Białoruś i Ochotnica

Przed samą Wigilią ubiegłego roku pewna znana mi publicystka umieściła w katolickim piśmie tekst, w którym cytując Wańkowicza dowodziła, że istotą prawdziwego polskiego domu było i powinno być trzymanie przed progiem wszystkich nisko urodzonych – handlarzy, Żydów , chłopów.

Ależ sobie wybrała termin-  Wigilia to przecież dzień w którym zawsze,  nie tylko na Kresach,  stawiało się talerz dla spóźnionego wędrowca i nikt go nie pytał skąd przychodzi, jaki ma herb i ile ma wsi. Zalała mnie krew.

Napisałam, że rodowody sprawdzam tylko psom i koniom dlatego jej rodowodu nie sprawdzę, a Wańkowicz bredzi. Nie pierwszy to pupil komunistycznego systemu, który grał na dwa fronty epatując swoimi rzekomymi arystokratycznymi obyczajami. Drugi taki to Starowieyski, który opisywał jak jemu, piętnastolatkowi lokaje ( w liczbie mnogiej) usługiwali przy toalecie. Chyba pomyliło mu się z LeRoi Soleil.

Jeszcze bardziej naraziła mi się Cywińska „Bożą podszewką” , w której ziemianki kresowe przedstawione zostały jak (znane jej chyba bliżej) markietanki sowieckich oddziałów, kotłujące się w sianie z kim popadnie. Cywińskiej sprawdziłam podawany przez nią rodowód i gdyby była psem mogłabym się nawet nabrać i ją kupić.  Jednak demaskuje ją całkowita nieznajomość obyczajów warstwy do której pretenduje. Nie tak były wychowywane , prowadziły się i zachowywały ziemiańskie córki.

Kiedy przeszła mi złość zrozumiałam chyba o co chodziło warszawskiej publicystce, która niedawno odkryła w sobie arystokratkę. O powojenne rozluźnienie tradycyjnych reguł dzięki czemu w salonach warszawskich znaleźli się agenci i wrogowie. Ale i tak się z nią nie zgadzam.

Pamiętam dobrze moje ciotki. Osoby po pensjach, po studiach  władające wieloma  językami. Jednocześnie skromne, życzliwe dla ludzi, traktujące uprzejmie wszystkich bez wyjątku.

Podobnie zachowywała się moja matka. To ona  zawsze twierdziła, że istnieje tylko jedna zasada dobrego tonu– nie robić nikomu przykrości.

Przeżyłam z moimi rodzicami sporo lat. Nie pamiętam ani jednej rozmowy, w której mówiłoby się o kimś za jego plecami. Nie pamiętam żeby kogokolwiek źle oceniano. Nigdy nie słyszałam podniesionego głosu, nigdy nie było żadnej kłótni. Gdy jeden jedyny raz zniecierpliwiona naszymi wybrykami  mama powiedziała: „psia kość” – dla nas z siostrą był to koniec świata.

Niestety nie wdałam się w swoją rodzinę pod żadnym względem. Niektóre sprawy przez miłość własną przemilczę, ale język popsuły mi wyścigi. Tam konie i ludzie najłatwiej rozumieją pewne proste, znane wszystkim,  uniwersalne słowa, wyrażające wszelkie emocje.

Jedyne co mi zostało z kresowych tradycji to odruchowa życzliwość w stosunku  do ludzi.

Gdybym miała określić jak rozpoznaję ludzi z mojego kresowego środowiska powiedziałabym, że posiadają dwie podstawowe cechy- godność osobistą i życzliwość w stosunku do innych. Takich ludzi spotyka się  niestety coraz mniej.

Obie te cechy odnalazłam  w Ochotnicy i na Białorusi. Dlatego w obu tych miejscach czuję się jak u siebie w domu.

