 dzień Wielkiego Postu

Myśl dnia

W większości przypadków trudności ludzkie są córkami lenistwa.

Andrew Johnson

Dzisiaj!!!! – to jedyny dzień. Wasz dzień!!! Uczyńcie go najlepszym dniem Waszego życia!!! Początkiem wspólnego życia.
Phil Bossmans
WTOREK II TYGODNIA WIELKIEGO POSTU

PIERWSZE CZYTANIE  (Iz 1,10.16-20)

Przestańcie czynić zło, zaprawiajcie się w dobrym

Czytanie z Księgi proroka Izajasza.

Słuchajcie słowa Pana, wodzowie sodomscy, daj posłuch prawu naszego Boga, ludu Gomory:
„Obmyjcie się, bądźcie czyści. Usuńcie zło uczynków waszych sprzed moich oczu. Przestańcie czynić zło. Zaprawiajcie się w dobrem. Troszczcie się o sprawiedliwość, wspomagajcie uciśnionego, oddajcie słuszność sierocie, stawajcie w obronie wdowy.
Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie, mówi Pan. Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją; choćby czerwone były jak purpura, staną się jak wełna.
Jeżeli będziecie ulegli i posłuszni, dóbr ziemskich będziecie zażywać. Ale jeśli się zatniecie w oporze, miecz was wytępi. Albowiem usta Pana to wyrzekły”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 50,8-9.16bc-17.21 i 23)

Refren: Temu, kto prawy, ukażę zbawienie.

„Nie oskarżam cię za twe ofiary, *
bo twoje całopalenia zawsze są przede Mną.
Nie przyjmę z twego domu cielca *
ani kozłów ze stad twoich”.

Czemu wymieniasz moje przykazania *
i na ustach masz moje przymierze?
Ty, co nienawidzisz karności, *
a słowa moje odrzuciłeś za siebie?

Ty tak postępujesz, a Ja mam milczeć? *
Czy myślisz, że jestem do ciebie podobny?
Kto składa ofiarę dziękczynną, ten cześć Mi oddaje, *
a tym, którzy postępują uczciwie, ukażę Boże zbawienie”.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Ez 18,31)

Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.

Odrzućcie od siebie wszystkie grzechy
i utwórzcie sobie nowe serca i nowego ducha.

Aklamacja: Chwała Tobie, Królu wieków.

EWANGELIA  (Mt 23,1-12)

Strzeżcie się pychy i obłudy

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus przemówił do tłumów i do swych uczniów tymi słowami:
„Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą.
Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsce na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi.
Wy zaś nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten, który jest w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo tylko jeden jest wasz Mistrz, Chrystus.
Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”.

Oto słowo Pańskie.

************************************************************************************************************************************

 

KOMENTARZ

 

 

Wiara na pokaz

Na początku Wielkiego Postu słyszymy, aby nie spełniać uczynków pobożnych na pokaz, a dzisiejsza Ewangelia wyjaśnia jeszcze dokładniej, co to znaczy „czynić na pokaz”. Problem faryzeuszów i uczonych w Piśmie polega na tym, że swoją ogromną wiedzę oraz zaangażowanie w sprawy religijne i narodowe wykorzystują wyłącznie po to, aby być wielkimi w oczach ludzi, aby budować swoją pozycję społeczną. A Jezus ukazuje wielkość, która płynie z prawdziwej więzi z Bogiem, wielkość objawiającą się bezinteresowną służbą drugiemu człowiekowi, zrodzoną z miłości do Boga.

Pozwól, Panie, abym dostrzegał własną hipokryzję i pragnienie bycia wielkim w oczach ludzi, i na tę chorobę znajdował lekarstwo w służeniu moim braciom.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2013”
Autor: ks. Maciej Warowny
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*********

Bóg jest realistą. Wie, że powtarzane grzechy wikłają nas w niewolę. Zwłaszcza gdy towarzyszy im niefrasobliwość. Z drugiej strony, determinacja w trosce o dobro staje się zaprawianiem w sprawiedliwości. Nie jest to jednak sprawiedliwość w ludzkich oczach, otoczona pochwałami i religijnym prestiżem. A tym bardziej nie służy ona wywyższaniu się i nie rości sobie prawa do ustawiania innych ludzi. Jeden tylko jest sprawiedliwy i usprawiedliwiający – sam Bóg.

Wojciech Jędrzejewski OP, „Oremus” Wielki Post 2009, s. 56

 

MÓWIĄ, A NIE CZYNIĄ

Panie, daj mi zrozumieć słowo Twoje, a je zachowywał całym sercom (Ps 119, 34)

Odnośnie do uczonych w Piśmie i faryzeuszów Jezus mówił: „Czyńcie i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie” (Mt 23, 3). Jezus nie waha się uznać władzy doktorów prawa, odpowiedzialnych za nauczanie religijne ludu, i poleca słuchać ich nauczania. Oto przykład, jak należy słuchać wszystkich, którzy mają obowiązek przewodnictwa czy też nauczania, nawet jeśli nie wypełniają go godnie. Z drugiej strony jednak Jezus wyraźnie ostrzega przed postępowaniem tych doktorów i zarzuca im zasadniczy błąd: „Mówią, a nie czynią”.

Wszyscy ludzie mogą grzeszyć brakiem niekonsekwencji, lecz chociaż jest ona u wszystkich naganna, to szczególnie u tego, kto ze względu na swą funkcję lub swój sposób życia ma ścisły obowiązek potwierdzać czynami naukę, którą głosi i wyznaje. Posiadać pewną znajomość rzeczy duchowych, a nie starać się wprowadzić jej w życie, to prawdziwa anomalia. Mówi się o cnocie i świętości, a postępuje się wedle złych skłonności i błędów niezwalczanych, jakby nie zauważając absurdu takiego postępowania, które zaprzecza czynem temu, co stwierdzają słowa. Brak konsekwencji szkodzi w szczególny sposób „praktykującym”, nie wykluczając osób Bogu poświeconych, bo sprowadza je na drogę życia przeciętnego, którym ludzie gardzą, a Bóg odrzuca. „Nie jesteś ani zimny, ani gorący — mówi Pan. — Skoro jesteś letni, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 15-16). Korzeniem zła jest często mentalność trzymająca się litery prawa, podobna do mentalności faryzejskiej. Wówczas człowiek stara się jedynie o to, aby nie przekroczyć granicy grzechu, aby pogodzić z obowiązkiem wszystko, co sprzyja egoizmowi. W ten sposób życie duchowe traci zapał, energię, staje się powierzchowne, zamknięte w ciasnych horyzontach, gdzie już nie przyświeca ideał, a płomień miłości gaśnie.

Bóg nie chce, aby Mu służono według suchej litery prawa, lecz z całego serca, z miłości; miłość zaś prawdziwa daje nie obliczając się, nie oszczędzając się, daje własnym kosztem.

  • Panie, Ty stworzyłeś istoty duchowe, które według swojej natury miały uczestniczyć w Twojej szczęśliwości. Lecz one odpowiadają Ci buntem. Wielu najpierw spośród aniołów, a później także spośród ludzi powstało przeciw Tobie, służąc innym ideałom. Dlaczego nas stworzyłeś, jeśli nie po to, by nas uczynić szczęśliwymi? Czy stwarzając nas mogłeś dorzucić coś do swojej szczęśliwości? A jak możemy być szczęśliwi my, jeśli nie służąc Tobie? A jednak chcieliśmy stać się szczęśliwymi nie w ten sposób, jaki Ty wyznaczyłeś. Opuściliśmy Ciebie, by stworzyć sobie własną szczęśliwość.
    Boże mój, oto co w zamian my, ludzie, a w szczególności ja, dajemy Ci przez grzech! Jak straszliwy jest nasz brak wdzięczności!
    Ty masz do mnie prawo; należę całkowicie do Ciebie, mój Boże. Ty jesteś wszechmocnym Stwórcą; ja jestem dziełem rąk Twoich i Twoją własnością… jedynym moim obowiązkiem jest służyć Ci.
    Wyznaję, Boże mój, że dotychczas zapominałem o tym wszystkim i dalej zapominam. Niezliczoną ilość razy postępowałem tak, jak gdybym był panem samego siebie, zachowując się jako buntownik, szukając nie Twojego, lecz własnego zadowolenia. Tak bardzo stałem się zatwardziały, że nie spostrzegam już swego błędu i nic odczuwam brzydoty grzechu, przestałem go nienawidzić i lękać się go tak, jak powinienem. Grzech nie budzi we mnie ani wstrętu, ani odrazy: przeciwnie, zamiast oburzać się na niego jako na obelgę wyrządzoną Tobie, pozwalam sobie bawić się nim, i chociaż nie grzeszę ciężko, przyzwyczajam się bez wielkiej trudności do lżejszych wykroczeń. Boże mój, jak bardzo jestem różny od tego, czym być powinienem! (J. H. Newman).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. I, str. 286

http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150303.htm

******

Homilia przypisywana św. Makaremu z Egiptu (?-390), mnichowi
Trzecia homilia, 1-3 ; PG 34, 467-470

„Życie wspólnotowe: wszyscy braćmi jesteście”
 

Cokolwiek by robili, bracia powinni się okazać miłosierni i radośni wobec siebie. Ten, który pracuje, tak powie o tym, który się modli: „Skarb, który posiada mój brat, należy także do mnie, bo jest nam wspólny”. Ze swojej strony ten, który się modli, tak powie o tym, który czyta: „Korzyść, jaką on wyciąga z lektury, także mnie wzbogaca”. A ten, który pracuje, powie: „Wykonuję tę posługą w interesie całej wspólnoty”.

Liczne członki ciała tworzą jedno ciało i wspierają się wzajemnie, wykonując swoje zadania. Oko widzi za całe ciało; ręka pracuje za inne członki, stopa, maszerując, niesie wszystkich. Gdy cierpi jeden członek, inne także cierpią. Oto jak powinni się zachowywać bracia wobec siebie (por. Rz 12,4-5). Modlący się nie będzie osądzał pracującego, bo tamten się nie modli. Ten, który pracuje, nie będzie osądzał modlącego się… Ten, który usługuje, nie będzie sądził innych. Wręcz przeciwnie, każdy będzie działał na chwałę Bożą, niezależnie od swojej posługi (por. 1Kor 10,31; 2Kor 4,15)…

W ten sposób wielka zgoda i pogodna harmonia tworzą „więź, jaką jest pokój” (Ef 4,3). On ich ściślej zjednoczy i pozwoli im żyć w prostocie, pod życzliwym spojrzeniem Boga. Najważniejsze, rzecz jasna, jest wytrwanie w modlitwie. Zresztą, jedna rzecz jest wymagana: każdy powinien posiadać w swoim sercu ten skarb, jakim jest żywa i duchowa obecność Pana. Niech pracuje, modli się lub czyta, każdy powinien móc powiedzieć o sobie, że posiada ten nieprzemijający dar, jakim jest Duch Święty.

**********

Kilka słów o Słowie 3 III 2015

Michał Legan

http://youtu.be/hKEt8j9lh6Q

********

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 23, 1-12

Na dobranoc
wydrukuj

Mariusz Han SJ

(fot. Seema Krishnakumar / flickr.com / CC BY-NC-SA 2.0)

Największy niech będzie sługą…

 

Ostrzeżenie przed uczonymi w Piśmie
Jezus przemówił do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi.

 

Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus. Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony.

 

Opowiadanie pt. “O wykładaniu Biblii”
Johann Peter Hebel (1776-1826), niemiecki poeta i prozaik, opowiada taką zabawną historyjkę: Pewien chłop spotyka na polu nauczyciela. Prosto z mostu pyta go, czy to prawda, co on wczoraj dzieciom wbijał w głowy, a mianowicie, że “jeżeli cię kto uderzy w prawy policzek, trzeba mu nastawić i drugi”? Pedagog przytaknął, więc chłop z całej siły wyrżnął mu z obu stron w gębę, bo już od dawna miał z nim jakieś stare porachunki.

 

Akurat w tym czasie przejeżdżał tamtędy hrabia i zauważył bijatykę. Wysłał więc sługę, aby sprawdził, co się tam dzieje. Akurat w tym momencie nauczyciel (też nie ułomek) zwracał właśnie “oba policzki” innym cytatem biblijnym: “Taką miarą, jaką wy mierzycie i wam odmierzę i jeszcze wam dołożę: miarą dobrą i natłoczoną”.

 

Sługa wróciwszy, doniósł uniżenie: Najjaśniejszy panie, nic się tam nadzwyczajnego nie dzieje. Oni wykładają sobie tylko Pismo święte.

 

Refleksja
Bycie sługą kojarzy nam się często z poddaństwem, niesprawiedliwością i służalczością. A służyć nie lubimy, bo to raczej inni mają służyć i być poddanymi, a nie my. Być sługą bowiem to nie mieć własnego zdania…

 

Jezus jest sługą Ojca, który jest w niebie. Jezus wykonywał to, co zostało mu zlecone. I wydawać by się mogło, że źle na tym wyszedł. Bo przecież ukrzyżowanie, to po ludzku biorąc, to nie najlepsze miejsce zakończenia własnego życia. Krzyż jednak jest symbolem zwycięstwa dobra nad złem. Jest zmartwychwstanie, które dowodzi, że to śmierć ma nam służyć. Logika ludzka i logika Boga to dwa różne pojmowania tego świata. Przyjmując jednak tylko logikę Boga, mamy pewność, że czeka nas ostateczne zwycięstwo i wolność…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego nie lubimy być sługą?
2. Czy jest różnica miedzy sługą, a służącym?
3. Dlaczego logika boża jest inna od ludzkiej?

 

I tak na koniec…
“Państwo jest dla człowieka, a nie człowiek dla państwa. […] Innymi słowy, to państwo powinno być naszym sługą, a nie my jego niewolnikami” (Albert Einstein)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,180,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-23-1-12.html

********

Strzeżcie się pychy i obłudy
(Mt 23, 1-12
)

Opowiadaniem, że się wierzy, nic się nie zdziała, jeśli stosownie do tego nie czynimy dobra. Jesteśmy wtedy tylko jak uczeni w Piśmie i faryzeusze. Jeśli nie dajemy o sobie dobrego świadectwa, to jakie dajemy o Kościele? Chrześcijanin zachowuje się tak, jak mu polecił jego Mistrz Jezus, mając przy tym ufność w Jedynym Bogu – Ojcu. Jest pokorny, bo wie, że jest tylko człowiekiem. Nie wywyższa się, ale postępuje uczciwie na co dzień.
Obmyj mnie, Panie, abym był czysty od pychy i obłudy. Wybiel moje grzechy i otwórz moje serce na innych, którzy mają się źle.

Asja Kozak
asja@amu.edu.pl
Bóg pyta:

Dlaczego się ze Mną sprzeczacie? Wszyscy zgrzeszyliście przeciw Mnie – wyrocznia Pana.
Jr 2,29

***

Żaden grzech nie ujdzie bezkarnie, Mdr 1

6. Mądrość jest duchem miłującym ludzi, ale bluźniercy z powodu jego warg nie zostawi bez kary: ponieważ Bóg świadkiem jego nerek, prawdziwym stróżem jego serca, Tym, który słyszy mowę jego języka.
7. Albowiem Duch Pański wypełnia ziemię, Ten, który ogarnia wszystko, ma znajomość mowy.
8. Zatem się nie ukryje, kto mówi niegodziwie, i nie ominie go karząca sprawiedliwość.
9. Zamysły bezbożnego zostaną zbadane i dojdzie do Pana wieść o jego słowach, dla potępienia jego złych czynów.
10. Czujne bowiem ucho nasłuchuje wszystkiego i pomruk szemrania nie pozostanie w ukryciu.
11. Strzeżcie się więc próżnego szemrania, powściągajcie język od złej mowy: bo i skryte słowo nie jest bez następstwa, a usta kłamliwe zabijają duszę.

***

ODDYCHANIE BOGA
(z perskiego)

Kiedy tchnie, całą przyszłość z piersi swych wyzionie;
Gdy westchnie, całą przeszłość w piersiach swych pochłonie.
Adam Mickiewicz

***

Czytaj między wierszami.
H. Jackson Brown, Jr. ‘Mały poradnik życia’

Nigdy nie oddzielajmy Maryi od Jezusa

Kult, jaki oddajemy Maryi, jest kultem wstępnym. Można go porównać do schodów: wchodzimy do Maryi, aby dojść do Jezusa. Jest to kult, który przygotowuje i wprowadza na spotkanie z Jezusem, który jest kulminacją naszych modlitw. Oddzielając kult Maryi od kultu Jezusa, robimy przykrość nie tylko Jezusowi ale i Maryi. Nie oddajemy prawdziwie hołdu i czci Maryi, jeśli nie uznamy, że wszystko otrzymujemy od Jezusa i wszystko Jemu musimy oddać.

Postarajmy się uporządkować naszą pobożność wobec Maryi:

1) czcimy Ją w każdej możliwej chwili, ale nigdy wystarczająco Jej nie wychwalamy i nie wywyższamy;
2) Matka Boża powinna nam pomagać poznawać Jezusa, naśladować Go, czerpać od Niego łaski i rozumieć, że jest jedynym pośrednikiem między nami a Bogiem.
Nie zastępujcie nigdy Jezusa Maryją i nie nadajcie Jej przymiotom tej samej wartości, którą nadajemy przymiotom Jezusa.
Współodkupicielka, pośredniczka – “Ona jest nią, ale z łaski Chrystusa, tylko Chrystus jest doskonałym pośrednikiem, Odkupicielem powszechnym”.

Matka Boża otrzymała łaskę współpracy z Jezusem. Fakt ten dokumentuje ważną zasadę naszej teologii. Pan mógł zbawić nas bez pomocy żadnej istoty. Zapragnął jednak stworzyć ludzki system współpracy. Maryja stoi na czele tego systemu. Kościół również jest współpracownikiem Boga w rozdzielaniu łask, sakramentów, miłosierdzia. Bóg jako pierwszy pragnął współpracy Maryi z pełnym oddaniem. W nagrodę umieścił Ją pośród Apostołów i w Kościele.


G. B. Montini


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000

Wszystko z miłości, nic z przymusu. Paście stado Boże, które jest przy was, strzegąc go nie pod przymusem, ale z własnej woli.

Z ‘Dziennika Duchowego’ Sługi Bożego ks. Franciszka Jordana (1848-1918),
Założyciela Salwatorianów i Salwatorianek

Modlitwa na dziś
Boże, który natchnąłeś Św. Kunegundę w drodze do pełni miłosierdzia, przez co mogła osiągnąć pod koniec ziemskiej pielgrzymki Twoje Królestwo, udziel nam za jej pośrednictwem siły, abyśmy mogli z radością kroczyć drogą miłości. Amen.
http://www.katolik.pl/modlitwa.html
***************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
3 MARCA
*******************
Święta Kunegunda, zakonnica
Święta Kunegunda Kunegunda urodziła się ok. 978 r. Była córką Zygfryda, hrabiego Luksemburga. W wieku ok. 20 lat została poślubiona Henrykowi II, księciu Bawarii, który po śmierci Ottona III w 1002 r. został wybrany najpierw królem, a od 1014 r. – cesarzem Niemiec. Oboje żyli jako dziewicze małżeństwo. Św. Henryk otaczał ją taką czcią, że chciał, by z nim dostąpiła zaszczytu koronacji na królową. Dokonał jej w Padeborn ówczesny arcybiskup Moguncji, św. Willigis. W roku 1014 Kunegunda udała się z mężem do Włoch, by w Rzymie z rąk papieża Benedykta VIII otrzymać koronę cesarską. Choć cesarska para żyła w czystości, Kunegundy nie ominęło oskarżenie o cudzołóstwo. By się od niego uwolnić, poddała się “sądowi Bożemu” – przeszła po rozżarzonych lemieszach.
Kunegunda fundowała liczne klasztory i opactwa, przyczyniła się do budowy katedry w Bamberdze. Po śmierci męża wstąpiła do ufundowanego przez siebie klasztoru benedyktynek w Kaufungen. Podczas uroczystości poświęcenia tego klasztoru, po liturgii Słowa, cesarzowa zdjęła cesarskie szaty, ostrzygła włosy i odziała się w zgrzebny habit. Swój majątek przeznaczyła na fundacje kościelne i dobroczynne. Zrobiło to wielkie wrażenie na uczestnikach ceremonii. Opisuje to wydarzenie ks. Piotr Skarga w “Żywotach Świętych”. Jako zakonnica służyła z oddaniem ludziom, zwłaszcza ubogim. Nie wyróżniała się niczym w ubóstwie i posłuszeństwie, nie wymawiała się od żadnych prac, nawet służebnych.
Zmarła 3 marca 1033 r. Zgodnie z jej życzeniem została pochowana obok męża w katedrze bamberskiej. Natychmiast zaczęto oddawać jej publiczny kult. Innocenty III zatwierdził go w roku 1200. W bulli papieskiej przytoczona jest legenda o tym, jak cesarzowa Kunegunda znakiem krzyża wstrzymała żywioł ognia w czasie nocnego pożaru sypialni, w której przebywała ze swoją dwórką. Jest patronką Luksemburga, diecezji Bamberg i Niemiec.

W ikonografii Kunegunda Luksemburska występuje w stroju cesarskim, najczęściej z mężem św. Henrykiem. Przedstawia się ją także w habicie zakonnym trzymającą w ręku kościół.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/03-03a.php3
 Święta Kunegunda, cesarzowa. (+ r.1040.)

