Słowo Boże na dziś – 8 sierpnia 2014r. – piątek – Św. Dominika, prezbitera, wspomnienie – „Spustoszona Niniwa!” Któż ulituje się nad nią? Skąd mam szukać pocieszycieli dla ciebie?

Piątek, 08 sierpnia 2014
Św. Dominika, prezbitera, wspomnienie

Myśl dnia

Im mniej strachu, tym więcej ducha.

Søren Kierkegaard

Drzewo nie smagane wichrem rzadko kiedy wyrasta silne i zdrowe.

Seneka Młodszy

Wolność wewnętrzna jest arystokratyczna, gdyż osiągają ją nieliczni ludzie. Jedynym gwarantem tej wolności jest solidne wychowanie, a nie jakiś ustrój!

ks. Marek Dziewiecki

Za mitem wygodnej „wolności” kryje się tchórzostwo wobec prawdy o człowieku i o realiach jego życia, a także lęk wobec wymagań płynących z miłości i odpowiedzialności.

ks. Marek Dziewiecki

WSPOMNIENIE ŚW. DOMINIKA, KAPŁANA (czytania z dnia)

0808-dominik_2

PIĄTEK XVIII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE  (Na 2,1.3; 3,1-3.6-7)

Biada miastu krwawemu

Czytanie z Księgi proroka Nahuma.

Oto na górach stopy zwiastuna ogłaszającego pokój. Święć, Judo, twe uroczystości, wypełnij twe śluby, bo nie przejdzie już więcej po tobie nikczemnik, całkowicie został zgładzony.
Bo przywrócił Pan świetność Jakuba, jak świetność Izraela, ponieważ łupieżcy ich splądrowali i wyniszczyli ich latorośle.
Biada miastu krwawemu, całe kłamliwe i grabieży pełne, a nie ustaje rabunek. Trzask biczów i głos turkotu kół, i konie galopujące, i szybko jadące rydwany. Jeźdźcy szturmujący, i połysk mieczy, i lśnienie oszczepów. I mnóstwo poległych, i moc trupów, i bez końca ciał martwych, tak że o zwłoki ich się potykają.
I rzucę na ciebie obrzydliwości, i zelżę ciebie, i wystawię cię na widowisko. I każdy, kto cię ujrzy, oddali się od ciebie, i zawoła: „Spustoszona Niniwa!” Któż ulituje się nad nią? Skąd mam szukać pocieszycieli dla ciebie?

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Pwt 32,35cd-36ab.39abcd.41)

Refren: Ja, Pan, zabijam i Ja sam ożywiam.

Nadchodzi dzień klęski, *
los ich gotowy, już blisko.
Bo Pan swój naród obroni, *
litość okaże swym sługom.

Patrzcie teraz, że Ja jestem, Ja jeden, *
i nie ma ze Mną żadnego boga.
Ja zabijam i Ja sam ożywiam, *
Ja ranie i Ja sam uzdrawiam.

Gdy miecz błyszczący wyostrzę *
i wyrok wykona ma ręka,
na swoich wrogach się pomszczę, *
odpłacę tym, którzy Mnie nienawidzą.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Mt 5,10)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości,
albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 16,24-28)

Konieczność wyrzeczenia

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?
Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi, i wtedy odda każdemu według jego postępowania. Zaprawdę powiadam wam: Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają, śmierci, aż ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w królestwie swoim”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

boski plan zbawienia

Chcieć to móc

Być z Jezusem to wejść w Jego miłosierną walkę o każdego człowieka. To chcieć iść za Nim. Żyć z Jezusem to postawić Jego osobę i Jego sprawy w centrum własnego życia. To zaprzeć się siebie. Słuchać Jezusa to zauważać Jego obecność wszędzie, szczególnie tam, gdzie wydaje się być nieobecny: w chorobie, niewinnym cierpieniu, grzechu, złu, przemocy. To chcieć nieść z Nim krzyż. Kochać Jezusa to przede wszystkim kochać tych, których nikt nie kocha, słuchać tych, których nikt nie słucha, wierzyć w tych, w których nikt nie wierzy, ufać tym, którym mało kto ufa. To chcieć Go naśladować.

Jezu, przepraszam Cię, bo tak często pragnę pozyskać dla swoich spraw cały świat, nie zauważając, że tracę to, co jest moją największą wartością – moją duszę.

www.edycja.plRozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

Cóż da człowiek w zamian za swoją duszę?” Przejęty pragnieniem ratowania dusz, św. Dominik (1170-1221) przemierzał Europę, głosząc Dobrą Nowinę i dając świadectwo ewangelicznego życia w ubóstwie. Dominik pochodził z Kastylii, ze znakomitego rodu Guzmanów. Jego matką była bł. Joanna, a bratem bł. Manes. Początki swego kapłaństwa spędził w szeregach duchowieństwa diecezjalnego. Później, poruszony zagubieniem ludzi ulegających wpływom sekt albigensów i waldensów, zapragnął oddać się całkowicie głoszeniu objawionej prawdy. Założył w tym celu Zakon Kaznodziejski – dominikanów – który przez wieki dał Kościołowi wielu wybitnych teologów i świętych.

Bogna Paszkiewicz, „Oremus” sierpień 2008, s. 39-40

JESZCZE BLIŹNI

Naucz mnie, o Panie, postępować ciągle w miłości (1 Tes 4, 9)

Jezus kładzie nacisk na pozytywną stronę miłości bliźniego: „dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają… Jeśli bierze ci ktoś płaszcz, nie broń mu i szaty. Daj każdemu, kto cię prosi…” (Łk 6, 27-30). Niemal chciałoby się powiedzieć, że to za wiele! Lecz zarazem kto nie chciałby, aby w ten właśnie sposób odnoszono się do niego, nawet gdy źle postąpił, obraził kogoś lub znalazł się w potrzebie? Istotnie, gdy inni są względem nas dobrzy i wielkoduszni, nie wydaje się to nam za wiele; lecz wydaje się nam za wiele, kiedy trzeba, abyśmy sami tak czynili. Egoizm to wielki nieprzyjaciel miłości ewangelicznej; pod jego wpływem często nawet chrześcijanin zniekształca przykazanie Pańskie: dla siebie chce bardzo wielkiej miary miłości, względem innych zaś zadowala się bardzo szczupłą miarą, a choć niedbały i skąpy w udzielaniu miłości, sądzi, że i tak czyni zbyt wiele. Dzieje się to jakby podświadomie i łatwo może stać się przyzwyczajeniem, tak że już nie zauważamy ogromnej różnicy między własnym postępowaniem a przykazaniem miłowania bliźniego jak siebie samego. Roztropność i słuszna miara służy za pretekst lub usprawiedliwienie. Mówi się, że niekoniecznie trzeba stosować Ewangelię dosłownie, lecz wystarcza zrozumieć jej ducha, A jednak duch ewangeliczny wymaga właśnie, aby czynić dobrze wszystkim, płacąc własną osobą, oddając ze swego, nawet gdyby nas uznano za niemądrych. Duch Ewangelii jest rewolucyjny: nie daje pokoju egoizmowi, chciałby go wyrwać z korzeniami; jest jawnym nieprzyjacielem życia tzw. chrześcijańskiego a wygodnego, przeciętnego; wymaga miłości wielkodusznej, ochotnej i skutecznej.

Sobór Watykański II idzie w pełni po tej linii „kładąc nacisk na szacunek dla człowieka: poszczególni ludzie winni uważać bliźniego bez żadnego wyjątku za drugiego samego siebie… Szczególnie w naszych czasach nagli obowiązek, abyśmy stawali się bliźnimi każdego bez wyjątku człowieka i służyli czynnie spotkanemu, czy byłby to starzec opuszczony przez wszystkich, czy robotnik, bezpodstawnie pogardzany cudzoziemiec, czy wygnaniec, czy dziecko z nieprawego związku. ..czy głodny, który apeluje do naszego sumienia, przypominając słowo Pańskie: «Coście uczynili jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili» (Mt 25, 40)” (KDK 27). To jest prawdziwa Ewangelia.

  • Jak Ty, o Boże, stworzyłeś człowieka na swój obraz i podobieństwo, tak też nakazałeś nam miłość dla człowieka na obraz i podobieństwo miłości należnej Twojemu Bóstwu… Miłujemy Ciebie, o Panie, ponieważ jesteś jako król, najwyższą i nieskończoną dobrocią. Miłujemy siebie samych miłością nadprzyrodzoną, bo jesteśmy obrazem i podobieństwem Twoim; a ponieważ wszyscy ludzie posiadają tę samą godność, dlatego kochamy ich jak siebie samych, czyli jako najświętsze i żywe obrazy Twojego Bóstwa. Oto więc ta sama miłość rodzi akty miłości względem Ciebie, o Boże, i zarazem akty miłości wobec bliźniego… Ta sama miłość obejmuje kochaniem Ciebie i bliźniego, jednoczy naszą duszę z Tobą i prowadzi do serdecznej łączności z bliźnim, w taki sposób jednak, że miłujemy bliźniego jako stworzonego na obraz i podobieństwo Twoje, stworzonego, by dzielić z Tobą Twoją boską dobroć, i uczestniczyć w łasce oraz dostąpić Twojej chwały (św. Franciszek Salezy).
  • O Jezu, dajesz mi zrozumieć, że miłość bliźniego nie powinna pozostawać zamknięta w głębi serca: „Nikt — powiedziałeś, Jezu — nie zapala pochodni, by ją schować pod korzec, ale stawia ją na świeczniku, aby oświecała wszystkich, którzy są w domu.” Zdaje mi się, że ta pochodnia wyobraża miłość bliźniego, która winna oświecać, rozweselać nie tylko moich najdroższych, ale wszystkich, którzy są w domu.
    Miłość wydaje się trudna, lecz nie jest taka, bo jarzmo Twoje, o Panie, jest słodkie i lekkie; kiedy się je przyjmie, natychmiast czuje się jego słodycz i woła się z Psalmistą: „Pobiegłem drogą Twoich przykazań, odkąd rozszerzyłeś mi serce”. Jedynie miłość może rozszerzyć moje serce. O Jezu, odkąd trawi mnie ten słodki płomień, z radością biegnę drogą Twego nowego przykazania. Chcę nią biec aż do błogosławionego dnia, kiedy to włączywszy się w dziewiczy orszak będę mogła postępować za Tobą w bezkresach, śpiewając Twoją pieśń nową, która będzie pieśnią miłości
    (św. Teresa od Dzieciątka Jezus: Dzieje duszy, r. 10; Rps C,f° 12r i 16v).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 32

Wolni po to, by kochać

z księdzem Markiem Dziewieckim rozmawia S. Maria Czepiel

Wierzyć, że wolny jest ten, kto robi to, co chce to tak, jakby wierzyć, że mądry jest ten, kto myśli cokolwiek o czymkolwiek.

