Za każdym razem, ilekroć lewicowe media w histerycznym tonie alarmują, że PiS chce wyprowadzić Polskę z Unii, po chwili słychać specyficzne echo – pisowską deklarację o chęci pozostania w szeregu i zamiarze wywalczenia dobrej miejscówki nad przepaścią, w ramach jednej wspólnej prędkości. Prawie za każdym razem słyszę również od zwolenników partii Jarosława Kaczyńskiego, że oni tylko tak mówią, a mówią tak, bo muszą. Niestety, nie mogą pewnych rzeczy zrobić, bo jak zrobią, to ich… pozabijają. Lecha Kaczyńskiego już zabili.
Słyszałem również, że Lech Kaczyński zostałby zabity wcześniej, przed Smoleńskiem, gdyby nie podpisał Traktatu Lizbońskiego. Wówczas zabiliby go nie Rosjanie, tylko ktoś inny. Niemcy? Ciekawe czy doczekam się podobnej egzegezy usprawiedliwiającej oddanie śledztwa smoleńskiego Rosjanom przez Tuska: Musiał to zrobić, bo inaczej by go zabili. Kto? Rosjanie.
Prawica niepraktykująca
Pomimo obrzydliwego serwilizmu w relacjach z Amerykanami i Żydami widzę pewne subtelne różnice w pojmowaniu kwestii niepodległości państwa polskiego pomiędzy prawicą niepraktykującą, czyli PiS-em a lewicą. Lewica, każde dążenie do pełnej niepodległości nazywa nacjonalizmem, ksenofobią, a nawet faszyzmem. Według lewaków całkowita integracja, czyli całkowita utrata suwerenności w ramach jednego bytu państwowego-państwa europejskiego jest dziejową koniecznością. PiS dla odmiany jest za utrzymaniem dotychczasowego stanu zniewolenia, który w patriotycznej retoryce nazywa niepodległością, w ramach zaciskanych więzów transatlantyckich. Wydaje się, że obie polityczne orientacje wyznają na poziomie ogólnym starą maksymę z czasów komuny: Wolność to uświadomiona konieczność.
Wydaje się również, że poziom zniewolenia duchowego i mentalnego Polaków jest zdecydowanie większy niż za komuny. Nic więc dziwnego, że znaczna część obywateli III RP wzorem części obywateli PRL-u akceptujących RWPG (1949-1991), upatruje korzyści z członkostwa w zachodniej strukturze marksizmu kulturowego. Analogia jest wyraźna i najdobitniej przejawia się w haśle: socjalizm, demokracja – tak, wypaczenia – nie. Do tego dochodzi również akceptacja kapitalizmu korporacyjnego (CETA) i kapitalizmu kompradorskiego przez tzw. elity polityczne w Polsce.
Dobre i złe zmiany, czyli przyśpieszenie, ale w którą stronę?
Jeżeli stan niewolniczej inercji w polskiej polityce będzie trwać nadal, to w sytuacji ewentualnego „rozpadu” unii posteurpejskiej znajdziemy się w sytuacji podobnej do tej z 1989 roku. Wszelkie istotne zmiany zostaną wdrożone bez udziału Polaków. Rachityczne państwo polskie będzie tylko pionkiem w geopolitycznej ustawce. Z tego właśnie powodu apeluję do zwolenników PiS: przekroczcie granice swojej mantry, którą zawsze recytujecie broniąc swoich politycznych idoli – tak nie można, nie mogą tego zrobić, nie mogą, bo ich pozabijają. Jest to wypisz wymaluj echo z pierwszego okresu III RP, kiedy komunistyczni zbrodniarze stawali się kapitalistami, a większość zwykłych i biernych Polaków pozostała niewolnikami w nowoczesnej klatce demokracji.
Tu jest fajna grafika, którą na górze słabo widać:
Trafiasz w sedno. W innym miejscu mmisiek pisze o psychologicznych uwarunkowaniach, silniejszych niż rozsądek.
Zastanawiam się, czy nie było tak w przypadku ratyfikacji TL. Lech Kaczyński wyraźnie nie palił się do podpisania dokumentu w którym władze Polski oddawały jej suwerenność.
Czy nie bał się otwarcie powiedzieć, że to zdrada? Czy nie dlatego liczył, że Irlandczycy za niego doprowadzą do upadku TL? I czy podpisał w końcu ratyfikację TL, po powtórzonym i przegranym referendum w Irlandii, nie dlatego, że było to słuszne, ale by zachować własną twarz – kosztem Polski, po tym jak decyzję w tej sprawie scedował na inny naród?
Słyszałem argument obrońców PiS: “my nie wiedzieliśmy wtedy, czym jest UE”. Tylko, że oni – PiS doskonale to wiedzieli. Mieli posłów w Parlamencie Europejskim, którzy byli świadkami walki pomiędzy Schulzem, Cohn-Benditem oraz Farage’m i Daniel’em Hannan’em.