   Święta Kunegunda urodziła się w połowie dziesiątego wieku jako córka Sygfryda, hrabiego luksemburskiego. Była jedną z najpiękniejszych dziewic swego czasu. To też wielu książąt i panujących starało się o jej rękę. Lecz Kunegunda odmawiała, bo chciała wyłącznie służyć niebieskiemu Oblubieńcowi, Panu Jezusowi. Już bowiem od najwcześniejszej młodości umiłowała modlitwę i pobożność. Wzór pobożności miała w swej matce, która żywiła szczególne nabożeństwo do Matki Boskiej.
Między panującymi, którzy się starali o rękę świętej dziewicy, był także Henryk II. Pobożny, cesarz niemiecki. I jemu odmówiła Kunegunda; dopiero na naleganie rodziców swych, zgodziła na związek małżeński, postanawiając w sercu zachować czystość panieńską w małżeństwie. Jej pragnienie uwzględnił cesarz-małżonek; i odtąd w czystości zupełnej żyło to święte cesarskie stadło małżeńskie, płodne w cnoty najwznioślejsze.
Kiedy Henryk ruszył do Rzymu, by z rąk papieża przyjąć koronę królewską, Kunegunda razem z swym małżonkiem podjęła podróż, budując wszystkich swoją świątobliwością. Pobożna cesarzowa była prawdziwą matką podwładnego sobie ludu. Szczególnie zajmowała się ubogimi i nieszczęśliwymi. Dla nich to budowała szpitale i domy chorych, im to rozdzielała własną ręką hojne wsparcia, ograniczając własne swe wydatki na niezbędne potrzeby. Nigdy biedny nie odchodził od niej bez datku, rady lub innej pomocy.
Nie mało też dbała o chwałę Bożą i szerzenie królestwa Bożego w kraju. Pobożne jej życie pobudziło wielu do naśladowania cnót i przymiotów dostojnej pani. W trosce o chwałę Bożą wybudowała wielki klasztor Benedyktynów pod wezwaniem świętego Michała, drugi dla Benedyktynek pod wezwaniem św.Krzyża.
Zdawało się, że święte życie bogobojnych małżonków dobiegnie kresu w niezmąconym szczęściu i pokoju domowym. Lecz Pan Bóg włożył na niewinną Kunegundę ciężki krzyż. Dworacy, nienawistni i niechętni cesarzowej, podburzyli cesarza przeciwko własnej małżonce, posądzając ją o występek niewierności małżeńskiej. Nie mógł spotkać świętą cesarzową dotkliwszy cios jak podejrzenie własnego męża o złamanie ślubu czystości i wierności małżeńskiej. Toż ona czystość nad wszystko kochała, niewinność zachowała panieńską, do wstrzemięźliwości małżeńskiej nakłoniła męża. Dotknięta oszczerstwem do żywego, nie chciała się bronić ani usprawiedliwiać, bo Panu Jezusowi ofiarowała ciężki krzyż, a Bogu pozostawiła wykrycie prawdy. W milczeniu krzywdę znosiła, zakazała nawet drugim stawać w jej obronie. Postępowaniem takiem utwierdzała Henryka w podejrzeniu. Położenie stawało się coraz groźniejsze. Wtenczas zmusił ją spowiednik do tego, by wystąpiła przeciw podejrzeniu, które bez wyjaśnienia mogło być powodem zgorszenia dla kraju całego. Było zwyczajem w owych wiekach, że posądzeni i oskarżeni przechodzili próbę ognia, by dowieść swej niewinności. Kunegunda ufna w pomoc Bożą chwyciła się tego środka, przywołując Boga samego na świadka swej niewinności. Bosemi nogami przeszła po rozpalonych do białości bronach żelaznych bez najmniejszej rany. Co więcej, kiedy zbliżała się do miejsca próby, rozległ się wedle podania głos z nieba: “Nie lękaj się niczego, nienaruszona dziewico, Najświętsza Panienka opiekuje się tobą”. W ten sposób Pan wszechmocny nietylko dowiódł niewinności Kunegundy, lecz obznajmił zarazem wszystkim, że nieskalane zachowała dziewictwo, o czem prawie nikt dotąd nie wiedział.
Dziękując Bogu za świadectwo swej niewinności, wybudowała Kunegunda w Bambergu wspaniałą katedrę na znak swej wdzięczności ku Panu Jezusowi. Henryk, chcąc ze swej strony uczcić niewinną swoją małżonkę, świetnie przyozdobił tę świątynię. Na poświęcenie zaprosił nawet samego papieża Benedykta VII., który w otoczeniu siedemdziesięciu i dwóch biskupów konsekrował wspaniały dom Boży.
W roku 1024 umarł cesarz Henryk II. Owdowiała Kunegunda wstąpiła w tym samym jeszcze roku do klasztoru. Wybudowała piękny klasztor z kościołem w mieście Kaufungen, a na konsekracyę zawezwała wielu biskupów kraju. Na obrzędach tych była jeszcze obecną w cesarskich swych szatach. Tego samego jednak dnia, po skończonych ceremoniach poświęcenia kościoła, przyoblekła ubogą szatę zakonną, przystrzygła sobie włosy i zamknęła się na zawsze w cichej celi benedyktyńskiej.
Piętnaście jeszcze lat żyła cesarzowa jako pokorna i uboga zakonnica, poddawając się we wszystkiem regule klasztornej. Uważała się za najniegodniejszą z wszystkich sióstr zakonnych. To też najniższe usługi spełniała jak najchętniej i najszczęśliwszą była, gdy jej do nich używali. Modlitwą, postami i umartwieniem służyła wszystkim za wzór. Wolny czas, o ile go nie spędziła na modlitwie, używała do pracy ręcznej; haftowała i szyła szaty kościelne.
Podanie przekazało nam następujące zdarzenie z życia zakonnego świętej Kunegundy: Siostra jej Jutta należała także do grona zakonnic; dla swej pobożności została przełożoną. Wyniesiona do godności ksieni, Jutta zaczęła się opuszczać, lenić się do modlitwy, zaniedbywać się w praktykach klasztornych. Razu pewnego nie przybyła na uroczystą procesyą, bo w tym czasie wyprawiała śniadanie dla przybyłych gości. Św. Kunegunda dowiedziawszy się o tem, udała się do niej, i w świętym gniewie wymierzyła jej wedle podania policzek. Podobno ślad tego policzka przetrwał aż do śmierci Jutty – może na przestrogę ksieni, a może i na przestrogę Kunegundy, która zbytnio się uniosła aż do czynnego znieważenia.
Po 15 latach życia zakonnego Kunegundy grożna choroba zapowiadała bliską jej śmierć; przyjęła ostatnie sakramenta; uprosiła sobie, aby jej nie chowano z przepychem cesarskim, bo chciała spocząć w grobie jako uboga zakonnica; na grób wyznaczyła sobie jednakże miejsce obok męża swego Henryka. Dnia 3.marca 1040 zakończyła swe życie doczesne. Pochowano ją w szacie zakonnej w Bamberg obok ciał cesarzy niemieckich.
Przedstawiają świętą Kunegundę, trzymającą model kościoła na lewym ręku. Obok na poduszce spoczywa korona i berło cesarskie, których dla Boga za życia się była wyrzekła.
   Nauka

   Życie świętej Kunegundy uczy nas wielu cnót. Uczy nas świętej czystości, pobożności, gorliwości o chwałę Bożą i o rozszerzenie Kościoła Bożego na ziemi; uczy nas lekceważenia dóbr doczesnych, które Mędrzec Pański nazywa marnością nad marnościami. Przedewszystkiem zaś uczy nas jednej rzeczy, może najtrudniejszej z wszystkich umartwień i przykrości żywota, to jest znoszenia potwarzy i oszczerstwa dla Boga w milczeniu, w pokorze. Jak głębokiej bowiem potrzeba pokory, aby znieść w milczeniu niesprawiedliwe podejrzenie i podłą potwarz? To też unosimy się już, jeżeli ktoś nas obmówi, wykryje rzeczywiste nasze błędy, a cóż dopiero sądzić o naszym gniewie, o naszych porywach nienawiści i zemsty, jeżeli ktoś rzuci na nas potwarz? Prawda, mamy prawo do dobrej sławy, i nie wolno jej nikomu szarpać ani kłamstwem jej nam odbierać. Jeśli pomimo to rzuci ktoś na nas potwarz, jak się nam zachowywać? Święta Kunegunda poszła za przykładem Boskiego Mistrza, który największe potwarze znosił w cichości, modlił się za nieprzyjaciół. Bogu więc ofiarowała ten krzyż, Bogu zostawiła sąd. Pan Bóg wykrył sprawiedliwość i niewinność jej. Czyń i ty podobnie. Pan Bóg wykryje zawsze twoją niewinność, a jeśli tego nie uczyni w tem życiu, to uczyni to na sądzie ostatecznym, gdzie przed całym światem jawne będą wszystkie nasze uczynki, myśli, i zamiary.

http://siomi1.w.interia.pl/3.marca.html

***********

Święta Maria Katarzyna Drexel, dziewica
Święta Maria Katarzyna Drexel Katarzyna przyszła na świat w Filadelfii (Stany Zjednoczone) w dniu 26 listopada 1858 roku jako druga córka Franciszka Antoniego Drexela i Hannah Langstroth, należącej do protestanckiej wspólnoty kwakrów. Dwa miesiące później zmarła jej matka. Jej tata po upływie dwóch lat ożenił się z Emmą M. Bouvier, katoliczką, która otoczyła pasierbicę macierzyńską miłością.
Ojciec był bankierem, współwłaścicielem międzynarodowego imperium bankowego, ale i filantropem. Rodzice uczyli córki, na czym polega prawdziwa wartość bogactwa, i wpajali im przekonanie, że należy je dzielić z innymi ludźmi. Nad jej wykształceniem czuwali najlepsi nauczyciele. Każdego dnia cała rodzina uczestniczyła w Mszy świętej. Gdy Katarzyna ukończyła 11 lat, przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej. Za namową mamy poprowadziła wraz siostrą niedzielną szkółkę dla dzieci osób zatrudnionych na farmie. Wielkim wydarzeniem w jej życiu była choroba i śmierć ukochanej macochy w 1882 roku. Katarzyna uświadomiła sobie wówczas, że nawet cały rodzinny majątek nie mógł ulżyć mamie, ani tym bardziej uchronić jej przed śmiercią. Coraz częściej zaczęła się zastanawiać nad sensem życia. Wahała się jeszcze co do swojej przyszłości. Każdego roku składała ślub czystości i wciąż modliła się o dar odczytania swego powołania.
Tymczasem minęły dwa lata od śmierci matki, gdy Pan Bóg wezwał do siebie ojca Katarzyny. W testamencie jedną dziesiątą swego majątku przeznaczył on na natychmiastowe rozdanie ubogim, a resztę podzielił między swoje trzy córki. Gdyby one zmarły nie pozostawiwszy potomstwa, reszta majątku miała być przekazana na cele charytatywne.
Po kilku latach, w 1886 roku, ze względu na chorobę i za radą lekarzy, Katarzyna udała się do Europy. Po odzyskaniu sił z całego serca werbowała, wraz siostrami, europejskich kapłanów i zakonnice do pracy wśród Indian. Udała się także do Rzymu i podczas audiencji poprosiła papieża Leona XIII o przysłanie misjonarzy do jednej z placówek, którą wspierała materialnie. W odpowiedzi papież zasugerował jej, by sama została misjonarką. Po rozważeniu tej rady razem ze swoim kierownikiem duchowym, biskupem Jamesem O’Connorem, postanowiła poświęcić się służbie Bogu i założyć zgromadzenie zakonne. Pod koniec 1887 roku siostra Drexel, na zaproszenie misjonarza ojca Stephena, udała się w podróż na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Zetknęła się wtedy po raz pierwszy z Indianami. Ogromne wrażenie wywarło na niej ich ubóstwo oraz uwłaczające ludzkiej godności warunki, w jakich zmuszeni byli żyć. Zapragnęła wówczas zrobić coś więcej, by zmienić ich sytuację. Od tej chwili poświęcała wszystkie swoje siły i majątek na wspieranie misji i misjonarzy w ojczyźnie.
W ciągu trzynastu lat wybudowała szkoły misyjne w obu Dakotach, Montanie, Wyoming, Kalifornii, Oregonie i Nowym Meksyku. W 1889 roku ostatecznie postanowiła oddać się na służbę Bogu. Rozpoczęła nowicjat u szarytek w Pittsburgu. Gazety amerykańskie zareagowały w przewidywany sposób, nagłówki donosiły: “Panna Drexel wstępuje do klasztoru katolickiego odrzucając siedem milionów!” Dwa lata później, dnia 12 lutego 1891 roku, złożyła śluby zakonne jako pierwsza siostra Zgromadzeniu Najświętszego Sakramentu od Indian i Ludności Kolorowej, które poświęciło się głoszeniu Ewangelii Indianom i Afroamerykanom. Potem ufundowała pierwszy klasztor w Cornwells Heights koło Filadelfii. Następnie założyła szkołę dla ubogich dzieci. Kolejnym dziełem była szkoła dla Indian pod wezwaniem św. Katarzyny w Santa Fe (Nowy Meksyk). Jej dwie siostry, które wyszły za mąż, pomagały Katarzynie w tych działaniach. Otwierała szkoły i internaty dla dzieci. Gdy spotykała na swej drodze ludzi uprzedzonych rasowo, potrafiła pokornie znosić wszelkie upokorzenia i niesprawiedliwe osądy. Jej dzieło rozwijało się coraz bardziej. W 1907 roku papież św. Pius X wstępnie zatwierdził regułę nowego zgromadzenia.
Katarzyna była kobietą modlitwy. Z niej i z Eucharystii czerpała inspirację do działania na rzecz ubogich i pokrzywdzonych. Walczyła z uprzedzeniami społecznymi i rozpowszechnioną wówczas w Ameryce dyskryminacją rasową. Troszczyła się także o formację nauczycieli. Jej wielkim osiągnięciem było powstanie w 1925 roku Xavier University w Luizjanie, pierwszej w Stanach Zjednoczonych wyższej uczelni przeznaczonej głównie dla katolików należących do mniejszości rasowych.
Ciężka choroba tyfusu, jakiego się nabawiła podczas wizytacji misji w Nowym Meksyku, spowodowała, że przez ostatnie 18 lat swego życia pozostała przykuta do łóżka (w 1937 roku z powodu choroby zrezygnowała z urzędu przełożonej generalnej). Lata te poświęciła modlitwie i kontemplacji. Odeszła do Domu Ojca w dniu 3 marca 1955 roku w Cornwells Heights.
Ukoronowaniem jej ofiarnego życia było włączenie jej do grona błogosławionych przez papieża św. Jana Pawła II, w dniu 20 listopada 1988 roku, a następnie ogłoszenie jej świętą w dniu 1 października 2000 roku na placu św. Piotra.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/03-03b.php3

Canonization of Augustine Zhao Rong and 119 companions, Martyrs in China, María Josefa del Corazón de Jesús Sancho de Guerra, Katharine Mary Drexel and Josephine Bakhita

Jan Paweł II

WPATRUJMY SIĘ WE WZORY ŚWIĘTOŚCI

Msza św. kanonizacyjna

W niedzielę 1 października 2000 r. Jan Paweł II kanonizował na placu św. Piotra 123 błogosławionych. Do grona świętych włączeni zostali: bł. Augustyn Zhao Rong i 119 towarzyszy — męczennicy, którzy ponieśli śmierć za wiarę w Chinach w ciągu minionych czterech stuleci; bł. Maria Józefa od Serca Jezusa Sancho de Guerra (1842-1912), Hiszpanka, założycielka Zgromadzenia Sióstr Służebnic Jezusa Miłosiernego; bł. Katarzyna Maria Drexel (1858-1955), Amerykanka, założycielka Zgromadzenia Sióstr Najświętszego Sakramentu, opiekującego się Indianami i Afroamerykanami; bł. Józefina Bakhita (1869-1947) z Sudanu, ze Zgromadzenia Córek Miłości. Uroczystość kanonizacyjna zgromadziła na placu św. Piotra tysiące pielgrzymów z Afryki, Ameryki, Azji i Europy. Z Ojcem Świętym koncelebrowało Eucharystię czterech kardynałów, liczni arcybiskupi i biskupi, przełożeni generalni zgromadzeń zakonnych. Uczestniczyli w liturgii także kardynałowie, biskupi i księża z Kurii Rzymskiej oraz oficjalna delegacja władz francuskich, hiszpańskich i włoskich.

Na początku Mszy św. abp José Saraiva Martins, prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych wraz z postulatorami przedstawili Papieżowi prośbę o kanonizację błogosławionych, a następnie zostały odczytane ich krótkie biografie. Jan Paweł II wypowiedział słowa formuły kanonizacyjnej, na co wierni odpowiedzieli śpiewem «Amen» i «Alleluja» oraz długimi oklaskami. Abp Saraiva Martins podziękował Papieżowi za kanonizację. W liturgii słowa fragmenty Pisma Świętego zostały odczytane w języku chińskim i angielskim, łacińskim i greckim. Udział wiernych z Chin i Sudanu, ubranych w tradycyjne stroje, podkreślał międzynarodowy i powszechny charakter uroczystości. Na zakończenie Eucharystii Ojciec Święty odmówił ze zgromadzonymi «Anioł Pański» oraz przywitał się osobiście z członkami delegacji oficjalnych. Następnego dnia, w poniedziałek 2 października, spotkał się ponownie na placu św. Piotra z pielgrzymami przybyłymi na kanonizację. Poniżej zamieszczamy tekst papieskiej homilii, rozważanie przed modlitwą maryjną oraz słowa Ojca Świętego skierowane do pielgrzymów — uczestników kanonizacji męczenników chińskich, wypowiedziane podczas audiencji 2 października.

1. «Słowo Twoje jest prawdą: uświęć nas w Twojej miłości» (śpiew przed Ewangelią: por. J 17, 17). Takie wezwanie, będące echem modlitwy, jaką Chrystus skierował do Ojca w czasie Ostatniej Wieczerzy, zdaje się zanosić do Boga rzesza świętych i błogosławionych, których Duch Boży wzbudza w Kościele w kolejnych pokoleniach.

Dzisiaj, po dwóch tysiącach lat dziejów odkupienia, i my powtarzamy te słowa, wpatrując się we wzory świętości, jakimi są św. Augustyn Zhao Rong i 119 towarzyszy — męczennicy, którzy ponieśli śmierć w Chinach, Maria Józefa od Serca Jezusa Sancho de Guerra, Katarzyna Maria Drexel i Józefina Bakhita. Bóg Ojciec «uświęcił ich w swojej miłości», spełniając prośbę Syna, który wyciągnął ręce na krzyżu, aby nabyć Mu lud święty, a umierając pokonał śmierć i objawił moc zmartwychwstania (por. II Modlitwa Eucharystyczna, Prefacja).

Witam serdecznie was wszystkich, drodzy bracia i siostry, którzy zgromadziliście się tutaj bardzo licznie, aby złożyć hołd tym świetlanym świadkom Ewangelii.

2. «Nakazy Pana są radością serca» (Psalm responsoryjny). Te słowa psalmu responsoryjnego trafnie wyrażają doświadczenie Augustyna Zhao Ronga i 119 towarzyszy, umęczonych w Chinach. Świadectwa, jakie do nas dotarły, pozwalają nam dostrzec, że byli to ludzie zachowujący głęboki spokój ducha i radość.

Kościół okazuje dziś wdzięczność swemu Panu, który go błogosławi i obficie obdarza światłem, jakim promieniuje świętość tych synów i córek Chin. Czyż Rok Święty nie jest najwłaściwszym momentem, aby ukazać w pełni blask ich heroicznego świadectwa? Młodziutka, czternastoletnia Anna Wang, nie lęka się gróźb oprawcy, który nakłania ją do apostazji, i na chwilę przed ścięciem oświadcza z promienną twarzą: «Brama niebios jest otwarta dla wszystkich», a po cichu wypowiada trzykroć imię «Jezus». Zaś osiemnastoletni Chi Zhuzi woła nieustraszenie do tych, którzy właśnie odcięli mu prawe ramię i zamierzają obedrzeć go żywcem ze skóry: «Każdy kawałek mego ciała, każda kropla mojej krwi będą wam powtarzać, że jestem chrześcijaninem».

Podobną moc przekonania i radość okazało pozostałych 85 Chińczyków, mężczyzn i kobiet w różnym wieku i różnego stanu — kapłanów, zakonnic i świeckich, którzy przypieczętowali swoją niezłomną wierność Chrystusowi i Kościołowi oddając życie. Działo się to w różnych stuleciach, w złożonych i trudnych epokach historii Chin. Dzisiejsza uroczystość nie jest właściwym momentem, aby formułować opinie o tych epokach historycznych: będzie można i będzie trzeba uczynić to w innym miejscu. Dzisiaj, poprzez to uroczyste uznanie świętości, Kościół pragnie jedynie ukazać, że ci męczennicy są przykładem odwagi i wierności dla nas wszystkich i przynoszą zaszczyt szlachetnemu narodowi chińskiemu.

Do tej rzeszy męczenników należą także świetlane postaci 33 misjonarzy i misjonarek, którzy opuściwszy ojczyznę starali się wejść w chińską rzeczywistość i z miłością przyswajali ją sobie, pragnęli bowiem głosić Chrystusa i służyć temu narodowi. Ich groby znajdują się w Chinach, jak gdyby na świadectwo ich nieodwołalnej przynależności do tego kraju, który oni — mimo ludzkich ograniczeń — szczerze kochali, oddając mu wszystkie siły. «Nigdy nikomu nie uczyniliśmy nic złego — odpowiada bp Franciszek Fogolla gubernatorowi, który zamierza się, aby zadać mu cios mieczem. — Przeciwnie, wielu wyświadczyliśmy dobro».

po chińsku:

Niech Bóg obdarzy was szczęściem.

3. Zarówno pierwsze czytanie, jak i Ewangelia dzisiejszej liturgii ukazują nam, że Duch tchnie tam, gdzie chce, i że Bóg w każdej epoce wybiera sobie pewne osoby, aby objawiały Jego miłość do ludzi, oraz powołuje instytucje, które mają być szczególnie skutecznymi narzędziami Jego działania. Tak stało się w życiu św. Marii Józefy od Serca Jezusa Sancho de Guerry, założycielki Zgromadzenia Sióstr Służebnic Jezusa Miłosiernego.

W życiu nowej świętej, pierwszej kanonizowanej Baskijki, w szczególny sposób ujawnia się działanie Ducha. To On wskazywał jej drogę służby chorym i przygotował ją, by stała się matką nowej rodziny zakonnej.

Św. Maria Józefa przeżywała swoje powołanie jako autentyczny apostolat w dziedzinie ochrony zdrowia, jako że niosąc pomoc starała się łączyć troskę o sprawy materialne z opieką duchową i wszelkimi środkami zabiegała o zbawienie dusz. Choć sama była chora przez ostatnie 12 lat swego życia, nie unikała wysiłków ani cierpień, ale poświęcała się całkowicie służbie miłosierdzia wśród chorych, zachowując ducha kontemplacyjnego i pamiętając, że «pomoc nie polega jedynie na dawaniu choremu lekarstw i pożywienia; jest inny jeszcze rodzaj pomocy, (…) pomoc serca, która każe wczuwać się w położenie cierpiącego człowieka».

Niech przykład i wstawiennictwo św. Marii Józefy od Serca Jezusa pomogą narodowi baskijskiemu na zawsze położyć kres przemocy, tak aby Euskadi stała się błogosławioną ziemią pokojowego i braterskiego współistnienia, by prawa wszystkich ludzi były w niej zawsze szanowane i nigdy już nie lała się tam krew niewinnych.

4. «Zebraliście w dniach ostatecznych skarby» (Jk 5, 3). W drugim czytaniu dzisiejszej liturgii apostoł Jakub karci bogatych, którzy pokładają ufność w swojej majętności i niesprawiedliwie traktują ubogich. M. Katarzyna Drexel urodziła się w bogatej rodzinie w Filadelfii w Stanach Zjednoczonych. Od swoich rodziców nauczyła się jednak, że majątek rodziny nie był przeznaczony tylko dla niej, ale należało dzielić się nim z ludźmi mniej zamożnymi. Jako młoda kobieta głęboko ubolewała nad ubóstwem i beznadziejnym położeniem wielu Indian i Afroamerykanów. Zaczęła wykorzystywać swój majątek w pracy misyjnej i oświatowej pośród najuboższych członków społeczeństwa. Później zrozumiała, że potrzeba czegoś więcej. Z wielką odwagą i ufnością w łaskę Bożą postanowiła oddać bez reszty Panu nie tylko swoje dobra materialne, ale całe swe życie.

W swojej wspólnocie zakonnej — Zgromadzeniu Sióstr Najświętszego Sakramentu — krzewiła duchowość opartą na modlitewnym zjednoczeniu z Chrystusem Eucharystycznym oraz na gorliwej służbie ubogim i ofiarom dyskryminacji rasowej. Jej apostolat przyczynił się do tego, że coraz żywiej uświadamiano sobie potrzebę walki z wszelkimi formami rasizmu poprzez wychowanie oraz działalność socjalną. Katarzyna Drexel jest znakomitym przykładem praktycznego miłosierdzia i wielkodusznej solidarności z mniej zamożnymi — postaw, które od dawna charakteryzują amerykańskich katolików.

Niech jej przykład pomaga zwłaszcza ludziom młodym uświadomić sobie, że na tym świecie największy skarb można znaleźć przez naśladowanie Chrystusa niepodzielnym sercem i wielkoduszne korzystanie z darów, które otrzymaliśmy, tak aby służyły one innym i przyczyniały się do budowania świata bardziej sprawiedliwego i braterskiego.

5. «Prawo Pana doskonałe — (…) poucza prostaczka» (Ps 19 [18], 8).

Słowa z dzisiejszego psalmu responsoryjnego rozbrzmiewają doniosłym echem w życiu s. Józefiny Bakhity. Uprowadzona i sprzedana w niewolę, gdy miała zaledwie siedem lat, wiele wycierpiała z rąk okrutnych panów. Zyskała jednak zrozumienie głębokiej prawdy, że to Bóg, a nie człowiek jest prawdziwym Panem każdej ludzkiej istoty, każdego ludzkiego życia. To doświadczenie stało się źródłem wielkiej mądrości dla tej pokornej córy Afryki.

W dzisiejszym świecie tysiące kobiet nadal pada ofiarą niesprawiedliwości, nawet w rozwiniętych, nowoczesnych społeczeństwach. W św. Józefinie Bakhicie dostrzegamy wspaniałą rzeczniczkę prawdziwej emancypacji. Historia jej życia nie skłania do biernego oporu, ale budzi zdecydowaną wolę skutecznego działania w celu uwolnienia dziewcząt i kobiet od ucisku i przemocy oraz przywrócenia im godności, tak aby mogły w pełni korzystać ze swoich praw.

Myślę w tej chwili o ojczystym kraju nowej świętej, nękanym od 17 lat przez okrutną wojnę domową, której końca nie widać. W imieniu cierpiącej ludzkości raz jeszcze apeluję do osób sprawujących odpowiedzialne funkcje: otwórzcie serca na wołanie milionów niewinnych ofiar i wejdźcie na drogę dialogu. Wzywam społeczność międzynarodową, aby przestała ignorować tę ogromną ludzką tragedię. Zachęcam cały Kościół, aby prosił św. Józefinę Bakhitę o wstawiennictwo w intencji wszystkich naszych prześladowanych i zniewolonych braci i sióstr, zwłaszcza w Afryce i w jej ojczystym Sudanie, tak aby mogli oni zaznać pojednania i pokoju.

Słowa serdecznego pozdrowienia kieruję na koniec do kanosjańskich Córek Miłości, które dzisiaj radują się z wyniesienia swojej współsiostry do chwały ołtarzy. Oby umiały czerpać z przykładu św. Józefiny Bakhity nowe bodźce do ofiarnej służby Bogu i bliźniemu.

6. Drodzy bracia i siostry! Poddając się działaniu jubileuszowej łaski przyzwólmy ponownie Duchowi Świętemu, aby dokonał w nas głębokiego oczyszczenia i uświęcenia. Na tę drogę wprowadza nas także święta, której wspomnienie dzisiaj obchodzimy: Teresa od Dzieciątka Jezus. Jej to, patronce misji, oraz nowym świętym zawierzamy dziś misję Kościoła na początku trzeciego tysiąclecia.