– Wolność to słowo, które obecnie robi wielką karierę. W naszych czasach młodzi ludzie marzą o życiu w wolności. To chyba dobre marzenie?

To bardzo dobre i wartościowe marzenie. Przecież także Bóg marzy o tym, byśmy żyli

w wolności! Nie kto inny, lecz właśnie Chrystus przywraca nam wolność (por. Ga 5,1).

Marzenie o wolności jest cenne pod warunkiem jednak, że wiemy, o czym marzymy, czyli

pod warunkiem, że marzymy o prawdziwej wolności! Niestety ci, którzy najgłośniej mówią o

wolności, nie mają zwykle pojęcia, co to znaczy być wolnym człowiekiem. Obecnie nawet

wielu ludzi z wyższym wykształceniem w bezkrytyczny sposób ulega „poprawnym”

politycznie ideologiom i mitom na temat wolności.

– Z jakimi mitami na temat wolności spotyka się Ksiądz najczęściej w kontaktach z

młodymi ludźmi?

Jednym z modnych obecnie mitów wśród nastolatków jest przekonanie, że człowiek

wolny to ktoś, kto żyje w wolnym, demokratycznym państwie. Mit ten możliwy jest wtedy,

gdy mylimy wolność zewnętrzną z wolnością wewnętrzną. Wielu młodych ludzi zupełnie

bezkrytycznie wierzy w to, że wystarczy wprowadzić w danym państwie ustrój

demokratyczny i na drugi dzień wszyscy obywatele takiego kraju będą już wolni. W podobnie

magiczny sposób myśleli „naukowcy” marksistowscy, którzy twierdzili, że wprowadzenie

ustroju socjalistycznego sprawi, iż wśród obywateli będziemy mieli samych „bohaterów

socjalizmu”. Tymczasem rzeczywistość przeczy takim magicznym oczekiwaniom. Okazuje

się, że to właśnie w demokracjach liberalnych mamy miliony ludzi zniewolonych i

uzależnionych od określonych substancji, osób czy zachowań. Wolność wewnętrzna jest

arystokratyczna, gdyż osiągają ją nieliczni raczej ludzie. Jedynym gwarantem tej wolności

jest solidne wychowanie, a nie jakiś ustrój! Nie ma bardziej niebezpiecznej sytuacji niż ta,

gdy dajemy komuś wolność w miejsce wychowania. W naszych czasach człowiek coraz

bardziej panuje nad światem, ale nie potrafi panować nad samym sobą. To oddala go od

wolności.

– Jeszcze częściej spotykamy się chyba z twierdzeniem, że być wolnym to robić to, co

się chce…

Ten mit to konsekwencja odrywania wolności od miłości, prawdy i

odpowiedzialności, od sumienia, norm moralnych i zdrowego rozsądku. Błąd polega tu na

absolutyzowaniu wolności i na traktowaniu jej tak, jakby była ona najwyższą wartością.

Człowiek naiwnie myślący o wolności sądzi, że być wolnym to czynić wszystko to, na co ma

się w danym momencie ochotę. Gdyby taka była natura wolności, to najbardziej „wolne”

byłyby małe dzieci, a także przestępcy, gdyż te grupy osób kierują się rzeczywiście zasadą:

robię to, co przychodzi mi spontanicznie, co nie wymaga wysiłku ani dyscypliny. Ten, kto

robi to, co chce, w rzeczywistości nie robi tego, co chce, a jedynie to, co chce się jego ciału,

jego popędom czy jego emocjom. Taki człowiek popada w uzależnienia, gdyż uzależniony to

przecież ktoś, kto robi to, czego nie chce, gdyż wcześniej robił to, co chciał. W praktyce

robienie tego, co się chce, prowadzi do czynienia tego, co łatwe zamiast tego, co wartościowe.

Za mitem wygodnej „wolności” kryje się tchórzostwo wobec prawdy o człowieku i o realiach

jego życia, a także lęk wobec wymagań płynących z miłości i odpowiedzialności.

– Liberałowie głoszą tezę, że jedyną granicą mojej wolności jest wolność drugiego

człowieka…

Na pierwszy rzut oka takie przekonanie wydawać się może sensowne, a nawet mądre.

Tymczasem jest ono sprzeczne z oczywistymi faktami i prowadzi do bolesnych

konsekwencji. Po pierwsze, jeśli granicą mojej wolności jest tylko i wyłącznie to, by nie

naruszać twojej wolności, to moja wolność wobec mnie samego nie powinna być niczym

ograniczona. Przyjmując tego typu logikę liberałów, musielibyśmy uznać zasadę, że każdy

człowiek może, na przykład, popełnić samobójstwo na oczach tłumu i nikt nie ma prawa

interweniować, bo przecież samobójca nie narusza wolności innych ludzi.

Po drugie, jeśli nie wolno mi naruszać wolności drugiego człowieka, to nie mogę

bronić się przed napastnikiem, a policja nie może go aresztować. Z tego samego względu

rodzice nie mogą niczego zakazać swoim dzieciom, na przykład brania narkotyków, bo by

naruszali” wolność syna czy córki. Definicja wolności według liberałów uniemożliwia zatem

obronę przed napastnikami, wychowanie dzieci, a także stosowanie kodeksu pracy, kodeksu

drogowego, itd., bo przecież to wszystko „narusza” wolność drugiego człowieka. Tymczasem

człowiek mądry wie, że czasem naruszanie wolności drugiej osoby może tejże osobie wręcz

uratować życie. Największą wartością jest bowiem człowiek, a nie jego wolność.

Po trzecie, jeśli jedyną granicą mojej wolności jest to, by nie naruszać wolności

drugiego człowieka, to ten drugi człowiek może zupełnie dowolnie określać, dokąd sięga jego

wolność. Może na przykład stwierdzić, że już samo moje istnienie narusza jego wolność.

Wolność rozumiana na sposób liberałów pozwala drugiemu człowiekowi na bezkarne zabicie

mnie, jeśli tylko zadeklaruje on, że w jego przekonaniu moje istnienie narusza jego wolność.

Po czwarte, definicja wolności według liberałów nie podaje kryterium, według którego

należy postępować wtedy, gdy każda ze stron inaczej określa to, co narusza jej wolność. W

praktyce konflikt rozstrzyga na swoją korzyść ten, kto jest silniejszy. Okrutnym skutkiem

pozostawienia dowolności w określaniu, dokąd sięga moja wolność, a gdzie zaczyna się

wolność drugiego człowieka, jest aborcja. W tym przypadku rodzice zabijają własne dziecko

w imię ich „wolności”, ale bez respektowania nie tylko wolności, ale nawet życia drugiej

osoby (aborcja to śmiertelna dyskryminacja człowieka nie ze względu na rasę czy płeć, lecz

ze względu na fazę rozwoju).

Po piąte, liberalna definicja wolności zakłada, że wolność jednego człowieka jest w

konflikcie z wolnością drugiego, czyli że ludzie nie potrafią być wolni razem i dla

wzajemnego dobra. W konsekwencji tego typu koncepcja wolności wyklucza miłość

małżeńską i rodzicielską, przyjaźń czy choćby życzliwe relacje między sąsiadami.

Tymczasem faktem jest, że są tacy ludzie, którzy potrafią być wolni nie tylko w taki sposób,

by nie naruszać wolności drugiego człowieka, ale też w taki sposób, by drugiego człowieka

wspierać i chronić.

Powyższe fakty dowodzą, że definicja wolności jako czynienia tego, co chcę, byle nie

naruszać wolności drugiego człowieka, jest zupełnie irracjonalna a kierowanie się nią

prowadzi do utraty wolności. Realiści wiedzą, że istnieje dobre i złe użycie wolności.

Dojrzały człowiek używa wolności dla rozwoju i dobra własnego oraz innych ludzi, a

sprzeciwia się wszystkim szkodliwym formom używania wolności. Dojrzałość polega na

czymś znacznie ważniejszym niż na tym, by nie naruszać wolności innych ludzi. W świecie

liberalnych ideologii największą wartością jest wolność. W świecie faktów największą

wartością jest człowiek. Nie istnieje przecież wolność bez człowieka. To nie wolność ma być

wolna, lecz człowiek!

– A czy mitem jest także częste obecnie przekonanie, że wolny jest ten, kto się do

niczego nie zobowiązuje?

Oczywiście! Obecnie to chyba najbardziej modny mit na temat wolności. Tymczasem

istotą ludzkiej wolności nie jest powstrzymywanie się od zobowiązań, lecz przeciwnie –

podejmowanie zobowiązań! Wolny to ktoś, kto potrafi się do czegoś zobowiązać! Gdy

pójdziemy do banku po pożyczkę i zaprowadzimy tam naszego psa jako żyranta, to

pracownik banku wyjaśni nam, że pies nie może być żyrantem właśnie dlatego, że nie jest w

stanie przyjąć na siebie żadnych zobowiązań. Z wolnością jest tak, jak z pieniędzmi: w

obydwu przypadkach mamy do czynienia z wartościami względnymi. Faktycznie posiadamy

tylko te pieniądze, które wydajemy. Zamieniamy wtedy symbol i możliwość na realne dobra:

ubranie, jedzenie, książkę, prezent dla przyjaciela. Podobnie jesteśmy wolni tylko na tyle, na

ile potrafimy wyrazić wolność poprzez dobrowolnie podjęte i wiernie wypełniane

zobowiązania. Tak, jak myśl wyraża się poprzez słowo, tak wolność wyraża się poprzez

działanie, które wynika z podjętych zobowiązań. Kto powstrzymuje się od zobowiązań, ten

rezygnuje z wolności i nie różni się od zwierząt, które też do niczego się nie zobowiązują.

– Czy błędne rozumienie wolności to jedyne zagrożenie?

Oczywiście, że nie! Istnieje jeszcze wiele innych czynników, które są zagrożeniem dla

wolności. Jednym z takich czynników jest zawężenie lub zniekształcenie pragnień i aspiracji.

W przypadku każdego człowieka granice jego wolności zostają ograniczone czy

zdeformowane w takim stopniu, w jakim są ograniczone czy zdeformowane jego dążenia,

aspiracje i pragnienia. Istnieje tak wiele form ograniczenia wolności, jak wiele jest form

nieuporządkowanych i naiwnych dążeń oraz pragnień. Człowiek, który ma wypaczone

pragnienia, może uzależnić się niemal od wszystkiego, na przykład od alkoholu, narkotyków,

jedzenia, seksu, lenistwa, telewizji, Internetu, gier komputerowych, hazardu, pieniędzy,

władzy, leków, mody, „poprawności” politycznej. Dany człowiek jest tym bardziej wolny, im

bogatsze ma pragnienia i aspiracje, im bardziej są one uporządkowane w oparciu o mądrą

hierarchię wartości oraz im bardziej respektują one ludzką godność i sens życia.

