Słowo Boże na dziś – 24 lutego 2015 r. – 6 dzień Wielkiego Postu

Myśl dnia

Tylko życie poświęcone innym warte jest przeżycia.

Albert Einstein

WTOREK I TYGODNIA WIELKIEGO POSTU

PIERWSZE CZYTANIE  (Iz 55,10-11)

Skuteczność słowa Bożego

Czytanie z Księgi proroka Izajasza.

To mówi Pan Bóg:
„Podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb]’dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich: nie wraca do Mnie bezowocnie, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 34,4-5.6-7.16-17.18-19)

Refren: Bóg sprawiedliwych uwolnił z ucisków.

Wysławiajcie ze mną Pana, *
wspólnie wywyższajmy Jego imię.
Szukałem pomocy u Pana, a On mnie wysłuchał *
i wyzwolił od wszelkiej trwogi.

Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością, *
oblicza wasze nie zapłoną wstydem.
Oto wołał biedak i Pan go usłyszał, *
i uwolnił od wszelkiego ucisku.

Oczy Pana zwrócone na sprawiedliwych, *
uszy Jego otwarte na ich wołanie.
Pan zwraca swe oblicze przeciw zło czyniącym, *
By pamięć o nich wymazać z ziemi

Pan słyszy wołających o pomoc *
i ratuje ich od wszelkiej udręki.
Pan jest blisko ludzi skruszonych w sercu, *
ocala upadłych na duchu.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Mt 4,4b)

Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.

Nie samym chlebem żyje człowiek,
lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych.

Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.

EWANGELIA  (Mt 6,7-15)

Jezus uczy, jak się modlić

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich. Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie.
Wy zatem tak się módlcie:
Ojcze nasz, któryś jest w niebie: święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zbaw ode złego.
Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień”.
Oto słowo Pańskie.
***************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

Nie o słowa i gesty tu chodzi

Pokusa wielomówstwa na modlitwie to zagrożenie nie tylko dla nas, ludzi współczesnych. Już Jezus ostrzegał przed nią swoich uczniów. Dlaczego tak trudno nam uwierzyć, że nie poprzez ilość wypowiadanych słów będziemy przez Boga wysłuchani, ale poprzez relację, w jaką z Nim wejdziemy? Syn Boży zachęca uczniów, aby do Boga zwracali się jak do Ojca. Relacja ojca do dziecka i dziecka do ojca, gdy jest właściwie rozumiana i przeżywana, jest jedną z podstawowych i najpiękniejszych, jakie możemy doświadczyć w naszym życiu. Bóg pragnie, abyśmy traktowali Go z miłością i chce nam swoją miłością odpowiedzieć. Nie koncentrujmy się zatem na ilości słów i gestów, ale budujmy z Bogiem relację opartą na miłości.

Jezu, Ty pragniesz, abyśmy nazywali Boga naszym Ojcem. Dla wielu z nas bywa to trudne. Uzdrów nasze serca, abyśmy pokonali w sobie to, co nam nie pozwala tak na Boga patrzeć.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”

Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*********
Bł. Matka Teresa z Kalkuty (1910-1997), założycielka Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Miłości
No Greater Love

Modlitwa dzieci Bożych

Aby modlitwa była skuteczna, powinna wychodzić z serca i móc dotknąć serca Bożego. Zobacz, jak Jezus nauczył apostołów modlitwy. Za każdym razem, kiedy modlisz się modlitwą „Ojcze nasz” wierzę, że Bóg spogląda na swoje dłonie, gdzie nas wyrył: „Oto wyryłem cię na obu dłoniach” (Iz 49,16). Kontempluje swoje dłonie i widzi tam nas, wtulonych. Jakim cudem jest czułość Boga!

Módlmy się, recytujmy „Ojcze nasz”. Żyjmy tą modlitwą, a staniemy się świętymi. Wszystko w niej jest: Bóg, ja sam, bliźni. Jeśli przebaczam, to mogę stać się święty, mogę się modlić. Wszystko pochodzi z pokornego serca. Z takim sercem będziemy potrafili kochać Boga, siebie samych i bliźniego (Mt 22,37nn). To nie jest skomplikowana modlitwa, a jednak my tak bardzo komplikujemy nasze życie i obciążamy je. Liczy się tylko jedno: być pokornym i modlić się. Im więcej się modlicie, tym lepsza staje się wasza modlitwa.

Dziecko nie ma problemów z wyrażaniem swojej prostodusznej inteligencji w prostych, lecz wymownych słowych. Czy Jezus nie dał do zrozumienia Nikodemowi, że trzeba stać się jak małe dziecko? (J 3,3) Jeśli modlimy się według Ewangelii, pozwalamy Chrystusowi wzrastać w nas. Módl się zatem z miłością, na sposób dzieci, z żarliwym pragnieniem kochania i uczynienia kochanym tego, który nim nie jest.

***********

Kilka słów o Słowie 24 II 2015

Michał Legan

Michał Legan
http://youtu.be/oV_-HfvqdQ8
*********

90 sekund z Ewangelią – Mt 6, 7-15

Rozważanie do dzisiejszej Ewangelii przygotował o. Waldemar P. Los SJ, jezuita, dyrektor projektu MAGIS 2016 www.magis2016.org.

 

*********

#Ewangelia: Fundament każdej modlitwy

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)
Jezus powiedział do swoich uczniów: “Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich. Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie.       

Wy zatem tak się módlcie:

Ojcze nasz, któryś jest w niebie:

święć się imię Twoje,

przyjdź królestwo Twoje,

bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi.

Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj;

i odpuść nam nasze winy,

jako i my odpuszczamy naszym winowajcom;

i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie,

ale nas zbaw ode złego.

       

Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień”. (Mt 6, 7-15)

 

Rozważanie do Ewangelii

Połowa próśb zawartych w modlitwie “Ojcze nasz” mówi o pragnieniu, by wszystko na tym świecie było poddane Bogu. To oznacza, że kiedy się modlimy, to powinniśmy przede wszystkim tego właśnie pragnąć. A jak jest w rzeczywistości? Czy zawsze przystępujemy do modlitwy po to, aby poddać się Bogu? Często pewnie raczej po to, by Boga poddać sobie, bo prosimy tylko o to, aby nam w czymś pomógł. Bóg chętnie pomaga, ale gdyby zawsze tylko pomagał, to byłby nam poddany i zrezygnowałby ze swojej roli Stwórcy i Pana tego świata.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2348,ewangelia-fundament-kazdej-modlitwy.html

*******

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 6, 7-15

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. ‘J” / flickr.com / CC BY-NC 2.0)

Módlmy się każdego dnia…

 

Modlitwa
Jezus powiedział do swoich uczniów: Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie.

 

Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, który jesteś w niebie, niech się święci imię Twoje! Niech przyjdzie królestwo Twoje; niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak i w niebie. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego!

 

Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień.

 

Opowiadanie pt. “Potrzeba uczy modlitwy”
“Potrzeba uczy modlitwy” – nie oznacza, że Bóg dopiero wtedy musi się pojawić, kiedy już sami chwytając się za włosy nie możemy wyciągnąć się z bagna. Czy modlitwa nie jest wtedy płaszczykiem, którym osłaniamy nasze słabości, naszą bezsilność?

 

Znamy te oskarżenia, słyszeliśmy je już często, może nawet sami je wypowiadaliśmy: modlitwa jako projekcja ukrytych tęsknot i nieosiągalnych życzeń. Modlitwa jako łudzenie samych siebie dla tych, którzy nie umieją sobie poradzić. Modlitwa jako ucieczka dla własnego lenistwa.

 

Właśnie ten ostatni zarzut wyraził bardzo wyraźnie w literackiej formie niemiecki dramaturg Bertolt Brecht (1898-1956) w swojej sztuce “Matka Courage i jej dzieci”.

 

Jedna z ostatnich scen pokazuje, jak podczas trzydziestoletniej wojny wojska cesarskie posuwają się nocą w kierunku ewangelickiego miasta Halle. Strażnika pozbawiają życia.

 

Mieszkająca na przedmieściu rodzina wieśniacza, u której spędza noc Matka Courage ze swoją niemą córką Katarzyną, uznaje, że nic innego jej nie pozostaje jak modlić się, aby ocalić miasto od zagłady.

 

“Módl się biedne stworzenie, módl się!” – mówi wieśniaczka do Katarzyny. “Nie możemy nic poradzić przeciw tej krwawej rzezi. Mówić wprawdzie nie umiesz, ale modlić się przecież możesz. On cię usłyszy, chociaż cię nikt nie słyszy.” Katarzyna jednak, nie zauważona przez nikogo, wchodzi na dach domu, rozpaczliwie bije _ w bęben i w ten sposób budzi uśpione miasto. Miasto jest uratowane. Katarzynę zabijają żołnierze.

 

Ten literacki tekst jest krytyką fałszywego pojmowania Boga i modlitwy, co kończy się zrzuceniem na Boga własnej odpowiedzialności i propozycją, jak On powinien urzeczywistniać nasze dobre pomysły.

 

Refleksja
Modlitwa nie jest potrzebna Bogu, ale przede wszystkim nam. Im bardziej jest systematyczna, tym bardziej pomaga w codziennym odkrywaniu Boga w naszym życiu. Modlitwa to chwila samotności, ale też i doświadczenia obecności Kogoś. Sam Bóg daje nam się w ciszy wypełnionej swoim głosem…

 

Jezus sam odchodził na pustynne “miejsca ciszy”, aby tam spotkać się z Ojcem, który w tym spotkaniu dawał mu siły, aby przemienić to ludzkie myślenie, na Boże, które jest nieprzeniknioną tajemnicą. Jezus wie, że bez tego spotkania nie można być człowiekiem przepełnionym Bożą miłością…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego potrzebna jest nam modlitwa?
2. Do czego potrzebna jest nam samotność?
3. Jak poznać człowieka przepełnionego Bożą obecnością?

 

I tak na koniec…
“Niech nasza droga będzie wspólna. Niech nasza modlitwa będzie pokorna. Niech nasza miłość będzie potężna. Niech nasza nadzieja będzie większa od wszystkiego, co się tej nadziei może sprzeciwiać” (Jan Paweł II)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,173,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-6-7-15.html

*******

Komentarz liturgiczny

Jezus uczy jak się modlić
(Mt 6, 7-15
)

Esencja modlitwy jest zawarta w „Ojcze nasz”: aby Bogu była chwała i abyśmy tu przeżyli dla Jego Królestwa. Nie da się żyć bez przebaczenia i o to się modlimy. Nie musimy wiele gadać tylko wyciągnąć rękę.
Zachowaj mnie, Panie, od złego w myślach, zamiarach i czynach. Daj mi Ducha Świętego, by mnie ostrzegł. Pan jest blisko ludzi skruszonych w sercu – o tym mam pamiętać.

Asja Kozak
asja@amu.edu.pl
http://www.katolik.pl/modlitwa,888.html

Refleksja katolika

Biblia pyta:

Któż postawi straż na moich ustach i położy na wargach pieczęć przemyślną, abym nie upadł przez nie, aby nie zgubił mnie mój język?
Syr 23,25

***

KSIĘGA IV, GORĄCA ZACHĘTA DO KOMUNII ŚWIĘTEJ
Rozdział X, O TYM, ŻE NIE NALEŻY OPUSZCZAĆ KOMUNII ŚWIĘTEJ Z BŁAHEGO POWODU

5. Jakże małą jest miłość, jak słaba wiara tych, co tak łatwo odsuwają Komunię świętą. A jak szczęśliwy i bliski Bogu, kto tak żyje i tak strzeże czystości sumienia, że codziennie gotów byłby do przyjęcia Komunii, codziennie by jej pragnął, gdyby to było możliwe i gdyby to nie zwróciło na niego uwagi!

Jeśliby ktoś wstrzymywał się od Komunii przez pokorę albo z uzasadnionej przyczyny, byłoby to uszanowanie godne pochwały. Ale jeśli tylko wkradnie się do serca zobojętnienie, trzeba siebie pobudzać i robić, co można, a Pan spotęguje twoje pragnienie ze względu na dobrą wolę, bo na nią patrzy przede wszystkim.

6.  Gdy zaś zachodzi istotna przeszkoda, trzeba mieć dobrą wolę i gorącą tęsknotę do Komunii, a wtedy nie będzie nam odmówiony owoc Sakramentu. Każdy bowiem prawdziwie pobożny człowiek może codziennie i co godzina bez przeszkód przystępować do duchowej uzdrawiającej Komunii z Chrystusem. Natomiast w dni określone i w oznaczonym czasie powinien z głęboką czcią przyjmować w Sakramencie Ciało Zbawiciela, a więcej wówczas dbać o cześć i chwałę Bożą niż o swoje zadowolenie.

Bo ilekroć człowiek jednoczy się mistycznie z Chrystusem i doznaje niewidzialnego pokrzepienia, tylekroć pobożnie rozważa tajemnicę wcielenia Chrystusa i Jego męki i rozpłomienia się miłością ku Niemu.

7. Kto przygotowuje się tylko wtedy, gdy nadchodzi jakieś święto albo kiedy dyktuje zwyczaj, zawsze będzie niegotowy. Błogosławiony, kto ofiarowuje się Panu na ofiarę na ofiarę całopalną zawsze, ilekroć odprawia nabożeństwo lub przyjmuje Komunię.

W odprawianiu Mszy świętej nie bądź zbyt powolny ani też nie śpiesz się zanadto, ale zachowaj miarę ogólnego zwyczaju otoczenia, w którym żyjesz. Nie powinieneś przysparzać ludziom znużenia i nudy, ale pilnować wspólnego sposobu ustanowionego przez starszych, i raczej staraj się służyć z pożytkiem drugim niż ulegać własnej pobożności i swoim osobistym uczuciom.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

***

ATOM

“Świat widzialny jest atom!” Prawda, astronomie,
Za cóż ty chcesz żyć cały tylko w tym atomie?…
Adam Mickiewicz

***

Nigdy nie dyskutuj z policjantami i zwracaj się do nich z szacunkiem.
H. Jackson Brown, Jr. ‘Mały poradnik życia’

Refleksja maryjna

Wizerunki Maryi Dziewicy

Wizerunki Maryi Dziewicy mają zaszczytne miejsce w świątyniach i domach. Maryja bywa na nich przedstawiana jako tron Boży, niosący Pana i podający Go ludziom (Theotókos) lub jako droga, która wiedzie do Chrystusa i ukazuje Go (Odigitria), lub jako modląca się Orędowniczka i znak obecności Bożej na drodze wiernych aż do dnia Pańskiego (Deisis), lub jako Opiekunka okrywająca ludy swym płaszczem (Pokrov), lub to jako miłosierna i najczulsza Dziewica (Eleousa). Zwykle bywa przedstawiana wraz z Synem – Dzieciątkiem Jezus na ramionach: właśnie to odniesienie do Syna wysławia Matkę. Czasem obejmuje Go z czułością (Glykofilousa), kiedy indziej hieratyczna zdaje się być pogrążona w kontemplacji Tego, który jest Panem dziejów (por. Ap 5, 9-14).