Maryja, Królowa Wszystkich Świętych, niech wspomaga w drodze chrześcijan i wszystkich, którzy poddają się działaniu Ducha Świętego, aby na całym świecie szerzyło się światło Chrystusa Zbawiciela.

http://www.fjp2.com/pl/jan-pawel-ii/biblioteka-online/homilie/2305-canonization-of-augustine-zhao-rong-and-119-companions-martyrs-in-china-maria-josefa-del-corazon-de-jesus-sancho-de-guerra-katharine-mary-drexel-and-josephine-bakhita-

********

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Vercelli, we Włoszech – bł. Jakobina de Canepaci, karmelity. Był skromnym bratem-laikiem i całe życie spędził w ukryciu, Zmarł w roku 1508. Podobno często ukazywał się św. Karolowi Boromeuszowi, który nadaremnie poszukiwał jego relikwii. Kult zaaprobował w roku 1845 Grzegorz XVI.

W Berzo, we Włoszech – bł. Jana Scalvinoni, znanego także pod zakonnym imieniem Innocentego z Berzo. Ten gorliwy kapucyn szeroko zasłynął ze swej dobroci i bogomyślności. Zmarł w roku 1890 w Bergamo, ale szczątki na żądanie czcicieli przeniesiono do Berzo. Beatyfikował go w roku 1961 Jan XXIII.

oraz:

świętych braci męczenników Hemiteriusza i Cheledoniusza, żołnierzy (+ 298); świętych męczenników Kleonika, Eutropiusza i Bazyliszka (+ pocz. IV w.); świętych męczenników Maryna, żołnierza, i Asteriusza, senatora (+ III w.); bł. Teresy Eustochii Verzeri, dziewicy i zakonnicy (+ 1852); św. Tycjana z Brescii, biskupa (+ ok. 526)

**************************************************************************************************************************************
REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE
**********
JEZUICI

#MwD: Choć odrobina zrozumienia

Piotr Stanowski SJ

(fot. ecstaticist / Foter / CC BY-NC-SA)

Jak ci się wydaje, czy ludzka miłość ma jakieś granice, czy dla dobroci trzeba ustalić limit, czy są rzeczy, których nie da się przebaczyć? Wsłuchaj się w słowa Jezusa na ten temat i daj się im przemieniać.

Dzień powszedni

Mt 23, 1-12 Ściągnij plik MP3 (ikonka) ściągnij plik MP3

Czasem w życiu duchowym zachowujemy się jak ludzie, którzy przestudiowali dziesiątki książek na temat żeglarstwa, lecz nigdy nie zdobyli się na rejs, choćby po jeziorze. Jezus wzywa do opuszczenia mielizny namiastek chrześcijaństwa i wypłynięcia na głębokie wody prawdziwej wiary.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 23, 1-12
Jezus przemówił do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: «Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsce na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi. Wy zaś nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten, który jest w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo tylko jeden jest wasz Mistrz, Chrystus. Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony».

Słuchanie Ewangelii nie wystarczy. Trzeba ją wypełniać. Można wiele wiedzieć, przestrzegać wielu przepisów, ale nie żyć istotą swojej wiary. Wyobraź sobie dumnych i zadowolonych z siebie faryzeuszów, którzy z pogardą przekazują prostym ludziom to, czym sami nie żyją. Co czujesz, gdy widzisz takie zachowanie?

Każdemu grozi postawa faryzejska. Można zadowolić się namiastką Ewangelii chodząc do Kościoła, czytając wiele mądrych książek, a nawet dbając o skrupulatne wypełnianie różnych reguł i postów. To nie wystarczy. Czy chcesz żyć bardziej radykalnie Ewangelią? Proś Ducha Świętego o ciągłe rozbudzanie tego pragnienia!

Jezus daje jasny sygnał, że tylko Bóg może być wzorem do naśladowania, że tylko On sam może być Mistrzem, którego należy słuchać. Przypomnij sobie te postawy Jezusa z Ewangelii, które najbardziej cię poruszyły. Zastanów się, jak mógłbyś je wcielić w swoje życie.

Pozwól Duchowi Świętemu na to, by w chwili ciszy utrwalał w twoim wnętrzu pragnienie naśladowania Jezusa. Proś o moc do pokonywania wszelkich trudności z tym związanych.

http://www.modlitwawdrodze.pl/home/

Tydzień 1 – wtorek

Rekolekcje Internetowo-Radiowe 2015
Tydzień 1: Zatrzymaj się!

Wprowadzenie do modlitwy na wtorek, 3 marca

PLIK mp3 znajdziesz TUTAJ

https://dl.dropboxusercontent.com/u/825872/mp3/Rekolekcje%20radiowe%202015/na%20strone%20www/RIR15_1-02_WTO.mp3

Tekst: J 1,35–39

35 Nazajutrz Jan znowu stał w tym miejscu wraz z dwoma swoimi uczniami 36 i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: «Oto Baranek Boży». 37 Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem. 38 Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?» Oni powiedzieli do Niego: «Rabbi! – to znaczy: Nauczycielu – gdzie mieszkasz?» 39 Odpowiedział im: «Chodźcie, a zobaczycie». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej.

Na początku modlitwy uświadom sobie, że stajesz przed Bogiem i chcesz z Nim rozmawiać. On jest teraz obecny przy Tobie. Po uczynieniu znaku krzyża poproś Go o łaskę skupienia na modlitwie, aby to Duch Święty ją prowadził i usuwał wszelkie przeszkody, oraz aby Twoje myśli, zamiary i decyzje oczyszczał i kierował ku większej chwale Boga.

Wchodząc w modlitwę przypomnij sobie tekst, który będziesz rozważać (możesz go jeszcze raz przeczytać), a następnie wyobraź sobie rozważaną scenę. Zobacz miejsce nad Jordanem, gdzie chrzci i naucza Jan. Jak wygląda? Zobacz Chrzciciela razem z dwoma uczniami. Co robią, jak wyglądają? Jan wcześniej otrzymał objawienie, że przyjdzie ktoś, nad kim zobaczy Ducha Świętego jakby gołębicę. Wydarzyło się to podczas chrztu Jezusa. A teraz Jezus przychodzi ponownie. Wpatruj się w Niego. Zobacz też siebie w tej scenie.

Poproś teraz Pana o owoc modlitwy: o pragnienie poznania Jezusa i miejsca, gdzie mieszka.

1. „Czego szukacie?” Jan stoi nad Jordanem. Jest tam, aby służyć. Czeka na ludzi, którzy przyjdą wyznać grzechy i przyjąć chrzest. Są z nim dwaj uczniowie. Jest to już jakiś czas po chrzcie Jezusa, podczas którego Jan zobaczył nad nim Ducha Świętego. Wie, kim jest Jezus i mówi o tym swoim uczniom: „Oto Baranek Boży!”. Niech te słowa zabrzmią w Twoich uszach. Uczniowie szybko podejmują decyzję i idą za słowem Jana. Jezus ich dostrzega. Odwraca się i pyta: „Czego szukacie?”. Usłysz Jezusa, który stawia to pytanie uczniom. Kieruje je również do Ciebie. Pozwól, żeby ono w Tobie wybrzmiało. Jakie budzi myśli i emocje? Czego Ty szukasz na tych rekolekcjach? Jakie są Twoje pragnienia – tu i teraz?

2. „Gdzie mieszkasz?” Wiedzieć, gdzie ktoś mieszka oznacza pewną zażyłość. Nie każdemu podaje się swój adres. Kiedy już się go poznaje, zyskuje się pewien dostęp do prywatnej sfery osoby. Uczniowie Jana nie zadają Jezusowi tego pytania z czystej ciekawości gdzie mieszka. Pytając o to jednocześnie proszą, aby Jezus dopuścił ich bliżej siebie. Zobacz uczniów stojących przed Jezusem. Wsłuchaj się w ich pytanie. Przyjrzyj się i uczniom i Panu. Przysłuchaj się ich słowom, zobacz ich gesty. Jeśli chcesz, pozostań przez chwilę w ciszy tego momentu między wyrażeniem pragnienia uczniów, a odpowiedzią Jezusa.

3. Jezus odpowiada: „Chodźcie, a zobaczycie!” Kiedy uczniowie pytają o dom Pana, otrzymują odpowiedź, która otwiera przed nimi długą drogę, której jeszcze się nawet nie spodziewają. Jeśli pójdą za Jezusem, zobaczą i doświadczą gdzie On przebywa. Najbardziej spodziewaną odpowiedź dostają od razu – pójdą i tego dnia zostaną u Jezusa. Ale z czasem przyjdzie odpowiedź dużo głębsza: to Jezus, Syn Boży zostanie na zawsze w nich.
Spójrz jeszcze raz na tę scenę. Wsłuchaj się w słowa Jezusa do uczniów. Są skierowane również do Ciebie. Czy chcesz pójść i zobaczyć, gdzie On mieszka? Uczniowie pozostali u Niego. Jeśli chcesz, pozostań tam wraz z nimi. „Chodźcie a zobaczycie!” to obietnica ujrzenia Jezusa takim, jakim Go jeszcze nie poznałeś.

Na koniec porozmawiaj z Bogiem o tym wszystkim, co zrodziło się w Twoim sercu pod wpływem dzisiejszej modlitwy. Wypowiedz przed Nim swoje uczucia – lęku, niepewności ale może i nadziei na prawdziwe spotkanie. Bądź szczery przed Panem. Możesz Mu podziękować za to, co odkryłeś lub poprosić Go o coś, czego bardzo potrzebujesz. Porozmawiaj z Nim przez chwilę serdecznie – jak przyjaciel z przyjacielem.

Na zakończenie pomódl się słowami modlitwy „Ojcze nasz”.

http://e-dr.jezuici.pl/tydzien-1-wtorek/

*********
DOMINIKANIE

Mleko i miód. Odcinek 7: Rozkoszne szepty

Langusta na palmie

Adam Szustak OP

(fot. jamelah / Foter / CC BY-NC-ND)

Niczyj, nikt, bez właściwości. Czy wiesz kim jesteś?

 

Siódmy odcinek internetowego słuchowiska wielkopostnego MLEKO I MIÓD prowadzonego przez o. Adama Szustaka OP. Po więcej zapraszamy na: www.langustanapalmie.pl.

 

********
FRANCISZKANIE

Namrqcenie, odc. 13: Co Cię wiąże z Bogiem

franciszkanie.tv

Leszek Łuczkanin OFMConv

Z Bogiem wiąże nas wyjątkowa więź, która została zapoczątkowana na Chrzcie świętym.

 

Franciszkańskie rekolekcje na Wielki Post 2014 – NAMRQCENIE. Rekolekcje oglądać można codziennie od 18 lutego do 5 kwietnia 2015 r. na DEON.pl i franciszkanie.tv Tegoroczny cykl prowadzi o. Leszek Łuczkanin OFMConv, Wikariusz Prowincji św. Maksymiliana.

 

*******
B E N E D Y K T Y N I   Z    T Y N C A
Rekolekcje z Ewagriuszem z Pontu
WSTĘP:
http://youtu.be/VDli5Ex1U4Y

Osiem duchów zła – obżarstwo

Ps-po

Szymon Hiżycki OSB

W poprzednim odcinku o. opat Hiżycki nakreślił kolejność pojawiania się w umyśle człowieka złych myśli; jest to schemat zakorzeniania się zła w człowieku. Ojciec Szymon podkreślał, iż Ewagriusz mówi o “myślach” – i na poszczególne myśli należy patrzeć raczej jak na niewłaściwe sposoby postrzegania rzeczywistości.

WSPOMNIJMY O CZYM BYŁA MOWA W ZESZŁYM TYGODNIU (25 LUTEGO):

W ostatnich dniach liturgia słowa wybrzmiała słowami proroka Izajasza, który wzywa nie do bezmyślnego zachowywania zewnętrznych postaw, lecz do nawrócenia serca: “rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać; dzielić swój chleb z głodnym, wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków”. Dla proroka istotne jest, by dostrzec bliźniego i przyjść mu z pomocą.

 

Tego nie potrafi człowiek skupiony wyłącznie na sobie, a każdy grzech jest przecież szukaniem przede wszystkim swojej korzyści. W czasie Wielkiego Postu szukamy wspólnie drogi do tego, by przemienić się wewnętrznie i uwolnić od namiętności i grzechów, do których te prowadzą. Kościół po dziś dzień przestrzega przed popełnianiem siedmiu grzechów głównych. U początku tej nauki w łonie chrześcijaństwa stoi właśnie Ewagriusz z Pontu.

 

W dzisiejszym odcinku ojciec Szymon Hiżycki przybliży nam kolejność złych myśli. Zwyczajowa nauka o “siedmiu grzechach” zagubiła ten istotny przekaz, a mianowicie – że zło ogarnia człowieka stopniowo i według pewnej logiki. Czy ma to znaczenie? Owszem – dla każdego, kto pragnie od tego zła się uwolnić; asceza również musi mieć swoje etapy.

 

 

W dzisiejszym odcinku ojciec opat pogłębia jeszcze tę definicję, wprowadzając stosowany często przez Pontyjczyka równoważnik pojęcia “myśli” – słowo “demon”; czy tak naprawdę mówimy o myślach, czy o demonach?…

 

Tym razem przechodzimy już do wyjaśnienia pierwszej ze złych myśli, czyli do obżarstwa. Wydaje się, że każdy z nas mniej więcej wie, co jest nie tak z obżarstwem – i pewnie większość z nas ma w tej sferze niewiele sobie do zarzucenia… Ojciec Szymon jednak niuansuje zagadnienie i pokazuje, że obżarstwo dla Ewagriusza było pojęciem o wiele szerszym niż prozaiczne objadanie się czy obsesyjne dążenie do przyjemności płynącej z wykwintnego jedzenia. O co więc chodzi?

 

 

********
SERCANIE

Witajcie!

To nasze trzecie spotkanie. Konfesjonał, słowa, grzechy, modlitwa, przebaczenie. Klękasz, stoisz, siedzisz…, przychodzisz zawsze do Chrystusa. Czy łatwo? Nie, z pewnością nie. Czy warto, z pewnością TAK! Zapraszamy!

Specjalnie dla osób niesłyszących rekolekcje będą przekazywane także w języku migowym.

 

 

Zachęcamy do poinformowania innych o rekolekcjach Umrzeć z Miłości. Niech to będzie szansa dla każdego…

Z Bogiem +

Zespół profeto.pl 

Odwiedzaliście już nasz profil na Facebooku?

**************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
*************

O tęsknotach męskiej duszy

Katarzyna Górczyńska

(fot. shutterstock.com)

To, za czym mężczyźni gonią z pewnością, to poszukiwanie własnej tożsamości – jakie jest moje imię, pyta. Bo to, co mężczyzn niszczy, to brak odpowiedzi na pytanie: kim jestem?

 

Przyglądając się temu, za czym gonią współcześni mężczyźni, trudno znaleźć kilka jednoznacznych wspólnych cech, nie można też zupełnie wystrzec się odniesienia do pewnych stereotypów czy społecznego spojrzenia na role i zadania mężczyzn w XXI. To za czym goni współczesny mężczyzna jest w dużej mierze podyktowane nie naturą jego męskiej duszy, czy choćby rozwojem, postępem czy zmianami, ale trendami, które generują sztuczne potrzeby: bycia młodym, sprawnym, dobrze ubranym. Trzeba dobrze zarabiać, by móc bywać, nabywać i wykorzystywać, przede wszystkim najnowsze gadżety, którymi można się potem chwalić. O męskości świadczy ilość zdobytych kobiet, cena i marka samochodu, znajomość najnowszych technologii. Ale z obserwacji wyłania mi się także inny popularny w praktyce typ współczesnego mężczyzny: stroniącego od zaangażowania, podejmowania ryzyka i odpowiedzialności wiecznego chłopca, egocentryka, z wychowawczymi brakami (lub brakami odpowiednich wzorców), który w kobiecie nie szuka żony, a kolejnej opiekunki lub niańki, który nie podejmuje wyzwań i nie znosi wymagań, rozczulając się nieustannie nad swoją słabą kondycją. Dodam, że z bardzo wysoki aspiracjami przy tym wszystkim.

 

Z sezonu na sezon wzorce męskiego modelu ulegają zmianie. Raz na topie jest mężczyzna  mestroseksualny, innym razem typ macho, z niewielką dozą brutalności. Za chwile pożądanym obiektem jest wystylizowany miłośnik mody, który za moment staje się heroicznym wojownikiem. Wrażliwy na piękno romantyk z czasem ustępuje miejsca uroczemu łajdakowi, który rani i krzywdzi na każdym kroku swoim kłamstwem i brakiem ufności, ale wdzięk i osobisty urok potrafią wybawić go z każdej opresji, gwarantując wybaczenie. Przychodzi czas na intelektualistę w okularach, ewentualnie romantyka, którzy szybko wypierani są przez kochających aktywność sportowca i turystę z dużą ilością statusów w społecznościowych mediach świadczących o tym, że już przebiegł maraton, choć na raty, by ostatecznie oddać pole drwalowi – ktokolwiek (lub cokolwiek) się za tym kryje, poza obfitym zarostem i flanelową koszulą w kratę.

 

W wielu plemionach chłopiec był i wprowadzany w męski świat poprzez okrutne inicjacje i rytuały, podczas których zadawane były rany. Ich celem było hartować, symbolizować odwagę i męstwo, miały za zadanie pomóc w osiągnięciu męskiego wzorca, według którego zadaniem mężczyzny było zdominować wszystko i wszystkich. Tradycyjny wzorzec męskości stopniowo uległ jednak załamaniu. Na skutek nastania ery przemysłowej, ojciec zaczął znikać z pola widzenia dziecka, stał się kimś nieobecnym. Sukcesywnie siłę fizyczną i honor zastąpiła pogoń za sukcesami i pieniędzmi. Uczeni twierdzą, że z powodu braku męskiego wzorca, chłopiec nie może ujrzeć odmiennego wzorca płci, wiec czesto z konieczności wzoruje się tylko na jednym – kobiecym. Zmusza to go do wytworzenia spaczonego obrazu cech męskich. Chłopiec wychowany bez ojca nie umie określić swoich potrzeb, swojej wartości, nie jest w stanie odnaleźć celu i dokonać właściwych dojrzałych wyborów. Jeśli do tego dołożymy głosy przedstawicieli i propagatorów nurtów dążących do  równouprawnienia oraz zatarcia różnic płciowych, nie dziwmy się, że większość mężczyzn jest zagubiona i pyta: co to właściwe znaczy być mężczyzną? W ten sposób odebrano mężczyźnie dwa niezwykle ważne atrybuty: władza i siła, a wiec to, co stanowiło kiedyś o jego tożsamości.

 

Jacek Pulikowski w jednej ze swoich książek pisze, że stopień zagubienia mężczyzn w tzw. cywilizowanym świecie jest dużo większy niż kobiet. Według niego, wyjściem ze swoich ról – z powodu ucieczki od ojcowania, od opieki nad kobietą i dzieckiem – stają się zagrożeniem przyszłości. Współcześnie mężczyźni uciekają przed najważniejszą funkcją, jaką mają do spełnienia – odpowiedzialnością. Nie mówiąc już o prawdziwej, ofiarnej miłości.

 

To, za czym mężczyźni gonią z pewnością, to poszukiwanie własnej tożsamości – jakie jest moje imię, pyta. Bo to, co mężczyzn niszczy, to brak odpowiedzi na pytanie: kim jestem?

 

Mężczyzna nie przestanie gnać, jeśli nie uświadomi sobie, co tak naprawdę jest tęsknotą jego duszy, co leży w jego naturze, jakie są jego potrzeby i pragnienia, na ile są one realne do zaspokojenia. Próby udowadniania swojej męskości według coraz to nowszych wytycznych, będą go prowadzić tylko do chaosu i dezorganizacji. Będą go pogrążać w zagubieniu, tym bardziej, że każdy mężczyzna jest zaprogramowany na jednotorowość. Nadmiar bodźców i natłok informacyjny, zwłaszcza ze strony kultury masowej, zagłusza rozeznanie, co jest celem i powołaniem jego życia. Tymczasem uszczęśliwianie żony i zajmowanie się dziećmi stało się passe. Nie fascynuje mężczyzny, bo nie wpisuje się w światowe standardy, za którymi trwa gonitwa.

 

Mężczyzna nie zatrzyma się, jeśli nie usłyszy swojego imienia. To ono jest wyrazem tożsamości człowieka. Stanowi o wymiarze osobowym, jest podstawą podmiotowości. W liście do koryntian św. Paweł rozpoczyna od przedstawienia się. Używa imienia nadanego mu przez Boga: Paweł, z woli Bożej powołany na apostoła Jezusa Chrystusa… (1 Kor, 1,1). I on już wie, co ma robić. Wskazany i zawołany po imieniu potrzebuje siły, by zmierzyć się z zadaniami, przeznaczonymi dla prawdziwego mężczyzny. Bo każdy mężczyzna pragnie być wielki. Chce wiedzieć, że jest silny, że jest kimś, z kim trzeba się liczyć. Dla wielu okazywanie agresji jest elementem tożsamości i namacalnym znakiem posiadania tych cech. Niewielu zdaje sobie jednak sprawę, że moc człowieka tkwi w jego wnętrzu, nie w obwodzie bicepsa. Manifestacja siły nie może być efektem pracy na siłowni, ale owocem świadomości swojej wartości i przekonania o byciu użytecznym, a wręcz niezbędnym narzędziem. Izajasz pisze wprost: Powołał mnie Pan już z łona matki, od jej wnętrzności wspomniał moje imię. Ostrym mieczem uczynił me usta, w cieniu swej reki Mnie ukrył. Uczynił ze mnie strzałę zaostrzoną, utaił mnie w swoim kołczanie.(…) Wsławiłem się w oczach Pana, Bóg mój stał się moją siłą (Iz 49, 1-2 i 5b).

 

Mężczyzna został stworzony jako narzędzie w rekach Boga do ciągłej walki. W konsumpcyjnym świecie XXI wieku ciężko o motywacje, skoro praktycznie wszystko jest na wyciągniecie ręki. Nie trzeba się starać. Dlatego zastanawiające są słowa 40-letniego, aktywnego norweskiego sportowca Ole Einara Bjørndalena: Aby nie stracić motywacji, wprowadziłem kilka ważnych zasad w moim życiu. Najważniejsze to wystrzegać się jakiekolwiek formy luksusu, ponieważ właśnie on sprawia, że człowiek czuje się zadowolony i traci chęć do walki. A gdyby tak pozbyć się nie tylko tego, co zbywa, ale poczuć brak rzeczy koniecznych? Zrobić wokół siebie czystkę i nie zaśmiecać swojego życia tanimi produktami? Niską cenę zawsze gwarantuje masowość produkcji, ale towar staje się przez to powtarzalny, schematyczny, przeciętny, stapiający się tłem.

 

John Eldredge pisze, że mężczyzna został powołany do życia na zewnątrz, w nieoswojonej części stworzenia. Autor uważa, że przygoda, z nieodzownym ryzykiem i dziką przestrzenią, stanowi tęsknotę głęboko wpisaną w duszę mężczyzny. Dlaczego? Bo pytanie mężczyzny o to, kim jestem, jest jednym z tych, na które nie da się odpowiedzieć przy kuchennym stole. Mężczyzna potrzebuje pustyni – braku terminów, telefonów, spotkań – by odnaleźć samego siebie, jako unikatowy egzemplarz. O. Krzysztof Pałys, napisał kiedyś na swoim blogu, że czasem życie człowieka, bombardowanego kolejną dawką wiadomości, instrukcji i komunikatów, przypomina plac budowy – ogromna ilość niewykorzystanego materiału. Zamiast pięknego domu, ciągle prowizoryczna altanka. Potrzeba dystansu, udania się do samotni, by sprawy stopniowo same zaczęły się wyjaśniać. Niektóre słowa niegdyś zasiane – zaowocują. Inne okażą się nieistotne. Według niego nie hałas, a cisza i prostota rodzą mądrość.

 

Współczesny mężczyzna, w pogoni za własną tożsamością, chwytając się niewłaściwie pojętej męskości, coraz częściej paradoksalnie ją zatraca. Bo prawdziwy mężczyzna bierze życie w swoje ręce i zachwyca się ideą bycia przywódcą. Rozwija się i zmienia. A to niesie ze sobą ból i wymaga trudu. Nie rzadko również rany. Każdy prawdziwy mężczyzna ma bowiem blizny. A te są pozostałościami po bitwie. Mężczyzna musi być wojownikiem, nie może się ciągle nad sobą rozczulać. Bowiem prawdziwego szczęścia szukać należy w drodze pod górę, pod prąd, w trudzie. Żeby nie było: to nie moje słowa, ja po prostu przytaknęłam mężczyźnie.

http://www.deon.pl/religia/rekolekcje-wielkopostne/wielki-post-2015/zyj-nie-biegnij/art,4,o-tesknotach-meskiej-duszy.html

*********

Najpierw pokocham siebie

Mira Jankowska / br

(fot. shutterstock.com)

Zadaję sobie pytanie, czy ja lubię samą siebie? Czy siebie cenię? Co w sobie lubię najbardziej? W czym widzę swoją wartość? Ktoś powie: grzeszne pytania. Egoizm. Niech będzie. I tak nie odpuszczę!

