Słowo Boże na dziś – 9 stycznia 2015 r. – piątek – Św. Juliana, męczennika

Myśl dnia

Nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko trudne do wykonania.

Aleksander Wielki

9 STYCZNIAPiątek – dzień powszedni Okresu Narodzenia Pańskiego

548.0

 

PIERWSZE CZYTANIE (1 J 4,11-18)

 

Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas

 

Czytanie z Pierwszego listu świętego Jana Apostoła.

Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował,
to i my winniśmy się wzajemnie miłować.
Nikt nigdy Boga nie oglądał.
Jeżeli miłujemy się wzajemnie,
Bóg trwa w nas
i miłość ku Niemu jest w nas doskonała.
Poznajemy, że my trwamy w Nim,
a On w nas,
bo udzielił nam ze swego Ducha.
My także widzieliśmy i świadczymy,
że Ojciec zesłał Syna jako Zbawiciela świata.
Jeśli kto wyznaje,
że Jezus jest Synem Bożym,
to Bóg trwa w nim, a on w Bogu.
Myśmy poznali i uwierzyli miłości,
jaką Bóg ma ku nam.
Bóg jest miłością:
kto trwa w miłości, trwa w Bogu,
a Bóg trwa w nim.
Przez to miłość osiąga w nas kres doskonałości,
ponieważ tak, jak On jest w niebie,
i my jesteśmy na tym świecie.
W miłości nie ma lęku,
lecz doskonała miłość usuwa lęk,
ponieważ lęk kojarzy się z karą.
Ten zaś, kto się lęka,
nie wydoskonalił się w miłości.

 

Oto słowo Boże.

 

 

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 72,1-2,10-11,12-13)

 

Refren:Uwielbią Pana wszystkie ludy ziemi.

 

Boże, przekaż Twój sąd Królowi, *
a Twoją sprawiedliwość synowi królewskiemu.
Aby Twoim ludem rządził sprawiedliwie *
i ubogimi według prawa.

Królowie Tarszisz i wysp przyniosą dary, *
królowie Szeby i Saby złożą daninę.
I oddadzą Mu pokłon wszyscy królowie, *
wszystkie narody będą Mu służyły.

Wyzwoli bowiem biedaka, który Go wzywa, *
i ubogiego, co nie ma opieki.
Zmiłuje się nad biednym i ubogim, *
nędzarza ocali od śmierci.

 

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (1 Tm 3,16)

 

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Chrystus został ogłoszony narodom,
znalazł wiarę w świecie, Jemu chwała na wieki.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

 

 

EWANGELIA (Mk 6,45-52)

 

Jezus chodzi po wodzie

 

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

 

Kiedy Jezus nasycił pięć tysięcy mężczyzn, zaraz przynaglił swych uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, do Betsaidy, zanim odprawi tłum. Gdy rozstał się z nimi, odszedł na górę, aby się modlić.
Wieczór zapadł, łódź była na środku jeziora, a On sam jeden na lądzie. Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze, i chciał ich minąć.
Oni zaś, gdy Go ujrzeli kroczącego po jeziorze, myśleli, że to zjawa, i zaczęli krzyczeć. Widzieli Go bowiem wszyscy i zatrwożyli się. Lecz On zaraz przemówił do nich: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się”. I wszedł do nich do łodzi, a wiatr się uciszył.
Oni tym bardziej byli zdumieni w duszy, że nie zrozumieli sprawy z chlebami, gdyż umysł ich był otępiały.

Oto słowo Pańskie.

**************************************************************************************************************************************KOMENTARZ

 

 

Ludzkie zmęczenie

 

Nakarmieni chlebem z rąk Jezusa, uczniowie trudzą się przeprawą na drugi brzeg, który symbolicznie zapowiada życie wieczne. Ale także w tym wysiłku potrzebują Jego obecności. Marek podkreśla, że „widząc, jak się trudzą”, Jezus przychodzi, ale… tu kolejne zdumienie: chce ich minąć! Uczniowie są przerażeni. A ewangelista wyjaśnia, że „ich serca były zatwardziałe”. Zniechęcające zmęczenie, bezowocność wysiłków, strach, obawa o przyszłość to owoce zatwardziałości naszych serc. A Jezus nie tylko przyszedł do uczniów, ale także dziś przychodzi do nas, aby być obecny w naszych zmaganiach z przeciwnymi wiatrami współczesności.
Jezu, zawsze obecny przy człowieku strudzonym, spraw, abym Cię zauważał. Krusz moje zatwardziałe serce, abym rozumiał i chciał czynić to, czego Ty pragniesz.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2013”
Autor: ks. Maciej Warowny
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*******

Doznanie pokoju, radości, wolności nie jest efektem żadnej wypracowanej przez człowieka techniki, zdobytej zasługi, za którą otrzymuje się zapłatę. Jest to łaska Boga. Doświadczając własnych ograniczeń, przychodzimy z ufnością do Jezusa, który może nam tego daru udzielić: wyrwać nas z zamknięcia i skupienia na sobie i uzdolnić do daru z siebie, miłości na Jego wzór i Jego mocą.

ks. Jarosław Januszewski, „Oremus” styczeń 2009, s. 38

 

*******

 

Rozwój Królestwa

 

„Ojcze nasz, który jesteś w niebie… niech przyjdzie królestwo Twoje” (Mt 6, 10)

 

Królestwo Boże, mówi Sobór, „jaśnieje ludziom w słowie, w czynach i w obecności Chrystusa. Słowo Pana porównane jest do ziarna, które wsiewa się w rolę: ci, co słuchają go z wiarą i zaliczają się do małej trzódki Chrystusowej, otrzymali już samo Królestwo” (KK 5). Jezus posługiwał się w rozmaity sposób przykładem nasienia, by wyjaśnić rozwój i koleje królestwa Bożego wśród ludzi. Żywotność i silą rozwojowa Królestwa są podobne do właściwości ziarna, które „kiełkuje i rośnie, gdy on sam [człowiek, który je posiał] nie wie, jak” (Mk 4, 27). Królestwo rośnie tajemniczo, ponad wszelkie przewidywania i nadzieje tych, którzy przez przepowiadanie i posługę lub pracę wychowawczą sieją je w sercu braci. Nawet wtedy, gdy zdaje się, że gleba jest całkiem wyschła i nieurodzajna i że wszelki wysiłek apostolski pójdzie na marne, nasienie łaski Bożej pracuje w milczeniu, w mroku i niespodziewanie, dzięki tajemniczej pomocy Boga, może wzbudzić nowe energie i nieoczekiwany rozwój. Długie oczekiwanie, niepowodzenia, pojawianie się zła, nie powinny zniechęcać ani skłaniać do porzucenia roli czy pobudzać do niewczesnej gorliwości. Chrystus zwyciężył Złego i ukazał to zwycięstwo jako znak przyjścia Królestwa: „Jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was królestwo Boże” (Łk 11, 20). Lecz człowiek, chcąc korzystać ze zwycięstwa Chrystusa i należeć do Królestwa, winien stale walczyć. Bóg, który dopuszcza aby Zły nie przestawał siać kąkolu, nie chce przedwcześnie go wyrywać, „by zbierając chwast nie wyrwać razem z nim i pszenicy” (Mt 13, 29). Należy więc wytrwać w czynieniu dobrze, aby pszenica nie została przyduszona przez kąkol i aby mu dać możność przekształcenia się w pszenicę. Łaska może sprawić ten cud w sercu człowieka. W ten sposób, przez walkę, przeciwności i pozorne porażki, Królestwo rozwija się i, dzięki odkupieniu Chrystusa, z małego ziarnka staje się drzewem wielkim, „tak że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu” (Mk 4, 32).