Jeszcze dziś są czczone pod różnymi tytułami obrazy na terenie Ukrainy, Białorusi i Rosji. Świadczą one o wierze i duchu modlitwy tego ludu, który pamięta o obecności i opiece Matki Bożej. Najświętsza Panna jaśnieje na tych obrazach jako zwierciadło Bożego piękna, mieszkanie odwiecznej Mądrości, osoba modląca się, wzór kontemplacji, ikona chwały. Ta, która od zarania swego życia ziemskiego, mając wiedzę duchową niedostępną dla ludzkiego umysłu, przez wiarę osiągnęła najwyższy stopień poznania.

RM 33


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

 

**************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
24 LUTEGO
******************

Patron Dnia

św. Etelbert
król Kentu

Św. Etelbert był potomkiem Hengista, legendarnego założyciela pokolenia Jutów z Kentu. Został królem w roku 560 i rozszerzył swoje panowanie na całą Brytanię. Ożenił się z chrześcijańską księżniczką Bertą, córką merowińskiego króla Chariberta. Wtedy to po raz pierwszy wprowadzono w Anglii chrześcijaństwo. Kiedy św. Augustyn z Centerbury przybył na misję do Brytanii w roku 597 – został życzliwie przyjęty przez Etelberta, który pobudzony przykładem małżonki i świętego misjonarza nawrócił się i został ochrzczony w Zielone Święta. W następnych latach popierał krzewienie chrześcijaństwa w swoim królestwie, nieustannie troszcząc się o dobro swojego ludu. Za jego rządów powstał kodeks praw, który przez długie wieki cieszył się uznaniem w Brytanii. Św. Etelbert zniósł kult bożków, a ich świątynie zamienił na kościoły lub zamknął. Przyczynił się również do nawrócenia Seberta, władcy plemion saksońskich i Redwala, władcy Anglów. Umarł w roku 616 po przeszło półwiecznym panowaniu.

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html
Święty Etelbert, król
Święty Augustyn z Canterbury chrzci św. Etelberta

Etelbert I rozpoczął panowanie w Anglii jako ośmioletnie dziecko po śmierci ojca (560). W rządach wyręczała go początkowo przyboczna rada królewska. Długoletnie, bo trwające 50 lat przez rządy Etelberta, były dla Anglii wprost opatrznościowe. Nie tylko bowiem roztropnie rządził własnym małym królestwem, ale przyczynił się do zjednoczenia prawie wszystkich królestw Anglii, dotąd ze sobą skłóconych i będących w stanie nieustannej wojny. Udało mu się utworzyć coś w rodzaju konfederacji, unii królów angielskich.
Był poganinem przez pierwszych 36 lat życia. Około 588 udał się do Paryża, gdzie za małżonkę pojął Bertę – córkę króla Merowingów frankońskich, Chariberta. Postawiono wszak warunek, że Etelbert zostawi całkowitą swobodę Bercie i jej kapelanowi, Letardowi, biskupowi z Senlis. Pobożna królowa tak wpłynęła na męża, że zgodził się nawiązać kontakt z Rzymem. Co więcej, nakłonił papieża św. Grzegorza I Wielkiego, aby ten przysłał misjonarzy do jego królestwa w Anglii. Na czele wyprawy stanął św. Augustyn z Canterbury. Przywiódł on ze sobą 40 mnichów-kapłanów benedyktyńskich. Przybyli oni do Kentu w samą Wielkanoc 597 roku. Król wyszedł św. Augustynowi i jego misjonarzom na spotkanie i zezwolił im swobodnie głosić nową wiarę.
Sam też po kilku latach przyjął chrzest. Zachował się list św. Grzegorza do Etelberta i jego małżonki, w którym papież czyni wyrzut, że król tak późno zdecydował się na przyjęcie wiary. Etelbert jednak wolał tak ważny krok uczynić po poważnym namyśle i dokładnym zapoznaniu się z całokształtem wiary i moralności chrześcijańskiej. Był zresztą pierwszym władcą Anglii, który się na to zdobył. Z czasem i inni królowie poszli w jego ślady. Wśród nich niedługo wprowadził do siebie katolickich misjonarzy siostrzeniec Etelberta, Sebert, król Sussexu, który też przyjął chrzest. Córka Etelberta, św. Etelburda, wydana za króla Northumbrii (środkowowschodnia część Anglii), pozyskała go również dla Kościoła katolickiego.
Etelbert ze wszystkich sił dopomagał misjonarzom w szerzeniu wiary. Dzięki jego pomocy i hojności wystawiono świątynie, zamienione niebawem na katedry: w Canterbury, Londynie i Rochester. Kiedy zaś utworzona została metropolia w Canterbury, przydzielono do niej biskupstwa w Rochester, w Londynie i w innych miastach, które król szczodrze uposażył.
Etelbert nie tylko poszerzył granice swojego królestwa i zabezpieczył je od napaści wrogów, ale wyróżniał się jako doskonały administrator i prawodawca. Do naszych czasów zachował się szczęśliwie zbiór praw, które wydał. Zdradzają one pokrewieństwo z prawem salickim, skodyfikowanym przez króla Francji, Chlodwika. Świadczy to o żywym kontakcie, jaki wówczas panował między Galią a Anglią.
Po około 64 latach życia i 56 latach rządów Etelbert zmarł 24 lutego 616 roku. Jego śmiertelne szczątki złożono w kościele świętych Piotra i Pawła w Canterbury przy jego małżonce, Bercie.

 http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-24b.php3

Św. Etelbert z Kentu

.
Święty król i wyznawca (ok. 552 – 616).

Znany również pod imieniem: Ethelbert, Aibert, Edilbertus, Ethelber, Aedilberct, Aethelbert.

Kościół p.w. św. Edmunda we Fritton, Norfolk

Był synem Eormenryka i prawnukiem legendarnego Hengista – pierwszego króla Kentu. Osiadł na tronie w roku 560. Około roku 588 wziął ślub z pobożną i bogobojną księżniczką Bertą, wnuczką Klodwiga i św. Klotyldy, a córką władcy Paryża – Childeberta. Dzięki związaniu się z Merowingami wzmocnił swoją polityczną pozycję i stał się jednym z najważniejszych władców Brytanii. Childebert postawił dwa warunki, pod jakimi oddał rękę córki Etelbertowi, mianowicie razem z Bertą miał przybyć do Kentu jej kapelan święty biskup Liudhard z Senlis, a Etelbert zobowiązał się, że nie będzie przeszkadzał w praktykowaniu wiary katolickiej. Król spełnił warunki i oddał biskupowi kościół p.w. św. Marcina, zbudowany jeszcze za czasów rzymskich.

Kościół p.w. św. Etelberta w Berkshire

Święty papież Grzegorz Wielki postanowił wysłać misjonarzy do pogańskich Anglów i wiosną 597 roku św. Augustyn wraz ze św. Wawrzyńcem i innymi dotarł do wybrzeży Kentu. Etelbert przyjął ich bardzo życzliwie, podarował im kilka kościołów i pozwolił na wznoszenie nowych.

W 598 roku papież pisał z radością do patriarchy aleksandryjskiego Eulogiusza o powodzeniu misji św. Augustyna, zdając mu relację o przyjęciu chrztu przez ponad 10.000 pogan, a żarliwość , pobożność i zapał w nawracaniu Berty przyrównał do cnót św. Heleny.

Sam Etelbert przyjął chrzest w Zielone Świątki 601 roku z rąk św. Augustyna, a papież napisał do niego list, radując się tym ważnym wydarzeniem. Król Kentu przez ostatnie dwadzieścia lat swojego życia pragnął najbardziej doskonałej jedności z Chrystusem, poświęcając temu pragnieniu wiele modlitw, postów i umartwień. Obdarzył swoich poddanych wolnością religijną, ponieważ wierzył, że gdy tylko poznają naukę Chrystusa sami zapragną głębokiego nawrócenia.

Katedra w Canterbury

Ufundował wiele kościołów i klasztorów, między innymi klasztor pod wezwaniem św. Piotra i św. Pawła oraz katedrę św. Andrzeja w Rochester. Doprowadził do nawrócenia swojego siostrzeńca Seberta (Saberta) z Essexu i Redwalda ze wschodniej Anglii.

Zmarł 24 lutego 616 roku, został pochowany obok Berty (zm. 613) w kaplicy bocznej kościoła p.w. św. Marcina, później został przeniesiony w okolice głównego ołtarza.

Ikonografia:
Przedstawiany w stroju królewskim, czasami z katedrą. Jego atrybutami są: korona, księga.

http://martyrologium.blogspot.com/2010/02/sw-etelbert-z-kentu.html
********
Święty Marek Marconi, zakonnik
Święty Marek Marconi
Marek urodził się w Mantui lub w pobliskim Borgoforto w 1480 r. Wcześnie zetknął się z życiem pustelniczym, które w pobliżu jego rodzinnych stron wiedli dwaj hieronimici. Pociągnięty ich przykładem, w wieku zaledwie 16 lat, wstąpił do klasztoru pod wezwaniem św. Mateusza w Migliarino. Prawdopodobnie z czasem przyjął święcenia kapłańskie. Zasłynął z życia pobożnego i daru prorokowania.
Zmarł mając zaledwie 30 lat, 24 lutego 1510 r. w Mantui. Jego grób wkrótce stał się celem wielu pielgrzymek. Przez wieki czczono go jako błogosławionego, ale nie przeprowadzono formalnych starań o beatyfikację. Te podjął m.in. Józef Sarto jako biskup Mantui. On też, już jako papież Pius X, zatwierdził kult Marka Marconiego w 1906 r.
**********
Św. Maciej Apostoł – święto przeniesione na 14 maja

Maciej

Maciej imieniny obchodzi: 30 stycznia, 24 lutego, 25 lutego, 14 maja, 27 maja, 16 lipca, 22 lipca oraz 11 listopada

Jest to jedno z bardziej popularnych imion męskich w Polsce od czasów średniowiecznych. Poświadczone jest od r. 1293 w postaciach: Maciej, Maciek, Matyjasz, Matysz, Maciejaszek, Maciejek, Maciejko, Maćko, Maćk, Matwiej, Macisz, Maciasz, Macioszka, Matusz. Bywa też identyfikowane z Mateuszem (zwłaszcza w formach skróconych). Szczególnie często pojawia się to imię w literaturze rybałtowskiej i pastorałkach. W Polsce z imieniem tym łączy się przysłowie: -święty Maciej zimę traci albo ją bogaci-. Od imienia Maciej pochodzą nazwiska: Maćko, Maćkowiak, Maciejewicz, Mackiewicz, Maciejowski, Maciejewski, Maćkowski, Maciesza, Mach, Machnik, Machowski, Matyasz, Maciejasz, Matyanek, Matyaszek, Matysek, Matejko, a także nazwa miejscowa Maciejowice.

Odpowiedniki obcojęz.: łac. Matthias, ang., fr., niem. Matthias, ros. Matejasz, Matjusz, wł. Mattia.

Święci, którzy nosili to imię, nie są liczni. W wykazach spotykamy zaledwie pięć postaci. Trzy z nich to męczennicy czasów nowszych, o których mówiliśmy już (zob. Karol Lwanga i tow.) lub kilka słów powiemy jeszcze w omówieniach zbiorowych. Tu pozostają do omówienia dwie postacie.

Święty Maciej ApostołMaciej, apostoł. Po raz pierwszy i ostatni pojawia się w Dziejach Apostolskich (1, 15-26) w chwili, gdy apostołowie, zebrani po wniebowstąpieniu Pańskim w wieczerniku, postanawiają dopełnić liczbę Dwunastu i na miejsce samobójcy Judasza obrać kogoś, kto od początku był z Panem i kto dzięki temu mógłby stać się świadkiem zmartwychwstania. Kandydatów było dwóch: Józef Barsabas, zwany także Justus, oraz Maciej. Los padł na tego ostatniego – stało się to przysłowiem – a tak wszedł on do grona apostołów. Nie wiemy, gdzie pracował, gdzie i w jaki sposób umarł. Euzebiusz pisze, że Maciej był jednym z siedemdziesięciu uczniów Zbawiciela (por. Łk 10, 1) i wspomina o przypisywanym mu apokryfie. Wolno ponadto przypuszczać za Klemensem Aleksandryjskim, że Maciej zmarł śmiercią naturalną. Natomiast wiadomości pochodzące z takich źródeł, jak Ewangelia Macieja (apostołowanie w Etiopii, ocalenie z rąk ludożerców przez św. Andrzeja, śmierć podobna do śmierci Jakuba, brata Pańskiego itd.) – na wiarę nie zasługują. I podobnie jak o apostolskiej działalności i rodzaju śmierci trudno cokolwiek pewnego powiedzieć, tak również nie sposób odkryć linii wytyczającej dzieje średniowiecznego kultu apostoła. Powiedzmy tu krótko, że posiadaniem grobu Macieja szczyciły się kościoły Rzymu (Matki Boskiej Większej), Padwy i Trewiru. Ten ostatni był chyba ośrodkiem najbardziej intensywnego kultu; w Nadrenii wkroczył on w dziedzinę folkloru. Rozmaite były w końcu terminy, w których czczono pamięć Macieja: 4 marca (Koptowie), 9 sierpnia (Grecy i Syryjczycy), 24 lub 25 lutego (Zachód). Ten ostatni termin ustalił się dopiero w w. XI. Ponieważ często koliduje on z wymogami liturgii wielkopostnej, w ostatnim kalendarzu rzymskim wspomnienie Macieja przeniesiono na dzień 14 maja.

