Myśl dnia
Søren Kierkegaard
Cytat dnia
Wystarczy być czujnym, lekcje zawsze przychodzą, kiedy jesteśmy na nie gotowi,
i jeśli zwracasz uwagę na znaki, dowiesz się wszystkiego, co jest ci potrzebne,
aby postawić następny krok.
Paulo Coelho, Zahir
Nie czekaj, aż staniesz przed Synem Człowieczym w dniu Pańskim.
On pragnie, byś stawał przed Nim każdego dnia. Stań i teraz z uwagą.
Usłysz, co chce ci powiedzieć zatroskany o ciebie pełen miłosierdzia.
********
Panie, modlę się o to, abym tutaj, na ziemi, był człowiekiem wolnym.
Oby sprawy materialne nie przyćmiły mojej duchowej wrażliwości i pragnienia nieba.
________________________________________________________________________________________________________
Słowo Boże
________________________________________________________________________________________________________
SOBOTA XXXIV TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
PIERWSZE CZYTANIE (Dn 7,15-27)
Anioł wyjaśnia Danielowi wizję czterech królestw
Czytanie z Księgi proroka Daniela.
On zaś odpowiedział i wyjaśnił znaczenie rzeczy. „Te wielkie bestie w liczbie czterech to czterech królów, którzy powstaną z ziemi. Królestwo jednak otrzymają święci Najwyższego i posiądą królestwo na zawsze i na wieki wieków”.
Potem chciałem się upewnić co do czwartej bestii, odmiennej od pozostałych i nader strasznej, która miała zęby z żelaza i miedziane pazury, a pożerała, kruszyła i deptała nogami resztę; oraz co do dziesięciu rogów na jej głowie i co do innego, przed którym, gdy wyrósł, upadły trzy tamte. Róg ten miał oczy i usta, wypowiadające wielkie rzeczy, i wydawał się większy od swoich towarzyszy. Patrzyłem i róg ten rozpoczął wojnę ze świętymi, i zwyciężał ich, aż przybył Przedwieczny i sąd zasiadł, a władzę dano świętym Najwyższego, i aż nadszedł czas, by święci otrzymali królestwo.
Powiedział tak: „Czwarta bestia to czwarte królestwo, które będzie na ziemi, różne od wszystkich królestw; pochłonie ono całą ziemię, podepce ją i zetrze. Dziesięć zaś rogów: z tego królestwa powstanie dziesięciu królów, po nich zaś inny powstanie, odmienny od poprzednich, i obali trzech królów. Będzie wypowiadał słowa przeciw Najwyższemu i wytracał świętych Najwyższego, będzie zamierzał zmienić czasy i Prawo, a święci będą wydani w jego ręce aż do czasu, czasów i połowy czasu.
Wtedy odbędzie się sąd i odbiorą mu władzę, by go zniszczyć i zniweczyć doszczętnie. A panowanie i władzę, i wielkość królestw pod całym niebem otrzyma lud święty Najwyższego. Królestwo Jego będzie wiecznym królestwem; będą Mu służyły wszystkie moce i będą Mu uległe”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Dn 3,83-84a.85a.86a.87a.56)
Refren: Chwalcie na wieki najwyższego Pana.
Niech lud Boży błogosławi Pana, *
niech Go chwali i wywyższa na wieki.
Błogosławcie Pana, kapłani Pańscy, *
błogosławcie Pana, słudzy Pańscy.
Błogosławcie Pana, duchy i dusze sprawiedliwych, *
błogosławcie Pana, święci i pokornego serca.
Błogosławiony jesteś, Panie, na sklepieniu nieba, *
chwalebny i wywyższony na wieki.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Łk 21,36)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Czuwajcie i módlcie się w każdym czasie,
abyście mogli stanąć przed Synem Człowieczym.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Łk 21,34-36)
Czuwajcie i módlcie się w każdym czasie
Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.
„Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma przyjść, i stanąć przed Synem Człowieczym”.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Oczekując przyjścia Pana
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
#Ewangelia: Dobra i zła troska
Mieczysław Łusiak SJ
Jezus powiedział do swoich uczniów: “Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi.
Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma przyjść, i stanąć przed Synem Człowieczym”.
Komentarz do Ewangelii
Na dobranoc i dzień dobry – Łk 21, 34-36
Mariusz Han SJ
Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie…
Potrzeba czujności
Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka, jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym.
Opowiadanie pt. “O pustelniku u chłopie”
Pewien pustelnik tak już postąpił na drodze do doskonałości, iż zaczęło mu się wydawać, że nikt na świecie nie kocha tak Boga jak on. Bóg odczytał to w jego sercu i powiedział: – Idź na skraj wioski, tam znajdziesz mego wyznawcę, jego towarzystwo dobrze ci zrobi!
Pustelnik odnalazł bez trudu owego chłopa. Ten wstał skoro świt, przeżegnał się wymawiając imię Boże, wziął pług i poszedł na pole. Pracował cały dzień. Wieczorem – zmęczony okrutnie – przeżegnał się i poszedł spać. Pustelnik był zdumiony i nie bardzo wiedział, czego on – święty mąż miałby się uczyć od tego kmiecia, który tylko dwa razy na dzień myśli (i to króciutko) o Panu Bogu.
Pan Bóg nie bawił się jednak w teoretyczne wyjaśnienia, lecz udzielił ciężko myślącemu pustelnikowi lekcji poglądowej. Kazał mu nalać pełną miskę mleka i obejść z nią całe miasto, nie wylewając ani kropelki. Po wykonaniu zadania, Pan zapytał samotnika: – Jak często myślałeś o mnie, obchodząc miasto z miską pełną mleka?- Ani razu – odparł ze wstydem pustelnik – jak zresztą mogłem myśleć, skoro musiałem uważać na miskę z mlekiem?
Pan Bóg wówczas powiedział: – Widzisz, ta mała miseczka zajęła całą twoją uwagę, tak że o mnie zapomniałeś całkowicie; ten chłop natomiast musi się troszczyć o utrzymanie całej rodziny, pracuje ciężko cały dzień, a mimo to dwa razy na dzień myśli o mnie.
Refleksja
Życie każdego z nas jest opowieścią jedyną w swoim rodzaju. To opowieść o radościach i smutkach, o nadziejach i rozczarowaniach, o sukcesach i porażkach, o chwilach przyjemnych i miłych, ale też i pełnych bólu…
Chrystus mówi, że od naszego postępowania zależy jakość naszego życia. Mamy przy tym czuwać i modlić się w każdym czasie, bo nie wiemy, kiedy nastąpi koniec. Ta niewiadoma jest dobra, mimo, ze prowokuje do wciąż zadawania nowych pytań. Wiedząc kiedy nastąpi koniec świata, nie bylibyśmy szczęśliwi, ale wciąż myślelibyśmy co nastąpi i jak to będzie. Serce zamiast cieszyć się, popadłoby w rozpacz…
Módlmy się zatem i oczekujmy przyjścia Pana. Czekajmy na tą wielką tajemnicę i niespodziankę. Wszyscy lubimy otrzymywać niespodziewane i spontaniczne prezenty, niż te o których już dawno wiemy…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jakie jest Twoje życie dzisiaj?
2. Czy czuwasz i modlisz się każdego dnia?
3. Czy czekasz na przyjście Pana jak na “niespodziankę”, czy raczej lęku?
I tak na koniec…
“Wystarczy być czujnym, lekcje zawsze przychodzą, kiedy jesteśmy na nie gotowi, i jeśli zwracasz uwagę na znaki, dowiesz się wszystkiego, co jest ci potrzebne, aby postawić następny krok” (Paulo Coelho, Zahir)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,92,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-21-34-36.html
************
Dzień powszedni
Łk 21, 34-36
AKCENTY
by Grzegorz Kramer SJ
Jako człowiek mam tendencje do tego, żeby się zabezpieczyć, a więc stworzyć sobie takie warunki, które będą mi dawały poczucie świętego spokoju. I tak przekłada się to na moje codzienne życie. Szukać takich relacji, w których będę mógł być tym silniejszym, mądrzejszym, bardziej błyskotliwym. Podejmować takie prace, gdzie szybo przyjdzie zysk i poklask. Lubię mieć ciepły pokój, nie chorować, a do tego być w dobrym nastroju.
Dzisiejsza Ewangelia wyrywa mnie z tego naturalnego dążenia. Słowo ostrzega i mówi: „uważaj na siebie”. Uważaj, czyli włącz czujność, nie wywalaj (zmieniaj) wszystkiego, ale włącz uważność w tym wszystkim. Skrajności i bezmyślne odtwarzanie zawsze są złe, Słowo Boże uczy nas racjonalności w kochaniu. Mamy w sobie wkodowaną zdolność odnajdywania Boga we wszystkim, jednak by to robić, trzeba spełnić dwa warunki: być przebudzonym (czuwającym) i nie skupionym na dbaniu o swoje poczucie bezpieczeństwa. Warto te dwie cechy urealniać i uświadomić sobie, że nie chodzi o „posiadanie” ich raz na zawsze. Wręcz przeciwnie, trzeba je w sobie włączać w każdej chwili na nowo.
Narzekam, kiedy jest inaczej niż napisałem na początku, kiedy rozwala się moja idealna układanka tego, jak powinno wyglądać moje życie. Jednak powodem narzekania nie są jakieś wielkie problemy, które na mnie spadają, ale ból spowodowany tym, że muszą we mnie obumrzeć te wszystkie „dobre pragnienia”.