Ostatnio dotarło do mnie z ogromną siłą, że tylko spełniony człowiek jest pociągający. Tylko szczęśliwe osoby są atrakcyjne dla innych. Do takich ciągniemy. Szczęśliwe, czyli takie, które nie kamuflują przed sobą własnych niedoskonałości i braków, są z nimi zespolone. Ba! To z nich często czerpią swoją siłę i to je trzyma mocno na ziemi, bo nie lewitują kontemplując własną doskonałość i udając kogoś kim nie są.

 

Nie kochając siebie samego nie mamy szansy na pokochanie kogokolwiek. Nie akceptując siebie nie przyjmiemy też drugiego człowieka w jego inności. A zatem wszelkie pragnienia spędzenia z kimś całego życia są iluzją, jeśli nie kocham siebie naprawdę, a w tym kimś widzę tylko szansę na szczęście dla mnie.

 

To byłoby wykorzystanie. Nie twierdzę, że pokochanie samego siebie to lekka praca i proste zadanie intelektualne, emocjonalne i duchowe. Niestety… Kto zaczął, ten wie.

 

Czy zdajemy sobie sprawę, co się dzieje, kiedy siebie nie lubimy, a tym bardziej nie kochamy? Jeśli nie poszukamy sposobów na to, by odkryć dlaczego nie mamy do siebie zaufania, skąd w nas brak samoakceptacji i jak możemy ją odzyskać, wówczas decydujemy się na taki oto scenariusz:

 

1) przyjęcie postawy, że takie życie też ma swoją wartość i nie trzeba siebie kochać, by tolerować innych;

2) życie w zgorzknieniu i pretensji do świata, że jesteśmy pozbawieni tego, co powinniśmy otrzymać;

3) traktowanie innych z zazdrością, że mają to, czego nam poskąpiono.

 

W sumie trzymać nas będzie w szachu perfidny, acz subtelny rodzaj pychy, lenistwo i złość do świata, ludzi i Stwórcy. Kto na to cierpi i nie ma zamiaru nic z tym zrobić, już przegrał. Tu i na wieki. Bo za zdrową miłością samego siebie idzie odwaga do podejmowania wyzwań i działań, które wpisane są w nasze życie, przynoszą nam spełnienie i mają też posłużyć innym. Idzie też za nią rozpoznanie podobieństwa do Tego, który jest Kreatorem i liczy na nasz twórczy udział w dalszym stwarzaniu rzeczywistości.

 

Nie kochając siebie będę potrzebowała od innych uznania, dowartościowania, aktów akceptacji. To tak zwane zewnątrz sterowalne poczucie własnej wartości. Działa na krótką metę. Wyrabia lizusostwo i niezdrową zależność. Wcześniej czy później się skończy i pozostawi zawód i samotność. I znowu pojawi się pytanie:  A ja sama? Co sobie i innym mam do ofiarowania? Kimże ja jestem?

 


Mira Jankowska – twórczyni Mistrzowskiej Akademii Miłości, dziennikarka, producent i gospodyni widowisk edukacyjnych oraz autorka cyklu audycji w radiu PLUS

“Kochaj i rób, co chcesz, czyli Mistrzowska Akademia Miłości”.

http://www.deon.pl/slub/inspiracje/art,20,najpierw-pokocham-siebie.html

***********

Co to jest miłość?

Mariusz Han SJ / br

(fot. shutterstock.com)

Rzadko zastanawiamy się: czym naprawdę jest miłość? Ile dla nas znaczy? Jaką pozycję w naszej hierarchii wartości zajmuje? Mamy do czynienia z miłością rodzicielską, przyjacielską, braterską, siostrzaną czy też taką, która łączy ludzi w pary małżeńskie. Wielu z nas popiera słowa E. Hemingway’a, iż: “Miłość jest największym sensem istnienia”, przedkładając to uczucie nad wszystkie inne wartości w życiu.

Miłość jest obecna w życiu każdego człowieka. Nie ma znaczenia wiek, miejsce czy czas. Każdy spotyka się z tym uczuciem pod różnymi postaciami.

Doskonała recepta na miłość niestety nie istnieje. Podobnie jak nie ma gotowej recepty na szczęście. Miłość nie jest tylko uczuciem, jak to się niektórym wydaje. Miłość to ciężka praca. Trzeba umieć się dostosować. Trzeba umieć rezygnować. Miłość jest trudna, ale też piękna. Dlatego warta i pracy, i trudów. Miłość jest otwarciem się na drugiego człowieka, jest szczęściem, jest spojrzeniem duszy, to dawanie, to cud, to morze emocji. Czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy z jej wielkości, nie wiemy, że “Miłość jest lekarstwem, co sprawia cuda codzienne.” (Philip Bosmans).
Co to jest miłość? Według teorii biochemicznej miłość powstaje w wyniku działania określonych neurohormonów, dla socjologa istnieje po to, by służyć dobru gatunku, dla psychologa zaspokaja podstawowe psychiczne potrzeby ludzi – oczekiwanie oparcia, więzi, bliskości… Męczyli się nad definicją miłości pisarze i poeci, filozofowie i badacze. Wyniki? Nie ma definicji, z którą wszyscy by się zgadzali. Wiemy jedynie, że czasem nas “to” dopada.

 

Żadna perła nie jest tak cenna jak dobroć płynąca z miłości, jak komplement, uśmiech, gest przebaczenia czy bezinteresownej pomocy. Najszczęśliwszym człowiekiem nie jest ten, kto poślubił najlepszą osobę, lecz ten, kto umiał wydobyć ze swego partnera to, co w nim jest najlepsze. Kochać i zyskiwać sobie miłość – oto co człowieka uskrzydla i uzdrawia niezależnie od szczegółów. Jedynym skarbem który pozostaje na zawsze jest zdolność zyskiwania miłości naszych bliźnich.
Miłość jest uczuciem, które żyje w naszych sercach. Miłość można porównać do czasu… – czas od zawsze był, jest i chociaż ciągle upływa, to nigdy go nie zabraknie, a mimo tego, zawsze chcielibyśmy mieć go więcej. Miłość można też porównać do gruszki… – każdy z nas wie co to jest gruszka i każdy z nas przynajmniej raz w życiu widział, dotknął i zjadł gruszkę… – ale czy ktokolwiek z Was potrafi opisać jej kształt, albo smak? Miłość jest czymś, czego każdy z nas doświadcza, choć niektórzy tego nie dostrzegają…, nie doceniają…, nie potrafią odwzajemnić.
Czym więc jest miłość? Jak rozpoznać, że to, czego doświadczamy jest właśnie miłością? Miłość jest wtedy, gdy dwoje ludzi potrafi się doskonale zrozumieć nie wypowiedziawszy ani jednego słowa. Miłość jest wtedy, gdy wiemy, że w drugiej osobie jest nasze schronienie. Miłość jest wtedy, gdy chcemy całym sobą żyć dla drugiej osoby. Miłość jest wtedy, kiedy wzajemne relacje między dwojgiem ludzi opierają się na zrozumieniu, na zaufaniu, na cierpliwości…

 

Miłość jest potężna, ale powinna być też wyrozumiała i powinna umieć wybaczać. A jeśli tego wybaczenia nie ma, wtedy weźcie do ręki Pismo święte, a w nim Pierwszy listo do Koryntian z tekstem hymnu o miłości i zróbcie sobie taki mały rachunek sumienia. Idąc linijka po linijce zapytajcie siebie: Czy nasza miłość jest cierpliwa? Czy jest łaskawa? Czy nie zazdrości i szuka poklasku? Czy nie unosi się pychą… szuka swego… nie unosi się gniewem?
Prawdziwym siedliskiem miłości jest serce człowieka i serce historii świata. Miłość jest siłą podstawową energią bez której ani człowiek, ani światy nie mogą harmonijnie się rozwijać i zaznać szczęścia. Prawdziwy wymiar miłości jest nieskończony. Miłość przekracza samą siebie. Przychodzi skądinąd i kieruje się gdzie indziej. Dla człowieka wierzącego miłość przychodzi od Boga i do Boga zmierza, bo Bóg jest miłością.
“Każdy dzień jest nam dany dla naszego szczęścia. Żaden inny dzień, jak właśnie dzisiejszy jest Wam dany, żeby żyć, radować się i być zadowolonym. Jeśli dzisiaj nie żyłeś (żyjesz) jak człowiek, zmarnowałeś dzień. Nie zasępiaj twego ducha lekiem i troską o dzień jutrzejszy, ale nie obciążaj też serca wczorajszą biedą. Żyj dnim dzisiejszym! Z radosnym zadowoleniem możesz pomyśleć o dobrym -wczorajszym dniu oraz popatrzyć o pomyślnym załatwieniu dnia jutrzejszego. Ale, nie możesz zagubić siebie we “wczoraj” albo w jutro”. Wczoraj przeminęło bezpowrotnie, jutro dopiero nadejdzie.
Dzisiaj!!!! – to jedyny dzień. Wasz dzień!!! Uczyńcie go najlepszym dniem Waszego życia!!! Początkiem wspólnego życia (Phil Bossmans). Amen!!!

http://www.deon.pl/slub/homilie-slubne/art,6,co-to-jest-milosc.html

********

Gdy wybija czterdziestka

Posłaniec

Stanisław Morgalla SJ / slo

Pozostawiając na boku trudności diagnostyczne i spory specjalistów przyjrzyjmy się temu, co z pewnością jest faktem w całym tym zamieszaniu: upływowi czasu (fot. shutterstock.com)

Kryzys połowy życia to mit czy rzeczywistość? Gdy wybija czterdziestka, bać się czy kupić sobie wygodniejsze kapcie, by powoli zapadać w starcze otępienie?

 

Obyś sobie dziób roztrzaskał

 

Coś jest na rzeczy. Właśnie minąłem niebezpieczną krawędź połowy życia i jak w piosence “Starego dobrego małżeństwa” włączył mi się w głowie przekorny refren: Jest już za późno… Nie jest za późno… Jedna połowa śpiewa tak, a druga zupełnie inaczej. Ale zaraz, moment, połowa czego?… W starym małżeństwie może to i rzecz naturalna (co dwie głowy to nie jedna!), ale w pojedynczej głowie takie rozdwojenie raczej jest niespotykane i pewnie niebezpieczne.

 

Co prawda mózg, główny lokator głowy, składa się z dwóch symetrycznych połówek, ale mimo tych anatomicznych podziałów obie półkule ściśle współpracują z sobą, a nawet są w stanie przejąć niektóre funkcje, gdy zajdzie potrzeba. Ta trzeźwa uwaga przyniosła mi chwilę wytchnienia, ale tylko chwilę, bo zaraz jak w jakimś koszmarze moje upersonifikowane połowy mózgu zaczęły się przekomarzać ze zdwojoną siłą. Bez wątpienia tracisz głowę – zauważyła z wyraźną ironią prawa półkula. Bredzisz! – zripostowała nerwowo lewa (u mnie dominująca). – Najlepiej przekonajmy się o tym u specjalisty – dodała opanowanym już tonem, nie bez cienia wyższości. Ale przecież to ty jesteś specjalistką w temacie! – śmiejąc się, zauważyła prawa. Na wszelki wypadek zapytałem o zdanie mojego kierownika duchowego, który też jest psychologiem. Ten posłuchał mnie uważnie, ale nie stwierdził żadnego rozdwojenia jaźni czy obłędu, a całe zajście przypisał mojej wybujałej wyobraźni. Odchodząc, zadał tylko proste pytanie: Za późno na co?

Czy jest już późno?

To dobre pytanie i chyba jedyny praktyczny pożytek, jaki można wynieść z lektury przeobfitej literatury na temat kryzysu połowy życia. Temat stał się tak popularny i rozpracowano go już na tyle sposobów, że łatwo się w nim pogubić lub ugrząźć na dobre. Utrapieniem jest nie tylko ogromne zróżnicowanie typowych dla tego kryzysu symptomów, ale – co jest chyba logiczną konsekwencją tego pierwszego – niekończące się spory specjalistów na temat tego, czy w ogóle coś takiego w życiu występuje. Dla sporej części naukowców to po prostu mit, który trudno obalić choćby dlatego, że za ojca chrzestnego ma nie byle kogo, bo samego C.G. Junga.

 

Pozostawiając na boku trudności diagnostyczne i spory specjalistów przyjrzyjmy się temu, co z pewnością jest faktem w całym tym zamieszaniu: upływowi czasu. Fakt jest oczywisty i banalny, bo przypomina nam o nim każde spojrzenie na zegarek czy aktualną datę w kalendarzu. W połowie życia jednak coś w tym spojrzeniu radykalnie się zmienia. Człowiek uświadamia sobie dramatyczną różnicę między zegarem ściennym a zegarem biologicznym. To, co ten pierwszy odmierza beznamiętnym ruchem swoich wskazówek, ten drugi wyraża odczuwalnymi zmianami (na gorsze oczywiście!) w ciele i umyśle. A to nieuchronnie prowadzi do próby cofnięcia wskazówek zegara. Próby skazanej oczywiście na porażkę.
Nie wszyscy do sprawy podchodzą z takim zaangażowaniem. Spora część twierdzi, że na wszystko jest już za późno i pokornie ciągnie swoje życiowe wózki dalej, najczęściej z coraz bardziej pociągłym wyrazem twarzy. Są jednak i tacy co buntują się i próbują udowodnić całemu światu, że nie tylko nie jest za późno, ale że ich czas dopiero nadszedł. Gdy pierwsi kapcanieją, popadają w różne formy depresji i przedwcześnie się starzeją, drudzy wywracają swoje życie (a przy okazji życie rodzin) do góry nogami i uważają to za całkowicie naturalne. Co gorsze trudno rozsądzić.

Kryzys – szansa i niebezpieczeństwo

Każdy kryzys jest czymś ambiwalentnym, tzn. może okazać się w takim samym stopniu szansą zmiany na lepsze, co początkiem katastrofy. Chińczycy nawet dosłownie wyrażają tę dwuznaczność, zapisując kryzys przy użyciu dwóch znaków, z których jeden oznacza szansę, okazję, a drugi niebezpieczeństwo. I to jest dobry klucz do zrozumienia także kryzysu połowy życia (choć z nielubianym znakiem firmowym Made in China). Nawet jeśli jest on mitem, to dla współczesnych ludzi stał się użytecznym elementem samoświadomości i samozrozumienia. I skoro z taką swobodą używany jest do usprawiedliwiania życiowej inercji lub ekstrawagancji, to dlaczego nie wykorzystać go do pozytywnej stymulacji. Na zmianę na lepsze nigdy nie jest za późno. Potrzebny jest tylko mocny impuls.
Gdy przekraczałem mityczną czterdziestkę, znajoma osoba w ramach życzeń napisała mi o małej ciekawostce ze świata zwierząt. Podobno orły w połowie swego życia stają wobec śmiertelnego niebezpieczeństwa. Ich zakrzywione dzioby tak bardzo się rozrastają, że zaczynają się blokować: ptak nie może dosłownie dzioba otworzyć. Otwiera się przed nimi tragiczna alternatywa: umrzeć z głodu albo… pozbyć się dzioba, rozbijając go o skałę.

 

Jeśli mu się to uda i przeżyje upadek, to wyrasta mu nowy dziób i osobnik może szczęśliwie przeżyć drugą część życia. Urodzinowe życzenia sprowadzały się więc do oczywistego wniosku: żebym sobie dosłownie dziób roztrzaskał. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że opowieść o orłach to ornitologiczny mit: orły wcale tak nie mają. Morał z tej bajki jest jednak taki, że w połowie życia ludzie potrzebują pozytywnych wzmocnień, zwłaszcza gdy są życiowymi rozbitkami. Lecz by je otrzymać, nie trzeba wcale uprawiać sportów ekstremalnych czy wymyślać świata od nowa. Wystarczy otwartymi dopiero co ze zdziwienia oczami uważnie rozejrzeć się dookoła. Tam wszystko już jest gotowe do współpracy.

 

Oczy szeroko otwarte

Kontakt z rzeczywistością zawsze jest szokiem i zaskoczeniem. Śmiało można porównać go z traumatycznym doświadczeniem upadku na twarz czy uderzenia głową w mur. Z natury bowiem jesteśmy skłonni widzieć tylko to, co chcemy widzieć (widzenie jest tylko metaforą zdolności poznania prawdy, dobra i piękna). Otwarcie oczu boli, bo odziera ze złudzeń, które przysłaniają rzeczywistość, ale uwrażliwia nas na prawdę i na nadzieję, która jest polem popisu dla wyobraźni. Konkretny przykład. Nawet jeśli już wydarzyła się tragedia i rozpadła się rodzina (czy małżeństwo) albo wygasło powołanie kapłańskie czy zakonne, to przecież żyje się dalej. I można żyć mądrzej.

 

Zawsze jest jeszcze miejsce na przebaczenie czy prośbę o wybaczenie. To krok, który zwykle otwiera nowe i niespodziewane horyzonty. Choć popełnionych błędów nie uda się niestety cofnąć, to przecież można spróbować naprawić ich konsekwencje. A wtedy kto wie, czy i z naszych ust z czasem nie wyrwie się zadziwiony okrzyk, który znamy wszyscy z liturgii wielkanocnej: o szczęśliwa wina. Tą prawdą bije serce chrześcijaństwa. To też jest klucz każdej udanej terapii.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,194,gdy-wybija-czterdziestka.html

***********

Post z radością w sercu

Wojciech Żmudziński SJ

(fot. ztephen/flickr.com/CC)

Nad brzegiem oceanu ktoś wyrzeźbił w soli młodzieńca. Podziwiali go turyści, a on latami kontemplował głębię wód i błękit nieba całującego wzburzone fale. Pewnego razu postanowił podejść bliżej wody, by dotknąć nadchodzącej fali, tak jak robili to inni. Wszyscy wskakiwali do wody, choć nie wszyscy powracali na brzeg. Wreszcie sam wszedł do oceanu. Zanurzył najpierw stopy, potem nogi i wchodził coraz dalej, aż… rozpłynął się zupełnie.

 

Każdy z nas może “roztopić się” jak ta figura z soli, jeśli bez refleksji idzie za tłumem. Wydaje nam się, że jesteśmy silni i potrafimy być zawsze sobą, że niczym nie ryzykujemy, zanurzając się w oceanie konformizmu i mody. A jednak boimy się wychylać, mówić innym językiem, iść pod prąd. Staramy się, by zaakceptował nas ocean tego świata. I często jest już za późno, gdy uświadamiamy sobie, jaką cenę nam przychodzi płacić. Tracimy własną tożsamość, nie wiemy, kim jesteśmy, niczym nie odróżniamy się od innych. Tylko wydaje się nam, że istniejemy, że jesteśmy wolni.

 

Nie tylko zmysłowe przyjemności i rozkosze, ale każde poddanie się temu, za czym idzie większość – rozbija i zniekształca człowieka, pozbawia go tożsamości, “znijacza”. Mógłbym podać wiele przykładów takiego rozpływania się w nijakość: chodzenie do kościoła, dlatego że większość chodzi; palenie marihuany, bo wszyscy koledzy palą; nazywanie córki sąsiadki ladacznicą, bo inni ją tak nazywają; kupowanie, bo inni kupują; wrzucanie złotówki do skarbony świątecznej pomocy, bo nie wypada inaczej. Człowiek wstydzi się tego wszystkiego i za każdym razem traci coś z siebie…

 

Okres Wielkiego Postu jest okazją, by powiedzieć “nie” zarówno światowym modom, jak i ogólnie przyjętym, ludzkim zwyczajom bez treści. Jest to dobry czas, by odnaleźć siebie w objęciach Boga takimi, jakimi pragniemy być. Biada mi, jeśli będę wstrzymywał się od potraw mięsnych tylko dlatego, że tak się robi od wieków. Samo niejedzenie nic nie znaczy, nie ma w sobie żadnej duchowej wartości, a przecież nie o odchudzanie ciała mi chodzi. Biada mi, jeśli poszcząc, będę tworzył wokół siebie ciężką atmosferę przygnębienia, gasząc swój entuzjazm i ochotę służenia innym. Dobrze pamiętam słowa Jezusa Chrystusa, który nazwał obłudnikami tych, którzy poszcząc przybierają smętny wyraz twarzy (por. Mt 6, 16).

 

Gdy rezygnuję z jedzenia, by zbliżyć się do głodujących, i odkładam każdy zaoszczędzony grosz dla tego, który nie ma nawet na chleb – mój żołądek wypełnia radość. Gdy rezygnuję ze spotkania z przyjaciółmi, by lepiej zrozumieć samotnych, moje serce doświadcza miłego wzruszenia. Gdy kładę się obok łóżka, bez pościeli, zasypiam z modlitwą za bezdomnych. Gdy budzę się na modlitwę o drugiej nad ranem, bardziej rozumiem matkę, która przez całą noc nie może zmrużyć oka w trosce o chore dziecko. Gdy tak poszczę, czuję, że istnieję i że to istnienie ma sens. Przez cały Wielki Post pragnę być sobą i doświadczać radości w ramionach głodnego, samotnego, bezdomnego i steranego pracą Chrystusa. Nie mam zamiaru wchodzić w cokolwiek tylko dlatego, że inni tak robią. Mój post jest może dziwny, ale nie rozmywa mi rzeczywistości i nie pozbawia radości, jaka jest udziałem każdego ucznia Jezusa z Nazaretu.

 

 

Więcej w książce Niebo jest w nas

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,890,post-z-radoscia-w-sercu.html

**********

Moja siostra jest chora na schizofrenię

„Dla Nas”

(fot. shutterstock.com)

Jestem siostrą Julii. Mam 25 lat. Jestem niezwykłą, zjawiskową osobą, wciąż to słyszę. Jak jakiś egzotyczny kwiat. Świat otwiera się przede mną z każdą chwilą coraz bardziej; kusi i pociąga.

 

Ja coraz bardziej pożądam życia, całego, tego znanego i do odkrycia dopiero. Aż uśmiecham się, gdy myślę o tym, jak mocno stoję na własnych nogach i w jak naturalny sposób moje stopy łączą się z ziemią. Uśmiecham się zresztą często. Również bez powodu. Jestem siostrą Julii. A Julia jest chora na schizofrenię.
Julia jest nie tylko chora. Julia jest też częścią mnie. Bo nie tylko córki są częściami swoich matek, a matki córek. Także siostry przenikają się nawzajem, podróżują jedna do drugiej, zapominając o sobie, a jednak wracając za każdym razem, gdy tylko zatęsknią za sobą.
Wracam więc do Julii, jakbym wracała do siebie. Za każdym razem z radością i strachem. Bo wracam też ze szpitala psychiatrycznego, do cichej, małej miejscowości, już blisko gór. A potem wracam do miasta, w którym jestem tą wyjątkowo ciekawą dziewczyną, która zachwyca się światem, tak jak świat zachwyca się nią. A nawet bardziej.
A Julią nawet ja się nie zachwycam, bo wiem, że ona wie, że jej życie jest puste. że wieje w nim chłodem. że nudno i przerażająco, każdego dnia, a dni są do siebie podobne jak paciorki różańca. Co dziesięć koralików przyjeżdżam ja.
A nasze historie życia do pewnego momentu zachodzą na siebie tak, jakby było jedną i tą samą opowieścią. Nie tylko dlatego, że płyną w nas te same płyny, plączą podobne biologiczne wątki. Także dlatego, że kiedyś było łaknąco i martwo. że małym dziewczynkom brakowało ciepła i światła; żywej obecności matek, ojców, ciotek, kogokolwiek; bliskości ciał; dotykalności świata.
Tyle, że jedna z nas obudziła się z zimowego snu, zaczerpnęła świata. Był ożywczy. Subtelny. A druga śniła coraz rozpaczliwiej i ciemniej i coraz więcej snów. Oniryczna księżniczka z nikłą szansą na jawę. I nie wiadomo nawet do końca, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Istnieją różne teorie, ale one nas tylko zwodzą. A przecież i bez nich jesteśmy na manowcach życia. Jako siostry, ona i ja, my.
I tylko zastanawiam się czasem, jak dużo tego mam i czy wystarczy do końca. Tego, czego ona nie ma, a co nazywa się bezpieczeństwem ontologicznym, nieuchwytnym i płynnym. Bo może ono cały czas ze mnie ucieka, sączy się niewidzialnymi szczelinami, bo kto wie, tak naprawdę, czy jestem spójnym naczyniem. Więc żyję zachłannie. Dopóki jest.
I skąd się wziął ten ontologiczny brak u niej, ten deficyt, który sprawia, że jest krucha jak szkło. Najlepiej: nie podchodź, nie dotykaj, bo rozsypie się na tysiąc bezcennych kawałków nie do ocalenia. Czarna rozpacz.
Trochę tak jest, że nic nas nie łączy, a wszystko dzieli. Ja zanurzam się w innych, długo i przeciągle. Ją inni zalewają, zatapiają; ziąb samotności. Ja jestem żywa i to każdym kawałkiem skóry, całą zmysłowością cielesnych napięć i rozkoszy. Jej ciało jest sierotą, bezpańskim psem, obdartym, wyniszczonym. Ja idę ku temu, co rzeczywiste i pełne i sam ten proces też jest jak najbardziej realny. Ona, martwa za życia, chybotliwie stoi na stacji.
Przerażenie
Ale. Jeśli ja wynikam z niej, a ona ze mnie, jeśli jesteśmy dwiema stronami tej samej monety; częściami jednego drzewa – może nic nie jest ustalone raz na zawsze, a szpitalne hieroglify mogą jeszcze ulec zmianie. Bo ja mam w sobie ziarna schizofrenii, a ona normalności. Co się stanie wówczas ze mną?
Że nie jestem do końca normalna, to też wiem. Że pozwalam sobie na wyobrażeniowe fajerwerki, fantazyjne zapętlenia, na przykład. Żyję często na granicy, nawet na granicach światów, igram z wielością rzeczywistości. Zapominam, co zmyśliłam i gubię się wśród różnych wersji zdarzeń. Zapadam się też w siebie, czasami. Wydaje mi się, że składam się z wielu osób, że każda z nich może mówić własnym głosem i tak się dzieje. Nie walczę z tym.

