Słowo Boże na dziś – 30 sierpnia 2014r., sobota – Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców…

Myśl dnia

Sobie wyświadcza dobrodziejstwo, kto je wyświadcza przyjacielowi.

Erazm z Rotterdamu

SOBOTA XXI TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE  (1 Kor 1,26-31)

Chrystus stal się dla nas mądrością

Czytanie z Pierwszego listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian.

 

Przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu. Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to, co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga.
Przez Niego bowiem jesteście w Chrystusie Jezusie, który stał się dla nas mądrością od Boga i sprawiedliwością, i uświęceniem, i odkupieniem, aby jak napisano, „w Panu się chlubił ten, kto się chlubi”.

Oto słowo Boże.

 

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 33,12-13.18-19.20-21)

Refren: Szczęśliwy naród wybrany przez Pana.

 

Błogosławiony lud, którego Pan jest Bogiem, *
naród, który On wybrał na dziedzictwo dla siebie.
Pan spogląda z nieba, *
widzi wszystkich ludzi.

Oczy Pana zwrócone na bogobojnych, *
na tych, którzy czekają na Jego łaskę.
Aby ocalił ich życie od śmierci *
i żywił ich w czasie głodu.

Dusza nasza oczekuje Pana, *
On jest naszą pomocą i tarczą.
Raduje się w Nim nasze serce, *
ufamy Jego świętemu imieniu.

 

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Por. Ef 1,17-18)

 

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Niech Ojciec naszego Pana Jezusa Chrystusa
przeniknie nasze serca swoim światłem,
abyśmy wiedzieli, czym jest nadzieja naszego powołania.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

 

EWANGELIA  (Mt 25,14-30)

Przypowieść o talentach

 

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus opowiedział swoim uczniom następującą przypowieść:
„Pewien człowiek, mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał. Zaraz ten, który otrzymał pięć talentów, poszedł, puścił je w obrót i zyskał drugie pięć. Tak samo i ten, który dwa otrzymał; on również zyskał drugie dwa. Ten zaś, który otrzymał jeden, poszedł i rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana.
Po dłuższym czasie powrócił pan owych sług i zaczai się rozliczać z nimi.
Wówczas przyszedł ten, który otrzymał pięć talentów. Przyniósł drugie pięć i rzekł: «Panie, przekazałeś mi pięć talentów, oto drugie pięć talentów zyskałem». Rzekł mu pan: «Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana».
Przyszedł również i ten, który otrzymał dwa talenty, i powiedział: «Panie, przekazałeś mi dwa talenty, oto drugie dwa talenty zyskałem». Rzekł mu pan: «Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię; wejdź do radości twego pana».
Przyszedł i ten, który otrzymał jeden talent, i rzekł: «Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność».
Odrzekł mu Pan jego: «Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie rozsypał. Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność. Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz w ciemności : tam będzie płacz i zgrzytanie zębów»”.

Oto słowo Pańskie.

 ***************************************************************************************************

KOMENTARZ

 

 

Odnaleźć własną pełnię

Jezus dziś ukazuje nam, że obdarza każdego człowieka według jego możliwości, nie czyni różnic pomiędzy osobami, nie ma też osób uprzywilejowanych, w tym sensie, że jednym daje dużo, a drugim mało. Każdemu człowiekowi daje pełnię! To od nas zależy, jak z tej pełni skorzystamy, ile darów i talentów w sobie odkryjemy. Im więcej talentów odkrytych, tym więcej zysku – drugie tyle, i jeszcze Jezus obiecuje, że kto ma, temu będzie dodane, tak że „nadmiar mieć będzie”. Im mniej talentów odkrytych, tym większa bierność w życiu. Wiele zależy tu także od naszego obrazu Boga. Jeśli nie wierzę, że Bóg jest dawcą hojnym, szczęśliwym z mojego szczęścia, zachowam wszystko dla siebie, zakopię własne dary.

Przepraszam Cię, Jezu, za wszelkie nieodkryte i głęboko zakopane w moim lęku umiejętności i możliwości. Proszę Cię o zapał i entuzjazm w rozwijaniu darów otrzymanych od Ciebie dla mojej radości i dobra bliźnich.

www.edycja.plRozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

Rozwijając talenty

Adam Dylus /Jezus.com.pl

 

„Jezus opowiedział uczniom tę przypowieść: Pewien człowiek, mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał. Zaraz ten, który otrzymał pięć talentów, poszedł, puścił je w obrót i zyskał drugie pięć. Tak samo i ten, który dwa otrzymał; on również zyskał drugie dwa. Ten zaś, który otrzymał jeden, poszedł i rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana. Po dłuższym czasie powrócił pan owych sług i zaczął rozliczać się z nimi. Wówczas przyszedł ten, który otrzymał pięć talentów. Przyniósł drugie pięć i rzekł: Panie, przekazałeś mi pięć talentów, oto drugie pięć talentów zyskałem. Rzekł mu pan: Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana! Przyszedł również i ten, który otrzymał dwa talenty, mówiąc: Panie, przekazałeś mi dwa talenty, oto drugie dwa talenty zyskałem. Rzekł mu pan: Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana! Przyszedł i ten, który otrzymał jeden talent, i rzekł: Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność! Odrzekł mu pan jego: Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie rozsypał. Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność. Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz – w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 25,14-30)

 

Jeden w wybitnych katolickich teologów, z którym miałem okazję spotkać się tydzień temu, przy okazji komentowania jednej z niedzielnych Ewangelii, zwrócił uwagę, że wszystkie czytania liturgiczne ostatnich niedzieli listopada (jednocześnie kończących katolicki rok liturgiczny) przedstawiają ciekawą tematykę. Są to między innymi przypowieści: o pannach roztropnych i nierozsądnych oczekujących na pana młodego (por. Mt 25,1-13), o „człowieku szlachetnego rodu, który udał się w kraj daleki, aby uzyskać dla siebie godność królewską i wrócić” (por. Łk 19,11-27), o właścicielu winnicy, który oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał na dłuższy czas (por. Łk 20,9-18), czy chociażby, czytana dzisiaj przypowieść o człowieku udającym się w podróż i powierzającym, na czas swojej nieobecności talenty swoim sługom.

 

Nietrudno się zorientować, że wszystkie wymienione opowiadania dotyczą tematu powtórnego przyjścia Boga na końcu czasów.

 

Wspomniany powyżej teolog w czasie homilii, zwrócił uwagę słuchaczy na fakt, że wszystkie osoby wymienione w przypowieściach nie są obcymi, lecz mieszkańcami domu, lub sługami znającymi doskonale oczekiwania Pana i zasady postępowania. Oznacza to, że wszystkie wyżej wymienione osoby nie są jakimiś przypadkowymi ludźmi, lecz członkami Kościoła, zapoznanymi z Bożym planem. Jednak tylko część z nich potrafi wiernie wypełniać przykazania Pana i Jego oczekiwania, inne zaś zachowują się albo bardzo statyczne, albo myśląc tylko o swojej własnej korzyści.

 

Patrząc na współczesnych chrześcijan żyjących na przykład w naszym kraju, wydawać by się mogło, że wielu z nich zakopało bardzo głęboko swoje talenty, zapomniawszy może nawet od kogo one pochodzą. Ci ludzie żyją zupełnie innymi wartościami, i choć raz po raz odzywa się w nich jakieś pragnienie poszukiwania duchowości, wolą ją odnajdować w gabinetach wróżek, bioenergoterapeutów, czy uczęszczając na różne spotkania okultystyczne.

 

Niegodziwością jednak byłoby twierdzić, że nasze społeczeństwo już tak bardzo odeszło od Boga i Jego prawa. Wielu chrześcijan w tym kraju bardzo wiernie podąża za Panem. Mają oni wiele siły i wytrwałości, wciąż tryskają nowymi pomysłami, aby przyciągnąć różne zagubione osoby do Chrystusa. Coraz częściej wychodzą oni nawet poza mury swoich kościołów, organizując koncerty, spotkania, konferencje, tworząc strony internetowe, umożliwiające dotarcie z prostym, lecz bardzo interesującym (nawet ekscytującym) przesłaniem Ewangelii do współczesnego człowieka.

 

Dobrze się więc stało, że dzisiejsze czytania liturgiczne nie tylko przestrzegają przed roztrwonieniem talentów, ale pokazują przykłady wspaniałego pomnożenia darów pozostawionych przez Pana. Stawiają też prawie „niedościgłe ideały” do jakich należy „dzielna niewiasta” opisana w Księdze Przysłów:

 

Niewiastę dzielną któż znajdzie?

Jej wartość przewyższa perły.

Serce małżonka jej ufa,

na zyskach mu nie zbywa;

nie czyni mu źle, ale dobrze

przez wszystkie dni jego życia.

O len się stara i wełnę,

pracuje starannie rękami.

Wyciąga ręce po kądziel

jej palce chwytają wrzeciono.

Otwiera dłoń ubogiemu,

do nędzarza wyciąga swe ręce.

Kłamliwy wdzięk i marne jest piękno:

chwalić należy niewiastę, co boi się Pana.

Z owocu jej rąk jej dajcie,

niech w bramie chwalą jej czyny.

(Prz 31,10-13.19-20.30-31)

 

I choć powyższy opis jest pewnym wzorem, ideałem, jestem jednak pewny, że w naszym kraju można znaleźć wiele takich dzielnych niewiast, wiernie pomnażających talenty dane im przez Pana. Jestem o tym święcie przekonany, ponieważ, miałem w swoim życiu szczęście spotkać tak wspaniałą, idealną kobietę. Mam przywilej już od prawie 20 lat, codziennie zachwycać się rozwojem jej talentów i umiejętności w służbie Bożej. Mam na myśli oczywiście moją żonę.

 

Jestem jednak pewny, że również wśród Szanownych Czytelniczek (i Czytelników) jest wielu takich, którzy z całą determinacją i zaangażowaniem rozwijają i pomnażają talenty w służbie Najwyższego Króla. Każdy kto tak czyni, może być pewny nagrody. Przed Tronem Ojca w niebie usłyszy słowa: Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu (…): wejdź do radości twego pana!

http://jezus.com.pl/fundament/biblia/rozwijajactalenty,fun,bib,081116.html

 

Każdemu talent

Czym jest talent? Dziś słowo to oznacza uzdolnienie w jakiejś dziedzinie, natomiast za czasów Chrystusa była to miara wagi: jeden talent oznaczał 34,2 kg. W dzisiejszej przypowieści nie jest wyjaśnione, czego dotyczyła waga pięciu, dwóch i jednego talentu. Możemy się jedynie domyślać, że chodziło o złoto lub srebro. Jeżeli tak było, to przekazana na przechowanie suma majątku była niewyobrażalnie duża. Na dzień dzisiejszy cena za 1 kg złota wynosi 186 tys. 358 zł. Tak więc w przypadku pięciu talentów byłoby to 31 min 867 tys. 221 zł.

Istnieje oczywiście więź pomiędzy starogreckim i naszym znaczeniem terminu „talent”. Podobnie jak człowiek udający się w podróż powierzył swój majątek sługom, tak każdemu z nas Bóg powierzył jakieś dobra w postaci talentów. Złożył w nas pewne predyspozycje i uzdolnienia otwierające przed nami większe bądź mniejsze możliwości. Powinniśmy dobrze wykorzystać czas, jaki mamy tu, na ziemi, ponieważ nadejdzie moment, kiedy przyjdzie nam rozliczyć się z każdego talentu, który otrzymaliśmy, nawet najlichszego. Bóg nie rozdaje talentów na prawo i lewo. I nie każdemu daje tak samo; sługom z przypowieści też dał różną ich liczbę. Sprawiedliwość bowiem nie oznacza równości. Sprawiedliwość to proporcjonalność.

Bóg zna nasze możliwości i przewidział, na ile możemy rozwinąć otrzymane talenty. Gdyby dał ich każdemu po pięć, to prawdopodobnie wiele z nich by się zmarnowało. Powinniśmy skupić się na tym, co możemy w sobie rozwijać, a nie zazdrościć talentów, które mają inni. Warto więc się zastanowić: jakie dary otrzymaliśmy od Boga? Czy jesteśmy świadomi swoich uzdolnień? I czyje rozwijamy?

Nie ma człowieka, który nie otrzymałby uzdolnienia w jakiejś dziedzinie. Już w pierwszych latach szkoły widać, że jedni mają umysł ścisły, a inni są humanistami. Ktoś może być doskonałym malarzem, ktoś do perfekcji doprowadzi sztukę tańca. Można być świetnym lekarzem, mieć talent do gotowania, a można być doskonałym ojcem lub matką. To także talent. Starajmy się zrobić wszystko, żeby rozwinąć w sobie to co najlepsze i dzielić się tym z innymi. Bo talentem trzeba się dzielić!

ks. Łukasz SzkarłatTekst pochodzi z Tygodnika

13 listopada 2011
http://adonai.pl/jezus/?id=145

Talenty

            Bóg oczekuje od nas patrzenia na wszystkie przeżywane przez nas sytuacje, zwłaszcza sytuacje trudne, oczyma wiary. W przypowieści o talentach Jezus przestrzega nas przed zamknięciem się na płynące z wiary Boże poznawanie i przed gnuśnością w wykorzystywaniu wszystkiego, czym Bóg nieustannie nas obdarowuje. Pan, zostawiając jednemu ze sług dziesięć talentów, drugiemu pięć, trzeciemu jeden i zobowiązując ich do pracy, dał im szansę. Słowo talent, które w czasach Chrystusa oznaczało pewną wartość pieniężną, teraz oznacza raczej wartość intelektualną. Mówimy, że ktoś jest utalentowanym muzykiem, matematykiem. Sens przypowieści o talentach jest jednak o wiele głębszy. Myślenie ewangeliczne jest jakby odwróceniem o 180 stopni naszego myślenia świeckiego, czysto ludzkiego. Tak również jest w przypadku przypowieści o talentach. Talent to dar i pewne tworzywo, a jednocześnie szansa. Chrystus, powierzając ci talent, obdarza cię zaufaniem i oczekuje, że go właściwie wykorzystasz. Jeżeli dał ci jakieś zdolności, to nie jest Mu obojętne, co z nimi zrobisz. Jeśli jednak nie otrzymałeś tych zdolności – to też talent. Talentem jest nie tylko otrzymanie czegoś, ale i brak czegoś. W świetle wiary talentem jest na przykład zdrowie, które masz, ale i to, że chorujesz, też jest talentem. Jezus w każdym przypadku stawia ci pytanie: co robisz z tym talentem? Zmarnować bowiem można zarówno zdrowie, jak – jeszcze bardziej – brak zdrowia. A przecież wszystko jest darem – talent to dar. Jesteś nieustannie przez Boga obdarowywany. Talentem na przykład jest to, że nie potrafisz się modlić, a ty uważasz, że to nieszczęście. Ważne jest, co robisz z tą nieumiejętnością modlenia się. Może zakopałeś ten talent i mówisz sobie: no to nie będę się modlił. A przecież z niego można tak wiele wykrzesać; nieumiejętność modlitwy powinna pogłębiać w tobie głód Boga, a tym samym stać się środkiem twojego uświęcenia. Podobnie gdy masz problemy domowe, kiedy rodzina jest skłócona – to też twój talent i dana ci od Boga szansa. Co z nim robisz? Jeżeli załamujesz się i zniechęcasz, to zakopujesz go w ziemi. Człowiek wiary nie może nie dostrzegać głębszego sensu własnych doświadczeń, przy czym już samo poszukiwanie sensu jest jakimś obracaniem talentem. Jeżeli przeżywasz lęk, np. boisz się cierpienia, śmierci, to też twoja szansa. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus miała wielki wstręt do pająków. Kiedyś powiedziała o tym, jak bardzo musiała się przezwyciężać, aby omiatać z pajęczyny niszę pod schodami (zob. Żółty zeszyt, 80). To bardzo pomagało jej w drodze do Pana. Był to złożony w jej ręce talent, którym umiała obracać.
Jeżeli pewne sytuacje wywołują u ciebie napięcia, to znaczy, że kryje się w nich jakby przysypany popiołem diament – twój talent. Co z nim robisz, jak go wykorzystujesz? Przecież wszystko ma służyć twojemu uświęceniu. W tym sensie wszystko jest łaską. Przygniatające cię cierpienie czy różne niesprzyjające okoliczności to cały kompleks talentów. My jednak często jesteśmy jak ślepi lub jak małe dzieci, które wielu rzeczy nie rozumieją. Dopiero kiedy staniemy przed Bogiem, wszystko zobaczymy i zrozumiemy. Poznamy to całe morze talentów, w którym byliśmy zanurzeni.
Talenty dzielą się na mniej i bardziej cenne. Jeżeli ci coś wychodzi, udało ci się – to na pewno talent, ale jeśli ci nic nie wychodzi – to drogocenniejszy dar. Niepowodzenia to bezcenne skarby dane ci w życiu, właśnie niepowodzenia. Bóg kiedyś zapyta cię, tak jak ten ewangeliczny pan, który wrócił z podróży i zażądał rachunku od swoich sług, jak wykorzystałeś swoje życiowe porażki, które On dawał ci jako szansę, jako talent. Niekiedy jest ich tak wiele w twoim życiu – czy je wykorzystujesz?
Przypowieść o talentach to ewangeliczne wezwanie do nawrócenia. Musisz zacząć inaczej patrzeć na swoje życie, musisz patrzeć na nie oczyma wiary. Dopiero wtedy dostrzeżesz to nieustanne Boże obdarowywanie cię, dostrzeżesz, że całe twoje życie jest jakby kompleksem ukrytych szans nieustannej wewnętrznej przemiany. Poznasz, że wszystko jest łaską. Bóg, udzielając ci łask trudnych, niekiedy jakby wciska ci swój dar do rąk, a ty bronisz się, nie chcesz go przyjąć. Tymczasem łaski trudne to najcenniejsze talenty twojego życia. Jest ich nieraz tak wiele, bo Bóg chce, abyś miał czym obracać.
Wiara to udział w widzeniu Boga, a Pan Bóg zupełnie inaczej patrzy na twoje życie. Jeśli wierzysz, to tak jakbyś oczami Jezusa patrzył na swoje życie, na każdy swój dzień. Wtedy dopiero dostrzeżesz tę nieustanną szansę nawrócenia i uświęcenia. Wtedy zaczniesz też rozumieć cierpienie, które w świetle wiary jest krzyżem, a więc czymś, co cię wewnętrznie przemienia – o ile go przyjmujesz. Kiedy rozpoznajesz w swoich trudnych doświadczeniach krzyż, a tym samym szansę ku przemianie, wówczas rzeczywiście stają się one dla ciebie darem. Gdybyś dostrzegał te niezliczone talenty, które Bóg ciągle ci daje, nigdy nie byłbyś smutny. Wtedy również takie talenty, jak brak zdrowia, sytuacje konfliktowe, niepowodzenia, wywoływałyby w twoim sercu radość, że Bóg obdarza cię czymś tak bezcennym i okazuje ci tak niezwykłe zaufanie. On ufa, że nie zakopiesz ani nie odrzucisz Jego darów. On liczy na twoją wiarę, ponieważ jedynie w świetle wiary rozpoznasz darowane ci talenty. Talentem jest wszystko, co dotychczas zrozumiałeś i zapamiętałeś, ale talentem jest też słaba pamięć i to, że tak wiele rzeczy zapominasz, bo wszystko niesie łaskę i – w tym znaczeniu – wszystko jest łaską. Tylko człowiek, który wierzy, potrafi być wdzięczny za wszystko. Ta wdzięczność będzie objawiała się radością na twojej twarzy, radością, bo wszystko jest talentem ku obracaniu na dobro. To rozważanie o talentach nawiązuje do nauki św. Pawła i do słynnej tezy św. Augustyna: “Miłującym Boga wszystko pomaga ku dobremu, nawet grzech”. Tak więc nawet upadek, a więc wielkie niepowodzenie, które jednocześnie rani Jezusa, może być szansą; w nim też kryje się jakiś dany ci talent, który możesz wykorzystać. Trzeba tylko twojej wiary, twojego nawracania się ku takiej wierze, byś mógł patrzeć oczyma Jezusa. On patrząc na twoje życie – może pełne niepowodzeń, trosk, konfliktów, nieudanych zamierzeń, trudności w życiu zewnętrznym i wewnętrznym – nigdy nie jest smutny. On patrzy z radością, bo spodziewa się, że to wszystko zaowocuje, że wykorzystasz to, że będziesz radosny i wdzięczny za wszystko, czym cię obdarza. “Miałaś dziś dużo cierpień – powiedziała Matka Agnieszka do ciężko chorej Teresy od Dzieciątka Jezus. Tak – odpowiedziała – ale skoro je kocham Kocham wszystko, co mi Pan Bóg daje” (Żółty zeszyt, 140 n).
Podobnie patrzyła na swe życie św. Bernadeta, której “Testament” to niezwykle wymowne świadectwo wdzięczności za dostrzeżone obdarowanie:
“Za biedę, w jakiej żyli mama i tatuś, za to, że się nam nic nie udawało, za upadek młyna, za to, że musiałam pilnować dzieci, stróżować przy owcach, za ciągłe zmęczenie dziękuję Ci Jezu.
Dziękuję Ci, Boże mój, za prokuratora i za komisarza, za żandarmów, za twarde słowa ks. Peyramale
Za dni, w które przychodziłaś, Maryjo, i za te, w które nie przyszłaś – nie będę Ci się umiała odwdzięczyć, jak tylko w raju. Ale i za otrzymany policzek, za drwiny, za obelgi, za tych, co mnie mieli za pomyloną, za tych, co mnie posądzali o oszustwo, za tych, co mnie posądzali o robienie interesu dziękuję Ci Matko.
Za ortografię, której nie umiałam nigdy, za to, że pamięci nigdy nie miałam, za moją ignorancję i za moją głupotę dziękuję Ci.
Dziękuję Ci, ponieważ gdyby było na ziemi dziecko o większej ignorancji i większej głupocie, byłabyś je wybrała
Za to, że moja mama umarła daleko, za ból, który odczułam, kiedy mój ojciec, zamiast uścisnąć swoją małą Bernadetę, nazwał mnie “siostro Mario Bernardo” dziękuję Ci Jezu.
Dziękuję Ci za to serce, które mi dałeś, tak delikatne i wrażliwe, a które przepełniłeś goryczą
Za to, że matka Józefa obwieściła, że się nie nadaję do niczego, dziękuję, za sarkazmy matki mistrzyni, jej głos twardy, jej niesprawiedliwości, jej ironię, i za chleb upokorzenia dziękuję.
Za to, iż byłam taką, że matka Maria Teresa mogła o mnie powiedzieć: “Nigdy jej dość nie ustępujcie”
Dziękuję za to, że byłam tą uprzywilejowaną w wytykaniu mi wad, tak że inne siostry mówiły: “Jak to dobrze, że nie jestem Bernadetą”.
Dziękuję za to, że byłam Bernadetą, której grożono więzieniem, ponieważ widziałam Ciebie, Matko, tą Bernadetą tak nędzną i marną, że widząc ją, mówili sobie: “To ta ma być?” Bernadetą, którą ludzie oglądali jak rzadkie zwierzę.
Za to ciało, które mi dałeś, godne politowania, gnijące, za tę chorobę, piekącą jak ogień i dym, za moje spróchniałe kości, za pocenie się i gorączkę, za tępe ostre bóle dziękuję Ci, mój Boże.
I za tę duszę, którą mi dałeś, za pustynię wewnętrznej oschłości, za Twoje noce i Twoje błyskawice, za Twoje milczenie i Twe pioruny, za wszystko. Za Ciebie – i gdy byłeś obecny, i gdy Cię brakło dziękuję Ci Jezu
(wg “Fonti vive”, Caravate, wrzesień 1960).