To nie jest żadne odkrycie, wielokrotnie czytałam rozprawy przypisujące góralom niezwykłe pochodzenie w oparciu o ich wielką godność, poczucie własnej wartości i specyficzną wręcz arystokratyczną uprzejmość. W skromnej górskiej bacówce góral zachowuje się jak szlachcic na zagrodzie. Jednocześnie jest zawsze bardzo uprzejmy dla gości, wcale nie- jak twierdzą złośliwi-  dla zysku.

W Ochotnicy do dziś dnia można zostać zaproszonym przez zupełnie nieznanych ludzi na obiad, albo na nocleg i każdy uprzejmie odpowie ci na zadane pytanie. . Przykro mi to mówić, ale Warszawiaków rozpoznaję się w górach po nieżyczliwości.

Dwa lata temu wracałam z córką z wycieczki na Lubań doliną Kudowego. Naprzeciwko szli jacyś ludzie. Biła od nich fala wyjątkowej  niechęci, jak jakieś odpychające pole siłowe z powieści SF.

 „ To na pewno Warszawiacy” – powiedział córka i się nie pomyliła. Zobaczyłyśmy potem  rejestrację samochodu do którego wsiedli.

Długo zastanawiałam się czym różni się poczucie własnej wartości i godność góralska od poczucia wartości mojej zarozumiałej znajomej. Sprawa jest prosta- jest to poczucie wartości całkowicie uwewnętrznione, niezależne od „ stwarzającego spojrzenia drugiego” (Sartre.) Inaczej mówiąc człowiek znający  swoją wartość nie musi jej nikomu udowadniać traktując go z wyższością. Nie czuje się lepiej gdy ktoś inny czuje się gorzej. Nie potrzebuje nikim pogardzać i nikogo trzymać przed drzwiami domu.

Nasi gospodarze z Ochotnicy ukończyli tylko cztery klasy przedwojennej wiejskiej szkoły i przeżyli biedę. Nie ma jednak sytuacji w której nie potrafiliby się znaleźć. Jak już pisałam- często zastanawiam się jak zachowałaby się nasza gospodyni w danej sytuacji.  Jest dla mnie wzorem.

Podobną bezinteresowną życzliwość odnalazłam  na Białorusi. Ludzie udzielali nam rad, wskazywali drogę, częstowali , zapraszali do chat. Jednocześnie byli pełni godności. Nikt nam się nie przyglądał, nikt nie oglądał samochodów, choć jeździliśmy polnymi drogami i po leśnych osadach. Nikt nie wyciągał ręki po pieniądze- wręcz przeciwnie, to oni troszczyli się czy czegoś nie potrzebujemy. Nie wstydzą się swego ubioru, nie pozują  na kogoś kim nie są..

Jak potrafili zachować takie obyczaje, taką bezpośredniość i naturalność po latach bezgranicznej nędzy, pracując w kołchozach?  Jest to dla mnie tajemnicą.

Zbyt krótki był nasz pobyt i zbyt zdawkowe rozmowy, żebym mogła zbadać dwie podstawowe sprawy- ich stosunek do ziemi i do kościoła.

W Polsce to przecież warstwa chłopska przeniosła wszystkie najważniejsze tradycyjne wartości przez ciężkie lata sowieckiego totalitaryzmu. To chłopi nie pozwolili odebrać sobie ziemi i nie odwrócili się od kościoła. A ten kto przenosi wartości jest dla mnie arystokracją. Prawdziwą,  nie tytularną.

 Dlatego przede wszystkim na wieś skierowane jest korumpujące i demoralizujące „ bombardowanie miłością” ze strony światowego lewactwa. To wieś usiłuje się wyrwać z korzeniami, odebrać tej warstwie tradycyjną miłość do ziemi, ogłuszyć popkulturą, zalać tandetą. Kiedyś z rolnika na siłę robiono budowniczego Nowej Huty , albo obojętnego na sprawy ludzi i zwierząt  pracownika PGR. Teraz usiłuje się go kupić dotacjami, rentami strukturalnymi. Odebrać mu ziemię i zamienić- jak nas miastowych-  w niewolnika.

 

O autorze: izabela brodacka falzmann