Dlaczego jestem złym chrześcijaninem

DSCF0335

Byłam u znajomych. Właśnie wrócił do domu ich najstarszy syn. Jakiś czerwony na twarzy i spuchnięty. Po długich naleganiach dowiedziałam się od niego, że kolejny raz został ciężko pobity w szkole przez kolegę. Nie mogłam tego pojąć. Chłopak był wysportowany i wyrośnięty. Okazało się, że rodzice zabronili mu się bronić. Kazali nadstawiać drugi policzek. Rozumieli tę zasadę dosłownie.

Wpadłam w szał. Pomimo protestów rodziców powiedziałam co o tym myślę. Że nie sprzeciwiając się złu daje na nie przyzwolenie. Że opryszek przez niego kiedyś kogoś zabije. Że Pan Jezus wypędził przekupniów ze świątyni, więc zdarzało mu się zdenerwować.

I że chłopak  ma huknąć opryszka w łeb, tak żeby ten nie mógł wstać, a potem może go podnieść i  po chrześcijańsku mu przebaczyć.

Chłopak zastosował się podobno do mojej instrukcji i w szkole zapanował spokój.

 

Z tymi samymi znajomymi byłam na feriach. Organizowało je „ Przymierze rodzin”. Atmosfera była bardzo uduchowiona. W zasadzie mi to odpowiadało. Słabym punktem były wieczorne wspólne modlitwy. Najmłodsze dziecko zasypiało mi na rękach, ale nie wypadało usiąść. Natomiast w grupie było kilka dziewczynek, które prześcigały się w intencjach modlitewnych, trzymając wszystkich na nogach.

„ Dziękujemy Ci Panie Boże za dobry obiad” – obwieszcza taka mała obłudnica.

„ Lepiej podziękuj kucharce” – na to mój syn.

Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Dziewczynka tego samego dnia odmówiła kucharce obierania kartofli do obiadu .Liczyła widać na siły wyższe.

Syn został nazwany przez kierownictwo obozu prymitywnym wesołkiem. Jak to wesołek nie specjalnie się tym przejął. Do mnie się nikt nie ośmielił przyczepić.

 

Kilka lat temu zajmowałam się ( z konieczności ) chorym sąsiadem. Był samotny i nikt nie chciał mu pomóc.  Pewnego dnia poprosiłam moją młodzież, żeby podali sąsiadowi śniadanie i zrobili mu zastrzyk z insuliny, bo się bardzo śpieszyłam do pracy. Odmówili. Wybierali się właśnie do Radości na Mszę Trydencką i nie chcieli się spóźnić.

Znowu wpadłam w szał.” P…ni chrześcijanie”-  wrzasnęłam i pobiegłam do chorego.

Od tego czasu gdy się nie zgadzamy w ocenie różnych zdarzeń mówią- ” bo my jesteśmy p… chrześcijanie”.

Długo nad tym myślałam i wiem już o co w tym wszystkim chodzi.

Dla mnie czyn dobry jest dobry, a zły jest zły-  niezależnie od tego kto go popełnił i w jakich intencjach. Intencjami będzie się tłumaczył w sądzie, albo na Sądzie Ostatecznym.

Dla mojej ortodoksyjnej córki czyn sam w sobie nie ma znaczenia. ani wartości  (przynajmniej teoretycznie) Uświęca go dopiero intencja przypodobania się Bogu.

Biskup Berkeley, uważał, że „być” oznacza „być obserwowanym” ( esse= percipi).  Gdybyśmy przestali patrzeć na stół, on by po prostu zniknął. Nie znika -bo patrzy na niego Bóg . Spojrzenie Boga podtrzymuje istnienie stołu.

Podobnie- dla niej tylko to , że czyn jest obserwowany przez Boga nadaje mu znaczenie i wartość. Bez odniesienia do Boga czyn po prostu znika jak krzesło czy stół  u biskupa Berkeleya.

Nie mogę się z tym  zgodzić i dlatego jestem złym chrześcijaninem.

O autorze: izabela brodacka falzmann