„Gazeta Wyborcza”. Życie w strachu

Niniejszy tekst stanowi próbę (siłą rzeczy, bardzo ogólną i skrótową) spojrzenia na wizję polityczną i kulturową propagowaną w GW. Koncentruję się na pierwszych latach jej istnienia, gdyż jest to okres najważniejszy – wtedy wizja owa przyjmowała kształt ostateczny i miała największą możliwość oddziaływania na setki tysięcy czytelników.

 

Od razu należy zauważyć, że najczęściej używanym instrumentem oddziaływania na czytelników stosowanym przez redakcję GW był strach i konsekwentne budowanie nastroju zagrożenia. Niekiedy można odnieść wrażenie, że gazetę redagują obsesjonaci maniakalnie przerażeni rzeczywistością zaistniałą po roku 1989. Zresztą sam redaktor naczelny GW pisał o sobie w roku 1992: Należę do tych, którzy od dwóch lat żyją z obsesją zagrożeń specyficznym syndromem posttotalitarnym. Na ten syndrom składają się: populizm, ksenofobia, spiskowa wizja świata, pokusa religijnego fundamentalizmu i autorytarna tęsknota za władzą silnej ręki (GW, 3 II 1992).

 

Strach przed „polskim nacjonalizmem”

Już w październiku 1989 roku A. Michnik przestrzegał, że w Polsce idea demokratyczna zderzać się będzie teraz z tęsknotą za autokracją; idea europejska z nacjonalistycznym zaściankiem, społeczeństwo otwarte ze społeczeństwem zamkniętym (GW, 7-9 X 1990). By przeczucie redaktora stało się udowodnioną tezą, używano „­argumentu z uczonego”, czyli powoływano się na opinie naukowców regularnie publikujących na łamach GW (długo związanych ze środowiskiem dawnych rewizjonistów nazywających się od lat 70. lewicą laicką).

 

Na przykład w roku 1990 prof. Jerzy Jedlicki odwoływał się do pojęcia dwóch Polsk: Jak w roku 1918, tak i teraz – po latach uśpienia – dwie Polski budzą się razem do nowego życia. Polska otwartych umysłów i serc, boleśnie doświadczona, lecz wierząca we własne siły i gotowa odpowiedzieć na wyzwania nadchodzącego czasu. I Polska zagrzęzła w historycznych kompleksach i uprzedzeniach, podejrzliwa, a zarazem naiwna, zgnębiona powikłaniami historii i gotowa złożyć odpowiedzialność za swój los w ręce swojego wybrańca (GW, 19 XI 1990). Ta figura dwóch Polsk będzie analogicznie stosowana wobec polskiego Kościoła (teoria dwóch Kościołów).

 

Z kolei publikujący również w roku 1990 na łamach GW Leszek Kołakowski podkreślał niepewność epoki demokratycznej, a jednym ze źródeł sił antydemokratycznych był dlań wzrastający na całym świecie złośliwy nacjonalizm.

 

Jerzy Sosnowski – na początku lat 90. regularnie goszczący na łamach GW – pisał w sierpniu 1991 roku o Polactwie jako o rodzimej odmianie nacjonalizmu, którego fala objęła obecnie całą Europę. Dalej publicysta GW wyjaśniał, posługując się charakterystycznym dla tego dziennika słownictwem z pogranicza politologii i psychiatrii, że nasz znerwicowany patriotyzm z jednej strony wierzy w znaczenie więzów krwi, a z drugiej z upodobaniem podkreśla swój katolicki charakter (…) nasz sfrustrowany patriotyzm nie znosi zatem sporów i dyskusji. Siłą rzeczy nie lubi także intelektualistów, tych nosicieli wątpliwości. Chętnie składa się ku ideałowi władzy charyzmatycznej, mechanizmom demokracji przypatrując się co najmniej podejrzliwie.1

 

