Nieudany werbunek hrabiego

Wstęp

/zamiast obojętnego wzruszenia ramion/

Realizm magiczny. Gatunek do którego zaliczano Mistrza i Małgorzatę. Pojawił się z oryginalnym mottem J.W. Goethego, we wpisie redakcyjnym, w dniu 3 grudnia roku pierwszego Czasu Zarazy przed Wielkim Resetem w Czasie Ostatecznym. Dziś wklejamy rzecz niższych lotów i także dla surrealistycznej chwili przemijającej przyjemności, która oderwie nas (nielicznych koneserów) od bieżącej polityki.

Po tym trochę naiwnym wstępie, dodajmy jeszcze, że opis przedstawionych wydarzeń ujrzał światło dzienne w roku 2002. Antycypacja..?

***

Bankiet

– Służę uprzejmie – powiedział przewodnik, prowadząc hrabiego do sali konferencyjnej.

Błysnęły wybielone zęby i flesze w telefonach. Na zaimprowizowanej naprędce konferencji prasowej hrabia wyjaśnił cel swojej niespodziewanej wizyty.

– Powiem krótko – zaczął hrabia- przyjechałem… uchylić rąbka Tajemnicy…

 

– Dziękujemy, dziękujemy panu hrabiemu – zakończyła prowadząca konferencje- wszystkich z zaproszeniami zapraszam serdecznie na bankiet w sali obok. Jeszcze raz dziękujemy… ostatnie z jej słów zagłuszyła burza oklasków, a hrabia ukłoniwszy się, zszedł z podestu.

W sali bankietowej dźwięki nastrojowej muzyki delikatnie mroziły temperament dziennikarskiej hołoty, która wraz z innymi gośćmi w lunatycznym korowodzie zaczęła krążyć pomiędzy stolikami.

Hrabia zajął honorowe miejsce przy stole udekorowanym sztucznymi kwiatami o awangardowej woni aktualnie promowanych perfum oraz kilkoma bardzo długimi chyba na metr świecami. Na przeciw usiadła prowadząca niedawną konferencję. Hrabia dopiero teraz mógł zobaczyć wyeksponowane resztki urody starej wiedźmy. Duże łapczywe wargi powściągnięte w minie groźnej i uprzejmej jednocześnie, fryzura czarnych falujących włosów, przezroczysty dekolt oraz pokryte silikonową pianką długie, szponiaste palce z pomalowanymi na bordowo paznokciami tworzyły pozory seksualności, które prowadząca konferencje wiedźma używała umiejętnie do kreacji swojego wizerunku, jako kobiety. (…) Po prawej stronie wiedźmy zasiadł aktualny minister propagandy i nastrojów Alfons Lubczyk znany z poprzedniego wcielenia, jako redaktor pisma „Nie warto”, nafaszerowany sterydami idol młodej fali w publicystyce zwanej potocznie głównym ściekiem. Jego młodzi wyznawcy- “młode wilki” a raczej pretendujący do pozycji świń z powieści Orwella, krążyli po sali budząc na przemian zachwyt i obrzydzenie opowiadając obsceniczne dowcipy. Tuż obok ministra zasiadła młoda i ładna szatynka o wiosennym spojrzeniu i nerwowym uśmiechu neurotyczki. Przez moment spojrzenie hrabiego spotkało się ze spojrzeniem dziewczyny. Hrabia drgnął zaskoczony- było to, bowiem spojrzenie sztucznej inteligencji. Nafaszerowana chipami dziewczyna była jednym z wielu drogich wynalazków, jakie miał w swoim osobistym wyposażeniu każdy minister propagandy i nastrojów.

Po lewej stronie wiedźmy tkwił w bezruchu znany wszystkim laureat nagrody ministra Oświaty profesor Jan Mądry, intelektualna podpora wielu niekulturalnych wydarzeń w stolicy. Profesor zazwyczaj gadatliwy od dłuższego czasu nie mogąc wykrztusić z siebie ani jednego słowa, siedział sztywno, podobny do ustawionych na stole świec.

“Zaniemówił czy co“? – Hrabia usłyszał pełen zdziwienia szept któregoś z uczestników bankietu.

Hrabia przypomniał sobie, że tuż po jego wystąpieniu, prowadząca konferencję zabierając głos, zabrała go właśnie profesorowi. Biedak od czasu do czasu ruszał ustami, ale tak nieznacznie, że jedynie wprawne oko hrabiego zauważyło różnicę pomiędzy intencją profesora wypowiedzenia chociażby jednego słowa a nerwowym tikiem na jego twarzy.