Co jest Dobrą Nowiną w tym tekście? Końcówka. Możliwość stanięcia przed Synem Człowieczym. Nie chodzi o to, że staną przed Nim tylko czyści, ale staną przed Nim nie obciążeni, a więc wolni.
http://kramer.blog.deon.pl/2015/11/28/akcenty/
************
Czuwajcie i bądźcie gotowi
27 listopada 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ
Wszyscy jesteśmy – optymistycznie licząc – dopiero w połowie drogi, gdy chodzi o olśnienie pierwszym Przyjściem Syna Bożego. A co tu mówić o olśnieniu ważnością i wspaniałością tego, co sprawi powtórne Przyjście Pana? Chciałoby się powiedzieć, że takie są czasy, iż (być może wszyscy) jesteśmy dość dalecy od radosnej fascynacji drugim Przyjściem Pana Jezusa…
„Jezus powiedział do swoich uczniów: „Czuwajcie, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby się włamać do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie.
Któż jest tym sługą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowił nad swoją służbą, żeby na czas rozdawał jej żywność? Szczęśliwy ów sługa, którego pan, gdy wróci, zastanie przy tej czynności. Zaprawdę powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem.
Lecz jeśli taki zły sługa powie sobie w duszy: «Mój pan się ociąga», i zacznie bić swoje współsługi, i będzie jadł i pił z pijakami, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna. Każe go ćwiartować i z obłudnikami wyznaczy mu miejsce. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 24, 42-51).
Słowo Boże – zawsze olśniewa i raduje
Zapewne wszyscy mamy takie pragnienie, aby za każdym razem móc w Słowie Bożym usłyszeć dobrą i radosną nowinę. Ale czy każde czytane Słowo Boże może być odebrane jako taka nowina: dobra i radosna? Myślę, że tak. Także wtedy, gdy to Słowo porusza tematy trudne, gdy napomina i przestrzega. Jednak na ogół trzeba się potrudzić, by w każdym Słowie Bożym odsłoniła się nam Jego ewangelijność. Z pomocą zawsze przychodzi Duch Święty. To powiedziawszy, szukajmy Dobrej Nowiny w dzisiejszej perykopie.
- Najpierw weźmy do ręki klucz; jest nim, jak sądzę, treść wersetu przed Ewangelią: Czuwajcie i bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. W tym jednym złożonym zdaniu przypomniano nam kilka ważnych prawd. Wszystkie są ważne, a jedna z nich jest niebywale dobra i radosna.
- Radosne i niebywale dobre jest to, że Jezus Chrystus, zwący się tu Synem Człowieczym, znów przyjdzie!
- Jeśli w Starym Testamencie myśli i serca wierzących (przynajmniej „świętej Reszty”) krążyły wokół obietnicy przyjścia Mesjasza, to po Jego pierwszym przyjściu nasze serca winny krążyć wokół obietnicy powtórnego Przyjścia Chrystusa!
Wielkie i wspaniałe owoce pierwszego przyjścia Jezusa Chrystusa można by opisywać długo. W takim opisie trzeba by się odwołać do interdyscyplinarnego wysiłku wielu świadków i znawców chrześcijaństwa, by unaocznić Nowość i Piękno oraz bogactwo kultury przepojonej Duchem Jezusa…
- Tymczasem wszyscy jesteśmy – optymistycznie licząc – dopiero w połowie drogi, gdy chodzi o olśnienie pierwszym Przyjściem Syna Bożego. A co tu mówić o olśnieniu ważnością i wspaniałością tego, co sprawi powtórne Przyjście Pana? Chciałoby się powiedzieć, że takie są czasy, iż (być może wszyscy) jesteśmy dość dalecy od radosnej fascynacji drugim Przyjściem Pana Jezusa.
- Tymczasem dzisiejsze słowo Jezusa, a także szerszy kontekst dzisiejszej perykopy, mocno stawiają nam przed oczy właśnie drugie Przyjście Pana Jezusa. Jest tego ważny powód.
Te trzy: przeszłość i przyszłość oraz chwila obecna
- Jezus najwyraźniej pragnie, byśmy intensywnie kierowali nasze myśli i serca ku Jego powtórnemu Przyjściu!
- Czy jednak to czynimy? Czy nie bywamy więźniami doczesności i „chwili obecnej”, często pojmowanej bardzo „ciasno”, nierzadko hedonistycznie, bez usytuowania jej w rozległym horyzoncie Bożego Planu Zbawczego.
Niestety, o potrzebie intensywnego zanurzenia w tu i teraz i stylach przeżywania chwili obecnej mówi się rzeczy mądre i … mniej mądre. Swoje zapatrywania na sens chwili obecnej narzucają dziś często (poprzez potężne media) przewodnicy ślepi. Z wolnego wyboru lub z braku rozumu oświeconego Bożym Objawieniem (wiarą) wolą zapominać o tym, że tak cenną chwilę obecną można przeżywać autentycznie i mądrze jedynie wtedy, gdy ludzką wolność oświeca „blask prawdy”, bijący zarówno od tego, co było, jak i od tego, co będzie.
- Inaczej mówiąc, jedynie żywa pamięć o już dokonanych „wielkich dziełach Boga”, jak i serdeczna pamięć o zawrotnych obietnicach danych przez Chrystusa stwarza grunt pod sensowne i właściwe zanurzenie się w tu i teraz.
- Modlitewne rozpamiętywanie czynów Boga z przeszłości i z przyszłości pozwala uniknąć wielkich błędów w rozgrywaniu ludzkiej wolności.
Czy Pan jest blisko?
Wiele wskazuje na to, że nasze pokolenie otrzymuje wyjątkowo dużo proroczych zapowiedzi i znaków odnośnie bliskiego już Przyjścia Pana.
W „bezpieczny” sposób można by tu mówić za Dzienniczkiem św. Faustyny o iskrze, która wyjdzie z Polski i przygotuje świat na powtórne przyjścia Pana. Jan Paweł II tak mówił w Łagiewnikach w Krakowie 17 sierpnia 2002 r.:
Niech się spełnia zobowiązująca obietnica Pana Jezusa, że stąd ma wyjść „iskra, która przygotuje świat na ostateczne Jego przyjście” (por. Dzienniczek, 1732).
Można by też, naśladując ostatnich Papieży, rozważać prorocze słowa Matki Bożej z Fatimy… To oczywiście cały wielki temat wezwań do nawrócenia, do czuwania, do pokuty; a także zapowiedzi rzeczy bolesnych – wojen, prześladowań, a w końcu triumf Niepokalanego Serca Maryi, triumf Bożej Miłości.
W sposób bardziej „ryzykowny” mógłbym odesłać do 10 tajemnic, danych przez Matkę Bożą w Medjugorje. Nie ma jeszcze ostatecznych kościelnych rozstrzygnięć, ale Pan Bóg nie czekając na „aprobatę” już potężnie działa…, zaś rzesze wiernych nawracają się, poszczą, modlą się, sięgają po Pismo Święte, współpracują z Bogiem w myśl zaleceń Matki Bożej.
(…)
- W końcu pozostaje nam zapamiętać i wyciągać praktyczne wnioski z Jezusowej obietnicy i zachęty: Czuwajcie i bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie.
- Uwewnętrznianie prawdy zawartej w tym jednym zdaniu uchroni nas przed duchowym lenistwem i oddaniem się jakiemuś marnemu kultowi, np. jedzenia czy picia.
- Świadomość niewiadomej liczby dni danych nam jeszcze czy to przed własną śmiercią, czy przed powrotem Pana – motywuje nas do szczerej i gorącej prośby słowami Psalmu:
Naucz nas liczyć dni nasze, byśmy zdobyli mądrość serca. Powróć, o Panie, jak długo będziesz zwlekał? Bądź litościwy dla sług Twoich! (Ps 90).
http://osuch.sj.deon.pl/2015/11/27/k-osuch-sj-czuwajcie-i-badzcie-gotowi-rozwazanie-slowo-boze-duchowosc-religia-deon-pl/
*************
O sądzie i karze za grzechy
2 Wielki i uzdrawiający czyściec nosi w sobie człowiek cierpliwy, który doznając krzywdy, więcej ubolewa nad winą krzywdziciela niż nad własną krzywdą, który modli się gorąco za swoich prześladowców, z całego serca wybacza winy i nie waha się prosić innych o przebaczenie, który raczej lituje się nad ludźmi, niż się na nich gniewa, który siebie samego ujarzmia i stara zawsze podporządkować ciało sprawom ducha. Lepiej jest teraz oczyścić się z grzechu i pozbyć się win, niż liczyć na przyszłe oczyszczenie. Naprawdę, sami się oszukujemy przez nasze niepowściągliwe przywiązanie do ciała.
3. Cóż innego trawić będzie ogień jak nie twoje grzechy? Im więcej tutaj sobie pozwalasz i idziesz za zachceniami ciała, tym srożej potem będziesz płacić i więcej przygotowujesz drew na upalenie. Przez co człowiek grzeszy, to samo będzie mu najsroższą karą.(…)
4. Każdy grzech będzie miał własną swoją udrękę. Pyszni doznawać będą największego poniżenia, a chciwcy pokosztują najsroższej nędzy. Tam jedna godzina kary cięższa będzie niż sto lat gorzkiej pokuty tutaj. (…) Drżyj więc i żałuj za swe winy, abyś w dzień Sądu znalazł się bezpiecznie wśród błogosławionych.