Maciej, biskup Jerozolimy. Euzebiusz w swej Historii kościelnej (IV, 5, 3) wylicza piętnaście sukcesji biskupich na stolicy jerozolimskiej: -Byli to podobno wszyscy rodowici Żydzi… Cały zresztą Kościół jerozolimski składał się wówczas (aż do zburzenia miasta) z Żydów wierzących-. Na ósmym miejscu tej listy widnieje właśnie Maciej, ale historyk nic nam ponadto nie mówi. Na Wschodzie go nie czczono. Dopiero Adon wpisał go do swego łacińskiego martyrologium pod dniem 30 stycznia. Baroniusz poszedł za Adonem, ale usiłując dokładniej określić czas, w którym Maciej zmarł, dodał, że stało się to za panowania Hadriana.

http://www.deon.pl/imieniny/imie,1916,maciej.html
Modlitwa do Patrona
O święty Macieju, udziel nam światła i rady w wątpliwościach, siły i męstwa w pokusach i przeciwnościach. Kieruj naszymi krokami, zapalaj nas do miłości Boga i bliźniego.
Racz u Boga wyjednać nam łaski, abyśmy za Twym przykładem wiernie mu służyli na wieki wieków.
********
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Trewirze – św. Modesta. Widnieje w katalogu tamtejszych biskupów. Cokolwiek, piszą bollandyści, dodalibyśmy do tej wiarygodnej noty, byłoby czystą hipotezą. Zwykły to los wielu postaci, znanych dzięki starym zapisom z samego tylko imienia.

oraz:

bł. Awartana, mnicha (+ 1380); św. Jana “Żniwiarza”, mnicha (+ 1130); bł. Józefy Naval Girbes (+ 1893); świętych męczenników Montana, Lucjusza, Juliana, Wiktoryka i Flawiana (+ ok. 255); św. Pretekstata, biskupa i męczennika (+ 586); św. Sergiusza z Cezarei, męczennika (+ ok. 304)

**************************************************************************************************************************************
REKOLEKCJE
***************
JEZUICI
Modlitwa w drodze (logo)

Modlitwa w drodze (logo)
MODLITWA W DRODZE

#MwD: Zaproszenie do modlitwy serca

Modlitwa w Drodze

Przemysław Mąka SJ

Dzień powszedni

Mt 6, 7-15 Ściągnij plik MP3 (ikonka) ściągnij plik MP3

Wyobraź sobie, gdziekolwiek się teraz znajdujesz, w drodze czy w domu, że stoi przy tobie Jezus. Wczuj się w Jego obecność przy tobie.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 6, 7-15
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich. Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie. Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, któryś jest w niebie: święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zbaw ode złego. Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień».

Jedną z najważniejszych lekcji, jaką udziela uczniom Chrystus, jest lekcja modlitwy. Rozpoczyna On ją od krytyki pewnej postawy, którą nazywa „gadulstwem pogan”. Przypomnij sobie proroków Baala, przeciwko którym wystąpił Eliasz, jak długimi godzinami wołali do swojego bóstwa, wprowadzali się w trans, nacinali swoje ciała… i nic. Puste serce i lęk, że bóstwo nie spełni ich prośby, powodują mnożenie zewnętrznych form, które jednak nie przynoszą żadnego skutku. Jak wygląda twoja modlitwa?

W modlitwie liczy się postawa serca. Jego zaangażowanie i ufność, że słowa, które wypowiadam, są skierowane do konkretnej, bliskiej, obecnej przy mnie osoby. Zobacz, jak modlił się Jezus. To również były nieraz długie godziny. Pomyśl, co było wyjątkowego w Jego modlitewnej postawie.?

Wsłuchując się ponownie w dzisiejsze słowo, stań obok Jezusa, zobacz siebie w tej scenie i złącz swoje serce z Jego słowami modlitwy. Razem módlcie się: Ojcze nasz…

http://modlitwawdrodze.pl/home/

 ******

 

*******
DOMINIKANIE

Mleko i miód. Odcinek 3: Nieobecność Boga

Langusta na palmie

Adam Szustak OP

Adam Szustak OP: Bardzo wielu z nas ma takie doświadczenie, że w końcu wydarzało się tak wiele krzywd w moim życiu, wiele razy nas skrzywdzono i zadawałeś sobie pytanie, dlaczego Bóg mnie nie strzegł, dlaczego to się musiało wydarzyć…

 

Trzeci odcinek internetowego słuchowiska wielkopostnego MLEKO I MIÓD prowadzonego przez o. Adama Szustaka OP. Po więcej zapraszamy na: www.langustanapalmie.pl.

 

*******

FRANCISZKANIE

Namrqcenie, odc. 7: Góry

Leszek Łuczkanin OFMConv

Jeżeli popatrzymy na życie Pana Jezusa, to zobaczymy, że On umiłował góry w sposób szczególny…

 

Franciszkańskie rekolekcje na Wielki Post 2014 – NAMRQCENIE. Rekolekcje oglądać można codziennie od 18 lutego do 5 kwietnia 2015 r. na DEON.pl i franciszkanie.tv Tegoroczny cykl prowadzi o. Leszek Łuczkanin OFMConv, Wikariusz Prowincji św. Maksymiliana.

 

*******
SERCANIE
 

Witajcie!

Rozpoczynamy Rekolekcje. Dziś usłyszmy o “innym czasie”, posłuchamy o trudzie, o wyjątkowości Wielkiego Postu. Czy przygotowaliśmy się do niego? Co, jeśli nie? Czy przystanąłeś, czy zapytałeś o sens miłości? Zapraszamy, przeżyj z nami ten czas rekolekcyjny, czas niezwykły, czas oczekiwania. Specjalnie dla osób niesłyszących rekolekcje będą przekazywane także w języku migowym.

Zanim obejrzysz, poinformuj chociaż jedną osobę o tych rekolekcjach! Zaproś swoich znajomych!

Zostaw swój e-mail, a powiadomimy Cię o kolejnych odcinkach.

http://profeto.pl/360-sekund,8919.html

Internetowe Rekolekcje Wielkopostne 2015, ks. Andrzej Gołębiowski SDB (zapowiedź)

 

 

Zachęcamy do poinformowania innych o rekolekcjach Umrzeć z Miłości. Niech to będzie szansa dla każdego…

Z Bogiem +

Zespół profeto.pl 

Zapraszamy też na nasz profil na Facebooku

 

***************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
**********

Zwolnij szaleńcze!

Jacek Siepsiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Bywamy zagonieni życiem. Odbieramy jego tempo jak jakieś szaleństwo. Wyścig szczurów. Podgryzanie konkurencji. Nawał obowiązków. Zaległe terminy. Pogoń za rozrywką…

Co nam wtedy wypada robić? A może właśnie wtedy zrobić coś, co nie wypada? Coś “szalonego”, innego, na przekór? Może zwolnić, zatoczyć się, pozwolić sobie na “potok” szczerych aż do bólu słów? Mieć po prostu gdzieś konwenanse i ludzkie oczekiwania? Może od tego jest czas wielkopostny?

 

Pozwólmy sobie na trochę szaleństwa! Jak Dawid.

 

“Dawid (…) zaczął udawać wobec nich szalonego, dokonywać wśród nich nierozumnych czynności: tłukł rękami w skrzydła bramy i pozwalał ślinie spływać na brodę” (1 Sm 21,13-14).

 

Jak to się stało, że Dawid sprawiał wrażenie człowieka niespełna rozumu? Ścigał go Saul oszalały z zazdrości o powodzenie i sławę Dawida, bojąc się go jako tego, który przejmie po nim tron. Dawid podczas swojej ucieczki, ponieważ nie miał żadnej broni, bierze od kapłana Achimeleka złożony w sanktuarium w Nob miecz Goliata, Filistyna, którego wcześniej zabił podczas sławnego pojedynku.

 

Szalony krok

 

I tu zaczyna się historia nas interesująca (por. 1 Sm 21,11 – 22,1). Mianowicie Dawid zrobił coś naprawdę szalonego: udał się sam z tym mieczem do króla filistyńskiego. Poszedł do śmiertelnego wroga, który tylko marzył o zemście na nim. To przecież Dawid wielokrotnie poniżył go, zwyciężył jego wojska i pokonał zdawało się niezwyciężoną broń, jaką był Goliat. Teraz z mieczem Goliata przypominającym tamtą szczególną scenę, którą widzieli liczni Filistyni, przychodzi do ich królestwa. Nie wiemy, czy to była prowokacja, czy zwykły brak przezorności, czy jakaś inna szalona idea, w każdym razie słudzy króla Akisza oczywiście rozpoznali Dawida i donieśli o tym swemu władcy.

 

“Słudzy Akisza mówili: «Czy to nie Dawid, król ziemi? Czy to nie ten, któremu śpiewano wśród pląsów: Pobił Saul tysiące, a Dawid dziesiątki tysięcy?»” (1 Sm 21,12). Ciekawe, że nazwali Dawida “królem ziemi”. Chyba wiedzieli, kto im naprawdę zagraża? Sytuacja stała się bardzo niebezpieczna dla uciekiniera. Można powiedzieć, że Dawid znalazł się w śmiertelnej pułapce, którą zresztą sam sobie zgotował. I co wtedy zrobił? Uciekł się do podstępu. Zaczął udawać kogoś niespełna rozumu.

 

Dawid przejął się tymi słowami, a że obawiał się bardzo Akisza, króla Gat, zaczął udawać wobec nich szalonego, dokonywać wśród nich nierozumnych czynności: “tłukł rękami w skrzydła bramy i pozwalał ślinie spływać na brodę” (1 Sm 21,13-14). Podstęp się powiódł. Król Akisz dał się nabrać i postąpił bardzo głupio, puszczając wolno największego wroga. “I rzekł Akisz do swych poddanych: «Widzicie człowieka szalonego. Po co sprowadziliście mi go tutaj? Czy brakuje mi szaleńców, że sprowadziliście jeszcze tego, by szalał przede mną? I ten ma wejść do mojego domu?»” (1 Sm 21,15).

 

Niegroźny szaleniec

 

Myślę, iż warto zauważyć, że Dawid ocalił siebie, ponieważ zdołał przekonać Akisza, że jest niegroźny. Przedtem był pogromcą Filistynów i do tego zjawiającym się z groźnym mieczem Goliata. Bali się go. Potem udając szalonego prowokatora i w ogóle człowieka chorego umysłowo, zrobił wrażenie kogoś niegroźnego. Nie trzeba było z nim walczyć i on nie musiał walczyć. Kto wie, czy nieraz szaleństwo nie jest formą zrezygnowania z walki. Ktoś jej ma dość, więc prezentuje się jako szaleniec, jako ktoś z trochę “innego świata”, tzn. niepodlegający regułom dotychczasowej walki.

 

Tekst biblijny mówi nam też, że Dawid bał się. Zaczął udawać szalonego ze strachu. Być może nie był to tylko wyrafinowany fortel, lecz nerwowa reakcja na bardzo silny stres. Czy to na froncie, czy w innych “nieludzkich” sytuacjach, bywa, że ludzie reagują syndromem przypominającym szaleństwo. Dawid nie tylko trafił do “jaskini lwa”, ale też samotnie uciekał. Nie każdy wytrzyma taki stres, zwłaszcza ktoś tak wrażliwy jak ten jeszcze młody chłopak.

 

Trzech szalonych

 

W tym wydarzeniu jakby spotyka się trzech szalonych królów. Jeden to Saul opętany zawiścią i rozdarty między wdzięcznością a strachem, reagujący wbrew swoim obietnicom danym własnemu synowi Jonatanowi. Drugi to Akisz pozwalający wbrew własnym interesom na ucieczkę wrogowi. A trzeci to potajemnie namaszczony na króla Dawid, o którym do końca nie wiemy, na ile udawał szalonego, a na ile puściły mu nerwy.

 

Widać tu różne oblicza szaleństwa. Jedno to owoc strachu przed utraceniem władzy. Szaleństwo płynące z miłości do syna, ale chorej miłości, która sprawia, że w trosce o jego karierę sprawia mu się ból, prześladując jego przyjaciela i łamiąc dane mu słowo. Czyż nie takie jest szaleństwo rodziców, którzy chcą decydować o tym, kto ma być miłością ich dziecka, żoną, mężem czy w ogóle przyjacielem?

 

Drugie oblicze szaleństwa to skrajna nieroztropność, to podejmowanie decyzji wyraźnie szkodliwej dla własnego ludu. Wypuszczając wolno Dawida, król filistyński kieruje się wstrętem do wariatów. Nie chce jeszcze jednego takiego u siebie w zamku. Gardzi też swoimi sługami, którzy postępowali rozsądnie. Uważa, że jest otoczony bandą wariatów. A w efekcie sam postępuje jak skrajnie nieodpowiedzialny władca.

 

I trzecie oblicze szaleństwa. Spowodowane strachem przed śmiercią. Być może też jest przejawem chęci wycofania się z walki, szukania spokoju. A może to jeszcze coś więcej, może to szukanie życia sensownego, a nie pełnego zniszczenia i zabijania, może to pogoń za ludzkim obliczem życia. Szaleństwo byłoby tu buntem, niezgodą na nieludzkie układy. Być może symbolicznie Dawid “pluł” na to wszystko, wtedy gdy pozwalał ślinie spływać na brodę. Może dość miał życia w ciągłym terrorze i chciał uciec w świat, gdzie nikt nikomu nie zagraża.

 

Szaleństwo Ewangelii

 

Wśród postaci zapowiadających Chrystusa Dawid jest jedną z najważniejszych. Niektórzy bibliści twierdzą, że również ta scena ukazuje nam pewien aspekt Mesjasza. Sądzę, iż nie należy się gorszyć tą sugestią. Bo przecież Pan Jezus głosił niejedną szaloną rzecz, np. Błogosławieństwa, w których twierdził, że szczęśliwi są ubodzy, płaczący, głodni, prześladowani itd. Paweł nazwał Jego śmierć szaleństwem krzyża. Po co Jezus prowokował? Po to, by wyrwać ludzi ze śmierci wiecznej. By ratując swoje życie za wszelką cenę, nie stracili go. To On przecież głosił: “Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je” (Mk 8,35). “Szaleństwo” Jezusa, podobnie jak Dawida, wynikało z obawy przed śmiercią, ale nie śmiercią fizyczną. Chciał “obudzić” idących na zatracenie.

 

Czy Wielki Post to nie jest dobry czas na trochę szaleństwa? Wyluzuj! Zwolnij! W tym szalonym świecie musisz się jakoś odnaleźć.

 

 

We środę zapraszamy na kolejny odcinek rekolekcji “Żyj, nie biegnij”. Ks. Artur Stopka pisze o tym, jak skutecznie wykorzystać czas parafialnych rekolekcji wielkopostnych.

http://www.deon.pl/religia/rekolekcje-wielkopostne/wielki-post-2015/zyj-nie-biegnij/art,1,zwolnij-szalencze.html
*********

Nadrób zaległości w Wielkim Poście

Wojciech Żmudziński SJ
Wojciech Żmudziński SJ
(fot. shutterstock.com)

Z okazji Wielkiego Postu wielu katolików robi postanowienia. Jedni rezygnują z jedzenia słodyczy, inni rzucają palenie lub postanawiają nie oglądać telewizji. Niektóre z tych postanowień padają już na drugi dzień, inne mają szansę przetrwać do Wigilii Paschalnej, a nawet dłużej.