– Uwaga – jedno słowo wiedźmy wypowiedziane do mikrofonu zabrzmiało wszystkim równocześnie w uszach przerywając kilkanaście konwersacji – Proszę państwa o uwagę, pragnę oddać teraz głos profesorowi Mądremu.

Niczym rój kolorowych motyli zatrzepotały rzęsiste brawa odbijając się echem od wysokich sklepień bankietowej sali. Profesor Mądry zerwał się na równe nogi i chrząknął. Echo chrząknięcia zamiast odbić się od przeciwległej ściany przylgnęło do niej i zaczęło się powoli zsuwać po chropowatej powierzchni w dół, w kierunku punktu widzenia siedzących naprzeciwko gości. Kolejne oklaski ostatecznie ośmieliły profesora.

– Panie, panowie! Szanowni goście! Panie hrabio! – rozpoczął przemowę profesor. Nastała cisza.

– Bla bla ble ble…blubla – zaczął profesor Mądry.

Hrabia zauważył ze zdumieniem, że ewidentny bełkot mówcy nie dziwi nikogo ze zgromadzonych. Nie wiedział, że profesor Mądry jest wykreowany przez media, jako wyraziciel społecznej opinii i pokazywany jest codziennie po prognozie pogody. Publiczność przyzwyczaiła się do jego przemówień i traktowała je z wdzięcznością oraz satysfakcją, tak jak traktuje się własne wychodzące z głębi duszy myśli.

– Plum blum ble bla bli- kontynuował profesor.

Hrabia pomyślał, że oto spełnia się jego odwieczne pragnienie uczestnictwa w czymś naprawdę surrealistycznym, równocześnie jednak zaczął odczuwać mały niepokój o dalszy rozwój biegu wydarzeń. Jego niepewność została jednak szybko rozwiana nagłym wybuchem oklasków w chwili, gdy profesor Mądry, przerwawszy nagle wątek, opadł  na krzesło.

W chwilę potem rozpoczął się wreszcie długo oczekiwany rytuał konsumpcji. Hrabia nie jadł wiele, tylko pił… Z początku były to drinki roznoszone przez kelnerów a potem zaczął pić… spojrzenia młodych atrakcyjnych dziewcząt. Był, bowiem uwodzicielem oraz namiętnym dusicielem romantycznych kobiecych marzeń…

Nie warto – usłyszał jadowity szept tuż przy uchu – nie warto- powtórzył ktoś siedzący teraz przy nim po lewej stronie. Hrabia odwrócił głowę i ujrzał brzuchatego, siwiejącego jegomościa o nalanej czerwonej twarzy i bystrych oczkach.

– Przepraszam, co nie warto? – spytał hrabia.

– To same dziwki, dlatego nie warto. – Wynajęte – dodał ów typ, po czym nie wykonując żadnego gestu powiedział – jestem Oleander Słodki, właściciel tego pałacyku. Wynająłem agencję, która obsługuje to przyjęcie. Notabene, urządzone, nie ukrywam, specjalnie dla pana, panie hrabio oraz dla tylko jednej jeszcze osoby. Cały ten blichtr to pozory, ale też okazja, aby poznać pana i przedstawić panu propozycję… nie ukrywam, propozycję współpracy, o jakiej marzy chyba każdy…. Tu typ przerwał patrząc uważnie w oczy hrabiemu chcąc zapewne wybadać, jakie wrażenie zrobiła na nim wzmianka o współpracy…

– Kim jest owa osoba – spytał hrabia zachowując kamienny wyraz twarzy.

– Kim jest? Ha, ha, ha- zaśmiał się sztucznie Słodki… jest komisarzem naszego regionu dokończył przyciszając głos zapewne w celu wywołania większego wrażenia na hrabim.

– Nie znam – odpowiedział  bezczelnie hrabia. Była to rzeczywiście bezczelność, ponieważ komisarza znał każdy obywatel.

– Nie zna pan… – Słodki zrobił kwaśną minę. Pan nas może nie lubi? – spytał po chwili jadowicie.

–  Nie lubię? Kogo?

– Panie hrabio – Słodki zmienił ton- panie hrabio czy pan za dużo wypił?

– Chętnie się napiję- odpowiedział hrabia zauważając z satysfakcją kwaśny grymas na  twarzy Słodkiego. Doskonale zdawał sobie sprawę, że przybywając na odczyt posiadał immunitet, który przynajmniej teoretycznie zapewniał mu ochronę. Napiję się – wycedził zimno hrabia przez zęby obserwując wykrzywioną groteskowo  twarz.