– Dlaczego tak wielu ludzi utożsamia wolność z samowolą, na zasadzie “róbta, co

chceta”? Dlaczego w tej dziedzinie nawet wielu studentów i intelektualistów poddaje się temu

irracjonalnemu mitowi?

Mylenie wolności z samowolą wynika z dążenia do osiągnięcia łatwego szczęścia na

zasadzie tak zwanego „życia na luzie”. To efekt myślenia dziecinnego, magicznego,

życzeniowego. Na początku czynienie tego, co łatwe i spontaniczne, jest przyjemne. Kto

jednak szuka przyjemności zamiast miłości, ten najpierw traci zdrowy rozsądek, a później

traci także wolność. Zaczyna komplikować sobie życie. Codzienność staje się stopniowo

coraz większym ciężarem. I wtedy pojawiają się uzależnienia, które nie są czymś

przypadkowym. Każde uzależnienie to zawsze jakaś próba ucieczki od rzeczywistości.

– Czy wolność i wolna wola to synonimy?

Tak, te pojęcia stosowane są zwykle zamiennie. Osobiście nie używam jednak

wyrażenia „wolna wola”, gdyż jest ono mylące. Sugeruje bowiem, że jest w nas coś – na

przykład jakieś „urządzenie” czy jakaś szkatułka – i że to coś podejmuje za nas decyzje.

Ponadto wyrażenie „wolna wola” sugeruje nieobliczalność decyzji danego człowieka.

Tymczasem nie chodzi o to, by mieć silną wolę, która będzie mogła robić ze mną to, co chce,

lecz żeby samemu być kimś wolnym. To człowiek ma być wolny, a nie jakaś tajemnicza

wolna wola. To człowiek powinien podejmować decyzje. Cały człowiek!

W czasie spotkań z nastolatkami, którzy prezentują naiwny sposób myślenia na temat

wolności, zauważam, że ich aspiracjom, by być wolnymi od norm moralnych czy od

jakichkolwiek zobowiązań, nie towarzyszy zwykle aspiracja, by być równie wolnymi od

lenistwa, od ciała i emocji, od alkoholu, papierosów, pieniędzy czy telewizji. Rozumienie

wolności jako „wolności” od zobowiązań płynących z prawdy, miłości, norm moralnych czy

więzi społecznych, okazuje się w praktyce naiwną próbą usprawiedliwiania przed samym

sobą zgody na egoizm i na jakąś formę zniewolenia.

– Od czego zaczyna się wolność człowieka? Czy od tego, że człowiek podejmuje jakąś

decyzję?

Nie! Wolność zaczyna się od myślenia! Nie ma wolności bezmyślnej! Człowiek jest

istotą wolną dlatego, że jest istotą rozumną. Utrata rozumności i każda forma bezmyślności

nieuchronnie prowadzi do utraty wolności. Mówiąc obrazowo, nasza wolność nie wie, czemu

służy i jaki jest jej sens. Istnieje analogia między wolnością a zdolnością poruszania się.

Nasze nogi mają zdolność chodzenia, ale one nie wiedzą, dokąd powinny nas zaprowadzić.

To może wiedzieć tylko człowiek. Jeśli nie poda on własnym nogom kierunku marszu, to

spontanicznie pójdą one tam, gdzie jest łatwiej, czyli w dół. Nawet jeśli będzie to przepaść.

Człowiek bezmyślny nie wie, kim jest, jaki sens ma jego wolność i w jaki sposób powinien z

niej korzystać.

– A co jest sprawdzianem dojrzałej wolności?

Pierwszym sprawdzianem wolności jest odwaga szukania prawdy o rzeczywistości.

Jeśli ktoś ma błędne wyobrażenia na temat samego siebie i świata, a mimo to nie reaguje na

najbardziej nawet oczywiste argumenty w tym względzie i nie koryguje swoich błędnych

przekonań, to taki ktoś nie jest człowiekiem wolnym. Wolność przejawia się najpierw w

wolności poznawania rzeczywistości, a dopiero później w zdolności podejmowania decyzji w

obliczu tejże rzeczywistości. Innymi słowy, warunkiem odpowiedzialnego korzystania z

wolności jest respektowanie nierozerwalnej więzi, jaka istnieje między wolnością a prawdą.

Właśnie dlatego radykalnym zagrożeniem dla wolności są nie tylko uzależnienia, ale też

wszystko to, co zawęża nasz kontakt z rzeczywistością, a zwłaszcza ideologie, niewiedza i

poprawność” polityczna. Dla przykładu, jeśli jakiś seksuolog ukrywa przed nastolatkami

wiedzę o tym, że prezerwatywy nie gwarantują bezpiecznego seksu, to w ten sposób

ogranicza wolność działania tych, którzy mu uwierzą. Podobnie, jeśli ktoś oszukuje samego

siebie i nie chce poznać prawdy o skutkach swoich błędnych decyzji, to ogranicza swoją

wolność. Obowiązuje tu zatem zasada: tyle wolności, ile wiedzy i świadomości.

– Czy wolności można się uczyć, a jeśli tak, to w jaki sposób?

Wolności nie tylko można, ale trzeba się uczyć. Jak zresztą wszystkiego, co cenne i

pozytywne w naszym życiu. Po grzechu pierworodnym tylko zło jesteśmy w stanie czynić bez

wysiłku i bez nauki. Żyjemy w świecie, który można porównać do krzywej podłogi, mocno

pochylonej w negatywnym kierunku. Święty Paweł okazuje się wielkim realistą, gdy woła:

Nie czynię dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę” (Rz 7,15).

W jaki sposób uczyć się wolności? Nauka wolności – jak wszystko, co dobre i mądre!

– zaczyna się od myślenia. Tylko ten, kto zastanawia się nad alternatywnymi decyzjami,

możliwymi w danej sytuacji oraz nad ich skutkami, ma szansę na podejmowanie mądrych

decyzji. Bogaty młodzieniec, który podchodzi do Jezusa, chce wiedzieć, co powinien czynić,

aby otrzymać zbawienie (por. Mt 19,16). Uznaje zatem swoją niewiedzę co do tego, w jaki

sposób wykorzystać dar wolności. Pragnie być człowiekiem wolnym w dojrzały sposób.

Szuka autorytetu. Szuka mistrza w uczeniu ludzi wolności. Jedynym nieomylnym mistrzem w

tym względzie jest Ten, który obdarzył nas wolnością. Człowiek zyskuje poczucie pewności

co do właściwego korzystania z daru wolności wtedy, gdy bardziej słucha Boga niż samego

siebie. Taki człowiek uświadamia sobie, że „wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi

korzyść. Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie oddam się w niewolę” (1 Kor 6,12).

Dzieci najłatwiej uczą się wolności wtedy, gdy rodzice dają im wolność

proporcjonalną do ich świadomości i odpowiedzialności. Dojrzała wolność to bowiem

zdolność podejmowania decyzji w oparciu o świadomość tego, co się czyni oraz o

świadomość motywów, dla których się to czyni, a także w oparciu o rozeznanie skutków

własnego postępowania.

Jesteśmy wolni po to, by kochać i kochamy po to, by osiągnąć prawdziwą wolność.

Jeszcze bardziej niż za wolnością, człowiek tęskni za miłością. Mimo to często robi to, co

oddala go od miłości. Dlaczego?

Rzeczywiście sensem wolności jest to, by kochać. Kochać można bowiem tylko w

nieprzymuszony sposób. Nie ma wolności bez prawdy. Z kolei bez miłości wolność jest nie

tylko niemożliwa, ale także bezsensowna. Sama prawda nie wystarczy do tego, by żyć w

wolności. Sama prawda nie wystarczy nawet do tego, by w ogóle człowiek chciał żyć.

Potwierdzeniem tej zasady są losy Judasza. Uznał on prawdę o sobie: “zdradziłem

niewinnego”. Następnie poszedł i odebrał sobie życie.

Tym więcej wolności, im więcej miłości. Czytelną ilustracją tej zasady są losy lotnika,

które A. de Saint-Exupéry opisuje w książce “Ziemia, planeta ludzi”. Oto jego przyjaciel –

Guillaumet, lecący samotnie w czerwcu 1931 roku z Paryża do Chile, musi awaryjnie

lądować w Andach. Okazuje się, że wylądował na zamarzniętym i zasypanym śniegiem

jeziorze Laguna Diamante na wysokości około czterech tysięcy metrów. Aby szukać ocalenia,

musiałby wspiąć się na jeden z okalających jezioro szczytów, a następnie zejść w dół w

nadziei na znalezienie jakiejś osady. Taki wysiłek zdawał się przekraczać ludzkie możliwości.

Jednak Guillaumet decyduje się walczyć o przetrwanie. Idzie bez odpoczynku i snu pięć dni i

cztery noce, zanim ostatecznie straci przytomność. Ale właśnie wtedy odnajdują go Indianie i

udzielają mu pomocy. Kiedy dwa dni później dotarł do niego Exupéry, zadał mu tylko jedno

pytanie: w jaki sposób zdołałeś podjąć tak niezwykły wysiłek? Guillaumet odpowiedział, że

tego nie zrobiłoby żadne zwierzę, gdyż zwierzęta dysponują jedynie siłą mięśni i instynktu,

ale nie dysponują siłą miłości. Gdy Guillaumet wylądował na zamarzniętym jeziorze, był

pewien, że jego żona wierzy, iż przeżył i że walczy o przetrwanie. Był też pewien, że jego

przyjaciele-lotnicy wierzą, że się nie poddaje. To właśnie ta ich miłość i nadzieja

mobilizowały go do podjęcia nadludzkiego wysiłku.

Oto jakie niezwykłe możliwości odkrywa w sobie człowiek, który kocha i który wie,

że jest kochany. W obliczu miłości nasza wolność dosłownie rozkwita! Trwanie w miłości

czyni nas zdolnymi do heroicznego korzystania z wolności. Daje nam siłę do wytrwałości,

odwagi, nadziei i wierności. Czyni nas zdolnymi do wzniesienia się na takie szczyty

wolności, które nie są osiągalne dla tych, którzy nie kochają. Miłość wyzwala od zmęczenia i

zniechęcenia, od rozpaczy i utraty nadziei. Miłość wyzwala od lęku i bolesnej przeszłości, od

niezdecydowania i egoizmu, od rezygnacji i bezradności. Miłość jest doskonałym

wypełnieniem wolności. Tylko ten, kto trwa w miłości, wykorzystuje swoją wolność po to, by

naprawdę troszczyć się o własny rozwój oraz o rozwój innych ludzi. Tylko ten, kto kocha i

kto przyjmuje miłość, potrafi stawiać sobie te wymagania, bez których nie jest możliwe

życie w wolności pełnej miłości.

