Polityka. Bo polityka jest od tego, aby bawić się, aby bawić się na całego!…

Szanowni Państwo.

Ostatnie dni obfitowały w wiele istotnych raczej wydarzeń.
Był Marsz i wybiory.

Poniżej moje grosze.

W sprawie Marszu.
Niestety, ale uzasadnioną się staje opinia – wyczerpana formuła…
Chociaż, właśnie – wypada zacząć od tego, co poeci, w tym wypadku prezesi RN, mieli na myśli.
Dla mnie Marsze, to były chwile nieprawdopodobnego szczęścia. Przyjemność zobaczenia, spotkania i poczucia innych Polaków.
Aż tyle. Ale tylko tyle. Przyznam, że zaczynało mi być głupio, bo coraz bardziej traktowałem udział jako prywatę, jako możliwość zaaplikowania sobie patriotycznego uniesienia. Ale nie sposób by było w tym coś więcej. No bo niby jakby mogło być coś więcej? Mielibyśmy szyć coraz większe flagi, brać dłuższe drzewce do nich, krzyczeć jeszcze głośniej hasła? No i co to da?
Oczywiście. Dla nas może i dużo, wzruszenia będą jeszcze tkliwsze. Ale.
Pytanie, którego nikt nie zadaje – a jakie skutki Marsze mają dla okupantów?
Nie widać, żeby to był dla nich jakiś poważniejszy problem.
Jeśli już, to bardzo sprytnie go rozgrywają na swoje (jakby ktoś nie dowierzał ich umiejętnościom czy doświadczeniu to proszę przypomnieć sobie casus Solidarności).
Po pierwsze, jest to kurek. A raczej gwizdek bezpieczeństwa.
Po drugie – jest okazja by zyskać pełniejsze informacje o jednostkach wywrotowych (należy przyjąć, że większość dotychczasowych uczestników jest spalona).
Po trzecie – okazja do poćwiczenia narzędzi pacyfikacyjnych.
A po czwarte wreszcie – olbrzymia dawka paliwa dla reżimowych mediów. Coby Polaków jeszcze mocniej stygmatyzować, skłócać.

Wzamian mamy ładne zdjęcia, coraz ładniejsze. A biało-czerwony most to już wogóle przepięknota (nota bene widoczek ten uzyskany był ryzykiem o bezprecedensowej skali).
Co jeszcze by można wskórać?
No może jakieś ofiary śmiertelne nareszcie.
News na parę dni. Najwyżej. (Jak nie?! A pamięta ktoś samopodpalenie przed siedzibą płemieła?)
I tak by to medialnie przemielili. Kolejna podziałówka – na tych co by chętnie strzelili jeszcze raz i na tych, co by się domagali niezwisłych sądów i surowych wyroków…

Ja nie odbieram racji i praw tym, którzy na Marszu byli.
Chcę jedynie abyśmy stanęli w prawdzie i odpowiedzieli sobie co praktycznego z tego wynika.

To może teraz o tym co jednak wynikło.
Wynikło otóż borem lasem (a może i nie) to, że RN się spartyjnił.

I tak o to przejdziemy do drugiej sprawy.

Wybiorów.

Czyli takiego czegoś, że jest diemokracja, a my se wybieramy kto ma nami zarządzać. I się cieszymy. To jest warunek konieczny. Ta ciechota. Wszak nie bez kozery się mówi, że jest to diemokraticzne święto, i mamy je świętować. No chyba zacieszeni, bo jak inaczej!?

To jest zagadka.
Jakim cudem, ludzie odwołujący się do potęgi rozumu, ba! nawet do potęgi mocy znacznie większych niż rozum, sami nabierają się na taki kosmiczny, churchill’owski kit?
To by było jeszcze pół biedy. Że sami. Ale namawiają, wciągają w ten kit innych.
Narodzie musisz…

W poprzedniej notce, opowiadałem Państwu, jak byłem uczestnikiem spotkań z dzielnym Freedom’em.
Przypomnę, że te spotkania były organizowane przez Chłopaków z KNP.
KNP to takie RN z tą różnicą, że bardziej przykrawatowane.
Taki dowcip:
– Czym się różni kaenpowiec od erenowca?
– Tkaniną.

Tkaniną odzieży wierzchniej.
Pierwsi gustują w cieńkich, prasowalnych w kant.
Drudzy lubią oblec się w coś obszerniejszego, dzianinowego. Szarego, czarnego, lub w odcieniach zieleni.
Na tym różnice się kończą.
Bo wszyscy chłopcy jednako partyjne zwierze.

A teraz o cyferkach.
Cyferki zaczynają towarzyszyć nam dość wcześnie.
W szkółkach zaczynamy kolekcjonować oceny, które możemy przehandlować na rowery, kompiutery czy szkółki kolejne, uniwersytetami szumnie zwanymi. Potem na zmywaki, biurka, fotele, żony rozwodowe i emerytury fiducjarne. Każdemu wedle szczęścia lub jego braku.

Ale wróćmy do cyferek szkolnych.
Szkoła ma za zadanie nauczenia ich liczenia. I wychodziło to jej/nam wyśmienicie.
Na każdej lekcji, w każdym zeszycie na jego ostatniej stronie, wyliczaliśmy mityczne średnie. To była fiksacja co się zowie!
– Ile masz?!

Latka uleciały, ale paranoje zostają w maluczkich łebkach.
Dziś limity cyferkowe ustalają nie dyrowie szkółek ale prezesi – panowie i władcowie politycznego świata.
I chłopięta nadal przeliczają cyferki.
Przerzucają gorliwie w spoconych rączkach procentowe paciorki, na diabelskim różańcu.

Widzę pierwszy raz chłopa.
Słucham co gada. No super! Swój.
Ale łon kandidat…

To ja się pytam:
– Bracie, jakże to? Morowy jesteś, nakarkowy, ale jakżeś to se ubzdurał, że okupant Ci nagle miałby odpalić choć trochę wolności?

I teraz uwaga, uwaga!
Kandidat odpowiada:
– Ależ ja wiem, że to niemożliwe!

A teraz proszę o uwagę najuważniejszą.
Po wszystkiemu, kandidat rzeczony ofiaruje mi swą ulotkę wybiórczą…

No i miej cierpliwość i nie dawaj w mordę…

Tak.
Bo to jest postawa, wyczerpująca w pełni znaczenie terminu pożytecznego idioctwa.
Jeśli to mają być elity, to ja serdecznie dziękuję, i już za nie żałuję.
Ja czekam tego, kto krzyknie – dość! Robimy swoje. Na swoich zasadach. Bo tylko wtedy możemy wyjść na swoje.

Swego czasu, przekonał mnie Winnicki, jak podał argument, że Dmowski kandidował do dumy.
No właśnie! Do dumy. I tak chyba sprawę określał.
Wierny uczeń utrzymuje, że wciska się do sejmu polskiego…

Bez sensu to jest.

Dlaczego boimy się powiedzieć prawdy. A że będą się śmiać?…
No ale kto będzie?
Czy na takich ludziach winno nam zależeć?
Dlaczego nie pomyślimy nareszcie o tych mądrych, co się wtedy śmiać nie będą. A płaczą dziś.

 

O autorze: karoljozef