Zauważmy, że nacjonalizm jest tutaj rozpatrywany jako „pakiet łączony” z katolicyzmem, ciągotami ku dyktaturze i antyintelektualnymi fobiami i ma ogólnoeuropejską „siłę rażenia”. Generalnie ignorowano fakt, że polski nacjonalizm (rozumiany tutaj nie jako epitet, ale jako opis kierunku politycznego stawiającego naród w centrum swoich rozważań) po roku 1939 spotkał się z okrutnymi represjami ze strony dwóch totalitaryzmów: hitlerowskiego i komunistycznego (Stronnictwo Narodowe po roku 1945 nie miało szansy nawet na tak krótką legalną działalność jak PSL Mikołajczyka). Obraz przekazywany na łamach GW był zgoła odmienny. Bazował na tezie wypowiedzianej przez jej redaktora na początku 1990 roku, że konający totalitaryzm pozostawia w spadku agresywny nacjonalizm i plemienną nienawiść.2

 

Do tego dochodziła teoria „zamrażarki”, a więc przekonanie publicystów GW, że ponad 40 lat komunistycznej dyktatury (tępiącej przecież działaczy narodowo-demokratycznych!) tylko zamroziło demony polskiego nacjonalizmu, które po roku 1989 zostały na nowo uwolnione.3 Bo przecież – jak wyjaśniał pod koniec 1990 roku Jerzy Jedlicki – społeczeństwa postkomunistyczne dławią się zakamuflowaną w nich agresją, a w Europie Wschodniej odruch [antysemicki i nacjonalistyczny – G.K.] może być latami utajony, a przynajmniej wstydliwy i publicznie nie manifestowany; wystarczy jednak, aby walka polityczna nałożyła się na stan społecznej frustracji, a zaczyna się natychmiast podejrzliwe tropienie Żydów, bez względu na to czy są, czy ich nie ma. Jest to zastępcze wyładowanie zgeneralizowanej nieufności do nieczystego świata polityki.4

 

Strach przed integryzmem

Obok „nacjonalizmu”, powodu do poważnych obaw (by nie powiedzieć – używając słów A. Michnika – obsesji) GW dostarczał zespół zagadnień związanych z katolicyzmem, Kościołem i relacjami Kościół – państwo czy Kościół – społeczeństwo. Narrację odnośnie tych kwestii budowano w oparciu o dwa podstawowe założenia: konstatację zaistnienia w Polsce po roku 1989 zimnej wojny religijnej oraz wyraźnie dostrzegany podział polskiego Kościoła na „integrystyczny” i „otwarty”. Z tych dwóch podstawowych założeń wyprowadzano następne wnioski: o zagrożeniu „państwem wyznaniowym”, sprzymierzonym z „teologią endecką”, a tym samym wrogim również demokracji.5

 

Jak stwierdzał w roku 1992 Adam Michnik w rozmowie z generałem Jaruzelskim, w Kościele polskim po roku 1989 nastąpił proces od Soboru [Watykańskiego II] do Syllabusa6. Oto pojawiło się całkiem realne zagrożenie integrystyczne, ścierające się ze stanowiskiem akcentującym autonomię sfery stosunków politycznych.7 W roku 1991 Michnik pisał: Kościół posoborowy, Kościół Jana XXIII, Kościół aggiornamento i dialogu – ten Kościół jest naturalnym sojusznikiem i gwarantem idei społeczeństwa otwartego, państwa pluralistycznego i tolerancyjnego. Wszelako częściej obecny jest wśród nas duch Kościoła wyklinającego nowoczesność i ekumenię, Kościoła inkwizytorskiego monologu, bardziej niż pasterskiego dialogu, Kościoła, który odmiennych w wierze raczej zepchnie w płomień stosu niż weźmie w ramiona krzyża.8

 

Integryzm mógł się czaić wszędzie, bowiem wedle definicji tego pojęcia zaproponowanej przez Michnika integryzm to próba organizowania w pluralistycznym państwie zamkniętego świata chrześcijańskiego. W czym widzę tę tendencję? W Polsce powstaje związek dziennikarzy katolickich, za chwilę będą taksówkarze katoliccy i piekarze katoliccy9. Można przy tej okazji zapytać: a co z liberalną zasadą nieskrępowanego zrzeszania się obywateli?