– Czy z tego wynika, że prawdziwa wolność jest zależnością od miłości? Jeżeli

kocham, to czy troska o kochaną osobę nie ogranicza mojej wolności?

Miłość nie ogranicza wolności z tego oczywistego powodu, że jest sensem wolności!

Kochać mogę tylko na tyle, na ile pozostaję kimś wolnym. Niepokojące są dwie błędne

postawy. Błąd pierwszy ma miejsce wtedy, gdy ktoś twierdzi, że kocha „spontanicznie”, bez

wysiłku. Wtedy prawdopodobnie jest jedynie zakochany i – przynajmniej na razie – nie kocha,

ale skupia się na własnych potrzebach i przeżyciach emocjonalnych. Prawdziwa miłość

zawsze kosztuje i nie jest czymś spontanicznym. Wymaga nieustannego odnawiania decyzji,

że chcę nadal kochać. Każdego dnia od nowa…

Błąd drugi to przekonanie, że gdy kocham, wtedy muszę zrezygnować z mojej

wolności, a przynajmniej mocno ją ograniczyć. Troszcząc się o kochaną osobę, muszę

przecież poświęcić dla niej mój czas, moje siły, moje zdrowie. Otóż błąd polega tu na

przekonaniu, że coś muszę! Tymczasem kto naprawdę kocha, ten niczego nie musi! Ten

natomiast wszystkiego chce! Wszystkiego, co dobre dla tych, których kocha. I ogromnie

cieszy się z tego, że może być darem dla innych ludzi. Cieszy się nie tylko ich radością, ale

też swoją radością, gdyż im bardziej kocha, tym bardziej upewnia się o tym, że wykorzystuje

swoją wolność w najbardziej błogosławiony sposób. W sposób błogosławiony nie tylko dla

bliźnich, ale także dla samego siebie!

– Wynika z tego, że człowiek naprawdę wolny to ktoś, kto czyni to, co szlachetne i

wartościowe…

I tylko to! Im bardziej wolny jest człowiek, tym bardziej zawężony jest repertuar jego

zachowań. Człowiek wolny wyklucza bowiem z repertuaru swoich zachowań wszystko to, co

sprzeciwia się miłości i prawdzie, czyli wszystko to, co jest wyrazem słabości, zależności czy

nieodpowiedzialności. Łatwo jest przewidzieć, jak w danej sytuacji postąpi człowiek wolny,

gdyż można z góry założyć, że opowie się on po stronie miłości i prawdy! Natomiast

człowiek, który nie osiągnął dojrzałej wolności, przynajmniej czasami krzywdzi siebie i

innych ludzi. Trudno jest przewidzieć jego zachowania właśnie dlatego, że nie jest on zależny

od siebie. Czasami ulega naciskom ciała, innym razem ulega subiektywnym sposobom

myślenia, emocjom czy presji środowiska.

Biblia precyzyjnie opisuje dojrzałą wolność. Jeśli chcesz być kimś wolnym, to

najpierw nie rób tego, co krzywdzi ciebie lub innych. W szczególności nie stawiaj kogoś lub

czegoś w miejsce Boga, a także nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie kłam, nie pożądaj!

Ale to jeszcze nie wszystko. Jeśli chcesz być w pełni wolnym człowiekiem, to czyń dobro!

Najpierw kochaj! Kochaj Boga nade wszystko, a drugiego człowieka aż tak, jak chcesz

kochać samego siebie! Szanuj rodziców! Przebaczaj! Bądź cierpliwy! Zło w tobie i wokół

ciebie zwyciężaj dobrem! I tylko dobrem!

Warto samemu sobie i innym ludziom przypominać stawkę, o jaką chodzi w

formowaniu dojrzałej wolności: “Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i

nieszczęście. Ja dziś nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, i chodzić Jego drogami, pełniąc

Jego polecenia, prawa i nakazy. (…). Kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i

przekleństwo. Wybierajcie więc życie” (Pwt 30, 15-16.19). Kto korzysta z wolności po to, by

kochać, ten patrzy szeroko otwartymi oczami i wybiera błogosławiony sposób życia.

 

http://www.czysteserca.pl/upload/files/56.pdf

 

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

8 sierpnia

Święty Dominik, prezbiter

0808-dominik

Święty Dominik urodził się około 1170 roku w Caleruega w Hiszpanii. Pochodził ze znakomitego rodu kastylijskiego Guzmanów. Jego ojcem był Feliks Guzman, a matką – bł. Joanna z Azy. Miał dwóch braci – bł. Manesa (który wstąpił potem do założonego przez Dominika zakonu) i Antoniego, kapłana diecezjalnego. Gdy Dominik miał 14 lat, rodzice wysłali go do szkoły w Palencji. Następnie studiował w Salamance. W 1196 roku, po ukończeniu studiów teologicznych, przyjął święcenia kapłańskie i wkrótce został mianowany kanonikiem katedry w Osmie. Pięć lat później został wiceprzewodniczącym tej kapituły. Gorliwie pracował tam nad sobą i nad bliźnimi, głosząc im słowo Boże.
Król Kastylii, Alfons IX, wysłał biskupa diecezji, w której pracował Dominik, Dydaka, z poselstwem do Niemiec i Danii. Dydak był przyjacielem Dominika, dlatego też przyszły święty towarzyszył biskupowi w podróży, w czasie której znalazł się w okolicach Szczecina i polskiego Pomorza. Dominik był świadkiem najazdu pogańskich Kumanów z Węgier na Turyngię. Wkrótce po zakończeniu powierzonej im misji udał się do Rzymu, by prosić Innocentego III o zezwolenie na pracę misyjną wśród Kumanów. Papież jednak takiej zgody nie udzielił.
Wracając do Hiszpanii, Dydak i Dominik zetknęli się w południowej Francji z legatami papieskimi, wysłanymi tam do zwalczania powstałej właśnie herezji albigensów i waldensów. Sekta ta pojawiła się ok. 1200 r. w mieście Albi. Jej członkowie zaprzeczali ważnym prawdom wiary, m.in. Trójcy Świętej, Wcieleniu Syna Bożego, odrzucali Mszę świętą, małżeństwo i pozostałe sakramenty. Burzyli kościoły i klasztory, niszczyli obrazy i krzyże.
W porozumieniu z legatami Dominik postanowił oddać się pracy nad nawracaniem odszczepieńców. Do tej akcji postanowił włączyć się bezpośrednio także biskup Dydak. Ponieważ heretycy w swoich wystąpieniach przeciwko Kościołowi atakowali go za majątki i wystawne życie duchownych, biskup i Dominik postanowili prowadzić życie ewangeliczne na wzór Pana Jezusa i Jego uczniów. Chodzili więc od miasta do miasta, od wioski do wioski, by prostować błędną naukę i wyjaśniać autentyczną naukę Pana Jezusa. Innocenty III zatwierdził tę formę pracy apostolskiej. W centrum herezji znajdowało się miasto Prouille, położone pomiędzy Carcassonne a Tuluzą. Tam Dominik założył klasztor żeński, w którym życie zostało oparte na całkowitym ubóstwie.
Pojawiły się pierwsze sukcesy. Niebawem biskup musiał powrócić do swojej diecezji. Natomiast do Dominika dołączyło 11 cystersów, którzy postanowili wieść podobny tryb życia apostolskiego. Z nich właśnie w 1207 r. powstał zalążek nowej rodziny zakonnej. W tym samym jednak roku papież ogłosił przeciwko albigensom i waldensom zbrojną krucjatę na wiadomość, że heretycy ruszyli na kościoły, plebanie i klasztory, paląc je i niszcząc. To skomplikowało pracę apostolską Dominika. Wtedy Dominik zwiększył posty, umartwienia, częściej się modlił. Dotychczasowe doświadczenie wykazało, że okazyjnie werbowani do tej akcji kapłani często nie byli do niej wystarczająco przygotowani. Wielu zniechęcał prymitywny rodzaj życia i połączone z nim niewygody.
Dominik wybrał więc spośród swoich współtowarzyszy najpewniejszych. Na jego ręce złożyli oni śluby zakonne w 1215 r. Tak powstał Zakon Kaznodziejski – dominikanów. Jego głównym celem było głoszenie słowa Bożego i zbawianie dusz. Założyciel wymagał od zakonników ścisłego ubóstwa, panowania nad sobą i daleko idącego posłuszeństwa. Dzięki poparciu biskupa Tuluzy, Fulko, w Tuluzie powstały wkrótce aż dwa klasztory dominikańskie, które miały za cel nawracanie albigensów i waldensów. W tym samym roku odbył się Sobór Laterański IV. Dominik udał się wraz ze swoim biskupem, Fulko, do Rzymu. Innocenty III po wysłuchaniu zdania biskupa Tuluzy ustnie zatwierdził nową rodzinę zakonną.
Zaraz po powrocie z soboru (1216) Dominik zwołał kapitułę generalną, na której przyjęto za podstawę regułę św. Augustyna i konstytucje norbertanów, którzy wytyczyli sobie podobny cel. Wprowadzono do konstytucji jedynie te zmiany, które w zastosowaniu do specyfiki zakonu okazały się konieczne. Kiedy Dominik po odbytej kapitule ponownie udał się do Rzymu, papież Innocenty III już nie żył (+ 1216). Bóg pokrzepił jednak Dominika tajemniczym, proroczym snem: pojawili mu się Apostołowie św. Piotr i św. Paweł, i zachęcili go, by na cały świat wysyłał swoich synów duchowych jako kaznodziejów. Dlatego kiedy tylko powrócił do Tuluzy, rozesłał grupę 17 pierwszych zakonników: do Hiszpanii, Bolonii i do Paryża. W dniu 22 grudnia 1216 r. papież Honoriusz III zatwierdził nowy zakon. Co więcej, wydał polecenie dla biskupów, by udzielili nowej rodzinie zakonnej jak najpełniejszej pomocy.
Dominik założył również zakon żeński, zatwierdzony przez Honoriusza III dwa lata później.