  • O Najsłodszy Jezu, siewco wszelkiego dobrego nasienia, Ty zawsze czuwasz, a nigdy nie zasypiasz, i widzisz kąkol, który Twój nieprzyjaciel usiłuje posiać Ci na roli. Nie dozwól, aby posiał we mnie coś, co by mnie oddaliło od Ciebie; a jeśli ja wskutek niedbalstwa zasnę, niech czuwa Twoje miłosierdzie i budzi mię, abym się oparł nieprzyjacielowi, zanim zapanuje nade mną (L. da Ponte).
  • Panie mój, jedyny mój Boże, Boże mój i wszystko moje, nie dozwól, abym się zgubił w tym, co jest marne. „Marność nad marnościami — wszystko marność” (Koh 1, 2). Tutaj na ziemi wszystko jest marnością i cieniem uciekającym. Nie dozwól, abym oddawał serce rzeczom ziemskim i aby która z nich oddaliła mnie od Ciebie. Zapanuj całkowicie nade mną, trzymaj w swoim boskim uścisku to serce tak ułomne i ducha tak bardzo słabego. Pociągnij mnie do siebie wcześnie rano, w południe i przy zachodzie słońca, i udziel mi Twojej pociechy. Bądź Ty potężną latarnią, abym mógł patrząc na nią odnajdywać drogę i pokój.
    Panie Jezu, spraw, abym Cię miłował miłością czystą i żarliwą; abym Cię kochał miłością jeszcze większą niż ta, z jaką światowcy kochają swoje rzeczy. Spraw, bym kochając Ciebie darzył Cię taką delikatnością i wytrwałością, jaką podziwia się bardzo w miłości ziemskiej. Niechaj odczuje, że Ty jesteś jedyną moją radością i ucieczką, moją jedyną siłą i nadzieją, moją jedyną miłością (J. H. Newman).

 

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. I, str. 209

 

http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150109.htm

 

**********

 

Kardynał Józef Ratzinger (Papież Benedykt XVI w latach 2005-2013)
Der Gott Jesu Christi, 1977

Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu…około czwartej straży nocnej przyszedł do nich”
 

Apostołowie przemierzali jezioro. Jezus pozostał sam na lądzie, podczas gdy oni trudzili się wiosłując, bo wiatr im był przeciwny. Jezus się modli i w modlitwie widzi ich wysiłek, żeby płynąć. Idzie zatem na ich spotkanie. Niezaprzeczalnie, ten tekst jest pełen symboli eklezjologicznych: apostołowie na wodzie, przeciwny wiatr, Pan przy Swoim Ojcu. Ale to, co jest decydujące to, że w czasie modlitwy, kiedy jest „przy Ojcu”, to nie jest nieobecny – wręcz przeciwnie, bo modląc się, widzi uczniów. Kiedy Jezus jest przy Ojcu to jest obecny w Kościele. Kwestia ostatecznego przyjścia Chrystusa jest tutaj pogłębiona i przemieniona w sposób trynitarny: Jezus widzi Kościół w Ojcu i przez moc Ojca i moc dialogu z Nim, jest obecny przy Kościele. To właśnie ten dialog z Ojcem, kiedy jest „na górze” czyni Go obecnym i odwrotnie. Można powiedzieć, że Kościół jest przedmiotem rozmowy między Ojcem a Synem, zatem mocno zakorzeniony w życiu trynitarnym.

********

Kilka słów o Słowie 9 I 2015

<a href="/channel/UCWbcvHebx0BGnB12QIEaqiA" class=" yt-uix-sessionlink     spf-link  g-hovercard" data-ytid="UCWbcvHebx0BGnB12QIEaqiA" data-sessionlink="ei=J3avVIWmFdDBcKvbgBA" data-name="">Michał Legan</a>

http://youtu.be/Ay–MP_ch2w
*********
REFLEKSJA NAD SŁOWEM BOŻYM:

„Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nasi miłość ku Niemu jest w nas doskonała.”

Zechciejmy krótko próbować jeszcze bardziej wczytać się w dzisiejsze słowo, jakie Chrystus do nas kieruje, szczególnie w Ewangelii św. Odczytany przed chwilą fragment z Ewangelii św. Marka, bardzo pięknie przedstawia nasze życie. Apostołowie, po cudownym rozmnożeniu chleba, o zmierzchu, wsiedli do łodzi, bo chcą się udać na drugi brzeg jeziora. Wcześniej jednak patrzyli na swojego Mistrza, Jezusa, jak rozmnażał chleb. Byli świadkami, jak tłumy nakarmione zostały chlebem cudownie. Późnej chciano Go obwołać królem, jak dowiadujemy się z opisu innej Ewangelii. Przeżyli zapewne wielką radość z tego powodu, co Jezus uczynił. I oto nagle, zupełnie odmienna sytuacja: przychodzi bowiem zmagać się z ciemnościami, z falami, wiatrem przeciwnym na wzburzonym jeziorze.

Tak jest w naszym życiu. Doświadczamy bardzo często wiele różnego rodzaju trudności, które przeplatają się także z momentami radosnymi. Kiedy to w człowieku pojawia się smutek, kiedy pojawiają się ciemności i burze, wszystko to ma miejsce wówczas, gdy zabraknie Jezusa, gdy próbuje się iść przez życie, przez to własne jezioro życia bez Jego pomocy. Wówczas przyjdzie nam się zmagać w życiu, podobnie jak Apostołom na jeziorze, z wieloma przeciwnościami w tej walce, gdy zostajemy sami.

Chrystus umiłował nas do końca i w tej walce z trudnościami nie chce nas pozostawić samemu sobie. Kiedy nasze życie jest podobne do wzburzonego jeziora, kiedy jest wiele przeciwności, to On bardzo dyskretnie pojawia się przy nas; On pragnie dać się rozpoznać każdemu utrudzonemu człowiekowi. Kiedy ciężko jest przeżyć kolejny dzień, bo dokucza niepewność, brak środków do życia, dokucza samotność, czy inne cierpienie, On zjawia się przy nas i chce nam pomagać – podobnie, jak zjawił się na jeziorze przy Apostołach.

Odkrywając prawdę dzisiejszej Ewangelii, chciejmy zapraszać Jezusa do siebie i z Nim iść dalej. Trzeba nam dzisiaj – mimo wielu niepewności jakie przeżywa ludzkość, człowiek – oprzeć się o ten trwały fundament, bezpieczny port, jakim jest Jezus. Zawsze jednak, ilekroć zbliżymy się do Niego, to pojawi się pytanie o naszą wiarę: Dlaczego człowiek często szuka trwałego, bezpiecznego fundamentu na tej ziemi, poza Chrystusem? Bo osłabił, albo utracił, swoją wiarę. Doświadczamy i postrzegamy jednak, że nawet najdoskonalsze wynalazki nie są w stanie zapewnić dzisiaj człowiekowi poczucia bezpieczeństwa. Tak było zawsze, tak jest i dzisiaj.