http://www.pmk-sa.com/dokumenty/ksiazki/rozwazania/rI4.htm

Z pomocą Pana Jezusa rozwijamy swoje talenty

Proponowane pomoce: I cz. – obraz rodziny, obraz klasy szkolnej, napis 6, obraz wysokiego i niskiego dziecka, obraz uśmiechniętej twarzy, obraz śpiącego dziecka; II cz. – obraz Pana Jezusa, napis: TALENT, napis: 34 kg, napis: 5, napis: 3, napis: 1; III cz. – napis: UZDOLNIENIA = TALENTY, napis: TALENTY
Czy zastanawiałyście się nad tym, że w naszej rodzinie (obraz) babcia lubi szydełkiem wyrabiać serwetki, mamusia z zapałem gotuje obiady, tatuś oprócz pracy zawodowej z zaciekawieniem ogląda transmisje meczów piłki nożnej, brat zabawia się klockami „Lego”, ty z kolei chętnie jeździsz na rowerze i lubisz pływać?
Członkowie naszej szkolnej klasy (obraz) także się różnią ocenami z różnych przedmiotów. Jedni z języka polskiego otrzymują najwyższe oceny (pokazać), drudzy wolą lekcje matematyki, historii, czy też biologii lub geografii. Inni natomiast otrzymują z przedmiotów średnie oceny, jeszcze inni ledwo zaliczają klasyfikację z jakiegoś przedmiotu.
Różnimy się także kolorem włosów, oczu, kształtem nosa, barwą głosu, wzrostem, wagą ciała (obraz). Są ludzie pogodni i weseli (obraz), inni ciągle się smucą, jeszcze inni są senni i ospali (obraz). Tych różnic zachodzących między ludźmi spotykamy dużo więcej.
W dzisiejszym opowiadaniu o talentach Pan Jezus (obraz) chce nam wyjaśnić czym są te różnice zachodzące między ludźmi. Zainteresowania, uzdolnienia, przymioty naszego ciała otrzymujemy od Pana Boga. Pan Jezus nazywa je talentami (pokazać). W Jego czasach jeden talent ważył 34 kg (pokazać) srebra, złota lub innego metalu. Pan Jezus zaznacza, że tak jak w Jego czasach, tak w Jezusowym opowiadaniu poszczególni ludzie, także my otrzymujemy od Pana Boga różne uzdolnienia w największym wymiarze, co oznacza pięć talentów (napis), w mniejszym – trzy (napis) i w najmniejszym – jeden (napis). Te uzdolnienia odnoszą się nie tylko do przedmiotów szkolnych, ale także sprawności naszego ciała, zainteresowań związanych np. ze sportem, tańcem, grą na instrumentach, majsterkowaniem, malowaniem, rzeźbieniem. Za każdy stopień uzdolnienia, czyli za więcej czy mniej talentów powinniśmy dziękować Panu Bogu bez względu na to, czy dostajemy pięć, trzy, czy jeden talent (pokazać). Pan Bóg zaprasza, abyśmy rozwijali swoje uzdolnienia w zależności od ilości talentów otrzymanych od Niego. Może lenistwo przeszkadzać nam w rozwoju zdolności. Z opowiadania Pana Jezusa wnioskujemy, że z wielkim zapałem rozwijali swoje talenty obdarowani pięcioma (pokazać) oraz trzema (pokazać). Powiększyli aż podwójnie swoje uzdolnienia. Zmarnował zdolności ten, który dostał jeden (pokazać) talent. Pan Jezus przypomina, że talenty nie są naszą własnością, a jedynie je dzierżawimy od Pana Boga i będziemy zobowiązani zdać sprawozdanie z ich rozwoju przed Bogiem. Obyśmy nie zmarnowali tak dużej życiowej szansy.
Jak to dobrze Panie Jezu, że każdy z nas otrzymuje od Ciebie różne uzdolnienia (napis). Nie możemy zazdrościć braciom, siostrom, kolegom, czy koleżankom, że od nas są bardziej uzdolnieni. Ważne, abyśmy przezwyciężając lenistwo, coraz bardziej rozwijali najpierw swoje umiejętności w szkole. Szczególnie poświęcimy więcej czasu na te przedmioty, które nas mniej interesują, by otrzymać z nich lepsze oceny. Postaramy się także jak najlepiej rozwijać te uzdolnienia, które nas pociągają i które najbardziej lubimy. W ocenie Pana Boga na pierwszym miejscu nie liczą się sukcesy, lecz trud pracy, czas i wysiłek, by jak najlepiej poszerzać, powiększać nasze talenty (napis) czyli dary otrzymane od Pana Boga.
Pomyślę: Czym najchętniej się zajmuję? Czy jest to pożyteczne? Jaki przedmiot szkolny najmniej mnie interesuje? Jemu poświęcę najwięcej czasu!
Panie Boże, chcę być podobny do tych ludzi, którzy podwójnie powiększyli swoje talenty. Nie chcę z lenistwa zakopywać otrzymanego talentu. Pomagaj mi w tym, mój dobry Boże!
autor: bp Antoni Długosz
http://www.bkaznodziejska.pl/nr/sugestie_homiletyczne/33_niedziela_okresu_zwyklego/z_pomoca_pana_jezusa.html

Talent od Pana Jezusa

 

W dzisiejszej ewangelii Pan Jezus opowiada nam historię o talentach. Nim wsłuchamy się w słowa Jezusa porozmawiajmy trochę o talentach, albo mówiąc inaczej o naszych uzdolnieniach. Jak myślicie co to są talenty i skąd je mamy? Czy wszyscy mają takie same talenty? (Ksiądz pyta dzieci). Na pewno spotkałyście się z takimi słowami, że ktoś mówi o waszym koledze lub koleżance, a może o was, że macie np. talent do rysownia, albo do śpiewania, a może do grania w piłkę itp. Jakie jeszcze możemy posiadać talenty? (Ksiądz pyta dzieci). Jak widzicie talenty mogą być różne, a co ważne każdy z nas ma jakiś inny talent.
Z talentami się rodzimy, dostajemy je od Boga jako uzdolnienia, które mamy rozwijać. Czyli uczyć się coraz lepiej śpiewać, rysować, grać w piłkę, gotować… I wcale nie należy się smucić z tego powodu, że kolega lub koleżanka ma talent do rysowania w przeciwieństwie do mnie. Pan Bóg obdarza nas różnymi talentami nie tylko po to, abyśmy się różnili od siebie, ale także po to, abyśmy byli sobie nawzajem potrzebni. Bo przecież gdyby wszyscy byli tacy sami nikt nikomu nie byłby potrzebny. Kto by potrzebował moich rysunków, skoro każdy rysowałby równie dobrze jak ja. Kto by słuchał naszego śpiewu, przecież każdy śpiewałby równie dobrze. Żylibyśmy wtedy obok siebie, a nie dla siebie. Podsumowując naszą rozmowę o talentach możemy więc powiedzieć, że każdy rodzi się z jakimś talentem, który otrzymał od Boga. Bóg daje każdemu z nas różne talenty, jeden może ich mieć więcej, inny mniej. Należy jeszcze wspomnieć, że nasze talenty są dla nas radością. Mając talent do rysowania, lubimy rysować i podobnie lubimy śpiewać, uprawiać sport, gdy mamy takie talenty. Zobaczmy teraz czego w ewangelii uczy nas Pan Jezus o talentach?
Pan Jezus opowiada nam opowieść o królu, który przed swoim wyjazdem zostawił sługom talenty, by ci nimi gospodarzyli do czasu jego powrotu. Jednemu z nich dał pięć talentów, drugiemu dwa, a trzeciemu jeden. Ci co otrzymali kilka talentów, gospodarzyli nimi. Natomiast ten, który otrzymał jeden talent zakopał go w ziemi. W końcu król wrócił i przywołał ich do siebie, ponieważ chciał zobaczyć jak gospodarzyli talentami. Pierwsi dwaj słudzy pomnożyli talenty, mieli ich dwa razy więcej niż otrzymali. Król ucieszył się bardzo, pochwalił ich i dał cenne podarunki oraz zaprosił ich, by mieszkali z nim w jego pałacu. A co stało się z trzecim sługą? Król rozgniewał się na niego, za to, że nic nie zrobił z talentem, który otrzymał. Sługa zakopał swój talent w ziemi, a mówiąc inaczej zmarnował. Król więc odebrał mu talent i wyrzucił go ze swojego królestwa.
Jak ta opowieść Jezusa odnosi się do nas? Otóż królem w opowieści Pana Jezusa jest Bóg. Sługami jesteśmy my wszyscy. Każdemu z nas Bóg dał jakiś talent. I jak już wiecie talenty jakie otrzymujemy od Boga są różne. Bóg chce żebyśmy rozwijali talenty jakie od niego otrzymaliśmy. Rozwijamy je nie tylko dla nas samych i naszej własnej satysfakcji, ciesząc się, bo rysujemy coraz lepiej, śpiewamy piękniej, czy jesteśmy coraz lepsi w graniu w piłkę. Rozwijamy nasze talenty dla Pana Boga i dla innych ludzi. I zobaczcie wszystkie te nasze uzdolnienia są jak prezent dla Boga i innych ludzi. Talent do rysownia jest po to, aby tworzyć piękne obrazy, które mają cieszyć Boga i bliźnich. Talent do uczenia się dostajemy po to, aby pomagać innym przez udzielanie korepetycji koledze lub koleżance. A może kiedyś dzięki naszej wytrwałej nauce wymyślimy lekarstwo na jakąś ciężką chorobę. Podobnie jest z innymi talentami.
To w jaki sposób traktujecie swoje talenty jest wyrazem waszej wierności Panu Bogu. Pan Bóg chce, abyście trzymały go za rękę wtedy gdy uczycie się, ćwiczycie rysowanie, śpiewanie, granie w piłkę… A trzymamy Pan Boga za rękę wtedy, gdy czynimy wszystko czego On chce. Dzięki temu nasze talenty będą służyły innym ludziom, będą naszym prezentem dla rodziców, rodzeństwa, kolegi i koleżanki.
Pan Bóg cieszy się, gdy rozwijamy nasze talenty. Co więcej nagradza nas za to. Jak król w ewangelii, który powiedział do swoich sług, którzy pomnożyli talenty: Dobrze sługo dobry i wierny! Nad tym, co małe, byłeś wierny; wiele ci powierzę; wejdź do radości pana swego. Czyli gdy rozwijamy nasze talenty dla Pana Boga, Bóg obiecuje nam, że w obszarze naszych zdolności będziemy stawali się coraz lepsi, bardziej utalentowani. A dzięki temu będziemy też szczęśliwi, ponieważ spełniamy własne marzenia. Pan Bóg pomaga nam spełniać nasze marzenia. A nasze marzenia są właśnie powiązane z naszymi talentami. Jak to wygląda? Gdy mam więc talent do rysownia, marzę o tym by zostać wielkim malarzem. Gdy mam talent do gry w piłkę, to chciałbym zostać dobrym piłkarzem. Gdy ma talent do gotowania, to chciałbym być znakomitym kucharzem itd.
Pan Jezus ucząc nas o talentach chce pokazać nam coś jeszcze. Są jeszcze inne ważniejsze talenty jakie otrzymujemy od Pana Boga. Tymi talentami jest zdolność modlitwy, miłości, przebaczenia, życzliwości i przyjaźni. I także tutaj różnimy się między sobą. Zdarza się, że jeden jest bardziej cierpliwy od innych, drugi bardziej przyjacielski niż inni, trzeci może potrafi długo się modlić. I w tym przypadku różnica między nami jest po to, abyśmy żyli dla siebie. Aby ten, który ma talent do nawiązywania przyjaźni szukał tych, co są samotni i opuszczeni. Ten, który ma talent do modlitwy, modlił się w intencji innych ludzi. Pan Jezus przypomina nam, że do tego aby być dobrym, życzliwym, miłosiernym, sprawiedliwym potrzebny jest nam drugi człowiek, któremu okażemy naszą miłość. Rozwijanie więc talentów jakie otrzymaliśmy od Boga, polega na tym, aby dzielić się nimi z naszymi bliźnimi.
Dzisiaj Pan Jezus wzywa cię do tego, abyś nie zakopywał swoich talentów w ziemi, ale razem z Nim rozwijał je. Pamiętaj, że rozwijając swoje talenty stajesz się coraz lepszą wersją samego siebie. I tego oczekuje od ciebie Bóg.
autor: Dariusz Zuber
http://www.bkaznodziejska.pl/nr/sugestie_homiletyczne/33_niedziela_okresu_zwyklego/talent_od_pana_boga.html

Talenty – co to takiego?

Tekst paralelny: Łk 19,12-27.
Kontekst
Po uroczystym wjeździe Jezusa do Jerozolimy (Mt 21,1-11) rozpoczyna się ostatni okres Jego działalności naznaczony definitywnym zdemaskowaniem natury faryzejskiej pobożności oraz mowami eschatologicznymi.
Bezpośrednim pretekstem do wygłoszenia katechezy o końcu czasów jest dla Jezusa zachwyt uczniów nad świątynią, na który Jezus odpowiada przepowiednią zniszczenia tej świątyni. Uczniów niepokoi to proroctwo i w dogodnej chwili pytają o to kiedy to nastąpi. Ta sytuacja oraz sprzyjające okoliczności (Jezus i uczniowie znajdują się na Górze Oliwnej, patrzą z boku na Jerozolimę i świątynię) są dla Mateusza dogodną okazją do przytoczenia przypowieści o powtórnym przyjściu Jezusa i wydarzeniach temu towarzyszących.
W kilku przypowieściach Jezus nakreśla różne wymiary obecnego czasu w odniesieniu do zapowiedzi, że przyjdzie powtórnie. Mówi więc o fałszywych prorokach, prześladowaniach uczniów, kataklizmach, potrzebie nieustannej czujności i sądzie ostatecznym.
Rozważana przez nas przypowieść mogłaby mieć tytuł:
Co powinien robić uczeń Jezusa oczekując na Jego powtórne przyjście?
Lectiow. 14 Podobnie też [jest z Królestwem Bożym] jak z pewnym człowiekiem, który mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek jest to dalszy ciąg nauczania o Królestwie Bożym; po przypowieści o pannach mądrych i głupich Jezus pokazuje kolejny wymiar oczekiwania na Jego powtórne przyjście. Werset 14 kontynuując poprzednią myśl wyraźnie wskazuje na intencje Mateusza, że przypowieści te należy czytać i rozważać łącznie (podobnie zresztą werset 31, który nie stanowi wstępu do kolejnej przypowieści lecz jest rozwinięciem poprzednich dwóch przypowieści);
pewien człowiek – to niewątpliwie Bóg; motyw udania się w podróż podobny do tego z przypowieści o winnicy powierzonej rolnikom przez gospodarza, który wyjechał (Mt 21,33-44; por. Mk 13,34);
przywołał – nie słudzy wybierają sobie pana, ale to pan (Bóg) wybiera i powołuje; greckie słowo kaleo oznacza również nadawać imię, nazywać. Pan przywołując do siebie określa tożsamość swoich sług. Bez tego przywołania nikt nie może istnieć. Tym, których Bóg powołuje, tym też rozdaje swoje dobra (por. naukę św. Pawła: Cóż masz, czego byś nie otrzymał? 1 Kor 4,7).

w. 15 Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał.Bóg swoich darów nie udziela na zasadzie „wszystkim po równo”, ale według głębokiej znajomości człowieka, „dopasowuje”  je do każdego indywidualnie;
według jego zdolności­ – greckie słowo dynamis (tutaj tłumaczone jako zdolności) oznacza również moc, siłę, która pochodzi od Boga (por. np. Łk 24,49; Dz 1,8; Ef 3,20). Bóg udziela darów w Kościele stosownie do potrzeb Kościoła (Rz 12,3-8; 1 Kor 12,4-31);
i odjechał – obecny czas jest pełen obecności Boga poprzez znaki, oglądanie Boga twarzą w twarz jest zarezerwowane na czas po paruzji (por. 1 Kor 13,12).

w
. 16-17 Zaraz ten, który otrzymał pięć talentów, poszedł, puścił je w obrót i zyskał drugie pięć.  Tak samo i ten, który dwa otrzymał; on również zyskał drugie dwa.zaraz – brak zwłoki jest charakterystyczny dla spraw pochodzących od Boga (por. Mt 4,20.22; Gal 1,16);
puścił w obrót – dosłownie zaczął nimi pracować. Jest to ten rodzaj aktywności, który ma wydźwięk moralny (por. Mt 7,23; J 3,21; Gal 6,10), jest wyrazem pełnienia woli ojca (Mt 21,28; J 6,28; Rz 13,10), płynie z miłości do Jezusa (Mt 26,10), jest naśladowaniem działania Bożego (por. Łk 13,14; J 5,17);
zyskał – św. Paweł używa tego czasownika (kerdaino) na określenia zdobycia dla Chrystusa nowych wyznawców, pozyskania ich dla wiary (1 Kor 9,19-22) oraz na określenie budowania więzi z Chrystusem, która jest cenniejszy od wszystkich ziemskich rzeczy i relacji (Flp 3,8). Dwaj pierwsi słudzy zyskują tyle samo – drugie tyle, proporcjonalnie w stosunku do tego, co otrzymali.w. 18 Ten zaś, który otrzymał jeden, poszedł i rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana.Ten sposób postępowania z bogactwami był charakterystyczny dla czasów wojny, kiedy ludność uciekała ze swoich miejsc zamieszkania mając nadzieją na powrót po przejściu najeźdźców. Jednak w tej przypowieści sługa ukrywający skarb w ziemi doskonale wie, że postępuje wbrew woli swego pana (zobacz ww. 24-26). W sensie duchowym dar otrzymany od Pana nie może być ukrywany (por. Mt 5,14).

w. 19 Po dłuższym czasie powrócił pan owych sług i zaczął rozliczać się z nimi.

Dłuższy czas jest próbą dla sług, bowiem prawdziwe oczekiwanie sprawdza się poprzez wierność woli pana także wtedy, kiedy wydaje się, że pan już nie powróci. Próba czasu jest konieczna i ten element występuje w innych przypowieściach: w przypowieści o słudze wiernym i niewiernym – Mt 24, 45-51; o pannach mądrych i głupich – Mt 25,1-13. Motyw rozliczania się ze swoimi sługami jest także zasadniczym elementem w przypowieści o nielitościwym dłużniku (Mt 18,23) oraz o nieuczciwym rządcy (Łk 16,2). Bóg rozliczając się z człowiekiem dopomina się jasnych, przejrzystych sytuacji.

w. 20-23 Wówczas przyszedł ten, który otrzymał pięć talentów. Przyniósł drugie pięć i rzekł: “Panie, przekazałeś mi pięć talentów, oto drugie pięć talentów zyskałem”. Rzekł mu pan: “Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana!” Przyszedł również i ten, który otrzymał dwa talenty, mówiąc: “Panie, przekazałeś mi dwa talenty, oto drugie dwa talenty zyskałem”.