Kapituła generalna w Bolonii w 1220 r. odrzuciła z reguły i z konstytucji to wszystko, co okazało się nieaktualne. W miejsce odrzuconych wstawiono nowe artykuły, wśród których znalazł się między innymi ten, że zakon nie może posiadać na własność stałych dóbr, ale że ma żyć wyłącznie z ofiar. W ten sposób zakon wszedł do rodziny zakonów mendykanckich (żebrzących), jakimi byli w XIII w. franciszkanie, augustianie, karmelici, trynitarze, serwici i minimi.
W 1220 r. kard. Wilhelm ufundował dominikanom w Rzymie klasztor przy bazylice św. Sabiny, który odtąd miał się stać konwentem generalnym zakonu. Niemniej hojnym okazał się sam papież, który ofiarował dominikanom własny pałac. Tutaj właśnie Dominik miał wskrzesić bratanka kardynała Stefana z Fossanuova. Przed śmiercią Dominik przyjął do zakonu i nałożył habit św. Jackowi i bł. Czesławowi, pierwszym polskim dominikanom. Wysłał też swoich synów do Anglii, Niemiec i na Węgry.
Dominik odbywał częste podróże, głosząc Ewangelię i organizując wykłady z teologii. Zakładał nowe klasztory zakonu, który bardzo szybko się rozpowszechnił. W 1220 r. Honoriusz III powołał Dominika na generała zakonu.
Dominik prowadził pracę misyjną na północy Włoch. Wyczerpany pracą w prymitywnych warunkach, wrócił do Bolonii. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Miejcie miłość, strzeżcie pokory i nie odstępujcie od ubóstwa”. Zmarł 6 sierpnia 1221 r. na rękach swych współbraci. W jego pogrzebie wziął udział kardynał Hugolin i wielu dygnitarzy kościelnych. Dominik został pochowany w kościele klasztornym w Bolonii, w drewnianej trumnie, w podziemiu (w krypcie) tuż pod wielkim ołtarzem. Jego kult rozpoczął się zaraz po jego śmierci. Notowano za jego wstawiennictwem otrzymane łaski. Dlatego papież Grzegorz IX nakazał rozpocząć proces kanoniczny. Po jego ukończeniu wyniósł sługę Bożego do chwały świętych w 1234 r.
Dominik odznaczał się wielką prawością obyczajów, niezwykłą żarliwością o sprawy Boże oraz niezachwianą równowagą ducha. Potrafił współczuć. Jego radosne serce i pełna pokoju wewnętrzna postawa uczyniły z niego człowieka niebywale serdecznego. Oszczędny w słowach, rozmawiał z Bogiem na modlitwie albo o Nim z bliźnimi. Żył nader surowo. Bardzo cierpliwie znosił wszelkie przeciwności i upokorzenia.

Imię Dominik pochodzi od łacińskiego dominicus, co znaczy Pański, należący do Boga. Przed św. Dominikiem imię to było znane, ale właśnie Dominik Guzman spopularyzował to imię w całej Europie.
Największą zasługą św. Dominika i pamiątką, jaką po sobie zostawił, jest założony przez niego Zakon Kaznodziejski. Zakon dał Kościołowi wielu świętych. Wśród nich do najjaśniejszych gwiazd należą św. Tomasz z Akwinu (+ 1274), doktor Kościoła, św. Rajmund z Penafort (+ 1275), św. Albert Wielki (+ 1280), doktor Kościoła, św. Wincenty Ferreriusz (+ 1419), św. Antonin z Florencji (+ 1459), papież św. Pius V (+ 1572), św. Ludwik Bertrand (+ 1581), św. Katarzyna ze Sieny (+ 1380), doktor Kościoła i patronka Europy, oraz św. Róża z Limy (+ 1617). Zakon położył wielkie zasługi na polu nauki, wydając uczonych na skalę światową w dziedzinie teologii, biblistyki czy liturgii. Kiedy zostały odkryte nowe lądy, dominikanie byli jednymi z pierwszych, którzy na odkryte tereny wysyłali swoich misjonarzy.

  0808-dominik_6

W ikonografii św. Dominik przedstawiany jest w dominikańskim habicie. Jego atrybutami są: gwiazda sześcioramienna, infuła u stóp, lilia – czasami złota, księga, podwójny krzyż procesyjny, pastorał, pies w czarne i białe łaty trzymający pochodnię w pysku (symbol zakonu: Domini canes – “Pańskie psy”), różaniec.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-08a.php3

Rozpoznał Mesjasza

Leszek Śliwa

Guido di Pietro da Mugello,zwany Fra Angelico, „Ofiarowanie Jezusa w świątyni”, fresk, 1440–1441, Klasztor San Marco, Florencja

Rozpoznał Mesjasza  

 

Jesteśmy w celi numer 10 klasztoru św. Marka we Florencji. Na ścianie widzimy rozświetlone złotym blaskiem malowidło. To dzieło artysty niezwykłego. Nazywał się Guido di Pietro da Mugello, był dominikaninem. Ponieważ mówiono, że maluje pięknie jak aniołowie, przylgnął do niego przydomek „Fra Angelico” – Anielski Brat. Był niezwykle pobożny. Malował wyłącznie obrazy religijne, przy czym nie brał do ręki pędzla, dopóki nie odmówił modlitwy. Już w XV w. nazywano go „il beato” – błogosławiony, ale beatyfikował go dopiero Jan Paweł II, ogłaszając go jednocześnie patronem artystów.

Obraz przedstawia ofiarowanie Jezusa. Każdy syn pierworodny czterdzieści dni po urodzeniu był w świątyni w Jerozolimie ofiarowany Bogu. Rodzice składali go w ręce kapłana, a następnie „wykupywali” za symboliczną opłatą. Taką „opłatą” zwyczajowo była para synogarlic lub gołębi. Dlatego św. Józef, którego widzimy z lewej strony obrazu, niesie koszyczek z ptakami.

Człowiek trzymający Jezusa w objęciach to nie kapłan, tylko pobożny starzec o imieniu Symeon, któremu Duch Święty kiedyś objawił, że nie umrze, dopóki nie zobaczy Mesjasza. Natchniony przez Ducha przyszedł do świątyni. Widzimy chwilę, w której rozpoznał Mesjasza w Chrystusie.

Scena jest kontemplowana przez dwie osoby namalowane na pierwszym planie. Artysta, malujący dla dominikanów, przedstawił dominikańskich świętych. Z lewej klęczy św. Piotr Męczennik z Werony (1205–1252), sławny kaznodzieja i inkwizytor, zamordowany przez jednego z katarów. Z prawej stoi błogosławiona Willana Botti (1332–1361), kobieta, która przyjęła habit Trzeciego Zakonu dominikańskiego. Rozdała swoje dobra ubogimi sama żebrała dla nich na ulicach Florencji.

http://kosciol.wiara.pl/doc/489408.Rozpoznal-Mesjasza

Tajemnica Chrystusa

Leszek Śliwa

Guido di Pietro da Mugello, zwany Fra Angelico, „Wyszydzenie Chrystusa”, fresk, 1440–1441, Klasztor San Marco, Florencja

Tajemnica Chrystusa  

 

Rozebrali Go z szat i narzucili na Niego płaszcz szkarłatny. Uplótłszy wieniec z ciernia, włożyli Mu na głowę, a do prawej ręki dali Mu trzcinę. Potem przyklękali przed Nim i szydzili z Niego, mówiąc: „Witaj, Królu Żydowski!”. Przy tym pluli na Niego, brali trzcinę i bili Go po głowie (Mt 27,28–30).

Ten fresk to chyba najbardziej niezwykłe dzieło Fra Angelico. Wyszydzony Chrystus, w koronie z cierni, z trzcinowym berłem i z przewiązanymi oczami nie wydaje się wcale poniżony. Ma w sobie przecież tyle spokoju i dostojeństwa… W dodatku Fra Angelico namalował Zbawiciela nie w purpurze, a w białej szacie – w takiej, w jakiej się ukazał na górze Tabor w chwili przemienienia. To wcale nie pomyłka artysty, który zawsze dbał o głębię teologicznych znaczeń w swoich dziełach. Przecież Jezus, w chwili gdy żołnierze z niego szydzili, nawet na chwilę nie przestawał być Królem.

Chrystus siedzi na tronie umieszczonym na podwyższeniu, w abstrakcyjnej przestrzeni, a nie na dziedzińcu pretorium Piłata. Zniewagi, które Go spotykają, artysta przedstawił jako same tylko gesty. Widzimy więc plującą głowę bez tułowia, z podniesioną czapką (znak szyderczego ukłonu), a także same dłonie wymierzające ciosy. Dlaczego nie domalował całych postaci? Zapewne chciał pokazać uniwersalność tej sceny. Jezus jest obrażany i znieważany w każdym miejscu i w każdej epoce. To na Boga, który króluje w swoim majestacie, pluje i zamierza się całe zło świata.

U stóp Zbawiciela widzimy Matkę Bożą i św. Dominika. Maryja jest zadumana, Dominik pogrążony w lekturze Pisma Świętego. Nie patrzą na Jezusa. Ich spokój to wskazówka, jaką artysta daje widzom, że zło nie ma mocy i nie może dosięgnąć Boga.

http://kosciol.wiara.pl/doc/489410.Tajemnica-Chrystusa

Cud Św. Dominika

Nazwisko tego hiszpańskiego świętego nie jest szeroko znane; gdyby zaczęto nam opowiadać o „św. Guzmanie”, początkowo nikt z nas nie wiedziałby, o kim mowa. A chodziłoby o św. Dominka, założyciela dominikanów. Cała tradycja Kościoła zgodnym głosem uważa go za „twórcę” różańca.

Przypomnijmy: od czasów Aleksandra IV (1261 r.) potwierdziło ją trzydziestu dziewięciu papieży, a wzmiankę o św. Dominiku jako pierwszym apostole różańca otrzymanego od Najświętszej Maryi Panny znajdujemy w dwustu czternastu wypowiedziach zawartych w papieskich bullach, dekretach i encyklikach. Na przykład Grzegorz XIII pisał: „Różaniec został wprowadzony przez św. Dominika, aby uśmierzyć gniew Boży i wyjednać wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny.”. Zaś Sykstus V nauczał w 1586 r. w encyklice Deum Innefabilis, że „Święty Psałterz lub różaniec, natchniony przez Ducha Świętego, został – jak wiemy – ogłoszony przez św. Dominika”.