Wtedy bowiem sprawiedliwi staną z wielką odwagą naprzeciw tych, którzy ich uciskali i gnębili. Wtedy sędzią będzie ten, kto tutaj pokornie poddaje się osądom ludzi. Wtedy biedny i skromny stać będzie z wielką ufnością, a z wielkim lękiem pyszny.
Tomasz a Kempis
*************
Bł. John Henry Newman (1801-1890), kardynał, teolog, założyciel Oratorium w Anglii
Kazanie “Watching”, PPS, t. 4, nr 22
„Czuwajcie!” – mówi nam Jezus z naciskiem… Mamy nie tylko wierzyć, ale też czuwać; nie jedynie kochać, ale czuwać; nie tylko słuchać, ale czuwać. Ale w jakim celu? W oczekiwaniu na to ostateczne wydarzenie: przyjście Chrystusa… Zdaje się, że jest tutaj szczególne wezwanie, zadanie, które by nam nigdy nie przyszło na myśl.
Mamy pewne pojęcie o tym, co znaczy wierzyć, kochać i słuchać, ale co oznacza czuwać?… Jeden czuwa w oczekiwaniu na Chrystusa, zachowując wrażliwego ducha, otwarty, nasłuchujący, żwawy, czujny, pełen zapału, by Go szukać i uczcić. Pragnie znaleźć Chrystusa we wszystkim, co mu się przytrafia… A drugi czuwa z Chrystusem (Mt 26,38), spoglądając w przyszłość, patrzy też wstecz, kontemplując to, co jego Zbawiciel nabył dla niego, nie zapominając o tym, co Chrystus dla niego wycierpiał. Czuwa z Chrystusem, kto wspomina i odnawia w swojej osobie krzyż i agonię Chrystusa, kto ubiera radośnie tunikę, którą Chrystus nosił na sobie przed śmiercią i którą pozostawił po Wniebowstąpieniu.
Często, w pismach, natchnieni pisarze wyrażają swoje pragnienia drugiego przyjścia, ale nigdy nie zapominają o pierwszym: ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu… W ten sposób święty Paweł zaprasza Koryntian do oczekiwania na przyjście Pana Jezusa Chrystusa (1Kor 1,7-8) i mówi im, żeby „nosić nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele” (2 Kor 4,10)… Myśl o tym, czym jest Chrystus dzisiaj nie powinna wymazać pamiątki tego, czym był dla nas… W Ten sposób, w świętej komunii, widzimy jednocześnie śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa – wspominamy śmierć i radujemy się ze zmartwychwstania. Ofiarujemy samych siebie i otrzymujemy błogosławieństwo.
Czuwać to znaczy żyć w oderwaniu od tego, co obecne, żyć w niewidzialnym, żyć w myśli o Chrystusie takim, jakim przybył za pierwszym razem i takim, jakim ma przybyć, pragnąć Jego drugiego przyjścia, czule i z wdzięcznością wspominając pierwsze.
*******************
Potrzeba nieustannej modlitwy (28 listopada 2015)
- przez PSPO
- 27 listopada 2015
Pan Jezus pozostawia nam wskazanie praktyczne:
Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych … Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie (Łk 21,34.36).
Oba te wezwania sprowadzają się właściwie do jednego: Czuwajcie! Jednocześnie Ewangelia dzisiejsza ukazuje dwa wymiary tego wezwania:
- niebezpieczeństwo ospałości serca,
- potrzeba nieustannej modlitwy,
Ad.1. Zgodnie określeniem Katechizmu:
Serce jest mieszkaniem, w którym jestem, gdzie przebywam (według wyrażenia semickiego lub biblijnego: gdzie „zstępuję”). Jest naszym ukrytym centrum, nieuchwytnym dla naszego rozumu ani dla innych; jedynie Duch Boży może je zgłębić i poznać. Jest ono miejscem decyzji w głębi naszych wewnętrznych dążeń. Jest miejscem prawdy, w którym wybieramy życie lub śmierć. Jest miejscem spotkania, albowiem nasze życie, ukształtowane na obraz Boży, ma charakter relacyjny: serce jest miejscem przymierza (KKK 2563).
Czuwaj, abyś nie stracił siebie, daru życia, jaki otrzymałeś. Zgodnie z określeniem serca nasze życie ma charakter relacyjny. Żyję, jeśli spotykam się z Bogiem w sercu. Na Dalekim Wschodzie mówią o nas, ludziach Zachodu, że „żyjemy w głowie”, czyli w myślach. Jednocześnie wyraźnie jesteśmy emocjonalnie skoncentrowani na sobie, czyli odwróceni od spotkania. Ujawnia się to szczególnie mocno w postawie obronnej, jaką przyjmujemy w momencie, gdy ktoś nam coś zarzuci. Nakaz; „Czuwajcie!” w tym kontekście jest wezwaniem do powrotu do serca, do przytomności, do patrzenia przez pryzmat spotkania z Bogiem, aby nas nie przygniotły sprawy doczesne. Wezwanie to uwrażliwia nas na znaki rozpoznawcze prawdziwego stanu naszego serca: „Po owocach poznacie”. Jakie zatem są owoce naszego życia? Trzeba to nieustannie sprawdzać.
Dzisiejsze czytania liturgiczne: Dn 7, 15-27; Łk 21, 34-36
Ad. 2. Módlcie się w każdym czasie. Czuwanie przejawia się nieustanną modlitwą. Nie oznacza to jednak konieczności nieustannego odmawiania pacierzy. Niektórzy mnisi, zwani euchitami, usiłowali zrealizować dosłownie ten ideał modlitwy przez nieustanne odmawianie pacierzy. Niestety, jest to niemożliwe i nie prowadzi do autentycznego spotkania z Bogiem. Z czasem mnisi zrozumieli, że nieustanna modlitwa polega przede wszystkim na pragnieniu bliskości Boga. W tym celu praktykowano modlitwę serca, która buduje przestrzeń wewnętrzną dla tego pragnienia. Polegała ona zasadniczo na nieustannym odmawianiu jakiegoś wersetu z Pisma. Do najbardziej znanych modlitw serca należy „modlitwa Jezusowa”, czyli nieustanne wypowiadanie wersetu: „Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nad nami grzesznymi”.
Święty Paweł w Liście do Koryntian pisze: chociaż bowiem niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień (2 Kor 4,16). Czuwanie oznacza nieustanny wysiłek, aby nie dać się zdominować temu, co zewnętrzne i przemijające, i budowanie wewnętrznego człowieka w nas przez komunię z Chrystusem.
Włodzimierz Zatorski OSB | Jesteśmy ludźmi
http://ps-po.pl/2015/11/27/potrzeba-nieustannej-modlitwy-28-listopada-2015/
Świętych Obcowanie
Święty Stefan Młodszy, męczennik | |
Święty Jakub z Marchii, prezbiter | |
Błogosławiony Jacek Thomson, prezbiter i męczennik |
To warto przeczytać
***************
O wolności wewnętrznej
Synu, dąż usilnie do tego, byś w każdym miejscu i w każdej sprawie czy działaniu pozostał wewnętrznie wolny, panuj nad sobą, niech wszystko będzie w twojej władzy, a nie ty pod władzą wszystkiego, bądź panem swoich czynów, władcą, nie zaś niewolnikiem ani poddanym siebie.
Jeżeli w każdej sytuacji potrafisz wyjść poza zewnętrzne pozory i przenikasz to, co widzisz i słyszysz, jakimś głębszym, niecielesnym zmysłem, i jak Mojżesz wchodzisz przy każdej okazji do świątyni i radzisz się Boga, usłyszysz na pewno Bożą odpowiedź i odejdziesz mądrzejszy, pouczony przez Boga o tym, co jest i co będzie.
Czytamy w Piśmie świętym, że Jozue i Izraelici zostali oszukani przez Gabaonitów (Joz 9, 14), bo nie poradzili się przed tym Pana, lecz zawierzyli ich gładkim słówkom i zwiodła ich fałszywa pobożność wroga.
Tomasz a Kempis
*****************
O mądrości działania
1 Nie trzeba wierzyć ślepo każdemu słowu ani wrażeniu, ale uważnie i długo rozważać każdą sprawę w odniesieniu do Boga. Ale, niestety, jesteśmy tak słabi, że często łatwiej nam myśleć i mówić o ludziach źle niż dobrze. Ludzie prawdziwie doskonali nie są łatwowierni wobec każdego, bo znają słabość ludzką skłonną do złego i omylną w mowie.
2. Wielka to mądrość nie śpieszyć się w działaniu i nie trzymać uparcie swoich uprzedzeń. Nie należy też wierzyć słowom każdego i biec zaraz, by innym powtórzyć plotkę lub nowinę. (…).
Tomasz a Kempis
*****************
O poufałości
1 Nie przed każdym otwieraj serce, jedynie mądremu i pobożnemu możesz się zwierzyć. Unikaj zbyt młodych i obcych. (..) Trzymaj się pokornych, prostych, pobożnych i życzliwych, a mów z nimi o rzeczach ważnych. Nie spoufalaj się z jedną kobietą, ale wszystkie dobre niewiasty polecaj Bogu. Pragnij być bliskim Bogu i Jego aniołom, a nie szukaj znajomości z ludźmi.
2. Trzeba mieć miłość ku wszystkim, ale poufałość wcale nie jest potrzebna. Zdarza się czasem, że o kimś nie znanym krąży najlepsza opinia, ale skoro się pojawi, sam jego widok odstręcza. Nieraz wydaje nam się, że staniemy się ludziom milsi w bliskiej zażyłości, a tymczasem jeszcze bardziej odwracają się od nas, gdy poznają z bliska nasze wady.
