Grzegorz Musiał – LIBAN PIELGRZYMKA DO ZIEMI ŚWIĘTYCH: CHARBELA I RAFKI – cz. 3.

7

Powitanie św. Charbela

 

      Byblos, gdzie zamieszkujemy w schludnym hoteliku na brzegu kamienistej plaży, to starożytny port fenicki. Okres świetności przeżywał w czasach, kiedy wciąż nieprzebrane wydawały się zasoby cedru libańskiego – najwyżej cenionego w starożytności drewnianego budulca.  Największym ich odbiorcą był Egipt faraonów i dzięki transportowi morskiemu, Byblos stało się jednym z najważniejszych portów Morza Śródziemnego. Nazwa ta pochodzi od greckiego słowa „papirus”, które jest pamiątką związków Fenicji z Egiptem i na którym tu właśnie spisano w ok. 2000 r. przed Chrystusem pierwszy fenicki alfabet. Jednak cedr kiedyś się skończył, jak też skończyło się państwo faraonów. Ponowny okres prosperity, Byblos  przeżyło w czasie wojen krzyżowych, gdy wybudowano tu do dziś stojącą w porcie cytadelę templariuszy, z czterema przysadzistymi wieżami. W tamtym okresie wzniesiono też piękną, trzynawową bazylikę romańską Św. Jana, która ze względu na bliskość hotelu, stała się na ten trzydniowy pobyt naszym „kościołem parafialnym”. Dzięki hotelowemu serwisowi taxi, znów mamy swojego kierowcę, tym razem mrukliwego starszego pana. Taksówki są tutaj tanie i można wynająć jedną na cały dzień za 50 dolarów, lepszego środka transportu w Libanie nie ma.

Byblos-one of the top travel places in 2011 tourism destinations

Zaledwie rozpakowaliśmy się w hotelu, natychmiast wyruszyliśmy  do Annaya. Żaden z nas nie ukrywał wzruszenia. Oto docieramy do punktu kulminacyjnego naszej podróży – dziś św. Charbel czeka nas w „swoim  domu”.   I rzeczywiście – już na podjeździe  przed głównym budynkiem klasztornym wita nas naturalnej wielkości statua Charbela, uniesioną prawicą pozdrawiająca gości, których rocznie przybywa tu 4 miliony.  Sława tego miejsca już dawno przekroczyła granice Libanu. Klasztor w Annaya jest dziś międzynarodowym sanktuarium, do którego przybywają pielgrzymi również innych wyznań, i również oni uzyskują łaski duchowe, uzdrowienia cielesnych chorób i wsparcie wobec doczesnych utrapień. Centralnym punktem sanktuarium jest krypta, w której od 1952 r. znajduje się grobowiec świętego, odgrodzony żelazną kratą i szybą. Trumna, w której złożono szczątki, przeszła specjalne testy, aby nie uszkodził jej płyn,  stale wydobywający się z ciała zakonnika.

Kiedy zmarł on w dniu Wigilii Bożego Narodzenia 1898 r., nad jego grobem pojawiać się zaczęła łuna świetlna.  Rozeszła się też wieść o dokonujących się za jego wstawiennictwem cudach. Dokonana rok później ekshumacja wykazała brak cech rozkładu zwłok, które za to pokryte były wilgotną substancją przypominającą krew.  Owinięto szczątki w nowe szaty i złożono je w drewnianej trumnie, którą przeniesiono do klasztornej kaplicy. Jednak sytuacja powtarzała się przy kolejnych otwarciach trumny w latach 1927 i 1950, w obecności komisji kościelnej i lekarskiej. Co więcej, ciecz uszkodziła cynowe elementy trumny i zaczęła sączyć się na zewnątrz.  Kolejne niewytłumaczalne zdarzenie, które zaszło w 1950 r. spowodowało wznowienie procesu beatyfikacyjnego w Rzymie. Do Annaya przybyła bowiem grupa maronickich zakonników, którzy wykonali sobie pamiątkowe zdjęcie przed pustelnią Charbela. Na wywołanej kliszy ukazała się stojąca za nimi jeszcze jedna postać, w której starsi mnisi rozpoznali ojca Charbela. W ten sposób uzyskano jedyny wizerunek zakonnika, który nigdy wcześniej nie był portretowany. Ogłoszony świętym Kościoła Katolickiego w 1977 r., św. Charbel nadal wyprasza obfite łaski tym, którzy do jego pomocy się uciekają.  Do monasteru napływają listy z całego świata dokumentujące ogromną ilość uzdrowień i łask otrzymywanych przez osobistą pielgrzymkę do jego grobu, lub „na odległość”, dzięki przywożonemu z sanktuarium świętemu olejkowi oraz kawałkom płótna, które miały styczność z ciałem świętego. Najgłośniejsze uzdrowienie ostatnich lat miało miejsce w 1993 r. i dotyczyło pięćdziesięcioletniej Nouhad El Shami, matki dwanaściorga dzieci, cierpiącej na guz tarczycy i częściowy paraliż. Lekarze uznali przypadek za nieoperacyjny, jednak najstarszy syn udał się do Annaya, prosić świętego o ratunek.  W nocy Nouhad miała sen, w którym ujrzała dwóch mnichów. Jednym z nich był Charbel, który położył jej dłoń na szyi i powiedział: „Przyszedłem cię zoperować”.  Nagle poczuła ból w szyi pod palcami obu zakonników. Po obudzeniu poczuła się całkowicie wyleczoną.  Spojrzawszy w lustro ujrzała dwie rany długości 12 cm.  po obu stronach szyi, z każdej sterczały nici szwów.  Wpierw pojechała z całą rodziną do Annaya, podziękować Charbelowi za uzdrowienie, a potem do szpitala, na konsultacje z lekarzami. Uznali, że z medycznego punktu widzenia operacja wykonana jest doskonale, a tak dobrze  założonych szwów dawno nie widzieli. Nie potrafili tego wyjaśnić naukowo.