Wielki teolog, dominikanin Greginald Garrigou–Lagrange, nauczyciel Jana Pawła II, kiedy ten był studentem w rzymskim Angelicum, mawiał: „Najświętsza Maryja Panna objawiła św. Dominikowi rodzaj modlitwy, do tamtej pory nie znanej, która, jak powiedziała, będzie jedną z najskuteczniejszych broni w walce z przyszłymi błędami i z trudnościami. Pod Jej natchnieniem św. Dominik udał się do zamieszkiwanych przez heretyków wiosek, zgromadził tłum i nauczał go o misteriach zbawienia – wcieleniu, odkupieniu, życiu wiecznym. Zgodnie z tym, o czym go pouczyła Maryja, dokonał on rozróżnienia pomiędzy różnymi rodzajami tajemnic i po krótkiej nauce odmawiał dziesięć Zdrowaś Maryjo. To, czego nie zdołało uczynić słowo kaznodziei, dokonywała w sercach ludzkich słodka modlitwa. Jak obiecała Maryja, okazało się to najbardziej owocną formą przepowiadania”.

Zwróćmy uwagę, że nauczyciel Ojca Świętego uderza w dwie struny różańcowej tradycji. Z jednej strony Dominik miał otrzymać objawienie, w którym Maryja przekazała mu różaniec. Z drugiej, św. Dominik miał stać się narzędziem pierwszego różańcowego cudu. Kiedy zaczynamy pochylać się nad źródłami, szybko okazuje się, że nie możemy traktować tych tematów oddzielnie, bowiem ów cud dokonał się na skutek objawienia różańca. I… posłuszeństwa, jakie Dominik natychmiast okazał Matce Najświętszej.

Czas otworzyć wielką księgę Bożej historii.

Jest rok 1203. Trzydziestotrzyletni Dominik wyrusza na misję ewangelizacyjną do południowej Francji, gdzie szerzy się herezja albigensów.

Herezja jakby współczesna

Kiedy czytamy o tej herezji, mamy wrażenie, że w naszej księdze przewróciliśmy pomyłkowo zbyt wiele kart i czytamy o wydarzeniach nam współczesnych. Ale nie – katarzy, inaczej albigensi, żyli w XII w. Ich herezja była bardzo przewrotna, głosiła bowiem oczyszczenie obyczajów i reformę Kościoła, przyciągając do siebie ludzi gorliwych i bezkompromisowych. Jednak – jak podają stare dokumenty – „wyrywała z ziemi Kościoła zarówno rośliny ziemskie, jak i niebieskie: to, co rzeczywiście wymagało oczyszczenia, i to, co było niezmiennym i boskim skarbcem Kościoła”. Ponadto katarzy byli mistarzami propagandy – czynili z występków kleru publiczne skandale i wykorzystywali je dla własnych celów.

Tak samo postępują dzisiejsi heretyccy reformatorzy Kościoła nagłaśniając w mediach grzechy duchownych.

Pod apelem albingensów o oczyszczenie Kościoła kryła się nauka całkowicie sprzeczna z chrześcijaństwem. Ale za to wychodząca naprzeciw ludzkiemu rozumieniu świata! Heretycy uczyli, że to nie Bóg, ale diabeł stworzył widzialny świat, i stąd tyle na nim cierpienia i grzechu. (Do dziś największym argumentem za nieistnieniem Boga jest właśnie fakt istnienia zła i ludzie chętnie podają ucha naukom, które w prosty sposób umieją rozwiązać ten problem.) Albigensi głosili naukę opartą na wczesnochrześcijańskiej herezji manicheizmu o istnieniu dwóch najwyższych istot: Dobra i Zła; pierwsza rządzi sprawami ducha, a druga – materią. Konsekwentnie negowali wszystko, co jest związane z materią: jedzenie, picie, prokreację, posiadanie dóbr ziemskich. Głosili skrajną ascezę, a nawet zachęcali do ostatecznego aktu porzucenia materii, jakim było dla nich samobójstwo (i pozbawianie życia najbliższych, nawet małych dzieci). Świat, który chcieli stworzyć nosił wszelkie cechy „cywilizacji śmierci”, której dziś tak mocno przeciwstawia się Papież, a która okazuje się niezwykle oporna na wszelkie działania i wszelką argumentację.

Potęga błędnej nauki

Herezja albingensów okazała się trudna do pokonania. Bezskutecznie walczyli z nią wysyłani do południowej Francji cystersi, wyśmiewani za swą otyłość i brak ascezy. Niepowodzeniem skończyła się nawet misja św. Bernarda z Clairvaux. Nawrócenie heretyków okazało się tym trudniejsze, że wyznawany przez nich dualizm stał się niebawem ruchem społecznym i politycznym, wywołując zamieszki i krwawe powstania. Nie pokonała go nawet pierwsza krucjata zwołana przez Kościół katolicki w 1181 r. Próżna okazała się misja papieskich legatów i kaznodziejów z 1206 r. Kiedy wysłannicy papieża spotkali się ze św. Dominikiem, ten wyjaśnił, że heretyków można pokonać tylko jedną bronią: ascezą przewyższającą ich wyrzeczenia. Niebawem okazało się, że on również nie miał racji.

Dominik przez wiele lat działał gorliwie, ale zupełnie bezskutecznie. Na nic zdawały się płomienne kazania, próby indywidualnych rozmów, nieustanne wędrówki po krainie opanowanej przez średniowieczną „cywilizację śmierci”. Święty Dominik zwalczał albigensów jeszcze surowszym trybem życia i pogardą dla ciała: „Jak gdyby klin klinem wbijał, pościł… o chlebie i zimnej wodzie, nocą czuwał.” Heretycy podziwiali Dominika, ale obstawali przy swoim.

Argument maryjny

Było jednak coś, co przykuwało uwagę albingensów, coś, czego nie mogli ani ośmieszyć, ani wykorzystać jako argument przemawiający za ich racjami. Otóż Dominik swoją działalność uzupełniał nieustającą modlitwą do Matki Bożej. Przemierzając szlaki Europy, mocnym głosem śpiewał na cześć Maryi „Ave Maris Stella” („Witaj Gwiado morza”). Modlił się do Matki Miłosierdzia, a centrum swojej kaznodziejskiej działalności do tego stopnia uczynił Jej świętość, że w wielu dokumentach nazywano go „sługą Boga i sługą Najświętszej Maryi Panny”.

Tu znajdujemy klucz do jego późniejszego sukcesu… Na razie jednak trud podejmowany przez Dominika wydawał się bezcelowy. Bezcelowy do tego stopnia, że święty uznał, że nie ma sensu apostołować przykładnym umartwieniem i kazaniami, których nikt nie sucha. Pozostało jedno: zwrócić się całym sobą ku formie apostolatu, której nie można było kwestionować. Oddać się modlitwie do Najświętszej Maryi Panny. Tak uczynił. I wówczas niebo wreszcie odpowiedziało.

Legenda, a może fakt

Św. Ludwik de Montfort wielokrotnie opowiadał o tym cudzie. Niech nie zraża nas język legendy, jakim się posługuje w swym wykładzie; nie wiemy, ile opisanych przez niego nadzwyczajnych zjawisk miało charakter historyczny, a ile jedynie dydaktyczny. Autor Traktatu pisze:

Św. Dominik, widząc że ciężar grzechów uniemożliwia albigensom nawrócenie, odszedł w lasy w pobliżu Tuluzy, gdzie modlił się bez przerwy przez trzy dni i noce… Wówczas ukazała mu się Najświętsza Maryja Panna w towarzystwie trzech aniołów i powiedziała: «Drogi Dominiku, czy wiesz, jakiej broni chce użyć Błogosławiona Trójca, aby zmienić ten świat?… Chcę, abyś wiedział, że w tego rodzaju walce taranem pozostaje zawsze Psałterz anielski, który jest kamieniem węgielnym Nowego Testamentu. Jeśli więc chcesz zdobyć te zatwardziałe dusze i pozyskać je dla Boga, głoś mój Psałterz».

Św. Dominik powstał pocieszony i płonąc gorliwością nawrócenia ludzi z tej okolicy ruszył prosto do katedry.”

Teraz następuje szereg cudownych zjawisk, którym możemy, ale nie musimy dać wiary.

„Natychmiast niewidzialni aniołowie uderzyli w dzwony, aby zgromadzić ludzi na kazanie św. Dominika.

Na samym początku kazania rozpętała się przerażająca burza, ziemia się zatrzęsła, słońce utraciło blask, a grzmoty i błyskawice były tak wielkie, że wszystkich ogarnął lęk. Jeszcze większa trwoga ich ogarnęła, kiedy spojrzeli na obraz Najświętszej Maryi Panny umieszczony na naczelnym miejscu i zobaczyli, że Maryja trzykrotnie unosi ku niebu dłonie, by przyzywać Bożą pomstę, jeśli się nie nawrócą, aby naprawić swoje życie i szukać opieki u Świętej Bożej Rodzicielki.

Bóg chciał przez te nadprzyrodzone zjawiska rozpowszechnić nowe nabożeństwo świętego różańca i uczynić je szeroko znanym.

W końcu, w odpowiedzi na modlitwy św. Dominika burza ucichła, a on zaczął nauczać.”

Wracamy do historycznego wątku. Św. Ludwik kończy swoją opowieść słowami: „Tak gorąco i przekonująco wyjaśniał znaczenie i wartość świętego różańca, że niemal wszyscy mieszkańcy Tuluzy przyjęli go i odrzucili fałszywe wierzenia. W krótkim czasie dało się zauważyć w mieście wiele zmian na lepsze. Ludzie zaczęli wieść chrześcijańskie życie i porzucili swoje poprzednie złe obyczaje”.

Wiemy, że odtąd św. Dominik poświęcał swoje kazania wyjaśnianiu poszczególnych prawd wiary (ujętych w formę tajemnic różańcowych) i tłumaczył słuchaczom, jak się modlić (odmawiać różańcowe modlitwy). W krótkim czasie miał nawrócić całą południową Francję, odstępcy mieli powrócić z radością na łono Kościoła, i po albingensach nie zostało śladu. Mówi się, że przez św. Dominika sama Matka Boża Różańcowa zgasiła ogień herezji deszczem łaski i przyprowadziła swój lud z powrotem w jasne słońce Bożego stworzenia, aby sławił Życie, aby wychwalał Istnienie, i aby błogosławił swego Stwórcę.

Metoda prosta i skuteczna

Jeżeli dziwi kogoś cudowna skuteczność maryjnej katechezy głoszonej przez św. Dominika, niechaj przypomni sobie, co stało się w 10 grudnia 1836 r. w paryskim kościele Matki Bożej Zwycięskiej. Świątynia ta od kilkunastu lat świeciła pustkami, na msze i nabożeństwa odprawiane przez gorliwego proboszcza przychodziło zaledwie parę starych kobiet. Kiedy ks. o. Karol Desgennettes w otrzymanym z nieba objawieniu usłyszał, że ma poświęcić parafię Niepokalanemu Sercu Maryi, ogłosił podczas niedzielnej liturgii, że wieczorem odprawi nieszpory maryjne, po których poda szczegóły działalności Bractwa Matki Bożej. Wówczas na wieczorne spotkanie świątynia wypełniła się po brzegi! Był to początek rozkwitu kościoła Notre Dame de Victoires, który kilka lat potem gościł już pielgrzymów z niemal całego świata.