W 1912 roku luksusowy statek, Tytanik, wyruszył w swój pierwszy rejs do Nowego Jorku. Nikt nie przypuszczał, że będzie to jego ostatni rejs do krainy śmierci. I chociaż były już ostrzeżenia przed niebezpieczeństwem, to kapitan, jak później zapamiętano, drwiąco odrzucił przestrogę, mówiąc: „Niech się boją mali, tacy jak wy, nam nic nie grozi. Okręt jest potężny i silny”. Niestety, kilka godzin po tych słowach, okręt – jak mała łódka – rozbił się o górę lodu.

Być może samo doświadczyliśmy wielokrotnie upadku, pójścia gdzieś na dno, tylko dlatego, że odrzuciliśmy Chrystusa. Mimo to, miejmy zawsze nadzieję, że zawsze odnajdziemy Chrystusa, że gdy On przeniknie nasze życie, to wszystko się uciszy. W tym krótkim rozważaniu spróbujmy postawić sobie samemu pytanie: Czy w ciemnościach i burzach własnego życia uciekam się tylko do ziemskich zabezpieczeń? Czy próbuję zobaczyć przychodzącego mi z pomocą Chrystusa? On właśnie pragnie dzisiaj nam powiedzieć: „To Ja jestem, nie bójcie się”, że Mną wszelkie problemy będą łatwiejsze do rozwiązania, bardzo szybko dopłyniecie do szczęśliwego brzegu, do którego zdążacie, chociaż nawet pośród burzy i silnego wiatru dziać się to będzie. AMEN.

https://homilezycie.wordpress.com/2014/01/09/rozwazania-codzienne-jezus-chodzi-po-wodzie/

***************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
9 stycznia
Święty Adrian z Canterbury, opat
Święty Adrian

Adrian (znany także jako Hadrian) urodził się w VII w. w północnej Afryce. W wieku ok. 10 lat przybył z rodziną do Neapolu, uciekając przed arabską inwazją. Wstąpił do klasztoru benedyktynów niedaleko Monte Cassino. Został z czasem opatem Niridanum, klasztoru na wyspie Nisida w Zatoce Neapolitańskiej. Papież św. Witalian (pontyfikat 657-672) nominował go dwukrotnie na arcybiskupa Canterbury. Adrian odmówił przyjęcia tego zaszczytu, gdyż uważał się za niegodnego. Na to miejsce zaproponował św. Teodora z Tarsu. Witalian zgodził się, ale mianował Adriana asystentem nowego arcybiskupa Canterbury. Obaj przez Francję wyruszyli w 668 r. do Brytanii.
Podczas podróży Adrian został uwięziony przez Ebroina, burmistrza Neustrii we Francji, który podejrzewał, że Święty udaje się do angielskich królów z tajną misją od cesarza Konstansa II. Teodor musiał pojechać dalej sam. Kiedy Adrian został uwolniony, pojechał do Brytanii i tam został mianowany opatem w klasztorze świętych Piotra i Pawła w Canterbury (późniejsze opactwo św. Augustyna z Canterbury). Adrian wspierał biskupa Teodora w umacnianiu rzymskiego Kościoła w Anglii. Jemu przypisuje się zasługę utrwalenia chorału gregoriańskiego w angielskich kościołach.
Opat Adrian przekształcił szkołę klasztorną w Canterbury w prężny ośrodek naukowy, w którym wiedzę pobierało wielu studentów, także z zagranicy. Oprócz prowadzenia studiów biblijnych, nauczał tam greki i łaciny, matematyki, poezji i astronomii. Tłumaczył też na staroangielski.
Zmarł 9 stycznia 710 roku i został pochowany w klasztornym kościele. Jego grób stał się miejscem licznych pielgrzymek za sprawą cudów. Kiedy nastąpiło otwarcie grobu w roku 1091, ciało znaleziono w nienaruszonym stanie.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/01-09a.php3
******

Św. Adrian z Canterbury OSB

Święty opat i wyznawca (ok.635-710).

Znany również pod imieniem: Hadrian.

Urodził się w północnej Afryce. Beda Czcigodny uważa, że był Berberem. Gdy miał około 10 lat,  jego rodzina uciekła do Neapolu przed arabskim najazdem. W bardzo młodym wieku wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru i został opatem Niridanum, na wyspie Nisida w Zatoce Neapolitańskiej. Poznał cesarza Konstansa II, który wprowadził go w otoczenie papieża św. Witaliana, którego został doradcą.

Dwukrotnie oferowano mu arcybiskupstwo Canterbury, odmówił twierdząc, że jest niegodny takiego stanowiska i zaproponował na nie swojego przyjaciela, św. Teodora z Tarsu. Papież zgodził się pod warunkiem, że Adrian zostanie jego doradcą. Obaj wyruszyli z Rzymu w maju 668r. Przybyli do Anglii w 669r. Został opatem u św. Piotra i Pawła, opactwa ufundowanego przez św. Augustyna z Canterbury (zniszczonego w czasie reformacji w XVI w.).

Adrian i Teodor nawrócili wielu pogan. Ponadto Adrian oprócz studiów biblijnych, nauczał języka angielskiego, matematyki, poezji i astronomii.

Zmarł 9 stycznia 710r., został pochowany w klasztornym kościele. Jego grób stał się miejscem licznych cudów, a ciało podczas otwarcia grobu w 1091r. znaleziono w nienaruszonym stanie.

http://martyrologium.blogspot.com/2010/01/sw-adrian-z-canterbury.html
**************************
9 stycznia
Święty Andrzej Corsini, biskup
Święty Andrzej Corsini Andrzej Corsini urodził się 30 listopada 1302 r., w święto św. Andrzeja Apostoła, dlatego nadano mu właśnie to imię. Pochodził z możnego florenckiego rodu Corsinich. Podanie głosi, że przed urodzeniem syna matka ujrzała wilka, który wstępując do klasztoru karmelitów we Florencji, zamienił się w łagodnego baranka. Życie Andrzeja potwierdziło proroczą wizję matki. Syn wdał się w towarzystwo “złotej młodzieży” Florencji i oddał się swobodnemu życiu. Nawrócił się, gdy matka opowiedziała mu swój tajemniczy sen i powiedziała, że wyprosiła syna u Boga gorącą modlitwą, ponieważ wcześniej przez wiele lat daremnie oczekiwała potomstwa. Wyznała mu także, że razem z mężem złożyła ślub ofiarowania syna na służbę Bożą.
Te wyznania sprawiły, że Andrzej postanowił zmienić dotychczasowe życie. W wieku 15 lat wstąpił do karmelitów we Florencji (1317). Po studiach w Paryżu i Awinionie, mając 22 lata, przyjął święcenia kapłańskie. W 1347 r. powrócił do Florencji, gdzie panowała epidemia dżumy. Zajął się dziełami charytatywnymi, a wkrótce zaczął być uważany za proroka i cudotwórcę. W tym samym roku na kapitule generalnej w Metz został wybrany prowincjałem toskańskim. Piastując ten urząd, rozwinął żywą i owocną działalność w celu podźwignięcia zakonu, zarówno pod względem liczebnym, jak i odnowy jego ducha. Dwa lata później, mimo protestów i ucieczki, Klemens VI mianował go biskupem Fiesole. Miłosierny i energiczny, kilkakrotnie godził zwaśnione między sobą włoskie miasta. Niezmordowanie wizytował parafie, nawiedzał szpitale i przytułki, odnawiał i budował nowe kościoły, zwalczał nadużycia. Wśród kapłanów założył bractwo Trójcy Przenajświętszej.
Zmarł 6 stycznia 1374 r. Jego ciało spoczywa we Florencji w kaplicy ufundowanej przez jego rodzinę. Urban VIII zaliczył go w poczet świętych w 1629 r., ale jego bullę podał do publicznej wiadomości dopiero Benedykt XIII w 1724 roku. W rocznicę śmierci Andrzeja we Florencji odbywa się wspaniała procesja z jego relikwiami.