– Ach proszę pić… na nasz rachunek… Słodki odzyskał panowanie nad sobą. – Proszę pić… rachunek i tak ktoś zapłaci- dodał patrząc hrabiemu prosto w oczy.

Skurwiel, straszy mnie, pomyślał hrabia. Chwycił w dwa palce napełniony kielich i opierając obydwie dłonie na ramionach Słodkiego powiedział teatralnie- Bardzo dziękuję… dziękuję – powtórzył i przechylając kielich wylał niby przypadkiem pół zawartości za kołnierz swego rozmówcy. Słodki odsunął się gwałtownie prychając ze złości.

Hrabia szybko wstał z miejsca i uderzając kilkakrotnie łyżeczką o srebrną zastawę powtórzył tubalnie- Proszę Państwa, Proszę Państwa… Gdy na sali uciszyło się powtórzył uroczystym tonem – Proszę Państwa!

Zapadła cisza. Nawet Słodki znieruchomiał zaskoczony całkowicie rozwojem sytuacji.

– Pragnę raz jeszcze podziękować za wspaniały wieczór oraz wyrazić moje gorące podziękowanie za zaproszenie mnie przez pana Aleksandra Słodkiego do wygłoszenia dodatkowego wykładu…

Brawo!- krzyknął na koniec hrabia prowokując tłum do oklasków. Wybuchły rzęsiste, takie jak na początku przyjęcia, oklaski. Hrabia z satysfakcją patrzył na purpurową twarz Słodkiego…

 

***

Hrabina rzucała się przez sen. Wiedziała doskonale, że śni, lecz nie mogła się obudzić. Po kilku bezskutecznych próbach zaczęła krzyczeć mając nadzieję, że jej przenikliwy, lodowaty krzyk jak zwykle przywoła śpiącą służbę, która wyrwie ją z koszmaru, którym była niewątpliwie niemożność obudzenia się. Na próżno. Spała nadal a jej krzyk rzeczywiście zwabił jakąś postać, lecz niestety, była to postać z jej snu. Somnambuliczny jegomość, który się zjawił, zaraz potem znikł, zostawiając po sobie dziwny nastrój niespełnienia…

Koszmar – pomyślała hrabina. Zrezygnowana postanowiła rozejrzeć się po okolicy. Otoczenie z pozoru wydało się znajome, lecz nazbyt wiele szczegółów zdradzało nieziemską wręcz estetykę kompozycji parkowych alejek, marmurowych rzeźb ustawionych niczym szachowe figury, oraz gotyckiej architektury widniejących w perspektywie głównej alei budowli. Ogromne dziwne kwiaty, którymi usiane były trawniki dodatkowo pogłębiały nastrój tajemnicy…

Hrabina poczuła nagle podobne do zimnego dreszczu dotknięcie. Powoli, bardzo powoli poczuła jak zaczyna ją wchłaniać baśniowy nastrój nasycony jednak ciężkim obcym zapachem czegoś bardzo dziwnego. Chciała krzyknąć i nie zdołała. W jednej chwili ogarnęło ją bardzo silne wrażenie, że jest obserwowana przez kogoś lub coś, co jak magnez przyciąga a raczej wabi jej zmysły nieuchwytną pieszczotą…

– Pani wooołałaa? – spytała ziewając zaspana służąca. W tej samej chwili Hrabina obudziła się. Przy jej łóżku stała ziewając młoda półprzytomna służąca o rozpuszczonych blond włosach.

– Tak… nie..to znaczy… śniło… mi się coś – wystękała hrabina. – Możesz odejść – dodała patrząc na blondynkę.

– Mogę odejść?- spytała służąca.

– Tak. Idź spać, i nie paraduj z gołą de. Tyle razy mówiłam żeby nie latać nago po zamku.

– Przepraszam pani hrabino.

– Dobrze już, idź. Hrabina patrzyła jak dziewczyna wychodzi i  zamyka drzwi od komnaty. Była zazdrosna o wszystkie młode służące w zamku. Chyba przefarbuję się na blond- pomyślała- cholera przecież nie muszę się farbować… Rzeczywiście, hrabina była naturalną blondynką, a kruczy kolor jej włosów miał być jedynie jednym z atrybutów jej ostatniej kreacji…