Tak i św. Dominik odwołał się do tego, co w ludziach najgłębiej ukryte i co Bogu najmilsze: do macierzyńskiej obecności Maryi. I do różańca – narzędzia wybranego przez niebo, by ocalić świat.

Może i my powinniśmy za jego pomocą przeciwstawić się współczesnej „cywilizacji śmierci”?

http://www.sekretariatfatimski.pl/rozaniec/257-cud-sw-dominika

Pomarańcze i płacz Dominika

Marcin Jakimowicz

To tu na posadzce leżał nocami św.Dominik i płakał: Boże, co stanie się z grzesznikami? Tu oblókł w habit św. Jacka. Rzymska bazylika św. Sabiny kryje niejedną tajemnicę.

  Józef Wolny /Foto Gość Św. Dominik

Nad Rzymem rozpętała się burza. Przyszła nieoczekiwanie. Wieczne Miasto stało się wietrznym miastem. Tonące w zieleni wzgórze Awentynu w ciągu chwili zostało zalane strumieniami deszczu. W kompletnie pustej bazylice św. Sabiny brat Jan szepcze modlitwy przed wystawionym Najświętszym Sakramentem.

Przejmującą ciszę kościoła zakłóca dolatujący z zewnątrz warkot skuterów. Włosi mkną na vespach i paggio, i przeklinają pod nosem deszcz. Tu na posadzce leżał nocami św. Dominik. Wedle tradycji, rozwścieczony diabeł miał cisnąć w niego czarną bryłą bazaltu. Chybił. Głaz roztrzaskał tablicę, na której leżał święty. Czarny kamień można do dziś oglądać przy wejściu do świątyni. Dominik przez cały dzień chodził po mieście i rozmawiał z ludźmi. Ale gdy zapadł zmrok, bracia widzieli, jak zamykał się w kościele, kładł krzyżem na posadzce i płakał: „Boże, co stanie się z grzesznikami?”. Dominikanie zrodzili się właśnie z tego krzyku.

Tomaszu, nie jedz tyle spaghetti!
Spacerujemy po krużgankach, po których krążył sam św. Dominik. Mieszkał tu prawdopodobnie przez 2 lata. Przez 3 lata pracował tu św. Tomasz z Akwinu. W zatopionym w zieleni klasztorze pisał rozdział o Eucharystii. Czy można się dziwić, że właśnie tu znajduje się dom generalny dominikanów? Bazylika stoi na miejscu domu Sabiny, rzymskiej patrycjuszki, która oddała za Jezusa życie. W 1219 r. świątynię przekazano Dominikowi i jego nowo powstałemu zakonowi.

Wchodzimy do zacisznego ogrodu. – Jesteśmy niemal w centrum Rzymu, a tu jest jak na wsi. Inna Roma! – uśmiecha się brat Jan Zając. Mieszka w tym klasztorze ponad 30 lat. Z błyskiem w oku opowiada o św. Dominiku. Pokazuje jego celę. Ubogi pokoik zamieniono na piękną kaplicę. Zakonnicy zatrudnili samego Berniniego. „Przybyszu bądź uważny, w tym miejscu świeci mężowie Dominik i Franciszek odbywali nocne czuwania” – czytam.

Patrzę na obraz w centrum celi i momentalnie przypomina mi się opowieść o. Joachima Badeniego. – Trzymamy się pewników: płaszcza Matki Bożej – opowiadał mi dominikanin – arystokrata. – My, dominikanie, mamy opowieść, że ktoś poszedł do nieba i nie znalazł tam ani jednego dominikanina. Okazało się, że wszyscy schowani są pod płaszczem Matki Bożej, nawet bardzo gruby św. Tomasz, do którego Matka Boża powiedziała: Tomaszu, mówiłam ci, nie jedz tyle spaghetti. Trzymać się płaszcza Matki to najpewniejsza droga do nieba.

Pomarańczowa historia
Za oknem plus 16 stopni Celsjusza. Włosi kulą się opatuleni puchowymi kurtkami, ale dla nas – przybyszów z północy – to niemal upał. Brat Jan pokazuje drzewko pomarańczowe. Posadził je sam Dominik. Takie drzewa nie były znane w średniowiecznym Rzymie. W środkowej Italii nikt ich nie sadził. Dominik przywiózł roślinę z Hiszpanii. Zasadził ją w klasztornym ogrodzie. Po latach wokół klasztoru wyrósł prawdziwy pomarańczowy gaj.

Do dziś jest ulubionym miejscem spotkań rzymian. Widać stąd, jak na dłoni, centrum miasta. Nad rdzawymi, skąpanymi w słońcu dachami góruje kopuła Bazyliki św. Piotra. – Drzewo zasadzone przez Dominika zaowocowało. Święta Katarzyna ze Sieny zrywała z niego pomarańcze, robiła z nich dżem i wysyłała go do papieży w czasie niewoli awiniońskiej.

Chciała ich w ten sposób zachęcić do powrotu do Rzymu – uśmiecha się brat Jan. Do serca przez żołądek. W 700. rocznicę jej śmierci zaniesiono Janowi Pawłowi II pomarańczę zerwaną z tego drzewa. To drzewko zaszczepione z oryginalnej rośliny Dominika. To nie oliwka, która żyje 2 tys. lat. Drzewko pomarańczowe wytrzymuje jakieś 50, 60 lat…

Wchodzimy do kaplicy, w której modlił się papież Pius V, dominikanin. „Z bazyliki Piotrowej uczynię stajnię dla moich koni!” – odgrażał się sułtan Selim II. Nie żartował. Sto lat wcześniej jego armia zdobyła Konstantynopol, serce wschodniego chrześcijaństwa. Teraz spoglądała łapczywie na Zachód. Sztandar Proroka łopotał już na Bałkanach, na Węgrzech, zagroził Wiedniowi. Pius V wezwał chrześcijan do wyciągnięcia tajnej broni: Różańca. Rozpoczął się szturm do nieba.

Ludzie w całej Europie modlili się, przesuwając w dłoniach paciorki. Sam papież przez długie godziny nie wstawał z kolan. Przez rozpalone słońcem uliczki Rzymu sunęły barwne procesje Bractw Różańcowych. Rankiem 7 października 1571 roku flota chrześcijan starła się z turecką armadą w pobliżu miasta Lepanto i zwyciężyła. Nie zdziwiło to papieża. W czasie krwawego starcia miał mistyczne widzenie. Wiedział, komu zawdzięcza zwycięstwo.

Do dziś modlący się w kaplicy dominikanie spoglądają na obraz przedstawiający wizję Piusa V, pierwszego „białego papieża”. Zostając następcą św. Piotra, nie zmienił zakonnego habitu. Kolejni papieże zachowali biały kolor szat. Co roku odwiedzali bazylikę św. Sabiny. Stąd rusza procesja rozpoczynająca każdego roku Wielki Post. To tradycja sięgająca VII wieku.

Anioł wpuszcza Dominika
Wycieczka młodzieży z Mediolanu gromadzi się pod potężnymi, misternie rzeźbionymi drzwiami. Studenci patrzą na najstarszy na świecie wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa (z 422 roku). Drzwi są niezwykle mocne. – Drewno cedrowe, z którego je wykonano, jest twarde jak metal. Nieźle się napociliśmy, by przybić tu szklaną osłonę – opowiada brat Jan. – Do klasztoru wchodzono innymi drzwiami. Zamykano je na klucz koło 20.00. Jeśli jakiś zakonnik spóźnił się, musiał nocować pod drzewkiem.

Pewnego dnia do klasztoru wracał Dominik. Spóźnił się. Trwała już cisza nocna. Drzwi były zamknięte na cztery spusty. Tradycja podaje, że zjawił się wówczas anioł, który otworzył spóźnialskiemu bramę. Dziś do naszej bazyliki przychodzą studenci liturgiki, by uczyć się, jak wyglądały starożytne chrześcijańskie świątynie. Przychodzi tu też sporo rzymian. Lubią tu brać śluby. Sam przygotowałem z 5 tys. takich nabożeństw – uśmiecha się dominikanin.

Na północ!
– Awentyn jest niezwykle ważny dla nas, Polaków. To stąd ruszały misje ewangelizacyjne Wojciecha, Brunona i Jacka – opowiada ks. Arkadiusz Nocoń. Pracuje w Watykanie ponad 20 lat. To on walczył jak lew, by na bazylice zawisła tablica (również w języku polskim) wskazująca, że właśnie w tym kościele przyjął dominikański habit Jacek, wielki apostoł Północy. O świętym z Kamienia Śląskiego może opowiadać godzinami. Jacek świetnie się zapowiadał. Pochodził ze znakomitej rodziny. Nic dziwnego, że wysłano go na zagraniczne studia. Wylądował w Rzymie. Przechodząc przez jeden z gwarnych, kolorowych placów, ujrzał wielki tłum. Gapie cisnęli się i… rozdziawiali usta ze zdumienia. Na placu stał szczupły mnich. Pod nim na bruku leżał martwy człowiek. Mnich – jak donoszą stare kroniki – „wyciągnął ręce w górę i swoją modlitwą wyrwał brata ze śmierci”. Człowiek podniósł się i otworzył oczy. Tłum zamarł.

Taką scenę ujrzał Jacek
Odrowąż. Miał 37 lat. Wydarzenie było dla jego wiary trzęsieniem ziemi. Zmieniło go całkowicie. Mnichem, którego spotkał, był Dominik. Połączyło ich ogromne pragnienie zaniesienia Ewangelii na krańce świata. – Kiedyś traktowałem tę opowieść jako pobożną legendę – opowiada ks. Nocoń – ale znalazłem w kronikach dokładny opis cudu. Związana jest z nim ciekawa historia. Papież prosił Dominika, by zjednoczył w jednym klasztorze mniszki, które modliły się rozproszone po całym Rzymie. Dominik zaprosił je do kościoła św. Sabiny na Środę Popielcową. A jednak, jak podają kroniki, musiano z ważnych przyczyn przesunąć to spotkanie na pierwszą niedzielę Wielkiego Postu. Dlaczego? Bo wydarzył się cud wskrzeszenia, o którym opowiadał cały Rzym.