 Rzekł mu pan: “Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana!” Dla słuchających Jezusa nie był dziwny tak wysoki zysk, w ówczesnych warunkach ekonomicznych było to możliwe. Zarabianie pieniędzy, nawet z tak wysokim zyskiem jest dla Jezusa rzeczą niewielką, małą (dosłowne tłumaczenie brzmi: w małych [rzeczach] byłeś wierny). W Ewangelii Łukasza słowa o wierności w małych rzeczach jako sprawdzianie wierności w rzeczach wielkich pojawiają się przy okazji zachęty do wykorzystywania pieniędzy ku osiągnięciu zbawienia. Ja też wam powiadam: Pozyskujcie sobie przyjaciół niegodziwą mamoną, aby gdy wszystko się skończy, przyjęto was do wiecznych przybytków (Łk 16,9). Chrześcijaninkażde swoje położenie potrafi wykorzystać ku zbawieniu. Zarówno biedę (Błogosławienie ubodzy … Mt 5,3) jak i fakt posiadania dóbr materialnych. Wierność w rzeczach małych (pieniądze) jest potrzebna do tego, by człowiek mógł otrzymać prawdziwe dobra (Łk 16,11). Pieniądze u Łukasza nie są własnością człowieka, ale tylko zostały jemu powierzone w zarząd; prawdziwym dobrem przewidzianym dla człowieka jest życie wieczne, zbawienie (por. całą przypowieść o nieuczciwym rządcy wraz z wyjaśnieniem samego Jezusa: Łk 16,1-15).
Jezus nagradza stosownie do włożonego trudu – ten który zarobił 5 talentów i ten, który zarobił 2 talenty tak samo się trudzili i taką samą nagrodę otrzymują – wejście do radość pana, czyli do Królestwa Niebieskiego, do którego wchodzą ci, których sprawiedliwość jest większa niż faryzeuszów (Mt 5, 20); którzy pełnią wolę Ojca Niebieskiego (Mt 7,21); odmieniają się i stają się jak dzieci (Mt 18,3); dla których Królestwo jest cenniejsze niż własne ciało (Mt 18,8); którzy wyrzekają się bogactw, aby tym łatwiej wejść do Królestwa (Mt 19,23n); którzy narodzili się z wody i Ducha (J 3,5). Radość Pana to nieustanne przebywanie z Nim, bycie wszczepionym w Niego (J 15,1-11).

w. 24-25 Przyszedł i ten, który otrzymał jeden talent, i rzekł: “Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi.

Oto masz swoją własność!” Sługa, który ukrył skarb nie zrobił tego z niewiedzy. On znał wolę pana, jego oczekiwania. Ale jego postępowaniem kierował lęk przed panem. Lęk, który nakazywał mu ukryć pieniądze, żeby przynajmniej oddać je bez straty. Swoje usprawiedliwienia zaczyna od oskarżenia pana: jesteś człowiekiem surowym, chciwym zysku, nad którym się nie trudziłeś. Sam sobie jesteś winien i nie miej do nikogo pretensji! Oskarżenia skierowane przeciw panu (Bogu) jest podobne do wielu wcześniejszych, które miały miejsce w historii zbawienia: “Oddal się – mówili do Boga – nie chcemy znać Twoich dróg.  Po cóż służyć Wszechmogącemu? Co da nam modlitwa do Niego?”( Job 21,14); “Czemu pościliśmy, a Ty nie wejrzałeś? Umartwialiśmy siebie, a Tyś tego nie uznał?” Otóż w dzień waszego postu wy znajdujecie sobie zajęcie i uciskacie wszystkich waszych robotników (Iz 58,3);  Jakimże pokoleniem jesteście? Uważajcie na słowa Pana: Czy byłem pustynią dla Izraela albo krainą ciemności? Dlaczego mówi mój lud: “Wyzwoliliśmy się! Nie przyjdziemy już więcej do Ciebie!”( Jer 2,31); «Nie posłuchamy polecenia, jakie nam przekazałeś w imię Pana. Raczej wprowadzimy w czyn wszystko, co postanowiliśmy sobie (…)(Jer 44,16); (Por. też: Ez 18:25; Ml 1,12; Ml 3,14; Łk 15,29). Pismo święte pokazuje jednak, że na dnie każdego oskarżenia skierowanego przeciw Bogu kryje się osobisty grzech człowieka (por. np. Iz 58,3-14).

w. 26 Odrzekł mu pan jego: “Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie rozsypał. Tekst nie pozostawia wątpliwości, sługa znał wole Pana. Sługa, który zna wolę swego pana, a nic nie przygotował i nie uczynił zgodnie z jego wolą, otrzyma wielką chłostę.  Ten zaś, który nie zna jego woli i uczynił coś godnego kary, otrzyma małą chłostę. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą ( Łk 12,47-48).

w. 27 Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność.

Tłumaczenie sługi, który ukrył pieniądze swego pana jest dość wątpliwe, przecież to pan wyłożył pieniądze i należało się spodziewać, że dobre ich wykorzystanie przyniesie nagrodę. Warto w tym miejscu odnieść się do Ewangelii św. Jana: Żniwiarz otrzymuje już zapłatę i zbiera plon na życie wieczne, tak iż siewca cieszy się razem ze żniwiarzem.  Tu bowiem okazuje się prawdziwym powiedzenie: Jeden sieje, a drugi zbiera. Ja was wysłałem żąć to, nad czym wyście się nie natrudzili. Inni się natrudzili, a w ich trud wyście weszli». (J 4,36-38)
Istotnym komentarzem dla duchowego rozumienia, co znaczy oddać pieniądze bankierom jest zdanie: Pożycza samemu Panu – kto dla biednych życzliwy, za dobrodziejstwo On mu nagrodzi (Prz 19,17). Natomiast przypowieść o Sądzie Ostatecznym, którą Mateusz umieszcza po przypowieści o talentach, jest jednoznacznym komentarzem wyjaśniającym, jak uczeń Jezusa powinien „zarabiać” na wejście do Królestwa Bożego: Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie”. (Mt 25,35n)

w. 28-29 Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma.

Może nam się wydawać to przykre, ale Bóg nie pragnie naszego życia w złudzeniach, lecz osadza nas w konkretnej rzeczywistości. Łukasz ewangelista słowa o zabieraniu podaje w innej, bardziej przejrzystej formie, uwydatniając fakt, że jeśli nie wykorzystujemy łaski otrzymanej od Boga, to faktycznie mamy tylko złudzenia: Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, temu zabiorą i to, co mu się wydaje, że ma» (8,18).
Ale jest także w Ewangeliach obraz tego, czego na pewno nie będziemy pozbawieni: Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie.(…) Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona» (Łk 10,39-42). Prawdziwe słuchanie Słowa – Jezusa (słuchanie i wypełnianie, por. Mt 5,19; 7,24) rodzi owoce, których nikt nam nie odbierze.
Bóg jest hojny dla tych, którzy pragną jego darów i chcą je wykorzystywać zgodnie z Jego wolą. Jezus wyjaśniając powód, dla którego przemawia do ludu w przypowieściach pokazuje na serce człowieka, jako czynnik decydujący. Wam dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano.  Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. Dlatego mówię do nich w przypowieściach, że otwartymi oczami nie widzą i otwartymi uszami nie słyszą ani nie rozumieją. (…) Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił  (Mt 13,11-16). Scena pytania o źródło chrztu Janowego i opisana przez Mateusza przewrotność serc faryzeuszów (por. Mt 21,24-27) jest doskonałą ilustracją tej postawy Jezusa, który znając serce człowieka obdarowuje tych ludzi, w których nie ma przewrotności.
w. 30 A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz – w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”. Wyrzucony będzie ten, kto nie chce okazywać miłosierdzia innym (por. Mt 6,14n; 18,23-35). Bóg składa dar wiary, swoją łaskę w człowieku, a on niszczy to naczynie dla łaski, przez to staje się nieużyteczny dla Boga (por. Ba 6,15; 2 Kor 4,7). Do miejsca płaczu i zgrzytania zębów zostaną wyrzuceni ci, którzy nie wierzą w moc Słowa Bożego i nie przyjmują go z pokorą (Mt 8,5-13); ci, którzy dopuszczają się bezprawia przed Bogiem, są „synami Złego” (Mt 13, 36-43; por. J 8,44 wraz z kontekstem); ci, którzy nie przyjęli od Boga szaty godowej – nowej natury dziecka Bożego udzielanej na chrzcie (Mt 22,1-14); którzy nie czuwają i nie oczekują na powrót swego pana, ale oddają się przyjemnościom cielesnym (Mt 24, 45-51); ci, którzy nie usiłowali wejść przez ciasne drzwi, ale dopuszczali się nieprawości (Łk 13,23-28).

Meditatio

Łączne odczytywanie sensu trzech wielkich przypowieści eschatologicznych z 25 rozdziału ewangelii Mateusza daje nam przepiękny, logiczny ciąg. Czas oczekiwania na powtórne przyjście Jezusa ma być wypełniony czuwaniem (przypowieść o pannach mądrych i głupich), w którym bardzo ważną role odgrywa znak oliwy – wiara! To czuwanie ma być wypełnione robieniem „bożych interesów” w oparciu o dobra otrzymane od Boga (talenty – czyli dar wiary, dar Ducha Świętego). Jak konkretnie wygląda „zarabianie pieniędzy” w takim Bożym przedsiębiorstwie pokazuje kolejny obraz – opis Sądu Ostatecznego w kolejnej przypowieści. “Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata!  Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie”. (Mt 25,34-36)
Dar wiary i Ducha Świętego otrzymany od Boga pozwala na dokonywanie nadzwyczajnych rzeczy: przebaczenie 77 razy dziennie, miłość do nieprzyjaciół, zwyciężanie zła dobrem (odrzucenie naturalnej reakcji człowieka, aby odpłacać „pięknym za nadobne”). To o te „zyski” będziemy pytani na Sądzie Ostatecznym. Co zrobiliśmy z naszymi talentami?
Kolejnym ważnym rysem naszej przypowieści jest obraz relacji do Boga. Ta relacja, która jest naznaczona lękiem przed Bogiem, lękiem przed karą, której może On wymierzyć, nie pozwala na pełnienie woli Ojca. Lęk paraliżuje życie człowieka. W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości (1 J 4,18). W relacji chrześcijanina do Boga jest miejsce na bojaźń, ale ma ona zupełnie inną naturę, niż strach, który towarzyszy człowiekowi niewierzącemu w jego codziennych doświadczeniach. Chrześcijański lęk jest naznaczony zaufaniem do Boga, płynie niejako z obawy, czy wystarczająco kocham, a może ciągle kocham za mało, może jestem nazbyt pyszny w myśleniu o sobie jako człowieku wierzącym? (por. Łk 1,50; Dz 10,35; Rz 11,20; Hbr 4,1; 1 P 2,17). Natomiast wiara usuwa ludzki lęka przed światem przyrody, chorobami (Mk 4,36-40; Mk 6,20; Łk 8,25) oraz przed ludźmi, nawet pragnącymi wyrządzić nam krzywdę (Mt 10,26-28; Łk 12,7; Hbr 13,6; 1 P 3,14). Bóg nie pragnie lęku człowieka związanego z Jego obecnością w świecie, nawet wtedy, kiedy ta obecność manifestuję się w nadzwyczajny sposób (por. Mt 17,7; Mt 28,5; Mt 28,10; Łk 1,13; Łk 1,30; Łk 2,10; Łk 5,10).

Contemplatio et Actio

Jezus, pełen miłości, objawia swoim uczniom to, co się musi stać. Wizja końca czasów z sądem (rozliczeniem się ze swoimi sługami) nie ma służyć zastraszeniu nikogo z nas, ale obudzeniu gorliwości w „zarabianiu” na życie wieczne. Lęk jest czymś, co Bogu się nie podoba, one chce mieć w każdym człowieku współpracownika, który zna wolę swego Pana i chce ją wypełnić.
Jak wykorzystuję swoje talenty otrzymane na chrzcie? Zaczynając od moich najbliższych, rodziny, współmałżonka, dzieci? Otrzymałem zdolność do przebaczania – więc jak przebaczam tym, którzy mnie krzywdzą? Jak układają się moje relacje z drugim człowiekiem?
Otrzymałem zdolność do kochania swoich nieprzyjaciół – jak to realizuję każdego dnia? Czy przynajmniej modlę się za swoich nieprzyjaciół?
Otrzymałem siły do bycia świadkiem Jezusa w każdym czasie i w każdym miejscu, a co widzą moi znajomi, współpracownicy, sąsiedzi? Czy rzeczywiście widzą ucznia Jezusa?
Otrzymałem dar odwagi w wyznawaniu wiary, czy go wykorzystuję? A może nieustannie boję się, co inni powiedzą czy pomyślą o mnie? Czy przypadkiem nie zaklasyfikują mnie jako dewota czy dewotkę, dla których szkoda czasu?

Opracował: ks. Maciej Warowny, Toulon, Francja.

http://sfd.kuria.lublin.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=147:talenty-co-to-takiego-lectio-divina-33-ndz-zw-a&catid=13:lectio-divina&Itemid=38
“Jeśli nie jesteś częścią rozwiązania, to jesteś częścią problemu” – przypowieść o talentachJuż pierwsza lektura Jezusowej przypowieści o talentach budzi nas współczucie wobec trzeciego sługi. Otrzymał on tylko jeden talent, a potem jeszcze został ukarany. Jezus celowo zachęca nas do solidarności z trzecim sługą. Dlaczego to robi? Właśnie przez niego – ten antyprzykład, pokazuje nam kiedy nasze życie jest rzeczywiście udane, nagrodzone przez Boga. Jeżeli więc tak, jak ów trzeci sługa, zakopujemy talent, to tym samym pozbawiamy się szczęścia, udanego życia. Stajemy się nieużyteczni, zamknięci w ciemności, we własnym lęku.Przypowieść, jak pewnie wiemy z własnego doświadczenia, często jest traktowana instrumentalnie, np. nauczyciele poprzez nią chcieli pobudzać uczniów do większej efektywności. Uczniowie mają rozwijać swoje talenty. Co – oczywiście – jest prawdą, ale istotą przypowieści jest coś innego. Jezusowi bardziej chodzi nie o efektywność, ale zaufanie. Skąd taki wniosek? Zobaczymy to, gdy szczegółowo przyglądniemy się jej bohaterom.Spróbujmy przyjrzeć się przypowieści. Występuje w niej czworo bohaterów: troje sług i ich pan, właściciel majątku. Pan udaje się w podróż. Jednak zanim wyjedzie przywołuje służących i powierza im części swojego majątku. Każdy z nich dostaje określoną część – talenty. Jeden z służących dostał więc pięć talentów, drugi dwa, a trzeci jeden. Co jest ważne – słudzy dostają talenty na podstawie swojej zdolności. Czyli powierzona im odpowiedzialność jest na miarę ich zdolności. Dwaj pierwsi słudzy gospodarzą powierzonymi im talentami, przynosząc panu podwójny zysk. Pan nagradza ich za to. Jednak należy w tym miejscu podkreślić, że nagroda jaką otrzymują jest wynikiem ich wierności i zaufania. Pan mówi do każdego z nich:  “dobrze sługo dobry i wierny wejdź do radości swego pana”. Przypowieść podkreśla w tym miejscu bardzo ważną zasadę. W efektywnie gospodarzenie majątkiem nieodłącznie wpisane jest większe lub mniejsze ryzyko utraty majątku. Kto się boi ryzyka zakopuje swój talent. Tak zrobił trzeci sługa. Zastanówmy się w tym miejscu jakimi powodami mógł on się kierować się.Po pierwsze może czuć się pokrzywdzony w porównaniu z pozostałymi współsługami. Porównując się z nimi zauważa, że ma najmniej, a co więcej, ów jeden talent wydaje się być dowodem jego niskiej wartości. Wszak każdy z sług otrzymał od pana talenty według swoich zdolności. Obdarowany jednym talentem sługa czuje się gorszy, mniej wartościowy. Dlatego wzbrania przed realizowaniem otrzymanego daru, a mówiąc inaczej – swojego życia, ponieważ nie został tak dobrze wyposażony.Drugim powodem zakopania talentu w ziemi jest jego wyobrażenie o tym jakim jest jego pan. „Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy, żniesz tam, gdzie nie posiałeś, i zbierasz tam, gdzie nie rozsypałeś. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi”. Pan jawi mu się jako surowy człowiek, nie pozwalający swoim sługom na najmniejszy błąd. Jezus w tym momencie wydaje się nam mówić, że gdy nasz obraz Boga będą znaczyć takie barwy, gdy będziemy widzieć Go jako despotycznego władcę, który zbiera plon tam gdzie nie siał, to nasze życie będzie przysłowiowym “płaczem i zgrzytaniem zębów”. Zobaczcie – mimo tego, że sługa wiedział jakim jest jego pan, to i tak nie zrobił nic, aby pomnożyć majątek swego pana, choć wiedział, że otrzymał ów talent, na podstawie swoich zdolności. Strach i lęk sparaliżował go. Podobnie jest z nami. Gdy swój stosunek do Boga budujesz na lęku przed Jego sprawiedliwością, to tym samym nakładasz na swoje życie kajdany lęku, które pozbawiają cię radości życia z Bogiem. Jak podkreślają filozofowie, to jak rozumiesz swoje życie wpływa na to jak je przeżywasz. Jeżeli będziesz miał chory, zakłamany obraz Boga to sam staniesz się chorą, zagubioną we własnych lękach osobą.Trzecim powodem zakopania talentu przez sługę jest asekuranctwo. Czyli sługa nie chce stracić posiadanego talentu. Nie chce popełnić błędu, aby ktoś mógł go skrytykować. Wybiera wydawałoby się bezpieczną bezczynność. Jednak wszystko wychodzi i tak źle. On, który tak przywarł do siebie, swojego talentu, który tak głęboko schował w końcu i tak go traci. Talent bowiem zostaje mu odebrany, a on sam wyrzucony w ciemność. Warto w tym miejscu dodać jeszcze, że przez swego pana sługa zostaje określony jako zły i gnuśnym, choć lepiej tłumaczyć ten zwrot jako zły i lękliwy. Właśnie z powodu lęku sługa nic nie zrobił. Pan wyrzuca mu, że wiedząc o jego surowości mógł talent oddać przynajmniej bankierom, co przyniosłoby jakikolwiek zysk. Sługa pokazał, ze nie umie obchodzić się z pieniędzmi. Dlatego pan zabiera mu talent, dając go temu, który uzyskał 10 talentów. Jezus przez ukazanie tak tragicznego końca historii sługi wzmacnia przekaz o krótkowzroczności asekuranckiej postawy. Po prostu: kto żyje lękliwie ten niszczy siebie.

Zastanówmy się teraz nad pytaniem: jak w perspektywie naszej wiary, życia z Bogiem  odczytywać tą przypowieść?

W świetle przypowieści Bóg to ten, który obdarowuje człowieka, powierza mu siebie. Ewangelia odsłania nam wielką prawdę o Bogu, który ufa człowiekowi, zostawia mu majątek, by ten nim zarządzał. Słudzy z przypowieści to chrześcijanie, a właściwie wszyscy ludzie. Każdemu człowiekowi Bóg powierzył jakąś cząstkę siebie. To tym samym mówi nie tylko o zaufaniu, powierzeniu się Boga człowiekowi, czyli Jego wielkie miłości do nas, ale również podkreśla naszą godność. Każdemu z nas Bóg coś powierzył, darował. Jak rozumieć talenty, o których mówi przypowieść?

Ciekawą interpretację podaje tu Orygenes. Dla niego talenty to słowo Boże. Pięć oznaczałoby duchowe rozumienie Pisma Św., dwa z kolei oznaczałoby tych co obok dosłownego dostrzegają duchowy sens pisma. Jeden talent symbolizował by tych, co zwracają uwagę tylko na literę. Pomnażanie talentów oznaczało pogłębione rozumienie Pisma.

Jednak najprościej mówiąc talenty, to nasze zdolności, zainteresowania, dary duchowe dane nam przez Boga. Tak rozumiane talenty mamy pomnażać, nie zakopywać. Zakopanie talentu jest przejawem lęku, skupieniem się tylko na sobie. Można powiedzieć, że jeden talent to mało. A mało to tak naprawdę nic – tak czasem może nam się wydawać. Mam mało czasu, więc nie podejmuję żadnego zadania. Mam mało pieniędzy, więc nawet nie próbuję odkładać a tym bardziej dzielić się nimi. Mam tylko parę zwykłych umiejętności, więc nie podejmuję żadnych inicjatyw. Nie skończyłem żadnej wyjątkowej szkoły, żadnych studiów, mam jedynie zawodowe wykształcenie, więc nie zabieram głosu. Jezus mówi: nie myśl tak, “jeden” to też wiele. Tu jest ważne przesłanie dla nas:  Jezus  w przypowieści kładzie nacisk na inicjatywę i twórcze działanie człowieka. Oznacza to, że spełnianie woli Bożej, czyli gospodarowanie powierzonym nam majątkiem, naszymi talentami jest postrzegane przez Jezusa jako twórcza aktywność. Nie jako bierne poddawanie się, stosowanie się bez zastanowienia do instrukcji Boga. Zauważcie – pan z przypowieści zostawia tyko talenty, nie daje instrukcji ich używania. To jest odpowiedzialność poszczególnych sług.  A z tego, jak gospodarowaliśmy talentami, zdamy sprawę po śmierci. Widoczne w przypowieści akcenty eschatologiczne odsłaniają przed nami czekający każdego z nas sąd. Wtedy to człowiek w Świetle Boga ujrzy jak w swoim życiu wykorzystywał talenty, czy cechowała go postawa ufności czy lęku.