Ciekawe, co robi mój pan i władca – pomyślała i zerknęła w północny kąt swej sypialni. Na przeciwległej ścianie zawieszony był duży ekran jej osobistego komputera. Na ekranie widać było szemrzący górki strumień a w tle oświetlone księżycową poświatą i owiane fioletowo różową mgiełką góry. W powietrzu majestatycznie pływały kolorowe ryby falując przezroczystymi płetwami.  Był to zwykły wygaszacz ekranu z kilkoma wkomponowanymi wątkami muzycznymi, które w ustalonej sekwencji snuły się z głośników. Hrabina wyciągnęła swą dłoń i położyła ją na spoczywającej na nocnej szafce bursztynowej myszce. Obraz na ekranie zafalował i ukazał się inny widok przedstawiający pochyloną nad książką męską postać. Był to wirtualny hrabia, który odwrócił się i pomachał ręką w kierunku kamer. Hrabina nie wiedziała, że nadworny informatyk wgrał kilka filmów przedstawiających hrabiego pogrążonego w wielu nocnych ekstrawagancjach, którymi według hrabiny były: nocne czytanie, nocne pisanie, medytacja lub pływanie w zamkowym basenie.

Co on czyta..? zdążyła pomyśleć hrabina w chwili, gdy jakaś ciemna postać bezszelestnie zbliżyła się do jej wezgłowia. Był to ten sam somnambuliczny jegomość, który przed chwilą pojawił się na krótko w jej śnie…

 

***

Brawa ucichły zupełnie i wszyscy w skupieniu czekali na to, co powie hrabia. Ten nasyciwszy się głupią miną malującą się na obliczu Słodkiego odezwał się uroczyście:

Moi drodzy…- i tu niespodziewanie hrabia zawiesił głos. Przez chwilę hrabia bał się, że jego stara sztuczka z głosem nie uda się. Ale nie. Nic podobnego się nie stało. Zawieszony głos bujał się rytmicznie na girlandzie, która rozciągnięta ponad stołem, zwisała nad głowami biesiadników. Była to chwila nazywana potocznie idiotyczną. Chwila, w której nie działo się nic zupełnie. Poza jednym. W chwili tej, bowiem decydowały się losy ostatniego kawałka, pysznego tortu spoczywającego na półmisku usytuowanym dokładnie na samym zbiegu spojrzeń grubej dziennikarki z kobiecego tygodnika „Nasze przysmaki” oraz łysego pismaka w okularach piszącego zazwyczaj do lewicowego miesięcznika  „W mordę”. Ta dwójka rywalizowała ze sobą pierwszy raz, toteż nie znając nawzajem swoich możliwości i refleksu gotowała się do ostatecznej rozgrywki próbując jednocześnie odwrócić uwagę przeciwnika- rozmydlonym uśmiechem (pismak) i spojrzeniem wielorazowej dziewicy (dziennikarka). Wszystko to widział kątem oka hrabia i mimo że już zjadł bodajże 3 kawałki poczuł nagle, że jego męski apetyt zazwyczaj skoncentrowany na szczegółach kobiecej urody, teraz również krąży wokół oblężonego kawałka tortu. Tort rzeczywiście był przepyszny. Składał się kilku czekoladowych warstw z truskawkami, jagodami i poziomkami z bitą śmietaną. Do tego dochodziła cieniutka warstwa biszkoptu nasączonego w subtelnej ilości wyśmienitym alkoholem…

Powoli, lecz nieubłaganie, zbliżało się rozstrzygnięcie.

Mimo sporego napięcia Hrabia dostrzegł jak Słodki dyskretnie szepce coś na ucho zwalistemu osobnikowi o dziobatej szarej twarzy. Zdawał sobie sprawę, że pozostało mu dosłownie kilka sekund na podjęcie decyzji.

Nagle, zupełnie niespodziewanie z głośników popłynęła krótka kakofonia dźwięków używana zazwyczaj w celu ogłoszenia alarmu. W chwilę potem męski głos wycharczał:

UWAGA, UWAGA. OGŁASZAM ZAGROŻENIE CHEMICZNE PIERWSZEGO STOPNIA. POWTARZAM… ZAGROŻENIE CHEMICZNE PIERWSZEGO STOPNIA

WSZYSCY ZGROMADZENI MAJĄ SIĘ NATYCHMIAST UDAĆ DO SCHRONU NR 5. POWTARZAM ZAGROŻENIE CHICHOTAMI PIERWSZEGO STOPNIA. WSZYSCY ZGROMADZENI… Był to rzeczywiście jeden z typowych alarmów na tej planecie.

Z powodu zanieczyszczenia środowiska stężenie pewnych gazów osiągało poziom po przekroczeniu, którego oddziaływały na układ nerwowy powodując niekontrolowane wybuchy infantylnej wesołości.  Kulminacja owego stanu powodowała, że ludzie w owym stanie „na wesoło” przekraczali wszelkie granice przyzwoitości nie wspominając o politycznej poprawności.