W ikonografii przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutami są pastorał, wilk i baranek.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/01-09c.php3
*********

Święty Andrzej Corsini z Fiesole, biskup

(1302-1373)

   Z znamienitej rodziny Corsinich urodziło sie w Florencyi w dzień apostoła Andrzeja r. 1302 dziecię, którego wytyczny przebieg życia proroczy sen matki Peregryny jeszcze przed porodzeniem bliżej określił. Zdawało jej się bowiem, jakoby wilka w łonie nosiła, który przecież w jagnię się zamienił, kiedy wszedł w podwoje kościelne. Dziecię pod obrazem wilka i jagnięcia wyobrażone, otrzymało ze względu na dzień, w którym przyszło na świat, imię Andrzeja, a zarazem na wyłączną służbę Maryi dawniejszym ślubem rodziców zostało poświęcone.
Pierwszy obraz snu proroczego miał się w młodości Andrzeja aż nadto jaskrawie wypełnić, kiedy młodzieniec bogaty, zdolny a wysokiego pochodzenia, pozwolił się uwikłać ponętami świata i w gronie równych sobie lekkomyślnością towarzyszy oddał się wyuzdaniu grzechów i występków. Zdawało się więc słusznie, że służba Maryi nie doczeka się w Andrzeju gorliwego krzewiciela, aż matka stroskana, niewątpliwie pod wpływem dobrego natchnienia od Boga, przypomniała marnotrawnemu synowi tak proroczy sen jak ślub dokonany. Bóg sprawił, że słowa matki niezwykłe na młodzieńca zrobiły wrażenie; skruszony przypadł w łzach serdecznych do stóp matki, wybłagał sobie przebaczenie nietylko u tej, która mu życie na ziemi dała, ale i u Tego, który duszę jego stworzył; w kościele Karmelitów przed wizerunkiem Najśw. Maryi Panny zupełną przyrzekł poprawę życia i jak najgorliwszą służbę Maryi; odtąd miał się spełnić drugi obraz snu matczynego, bo odtąd Andrzej miał jaśnieć cnotami, jakie są cechami potulnego jagnięcia.
Udał się Andrzej do zakonu Karmelitów r. 1318, poddał się próbie nowicyatu, a pomimo pokus ciężkich ze strony złego ducha, pomimo namowy ze strony dawniejszych towarzyszy, a nawet jednego ze stryjów swych, przyjął po roku uroczyście suknię zakonną sług Maryi. Rozbudzone grzechami młodości żądze zdołał poskromić życiem prawdziwej pokuty i natężoną nauką. To też przełożeni zakonu wysłali go na dalsze studya do Paryża, skąd wrócił po trzech latach z tytułem doktora w teologii św., aby roku 1328 przyjąć upragnione święcenia kapłańskie. Unikając przygotowań wszelkich wspaniałych, podjętych przez uszczęśliwionych rodziców, młody kapłan odprawił pierwszą Mszę św. w zaciszu małego klasztorka, oddalonego siedm mil od Florencyi. Powiadają, że wtenczas doznał Andrzej niebiańskiego widzenia, bo Matka Boża miała go obrać wówczas na szczególniejszego sługę swego.
Po niedługiej działalności kaznodziejskiej w Florencyi, mieście swym rodzinnym i po pobycie u stryja swego, kardynała Corsini w Awignonie w Francyi, został żarliwy krzewiciel czci Maryi przeorem klasztoru florenckiego; już teraz zajaśniał nadprzyrodzoną siłą cudów i proroctw, a wszystkich budował przykładnością życia i wzorem swych cnót wybitnych. Nie dziw tedy, że został wybrany biskupem w Fiesole, o trzy mile od Florencyi odległego. Andrzej ucieczką starał się usunąć od ofiarowanego mu zaszczytnego ciężaru, ale Opatrzność inaczej zawyrokowała, bo dziecię trzyletnie wykryło miejsce jego pobytu; nie wahał się już przyjąć święcenie biskupich, kiedy w przebiegu całej sprawy upatrywać musiał wyraźny palec Boży. Został Andrzej następcą apostołów r. 1360 w 58. roku życia swego, a miał urząd swój sprawiać jeszcze przez lat trzynaście.
Świątobliwy biskup nie zmienił nietylko w niczem pokutniczego życia, ale nadto jego trudy pomnożył, bo coraz to nowe obmyślał sobie umartwienia. Nosił szatę pokutniczą, dręczył się pasem żelaznym, biczował się codziennie, codziennie też odmawiał psalmy pokutne, sypiał na gołej ziemi tylko po kilka godzin. Ćwiczył się w rozmyślaniach długich, w ostrych postach, w stałych czytaniach Pisma św.. Takie i inne jeszcze liczne środki zupełnego zaparcia się sprawiły, że Bóg obdarzał go łaskami i cudów i jednania powaśnionych z sobą osób. Spełniając dawny swój zwyczaj umywania nóg co czwartek, samym dotknięciem uleczył wrzody jednego z ubogich, którym z serdeczną pociechą się oddawał przez jałmużnę jak najobfitszą. Kiedy mu pewnego razu zabrakło żywności do rozdawania, cudownie resztki chleba pomnożył tak, że starczył na zaspokojenie głodnych przyjaciół ubogich. Aniołem pokoju nazywali Andrzeja wszyscy, bo wszędzie, gdzie tylko powstała niezgoda, zdołał nieprzyjaciół z sobą pojednać. Na rozkaz papieża Urbana V. udał się nawet do Bologni, aby pogodzić rozszalałe zawziętością na siebie stronnictwa szlachty i ludu. Taka miłość pod wpływem Andrzeja zapanowała wśród rozgoryczonych mieszkańców, że nigdy za życia jego nie powstał już tam ani najmniejszy cień jakiejkolwiek waśni.
Roku 1372 zachorował niespodzianie biskup podczas Mszy św. w uroczystość Bożego Narodzenia. Matka Boża objawiła mu, że śmierci się spodziewać musi dnia 6. stycznia. Rzeczywiście niedomagania z dnia na dzień się powiększały; czas choroby zużywał na sumienne porachowanie się z życiem i na przygotowanie, aby z niego zdać dokładną sprawę Sędziemu Niebieskiemu. W dniu oznaczonym przeniósł się Andrzej Corsini do wiecznej chwały. Lud już za życia nazywał swego biskupa świętym; świętym też głosił go i po śmierci, a cuda liczne potwierdzały ogólne przekonania. Dlatego też papież Eugeniusz IV. pozwolił wystawić szczątki świętego biskupa ku czci powszechnej, a papież Urban VIII. uroczyście zaliczył go w roku 1629 w poczet świętych Kościoła Chrystusowego. Na cześć św. Andrzeja ozdobił wspaniale papież Klemens XII. z rodziny Corsinich kaplicę, w której spoczywało ciało jego; nadto w kościele św. Jana Laterańskiego nową postawił kaplicę pod wezwaniem św. Andrzeja, którą obrał sobie na miejsce wiecznego spoczynku. Kościół czci pamięć św. Andrzeja Corsini na dniu 4. lutego.