Przypowieść podkreśla prawdę, że chrześcijaństwo jest ciągłym działaniem, rozwijaniem siebie i angażowaniem się w rozwój innych. Jak powiedział jeden z myślicieli “Jeśli nie jesteś częścią rozwiązania, to jesteś częścią problemu”. Tę prawdę podkreśla także Ewangelia. Bóg oczekuje od nas tego, że będziemy tymi, którzy są “solą i światłem świata” – tylko wtedy tak naprawdę jesteśmy naśladowcami Jezusa. Naszym zadaniem jest wprowadzanie Bożych wartości w nasze otoczenie, do naszych rodzin i znajomych, naszych domów, naszych  miejsc pracy i nauki. Oparcie się na Bożych wartościach jest zawsze rozwiązaniem każdego ludzkiego problemu. Do tego wzywa nas Bóg. Bądźmy częścią Bożego rozwiązania!

Kończąc, przypomnijmy najważniejsze wnioski omawianej Ewangelii. Na co wskazuje obraz powierzonych nam talentów? W świetle nauczania Jezusa możemy śmiało powiedzieć, że obraz talentów wskazuje na zdolność człowieka do miłowania bliźniego i Boga. Wszak Boże dary, jak pisze Apostoł Paweł, skupiają się w miłości – największa jest miłość. Zdolność miłości trzeba ustawicznie rozwijać, co nie jest wolne od ryzyka. W końcu możemy zostać zranieni, ponieważ nasze gesty miłości, przyjaźni mogą zostać odrzucone, źle zrozumiane – robimy coś w dobrej wierze, a w efekcie to ranni drugiego. Ale jeżeli nie zdobędziemy się na takie ryzyko nasza zdolność do miłości marnieje – zostaje nam odjęta.

Jezusowe słowa stawiają przed nami jeszcze jedno wyzwanie. Nasza wiara, troska o więź z Bogiem, o zbawienie, nie możne być ujmowana tylko egocentrycznie. Czyli skupiamy się na indywidualnym zabawieniu, inaczej mówiąc zakopujemy dar Boga zatrzymując go tylko dla siebie. Tak postawa powoduje, że nasza więź z Bogiem, wiara i modlitwa karłowacieje, zanika. Jest jak mięsień, który gdy nie jest ćwiczony – zanika. W końcu nie można być dobrym, sprawiedliwym czy miłosiernym w samotności. Potrzebujemy drugich! Czyli tak jak miłość ma sens tylko między ludźmi podobnie i wiara. Pomnażamy zaś wiarę, gdy wszystkie nasze talenty: gościnność, nauczanie, modlitwę, uzdolnienia artystyczne i umysłowe, pracowitość i wiele innych rozwijamy dla innych.

Kolejną ważną rzeczą jest podkreślenie przez Jezusa, jak ważne jest dla praktyki naszej wiary to, w jaki sposób kształtujemy nasz obraz Boga. Jeżeli więc będą dominować w nim obrazy surowości, oddalenia, będziemy przekładać to na nasze życie wewnętrzne i społeczne. Tacy będziemy wobec siebie i innych. Dlatego dobrze uważnie wsłuchiwać się w słowa Pisma Św., i innych chrześcijan, co pomaga nam korygować nasz sposób ujmowania Boga.

Przez  przypowieść o talentach Jezus zachęca nas, żebyśmy swoje życie nie opierali na lęku, lecz zaufaniu. Mamy uczyć się patrzyć pozytywnie, nie użalać się nad sobą: bo ja mam jeden talent, a ktoś inny więcej. Powinniśmy kształtować w sobie postawę wdzięczności za każdy talent, jaki mamy i dobro jakie nas spotyka. Wszystkie te dobra, jakie dostrzeżemy wokół siebie są jak “jakubowa drabina”. Drabina, po której wspinamy się do Boga, by być bliżej niego. A będąc bliżej niego będziemy bliżej samych siebie, docenimy swoją wartość.  Przede wszystkim przyjmując te wszystkie dary od Boga staniem się darem dla innych ludzi. To jest ewangelia.

Przypowieść o talentach

*************************************************************************************************

 

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

30 SIERPNIA

***********************

Święta Małgorzata Ward Małgorzata Ward pochodziła z arystokratycznej rodziny Cogleton. Była damą dworu księżnej Whitall w Londynie za panowania królowej Elżbiety I (1558-1603), córki Henryka VIII.
Kiedy wybuchło krwawe prześladowanie, które rozpoczął Henryk VIII (1509-1547) przeciwko Kościołowi z zemsty za to, że papież nie chciał uznać rozwodu i jego nieprawej małżonki, Anglia została oderwana od Rzymu. Elżbieta I podtrzymała prześladowanie Kościoła. Do więzienia został wtrącony, w oczekiwaniu na wyrok śmierci, ks. Wilhelm Wattson, znajomy Małgorzaty, za to, że nie chciał podpisać ustawy parlamentu, uznającej króla Anglii głową Kościoła w tym kraju. Odmówił on też złożenia przysięgi królowej jako swojemu najwyższemu duchowemu przełożonemu. Pod wpływem straszliwych tortur kapłan załamał się, ale kiedy został wypuszczony na wolność, żałował tego i głosił publicznie, że złożył przysięgę zmuszony do niej katuszami. Został więc ponownie aresztowany i wtrącony do więzienia.
W obawie, by ks. Wilhelm ponownie się nie załamał i nie wyrzekł wiary katolickiej, Małgorzata zaczęła go potajemnie odwiedzać i umacniać w wierze. Kiedy zaś zbliżał się wyrok śmierci, dostarczyła mu sznur, po którym zdołał uciec z wieży więzienia. Na nieszczęście pozostała lina, zawiązana u okna, której Małgorzata nie zdołała odwiązać. Małgorzata została natychmiast aresztowana. Poddana została torturom, by wymusić na niej wskazanie miejsca, gdzie ukrywał się kapłan, i by sama także wyparła się wiary. Mimo zadawania jej najbardziej wyszukanych mąk, nie załamała się. Skazano ją więc na śmierć przez powieszenie. Z całą odwagą weszła na miejsce stracenia i 30 sierpnia 1588 r. oddała za Chrystusa i Jego Kościół swoją duszę.
Papież Pius XI wyniósł ją do chwały ołtarzy w 1929 roku, a papież Paweł VI kanonizował ją w roku 1970.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-30a.php3

Pechowa ucieczka – św. Małgorzata Ward

dodane 2009-07-30 12:39

Piotr Drzyzga

Nie znamy dokładnej daty urodzenia świętej Małgorzaty Ward. Wiemy natomiast, że miała pochodzić ze stosunkowo zamożnej rodziny oraz pełnić w Londynie funkcję damy dworu księżnej Whitall.

Pechowa ucieczka - św. Małgorzata Ward   Lordronin / CC-SA 3.0 Beerfelder. Szubienica z 1550 r.

Historia jej życia nierozerwalnie wiążę się z losami księdza Williama Watsona – autora pracy „Quodlibets”, w której próbował rozprawić się z – błędną według niego – argumentacją zwolenników reform zapoczątkowanych przez Henryka VIII. Jego, popierający Kościół anglikański przeciwnicy, pojmali go i uwięzili w słynnej, londyńskiej Tower. Tam też odwiedzała go Małgorzata, która starała się dodawać mu otuchy, by pod wpływem bestialskich tortur, jakim go poddawano, nie wyrzekł się swej wiary. Z czasem też postanowiła dopomóc mu w ucieczce…

Oszukany strażnik więzienny, przemycony do zakratowanej celi sznur, dzięki któremu kapłan mógł wydostać się na zewnątrz, czekający w porcie statek, mający przetransportować go w bezpieczne miejsce… – wszystko to zdarzenia, które – ma się wrażenie – pochodzą ze scenariusz jakiegoś przygodowego filmu spod znaku „płaszcza i szpady”. Tymczasem miały one miejsce naprawdę. Tyle tylko, że w przypadku panny Ward nie zakończył się one hollywoodzkim happy-endem.

Władze więzienia szybko zorientowały się, że w ucieczce księdza pomóc musiała Małgorzata – była jedyna osobą, która przychodziła do niego w odwiedziny. Zaczęto więc i ją torturować, po czym zaproponowano, że zostanie wypuszczona na wolność, jeśli tylko wyrzeknie się swej wiary. Po tym, gdy Małgorzata odmówiła, została powieszona 30 sierpnia 1588 roku w podlondyńskim Tyburn – miejscu gdzie tradycyjnie w XVI wieku dokonywano egzekucji.

Beatyfikował ją Pius XI w 1929 roku, kanonizował zaś Paweł VI w roku 1970.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490909.Swieta-Malgorzata-Ward-Pechowa-ucieczka

Krótka historia Anglii

“Krótka historia Anglii”, to kolejna książka G.K. Chestertona zaskakująca nowatorstwem a zarazem prostotą. Mimo, że dotyczy ona historii, to świeżość spojrzenia Autora kształtuje dziś nasze twórcze spojrzenie na współczesność. Chesterton, w sposób sobie tylko właściwy, analizuje nie tyle suche fakty, lecz przede wszystkim kontekst kulturowy i przemiany społeczno-mentalne w których owe fakty miały miejsce.

Niestety nakład wyczerpany, a szkoda bo pozycja (jak wszystkie książki G.K.Chestertona) godna polecenia.

http://www.tolle.pl/pozycja/krotka-historia-anglii

**************************

Święci Gwaryn i Amadeusz, biskupi
3008-gwaryn_1
Gwaryn urodził się w Mousson, w Lotaryngii, około 1065 r. W wieku 20 lat wstąpił do benedyktynów w Molesmes. Przed 1093 r. przeszedł do nowo założonego opactwa w Aulps (Chablais), na terenie diecezji genewskiej. W bliżej nie określonym czasie został tam opatem. W 1120 r. uniezależnił opactwo od Molesmes. Otrzymał potem wąwóz (la combe) w Cessens, w którym powstanie opactwo znane dzisiaj jako Hautecombe. W 1136 r. opactwo afiliowało się do Clairvaux, przyłączając się tym samym do cystersów.
W dwa lata później Gwaryna obrano biskupem Sion. Zachowały się ślady aktów prawnych, w których jako biskup uczestniczył. Na wiosnę 1148 r. spotkał zapewne papieża Eugeniusza III, który przez przełęcz Świętego Bernarda przejeżdżał do Francji. Sam Gwaryn, będąc w drodze, ciężko zaniemógł. Dowieziono go do Aulps i tam 27 sierpnia 1150 r. wyzionął ducha.Święty Amadeusz z Lozanny
Amadeusz z Lozanny urodził się około r. 1108 jako syn bł. Amadeusza z Clermont. Przez jakiś czas przebywał z ojcem w opactwie cysterskim w Bonnevaux, w Delfinacie. W roku 1125 wstąpił do zakonu w Clairvaux. W 1139 r. objął funkcje przełożeńskie w opactwie w Hautecombe. W pięć lat później powołano go na stolicę biskupią w Lozannie. W kolejnych latach uczestniczył w różnych sprawach sabaudzkich: wychowywał następcę tronu, Humberta, sprawował rządy jako regent, przeprowadzał rozmaite arbitraże. Przebywał w otoczeniu cesarza Konrada III i Fryderyka I Barbarossy, a potem (1146) – u boku Eugeniusza III i św. Bernarda w Spirze.
Zmarł 27 sierpnia 1159 r. Z pozostawionych pism (m.in. 8 homilii o Matce Bożej) wnioskujemy, że był jednym z lepszych kaznodziejów swego czasu. Czczony jest u cystersów oraz w diecezji lozańskiej. Jego kult zatwierdził dopiero papież św. Pius X w 1910 r.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-30b.php3
Kazanie bł. Amadeusza, biskupa Lozanny
(Kazanie VIII o NMP)

Niezrównane są zasługi błogosławionej Dziewicy, a Jej nieustanne orędownictwo za nami ma wielką moc w obliczu Pana. Wszystko jest wiadome i odsłonięte przed oczami Stwórcy, a w tym Boskim świetle widzi Ona wszystkie grożące nam niebezpieczeństwa i lituje się nad nami serce macierzyńskie tej słodkiej i łaskawej Pani. Z niezbadanych wyroków Bożej Opatrzności nazwano Ją Maryją, czyli Gwiazdą morza, a imię to wyraża Jej dobroczynne działanie.
Na wysokościach niebios króluje wraz ze swoim Synem, jaśniejąca pięknem, ale i pełna mocy, i jednym skinieniem ucisza potężny szum fal morskich. Ci, którzy przemierzają burzliwe szlaki tego świata i z ufnością wzywają Jej pomocy, są przez Nią wybawieni z groźnego zamętu rozpętanych żywiołów i doprowadzeni do wybrzeży tej ojczyzny, w której z radością uczestniczą w Jej zwycięstwie.
Błogosławiona Dziewica gromadzi rozproszonych, przyprowadza zbłąkanych, wyzwala od śmierci i ocala od zguby tych, których droga prowadzi ku zagładzie. I nie tylko czuwa nad zbawieniem dusz, ale z miłością niesie pomoc w potrzebach, przywraca zdrowie ciała i leczy rany serca. W miejscach poświęconych Jej czci i pamięci sprawia swoim pośrednictwem, że chromi chodzą, niewidomi odzyskują wzrok, głusi słyszą, pozbawionym mowy jest ona przywrócona i uleczone zostają różne niemoce i słabości. Przychodzą grzesznicy, biją się w piersi, wyznają swoje winy, i otrzymawszy przebaczenie, powracają z radością do swoich domów. Przychodzą także przygnębieni, strapieni i smutni, pogrążeni w rozpaczy, zagubieni, obarczeni długami i nieszczęśnicy okryci hańbą i upodleni. Ale Ona nie odrzuca żadnego nędzarza; pełna miłosierdzia błaga za nimi swojego Syna, i w ten sposób odwraca od nich zło wszelkie.

Rozważmy jeszcze, jak bardzo miłuje Ona i pociąga ku sobie tych, którzy jak Ona są czystego serca, bo przecież, jak wiemy, nawet złoczyńców i przewrotnych ocala od śmierci wiecznej swoim wstawiennictwem. Jednym więc daje przezwyciężyć zło, innych w swej macierzyńskiej dobroci prowadzi drogami cnotliwego życia; wybranym ukazuje głębię modlitewnej kontemplacji; innym jeszcze u kresu życia wyprasza zbawienie, tak iż żadna moc diabelska nie ma dostępu do tych, których prowadzi ku Chrystusowi Matka Jednorodzonego Syna Bożego.

http://brewiarz.pl/indeksy/pokaz.php3?id=6&nr=126

Św. Amadeusz z Lozanny (+1159) o przywileju pierwszych chrześcijan

autor: .

(…) gdy Pan został do nieba wzięty, wydawało się, że i Ona natychmiast powinna zostać wzięta do nieba. Dlaczego więc opóźnienie, nawet chwilowe? Dlaczego cierpiała rozdzielenie z Synem? Dlaczego Jej tak święte pragnienie nie zostało natychmiast zaspokojone?

Ta zwłoka stanowiła jednak niemałe pocieszenie dla uczniów Chrystusa: nic bowiem nie ujęło Matce, a światu przyniosło lekarstwo zbawienia. Chciał bowiem Pan Jezus, aby, gdy powróci do Ojca, apostołowie cieszyli się Jej macierzyńskim pocieszeniem i pouczeniem. Bo oni, choć zostali pouczeni przez Ducha Świętego, mogli również od Niej przyjmować pouczenia. Ona przecież wydała dla nas Źródło Mądrości ze swej łąki dziewiczej – nietkniętego łona. Jest to dowód prawdziwej łaskawości dla pierwotnego Kościoła: wierni, choć nie mogli już dostrzec Boga w ciele, to jednak widzieli Jego Matkę i byli ożywieni jej najsłodszym widokiem.

Cóż bowiem słodszego, cóż piękniejszego, cóż milszego, jak widzieć Matkę Twórcy i Odkupiciela wszystkich? Bo jeśli ludzie tak bardzo pragną oglądać do dziś istniejący Grób naszego Zbawiciela… to jaką i jak wielką radość stanowi to, że można było oglądać Boga Rodzicielkę, jak długo Boska łaskawość pozwalała, by Ona z nami dzieliła wspólny los na ziemi? Błogosławiony naród, szczęśliwe pokolenie, które mogło zostać uświęcone tak wspaniałym widokiem! Błogosławieni zaiste oni, wierzący pełni radości, pośrodku których stanęło drzewo przynoszące owoc życia, zabłysnęła Rodzicielka prawdziwego Światła, pojawił się ów zdrój zamknięty i zapieczętowany, z którego wytrysnęło źródło domu Dawida, otwarte dla obmycia tak grzesznika, jak i grzesznicy. Ten znakomity przywilej, ten dar niebiański, ta szczególna łaska, została dana Kościołowi pierwszych chrześcijan. (…)

„Ojcowie żywi” t. 4, Kraków 1982

http://www.przewodnik-katolicki.pl/nr/liturgia/sw_amadeusz_z_lozanny.html
PONADTO:
Błogosławiony Junipero Serra, prezbiter

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-30c.php3

 

Przebicie serca św. Teresy od Jezusa,
dziewicy i doktora Kościoła

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-30d.php3

 

Teresa od Jezusa (św.): Przebicie serca

// Sierpień 30th, 2010 // Teresa od Jezusa (św.)

Transwerbacja św. Teresy od Jezusa

Transwerbacja św. Teresy od Jezusa

Dla kogoś, kto sam nie przeżył tych tak wielkich porywów miłości, niemożliwym jest, aby zdołał je zrozumieć, gdyż nie jest to emocjonalne wzburzenie serca, anie jakieś pobożne uczucia, które często zwykły pojawiać się, a ponieważ są one niepohamowane, zdają się zaduszać ducha. Jest to bardzo przyziemna modlitwa i należy unikać tego narastania emocji, starając się z łagodnością zebrać je wewnątrz siebie i uciszyć duszę (…). Niechaj zbiorą tę miłość wewnątrz, ale nie jak w garnku, w którym wszystko kipi, gdyż drwa podkłada się bez umiaru i całość wylewa się (…).

Te drugie porywy są całkowicie odmienne. To nie my podkładamy drwa, ale zdaje się, że [gdy] ogień jest już rozpalony, nagle wrzucają nas do niego, abyśmy w nim spłonęli. Dusza nie stara się tutaj sama rozjątrzać tej rany nieobecności Pana, lecz od czasu do czasu wbijają strzałę w najczulsze miejsce jej wnętrza i serca, tak że dusza nie wie ani co jej jest, ani czego pragnie. Dobrze rozumie, że pragnie Boga, i że ta strzała zdaje się być zatruta, aby dzięki niej dusza z miłości do tego Pana poczuła niechęć do samej siebie i chętnie straciła swoje życie ze względu na Niego.

Nie zdoła się oddać w słowach ani wypowiedzieć tego sposobu, w jaki Bóg rani duszę, i tej największej udręki, którą w niej wzbudza, a która sprawia, że zapomina o sobie; a ta udręka jest tak smakowita, że nie ma w tym życiu rozkoszy, która dawałaby większe zadowolenie. Dusza nieustannie chciałaby – jak mówiłam – doświadczać umierania na skutek tej dolegliwości.

(Księga mojego życia, św. Teresa od Jezusa)

http://www.skarbykosciola.pl/xvi-wiek-sobor-trydencki/teresa-od-jezusa/teresa-od-jezusa-przebicie-serca/

 

Z “Księgi Życia”

ROZDZIAŁ 29

O tym samym ciąg dalszy; opisuje inne jeszcze wielkie łaski, jakie jej uczynił Pan i co jej w boskiej łaskawości swojej mówił dla uspokojenia, aby wiedziała, jak odpowiadać tym, którzy jej byli przeciwni.

 

1. Daleko odeszłam od założenia swego. Zaczęłam przytaczać dowody przekonywające, że owo widzenie Człowieczeństwa Zbawiciela nie może być tworem wyobraźni. Bo i jakże wyobraźnia, choćby wszelkiej dokładała usilności, zdołałaby nam przedstawić Człowieczeństwo Chrystusowe i utworzyć obraz niezrównanej piękności jego? Niemałego czasu potrzeba by jej na to, by mogła dojść do wyobrażenia choćby dalekiego podobieństwa. Może wprawdzie do pewnego stopnia stawić nam przed oczy to święte Człowieczeństwo, wpatrywać się w nie przez pewien czas, przedstawiać sobie postać i piękno jego, stopniowo uwydatniać sobie to wyobrażenie i w pamięć je wbijać — tego jej nikt nie zaprzecza, bo wszystko to może zdziałać samą przyrodzoną siłą rozumu. Lecz tego widzenia, o którym tu mówimy, żadna siła wyobraźni nie wywoła. Widzenie to nie zależy od woli naszej, jeno od Pana samego, który się ukazuje kiedy chce i jak chce, i tyle ile chce; nie jest w mocy naszej, chociaż  staralibyśmy się ująć co albo dodać, albo sposób dowolnie naznaczyć, ani widzieć kiedy chcemy, albo zaniechać patrzenia kiedy nie chcemy, a skoro się pokusimy bliżej zbadać jaki szczegół, zaraz całe widzenie znika.