 

Jeśli nie udało się komuś pozostać wiernym zaplanowanym wyrzeczeniom, to też ma z tego duchową korzyść. Nauczył się czegoś o pokorze. Ale skoro dalej trwa w swojej decyzji, to jeśli nie popadnie w pychę, wyjdzie to mu na dobre, umocni wolę i będzie o sobie myślał trochę lepiej niż myślał przed podjęciem wyzwania. Dałem radę! A jednak można! Niech będzie Bóg błogosławiony!

 

Wielki Post jest nie tylko okazją do pracy nad sobą, ale także czasem na nadrobienie zaległości względem drugiego człowieka. Może ktoś czeka od dawna na moją pomocną dłoń, na życzliwe słowo? Wszak to czego nie uczyniłem bliźniemu, nie uczyniłem samemu Jezusowi Chrystusowi. Czego więc nie uczyniłem w ostatnich miesiącach, a uczynić mogłem? Wobec ilu osób powinienem nadrobić zaległości? Komu nie podziękowałem, kogo nie przeprosiłem, dla kogo nie znalazłem czasu?

 

“Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili” – mówi Jezus (Mt 25,45). Kto zatem jest tym najmniejszym? Głodni, nadzy, chorzy i przebywający w więzieniu – czytamy w Ewangelii. A moi najbliżsi, czy nie byli kiedyś głodni mojej uwagi i troski, mojej bliskości i życzliwości? Czy nie czuli się obnażeni, gdy im wypominałem ich wredne zachowanie? Czy nie chorowali na skutek mojej obojętności?

 

Wielki Post jest dla mnie okazją, bym zwrócił wielu osobom to, co jestem im dłużny, to co umknęło mi przez zabieganie i egocentryzm. Czy stać mnie będzie, by odłożyć wiele codziennych zajęć i znaleźć czas na wielkopostne porachunki? Może to mój ostatni czas przygotowań na zmartwychwstanie i ostatnia szansa, bym zobaczył rozpromienione oblicze Chrystusa w osobie, której od lat nie zauważam?

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,1924,nadrob-zaleglosci-w-wielkim-poscie.html

*********

13 rad, jak dobrze przeżyć Wielki Post

Piotr Faber / Marek Wójtowicz SJ

(fot. shutterstock.com)

Piotr Faber jest przykładem człowieka, który prosił Boga o wszystko, co było mu potrzebne dla jego duchowego rozwoju:

1. Trzeba pragnąć służyć Chrystusowi Panu.
2. Należy odznaczyć się w jakiejś szczególnej łasce, na przykład w pokorze, biorąc za wzór Maryję.
3. Powinniśmy naśladować aniołów; trzeba być pilnym i zdatnym w służbie.
4. Uczeń Jezusa powinien dbać o piękno swego wnętrza.
5. Powinniśmy prosić o łaskę pójścia za Panem Jezusem, tak jak słudzy idą za dworem.
6. Trzeba być uważnym słuchaczem słowa Bożego.
7. Powinniśmy być uprzejmi i roztropni, by nikogo nie urazić, nie zgorszyć czy przygnębić.
8. Uczeń Jezusa powinien być gotowy na męczeństwo.
9. Powinien zawsze czcić i chwalić swego Pana, zawsze dobrze o nim mówić.
10. Powinien stronić od rozrywek i zbędnych rozmów, by skupić się przede wszystkim na wypełnianiu woli Pana.
11. Uczeń Pana ma być czysty i uporządkowany, by podobać się jedynie Chrystusowi, swemu Oblubieńcowi.
12. Powinien być wiernym w przyjaźni z Jezusem.
13. Powinien być mężny w służbie, dzielnie oczekiwać w czasie strapienia i przeciwności na pociechę, która pochodzi od Boga.
Powyższe rady można traktować jako swego rodzaju idee życia duchowego oraz program ewangelizacji dla ucznia Jezusa w naszych czasach. Wskazania Fabera są bardzo praktyczne i dlatego przydatne dla każdego, kto gorliwie pragnie naśladować Jezusa i głosić Jego Ewangelię, zwłaszcza poprzez dawanie przykładu dobrego życia.

 

 

Marek Wójtowicz SJ – PIOTR FABER

 

To barwna opowieść o życiu św. Piotra Fabera (1506-1546), pierwszego kapłana w gronie paryskich przyjaciół św. Ignacego Loyoli, którzy dali początek Towarzystwu Jezusowemu.

Opisana w książce apostolska działalność Piotra Fabera jest imponująca. Przez szesnaście lat udzielał on rekolekcji ignacjańskich i głosił kazania we Włoszech, na terenie Niemiec, Hiszpanii i Portugalii. W posłudze głoszenia słowa Bożego towarzyszyli mu aniołowie i święci. W często cytowanym tu Dzienniku duchowym Piotr Faber opisał swoją przygodę z Bogiem. Przeżywał ją podczas modlitwy, opiekując się chorymi i pomagając ludziom w ich nawróceniu. Jak pisał, w trudnych dla Kościoła czasach chciał być “Chrystusową miotłą”, którą Pan posługuje się, by oczyścić swój Kościół z grzechów.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1734,13-rad-jak-dobrze-przezyc-wielki-post.html

*******

Jak przekonać kogoś, że warto się spowiadać?

Maskacjusz
wydrukuj

ks. Grzegorz Strzelczyk

Ks. Grzegorz Strzelczyk mówił 20 lutego w Łodzi o pokucie. Wystąpienie poprzedził spektakl taneczny zespołu “Dance Busters” ilustrujący pokusę, potem była prelekcja głównego gościa, kilka pytań i odpowiedzi oraz droga krzyżowa z możliwością spowiedzi. Całość odbyła się w Zespole Szkół Salezjańskich w Łodzi przy ul. Wodnej w ramach cyklu “PKS Młodych”.

*******

Małżeńskie negocjacje

Lucia Pelamatti / slo

(fot. chichacha / flickr.com)

Sekret udanego małżeństwa leży także w zdolności do negocjowania i nieustannego renegocjowania ról i funkcji, w zależności od zmieniających się warunków rodzinnych.

 

Są tacy, co twierdzą, że w ciągu życia potrzebne jest wiele związków małżeńskich, zmieniających się wraz z wiekiem, sytuacją, w której się żyje i z wyłaniającymi się potrzebami.
W okresie narzeczeństwa lub w pierwszym okresie małżeństwa, kiedy jest się wolnym od poważniejszych obowiązków rodzinnych i bardzo zakochanym, istnieje gotowość pełnego oddania się drugiej osobie. Pojawia się wówczas potrzeba małżeństwa romantycznego, wypełnionego czułością i pieszczotami, w którym obie strony koncentrują na sobie nawzajem całą uwagę. Dysponuje się wtedy dużą ilością wolnego czasu, który można poświęcić sobie i drugiej osobie: całuskom i przytulankom nie ma końca!
Ale sytuacja zmienia się, gdy przychodzą na świat dzieci. Trzeba przejść do miłości ofiarnej: ciągle będąc zakochanym, trzeba stawić czoło nieznanym dotychczas rodzajom odpowiedzialności, uznać nowe priorytety.

 

Wymiana afektów wewnątrz związku, wciąż pożądana, musi ustąpić miejsca czułości i oddaniu w stosunku do dzieci. Staje się przed potrzebą małżeństwa odpowiedzialnego, opartego na miłości ofiarnej.
Potem płyną lata, dzieci rosną i ze względu na studia, pracę zawodową czy związek małżeński opuszczają rodzinę. Małżeństwo staje przed nowym wyzwaniem, określanym jako “puste gniazdo”: małżonkowie znowu są sami; w osnowę ich życia wplatają się wspomnienia i doświadczenia ze wspólnej przeszłości. I tu rodzi się potrzeba nowego małżeństwa, opartego na wzajemnym wspomaganiu.
Jeśli do tej pory wszystko układało się dobrze mimo nieuniknionych lepszych i gorszych momentów, to teraz obydwoje z oddaniem zajmują się sobą nawzajem, opierając wzajemną relację na czułości. Jeśli jednak z biegiem lat nagromadziły się napięcia i obopólne pretensje, teraz niemal nie mogą się nawzajem znieść. Czasami budowane są prawdziwe domowe barykady, aby nie widzieć drugiej osoby, aby móc jej unikać na tyle, na ile to tylko możliwe.

Jednakże jeśli w chwili, gdy nadchodzi czas na przejście z jednej fazy życia małżeńskiego do drugiej, zwłaszcza kiedy rodzą się dzieci, jedno z dwojga zamierza kontynuować poprzednie stadium, nie przyjmując do wiadomości nowej sytuacji i usztywnia swoją dotychczasową postawę, nie godząc się na żadne ustępstwa, wówczas skazuje drugie na przymusową służbę i na niesprawiedliwe przeładowanie obowiązkami.

 

Pomyślmy choćby o porannym wstawaniu małżeństwa bezdzietnego i porównajmy je z takim samym porankiem kilka lat później, gdy mają już dwójkę dzieci, które trzeba wyprawić do szkoły. Wszystko wtedy wygląda zupełnie inaczej! Jeśli w małżeństwie nie zabraknie dojrzałości i gotowości do współpracy, można wszystkiemu z łatwością podołać, jeśli jednak jedno z dwojga nie uznaje nowej sytuacji i ucieka przed trudnościami, naraża wszystko na niebezpieczeństwo…
Często niedojrzały małżonek próbuje uciekać nie tylko przed sytuacją, ale i od stołu dyskusji z samym sobą. Wyrabia w sobie wewnętrzne przekonanie, że cała wina leży po stronie drugiej osoby i żywi złudzenie, iż uciekając i poszukując nieodpowiedzialnych alternatyw, takich jak gromadzenie kolekcji nowych partnerów / partnerek, będzie mógł rozwiązać trudną sytuację.
Para żyjąca w zdrowej relacji, właśnie przez powtarzające się negocjacje i renegocjacje, uruchamia całą serię różnych wymiarów małżeństwa, zachowując tego samego partnera, podczas gdy para chora próbuje gromadzić przedziwne kolekcje…

 

 

Więcej w książce: BOLESNA MIŁOŚĆ – Lucia Pelamatti

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,361,malzenskie-negocjacje.html

*******

O ocenianiu. Nie daj się zaszufladkować!

Bernd Latour / slo

Z ogromną trudnością przychodzi nam samodzielne myślenie w oderwaniu od cudzych wpływów, od cudzych komentarzy (fot. Akira Ikari / flickr.com)

Co mogą nam “wyrządzić” komentarze innych na nasz temat? Po wnikliwym rozważeniu faktu, że ludzie oceniają się wzajem bardzo różnie, wiemy, że tak właśnie jest. Oczywiście wiedzieliśmy o tym już wcześniej. Ale dlaczego tak jest i przede wszystkim, co z tego wynika?

 

Przykład jeżozwierzy Schopenhauera przekonał nas co do tego, że nie sposób zapewnić sobie koniecznego do przeżycia ciepła bez narażenia się na kontakt z kolcami naszych pobratymców. Załóżmy, iż kolce niektórych jeżozwierzy zawierają pewien trujący płyn, który sprawia, że ukłute nimi zwierzę przez jakiś czas czuje się niedobrze. Czasem dłużej, innym razem niezbyt długo. Niektóre jeżozwierze w ogóle nie dostrzegają żadnej zmiany, u innych natomiast rany zaczynają ropieć i w ogóle się nie goją. A że te zwierzęta symbolizują nas, ludzi, również ich trujące kolce mają swoje odpowiedniki w naszym ludzkim świecie. Czym są te odpowiedniki, nietrudno odgadnąć.

To raniące komentarze naszego otoczenia, z którymi musimy się jakoś uporać każdego dnia. Oczywiście w naszym codziennym byciu razem-ze-sobą istnieje także dostatecznie dużo komentarzy pozytywnych, takich, które nas nie ranią, a nawet wręcz przeciwnie: budują nas i sprawiają, że czujemy się świetnie. Jednakże dla takich komentarzy w opowieści Schopenhauera nie ma miejsca. Ale pozostańmy jeszcze przez chwilę przy pierwszym z dwóch wspomnianych wariantów, przy raniących komentarzach. Posłużę się tu dwoma przykładami z “Dzikiego pokoju” Aarona Kipnisa i Elizabeth Herron. Książka, z której cytuję, traktuje o przeprowadzonej przez dwóch psychoterapeutów w mieszanej grupie próbie wszczęcia “negocjacji rozbrojeniowych” wpisanej w kontekst “wojny płci”. Na jednym z takich spotkań terapeutycznych, zorganizowanym w Kalifornijskim Parku Narodowym na łonie natury, kobiety i mężczyźni opowiadają o lękach przed płcią przeciwną.
“Wtedy powiedziałam [Elizabeth Herron]: Gdy przebywam w towarzystwie mężczyzn, boję się, że zrobię coś źle lub powiem coś niewłaściwego. Mam wrażenie, że gdy jestem z wami, muszę bardzo uważać, zwłaszcza gdy pełnię funkcje kierownicze. Często wydaje mi się, że jeśli źle się wyrażę, będziecie mnie uważać za głupie gęś”.
“Powiedziałem [Aaron Kipnis]: Najbardziej boję się tego, że kobiety spostrzegają mnie jako kogoś gorszego. W towarzystwie mężczyzn mogę popełniać błędy, bo wszyscy rozumieją, że każdy ma swoje granice. Z kobietami jest inaczej. Boję się, że oczekują ode mnie rzeczy niemożliwych i że gdy zawiodę, nie wybaczą mi i będę się musiał wstydzić”.

Z przytoczonych fragmentów wynika, że obu stronom nie jest obojętne, w jaki sposób ich zachowanie jest komentowane przez przedstawicieli przeciwnej płci. W ich wypowiedziach zawarte jest wyobrażenie, że określone własne lub cudze komentarze (głupia gęś, kompleks niższości, zawiedzenie) wywołują lęk. Stają się groźne, a tym, czemu zagrażają, jest poczucie własnej wartości zaszufladkowanej w ten sposób osoby, a wraz z tym jej tożsamości. Prawdopodobnie każdy z nas kiedyś tego doświadczył. A mimo to owo doświadczenie nie jest czymś oczywistym.