Tomasz a Kempis
*************
Siła Ewangelii może pokonać nienawiść i lęk
Brat Marek z Taizé / Piotr Żyłka
Nam, w Taizé, trudne paryskie wydarzenia pomogli przeżyć młodzi muzułmanie, uchodźcy, których kilka dni wcześniej przyjęliśmy we wspólnocie – mówi brat Marek.
Wspólnota Taizé liczy ponad stu braci. Są wśród nich katolicy i ewangelicy różnych Kościołów. Bracia pochodzą z około 30 krajów. Samo istnienie wspólnoty jest już znakiem pojednania pomiędzy podzielonymi chrześcijanami i zwaśnionymi narodami.
Bracia żyją z własnej pracy. Nie przyjmują żadnych darowizn. Nawet ich rodzinne spadki wspólnota przeznacza na pomoc najbardziej potrzebującym.
Niektórzy bracia mieszkają w najbiedniejszych zakątkach świata, by być tam świadkami pokoju wśród ludzi, którzy cierpią. Dzisiaj takie małe wspólnoty braci, nazywane fraterniami, znajdują się w ubogich regionach Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej. Bracia dzielą warunki życia z ludźmi, z którymi mieszkają na co dzień, i starają się dawać świadectwo miłości najbiedniejszym, dzieciom ulicy, więźniom, umierającym, ludziom doświadczającym tragedii osobistych, porzuconym.
Z roku na rok liczba odwiedzających Taizé zwiększa się. Przybywają ze wszystkich kontynentów, aby wziąć udział w tygodniowych spotkaniach. Siostry świętego Andrzeja (międzynarodowe katolickie zgromadzenie zakonne, założone ponad siedem wieków temu), polskie siostry urszulanki oraz siostry szarytki podejmują część zadań związanych z przyjmowaniem młodych ludzi.
Taizé odwiedzają również zwierzchnicy Kościołów. Wspólnota gościła Jana Pawła II, czterech kolejnych arcybiskupów z Canterbury, metropolitów prawosławnych, 14 biskupów luterańskich ze Szwecji i niezliczoną ilość pasterzy Kościołów z całego świata.
Brat Marek jest księdzem, pierwszym Polakiem, który wstąpił do wspólnoty z Taize.
Piotr Żyłka: Wasza wspólnota żyje na południu Francji. Na pewno wstrząsnęły Wami tragiczne wydarzenia w Paryżu.
Brat Marek: Takie wydarzenia poruszają nas do głębi. Wobec takiej tragedii człowiek nie bardzo wie, co powiedzieć, bo jesteśmy trochę bezradni. Ale nam, w Taizé, te trudne wydarzenia pomogli przeżyć młodzi muzułmanie, uchodźcy, których kilka dni wcześniej przyjęliśmy we wspólnocie.
Jak do tego doszło?
Władze państwowe próbują coś zrobić z wielkim obozowiskiem uchodźców w Pas-de-Calais na północy Francji. Zaproponowano rozmieszczenie osób tam przebywających w różnych miejscach. Pytano wspólnoty i stowarzyszenia w całym kraju o możliwość przysłania uchodźców. A my już dużo wcześniej zgłosiliśmy chęć przyjęcia jakiejś grupy. I w ramach tej próby sensownego rozlokowania uchodźców przyjechało do nas siedmiu młodych ludzi z Północnego Sudanu. Afrykańczycy.
Nie było żadnych komplikacji?
Sam przyjazd był niełatwy. Trzeba sobie wyobrazić sytuację tych ludzi. Zabierają ich autobusami, zawożą do wioski zabitej dechami. Przyjechali wieczorem. Ciemno. Mgła. Więc pierwsze chwile były trudne. Trudno im było nawet wysiąść z autokaru. No ale w takich sytuacjach pomagają zwykłe, ludzkie rzeczy. Jeden z uchodźców musiał wyjść do toalety. Za nim wyszli inni. Bracia skorzystali z okazji i zaprosili ich wszystkich na herbatę. I ta prosta herbata odprężyła wszystkich, trochę otworzyła. Także w końcu tych siedmiu młodych ludzi u nas zostało. Przyjęliśmy ich w jednym domu, który służy do podejmowania naszych gości. To dom w samym środku wioski, więc można powiedzieć, że są na oku wszystkich.
Co to za ludzie?
Okazało się, że są to młodzi chłopcy z różnych miejscowości, z różnych stron Sudanu. Między sobą się nie znali. Najmłodszy ma 18 lat, najstarszy 26. Młodzi muzułmanie, praktykujący. Modlą się więcej od nas. Pięć razy dziennie. Bracia ze wspólnoty tylko trzy razy (śmiech).
Bardzo szybko nawiązaliśmy przyjazny kontakt. Wyznaczeni bracia się nimi opiekują. Jedno małżeństwo z wioski również poświęca im czas. Nasza wioska jest przyzwyczajona do przyjmowania obcych. Także uchodźców. Brat Roger od początku istnienia wspólnoty przyjmował potrzebujących. Jeszcze w czasie wojny ukrywał Żydów. Po wojnie bracia opiekowali się niemieckimi jeńcami, przyjęli dwudziestkę chłopców osieroconych z różnych stron świata. W latach 70. przyjęliśmy rodziny z Indochin – matki z dziećmi. Jedna z nich miała dziesięcioro dzieci. W czasie wojny bałkańskiej przyjęliśmy rodziny z tamtych stron. Po ludobójstwie w Ruandzie rodzinę afrykańską – ojca z trójką dzieci. A teraz ostatnio dwie chrześcijańskie rodziny – z Iraku i z Syrii. Właściwie w naszej wiosce większość mieszkańców to są potomkowie uchodźców. Zawsze próbowaliśmy im pomóc tak, żeby się jak najszybciej usamodzielnili i zintegrowali z miejscową społecznością. Rdzenni mieszkańcy naszej wioski też byli zawsze proszeni o pomoc, powiadamiani, odwiedzani. Także ludzie u nas wiedzą, że przyjęcie uchodźcy to nie jest niebezpieczeństwo, to nie jest zagrożenie, tylko szansa na udzielenie pomocy komuś potrzebującemu.
Jak mieszkańcy wioski starają się pomagać nowym przybyszom?
Przy okazji przyjęcia siedmiu chłopaków z Sudanu był obecny nasz mer. Również przedstawiciele innych władz włączyli się w pomoc. No i mieszkańcy naszej wioski też robią, co mogą. Jeden z rdzennych mieszkańców Taizé, starszy Francuz, wyjeżdża z nimi na rowery. Na przejażdżce zobaczył, że jest im zimno, więc pojechał do pobliskiego Decathlonu i nakupił im czapek, rękawiczek i szalików (śmiech).
Oni jeszcze nie mają statutu azylanta, więc nie mogą być jeszcze zatrudniani, ale jakieś zajęcie trzeba im znaleźć. Uczą się francuskiego. Kiedy poprosiliśmy o pomoc, to zgłosiło się dwadzieścia osób, żeby uczyć tych siedmiu chłopców języka (śmiech). Oni też są bardzo pozytywnie nastawieni. Sami zaproponowali, że będą nas uczyć arabskiego. Pomagają też w różnych pracach. U nas we wspólnocie pracy nigdy nie brakuje. No i oczywiście się modlą.
Nie jest problemem fakt, że nie są chrześcijanami?
Mamy kontakt z naszą wspólnotą muzułmańską w Chalon. To jest 30 kilometrów od Taizé. Tutejszy imam jest bardzo otwartym człowiekiem. On też się nimi opiekuje, zaprasza na modlitwę. Bracia też byli ostatnio z nimi. Imam nas zaprosił, żebyśmy zostali na modlitwie i w jej trakcie wypowiedział bardzo ważne słowa. Powiedział, że dla niego i dla wielu muzułmanów to, co się stało w Paryżu, to nie jest prawdziwy islam. Był bardzo dosadny.
Sudańczycy nie mają problemów z odnalezieniem się w nowym miejscu?
Nasi chłopcy bardzo szybko poczuli, że są życzliwie przyjęci, dobrze traktowani. Jednego dnia zaprosiliśmy ich na obiad do wspólnoty. Taki mamy zwyczaj w Taizé, że na obiad w niedzielę zapraszamy przyjaciół, rodziny, gości. Pod koniec spotkania najmłodszy Sudańczyk – osiemnastolatek – poprosił o mikrofon i powiedział piękne słowa. Bardzo proste, ale poruszające. Powiedział: “We are touched to see your faces” (“Jesteśmy poruszeni, widząc wasze twarze”) i “We are lucky to be here” (“Mamy szczęście, że tu jesteśmy”).
Te słowa trzeba dobrze rozumieć, bo podobno w innych miejscach, gdzie są przyjmowani uchodźcy, po jakimś czasie uciekają, szukają innego miejsca. Więc nasza prefektura, a nawet ludzie z Paryża odpowiedzialni za uchodźców dopytują nas: “Co robicie, że od was nie uciekają?” (śmiech).
Nic nie robimy. Przyjmujemy ich po ludzku. Najzwyczajniej. Szanujemy ich potrzeby. Cieszymy się, że się modlą. Po prostu próbujemy im pomóc. Mają zupełną wolność. Poruszają się swobodnie. Zawierają znajomości z młodymi ludźmi, którzy są na miejscu. Na obiad do nich zawsze idzie jeden z braci albo ktoś z wolontariuszy. Oni również goszczą nas u siebie. Normalne, zwyczajne życie. Oni to doskonale rozumieją.