Odtąd, w klasztorze w Annaya każdego 22 dnia miesiąca odbywa się – zgodnie z prośbą świętego –  uroczysta msza św. i procesja z pustelni do głównego kościoła.  W tym dniu, a także w każdy pierwszy piątek miesiąca,  blizny Nouhad uwidaczniają się.  Św. Charbel powiedział jej: – Uzdrowiłem cię, aby ludzie się nawracali. Wielu ludzi oddaliło się od Boga, przestają się modlić, przystępować do sakramentów i żyją tak, jakby Bóg nie istniał…

1407926679

Z tymi słowami w sercu, większość czasu w Annaya spędzaliśmy przed trumną Charbela, modląc się za świat, coraz głębiej zapadający się w otchłań występku, za siebie i za innych, zwłaszcza za tych, którzy nas o to prosili.

                                             

 

                                               Klasztor i pustelnia w Annaya    

Annaya_9015839

 

Klasztor przypomina warowny zamek, zbudowany z grubo ociosanych bloków wapienia, z wąskimi szczelinami okien i kwadratowym dziedzińcem, wprost proszącym o średniowieczny turniej rycerski.  Tędy wchodzi się wprost do krypty grobowej, zaś po przeciwległej stronie, kamienne schody z małym tarasikiem prowadzą do głównej kaplicy monastyru a także, przez plątaninę korytarzy, którymi nieprzerwanie sunie ludzka ciżba, do muzeum z wystawionymi w gablotach pamiątkami po Charbelu, do sali recepcyjnej przeora i administracji klasztoru.  Uzyskawszy zgodę na odprawienie Mszy św., uczestniczymy w Najświętszym Sakramencie odprawionym przez ks. D. w zakrystii kaplicy klasztornej. Niestety, przeora jeszcze nie ma, bo przebywa w Rzymie na audiencji u Ojca św. Seniora,  Benedykta XVI, jednak ma wrócić do Annaya, by uczestniczyć w procesji 22 września.  Zapisano nas na spotkanie w sali recepcyjnej przeora.  Jesteśmy trochę rozczarowani, że najwidoczniej nie dotarły do nich e-maile wysyłane z Polski – a może dotarły, ale ich przeorowi nie przekazano, bo język angielski (czego doświadczamy na każdym kroku) nie jest najmocniejsza stroną Libańczyków.