     Nauka

   Św. Andrzej spędzał noce całe na modlitwie, a dnie na spełnianiu dobrych uczynków, na pouczaniu swych wiernych. Kto pozna wartość czasu i dobrze zeń korzysta, ten spokojnie zdawać będzie Bogu sprawę z chwil życia mu przeznaczonych. Ale nie ostoją się wobec Boga ścisłej sprawiedliwości ci, co dnie a nawet noce spędzają na leniwej nieczynności, na niepotrzebnych a długich odwiedzinach, na troskach o wygody ciała, na próżnych i gorszących, nieraz bluźnierczych rozmowach; tem mniej wobec Boga się ostoją ci, co czas spędzają w towarzystwie lekkich osób, na hulankach, tańcach zabijających i ducha i ciała, na pijaństwach i namiętnych grach w karty. A przecież od użytku czasu zawisła cała nasza wieczność – szczęśliwa lub nieszczęśliwa.
Używajmy więc zbawiennie czasu, a prośmy o łaskę siły do tego słowami św.Andrzeja: Najśw. Panno Maryo, od kiedy twym sługą jestem dzień i noc z całą pilnością chcę pełnić winną Tobie służbę. Proś miłosiernego Syna Swego, aby zechciał mi przebaczyć grzechy młodości! Straciłem Twoje i Jego upodobienie grzechami dotychczasowymi, odtąd chcę je zupełnie odzyskać uczciwą poprawą życia. Wytyczną dla mnie tylko Bóg, bo Bóg mnie zawsze widzi, chociażbym miał się ukryć przed swoimi przełożonymi.
Mianowicie w cierpieniach i chorobach zachowaj równowagę duchową doskonałości chrześcijańskiej za przykładem i wzorem św. Andrzeja. Pamiętaj na słowa Pisma św.: Karania Pańskiego, synu mój, nie odrzucaj, ani nie ustawaj, gdy od niego karan będziesz, bo kogo Pan miłuje, karze; a jako ojciec w synie kocha się (Przypow. 3. 11-12).

 http://zywoty.cba.pl/4.lutego.html

**************
9 stycznia
Święty Julian z Antiochii, męczennik
Święty Julian z Antiochii Julian urodził się w III w. Pochodził z rzymskiej rodziny zamieszkałej w Antiochii – ówczesnej stolicy Syrii. Mając 18 lat, przymuszony przez rodziców do małżeństwa, za obopólną zgodą postanowił żyć ze swą małżonką Bazylissą w dziewictwie (podobne postanowienia w hagiografii nie należą do rzadkości). Po śmierci rodziców Julian i Bazylissa oddali się całkowicie życiu bogobojnemu. Julian założył klasztor męski, a jego żona – żeński. Niebawem Bazylissa przeniosła się do wieczności. Niektórzy hagiografowie podają, że na początku prześladowań Bazylissa, obawiając się o swoje współtowarzyszki, prosiła Pana, żeby raczej zabrał je wcześniej, niż wystawiał na próbę w czasie tortur; wszystkie miały niezwłocznie umrzeć na febrę.
Podczas krwawego prześladowania chrześcijan przez Dioklecjana ze szczególną surowością zwrócono się przeciwko hierarchii Kościoła. Wtedy to bohaterski Julian dawał kapłanom schronienie w swoim domu-klasztorze. Z tego powodu zadenuncjowano go przed namiestnikiem cesarskim, Marcjanem. Namiestnik-sędzia nakazał Juliana aresztować i wtrącić do więzienia. Julian skorzystał z okazji, aby współwięźniów zachęcać do wytrwania. Swoją żarliwą wiarą miał pozyskać dla Chrystusa 20 żołnierzy rzymskich, chłopca Celzusa i jego matkę, Marcjanillę, i wielu innych. Na wiadomość o tym namiestnik nakazał zastosować wobec Juliana najbardziej wyszukane męki. Julian jednak nie tylko sam się nie załamał, ale utwierdzał nadal w wierności swoich towarzyszy. Wszyscy wreszcie ponieśli śmierć od miecza 9 stycznia 305 lub 313 r.
Relikwie małżonków, św. Juliana i św. Bazylissy, znajdują się obecnie w kryształowej trumnie w katedrze w Chieri, w Piemoncie. Zapewne przeniesiono je tutaj z Syrii w czasie najazdu Arabów albo w czasie niszczenia relikwii świętych, jakie zarządził cesarz Leon III Izauryjczyk (+ 741). W katedrze tej znajduje się także srebrna figura św. Juliana w postaci rzymskiego żołnierza, który w lewej ręce trzyma miecz, a w prawej palmę, symbol zwycięstwa, chociaż Julian nigdy nie był żołnierzem rzymskim.

W ikonografii Julian przedstawiany jest najczęściej z Bazylissą. Jego atrybutem jest palma.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/01-09b.php3
*********

9 stycznia

Żywot świętych Juliana i Bazylissy,
Męczenników

(Żyli około roku Pańskiego 306)

 

Święty Julian urodził się w Antiochii z pobożnych i bogobojnych rodziców. Przestając z pobożnymi, świętymi chrześcijanami przejął się już w wczesnej młodości przykładem ich bogobojnego życia, tak że postanowił całkiem poświęcić się służbie Bożej. Kiedy doszedł do lat osiemnastu, rodzice nalegali na niego, aby pojął małżonkę. Julian, już przedtem ślubowawszy dozgonną czystość, nie chciał przystać na małżeństwo; z drugiej strony żal mu było martwić dobrych rodziców. W utrapieniu tym błagał Boga o oświecenie. Pewnego razu, kiedy w nocy trwał na modlitwie, ukazał mu się Zbawiciel, mówiąc: “Postąp mężnie, a wzmocnione będzie serce twoje”. Uważając to za rozkaz aby był posłuszny rodzicom, a zarazem cudownie pocieszony, nie opierał się dłużej, lecz pojął za małżonkę dostojną, cnotliwą i piękną Bazylissę, wybraną przez rodziców. W dzień ślubu był Julian nader poważny, a kiedy po godach weselnych udali się na swoje pokoje, nagle uderzyła Bazylissę nader przyjemna woń, jakby róż i fiołków. Zdziwiona tym zapachem, zwłaszcza że to było zimą, zapytała, co to znaczy. Julian odpowiedział, że woń ta pochodzi od Chrystusa, miłośnika czystości, i jeżeli Bazylissa chce w takiej woni z Chrystusem królować, winna także zachować nieskazitelność ciała i duszy. Słowa te wywarły tak zbawienny wpływ na dziewicze serce Bazylissy, że również ślubowała wieczne dziewictwo. Po tym świętym ślubie padli oboje na kolana, aby podziękować Bogu i wezwać Jego pomocy, gdy wtem komnata zadrżała i napełniła się niebiańską światłością, wśród której ukazali się Jezus i Maryja w otoczeniu świętych Młodzieńców i Dziewic. Następnie dał się słyszeć głos: “Zwyciężyłeś, Julianie, zwyciężyłeś! błogosławioną jesteś Bazylisso, dziewico!”, a dwu aniołów podało im książkę i wskazało miejsce, gdzie ich imiona pomiędzy Świętych zapisane zostały.