Była też taka poruszająca rozmowa, w trakcie której jeden z naszych przyjaciół z Sudanu zacytował długi fragment Koranu, w którym jest mowa o Miłosierdziu Bożym, o tym, że nie można robić krzywdy drugiemu człowiekowi, i skomentował to tak: “To tu, w Taizé, ci bracia chrześcijańscy, oni są prawdziwymi muzułmanami” (śmiech). To są takie sympatyczne sytuacje, które naprawdę bardzo pomogły nam przeżyć wydarzenia w Paryżu i widzieć je we właściwym świetle, we właściwych proporcjach.
Bo zamachy w Paryżu budzą strach. Jak sobie z nim radzić?
Widzimy, ile jest strachu, ile lęku, ile słów, które nie mają pokrycia w rzeczywistości i które w sumie, jeśli je odnieść do tej siódemki młodych ludzi, są dla nich niezwykle krzywdzące. To, co się mówi, czym się na co dzień ludzie karmią, to nie jest rzeczywistość, z którą my mamy do czynienia. Przez całe ostatnie wakacje rozmawialiśmy o uchodźcach z młodymi Polakami, którzy przyjeżdżali do Taizé. Zawsze na początku zadawałem pytanie, czy mieli jakiś kontakt osobisty z uchodźcami. I wtedy okazywało się, że nie. Wszystkie opinie były powtarzane po kimś.
Myślę, że Brat Roger nas nauczył zaufania do ludzi. Takiego ewangelicznego zaufania, że Ewangelia daje nam szansę na to, żeby pokonać lęki. To nie jest tak, że my nie mamy lęków, że się nie baliśmy. Kiedy zaoferowaliśmy miejsce dla uchodźców, to się zastanawialiśmy, kto do nas przyjedzie. Jesteśmy odpowiedzialni za wszystko, co się w Taizé dzieje, za młodych, którzy przyjeżdżają przez cały rok. Istnieje jakieś ryzyko, niepewność.
Ale Ewangelia wzywa nas do tego, żeby nie kierować się lękiem i nie budować murów, zabezpieczeń na wyrost. Ewangelia wzywa, żeby zaryzykować dobroć, życzliwość, zaryzykować wyjście do drugiego człowieka z otwartym sercem i miłością. Nie teoretyczną miłością, ale z gotowością udzielenia pomocy. Również do zrezygnowania z czegoś na rzecz kogoś, kto jest bardziej potrzebujący niż my. Trzeba to dostrzec, że my żyjemy w sytym społeczeństwie, dostatnim. Nie brakuje nam ciepłej wody, ubrań, jedzenia. Wszystko to mamy w takiej ilości, że można z czegoś zrezygnować i się podzielić.
Myślę, że jest to też odczytywanie Ewangelii w taki sposób, żeby być wiernym Chrystusowi, który nikogo nie odrzucał, nikogo nie osądzał, nie skazywał, nie spisywał na straty z góry. Zapłacił za to bardzo wysoką cenę. Został zabity. Mamy tę świadomość, że to może nas kosztować. Zresztą mamy takie doświadczenie. To już nas kosztowało, bośmy stracili Brata Rogera w ten sposób (założyciel wspólnoty zginął 16 sierpnia 2005 z rąk kobiety, która zadała mu na początku wieczornego nabożeństwa kilka ciosów nożem w plecy i gardło – przyp. red.). Nie był otoczony murem ani ochroniarzami, był do dyspozycji każdego człowieka. Myślę, że nie kierujemy się jakąś naiwnością, ale po prostu Ewangelia nas do tego wzywa i chcemy być jej wierni.
Papież Franciszek spotkał się niedawno z niemiecką grupą, osobami ze stowarzyszenia związanego z teologiem Romano Guardinim i powiedział im bardzo znamienne słowa dotyczące dzisiejszej sytuacji. Powiedział, że Bóg bogatej Europie przysłał głodnego, żeby go nakarmić, przysłał spragnionego, żeby mu dać pić, przysłał obcego, żeby go przyjąć, i nagiego, żeby go przyodziać. I dalej powiedział, że jeżeli jesteśmy ludem, to przyjmiemy tych przychodzących, jak braci. A jeżeli jesteśmy grupą indywidualistów, to ulegniemy pokusie, żeby ratować swoją skórę. Ale w takim zachowaniu nie ma żadnej “kontynuacji”, to nie przyniesie nic dobrego.
To właśnie papież wezwał do przygotowania wszystkich parafii na przyjęcie uchodźców. Jego apel budzi u wielu ludzi opór. Lęk przed uchodźcami stał się jeszcze większy po wydarzeniach w Paryżu. Co powiedzieć ludziom, którzy się najzwyczajniej w świecie boją?
To są uzasadnione lęki. Wiadomo, że one się rodzą w człowieku i trzeba je próbować zrozumieć. Ale jeżeli będziemy się kierować lękami i wykorzystywać je do manipulacji ludźmi, to takie coś jest okropne.
Papież Franciszek powiedział coś bardzo prostego. Wiadomo, że bardzo trudno jest przyjąć we własnym domu kogoś obcego, kogoś z innej kultury, innej religii. To jest oczywiste. Są odważni ludzie, którzy się tego nie boją. Słyszeliśmy o Tomaszu Wielgoszu z Oleśnicy, który ze swoją żoną usłyszał w kościele słowa św. Jakuba, że wiara bez uczynków jest martwa, i w reakcji na to postanowili przyjąć pod swój dach uchodźców. Ale nie wszyscy tak potrafią. To jest zrozumiałe. Tu chodziłoby o to, żeby poczuć się jakąś społecznością, wspólnotą, po prostu Kościołem, który wychodzi naprzeciw potrzebującym braciom.
W każdej wiosce, miasteczku czy parafii na pewno znajdzie się jakiś prawnik, który może pomóc załatwić sprawy formalne związane z azylem, zawsze znajdzie się lekarz, który może pomóc w sprawach zdrowotnych, zawsze znajdzie się nauczyciel miejscowego języka.
Wielu ludzi jest naprawdę chętnych do pomocy. Jeżeli posiejemy strach, to oczywiście ludzie będą sparaliżowani tym strachem i nie będą pomagać. Ale jeśli pomożemy im odkryć szansę na to, że spotkanie z drugim człowiekiem, okazanie mu dobroci i życzliwości tworzy więzi, które pomogą, by nie dochodziło do konfliktów, wojen i przemocy, to zbudujemy coś, co jest trwałe, co jest przyszłością.
Jaka jest alternatywa? Jeżeli ulegniemy lękom, strachom, zamkniemy się, zbudujemy zasieki, postawimy mury, to co to zmieni? Na jakiś czas może coś to zmieni, ale w dłuższej perspektywie to nie jest żadne rozwiązanie. Natomiast jeśli stworzymy więzi przyjaźni, zrozumienia, dobroci, życzliwości, to naprawdę mamy szansę zbudować lepszą przyszłość. My, w Taizé, i ja osobiście w taką przyszłość wierzę. Ona jest możliwa. Siła Ewangelii jest tak wielka, że może pokonać nienawiść i lęk. Pan Jezus dobrze znał ludzkie lęki. Dlatego tyle razy powtarzał: “Nie bójcie się. Ja Jestem”.
Na zdjęciach – uchodźcy z Sudanu w Taizé. Zdjęcia publikujemy dzięki uprzejmości wspólnoty.
http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1130,sila-ewangelii-moze-pokonac-nienawisc-i-lek.html
*****************
Jak się modlić, kiedy tracisz sens życia?
Marta Jacukiewicz, ks. dr Mariusz Krawiec
Jeśli dwoje ludzi, którzy się kochają, pewnego dnia przestają rozmawiać ze sobą, ich miłość będzie stopniowo obumierać. Staną się dla siebie obcymi ludźmi. Podobnie jest w relacji do Boga.
Księże Mariuszu, modlitwa rodzi się z naszej relacji do Chrystusa?
Modlitwa jest formą dialogu. Aby mógł on zaistnieć, koniecznym jest wejście w relację osobową. Ja -człowiek, rozmawiam z Nim – Bogiem. Oczywiście mówiąc o relacji, wcale nie zakładamy, że musi być zawsze radosna i pogodna. Ze strony człowieka może pojawić się bunt. Możemy modlić się, tocząc w sobie wewnętrzną walkę. Do modlitwy może doprowadzić nas postawa niezadowolenia z tego, co nas spotyka i z tego kim jesteśmy. Tym czego tak naprawdę potrzebujemy, aby modlitwa mogła zaistnieć, to wiara. Wierzymy w bóstwo Chrystusa, że jest on Synem Bożym. Przypomnijmy sobie modlitwę niewidomego żebraka, który u bram Jerycha wykrzyczał w kierunku przechodzącego Jezusa: “Synu Dawida, ulituj się nade mną!” (por. Łk, 18,37) Krótkie wołanie, wręcz krzyk desperata, który nie miał już nic do stracenia, bo i tak ślepota zepchnęła na margines społeczeństwa. A jednocześnie wiara niewidomego, że Ten, do którego woła, jest Synem Bożym, który może wyrwać go z “piekła” choroby i odrzucenia.
Można się zmuszać do modlitwy?