2. Przez półtrzecia roku Pan bardzo często użyczał mi tej łaski. Od trzech lat przeszło odjął mi ją, iż nie tak ciągle już miewam to widzenie, ale zastąpił innym jeszcze wyższym darem — o którym niżej mówić będę. — Gdy mówił do mnie, wpatrywałam się w tę wspaniałą piękność Jego i w te boskie, wdziękiem niewypowiedzianym jaśniejące usta, z których szły słowa Jego słodkości pełne, niekiedy i surową powagą groźne. Gorąco pragnęłam dopatrzeć się koloru oczu Jego i kształtu ich, abym je opisać mogła; ale nigdy tej łaski nie dostąpiłam, owszem, gdy więcej o to się starałam, cale widzenie zupełnie (s.365) znikało mi z oczu. Nieraz jednak widziałam, jak patrzył na mnie z najczulszą miłością; ale taka jest potęga tego spojrzenia, że dusza go znieść nie zdoła i w wysokie wpada zachwycenie, w którym ciesząc się całkowicie Jego posiadaniem traci z oczu on widok rozkoszny. Nic tu więcej nie zależy od naszego chcenia czy niechcenia; widocznie niczego innego Pan tu od nas nie żąda jeno pokory i uznania niegodności naszej, i brania tego, co nam daje, i dziękczynienia Temu, który daje.

3. To się tyczy wszystkich, wszelkiego rodzaju widzeń bez żadnego wyjątku; bo my tu zgoła nic nie możemy; tylko tyle widzimy, ile Panu podoba się nam ukazać; żadne staranie, żadna usilność nasza niczego tu nie przyczyni ani niczemu nie przeszkodzi. Chce Pan, byśmy jasno i oczywiście widzieli, że nie jest to sprawa nasza jeno boskiej łaskawości i mocy Jego. Tym sposobem skutecznie zagradza nam drogę do unoszenia się pychą, owszem, wszelki powód nam daje do pokory i świętej bojaźni, ostrzegając nas, iż jako nie pozostawił do woli i mocy naszej, byśmy widzieli co i kiedy chcemy, tak też mocen jest odjąć nam nie tylko widzenia, ale i samąż łaskę i pozostawić nas w zatraceniu naszym, abyśmy zawsze z bojaźnią i drżeniem sprawowali zbawienie nasze, dopóki żyjemy na tym wygnaniu.

4. Prawie zawsze ukazywał mi się Pan takim jakim zmartwychwstał; takim widywałam Go także, gdy objawiał się w Hostii. Niekiedy dla wzmocnienia mnie gdy byłam w strapieniu, ukazywał mi rany swoje; czasem ale rzadko widziałam Go na krzyżu, w Ogrójcu, w cierniowej koronie, kilka razy także, zawsze — jak mówiłam — dla pokrzepienia mnie w potrzebach moich albo dla pociechy innych dusz stawał przede mną obarczony krzyżem, ale w każdym z tych widzeń zawsze był w ciele uwielbionym.

Ciężkie zniewagi i utrapienia przebyłam, ciężkie też strachy i prześladowania za wyznanie tych rzeczy. Niektórzy tak byli pewni, iż jestem opętana od złego ducha, że chcieli mnie egzorcyzmować. Wszystko to jeszcze nie bardzo sobie brałam do serca, ale bardzo mi ciężko było, gdy widziałam, że (s.366) spowiednicy boją się słuchać mej spowiedzi, albo gdy dowiedziałam się, że coś im mają na mnie donieść. Z tym wszystkim jednak nigdy nie zdołałam żałować tego, że oglądałam owe widzenia niebieskie, i ani jednego z nich nie byłabym oddała za wszystkie skarby i rozkosze świata. Zawsze je poczytywałam sobie za wielką łaskę i ceniłam je jako skarb nieoszacowany i Pan też sam wiele razy w tym mię upewniał. Czułam w sobie wciąż rosnącą najgorętszą miłość ku Niemu; szłam do Niego poskarżyć się na wszystkie owe utrapienia i zawsze wstawałam od modlitwy pocieszona i na nowo posilona. Z tymi jednak, którzy mi byli przeciwni, nie śmiałam się spierać; widziałam, że to tylko pogorszy sprawę i każde moje odezwanie się będzie się poczytywało u nich za brak pokory. Mówiłam zatem o tych rzeczach tylko ze spowiednikiem swoim, który mię zawsze pocieszał, gdy widział mię w takim strapieniu.

5. Gdy zaś widzenia powtarzały się coraz częściej, jeden z nich (który przedtem miał pieczę o duszy mojej, a u którego i później spowiadałam się od czasu do czasu, gdy Ojciec minister miał jaką przeszkodę) (1) stanowczo mi oznajmił, że to jest oczywiście zmamienie czartowkie. Za czym przykazał mi, że skoro nie mam sposobu zapobieżenia tym napaściom złego ducha, mam, ile razy pokaże mi się nowe widzenie, przeżegnać się i pokazać mu figę (2). Zapewniał mię przy tym, że w taki sposób przywitany diabeł więcej nie przyjdzie; winnam zatem być dobrej myśli, bo Bóg mię obroni i od tych pokus wyzwoli. Rozkaz ten niezmierną mi sprawił przykrość; tym samym bowiem że byłam i nie mogłam nie być przekonana że widzenia te są od Boga, spełnienie takiego rozkazu było dla mnie prawdziwą okropnością. Nie mogłam — jak już mówiłam — żadną miarą zdobyć się na to, bym pragnęła oddalenia tych widzeń. Ostatecznie jednak czyniłam jak mi było przykazano. Gorąco błagałam Boga, by nie dopuścił, abym była przez (s.367) czarta kuszona, jak to zawsze z rzewnymi łzami czyniłam. Polecałam się świętym Piotrowi i Pawłowi, których Pan sam, gdy w dzień ich święta pierwszy raz mi się ukazał, dał mi za obrońców i oznajmił mi, że oni będą mię strzegli, abym nie była oszukana; jakoż bardzo często widywałam ich najwyraźniej przy boku swoim z lewej strony; nie było to widzenie w wyobraźni tylko umysłowe. Stąd też czciłam tych dwóch Świętych jako szczególnych i najdroższych mi orędowników.

6. Najsroższą ciężkość sprawiało mi owo pokazywanie figi za każdym zjawieniem się Pana; gdy Go widziałam obecnego, raczej byłabym dała się porąbać na sztuki, niżbym potrafiła uwierzyć, że to zły duch. Był to więc dla mnie bardzo bolesny i wstrętny rodzaj pokuty. Dla oszczędzenia sobie ciągłego żegnania się brałam krzyż i trzymałam go w ręku prawie ustawicznie; mniej ustawiczną byłam w pokazywaniu figi, bo mi to nazbyt było przeciwne. Przypominałam sobie zelżywości, jakie żydzi Panu czynili i błagałam Go o odpuszczenie mi zniewagi, jaką ja Mu wyrządzam, gdyż czynię to przez posłuszeństwo i na rozkaz namiestnika Jego, aby zatem mnie nie winił o to, że spełniam polecenie tych, których On sam postanowił szafarzami w Kościele swoim. A On mi odpowiadał, bym się o to nie troszczyła, że dobrze robię iż słucham, a On to sprawi, że się prawda jawnie okaże. Ale gdy nadto jeszcze zabronili mi rozmyślania, okazał się o to zagniewanym i kazał mi powiedzieć im, że to już tyrania i okrucieństwo. Przy tym wskazał mi dowody, którymi miałam ich przekonać, że nie jest to sprawa złego ducha; niektóre z nich niżej wymienię.

7. Pewnego dnia, gdy trzymałam w ręku swój krzyż, przywiązany do różańca. On go wziął w ręce swoje; a gdy mi oddał, ujrzałam go cudownie zmienionym: składał się z czterech dużych kamieni bez porównania droższych niż brylanty; bo i niepodobne wszelkie porównanie między nadprzyrodzonym blaskiem owych kamieni, a światłością jakich bądź najdroższych klejnotów, które można widzieć tu na ziemi; najpiękniejsze brylanty bledną przy nich i wydają się jakby podrobione. Na tych kamieniach było dziwnie pięknie wyryte (s.368) wyobrażenie pięciu ran Zbawiciela. Zapowiedział mi Pan, że odtąd zawsze tak je widzieć będę i spełniła się obietnica Jego; od onego dnia nie widziałam już drewna, z którego ten krzyż był uczyniony, jeno drogie kamienie, ale nikt inny ich nie widział oprócz mnie (3).

Od chwili, jak mi dano rozkaz robienia takich prób i sprzeciwiania się widzeniom, łaski poczęły na mnie spływać z coraz większą obfitością. Choć starałam się na wszelki sposób uwagę rozerwać, wciąż byłam zajęta Bogiem i we śnie nawet, rzec mogę, nie wychodziłam z modlitwy bogomyślnej. W niej miłość moja coraz wyżej rosła, w niej wylewałam skargi swoje przed Panem na ten gwałt nieznośny, który mi zadawano; nie było w mojej mocy, jakkolwiek chciałam i usilnie się starałam, uchylić się od wciąż przytomnej mi obecności Jego. Mimo to byłam posłuszną o ile mogłam, ale w tym punkcie mało co albo nic nie mogłam. I Pan też nigdy mię nie zwalniał od tego rozkazu; ale zalecając mi bym się do niego stosowała, z drugiej strony uspokajał mię i uczył mię, jak i teraz to czyni, co miałam mówić tamtym i ubezpieczał mię dowodami tak przekonywającymi, że wszelkie trwogi moje znikały.

8. Wkrótce potem począł Pan, jak mi był obiecał, jawniejszymi znakami okazywać, że to On a nie zły duch we mnie działa, mnożąc tak żarliwą miłość Bożą, że sama nie rozumiałam, (s.369) skąd ona powstała; był to dar zgoła nadprzyrodzony, a nie skutek jakiejkolwiek własnej usilności mojej. Widziałam siebie umierającą z pragnienia oglądania Boga, a nie wiedziałam, gdzie szukać tego życia jak chyba w śmierci. Powstawały we mnie wielkie zapały tej miłości, w których, choć nie były tak gwałtowne i nie tak wysokiej ceny jak te, o których na innym miejscu mówiłam, nie wiedziałam przecie co z sobą począć. Żadna rzecz nie mogła zaspokoić żądzy mojej; sama w sobie jakoby nie mogłam się zmieścić i prawdziwie takie miałam uczucie, jak gdyby mi kto duszę wydzierał. O boska zręczności Pana mego! Jakże misternego podejścia używałeś Panie, z nędzną niewolnicą swoją! Ukrywałeś się przede mną, a zarazem przyciskałeś mię miłością swoją, zadając mi rodzaj śmierci tak rozkosznej, że nigdy by dusza z niej ożyć nie chciała.

9. Jaka jest siła tych potężnych zapałów, tego nikt nie zrozumie, kto ich sam nie doświadczył. Nie mają one nic wspólnego z tymi niespokojnymi wzruszeniami serca ani z owymi, zmysłowo pobożnymi uczuciami, które jak to często się zdarza, gwałtownie dobywają się na wierzch, jak gdyby ducha zdławić chciały. Jest to bardzo niskiego rzędu rodzaj modlitwy; należy wystrzegać się tych nieporządnych uniesień, starając się spokojnie powściągnąć je w sobie i w sposób łagodny uciszyć duszę, tak jak się robi z małym dzieckiem, gdy czasem tak się zanosi od płaczu, że zdawałoby się lada chwila się udusi — dać mu się napić, a wnet on płacz niepomierny ustanie. Podobnież i tu rozum powinien trzymać na wodzy te zapędy, by snadź folgując im, nie dał wybujać naturze. Niechaj pilnie ma na nie baczenie, bo słuszna zachodzi obawa, że może w nich być wiele niedoskonałości, może i znaczna przymieszka zmysłowego lubowania się; niech utulą to dziecko cukierkiem i pieszczotą, słodko i łagodnie skłaniając duszę do miłości, a nie przemocą i, jak to mówią, kułakiem w kark. Niechaj dusza uczy się skupić w sobie miłość swoją, aby nie była jak woda w garnku zbyt mocno kipiąca, przelewająca się i pryskająca na wszystkie strony, bo za dużo drwa do ognia nałożono. Niech ujmie drew, niech miarkuje przyczyny, to jest myśli i (s.370) uczucia, z których wybuchł ów płomień gwałtowny, niech stara się zalać go łzami, ale cichymi i słodkimi a nie siłą dobywanymi, jakie zwykle bywają łzy z tych nie poskromionych uczuć się rodzące, a niemałą szkodę czyniące. Nieraz w początkach takie łzy miewałam i zawsze mi po nich zostawał taki zamęt w głowie i takie znużenie ducha, że nazajutrz cały dzień a czasem i dłużej niezdolna byłam wrócić do modlitwy wewnętrznej. Dlatego mówię, że w początkach zwłaszcza wielkiej potrzeba roztropności i miary, aby praca szła cicho i łagodnie, aby duch przyuczał się działać wewnętrznie, a wylewania się na zewnątrz bardzo się wystrzegał.

10. Zupełnie innego rodzaju niż owe wzruszenia pobożne są te zapały, o których tu mówię. Nie my tu drwa podkładamy; raczej, że tak się wyrażę, ogień już gotów i rozniecony, a nas znienacka do niego wrzucają, aby nas płomień objął i pochłonął. Nie własną ręką dusza tu zadaje sobie tę ranę, która tak ją boli, iż rozłączona jest z Panem; ranę tę zadaje jej grot, inną ręką w nią skierowany i przeszywający raz w raz jej wnętrzności i serce, iż od bólu tego sama już nie wie, co jej jest i czego chce. Czuje to dobrze, że Boga jej trzeba, że ostrze grota snadź napuszczone było sokiem cudownego jakiego zioła, iżby dla miłości Pana swego obrzydła samej sobie, ochotnie gotowa życie swoje dla Niego poświęcić. Żadne usta, chociażby najwymowniejsze, nie zdołają wypowiedzieć sposobu, w jaki Bóg tę ranę duszy zadaje, ani tego bólu, jakiego dusza tak zraniona doznaje i srogością jego ściśniona odchodzi od siebie; ale jest to zarazem ból tak słodki, iż nie ma w tym życiu rozkoszy, która by się z tą słodkością jego równać mogła i dusza — jak już mówiłam — rada by ciągle na tę ranę umierać.

11. Taki ból idący w parze z taką chwałą wprawiał mię w zdumienie — nie mogłam pojąć, jak to być może. O jakiż to widok, jaka to tajemnica, taka dusza zraniona! Prawdziwie mówię, w duchowym, przewyższającym znaczeniu zraniona jest strzałą tak przedziwną, z nieba w serce jej godzącą! Widzi jasno, że nie ona to sprawiła, by ta miłość do niej przyszła, że źródłem jej jest miłość nieskończona, którą Pan ją miłuje, że (s.371) z tego boskiego ogniska nagle na nią spadła jedna iskierka i takim ją całą ogniem zapaliła (4). O jakże często, gdy jestem w tym stanie, przychodzą mi na myśl te słowa Dawida: Quaemadmodum desiderat cervus ad fontes aquarum (5). Dosłowny to, zdaje mi się, wyraz tego, co w sobie doznaję.

12. Gdy siła tego zapału opuszcza nieco z gwałtowności swojej, dusza snadź znajduje niejakie uśmierzenie bólu w użyciu umartwienia i pokuty, albo przynajmniej szuka sobie ulgi tą drogą — bo sama nie wie co począć — ale i najsroższego aż do krwi biczowania tak zgoła nie czuje, jak gdyby ciało miała już martwe. Szuka dróg i sposobów, jakby mogła co ucierpieć dla miłości Boga, ale pierwszy ów ból tak jest wielki, iż nie wiem, jaka katusza cielesna zdołałaby go umorzyć; na takie wysokie nadprzyrodzone cierpienie nie ma na tej ziemi lekarstwa! Wszelkie środki ziemskie za niskie są, aby go mogły dosięgnąć. To jedno tylko ból duszy nieco uśmierza i niejaką jej ulgę przynosi, gdy modlitwą zwróci się do Boga i błaga Go o lekarstwo na swoje cierpienie, a innego nie widzi żadnego jeno śmierć, bo wie, że przez nią tylko dostąpi zupełnego posiadania dobra swego. Niekiedy ból do takiej gwałtowności się wzmaga, że już i modlitwa, i wszelka jaka bądź czynność staje się niemożliwa. Wszystko ciało kurczowo się ściąga, ręce i nogi tracą wszelką władzę, stojący już ustać nie może i pada martwy; oddech nawet ustaje i z piersi tylko dobywają się jęki, słabe na pozór, bo głos zamiera, ale wewnętrznie bardzo silne od bólu, który się nimi objawia.

13. W tym stanie będąc z łaski Pana, miałam kilka razy takie widzenie: widziałam anioła, stojącego tuż przy mnie z lewego boku, w postaci cielesnej. W taki sposób nigdy nie widuję aniołów, chyba bardzo rzadkim wyjątkiem. Choć często mi się ukazują, nigdy przecie nie widzę ich inaczej, jeno owym pierwszym rodzajem widzenia, o którym mówiłam, to jest widzeniem zgoła wewnętrznym, umysłowym. W tym widzeniu (s.372) jednak tak się podobało Panu, że anioł mi się zjawił w postaci widomej. Nie był wysokiego wzrostu, mały raczej a bardzo piękny, z twarzy jego niebieskim zapałem płonącej znać było, że należy do najwyższego rzędu aniołów, całkiem jakoby w ogień przemienionych. Musiał być z rzędu tych, których zowią cherubinami, bo nazwiska swego żaden mi nie wymienia. Ale to widzę jasno, że taka jest w niebie różnica między jednymi aniołami a drugimi, i tymi znowu a innymi, że jej i wyrazić nie zdołam. Ujrzałam w ręku tego anioła długą włócznię złotą, a grot jej żelazny u samego końca był jakoby z ognia. Tą włócznią, zdało mi się, kilkoma nawrotami serce mi przebijał, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał, tak mię pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi one jęki, o których wyżej wspomniałam, ale taką zarazem przewyższającą wszelki wyraz słodkość sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia jeno w Bogu samym. Nie jest to ból cielesny ale duchowy, chociaż i ciało niejaki, owszem, nawet znaczny ma w nim udział, ale taka mu towarzyszy słodka, między duszą a Bogiem wymiana oznak miłości, że jej opisać nie zdołam, tylko Boga proszę, aby w dobroci swojej dał zakosztować jej każdemu, kto by mnie nie wierzył (6).

14. Ile razy miałam to widzenie, chodziłam cały dzień jakby nieprzytomna; nie chciało mi się na nic patrzeć ani z nikim mówić, a tylko lubować się męką swoją, którą poczytywałam sobie za chwałę większą nad wszystko, cokolwiek może być chwały i wielkości w całym stworzeniu. (s.373) Zdarzyły mi się kilka razy te widzenia w czasie, gdy podobało się Panu zesłać na mnie takie wielkie i niepowstrzymane zachwycenia, że nawet będąc między ludźmi, nie mogłam im się oprzeć, skutkiem czego z wielką przykrością moją poczęły one dochodzić do wiadomości wszystkich.

Od czasu jak miewam te zachwycenia, nie tyle już doświadczałam tego bólu, ile raczej owego drugiego, o którym mówiłam wyżej — nie pamiętam już, w którym rozdziale (7) — a który w wielu rzeczach bardzo się różni od tego i wyższą ma wartość. Ten zaś ból, o którym w tym rozdziale była mowa, teraz trwa krótko. Zaledwie się zacznie, a już Pan porywa duszę i przenosi ją w stan zachwycenia, za czym już czasu i miejsca nie staje na ból i cierpienie, bo zaraz następuje rozkosz używania.

Chwała bądź Jemu na wieki, iż takie wielkie łaski czyni istocie, tak źle odpowiadającej nieskończonym dobrodziejstwom Jego!

 

ROZDZIAŁ 30

Podejmuje na nowo przerwane opowiadanie swego życia i jak Pan zaradził w znacznej części jej utrapieniom, sprowadzając do miejsca jej zamieszkania świętego męża, Piotra z Alkantary, z zakonu św. Franciszka. — O wielkich pokusach i udręczeniach wewnętrznych, jakich w tym czasie doznawała.

 

1. Jakkolwiek widziałam, że mało albo na nic nie zdadzą się wszystkie moje usiłowania i starania o zapobieżenie tym moim tak gorącym zapałom, nie bez obawy jednak im ulegałam. Nie mogłam tego zrozumieć, jakim sposobem cierpienie może iść w parze z zadowoleniem. Że przy cierpieniu fizycznym może być zadowolenie duchowe, o tym wiedziałam; ale takie niezmierne cierpienie duchowe w połączeniu z taką (s.374) nieopisaną słodkością i weselem, to mi się nie mieściło w głowie.

Nie zaprzestawałam jednak nakazanej mi usilności w sprzeciwianiu się widzeniom; ale próżne były moje starania, tylko męczyły mię nieraz aż do zniemożenia. Uzbrajałam się w krzyż, chcąc się nim bronić od Tego, który przez krzyż stał się nam wszystkim zbawieniem i obroną. Widziałam, że nikt mnie nie rozumie; ale choć było mi to zupełnie jasne, nie śmiałam przecie z tym się odzywać przed nikim, z wyjątkiem jednego tylko spowiednika; mówić bowiem to drugim, byłoby mi poczytane, i tym razem słusznie, za rzeczywisty brak pokory.

2. Podobało się Panu w tym czasie zaradzić po części — a później i zupełnie — utrapieniom moim, sprowadzając w to miejsce błogosławionego Piotra z Alkantary, o którym wyżej już wspomniałam, przytaczając niektóre szczegóły o umartwieniach jego (1). Między innymi jeszcze dowiedziałam się od takich, którzy na pewno o tym wiedzieć mogli, że przez dwadzieścia lat nosił w miejsce włosiennicy pancerz blaszany, nigdy go nie zdejmując. Napisał w narzeczu kastylijskim książeczki o modlitwie, powszechnie dzisiaj używane, bo ułożone przez tak doświadczonego mistrza modlitwy wewnętrznej, bardzo są pożyteczne dla każdego, kto się temu świętemu ćwiczeniu oddaje. Zachowywał w całej surowości pierwotną Regułę świętego Franciszka, pełniąc nadto takie nadzwyczajne uczynki pokutne, jak je wyżej opisałam.

