Dziennikarze “nasi” i “nie nasi”

Ks.Artur Stopka z swej notce “Koło się zamyka” napisał:

“Amerykański dziennikarz Andrew Nagorski zwrócił dwa lata temu uwagę, że gdy przeanalizowano 14 tysięcy materiałów z jednego dnia w największym agregatorze internetowego dziennikarstwa, okazało się, że wszystkie wywodzą się z 24 materiałów informacyjnych. „Tak wyglądają teraz proporcje. 24 razy ktoś wykonał prawdziwą dziennikarską robotę, czyli poinformował o wydarzeniu. Reszta dopisała do tego materiały pochodne. (…) Cała ta publicystyka mogła być dobra albo zła, ale nie będziemy mieć wartościowej publicystyki bez tekstów informacyjnych. A ich wciąż ubywa” – ubolewał Nagorski.”  /TUTAJ/.

Potem przypomniał on “prawo tysiąca” C.N. Parkinsona, zgodnie z którym instytucja zatrudniająca ponad tysiąc pracowników dostarcza sama sobie tyle zajęcia, że swiata zewnetrznego już nie potrzebuje.  Ks. Stopka zauważył, iż z mediami jest podobnie: Zajmują się one głównie sobą.

To prawda.  Na przykład, znany prawicowy bloger, publicysta i pisarz Krzysztof Osiejuk /Toyah/ dużą część swej blogerskiej twórczości poświęca walce z dziennikarzami publikującymi w tzw “drugim obiegu” nazywając ich “naszymi” i wytykajac im wszelkie możliwe i niemożliwe grzechy oraz błędy.  Pięć dni temu przeszedł samego siebie pisząc tekst “Z ostatniej chwili: Nasi przejęli Ministerstwo Prawdy”  /TUTAJ/.

Zauważył bowiem, że portal Niezalezna pl opublikował przeprosiny autorów “Resortowych Dzieci” za to, iż pisali o zwiazkach rodziny p. Pytlakowskiego z bezpieką.  Toyah stwierdza, że:

“Może też być oczywiście tak, że każde słowo wypowiedziane przez Kanię, Targalskiego i Marosza, to szczera prawda, tyle że sądy w Polsce są niesprawiedliwe i w tej swojej niesprawiedliwości całą naszą trójkę zmusiły do poświadczenia nieprawdy. Jeśli jednak taka jest sytuacja, to z nimi jest jeszcze gorzej. Ja na przykład, gdyby ktoś mnie zmuszał do tego, by przepraszać za to, że powiedziałem prawdę, a następnie kłamać, mówiąc, że prawda tak naprawdę była nieprawdą, wolałbym zdechnąć, niż się prawdy wyprzeć. Z tego co wiem, Kani, Targalskiemu i Maroszowi zdychać nikt nie kazał.

A zatem przyjąć muszę, że Pytlakowski, przynajmniej w zakresie, jaki Kania, Targalski i Marosz wyznaczyli na rzecz swoich rozważań, jest czysty jak złoto. Natomiast oni, razem i osobno, uświnieni tak, że ja nie bardzo widzę sposobu, jak i czym by ich można było umyć.”.

Krzysztof Osiejuk w swojej zapiekłości robi z siebie durnia, udając, iż nie słyszao o tym, że sądy KILKANAŚCIE razy skazywały Krzysztofa Wyszkowskiego, za to, iż powiedział prawdę o Wałęsie jako “Bolku”.  Dopiero po prawie dwudziestu latach ostatecznie uznały, że Wyszkowski miał rację.  Żadnego wydawnictwa nie stać na taką batalię.  Wszyscy /poza Toyahem/ o tym wiedzą i takie przeprosiny raczej podkreślają związki osób przepraszanych z ubecją.

Dawniej Osiejukowi sekundował w walce z “naszymi” Coryllus, ale ostatnio zajął się patologiami rynku księgarskiego i popkultury.  Ja mogę powiedzieć jedno:  Nikt nie twierdzi, że “nasi” dziennikarze to anioły i rycerze w błyszczących zbrojach.  Dzięki ich pracy moja wiedza o III RP, jej patologiach, mechanizmach władzy oraz tajnikach tzw. transformacji ustrojowej zwiekszyła się jednak wielokrotnie.  Jestem im za to wdzięczna.