Tymczasem do sanktuarium zjeżdżają autokary z pielgrzymkami. Wszyscy chcą przejść jutro trasą procesji, od pustelni do nowego kościoła, razem z przeorem i cudownie uzdrowioną Nouhad. Coraz częściej słychać też język polski. Mnie jednak bardziej zajmuje obserwowanie pobożności Libańczyków – bo naprawdę, jest czego od nich się uczyć. Przyjeżdżają – i to głównie młodzi – wielopokoleniowymi rozmodlonymi rodzinami, z obowiązkowym różańcem w ręku lub zawieszonym na szyi, widzę młodego osiłka z ramionami pokrytymi modnymi tatuażami, wśród których najokazalszy to różaniec, wytatuowany wzdłuż całej  lewej ręki.  W Polsce byłaby to zapewne prowokacja lub szyderstwo, ten jednak maronicki młodzian trzyma w dłoni drugi różaniec, który, idąc wraz z kolegą, głośno odmawia… widok w katolickiej Polsce nie do pomyślenia.  Uderza też ogromna ilość dzieci. Dziś,  młoda polska rodzina to 2 + 1.  Tu, Bóg jakby chcąc wynagrodzić tym ludziom ich krwawą historię, obdarza ich dzietnością, toteż dzisiejsze libańskie młode stadło oznacza co najmniej dwójkę lub trójkę przychówku biegnącego przed rodzicami i jeszcze po jednym na barana u ojca i w ramionach mamy.  Niestety, mój spokój zostaje zburzony głośną kłótnią po polsku, którą wszczyna z kierowcą autokaru wystrojona paniusia, z telefonem komórkowym przy uchu. Usiłuję sobie przypomnieć, której z wizjonerek: św. Faustynie czy Celakównie, mówił Chrystus o drugim, poza pijaństwem, najcięższym grzechu Polaków: kłótliwości i niezgodzie…

81229513

Straszliwy upał, pomimo zakupionego już w pierwszych dniach słomkowego kapelusza, przypomniał mi niestety o przebytej przed paroma laty operacji serca.  Nie wziąłem więc udziału w procesji z Najświętszym Sakramentem, która rozpoczyna się pod pustelnią św. Piotra i Pawła, znajdującą się ok. 20 minut pieszo pod górę, powyżej klasztoru i zmierza pod baldachimami, feretronami, ze wspaniałym chóralnym śpiewem do nowego kościoła, którego halowa bryła z czerwonym dachem i wysmukłą wieżą widnieje na placu za klasztorem.  Do pustelni wybieramy się ponownie po południu, gdy zmierzch chłodzi góry i spokojny spacer pozwala na głęboką, przyjacielską pogawędkę. Inspiracją do niej stały się słowa angielskiego motto, które wyryte w desce ujrzeliśmy przy drodze, jak wizytówkę miejsca, do którego zmierzamy: If You Do Not Understand My Silence, You Will Not Understand My Words (Jeśli nie rozumiesz mego milczenia, nie zrozumiesz też moich słów).

51230e82c5a93fb8f6206a5602b4471f,640,0,0,0

Pustelnia  jest skupiskiem małych pokoików, ukrytych za mieszcząca się z przodu kaplicą, której spokojną prostokątną fasadę z ciosanego kamienia wieńczy  niewielki kamienny krzyż. Tu św. Charbel, od chwili uzyskania zgody swojego przełożonego, wiódł życie w całkowitym odosobnieniu i bezwzględnie oddany Bogu. Mijane w powolnej procesji pielgrzymów kolejne pomieszczenia, w których wiódł pustelniczy żywot, potwierdzają wszystko, co o nim wiemy: że czas spędzał na modlitwie, na adoracji Najświętszego Sakramentu i pracy w ogrodzie. Czytał żywoty świętych, jadał raz dziennie i równie niewiele sypiał.  Unikał kontaktów z ludźmi, w tym również ze współbraćmi… Oto jego zgrzebne szaty, twarde łoże, ewangeliarz, najprostsze sprzęty… Jak niewiele potrzebne jest człowiekowi na tej ziemi… Tym mniej, im prostsza i szybsza ma być jego podróż po śmierci, wprost w ramiona Boga…  Politowanie ogarnia na myśl, iloma otaczamy się wciąż sprzętami, ozdobami, strojami, pojazdami, bibelotami, głupimi pismami, szkodliwymi książkami, ekranami kin i telewizorów, wiodącymi wyobraźnię ludzką na manowce nieprawdy i złudzeń,  wskutek czego coraz trudniej nam iść przez życie z takim balastem, a zwłaszcza z rozbudzonym i coraz bardziej palącym pragnieniem, aby mieć więcej, więcej  – aż popada się w szał posiadania i kończy się bez Boga, pod  stertą zbędnych gratów i spraw, którymi zaśmieciliśmy  sobie życie tak szczelnie, że w końcu człowiek udusił i siebie, i swą duszę…

Patrząc na rozpościerający się u stóp pustelni wspaniały krajobraz czystych, libańskich gór i na skromny ogródek, gdzie rosną najprostsze rośliny,  na wyłożone kamykami ścieżynki, o które uderzały jego trepy i na porywający myśl ku Bogu swobodny przestwór nieba, zastanawiam się nad memento, którym upomina nas św. Charbel – że najdoskonalej człowiek radzi sobie wśród najprostszych Bożych spraw i że tak niewiele potrzebuje pokarmu i podniet jego biologiczna egzystencja. A to jest głos szatana – ten, który niepokojem targa nasze  serce i wciąż nam w  ucho szepce: więcej, więcej, więcej…