3. Wdowa ona, godna służebnica Boża i przyjaciółka moja (2), o której na innym miejscu mówiłam, dowiedziawszy się o przybyciu do miasta tak wielkiego męża, chciała koniecznie, bym się z nim zobaczyła. Wiedziała w jakiej jestem potrzebie, bo była świadkiem utrapień moich i wielką mi w nich niosła pociechę. Pełna żywej wiary nie mogła nie być przekonana, że to, co wszyscy przypisywali we mnie duchowi złemu, jest sprawą ducha Bożego. Przy bardzo zdrowym sądzie o rzeczach, była dziwnie powściągliwa w mowie i umiała dochować (s.375) sekretu; a jako w ogóle Pan użyczał jej wielu łask na modlitwie, tak i co do moich przejść wewnętrznych podobało się boskiej łaskawości Jego oświecić ją i dać jej zrozumienie tego, czego zrozumieć nie mogli uczeni. Spowiednicy moi pozwalali mi znosić się z nią i szukać sobie u niej ulgi w niektórych zdarzeniach, bo ze wszech miar przypadała mi do serca. Jej też niekiedy dostawał się udział w łaskach, jakie mi uczynił Pan, gdyż nieraz otrzymywałam od Niego dla udzielenia jej przestrogi i wskazówki, dla jej duszy wielce pożyteczne.

Gdy tedy dowiedziała się o jego przybyciu, dla ułatwienia mi bliższych z nim kontaktów, nie uprzedzając mię, wyjednała dla mnie u Prowincjała mego pozwolenie na przebywanie tydzień w jej domu. U niej więc, jak również kilka razy w kościele miałam długie z tym mężem świętym rozmowy, za ową pierwszą jego w mieście naszym bytnością; ale i później jeszcze w różnych czasach dane mi było często z nim się znosić. Miałam zawsze ten zwyczaj, że przed tymi, którym powierzam duszę swoją, otwieram się z wszelką szczerością i jasnością. Wszelkie, nawet pierwsze poruszenia moje chciałam, by im były wiadome, a z rzeczy wątpliwych albo podejrzanych oskarżam się, nie oszczędzając siebie. Tu więc, z największą na jaką mię stać było jasnością, wyznałam temu słudze Bożemu cały w krótkości przebieg życia swego i sposób zachowania się na modlitwie, słowem, bez żadnych omówień, i niczego nie tając, odkryłam przed nim całą duszę swoją.

4. Od razu prawie uczułam, że mię rozumie przez doświadczenie własne. I tego właśnie najwięcej mi było potrzeba, bo wówczas jeszcze nie miałam tej łaski, której Bóg później mi użyczył, bym potrafiła rozumieć, jak teraz rozumiem i wyraźnie opisać łaski, jakimi mię boska dobroć Jego obdarza. Potrzeba mi więc było takiego, który by sam na sobie tych przejść doświadczył, aby mię w zupełności zrozumiał i mógł mi objaśnić, co o nich mam trzymać. Oświecił mię takim światłem, jakiego nigdy przedtem nie miałam. Do tej chwili widzenia, jakie miewałam, zwłaszcza te wewnętrzne i umysłowe, i te drugie w wyobraźni, które oglądałam oczyma duszy, były dla (s.376) mnie rzeczą niepojętą. Nie mogłam żadną miarą zrozumieć możliwości takich objawień; zdawało mi się — jak mówiłam — że tylko te, które się przedstawiają oczom ciała, mogą się poczytywać za prawdziwe widzenia, a takich nie miewałam.

5. Dopiero ten mąż święty zupełnie mię oświecił i wszystko mi wytłumaczył. Upewnił mię, że nie mam czego się bać, ale raczej winnam dziękować Bogu, że widzenia moje tak niezawodnie są sprawą ducha Bożego, iż po artykułach wiary nie ma prawdy pewniejszej i w którą bym mocniej wierzyć mogła. Bardzo był ze mnie pocieszony, wielką mi łaskawość i przychylność okazywał i odtąd zawsze miał pieczę o mnie i zwierzał mi się z wielu rzeczy i wewnętrznych spraw swoich. Wielką znajdował przyjemność w tym duchowym obcowaniu, widząc we mnie takie stanowcze i gorące — jak mi je dawał Pan — pragnienia i taką odwagę do podjęcia podobnych rzeczy, jakie on już czynem wypełniał. Bo kogo Pan do tego wysokiego stanu podniesie, dla tego nie ma większej przyjemności i pociechy nad tę, gdy spotka się z drugą duszą, w której by widział początki takich łask, jakie sam otrzymał od Boga. We mnie naówczas chyba mało co więcej było nad pierwsze ich początki, a dałby Bóg, abym i dzisiaj choć tyle ich posiadała.

6. Serdecznie ubolewał nad strapieniem moim. Mówił mi, że jednym z największych cierpień, jakie mogą być na tej ziemi, jest właśnie to, co ja cierpię, to jest przeciwieństwo od ludzi cnotliwych. Zapowiedział mi, że jeszcze wiele utrapień mię czeka, gdyż będąc w ciągłej potrzebie pomocy duchowej, nie mam w tym mieście nikogo, kto by mię rozumiał. Obiecał jednak, że pomówi o mnie ze spowiednikiem moim a także z jednym z tych, którzy najwięcej mię dręczyli, to jest z owym panem, przyjacielem moim, o którym w swoim miejscu mówiłam. On to, właśnie dlatego, że był mi bardzo życzliwy, najsroższą mi wojnę wydawał, bo mając duszę pobożną ale bojaźliwą, nie mógł temu dać wiary, bym mogła być podniesiona do stanu tak wysokiego, kiedy przedtem znał mię tak niecnotliwą. Jakoż dotrzymując swej obietnicy, mąż święty (s.377) miał rozmowę z obydwoma, skutecznymi dowodami przekonywa jąć ich, że obawy ich nie mają słusznej podstawy i że powinni już dać mi spokój. Spowiednik mój nie bardzo tego potrzebował, aby go jeszcze przekonywano, nie tak on pan, którego nawet taka powaga nie zdołała całkiem uspokoić, ale tyle przynajmniej dokazała, że już nie tak bardzo mię straszył.

7. Umówiliśmy się, że będę do niego pisywała i donosiła mu co się dalej ze mną wydarzy, i że usilnie będziemy siebie wzajemnie polecali Bogu, bo taka była jego pokora, że przywiązywał jakąkolwiek wartość do modlitw takiego nędznego, jakim ja jestem stworzenia, co mię mocno zawstydzało. Rozstałam się z nim niezmiernie zadowolona i pocieszona, zwłaszcza tym upewnieniem jego, bym bezpieczniej dalej oddawała się modlitwie i nie wątpiła o tym, że to, co się dzieje we mnie, od Boga pochodzi. W razie zaś jakiej wątpliwości radził mi, bym ją dla większego upewnienia siebie wyznała spowiednikowi, a potem była spokojna.

Z tym wszystkim jednak, ponieważ Pan prowadził mię drogą bojaźni, nie mogłam się zdobyć na zupełne i niezachwiane uspokojenie, tak samo jak gdy mi mówiono, że diabeł mię zwodzi, nie mogłam temu dać wiary i naprawdę podzielać strachy straszących mię. Tak więc ani ci, którzy wzniecali we mnie obawy, ani ci, którzy mię do ufności pobudzali, nie mogli dokazać tego, bym zdołała większą słowom ich dawać wiarę, nad tę, jaką Pan dawał do duszy mojej. Choć więc on mąż święty uspokoił mię i pocieszył, nie tyle jednak mu uwierzyłam, bym już zupełnie była bez bojaźni, zwłaszcza, gdy Pan dopuszczał na mnie pewne udręczenia wewnętrzne, o których zaraz mówić będę. Na ogół wszakże — powtarzam — wielką ten święty sługa Boży pozostawił we mnie pociechę i uspokojenie. Nieustanne czyniłam dzięki Bogu i chwalebnemu ojcu mojemu, świętemu Józefowi, bo on to jak byłam przekonana, sprowadził do nas tego męża świętego, jako generalnego komisarza kustodii (3) tutejszej, pod jego wezwaniem zostającej. (s.377) Jemu i Najświętszej Pannie Maryi zawsze się gorąco polecałam.

8. Zdarzało mi się nieraz — i teraz jeszcze, choć rzadziej się zdarza — tak srogie cierpieć w duszy udręczenia w połączeniu z tak wielkimi boleściami i tak srogimi mękami w ciele, że nie wiem co z sobą począć.

Same bóle fizyczne, choć bardzo ciężkie, jakich w innych czasach doświadczałam, gdy nie było przy nich tych ucisków wewnętrznych, bardzo ochotnie i z weselem ducha znosiłam, ale gdy te cierpienia razem się zeszły, była to męka taka, że mię prawie do ostateczności przyprowadzała. Wszystkie łaski, jakich mi przedtem Pan udzielił, zacierały się wówczas w mej pamięci; pozostawało mi tylko mgliste wspomnienie jakby snu przebytego, które tylko przymnażało udręczenia. Rozum tak miałam zaciemniony, że wpadłam w niezliczone wątpliwości i obawy. Zdawało mi się, że tych przejść i widzeń swoich nie umiałam zrozumieć; może się tylko łudziłam; dość tego, że sama się oszukałam, bym miała jeszcze oszukiwać uczciwych ludzi. Taka wydawałam się samej sobie zła i przewrotna, że wszystkie nieszczęścia i klęski, jakie kiedy przyszły na ludzi i wszystkie herezje, jakie kiedy na świecie powstały, przedstawiały mi się jako naturalny skutek grzechów moich.

9. Była to pokora fałszywa i czartowski wynalazek na zatrwożenie duszy mojej i popchnięcie jej, jeśliby popchnąć się dała, do rozpaczy. Nie mówię tego na domysł, ale z długiego doświadczenia własnego; bo teraz, gdy szatan widzi, żem się poznała na tej zdradzie jego, już mię nie tak często dręczy w ten sposób, jak to przedtem uczynił. Że ta rzekoma pokora jest sprawą złego ducha, to jasno widać z całego jej przebiegu: zaczyna się od niepokoju, zamieszania wewnętrznego i przez cały czas trwania swego trzyma duszę w nieustannym zamęcie, sprawia w niej ciemności i gnębiący smutek, oschłość i niesmak do modlitwy i do wszelkich uczynków dobrych. Dusza pod jej naciskiem, rzekłbyś dusi się i ciało jest jakby skrępowane i do niczego niezdolne. Prawdziwa pokora przeciwnie, choć jasno stawia przed oczy duszy nędzę jej, nad nią boleje, złości swoje (s.379) tak samo jak tamta w najciemniejszych barwach sobie maluje i prawdziwiej niż tamta je czuje, nie prowadzi przecie za sobą zamieszania wewnętrznego ani niesmaku, ani ciemności, ani oschłości, ale owszem, całkiem na odwrót, przynosi duszy wesele, pokój, słodkość i światło. Jest w niej ból, ale ból ten z drugiej strony duszę pociesza, gdy widzi, jak wielką łaskę Bóg jej czyni, sprawując w niej ten ból i jak wielki z niego pożytek. Głęboki żal ją kruszy, iż obraziła Boga, ale z drugiej strony serce jej się rozszerza na wspomnienie o miłosierdziu Jego. Jasno widzi siebie, jaką jest i wstydzi się samej siebie, a zarazem wysławia łaskawość Boga, iż tak długo ją znosił. W tamtej rzekomej pokorze, którą sprawuje zły duch, nie masz dla duszy światła do niczego dobrego; Boga przedstawia jej groźnego, tępiącego wszystko ogniem i krwią. Stawia jej przed oczy samą tylko sprawiedliwość, a chociaż dusza i wówczas wierzy, że jest i miłosierdzie, bo tej władzy diabeł nie ma, by jej odebrał wiarę, ale sposób w jaki je widzi, nie zdoła jej pocieszyć, przeciwnie, wielkość tego miłosierdzia, im jaśniej je poznaje, tym bardziej jeszcze ją udręcza, bo tym jaśniej w świetle jego widzi, jak wiele winna jest Bogu.

10. Ten wynalazek diabelski jest jednym z najsubtelniejszych i najskrytszych, a dla duszy najboleśniejszych podstępów, jakich kiedy od złego ducha doznałam. Mówię też o nim dla przestrogi waszej miłości, abyś, jeśliby nieprzyjaciel z tej strony cię kusił, miał niejakie światło ku poznaniu go, jeśli jeszcze pozostawi ci umysł swobodny, abyś go poznać zdołał. Bo nie sądź, Ojcze, by nauka i wiedza tu na wiele się przydały; ja chociaż zgoła jej nie posiadam, przecie skoro otrząsnęłam się z tej pokusy, zrozumiałam, że jest to czcza mara. Zrozumiałam, że stało się to z woli i dopuszczenia Pana, że pozwolił diabłu kusić mię, jak dopuścił mu kusić Joba, choć — jako nędzną i grzeszną — nie pozwolił, by mię kusił z taką jak Joba srogością.

11. Raz, pamiętam, zdarzyło mi się to w dzień przed pierwszymi nieszporami Bożego Ciała, a jest to uroczystość, do której szczególne mam nabożeństwo, choć nie tak gorące (s.380) jakby należało. Tym razem trwało to tylko do dnia samego święta; ale w innym czasie napaści trwają cały tydzień, dwa i trzy tygodnie, albo może jeszcze i dłużej. Szczególnie też zdarzało mi się to w tygodniu Męki Pańskiej i w Wielkim Tygodniu, kiedy właśnie z największą rozkoszą zwykłam oddawać się modlitwie wewnętrznej. Nagle zły duch opanowuje rozum myślami nieraz tak błahymi, że w innym czasie śmiałabym się z nich, i trzyma go jakby omotanego we wszelkie błazeństwa, jakie zechce mu poddać, i duszę tak spętaną, iż nie jest panią siebie ani zdolną pomyśleć cokolwiek bądź dobrego. Przedstawia jej same tylko fraszki i niedorzeczności bez sensu ni związku, ni przypiął, jak to mówią, ni przyłatał, a które nawałem swoim tak plączą i jakoby dławią duszę, iż wydobyć się z nich nie może. Nieraz, przyznaję, takie miałam uczucie, jak gdyby czarci bawili się duszą moją jak piłką, rzucając nią i odrzucając tam i sam, a żadnego nie zostawiając jej wyjścia, którędy by się z rąk ich wyrwała. Trudno wyrazić, jakie dusza w tym stanie męki cierpi. Szuka na wszystkie strony ratunku, a Bóg nie dopuszcza, by go znalazła. Jedna tylko jej pozostaje świadomość wolnej woli swojej, ale i ta jest niejasna, jak gdyby miała oczy przysłonięte, podobna jest wówczas do człowieka, który w ciemności nocnej idąc drogą niebezpieczną, cały jednak z niej wyszedł dlatego, że często chodził nią za dnia i pamięta, gdzie są miejsca trudniejsze i gdzie stąpić nogą, aby przepaść ominął. Tak i dusza w tym stanie omija przepaść obrazy Bożej, nie tyle świadomym siebie zastanowieniem się, do którego wówczas mało jest sposobna, ile raczej jakby instynktownie i skutkiem nabytego już cnotliwego nałogu wystrzegania się grzechu, nie mówiąc już o tym co główne i najważniejsze, że Pan ją trzyma i strzeże.

12. Wiara w takich chwilach, podobnie jak i inne cnoty, martwa jest i uśpiona, choć nie całkiem zagasła. Dusza wierzy zawsze w to, czego uczy Kościół, ale jakoby usty tylko, a z drugiej strony czuje się wewnątrz ściśniona i odrętwiała, tak iż znajomość Boga i rzeczy Bożych dochodzi do niej tylko jakby (s.381) jakieś dźwięki dalekie. Miłość podobnież tak w niej jest oziębła, że gdy jej mówią o Bogu, słucha wprawdzie i wierzy, że tak jest, bo tak Kościół naucza, ale tego, co przedtem sama czuła dla Boga, zgoła nie pamięta. Pójść na modlitwę albo schronić się na samotność większego tylko dodaje jej ucisku, bo wszędy nosi z sobą i czuje w sobie prawdziwie nieznośne udręczenie, a przyczyny jego dojść nie może. Jest to, jak sądzę, słaby ale wierny obraz piekła, i tak jest w istocie. Pan sam raczył mi to objawić w widzeniu. Dusza czuje w sobie ogień, który ją pożera, a nie wie kto i skąd go wzniecił, ani jak się przed nim schronić, ani jak ugasić. Jeśli dla ulżenia sobie weźmie książkę do ręki, tak nic jej nie rozumie, jakby czytać nie umiała. Raz, pamiętam, otworzyłam żywot któregoś Świętego, próbując czy mi nie trafi do serca i czy nie odniosę jakiej pociechy z opisu cierpień sługi Bożego, otóż czteroma czy pięcioma nawrotami odczytując kilka zaledwie wierszy, mniej jeszcze rozumiałam na końcu niż z początku, choć książka pisana była w języku hiszpańskim. Ostatecznie musiałam ją odłożyć. Zdarzyło mi się to wiele razy, ale ten raz szczególnie utkwił mi w pamięci.

13. Gorzej jeszcze próbować szukania sobie ulgi w rozmowie z drugimi, bo diabeł takie w tobie nieci uczucia niechęci, kwasu i goryczy, że zda się chciałbyś wszystkich zjeść; i nic na to poradzić nie zdołasz, tylko przy wszelkiej usilności ledwo powściągnąć możesz wybuchy tej niechęci, czyli raczej Pan sam, gdy jesteś w tym stanie, trzyma cię ręką swoją, abyś nie powiedział albo nie uczynił czego, co byłoby z ujmą dla bliźniego i z obrazą Boga.

Co do spowiedzi zaś powiem szczerze, jaka mię najczęściej spotykała na niej pociecha. Ci, którzy mię wówczas spowiadali i dotąd spowiadają, są to bez wątpienia ludzie bardzo świątobliwi; mimo to jednak, gdym do nich przychodziła, słyszałam od nich słowa i strofowania tak ostre, że sami potem — gdym im to przypominała, sobie się dziwili tłumacząc się, że nie było w ich mocy inaczej do mnie mówić; że jakkolwiek mocno sobie postanawiali na przyszły raz powstrzymać się od tego łajania, (s.382) a widząc mię w takich męczarniach na duszy i na ciele, litowali się nade mną i chcieli mię pocieszyć, i przyjąć z dobrocią, to jednak gdy przychodziło do rzeczy, mimo woli i niespostrzeżenie znowu w ten sam sposób ze mną się obchodzili. Nie były to słowa złe — w tym znaczeniu, by obrażały Boga — ale były to niezawodnie słowa najtwardsze i najprzykrzejsze, jakie można usłyszeć od spowiednika. Chcieli zapewne zadać mi zbawienne umartwienie, i ja też w innym czasie gotowa byłabym znieść je z weselem, ale wówczas wszystko było dla mnie męką.

Nieraz nachodziła mię myśl, że istotnie ich oszukuję, szłam wtedy do nich, i ostrzegałam ich jasno, by się mieli ze mną na baczności, bo bardzo być może, że ich w błąd wprowadzam. Czułam dobrze, że umyślnie i świadomie nigdy bym tego nie uczyniła ani za nic nie zgodziła się na kłamstwo; ale wszystkiego się bałam. Jeden z nich, widząc wyraźnie, że to tylko pokusa, powiedział mi kiedyś, bym o to była spokojna, że choćbym sama chciała oszukiwać, on się nie da oszukać. Bardzo mię to zapewnienie jego pocieszyło.

14. Czasem — w przeważającej większości wypadków, choć nie zawsze — po przyjęciu Komunii albo i w samej już chwili przystąpienia do niej, nagłej doznawałam ulgi i tak zdrową się czułam na ciele i na duszy, że nadziwić się takiej zmianie nie mogłam. Snadź za wnijściem tego Boskiego Słońca pierzchały wszystkie ciemności duszy mojej i jasno mi się ukazywała marność tych strachów i udręczeń, w jakich przedtem zostawałam. Innymi razy — jak już mówiłam (4) — od jednego słowa takiego jak: Nie smuć się; nie bój się, usłyszanego z ust Pana, z towarzyszącym mu widzeniem albo i bez widzenia, zupełny spokój i pogoda wracały do duszy mojej, jak gdybym nigdy nic nie była ucierpiała. Wówczas rozkoszowałam się w Bogu. Żaliłam się Mu, że pozwala na to, bym takie męki cierpiała. Cierpienia te jednak sowicie mi się opłacały, bo prawie zawsze następowała po nich wielka hojność łask. Widocznie, jak sądzę, (s.383) dusza w tych cierpieniach oczyszcza się jak złoto w ogniu, wychodzi z nich więcej uduchowiona i jakby już uwielbiona, to jest zdolniejsza oglądać Boga w samej sobie. I wszelkie utrapienia, choć zdawałyby się nieznośne, już dla niej są drobnostką. Pragnie na nowo i więcej jeszcze ich ucierpieć, jeśli ma z nich być większa chwała Pana. I jakkolwiek by wielkie na nią przyszły uciski i prześladowania, jeśli jeno je znosi bez obrazy Boga, radując się owszem, że je cierpi dla Niego, wszystko w tym większy zysk jej się obraca; tylko że ja nie tak je znoszę, jak je znosić należy, lecz bardzo niedoskonale.