W jednym momencie powstało poważne zamieszanie- wszyscy gwałtownie wstali od stołu i nie dbając o jakikolwiek porządek zaczęli tłumnie kierować się do schronu. Hrabia uniesiony ludzką rzeką szybko stracił z oczu Słodkiego, a co najgorsze również kawałek tortu. W chwili, gdy znaleźli się na korytarzu hrabiego opanowała dziwna wesołość. Zauważył, że wszystkie twarze wokół zaczyna wykrzywiać błazeński grymas śmiechu. Wówczas to tłum resztką swojej świadomości rzucił się chichocząc w kierunku prowadzących do schronu schodów. Ludzie biegli śmiejąc się wariacko. Niektórzy wpadali na siebie i potykali się. Jakaś histerycznie śmiejąca się szatynka biegła z dyndającymi na wierzchu dużymi piersiami, a za nią pędził udając galopującego konia łysy osobnik. Na szczęście schody składały się dosłownie z kilku stopni, na końcu, których widniały trzy wejścia do schronu. Każde wejście było równocześnie filtrem gdzie wbiegających ludzi powitała drobniutka mgiełka wody z rozpuszczonym antidotum. Po chwili wszyscy już trochę uspokojeni wchodzili do właściwego pomieszczenia w schronie. Większość nadal chichotała, lecz nie zaburzało to już ich procesów myślowych i właściwej koordynacji ruchów.

Wówczas to hrabia postanowił wykorzystać nadarzający się moment i zakończyć swoje odwiedziny. Korzystając z zamieszania ściągnął komuś z obsługi profilaktyczną maskę z twarzy. Była to maska podobna do tych, jakie używa personel szpitalny podczas operacji. Szybkim krokiem skierował się z powrotem do wyjścia. Po drodze mijał rozbawionych ludzi. Nagle spostrzegł znajomą postać. Był to Oleander Słodki, który w przeciwieństwie do pozostałych stał w miejscu i opierając się o ścianę, walczył z atakiem śmiechu. Hrabia podszedł do niego i spojrzał mu w oczy. Słodki poznał go, ale nie przestał się śmiać. Jego ciałem, co chwila wstrząsał paroksyzm wariackich chichotów. Hrabia podszedł bliżej i nie za mocno ani za słabo zdzielił bydlaka prosto w mordę. Ten najpierw rozpłaszczył się na ścianie a potem powoli osunął na podłogę. Hrabia nie oglądając się za siebie wyszedł szybkim krokiem ze schronu. Nie zważając na protesty obsługi skierował się do głównego wyjścia. Po minucie był już na zewnątrz i szedł aleją wysadzaną  bukszpanem.

Natłok niedawnych wydarzeń zmęczył go, dlatego też postanowił już wrócić. W chwili, gdy dochodził do skrzyżowania dwóch parkowych alejek zauważył kątem oka znikającego w perspektywie jednej z nich, za jakimś zakrętem, somnambulicznego jegomościa…

***

Hrabina zasnęła. Tym razem w czasie snu ujrzała samą siebie siedzącą przed dużym pulsującym ekranem, na którym pojawiały się i znikały różne obrazy i symbole. Na początku pojawił się sfinks przeżuwając majestatycznie coś w swych ustach, potem były walki niewolników, lewitacja Buddy, igrzyska w Atenach, wojny Greków i Rzymian, ukrzyżowanie Chrystusa, całe średniowiecze, dwie światowe wojny, lot na księżyc, rozpad Unii Europejskiej, złote ćwierćwiecze i powrót Epigonów. Na samym końcu pojawił się somnambuliczny jegomość…

***

Świecące słońce skryło się za parawanem białych obłoków. Hrabia zmienił nagle zamiar. Pomyślał, że mógłby jeszcze przed powrotem zwiedzić przynajmniej okolicę. Skręcił w aleję gdzie przed chwilą kroczył ów dziwnie wyglądający osobnik. Lekki wiaterek od czasu do czasu marszczył powierzchnię parkowego stawu.

Hrabia kroczył teraz powoli rozglądając się wokół, chłonąc każdy napotkany szczegół z misternie skomponowanej mozaiki trawników, roślin i rzeźb. Niektóre posągi wyglądały tak realistycznie, że zafascynowany hrabia podszedł do jednego z nich i położył mu swoją dłoń na ramieniu. Posąg milczał. Na jego głowie spoczywał prawdziwy cylinder, a dłonie były obleczone w białe rękawiczki. W jednej z nich dzierżył czarną laskę zakończoną mosiężną gałką. Hrabia ujrzał, że na marmurowej twarzy rzeźby maluje się ledwie dostrzegalny cyniczny uśmieszek.