 

Należy zresztą zauważyć, że integryzm w rozumieniu GW niewiele miał wspólnego z kwestiami teologicznymi (czy też liturgicznymi), ale rozumiano go w ścisłym związku z wielkim strachem GW, czyli widmem odradzającego się nacjonalizmu. Adam Michnik w roku 1992 uważnie przyglądał się Kościołowi w Polsce i dostrzegł po jednej stronie progresizm, po drugiej stronie zagrożenie, które bym nazwał „teologią endecką”10. Podobnie jak w przypadku polskiego nacjonalizmu, również w odniesieniu do polskiego katolicyzmu miał zastosowanie „efekt zamrażarki”: Czy nie jest tak, że po komunizmie Kościół wraca do języka lat 30.? Coraz częściej słyszę o idei katolickiego państwa narodu polskiego, która ma wiadomą konotację. Coraz częściej odnajduję w wystąpieniach niektórych biskupów, w ich homiliach a także w niektórych deklaracjach samego episkopatu, język krucjaty, ducha integryzmu (indagowany w tej sprawie Leszek Kołakowski odpowiedział: Tak, podzielam te obserwacje).11

 

W podobny sposób wypowiadał się inny autorytet przytaczany przez GW – Czesław Miłosz. Noblistę niepokoiło w roku 1991 preferowanie przez polski Kościół religijności horyzontalnej (a więc melanżu katolicyzmu z nacjonalizmem), nawiązującej do tradycji religijności sarmackiej, jak i tej sprzed pół wieku, kraju lat międzywojennych. Jak pisał autor Rodzinnej Europy: Z chwilą, kiedy znikło państwo ateistyczne i konieczność oporu przeciwko niemu dawny układ przemówił ze zdumiewającą siłą jakby społeczeństwa ludzkie były poddane zasadzie homeostatu: katolickie środowisko intelektualne zostało uznane przez katolicki ogół za „Żydów i masonów”.12

 

Autor Doliny Issy brał również aktywny udział w pierwszej wielkiej kampanii GW przeciw zagrożeniu integrystycznemu, jakim miał być atak na decyzję rządu Tadeusza Mazowieckiego (tak, tak!) z roku 1990 o powrocie katechezy do szkół. Jak bowiem pisał P. Pacewicz: W trudnej sytuacji postawił swych zwolenników premier Mazowiecki. Decyzja o wprowadzeniu religii do szkół została bowiem podjęta w sposób odpowiadający stereotypowi „Magdalenki”, który tak ożywia masową wyobraźnię.13

 

Komentując w roku 1991 powrót nauki religii do szkół, Czesław Miłosz pisał w GW, iż dokonał się [on] nagle i nie był poprzedzony debatą, tak, że robił wrażenie lękliwej zależności sfer rządowych od hierarchii kościelnej. Ponadto zaś – jak pisał autor Doliny Issywszelka oficjalność i wszelki przymus szkodzą religijnej wierze i należy ich, jeżeli można, unikać.14

 

Rozliczne strachy i obawy publicystów GW wzbudziła tocząca się na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku dyskusja o obecności w polskim prawodawstwie zapisu ­domagającego się respektowania wartości chrześcijańskich. Redaktor GW wyznawał w roku 1993 biskupowi Tadeuszowi Pieronkowi: Tak naprawdę zacząłem się obawiać podczas dyskusji o konstytucji. W języku manichejskim mówiono: tu dobro, a tu zło, i nic pośrodku. Potem propozycja wyznaniowego tekstu preambuły. Ale gdy stanęła sprawa wpisania chrześcijańskich wartości do ustawy o środkach masowego przekazu, nie miałem już żadnych wątpliwości. (…) Skoro jest taka ustawa, to musi być powołana instytucja orzekająca, co jest zgodne z wartościami chrześcijańskimi, a co nie. A powołanie takiej instytucji oznacza wprowadzenie bocznymi drzwiami cenzury.15

 

Straszenie cenzurą było częstym narzędziem propagandowego ataku na łamach GW przeciw zapisowi o respektowaniu wartości chrześcijańskich w ustawie o mediach. Zestawiano ten zapis z konstytucją państwa totalitarnego, dekretującą przewodnią rolę PZPR, a domaganie się przez polskich biskupów takiego zapisu porównywano z fatwą Chomeiniego na Szatańskie wersety oraz ich autora.16 Słowem, przez ten zapis polski ustawodawca nawiązywał do tradycji religijnej nietolerancji i przemocy, z której Europa wyzwoliła się stosunkowo niedawno.17

 