 

Wielki finał

 

Nareszcie – spotkanie z przeorem, które jak coda symfonii wieńczy naszą peregrynację. Ujrzawszy nas w sali recepcyjnej, siedzących na bocznej ławce w gromadce oczekujących, podszedł, widać uprzedzony o przybyszach z Polski i wymieniwszy krótkie uprzejmości z pozostałymi, zasiadł przy nas, dopytując o cel naszej podróży. Młody, krępy, z okrągłą twarzą okoloną bródką, podczas  rozmowy prowadzonej dobrą angielszczyzną bada twarz rozmówcy ciemnymi, inteligentnymi oczami. – Pewnie chodzi wam o relikwie? – zapytuje z uśmiechem. – O to także –  zaczynamy – ale bardziej o nawiązanie kontaktów między naszymi sanktuariami: św. Charbela w Annaya i Róży Duchownej w Gostyniu, na Świętej Górze… – O, proszę… ksiądz Darek pokazuje wspaniały album wydany przez ojców Filipinów i zdjęcia na tablecie, ukazujące tłumy polskich czcicieli św. Charbela na spotkaniach w świetogórskim sanktuarium, a także konferencje, które się tam wciąż odbywają… Widać, że zrobiło to na nim wrażenie. Podnosi się z ławy i gestem ręki zachęca, aby iść za nim. Potem opowie o swym uczuciu w tym momencie: że właśnie TYM pielgrzymom z Polski POWINIEN  udzielić wszelkiej pomocy.

–  Tutaj, na waszych miejscach zasiada wielu księży, czasem nawet biskupi – mówi, gdy już znaleźliśmy się w jego gabinecie – … ale nie wszyscy otrzymują to, o co proszą…

Nie odrywając od nas oczu zaszeptał coś do mnicha, który wszedł za nami, i po chwili pośrodku gabinetu wyrastają trzy pudła kartonowe, każdy po brzegi wypełniony pakiecikami zawierającymi buteleczkę z olejem św. Charbela i poświęcone kadzidło.  Ale przed końcem spotkania, wręcza księdzu Darkowi jeszcze jeden pakiecik – tym razem, jak się okazało, relikwie kości św. Charbela wraz z certyfikatem Postulatora Generalnego potwierdzającym prawdziwość relikwii…

– Chwała niech będzie Panu! – wzdychamy uradowani, bo oto rodzi się nam kolejny, prawdziwy i „pełnoprawny”, bo zaopatrzony w relikwie pierwszego stopnia, ośrodek kultu św. Charbela w Polsce!

– Czy święty Charbel to ojcu podpowiedział? – pytał radośnie ksiądz Darek.

– On cały czas jest z nami – odparł przeor i udzieliwszy nam błogosławieństwa, obiecał jak najszybsze nawiązanie stałych kontaktów z Polską.

oasis-front

Resztę ostatniego dnia spędzamy w hoteliku pielgrzymim „Oasis” w Annaya. W nocy wracamy do Bejrutu, skąd nad ranem – odlot do Warszawy. Dwuskrzydłowe okno otwiera się na sięgający po horyzont widok grzbietów górskich, na których kładzie się cień zmierzchu i ostatnie promienie zachodzącego słońca. Chłodne powietrze wypełnia płuca rześkim aromatem. Ksiądz Darek postanawia udać się jeszcze raz do krypty, ja zostaję w pokoju, aby odmówić różaniec. I w tej chwili, daleko ponad jednym ze szczytów, zapalił się na niebie jasny krzyż! Był to – ustawiony przez wiernych maronitów, jako znak, że Bóg jest i czuwa nad Libanem – krzyż podobny do tego, który stoi na Giewoncie, choć ten w Polsce się nie zapala. Kiedy ksiądz wyszedł i słońce całkiem zaszło, ja również zgasiłem światło i ukląkłem przed szeroko otwartym oknem. Zapalający się i gasnący krzyż na ciemnym niebie Libanu towarzyszył mi przez całą część radosną różańca, jako dziękczynienie za łaski otrzymane przez nas podczas tej niezwykłej podróży.

Grzegorz Musiał

30 listopada 2014 r.

 

*zdjęcia z Internetu

część 1

Część 2

O autorze: Judyta