 

Jednak. Gdy przyglądam się ludziom wokół, gdy rozmawiam, śmieję się, gdy jestem, to odnoszę wrażenie, że wielu jest tak nudnych jak flaki z olejem. Wszystko jest oczywiste. Punkt A łączy punkt B jedną niezawodną linią. Życie najlepiej przeżyć tak, a nie inaczej. Bo jest takie a nie inne. I nie ma innych możliwości. A przynajmniej – nie widać ich na horyzoncie.
A z Julią nudzę się rzadko. Bo Julia łączy zdarzenia, słowa i kolory w tak przedziwne konfiguracje, że nie można wyjść z podziwu. I też nigdy nie wiadomo, kim będzie Julia, gdy się do niej jedzie. Można się tego tylko domyślać podczas dwugodzinnych serpentynowych podróży.
Więc wiem, że moja zjawiskowość w Julii ma źródło. Bo wiodę poprzez nią jakąś pograniczną egzystencję, dla mnie oczywistą, dla innych zazwyczaj nie. I nawet jeśli czuję się trochę tak egzotyczną rośliną, to zdaję sobie sprawę, że dzieje się tak tylko dlatego, że znajduję się w przydrożnym rowie pełnym polnych kwiatów. Bo jak jestem tam, gdzie żyje Julia, cała moja niezwykłość okazuje się ułudą. A Julia mieszka w zaczarowanym ogrodzie, który ludzie omijają szerokim łukiem. Choć wiedzą o jego istnieniu. Na przykład ze snów.

 

 

 

*Jedna z prac nadesłanych na konkurs literacki “Słowo może ranić, słowo może leczyć”, w czasopiśmie “Dla Nas”

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,736,moja-siostra-jest-chora-na-schizofrenie.html

********

Krzysztof Osuch SJ pisze:

17 marca 2014 o 16:26

Zanim być może zrobię odrębny wpis GORĄCO POLECAJĄCY rozmowę ks. red. Skubisia z Panią dr Wandą Półtawska, już to czynię w komentarzu. Rozmowa trwa ok 50 min. ale jest godna wielkiej uwagi. Oto link do filmiku na YT:
http://www.youtube.com/watch?v=Vl1cWd3Er60

 

**********

FARYZEUSZ I CELNIK

Łk 18,9-14

faryzeusz_celnik-LK18_9-czytanie-mm

Ja tylko na początku tylko chcę zwrócić uwagę, że ten celnik, to też był grzesznik. On tam rzeczywiście coś nieźle narozrabiał. A na zewnątrz ten faryzeusz to mógł być, taki porządny pilny człowiek. Ja chcę tutaj pokazać cały właśnie smak tej Ewangelii, żebyśmy widzieli to zaskoczenie jakie mógł wywołać Chrystus opowiadając tę historię, właśnie ludziom w cudzysłowie pobożnym, co ufali sobie, że są sprawiedliwi. Zobacz, dzisiaj w Ewangelii Pan Bóg zobaczył tego grzesznika. Ten celnik pewnie miał tam jakieś swoje przekręty na sumieniu, ale Pan Bóg mówi: jaki to jest piękny materiał na świętego.

Chciałbym byśmy dzisiaj zatrzymali się nad duchowością autorytarną…. Co to jest duchowość autorytarna? To taka duchowość, że masz ideał i wzór – wszyscy znamy z dzieciństwa wzory – masz być pracowity, pokorny, czysty, dobry, patrz Maksymilian Kolbe widzisz jak, jak miłował bliźniego, a św. Franciszek widzisz jaki był ubogi. Teologia moralna mówi nie wolno się kłócić, nie wolno oglądać pornografii, nie wolno kraść. My to wszystko wiemy. I ty masz taki być. Bóg do Ciebie mówi przez wzór. Daje Ci Bóg wzór widzisz masz być tak jak św. Teresa, jak bł. Jan Paweł II, mamy tacy być, tacy ufni, tacy dobrzy.

Taka duchowość, że dostajemy wzór i do tego wzoru dążymy, duchowość autorytarna wielu ludzi doprowadziła do świętości, ale powiedzmy sobie jeszcze jedną drugą rzecz, że mnóstwo ludzi się na tej duchowości autorytarnej się wykoleiło. Ciągle mieli wzór przed oczami i nie mogli go osiągnąć i to prowadziło często do dwóch sytuacji. Fałszu – tak jak faryzeusze, oni mieli idealne wzory, tylko że nie potrafili ich osiągnąć w znaczeniu duchowym , więc udawali, że je osiągnęli. No nic innego jak metoda strusia, który siada i wkłada głowę w piasek i mu się wydaje że jest niewidzialny przez nikogo. Są ludzie tacy religijni, jak to się mówi: o Panu Bogu gada bez przerwy, ale bez kija nie podchodź. Po prostu klasyczny faryzeizm. Ludzie przestają widzieć, że nie realizują tych ideałów. Z rozpaczy są zapłakani wewnętrznie. A druga sprawa do jakiej może doprowadzić ta duchowość autorytarna to jest depresja, totalne załamanie, totalny paraliż, totalna śmierć. Nie! ze mnie nic nie będzie, już nie dam rady i tak dalej… Ja wiem jaki powinienem być, usłużny, czysty, otwarty, życzliwy towarzyski, itd., itd…

Przyjacielu, kto ci powiedział, że masz być św. Augustynem na przykład. Nie! Ty jesteś Danka Wojnarowska, czy Danka Kowalska, czy Stanisław Mamcarz i ty masz być jak Danka i jak Stanisław, uczeń, student, nauczyciel, sprzedawca, murarz, mechanik samochodowy, a nie św. Franciszek. Ty sobie od św. Franciszka oczywiście coś możesz wziąć, pożyczyć. Ale litości jak ja bym przed sobą postawił ideał Jana Pawła II, to ja bym się schował w piwnicy, byście mnie za tydzień tutaj już nie zobaczyli. Ja jestem ks. Piotr – oczywiście podglądałem Jana Pawła i słuchałem i cały czas słucham, ale ta poprzeczka niech będzie osiągalna przez nas. Pan Bóg świętych daje nam na każde pokolenie.

Dlatego ta duchowość autorytarna, ideały są potrzebne – szczególnie dla dzieci, dla młodych ludzi, ale kiedyś dojdziemy do takiej granicy, że nie dam rady, no po prostu trzeba się rozlać przed Panem Bogiem i powiedzieć nie dam rady, nie dam rady sam.

Natomiast druga duchowość nieautorytarna, to jest duchowość, która mówi: Bóg do Ciebie mówi nie tylko przez ideały i wzory, przez Maryję, przez Józefa, ale Bóg do Ciebie mówi przez Ciebie, przez to właśnie jaki jesteś. Przez odruchy do Ciebie mówi, przez myśli, przez uczucia do Ciebie mówi, przez Twoje nieraz może ograniczone ciało, troszkę tak często koślawe, troszkę za grube, troszkę niesprawne, nieskoordynowane w tańcu na parkiecie, przez Twoje marzenia Bóg mówi, przez nasze słabości, a zwłaszcza przez ból. Czytajmy te listy naszych upadków, naszych uczuć, marzeń. My do Boga idziemy przez te bóle, lęki itd… przez bezdroża, zakamarki naszego życia, przez cofanie się.

Bóg jest najlepszym bilardzistą świata. Nieraz może widzimy na programach jak pokazują zawody z bilarda. To są mistrzowie; tak uderzyć tą kulkę, żeby ona odbiła się od tej, ta ruszyła dwie, tamta poleciała w tą stronę i wszystkie spadły do tych dziurek na stole bilardowym. Otóż Pan Bóg ma ponad 6 miliardów kulek bilardowych. I potrafi tak uderzyć Krzyśka, żeby po rozmowie z tatą odbił się, wpadł na Ewę duchowo, Ewie trochę zmienił tor, potem Ewa tu na spowiedzi zareaguje jeszcze siłą kinetyczną rozmowy, ja wam mówię te powiązania między nami, jak się dzisiejsze to nasze spotkanie eucharystyczne rozejdzie, pójdziemy odpoczywać, jutro tam w pracy zareagujemy, coś nam się przypomni, zobacz: mistrzowie uderzają kulkę w drugą stronę nieraz. Chciało by się powiedzieć: Panie dziurka jest w tamtą stronę. Proszę Pana ja wiem co robię. I on tak uderzy że pyk, pyk, pyk, do tyłu, do przodu i wpadnie. Taka jest historia wielu z nas, np. byłem dzieckiem byłem ministrantem prosto szedłem do dziurki, potem nagle spotkałem głupiego kolegę, nauczył mnie palić pić i cała szkoła średnia to było do tyłu, a jak się odbiłem od oazy to poszedłem tak do przodu, niestety potem na studiach znowu był mały głupi romansik to poszedłem do tyłu i teraz, żeby na emeryturze nastąpił ten ostateczny zwrot. Pan Bóg jest mistrzem duchowego bilarda.
Nie denerwujmy się, że często idziemy w drugą stronę. Jeśli ja bym chciał strzałę z wystrzelić stąd do drzwi, to pierw ją muszę cofnąć do tyłu. Być może teraz trzeszczy twoje życie duchowe, trzeszczy, bo grzech za grzechem i mówisz tragedia piekło –  zaraz, chwila – Pan Bóg Cię naciąga, ale jak na emeryturze odpalisz to hagiografowie tego nie opiszą. Nie denerwujcie się nieraz, że to nie idzie. Pan Bóg musi nas trzymać na lekkim głodzie cały czas. Dlaczego dzisiaj pochwalił tego celnika? Nie za Jego grzechy – tam były grzechy. Tylko dlatego, że celnik był głodny i zwrócił się do Boga o pomoc. Jeśli chcesz być pewnym Pana Boga musisz być niepewnym wszystkich innych rzeczy. Jeśli czegoś jesteś pewny, urody, kasy swojej, posady ojca, swoich szerokich horyzontów, automatycznie Pan Bóg przestaje smakować. Pokora, pokora, cierpliwość, Bóg zadecyduje, właśnie ten głód ma nas do niego doprowadzić. Pamiętaj!!! Spotkasz się z Panem Bogiem kiedy będziesz żył w prawdzie, kiedy przestaniesz odgrywać teatr. Wykorzystuj swoje słabości, do zbudowania swojej świętości. Chrystus czeka.

http://kspiotr.blog.deon.pl/2013/10/26/faryzeusz-i-celnik/

*********

Na czym budować życie duchowe

Ps-po

Szymon Hiżycki OSB

(fot. shutterstock.com)

Nawet wielcy potrzebują rady i kierownictwa duchowego. Powiedzmy szczerze: wielcy są wielcy dlatego, że potrafią o kierownictwo prosić i nie wahają się z niego korzystać.

 

Poniżej mamy zapis rozmowy dwóch wybitnych Ojców Pustyni: Antoniego Wielkiego (zm. 356 r.) i Pambo (zm. ok. 370 r.)

 

Abba Pambo pytał abba Antoniego: “Co mam robić?” Starzec mu odpowiedział: “Nie ufaj własnej sprawiedliwości, nie troszcz się o to, co minęło, a powściągnij swój język i brzuch”.

 

Fundamentem, na którym Antoni każe budować Pambo jest pokora. Niezbyt modne to słowo, kojarzące się z kimś, kto jest nieporadnym życiowo fajtłapą, okazuje się stawiać wysokie wymagania. Pokora to nazywanie spraw po imieniu, odwaga, aby stanąć w prawdzie o sobie, świecie i innych. Człowiek, który znajduje w sobie moc pokory, musi mieć oparcie silne i pewne – jest to Bóg i Jego sprawiedliwość. W istocie: jeśli nie swojej sprawiedliwości Pambo ma ufać, to czyjej? Sprawiedliwości Boga, który usprawiedliwia wszystkich przez Mękę i Zmartwychwstanie swego Syna. Wobec takiej potęgi nasze małe zamki wznoszone bez Boga niewiele znaczą. Jeśli ktoś jednak oprze się na Bożej sprawiedliwości, odda jej swoje życie, dawne grzechy, to nic dziwnego, że przestaje się martwić swoimi dawnymi klęskami. Z Bogiem wszystko zaczyna się na nowo. Nie chodzi tutaj tylko o moje dzieje. Gra toczy się o przebaczenie bliźnim – nieustanne powracanie do dawnych krzywd, których zaznaliśmy, nie prowadzi do niczego dobrego. Jedynie w Bogu odnaleźć możemy pokój i przebaczenie. Konsekwencją tego kroku staje się coraz głębsze milczenie – nie chodzi jedynie o zamilknięcie naszego języka. Cisza wchodzi do naszego wnętrza – już nie rozpamiętujemy tego, co nas zraniło.

 

Umocnieniem tak podjętego życia jest post. W dawnej tradycji łączył się jałmużną. Chodziło w nim nie tylko o powstrzymanie się od tego, co zbyteczne, ale także dzielenie się tym, co udało nam się w ten sposób oszczędzić.

 

Te krótkie rady Antoniego dla Pambo są jak program na Wielki Post. Czy jest to dla nas wyzwanie? Tak. Ale i wielka nadzieja na nowe życie z Bogiem i bliźnimi.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/ojcowie-pustyni/art,10,na-czym-budowac-zycie-duchowe.html

***********

Siła skruchy

Ps-po

Szymon Hiżycki OSB

(fot. shutterstock.com)

Święty Antoni Wielki (zm. 356 r.) zachęca nas do tego, abyśmy zakosztowali słodyczy skruchy. Niezwykły to pomysł, jak i sam jego autor.

 

Abba Antoni powiedział do abba Pojmena, że takie oto jest wielkie dzieło człowieka: winę swoją na siebie zawsze brać przed Bogiem, a pokusy spodziewać się aż do ostatniego oddechu.

 

Antoni nie mówi o dwóch dziełach, ale o jednym, które wyraża się na dwa sposoby. Co jest tym “wielkim dziełem człowieka?” Nienaganne życie? Cuda? Niezłomna wiara? Nie. To skrucha – uznanie przed Bogiem nie tylko swojej grzeszności i niemocy, ale i tego, że bez Boga nasze życie jest pozbawione sensu.

 

Pierwszym elementem jest branie odpowiedzialności przed Bogiem za swoje grzechy. Zwróćmy uwagę na to, że Antoni nalega, aby przeżycie własnej grzeszności miało miejsce przed obliczem Stwórcy. Cóż za paradoks! Grzech, który oddziela mnie od Boga, mam teraz brać na barki pod miłującym wzrokiem Ojca. Czy to stawia mnie w sytuacji przegranej? Otóż nie – to uczy mnie każdego dnia, że dawne grzechy przypominają mi w jaki sposób mogę odnaleźć moje zbawienie. Antoni mówi, aby działo się to “przed Bogiem”, co chyba zarazem jest delikatną aluzją do modlitwy nieustannej, wytrwałym mieszkaniem przed Obliczem Najwyższego.

 

I drugi element – zaskakujący w kontekście tego, co wcześniej zostało powiedziane. Pokusy nie ustają, towarzyszą nam aż do końca. Zauważmy jednak od razu, że i w tym kontekście pojawia się dyskretna aluzja do modlitwy nieustannej – tak w istocie należy rozumieć wzmiankę o oddechu. (Święty Grzegorz z Nazjanzu mówił, że modlitwa jest nam bardziej potrzebna niż oddech, Jan Klimak radził, aby Imię Jezusa zjednoczyło się z naszym oddechem – to tylko dwa przykłady z całkiem pokaźnego zbioru). Antoni zatem mówi: w jakiejkolwiek sytuacji jesteś, jak bardzo wali się twój świat, nie możesz zaprzestać modlitwy, życia w cieniu Boga.

 

Skrucha daje nam siłę do życia przed obliczem Boga – to był właśnie element, którego brakło Adamowi i po spożyciu owocu z drzewa zakazanego ukrył się w krzakach przed Bogiem unikając Jego wzroku.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/ojcowie-pustyni/art,8,sila-skruchy.html

*******

Agata Pawłowska
Potęga modlitwy do św. Michała
Któż jak Bóg
Czy naprawdę wiemy, o co się modlimy? Czy zdajemy sobie sprawę z potęgi naszej modlitwy? Czy wierzymy, że Bóg słucha nas nieprzerwanie i cieszy się, gdy rozmawiamy z Nim i Jego aniołami? Oto medytacja nad modlitwą papieża Leona XIII, która pomoże nam zrozumieć i lepiej poznać Księcia Niebieskich Zastępów.
Modlitwę rozpoczynamy wezwaniem „Święty Michale Archaniele”. Wiemy zatem, że mamy nie tylko czcić aniołów, ale również ich wzywać. Bóg pragnie, byśmy prosili ich o pomoc w wypraszaniu łask. Ich wstawiennictwo u Boga jest o wiele skuteczniejsze niż nasze własne starania.
Kim jest św. Michał, którego wzywamy na początku modlitwy? Jest on nie tylko największym spośród dobrych duchów, ale także tym, który zachęca nas do zdobycia nieba i dołączenia do jego zastępów. Zauważmy: Michał należy do chóru archaniołów – „archanioł” oznacza anioła głównego, najważniejszego, prowadzącego. To właśnie Michał poprowadził resztę aniołów do kluczowej bitwy w dziejach stworzenia, bitwy pomiędzy tymi, którzy obrali Boga za swojego Pana a tymi, którzy wymówili Bogu posłuszeństwo.
Nieustanna wojna
Pierwsza prośba to „broń nas w walce”, po łacinie „defende nos in proelio”. Słowo „proelio” nie oznacza zwykłej bitwy, walki, lecz nieustającą wojnę. Czy nam się to podoba czy nie, czy zdajemy sobie z tego sprawę czy nie, wszyscy zostaliśmy zwerbowani do wojska Kościoła Wojującego. Podobnie jak Michał i jego aniołowie, my również toczymy wojnę z siłami ciemności.
Bylibyśmy ślepi, gdybyśmy uważali siebie za stworzonych tylko dla świata materialnego. Nasze życie tu na ziemi to ustawiczna wojna, dlatego prosimy św. Michała o pomoc przeciw złym duchom. Kieruje nimi „Książę tego świata”. To nie jest figura stylistyczna, według definicji chrześcijańskiej księciem tego świata jest Szatan. Dlatego przyznajmy: potrzebujemy pomocy aniołów. Zacięta walka toczy się bowiem na terenie naszego ducha, w głębi naszych dusz i naszej woli. Skoro jest to walka duchowa, najlepszą pomoc możemy otrzymać właśnie od duchów niebieskich.

Słodkie pokusy
Następnie wypowiadamy słowa: „a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha”. Diabeł jest niegodziwy z natury. Jego natura, w przeciwieństwie do naszej, nie tylko jest upadła. Natura diabła jest do szpiku zła. O co się więc modlimy? Byśmy otrzymali światło dla rozumu i siłę dla woli przeciw chytrości, przebiegłości, oszustwom, kłamstwom i szatańskim intrygom złych duchów.
Przypomnijmy sobie kuszenie Ewy w rajskim ogrodzie. Diabeł nigdy nie okazuje całej swej niegodziwości, kiedy chce nas do czegoś nakłonić. Jest na to zbyt mądry. Nie ma pokusy nieprzyjemnej. Wszystkie pokusy szatańskie są atrakcyjne, słodkie i piękne. Diabeł może nawet wykorzystać naszą wiarę, nasze pobożne gesty, czy też język religii. Wszystko po to, byśmy poszli za nim!
Niech Bóg weźmie sprawy w swoje ręce
„Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy…” – zauważmy pewną zmianę. Wcześniej wzywaliśmy św. Michała, teraz zwracamy się do Boga bezpośrednio, prosząc Go, by wziął sprawy w swoje ręce, by odebrał diabłu władzę oszukiwania nas. Podkreślmy, iż główną taktyką szatańską jest kłamstwo. Prosimy więc Boga o trzy łaski niezbędne do osiągnięcia nieba i uniknięcia piekła:
Łaskę rozpoznania knowań diabelskich. Potrzebujemy światła Bożego dla rozpracowania szatana, który zawsze udaje anioła światłości.
Łaskę siły, byśmy mogli oprzeć się Szatanowi, co jest możliwe jedynie z mocy Bożej.
Łaskę ochrony przed nami samymi, gdy bezmyślnie wystawiamy się na pokusy, zamiast starać się o cnotę roztropności.
Modlimy się do Boga za wstawiennictwem św. Michała. O co się modlimy? O łaskę Bożą, byśmy potrafili przeciwstawić się pokusom i o łaskę zrozumienia. Zrozumienia czego? Tego, że możemy być zwiedzeni przez złego ducha, który jest wielkim uwodzicielem. Kto osiągnie niebo? Ci, którzy się modlą. Kto nie zostanie zbawiony? Ci, którzy się nie modlą.
Szatan wykorzystuje ludzi jako swoje marionetki. Wielu jego wyznawców zajmuje wysokie stanowiska w państwowych urzędach na całym świecie. Powinniśmy rozpoznawać sytuacje, w których diabeł próbuje nas odwieść od posłuszeństwa i wierności Bogu.
Sami jesteśmy niczym
„A Ty, Książę Wojska Niebieskiego… mocą Bożą”. My katolicy wierzymy, że św. Michał jest szczególnie blisko Boga i może wypraszać nam wiele łask. Wzywamy św. Michała, by wstawiał się za nami u Boga. Jego rola nie zmieniła się w ciągu wieków historii ludzkiej i anielskiej. Prowadził aniołów do walki na początku dziejów i robi to również dzisiaj.
Ta sama wojna, która rozpoczęła się na początku świata, toczy się także dzisiaj. Jest to duchowa wojna między dobrymi i złymi duchami oraz między nami, ludźmi, a demonami. Jakże potrzebujemy pomocy św. Michała!
Sami, ze swoimi wątłymi siłami, jesteśmy niczym wobec legionu demonów. Potrzebujemy nieustannej pomocy Boga. Stwórcy spodobało się udzielać nam pomocy przez swoich aniołów. Wiara mówi nam, że odkąd złe duchy zostały strącone do piekła przez zastępy aniołów pod wodzą św. Michała, bez ustanku knują przeciw nam. Bóg dał nam aniołów, wysłanników z nieba, by przekazywali nam wolę Bożą oraz ramię w ramię z nami walczyli z demonami. Bez ich pomocy nie mamy żadnych szans.
Kuszenia nie unikniemy
„Szatana i inne duchy złe… strąć do piekła”. Szatan to inne imię Lucyfera. Podobnie jak św. Michał jest wodzem duchów niebieskich, tak Lucyfer rządzi demonami w piekle. Słowo „szatan” oznacza „przeciwnika” lub „oskarżyciela”. Jest on bardzo przebiegły! Jako genialny intrygant, świetnie potrafi kusić nas, ludzi, do spiskowania przeciw Bogu. Pamiętajmy, Szatan jest księciem tego świata i stara się przeniknąć do najwyższych kręgów władzy.
Co oznacza nasza prośba, by św. Michał strącił do piekła Szatana i inne złe duchy? Prosimy, by św. Michał trzymał Szatana z daleka od nas, by nie udało mu się nas zwieść. Nie jesteśmy w stanie pojąć tajemnicy kuszenia, coraz lepiej jednak rozumiemy, coraz lepiej wierzymy, że wrogowie naszych dusz ciągle knują przeciwko nam. Ale uwaga: nie prosimy o uwolnienie nas od pokusy. Jeśli sam Chrystus doznawał kuszenia, bądźmy pewni, że również my doświadczymy podobnych przeżyć. Jest to pewna część Jego planu wobec nas. W modlitwie błagamy św. Michała, by do piekła wysłał Szatana i jego pobratymców – bez nas. Pamiętajmy o dwóch przyimkach: błagamy o zbawienie nas „dla” nieba, a „od” piekła.
Uciec przed śmiercią duszy
Szatan, „który na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krąży”, dyszy żądzą, by pozbawić nas duszy. Udało mu się z powodzeniem wprowadzić jedną śmierć do naszego życia: śmierć naszych ciał. Wiara mówi nam, że gdyby Pierwsi Rodzice nie zostali skuszeni przez diabła, gdyby pozostali wierni Bogu – zarówno oni, jak i my, ich potomkowie, cieszylibyśmy się życiem wiecznym. Bóg bowiem zamierzył dla nas nieśmiertelne ciała i dusze. Diabeł osiągnął sukces: ludzie stali się śmiertelni. O co zatem prosimy św. Michała? By uchronił nas przed drugą śmiercią – śmiercią duchową.
Upadłe anioły po buncie doświadczyły śmierci duchowej. Błagamy o pomoc św. Michała, by nam nie przydarzyło się to samo. Piekło powstało wtedy, gdy stworzenia Boże odmówiły poddania swej woli Bogu. Innymi słowy, modlimy się o łaskę wytrwałości i łaskę życia wiecznego, gdy nasze ciała umrą. Będziemy żyć nadprzyrodzonym życiem Boga i, tak jak aniołowie, osiągniemy niebo.
***
Maryjo, Królowo aniołów, wyproś nam u Jezusa największy dar naszego życia: dar życia z Twoim Boskim Synem w wieczności, gdzie Ty razem ze św. Michałem i wszystkimi aniołami i świętymi nas oczekujecie. Amen.
tłum. i oprac. Agata Pawłowska
Któż jak Bóg 2/2015
Opracowanie na podstawie: Fr John A. Hardon SJ, „Meditations on the Angels”, str. 147-152.
fot. Anthony Majanlahti, Angel of light and dark
www.flickr.com
http://www.katolik.pl/potega-modlitwy-do-sw–michala,24643,416,cz.html
**************************************************************************************************************************************
CHRZEŚCIJANIE A RZECZYWISTOŚĆ
*********************
ks. Mariusz Berko
Droga krzyżowa na brazylijskiej faveli
materiał własny