Kłopotliwy Jan Paweł II

W roku 1997 Adam Michnik przyznawał się czytelnikom GW do swojej bezradności. Przez długie lata myślałem, że Jan Paweł II jest twórcą naszej polskiej syntezy: Polski wiernej z Polską niepokorną; Polski, w której nie ma zwycięzców i nie ma zwyciężonych; Polski wspólnej ojczyzny wszystkich obywateli Rzeczypospolitej. Dziś staję bezradny wobec bilansu swojej wiary, miłości i nadziei. Nie wiem. Naprawdę nie wiem.18

 

A wszystko zaczęło się w roku 1991, gdy papież przyjechał do Polski z czwartą pielgrzymką (zarazem pierwszą do Polski niepodległej). A oczekiwania GW – formułowane piórem Jana Turnaua – były tak wielkie: Chcielibyśmy, by czwarta polska katecheza papieska była lekcją wielorakiego ekumenizmu.19

 

Tymczasem Jan Paweł II nie posłuchał GW (co gorsza, istnieje realna możliwość, że jej w ogóle nie czytał!) i oparł swoje nauczanie w roku 1991 na Dekalogu, co z kolei doprowadziło publicystę GW do wniosku, że papież prezentuje zupełnie mylną tezę, iż toczące się u nas konflikty rozgrywają się przede wszystkim na płaszczyźnie moralnej.20

 

Pielgrzymka papieska z roku 1991 dowodziła istnienia w myśli Jana Pawła II – jak pisał wówczas S. Mazurek – niebezpiecznej mieszaniny trzech elementów: „antyokcydentalizmu”, „rewolucjonizmu” i „mesjanizmu”21. Szczególny niepokój wśród publicystów GW wzbudziły papieskie słowa o konieczności związku między demokracją a prawdą, między demokracją a wartościami. Jeszcze w roku 1997 Artur Domosławski dostrzegał w nich zachętę dla najbardziej skrajnych pomysłów urządzania państwa na modłę wyznaniową.22 Z kolei Adam Michnik, odnosząc się w roku 1992 do tychże papieskich słów, pisał: Przekształcenie polityki w obraz walki prawdy z nieprawdą grozi inwazją różnych fundamentalizmów i destrukcją ładu demokratycznego.23

 

Generalnie, program (odnowy moralnej w oparciu o Dekalog) zakreślony przed Polską przez papieża w roku 1991 oddalał perspektywę integracji Polski z Europą Zachodnią. Gorzej nawet – stanowił zagrożenie dla samej Europy. Jak bowiem wyjaśniał Dawid Warszawski, komentując słowa papieskie z 1991 roku: Europa chrześcijańska, Polska chrześcijańska, tak jak je definiuje papież, możliwe są jedynie na gruzach Europy i Polski demokratycznej. (…) To nie naród polski, lecz Kościół katolicki zdaje się marnować na naszych oczach historyczną szansę, szansę obecności w demokracji jako autorytet, doradca i ­pocieszyciel.24

 

Jeszcze poważniejsze zagrożenia tkwiące w nauczaniu papieża-Polaka dostrzegł w roku 1991 S. Mazurek, dla którego Jan Paweł II to nieledwie totalitarysta i sekciarz. Jak stwierdzał bowiem na łamach GW, w antytotalitarnym i głęboko etycznym nauczaniu Jana Pawła II doszukać się można idei występujących w XX-wiecznych ideologiach totalitarnych oraz herezjach i doktrynach pretotalitarnych, znanych z historii średniowiecznej i nowożytnej Europy, np. u XVI-wiecznych anabaptystów czy w Kole Towiańskiego.25

 

By zdeprecjonować słowa papieża sięgnięto również do „argumentu z frekwencji” (ulubionego przez komunistyczną propagandę w odniesieniu do wcześniejszych papieskich pielgrzymek – por. słynne kadrowanie obrazu w TVP podczas pierwszej pielgrzymki). Jak pisał Dawid Warszawski: Wielosettysięczne tłumy, choć przepojone entuzjazmem, mniej były liczne niż przed czterema czy ośmioma laty i wyraźnie różniły się od reszty zwykłych obywateli, którzy szli na zakupy, gdy obok oczekiwano godzinami na przejazd papamobile. Cytowany publicysta GW dochodził następnie do wniosku, że kraj, z którego Jan Paweł II chciał uczynić bazę dla wielkiej reewangelizacji Europy (…) po prostu nie był zbytnio zainteresowany propozycją. Po dziesięcioleciach strawionych na uporczywej i często beznadziejnej walce ze wszystkim, co nas otacza, ludzie pragną, by wreszcie było normalnie. A papież chciał, by było anielsko.26