 

Obraz własnej osoby, który nosimy w sobie i od którego w dużej mierze zależy to, jak “czujemy się we własnej skórze”, powstał w znacznym stopniu pod wpływem opinii innych ludzi na nasz temat (opinii rodziców, nauczycieli, przyjaciół i przyjaciółek) i jest od nich zależny. Nie tylko musimy się z tymi ludźmi jakoś ułożyć, lecz w pewnym sensie musimy również myśleć tak jak oni. Musimy się przynajmniej “rozprawić” z wyobrażeniami innych, zwłaszcza jeśli dotyczą one nas samych. W każdym razie w przypadku, gdy mamy do czynienia z “ważnymi innymi”, jak ich nazwał amerykański filozof społeczny George Herbert Mead.

Z ogromną trudnością przychodzi nam samodzielne myślenie w oderwaniu od cudzych wpływów, od cudzych komentarzy. I w gruncie rzeczy nie wiadomo nawet, czy powinno to być w ogóle naszym celem. Gdybyśmy bowiem nie mogli nawzajem wpływać na nasze myślenie, nie mogłoby też dojść do zawarcia kompromisu, którego potrzebuje każde społeczeństwo, aby przetrwać. Jakkolwiek nieprzyjemny, czasami nawet nieznośny, jest dla nas stan bycia “zależnym mentalnie” od innych, stan bycia wystawionym na pastwę częściowo szkodliwych wpływów innych ludzi, musimy się z tym pogodzić, nie możemy tego zmienić. A poza tym jest to rzecz opierająca się na wzajemności…

Porównania, jeśli są trafne, wyjaśniają coś, czego przedtem być może nie dostrzeżono. Przykładem może być porównanie ludzi do jeżozwierzy. Jednakże każde porównanie ma swoje granice. Kolczaste zwierzęta nie mają wyboru: muszą się nawzajem ranić i nie mają żadnego wpływu na to, co może wyrządzić ukłucie kolcem jednego z pobratymców. My ludzie możemy natomiast tak się wyćwiczyć, że cudze kolce będą mogły co najwyżej zadrasnąć nam skórę, jednakże nie zranią nas poważnie. “Sknera” postępował intuicyjnie właściwie, w zgodzie z sobą samym i poczuciem własnej wartości. Spotykał się raz w tygodniu w saunie z przyjaciółmi, którzy neutralizowali przylepioną mu etykietkę “sknery”, a przynajmniej osłabiali jej wydźwięk. Jego żona spotykała się zresztą o tej samej porze w kręgielni z przyjaciółkami, które utwierdzały ją w przekonaniu, że nie powinna rezygnować z prób zmienienia męża po swojej myśli. Na tym właśnie polega funkcja, jak mówią Anglicy, “peer groups”.

Więcej w książce: Sztuka komunikacji – Bernd Latour

*******

Każde z nas kogoś drażni, prawda?

Eduard Martin / slo

Moja znajoma R. jest zachwycona pewnym psychiatrą, którego przypadkiem poznała w pociągu i który wysłuchał jej skargi i udzielił jej rady. Ponieważ nie wiem, jak często ów psychiatra jeździ pociągiem i udziela tej rady swym bliźnim, postanowiłem podać ją do publicznej wiadomości — myślę, że jest znakomita.

R. należała do osób, które z nikim nie mogą się zżyć, nie mają na świecie żadnych przyjaciół, koleżanek, kolegów. Od dzieciństwa żyła wewnętrznie osamotniona, nikomu nie zależało na tym, by się z nią zaprzyjaźnić, a jej zresztą też nie.
Nie rozumiała się z rodzicami, z rodzeństwem, z nauczycielami. I oto kiedyś w pociągu, którym jechała, pewien starszy pan o mądrych oczach wdał się z nią w rozmowę. Rada, którą od niego otrzymała, była prosta.
— Każde z nas kogoś drażni — powiedział starszy pan. — Jeśli zrozumiemy, czym swoich bliźnich drażnimy, możemy zmienić całe nasze życie. O ile, oczywiście, postanowimy, że tym, czym ich drażnimy, nie będziemy ich drażnić.

Poradził R., aby sobie przygotowała zeszyt i zapisywała w nim nie tylko to, co mu wtedy w pociągu mówiła, a mianowicie czym ją drażnią i uprzykrzają życie bliźni, ale przede wszystkim to, czym jej zdaniem ona drażni ich.
Całkiem szczerze. Tego zeszytu nikt poza nią nie będzie nigdy czytał.
Kiedy zaczęła zapisywać, początkowo nic jej nie przychodziło na myśl i strony zeszytu pozostawały puste. Potem jednak wzięła się do tego na dobre. Spróbowała czegoś niezwykłego: być tymi drugimi — nie tylko krytykować ich i bronić się przed nimi, ale oceniać siebie tak, jakby była nimi. Podobno stało się to nawet zabawne.
I strony zeszytu, w którym spisywała swoje obserwacje, powoli się zapełniały — a zapełniały się tym, co by jej dawniej nigdy nie przyszło na myśl. Na każdej stronie było nazwisko którejś z osób, z którymi żyła w niezgodzie. Była tam strona jej ojca, jej matki, jej dziadka, rodzeństwa, sąsiadów — każdy miał swoją stronę, na której R. zapisywała w ciągu kolejnych dni wszystko, co w odniesieniu do nich i do siebie zaobserwowała. Starała się odkryć wielką tajemnicę: czym drażni bliźnich. Kiedy zeszyt został zapisany, zrobiła sobie kawę i uważnie go przeczytała, podkreślając to, co uznała za ważne.

A potem zeszyt spaliła. Nie potrzebowała go zachowywać, dobrze pamiętała, w czym jej pomógł. Dobrze pamiętała oczy tych drugich, którymi teraz patrzyła na siebie, i nie sposób było zapomnieć o tej zdumiewającej postaci, która jej się ukazała, kiedy przestała patrzeć na siebie tylko swym dawnym własnym urażonym spojrzeniem.
Myślę, że jest to rzeczywiście operacja, jak to nazywała R., opowiadając mi o tym, co robiła. Człowiek musi sobie operacyjnie usunąć wiele wygórowanych wyobrażeń o swej doskonałości, musi przyjąć prawdę o tym, co rzeczywiste.
Kiedy się spotka dwoje ludzi i zaczyna rozmawiać o życiu, zwykle zaczynają opowiadać o tym, co ich w życiu drażni. Mówią o ludziach w swoim otoczeniu i o cierniach, jakie ludzie ci rozsypują na ich drodze. Zapominają przy tym o tych cierniach, które oni sami rozsypują przed bliźnimi na drodze — o cierniach bolesnych dla innych, a dla nich niewidocznych. Na pewno wiele rzeczy na świecie nas drażni. Na pewno wielu ludzi nas drażni. I niemało jest tych, którzy nas drażnią prawdziwie. Jeśli jednak będziemy się tym zajmować z tego tylko punktu widzenia i stokroć powtarzać to, co i tak dobrze wiemy, na nic nam się to nie przyda. Przecież i my kogoś drażnimy.
Kogo? Dlaczego? I co z tym zrobić? Na wszystkie te pytania trudno nam będzie odpowiedzieć, dopóki nie zdecydujemy się otworzyć zeszytu i spisać na jego kartkach imiona swoich bliskich…
Adwokaci specjalizujący się w sprawach rozwodowych mówią, że w większości przypadków, którymi się zajmują, zniechęcenie do dalszego współżycia nie wynika z żadnych poważnych powodów, lecz z błahostek. Jedno drażni. Drugie drażni. I nie znajdują sposobu, jak sobie to powiedzieć, jak to rozwiązać, zmienić…
Zwykły zeszyt jest znacznie tańszy niż koszty związane z rozwodem, a czas potrzebny na zapisywanie znacznie krótszy niż ten potrzebny na procedurę rozwodową i wiążące się z nią komplikacje. Nie mówię już nawet o tych wielkich tragicznych skutkach, jakie towarzyszą rozcięciu dwóch serc, które kiedyś były zrośnięte, szczęśliwie zrośnięte. Nie mówię o komplikacjach, jakie występują, kiedy od serca matki albo serca ojca odcięte zostają serca dzieci, które były z nimi złączone. Szczęśliwie zrośnięte. Tak czy inaczej, warto tę próbę podjąć.
Kiedy zobaczymy siebie, jakimi rzeczywiście jesteśmy, i swoich bliźnich, i jakimi rzeczywiście są oni, kiedy zobaczymy nasze relacje z nimi wyraźnie, niczego nie ukrywając, nic przecież na tym nie stracimy…
Tego, kto was najbardziej na świecie drażni, możecie wpisać na pierwszej stronie. Ale potem już, zgodnie z radą, jaką otrzymała R., nie pisać, czym ten człowiek drażni nas, ale czym drażnimy go my. Jest to uchwyt, którym możemy ująć wiele swych trudności — uchwyt, którym możemy je ująć i odrzucić.

 

Więcej w książce: Radości dla duszy – Eduard Martin

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,213,kazde-z-nas-kogos-drazni-prawda.html

*********

Być prorokami Boga żywego jak Eliasz

Radio Watykańskie

RV / ptt

(mal. Giovanni Lanfranco / Wikimedia Commons)

W Aricci pod Rzymem trwają rekolekcje dla Ojca Świętego i jego współpracowników. W tamtejszym domu księży paulistów prowadzi je o. Bruno Secondin z zakonu karmelitów trzewiczkowych. Jest on emerytowanym profesorem duchowości na Uniwersytecie Gregoriańskim. Temat rozważań brzmi: “Słudzy i prorocy Boga żywego”.

 

Ich kanwą są doświadczenia biblijnego proroka Eliasza, do którego nawiązuje duchowość karmelitańska. Żył on w IX wieku przed Chrystusem. Był obrońcą wiernej czci Boga prawdziwego, przeciwstawiając się kultowi bożków. Prześladowany przez rządzących królestwem Izraela musiał się chronić na pustyni, gdzie w swej słabości doświadczył mocy Boga, cudownie przez Niego żywiony.

 

Refleksje tegorocznego papieskiego rekolekcjonisty dotyczą autentyczności wiary. Wczoraj wieczorem rozpoczął on rozważaniem o tytule, który bliski jest nauczaniu Papieża Franciszka: “Wyjść ze swojej wioski”. Tematem dzisiejszego dnia są “Drogi autentyzmu”. Chodzi o korzenie wiary i odwagę odrzucania tego, co dwuznaczne. Tytuły kolejnych rozważań to: “Ścieżki wolności”, “Pozwolić Bogu, żeby nas zaskoczył”, “Sprawiedliwość i wstawiennictwo” świadków solidarności, “Podjąć płaszcz Eliasza”, by stać się prorokami braterstwa.

 

O. Secondin posługuje się metodą lectio divina, czyli medytacyjnej lektury Pisma Świętego połączonej z modlitwą. Każdy dzień watykańskich rekolekcji w Aricci rozpoczyna się modlitwą brewiarzową jutrzni. Następuje po niej pierwsza nauka rekolekcyjna i koncelebrowana Msza. Po południu jest druga medytacja, a potem adoracja eucharystyczna i nieszpory.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,2792,byc-prorokami-boga-zywego-jak-eliasz.html

******

 

***************************************************************************************************************************************
CHRZEŚCIJAŃSTWO A NASZA RZECZYWISTOŚĆ
***********

Rezultaty konwencji

Przewodnik Katolicki
Dorota Niedźwiecka / pk
(fot. shutterstock.com)

Co dla każdego z nas może oznaczać przyjęta na początku lutego ustawa o ratyfikacji Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet?

Decyzja Sejmu nie zakończyła procesu zatwierdzania ustawy. Trafi ona teraz do senatorów, którzy mogą przyjąć ją bez zmian, wprowadzić poprawki albo odrzucić w całości. Jeżeli Senat przyjmie dokument, ostateczną decyzję podejmie prezydent Bronisław Komorowski. Prezydent może ustawę podpisać, nie zgodzić się na jej podpisanie (zawetować) albo zlecić Trybunałowi Konstytucyjnemu zbadanie, czy konwencja jest zgodna z polską konstytucją.
Rodzice muszą się zgodzić
W jaki sposób możemy odczuć skutki podpisania konwencji przez prezydenta? Przede wszystkim dotknie nas to jako rodziny. Może być tak, że poprzez działania społeczne, kulturalne i edukacyjne my i nasze dzieci będziemy uczeni, że wyrażanie siebie jako kobieta i mężczyzna, żona i mąż, mama i tata jest zachowaniem niewłaściwym. – Tak konwencja wydaje się rozumieć stereotypowe role społeczne. Jej art. 12 zobowiązuje państwo do ich wykorzeniania – wyjaśnia dr Joanna Banasiuk, prawnik, redaktor materiałów diagnozujących skutki wprowadzenia konwencji w naszym kraju. – Niepokojące jest to, że dokument Rady Europy przewiduje nauczanie o niestereotypowych rolach genderowych na wszystkich szczeblach edukacji: formalnej i nieformalnej, czyli obejmującej także zajęcia sportowe i rekreacyjne – dodaje prawniczka. – Dokument nie daje żadnej możliwości, by rodzice mogli się temu sprzeciwić lub nie posyłać swojego dziecka na zajęcia. Dotyczy to także niezależnych – wydawałoby się – szkół prywatnych czy katolickich.
Kolejny efekt wprowadzenia konwencji: polscy podatnicy, czyli każdy z nas, będą łożyć na utrzymywanie komitetu GREVIO, który będzie monitował wprowadzanie konwencji.
Konwencja nie służy samym kobietom i wprowadza zamieszanie pojęć. W myśl jej przepisów za kobietę będzie uznawany mężczyzna, który wciela się w kobiece role i posługuje kobiecymi atrybutami.