15. Są znowu okresy, kiedy doznaję innego rodzaju cierpienia. Zdaje mi się, że straciłam wszelką możność zdobycia się na jakąkolwiek myśl dobrą albo dobre pożądanie; czuję się na ciele i na duszy niepożyteczną do niczego i ociężałą. W takich jednak chwilach nie miewam tamtych, o których wyżej mówiłam pokus i niepokojów, tylko pewien, nie wiadomo skąd niesmak ogólny, w którym dusza miejsca sobie znaleźć nie może. Starałam się wówczas ze wszystkich sił zajmować jakimi bądź dobrymi uczynkami zewnętrznymi; jasno wszakże widziałam w tym stanie, jaka jest niemoc i nieudolność duszy, gdy łaska się ukryje. Nie bardzo jednak nad nim cierpiałam, bo widok takiej nędzy i niskości mojej poniekąd mi przyjemność sprawiał.

16. Czasem jeszcze zdarza mi się, że nawet na samotności nie jestem zdolna uważnie i statecznie myśli zatrzymać ani na Bogu, ani na jakiej bądź rzeczy dobrej, ani rozmyślania odprawić jak należy; ale tu zdaje mi się, przyczyna takiej niezdolności mojej jest mi wiadoma. Rozumiem, że przeszkadza mi tu wyobraźnia i rozum; bo wola jest dobra, zdaje mi się, i do wszystkiego dobrego gotowa, ale ten rozum taki jest zapamiętały, że miota się i rzuca na kształt furiata, którego nikt nie potrafi poskromić; nie jest w mocy mojej utrzymać go, by cicho siedział choć na długość jednego Wierzę. Czasem śmieję się z niego i dla lepszego poznania nędzy swojej puszczam go na wolę jego, i patrzę za nim, co też będzie dokazywał. (s.384) I — dzięki Bogu — nigdy się nie zwróci do rzeczy złych, tylko błąka się po obojętnych, co wypadnie uczynić tu i ówdzie. Wówczas widzę na oczy, jaką niezmiernie wielką łaskę czyni mi Pan, gdy tego szaleńca trzyma na uwięzi i przenosi mię w stan doskonałej kontemplacji, myślę też sobie, co by powiedzieli o mnie ci, którzy mię mają za dobrą, gdyby mogli zajrzeć we mnie i ujrzeli mię w takim obłędzie. Żal mi serdecznie biednej duszy, zmuszonej żyć w takim złym towarzystwie. Pragnęłabym widzieć ją na wolności i nieraz tak się modlę: “Kiedyż, o Boże mój, dojdę do tego, bym widziała całą duszę swoją zajętą jedynie wysławianiem Ciebie, by wszystkie jej władze cieszyły się Tobą? Nie dopuszczaj Panie, bym dłużej jeszcze żyła tak rozerwana, jakby na cząstki i by każda część tak niemal rozchodziła się w inną stronę”. Tego cierpienia doznaję bardzo często, nieraz — rozumiem to dobrze — i złe zdrowie moje bardzo się do tego przyczynia. Gorzko tu mi się przypomina szkoda, jaką nam wyrządził grzech pierworodny, bo z tego źródła snadź pochodzi ona niesposobność nasza do cieszenia się całą duszą takim dobrem nieskończonym. Ale u mnie pochodzi ona bez wątpienia i z własnych grzechów. Gdybym nie była tyle nagrzeszyła, miałabym snadź więcej statku w dobrym.

17. Oto jeszcze jedno strapienie moje i nie najmniejsze. Naczytawszy się wielu książek, traktujących o modlitwie wewnętrznej i rozumiejąc, zdawało mi się, wszystko co w nich czytałam, sądząc nadto, że przy łaskach, jakich mi użyczył Pan, już ich nie potrzebuję, zaniechałam ich, czytając już tylko żywoty Świętych, których przykłady, gdy znajduję siebie tak daleką od tej doskonałości, z jaką oni służyli Bogu, pobudzają mię, zdaje mi się, do dobrego i ducha mi dodają.

Otóż wydawało mi się to wielkim brakiem pokory, bym będąc taka, jaką się być znam, miała uważać siebie za wyniesioną na taki wysoki stopień modlitwy, a nie mogąc jednak zataić przed sobą, że tak jest, wielkie stąd utrapienie miałam, aż dopiero ludzie uczeni, a szczególnie błogosławiony Piotr z Alkantary nauczyli mię, że się o to trapić nie powinnam. (s.385) Dobrze to widzę, że służyć Bogu naprawdę jeszcze nie zaczęłam — chociaż On w boskiej hojności swojej obsypuje mię łaskami, jakie zwykł dawać tylko najlepszym. — Widzę, że jestem chodzącą niedoskonałością, i nic nie mam prócz dobrych pożądań i prócz tego, że Go miłuję, bo w tym względzie przyznać muszę, że Pan użyczył mi łaski tyle, iż mogę Mu choć w czym małym usłużyć. Mam pewną świadomość tego, że Go miłuję, ale uczynki moje nie cieszą mnie. Zasmuca mię to mnóstwo niedoskonałości, jakie widzę w sobie.

18. Czasem znowu opada mię — szczerze mówię — jakieś ogłupienie duszy. Zdaje mi się, że nic nie robię ani dobrze, ani źle, tylko ciągle za tłumem, jak to mówią, bez pracy ni płacy; że nic mnie nie obchodzi ani życie, ani śmierć, ani przyjemność, ani przykrość — słowem, że jestem jak drewno bez czucia. Dusza moja w tym stanie wydaje mi się jakby osiołek na paszy, żyje i rośnie, bo mu dają jeść, ale sam tego jakoby nie czuje; tak i dusza w tym stanie nie może bez wątpienia być bez paszy wielkich łask Bożych, skoro życie, choć żyje tak nędznie, jej nie ciąży i spokojnie je znosi — ale żadnych nie czuje w sobie poruszeń ani skutków, po których mogłaby poznać co się w niej dzieje.

19. Zdaje mi się teraz, że dusza w takim stanie, bez jasnej świadomości siebie łaską żyjąca i postępująca, podobna jest do okrętu płynącego na morzu przy łagodnym i pomyślnym wietrze; dużo taki okręt drogi zrobi, a jednak ledwo czuć, że się naprzód porusza. Skutki łaski bywają tutaj tak potężne, że dusza jakoby tejże chwili widzi postęp swój; natychmiast poczynają w niej kipieć święte żądze, i nigdy jej i największej rzeczy nie dosyć. To mają do siebie owe wielkie zapały miłości, o których było wyżej, gdy Bóg ich raczy duszy użyczyć. Jest ona wówczas na kształt tych źródełek, które nieraz widziałam tryskające, które bez przestanku dobywając się spod ziemi, wraz z wodą i piasek w górę podrzucają. Porównanie to, zdaniem moim, żywo oddaje to, co się dzieje w duszy do tego wysokiego stanu podniesionej. Nieustannie kipi w niej miłość, nieustannie rwie się do czynu; nie może wytrzymać (s.386) bezczynnego zamknięcia w sobie, podobnie jak woda owego źródła nie może wytrzymać pod ziemią, ale ją podrzuca siłą się dobywając. Pod ciśnieniem tej miłości, która ją porywa, dusza taka prawie nigdy nie daje sobie pokoju i zmieścić w sobie nie może. Sama napojona z tego źródła miłości, z którego pije do woli, pragnęłaby aby z niej pili i inni i pomagali jej chwalić Boga. O, ileż razy przychodzi mi tu na myśl owa woda żywa, o której Pan mówił do Samarytanki! Jakże kocham ten fragment Ewangelii! Jeszcze dzieckiem będąc, choć nie rozumiałam wówczas, tak jak dziś rozumiem, głębokiego jej znaczenia, błagałam Pana po wiele razy, aby mi dał tej wody, i później też wszędzie gdziekolwiek przebywałam, miałam przy sobie obraz, przedstawiający tę tajemnicę, a pod nią wypisane te słowa Samarytanki do siedzącego przy studni Zbawiciela: Domine, da mihi aquam (5).

20. Miłość ta podobna jest również do wielkiego ognia, któremu aby nie zgasł, potrzeba wciąż nowego pożywienia. Dusza taka rada by, cokolwiek by ją to kosztować miało, zewsząd znosić drwa, aby ten ogień nie ustał. Co do mnie, poprzestałabym na tym, bym mogła do niego dorzucać choć słomy i często też nie mam nic lepszego. Czasem śmieję się z tego ubóstwa swego, czasem gorzko nad nim boleję. Popęd wewnętrzny nagli mię, bym czymkolwiek przysłużyła się Panu — a ponieważ mię nie stać na więcej, ubieram więc obrazy w zieleń i kwiaty, zamiatam i sprzątam w kaplicy i inne tym podobne spełniam posługi, tak małe i błahe, że mnie aż wstyd. Choć zadam sobie jaką pokutę, jaka to mała rzecz, że i wspomnieć o niej nie warto, i gdyby nie to, że Pan przyznaje wartość niejaką dobrej woli, rzecz sama, dobrze to widzę, żadnej nie ma wartości, i sama pierwsza z siebie się śmieję. Niemałe to cierpienie dla duszy, której Bóg w dobroci swojej tego ognia miłości swojej hojnie udzieli, gdy nie staje jej potem siły ciała, aby mogła co uczynić dla Niego. Boleść to bardzo (s.387) wielka: umiera z obawy, by ten piękny ogień nie zgasł, a nie ma siły na to, aby mogła drew nanieść do niego i płomień jego utrzymać! Wówczas, sądzę, sama w sobie gore, na popiół się spala, we łzach się rozpływa i w ogniu własnym niszczeje. Jest to sroga męka, choć zarazem i słodka.

21. Ma doprawdy za co nieskończone dzięki czynić Bogu ta dusza, której Pan, wyniósłszy ją do tego stanu, daje siły odpowiednie do czynienia pokuty, zdolności, naukę i swobodę do przepowiadania słowa Bożego, do słuchania spowiedzi, do pociągania dusz do miłości i służby Bożej. Nie wie ona zaiste i nie rozumie, jaki to skarb nieoceniony posiada, jeśli sama nie doznała i nie zakosztowała, co to znaczy i jak to boli, wciąż otrzymywać niezliczone łaski od Pana, a nic nie móc uczynić dla służby Jego. Niech będzie błogosławiony za wszystko i niechaj Mu wieczną chwałę oddają Aniołowie, amen.

22. Nie wiem, czy to dobrze, że tyle tu opowiadam drobnych szczegółów. Ale ponieważ wasza miłość znowu mi przysłałeś polecenie, bym się nie lękała zbytniego rozszerzania się i niczego nie opuszczała, więc jasno i szczerze spisuję wszystko, co pamiętam. Nie będzie bez tego, że i tak wiele rzeczy pominę; bo do zupełnej dokładności trzeba by dużo czasu, którego, jak mówiłam, mam tak mało, a może jeszcze z tej straty czasu nie byłoby żadnego pożytku.


Przypisy do rozdziału 29

(1) Według Graciána był to Gonzalo de Aranda, jeden z grupy pięciu czy sześciu badaczy ducha Świętej, którzy zadręczali ją ostrzeżeniami przed omamieniem szatańskim.

(2) W znaczeniu lekceważenia i wyśmiania.

(3) Juana de Ahumada, siostra świętej Teresy, usilnie a zręcznie, jakoby nic nie wiedząc o cudownych jego właściwościach, póty nalegała na swoją świętą siostrę o darowanie jej tego krzyża, póki ta, ulegając w końcu jej natarczywości nie spełniła prośby. Uszczęśliwiona z posiadania takiego skarbu Juana zabrała go z sobą do Alby, gdzie z największą czcią go przechowywała. Niejednokrotnie raczyła dzielić się ze mną swoim szczęściem, pokazując mi ten cudowny krucyfiks, złożony z czterech dość sporych kawałków hebanu. Pewna pani mieszkająca w Albie, Maddalena de Toledo, zupełnie ślepa, kiedyś po śmierci św. Teresy odwiedzając Juanę de Ahumada, wzięła w ręce drogą tę relikwię, przyłożyła do oczu, i w tejże chwili wzrok odzyskała”. Po śmierci Juany de Ahumada krzyż przeszedł w ręce Marii Enriquez de Toledo, księżnej Alby. Po śmierci księżnej jego zwrotu poczęli się domagać drogą sądową karmelici, i po śmierci Franciszki de Tapia, starej pokojowej księżnej, został on im przyznany wyrokiem sądowym. Krzyżem tym opiekowali się ojcowie z Valladolid aż do XVIII wieku. Potem przez jakiś czas była ta relikwia w posiadaniu karmelitanek bosych, jednak wnet wróciła do ojców, gdzie wydawało się, że jest bezpieczniejsza. Niestety zaginęła w czasie nieszczęsnej kasaty zakonów w Hiszpanii, która miała miejsce po roku 1835 (Ribera, Vida de la Santa, ks, I, r. 11; Jerónimo de San José, Historia del Carmen Descalzo, ks. II, r. 20).

(4) Prześlicznie o tych samych przeżyciach duszy mówi św. Jan od Krzyża w Żywym płomieniu miłości.

(5)Jak łania pragnie wody ze strumieni” (Ps 42, 2).

(6) Łaskę tę nadzwyczajną otrzymała Święta w 45 roku życia, gdy jeszcze mieszkała w klasztorze Wcielenia w Awili. Bóg później na cały Kościół wsławił to cudowne zranienie swojej oblubienicy, gdy w początku XVIII wieku papież Benedykt XIII (d. 25 maja 1726), na prośbę hiszpańskiej i włoskiej kongregacji zreformowanego Karmelu ustanowił osobne święto i wszystkim zakonnikom i zakonnicom reformy karmelitańskiej zezwolił na osobne oficjum na cześć Przebicia serca św. Teresy. Z początku oficjum to miało tylko własną orację i lekcje; później tenże papież zatwierdził całkowite na to święto oficjum i mszę.

(7) w r. 20,9 n.


Przypisy do rozdziału 30

(1) Na końcu r. 27, 16 n.

(2) Guiomar de Ulloa.

(3) Kustodią w zakonach franciszkańskich zowie się pewna liczba domów, nie dość liczna, by mogła tworzyć prowincję.

(4) W r. 25, 18 i 26, 2.

(5)Panie, daj mi tej wody” (por. J 4, 15). W domu rodzinnym św. Teresy był piękny obraz przedstawiający tę scenę ewangeliczną. Teresa, już jako małe dziewczę, wpatrywała się często przez długie chwile w ten obraz.

 http://www.voxdomini.com.pl/duch/mistyka/tw/ks-z/ks-z-09.htm

 

Błogosławiony Junipero Serra, prezbiter

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-30c.php3

 

Błogosławiony Ghebre Michał,
prezbiter i męczennik

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-30e.php3

 

Błogosławiony Alfred Ildefons Schuster, biskup

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-30f.php3

 

Rebeka, żona Izaaka

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-30g.php3

 

 

ks. Marcin	Kowalski<br /><br /><br /><br />
ks. Marcin Kowalski

Izaak i Rebeka. Love story

On i ona – kompletnie różne drogi

 

“She came from the land of the cotton, land that was nearly forgotten by everyone…”, śpiewa Norah Jones w jednej z piosenek Grama Parsonsa. Ona pochodziła z zapomnianego zakątka południa, on, kiedy pojawił się tam, i spojrzał na nią, obiecywał zmianę. Mówiło o tym całe miasto.

 

https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=N44HNLgIY_I

 

Historia biblijna, którą chcemy opowiedzieć zaczyna się nieco inaczej. To on, pochodził z zapomnianego, położonego na uboczu Kanaanu. Nie miał stałego domu, za dach nad głową służył mu namiot, częściej jeszcze rozgwieżdżone niebo. Był pasterzem i nomadem. Ona był dziewczyną z miasta położonego daleko, pośrodku Mezopotamii. Wychowała się w Aram-Naharaim. On był synem Abrahama, tego dziwnego Abrahama, który opuścił swojego ojca, opuścił bezpieczny Charan, żeby, jak twierdził, wędrować za Bożym głosem. Ona pochodziła z tej pragmatycznej części rodziny, która została, żeby cieszyć się spokojem i dobrobytem w Charanie.

 

On i ona to dwa różne światy i kompletnie różne historie. Czy na pierwszy rzut oka ktoś mógłby powiedzieć, że do siebie pasują? Czy ktoś mógłby postawić na to, że ich losy kiedyś złączą się w jedno?

Spotkanie, do którego prowadzi Pan

 

A jednak. Pewnego dnia do Charanu przybywa wysłannik, zaufany człowiek Abrahama, aby znaleźć żonę dla jego syna Izaaka. Sędziwy patriarcha przed śmiercią chciałby jeszcze widzieć swojego ukochanego syna jako szczęśliwego męża i ojca. Kobiety Kanaanu z ich różnymi zwyczajami, a przede wszystkim wiarą w pogańskich bogów, nie są dobrymi kandydatkami na żony (Rdz 24,3-4). Tej Abraham szuka dla Izaaka wśród swoich, wśród rodziny, która pozostała w Charanie. Jest tylko jeden warunek – ona musi zgodzić się na wspólne życie w Kanaanie (Rdz 24,5-8). Izaakowi nie wolno będzie opuścić ziemi obiecanej.

 

“Rebeka i Eliezer u studni”, Bartolomé Esteban Pérez Murillo

Sługa miał przed sobą trudne zadanie. Po przybyciu na miejsce, wieczorem zatrzymał się przy źródle, gdzie kobiety przychodziły czerpać wodę, i modlił się, aby ta, która przyszedłszy napoi go i jego zwierzęta, okazała się wybranką dla Izaaka (Rdz 24,11-14). Przy źródle pojawiła się Rebeka. Nie tylko dała mu pić ze swojego dzbana, ale i napoiła jego wielbłądy. Co ważniejsze jednak, Rebeka okazała się być córką Betuela, syna Nachora, brata Abrahama (Rdz 24,15-25). Sługa padł na kolana dziękując Bogu Abrahama za ten widoczny znak jego opieki (Rdz 24,26). Kiedy tylko rodzina, słysząc wypowiadane imię ich krewnego, zrozumiała, że ma przed sobą jego wysłannika, zaproszono go do domu. Tam opowiedział o swojej misji, o błogosławieństwie, którym cieszy się jego pan, i wreszcie poprosił o rękę Rebeki (Rdz 24,32-49). Jej brat i ojciec, widząc w całej historii znak od Boga, nie śmieli się sprzeciwiać (Rdz 24,50). Wbrew panującym wówczas zwyczajom zapytali jednak Rebekę, czy zgodzi się być żoną Izaaka (Rdz 24,58). Ona sama musi zdecydować, czy chce zostawić swój rodzinny dom i udać się do Kanaanu. Rebeka podejmuje odważną decyzję. „Chcę iść”. Z krótkiego opowiadania sługi nie mogła poznać dobrze rodziny Abrahama. Co powiedziałaby, znając historię Izaaka o mało nie złożonego w ofierze? Rebeka wybierając swego ukochanego wyrusza w podróż w nieznane.

 

Kiedy spotykają się po raz pierwszy, ona pierwsza z daleka spostrzega Izaaka, jak wraca z pola, od studni Lachaj Roj (Rdz 24,62). Nazwa ta znaczy „Żyjący widzi”, subtelnie nawiązując do nazwy góry Moria, „Bóg widzi”. Na tamtej górze Opatrzność dojrzała i ocaliła Izaaka powstrzymując rękę Abrahama. Dziś ta sama Opatrzność widzi i ocala jego życie, wkładając w jego dłoń, dłoń Rebeki.

 

Rebeka to dar dla Izaaka, dar, który przybywa w samą porę. Izaak wraca smutny z pola. Być może smutek powodowany jest stratą matki, Sary. Może są jeszcze inne powody, o których historia milczy. Rebeka będzie lekarstwem na smutek i pustkę życia Izaaka. Ona, dziewczyna z dalekiego miasta, będzie radością i powiewem świeżości w życiu chłopaka z prowincji.

 

“Spotkanie Rebeki i Izaaka”, Giovanni Castiglione

Siła małżeńskiej modlitwy

 

Fakt, że Bóg złączył ze sobą Izaaka i Rebekę nie znaczy jeszcze, że ich życie ułoży się w sielankę. Już na początku pojawia się pierwszy kryzys i poważna próba dla ich miłości: Rebeka jest niepłodna. Dla starożytnych to nie tylko nieszczęście, ale wstyd i brak Bożego błogosławieństwa. Także dziś są małżeństwa, które rozpadają się z tego powodu. Izaak jednak nie poddaje się, modli się za swoją żonę. Modlitwa jest tak skuteczna, że Bóg otwiera łono Rebeki dając jej bliźnięta (Rdz 25,19-26). W czym tkwi siła wstawiennictwa Izaaka? Czy jego modlitwa dociera do Pana niesiona siłą jego miłości? Na pewno tak, choć Izaak ma jeszcze jedną tajemnicę, rzecz, o której wie tylko Bóg i on. Kiedy tam na górze Moria posłusznie poddał się woli ojca, stał się prawdziwą ofiarą dla Pana. Bóg zawsze już będzie spoglądał na Izaaka jak na ofiarowanego mu syna, swoją szczególną własność. Kiedy Izaak modli się za swoją żonę, na określenie tej modlitwy autor biblijny używa czasownika atar, którym określa się błaganie, któremu towarzyszy ofiara. W przypadku Izaaka nie mamy wzmianki o żadnej ofierze ze zwierząt. To on jest żywą ofiarą dla Pana. Jego życie ofiarowane Bogu sprawia, że Pan nie może mu odmówić niczego. Nie tylko Rebeka jest darem dla Izaaka, także on ratuje jej życie przed pustką i przywraca jej radość. Nie mógłby tego uczynić, gdyby nie jego trudna przeszłość i bliska relacja z Panem.