Droga krzyżowa na brazylijskiej faveli

Ponad miesiąc temu, późną nocą, kiedy wyszedłem na mój zakratowany balkon, zobaczyłem pewną postać skuloną przed drzwiami kościoła… Pomyślałem, że to może złodziej, lub jakiś lump, chcący wejść do świątyni… Z lekkim drżeniem w sercu zszedłem, aby dopaść drania. Przeszedł już mur odgradzający od ulicy, ale ja musiałem otworzyć bramkę. Kiedy zamki skrzypnęły, chłopak podniósł głowę, którą miał na ziemi… Na twarzy zobaczyłem, między brudem ziemi,że on płacze… “Co tu robisz o tej porze?” – dodałem jeszcze oburzony. “Modlę się proszę księdza, bo się bardzo boję… Wczoraj zabili mojego kochanka“. Wiedziałem, że ten chłopak jest homoseksualistą i mieszka z mężczyzną. Zawsze jednak przychodził do kościoła sam i wiele się modlił… Kobiety nieraz mi mówiły, że to “pedał” i że muszę uważać…, bo to też złodziej. W tamtą noc zobaczyłem załzawione oczy, pełne lęku… Może to był brud ziemi, ale wymieszany z łzami tak bardzo przypominał mi… krew z czoła. On przecież przyszedł tu późną nocą, aby się modlić w samotności… Nie miał nikogo. Czuł bliską śmierć, podobną do tej, jaka spotkała jego przyjaciela… Ta czarna, brudna twarz… Widziałem zaczerwienione od lęku i cierpienia oczy skazańca… Jak w Ogrojcu… Czy to był, ten “pedał” i złodziej, czy to był On… Jak trudno Go poznać późną nocą na favelii… Chłopaka przygarnęła jedna z samotnych kobiet z naszej parafii, którą poprosiłem o pomoc dla chłopaka… Mieszkają do dziś razem i oboje się wspomagają… Często razem się modlą w kąciku naszego kościoła…
W pewne gorące popołudnie, czekając na autobus w centrum miasta, widziałem kilkoro dzieciaków ulicy. Jeden, chyba najstarszy, przyszedł do mnie prosząc o kilka groszy na bułkę… Cóż, odwróciłem się i w najbliższym barze kupiłem hot-doga. Chłopak wziął już bez tej pokory w oczach… Jasne, że nie podziękował… Podszedł do niego młodszy, może siedmioletni, inny chłopiec i prosił go o kawałek… Obdarzony hot-dogiem młodzieniec z pogardą w głosie, odpowiedział “Ten hot-dog jest mój i tylko ja będę decydował co z nim zrobię“. Po zjedzeniu połowy, na moich oczach wrzucił resztę do śmieci… Przecież tak mnie prosił, bo był głodny… Nie potrafił się podzielić z innym… Wróciłem do baru kupiłem jeszcze jednego hot-doga i dałem maluchowi, który tak prosił swojego kolegę z ulicy… Popatrzył na mnie i… zaczął uciekać. Nie rozumiałem dlaczego? Obok elegancki mężczyzna z uśmiechem litości nade mną, dodał: “Całego hot-doga, to ten malec wymieni na krake (tani narkotyk ). Nie warto pomagać tym zwierzętom ulicy“… Czy przez to, można umyć ręce. To nie moja sprawa, wasza to rzecz. Nikt nie uczył ich dzielenia się, nikt nie uczył ich dobra. Jakie mam prawo mówić, to wina bogatych, to wina niesprawiedliwych, to wina kapitalistów czy komunistów… Jakie mam prawo “umywać ręce”, tylko dlatego, że nie moja to rzecz… Jak trudno rozpoznać Go… Czy to były te “zwierzęta ulicy”, czy to był On… stojący przed naszym wyrokiem… Przed moim wyrokiem… Tak łatwo umyć ręce… i pójść do kuchni zrobić sobie kolację.
Dziś przyszła znowu do kościoła pijana Denise. Matka chłopca, którego ponad rok temu uratowaliśmy po zatruciu starą fasolą… Denise prawie zawsze jest pijana, “kaszasą”, tanią wódka z trzciny cukrowej… W swoim baraku, zawsze śmierdzącym stęchlizną i zepsutym jedzeniem, urządza orgie z każdym, kto kupi jej wódkę. Przyszła dziś przed ołtarz i zaczęła coś wykrzykiwać i wymachiwać rękami. Nikt z wiernych nie miał odwagi wstać i wyprowadzić ją. Odszedłem od ołtarza w ornacie i wziąłem ją pod rękę, prosząc o ciszę. Zaczęła mi opowiadać, że syn jej nie jest ochrzczony i pójdzie jak ona do piekła… Wyszliśmy z kościoła. Obiecałem, że wrócę z nią porozmawiać, jeśli nie będzie zakłócać Mszy św. Jak obiecała, tak spełniła swoją obietnicę, siedząc cicho na schodach kościoła. Wyszedłem po Mszy i usiadłem obok. Zaczęła płakać… “Wiem, że jestem zła, że piję, że chodzę z mężczyznami, że nie modlę się i nie dbam o swego syna, ale księże proszę o pomoc. Nie chcę nic, tylko, żeby się ksiądz za mnie modlił i ochrzcił mojego syna…” Mogła prosić o wiele, ale ona, ta potępiana przez wszystkich kobieta, prosiła tylko o modlitwę. Miała jeszcze wiarę w Boga, miała jeszcze nadzieję na przebaczenie, ale co najważnejsze miała poczucie winy, nawet jeśli nie potrafiła wyrwać się ze swych nałogów. Moje pobożne kobiety, wychodząc z kościoła, zaczęły ją upominać, żeby księdza nie zwodziła. Wyszła na naszą ulicę, zataczając się. Młodzi murzyńscy chłopcy, otoczyli ją śmieją się i popychając… Denise po kilku krokach zachwiała się i upadła na betonową drogę… Chłopcy kopali ją, śmiejąc się… Na jej głowie zobaczyłem strugę krwi i twarz pełną cierpienia… Popatrzyła na mnie… Coś mnie przeszyło… Już gdzieś widziałem Tą twarz… Te oczy pełne cierpienia i samotności… Czy to była pijana prostytutka, czy to był On… kiedy upadł po raz pierwszy? Jak trudno Go poznać…
Kiedy już zabrakło nam wszystkiego, nie wiedziłem co dalej robić… Kogo jeszcze prosić, a dzieci siedziały spokojnie nic nie mówiąc, a przecież wiedziałem, że są głodne. Wyszedłem przez nasze wielkie, niebieskie drzwi i stanąłem… nie wiedząc gdzie iść i co jeszcze robić. Po drugiej stronie, w skromnym magazynie materiałów budowlanych siedział mężczyzna, który zawsze powtarzał, że nie wierzy w Boga i w kościół. Kupowaliśmy u niego jakieś materiały budowlane, bo było blisko i tanio. Zawsze jednak, patrzył na nasz dom z daleka. W tamten dzień wyszedł powoli ze swojego kantorka, wpatrując się we mnie. “Proszę księdza, czy mogę pomóc?”- wyrwał mnie z odrętwienia. “Nie, raczej nie. Tutaj potrzeba ręki Bożej.” – odpowiedziałem, trochę zawstydzony moją sytuacją. Mężczyzna, poklepał mnie po ramieniu i poprosił, żebym zaczekał. Po chwili podjechał swoim starym samochodem i nakazał mi wsiadać. Nie rozumiałem o co mu chodzi. Pociagną mnie jednak do wnętrza i ruszył. “Obserwuję tu na faveli od wielu lat,co się dzieję i co się robi. Wiem, co ksiądz robi dla tych dzieci. Nieraz chciałem coś księdzu pomóc, ale wstydziłem się, bo zawsze powtarzałem, że nie wierzę, ale ja wierzę, proszę księdza. Pojedziemy do sklepu i ksiądz wybierze co trzeba dla dzieci, ja zapłacę, ale proszę nie mówić nikomu, bo by inni mnie wyśmiewali...” Kupiliśmy jedzenia na tydzień. Mężczyzna był tak szczęśliwy, że nie patrzył na sumę jaką zapłacił. Taki Cyrenejczyk, co uwierzył jak pomagał… w niesienu krzyża. “Widzi ksiądz, że nie trzeba tu ręki Bożej, ale po prostu drugiego człowieka“- dodał na pożegnanie. “Nie prawda. To ty jesteś ręką Boga, bo On zmienia świat przez nas ludzi, przez natchnienia naszych serc” – dodałem na podziękowanie. Odszedł z taką satysfakcją na twarzy. “Ateista”, co wstydził się wierzyć w Boga i pomagać innym… Bronił się tyle lat, ale odszedł tak szczęśliwy… Później jeszcze wiele razy przysyłał jakieś dary… Cyrenejczyk zalękniny i zatrwożony przez świat cyników… Nie poznałem go tak od razu…
Jedna z naszych rodaczek, żyjąca od wielu lat na obczyźnie, czytając o naszych problemach i cierpieniach, postanowiła wraz z młodzieżą, którą się opiekowała w parafii, zrobić coś więcej. Zaczęli tłumaczyć moje listy na angielski i rozprowadzać wśród znajomych. Postanowili zorganizować akcję chleba… sami uzbierali materiały i upiekli chleby, aby je sprzedać i zyski ofiarować na głodne dzieci faveli. Wielu ludzi odpowiedziało z wielkim entuzjazmem. I tu przyszedł zakaz – “Nie wychylaj się poza kordon żołnierzy. Nie masz prawa tego robić. To może być fałszywy prorok”. “Co robić? To wyrok najwyższych kapłanów Izraela… Narażać się na szykany, czy iść i ofiarować mały gest miłosierdzia dla Jezusa?”. Takie pytania na pewno kołatały serce Weroniki, zanim przerwała kordon żołnierzy, aby otrzeć twarz Chrystusa. Takich Weronik, odważnych, wiernych i wielkich, mamy wiele… Tamta, nie poddała się i stanęła ze swym welonem i odbiciem Jesusa… Cierpiała i cierpi. Nie rozumiała i nie rozumie wiele, ale wie Kim On jest… Jak wielu jest ludzi pełnych wiary i miłości, tych, którzy w cichości serca ofiarują, pomagają i służą, a których jedyną nagroda jest odbicie Jesusa na chuście… Nasze świete Weroniki dwudziestego wieku.
Kiedy szefowa policji, której której budynek przylegał do faveli, porosiła mnie o modlitwę i błogosławieństwo komisariatu i aresztu, miałem pewne obawy. Przyszedłem jednak po południu ze stułą i woda święconą. Pani komisarz przyjęła mnie w swoim gabinecie, w którym na ścianiema obraz Jezusa Miłosiernego, który dostała od mnie w czasie pierwszego spotkania. Po czym na korytarzu zorganizowaliśmy krótkie nabożeństwo… Policjanci modlili się cicho i ze spuszczonymi głowami… Pokropiłem ich wodą święconą. Wszyscy się przeżegnali. Następnie udaliśmy się do aresztu… To kilkumetrowa kajuta bez okna, w której zbitych w jedną ludzką masę było ok.70 bandytów. “Przyszedłem się z wami pomodlić i pobłogosławić na Święta…” – zacząłem trochę zalękninony, zwłaszcza, że przy wejsciu kilku policjantów z karabinami nakazało wszystkim się oddalić od drzwi… Jeden z więźniów zarządził, żeby wszyscy założyli koszulki, ponieważ w tych temperaturach i takim zagęszczeniu, wszyscy byli prawie nadzy… Zacząłem “Ojcze nasz”… Prawie wszyscy zamknęli oczy i z wyraźną wiarą i mocą w głosie modlili się. Myślałem, że mury popękają. Dodali jeszcze razem: “Chrystus naszym Królem, Chrystus naszym Panem, Chrystus naszym Zbawcą…”. Przemówiłem do nich i słuchali mnie w całkowitej ciszy. Życzyłem im na miarę sytuacji, wolności ducha, przebaczenia i spokojnych świąt. Wyszedłem wzruszony. Ci bandyci mieli więcej wiary niż… Pani komisarz dodała, że ten areszt był zbudowany dla 14 więźniów, a dziś ma tam 78 mężczyzn. Nikt jednak nie ma rozwiązania w tej sytuacji, przy tak wielu przestępstwach. Jakież było moje zmieszanie, kiedy na drugi dzień w wiadomościach zobaczyłem twarz pani komisarz, która informowała o ucieczce wszystkich więźniów z aresztu, która była zorganizowana kilka godzin po moich modlitwach. Zadzwoniłem na komisariat z zapytaniem czy mogę coś pomóc i przeprosić, jeśli to moja wizyta ich zmobilizowała do ucieczki. Pani komisarz, roześmiała się i odpowiedziała zaskakująco: “Podzieliliśmy szaty, proszę księdza. Oni na wolności, a my mamy z głowy braki w wyżywieniu, śmiertelność aresztantów. Dziś wszyscy chcą nam pomóc. Dziękuję proszę księdza“. Nie rozumiałem wszystkiego, ale czy można zrozumieć żołnierzy dzielących szaty. To byli bandyci, ale nawet komisarz chciała by uciekli. Tu Chrystus na krzyżu, a niektórzy myślą “kto na tym zarobi”, czy się opłaca… Ślepcy, którzy myślą, że wiedzą wszystko, że mogą szydzić, oskarżać, a już dawno zagubili Światło… Jak bez Światła mogą poznać prawdę o sobie… Dzielą więc szaty… Biedni straceńcy, myśleli, że to Jesus umarł… A to oni byli już martwi…
Śmierć przychodzi czasami tak niespodziewanie. Czasami… W środę przyszła kobieta prosząc o namaszczenie kobiety umierającej. Niestety w czasie Mszy poczułem się bardzo źle. Nie byłem w stanie stać i bardzo się pociłem. Kobieta widząc mój stan, dodała, że może do piątku jej matka jeszcze przeżyje. Niestety w piątek znalazłem się w szpitalu. W niedzielę pytałem o kobietę. Wielu mi dodało, że czeka na księdza. Po Mszy udałem się krętymi ścieżkami faveli do baraku w którym już kilka dni w agonii, umierała kobieta. Musieliśmy zaczekać. Pielęgniarka właśnie usuwała ciało, które od odleżyn już zepsute,się odczepiło od reszty… Wybierała całymi dłońmi, to co kiedyś było częścią ludziego ciała. Po pewnym czasie weszliśmy do maleńkiego pokoiku, pełnego cuchnącego mięsa. Kobieta leżła bez ruchu. Kiedy dotknąłem jej czoła w namaszczeniu chorych, poruszyła się i otwarła oczy… Odetchnęła głęboko i… umarła. “Proszę księdza, ona już była w tym stanie dwa tygodnie. Czekała na księdza.” – dodała córka zmarłej. Patrzyłem na nieruchomą twarz kobiety. Ile cierpiała czekając… Twarz zmarłej była tak łagodna i spokojna… Ona skończyła swój czas próby… To nie była trzecia popołudniu, ale nad favelą zaszły chmury… Czy ta cierpiąca staruszka, to tylko jedna z wielu czy to był On… Tak trudno Go rozpoznać na tej drodze… Wracałem trochę zalękniony, trochę zawstydzony… trochę jak mieszkańcy Jerozolimy po rodarciu kurtyny.
Ludzie przybiegli mi powiedzieć, żebym nie wychodził, bo za rogiem zastrzelili jednego z chłopaków i mogą jeszcze wrócić, albo policja… Wyszedłem jednak. Na drugiej ulicy tłum gapiów, wskazał mi miejsce tragedii. Na ziemi leżał chłopak w typowych szortach, klapkach i starej koszulce. Tylko niewielka kałuża krwi wypływajaca spod głowy wsakazywała, że dostał strzał w głowę. Obok przyklęknieta matka, ocierała jakąś szmatą, ciało chłopca z brudu ulicy. Starsza, chuda kobieta, o siwych włosach. Nie płakała, nie krzyczała… Tylko ze szkalnymi oczyma patrzyła na martwą twarz swego kilkunastoletniego syna… Podszedłem bliżej. “Czy mogę pani pomóc? Jeśli coś trzeba…” powiedziałem ze ściśniętym sercem. Objąłem ją ramieniem. Wtuliła się trochę ukrywając swoje łzy. To już trzeci, proszę księdza. Zabili mi wszystkich synów. Mówiłam im , prosiłam, modliłam się… nic nie pomagało. Wiedziałam, że tak się skończy. Wszyscy trzej sprzedawali narkotyki. Nie używali, ale nie umieli się wyrwać z gangów. Teraz jestem już sama , ale nie muszę się już o nikogo bać, bo o siebie się nie boję. Nachyliła się i poprawiła martwą głowę swego zabitego syna… Przyjechała policja. Nakazali się ludziom rozejść. Kobieta siedziała nieruchomo, głaszcząc czarne włosy swojego dziecka. Nie płakała, nie krzywiła twrzy… Tylko patrzyła na martwe ciało swego syna, nie rozumiejąc dlaczego… Tak patrzyłem już z pewnej odległości. Czy to była staruszka-matka, czy to była Ona… tak trudno rozpoznać Ją na tej drodze. A cierpienie zawsze takie samo… Matki nad dzieckiem…
Tych stacji drogi krzyżowej jest tak wiele wokół nas, że mógłym pisać bez końca, ale po co. Takich stacji, jest tak wiele wokół nas, tak w Polsce, jak w Kanadzie, Wielkiej Brytanii czy innym kraju. Trzeba tylko Światła, które pozwoli nam dostrzec Kogoś więcej. Nie zawsze jest jak w obrazkach z naszych dróg krzyżowych. Czasami jest w sercu “cierpiącego homosekualisty”, czasami w “zwierzętach ulicy”, czasami w oczach pijanej prostytutki, a czasami w sercu “niewierzącego komunisty”. Wiele jest wśród nas odważnych Weronik, choć czasami są to mężczyźni. Wielu Cyrenejczyków, którzy nie chcą, by ktoś wiedział, że potrafią kochać bezinteresownie i pomagać. Tyle zagubinych żołnierzy, dzielących szaty… Tyle matek samotnie cierpiących nad swymi dziećmi… Tyle wiary,która daje żyć, nawet kiedy ciało jest już martwe…
Kiedy będziecie rozważać stacje Wielkiego Piątku, proście o Światło poznania prawdy o Chrystusie… Nie idźcie za Nim, jak lud Jerozolimy. Idźcie z Nim patrząc wokół z miłością, Jego oczami. To On cierpiąc pocieszał i obdarzał… I nie płaczcie nad jego cierpieniem… jak te kobiety. Płaczcie nad tymi, przy których przeszliśmy i nie dostrzegliśmy, że to był On… Inny… Nie słowa, nie wzruszenie i nie “ci co w imię Boga i Maryji…”, ale ci co pochylają się, zatrzymują, słuchają, przebaczają i jednoczą, ci którzy budują i podają swoją dłoń “grzesznikom”, tylko ci którzy kochają każdego, bez wzgledu na to kim On jest i jaki… POZNALI ŚWIATŁO EWANGELII CHRYSTUSA.  Zatrzymaj się w czasie tych dni… Wyłącz to co zabija twoją wiarę… Czy wierzysz? Zanim odpowiesz na , zapytam: Czy kochasz jak On? Wiara bez miłości jest fałszem… Popatrz wokół… To nie twoi wrodzy, to nie są twoi przeciwnicy polityczni, społeczni… to ci, których Pan postawił przed Tobą,to On staje przed Tobą… abyś w ciemności twojej drogi krzyżowej dostrzegł Światło Zmartwychwstania. Zwycięstwo miłości bliźniego, nad egoizmem. Zwycięstwo solidarności nad podziałem ponad narodami, partiami i grupami… Zwycięstwo Światła nad ciemnością, zwycięstwo Dobra nad złem…
Takiej niedzieli Zmartwychwstania życzę Wam wszystkim moi kochani rodacy, byście nie zagubili się w ciemnościach i nie poddali zwątpieniu wielkopiątkowej przegranej… On żyje i jest wśród nas… Niech ta obecność zmatrwychwstałego Chrystusa wśród nas, przemienia wasze serca i niech porywa Was w nieznane przestrzenie Miłości, która nie ma granic… Miłości, która jest Życiem Wiecznym.
z faveli Saramandaia w Brazylii
ks. Mariusz Berko
na zdjęcia i inne listy zapraszam do
www.favela.republika.pl
http://www.katolik.pl/droga-krzyzowa-na-brazylijskiej-faveli,1169,416,cz.html
********

Pamięci Niezłomnych

Marek Barton / pk

(fot. shutterstock.com / pk)

Koniec II Wojny Światowej nie przyniósł Polsce upragnionego wyzwolenia. W wyniku ustaleń Wielkiej Trójki (Związku Sowieckiego, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii) znaleźliśmy się w sowieckiej strefie wpływów. Chociaż nadal działał Rząd w Londynie, w kraju to komuniści systematycznie, najczęściej w brutalny sposób, przejmowali władzę. Wobec tej sytuacji wielu patriotów pozostało w konspiracji. Wyklęci przez władzę, zwani wówczas “bandytami”; obecnie najlepiej wypada o nich mówić – Niezłomni.

 

Dzień 1 marca od 2011 r. obchodzimy jako Dzień Pamięci “Żołnierzy Wyklętych”. Data ta jest rocznicą wykonania wyroku śmierci na ostatnim prezesie Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość – ppłk. Łukaszu Cieplińskim.  Szacuje się, że w latach 1945 – 1963 w podziemiu działało od 120 do 180 tysięcy osób, z czego w bezpośredniej walce lub z wyroku komunistycznych sądów zginęło 20 tys. żołnierzy. Pozostałych wywieziono na Wschód lub skazano na wieloletnie więzienia. Często szykanowano także ich najbliższą rodzinę.

 

Rotmistrz Witold Pilecki “Witold”
Urodził się 13 maja 1901 r. Pochodził ze szlacheckiej rodziny o tradycjach patriotycznych. Od młodości był zaangażowany w harcerstwo. W 1918 r. wstąpił do odrodzonego Wojska Polskiego. Brał udział w Wojnie Polsko – Bolszewickiej. W czasie Wojny Obronnej 1939 r. był dowódcą plutonu. 17 października rozwiązał oddział i przedostał się do Warszawy, gdzie rozpoczął działalność konspiracyjną.
Był jednym ze współorganizatorów Tajnej Armii Polskiej, która następnie została wcielona w szeregi ZWZ/AK. Od września 1940 r. przedostał się jako ochotnik do obozu koncentracyjnego w Auschwitz, by stworzyć tam wewnętrzną siatkę ruchu oporu (Związek Organizacji Wojskowej). Efektem jego działalności wywiadowczej były pierwsze sprawozdania o popełnianym tam ludobójstwie, tzw. Raporty Pileckiego. Po ucieczce z obozu w nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 r. przedstawił plan zbrojnego opanowania Auschwitz, który ostatecznie nie został zrealizowany. 11 listopada 1943 otrzymał awans do stopnia rotmistrza. Od tego czasu służył w Kierownictwie Dywersji (Kedyw) Armii Krajowej, a następnie brał udział w Powstaniu Warszawskim. Po wydostaniu się z niewoli niemieckiej służył w 2 Korpusie Polskich Sił Zbrojnych we Włoszech. W grudniu 1945 r. na własną prośbę wrócił do Polski, by tworzyć organizację wywiadowczą dla przebywającego na Zachodzie gen. Andersa. Grupa ta została rozbita w maju 1947 r. Rotmistrz Pilecki pomimo brutalnych tortur, nikogo nie wydał, całą odpowiedzialność biorąc na siebie. Po pokazowym procesie politycznym został skazany na karę śmierci. Mimo ogromu zasług poczynionych w Auschwitz, Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok na Witoldzie Pileckim wykonano 25 maja 1948 r w więzieniu UB na warszawskim Mokotowie.  Pośmiertnie, w 2006 został odznaczony Orderem Orła Białego, a w 2013 został awansowany do stopnia pułkownika.