 

Co jest nie tak?
Teoretycznie, przy wprowadzaniu dokumentu takiej rangi nie powinniśmy mieć wątpliwości, gdyż to oznaczałoby, że przyzwalamy na przemoc wobec kobiet. A wątpliwości jednak są.
Opinie prawne, sporządzone lub zamówione przez Biuro Analiz Sejmowych, mówią jedynie o zgodności niektórych przepisów konwencji z niektórymi przepisami konstytucji. Nie stwierdzają zgodności całkowitej, która jest niezbędna, by w sposób uczciwy wprowadzić konwencję.
Niektórym opiniom można postawić zarzuty formalne, wzbudzające wątpliwość, co do staranności ich sporządzania (przykładowo: autor jednej z opinii sam przyznaje, że ze względów czasowych nie przeanalizował całości dokumentu Rady Europy. W innej opinii mówi się, że słowo “gender” występuje w konwencji raz, podczas gdy pojawia się aż 25 razy).
Ważne też jest, by pamiętać, że nie badamy zgodności polskiej konstytucji z konwencją, ale zgodność konwencji z wypracowaną w polskim kontekście konstytucją.
Możemy coś zrobić
Każdy, kto ma wątpliwości co do wprowadzenia konwencji, może podpisać prośbę do prezydenta państwa, by skierował ustawę do Trybunału. Formularz jest dostępny na stronie: www.protestuj.pl. Podpis można złożyć także na www.antyrodzinna.pl, gdzie sławne kobiety, takie jak Natalia Niemen, prof. Jadwiga Staniszkis, Joanna Najfeld czy Joanna Szczepkowska, wyrażają swój sprzeciw wobec konwencji i wyjaśniają, dlaczego jest ona antyrodzinna.

http://www.deon.pl/po-godzinach/historia-i-spoleczenstwo/art,163,rezultaty-konwencji.html

********

“Naukowiec powinien szanować zasady moralne”

KAI / psd

(fot. shutterstock.com)

W samym ludzkim istnieniu zawarte jest wewnętrzne, religijne ukierunkowanie każdego człowieka – powiedział do naukowców zgromadzonych w poznańskiej katedrze abp Stanisław Gądecki. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski przypomniał, że każdy naukowiec powinien szanować nieprzekraczalne granice wytyczone przez zasady moralne.

 

Metropolita poznański przewodniczył nieszporom w święto katedry św. Piotra, uznawane w archidiecezji za patronalne święto nauczycieli akademickich. Uczestniczyli w nim profesorowie poznańskich wyższych uczelni, Polskiej Akademii Nauk i Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk.

Abp Gądecki poświęcił swoje rozważanie powołaniu chrześcijańskiego naukowca. – Człowiek został nie tylko stworzony przez Boga, ale także stworzony dla Boga. Pragnienie Boga jest wpisane w serce człowieka – mówił metropolita poznański.

Podkreślając konieczność respektowania zasad moralnych, abp Gądecki przestrzegał przed ciemnymi stronami współczesnego rozwoju nauki i techniki, przejawiającymi się niekiedy w zatrważających zniszczeniach i śmierci. Stąd powołaniem człowieka nauki powinno być przekształcanie się na obraz Boży.

– Kierunek temu przekształceniu nadaje Dekalog. Przykazania Dekalogu ustalają podstawy powołania człowieka, stworzonego na obraz Boży, zakazują tego, co sprzeciwia się miłości Boga i bliźniego, a nakazują to, co jest dla niej istotne – mówił abp Gądecki.

Metropolita poznański zauważył, że jednym z wymiarów powołania człowieka nauki jest uświęcenie świata, tworzenie społeczności, która wymiary materialne podporządkowuje duchowym. – Dzięki niej ludzie przekazują sobie wzajemnie swoją wiedzę, mogą bronić swoich praw i wypełniać obowiązki, otrzymują zachętę do starania się o dobra duchowe, zawsze pragną przekazywać innym to, co jest w nich najlepsze, starają się usilnie przyswajać sobie duchowe wartości posiadane przez innych – podkreślił abp Gądecki.

– Powołanie człowieka nauki wymaga szczególnych przymiotów umysłu i serca, jak najstaranniejszego przygotowania i ciągłej gotowości do odnowy – zauważył dalej abp Gądecki. – Jeśli prawda i dobro łączą się ze sobą, to tak samo jest w przypadku poznania i miłości. Z tej jedności pochodzi spójność życia i myśli, postępowanie wymagane od każdego dobrego wychowawcy – mówił do naukowców metropolita poznański.

Przypominając, że społeczeństwo potrzebuje kompetentnych profesjonalistów, ale też wiarygodnych świadków Chrystusa, abp Gądecki zachęcał ludzi nauki do włączenia się w głoszenie ewangelicznej miłości i dawanie przykładu życia zakorzenionego w Bogu. – Jest to z pewnością misja niełatwa, wymagająca gorącej modlitwy – zauważył metropolita poznański.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,21379,naukowiec-powinien-szanowac-zasady-moralne.html

********

ks. Paweł Bortkiewicz TChr
O kłopotach z tolerancją
Kwartalnik Homo Dei
Wprowadzenie
Pojęcie tolerancji jest dzisiaj niejednokrotnie „słowem wytrychem”, które służy otwieraniu lub zamykaniu całych przestrzeni życia publicznego. Na przykład ktoś, kto sprzeciwia się współczesnej tzw. „homokulturze” (czasem lepiej by tu pasowało określenie „homoterroryzm”…) lub choćby negatywnie ją ocenia, jest oskarżany o nietolerancję. Ktoś, kto nie godzi się na zabójstwo dzieci nienarodzonych, jest traktowany jako nietolerancyjny wobec kobiet zgłaszających roszczenia do decydowania o życiu poczętego dziecka. Ktoś, kto domaga się obecności krzyża w miejscu publicznym jako znaku swojej wiary, którą ma prawo – jak twierdzi – wyznawać nie tylko prywatnie, ale i publicznie, jest traktowany jako osoba nie rozumiejąca współczesnej neutralności światopoglądowej państwa i nietolerancyjna dla tych, którzy nie wyznają wiary chrześcijańskiej.
Pojęcie tolerancji jest też coraz częściej traktowane jako młotek na stole sędziowskim orzekający o winie i karze oskarżonego: nietolerancyjny w wymienionych wyżej przypadkach jest (lub przynajmniej bywa) traktowany jako przestępca, który popełnił „myślozbrodnię” [1]. Skoro jest nietolerancyjny, jest winny, i może być skazany przez społeczność osób tak dalece czczących tolerancję, że… nie mogących tolerować jej braku.
Ostatnie zdanie wskazuje na ważny paradoks tolerancji, do którego trzeba będzie jeszcze powrócić. W tym jednak miejscu warto przynajmniej zauważyć zjawisko rozszerzenia znaczenia i roli słowa „tolerancja”: od pojęcia wartościującego do pojęcia normatywnego, decydującego o czyjejś „prawomyślności” lub „nieprawomyślności”, która może być ścigana prawnie i karana. W tym procesie rozszerzania znaczenia słowo „tolerancja” stało się niemal synonimem absolutu, zyskując tym samym znaczenie wręcz religijne. To właśnie tolerancja domaga się usunięcia Boga chrześcijan w znaku krzyża (ale nie tylko) z panteonu współczesnej religijności. Tam gdzie jest absolut tolerancji, tam nie ma już miejsca dla Boga chrześcijan.
Warto jednak przy tym zauważyć, nie analizując jeszcze szczegółowo problemu, że mówiąc tak wiele o tolerancji i posługując się tym słowem jako narzędziem socjologicznym, politycznym, etycznym, a nawet religijnym, nie wiemy, jak określić tolerancję. O wiele łatwiej jest ukazać historyczną genezę tego pojęcia.
W niniejszym artykule zostanie przedstawiona próba historycznego spojrzenia na ową genezę, następnie ukazane zostaną niejasności związane ze zdefiniowaniem tolerancji, zostanie też podjęta – mimo wskazanych trudności – próba opisu tolerancji, a w końcu zostaną ukazane istotne kłopoty związane z bezkrytyczną jej akceptacją.
Spojrzenie historyczne
O ile nie ma dziś zgodności co do zdefiniowana samego pojęcia „tolerancja”, o tyle nie budzi zastrzeżeń historyczne spojrzenie na genezę tego terminu. Przyjmuje się bowiem powszechnie, że termin „tolerancja” pojawił się pod koniec XVII wieku za sprawą Johna Locke’a.
Ważne jest zauważenie owego kontekstu historycznego, swoistych znaków czasu istotnych dla pojawienia się pojęcia „tolerancji”. Był to mianowicie czas gwałtownych sporów i walk, czas niezdolności porozumienia się; przede wszystkim ostrych sporów religijnych i krwawych walk protestantów z katolikami. W toczonych wówczas polemikach ujawniała się coraz wyraźniejsza świadomość zasad, na których należałoby oprzeć upragniony pokój polityczny i kościelny. Próby sformułowania tych zasad były podejmowane przez różnych autorów reprezentujących różne dziedziny wiedzy: wybitnych teologów (Bossuet i Jurieu), prawników (Bodin, de Groot), filozofów (Spinoza, Locke) oraz wpływowych pisarzy (Mon­taigne, Williams). Spośród tych prób szczególną uwagę wzbudził ceniony do dziś List o tolerancji Johna Locke’a (1689) [2].
Zanim jednak spojrzymy, choćby pobieżnie, na zawartość tego pis­ma, warto zauważyć, że dzieło Locke’a powstało w czasie, który był – jak stwierdzono – okresem sporów i rosnącej nietolerancji. Już ta konstatac­ja, wskazująca na pewien stan krytyczny, sugeruje, że przed okresem walk religijnych istniała inna sytuacja, o której można powiedzieć, że była praktykowaniem ducha tolerancji, i to w różnych formach. Społeczeństwa przed reformacją i dobą oświecenia, a więc społeczeństwa doby starożytności i średniowiecza, były środowiskami, w których generalnie akceptowano wszelkiego rodzaju obcych. Szczególnym wyrazem tej akceptacji był fenomen kulturowy, jakim było pielgrzymowanie Europejczyków do Santiago de Compostela. Ten „pierwszy szlak europejski” był drogą, na której rodziła się Europa zjednoczona w swojej różnorodności. Był to czas, w którym pozwalano przybyszom osiedlać się, wyznawać swoją wiarę i zachowywać odrębność kulturową. Wbrew popularnym stereotypom praktyka akceptacji obcych dotyczyła także (szczególnie newralgicznych) relacji między chrześcijanami a żydami. Papież Grzegorz IX, co zostało wyrażone w ówczesnym prawie kościelnym, przyznawał żydom prawo swobody kultu: Niech mają swobodę zachowania i obchodzenia wszystkich swoich świąt, jak mieli dotychczas oni i ojcowie ich od dawnych czasów [3].
Było to zjawisko o tyle ciekawe i ważne, że dokonujące się w określonej mentalności społecznej, wedle której człowiek jako jednostka był podporządkowany życiu zbiorowemu, jego prawom i normom postępowania. W konsekwencji zintegrowanie jednostki z grupą, a nawet z całością życia zbiorowego uchodziło wtedy za coś oczywistego. Natomiast zachowanie silnie zindywidualizowane, odmienne od ogólnych standardów, sprzeciwiające się zachowaniom przyjętym i realizowanym w grupie wskazywało na „odmieńca”, na kogoś albo przewrotnego, albo głupiego, albo złośliwego, albo w jakiś inny sposób nienormalnego – a mimo to tolerowano go.

