Podróż

straż granicznaBył to grudzień 85 roku. Wracałam do Polski pociągiem z Gare du Nord w Paryżu.  Niestety bilety kupowałam w Awinionie. Nierozgarnięta kasjerka wpisała do prawidłowego biletu, numer pociągu jadącego zupełnie inną trasą, między innymi przez Belgię. Nie  miałam belgijskiej wizy, więc nie mogło mi to przyjść do głowy.  Aby rozwiać przypuszczenia, że nie dogadałam się z kasjerką z mojej winy dodam, że bilet kupowała koleżanka mieszkająca we Francji od wielu lat, a  odprowadzał mnie jej mąż, rodowity Francuz i osobiście sprawdził numer pociągu.  Bilet bez oporu przyjął również konduktor.

Obudzono mnie w nocy. Zażenowany konduktor powiedział, że muszę wysiąść bo tego żąda belgijska straż graniczna, a poza tym jadę złym pociągiem.

Wyjrzałam przez okno. Zobaczyłam zaśnieżony peron w szczerym polu. Zapewne wysiadłabym pokornie narażając się na potworne kłopoty, gdyby nie fakt, że wiozłam ogromną torbę książek, które otrzymałam dla rodaków w kraju. Nie byłam w stanie poruszać się z tą torbą ( ważyła 60 kilo) i musiałabym ją porzucić.

Belgijscy celnicy byli mali i szczupli. Oświadczyłam stanowczo, że nie wysiądę i będą musieli mnie wynieść. Uprzedziłam, że będę się zapierać i nie pójdzie im to łatwo. Przyjrzeli mi się z przerażeniem i wyszli na korytarz. Po naradzie zapytali czy byłabym skłonna wykupić na miejscu wizę belgijską. Przeliczyliśmy razem resztki franków w mojej portmonetce na franki belgijskie i wyszło, że wystarczy. Pociąg zatrzymano na przeszło pół godziny, przyjechał zaspany urzędnik merostwa i wystawił mi wizę belgijską. Sprawa niewłaściwego pociągu została zlekceważona.

Następna awantura odbyła się na granicy zachodnich Niemiec. Zarówno konduktor jak i strażnicy tłumaczyli mi ,że jest tak jakbym miała bilet do Zakopanego, a jechała do Gdańska. Upierałam się, że mogą swoich racji dochodzić w dyrekcji francuskich kolei, bo to wina kasjerki a nie moja. Poddali się.

Na granicy NRD nie było już żartów. Darła się na mnie gestapówka z psem w towarzystwie kilku panów z bronią., a ja się darłam na nich. Argumentowałam, że przeszłam już z powodzeniem dwie granice, a nawet dostałam belgijską wizę, co znaczy, że ich zachodni koledzy uznali moje racje. W powodzi tych wrzasków nikt nie spojrzał na ogromną kraciastą siatę ( we Francji były takie same jak na ruskich bazarach) , w której doskonale widać było książki. Młodzi tego nie wiedzą, ale najmniejszą sankcją po ich wykryciu byłoby zatrzymanie tych książek, a mogło być o wiele gorzej.

Wreszcie ku memu zdziwieniu enerdowscy gestapowcy odstąpili i sobie poszli. Zapomnieli o kontroli przedziału. Zwykle na granicy NRD wysadzano wszystkich pasażerów i przetrzepywano ich bagaże. Odkręcano nawet lampy i siedzenia.

Zachwycony staruszek, który szmuglował do Polski elektronikę ( po stanie wojennym było embargo na handel elektroniką z Polską ) powiedział, że za okupacji niemieckiej  też się tak robiło. Odwracało uwagę awanturą i przemycało rąbankę.

W Kunowicach polski konduktor zażądał ode mnie wykupienia właściwego biletu, bo jechałam również w Polsce niewłaściwą trasą. Odmówiłam.

 „ Poradziłam sobie z Belgami i Niemcami. Myśli pan, ze z panem sobie nie poradzę?’-   zapytałam. „ Nie myślę”-  odparł i poszedł.

 I tak dojechałam na Centralny w Warszawie skąd torbę pełną książek  z trudem dotaszczyliśmy z mężem do domu.

Książki zostały rozdane polskim czytelnikom. Czy było warto? Nie jestem pewna. Dziś nie wiozłabym z takim poświęceniem akurat tych książek. Ale wtedy inaczej ocenialiśmy Paryską Kulturę, Wolną Europę i polską opozycję kontraktową.

Moje przesłanie – nigdy się nie poddawać.

O autorze: izabela brodacka falzmann