Mini kamery umieszczone w oczach rzeźby przekazały obraz prosto do komputera w telefonie Słodkiego, który z obolałą szczęką wpatrywał się w twarz hrabiego.

– Gdzie on teraz jest?  spytał podwładnego.

– Poza naszym zasięgiem. – Jest w parku – dodał zwalisty typ, gdy Słodki spojrzał nań z wściekłością.

– Czego się głupio uśmiechasz? – warknął Słodki.

– Ja?  ha, ha, ha.  Zwalisty głupek roześmiał się szeroko. – O…o… przepraszam to nie ja to…

– Weź antidotum kretynie.

– Dobrze proszę pana –  odpowiedział głupek i wyszedł z pokoju.

Słodki masował obolałą szczękę. Hrabia zadał mu bardzo bolesny cios. Był to cios wymierzony w jego reputację. Zdarzyło się to niespełna godzinę temu. A teraz mógł jedynie bezsilnie obserwować jak postać hrabiego oddala się powoli i znika za zakrętem parkowej alejki. Nagle poczuł jak ktoś go klepie z tyłu po ramieniu. Nieprzyzwyczajony do takiej poufałości, myśląc, że to któryś z jego podwładnych wrzasnął najpierw „Czego?!!!” a potem odwrócił się…

Na przeciw niego stał somnambuliczny osobnik.

– Co jest…? wykrztusił z siebie zaskoczony Słodki.

Niespodziewany gość trzymał w jednej ręce cylinder w drugiej natomiast dzierżył czarną laskę.

W chwili, gdy osłupiały Słodki chciał jeszcze coś dorzucić do swojej pierwszej kwestii zgasło światło i zapanowały egipskie ciemności.

Słodki zaczął wrzeszczeć  wniebogłosy, machając rękoma na oślep. Po chwili do pokoju wpadło kilku funkcjonariuszy z latarkami w dłoniach. Zrobiło się na tyle jaśniej, że Słodki zerwał się z krzesła i wrzasnął na podwładnych – Gdzie on jest?!!! W tej samej chwili światło zapaliło się. Podwładni zgasili latarki.

– Gdzie on jest? Pytam się!  – krzyknął jeszcze raz Słodki.

Jest poza naszym zasięgiem – powiedział wchodząc do pokoju zwalisty typ, ten sam, który jeszcze przed chwilą przebywał w pokoju ze Słodkim. Słodki spojrzał na niego ze wściekłością.

– Oddalił się hi, hi, hi, – dodał chichocząc głupkowato typ.

– Kurwa ! Nie on! – Słodki był purpurowy ze złości. Nie on! A ty – spojrzał na chichoczącego funkcjonariusza – ty miałeś wziąć antidotum!

– Ha ha ha… ale nie ma…zabrakło… hi hi hi – funkcjonariusz nadal chichotał

– Zabierzcie go stąd – wykrztusił Słodki i opadł na krzesło. – Wynoście się wszyscy…

***

Bicie starego zegara obudziło hrabinę. Przez chwilę nie otwierała oczu. Z zamkniętymi oczami czekała na bicie dzwonu w zamkowej wieży. Taki rytuał pobudki zarządził hrabia. Codziennie rano o szóstej magiczny dźwięk niósł się po najbliższej okolicy zawiadamiając poddanych o rozpoczęciu siódmej godziny po północy. Dla większości był to czas wstawania i rozpoczęcia nowego dnia. Na zamku nocną wartę zastępowała inna formacja, wciągano chorągwie i otwierano wschodnią bramę dla kupców. Lecz dla tak zwanego dworu czas ten nie oznaczał jeszcze początku dnia. Wstawała tylko ta część służby, która miała dyżur. Reszta miała czas do ósmej. Zazwyczaj po kilku, kilkunastu minutach zalegała cisza. Cisza przerywana jedynie stukotem kopyt wozów kupieckich, oraz niekiedy pojękiwaniem zniewolonej poranną rozkoszą damskiej części służby.