______________________________
Przypisy:
  [1] Termin z książki G. Orwella Rok 1984 (przyp. red.).
  [2] Por. A. Siemianowski, Tolerancja – nowe imię sprawiedliwości, “Świat i Słowo” nr 1 (12) 2009, s. 54-55.
  [3] Dekretały Gracjana, p. I, dist. 45, can. 1
Tym, co normowało owe spojrzenie na „odmieńca” i obcego, co prowadziło do praktyki akceptowania jego odmienności, było to, że dla zgody społecznej poszukiwano rozwiązań w miarę możności – czy przynajmniej z grubsza – sprawiedliwych. Znów wbrew rozpowszechnianym stereotypom: jeśli ktoś tracił głowę pod katowskim toporem, to rzadziej z powodu herezji niż z przyczyn politycznych.
Problem rozpoczął się wraz z reformacją, gdy w początkach XVI wieku protestantyzm wprowadził w życie społeczne zasadę Cuius regio eius religio („Czyja władza, tego i wyznanie”). Ta zasada sprawiała, że odtąd książę lub magistrat mieli prawo decydować o wyznaniu swych poddanych. W ten sposób życie ludzi innej wiary – nie tylko jednostek, ale i całych grup społecznych – zostało uzależnione, i to bardzo dramatycznie, od wiary władzy politycznej. Jak powszechnie wiadomo, ta nowa sytuacja stała się jednym ze źródeł wojen religijnych [4]. Stanowiła zarazem wyzwanie dla intelektów o znalezienie fundamentów i reguł życia w pokoju i w zgodzie religijnej, o poszukiwanie nowych zasad współżycia: protestantów w krajach katolickich i katolików w krajach protestanckich.
W takim właśnie kontekście pojawił się List o tolerancji Johna Locke’a.
Komentując to pismo, zwraca się uwagę na jego walory. Komentatorzy zauważają, że Locke dokonał trafnego rozróżnienia kompetencji władz państwowych i kościelnych, przede wszystkim jednak określił zasady tolerancji, jak i sformułował właściwe dla nich uzasadnienie. W ten sposób opisał źródła tolerancji (a zarazem i nietolerancji). Wreszcie zaprezentował właściwe uzasadnienie obowiązywalności tolerancji w życiu.
Tym, co może uderzać w koncepcji Locke’a, jest fakt, że myśliciel ten wyprowadzał ideę tolerancji z istoty życia chrześcijańskiego. Jak pisał, tolerancja to bardzo istotny probierz prawdziwego Kościoła, a ten, komu jej brak, ten nie jest jeszcze chrześcijaninem, gdyż bez miłości, bez wiary działającej nie przez przemoc, lecz przez miłość nikt nie może być chrześ­cijaninem [5].
Wreszcie interesujące są jego uwagi, iż u podstaw obowiązywalności tolerancji leżą nie „deklaracje pobłażliwości” czy „ustawy rozszerzające granice ortodoksji kościelnej”, lecz wrodzona człowiekowi wolność. Jego teoria jest manifestem wolności, gdy pisze: Absolutna wolność, sprawiedliwa i prawdziwa, równa dla wszystkich i bezstronna wolność – oto czego nam potrzeba. Ale nie jest to wolność absolutna – chodzi tu o wolność dobrze urządzoną, wolną od tyranii. W przestrzeni takiej wolności jawi się wyraźny postulat: Człowieka nie można do zbawienia przymusić: należy go ostatecznie pozostawić samemu sobie i własnemu sumieniu. Czy owo pozostawienie własnemu sumieniu jest głoszeniem relatywizmu i subiektywizmu? Otóż nie: Locke nie pozostawia co do tego wątpliwości, gdy dopowiada: Prawda, jeżeli własnym światłem nie zdobędzie umysłu, cudzą siłą tego dokonać nie może. Prawda obiektywna, nie mnogość prawd subiektywnych i względnych.
Ks. prof. Antoni Siemianowski, komentując poglądy Locke’a, zauważa, że jego teza przyjmująca wolność jako punkt wyjścia odbiega od poglądów wszelkiej maści osiemnastowiecznych libertynów, jak i współczesnych liberałów, którzy za podstawę tolerancji uważają relatywizację i subiektywizację wartości, a wolność osobistą wynoszą do rzędu normy naczelnej [6]. Jednocześnie, wskazując na wpływ i znaczenie tej koncepcji dla budowania nowożytnych idei wolności sumienia i zasady tolerancji w życiu publicznym, zarówno w sferze politycznej, jak i religijnej, Siemianowski zauważa, że tak rozumianej zasady wolności sumienia nie znano ani w starożytności, ani w średniowieczu [7].
W tym miejscu rodzi się jednak pytanie, czy koncepcja tak rozumianej tolerancji, opartej na wolności w dążeniu do prawdy, na swoistym zabezpieczeniu sumienia w poszukiwaniu prawdy przed ingerencją czynników zewnętrznych, jest istotnie aż tak oryginalna? Czy nie przypomina ona w dużym stopniu głoszonej przez św. Tomasza z Akwinu zasady postępowania za głosem sumienia, nawet jeśli jest ono niepokonalnie błędne?
Są oczywiście w tych koncepcjach pewne różnice. Dla św. Tomasza cechą charakterystyczną sumienia pozostawało ukierunkowanie na prawdę – wpisane w całokształt ludzkiego istnienia. Człowiek bowiem, jako rozumna istota stworzona, w swojej bytowej strukturze nosi wrodzone niezaspokojenie. Wyraża się ono w różnorakich potrzebach na płaszczyźnie biologicznej, psychicznej i duchowej. Tak więc można stwierdzić, że prawdziwa istota człowieka powinna być ujmowana w kategoriach zadania do wykonania [8] – zadania wciąż nowego i wciąż wymykającego się ludzkim usiłowaniom.
Tak rozumiane ludzkie pragnienie nieskończoności zawiera w sobie wrażliwość na wezwanie Boże. W tej perspektywie można odkryć nieprzemijającą wartość i wielkość orędzia Dobrej Nowiny – prawdy o człowieku jako stworzonym na obraz Boży i powołanym do nieustannego rozwoju w kierunku nieskończoności. Tym, którzy godzą się pójść za Chrystusem, zostaje ofiarowana pełnia życia: obraz Boży zostaje w nich przywrócony, odnowiony i doprowadzony do doskonałości. Taki jest zamysł Boży wobec ludzi, „by się stali na wzór obrazu Jego Syna” (Rz 8,29). Tylko w ten sposób, w blasku tego obrazu, człowiek może dostąpić wyzwolenia z niewoli bałwochwalstwa, odbudować zerwane więzi braterstwa i odnaleźć własną tożsamość [9].
Sumienie, które jest wpisane w twórczy niepokój ludzkiej egzystencji, objawia tym samym swoją naturę jako nie tylko jedna z władz osoby ludzkiej (tj. związana tylko z rozumnością). Jawi się ono jako dynamiczna siła zarówno rozumu, jak i woli oraz uczuć człowieka [10].
W takiej perspektywie trzeba stwierdzić, że błąd jest w sumieniu czymś zdecydowanie nienaturalnym, radykalnie przeciwnym jego naturze. Można go tłumaczyć ludzkimi ograniczeniami, ignorancją, lenistwem, grzechami, destrukcyjnym wpływem otoczenia itp. [11], natomiast tego, że sumienie nie błądzi, nie trzeba tłumaczyć.
____________________________
Przypisy:
  [4] Choć miała pomóc w zapobieżeniu im (przyp. red.).
  [5] J. Locke, List o tolerancji, Warszawa 1963, s. 2, 3.
  [6] A. Siemianowski, Tolerancja – nowe imię sprawiedliwości, dz. cyt., s. 55.
  [7] Tamże, s. 56.
  [8] Por. P. Góralczyk, Sumienie niespokojne, “Communio” 14:1994 nr 5, s. 51-52
  [9] EV 36.
  [10] Por. B. Häring. Frei in Christus, t.1, Freiburg / Basel / Wien 1979, s. 248nn.
  [11] Por. S. Pinckaers, Sumienie a błąd, “Communio” 14:1994 nr 5, s, s. 71.
Sumienie pozostaje zatem w swym najgłębszym wymiarze nośnikiem prawdy. Nawet za błędem sumienia aktualnego trzeba rozpoznać „iskrę” sumienia – synderezę [12]. Należy zatem podkreślić powinność postępowania zawsze za głosem sumienia, nawet gdyby było ono błędne. Posłuszeństwo sumieniu prowadzi bowiem ostatecznie do prawdy, oczywiście nie poprzez błąd (który musiałby być wówczas wręcz zalecany), ale dzięki światłu synderezy [13].
Możliwość odkrycia prawdy drogą posłuszeństwa sumieniu staje się możliwa, realna dzięki temu, że osobiste, „jednostkowe” sumienie nie jest samotne. Sumienie jako „iskra” poszukująca prawdy i dobra skłania do korzystania z wszelkich dostępnych nam źródeł prawdy, to znaczy – w przypadku chrześcijan – Objawienia, Magisterium, doktryny Kościoła, wzorców osobowych świętych ludzi, refleksji teologów, doświadczenia autorytetów, a nade wszystko do słuchania Chrystusa, który mówi do człowieka na wiele sposobów.
Zasadnicza różnica między ową koncepcją sumienia a koncepcją tolerancji wydaje się tkwić w tym właśnie, że tolerancja pozostaje oderwana od autorytetu, jakim jest obiektywna prawda. Być może to właśnie sprawia, że nie można jej jednoznacznie określić, zdefiniować.
Rozumienia tolerancji 
Pojęcie tolerancji stało się dzisiaj bardzo wieloznaczne. Próbując ją zdefiniować, wielu współczesnych autorów odwołuje się do klasycznego już dziś opracowania Iji Lazari-Pawłowskiej, która przed laty wyróżniła trzy pojęcia tolerancji [14].
Lazari-Pawłowska stwierdza najpierw, że istnieje tolerancja negatywna, która polega na niesprzeciwianiu się cudzym działaniom, mimo że uważamy je za niepożądane. Jest to więc postawa wobec jakiegoś zła, nie akceptowanego, ale cierpliwie znoszonego bez nadziei i – w związku z tym – bez próby zmiany tego stanu rzeczy.
Oczywiście trudno uznać tak rozumianą tolerancję za zjawisko pozytywne, a zwłaszcza twórcze dla życia społecznego. Można sobie np. wyobrazić sytuację, w której dokonuje się eksterminacja ludzi upośledzonych psychicznie. Ktoś powtarza wypowiedziane już kiedyś w złotych latach eugeniki zdanie: „Dwa pokolenia debili to dość” i realizuje je poprzez prog­ram sterylizacyjny i aborcyjny. A społeczeństwo milczy wobec tego stanu rzeczy, wykazuje bowiem wysoki poziom tolerancji wobec tych działań, choć uważa je za niewłaściwe. Tolerancja negatywna jest praktycznie bardzo bliska uległości wobec zła, tchórzostwu. Trudno zatem uznać ją za wartość i cnotę godną propagowania w życiu społecznym.
Krytykując ten sposób rozumienia tolerancji, Grzegorz Białkowski pisał: Tolerancja nie może być rozumiana w sposób wyłącznie negatywny. W pełni przynosi ona owoce, kiedy się ją rozumie w sposób pozytywny, a mianowicie jako wartość, a nie jako przykrą konieczność. Wartość tolerancji polega na tym, że rodzi ona społeczeństwo wielorakie, społeczeństwo bogate, społeczeństwo – jak dziś modnie jest mówić – pluralistyczne. Tylko takie społeczeństwo jest twórcze i może się pomyślnie rozwijać na dłuższą metę. Tylko ono jest zdolne reagować w sposób właściwy na różne zagrożenia jego homeostazy nadchodzące z zewnątrz [15].
Czym zatem jest tolerancja pozytywna? Można potraktować ją jako umiejętność poszanowania cudzych potrzeb i opinii, w ogóle poszanowania cudzej odmienności. Taki szacunek jest okazywany nawet wtedy, gdy te potrzeby i opinie nie podobają się temu, który okazuje tolerancję, lub gdy nie rozumie on ich sensu. Jeżeli w takich sytuacjach dochodzi do kontrowersji, tolerancja wyraża się w tym, że nie przypisuje się z góry przeciwnikowi niegodziwych motywów tylko dlatego, że zajmuje inne stanowisko. Tak pojęta tolerancja miałaby dotyczyć odmiennych sądów, zróżnicowanych postaw i przekonań na przykład w kwestiach religijnych albo politycznych, albo artystycznych. Tutaj pojawia się jednak pytanie, czy na przykład tak pojęta tolerancja ma dotyczyć fundamentalistów religijnych, którzy jawnie i czynnie okazują nienawiść chrześcijanom na przykład w Egipcie, Iraku  czy Indiach? Czy taka tolerancja ma obejmować tych, którzy zniesławili i zniesławiają polskich pilotów ofiary katastrofy smoleńskiej? Czy można odnieść tę tolerancję do osób, które swoimi zachowaniami naruszają porządek społeczny?
W związku z tym rodzi się kolejny problem. Zdaniem niektórych, w tym także piszącego te słowa, współcześnie pojawia się wiele poglądów prowadzących w praktycznym zastosowaniu do destrukcji instytucji małżeństwa, a przez to do destrukcji porządku społecznego. Przejawem takich poglądów są dążenia i roszczenia osób homoseksualnych, zwane popularnie „prawami” tychże osób. Owe roszczenia dotyczą na przykład uznania związków homoseksualnych za pełnoprawne małżeństwa oraz – konsekwentnie – przyznania im zgody na adopcję dzieci.
O ile słuszna jest postawa szacunku wobec osób wygłaszających nawet najbardziej bezsensowne poglądy, o tyle wydaje się rzeczą zupełnie zasadną zwalczanie owych poglądów; wykazywanie na przykład różnicy między prawami osoby ludzkiej, które wynikają z jej natury, a roszczeniami wynikającymi z egoistycznych kaprysów. Albo wykazywanie, że tak zwana dyskryminacja w zakresie „legalizacji związków osób homoseksualnych” jest zakłamanym sloganem – te związki są bowiem legalne, tyle że nie mają (i słusznie) statusu małżeństwa. Zatem można i trzeba się pytać, czy w kontekście tak rozumianej tolerancji pozytywnej zwalczanie ewidentnie błędnych poglądów to już wykroczenie przeciw tolerancji jako takiej?