Prałaci szczerzą zęby jak koty morskie
Gdy wuj Jacka Iwo Odrowąż prosił Dominika: Przyślij mi dominikanów, ten zapytał: A kogo mam posłać? Wówczas podszedł do niego Jacek. – Poślij mnie – odparował. W bazylice św. Sabiny oblókł się w biały habit. – Był pierwszym kanonizowanym uczniem Dominika. Więcej – pierwszym świętym „z legalnymi papierami” – opowiada ks. Nocoń. – Dotąd kanonizacje odbywały się poprzez papieski dokument czy aklamację. W 1588 roku ruszyły prace Kongregacji Rytów. Pierwszym procesem kanonizacyjnym wedle nowych norm był właśnie proces Odrowąża. Komisja spotkała się na ponad 40 sesjach, zbadała kilkadziesiąt cudów. Gdy ruszyły przygotowania do kanonizacji, Polacy się przestraszyli. Do Watykanu przybył wysłannik króla, wojewoda Miński.

W starych kronikach zachował się zabawny opis jego wjazdu do Wiecznego Miasta. Jechał na rosłym rumaku otoczony pełnym przepychu orszakiem. Na powitanie ruszyli watykańscy prałaci. Jechali na swym małych mulikach. Widząc ich uśmiechnięte twarze, dumny wojewoda zapisał: „Witają nas, zęby szczerząc jako te koty morskie”. – Nie mamy pieniędzy, zróbmy tę kanonizację po cichu, bez rozgłosu – przekonywał Klemensa VIII wojewoda. Papież się zdenerwował. Był wcześniej przedstawicielem Watykanu w Krakowie i widział kult, jakim mieszkańcy grodu Kraka otaczali grób Jacka. Powiedział: – Nie ma mowy! Cicha kanonizacja tak wielkiego świętego? To nie do pomyślenia.

Na uroczystości kanonizacyjne Jacka w 1594 roku przybył tak ogromy tłum, że ludzie wypełniali teren od Bazyliki św. Piotra aż po Zamek Anioła. Jestem już długo w Rzymie, ale takie tłumy na kanonizacji widziałem tylko dwukrotnie: w czasie wyniesienia na ołtarze Ojca Pio i Escrivy de Balaguera – opowiada ks. Nocoń. Rozmawiamy w kaplicy św. Jacka. W ogromnej bazylice zaledwie kilka osób. Bo w prastarym kościele św. Sabiny znajdziesz to, czego próżno szukałbyś w zapełnionej tysiącami pstrykającymi fotki turystów Bazylice św. Piotra. Ciszę, spokój. Oddech. A może usłyszysz nawet płacz samego Dominika?

http://kosciol.wiara.pl/doc/490887.Pomarancze-i-placz-Dominika/3

Pomoc dla niewiast

 

“Dominik święty jest patronem niewiast niepłodnych, brzemiennych i rodzących. W tym ostatnim razie, aby Pan Bóg dał szczęśliwe rozwiązanie, używa się “Paska miary obrazu Suryańskiego” i nim się przepasuje niewiasta rodząca przy poleceniu jej św. Dominikowi” – czytamy w wydanej w 1877 r. “Róży Duchownej czyli zbiorze nabożeństwa ku czci Boga, Najświętszej Maryi Panny i świętych Pańskich dla wygody wiernych a mianowicie w Arcybractwie Różańca Świętego zostających”.

 
Klasztor oo. Dominikanów w Soriano (Włochy),br.,p.Fot. arch. klasztoru oo. Dominikanów w Soriano

 

    Stary modlitewnik podaje również, że pasek “powinien być długi łokci dwa i pół ćwierci, z białej wstążki zrobiony, na którym po łacinie: O spem miram, albo po polsku: Wielką nadzieję, należy napisać, do poświęcenia dać w kościele Dominikańskim i podług potrzeby używać”.

Historia niezwykłego sakramentalium jakim jest pasek związana jest z cudownym obrazem św. Dominika z klasztoru oo. Dominikanów w kalabryjskim Soriano (Włochy) (historię tego obrazu opisujemy na str 4). Samo Soriano jest również bardzo niezwykłym miejscem, wybranym według zakonnej legendy przez samego św. Dominika.

Święty Dominik objawił się bowiem pewnej nocy 1510 r. dominikaninowi o. Vincenzo z klasztoru w Catanzaro. Nakazał mu iść do Soriano i założyć tam nowy klasztor. Dominikanin myślał, że doświadczył halucynacji i nie posłuchał nakazu. Wówczas święty ukazał mu się po raz drugi. Tym razem o. Vincenzo przestał mieć wątpliwości i przygotował się do wyjazdu. W chwili, gdy miał wyruszać przestraszył się jednak trudów jakie mogą go czekać w drodze, zawrócił i cisnął w kąt swój bagaż. W nocy św. Dominik pojawił się po raz trzeci. Tym razem miał “zmąconą i groźną” twarz – stanowczo zażądał od brata wypełnienia nakazu w duchu posłuszeństwa. Cóż było robić o. Vincenzo wyruszył w drogę.

 

Klasztor ss. Dominikanek “Na Gródku” w Krakowie

Fot. Adam Wojnar

 

    Kiedy dotarł do miasteczka trafił na spory lokalnych władz dotyczące fundacji zakonu. Mieszkańcy zastanawiali się kogo ściągnąć w to miejsce – franciszkanów czy dominikanów. Przybycie o. Vincenzo rozstrzygnęło spór. Podczas budowy klasztoru wydarzyło się wiele cudownych interwencji. Początkowo klasztor miał bowiem stanąć w innym niż obecnie miejscu, jednak dwukrotnie duży krzyż jaki stawiano na placu budowy po nocy znajdowano obok kaplicy NMP. W nocy widziano też wielkie głazy toczące się na miejsce budowy, a robotnicy zatrudnienie przy wznoszeniu murów po przyjściu rano do pracy często zastawali je wyższymi niż zostawili je poprzedniego dnia. Ludzie widzieli również w nocy postać brata pracującego na budowie. W 1530 r. w nowo wybudowanym klasztorze mieszkało trzech ojców, jeden brat-konwers i jeden tercjarz.

Dziś dominikanie nadal mieszkają w Soriano, chociaż części klasztoru, zburzonego na skutek potężnego trzęsienia ziemi, jakie wydarzyło się tu w 1783 r. nadal nie odbudowano.

Kult obrazu i związane z tym sakramentalia – pasek a ostatnio także medalik – rozpowszechniane są dziś głównie w Polsce – w krakowskim klasztorze ss. Dominikanek “Na Gródku”. Tu również znajduje się kopia cudownego obrazu z Soriano, przywieziona w to miejsce w 1641 r. Sam krakowski klasztor pw. Matki Bożej Śnieżnej został ufundowany w XVII w., w wykupionym przez kasztelanową Annę Lubomirską obronnym zameczku zbudowanym przez króla Władysława Łokietka na ruinach dworu krakowskiego buntownika – wójta Alberta.

hb

Pasek, tak jak różaniec, szkaplerz, Cudowny Medalik i inne medaliki, błogosławieństwa, egzorcyzmy czy uczynienie znaku krzyża należą do tzw. sakramentaliów.

Sakramentalia nie są same w sobie źródłem łaski. Źródłem łaski jest sam Bóg, a sakramentalia są jedynie swego rodzaju nośnikiem łaski, błogosławieństwem i znakiem mającym przypominać nam o więzi łączącej nas z Bogiem, jego Świętymi i całym Kościołem. Upragnionej łaski nie wyjednamy samym noszeniem paska czy medalika ale gorąca modlitwą osobistą i wstawienniczą, wiarą oraz pogłębianiem więzi z Bogiem.

Wg Katechizmu Kościoła katolickiego, sakramentalia to święte znaki ustanowione przez Kościół, które “mają na celu przygotowanie ludzi do przyjęcia owocu sakramentów oraz uświęcanie różnych okoliczności życia” (KKK 1677).

 

http://www.cudaboze.pl/2005/rozdzial.php?numer=11&rozdzial=1

Litania do św. Dominika

Kyrie, elejson. Chryste, elejson.
Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata Boże,
Duchu Święty Boże,
Święta Trójco jedyny Boże,
Święta Maryjo – módl się za nami,
Królowo Różańca Świętego,
Święty Patriarcho Dominiku,
Imieniem Pańskim uprzywilejowany,
Przez Matkę Bożą synem nazwany,
Światło Kościoła Bożego,
Oświecenie świata całego,
Pochodnio wiary gorejąca,
Gwiazdo od wieków jaśniejąca,
Heroldzie Słowa Bożego,
Różo cierpliwości,
Zbawienia ludzkiego pragnący,
Męczeństwa pożądający,
Mężu ewangeliczny,
Przykładzie głębokiej pokory,
Miłośniku posłuszeństwa,
Naśladowco Chrystusowego ubóstwa,
Filarze zakonności,
W cnoty wszelkie bogaty,
Żarliwy kaznodziejo,
Zwiastunie świętej Ewangelii,
Chorób ciała i duszy lekarzu doskonały,
Opiekunie ubogich i strapionych,
Niezmordowany chwalco Maryi,
Krzewicielu Różańca Świętego,
Z niewinności życia Aniele,
Zakonów trzech mądry założycielu,
W nawracaniu dusz gorliwy apostole,
W głoszeniu nauki Jezusowej wierny ewangelisto,
W umartwieniu ciała przedziwny męczenniku,
Wielością cnót chwalebny wyznawco,
Światłem nauki prawdziwy doktorze,
Czystością duszy i ciała niewinny dziewico,
Zasługami potężny przed Bogiem nasz ojcze,
Nauczycielu i wodzu,
Abyśmy wiernie Ciebie naśladowali,
Abyśmy zbawieniu ludzkiemu służyli,
Abyśmy cnotami przed światem jaśnieli,
Abyśmy Kościołowi świętemu użyteczni byli,
Abyśmy w niewinności żyli,
Abyśmy za Twoją przyczyną od wszelkich błędów i nieprawości wolni byli,
Abyśmy od nagłej i niespodziewanej śmierci byli zachowani,
Abyśmy łaski ostatecznej dostąpili,
Abyśmy w godzinie śmierci do chwały wiekuistej przyjęci zostali,
 
  Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – przepuść nam, Panie!
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – wysłuchaj nas, Panie!
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – zmiłuj się nad nami!
Módl się za nami święty Ojcze Dominiku,
Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

Módlmy się: Boże, niech święty patriarcha Dominik, gorliwy kaznodzieja Twojej Prawdy wspiera Twój Kościół swoimi zasługami i nauką i niech zawsze przyczynia się za nami. Przez Chrystusa Pana naszego.

Amen.

 

O autorze: Judyta