Nie tylko można, ale i trzeba. Zwłaszcza, gdy jest nam trudno, gdy świat wali się pod nogami. W takim stanie modlitwa nie będzie czymś łatwym. Nie zapominajmy też o zgubnej roli Szatana, księcia ciemności. To on będzie w nas zasiewać niepokój, będzie odwodził nas od modlitwy, zwłaszcza wówczas, gdy ogarniają nas mroki i najbardziej jej potrzebujemy.
A co robić, gdy nie dostrzegamy już sensu modlitwy?
Modlitwa wychodzi ponad nasz ludzki racjonalizm. Pytanie o sens rodzi się w naszym umyśle, który jest zawodny i bywa, że wprowadza nas w ślepy zaułek. Modlitwa płynie z serca, także tego serca, które krwawi i pełne jest niegojących się ran. Być może, że nie raz będziemy zmuszali się do modlitwy. Będziemy siadali sam na sam i wpatrywali się oczami pełnym łez w krucyfiks i krwawiący bok Chrystusa. Nie będzie nam łatwo. Na Kalwarii u stóp Krzyża, pozostała Matka Jezusa i umiłowany uczeń Jan. Maryja pod krzyżem to Mater Dolorosa, Matka Boleściwa. Jej trwanie u stóp krzyża, na którym konał jej Syn, było przede wszystkim modlitwą opartą na wierności. Możemy być pewni, że Maryja do samego końca pozostała wobec swojego Syna pełna wiernej miłości.
Jak modlić się w sytuacjach trudnych?
Modlić się tak, jak podpowiada nam czuwający nad nami Duch Święty. I mieć na uwadze słowa Jezusa, który uczy, aby nie być na modlitwie gadatliwi, tak jak poganie (por. Mt 6, 7). Mamy modlić się w sposób prosty. Najważniejsze, aby towarzyszyła nam wiara. Pamiętam, jak pewna osoba na Ukrainie opowiadała mi o swoim nawróceniu. Nie umiała się modlić słowami powszechnie znanych modlitw, bo ich nie znała, gdyż w domu nikt jej tych modlitw nie nauczył. Ale Duch Święty działał w sobie wiadomy sposób i doprowadził ją do spotkania z Chrystusem, przy użyciu takich słów, jaki znała najlepiej, czyli to co my określamy mianem modlitwy spontanicznej.
Chrystus mówi również o faryzeuszach, którzy “lubią pierwsze krzesla w synagogach” (Por. Mt 23, 6) … Czy to nie jest tak, że chcemy się trochę “pokazać” – mimo, że nie “czujemy” głębi modlitwy, nie ma jednak tej bliskości w relacji do Chrystusa?
Oddzieliłbym sytuacje, gdy nie “czujemy” głębi modlitwy, od modlitwy na pokaz. Ta druga to pewne skrzywienie, wykoślawienie istoty tego, co nazywamy spotkaniem. Gdy rozmawiamy z kimś na pokaz, to nie dojdzie nigdy do autentycznego dialogu pomiędzy rozmówcami i wymiany wartości duchowych. Będzie to jedynie pewna gra interesów. Spotykam się z kimś tylko dla korzyści. W relacji do Boga, taka próba modlitwy na pokaz nie odnosi żadnego duchowego skutku. Jest ona jedynie pewną grą wobec otoczenia, w którym się jest. Mnich, który będzie się modlił, aby przypodobać się przeorowi i zyskać uznanie współbraci, może co najwyżej popaść w samouwielbienie i pychę. Natomiast mnich, który w czasie tak zwanej “nocy ciemnej” o której pisał św. Jan od Krzyża, będzie modlił się wytrwale, nawet zaciskając z bólu zęby, wcześniej czy później będzie zbierał w swoim życiu duchowe owoce.
Niekiedy brak skupienia na modlitwie przeradza się wręcz w niechęć. Czym jest to spowodowane? Gdzie szukać jej źródeł?
Nie stawiałbym akcentu na skupienie. Takie podejście może zwieść nas w kierunku nadmiernej troski o technikę modlitwy. Wtedy zamiast stawiać na intymną relację z Bogiem, w pierwszym rzędzie będziemy zastanawiali się na przykład nad tym, ile minut udał mi się zatrzymać w bezruchu, albo jak długo daliśmy radę nie myśleć o tak zwanych sprawach przyziemnych. Radziłbym bardziej wplatać w naszą modlitwę, to co nazywamy “brakiem skupienia”. Bo czym ono jest? Często nie możemy się skupić, bo myślimy o troskach, z którymi mierzymy się każdego dnia. Jeśli matka chorego dziecka zatrzymuje się na chwilę w kaplicy szpitalnej i zaczyna myśleć o swoim chorym dziecku, prosząc Boga o ratunek, to jest prawdziwa modlitwa. Nigdy nie radziłbym takiej osobie, odrywania się na modlitwie od tego co trapi jej serce, w poszukiwaniu czegoś abstrakcyjnego. Błogosławiony Jakub Alberione, założyciel paulistów, zgromadzenia do którego przynależę, radził, aby zakonnicy w trakcie swojej codziennej modlitwy, ogarniali nią te osoby i wydarzenia, które pojawiają się w ich myślach, gdy przychodzą przed Najświętszy Sakrament. Być może, że człowiek, którego dziś rano spotkałeś i który gdy wieczorem modli się na adoracji, wraca w myślach do ciebie, potrzebuje właśnie twojej modlitwy wstawienniczej. Nie wolno takich przypadków traktować jako rozproszenie.
Po co w ogóle się modlić?
Modlimy się, aby wyjść z własnego egoizmu. Z tego co w nas przyziemne i grzeszne, idąc za głosem Psalmu 23, aby dać się poprowadzić nad wody, gdzie można odpocząć. Modlimy się, aby zbliżyć się do Boga, aby wejść z nim w relację opartą na miłości. Jeśli dwoje ludzi, którzy się kochają, pewnego dnia przestają rozmawiać ze sobą, ich miłość będzie stopniowo obumierać. Staną się dla siebie obcymi ludźmi. Podobnie jest w relacji do Boga. Gdy nie będziemy go szukali na modlitwie, to Bóg choć pozostanie nam wierny i jego stosunek do nas się nie zmieni, to my sami zaczniemy się od Niego oddalać i stopniowo popadać w taką czy inną formę duchowej pustyni.
Ks. dr Mariusz Krawiec – przełożony paulistów na Ukrainie, wykładowca komunikacji społecznej we Lwowie.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2143,jak-sie-modlic-kiedy-tracisz-sens-zycia.html
***************
Emocjonalne wykorzystywanie
Anselm Grün OSB, Ramona Robben / slo
Ofiara emocjonalnego wykorzystywania odczuwa lęk, męczy ją poczucie obowiązku i wyrzuty sumienia. Ofiara emocjonalnego wykorzystywania nie rozumie sytuacji, w jakiej się znajduje. Nie potrafi jasno myśleć i nie jest zdolna do podjęcia racjonalnych decyzji. Wykorzystywanie emocjonalne prawie zawsze kończy się rozpadem związku.
W rozmowach z mężczyznami i kobietami, których małżeństwa się rozpadły, słyszymy często o fenomenie emocjonalnego wykorzystywania. Wiele osób stwierdza, że były emocjonalnie wykorzystywane przez całe lata trwania związku. Mechanizmy wykorzystywania seksualnego i emocjonalnego są podobne. Sprowadzają się do wykorzystywania uczuć drugiej osoby, by sprawować nad nią władzę i otrzymać od niej coś, czego się potrzebuje. Druga osoba jest wykorzystywana do zaspokajania czyichś potrzeb. Następstwem emocjonalnego wykorzystywania jest uczuciowy zamęt u osoby wykorzystywanej. Nie potrafi ona jasno ocenić sytuacji. Jest rozdarta między lękiem lub wynikającym z powodów moralnych bądź religijnych poczuciem zobowiązania wobec drugiej osoby, a wyrzutami sumienia, gdy odmawia spełnienia jej życzeń. Emocjonalne wykorzystywanie prowadzi także do stopniowego oziębienia uczuciowego wobec partnera i prócz wyrzutów sumienia budzi także silną agresję, która może zamienić się w nienawiść i pogardę. Jeżeli ktoś nie potrafi się obronić przed emocjonalnym wykorzystywaniem, może ono tak bardzo obciążyć związek, że dalsze wspólne życie staje się niemożliwe.
Emocjonalne wykorzystywanie występuje jednak nie tylko w związkach między kobietami i mężczyznami, lecz często także w firmach, między szefem a pracownikami, między kierownikiem zespołu a jego członkami, oraz w rodzinie, między rodzicami a dziećmi. Wszędzie tam, gdzie wykorzystywanie emocjonalne nie jest uświadomione, zatruwa i niszczy ludzkie związki.
Amerykańska psycholog Susan Forward mówi o szantażu emocjonalnym. Określa tym pojęciem fenomen, który u nas z pewnością występuje równie często jak w USA, a któremu w niemieckiej literaturze poświęcamy za mało miejsca. Dlatego chcielibyśmy, przynajmniej w skrócie, opisać ten problem. Uważamy, że należy mówić raczej o wykorzystywaniu emocjonalnym, a nie o szantażu emocjonalnym. Emocjonalne wykorzystywanie lub szantaż polega na tym, że jedna osoba grozi drugiej karą, jeśli nie spełni ona jej żądania: “Jeśli nie będziesz się zachowywał tak, jak chcę, to będziesz cierpiał”.