Hrabina otworzyła oczy. Na ekranie hrabia galopował właśnie na arabskim koniu przez równinę, która rozciągała się od północnej strony ich posiadłości. Hrabina przeciągnęła się. Czuła się niewyspana. Do śniadania pozostało jeszcze niespełna 3 godziny. Próbowała przypomnieć sobie wczorajsze sny. Na próżno. Obrazy zlewały się. Niekiedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ukazywał się wyraźnie jakiś szczegół, by zaraz utonąć we mgle niepamięci. Właśnie w taki sposób pojawił się somnambuliczny jegomość, który w chwilę potem znikł. Hrabina przypomniał sobie sen z ogrodem. Przypomniała sobie, że sen ten pojawia się od dłuższego czasu i za każdym razem towarzyszy jej silne wrażenie, że odwiedza w sennym marzeniu, miejsce, które istnieje naprawdę. Co to oznaczało nie miała pojęcia. Odczuwała jednak nieodpartą chęć powrotu w owe miejsce i poddanie się dziwnemu nastrojowi, jaki udzielał jej się ilekroć spacerowała po ogrodzie. Nazwała go w myślach swoim sennym ogrodem… Zasnęła.

***

Hrabia doszedł do końca alei. Tuż przed nim wyrósł nagle mur. Obrośnięty bluszczem sprawiał wrażenie przeszkody, za którą rozciąga się coś jeszcze.

Wtem usłyszał dźwięk podobny do ludzkiego krzyku. Obejrzał się. W oddali majaczyły biegnące w jego stronę miniaturowe postacie. Wiedział, że za kilka chwil postacie zbliżą się, dobiegną do niego i staną naprzeciw w normalnej wielkości.

Gorączkowo zaczął rozsuwać bluszcz. Przecież gdzieś musi być przejście.

A jeżeli nie ma? Zaczął biec wzdłuż muru. Wszędzie to samo, grube zielone girlandy zwisały w leniwej obojętnej pozie. Nic. Nic…

Odwrócił się i przyjął obronna postawę. Mając za plecami mur nie musiał przynajmniej obawiać się, że zostanie otoczony ze wszystkich stron.

Jakże duże było jego zdziwienie, gdy biegnący osobnicy stanęli i zatrzymali się tuż przed nim w odległości kilku metrów. Było ich trzech. Wszyscy wysocy i wypasieni, w jakiś dziwny sposób przypominali mu postacie z bajek, które czytał w dzieciństwie.

Przez dość długą chwilę patrzyli sobie w oczy. Hrabia z trudem przełknął ślinę. Czuł, że po raz pierwszy w życiu dosłownie zawirowało mu w głowie, tak mocno, że musiał oprzeć się plecami o mur. Osobnicy nie byli ludźmi – przynajmniej z wyglądu. Hrabia nie był pewien czy to nie jest jakaś sztuczka. Uważnie lustrował szczegół po szczególe, każdy fragment ich fizjonomii. Trzeba przyznać, że mieli na sobie doskonale spreparowaną zewnętrzną powłokę, która czyniła ich w łudzący sposób podobna do hybryd pół ludzkich, pół zwierzęcych. Doskonale skrojone kubraki okrywały ich porośnięte sierścią ciała. Zamiast ludzkich mieli królicze głowy ze wspaniałymi sterczącymi na skos uszami. W pierwszej chwili hrabia wziął ich za przebierańców, lecz im dłużej się wpatrywał tym bardziej nabierał przekonania, że to, co widzi nie jest maską, lecz żywym i prawdziwym obliczem.

– Dzień dobry panie hrabio – pierwszy osobnik odezwał się głosem uprzejmym, lecz w jego barwie zawirował ton, od którego hrabiemu ścierpła skóra. Był to trochę skrzekliwy głos ogromnego, stojącego na dwóch łapach królika.

Ledwie skinął głową. Był już pewien, że to, co widzi jest…nie, niemożliwe… to sen lub halucynacje wywołane zatruciem atmosfery…

– Jest pan mile widziany – odezwał się drugi.- Mimo…

– Mimo, że jak zwykle oczekiwaliśmy Alicji – dopowiedział trzeci.

– Jest pan pierwszym mężczyzną… pierwszym… Hrabią.

– Jest pan zaskoczony jak widzę – pierwszy królik skoczył do przodu lądując dokładnie tuż przed hrabią.

Hrabia z trudem przełknął ślinę. Tuż przed nim stał olbrzymi królik i poruszał szczęką jakby coś żuł.

– Niech pan się tak nie czuje – drugi skoczył tak samo jak poprzedni. W ułamku chwili znalazł się tak jak jego towarzysz- tuż przed hrabią.

– Proszę nie czuć się zaskoczonym… ani obskoczonym – trzeci wykonał skok chyba najbardziej efektowny ze wszystkich. Wylądował tuż przy murze i nieomal zaplątany w zwisający bluszcz, schylił się i pociągając za klamkę szarpnął do siebie okutą żelazem drewnianą furtę. Rozległo się nieprzyjemne skrzypniecie i w murze zajaśniał prześwit. Przejście do innego…świata.