"Ofiara Abrahama", Rembrandt
“Ofiara Abrahama”, Rembrandt

Odtąd już we dwoje

 

Odtąd idą już przez życie we dwoje, a właściwie we czworo, bo rodzą im się bliźnięta, Ezaw i Jakub. W ich wspólnym życiu wciąż pojawiają się problemy. Kiedy nastaje głód muszą wędrować do kraju Filistynów, gdzie będą ukrywać fakt, że są mężem i żoną (Rdz 26,1-7). Zdradzi ich czuły uśmiech Izaaka przesłany Rebece. Zdradzi i ocali zarazem, bo król filistyński, prowadzony ręką Opatrzności, zatroszczy się, aby nie stała im się krzywda (Rdz 26,8-11). Miłość i czułość okazywana sobie w trudnym czasie ocala ich małżeństwo.

 

Bóg będzie Izaakowi błogosławił w obcym kraju. Jego ziarno będzie wydawało stokrotne plony, a on sam będzie odkrywał kolejne źródła wody, znak dobrobytu i Bożej opieki (Rdz 26,12-14). Ściągnie to na Izaaka zazdrość Filistynów, którzy zasypią jego studnie i przepędzą go ze swojej ziemi (Rdz 26,15-16). Izaak nie jest wojownikiem jak jego ojciec Abraham, pokornie odejdzie, aby szukać szczęścia gdzie indziej. Ciekawe, jak zareagowała na tę pokorę Rebeka? Czy nie wyrzucała mężowi, że jest tchórzem i nie walczy o swoje? Rebeka wydaje się spokojnie wspierać męża, szanując jego charakter. Nie wyszła za fightera. Nie prowokuje męża do walki. Bóg pobłogosławi pokorę Izaaka i cierpliwość Rebeki odkrywając przed nimi kolejne źródła, dając im jeszcze więcej (Rdz 26,17-24). Ostatecznie wrogowie Izaaka sami do niego powrócą, prosząc, aby zawarł z nimi przymierze (Rdz 26,26-33). Izaak mając u swego boku wspierającą go Rebekę przeżywa najpiękniejsze chwile swojego życia.

Starość, nie radość?

 

Aż wreszcie przychodzi starość. Oboje się zmienili. Izaak stał się niedołężny i jest ślepo zapatrzony w swojego starszego syna, Ezawa. Lubi potrawy, które przygotowuje mu ten dzielny myśliwy (Rdz 27,1-4). Czyżby widział w nim także spełnienie własnych pragnień o byciu silnym, odważnym mężczyzną? Rebeka swoje uczucia lokuje w Jakubie. Ezaw jest nieobliczalny. Wiąże się z kobietami z Kanaanu, co dla matki jest nie do zaakceptowania (Rdz 27,46). Dlaczego Izaak wydaje się być ślepym na niebezpieczeństwa, które na rodzinę ściąga jego pierworodny syn?

 

Rebeka ma mocny charakter i postanawia działać. Podstępem pomoże Jakubowi zdobyć błogosławieństwo kosztem starszego brata. Oszuka swojego męża i swojego starszego syna (Rdz 27,5-40).

Jak na to oszustwo zareagował Izaak? Czy kiedykolwiek się o nim dowiedział? Trudno byłoby przypuszczać, że Jakub wszystko zaaranżował sam. Czy Izaak nie przeraził się odkrywając, jaką różną jest Rebeka, którą poślubił, Rebeka, która zawsze była jego wsparciem, od tej, którą widzi teraz? Czy nie przeraził go jej mocny charakter, determinacja i upór, brak szacunku dla jego woli? Izaak to w końcu głowa rodziny, głowa której honor został poważnie nadwyrężony.

 

Izaakowi raz jeszcze pomóc może jego pokojowy, nie nastawiony na konfrontację charakter oraz pokora, z jaką podchodzi do samego siebie. Pokorny Izaak przebaczy swojemu młodszemu synowi, Jakubowi. Nie cofnie błogosławieństwa, bo przecież nie należy do niego. Wielki patriarcha nie jest przecież większy od Boga, który użył go tylko jako narzędzia dla przekazania swego błogosławieństwa. Izaak przebaczy też swojej żonie. W ostatnich wersach Rdz 27, opisujących podstępnie skradzione błogosławieństwo, widzimy ich dwoje rozmawiających ze sobą i razem posyłających Jakuba do Kanaanu. Zmienili się, rozczarowali sobą, ale wciąż są we dwoje, wciąż się kochają. Ostatecznie podstęp Rebeki odegrał także kluczową rolę w realizacji Bożego planu. Dzięki niemu „narodził się” spadkobierca błogosławieństwa Abrahama, nowy patriarcha, Jakub. Izaak mógł odczytać to po ludzku bolesne i niezrozumiałe wydarzenie w świetle woli Bożej. Raz jeszcze mógł się też przekonać, że Rebeka, mocna, kochająca, podstępna Rebeka jest darem Opatrzności, od ich pierwszego spotkania, kiedy byli młodzi i zakochani, aż do tej chwili.

 

“Ezaw i Jakub”, Matthias Stom

Ta droga końca już mieć nie będzie…

 

Obraz małżeństwa utrwalony w historii Izaaka i Rebeki nie stracił nic ze swojej aktualności. On i ona pochodzili z dwóch różnych światów, które połączyła ręka Boga. Dwie drogi, które mogły biec zupełnie obok siebie, połączone w jedno to prawdziwy cud małżeństwa.

 

Jak wyprawa Rebeki do Kanaanu, zawsze jest ono wędrówką w nieznane, szkołą zaufania, wejściem w tajemnicę drugiej osoby, która będzie mnie zaskakiwać i przerastać. Dobrze jest uświadomić sobie wówczas, że do tego spotkania doprowadził Pan, jego ręce cierpliwie tkały to, co zrywały nasze, i to On jest gwarantem trwałości naszej wspólnej drogi. Od relacji z Nim zależy świeżość miłości małżeńskiej. Życie, które ofiarował Bogu Izaak sprawia, że może on dla żony wyprosić syna. Modlitwa w małżeństwie połączona z miłością do Pana i do najbliższej osoby, ratuje nas, kiedy po ludzku nic już nie da się zrobić.

Nie znaczy to jednak, że o tę miłość ma troszczyć się tylko Bóg. Miłość Izaaka i Rebeki jak każda miłość małżeńska sprawdza się w codzienności wypełnionej radością i problemami. Czułość i bliskość okazywana sobie wówczas, wsparcie i akceptacja tego, jakimi jesteśmy, zamiast niemiłosiernej krytyki, nie tylko pomagają przetrwać, ale także wzmacniają tę więź. Mając przy sobie ukochaną, rozumiejącą mnie osobę, nawet wśród przeciwności mogę przeżywać najpiękniejsze chwile mojego życia. Prawdziwa miłość nie ucieknie także wówczas, kiedy się zestarzejemy i zmienimy, kiedy trzeba będzie stanąć oko w oko z naszymi słabościami, kiedy dziwić się będziemy, że ktoś ze mną jeszcze wytrzymuje.

 

Nobody’s perfect. Tylko Pan. To On pomyślał, że dobrze nam będzie razem, że będziemy dla siebie darem od momentu, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, aż na wieki. Bo ta droga końca już mieć nie będzie…           

Mistrzyni intryg

Numer: biblia Krok po Kroku 37/2013 „Żony i nałożnice, czyli jak kochali patriarchowie”

Wielbłądy szły coraz wolniej, każdy kolejny krok stawał się trudniejszy. Nic dziwnego, słońce już prawie zaszło. Zmęczony podróżą Eliezer wciąż miał w pamięci słowa: „Przysięgnij, że pójdziesz do mojego rodzinnego kraju i wy­bierzesz żonę dla mego syna Izaaka” (por. Rdz 24,5). Obiecał. Teraz jechał spełnić tę obietnicę

Zatrzymał karawanę i podszedł do studni, aby napoić zwierzęta. Właśnie zaczęły tu przy­chodzić kobiety z dzbanami. Patrząc na nie, pomyślał: „Dlaczego właściwie nie miałbym jej spotkać teraz?”. I zaczął się modlić: Panie, Boże pana mego Abrahama, spraw, abym spotkał ją dzisiaj (…). Gdy teraz stoję przy źródle i gdy córki mieszkańców tego miasta wychodzą, aby czerpać wodę, niechaj dziewczyna, której powiem: „Nachyl mi dzban twój, abym się mógł napić”, a ona mi odpowie: „Pij, a i wielbłądy twoje napoję”, będzie tą, którą przeznaczyłeś dla sługi swego Izaaka; wtedy poznam, że jesteś ła­skaw dla mego pana (Rdz 24,13n).

odpowiedź Boga
„Czy możesz mi podać trochę wody?” — usły­szała od Elieziera jedna z kobiet u studni, Rebeka. Gdy podniosła głowę, zobaczyła średniego wzrostu mężczyznę, a za nim zmę­czone wielbłądy. Nie zastanawiając się długo, zaczerpnęła wodę i podała mu dzban, a po­tem napoiła jego zwierzęta. Eliezer był zdu­miony. Mimo że ufał Bogu, trudno mu było uwierzyć, iż jego modlitwa została tak szyb­ko wysłuchana. „Czyli to będzie żona moje­go pana…”— pomyślał uradowany. Ucieszył się jeszcze bardziej, gdy usłyszał, że jest ona córką Betuela, a więc bratanicą Abrahama i krewną Izaaka. Był pewien, że jego podróż dobiegła końca — wręczył Rebece kosztowne bransolety i złoty kolczyk.

propozycja
Gdy tylko Rebeka wróciła do domu, zaczę­ła opowiadać matce o tym, co się wydarzyło. Przysłuchiwał się temu jej brat Laban. Nie ufał obcym, tym bardziej że Rebeka była bar­dzo piękną dziewczyną, dziewicą, która nie obcowała jeszcze z mężczyzną (por. Rdz 24,16). Ale gdy dostrzegł na jej rękach cenne ozdoby, wiedział, że ów wędrowiec nie jest pierw­szym lepszym mężczyzną. Natychmiast po­biegł w stronę studni i zaproponował nocleg, ciągle jeszcze oszołomionemu, Eliezerowi. Choć podejrzewał, w jakim celu wędrowiec przybył do Aram-Naharaim, chciał usłyszeć jego historię. Gdy znaleźli się w domu Be­tuela, zanim podano posiłek, Eliezer zaczął opowiadać:

„Jestem sługą Abrahama. Pan w szczególny sposób błogosławił memu panu, toteż stał się on zamożny. Żona zaś pana mego, Sara, uro­dziła mu w podeszłym swym wieku syna. Jemu to oddał całą swą majętność. Dlatego nałoży­łem bransolety na jej ręce, a was pytam — tu popatrzył na Labana i Batuela — czy chcecie okazać panu mojemu prawdziwą życzliwość. A jeśli nie, powiedzcie, a wtedy udam się gdzie indziej” (por. Rdz 24,35-37.50). Mężczyźni spojrzeli na siebie. Głos zabrał Betuel: Ponie­waż Pan tak zamierzył, nie możemy ci powie­dzieć nie lub tak. Masz przed sobą Rebekę, weź ją z sobą i idź. Niechaj będzie ona żoną syna pana twego, jak postanowił Pan (Rdz 24,51n).

decyzja
Rebeka przysłuchiwała się tej rozmowie. Trudno jej było zebrać myśli. Miała opuścić matkę, ojca, brata, rodzinne miasto i wyje­chać z tym przybyszem do nieznanego kraju, by zostać żoną nieznanego mężczyzny….. Nie chciała wyjeżdżać, ale słowa Eliezera nie da­wały jej spokoju. To przecież Pan tego chce, to On ją wskazał jako żonę dla Izaaka. A skoro tak, to wszystkie niewiadome dotyczą­ce jej przyszłości nie mają znaczenia. Trochę się jednak bała, miała wątpliwości, czyjej mąż okaże się dobrym człowiekiem. Z zamyślenia wyrwał ją głos Betuela: „Zapytajmy dziew­czynę, czy chce z tobą iść”. Odpowiedziała: „Chcę” (por. Rdz 24,58). Dopiero później uświadomiła sobie, że przecież nikt nie mu­siał jej pytać o zdanie, większość małżeństw, które znała, była aranżowana.

Pożegnaniu Rebeki z ojcem towarzyszy­ły błogosławieństwa: Siostro nasza, wzrastaj w tysiące nieprzeliczone: i niech potomstwo two­je zdobędzie bramy swych nieprzyjaciół! (24,60). Ruszyli w drogę. Po kilku dniach, wieczo­rem, na polu należącym do starego Abraha­ma Rebeka zobaczyła swojego przyszłego męża.

wyrocznia
Mijały lata. Izaak skończył sześćdziesiąt lat i wtedy Rebeka urodziła bliźnięta. Była nie­płodna przez dwadzieścia lat małżeństwa. Żyła w społeczności wartościującej kobietę wedle posiadanego potomstwa, więc wiedzia­ła, co to ból, upokorzenie i odrzucenie…

Egzegeci twierdzą, że urodzenie syna w za­awansowanym wieku to w Biblii często do­wód Bożego działania. Tak było w przypadku Sary (matki Izaaka), Rebeki właśnie (matki Ezawa i Jakuba) czy też Racheli (matki Jó­zefa i Beniamina), Hanny (matki Samuela), nienazwanej matki Samsona oraz Elżbiety (matki Jana Chrzciciela). Każde z tych dzieci miało odegrać w historii Izraela szczególną rolę.

Zanim synowie Rebeki przyszli na świat, usłyszała od Pana: Dwa narody są w twym ło­nie, dwa odrębne ludy wyjdą z twych wnętrz­ności; jeden będzie silniejszy od drugiego, starszy będzie sługą młodszego. Od tej pory żyła sło­wami wyroczni. Z czasem Izaak upodobał sobie Ezawa, (…) Rebeka natomiast ukochała Jakuba (Rdz 25,28). Całe jej życie było skierowane na to, by młodszy syn został namaszczony przez ojca. Ezaw jej tego nie utrudniał, robił wręcz wszystko, by „nie zasłużyć” na błogosławieństwo ojca: żeniąc się z pogankami, złamał zwyczaje rodu, zgłodniały odstąpił Jakubowi przywilej pierworództwa za miskę soczewicy.

plan prawie doskonały
Wszystko szło po myśli Rebeki, zgodnie ze słowami, które usłyszała od Pana. Jednak osta­tecznie o przekazaniu błogosławieństwa decy­dował ojciec rodu, a starzejący się i niedowi­dzący Izaak chciał pobłogosławić Ezawa. Re­beka postanowiła zadziałać. Synu mój, posłuchaj mego polecenia, które ci dam — powiedziała kie­dyś do Jakuba. — Idź, weź dla mnie z trzody dwa dorodne koźlęta, ja zaś przyrządzę z nich smacz­ną potrawę dla twego ojca, taką jaką lubi. Potem mu zaniesiesz, on zje i W zamian za to udzieli ci przed śmiercią błogosławieństwa (Rdz 27,8-10). Jakub nie chciał się na to zgodzić. Bał się, że ojciec go rozpozna i zamiast pobłogosławić, przeklnie na wieki. Jednak po naleganiach matki ustąpił. Zaniósł ojcu jego ulubioną po­trawę, dla niepoznaki ubrał się w skórę koźląt i uzyskał błogosławieństwo. Gdy niedowidzą­cy Izaak dowiedział się o podstępie, zasmucił się, ale nie cofnął błogosławieństwa. Ezaw na­tomiast znienawidził brata i przysiągł zemstę. Jakub musiał uciekać.

Plan Rebeki był prawie doskonały. Za in­trygę spotkała ją kara — rozstanie z ukocha­nym synem. W obawie przed zemstą Ezawa wysłała Jakuba do swojego brata Labana, do Charanu. Księga Rodzaju nie mówi o tym, czy Jakub kiedykolwiek spotkał jeszcze mat­kę. Nie wspomina też o śmierci Rebeki, za­znacza tylko, że została pochowana w jaskini w Makpela, razem z Abrahamem, Sarą, Iza-akiem, Jakubem i Leą (Rdz 49,31).

Historia Rebeki może budzić różne emocje, różnie też była komentowana. Jedni widzą w tej kobiecie mistrzynię przebiegłości, która w łatwy sposób oszukała starego męża. Inni twierdzą, że Izaak, Rebeka i Jakub od począt­ku byli w zmowie, że Izaak przez cały czas udawał, i mimo że faworyzował Ezawa, wie­dział, że to Jakub powinien dostać jego błogo­sławieństwo. Czasem zwraca się uwagę na to, że Rebeka i Izaak nie byli najlepszymi rodzica­mi, a ich życie wpisuje się w biblijne opowieści o marnym rodzicielstwie, jak np. Jozafata, któ­rego przysięga doprowadziła do śmierci córki, czy Dawida, faworyzującego syna Amnona, gwałciciela, i Absaloma, rebelianta.

druga Sara?
Uczeni żydowscy, powołując się na fakt, że Księga Rodzaju najpierw opowiada o naro­dzinach Rebeki (por. Rdz 22,23), a potem o śmierci Sary (por. Rdz 23,2), podkreślają silne związki między tymi kobietami, które przecież nigdy się nie spotkały. Za życia Sary nad jej namiotem miał się unosić obłok Sze-chiny, Obecności Bożej. Kiedy zmarła, obłok zniknął, zamknął się namiot, a palący się obok niej kaganek zgasł. Gdy tylko Izaak wprowa­dził Rebekę do namiotu Sary, wszystko wró­ciło: przypłynął obłok, namiot otworzył się szeroko i zapłonęło światełko.

Rabini powiadają, że po tym właśnie pozna­jemy, iż uczynki Rebeki dorównywały czynom Sary. Bibliści zwracają uwagę na licznie podo­bieństwa między Rebeką i Sarą. Obie musiały opuścić rodzinną ziemię i wyruszyć w niezna­ne. Obie zmuszone były ukrywać swoją sy­tuację rodzinną, by uniknąć prześladowania, a nawet śmierci: Sara udawała przed faraonem siostrę Abrahama, Rebeka przed filistyńskim królem Abimelekiem – siostrę Izaaka. W koń­cu obie były przez długi czas niepłodne, a ich wyczekiwane dzieci — Izaak i Jakub — odegrały znaczącą rolę w historii Narodu Wybranego.

W Nowym Testamencie przywołuje się hi­storię Rebeki jako przykład wolnego wyboru Boga: Albowiem to jest słowo obietnicy: Przyjdę o tym samym czasie, a Sara będzie miała syna. Ale nie tylko ona – bo także i Rebeka, która poczęła [bliźnięta] z jednego [zbliżenia] z ojcem naszym Izaakiem. Bo gdy one jeszcze się nie urodziły ani nic dobrego czy złego nie uczyniły – aby niewzru­szone pozostało postanowienie Boże, powzięte na zasadzie wolnego wyboru, zależne nie od uczyn­ków, ale od woli powołującego – powiedziano jej: starszy będzie służyć młodszemu (Rz 9,10-12). Ojcowie Kościoła w opowieści o Jakubie i Eza-wie widzieli obraz zadośćuczynienia Chrystusa (Jakub) za czyny grzeszników (Ezaw).

Korzystałam m.in. z:
S. Biel SJ, K. Biel SJ, Kobiety, między miłością a zdradą.
Medytacje biblijne, Kraków 2012.
C. Mackenzie, Rebeka, matka bliźniaków, Kraków 1990.
T.J. Wray, Kobiety Starego Testamentu, Poznań 2011.
www.ms. ecclesia.org.pl/index.php ?option=com_con-

tent&view=article&id=194

 

 

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Rzymie – świętych Feliksa i Adaukta, męczenników. Mówił o nich papież Damazy. Pochowano ich przy drodze do Ostii. Wydaje się, że byli braćmi, a śmierć ponieśli w czasie prześladowania za cesarza Dioklecjana. O szerokim zasięgu ich czci w średniowieczu świadczy m.in. rotunda wawelska, której nadano wezwanie tych męczenników w roku 1340.W Saluzzo, w północnych Włoszech – bł. Jana Juwenala Ancina, biskupa. Był jednym z pierwszych członków założonego przez św. Filipa Neriego oratorium. Stał się także przyjacielem św. Franciszka Salezego, którego humanistyczne upodobania podzielał. W roku 1602 mianowano go biskupem, ale administrowanie diecezją najwyraźniej mu nie odpowiadało. Żałował m.in. posług, jakie mógł oddawać w konfesjonale. Znany był także jako kaznodzieja. Cezary Baroniusz nazwał go nawet drugim Chryzostomem. Zmarł w roku 1604, otruty przez zakonnika, którego machinacje przeciw wspólnocie odkrył. Beatyfikował go w roku 1888 Leon XII.oraz:św. Bononiusza, opata (+ 1026); św. Fiakriusza, wyznawcy (+ 675); św. Pammachiusza, prezbitera (+ 410); św. Piotra z Trevi, wyznawcy (+ 1050)

O autorze: Judyta