 

W ten sposób dochodzimy do kolejnego wątku w antypapieskiej propagandzie rozwiniętej w GW po czwartej pielgrzymce, tj. do konstatacji, że papież już nie rozumie Polaków albo – jak pisał D. Warszawski – Polska wymykała mu się z rąk27. Czy na pewno do nas mówił? Do nas, jakimi jesteśmy dzisiaj? Czy znalazł klucz do naszych problemów? – pytał czytelników Jerzy Wertenstein-Żuławski. I zaraz odpowiadał: Nawet papież przyjechał i nie pochylił się nad polską biedą, rozczarowaniem, rozpaczą. Nakrzyczał, a ludzie zgnębieni boją się krzyku i zamykają się w sobie. Przedstawił Kościół groźny: Kościół miecza, grzechu i piekła, a nie miłości, miłosierdzia i zrozumienia. Boję się skutków tego zawodu, rozminięcia się z oczekiwaniami.28

 

Strach przed nienarodzonymi

Była jeszcze jedna, poważna wada nauczania papieskiego – w roku 1991 Jan Paweł II rozniecił na nowo smutny i bolesny konflikt wokół aborcji.29 Kwestia prawnych gwarancji dla życia człowieka stanowiła kolejne zagadnienie budzące zaniepokojenie GW niemal od pierwszych dni jej istnienia. Jeszcze w maju 1989 roku Kazimierz Dziewanowski pisząc w GW o zgłoszonym w sejmie PRL (jeszcze przed 4 VI 89) projekcie posłów PZKS domagających się zniesienia ustawy z roku 1956 o zabijaniu dzieci poczętych „na życzenie”, stwierdzał: Twórcy projektu ustawy [antyaborcyjnej – G.K.] mają w tak trudnej kwestii moralnej jeden tylko, dobrze znany z dziejów PRL pomysł: oddać sprawę w ręce prokuratorów i milicjantów. Zamykać do więzień. Kogo? Kogo popadnie, ale zwłaszcza kobiety. Wedle tego samego autora, autorzy projektów antyaborcyjnego ustawodawstwa to zwolennicy policyjno-prokuratorskiej moralności, a ich sukces przyniesie apokaliptyczne skutki: przypadku uchwalenia ustawy [antyaborcyjnej] trzeba się będzie liczyć z koniecznością zamykania w więzieniach kilkuset tysięcy kobiet rocznie.30 Traktują oni kobietę jako inkubator biologiczny, obarczając jej otoczenie obowiązkiem dozoru.31

 

Był to stały argument GW w jej kampaniach proaborcyjnych – wzbudzanie strachu, że ustawodawstwo chroniące życie oznacza opresję kobiet. Drugi argument to przekonanie, że prawna ochrona życia stanowi temat trudny i delikatny. Po pierwsze więc, negowano fakt, że człowiek istnieje przed narodzeniem. W roku 1991 P. Pacewicz stwierdzał, że przerywanie ciąży jest szczególnym rodzajem pozbawienia życia. Na tyle szczególnym, że nie nazwałbym go „odebraniem życia drugiemu człowiekowi”, bo to określenie za wiele przesądza.32 Krok dalej poszedł rok później Andrzej Łodyński, pisząc na łamach GW, że nauka ­koryguje do pewnego­ stopnia naiwno-romantyczny obraz naszej egzystencji jako czegoś bezwzględnie koniecznego. Używany tak często termin „poczęcie” nie należy do słownika medycyny, lecz raczej teologii, i zakłada u swych podstaw akt wiary.33 Także w roku 1992 przytoczono w GW opinię Marka Edelmana: Ja nie wiem czy cztero-, sześciotygodniowy płód, kilka milionów nie zróżnicowanych komórek, jest człowiekiem.34

 