Odziedziczywszy po śmierci rodziców wielki majątek, użył go Julian na cele dobroczynne, a swój obszerny dom zamienił na szpital. W tym samym czasie wybuchło srogie prześladowanie, wzniecone przez cesarza Dioklecjana. W Antiochii wielu chrześcijan uciekało pod opiekę Juliana i Bazylissy, więc dom podzielono na dwie połowy; jedną zamieszkiwali sami mężczyźni pod kierownictwem Juliana, drugą same niewiasty, którym przewodniczyła Bazylissa.

Prześladowanie, chociaż srogie, było w Antiochii przez pewien czas mniej zaciekłe niż w wielu innych prowincjach. Inaczej dziać się zaczęło, gdy nastał nowy starosta, Marcjan, aż do szaleństwa gorliwy poganin, a okrutniejszy od tygrysa. Chcąc się wykorzenianiem chrześcijaństwa przychlebić cesarzowi, wydał surowy rozkaz, aby nic nie kupowano ani sprzedawano, zanim by tego wprzód bogom nie poświęcono, i wszędzie, nawet w domach chrześcijańskich kazał umieścić bożki. Chrześcijanie zadrżeli, przewidując, iż wkrótce krew popłynie, a co gorsza, że wielu słabych może się zaprzeć Chrystusa. Obawiała się tego i Bazylissa, nie tyle o siebie, ile o swe niewiasty. Prosiła więc Boga, aby raczył je zabrać do siebie i nie wystawiać ich na pokusę. Modlitwa została wysłuchana, gdyż nie tylko owe niewiasty, ale i sama Bazylissa pomarły na febrę, zanim urzędnicy cesarscy weszli do jej domu.

Święci Julian i Bazylissa

Marcjan, dowiedziawszy się o Julianie, iż był synem zacnego ojca, posłał do niego, aby nie gardził rozkazem cesarskim i złożył bogom ofiarę. W domu Juliana zebrało się właśnie wielu kapłanów i diakonów, którzy w głębokiej miłości Pana Jezusa czekali śmierci i korony męczeńskiej. Gdy przyszli słudzy starościńscy, wszyscy jednym sercem dali odpowiedź przez Juliana, że mają Pana Boga w Niebie, który zakazał składać ofiary bożkom. Rozgniewany tą odpowiedzią, kazał Marcjan uwięzić Juliana, a dom jego spalić. Gdy ani groźby, ani pochlebne obietnice nie poskutkowały, kazał Juliana okrutnie bić kijami. Gdy go bito, złamał się kij i wybił oko jednemu z oprawców. Przypadku tego użył Julian na uwielbienie Boga, wezwał bowiem kapłanów pogańskich, żeby modlili się do swych bogów o uleczenie skaleczonego, a jeśli tego nie dokażą, on go uleczy.

Przystał na to starosta, a wtedy kapłani pogańscy poczęli się modlić po swojemu, ale nie tylko nie uzdrowili skaleczonego, lecz wszystkie ich bożki naraz się poobalały. Wtedy Julian przeżegnał skaleczone oko krzyżem św. i zaraz je uleczył. Cud ten widział Marcjan i nie mógł go zaprzeć, nie uznał go jednak, lecz czarom przypisywał. Uleczony zaś począł wołać: “Jeden jest Bóg prawy, Chrystus, Temu się ma kłaniać każdy i Jego chwalić”. Starosta kazał go za to ściąć, a żeby innym chrześcijanom odebrać odwagę, polecił Juliana okutego w kajdany wyprowadzić na plac publiczny i okrutnie katować. Kiedy się to działo, przechodziły tamtędy dzieci szkolne, pomiędzy nimi także Celsus, syn Marcjana. Ten nagle przystanął, gdyż ujrzał przy Julianie wielką ilość biało ubranych mężów, z których kilku rozmawiało z nim, a inni wkładali mu na głowę koronę złotą, wysadzaną diamentami. Przejęty tym niebieskim widzeniem odrzucił chłopiec książki, pobiegł do Świętego i objął rękoma nogi jego, prosząc głośno, aby go przyjął do swego towarzystwa, gdyż i on dla Chrystusa chce cierpieć i umrzeć. Starosta kazał gwałtem oderwać chłopca od Świętego, ale napróżno, gdyż tym, którzy chcieli spełnić ten rozkaz, usychały ręce. Przybiegła także matka i jęła z płaczem przemawiać do syna, ale nie zdołała zachwiać jego stałości. Rozwścieczony starosta musiał w końcu Juliana pospołu z własnym synem wtrącić do więzienia.

Ciemnica, do której ich wtrącono, pełna była robactwa i zgnilizny, zaledwie jednak weszli do niej, natychmiast napełniła się blaskiem i rozkoszną wonią. Ujrzawszy to żołnierze, których 20 przeznaczonych było do straży, uwierzyli w Chrystusa, tej samej jeszcze nocy kapłan wprowadzony przez anioła wraz z siedmiu innymi mężami, ochrzcił Celsusa i stróżów. Starosta, nie wiedząc co czynić, zapytał cesarza, jakie ma przedsięwziąć kroki. Otrzymał rozkaz, aby wszystkich najpierw męczyć, a następnie zamordować. Zasiadł więc Marcjan na publicznym miejscu do sądu. Zdarzyło się, że właśnie w tym czasie przenoszono tamtędy umarłego. Starosta zatrzymał orszak pogrzebowy, a zwróciwszy się szyderczo do Juliana, kazał mu wskrzesić umarłego. Chcąc uwielbić Chrystusa, padł Julian na kolana, a umarły, imieniem Atanazjusz, natychmiast powstał, głośno wołając, że Chrystus jest prawdziwym Bogiem. Odprowadzono go za to wraz z Julianem i Celsusem do więzienia, gdzie tego samego dnia przyjął chrzest.

Nazajutrz chciano Męczenników wrzucić do kotłów z wrzącą smołą, oni jednak sami, dobrowolnie do nich weszli. Starosta, nie chcąc patrzeć na straszliwą śmierć syna, odszedł. Tym czasem Męczennicy nie doznawali żadnej boleści w płomieniach, które ich ogarnęły, a gdy ogień wygasł, wyszli z kotłów nienaruszeni. Nowy ten cud wywarł na Marcjanie wielkie wrażenie, ale go nie nawrócił. Tyle tylko, że widząc się bezsilnym, kazał Męczenników wrzucić z powrotem do więzienia. Żona starosty, stroskana o syna, udała się za pozwoleniem męża do więzienia, w nadziei, że się jej uda syna napowrót nakłonić do pogaństwa, widząc jednak jego stałość w wierze, sama uwierzyła w Chrystusa. Nowe to nawrócenie wprawiło Marcjana w szaloną wściekłość. Owych dwudziestu żołnierzy kazał natychmiast stracić, Juliana zaś z towarzyszami, to jest Celsusem, jego matką a swoją małżonką, kapłanem Antoniuszem i owym wskrzeszonym Anastazjuszem pozostawił jeszcze przy życiu. Kiedy jednakże skutkiem modlitwy Juliana bogi pogańskie w proch się rozsypały, a świątynia, runąwszy, przygniotła wielu pogańskich kapłanów, kazał Męczenników wyprowadzić na śmierć. Powiązano im ręce i nogi, oblano olejem i zapalono, ogień jednakże spalił powrozy a nie obraził Świętych. Wtedy starosta kazał zedrzeć skórę z głowy Julianowi, swemu synowi Celsusowi i kapłanowi Antoniuszowi, Anastazjusza kazał szarpać żelaznymi hakami, żonę zaś chciał wziąć na tortury, lecz Bóg nie dopuścił do tego. Następnie wszystkich kazał rzucić na pożarcie dzikim zwierzętom, te jednak nie ruszywszy ich, pokładły się im u nóg. Wyczerpawszy wszystkie szatańskie sposoby męczarni, kazał im poucinać głowy dnia 9 stycznia 313 roku. Chcąc ich zelżyć i uniemożliwić uznanie ich przez chrześcijan za Męczenników wiary, ścięto ich wraz z kilku zbójcami. Mimo to poznano święte ciała po blasku i pochowano je z należną czcią, Marcjan zaś nie uszedł kary Boskiej, gdyż po niedługim czasie robactwo żywcem go roztoczyło.