***

Hrabina rozglądała się gorączkowo we śnie. Tym razem znalazła się w całkowicie nieznanej części ogrodu. Niebo mieniło się niczym wzburzona toń wody. Wiał wiatr. Było zupełnie inaczej niż za ostatnim razem.

W oddali zamajaczyła postać. Hrabina westchnęła. Somnambuliczny jegomość przestał ją niepokoić i nie irytował już ją tak, jak na samym początku. Po tylu razach przestał być już tylko enigmatycznym zwiastunem. Stał się przewodnikiem.

Hrabina szła dość wolno, lecz mimo to dotrzymywała kroku tajemniczej postaci, której czarna sylwetka wyraźnie odznaczała się na tle ciemno- niebieskiego horyzontu. Po jakimś czasie weszli w zamkniętą przestrzeń otuloną gęstymi, dużymi konarami drzewami. Wiatr ucichł. Gałęzie drzew tłumiły jego porywy w zarodku, ledwie poruszając się. Ciemna postać skręciła w pierwszą alejkę znikając z pola widzenia kobiety.

Hrabina porzuciwszy nagle arystokratyczne dystynkcje zaklęła głośno i podkasawszy suknie rzuciła się do biegu.

– Nie!!! Do stu diabłów – Dość! Tym razem nie umkniesz… W pełnym pędzie, z falującymi piersiami i rozwianymi włosami wypadła z zakrętu i… zatrzymała się – z całych sił powściągając pierwotny zapał i pęd…

Naprzeciw, w oddaleniu paru metrów siedział na ławce osobnik, majacząc ledwie zarysem, jednak na tyle wyraźnym by móc porównać go do owej somnambulicznej postaci tajemniczego jegomościa.

Zaskoczona Hrabina stała nieruchomo z żywym jeszcze płomieniem na obliczu. Nie zdążyła zebrać myśli, gdy postać drgnęła i jakby materializując się – spojrzała uśmiechając się do kobiety.

– Proszę – ciemne ramię wyciągnęło się nieprawdopodobnie długie… dopiero po chwili Hrabina zauważyła, że osobnik wskazuje jej ławkę naprzeciwko, trzymając długą czarna laskę. – Proszę spocząć.

Usiadła, wciąż nie mogąc złapać tchu.

Osobnik był teraz wyraźny. Jego ostre wyraziste rysy przypominały…

Mniemam, że sto diabłów,  które pani wezwała – aksamitny głos z dodatkiem sadzy zadrżał w powietrzu a potem zaczął powoli osiadać na dnie jej duszy – ich ilość przekracza zdecydowanie pani możliwości… Pani hrabino.

Kobieta milczała. Przez chwilę poczuła dziwną błogość podobną do tej, gdy wypite wino zaczyna krążyć razem z krwią i obmywać delikatnym szeptem każdy zakamarek jej duszy i ciała.

Zalśniła bursztynowa gałka w lasce.

– Proszę wybaczyć, ale będę musiał opuścić panią. Sugeruję ten oto kierunek. – Somnambuliczny jegomość wstał z ławki i wskazał długą wąską alejkę.- Proszę spojrzeć – dodał.

Gdy Hrabina powróciła wzrokiem do miejsca gdzie jeszcze przed chwilą siedział, ławka była pusta.

Idiotyzm – pomyślała. Wszystko to senne urojenia, a na dodatek męczące jak diabli. Jak diabli? Dobrze – kontynuowała myśl- nie będę już wzywać diabłów…

– Juliaaaa ! – krzyknęła Hrabina. Wzywanie służących także nie miało sensu. Nie idę – powiedziała do siebie. Nie idę – powtórzyła.

Zaczęło się ściemniać.

Sugeruję ten oto kierunek…   Sugeruję ten oto kierunek…  brzmiało wciąż w uszach Hrabiny.  Po raz drugi spojrzała w stronę wskazaną przez dziwnego osobnika. Tajemnicza alejka kusiła…

Nie miała już sił przeciwstawiać się pokusie. Ruszyła powoli przed siebie.

Z oddali słychać było coś, co rytmicznie  wibrowało w powietrzu. Hrabina szła. Coraz wyraźniej słyszała… muzykę.

***

Na biurku Słodkiego zabrzęczał telefon. Wyrwany z letargu podniósł słuchawkę.

-Słyszałem, że były kłopoty.

– Nie…to znaczy…

– Uciekł wam.

O autorze: CzarnaLimuzyna

Wpisy poważne i satyryczne