Ofiara i szantażysta
Ofiara emocjonalnego wykorzystywania odczuwa lęk, męczy ją poczucie obowiązku i wyrzuty sumienia. Ofiara emocjonalnego wykorzystywania nie rozumie sytuacji, w jakiej się znajduje. Nie potrafi jasno myśleć i nie jest zdolna do podjęcia racjonalnych decyzji. Emocjonalny szantażysta również często jest owładnięty lękiem. Podporządkowuje sobie kogoś, by uciec od własnego lęku. Ofiary dają się często szantażować z powodu trudnych przeżyć i doświadczeń. Ponieważ nie pogodziły się ze swoją bolesną przeszłością, są z jakiegoś powodu szczególnie wrażliwe, a szantażysta potrafi to wykorzystywać. Niektórzy ludzie boją się, że zostaną sami, że wpadną w psychiczny dołek, że będą mieli depresję. Inni mają skłonność do wyrzutów sumienia, a szantażysta umie je w nich wzbudzać. Ofiara chce tego uniknąć. Nie chce się czuć winna. Podatnym na emocjonalne wykorzystywanie czynią człowieka najczęściej różne traumatyczne doświadczenia opuszczenia, braku akceptacji i zranienia. Nieszczęście polega na tym, że raz dopuszczone wykorzystanie osłabia w przyszłości możliwość obrony ofiary. Rozpoczyna się diabelski krąg emocjonalnego wykorzystywania, gniewu, lęku, wyrzutów sumienia, ulegania, oziębienia emocjonalnego. Emocjonalne wykorzystywanie w małżeństwie niszczy duszę partnera. I czasem jedynym sposobem wyzwolenia się od partnera i odzyskania godności w swoich oczach jest rozwód.
Susan Forward opisuje sześć śmiertelnych symptomów szantażu:
- Szantażysta żąda czegoś od ofiary.
- Ofiara stawia opór.
- Szantażysta zwiększa presję.
- Grozi ofierze, że musi się liczyć z konsekwencjami, gdy nie zrobi tego, co on chce.
- Ofiara ulega, chociaż źle się z tym czuje.
- Przy następnym konflikcie szantażysta powtórzy swoją strategię. Ofiara jest “osaczona”.
Forward rozróżnia cztery różne typy emocjonalnego wykorzystywania.
Prokurator
Pierwszym typem szantażysty jest typ “prokuratora”. Gdy żona wyjawi zamiar odwiedzenia przyjaciółki, mąż reaguje groźbą: “Jeżeli tam pójdziesz, nigdy nie pojadę z tobą na urlop”. Gdy mąż chce jechać na tydzień z przyjaciółmi na urlop, żona grozi samobójstwem. Grożąca kara nie ma żadnego związku z zachowaniem, któremu chce zapobiec szantażysta. Ofierze jest trudno znaleźć wyjście z tej kłopotliwej sytuacji. Może się przecież zdarzyć, że “prokurator” rzeczywiście spełni swoją groźbę. Gdy jednak ofiary ustąpią, ogarnia je złość: “(…) złość na szantażystę za stworzenie tak trudnej sytuacji i na samych siebie za to, że nie potrafią podjąć walki”.
Istnieje też pasywne karanie, gdy ktoś ucieka w milczenie i całymi dniami nie rozmawia ze współmałżonkiem. Dla ludzi, którzy mają silną potrzebę harmonii i bliskości, jest to nie do zniesienia.
Biczownik
“Biczownik” czyni ofiarę odpowiedzialną za swoje własne problemy: “Jeśli to zrobisz, zachoruję, będę się źle czul, nie będę mógł spać, dostanę ataku astmy. W atmosferze, którą stwarzasz, na pewno nie wyzdrowieję”. Najsilniej działającą groźbą “biczownika” jest naturalnie zapowiedź samobójstwa. Ponieważ ofiara nie może tak po prostu przejść do porządku dziennego nad podobnymi groźbami, ustępuje. Później jednak groźba ta przybiera postać stałego emocjonalnego wykorzystywania. Jeden człowiek bawi się lękiem drugiego; zniewala partnera i niszczy go psychicznie. “Biczownik” doskonale wie, jakie lęki i wyrzuty sumienia dręczą ofiarę. Świadomie je wykorzystuje, by przeforsować swoją wolę i zmusić ofiarę do uległości. Wie, że nikt nie potrafi żyć dłużej z silnym lękiem i wyrzutami sumienia.
Cierpiętnik
Trzeciego rodzaju emocjonalnego wykorzystywania dokonuje “cierpiętnik”. Ciągle czyni wyrzuty swojej małżonce. To ona jest winna temu, że czuje się taki samotny i ma depresję. Często tacy “cierpiętnicy” mają swe cierpienie wypisane na twarzy. Zarzucają partnerowi, że nie jest wrażliwy na ich sytuację i nie zauważa, jak źle się czują. “Załamani, milczący i często zalani łzami «cierpiętnicy» obrażają się bez podania powodu, gdy nie dostaną tego, co chcieli. Informują o swoich potrzebach dopiero po upływie odpowiedniego dla nich czasu, gdy ich ofiara godzinami, a nawet tygodniami odczuwała lęk i niepokój”. Wyraz cierpienia na ich twarzy jest ciągłym wyrzutem wobec innych: “Zobacz, co mi zrobiłeś”. Cierpiący budzi u swoich ofiar “instynkt zbawcy i opiekuna”. Przez to zmusza ofiarę, by stale się o niego troszczyła i odczytywała zmartwienia z jego twarzy.
Kusiciel
“Kusiciel” stosuje najsubtelniejsze wykorzystywanie emocjonalne. Obiecuje ofierze niestworzone rzeczy. Mami ją nagrodami, które ma dla niej. Nagrody związane są jednak z twardymi warunkami. “Wielu «kusicieli» frymarczy dobrami emocjonalnymi, roztaczając przed nami wizję życia pełnego miłości, rodzinnej bliskości i wyleczonych ran. Wstęp do takiego życia wymaga tylko jednego: poddania się temu, czego chce «kusiciel».
Wszystkie cztery typy emocjonalnych szantażystów wzbudzają w swoich ofiarach lęk i wyrzuty sumienia oraz apelują do poczucia obowiązku. Uczucia te wywołują zamieszanie w życiu ofiary. W pewien sposób traci ona orientację w tym, co jest słuszne, a co nie. Nie wie, czy szantażysta nie ma czasem racji. Może on chce dobrze? Nie chcę być egoistą. Nie chcę myśleć tylko o swoim szczęściu. Przecież związałem się z tą kobietą, przecież związałam się z tym mężczyzną. Im bliżej małżonkowie się poznali, tym lepiej znają swoje lęki. Szantażysta często zna bolesne przeżycia drugiej osoby z jej bardzo osobistych zwierzeń. Zna najgłębsze tęsknoty i potrzeby ofiary. Używa tej wiedzy jako środka przymusu, gdy chce otrzymać od ofiary to, na co ma właśnie ochotę. Ponieważ sam ma potrzeby, wie, jak wykorzystywać potrzeby innych.
Lęk ofiary bronią szantażysty
Pierwszą i najskuteczniejszą bronią emocjonalnego szantażysty jest lęk ofiary. Szantażysta doskonale wie, czego ofiara najbardziej się boi. Na skutek doświadczeń z okresu swojego dzieciństwa ofiara boi się, na przykład, opuszczenia lub też wpada w panikę, gdy ktoś robi jej awanturę. Przypomina jej to porywczego ojca, wobec którego była jako dziecko bezbronna.
Gdy szantażysta wykorzystuje lęk partnera, by wywrzeć na niego emocjonalny nacisk, posuwa się do szantażu emocjonalnego.
Emocjonalny szantażysta działa często nieświadomie. Sam jest pełen lęku i niepewności. Jednak zamiast uświadomić sobie te uczucia, nie przyznaje się do nich przed sobą i światem. Zniewala drugą osobę i wykorzystuje ją, by uciec od prawdy o sobie. Druga osoba staje się kozłem ofiarnym, który jest wszystkiemu winny. Szantażysta uzależnia w końcu swoją pomyślność od ofiary. Gdy ofiara nie zachowuje się tak, jak chce szantażysta, wszystko się dla niego załamuje. I tak powstaje wzajemne błędne koło niszczące obie strony. Ofiara jest w rękach szantażysty, a szantażysta w fatalny sposób wiąże się emocjonalnie z ofiarą. Ponieważ nie dostrzega własnych potrzeb, podświadomie wykorzystuje do ich zaspokojenia ofiarę. Ale w ten sposób albo wymaga od ofiary zbyt dużego poświęcenia, co powoduje u niej depresję i chorobę, albo osiąga dokładnie to, czego za wszelką cenę chciałby uniknąć: ofiara wyciąga wnioski z zaistniałej sytuacji i ucieka z tego chorego emocjonalnie związku.
Poczucie obowiązku
Inną bronią emocjonalnego szantażysty jest przypominanie o obowiązku. Ta broń jest szczególnie skuteczna u chrześcijan. Ten, kto chce uchodzić za dobrego chrześcijanina, nie może tak łatwo uciec od obowiązku. Lekarz romansujący z wieloma kobietami wmawia żonie, która chce się z nim rozwieść, że nie wolno jej tak łatwo pozbyć się swoich obowiązków żony i matki. Nie posiada się z oburzenia, że mogła w ogóle pomyśleć o czymś podobnym. Nie może przecież zostawić rodziny na pastwę losu. Nie może przecież zrobić tego dzieciom. Byłaby wyrodną matką! Takie apele do poczucia obowiązku wywierają wpływ na postępowanie kobiety. Nie występuje ona o rozwód. Mąż jednak nadal ją zdradza.