Nauka moralna

Poganie byli zwykle zatwardziali na cuda Świętych, gdyż w swym zaślepieniu przypisywali je sile czarnoksięskiej. Marcjan podobny zarzut uczynił świętemu Julianowi, ten jednak dał mu na to trafną odpowiedź: “Chcesz wiedzieć, starosto, jaką sztuką dziwy takie wyrabiamy, posłuchaj a wyjawię ci je: Głównym ich warunkiem jest przede wszystkim troszczyć się o ubogich i raczej samemu głodem przymierać, aby tylko móc innych posilić; powtóre nie odpłacać złym za złe; następnie nie mieć w sobie gniewu, a niecierpliwość pokonywać cierpliwością; nie dawać się nazywać Świętym, dopóki się nim nie zostanie, a starać się gorliwie o uzyskanie tej czci; w pokorze swej nie szukać chwały u ludzi, lecz wszystkowiedzącego Boga. W tym leży cała sztuka, której i ja się nauczyłem i ściśle ją wykonywam”. Z tych słów Świętego poznajemy, jakie życie wiedli pierwsi chrześcijanie i jakie wykonywali uczynki. Miłość ku ubogim, miłość nawet ku ich najsroższym nieprzyjaciołom, cierpliwość w utrapieniu, łagodność i pokora, to były ich cnoty, stanowiące źródło wszystkich łask, jakich im Bóg udzielał i jakimi nad piekłem i szatanem triumfowali. – Starajmy się, abyśmy ich w tych cnotach gorliwie naśladować mogli, a tym samym stali się miłymi Zbawicielowi. Tak żyjąc, z pewnością usłyszymy w dzień sądu słowa: “Pójdźcie błogosławieni Ojca Mego, otrzymajcie Królestwo wam zgotowane od założenia świata!” (Mat. 25, 34).

Modlitwa

O Boski Zbawicielu, Jezu Chryste, któryś w swym życiu na ziemi dał przykład cnót, daj nam za przyczyną świętego Juliana łaskę, abyśmy cnót tych serdecznie pragnęli i z gorliwością je wykonywali, a przez to do Nieba się dostali. Amen.

 

Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.

http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/b/bazyliss.htm

**************

9 stycznia
Błogosławiona Alicja le Clerc, dziewica
Błogosławiona Alicja le Clerc
Alicja le Clerc urodziła się 2 lutego 1576 roku we Francji, w szlacheckiej rodzinie katolickiej Jana le Clerca, lorda Roville-aux-Chênes, i Anny Sagay. Były to czasy niespokojne i obojętne religijnie. Dlatego Alicja nie interesowała się religią. Ciągłe przemarsze wojsk rujnowały okolice i deprawowały ludzi. Alicję pociągał świat i jego złudne uroki. Rodzice nie zabraniali jej zabawy i swobody. Jednak dziewczyna nie znajdowała w tym zadowolenia. Trafiła na pobożnego kapłana, który tak nią pokierował, że zrozumiała konieczność zmiany życia. We współpracy ze św. Piotrem Fourierem zaczęła pomagać chorym, opuszczonym i zaniedbanym dziewczętom. W sąsiedniej parafii pomagała proboszczowi, który objął zaniedbaną parafię i skutecznie nad nią pracował. Zgłosiły się współpracowniczki, które później dały początek nowemu zgromadzeniu Kanoniczek Regularnych od Najświętszej Maryi Panny.
Szkoły zakładane przez kanoniczki nauczały, wychowywały i przygotowywały dziewczęta do życia. W 1603 r. zatwierdził je kardynał Karol Lotaryński, a następnie w 1621 r. Stolica Święta.
Alicja, wyczerpana pracą i umartwieniami, zmarła w 1622 r. Beatyfikował ją papież Pius XII w 1947 roku.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/01-09d.php3
********

bł. ALICJA Le CLERC
(1576, Remiremont – 1622, Nancy)
zakonnica

patronka: Kanoniczek Regularnych (św. Augustyna) od Najświętszej Maryi Panny

wspomnienie: 9 stycznia

Urodziła się w 1576 r. w Remiremont we Francji, jako jedyne dziecko szlacheckiej katolickiej rodziny Jana Le Clerca, lorda Roville-aux-Chênes, i Anny Sagay.

Były to czasy niespokojne i obojętne religijnie. Ciągłe przemarsze wojsk (trwały wojny imperium habsburgskiego, obejmującego m.in. Austrię, Hiszpanię, Niderlandy, królestwo Neapolu: w jednej z nich uczestniczyła Francja) rujnowały okolice i deprawowały ludzi. Młodą Alicję, jak wielu jej rówieśników we wszystkich wiekach i we wszystkich miejscach na ziemi, pociągał świat i jego złudne uroki. Nie interesowała się religią – chciała się bawić, być podziwianą.

Zamożni rodzice ją kochali, więc … na wszystko pozwalali.

Jednak w tej swobodzie ta śliczna dziewczyna nie znajdowała zadowolenia. Zaczęła – w szczególności po poważnej chorobie – zastanawiać się nad sobą. Trafiła, po przeprowadzce rodzin, związanej z chorobą ojca, do wioski Hymont, na pobożnego kapłana, proboszcza Mattaincourt Piotra Fouriera, późniejszego świętego (kanonizowanego w 1897 r.), który tak nią pokierował, że zrozumiała konieczność zmiany życia.

Później opowiadała, iż to wycofanie „z życia światowego, które – bez jakiś szczególnych powodów – mnie znudziło, sprawiło mi radość”…

Rozpoczęła pracę nad sobą. A po wizji Dziewicy Maryi, którą miała ponoć mieć podczas Mszy św., w wieku 20 lat postanowiła – mimo zdziwienia i kpin otoczenia – poświęcić się Bogu i złożyła prywatne śluby czystości…

Słowa Dziewicy, które miała usłyszeć: „Weź to Dziecię i pomóż Mu dorosnąć”, pojęła dosłownie i resztę życia poświęciła „dorastaniu” dzieci i młodzieży, w szczególności dziewcząt.

Mimo niezadowolenia ojca wstąpiła więc do klasztoru. Ustąpiła mu tylko w wyborze miejsca – wybrała, jak prosił ojciec – klasztor w Ormes, ale dość swobodna, światowa atmosfera w nim panująca nie zadowoliła jej. Wkrótce była z powrotem w domu.