Charakterystyczne było również przedstawianie aberracyjnych poglądów jako normy do naśladowania. Wyraźnie widać to w publikowanych na łamach GW wynikach ankiet dokonywanych wśród kobiet. W jednej z nich, przygotowanej w roku 1990 staraniem Anny Bikont, respondentki odpowiadają: Jeszcze nigdy nie usuwałam. Jak wyjdę za mąż, pewnie nieraz będę musiała. Albo: Tu kobiety często sobie robią zabiegi. To jest normalne i ludzkie. Jesteśmy wiary katolickiej, ale przecież tyle dzieci to poroniony pomysł.35 A najlepiej, gdy respondentka, przedstawiona jako kobieta w szczególnie trudnej sytuacji życiowej, doświadcza bezduszności ludzi Kościoła. W roku 1992 GW przytoczyła wypowiedź anonimowej kobiety, która dokonała aborcji w roku 1975: Byłam u kresu psychicznej wytrzymałości. Lekarze okazali się wspaniali, nie zapłaciłam ani złotówki [za aborcję – G.K.]. Poszłam do spowiedzi w kościele w Gdeszynie, był dzień odpustu. Jakież było moje zdziwienie, gdy ksiądz nie dał mi rozgrzeszenia. (…) Kazał mi pojechać do lubelskiej kurii i wpłacić na Kościół taką samą kwotę, jaką zapłaciłam za zabieg. Rozgrzeszenie miałam dostać dopiero wtedy, gdy przyjdę do niego z pokwitowaniem wpłaty.36

 

Działania obrońców życia przedstawiano natomiast na łamach GW jako właśnie coś aberracyjnego, niebezpiecznego, kojarzącego się z agresją i nietolerancją. Tak na przykład oceniono pokazy głośnego filmu Niemy krzyk ukazującego, czym naprawdę jest tzw. zabieg przerwania ciąży. Jak bowiem orzekła Maria Braun-Gałkowska, kierownik katedry Psychologii Wychowawczej na KUL (niechybnie więc członkini tak lubianego przez GW „Kościoła ewangelicznego miłosierdzia”), film przedstawiający przebieg przerwania ciąży wywołuje wzrost agresji skierowanej także przeciw dziecku, ponieważ uczucia mają tendencję do uogólniania się. (…) W sytuacjach trudnych samo odstręczanie od przerywania ciąży okazuje się niewystarczające, jeżeli człowiek nie był przygotowany do dojrzałego podejmowania rodzicielstwa. (…) Wprowadzanie do dydaktyki materiałów nie liczących się z wiekiem i wrażliwością odbiorców może więc przynieść poważne szkody.37

 

Za, a nawet przeciw, czyli demokracja = relatywizm

Jakiej Polski pragniemy? Opartej na chrześcijańskich wartościach i demokratycznej, pluralistycznej i europejskiej? Czy też zaściankowej i wiecznie prowincjonalnej, ciasnej i kultywującej własne kompleksy – pytał w listopadzie 1989 roku A. Michnik.38 Ale jak pogodzić postulat Polski opar­tej na chrześcijańskich wartościach z jednoczesnym oprotestowywaniem ich obecności w ustawodawstwie Polski niepodległej? Tutaj redaktorzy i publicyści GW stosowali metodę dialektyczną, którą można opisać, odwołując się do znanej formuły klasyka polskiej myśli politycznej: za, a nawet przeciw.

Leszek Kołakowski mówił w roku 1992 w GW, że Kościół, z którym czuje się zaprzyjaźniony, to taki, który nie usiłuje się na siłę progresizować, strzeże swej tradycji, którego ludzie, świeccy i kapłani, promieniują wiarą39. W roku 1991 Teresa Bogucka nawoływała, by Polska postkomunistyczna była dla Kościoła przede wszystkim terenem misyjnym40. Ale… promieniowanie wiary i misja miały się odbywać nie poprzez katechezę w szkole, nie poprzez respektowanie wartości chrześcijańskich w mediach, nie poprzez działanie na rzecz powstrzymania (lub ograniczenia) zabijania niewinnych, nienarodzonych.