 

Rotmistrz Witold Pilecki “Witold” (fot. Wikimedia Commons / Domena publiczna)

 

Kapitan Stanisław Sojczyński “Warszyc”

 

Urodził się w 1910 r. Po ukończeniu szkoły powszechnej, uczęszczał do Państwowego Seminarium Nauczycielskiego w Częstochowie. W 1932 r., rozpoczął służbę wojskową. Podczas Kampanii Wrześniowej, w stopniu podporucznika brał udział w walkach pod Janowem Lubelskim. Następnie rozpoczął działalność konspiracyjną, najpierw w Służbie Zwycięstwu Polski, a następnie w Związku Walki Zbrojnej. Dzięki dużym zdolnościom organizacyjnym, niebawem został komendantem Podobwodu Rzejowice AK, a od października 1942 roku zastępcą komendanta Obwodu Radomsko AK. Do największych osiągnięć porucznika Sojczyńskiego należało uwolnienie około 50 osób z niemieckiego więzienia w Radomsku za co został odznaczony Krzyżem Srebrnym Virtui Militari. Podczas akcji “Burza” dowodził I batalionem 27 pułku piechoty AK. W styczniu 1945 roku został awansowany na kapitana.
Gdy na ziemie polskie wkroczyli Sowieci, “Warszyc” nie złożył broni. Na bazie swojego dawnego oddziału, w maju 1945 roku utworzył organizację pod kryptonim “Manewr”. Jej kolejne nazwy to:”Walka z Bezprawiem”, a od 8 stycznia 1946 roku – “Samodzielna Grupa Konspiracyjnego Wojska Polskiego”. Organizacja, która liczyła od 3 do 4 tys. żołnierzy działała w województwach: łódzkim, kieleckim, śląskim oraz poznańskim.
Do zadań KWP należała walka z przestępczą działalnością władz komunistycznych i ochrona społeczeństwa przed terrorem organów bezpieczeństwa. W nocy z 19 na 20 kwietnia 1946 r. miała miejsce jedna z jej najgłośniejszych akcji, kiedy to z więzienia bezpieki w Radomsku uwolniono 57 aresztowanych. Odtąd komuniści zaczęli uznawać “Warszyca” za głównego wroga publicznego. 27 czerwca 1946 r. w Częstochowie Stanisław Sojczyński został zdekonspirowany i aresztowany. Sądzony w procesie dowództwa KWP przez Wojskowy Sąd Rejonowy. “Warszyc” oraz jego 5 podwładnych zostali straceni 19 lutego 1947 r. w Łodzi. Nie wiadomo, gdzie został pochowany. W 2009 roku został pośmiertnie awansowany do stopnia generała brygady.

 

Kapitan Stanisław Sojczyński “Warszyc” (fot. Wikimedia Commons / Domena publiczna)

 

Danuta Siedzikówna “Inka”

 

Urodzona 3 września 1928 w Guszczewinie. Jej ojciec w ramach pierwszej deportacji w lutym 1940 r. został wywieziony do sowieckiego łagru. Natomiast matka za działalność konspiracyjną we wrześniu 1943 r. została zamordowana przez Gestapo. Po tych tragicznych wydarzeniach, na przełomie lat 1943/1944 Danuta, razem z siostrą Wiesławą, wstępiła do AK, gdzie została sanitariuszką. Po wkroczeniu Armii Czerwonej podjęła pracę administracyjną w nadleśnictwie Hajnówka, jednak już w czerwcu 1945 została aresztowana przez bezpiekę za współpracę z antykomunistycznym podziemiem. Uwolniona dzięki akcji AK, podjęła funkcję sanitariuszki w oddziale partyzanckim. Danuta Siedzikówna przybiera wówczas pseudonim “Inka”. Na przełomie lat 1945/1946, zaopatrzona w dokumenty na nazwisko Danuta Obuchowicz, wróciła do pracy w nadleśnictwie. Wczesną wiosną 1946 r. nawiązała kontakt z ppor. Zdzisławem Badochą “Żelaznym”, dowodzącym jednym ze szwadronów 5 Brygady Wileńskiej AK majora Hieronima Dekutowskiego “Łupaszki”. Dnia 28 czerwca 1946 r. została wysłana po zaopatrzenie medyczne do Gdańska. Podczas tej misji, 20 lipca 1946 r., w mieszkaniu konspiracyjnym we Wrzeszczu, “Inka” została aresztowana, a następnie umieszczona w pawilonie V więzienia w Gdańsku.

 

Mimo brutalnego śledztwa odmówiła składania zeznań obciążających żołnierzy brygad wileńskich AK. Oskarżona pod fałszywymi zarzutami udziału w walce (podczas gdy była tylko sanitariuszką) 3 sierpnia została skazana na śmierć i stracona 28 sierpnia 1946 w więzieniu przy ul. Kurkowej w Gdańsku. W chwili śmierci miała niecałe 18 lat. Jej ostatnimi słowami było: “Niech żyje Polska! Niech żyje Łupaszko!”

 

Danuta Siedzikówna “Inka” (fot. Wikimedia Commons / Kekator / CC BY-SA 3.0)
Podpułkownik Łukasz Ciepliński “Pług”

 

Urodził się 26 listopada 1913 r. w rodzinie o tradycjach patriotycznych. Po ukończeniu szkoły oficerskiej rozpoczął, w stopniu podporucznika, służbę w 62 Pułku Piechoty w Bydgoszczy. Podczas Wojny Obronnej w 1939 r. był dowódcą kompanii. Za zasługi został odznaczony Orderem Virtuti Militari oraz awansowany do stopnia porucznika. W maju 1940 r. zaangażował się w działalność konspiracyjną. Początkowo jako komendant Podokręgu Rzeszowskiego Organizacji Orła Białego, a po scaleniu jej ze Związkiem Walki Zbrojnej, jako komendant Obwodu Rzeszów. Od 1941 do lutego 1945 r. stał na czele Inspektoratu Rejonowego-Podokręg Rzeszów ZWZ/AK. Podczas akcji “Burza” jego oddziały brały udział w wyzwalaniu Rzeszowa. Następnie działał konspiracji antysowieckiej. W nocy z 7 na 8 października 1944 podjął nieudaną próbę odbicia czterystu żołnierzy AK więzionych przez NKWD na Zamku w Rzeszowie. Na początku 1945 został przeniesiony do sztabu Okręgu Krakowskiego AK. Tam działał w “następcach” AK: NIE, Delegaturze Sił Zbrojnych na Kraj oraz Zrzeszeniu Wolność i Niezawisłość. We wrześniu 1945 r. stanął na czele Okręgu Krakowskiego WiN, a od grudnia Obszaru Południowego WiN. Po rozbiciu przez bezpiekę III Zarządu Głównego WiN, w styczniu 1947 r. stanął na czele IV Zarządu Głównego WiN. Ppłk Ciepliński przeniósł siedzibę Zarządu z Krakowa do Zabrza, a osłabiona organizacja mogła odbudować i rozwinąć działalność wywiadowczą i propagandową. 28 listopada 1947 został aresztowany. Brutalne śledztwo wobec ostatniego prezesa WiN oraz jego współpracowników trwało aż trzy lata. Z tego okresu zachowały się grypsy z celi więziennej, które pisał do żony i syna, wskazujące na głęboką wiarę i patriotyzm. Dnia 14 października 1950 r. ppłk Łukasz Ciepliński został skazany na 5-krotną karę śmierci. Został zamordowany strzałem w tył głowy 1 marca 1951 r.

 

Podpułkownik Łukasz Ciepliński “Pług” (fot. Wikimedia Commons / Lowdown / CC BY-SA 3.0)
Sierżant Józef Franczak “Lalek”

 

Urodzony 17 marca 1918 r. Pochodził z wielodzietnej rodziny chłopskiej. W wieku 17 lat wstąpił jako ochotnik do Wojska Polskiego. Po ukończeniu Szkoły Podoficerskiej przydzielony został do Plutonu Żandarmerii w Równem na Wołyniu. Prawdopodobnie działał również dla Wywiadu Wojskowego.
Po wybuchu II wojny światowej, podczas walk z Armią Czerwoną, dostał się do sowieckiej niewoli z której udało mu się uciec. Od 1940 r. należał do Związku Walki Zbrojnej. Do jego ówczesnych zadań należało szkolenie partyzantów. Był także dowódcą drużyny, a następnie dowódcą plutonu w III Rejonie Obwodu Lublin AK.
W 1944 r. wstąpił do 2 Armii Wojska Polskiego. Będąc świadkiem wydawania i wykonywania wyroków śmierci na AK-owcach, w styczniu 1945 r. w obawie o własne życie, zdezerterował. Następnie przez pewien czas walczył pod komendą majora Hieronima Dekutowskiego “Zapory”.
Od 1947 “Lalek” działał w oddziale kpt. Zdzisława Brońskiego “Uskoka”. Po śmierci dowódcy w maju 1949 r., przez ponad 14 lat ukrywał się samotnie, sporadycznie współdziałając z innymi partyzantami. Stwierdzając że nie ma szans liczyć na łaskawość sądu nie ujawnił się w czasie kwietniowej amnestii w 1956 r. Wyjęty spod prawa przez ówczesne władze, ukrywał się w różnych miejscach. Józef Franczak, ostatni Żołnierz Niezłomny,  został zastrzelony podczas zorganizowanej przez ZOMO obławy dnia 21 października 1963 r.

http://www.deon.pl/po-godzinach/historia-i-spoleczenstwo/art,170,pamieci-niezlomnych.html
*******

“Zostali wyklęci przez system ateistyczny”

KAI / slo

(fot. Wikimedia Commons)

Msza św. w intencji żołnierzy wyklętych na płockiej “Stanisławówce”, odsłonięcie tablicy poświęconej 11. Grupie Operacyjnej NSZ, Bieg “Tropem Wilczym”, projekcje filmu dokumentalnego o żołnierzach niezłomnych z regionu płockiego oraz koncert Maleo Reggae Rockers z utworami z płyty “Panny Wyklęte”, znalazły się programie płockich obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych (27 lutego – 1 marca).

Przewodniczący Mszy św. w płockiej parafii św. Stanisława Kostki ks. Kazimierz Kurek SDB przypomniał, że żołnierze niezłomni zostali wyklęci przez system ateistyczny: “Rotmistrz Witold Pilecki podczas jednego z ostatnich widzeń kazał żonie kupić książkę `O naśladowaniu Chrystusa` Tomasza a Kempis i czytać fragmentami. Został zabity 25 maja 1948 r. Zygmunt Szendzielarz – “Łupaszka”, wywołany z celi na śmierć, pożegnał się po chrześcijańsku, mówiąc `Z Bogiem panowie`. Odpowiedział mu chór więźniów. Został zabity 8 lutego 1951 r.”, relacjonował salezjanin.

Przywołał także postać Łukasza Cieplińskiego, ostatniego szefa Zrzeszenia “Wolność i Niezawisłość”, który w liście do żony i synka napisał, że cieszy się, że będzie zamordowany “jako katolik za wiarę świętą, jako Polak za Polskę niepodległą i szczęśliwą, jako człowiek za prawdę i sprawiedliwość”. Wierzył, że “wiara Chrystusa zwycięży i Polska niepodległość odzyska, a upragniona ludzka godność zostanie przywrócona”. Został zastrzelony 1 marca 1951 r.

“Ci żołnierze antykomunistycznego podziemia zostali zastrzeleni metodą katyńską – strzałem w tył głowy, na Rakowieckiej w Warszawie. Ich szczątki odnaleziono w `Kwaterze na Łączce` na Powązkach, a ile jeszcze takich łączek jest w naszym kraju? Czas żebyśmy rozpoczęli pracę na naszych płockich łączkach. Wciąż musimy szukać miejsc pochówku naszych bohaterów i modlić się o cud, by każdy z nich miał imienny grób”, podkreślał kaznodzieja.

Po Mszy św. grupa biegaczy pobiegła na osiedle Podolszyce Południe do Ronda Żołnierzy Wyklętych. Potem odwiedzili obozowisko partyzanckie w Galerii “Wisła”, nawiązujące do walki “żołnierzy wyklętych”. Urządzono tam również obozowe kino z filmami o działaniach różnych ugrupowań tzw. drugiej konspiracji z terenu Mazowsza, udostępnione przez warszawski oddział IPN. Natomiast na polowej sali koncertowej wystąpił bard Paweł Piekarczyk z utworami z płyty “Piosenki z Wilczych Tropów”. Obozowisko przygotowała grupa rekonstrukcyjna Airsoft Grup Płock i harcerze ZHR.

W programie kilkudniowych obchodów znalazł się także Marsz Pamięci Żołnierzy Wyklętych ze Starego Rynku do płockiej “Stanisławówki”. Został on zwieńczony odsłonięciem tablicy poświęconej żołnierzom 11. Grupy Operacyjnej NSZ na ścianie kościoła – jednej z największych organizacji działającej na Mazowszu. Na tablicy umieszczono nazwiska żołnierzy, którzy zostali zamordowani przez UB.

Ponadto na stadionie Klubu Wisła Płock Fundacja Rozwoju Edukacji “Euroedukacja” zorganizowała Bieg Pamięci Żołnierzy Wyklętych “Tropem Wilczym”. Krótszy, na stadionie Klubu Wisły Płock na długości 1963 m, upamiętnił ostatniego żołnierza wyklętego, który został zabity w 1963 r. – Józefa Franczaka “Lalka”. Dłuższy bieg (5,5 km) prowadził przez malownicze tereny zespołu przyrodniczo-krajobrazowego jary rzeki Brzeźnicy w Płocku.

Wielu płocczan zgromadził także koncert zespołu Maleo Reggae Rockers na Starym Rynku, z utworami z płyty “Panny Wyklęte”. Ponadto w płockich szkołach gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych odbywały się projekcje filmu przygotowanego przez IPN o “żołnierzach wyklętych” z regionu płockiego.

W płockich uroczystościach Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych uczestniczyli członkowie rodzin “żołnierzy wyklętych”, parlamentarzyści, władze samorządowe, harcerze. Obecne były również grupy rekonstrukcyjne: Stowarzyszenie Historyczne Pułk 37. z Kutna, Grupa Rekonstrukcji Historycznej Stowarzyszenia Tradycji 26. Skierniewickiej Dywizji Piechoty, Grupa Rekonstrukcji Historycznej “Św. Marcin” z parafii Mochowo.

Organizatorami płockich obchodów był m.in. Parafialno-Uczniowski Klub Sportowy “Viktoria” przy parafii św. Józefa w Płocku, parafia św. Stanisława Kostki w Płocku, Stowarzyszenie Historyczne 11. Grupy Operacyjnej NSZ, warszawski oddział Instytutu Pamięci Narodowej.

http://www.deon.pl/wiadomosci/polska/art,23660,zostali-wykleci-przez-system-ateistyczny.html

*********

Kraków: Nagrody “Inki” dla dwóch osób

KAI / slo

(fot. Agnieszka Masłowska / DEON.pl)

Laureatami Nagrody im. Danuty Siedzikówny “Inki” za rok 2015 zostali podlaski katecheta Bogusław Łabędzki i wice-burmistrz Cieszyna Bogdan Ścibut. Wyróżnienia wręczono w Krakowie w wigilię Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

Nagrodę im. Danuty Siedzikówny “Inki” Fundacja Armii Krajowej w Londynie przyznaje osobom, które “w sposób szczególny, wykraczający poza podstawowe obowiązki zawodowe, przyczyniają się do przywracania pamięci o uczestnikach drugiej konspiracji niepodległościowej zakorzenionej w ideałach Polskiego Państwa Podziemnego”.

Bogusław Łabędzki Nagrodą “Inki” został wyróżniony za działania podejmowane na rzecz upamiętniania Żołnierzy Wyklętych na Podlasiu a w szczególności za organizowane od 2009 r. rajdy dla młodzieży śladami V Wileńskiej Brygady AK, której sanitariuszką była Danuta Siedzikówna.

– Jest to doping do mobilizowania się do przyszłej pracy. Jeśli Pan Bóg pobłogosławi, to mam nadzieję, że to przyniesie owoce; chociażby takie, że o Dance Siedzikównie czy jej kolegach z oddziału, na jej rodzinnej ziemi, przestanie się wreszcie źle mówić – komentował dla KAI swoje wyróżnienie Bogusław Łabędzki.

Laureat od 1995 r. jest katechetą w Zespole Szkół w Narewce, od roku 2001 równolegle pracuje w Zespole Szkół Leśnych w Białowieży. Od 2006 r. jest radnym miasta Hajnówka i inicjatorem budowy pomnika Danuty Siedzikówny zrealizowanego w miejscowości Narewka w 2005 r.

Drugim laureatem tegorocznej Nagrody im. “Inki” został Bogdan Ścibut. Wyróżnienie przyznano za działania podejmowane na rzecz upamiętniania Żołnierzy Wyklętych na Śląsku Cieszyńskim i Żywiecczyźnie, a w szczególności za autorski projekt “Powinniśmy wracać po swoich. Zgrupowanie partyzanckie ‘Bartka’ 1945-1947”. W ramach realizowanego od 2013 roku projektu doprowadzono m.in. do odnalezienia leśnego grobu 19-letniego grupowego NSZ Edwarda Biesoka, jego ekshumacji i uroczystego pogrzebu.

– Wygrzebujemy ich z ziemi pazurami, żeby pochować ich po chrześcijańsku, żeby pamięć o nich przetrwała – mówił w rozmowie z KAI Bogdan Ścibut. – To ten jeden procent społeczeństwa – walczących, zdeterminowanych w walce na śmierć i życie – decyduje czy naród biologicznie przetrwa, czy jego kultura, cały dorobek historyczny zostanie przekazany następnym pokoleniom – dodawał laureat. Zapytany o dzisiejszych rówieśników “Inki” nie miał wątpliwości, że potrafiliby “zachować się jak trzeba”.

Bogdan Ścibut od 2014 r. jest zastępcą burmistrza miasta Cieszyna.

Patronką Nagrody jest Danuta “Inka” Siedzikówna, która oddała swoje niespełna osiemnastoletnie życie za wolną i niezawisłą Polskę w okresie władzy komunistycznej. “Zachowałam się jak trzeba” – przekazała w ostatnim słowie do rodziny. Swoją służbę dla Ojczyzny rozpoczęła jako sanitariuszka w oddziałach Armii Krajowej, a zakończyła w więzieniu po haniebnym wyroku z okrzykiem na ustach “Niech żyje Polska!”.

Tegorocznym laureatom gratulacje złożyli przewodniczący kapituły prof. Andrzej Kunert, Sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz wiceprezes Zarządu Fundacji AK w Londynie Adam Komorowski, syn premiera RP, Naczelnego Wodza i Komendanta Głównego Armii Krajowej Tadeusza Bora-Komorowskiego.

Wyróżnienia wręczono 28 lutego w Krakowie podczas Koncertu Galowego “W hołdzie Żołnierzom Wyklętym”. Wydarzenie zainaugurowało Krakowskie Obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

1 marca w kościołach na terenie całego Krakowa odbędzie się, realizowany przy wsparciu Miasta Krakowa, cykl koncertów chórów akademickich pod wspólną nazwą “Polska się o nas upomni!”. Muzykę sakralną i patriotyczną będzie można usłyszeć w parafii św. Józefa na os. Kalinowym, w parafii Najświętszego Salwatora, parafii Bożego Ciała na Kazimierzu, parafii św. Jadwigi Królowej na Białym Prądniku oraz w bazylice oo. jezuitów przy ul. Kopernika.

http://www.deon.pl/wiadomosci/polska/art,23654,krakow-nagrody-inki-dla-dwoch-osob.html

**********

Rosja dyskredytuje Żołnierzy Wyklętych

Jerzy Malczyk / PAP / pk

(fot. Piotr Drabik / flickr.com / CC BY 2.0)

Rosyjska Federalna Służba Archiwalna opublikowała dokumenty, mające według niej dowodzić, że żołnierze polskiego podziemia antykomunistycznego i niepodległościowego byli “wspólnikami nazistów”. To działania wzorowane na najgorszym okresie komunistycznej propagandy – uważa IPN.

 

Zarzut dot. polskich Żołnierzy Wyklętych sformułował szef Rosarchiwu Andriej Artizow w wywiadzie dla rządowej “Rossijskiej Gaziety”, w którym anonsuje zbiór tych materiałów, zatytułowany Jak polskie podziemie zbrojne “pomagało” Armii Czerwonej rozgromić nazistowskie Niemcy. Na zbiór ten złożyło się 70 dokumentów, z czego 61 – jak zaznaczył Artizow – opublikowano po raz pierwszy.

 

– Wychodzi na to, że ci żołnierze podziemia występowali jako wspólnicy nazistów i przeszkadzali w rozgromieniu faszystowskich Niemiec – powiedział Artizow.

 

Rozmowę z szefem Federalnej Służby Archiwalnej, zaczynającą się na pierwszej kolumnie, “Rossijskaja Gazieta” opatrzyła tytułem “Strzał w plecy” i podtytułem “Odtajniono. Kto walczył na tyłach Armii Czerwonej, wyzwalającej Europę od faszyzmu?”. Dziennik zilustrował ją zdjęciem żołnierzy polskiego podziemia zbrojnego z lat II wojny światowej. “Tak zwana polska samoobrona napadała na nasze lazarety, mordowała pielęgniarki, lekarzy i żołnierzy udających się na urlop po wyleczeniu ran” – czytamy w podpisie pod fotografią.

 

“(…) Opublikowano dziś dokumenty, które mają zohydzić pamięć o bohaterach Polski Podziemnej. Działania te wzorowane są na najgorszym okresie komunistycznej propagandy. Są one jednocześnie kolejnym przykładem tego, że współczesna Rosja w coraz większym stopniu odwołuje się do dziedzictwa stalinowskiego Związku Sowieckiego. Zamiast dążenia do pojednania, opartego na prawdzie i pamięci, Rosja wybiera drogę konfrontacji, opartej na pogardzie dla ofiar sowieckich zbrodni” – napisał w przesłanym PAP oświadczeniu prezes IPN Łukasz Kamiński.

http://www.deon.pl/wiadomosci/swiat/art,20609,rosja-dyskredytuje-zolnierzy-wykletych.html

*******

Kolejne nazwiska ofiar komunistycznego terroru

PAP / slo

Edward Pytko, Józef Kozłowski, Marian Kaczmarek i Stanisław Kutryb to kolejni zidentyfikowani żołnierze polskiego podziemia, którzy po wojnie padli ofiarą UB. IPN podał tożsamość łącznie pięciu osób odnalezionych podczas ekshumacji w Warszawie i Gdańsku.

 

Wyniki identyfikacji IPN podał podczas niedzielnych uroczystości w Pałacu Prezydenckim z udziałem prezydenta i krewnych ofiar.

Uroczystość odbyła się w Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

Edward Pytko podporucznik, pilot instruktor w Oficerskiej Szkole Lotniczej w Radomiu, w 1949 r. jako ochotnik wstąpił do wojska. Ukończył kurs pilotażu na samolotach myśliwskich w Oficerskiej Szkole Lotniczej. Od 1952 r. był pilotem instruktorem. 7 sierpnia 1952 r. podczas lotu treningowego na Jaku-9 zdecydował się na ucieczkę na Zachód. Wylądował na radzieckim lotnisku Winer Neustadt w Czechosłowacji sądząc, że jest w Austrii. Został zatrzymany przez Rosjan i przekazany stronie polskiej. Skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano 29 sierpnia 1952 r. w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie.

Józef Kozłowski ps. Las, Vis, J. Kawecki, komendant Okręgu XVI Narodowego Zrzeszenia Wojskowego. Przed wojną w 5. Pułku Piechoty Legionów w Wilnie. Od 1940 r. w konspiracji na Wileńszczyźnie, później w AK. W 1943 r. został powołany przez władze niemieckie do formacji policyjnej mającej przeciwdziałać sowieckiej partyzantce. Rok później z kolegami zlikwidował niemieckiego dowódcę formacji. Potem służył w 5. pułku ułanów AK, od 1945 r. w NZW.

Był szefem Pogotowia Akcji Specjalnych na pow. ostrołęcki, potem w XVI Okręgu “Mazowsze”. Dowodził akcjami przeciw MO i UB. Od 1946 r. był komendantem Okręgu XVI, który zreformował organizacyjnie. Otoczony ze sztabem w bunkrach koło wsi Gleba gm. Kadzidło przez ponad 1500 żołnierzy KBW i aresztowany po całodziennej walce. Skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano 12 sierpnia 1949 r. w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie.