Zaczęła pracę „na własną rękę”. Założyła – ta córka lorda! – płócienny, wiejski habit i woalkę na głowę. Pościła i odprawiała, pod kierownictwem duchowym o. Fouriera, pokutę.

Niebawem zgłosiły się pierwsze cztery współpracowniczki i w wigilię 1597 r. rozpoczęły wspólną posługę nauczania biednych i opuszczonych dziewcząt. Ten moment, jak późniejszy bieg wydarzeń miał wykazać, uznano za początek nowego zgromadzenia Kanoniczek Regularnych (św. Augustyna) od Najświętszej Maryi Panny (fr. Chanoinesses régulières de Saint Augustin de la Congrégation Notre-Dame)…

Szkoły zakładane przez siostry nauczały, wychowywały i przygotowywały dziewczęta do życia. Pierwsza– dzięki paru dobroczyńcom, i w końcu pogodzonemu z wyborem córki ojcu – powstała już w 1598 r. w Poussay. Ich znaczenie nie ograniczyło się tylko do historii Kościoła; były to, jak później pisano „narodziny nauczania podstawowego w Lotaryngii, które stały się początkiem nauczania dziewcząt we FrancjiJules Ferry.

Wkrótce pierwszą wersję reguły nowego zgromadzenia, opartą o regułę św. Augustyna, napisaną przez Piotra Fouriera zatwierdził bp diecezji Toul, Jean des Porcelets de Maillane…

Praca zgromadzenia szybko zyskiwała rozgłos i do Alicji (fr. Alix) zaczęły napływać prośby o zorganizowanie podobnych instytucji w wielu parafiach. I powstawały, mimo wielu trudności (np. wycofania wsparcia przez pierwsze benefaktorki) i przeciwności, także ze strony kościelnej, nowe szkoły dla dziewcząt…

W 1603 r. zgromadzenie i regułę zatwierdził kard. Karol z Lotaryngii, a następnie w latach 1615/6 dwoma bullami Ojciec św. Paweł V.

Rok później powstał pierwszy klasztor zamknięty w Nancy, w którym Alicja ze współtowarzyszkami mogła rozpocząć swój nowicjat. Przyjęła wtedy imię siostry Marii Teresy od Jezusa.

Śluby złożyła w 1618 r., po czym została wybrana przełożoną generalną zgromadzenia. Gdy trzy lata później, w wyniku wyczerpania pracą, ciągłymi podróżami między szkołami i domami zgromadzenia, mierzenia się z nieustannymi problemami i niespodziewanej choroby (nawet opuszczanie własnego pokoju zaczęło jej sprawiać trudności), przestała nią być kongregacja dysponowała 10 domami zakonnymi w Lotaryngii i całej Francji.

Ta mistyczka (miała słyszeć m.in. głosy anielskie), „dziecko milczenia”, jak nazywały ją współsiostry, miała jedną ambicję, by „być dobrą zakonnicą i nauczać liter cztero i pięciolatki”…

Pisała: „Jak można żyć w pokoju pośród tylu wojen i pożóg… i najgroźniejszego zagrożenia ze wszystkich – naszego ja – bo jesteśmy tak wypełnieni samouwielbieniem, wpychającym nas w zwątpienie i ciemność… Tylko w Tobie, mój Boże i moja Siło, mogę znaleźć to, czego szukam. Jeżeli istnieje dobro na tym świecie, jest nim człowiek, który je posiada, bo Królestwo Boże jest radością i pokojem w Duchu św. Dusza bez spokoju wewnętrznego jest jak łódź miotana wiatrami i burzami, w nieustannym niebezpieczeństwie; nie przynosi korzyści ani sobie ani innym, bo tak wiele poświęca uwagi samej sobie, że sama powoduje ów brak spokoju… Lekarstwo wskazał nam sam Pan, mówiąc: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladujeMt 10, 38”.

Zmarła, wyczerpana pracą i umartwieniami, w 1622 r. w klasztorze kongregacji Naszej Pani w Nancy. Przed śmiercią powiedziała swoim współsiostrom: „Będę o was pamiętała przed Bogiem. Bądźcie zawsze razem, w jedności, miłując się nawzajem, bo miłość i jedność są jedynymi drogami naszego zgromadzenia”…

Jej grób – pochowano ją, w ołowianej trumnie, w miejscu śmierci – szybko stał się celem pielgrzymek i zanotowano przy nim wiele niewytłumaczalnych uleczeń (ich listę opublikowano w 1666 r. w publikacji „Życie Matki Alicji Le Clerc”).

Rewolucja francuska XVIII w., która spustoszyła tak wiele wspaniałych zgromadzeń zakonnych i kościelnych, nie ominęła i zgromadzenia Kanoniczek Regularnych od Najświętszej Maryi Panny. O ile w przeddzień rewolucji zgromadzenie dysponowało 84 klasztorami, w których pracowało 4,000 zakonnic, o tyle wiek później istniało tylko 27 klasztorów z ok. 1,200 zakonnicami.

Ale i to należy uznać za olbrzymi sukces dzieła Alicji. Wszak w czasie rewolucji zamknięto wszystkie klasztory Kanoniczek Regularnych od Najświętszej Maryi Panny!

Wtedy zaginęły też, jak wiele innych, wraz z zamknięciem klasztoru Naszej Pani, relikwie Alicji… Na szczęście nie uległy zbeszczeszczeniu – zostały bezpieczenie ukryte. Tak bezpiecznie, że odnaleziono je, w piwnicy byłego klasztoru Naszej Pani w Nancy, dopiero w 1950 r. W 2007 r. przeniesiono je uroczyście do katedry w Nancy…

Zgromadzenie przez nią założone, mimo wielu przeciwności i zawieruch dziejowych, nie tylko się odbudowało się ale i rozszerzyło swoją działalność poza Francję. W 1947 r. trzy siostrzane gałęzie zgromadzenia dysponowały 1,427 domami i 15,400 opiekującymi się nimi siostrami zakonnymi…

W tym samym roku Alicję beatyfikował Pius XII.

Opowiadane są dwa ciekawe przypadki anielskiej interwencji w życie bł. Alicji. W początkach działalności z domu prowadzonego przez siostry zniknąć miała krowa, darowana zgromadzeniu przez hrabinę Judytę d’Apremont (tę samą, która darowała siostrom ich pierwszy dom zakonny), siostry udały się na jej poszukiwanie. Bezskutecznie. Gdy wróciły do domu Alicja usłyszeć miała głos nakazujący: „Idźcie do doliny i tam ją znajdziecie”… Siostry usłuchały i rzeczywiście odnalazły zgubę spokojnie przeżuwającą w dolinie, pod wierzbą…

Innym razem, w 1599 r., gdy w pewien gorący dzień w szkole w Poussay dziewczęta miały trudności z przyswojeniem sobie trudnego łacińskiego hymnu liturgicznego, objawić się miał anioł w formie 15-letniego chłopca o świetlistej twarzy. Spokojnie wyrecytował słowa hymnu w tak przejrzysty sposób, iż słuchaczki nie miały żadnej trudności z zapamiętaniem tekstu. Zaraz potem anioł zniknął…

http://www.swzygmunt.knc.pl/SAINTs/HTMs/0109blALIXleCLERCnun01.htm

************

O autorze: Judyta