Zajmę się teraz  dziennikarzami “nie naszymi”.  Jest wiele ich rodzajów.  Najczęściej spotyka sie “funkcjonariuszy medialnych”, czyli zwykłych wykonawców poleceń władzy.  Sa jednak również “dziennikarze do specjalnych poruczeń”.  Do takich należy niewątpliwie Sylwester Latkowski.  Oto jak pisał o nim Wiktor Smol w swej wczorajszej notce  /TUTAJ/:

“Bo jakież to dziennikarstwo, które za jedyne zadanie sobie stawia cel – upierdolić kogo się da lub, jak w przypadku Kamila Durczoka – kogo zlecą.
Tutaj nie chodzi nawet o to, że kiedyś tam, Sylwester Latkowski popełniał różne przestępstwa i zbrodnie. Czas minął, skazany swoje odpokutował i dziś jest czysty.
Tak stanowi prawo.
Tylko w świetle tych wszystkich dziwnych przypadków, które objęły swoją łaskawością naczelnego tygodnika, Sylwestra Latkowskiego, i prawo i ludzie, którzy o nim decydują dziwnie utykają na pewnego rodzaju przypadłość: Latkowski stał się narzędziem w rękach służb, które kierują prawidłowym przebiegiem procesu demokratyzacji III RP. A jeśli tak, to nie mówimy o dziennikarstwie, tylko celowym bandyckim działaniu przestępców, którzy ukrywają się za prawem by czynić zło.”.

Trzeba jednak powiedzić, że ujawniając taśmy z podsłuchów ministrów rządu Tuska, Latkowski zrobil jednak dobrą robotę, choć z pewnością działał na zlecenie jednej z koterii walczących o władzę w Polsce.

Sa też wśród “nie naszych” osoby nie zajmujące się zbyt wiele propagandą i nie wypelniające tajnych poruczeń, tylko po prostu nie znoszące z jakiegoś powodu prawicy. Do nich nalezy dziennikarka telewizyjna Renata Lipińska-Kondratowicz.  W swej notce “Hulaj dusza” /TUTAJ/ tak opisała ona zjazd warszawskiego odddziału SDP:

“Hulaj dusza, piekła nie ma! Pijani szczęściem dziennikarze pism,  pisemek, portali i gazetek PiS-wskich , którzy zrobili skok na Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich   mogą to sobie dziś triumfalnie odśpiewać. Udało im się zdobyć  i opanować ostatni bastion czyli Zarząd Oddziału Warszawskiego.
Właśnie skończył się Walny Zjazd, który miał miejsce  w sobotę 21 lutego w Domu Dziennikarza na Foksal. (…)

Do wczoraj jedyną redutą broniącą się przed polityką i od czasu do czasu sprzeciwiającą się lub odcinającą się od poczynań Zarządu Głównego był Zarząd Oddziału Warszawskiego,  któremu przewodził  Grzegorz Cydejko.
Zmęczony nieustającą wojną chciał odstąpić to stanowisko swemu koledze Krzysztofowi Bobińskiemu, którego część poparła  jako swojego kandydata.
No i wtedy się zaczęło!
Niejaki Samuel Peirera  z gorliwością młodego hunwejbina, który ledwie 2 miesiące temu po perypetiach został do SDP przyjęty (bowiem  nie spełniał wymogów formalnych, kłamiąc  zresztą na ten temat na Zjeździe) wystąpił z oskarżeniem, że jak to, przecież Bobiński kandydował onegdaj z ramienia PO do Sejmu, (…)

po kolejnych turach ostatecznie  prezesem został Marcin Wolski. I jakoś Prawicy nie uwierał w tym wypadku fakt, że był on onegdaj członkiem PZPR  i człowiekiem przymilającym się każdej władzy.Dziennikarzem sensu strico też go trudno nazwać.
No i tak Prawica zajęła już na Foksal wszystkie krzesła, bo pozostałym nie wypadało zrobić już nic innego tylko z gmachu wyjść.”.

Uśmiałam się do łez, gdy to czytałam.  Mała rzecz, a cieszy :)))

O autorze: elig