Marian Kaczmarek ps. Paweł, maszynista, kurier emigracyjnego ośrodka wywiadowczego w Barkhausen. Przed wojną był monterem w poznańskim PKP. Podczas okupacji był pracownikiem kolei, pomógł w ucieczce dwóm sowieckim jeńcom. Po wojny uczestniczył w odbudowie kolejnictwa. Pilot-maszynista na trasie do Frankfurtu nad Odrą. Od 1949 r. do 1952 r. był związany z ośrodkiem wywiadowczym Barhausen podległym polskim władzom emigracyjnym. Przewoził ludzi przez granicę z NRD, dostarczał pocztę wywiadowczą. Aresztowany przez UB i po utajnionym procesie bez udziału obrońcy skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano 7 kwietnia 1953 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie.

Stanisław Kutryb ps. Ryś, Rekin, żołnierz Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Jesienią 1946 r. wstąpił do NZW w pow. ostrołęckim. Przydzielony do Pogotowia Akcji Specjalnej. Pełnił służbę wartownicza przy sztabie komendanta XVI Okręgu. Po zmianie struktur w Komendzie Powiatowej “Orłowo”. Zatrzymany przez UB 3 października 1948 r., osadzony w areszcie PUBP w Przasnyszu i przeniesiony do Warszawy. Po pokazowej rozprawie skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano 19 maja 1949 r. w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie.

http://www.deon.pl/wiadomosci/polska/art,23657,kolejne-nazwiska-ofiar-komunistycznego-terroru.html

********

Papież i antypapież?

Krzysztof Wołodźko

Krzysztof Wołodźk

(fot. Grzegorz Gałązka/galazka.deon.pl)

Od pewnego czasu odnoszę wrażenie, że część katolików w Polsce dokonuje niepokojącego rozróżnienia na dobrego papieża Benedykta XVI i złego Franciszka.  Niekiedy jest to wręcz ostentacyjnie połączone z niechęcią wobec posługi i postaci obecnego papieża.

 

Dodajmy do tego szeptaną, antyfranciszkową propagandę. Oto na łamach poczytnej gazety, “Rzeczpospolitej”, jakiś katolicki polityk wypowiada się (tyle że anonimowo), że Franciszek źle traktuje osoby, które starają się żyć w zgodzie z nauczaniem Kościoła, za to ma wiele serca wobec innych. Szkoda, że temu “katolickiemu politykowi” zabrakło elementarnej odwagi cywilnej, by to krzywdzące papieża mniemania przedstawić pod własnym nazwiskiem. I szkoda, że ten “katolicki polityk” nie wie, że dobry ojciec/dobry wychowawca wymaga najpierw od własnych dzieci/wychowanków, nie od cudzych, bo troszczy się o to, co będzie z jego domem/jego dziełem. Takich to mamy w Polsce “katolickich polityków”: jak widać nie przeszkadza im marna obmowa papieża uprawiana bezpiecznie zza dziennikarskich pleców.

 

Niestety, zjawisko jest chyba szersze. Znajoma wierząca osoba mówiła mi niedawno, że z kolei słyszała od innej wierzącej osoby, “obracającej się w kościelnych kręgach”, która z kolei słyszała od kogoś ważnego, że “papież Franciszek chce zmienić całe dotychczasowe nauczanie Kościoła”. Zapytałem wówczas, kim jest ta wpływowa osoba, która ogłasza tak rewelacyjne treści. “O tym X nie mówił” – usłyszałem w odpowiedzi. Klasyczna metoda na “jeden pan jednemu panu powiedział w zaufaniu”. I tak się szerzą te antyfranciszkowe plotki i ploteczki.

 

Do tego dochodzi wspomniane wyżej wzdychanie za czasami pontyfikatu obecnego papieża emeryta. Oczywiście, wiele osób szanuje go i darzy pięknymi uczuciami, otacza modlitwą. To zrozumiałe i naprawdę cenne. Ale, niestety, coraz częściej mamy do czynienia z sytuacją, gdy papież Benedykt XVI jest przeciwstawiany Franciszkowi. Tamten: wierny nauce Kościoła, pracowity intelektualista – ten obecny: nowinkarz, który papla co ślina na język przyniesie. Te głosy słychać szczególnie w szeroko rozumianych środowiskach tradycjonalistycznych, konserwatywnych.

Tyle że pamiętam dobrze nie tak dawne czasy pontyfikatu Benedykta XVI, gdy tradycjonaliści odnosili się do ówczesnego papieża z prawdziwą irytacją, wypominali mu wszelkie wypowiedzi (także z epoki gdy kierował Kongregacją Nauki Wiary) i decyzje ich zdaniem wrogie środowiskom tradycjonalistycznym. Uważali go także za “typowego” posoborowego kościelnego hierarchę, przenikniętego duchem “posoborowego nowinkarstwa”. Ba, przypominano mu, że jest “nieodrodnym synem” Jana Pawła II, o którym znaczna część “tradsów” nigdy nie miała zbyt dobrego zdania. Pamiętam także dobrze, z jaką konsternacją przyjęto w Polsce encyklikę “Caritas in veritate”, która dla naszej “katolickiej prawicy” była zbyt “lewicowa”. Skąd zatem taka zmiana i amnezja?

 

Podobno w Kościele w Polsce ma dojść do antyfranciszkowej schizmy. Sądzę, że cała ta schizma będzie polegała na tym, że kilkunastu co bardziej konserwatywno-liberanych publicystów, polityków, itp. postaci usiądzie razem na jednej kanapie i będzie uprawiało cichszą lub głośniejszą antyfranciszkową propagandę. Ale nie bagatelizuję nawet tego: to straszne, że rzecz tak poważna jak schizma rozważana jest w formie publicystycznego pokazania języka obecnemu papieżowi, okazania mu środowiskowej niechęci.

 

Pisałem niejednokrotnie: nie jestem bezkrytycznym zwolennikiem tego pontyfikatu i martwi mnie, że bywa “pontyfikatem sprostowań”. Ale to, co zaczynają wyrabiać “polscy konserwatyści” robi się naprawdę nieciekawe. To tworzenie kolejnego, niezdrowego podziału w lokalnym Kościele, kolejnego niepotrzebnego dzielenia ludzi, które znamy już dobrze w III RP. Mało wam jeszcze, panowie i panie, istniejących podziałów? Chcecie jeszcze wnieść coś “twórczo” od siebie? Powiem wprost: źle się bawicie.

 

Jest jeszcze jedna rzecz: nie mam większych złudzeń, dlaczego tak się dzieje. Myślę, że dla większości konserwatywnych liberałów w papieskim nauczaniu najbardziej nieznośne jest zwracanie uwagi na kwestie społeczne. Im to kompletnie rozbija to, co chcieliby sądzić na temat katolickiej nauki społecznej, a co nazywam “wolnorynkizmem pokropionym kropidłem”. Papież Franciszek, ze swoim “radykalizmem społecznym” jest dla nich kompletnie nie do przyjęcia. I dla Cejrowskiego, i dla Ziemkiewicza, i dla wielu, wielu innych.

 

Módlmy się i za obecnego papieża, i za papieża emeryta. Nie przeciwstawiajmy ich sobie. I nie dajmy się nabrać na żadną schizmę. A z historii Kościoła warto zapamiętać jedną lekcję: kto za daleko posuwa się w krytyce papieża, rzekomo uprawnionej, ten sam ma duże szanse wykluczyć się ze wspólnoty Kościoła. Niezależnie, czy czyni to z pozycji “tradycjonalistycznych”, czy “modernistycznych”, czy jakichkolwiek innych.

Jeszcze jedno: żyjemy w czasach, gdy wskazanie św. Ignacego Loyoli, by trzymać z Kościołem i papieżem, nabiera szczególnej wartości.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,1930,papiez-i-antypapiez.html

********

Boża ekonomia

Katarzyna Górczyńska

(fot. shutterstock.com)

To nie będzie artykuł instruktażowy o zarządzaniu domowym budżetem, bo te 8000 znaków nie wystarczy nawet na wstęp. To tylko ziarno, które chce w Was zasiać, byście głębiej zastanowili się nad istotą pieniądza w Waszym życiu i nad tym, że owa refleksja nie stoi w sprzeczności z nauczaniem Chrystusa. Wręcz przeciwnie – im  bardziej odkryjecie i poznacie sposoby biblijnych zasad zarządzania pieniędzmi i majątkiem, tym bliżej Chrystusa będziecie i pełniej poddacie się Jemu jako Panu.

 

Pewnie się zdziwicie (bo ja, słysząc to po raz pierwszy, zdziwiłam się ogromnie), że Jezus naprawdę bardzo często mówił o pieniądzach. Zdecydowanie częściej, niż nam się wydaje. Aż 16 z 38 przypowieści dotyczy zarządzania pieniędzmi. W Biblii możemy znaleźć jakieś 500 wersetów na temat modlitwy. Mniej niż 500 wersetów zostało poświeconych wierze. O pieniądzach i posiadaniu rzeczy znajdziemy aż 2350 wersetów. Czemu Pan Bóg tak dużo o tym mówi? Bo chce, byśmy poznali Jego perspektywę na tę  bardzo ważną sferę życia. Bo wbrew pozorom, pieniądze mają znaczenie.

 

Oczywiście Jezus stawia sprawę jasno: Nikt nie może dwom panom służy. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie (Mt 6, 24). Niemożliwe jest, byśmy mając za pana majątek, mogli jednocześnie być oddanym sługą Boga. Problem polega na tym, że wiele osób stawia Bogu pewien warunek: Bóg może być Panem całego ich życia, ale nie ich pieniędzy. Z nimi ludzie chcą poradzić sobie sami. Ale skoro pieniądze są częścią życia, a Bóg jest jego Panem, Biblia natomiast stanowi instrukcje zarządzania, dlaczego nie miałaby zawierać również wytycznych dotyczących finansów? I na szczęście zawiera, począwszy od zadowolenia z posiadanych dóbr, przez spłatę długów, aż po prace, godziwe wynagrodzenie i inwestowanie.

 

Fundamentem owocnego zarządzania domowym budżetem jest zatem dopuszczenie Bożego udziału, ponieważ, to Pan Bóg jest Stwórcą wszystkiego i nigdy nie przeniósł na człowieka praw autorskich. W Księdze Psalmów czytamy: Do Pana należy ziemia i to, co ją napełnia (Ps 24,1). To uznanie Boga za właściciela wszystkiego jest kluczowe dla przeniesienia praw własności naszych dóbr na Pana. Byśmy mogli, za wybitnym pisarzem, Larrym Burkett’em powtórzyć: Panie, co chcesz, bym zrobił z Twoimi pieniędzmi? Bo jednym z pierwszych kroków, jakie w ogóle powinniśmy zrobić, jest nauka zadowolenia, z którym nie rodzimy się naturalnie, ale którego musimy się nauczyć. Byśmy jak Apostoł Paweł mogli powiedzieć, że wystarczamy sobie w warunkach, w jakich jesteśmy; że umiemy cierpieć biedę, ale umiemy też korzystać z obfitości; że jesteśmy zaprawieni w różnych warunkach – w sytości, cierpieniu głodu, w korzystaniu z obfitości i doznawaniu niedostatku. Wszystko bowiem mogę w Tym, który mnie umacnia.

 

Zadowolenie jest tak naprawdę produktem ubocznym wiernego wywiązywania się z powierzonych zadań. A to oznacza, że nasz udział i zaangażowanie jest równie ważne, co udział Boży. W chrześcijańskiej postawie wobec dóbr materialnych koncentrujemy się najczęściej na jednej dziesiątej tego, co zostało nam powierzone – na dawaniu. A praca? A wydawanie? A inwestowanie? A długi? Pan Bóg na wszystko ma swój plan. Opracował go  co do grosza, i co do grosza nas z tego rozliczy, niczym kosztorys w unijnych projektach. Bóg oczekuje, że będziemy skrupulatni w rozliczeniu i wierni w zarządzaniu drobniakami oraz bez względu na stan posiadania. W przypowieści o talentach sługa z dwoma talentami otrzymał za swoje oddanie taką samą nagrodę jak ten, któremu pan pozostawił pięć talentów. Nie ma znaczenia czy mam mało czy dużo, pytanie co z tym zrobię. A kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie (Łk 16,10). Słusznym jest zatem stwierdzenie, że nie chodzi o to, co bym zrobił, gdybym dostał od losu dziesięć milionów – chodzi o to, co by zrobił z dziesięcioma złotymi, które mam. Dla Boga ogromne znaczenie ma również to, w jaki sposób obchodzimy się z własnością innych osób: sprzętem w biurze, pożyczoną książką, powierzonym pod opiekę dobytkiem. Wielokrotnie możemy obserwować postawy cechujące brak szacunku do nie swoich rzeczy – nie moje, nie musze o to dbać. Być może wielu ludziom nie powierzono więcej z powodu ich niedbalstwa w stosunku do majątku innych? Skoro Pan mówi: Jeśli w zarządzie cudzym dobrem nie okazaliście się wierni, kto wam da wasze? (Łk 16,12).

 

Dlaczego pieniądze mają takie znaczenie? Choć w przysiędze małżeńskiej nie ma ani słowa o finansach, to jednak ślubując miłość, musimy mieć świadomość z czym ona się wiąże. Również z troską o byt. Jeśli zakładam rodzinę, tworze nowy dom, to zrobię wszystko, by ten dom utrzymać. Nie musi mieć 10 sypialni, nowoczesnego sprzętu czy najwyższej jakości wyposażenia, ale moim zadaniem jest zapewnienie rodzinie warunków do pracy, rozwoju, odpoczynku. Dzieci nie muszą biegać po lekcjach na kolejne zajęcia tenisa i hiszpańskiego, ale trzeba je wyżywić, by zdrowo rosły, ubrać, wyprawić do szkoły. Wszystkie te codzienne obowiązki wymagają nakładów finansowych, pomijając już drobne przyjemności, które mimo wszystko warto sobie zafundować w ramach relaksu czy rozwoju. Samą miłością, bliskością, wzajemnym szacunkiem i oddaniem podstawowych potrzeb funkcjonowania zaspokoić się nie da. Usłyszę pewnie od części czytelników, że po pierwsze, skoro Bóg daje dzieci, to da i na dzieci, a po drugie sam przecież powiedział: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? (Mt 6, 25-27). Nie wątpię w Boże słowa, sama często się do nich odwołując w głębokiej ufności Panu, ale ani ptaki, ani lilie nie zostały obdarzone rozumem i wolną wolą, dzięki którym mogłyby dokonywać wyboru. W przeciwieństwie do człowieka, który musi pogłówkować i trochę się postarać, zanim osiągnie to, czego mu potrzeba. Bo Boży plan ekonomiczny zakłada także ciężką pracę. Ptaki umarłyby z głodu, lilie poschłyby, gdyby nie Bóg. Tyle, że im daje rybę, a nam wędkę. Daje nam narzędzia, z których musimy nauczyć się korzystać. Wszystkie zasady życia zapisane są w Piśmie Świętym. Zasady zarządzania finansami też. Czy nie doświadczyliście mocy wdowiego grosza? Albo sytuacji, kiedy coraz więcej swojego bezinteresownie oddając, dwukrotnie więcej w zamian otrzymywaliście?

 

Najbardziej klarowne działanie Bożej ekonomii można zobaczyć na przykładzie długów. Co Biblia mówi na te temat? Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością (Rz 13,8a). Z Księgi Przysłów (22, 7) dowiadujemy się, że Ubogimi kieruje bogaty, sługą wierzyciela jest dłużnik. Dlaczego Bóg jest tak nieprzychylny zaciąganiu długów? Bo najzwyczajniej w świecie człowiek zadłużony pozbawia Go możliwości działania. A tym samym daje mu do zrozumienia, że będąc Panem wszystkiego we wszystkim, Bóg nie jest właścicielem jego pieniędzy. Wracamy do punktu wyjścia, a tymczasem Bóg oczekuje od nas tego, byśmy pozwolili mu działać, nawet w sytuacji kryzysowej. W zakonach żebraczych, gdy kończą się zapasy, mnisi wznoszą modlitwę o najpotrzebniejsze produkty. Ich świadectwa wskazują, że gdy nie ma mleka, trafi się gospodarz, który akurat ma nadmiar. Gdy brakuje chleba, do klasztornych bram zapuka ktoś, kto kupił więcej i postanowił się podzielić. Kto oglądał film Jasminum J.J. Kolskiego, ten pamięta znakomitą rolę Janusza Gajosa, który jako brat Zdrówko spisywał najpilniejsze potrzeby na kartce i zanosił do kaplicy, by przedstawić je Panu za wstawiennictwem św. Rocha. Ktoś mnie złapie za słówko i zacznie polemikę o sprzeczności tego akapitu z poprzednim… Otóż Pan Bóg działa wtedy, kiedy Jego interwencja jest konieczna, bo obiecał nam, że nas nie zostawi. Jeśli zaciągniemy dług, musimy go później oddać. Jak zatem zarządzać finansami zgodnie z Bożą ekonomią, kiedy posiadane dochody na dzień dobry musimy wydać na spłatę zadłużenia? Jeśli raz przeszkodzimy Bogu działać, zaczniemy się zapętlać, najczęściej kompletnie tego nie zauważając… Jego działanie zauważymy z pewnością, trzeba tylko dać Mu szansę. W końcu za [wielką] cenę zostaliśmy nabyci, jak pisze św. Paweł w Liście do Koryntian. Nie dajmy się zniewolić innym ludziom, nie dajmy prowadzić na postronku finansowych zobowiązań.

 

W kilkudziesięciu krajach, w których działa Crown Financial Ministries (w Polsce organizacja znana jako Edukacja Finansowa Crowna) prowadzone są kursy z zarządzania finansami pt. Biblia o finansach. Tego typu szkolenia prowadzi Howard Dayton, autor książki Twoje pieniądze się liczą, która to pozycja stała się inspiracją i źródłem informacji do tego materiału. Mam nadzieję, że artykuł stanie się inspiracją nie do oszczędzania, ale właściwie do częstszego sięgania po Pismo Święte, bo to naprawdę niezła lektura. Również z zakresu ekonomii.

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,988,boza-ekonomia.html

*********

“Osoba i czyn”… i ekonomia

Jacek Gniadek SVD

(fot. Jacek Gniadek SVD)

Po sześcioletnich pracach, w sierpniu 1993 r., św. Jan Paweł II (+2005) ogłosił światu encyklikę “Veritatis splendor”. Było to kilka miesięcy przed moim końcowym egzaminem z teologii moralnej w seminarium. Nie było jeszcze żadnego opracowania. Nie było mi do śmiechu. Zabrałem się do czytania. Doszedłem do końca drugiego rozdziału, w którym Papież opisuje istotę aktu moralnego. Zacząłem czytać wolniej…

 

Zapomniałem o tym, że czytam tekst encykliki na egzamin. Myślami byłem gdzie indziej. Od momentu ukazania się encykliki “Centesimus annus” (1991) zmagałem się z tematem wolnego rynku z teologicznego punku widzenia. W tym momencie wszystko zaczęło układać się w logiczną całość.

 

Ludwig von Mises (+1973), austriacki ekonomista i filozof, w swoim traktacie ekonomicznym “Ludzkie działanie” trafnie zauważa, że człowiek w działaniu kieruje się własną skalą wartości. Buduje ją w oparciu o cel, który dowolnie wybiera i który staje się jego punktem odniesienia w działaniu. Każdy człowiek działa celowo. Ta celowości według austriackiego ekonomisty wynika z warunków wstępnych ludzkiego działania. Człowiek działający, pragnie zastąpić mniej zadowalający stan rzeczy bardziej zadowalającym. Oto cała tajemnica ludzkiego działania.

 

Nikt nie ma prawa nikomu narzucać celu. Nikt nie ma prawa decydować o szczęściu drugiego człowieka. Nie czyni tego również Bóg, który nikogo nie zbawia na siłę.

 

Papież w encyklice naucza, że stanowisko zgodnie z którym to sam człowiek wyznacza sobie cele swojego działania i jednocześnie sam określa, co jest dla niego dobre a co złe, jest sprzeczne z nauczaniem Kościoła. Czy oznacza to, że propozycja Misesa oznacza budowanie moralności autonomicznej? Może tak być, ale nie musi. Ekonomia jako nauka jest wolna od wartościowania i austriacki ekonomista był wierny tej zasadzie.

 

Cele ludzkiego działania są subiektywne i dlatego każdy człowiek musi je sobie sam wyznaczyć. Nie ma to jednak nic wspólnego z relatywizmem moralnym, gdyż każdy człowiek sam musi odkryć Boga jako cel swojego życia. I o tym mówi św. Jan Paweł II w “Blasku Prawdy”. Życie moralne polega na wolnym i świadomym podporządkowaniu ludzkich czynów Bogu. O moralnej jakości czynów stanowi relacja między wolnością człowieka i prawdziwym dobrem. Tym Dobrem najwyższym jest sam Bóg. O tym samym  jeszcze jako filozof Karol Wojtyła pisał w “Osoba i czyn”. Punktem odniesienia dla człowieka w jego działaniu jest nie tyko jego ludzkie “ja”, ale również jego stosunek do prawdy.

 

Wychodzi na to, że św. Jan Paweł II i Mises mówią o człowieku w działaniu w podobny sposób. Używają innego języka, ale jest to w pełni zrozumiałe, gdyż jeden robi to jako teolog, a drugi jako ekonomista. Papież mówi o osobie i jej czynach, a Mises o jednostce i jej działaniach w sferze ekonomicznej. Różne słowa, ale pod nimi kryje się taka sama treść, która ludzkie działanie definiuje jako wolne, rozumne i transcendentne. Tak dzisiaj osobę opisuje współczesna teologia. To o wiele więcej niż klasyczna definicja Boecjusza (+ między 524 a 526), rzymskiego filozofa i chrześcijańskiego teologa, autora traktatu “W jaki sposób Trójca jest jednym Bogiem, a nie trzema bogami?”

 

Podkreślona zostaje celowość ludzkiego działania i jej dynamika. Człowiek może sam stworzyć subiektywną prawdę, ale wtedy zamknie się we własnym świecie. Ale może również w swojej wolności przyjąć prawdę obiektywną, która nie jest wymysłem jego wyobraźni, wyjść ze swojego świata i dążyć do niej. Tak postępuje chrześcijanin. Wybiera Chrystusa, który jest Prawdą (por. J 14,6). I na takie działanie człowiekowi pozwala również Mises. To dlatego opowiada się za leseferyzmem (fr. laissez-faire, pozwólcie działać), czyli systemem ekonomicznym, w którym zwykłemu człowiekowi pozwala się wybierać.

 

Produkcja dóbr nie jest celem samym w sobie. Jest raczej produktem ubocznym ludzkiej wolności. Człowiek potrzebuje rzeczy materialnych, aby zrealizować swoje cele. Mises wykazał, że leseferyzm przewyższa pozostałe systemy ekonomiczne nie tylko pod względem produkcji i dystrybucji materialnych dóbr, ale przede wszystkim dlatego, że daje działającemu człowiekowi satysfakcję z osiągnięcia celów jakie wolna osoba stawia przed sobą i nie ma na myśli tylko tych ziemskich.

 

Pojęcia, skali wartości u Misesa nie można utożsamiać z hierarchią potrzeb amerykańskiego psychologa Abrahama Maslowa (+1970). Jest oczywiście pewna sekwencja potrzeb od najbardziej podstawowych do potrzeb wyższego rzędu. Wynika ona z funkcji życiowych. Wspominał o tym już św. Tomasz z Akwinu, który twierdził, że niedostatek materialnych warunków wiąże się z niebezpieczeństwem oderwania człowieka od jego właściwego powołania i sprowadzenia go do istoty czysto biologicznej. Ale jak trafnie zauważa Mises, nie ma w wolnej ekonomii  sztywnego podziału na dobra konsumpcyjne i kapitałowe. Podział ten zależy zawsze od sytuacji działającego człowieka. Czasami dobra konsumpcyjne mogą być dla kogoś dobrami kapitałowymi. Pojęcie kapitału nie istnieje więc poza umysłem planujących ludzi. Jest ono pojęciem kalkulacji ekonomicznej i najważniejszym narzędziem intelektualnym, działań podejmowanych w gospodarce rynkowej.

 

Na jednej półce w mojej biblioteczce stoją dzisiaj obok siebie dwie książki: “Osoba i czyn” i “Ludzkie działanie”. Dwa dzieła, które wzajemnie się uzupełniają i tworzą całość. Ich autorzy nigdy nie spotkali się za życia. Czy mają szansę teraz? Jeden “świeżo upieczony” święty, a drugi za życia na ziemi niepraktykujący Żyd…

 

Ks. Jacek Gniadek SVD – misjonarz ze Zgromadzenia Słowa Bożego, doktor teologii moralnej, obecnie ewangelizuje w Zambii. Publikuje na stronie www.jacekgniadek.com

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,1616,osoba-i-czyn-i-ekonomia.html

*******

Krzysztof Osuch SJ pisze:

17 marca 2014 o 11:29

Zostałem zachęcony do upowszechniania – głównie wśród lekarzy i studentów medycyny – APELU Pani Dr Wandy Półtawskiej. Tytuł: DEKLARACJA WIARY

Lekarzy katolickich i studentów medycyny w przedmiocie płciowości i płodności ludzkiej
LINKI:
http://www.deklaracja-wiary.pl/
lub: http://www.deklaracja-sumienia.pl/

To tak w duchu … wielkoduszności.

O autorze: Judyta