 

W podobny sposób pojmował Polskę opartą na wartościach chrześcijańskich Adam Michnik. Był „za” – czyli uważał, że polskiej demokracji zagraża nie tylko katolicki integryzm, ale również bezreligijny nihilizm. Był „za” – czyli obawiał się świata, w którym rządzić będzie moralność bez ograniczeń i kultura bez sacrum. Będzie to bowiem świat bez moralności i bez kultury. Był „za” – czyli uważał, że redukcja wspólnoty do norm prawnych prowadzi do nihilizmu i samozatrucia społeczeństwa otwartego41. Ale też był „przeciw” – czyli konstatował, iż każda próba instytucjonalizacji norm katolickich w system rygorów prawnych regulujących obyczajność „wspólnego domu” godzi w zasady społeczeństwa otwartego: jest politycznym fundamentalizmem i prowadzi do dyktatury. Był „przeciw” – czyli uważał, że demokracja nie realizuje żadnych innych wartości, poza tymi, które gwarantuje przez sam fakt swego istnienia. To „przeciw” oznaczało odrzucenie diagnozy Jana Pawła II o konieczności oparcia demokracji na wartościach, bowiem – jak pisał Michnik – system demokratyczny jest z natury swojej instytucjonalizacją relatywizmu i niepewności, jest sztuką współżycia wedle pewnych reguł tego, co różnorodne i konfliktowe: ludzi, narodów, wyznań.42

 

Tę wizję demokracji miały wspierać kolejne kampanie „na rzecz tolerancji”, już bowiem na początku 1990 roku w GW konstatowano z niepokojem, iż w polskim społeczeństwie istnieją przestrzenie nietolerancji i mogą się one groźnie rozrastać. Należało zatem ruszyć do bezwzględnej kampanii na rzecz „tolerancji”.43 Na początek poszli chorzy na AIDS, potem zaś pornografia oraz rozmaite wynaturzenia seksualne. W przypadku tych ostatnich obowiązywała taktyka „porozmawiajmy”. A to o onanizmie, a to o pornografii z gwiazdą i producentką filmów porno.44 Zresztą pornografia, podobnie jak aborcja, była trudną i skomplikowaną sprawą i – jak wyjaśniał „Jonasz” (J. Turnau) – może „porno” jest nie tyle sprawą etyczną, ile estetyczną. Może droga wieść powinna raczej przez ośmieszanie takich paskudztw niż przez piętnowanie ich i próby penalizacji?45

 

Inspiratorem i wzorcem dla GW w walce o reformę obyczajów w Polsce był Tadeusz Boy-Żeleński. To on – jak pisał w 1991 roku S. Bratkowski – uczył walki z bezsensowną pruderią i stawiania pytań uchodzących za „niewygodne”46. Także A. Michnik, chociaż stwierdzał bezsilność głoszonego przez Boya światopoglądu racjonalistyczno-oświeceniowego w spotkaniu z faszyzmem i komunizmem, zauważał, iż podejmując polemikę z zakłamaniem i nietolerancją, Boy odgrywał oczyszczającą rolę w polskim życiu umysłowym.47

 

Ku modernizacji bez nowoczesności

Na koniec parę słów o paradoksie wizji politycznej GW, która tak bardzo afirmując kategorię modernizacji, sama w kilku istotnych kwestiach zajmowała wobec postulatu nowoczesności stanowisko niezwykle sceptyczne. Publicyści gazety na początku lat 90. zarzucali ugrupowaniom prawicy, że chcą dla Polski jakiejś specjalnej drogi, nie chcą naśladować sprawdzonych, europejskich wzorców. Tymczasem taką niechęć odnajdziemy również w tym samym czasie w GW. Ot, choćby sceptycyzm wobec oparcia życia politycznego w Polsce po roku 1989 na systemie wielopartyjnym.

Optowano raczej za koncepcją stworzenia monopartii. Jak pisał w sierpniu 1989 roku P. Pacewicz: Ludzie, którzy mają temperament polityczny, powinni z błogosławieństwem „Solidarności” i pod jej sztandarem przystąpić do budowy partii politycznej48. Liczba pojedyncza nie jest tutaj użyta przypadkiem. Z kolei A. Michnik uważał, że budowa ładu ­demokratycznego wymaga uformowania się komitetów obywatelskich w ruch obywatelski „Solidarności” pod politycznym patronatem Lecha Wałęsy, uważanego wówczas przez redaktora GW za przywódcę narodowego.49

 

Jeszcze inny wariant budowania w Polsce demokracji z pominięciem tradycyjnego systemu partyjnego zaprezentował Dawid Warszawski w roku 1992 (a więc w czasie, gdy pracował już sejm pierwszej kadencji, wyłoniony w całkowicie wolnych wyborach), który domagał się utworzenia w Polsce czegoś, co można by nazwać sejmem lobbystów: Dla Polski dużo korzystniejsza byłaby sytuacja, w której w sejmie zasiadaliby reprezentanci kilkunastu grup interesu, bez żenady negocjujący na zasadzie do ut des kompromisowy program większości, niż obecny stan rzeczy, w którym w »drapieżnej walce o władzę« uczestniczy 29 jedynych przedstawicieli „nadrzędnych interesów społeczeństwa i państwa”.50