Przypominaniem o religijnych obowiązkach zmusza żonę do kontynuowania małżeństwa, chociaż ona czuje się stale upokarzana, a ich związek stal się jałowy. Kiedyś jednak zmuszona chorobą albo wyciągnie wnioski z sytuacji i przeprowadzi rozwód, albo wewnętrznie zdystansuje się od emocjonalnego wykorzystywania. Gdy się przed nim obroni, zmusi, być może, partnera, by zrezygnował ze starych sztuczek i nawiązał z nią kontakt w dojrzały sposób. Jednak zawsze “(…) kiedy nasze poczucie obowiązku jest silniejsze niż szacunek do samych siebie i troska o własne dobro, szantażyści szybko uczą się to wykorzystywać”.
Wyrzuty sumienia
Trzecią bronią emocjonalnego szantażysty są wyrzuty sumienia. Szantażysta stale wywołuje w ofierze wyrzuty sumienia. Ofiara jest winna, gdy szantażysta źle się czuje, gdy spotykają go niepowodzenia w pracy, gdy jest chory. Wyrzuty sumienia są niemiłe dla każdego człowieka i dlatego chciałby się od nich uwolnić. A jednym ze sposobów dokonania tego jest spełnienie żądań szantażysty. Ale to zwykle nie zadowala emocjonalnego szantażysty. Zauważa, że poprzez wzbudzanie w ofierze wyrzutów sumienia może całkowicie nad nią zapanować i ponawia stosowanie tego środka. Ofiara nie może odkupić winy, którą wmawia jej szantażysta. Nie jest łatwo obronić się przed wyrzutami sumienia, ponieważ nikt z nas nie czuje się bez winy. Gdy ktoś wmawia nam winę, dotyka naszej pięty achillesowej. Każdy z nas chciałby przecież być dobry dla drugiego człowieka. Szantażysta wykorzystuje tę tęsknotę. Obiecuje nam, że pozbędziemy się poczucia winy, gdy spełnimy jego wolę. Nie żąda przecież tak wiele.
Proces poddawania ofiary swojej woli
Forward za środek szantażu uważa przede wszystkim sztukę przekręcania faktów i nieumiejętność przeciwstawiania się temu przez ofiarę. Szantażysta przypisuje ofierze wszelkie możliwe negatywne postawy: jego zdaniem jest ona niedojrzała, egocentryczna, pruderyjna, staromodna i tak dalej. Pewna młoda kobieta opowiadała mi, że jej chłopak po grze w tenisa idzie razem z innymi kobietami do koedukacyjnej sauny. Gdy mu powiedziała, że jej to przeszkadza, usłyszała, że jest pruderyjna. To przecież nic takiego, wszyscy tak robią.
Takie zarzuty zaniepokoiły ją – może rzeczywiście ma zahamowania seksualne, może rzeczywiście ma kompleksy. Nie jest łatwo obronić się przed takimi zarzutami. Kto z nas jest całkiem normalny i zdrowy? Jak można się obronić przed zarzutem, że jest się niezdolnym do związku, że odczuwa się lęk przed seksualnością, że jest się oziębłym seksualnie? Gdy próbuje się to robić, można natychmiast usłyszeć, że ten, kto się usprawiedliwia, ma coś na sumieniu, uderz w stół, a nożyce się odezwą i tym podobne. Takie rozmowy zwiększają własną niepewność. Ofiara albo poddaje się wyobrażeniom i życzeniom partnera, albo wycofuje się ze związku i zostaje sama z zarzutami, że nie jest normalna. Wtedy potrzebuje przyjaciół, którzy potwierdzą, że jej uczucia i przeczucia są cenne i prawidłowe. Tylko tak może odzyskać poczucie własnej wartości.
Do środków, które stosuje emocjonalny szantażysta, należy także werbowanie sprzymierzeńców i porównywanie partnera z innymi. Czasem mężczyzna, który nic nie może zdziałać szantażem emocjonalnym u kobiety, idzie do jej pracodawcy i chce zepsuć jej dobrą opinię. Czasem rozmawia z jej rodzicami i próbuje ich do niej negatywnie nastawić lub porównuje ją z innymi kobietami, które rzekomo żyją tak, jak on uważa za słuszne: “«Dlaczego nie możesz być taka, jak…». Te sześć słów staje się emocjonalnym ciosem, który wzmacnia u ofiary niepewność i przekonanie o własnej bezużyteczności”.
Część osób, których małżeństwa się rozpadły, przez całe lata doświadczała emocjonalnego szantażu. Ponieważ kochały partnera i nie wyobrażały sobie życia bez niego, spełniały jego życzenia. Myślały, że gdy ustąpią, swoją miłością stopniowo zmienią go i pozyskają dla siebie. Działały w dobrej wierze, często usprawiedliwiając swoje zachowanie duchową motywacją: to jest krzyż, który muszę nieść. Nie wolno im myśleć tylko o sobie, gdyż jako chrześcijanie muszą się poświęcić dla innych. Dość długo nie docierało do nich, że żyją w atmosferze emocjonalnego szantażu, choć nie czuły się dobrze. Nadszedł jednak czas, że emocjonalne wykorzystywanie za bardzo je zgnębiło. Przestały rozumieć partnera, czują do niego nienawiść i pogardę. Nie poznają siebie. Nie wierzą własnym uczuciom. Są niespokojne i wytrącone z równowagi. Jedyną drogą wyjścia jest dla nich rozwód. Przez całe lata chciały utrzymać małżeństwo. W końcu dzieje się to, czego emocjonalny szantażysta obawiał się najbardziej: druga osoba chce się rozstać, iść własną drogą, kierować się własnymi uczuciami i nie pozwala już sobą zawładnąć.
Istnieją w takiej sytuacji tylko dwie drogi: albo ofiara położy kres emocjonalnemu wykorzystywaniu i przeprowadzi rozwód, albo będzie się bronić przed wykorzystywaniem i złamie je odpowiednią strategią. Gdy ofiara przestanie odgrywać swoją rolę, gdy nie da już szantażyście narzucać reguł gry, gdy sama przejmie inicjatywę, może się zdarzyć, że nada związkowi nową jakość. Dzieje się tak dlatego, że czasami szantażysta nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, co przeżywa ofiara. Decydujące jest oczywiście, żeby ofiara nie odwróciła teraz stosunku sił i sama nie zaczęła manipulować szantażystą. Gdy ofiara odzyska poczucie własnej godności, musi umożliwić szantażyście znalezienie drogi odwrotu tak, by nie stracił on twarzy.
Susan Forward poleca tu różne strategie. Najważniejszą wydaje mi się próba pozyskania szantażysty jako sprzymierzeńca we wspólnym rozwiązywaniu problemów. Każda walka o władzę rodzi tylko zwycięzców i zwyciężonych. Dlatego ważne jest zrezygnowanie z podejmowania walki i wspólne szukanie rozwiązań, które uwzględniają potrzeby i lęki obojga partnerów. Tylko w takiej atmosferze szantażysta zdobędzie się na odwagę konfrontacji z własnymi potrzebami, słabościami i prawdą o sobie. Często musi się to odbyć przy profesjonalnej pomocy psychologa. Dla obojga, zarówno dla ofiary, jak i dla szantażysty, zrezygnowanie ze swoich starych ról i pojednanie się w całej pokorze z własnym człowieczeństwem i nędzą jest bolesnym procesem.
Wykorzystywanie emocjonalne prawie zawsze kończy się rozpadem związku. Gdy ofiara odzyska poczucie własnej godności i jest pewna swoich uczuć i pragnień, szantażysta albo szuka sobie innej ofiary, albo wstępuje na drogę pokory: poznaje swoje lęki, własną nędzę i zwątpienie. Wtedy również może zacząć leczyć swoje rany.
Więcej w książce: Porażka? Nowa szansa! – Anselm Grün OSB, Ramona Robben
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,12,emocjonalne-wykorzystywanie.html
*****************
Uganda: Franciszek odwiedził sanktuarium męczenników
Pierwszym punktem czwartego dnia afrykańskiej pielgrzymki Ojca Świętego była wizyta w odległym ok. 32 kilometrów od Kampali sanktuarium anglikańskim Nakiyanja, a następnie katolickim w Namugongo męczenników ugandyjskich. 23 anglikanów i 22 katolików oddało życie za wiarę w latach 1884-1887. W Kościele katolickim ich wspomnienie liturgiczne obchodzone jest 3 czerwca – rocznicę śmierci w Namugongo w roku 1886 na stosie Karola Lwangi. Zostali oni kanonizowani przez bł. Pawła VI 18 października 1964 roku.
„Któż jak Bóg” 4-2014
Pixabay (cc)
Kwartalnik “Homo Dei” nr 2/2014fot. Unsplash, Man
Pixabay (cc)
Przypisy:
[9] Cyt. z: Pismo Święte Nowego Testamentu i Psalmy. Najnowszy przekład z języków oryginalnych i komentarze, Częstochowa 2005.
Pixabay (cc)
________________________________________________________________________________________________________
Wiara to niezachwiana stałość duszy, której nie mogą naruszyć żadne przeciwności losu. (św. Jan Klimak)
________________________________________________________________________________________________________
Dodaj komentarz