______________________________
Przypisy:
  [11] Por. S. Pinckaers, Sumienie a błąd, “Communio” 14:1994 nr 5, s, s. 71.
  [12] Syndereza – wrodzona, nieomylna zdolność rozumu praktycznego do poznania pierwszych zasad moralnych znajdujących się u podstawy aktów sumienia; bywa niekiedy nazywana prasumieniem (Encyklika katolicka, t. 18, kol. 1331) (przyp. red.).
  [13] S. Pinckaers, Sumienie a błąd, dz. cyt., s. 70-71
  [14] Trzy pojęcia tolerancji, “Studia Filozoficzne” 8 (1984), s. 105-118.
  [15] “Więź” 11-12 (1989), s. 5
Trzecie pojęcie tolerancji nie zakłada konieczności bierności i milczenia wobec poglądów nie aprobowanych. Dopuszcza polemikę z nimi, możliwość głoszenia własnego stanowiska i propagowanie własnych ideałów; pod warunkiem jednak, że w tej polemice nie dokona się użycie przemocy. W konsekwencji tak rozumiana tolerancja zakłada cierpliwe, wyrozumiałe odnoszenie się do poglądów i opinii niezgodnych z własnymi poglądami i przyjętymi normami. Dyskusja jest zatem dopuszczalna w obszarze tolerancji, niedopuszczalne jest tylko użycie siły.
Problemem jednak staje się tu określenie granic owej dyskusji, a także granic, poza którymi należy jednak stosować siłę.
Pozwolę sobie odnieść się w tym miejscu do osobistego poniekąd (w części) przykładu. W roku 2013, w grudniu, wygłaszałem wykład na temat ideologii gender. Był to wykład otwarty, popularyzatorski, w sali użyczonej przez Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu [16]. Już sam pierwotny tytuł wykładu: Gender – dewastacja człowieka i rodziny wzbudził protest. Podjęte zostały próby wywarcia presji na władze rektorskie uniwersytetu, zorganizowana została internetowa lista protestacyjna, atmosferę napięcia budowała jedna z gazet. Postawienie znaku zapytania przy tytule: Czy gender to dewastacja człowieka i rodziny?, które w zamyśle miało podkreślić charakter dyskusji i wprowadzić element tolerancji, nie zmniejszyło napastliwości „bandy genderowej”. Grupa młodzieży, wspierana moralnie i fizycznie przez młodszych pracowników Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, usiłowała czynnie zakłócić wykład. Musiała interweniować policja. Sprawa od kilku miesięcy jest przedmiotem postępowania w prokuraturze.
Nieco wcześniej miał miejsce incydent na Uniwersytecie Wrocławskim, gdzie grupa uczestników wykładu usiłowała zaprotestować przeciw obecności prelegenta – prof. majora Zygmunta Baumana. Niektórzy z uczestników protestu mieli jedynie jako wyraz swojego sprzeciwu koszulki z napisem „Precz z komuną”. Jak donoszą media, zostali oni skazani na grzywny w wysokości do 5 tys. złotych bądź areszt do 30 dni.
Oba wydarzenia, mimo podobieństw, były zasadniczo różne. Pierwsze było zaproszeniem do dyskusji (było więc elementem tolerancji) i spotkało się z atakiem ze względu na poglądy prelegenta. Choć trudno uprzedzać fakty (tj. orzeczenie sądowe), nie wydaje się, by fizyczny atak (wskoczenie na stół), zakłócenie spokoju, obnażanie się itp. spotkały się z równie surowymi sankcjami jak w przypadku protestujących przeciwko osobie Baumana [17].
W sprawie zakłócenia wykładu prof. majora Baumana zabrał głos premier rządu, w sprawie zakłócenia wykładu krytycznego wobec genderyzmu nie zabrał głosu nawet rektor macierzystej uczelni prelegenta, a zarazem uczelni, z której wywodziła się grupa protestujących młodszych wykładowców (wspierających zarazem młodzieżowych aktywistów genderowych).
Co jest rzeczą szczególnie interesującą, głosy organizatorów poznańskiego zajścia skupiły się po wydarzeniach na interwencji policji. Czy zatem użycie presji fizycznej w celu przywrócenia porządku i zwalczania negatywnych zjawisk jest przejawem nietolerancji?! A jeśli tak, to dlaczego nie potępia się, jako nietolerancyjnej, interwencji policji na Uniwersytecie Wrocławskim?
Przywołane (pobieżne z konieczności) analizy pojęć tolerancji nie wydają się satysfakcjonujące. Jest to tym bardziej istotne, że dość pow­szechnie w przestrzeni życia publicznego – medialnego i politycznego – podnosi się kwestię tolerancji jako naczelnej wartości demokracji i zasady życia społecznego. Problemem zasadniczym staje się jednak pytanie, jak można uznać za fundament życia społecznego i politycznego zasadę, która nie daje się jasno zdefiniować, pozostaje nie sprecyzowana i wydaje się bardzo względna, zależna od różnych czynników wpływu?
W świetle przywołanych prób określenia tolerancji można powiedzieć właściwie jedno: nie wszystko, co odmienne, należy zawsze tolerować. Przeciwnie, istnieją całe zakresy spraw i zjawisk, które domagają się jednoznacznego sprzeciwu. Nie ma i nie może być zgody co do tego, że nig­dy nie wolno użyć siły w zwalczaniu cudzych poglądów. Przeciwnie, siła rażenia tych poglądów może być taka, że domaga się wręcz użycia siły [18].
Natura tolerancji 
Pomimo trudności w zdefiniowaniu tolerancji w klasycznym rozumieniu metodologicznym warto próbować opisać jej naturę. Dotychczasowe refleksje mogły zwrócić naszą uwagę na to, że tolerancja jako znoszenie zastanej rzeczywistości (zgodnie z łacińską etymologią tego słowa) pomimo niezgody na nią, dezaprobaty (ukrytej oczywiście) wyraża się w braku interwencji wobec tego stanu rzeczy. Toleruję to znaczy właściwie nie podejmuję działań, nie zapobiegam przewidywanym skutkom albo nie usuwam zaistniałych skutków.
Jednak, co trzeba wyraźnie podkreślić, nie każda nieinterwencja jest tolerancją.
Próbując doprecyzować naturę tolerancji, można w sposób sformalizowany – i dość przewrotny, ale trafny – opisać tolerowanie czyjegoś działania w ten sposób: „X toleruje działanie Y, gdy jest przekonany, że istnieje Z taki, że działanie Y jest złe dla Z, i X świadomie nie przeciwdziała działaniu Y” [19].
______________________________
Przypisy:
  [16] Por. P. Bortkiewicz, Historia jednego wykładu, czyli gender zdemaskowany, Wyd. Prohibita, Warszawa 2014.
  [15] Por. Bortkiewicz a Bauman – bez symetrii, http://prokapitalizm.pl/bortkiewicz-a-bauman-bez-symetrii.html (dostęp 3.06.2014).
  [18] Przyznaje to także polskie prawodawstwo, np. zakazując głoszenia poglądów faszystowskich (przyp. red.).
  [19] A. Brożek, J. Jadacki, W sprawie granic tolerancji, “Świat i Słowo” nr 1 (12) 2009, s. 26.
Co jest rzeczą bardzo istotną, w tym określeniu, w przeciwieństwie do wcześniejszych prób zdefiniowania tego pojęcia, pojawia się, oprócz dwóch (co oczywiste) podmiotów, trzeci uczestnik zjawiska tolerowania czyjegoś działania. Oto bowiem oprócz X – osoby, która coś toleruje – i Y – osoby, której działanie jest tolerowane przez X, występuje także Z – osoba, którą dotykają złe skutki tolerowanego działania.
Najbardziej ewidentnym dziś przykładem może być tutaj postulat związany z tzw. tolerancją wobec związków homoseksualnych, której przejawem byłaby zgoda na ich roszczenie adopcji dzieci. Otóż w relacji społeczeństwo (tolerujące) i związki homoseksualne (tolerowane) pomijany bywa najczęściej w dyskusjach podmiot trzeci – adoptowane dzieci, które doznają w takich związkach szkody [20].
Próbując przenalizować naturę tolerancji, warto też zwrócić uwagę na podnoszone mniej lub bardziej wyraźnie w dyskusjach wokół tego zjawiska motywy tolerancji. Otóż najczęstsze motywy tolerancji to:
(1) Motyw niepewności: X nie jest w pełni przekonany, czy działanie Y jest złe dla Z.
(2) Motyw bezsilności: X jest przekonany, że nie ma w ogóle albo dość sił lub środków aby skutecznie przeciwdziałać działaniu Y.
(3) Motyw prawomocności: X jest przekonany, że Y ma do swego działania prawo.
(4) Motyw bierności: X jest przekonany, że nie należy przeciwdziałać żadnemu działaniu Y.
(5) Motyw równej miary: X jest przekonany, że nie należy przeciwdziałać działaniu Y, jeśli samemu podejmuje się działania złe dla Z lub kogoś innego – a X wie, że podejmuje takie działania.
(6) Motyw mniejszego zła: X jest przekonany, że skutki przeciwdziałania przezeń działaniu Y byłyby gorsze od skutków działania tegoż.
(7) Motyw niemnożenia zła: X jest przekonany, że skutki przeciwdziałania przezeń są złe dla:
(a) niego samego (motyw nienadstawiania karku);
(b) Y (motyw nieograniczania wolności działania);
(c) Z (motyw nienarażania na odwet) [21].
Autorzy pokazanego wyżej, na wskroś analitycznego, podejścia do motywów tolerancji zwracają uwagę na fundamentalnie ważną sprawę: Motywami tolerancji są przekonania, że w danym zakresie sprawy się mają tak-a-tak – nie zaś to, że sprawy się rzeczywiście mają tak-a-tak. Przekonania zaś miewają:
różną siłę asercyjną (od całkowitej niepewności po całkowitą pewność);
różny stopień zasadności (są lepiej lub gorzej uzasadnione);
różną wartość logiczną (są prawdziwe lub fałszywe) [22].
Otóż istnieje, jak możemy naocznie stwierdzić, istotna i radykalna różnica między przekonaniami a faktami. Można być święcie przekonanym, że brak tolerancji dotyczy w skali światowej przede wszystkim osób o orientacji homoseksualnej, ale fakty tego wcale nie potwierdzają. Z kolei konkretne, niepodważalne dane statystyczne mówiące o tym, że najbardziej w świecie prześladowaną (a zatem nietolerowaną) grupą są chrześcijanie, nie znajdują odzwierciedlenia w przekonaniach.
Ostatnio, w dniach pisania tego tekstu, pojawił się ciekawy i szokujący precedens w sprawie Grodzka (?) vs. Terlikowski. Sąd uznał, że nie wolno wypowiadać się krytycznie na temat płci osoby transseksualnej, nawet jeśli ta krytyka odpowiada faktom. Ważniejsze jest przekonanie niż fakty! [23].
I to stwierdzenie wskazuje na poważne, wręcz budzące grozę ryzyko związane z tolerancją.
Problemy z tolerancją 
Warto najpierw – w świetle powyższych refleksji – raz jeszcze z mocą podkreślić, czym tolerancja nie jest.
Po pierwsze zatem, na pewno tolerancja nie polega na aprobacie (pochwale) czynu, który uważamy za zły. Jednakże, po drugie, tolerancja nie musi być zachowaniem czynnym. Dziś często słyszymy głosy, które wybrzmiewały na przykład po sporach wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu w 2010 roku, że od tolerancyjnego państwa oczekiwałoby się stworzenia wszystkim religiom warunków do sprawowania przyjętego na ich gruncie kultu. Otóż takie działanie państwa to jest coś więcej niż tolerancja. Po trzecie, tolerancja dotyczy zachowań werbalnych lub fizycznych. Nie jest zatem przedmiotem tolerancji to, co nazywamy poglądami nie zwerbalizowanymi. To zaś sprawia trudność w dyskusji wokół postulatu tzw. wolności myśli. Tymczasem tolerancję definiuje się często właśnie przez pryzmat tego, co nie może być jej przedmiotem. I tak np. w Słowniku języka polskiego czytamy: Tolerancja – poszanowanie czyichś poglądów, wierzeń, upodobań, czyjegoś postępowania różniących się od własnych [24].
Ważnym błędem popełnianym przy opisach i ocenach tolerancji jest zawężanie jej podmiotów (uczestników) do dwóch. Tolerancja ma – jak to już zostało pokazane – trzy, a nie dwa podmioty: są nimi nie tylko tolerujący i tolerowany, ale także poszkodowany. Bywa oczywiście tak, że czasem tolerujący jest tożsamy z tolerowanym (z reguły bywamy tolerancyjni, czyli pobłażliwi, wobec siebie samych…), a czasem tolerujący jest tożsamy z poszkodowanym. Jednak zasadniczo należy te trzy podmioty tolerancji rozróżniać.

______________________________
Przypisy:
  [20] Szkodliwości takich relacji dobitnie dowodzi Mark Regnerus w swoich badaniach. Por. M. Regnerus, Jak różne są dorosłe dzieci wychowywane przez rodziców żyjących z związkach homoseksualnych? Wnioski z nowego badania struktur rodzinnych, “Fides et Ratio” nr 4 (16) 2013, s. 91-136.
  [21] A. Brożek, J. Jadacki, W sprawie granic tolerancji, dz. cyt., s. 26-27.
(Aby nie pogarszać czytelności tego tekstu i ze względu na wprowadzone drobne poprawki zrezygnowaliśmy z oznaczenia cytowania, tj. kursywy – przyp. red.).
(Warto też zwrócić uwagę na “przyziemność” powyższych motywacji, uderzającą w zestawieniu ze wzniosłością, jaką się przypisuje tolerancji – przyp. red.).
  [22] Tamże.
  [23] Por. np. Absurd prosto z sądu. Nie można mówić, że Anka była Krzyśkiem. WYROK, http://niezalezna.pl/55937-absurd-prosto-z-sadu-nie-mozna-mowic-ze-anka-byla-krzyskiem-wyrok (dostęp 4.06.2014).
  [24] Por. http://sjp.pwn.pl/.
Można – i trzeba – wskazać konkretne warunki, których spełnienie umożliwia realizację tolerancji z uwzględnieniem zróżnicowania jej podmiotów, ale przede wszystkim z uwzględnieniem jej ograniczeń.
Podstawowym takim warunkiem jest uznanie obiektywnego sensu wartości. Jest to postulat fundamentalny, a zarazem w sposób podstawowy dziś, w dobie relatywizmu i subiektywizmu moralnego, naruszany, a nawet całkiem zarzucany.
Drugim warunkiem jest osobista mądrość w spojrzeniu na świat i w rozeznaniu wartości, a zatem wolność od wszelkiej pokusy fanatyzmu, ciasnoty poglądów, monologu – patologicznych form spotkania się z drugim człowiekiem.
Wreszcie ważnym warunkiem tolerancji jest charakter człowieka. Konfliktowy czy też słaby charakter uniemożliwia dialog, w którym szanując poglądy drugiego, nie rezygnuję ze swojej tożsamości. U podstaw tolerancji leży zawsze sprawiedliwość, ale jej siłą ożywczą jest przede wszystkim autentyczna miłość do człowieka jako osoby. I to miłość do konkretnego człowieka, a nie do abstrakcyjnej ludzkości lub do ogółu. Jakżeż trafne są słowa Norwida: „Kto ukochał ogół, a nie ukochał pojedynczo – to Robespierre. Kto ukochał tylko pojedynczych, a zaś ogół zdeptał, ten jest Neron” [25].
Mając na uwadze powyższe warunki, trzeba mocno i zdecydowanie zdjąć z tolerancji jej przywilej wartości absolutnej bądź uniwersalnego narzędzia w zaprowadzaniu ładu życia społecznego. Tolerancja ma swoje granice.
Istnieje ich przynajmniej kilka.
Najpierw jest to granica logiczna: wyobraźmy sobie, że opowiadamy się za powszechnie obowiązującym postulatem: normą nie ograniczonej tolerancji, a ktoś w naszym otoczeniu uważa, że tak być nie powinno, a więc naszego poglądu ten ktoś nie toleruje. Jeśli będziemy tolerować ten pogląd, to tym samym wystąpimy przeciw tolerancji.
Istnieje z pewnością także praktyczna granica tolerancji: tolerancja powinna być adekwatna do rodzaju tolerowanego zachowania. Można przeciwdziałać czyjemuś zachowaniu na różne sposoby, a także z różną siłą – aż do fizycznego lub psychicznego unicestwienia nie tolerowanego (np. wroga podczas wojny). Trudno uznać owo unicestwienie za tolerancję, tak jak i trudno kogoś za nie potępić.
Jest też psychiczna granica tolerancji, gdyż tolerancja po przekroczeniu pewnego progu staje się po prostu nie do zniesienia [26].
To właśnie te granice – naturalne i niezbywalne – tolerancji sprawiają, że ktoś musi je określać, porządkować, normować. W ten sposób przestrzeń tolerancji jako rzekomo absolutnie demokratycznej regulacji życia społecznego zostaje poddana „dyktatorom tolerancji”.
Granica zbiorowej tolerancji wyznaczana jest przez tego, kto jest w danej grupie „najsilniejszy” (pod różnymi względami). A więc zawsze musi być ktoś, kto chce być tolerancyjny wobec innych i potrafi postawę tolerancji narzucić członkom swojej grupy.
Dla tolerancji najlepiej, jeśli opowiada się za nią grupa silna: taka, która chce i umie narzucić innym taką czy inną odmianę i taki czy inny stopień tolerancji. Grupie słabej udaje się czasem narzucić innym postulat tolerancji dla postaw członków tej grupy ze strony grupy silnej. Wtedy jednak owa słaba grupa okazuje się grupą silną (pod jakimś względem) [27]. Autorzy powyższego wniosku konkludują, że jest to pogląd w gruncie rzeczy pesymistyczny: o granicy tolerancji rozstrzyga silniejszy. Niestety: wydaje nam się, że jest to pogląd trafny [28]. I chyba trudno odmówić im racji…
Paweł Bortkiewicz TChr
Kwartalnik Homo Dei nr 4 (313) 2014
______________________________
Przypisy:
  [24] Por. http://sjp.pwn.pl/.
  [25] A. Siemianowski, Tolerancja – nowe imię sprawiedliwości, s. 66. Cytat z: C. K. Norwid, Pisma wszystkie, t. 8, Warszawa 1971, s. 67.
  [26] Np. tolerowanie sąsiada, który ma zwyczaj słuchania od świtu do zmroku głośnej muzyki (przyp. red.).
  [27] A. Brożek, J. Jadacki, W sprawie granic tolerancji, dz. cyt., s. 35.

[28] Tamże.

http://www.katolik.pl/o-klopotach-z-tolerancja,24631,416,cz.html?s=6

O autorze: Judyta