 

Dla GW zagrożeniem dla nowoczesnej gospodarki nie był tzw. kapitalizm polityczny. Wręcz odwrotnie. Zanim GW boleśnie dotknie niejasny styk biznesu i polityki w formie afery Rywina (którą to aferę GW, po niejakim wahaniu, zezwoli ujawnić opinii publicznej), można było przeczytać na jej łamach, że szukanie afer gospodarczych w Polsce to diagnoza najprostsza, opisująca świat za pomocą jednej formuły51. Przy tej okazji budowano sylogizm znany nam już z walki GW z dekomunizacją i lustracją: tropienie afer to myślowy prymitywizm, żerowanie i wzbudzanie agresji (frustracji), tym samym więc stwarzanie dogodnego klimatu dla nietolerancji, antysemityzmu, braku zaufania do demokracji, a w konsekwencji – dla dyktatury. Jak bowiem wyjaśniał w marcu 1992 roku M. Mokotowski, wywołana ciężką sytuacją wielu kręgów społecznych i nieprzystosowaniem do uczestnictwa w społeczeństwie konkurencyjnym frustracja przeradza się w agresję. Agresja ta w warunkach wiary w aferalno-spiskowy obraz kraju, łatwo może zostać skonkretyzowana i ukierunkowana. Może przybrać charakter ksenofobiczny, gdzie wyobrażeniem wszelkiego zła będzie zarówno abstrakcyjny Żyd – wieczny wróg (…), tradycyjny Niemiec (…), jak i cała współczesna cywilizacja euroamerykańska.52

 

W roku 1993 Ernest Skalski pouczał: Warto też pamiętać, że prawie wszystkie dyktatorskie i skorumpowane reżimy dochodziły do władzy pod hasłami walki z korupcją i aferami53. A sytuacja jest naprawdę poważna, bowiem – jak ostrzegał rok wcześniej M. Mokotowski – społeczeństwo polskie, mimo że w czasach komunizmu mitologizowało demokrację, nie jest do jej realiów przesadnie przywiązane.54 Mimo to jednak, na początku XXI wieku GW zdecydowała się rozpętać jedną z większych „aferomanii” (wykorzystując zresztą mało tolerancyjną metodę inwigilacji w postaci nagrywania rozmówcy). A przecież w roku 1993 wspomniany już redaktor Skalski przestrzegał, iż jeszcze większe oszustwo to podtrzymywanie iluzji, że nastąpi zdecydowana poprawa, gdy ukróci się afery i odbierze, co trzeba, aferzystom, gdy uszczelni się granice i system podatkowy.55

 

Brak już miejsca na skrótowe choćby omówienie kolejnego antymodernizacyjnego aspektu wizji GW, czyli niechęci do budowania przejrzystych struktur państwa (wzorem innych państw europejskich, np. RFN) za pomocą ustaw dekomunizacyjnych i lustracyjnych. Jak wiadomo, walka GW z polityką nienawiści to temat-rzeka. Na koniec jednak zacytujmy słowa prawdziwego specjalisty „w temacie”. W roku 1995 redaktor GW Lesław Maleszka podzielał obawy, że wiele wystąpień polityków prawicowych podminowuje autorytet prawa i kruszy instytucje demokratycznego państwa. Apele o rozliczenie PRL, z iście inkwizytorską pasją wzywające do dekomunizacji, lustracji, delegalizacji SdRP, zrealizować by można jedynie w warunkach stanu wyjątkowego i zawieszenia swobód obywatelskich.56 Ten wiedział o czym pisze. I czego się bać…

 

Grzegorz Kucharczyk

 

Tekst ukazał się w nr 9. magazynu „Polonia Christiana” w 2009 roku, pod tytułem „Dwadzieścia lat życia w strachu”.

http://www.kucharczyk.pch24.pl/gazeta-wyborcza–zycie-w-strachu,22804,b.html

O autorze: circ

Iza Rostworowska